Tajemniczy wróg/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
W separatce.

Leżałem na łóżku w małym pokoiku. Pokój ten nie miał okna i prócz krzesła i stołu, nie było w nim innego umeblowania. Natomiast wszystkie ściany wybito materacami, a wysoko, pod sufitem świeciła się elektryczna lampka, w żelaznej siatce.
Więc do tej separatki — prawdziwego więzienia — przeniesiono mnie, gdy leżałem zemdlony.
Raptem, z całą jaskrawością, odtworzyły się w pamięci poprzednie sceny. Lili... Zakład Werbera... Chciałem ratować Gerca... a później ta walka.
Parokrotnie potarłem ręką czoło. Nie do wiary! Baron postąpił ze mną, niczym najgorszy wróg? A może to nie był on wcale, gdyż w pierwszej chwili wydał mi się niepodobny? Niemożebne! I ten szlafrok i ta czapeczka i Dżoko... Skąd Dżoko? Wreszcie zupełnie niezrozumiały wykrzyknik Kowalca: ten dureń jeszcze nie domyślił się, że baron porwał samego siebie!
Chyba koszmarny sen. Niestety, przeczyła temu cela, w jakiej się znajdowałem i ból w głowie i porozpinane ubranie. Musiano mnie dobrze rewidować, gdyż nie tylko zabrano browning i różne drobiazgi z kieszeni, ale podszewka została rozpruta. Tak im zależało na papierach? Na szczęście, te nie dostały się w ich ręce, pozostawiłem je zamknięte w hotelowej komodzie.
Jak długo tu przebywam? Krótki czas, czy też szereg godzin? Czy Lili... — wprost nie śmiałem dokończyć tej myśli — jest jeszcze, czy też... Wreszcie co znaczą te zagadki i niezrozumiałe postępowanie Gerca?
— Aha! — wtem rozległ się głos. — Łamiemy sobie główkę, chłopaczku!
Spojrzałem. Na progu stał Kowalec. Otworzył drzwi, obite wojłokiem tak cicho, że nie posłyszałem nawet, kiedy nadszedł.
— Zbóju przeklęty! — poderwałem się na posłaniu. — Jesteś na tyle czelny, że przychodzisz naigrywać się ze mnie?
— Powoli... powoli... — odrzekł drwiąco. — Tylko nie mniej zamiaru skoczyć mi do gardła. Browning ci zabrano i jestem silniejszy od ciebie. A znajdujesz się w podziemiach zakładu Werbera, które przedstawiają taki labirynt i tak dobrze są strzeżone, że nie wydostaniesz się z nich na pewno.
Jeśli w pierwszej chwili istotnie podobny zamiar przychodził mi na myśl, to zrozumiałem, że ma rację. Walka była bezcelowa.
— Czego chcesz? — zapytałem, tłumiąc wściekłość. — Nowy podstęp, jak na Grochowie?
— A ty ze mną byłeś szczery — odparł zapytaniem na zapytanie. — Nie wspominajmy starych grzechów. Pomówmy lepiej o sytuacji obecnej, a może się dogadamy. Nie ciekawi cię ostatnia przygoda?
Milczałem.
— Doprawdy, nadzwyczajne! — drwił dalej. — Pan Korski, oddany sekretarz barona Gerca, do którego dostał się dzięki mojej protekcji i sfałszowanemu listowi niejakiego prezesa Morowskiego, z narażeniem życia przybywa, aby ocalić swego chlebodawcę, a ten niewdzięcznik każe go wrzucić do lochu. Jak ci się to podoba? A może to wcale nie był baron Gerc? Mało podobny do poprzedniego?
— Istotnie! — bąknąłem, mimowolnie dając się wciągnąć w rozmowę, gdyż byłem zaintrygowany do najwyższego stopnia.
Kowalec począł się śmiać.
— Uspokój się, ten sam. Zmienił się bardzo, ale ten sam. A że z tobą tak postąpił? Czy posłyszałeś mój wczorajszy wykrzyknik?
— Że porwał sam siebie? Nie rozumiem?
— A jednak to takie proste, a nikt się tego nie domyślił. Nawet twój komisarz Relski.
— Jeszcze nie pojmuję!
