<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Uraza panny Koletty.

Dwa miesiące blizko upłynęły od rozpoczęcia tego życia jednostajnego a jednak pełnego rozkoszy, życia nie obfitującego w inne wypadki prócz tęsknoty za ostatnim pocałunkiem i oczekiwania nowych pieszczot, gdy jednego ranka, w chwili, gdy Ireneusz wychodził z domu, śpiesząc się na schadzkę z kochanką, Franciszka wręczyła mu list przyniesiony z poczty. Ireneusz drgnął mimowoli, poznawszy na kopercie pismo Klaudyusza Larcher. Od Ferdynanda, z którym widział się przed kilkoma dniami, przechodząc koło pałacu Saint-Euverte, dowiedział się, że przyjaciel jego bawił czas jakiś we Florencyi a następnie w Pizie. Wysłał był nawet do obu tych miast dwa listy poste-restante, na które nie otrzymał dotąd odpowiedzi. Rzuciwszy okiem na stempel pocztowy, przekonał się, że list Klaudyusza wysłanym został z Wenecyi. Zaciekawiony i zdziwiony zarazem, idąc cichemi ulicami przedmieścia Saint-Germain, w piękny wiosenny ranek tak świeży i świetlany jak uczucie przepełniające mu serce, rozerwał kopertę i czytał co następuje:

Wenecya, pałac Dario
Kwiecień, 1879 roku.

Z Wenecyi piszę do ciebie, mój drogi; z tej ukochanej przez ciebie Wenecyi, na tle której odtworzyłeś okrutną Celię i szlachetną, czulą Beatryczę. Że zaś piękna Wenecya była i jest zawsze ojczyzną nieprawdopodobieństwa, siedzibą ondyn, które na tem wschodniem wybrzeżu zowią się syrenami, udało mi się w niej znaleźć — jak ongi Byronowi — śliczne umeblowane mieszkanko, w tak pięknym pałacyku, o jakim tylko wyobraźnia ludzka zamarzyć zdoła. Historyczny mój „palazzino“ pełen rzeźb i haftów, zdobny na zewnątrz marmurowemi medalionami, pochyla się nieco ku ziemi tak jak ja w dnie rozpaczy. Podczas gdy piszę te słowa, pod oknami memi szemrzą wody kanału Grande, naokoło otacza mnie głęboka, niczem niezamącona cisza tego miasta — perły Adryatyku, jakby je nazwał poeta. Ach! mój drogi, dlaczegóż przyjechałem tutaj z chorem, bolejącem sercem, którego jęki i bicie słyszę stokroć wyraźniej w tej błogiej ciszy?... Czy uwierzysz, że zjadłszy dziś śniadanie w restauracyi Floryana pod arkadami, wstąpiwszy do kościoła świętego Jerzego dla obejrzenia pięknego obrazu religijnego, nie poszedłem na proszony obiad, na którym miałem poznać dwie włoszki, piękne jak postacie Veronesa, ale zamiast myśleć o zabawie i rozrywkach, wróciłem jaknajrychlej do domu, po to jedynie, aby spojrzeć na Jej Portret — nie dziw się, że te owa wyrazy zaczynam od dużych liter — na portret Koletty! Ach! Ireneuszu, dlaczegóż nie mogę usiąść teraz jak dawniej w pierwszym rzędzie krzeseł i patrzeć na nią, jak gra rolę Kamilii w „Nie igra się z miłością“, boskiej sztuce, pełnej goryczy, jak „Adolf“ a śpiewnej, jak muzyka Mozarta! Czy pamiętasz tę scenę, w której wdzięcznie przechyliwszy główkę, pyta z uśmiechem: „Kto może zaręczyć, że kobieta kłamie, choć słowa jej mijają się z prawdą?“ Czy pamiętasz, jak Perdican mówi: „O dumo, najgorszy doradco człowieka, dlaczego stanęłaś między mną a tą kobietą?