<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jojne Firułkes
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
Scena przedstawia cheder w nader ciasnem mieszkaniu. Widać przez otwarte drzwi drugą izbę i znów otwnrte drzwi prowadzą do sieni. Na scenie jest tylko stół koszlawy, dwa stołki i dwa rzędy małych, niskich ławek z pulpitami. W tych ławeczkach siedzą małe dzieci, biednie ubrane (najmniej trzydzieści) i przed podniesieniem już kurtyny wrzeszczą w niebofłosy alfabet żydowski: „Alef, beis, gimel, dallet, haj, wuw, zujen, ches, tes, Jied, Chup, lamet, nin, samet, ajen, zeis, zadek, sijen, Tovr, Bei, Fei“. Przy stole belfer Awrumel. Każde z dzieci trzyma wytłuszczony elementarz, z którego czyta; malutkie dziecko koło ławek chodzi. Mełamed, stary żyd, w zatłuszczonym chałacie, z długą linją w ręku, krzyczy razem z dziećmi alfabet. Od czasu do czasu uderza które dziecko linją. Podczas lekcji wchodzą obszarpane żydówki z dziećmi na ręku, kręcą się po scenie i wychodzą. Lajbele siedzi w jednej z ławek pomiędzy dziećmi. Krzyk trwa długą chwilę po podniesieniu kurtyny. Wreszcie mełamed krzyczy, bijąc w ławkę. Wieczór. Jedna lampka pali się przy ścianie, druga w dolnej izbie.
SCENA I.
ஐ ஐ
MEŁAMED
(żyd stary, ponury, mrukliwy).

Cicho! dosyć! Nie krzyczcie! (Dzieci ustają nagle, tylko słychać jeden głos Lajbele, mówiący dalej alfabet). Cicho, chłopaku! Ty jesteś nicpoń! Nie krzycz! (Lajbele mówi dalej, nie zatrzymując się. Mełamed podchodzi do niego). Co to jest? on śpi? on śpi? Lajbele, czy ty chcesz linją!

(Podchodzi do stołu i bierze w rękę dyscyplinę).
DZIECI
(z krzykiem).

Lajbele! Lajbele!

(Dziecko się budzi i milknie).
1 BELFER
(do dziecka, które przed nim stoi).

Widzisz, Szmule, to jest alef; przypatrz się dobrze na tablicy i mów jeszcze raz, Szmule, alef; mów sam: alef.

MEŁAMED
(do drugiego belfra).

Belfer Awrumel, weź Lajbele i ucz się z nim Kumel Reis i patrz, żeby uważał. Lajbele, idź się uczyć!

(Lajbele się ociąga, mełamed wyprowadza go za rękę).
MEŁAMED.

Ty jesteś nieposłuszny! niedobry! jesteś nicpoń... prawdziwy syn swojego tate!

SCENA II.
CIŻ SAMI, GUSTA, później REBICE.
ஐ ஐ
GUSTA.
Wuju mełamedzie, rebice kazała wam powiedzieć, że na ulicy słyszała, że karnawałowi goście do nas dzisiaj przyjdą.
MEŁAMED.

Ty jesteś warjatka, Gusta, karnawał wczoraj minął.

GUSTA.

Ale są jeszcze takie, co świętują. Aj, wujciu, nie gniewaj się i pozwól, niech oni trochę potańcują! Oni będą poubierani za pajaców, za toresów, za hiszpanów!

REBICE
(wchodzi szybko).

I cóż, rebe? czy mam nagotować dla gości naszych wątroby, przygotować śledzia i piwa? Ja spotkałam w mieście Dawida Nusa i on mówił, że może tu maski przyjdą (ciszej, biorąc mełameda na bok). Nus chce swata przysłać o Mozesę... Nus dobry rzemieślnik, ona będzie z nim dobre miała życie.

MEŁAMED.

Mozesa twoja familja, nie moja. Jak chcesz, wydaj ją za Nusa. A teraz idź, Rebice, nie przeszkadzaj lekcji — matki się przysłuchują, niech się dzieci uczą (do dzieci śpiewającym tonem). No... kumec, alef, Uh, Pasech, Beis, Ba, Ce-gel, gimel, Ge, Ceirei, Mem, Mei.

(Dzieci krzyczą za nim wniebogłosy, żydówki przysłuchują się).
REBICE
(do Gusty, która się śmiała z belfra Awrumela).