— Gerc — począł wyjaśniać Kowalec — był wówczas, kiedy znalazłeś się u niego, zdenerwowany do najwyższego stopnia. Zewsząd groziły mu niebezpieczeństwa i wszędzie przeczuwał wrogów. Dłużej nie mógł pozostać w pałacu, a obawiał się, że jeśli wyjedzie, wrogowie podążą w ślad za nim. Należało symulować śmierć, lub co najmniej porwanie, ale takie, żeby ślad po nim zaginął.
— Ach! — zawołałem i miałem wrażenie, że jakaś błyskawica przecięła mroki.
— Podjął kapitały z banków, zebrał dokumenty i postanowił uciec. Rzecz prosta, że ciebie nie wtajemniczył w ten plan i wykonał go razem z ludźmi Werbera, którzy mu pomagali wynosić rzeczy i oczekiwali nań w samochodzie. Jeden z nich uderzył Jana...
— A te okrzyki?
— Czekaj! Gerc był złośliwy. To też zanim zniknął, postanowił zemścić się na tych, których nienawidził najbardziej, zepchnąć na nich podejrzenia. A nie cierpiał Jana, siwowłosą kobietę i swego syna... Otóż, podczas gdy ludzie wynosili rzeczy, począł wrzeszczeć, chcąc stworzyć pozory, że w jego pokoju dzieje się potworna zbrodnia, a nawet umyślnie powalał podłogę krwią, która mu pociekła z ręki, jaką skaleczył, zamykając kufer. Byłby zapewne jęczał jeszcze dłużej, ale ty za energicznie wziąłeś się do rozbijania drzwi...
— Co za podłość! — zawołałem. — Iluż mógł unieszczęśliwić ludzi! Przecież Jan jeszcze pozostaje w więzieniu!
— Ano, widzisz! Daliście się wszyscy nabrać, a Jerzego zbawiło niezwykle mocne alibi... A teraz pewnie ciekaw jesteś, dlaczego Werber pomagał w tym wszystkim Gercowi i gdzie ten ukrywał się przez trzy miesiące?
Usiadł najspokojniej na moim łóżku, zapalił papierosa i nie czekając na moje zapytanie, mówił dalej.
— Werber długo przebywał w Ameryce i tam zajmował się chirurgią i kosmetyką leczniczą. Ale te studia były szczególne. Widzisz, w Ameryce istnieją niektórzy lekarze... hm... jakby to powiedzieć, którzy dla dolara zrobią wszystko, a Werber należał do ich liczby. Specjalizują się oni w zmienianiu ludzkich twarzy, ale swą wiedzę oddają nie na usługi pięknych kobiet, jakby się tego należało spodziewać, a zbrodniarzom. Każdy zbrodniarz, o ile rozporządza tysiącami, bo są to operacje kosztowne, może być pewien, że odnośny lekarz zmieni w swym zakładzie jego wygląd tak, że nie odszuka go później policja i nawet dane antropometryczne nie będą się zgadzały. Jednym słowem, zbrodniarz przemieni się w innego człowieka i pozyska całkowitą bezkarność...
— Owszem! — mruknąłem. — Słyszałem o podobnych niesumiennych lekarzach których nazwać można wspólnikami przestępców. Jednego z nich, doktora Dudley‘a aresztowano w roku ubiegłym w Paryżu.
— Podobną praktykę chciał Werber rozwinąć w Warszawie, po powrocie z Ameryki i głównie w tym celu otworzył swój zakład. Zawiódł się jednak, gdyż w Warszawie niema bogatych zawodowych przestępców i bieda jest naogół taka, że najwyżej jeden drugiemu ukradnie chustkę do nosa. Przypadkowo zetknął się z Gercem. Ten coś słyszał o jego talentach i skwapliwie pochwycił się planu zmienienia swego zewnętrznego wyglądu.
— Dlatego nie poznałem go w pierwszej chwili! — zawołałem. — Zastanawiałem się: on, czy nie on? Więc to Werber tak go odmienił?
— Werber! Wyprostował nos, usunął zmarszczki. Jeśli baron nie nakłada swej czapeczki i szlafroka i nie udaje kolegi szympansa, naprawdę poznać go trudno. Szczególnie, gdy ma na głowie perukę. Ale powracajmy do tematu. Otóż ten plan przypadł do gustu Gercowi nie tylko dlatego, że przeistaczał się całkowicie, ale ponieważ znajdował na długo bezpieczną kryjówkę. Bowiem, taka „kuracja“ trwa parę miesięcy. Postanowiono więc, że po krótkim pobycie w lecznicy Werbera, gdzie musiały się odbyć chirurgiczne zabiegi, zajmie pokój w jego prywatnym mieszkaniu na Hożej...