“ W tych kilku słowach mieści się cała moja historva... cała nasza historya! Tylko, że ja byłem szczerem odbiciem bohatera komedyi, serce moje było zawsze źródłem ideału i miłości; źródłem wiecznie tryskającem — pomimo doświadczenia wiecznie czystem — pomimo tylu błędów!.. A ona, moja Kamila, upadła tak nizko, że hańby jej nic odkupić nie zdoła! Tak, nielitościwie obeszło się życie z pięknym moim kwiatkiem! Gdy chciałem odetchnąć jego wonią, poczułem zapach trupi! Dajmy tem u pokój... nie chciałem poruszać tych wspomnień, gdy siadłem przy stoliku na balkonie, z którego widzę gondole zgrabne, wysmukłe, szybko mknące w da lub też kołyszące się zlekka na wodach kanału. Gdyby w każdej z tych gumien spoczywało jedno z marzeń mojej młodości, jakże nieskończenie długi orszak pogrzebowy przeciągałby przed memi oczyma! Żałuję, że nie jestem malarzem, mógłbym stworzyć niezwykle oryginalny obraz, przedstawiający mnóstwo czarnych gondoli zarysowanych niejasno w wieczornym zmroku, kilka białych kościotrupów u steru i przy wiosłach a u spodu obrazu podpisałbym: „Wizerunek mojego serca!“ Dlaczegóż znudzony życiem, zniechęcony długiemi latami niewolniczej pracy na chleb, musiałem popaść w nową, stokroć ohydniejszą niewolę tej miłości, opartej na nienawiści i pogardzie? Nie przypuszczałem nigdy, że ów piękny lipcowy wieczór, w którym się szał ten rozpoczął, stanie się jedną z najpamiętniejszych chwil mego życia! Cały ranek siedziałem przy pracy i zjadłszy samotnie obiad, wyszedłem wreszcie, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Włóczyłem się po ulicach smutny, znudzony, przyglądając się przechodzącym paniom i panom po to jedynie, aby zabić kilka godzin czasu. Dlaczegóż jakaś siła demoniczna pociągnęła mnie w stronę „Comedie Francaise?“ Po co po kilkomiesięcznej niebytności zaszedłem do foyer pogawędzić ze starym Farguet, o którego dbałem akurat tyle, co o pierwszy artykuł wyszły z pod mego pióra? Dlaczegóż rozmowa moja tryskała wtedy dowcipem i bogactwem fantazyi, choć nieraz na proszonych obiadach siedziałem niemy, jak ryba? Dlaczego Koletta miała na sobie historyczny Kostyum, w którym wyglądała tak czarująco, że urokowi jej oprzeć się nie zdołałem? Miała grać rolę Rozyny w „Cyruliku“. Zaciekawiony jak jej się uda główna a tak piękna arya, poszedłem do sali teatralnej. Dlaczegóż śpiewając, wciąż na mnie patrzyła z nietajonem wzruszeniem, które mimowoli i mnie się udzielało? Dlaczegóż w jej ustach, oczach, w całej twarzy wreszcie malowała się głęboka boleść serca pałającego miłością ku najszczytniejszym ideałom a zaprzedanego w niewolę poziomych spraw codziennych? Od tej chwili pokochałem ją jak szaleniec i łudziłem się pozyskaniem wzajemności! Nie stawiła żadnego oporu, tejże nocy oddała mi się po raz pierwszy, choć znaliśmy się od kilku dni zaledwie. Czy uwierzysz, mój drogi, że byłem dość głupim, aby spodziewać się wierności od dziewczyny, która tak prędko rzuciła mi się na szyję?... „Czy odprowadzisz mnie dziś do domu?“ — spytała, gdy po skończonem przedstawieniu przyszedłem za kulisy. Domyślasz się zapewne, z jaką radością przystałem na tę propozycyę. Po upływie kwadransa zaledwie, pozwoliła mi już całować się w usta i z tęsknym wyrazem twarzy, jaki jej nigdy w chwilach wylania miłosnego nie opuszcza, mówiła drżącym głosem: „Ach! od godziny już marzyłam o takiem szczęściu!“ A ja, szaleniec, zapomniałem, że mam przed sobą piękną, lecz sprzedajną dziewczynę, łaknącą pieszczot i rozkoszy zmysłowych, zapomniałem, że kobiety nigdy dla żadnego z nas wyjątku nie robią... Zdawało mi się, że...