Chodź, Gusta, będziesz mi pomagać krajać śledzia.

(Wychodzi).
GUSTA.

A nauczyciel Awrumel — za co on będzie ubrany? Za rabina samego, a może za pajaca? To nie trza garbu przypiąć.

(Śmieje się i ucieka).
BELFER AWRUMEL
(do Lajbele).

O czem ty myślisz, Lajbele? Dlaczego ty w elementarz nie patrzysz?

LAJBELE
(kaszle).

Ja słaby... mnie dusi w piersiach, ciasno, ja chciałbym iść ztąd precz na powietrze...

BELFER AWRUMEL
(smutno).

Nie można, Lajbele, mów za mną: beirei, Mem, mei...

MEŁAMED
(podchodząc do Ąwrumela).

Ty Awrumel belfer rozumiesz, niepotrzebnie z dziećmi gadasz; ty ich ucz, co jest przepisane, a żadne gadanie być nie może. Matki płacą za to, żeby się ich dzieci uczyły. Jakbym ja tobie pozwolił, toby ty mi swoje wiersze śpiewał...

BELFER AWRUMEL

Lajbele dusi — on chce iść na powietrze.

MEŁAMED.

Tu jest dosyć powietrza na trzydzieści dzieci, to starczy i dla niego. Ty zwarjował, Awrumel; tyby może chiał luftowane pałace na cheder... No, Srul... chodź tu!

SCENA III.
CIŻ SAMI, STARY FIRUŁKES, później CHANA.
ஐ ஐ
FIRUŁKES.

Ja tu do was, rebe, przychodzę... ja wiem, że teraz lekcja, ale u mnie przedtem geszefty; rano muszę być na Bankowym placu, to mogę dziś tylko z wami pogadać.

MEŁAMED.

O co ci chodzi, Firułkes? Czy chcesz kogo oddać do szkoły? U ciebie syn duży, u mnie cheder dla małe dzieci.

FIRUŁKES.

Ja nie o to, rebe... Chodzi tu o mego dziecko, ale jemu uczyć nie trzeba. On był już taki zabity, że i tu w szkole poradzić z nim nie było można. Ale Jojne mnie teraz duże gryzotę robi. On handlować wcale nie chce... on ma głowę przewrócone, on mnie nie słucha, on się żenić nie chce drugi raz... on, jak tylko ma grosz, to nie myśli, jak z niego drugi grosz zrobić, ale zaraz jakiemu wetknie... On jest bardzo niepoczciwy, a niedobry, — a warjat, a szlechtes Kind...

MEŁAMED.
Ny, co ja wam mogę poradzić?
FIRUŁKES.

Ja wiem, co Jojne do was przychodzi... Ty, rebe, uczony i pobożny jesteś, pomów ty z nim — może ty z nim co zrobisz. Niech on się do czego weźmie... Jak on handlu nie chce, to niechaj zemną pod bank chodzi i tam się mądrym operacjom przysłuchuje... Ja go bić nie mogę, bo on może mi co jeszcze odpowiedzieć i wtedy będzie dla niego nieszczęście. Ale tak, ja mam duże przez niego stratę, bo choć on mało je, ale zawsze co nieco pije, a nic nie robi. Ja teraz zaasekurował sklep, on nawet książek nie miał — to panowie urzędniki bardzo się gniewali i wyśmiewali. A twoja siostrzenica, rebe, także jest nieposłuszna; ona się mnie sprzeciwiała o te asekuracje. Mozesa taka sama, jak Jojne. Mnie mówił Dawid Nus, że oni jedno drugie nieposłuszeństwa uczą. Powiedz ty co Mozesie, rebe...

MEŁAMED.

Mozesa niedługo pójdzie za mąż... Ją Dawid Nus weźmie.

FIRUŁKES
(gwałtownie).

Ale ona jeszcze sklepik do lata musi dotrzymać... ona musi! ona nie śmie się wyprowadzić!

MEŁAMED.

To nie moja rzecz, Firułkes; idź ty do mojej żony, do rebice; ona ma głowę do interesów. Ja umiem tylko dzieci uczyć... Ty mi przyślij Jojnego, ja z nim pogadam; nie długo — ja czasu nie mam.

FIRUŁKES.