— Rozumiem! Sąchocki! — przypominałem sobie ów głos, który z za drzwi zabrzmiał mi dziwnie znajomo, kiedy byłem po raz pierwszy u doktorowej.
— Tam też przebywał Gerc do ostatniej chwili w towarzystwie swego Dżoka, dopókiś ty ich nie spłoszył i musiał z powrotem tutaj uciekać. Z tą małpą też dobrą urządził historię. Sam przepiłował łańcuch i poczuł rozpaczać, że mu ją zabito, a małpa znajdowała się u Werbera. Później siedziała w aucie, w ową pamiętną noc, tylko wyskoczyła z niego, ukazała się w ogrodzie Janowi, po czym znikła. Kiedy Gerc wybiegł z pałacyku, pośpieszyła w ślad za nim i razem odjechali samochodem. Teraz wszystko rozumiesz?
— Niezupełnie! — odrzekłem już prędko, gdyż całkowicie pochłonęło mnie jego opowiadanie. — A Anna Kolb? Co ta ma wspólnego z tym wszystkim?
— Siwowłosa kobieta? Absolutnie, nic.
— Jakto?
— To była najsprytniejsza sztuka Gerca, a właściwie Werbera, że zepchnięto na nią podejrzenia. Anna Kolb nie uczestniczyła w niczym. Przeciwnie! Tego samego wieczora, kiedy Gerc uciekł z pałacu, symulując, że go porwano, ludzie Werbera, tylko o kilka godzin wcześniej, zwabili Kolb, która mieszkała w Piasecznie, do samochodu i przywieźli ją do zakładu. Jeszcze przebywa tutaj. W gruncie, oddali jej usługę, bo jest bezwzględnie obłąkana i ma napady furii. Odgrażała się wciąż, że zabije Gerca i byłaby to święcie uczyniła, przecież namawiała nawet różnych zbrodniarzy, aby zabili barona. Policja w jej mieszkaniu znalazła podobne listy... Umieszczając ją w zakładzie Werber nie wyrządził jej krzywdy, a uratował Gerca.
— Ona, tutaj... — jeszcze nie wierzyłem. — Nie przyjmowała udziału w niczym? A ślady w ogrodzie... Ślady stóp kobiety.
— Jeden z licznych kawałów Gerca!
— Kłamiesz! — zawołałem w nagłym porywie gniewu. — Kłamiesz łotrze! A cóż to za kobieta leżała w łóżku, w tym domu na Grochowie? Z kim walczyłem w takim razie?
Kowalec aż zaniósł się od śmiechu.
— Z kim hrabia walczył? Ha... ha... ha... — wyrzucał ze siebie śród tych wybuchów wesołości. — Ze mną... Ze mną... we własnej osobie...
— Co?
— Musiałem przebrać się za siwowłosą damę, aby panicza zwabić do środka!
Miałem wielką ochotę zdzielić go tak w łeb, jak on mnie wówczas zdzielił. Widocznie zauważył błysk złości w moich oczach, bo przestał się śmiać i odsunął się trochę. Mógł jednak chwilowo nie obawiać się mojej napaści. Zbyt byłem ciekawy poznać prawdę do końca.
— Wszystko to piękne, co pan mówił! — rzekłem hamując się. — Tłumaczy wiele na pozór niezrozumiałych rzeczy. Śliczną pan, wzorem barona, urządził komedyjkę! Ale czy nie zechciałby pan mi jeszcze opowiedzieć, w jaki sposób zetknął się z Gercem i skąd zna te szczegóły?
— Ach, to hrabiego interesuje? Chętnie! — twarz Kowalca przybrała wyraz dumy. — Jestem z was najlepszym detektywem!
— Złodziej, detektywem? — nie mogłem powstrzymać się od cierpkiej uwagi.