Ale zejdźmy z tej drogi, mój kochany przyjacielu, bo widzę już bielejący na niej słup z napisem „tędy droga do rozpaczy“, słup podobny do tego, jaki stoi przy zbiegu kilku alei w lasku Fontainebleau, w którym spędziłem z nią niegdyś kilka rozkosznych godzin. Było to w piękny letni poranek; jechaliśmy z Moret do Marlotte małym powozikiem, zaprzężonym w karego konia, którego nazwałem Cerberem. Dziś jeszcze widzę wyraźnie bujną grzywę tego konia, spadającą mu na czoło, widzę siedzącą obok mnie Kolettę z oczyma podkrążonemi, sinemi obwódkami po nocy uciech miłosnych... Tak, zejdźmy z tej fatalnej drogi i przejdźmy do zdania sprawy z wypadków mej podróży. Winien ci to jestem, bo pozostawiłem dotąd bez odpowiedzi serdeczne listy twoje. Otóż kiedy pożegnawszy się z tobą, wyjechałem do Włoch, chciałem się przekonać, czy potrafię żyć bez niej Ha! trudna rada! są rzeczy przewyższające siły człowieka! Nie mogę zapomnieć o niej. Próżno walczyłem, próżno usiłowałem serce zmusić do milczenia. Od chwili wyjazdu nie było dnia, abym dziesięć, dwadzieścia, sto razy może nie poprzysiągł sobie, że nie będę myślał o niej. Przez kwadrans, przez pół godziny czasami, udaje mi się wytrwać w tem postanowieniu, ale potem znów obraz jej staje przed memi oczyma: widzę jej oczy, usta i ruchy jej tylko właściwe i piękną główkę, którą z takim wdziękiem, z taką uległością opierała na mem ramieniu, podczas, gdy trzymałem ją w objęciach — a wtedy doznaję takiego uczucia, jakgdyby w sercu mem tkwiło ostrze sztyletu. Tchu mi brak w piersiach, wstaję, opieram się o ścianę i czekam aż pierzchnie urocze widzenie. Czy uwierzysz, że musiałem wyjechać z Florencyi, dlatego, że dnie całe spędzałem w galeryi przed obrazem Botticellego: „Madonna inconorata“. Pokazywałem ci niegdyś reprodukcyę tego obrazu. Nieraz, będąc na drugim krańcu miasta, wsiadałem do dorożki, aby zdążyć przed zamknięciem galeryi i raz jeszcze spojrzeć na to płótno, bo jeden z aniołków, otaczających Boga-Rodzicę... ach! to ona! to jej spojrzenie, którem umiała tak mnie rozbroić, że płakałem nad jej upadkiem wtedy, gdy powinienem był zabić ją bez litości... Wyjechałem tedy z Fłorencyi i powlokłem się do Pizy, w nadziei, że pobyt w tem spokojnem, posępnem mieście, uciszy burzę, miotającą mojem sercem. Lubiłem niegdyś patrzeć na poważny kościół katedralny, na jego wieżyce, na mury cmentarne, na szczątki wału opasującego miejsce wiecznego spoczynku, na karłowate sosenki rosnące na piaszczystem wybrzeżu Arno, którego żółtawe wody toczą się powoli, jakby omdlewające ze znużenia...
Nająłem pokój, z którego widzieć mogłem cały ten smutny krajobraz, ale pokój mój był słoneczny, jasny i ciepły a przytem postanowiłem wreszcie chwycić się radykalnego lekarstwa. W drodze do Pizy przypomniałem sobie starą maksymę Goethego: „Poezya jest ucieczką zrozpaczonych“. — „Trzeba spróbować!“ — pomyślałem i postano wiłem nie wyjeżdżać z Pizy, dopóki mej boleści na papier nie przeleję. Sądziłem, że puszczając bańki mydlane z łez dawniej wylanych, zapomnę płakać nad obecną niedolą. Owocem tej igraszki była nowelka, której dałem tytuł: „Analiza“ a którą czytałeś już zapewne w „Przeglądzie Paryzkim“. Nieprawdaż, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem? Jak widzisz, nie pominąłem żadnego szczegółu, skreśliłem wiernie dzieje tej smutnej miłości; wszystko jest ścisłem powtórzeniem rzeczywistości, począwszy od historyi listu, skończywszy na mojej zazdrości o niecną Safonę. Z niezrównaną plastyką odmalowałem Kolettę i samego siebie!.. Niestety, mój drogi, cóżem zyskał wzamian za skalanie tak gorąco ukochanej kobiety, za obrzucenie błotem bożyszcza, którego skronie wieńczyłem niegdyś najwonniejszemi różami, za bezczeszczenie przeszłości, w której zawiera się wszystko, co mi było najdroższem w życiu? Łudziłem się, że przynajmniej odzyskam spokój serca, ale i tym razem sądzonem mi było doznać zawodu: zaledwie wyprawiłem rękopism do Paryża, wróciłem do domu i usiadłszy przy biurku napisałem do Koletty list, błagający o przebaczenie... O! jakże gorzką ironią, jest owa osławiona maksyma Goethego, tego olbrzyma myśli, tego Jowisza poetów — jak go nazywają konwencyonalni pochlebcy! Pisałem krwią, broczącą z rozdartego serca i.. rozjątrzyłem tylko nigdy niezabliźnioną ranę. Chyba czas potrafi mnie uleczyć, jeżeli powrót do zdrowia jest możliwym. Zresztą, mało mi na tem zależy.