Ja wam rebe, ten czas wynagrodzę. Ja teraz pójdę do waszej żony, żeby ona Mozesie kazała siedzieć w moim półsklepiku do lata. Ja nie mogę sam komornego płacić. Jaby skapiał do reszty! (Wychodzi; spotyka w progu Chanę). Czy Jojne jest w sklepie?

CHANA

Nie, Firułkes, tam jest tylko Mozesa. (Do mełameda). Ja tu przyszłam dowiedzieć się, czy Lajbele dobrze się sprawuje? Ja idę do ochrony kolację gotować.

(Firułkes wychodzi).
MEŁAMED.

Wasz Lajbele, Chano, nie robi nam pociechy. On ciągle chce iść precz i źle się uczy.

CHANA

A, to zły syn... to on prawdziwy syn tego złego ojca, co także nikogo słuchać nie chciał!

MEŁAMED.
Lajbele, mów, co to znaczy Berejszes? No! mów prędko! (Lajbele milczy). Dlaczego ty nie wiesz, co to znaczy Berejszes? To Szalek będzie wiedział, co to znaczy Berejszes. Szalek, co znaczy Berejszes?
SZALEK
(mały, blady, garbaty żydziak, wstaje i krzyczy):

Berejszes burn znaczy z początku jak Bóg stworzył świat.

1 KOBIETA
(u drzwi).

To mój syn tak ślicznie się uczy!

KOBIETY
(szmerem do siebie).

To jej syn tak ślicznie się uczy!

CHANA

Ach, ja nieszczęśliwa! Niedość, że mnie mąż odbiegł i samą zostawił, jeszcze moje dziecko nieposłuszne i nie chce się uczyć. Innych to dzieci wspomagają, a ja miałam nadzieję, że choć cokolwiek kiedy będę miała pomocy; ale Lajbele nie ma także nic w myśli, jak jego ojciec. (Pokornie do mełameda). Ja wam kurę przyniosłam, rebe, kurę tłustą, zdrową, śliczną kurę. Ja ją oddam rebice, niech ona wam na szabas ją każe zarżnąć i rosół z niej ugotuje. Wy będziecie mieć więcej siły, żeby się z tym moim chłopcem męczyć... Aj, Lajbele! Laibele! dlaczego ty nie chcesz rebe zostać? tobyś potem sam szkołę miał.

MEŁAMED.
Ja nauczycieli do niego zmienię. Belfer Awrumel nie ma silności do dzieci. On z niemi gada. W szkole niema co gadać...
CHANA

Zmień, rebe, belfra, niech się tylko Lajbele uczy, to ja już ostatnie koszule ze siebie ściągnę, żeby tylko dzieci wychować i na uczenie mieć.

REBICE
(wychyla się przez drzwi).

Rebel pójdź na minutkę! Firułkes chce ci coś powiedzieć!.

(Mełamed wychodzi, za nim Chana).


SCENA IV.
CIŻ SAMI, oprócz mełameda i Chany. Dzieci popychają się z piskiem w ławkach, jak stado owiec.
ஐ ஐ
BELFER.

Bądźcie cicho, bo będę bił linją!

(Wywija dyscypliną w powietrzu).
BELFER AWRUMEL
(cicho).

Odpocznij. Lajbele, zamknij oczy i postój tak cicho koło stołu. Jak rebe przyjdzie, ja cię zbudzę... Josele! Josele! chodź się uczyć.

2 KOBIETA
(z dzieckiem wysuwa się trochę naprzód).

To mój buher — idzie się uczyć!

INNE KOBIETY.

Jej buher idzie się uczyć!

(Dzieci znów piszczą i dokazują).
BELFER.

Bądźcie cicho... nie krzyczcie! bezwstydne bębny!

BELFER AWRUMEL
(podchodząc do dzieci).

Sza! cicho dzieci! Sza, małe dzieciątki! Co tobie? (Do jednego malca) ty głodny? Ny, poczekaj, już się szkoła kończy. Zaśpiewajcie sobie jaką pieśń pobożną. O... ja wam pomogę, no!

(Dzieci zaczynają śpiewać krótką melodyjną pieśń, belfer Awrumel niemi dyryguje).
1 BELFER.

Awrumel, ty źle robisz. Rebe nie lubi, żeby dzieci w chederze śpiewały...

BELFER AWRUMEL

One się nudzą. Cherzino belfer; one jeszcze małe, one jeszcze bardzo małe.