— Tak bywa, kochanku i nieraz ci to mówiłem! Posłuchaj! Zwiałem wtedy wściekły z pałacu, że daremnie napociłem się przy tej pustej kasie. Ale, nazajutrz, kiedy przeczytałem w gazetach o „zbrodni“, począłem się bliżej zastanawiać nad tą całą sprawą. Coś mi się wydało niemożliwe. W tak krótkim czasie wynieść rzeczy i porwać człowieka? Zbyt pośpieszne tempo, dobre tylko w kinach. Nikt z was nie zwrócił na to uwagi, nawet twój komisarz Relski. Tu raptem aż coś w głowę mnie uderzyło, czy stary sam nie urządził kawału. Lecz, jeśli uciekł, to gdzie mógł się ukryć? Zagranicę nie uciekałby napewno, bo nie rozstałby się ze swoją małpą, a ją spostrzeżonoby wszędzie. Znam różne tajemnice Warszawy, więc począłem medytować. A nuż Werber, Zakład Werbera... Bo, ten doktór lubi się wąchać z takimi, jak ja jegomościami i nieraz mieliśmy ze sobą interesa. Począłem śledzić Werbera... no, a jak zacznę myszkować, na pewno wytropię... Przyznaję, że nastąpiło to dopiero przed paru tygodniami. Reszty możesz domyślić się... Teraz jestem z Gercem w wielkiej przyjaźni, szczególniej, że mnie potrzebuje i jest bardzo zadowolony ze znajomości ze mną!
— Nie wątpię — zauważyłem z przekąsem — że został pan obecnie jego nadwornym doradcą! Przekonałem się o tym aż nadto dobrze. Szkoda, że nie wcześniej, bo nie uciekałby może z pałacu. Ale, skoro ma tak cennego przyjaciela, jak pan, czemu pogodził się z synem? Wszak i o tym pan wspominał i teraz domyślam się, że Jerzy wczoraj po prostu odwiedzał ojca.
Kowalec nie obraził się za tę uszczypliwą uwagę.
— Moja zasługa! Ja ich pogodziłem! — oświadczył.
— Pan? Co za dobroczyńca!
— No tak! Chciałem dodatkowo zarobić od pana Jerzego, to mu szepnąłem, gdzie ma odszukać ojca. Dziś, ludzie najbogatsi gdy mają najpoufniejsze nawet interesy, są tak skąpi, że nic się nie zarobi, o ile się nie pracuje na dwie strony. W jaki sposób poznałem go? Bardzo prosty. Moja żona jest kuzynką Loli, a choć Lola wielka hrabina, obie pochodzą z Czerniakowskiej. Zresztą, zawsze wiem, co robię. Gerc jest teraz w jak najlepszych stosunkach z synem i poczynił różne materialne ustępstwa. Za to młody wykonywuje dla ojca wszelkie zlecenia...
— Zakrada się do pałacyku i kradnie papiery?
— Może!
Nie oburzał mnie nawet cynizm Kowalca i nie dziwiłem się już niczemu. Podobni ludzie zwąchają się i pogodzą zawsze, o ile tylko w tym będą mieli jaki interes. Jerzy wraz z Kowalcem, zapewne zaczęli szantażować Gerca, dowiedziawszy się o miejscu jego pobytu i ten im sowicie okupił się. A później nastąpiła zgoda.
— Rozumiem to wszystko! — wyrzekłem po chwili milczenia. — Tylko...
— Tylko?
— Rozumiem — powtórzyłem — że Gerc chciał uciekać z pałacu. Rozumiem, że udał się pod opiekę Werbera i zmienił wygląd. Rozumiem nawet, że chcąc zatrzeć ślady za sobą, urządził niegodną komedię. Dalej pojmuję pańską rolę, panie Kowalec i rysuje się ona jasno. Mimo całego pańskiego samochwalstwa, domyślam się, iż po prostu przypadkiem, węsząc koło Werbera, natrafił pan na tajemnicę Gerca. Później, chcąc zarobić podwójnie, dostał się pan do Jerzego dzięki pomocy swej małżonki i Loli i obaj zdarliście z barona okup sowity za milczenie. Bardzo być może, że częścią tego okupu było wyznanie o skrytce w nodze biurka i znajdujących się tam papierach, które Jerzy chciał zagrabić w porozumieniu lub bez porozumienia z ojcem.
— Och! Baron wiedział o tym doskonale! Sam go wysłał!
— Możliwe! Dlatego Jerzy przyłapany na gorącym uczynku, mało wszystkiego nie wypaplał ze strachu. Potem wolał to załatwić inaczej. Ale... Czemuż baron, skoro podjął, co mógł podjąć i „odrodził“ się wogóle nie wyjechał z Warszawy? Przecież zakończona została jego „kuracja“? Czyżby mu tak żal było tych papierów, któreśmy odebrali? Jeśli o mnie chodzi, chętnie zwrócę mu moje, byle uwolnił Lilę!