Tak, nie dbam już o to, by wyleczyć się kiedykolwiek. Byłem dumnym — przestałem nim być oddawna. Walczyłem z upadlającą mnie namiętnością — zaniechałem bezowocnej walki. Gdybym miał raka w twarzy, nie wstydziłbym się mej choroby. Ha! mam raka w sercu, nie będę się wstydził, bez oporu poddam się męczarniom... Ale posłuchaj dalszego ciągu mojej historyi. Koletta nie odpowiedziała na mój list. Zresztą, czyż mogłem spodziewać się od niej podziękowania, po tem co zaszło między nami? Wysyłając ten list, uczyniłem pierwszy krok na drodze upokorzenia, postanowiłem brnąć dalej. Ach, nie przypuszczałem nigdy, jaką rozkoszą mi będzie shańbić się dla niej, rzucając jej pod stopy całą mą godność, ja ko człowieka i artysty! W przeciągu tygodnia wysłałem do niej nowe trzy listy. Po wydrukowaniu mojej nowelki, napisałem znów kilka listów błagalnych i pokornych, aż do podłości a jednak tak nielitościwie chłoszczących jej postępowanie, że miałaby prawo pokazać je swemu Salvaney lub obydnej Alinie i powiedzieć: „Patrzcie, jak on mnie kocha! Porzucił mnie a teraz śmie mnie znieważać!“ Jak ja ją kocham! czyż te zniewagi właśnie nie powinny stanowić dla niej miary mego uczucia?... Ale nie, ty jej nie znasz, Ireneuszu, nie wiesz jak szaloną jest duma tej kobiety. Nie śmiem pomyśleć nawet, jak srodze rozgniewać ją musiał mój wyjazd i dlatego właśnie nie śmiem powrócić do kraju. Jestem obecnie w takim stanie chorobliwego rozdrażnienia, że nie byłbym zdolnym stawić czoła jednej z tych scen, jakie niegdyś zachodziły między nami a jednak żyć dłużej bez niej nie mam siły. Wobec tego postanowiłem zwrócić się do ciebie, mój drogi, z prośbą, abyś łaskawie wstawił się za mną. Wiem, że posiadałeś zawsze jej względy, że jest ci szczerze wdzięczną za stworzenie dla niej tak efektownej roli, wiem, że uwierzy ci, kiedy powiesz: „Klaudyusz umiera z tęsknoty... Zlituj się nad nim“. Zapewnij ją, Ireneuszu, że nie potrzebuje obawiać się moich wymówek. Dawny, despotyczny Klaudyusz, przeciw któremu buntowała się zawsze, zmienił się do niepoznania. Powiedz jej, że wszystko, wszystko znieść jestem gotów, byłem mógł żyć przy niej, patrzeć na nią jak dawniej. Przyznaję, że w ostatnich miesiącach smutnym był nasz stosunek. Ale jakimż rajem wydają mi się te czasy w porównaniu z piekłem, jakiem jest dla mnie życie zdala od niej! A zresztą w ostatnich jeszcze nawet czasach mieliśmy chwilę bozkiego szczęścia, w ślicznem jej mieszkanku na ulicy Rivoli. Wszystko wrzało życiem wokół nas a ja patrzałem w jej oczy, całowałem jej usta, lubowałem się temi namiętnemi a smutnemi zarazem pieszczotami, w których nikt jej dorównać nie zdoła... Patrzaj, ręka mi drży na samo chwil tych wspomnienie... Jeżeli kiedykolwiek byłem ci istotnie przyjacielem — jakeś to nieraz utrzymywał — nie odmawiaj mi tej przysługi, pójdź do niej, przeczytaj ten list, przemów do jej serca i wyjednaj mi przebaczenie. Niech mi pozwoli powrócić do siebie i niech zapomni wszystkich swych uraz.
Żegnam cię, mój drogi, odpowiedzi twej czekam z niecierpliwością a wiesz jak srodze dręczyć się umiem.

Twój stary przyjaciel
K. L.

P. S. Proszę cię, wstąp do redakcyi „Przeglądu Paryzkiego“ i weź na mój rachunek pięć egzemplarzy mojej nowelki, którą obiecałem kilku tutejszym znajomym.