(W głębi widać, jak naprzód Chana, potem stary Firułkes wychodzą do sieni i znikają).


SCENA V.
CIŻ SAMI, JOJNE, później MEŁAMED.
ஐ ஐ
JOJNE.
(wchodzi wolno, staje pod ścianą i słucha śpiewu dzieci, na progu kobiety posiadały na ziemi. Lajbele oparty o stół, stoi w milczeniu).
AWRUMEL
(widząc Jojnego).
Tu był twój ojciec, Jojne.
JOJNE.

Spotkałem go na dole, kazał mi tu wejść. Sza! Awrumel, ja chcę słuchać ich śpiewu, nie mów mi o niczem...

(Stoi z przymkniętemi oczyma, nagle Lajbele usuwa się na ziemię i leży nieruchomy).
AWRUMEL.

Lajbele! Lajbele! On zemdlał, on nie dyszy!

JOJNE
(przystępuje do Lajbele).

Jemu trzeba powietrza, Awrumel; daj mi go na ręcę, ja go do domu odniosę.

AWRUMEL.

Odnieś go ty do domu, Jojne; on się już dawno skarżył i chciał iść ztąd precz.

(Jojne bierze za ręce Lajbele).
MEŁAMED
(wychodzi i krzyczy na dzieci).

Cicho! sza! nie śpiewać! Tu szkoła, nie bóźnica — sza! (do Jojnego). Gdzie ty niesiesz Lajbele, Jojne?

JOJNE.

Ja go niosę tam, gdzie on może odetchnąć, bo z niego może życie ucieknąć z takiej nauki.

MEŁAMED.
Ty się wściekł, Jojne! Mnie Chana płaci za to, żeby Lajbele uczyć i do szkoły przygotować. Un się u mnie uczyć będzie. Ty mi chcesz chleb odebrać?
JOJNE.

Ty mi pozwól dziecko do domu odnieść; na pościeli go ułożę, a ja do ciebie wrócę i z tobą się rozmówię.

MEŁAMED
(widząc, że kobiety wstały i oglądają Lajbele, kiwając głowami).

Idź ty z nim, kiedy chcesz i niech inne dzieci idą sobie także, już lekcja skończona. Poświętny dzień, to lekcje krótsze.

(Belfery rozbierają pomiędzy siebie dzieci i wychodzą powoli ze sceny).
MEŁAMED.

Ty, Awrumel, zdaj swoje dzieci na belfra Cherzina, a sam zostań tutaj, ja tobie mam co do powiedzenia, Awrumel.

(Wszyscy wychodzą, zostaje mełamed i Awrumel).
MEŁAMED.

Belfer Awrumel, ja z ciebie nie kontent. Ty nie jesteś belfer, jak każden mełamed chce i potrzebuje mieć w chederze. Ja wczoraj słyszał, jak się ciebie Chaimek pytał o znaczenie jakiegoś trudnego słowa. Ty je jemu chciał tłómaczyć; tego nie można, belfer Awrumel, tego nie można, tego nie wolno!

AWRUMEL.

Dziecko mądre jest — chciało wiedzieć, co czyta.

MEŁAMED.

Ja ciebie nie rozumiem, Awrumel! Ty biedny jesteś i dla chleba w szkole uczysz. Dlaczego ty się buntujesz i chcesz inaczej uczyć, jak dotąd uczono? Żeby ty był młody — jaby wiedział, że ty możesz być nieposłuszny, ale ty stary jesteś, ty siwy jesteś, ty aż z Galicji przed nędzą przywędrowałeś, ty nic nie tłomacz dzieciom, bo ja będę musiał ciebie oddalić i ty znów nach Galizien powędrujesz. Tobie się zdaje, że ty wiersze piszesz, to ty mądry jesteś. To nie mądrość dla żyda wiersze pisać, to dla pobożnego żyda wstyd takiemi głupstwami się zajmować.

(Wchodzi Jojne).
MEŁAMED.

A ot i drugi nieposłuszny, a ungehorter jest także. Ty mówisz, Jojne, że u mnie powietrza niema w chederze? Ja przecie oddycham i mam dość siły, dzieciom jeszcze mniej potrzeba powietrza, jak starszemu człowiekowi, to czego ty chcesz, Jojne?

JOJNE.

Ja nic od ciebie nie chcę, rebe; ty nie możesz zrozumieć sam, że ty źle robisz... Ja ci tłomaczyć nie mogę.