— Nie, to... — bąknął Kowalec, który będąc poprzednio niezwykłe rozmowny, stał się raptem lakoniczny.
— Nic nie rozumiem! Czemuż ją porwano, czemu te zamachy na mnie?... Mów! — zawołałem w nagłym porywie niepokoju. — Co się z nią stało? Czy wywieziono Lilę?
— Jeszcze nie...
— Kiedy zamierzają ją wywieść?
— Prędko, pewnie...
— Ach, bandyto, nabrałeś wody do ust! Powiedz przynajmniej czego chcecie ode mnie?
— Czy ja wiem? — udał głupiego.
— Przecież na nikogo nie urządza się zasadzek bez celu? Wówczas na Grochowie chcieliście mnie uśmiercić!
— Tylko uwięzić! Nigdy, ptaszynko, nie skrzywdziłbym cię poważnie...
— Dość tych łgarstw!
Kowalec raptem spoważniał i nachylił się ku mnie.
— Powiem ci to, co mogę powiedzieć, resztę inny wytłumaczy! Nie właź w drogę, komu nie potrzeba, bo może nie wyjść ci na zdrowie i bierz co dają!
— Komu mam ustąpić? Co mam brać?
— Wszystkiego prędko dowiesz się! I raz ci jeszcze powtarzam: nie bądź idiotą! Przyszedłem z dobrego serca ci to powiedzieć, zanim będziesz miał inną wizytę.
— Czyją?
— Pana barona Gerca!
Może wyciągnąłbym jeszcze jaką wiadomość z Kowalca, mimo, iż poczynał wyraźnie kręcić, gdy wtem rozległ się jakiś hałas za drzwiami.
— Oto on!
Zerwał się z łóżka i odskoczył odemnie, przyjmując postawę dozorcy, pełnego służbistości.
W rzeczy samej Gerc wszedł do mojej celi.
Jeśli wczoraj poznałem go z trudem, dziś gdybym nie był uprzedzony przez Kowalca, na pewno nie poznałbym go zupełnie.
Widziałem przed sobą zamiast przygarbionego starca o pomarszczonej twarzy — mężczyznę prawie w sile wieku. Złudzenie to potęgowała jeszcze znakomicie dobrana peruka, zakrywająca łysą czaszkę i białe, oczywiście wstawione, zęby. Twarz była niemal gładka, nos prosty — Werber, zaiste dokonał cudu. Mało tego, Gerc nosił garnitur od pierwszorzędnego krawca — a nie czerwony i dość brudny szlafrok — jedwabną koszulę zdobił jaskrawy, młodzieńczy krawat, a na nogach miał jasne getry. Słowem, Harpagon przedzierżgnął się w dandysa i niedawny kolega szympansa wyglądał tak, jak gdyby wybierał się w konkury.
Mimo przygnębienia, mało nie roześmiałem się na głos.
— Niech pan nas zostawi samych! — zwrócił się do Kowalca. — Mam do pogadania z tym panem!
Gdy Kowalec znikł, przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw mnie. Ja również uniosłem się na moim łóżku.
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
— Czy pan długo zamierza więzić mnie w tej celi? — zapytałem ostro, pierwszy przerywając milczenie. — Nie jest to zbyt legalny postępek!
— A czy pan, panie prawniku — odrzekł niemniej ostro — pięknie postąpił, gdy wkradł się w moje zaufanie pod zmienionym nazwiskiem i dzięki sfałszowanym papierom!
— Wyższe względy powodowały mną!
— I mną powodują wyższe względy!
— Wolno zapytać, jakie?
Gerc unikał mego wzroku.
— Nie przyszedłem kłócić się tu z panem. Przyszedłem raczej, aby osiągnąć porozumienie.
Ach, więc o tym napomykał Kowalec. Lecz o cóż mu właściwie chodziło?
— Słucham?
Ciężko widocznie mu było wypowiedzieć się jasno, gdyż dopiero po namyśle rzucił:
— Jaki jest pański stosunek do mojej pasierbicy?
Drgnąłem.
— Och, panie baronie — odrzekłem z przekąsem. — Widzę, że bawi się pan w czułego opiekuna, pomimo, że ją porwał...
— Porwałem dla jej dobra...
— Więc przyznaje się pan? A ja pragnę ją uwolnić!
— To jeszcze zobaczymy! Czego innego chcę dowiedzieć się. Czy pan ją kocha?