— Zawsze ten sam! — pomyślał Ireneusz przeczytawszy list, w którym odnaleźć mógł różnorodne pierwiastki, stanowiące skład części duchowej istoty jego przyjaciela, zamiłowanie do sztucznie wytworzonych zjawisk sceptycznego żartu z najgłębszej boleści, wobec prawdziwie dziecięcej szczerości; nadmiernie rozwinięta próżność autorska, wobec zupełnego braku chęci błyszczenia, wytrawna znajomość własnego charakteru wobec nieumiejętności panowania nad sobą!
— Jeżeli Koletta występuje dzisiaj, pójdę do teatru rozmówić się z nią — pomyślał Ireneusz.
Po chwili, przystanąwszy na rogu ulicy, wyczytał jej nazwisko na afiszu.
— Ciekawym jak mnie ona przyjmnie? — zapytał samego siebie.
Niepewność ta a przedewszystkiem współczucie dla nieszczęśliwego przyjaciela, którego kochał prawdziwie, dręczyły go tak srodze, że przybywszy do Zuzanny, nie mógł się powstrzymać od podzielenia z nią swych kłopotów. Pokazał jej nawet list przyjaciela, po przeczytaniu którego, Zuzanna z udanem współczuciem rzekła:
— Biedny człowiek! — poczem, niby od niechcenia dodała: Czy naprawdę nie mówiłeś z nim nigdy o mnie?
— I owszem, zdarzyło mi się raz wspomnieć w rozmowie twoje nazwisko — odparł Klaudyusz po chwili wahania.
Poczuwając się względem kochanki do obowiązku bezwzględnej dyskrecyi, wyrzucał on sobie, jako wysoką niedelikatność, te kilka słów, które powiedział o niej Klaudyuszowi a które wywołały sarkastyczną uwagę jego przyjaciela. Ale Zuzanna, mylnie zrozumiawszy chwilowe jego wahanie się, dodała z naciskiem:
— Jestem pewną, że Kladyusz odzywał się o mnie nieprzychylnie?
— O! mylisz się — żywo zaprzeczył Ireneusz.
Przyzwyczajony do odgadywania każdej myśli Zuzanny z wyrazu jej twarzy, dostrzegł błysk niepokoju w jej oczach, gdy zadawała mu to ostatnie pytanie, to też z pewnem zdziwieniem zapytał:
— Dlaczego nie chcesz mi nigdy zaufać?
— Dlaczego? odparła z uśmiechem — dlatego, że cię kocham szalenie a ludzie mają złe języki...
Po chwili, chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie, jakie zbyt widoczna jej nieufność mogła wywrzeć na młodym poecie, dodała:
— Zdaje mi się, że powinienbyś pójść do panny Rigaud.
— Co też zamierzam uczynić dziś jeszcze a ty? — spytał z właściwą sobie naiwnością — gdzie będziesz dziś wieczorem?
— Będę także w teatrze — odparła — ale nie w „Comedie Française“. Muszę towarzyszyć memu mężowi, który chodzi zwykle do „Gymnase“. Ach! dlaczego mi to przypominasz? Radabym zapomnieć o tem, że cały wieczór będę tęskniła za tobą. Ach! mój jedyny — dodała, zarzucając mu ręce na szyję — kochaj mnie tak bardzo, aby wspomnienie twej miłości osładzało mi chwile, w których muszę być zdala od ciebie!...
W sercu młodego poety dźwięczało jeszcze echo tego głosu melodyjnego, jak piękna muzyka, gdy o dziewiątej wieczór wchodził do gmachu teatralnego bocznemi drzwiami, prowadzącemi do foyer artystów... Przechodząc koło izdebki stróża, który przechowywał zwykle listy przychodzące do aktorów, przypomniał sobie, że miejsce to było jedną ze stacyj krzyżowej drogi Klaudyusza, który nieraz dawniej, gdy razem do teatru przychodzili, mawiał mu, pokazując skrzynkę przeznaczoną dla Koletty:
— Gdybym potajemnie zabrał te listy, dowiedziałbym się może prawdy.
— Co to za szczęście być wolnym od tej strasznej choroby, która się nazywa brakiem ufności — pomyślał Ireneusz.