MEŁAMED.

Ja mam z dzieci dwadzieścia rubli na miesiąc; ja z tego muszę utrzymać żonę i dzieci.

JOJNE.
Ty nie potrzebujesz mieć ani żony, ani dzieci, rebe.
MEŁAMED.

Ja? dlaczego?

JOJNE.

Bo te wszystkie chłopcy, co się tu uczą, powinni być twoje dzieci, a ty powinieneś kochać ich jak ojciec.

MEŁAMED.

Ty jesteś głupi. Twój tatele ma wielkie z tobą zmartwienie. Ty nic robić nie chcesz, a sam chcesz drugich nauczać. Ty jesteś próżniak, obżartuch i głupiec. Ojciec twój jest pracowity żyd. On umie grosze przysparzać. I ty, jak on, do handlu wziąć się powinieneś. Dlaczego ty nie chcesz handlować? Dlaczego ty, jak twój ojciec, nie idziesz pod bank i tam się w geszefty nie wdajesz? Ja z ciebie nic w chederze nie mógł zrobić — ty byłeś zawsze mrukowaty i zabity. Ale choć interes miej w myśli...

JOJNE
(gorzko).

Ja nie byłem zabity, rebe, jakem do ciebie przyszedł... Ja tu, na tych ławkach siedziałem i z dziecka ja się zrobił zwierzak, co krzyczał elementarz i nic więcej już nie rozumiał, bo mi rozumieć (cicho) nie było wolno.

MEŁAMED.

Ja ciebie uczył tego, co od wieków dzieci uczyć dozwolone.

AWRUMEL.

Czy od wieków nic się dla nas nie zmieniło, rebe? Na świecie ludzie więcej wiedzą — dlaczego my także nie mamy więcej wiedzieć?

MEŁAMED
(gwałtownie).

Dla nas nic się zmienić nie powinno. Nic! Słyszycie! (po chwili z wściekłością). Żeby takich jak wy żydów więcej było, to jabym chleb postradał, jabym nic zrocić nie mógł! Ty, Jojne, jak będziesz ciągle próżniak, to ty będziesz jak ta sucha gałęź, co na drzewie nie powinna siedzieć; taką gałęź trzeba obciąć, żeby ona nadarmo drzewa nie ssała. Ciebie powinien twój ojciec z domu wypędzić, bo w tobie siedzi djabeł — nieczysty w tobie siedzi i w tobie, belfrze Awrumel!

(Wybiega do sieni).


SCENA VI.
JOJNE i AWRUMEL.
ஐ ஐ
JOJNE
(po chwili).

Jak tę gałęź suchą, mnie odciąć potrzeba! Jak tę gałąź suchą — bo ja nie mogę iść pod bank, bo ja nie mogę handlować w sklepiku. O! Awrumel! ja przecie wiem, że taki handel, jaki prowadzi mój ojciec, to oszukaństwo; a tam koło banku ja raz był z nią, jeszcze z moją Małką! My przechodzili, a ona mi powiedziała: „Patrz, mój dobry Jojne, jak się tu ludzie dla grosza trzęsą, jak oni się w kruki zamieniają!“ Ja się wtedy zaśmiał, bo ja dobrze jej nie zrozumiał, bo ja to wszystko przeczytał, co ona zostawiła, jak ja zaczął myśleć... jak ja ciebie poznał, to ja pojął. A ja Awrumel, krukiem nie chcę być, bo kruk to może serce i oczy słabszemu wydziobać.

AWRUMEL.

A ty co robić będziesz na świecie, Jojne? I ja nie chciał krukiem być, ja się nie kłopotał ani o zrobienie grosza, ani o zarobki, ja tylko wiersze pisał na trzy języki — i co się ze mną zrobiło? Belfer, podbelfer nawet.

JOJNE.

Ale ty, Awrumel, pisał piękne książki — ty ułożył to, co myślał, w słowa.

AWRUMEL.

O! (wyjmuje z zanadrza maleńką, potarganą książkę w żółtej oprawie). Jak mnie w grób kłaść będą, niech mi te moje wiersze pod głowę włożą (czyta): Pieśń o Sjonie... Sionslied! Nocami pisałem, wydałem w Drohobyczu za własne pieniądze, com uzbierał ciężką pracą. Ja melodje dobrał — z oper — tak, z oper, co ja słyszał, jak śpiewali.