Obserwował mnie uważnie. Czułem, że czerwienię się lekko.
— Gdyby nawet tak było!
— A ona pana?
— Panie baronie, nie rozumiem celu tych zapytań?
— Zaraz pan zrozumie! A czy jesteście zaręczeni?
Nic nie pojmowałem. Czyżby istotnie chciał odgrywać rolę ojczyma i nas połączyć? Cóż znaczyło w takim razie porwanie?
— Trudno mi odpowiedzieć na to zapytanie. Jeszcze nie jesteśmy zaręczeni, chociaż pragnąłbym tego z całej duszy!
— Ach! — zawołał, a jego „odmłodzoną“ twarz wykrzywił gniew. — Spodziewałem się tego! Na moje nieszczęście wprowadziłem pana do domu. Lecz, czyż mogłem przypuszczać, że zajmie się panem? Panie Korski, a raczej Borowski! Pan musi zapomnieć o niej!
Poczynało mi się rozjaśniać w głowie.
— Przenigdy! — zawołałem.
— Ja tego żądam!
— Jakim prawem?
— Gdyż... — wymówił i zamilkł nagle.
Tak, powtarzam, wszystko stało mi się jasne. To wszystko, co dotychczas przedstawiało się zagadkowo, rysowało się obecnie wyraźnie. Przypomniałem sobie ową dziwną scenę w pokoju Lili, podpatrzoną w czasie pierwszej nocy mego pobytu w pałacyku. Gerc kochał Lilę, starczą, obłędną miłością. Dla niej odmłodził się, dla niej był dziś taki wyelegantowany, przez nią nie wyjechał z Warszawy, a teraz ją porwał. Zrozumiałem ostatecznie i cel włamania Jerzego do pałacu. Osiągnąwszy znaczne korzyści materialne, o czym wspominał Kowalec, pomagał ojcu i obaj sądzili, że jeśli zabiorą papiery, pozostawione przez zapomnienie w skrytce, a na które Lili mogła natrafić, zostanie ona zdana całkowicie na łaskę barona i na wszystko się zgodzi. Oto dla czego Jerzy wspominał do Werbera, gdy stałem w nocy przed zakładem, że: „skoro stary zwariował (oczywiście z miłości) trzeba mu wywieźć dziewczynę!“ Podły syn, podłego ojca!
A tym wszystkim zamierzeniom ja stałem na przeszkodzie, gdyż Gerc, śledzący zdala, co się działo w pałacu, przestraszył się jej uczucia dla mnie. Usiłował więc załatwić się ze mną na Grochowie, a teraz wtrącił do celi... Abym wyrzekł się Lili...
— Panie! — zawołałem podniecony. — Wypowiem to, czego pan nie śmie wymówić! Kocha pan Lilę i dlatego żąda, abym usunął się z jego drogi.
Nie patrząc mi w oczy, skinął głową.
— Kocha ją pan złą, samolubną, niską miłością! Niedawno pragnął pozbawić wszystkiego, aby tym mocniej trzymać w niewoli. Teraz więzi ją pan... Czyż nie wstyd panu... Staremu człowiekowi? Gdyż mimo odmłodzenia przez Werbera, jest pan tylko starcem...
Widziałem, że dotknąłem go boleśnie, ale hamował się resztką woli.
— Tak! — odrzekł, wciąż patrząc w podłogę. — Kocham Lilę i uczynię wszystko, aby ją zatrzymać przy sobie!
— Nigdy nie zgodzi się na to!
— Nie pańska rzecz o tym sądzić! Jeśli pan się usunie, pozostanie przy mnie, jak przedtem.
— Nie usunę się!...
— Panie Borowski — mówił, nie zwracając uwagi na mój wykrzyknik — jest pan jeszcze bardzo młody, a w tym wieku miłość nie stanowi wszystkiego. Znajdzie pan inną, zapomni o Lili...
— Nigdy!
— Proszę nie przerywać! Wszystkim są pieniądze. Im bardziej świat wymyśla na nie, a różne głodomory wynajdują sposoby, żeby obywać się bez nich, tym większe posiadają znaczenie. Nawet w Bolszewii kupi pan wszystko za pieniądze. A ja jestem bogaty, bardzo bogaty!... Te sumy, o których pan wie, to tylko cząsteczka mego majątku.
— W jaki sposób został zdobyty?