Idąc po krętych schodach przyglądał się z uśmiechem wiszącym na ścianach portretom aktorów i aktorek z zeszłego wieku. Tutaj wygląda z ram sarkastyczna twarz głośnego niegdyś komika... tam znowu zalotnie spogląda śpiewaczka, nie żyjąca już od lat wielu. Wspomnienie wesołych zabaw, głośnych śmiechów, przebrzmiałych już na wieki, namiętnych miłostek, które śmierć przerwała nielitościwie, przejmuje dziwnym smutkiem serca ludzi skłonnych do marzenia, bo przypomina im, że wszelka radość przemija szybko i że ich życie także dobiegnie wkrótce do kresu. Ireneusz nieraz już przedtem doznał był podobnego wrażenia, ale dziś ogarnęło go ono silniej, mimowoli więc przyśpieszył kroku, aby jaknajprędzej przybyć do foyer i w rozmowie ze znajomymi znaleźć zapomnienie o smutnych myślach.
Na nieszczęście zastał tam tylko dwóch aktorów, ubranych w kostyumy z czasów Ludwika XIV, w olbrzymich perukach, w pąsowych pończochach i w wyciętych trzewikach na wysokich obcasach. Zajęci żywo rozprawianiem o kwestyach politycznych, nie zwrócili uwagi na młodego poetę, który dosłyszał, jak jeden z nich, wysoki i chudy, mówił do otyłego swego kolegi:
— Największem nieszczęściem naszego kraju jest to, że ogół zbyt mało zajmuje się polityką...
— Jaka szkoda, że Klaudyusza tu niema! — pomyślał Ireneusz, wyobrażając sobie jak uradowanym byłby jego przyjaciel: jakby, słysząc to zdanie, klaskał w ręce, wołając: „To znakomicie powiedziane!“
Każdy zresztą sprzęt w tym pokoju, przywodził mu na myśl nieobecnego przyjaciela. Ileż razy siadywali w tem foyer, tak pustem teraz! Ileż razy schodzili razem ze schodów wiodących za kulisy, przechadzali się pomiędzy dekoracyami, albo rozmawiali z aktorkami, które czekały chwili wyjścia na scenę!... Nie zastawszy Koletty, Ireneusz poszedł na wyższe piętro i wszedł w nieskończenie długi korytarz, na który wychodziły pokoje aktorek. Znalazł wreszcie drzwi, na których przybitą była tabliczka z nazwiskiem panny Rigaud; zapukał... ale widocznie osoby będące w pokoju, musiały być zajęte rozmową, bo nikt mu nie otworzył. Zapukał po raz drugi trochę silniej i usłyszał po chwili: „Proszę wejść!“ powiedziane ostrym głosem, który miał przecież ten sam dźwięk, jak głos mówiący łagodnie i pieszczotliwie:
— Gdyby róże umiały odwzajemnić uczucie...
Gdy drzwi otworzyły się nareszcie, Ireneusz wszedł do małego przedpokoiku, oddzielonego od równie małej garderóbki ciężką portyerą z czarnego atłasu, przerabianego złotem. Uchyliwszy portyerę, wszedł do pokoju, w którym prócz aktorki, było obecnie pięciu mężczyzn.
Dwaj z nich we frakach i w białych krawatach, wyglądali na ludzi z wielkiego świata, trzej pozostali — nieporządni i brudno u brani — byli zapewne przyjaciółmi Koletty. Panowie we frakach, z których jednym był Salvaney — siedzieli na szezlongu, obitym staroświecką różową materyą a kupionym niegdyś przez Klaudyusza, on to bowiem własnym kosztem urządzał w chińskim stylu garderobę kochanki. Przez cały tydzień biegał po Paryżu, szukając stosownych obrazów, które teraz oprawne w bambusowe ramy, wisiały na ścianach obciągniętych atłasem. Pomiędzy obrazami, z których jeden przedstawiał gniazdo ibisów a trzy pozostałe — sceny z życia chińskiego, wisiały chińskie wachlarze i bukiety z pawich piór, na suficie rozpościerał skrzydła wielki złoty smok, z rubinowemi oczyma. Nie zważając na obecność pięciu mężczyzn, Koletta, ubrana w blado-niebieski szlafroczek, usiadła przed tualetą i rozczesawszy włosy, zaczynała malować się. Na tualecie pokrytej serwetą z kory drzewnej znajdował się cały arsenał porcelanowych puszek napełnionych pomadami, ołówków do brwi, perfum, pudełek z białym, żółtym i różowym pudrem, zajęczych łapek do rozcierania różu, gąbeczek do bielidła i szpilek do włosów. W lustrze, wiszącem nad tualetą, aktorka zobaczyła nowego gościa a poznawszy autora „Sigisbeusza“ obróciła się na krześle, przepraszając, że nie może podać mu ręki posmarowanej w tej chwili wazeliną. Ale jednocześnie rzuciła na niego groźne spojrzenie, które przekonało Ireneusza, że przyjaciel jego miał słuszność, nie chcąc powracać przed uczynieniem przedwstępnych kroków do polubownej ugody.