(Porywa drżącym głosem, nuci z początku cicho, później głośniej strofkę na melodję: „Szumią jodły“. Jojne usuwa się na ławkę dziecięcą i łka na niej cicho. Gdy Awrumel skończył, Jojne mówi jakby sam do siebie).
JOJNE.

Tu, tu, na tej ławce mnie zabili duszę na tyle lat... Ja pamiętam, ja tu przyszedł wesoły, maleńki i mnie wszystko bawiło: i zwierzęta i ptaki, i ja myślał, że ja będę żyć tak, jak wszyscy ludzie pod słońcem. A po trzech latach ja był ciężki, ja był głupi, ja był ciemny, ja był obżarty, bo ja słońca nie widział, bo ja cały dzień w tej wilgotnej izbie siedział i nad książkami krzyczał. O! (z rozpaczą). Żeby nie ta ławka, żeby nie ta ciemność, jaby nie był taki prosty głupiec i onaby jeszcze żyła! onaby nie odeszła odemnie! Małka! Małka! czego ty mnie zostawiła! czego ty mnie znów duszę zbudziła i poszła bez...

(Opiera głowę o ławkę i cicho płacze. Awrumel cicho i jękliwie nuci drugą strofkę).


SCENA VII.
CIŻ i MOZESA.
ஐ ஐ
MOZESA
(wchodzi, potyka się o Jojnego, pochyla się i poznaje go).

Jojne! Jojne! czy ty chory? co tobie? Wstań, Jojne; ja do ciebie przyszłam, żeby ci powiedzieć, że twój ojciec powynosił wszystko ze sklepu, co przedwczoraj przyniósł.

JOJNE.
To było jego...
MOZESA.

Ale ci panowie z asekuracji mówili, że to tylko coś warte.

JOJNE.

Tak ci panowie mówili, Mozeso?

MOZESA.

Tak, Jojne! Ty nie rozumiesz się na interesach, ale Marjem mówiła mi, że tobie trzeba o tem powiedzieć koniecznie.

JOJNE.

Niech ojciec robi, co chce, to jego sklep. Ja jestem sucha gałęź, Mozeso! sucha gałęź!

MOZESA.

A potem — ja tobie chciałam powiedzieć, że Dawid Nus ma jutro swatkę przysłać do ciotki o mnie....

JOJNE.

Nus?

MOZESA.

Tak, Jojne! Ale ja za niego nie pójdę, Jojne.

JOJNE.

Kochasz go, Mozeso?

MOZESA
(cicho).

Nie, Jojne.

JOJNE.
A może jeszcze masz myśl o innym w sercu?
MOZESA
(cicho i słabo).

Tak, Jojne.

JOJNE
(szybko)

To nie idź za Nusa, Mozeso! nie idź! Niech cię Bóg zachowa!... To będzie nieszczęście dla ciebie i dla niego. A potem, to ciężki grzech!

MOZESA.

Ja, Jojne, nigdy za mąż nie pójdę!

JOJNE.

Ty już powiedziałaś, że masz w sercu innego?

MOZESA.

Ale on nie dla mnie, Jojne! On nie dla mnie, Jojne!

SCENA VIII.
CIŻ i GUSTA.
ஐ ஐ
GUSTA
(wpada, ubrana brudno, ale we wstążki; trzyma w ręku kinkiet naftowy i wiesza go na ścianie: ma na nogach trzewiki bez pończoch, rozczochrana i w szopie włosów ma wetknięte pawie pióra).

Dzień dobry! Życzę szczęścia! Rebice dała jeszcze jedną lampę — wszystko przygotowane! Ha! ha! Mozeso! ha! ha! Marjem przyjdzie także! Będzie wątroba, piwo, śledzie... Jendyków nie będzie, bo my nie bogacze...

(Biegnie do okna).

SCENA IX.
CIŻ SAMI, REBICE, żydówki z dziećmi, MARJEM z dzieckiem na ręku, wpadają, szwargocząc, do izby. GUSTA biegnie do drzwi. Słychać śpiew, z początku cichy, później coraz wyraźniejszy, bez słów (majufes); wreszcie wpadają: DAWID NUS w masce za toreadora, pończochy na nogach, kamaszki z gumami, na głowie czapka z piórkiem; dalej SZMULE za starą żydówkę, później inni żydzi, przebrani za żebraków, za garbatych, za rycerzy w tekturowej zbroi na chałatach.
ஐ ஐ
JOJNE.