— Cóż to ma do rzeczy! W dzisiejszych czasach nikt uczciwie nie dojdzie do majątku, bo sam pieniądz jest oszustwem! Ale, powtarzam, jestem bardzo bogaty, pan zaś nic nie ma. Gdyż jeśli nawet dzięki papierom, jakie pan odzyskał, a do których nie roszczę sobie już pretensji, uda się panu pospłacać zobowiązania pozostałe po ojcu, niewiele się okroi... Zaledwie na skromne życie...
— Wiem o tym!
— Radzę namyślić się! A ja panu mogę dać dużo. Choćby sto tysięcy!
Zerwałem się z mego posłania.
— Pan śmie mi proponować pieniądze?
— Tak! Nie wymieniłem jeszcze ostatecznej sumy!
— Za Lilę?
Znów skinął głową.
— Nie! — krzyknąłem trzęsąc się z oburzenia. — Ojca mego ograbił pan, a mnie chce przekupić, żebym się zrzekł Lili! Co za podłość! Nie, panie baronie Gerc! Pieniądze nie są wszystkim!...
— Jest pan wielkim dzieckiem!
— Panie! — podszedłem blisko do niego. — Tylko pański wiek wstrzymuje mnie od tego, abym mu dał odpowiedź na jaką zasługuje. Jeszcze słówko i nie ręczę za siebie.
Powstał również z krzesła. Zrozumiał, że dalsze kuszenie będzie bezowocne. Z jego twarzy spadła maska i rysował się na niej gniew.
— Pożałuje pan tego!
— Wątpię!
— Nigdy pan nie zobaczy Lili!
— Również wątpię! Niedaleko wywiezie pan ją! Nikogo nie wolno zatrzymywać wbrew jego woli, szybko ją panu odbiorę. Komisarz Relski jest tuż na naszym tropie — skłamałem — i lada chwila tu się zjawi. I mnie radziłbym uwolnić! Drogo te porwania mogą pana kosztować, choć oficjalnie pan zaginął!
Raptem Gerc począł się śmiać swym zwykłym, krótkim, piskliwym i złym śmiechem.
— Tak pan sądzi?
— Jestem przekonany!
— Przede wszystkim więc oświadczę panu taką rzecz: Lili pan nigdy nie zobaczy, gdyż żywej nie oddam jej nikomu!
Zbladłem.
— Co zaś komisarza Relskiego się tyczy, to próżno pan liczy na jego pomoc.
— Jakto?
— Nie wiem, w jaki sposób pan dostał się tutaj — mówił dalej — przypuszczam, że przez zdradę pielęgniarki. Zapewne ta sama pielęgniarka zawiadomiła komisarza Relskiego, który przed godziną się zjawił.
— I cóż? — drżałem z niecierpliwości, pojąwszy, że to Ziutka pośpieszyła nam z pomocą.
— Ano, nic! Tak się ucieszył, kiedy mnie zobaczył, że poprzestał na moich wyjaśnieniach. Nie dziwię się wcale. Gerc odnaleziony po trzech miesiącach, gdy wszyscy sądzili, że został zabity? Ukrywał się, gdyż chciał w tajemnicy przeprowadzić odmładzającą kurację? Nielada sensacja! Znakomity figiel, a świat przecież przywykł do moich ekscentryczności!
— Czyżby uwierzył? — wpijałem się w niego wzrokiem.
— Oświadczyłem mu poza tym, że Lili przebywa tu wraz ze mną, oczywiście dobrowolnie, gdyż przybiegła do lecznicy, dowiedziawszy się, gdzie się znajduję i że jako ojczym nadal będę się nią opiekował... Moje słowa potwierdził Jerzy. Czemuż miał nie uwierzyć? Zły był nawet trochę na pana, że pan niepotrzebnie tyle gwałtu narobił z tym rzekomym porwaniem.
— A o mnie nie zapytywał?
— Owszem... owszem... Powiedzieliśmy mu zgodnie, iż wobec tego, że znalazłem się, pojechał pan w pilnym interesie, na kresy! Bardzo był zadowolony i życzył panu wiele powodzenia...
— Ach, łotrze!
Ale Gerc ze zwinnością, której nikt nie mógł spodziewać się po nim, paru susami znalazł się za drzwiami celi.
— Ha... ha... ha... — zaśmiał się, wysuwając głowę. — I ja panu powodzenia życzę! Długo pan posiedzi w tej separatce, o ile wogóle z niej wyjdzie!
Pięść moja uderzyła w zamknięte drzwi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.