— Dobry wieczór panu — rzekła wreszcie. Myślałam, że przeniosłeś się już pan na tamten świat... ale teraz po twarzy pańskiej poznaję, że aż do zbytku szczęścia używałeś... Wiesz pan, że mam jutro występować w pańskiej sztuce?... Niechże pan siada, jeżeli jest jeszcze jakie krzesło niezajęte — i nie dawszy Ireneuszowi czasu odpowiedzieć, zwróciła się do groźnie spoglądającego pana de Salvaney: — No, niechże i tak będzie. Wstąp po mnie jutro o dwunastej. Uprzedzę Alinę i wszystko troje pojedziemy na śniadanie przed tą wizytą...
Powiedziawszy te słowa, spojrzała znowu na Ireneusza. Ściągnęła kąty ust, piękna jej twarz przybrała nagle srogi, okrutny wyraz.
Rozmyślnie nie taiła przed Ireneuszem poufałego swego stosunku z Salvaney’em, aby rzucić wyzwanie Kaudyuszowi, któremu — jak przypuszczała — przyjaciel nieomieszka powtórzyć tych słów.
Chciała zemścić się na tym człowieku, o którym napróżno zapomnieć usiłowała, chciała, aby on, oddalony, dowiedział się, że korzystając z jego nieobecności, bawi się tem właśnie, co mu najwięcej przykrości sprawić może. Zamieniła jeszcze słów kilka z innymi gośćmi, polecając pamięci jednego z nich, jakiegoś nędzarza, któremu pomoc przyrzekła, nalegając na drugiego o zamieszczenie w dziennikach pochlebnej wzmianki o jej tualecie a zwracając się do Salvaney’a z zapytaniem o szczegóły ułożonej na jutro wycieczki i obtarłszy ręce, podniosła się mówiąc:
— Miło mi gawędzić z wami, moi drodzy, ale — tu ręką wskazała im drzwi — zostawcie mnie samą, bo muszę się ubierać... Pan jeden niech zostanie — dorzuciła, zwracając się do Ireneusza i nie dbając o to, że wszyscy słyszeli jej słowa — mam panu coś do powiedzenia.
Gdy wreszcie zostali sami, usiadła znów przy tualecie i czerniąc brwi ołówkiem zapytała: Czyś pan czytał ten paszkwil Klaudyusza?
— Nie — odparł Ireneusz — ale czytałem list, który przed kilkoma dniami do mnie napisał i wiem, że jest najnieszczęśliwszym z ludzi.
— Ach! nie czytałeś pan jeszcze tego arcydzieła — przerwała Koletta. Przeczytaj je zatem, przekonasz się, że twój przyjaciel jest ostatnim łotrem. A może i ty sądzisz, że znieważenie kobiety nie jest podłością? — zawołała, obracając się do Ireneusza i patrząc gniewnie na niego.
Oczy jej, pałające oburzeniem, świeciły na ubielonej twarzy jak dwa rozżarzone węgle.
— Jakąż to krzywdę wyrządziłam temu panu? Czy tę może, że nie chciałam jak pies spełniać ślepo wszystkich jego zachcianek, że nie zerwałam ze starymi przyjaciółmi i nie zgodziłam się żyć jak niewolnica!... Czy to ja byłam jego żoną? Czy on mnie utrzymywał? Czy ja kiedykolwiek żądałam, aby mi zdawał sprawę ze swych postępków? A choćbym nawet zawiniła względem niego, czy to powód, aby mnie oczerniać publicznie i wyciągać na jaw tysiące skandalów, urojonych w dodatku!... Raz jeszcze powtarzam, że tak postępuje tylko łotr ostatniego rzędu! Powtórz mu to pan odemnie i napisz jeszcze, że napluję mu w twarz, jeżeli go spotkam kiedykolwiek... Ach! ten pan śmiał mnie nazwać damą z półświatka!!.. Dobrze, przekona się wkrótce, do czego jest zdolną ta dama!... Zobaczy, czy zemścić się potrafi!.. Nie potrzebuję cię teraz, Melanio — mówiła dalej, zwracając się do służącej, która ostrożnie uchyliła zasłonę — zawołam cię za kwadrans.
— Klaudyusz nie sądziłby pani tak surowo, gdyby cię prawdziwie nie kochał — odparł Ireneusz. On oszaleje z rozpaczy...