Chodźmy, Awrumel... tu będzie za wesoło.

GUSTA.

Co to chodźmy? — nie wolno! Wszyscy się będziemy bawili i czeszyli! Patrz, jaki piękny toreso!

(Kobiety otaczają maski, które piszczą i podskakują).
SZMULE
(zmienionym głosem).

Ty, Gusta, tylko na piękne mężczyzny patrzysz, a jak będziesz taka stara, jak ja, to się tylko za ciepłym kątem oglądać będziesz! A ja, ja jestem stara, ale wesoła kobieta, co miała czterech mężów i osiemnaście dzieci.

GUSTA
(chce zajrzeć pod maskę).
Ej, ty babula! ja ciebie znam! ty w nocy ciasto pieczesz!
REBICE.

Nie wolno, Gusta, zaglądać pod maskę, nie wolno; to wielka obraza dla gościa — ty sobie to popamiętaj.

DAWID NUS
(zmienionym głosem).

Gdzie są muzykanci? Zostali za progiem?

GUSTA.

Muzykanci?!

(Pędzi jak szalona, roztrącając wszystkich i wprowadza trzech żydów muzykantów).
MARJEM.

Te maski pięknie chodzą, bogato, z muzykantami!

DAWID
(kłania się Rebice).

Czy Rebice Bałabustin pozwoli, aby muzykanty conieco pograli, a my, toresy, baby, chłopy, bojkiery potańcowali?

REBICE.

Proszę was, śpiewajcie, tańcujcie od serca! Ja wam zarządziłam wódkę, śledzie, wątrobę, piwo... jendyków i konfitur wam nie dam, bo my biedne ludzie...

(Wybiega, a za nią Gusta).
DAWID
(do Szmula cicho, swoim głosem).
Ten szmendryk Jojne się tu zaplątał... Ty jego wyrzuć, Szmule. Ja cierpieć go nie mogę! ja jemu co zrobię... ja mu co złego zrobię!
SZMULE.

Zostaw to mnie, Nus; już ja i jego i tego Awrumela za drzwi wyproszę. (Tańcząc i skacząc do maski, przebranej za garbatego rebe). Jakiś ty ładny, rebe!

MASKA
(tańcząc naprzeciw niego).

Ja jestem z przedmieścia Czechajow, moja Rachela także tu jest i cała familja.

SZMULE
(j. w.).

A wy co tu robicie?

MASKA.

Co ja tu robię? Moje Dwojre ma czternaście lat, ożeniła się i ja przyszłem na wesele!

SZMULE.

No, przy twoich dzieciach wesołego szczęścia!

WSZYSCY
(tańcząc, wołają):

Wesołego szczęścia!

(Tymczasem rebice, przy pomocy drugiej żydówki, wniosła jedzenie i ustawia na ławkach i pulpitach. Dwie świeczki, przylepione do pulpitów. Żydzi zaczynają traktować się wódką).
MOZESA
(do Jojnego i Awrumela).
Ja widzę, wy tylko patrzycie, którędy ztąd wyjść.
JOJNE.

A ty, Mozeso?

MOZESA.

Och! i ja chciałabym wyjść — ztąd, Jojne! Ja się nie umiem weselić, jak drugie... a potem — ja się masek boję...

SZMULE
(zbliża się do Mozesy i mówi zmienionym głosym).

Dlaczego taka śliczna dziewczyna siedzi w kąciku koło takie dwa paskudne warjaty? Jeden to ma takie uszy, aż mu widno na dwie mile, a drugi to pajac, ale nie na purym, ale już tak na codzień... Czego ty, stary, od codnia garb nosisz? Ty garb połóż na ziemię!

(Wszyscy zanoszą się od śmiechu. Przez ten czas Dawid Nus mówi coś żydom).
JOJNE
(zdławionym od oburzenia głosem).

Ja nie wiem, kto ty jesteś, ale ty musisz być zły człowiek, kiedy ty ze starego i pobożnego człowieka się śmiejesz.

SZMULE.

Aj! aj! jak ty ślicznie mówisz, jak jaki pan... A ja myślał, że jak kto ma takie wielgie uszy, to za to już ma mało języka w gębie...

(Wykręca się do Nusa).
DAWID
(tańcząc, pyta)
Babusia, a zkąd wy jesteście?
SZMULE.
(t. s.).