— Dajże mi pan pokój z temi głupstwami — — zawołała Koletta, wzruszając ramionami. Usiadła znów przed lustrem i czerniła drugą brew. — Dziwi mnie, że pan wierzysz dotąd, że ten człowiek ma serce! A jednak z panem także nie postępuje on otwarcie... Gdybyś pan był słyszał, jak on wyśmiewa się z pańskiej miłości, wiedziałbyś co o nim sądzić...
— Z mojej miłości? — zapytał Ireneusz osłupiały ze zdziwienia.
— Po co ta komedya? — odparła aktorka ze złośliwym uśmiechem — nie potrzebujesz pan udawać niewiniątka przedemną, radzę ci tylko szczerze, abyś poszukał sobie dyskretniejszego powiernika, niż nim jest pan Larcher... twój przyjaciel — dodała z naciskiem.
— Nic z tego nie rozumiem — z bijącem sercem odparł młody człowiek — nie czyniłem mu nigdy żadnych zwierzeń.
— Ha! więc on sam chyba wymyślił, że kochasz się w pani Moraines, tej ładnej blondynce, która jest od tak dawna utrzymanką barona Desforges? I do tego nawet jest on zdolnym — mówiła dalej nielitościwa aktorka ze zjadliwą ironią kobiety, której miłość własna obrażoną została.
Istotnie, nazajutrz po rozmowie z przyjacielem, Klaudyusz, który zwykle będąc przy Kolecie zapominał co o niej sądził na chłodno, powiedział jej:
— Czy wiesz, że mój poczciwy Ireneusz dał się złapać?
— Komu — spytała zaciekawiona.
W tedy Klaudyusz wymienił jej nazwisko pani Moraines, znanej już jej ze słyszenia, dzięki złotym młodzieńcom, którzy zwykle donoszą kobietom z półświatka o wszystkich zarówno prawdziwych, jak fałszywych pogłoskach, krążących o paniach z wielkiego świata. Napomykając o stosunku Ireneusza do Zuzanny, aktorka postępowała bez namysłu, byle tylko w jakibądź sposób oczernić Klaudyusza przed przyjacielem. Ale spostrzegłszy wrażenie, jakie na młodym poecie wywarły jej słowa, postanowiła nadal walczyć tą bronią i wzbudzić w Ireneuszu niechęć do przyjaciela, aby w ten sposób przynajmniej wywrzeć zemstę, której tak gorąco pragnęła.
— Klaudyusz nie mógł tego mówić! — zawołał Ireneusz, nie posiadając się z oburzenia. Gdyby był teraz świadkiem naszej rozmowy, zabroniłbym ci spotwarzać kobietę, która ze wszech miar zasługuje na twój szacunek.
— Zasługuje na mój szacunek! — pochwyciła Koletta, wybuchając głośnym śmiechem. — Czy myślisz, że jestem głucha i ślepa? I za cóż to mam ją szanować?... Czy za to może, że ma męża, który służy jako wygodny parawanik i razem z nią przejada pieniądze starego?... Czy też za to, że każe sobie płacić dziesięć razy drożej, niż uliczna dziewczyna, która nie ma nawet kawałka suchego chleba na obiad? Ach! więc ty nie przestałeś jeszcze wierzyć w cnotę naszych elegantek!... A zresztą, jeżeli obraziłeś się o to, że nazwałam panią Moraines twoją kochanką i utrzymanką barona, możesz żądać zadosyćuczynienia od Klaudyusza... Przynajmniej raz w życiu ten hultaj będzie w opałach... Ach! widzę, że zaczynasz już podzielać moje zdanie o nim... Posłuchaj mojej rady, kochanku, nie ufaj mu tak ślepo... Zasługuje na mój szacunek!... Ha! ha! to mi się podoba... No, dosyć już na dzisiaj tej rozmowy. Dowidzenia, muszę zacząć się ubierać... Melanio! Melanio! zawołała otwierając drzwi, poczem raz jeszcze zwróciwszy się do Ireneusza, dodała ironicznie:
— A nie zapomnij kłaniać się odemnie Kłaudyuszowi i powiedz mu, że z Kolettą tak samo jak z miłością, igrać nie wolno!
Po uczynieniu aluzyi do tej samej sztuki, o której z tak gorącym zachwytem Larcher wspominał w swym liście, zamknęła drzwi za młodym poetą i wybuchnęła raz jeszcze głośnym śmiechem, w którym przebijało się uczucie nasyconej nienawiści, szyderstwo przewrotnej kurtyzanki i chęć zemsty zawiedzionej kochanki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.