A z za Czerniakowa.

DAWID.

A co tu robicie?

SZMULE.

A na bal-em przyszła.

DAWID.

A po co? po co przyszła?

SZMULE.

Żeby znaleźć Jańcia.

DAWID.

No, to ja jestem Jańcio.

SZMULE.

Una i Maryna — i mamy Lajbele za syna, za syna!

WSZYSCY
(tańczą i śpiewają).

No, to on jest Jańcio, a wuna Maryna — i mają Lajbele za syna, za syna!

(Przez ten czas Awrumel, Jojne i Mozesa chcą wyjść, lecz żydzi, z którymi się porozumiał Dawid, zagradzają drogę).
SZMULE.

Gdzie to śliczne kawalerowie idą? gdzie idą kawalerowie?

MOZESA.
Puśćcie nas, my chcemy ztąd wyjść!
(Żydzi coraz ciaśniejszem kołem otaczają Mozesę, Awrumela i Jojnego).
DAWID.

A dlaczego ty, chcesz iść z nimi? czy my nie dla ciebie towarzystwo?

MOZESA
(bardzo gwałtownie).

Nie! bo jesteście źli i ordynarni ludzie! bo i mnie i Jojnemu i temu staremu Awrumelowi przykrość chcecie zrobić!

DAWID
(wyzywająco).

W sklepie po nocy lepsza zabawa...

JOJNE.
(podnosi głowę i zaciska pięści).

Co ty powiedział?... Kto ty? Jak ty śmiesz?...

DAWID
(j. w.).

Ja mówię, co porządne i pobożne dziewczyny, uczciwe dziewczyny, które chcą, żeby ich kto szlachetny wziął za żonę, nie siedzą po nocy same z młodemi mężczyznami, choćby ten mężczyzna był taki wytrzęsiony i podobny do garbaty wrony, jak ty, Jojne!

REBICE
(która zbliżyła się naprzód sceny).

Co ten toreso gada?

GUSTA
(zapalczywie).
On łże!
MOZESA
(silnie).

On łże! on podły! To niegodziwy, to zły człowiek!

DAWID.

Kto teraz ordynarne i złe ludzie? My, co uczciwe, czy wy z Jojnem, co sobie wesele przed ślubem sprawiacie?

JOJNE
(rzuca się na Dawida i zrywa mu maskę z twarzy).

Ty chamie!

(Okropny wrzask i krzyk. Dawid chce się rzucić na Jojnego z pięściami, lecz Szmule go powstrzymuje).
REBICE i ŻYDÓWKI
(lamentują).

Co się stało? Pijany? Co on zrobił? On zrobił kłótnię!

(Awrumel pociąga Jojnego ku drzwiom i wychodzą. Na froncie sceny pozostaje Mozesa, Gusta ją pociesza).
DAWID
(za Jojnem).

Ty sam cham! ty sam bezwstydny błazen! pijany cham!

REBICE
(zmartwiona).
Ach, moi goście, moi mili goście! Wy mnie darujcie, wy mnie przebaczcie!... Ja nie jestem winna... wy pijcie i jedzcie i tańcujcie! Aj! aj! ten głupi, ten kapconowaty Jojne! On taki bogaty, takie gewizem maskę oberwał i obraził!
SZMULE.

Nie lamentuj, rebice; on, choć nic nie pił, ale już był pijany.

WSZYSCY.

Ha! ha! pijany!

REBICE.

Ja ci, Mozeso, nie pozwalam więcej z takim warjatem gadać, on ci tylko wstyd robi.

MOZESA
(płacząc).

Jojne nie jest warjat! to Dawid jest zły i nieuczciwy człowiek!

REBICE.

Ty sobie, Dawid, nic z niej nie rób. Proszę, goście, oto jest piernik purymowy Hementasz — jedzcie i pijcie i bawcie się do woli.

DAWID.

Ja jemu kiedy za tę jego śmiałość zapłacę!

SZMULE.

Teraz możemy się bawić, bo te garbate i brzydkie kapure już sobie poszli. No, Gusta, ja ci zaśpiewam piosenkę purymową, com ja się nauczył.

GUSTA
(z zachwyceniem).

Śpiewaj, tylko głośno!

(Mozesa uciekła podczas śpiewu. Wśród tańca zapada kurtyna).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.