Kaśka Karjatyda (1923, dramat)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kaśka Karjatyda
Podtytuł Melodramat w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom I
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Scena przedstawia kuchnię w pomieszkaniu Bukowskich. Na prawo drzwi wejściowe, na lewo prowadzące do mieszkania. Wysoko w górze małe okienko. Na ścianach półki, na nich rondle, samowar, garnki. W głębi komin, przy nim konewki, szafliki i balja. Na środku sceny kuferek zielony, na nim tłomok z pościelą. Na lewo koło drzwi łóżko puste z siennikiem nawpół napełnionym słomą.
SCENA I.
BUKOWSKI, CZEMPIELEWSKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKI
(łysy, chudy, zawiędły, stoi w szlafroku koło półek z dużą książką czarno oprawną w ręku. Czempielewska kończy wiązać pościel w prześcieradło).

Gdzie Czempielewska podziała durszlak?

CZEMPIELEWSKA
(mrukliwie).

No gdzie? musi być na półce.

BUKOWSKI.
Nie widzę! Gdzie jest durszlak?
CZEMPIELEWSKA.

Abo ja wiem!

BUKOWSKI.

A kto ma wiedzieć? ja? Czempielewska, skoro przyszła, podpisała się tu, w książce, że wzięła trzy durszlaki: jeden mały, drugi średni, a trzeci większy. Gdzie jest średni durszlak? (Czempielewska milczy). Będzie Czempielewska odpowiadać, czy nie? Czempielewska dostała trzy durszlaki, prawda? Podpisała się Czempielewska.

CZEMPIELEWSKA.

Podpisałam, ale durszlak się zużył. Bez co się pan teraz mnie czepia?

BUKOWSKI.

Zużył się durszlak? blaszany? zużył się? Wy, sługi, to i żelazo zgryziecie! Miłosierdzie Boże! nowy durszlak.

CZEMPIELEWSKA.

Jaki tam był nowy! Czego pan wydziwia? Stare durszlaczysko, całe było podziurawione.

BUKOWSKI.

Czempielewska mi za niego zapłaci! Ja Czempielewskiej odtrącę z pensji.

CZEMPIELEWSKA
z wściekłością, ujmując się pod boki).

Widzicie go! wytrąci mi z pensji! A niedoczekanie pańskie! Wytrącać mi będzie! Jeszcze czego!

BUKOWSKI.

Żebym wam wszystkim darowywał to, co mi natłuczecie i nagubicie, to niedługo musiałbym pójść na żebry.

CZEMPlELEWSKA.

Bez taki mały durszlak, stary i pokręcony. O Jezu miłosierny! Bez taki durszlak pan mnie chce ukrzywdzić i zaraz mi wytrącać z tych marnych zasług? A mało się to naharowałam, nalatałam po tych trzecich piętrach, bucików nadarłam, obcasów nawykrzywiałam? A mało to się kole pana naskakałam z pana chorobami i stękaniem? O Jezu najsłodszy i Matko przenajświętsza! Wy, coście widzieli pracę moją, nie dajcie mnie krzywdzić tak niegodziwie, bo chyba już nijakiej sprawiedliwości na świecie niema, skoro pan mi za ten durszlak będzie miał potrącić! (beczy głośno i siada na kufrze).

BUKOWSKI.

Cicho!... nie zuchwal się, bo ci do świadectwa wpiszę, żeś zuchwała i pyskujesz.

CZEMPIELEWSKA.
Ojej!... a to niech pan wpisze!... Myśli pan, że ja się tem świadectwem od państwa będę chwaliła? Takie państwo z trzeciego piętra, od tyłu je wchód bez kuchniom! To nie żadne państwo!
BUKOWSKI.

Cicho!... Gdzie jest blaszana łyżka?

CZEMPIELEWSKA.

Niech se pan szuka!

BUKOWSKI.

Schowałaś przecie do kuferka! Otwórz kuferek!

CZEMPIELEWSKA.

I zaraz! Bez świadków? Nie! Nie otworzę, trzeba świadków bo jak pan nie znajdzie, to ja pana zaskarżę o obrazę honoru! A!... a!... Widzisz go, jaki mądry!

BUKOWSKI.

Za łyżkę ci także wytrącę!

CZEMPIELEWSKA
(wybuchając wrzaskiem).

A Jezu miłosierny!... i za łyżkę także! abo to była łyżka? to był wiór, nie łyżka! Pan Bóg państwa pokarze za moje ciężkie krzywdy!

SCENA II.
CIŻ, BUKOWSKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKA
(młoda, ładna kobieta, w skromnym, niebieskim szlafroczku).

Co się tu dzieje? Dlaczego Czempielewska tak krzyczy? A mój Boże, czyż żadna służąca nie może od nas odejść bez krzyków i awantur?

BUKOWSKI.

Naturalnie... Paniby chciała, żebym oczy na wszystko zamknął i pozwolił, ażeby mi te darmozjady całe moje mienie rozniosły. Ale tak nie będzie! skoro żona jest lekkomyślna i marnotrawna, mąż musi myśleć o ładzie domowym. Czy pani wie, że przy tej czarownicy zginął durszlak średni, durszlak, moja pani, i łyżka blaszana? Czy pani wie o tem? (Bukowska milczy). Naturalnie! tobie to wszystko jedno! bo nie ty pracujesz, tylko ja i to ciężko, krwawo! I to ciebie nic nie obchodzi, że już się boki w samowarze pozapadały, a balja się rozeschła w piwnicy! to panią nic nie obchodzi! Grać tylko cały dzień trum-brum i fioczki-koczki na głowie zawijać... A tu, panie tego, dobytek z dymem idzie...

CZEMPIELEWSKA.

Niech mi pan da moje zasługi, bo ja się wyniosę.

BUKOWSKI.

Oddaj mi durszlak i łyżkę.

CZEMPIELEWSKA
(wrzeszcząc).

To pan chce, żebym darmo służyła? to pan za pracę moją ciężką nie chce mi nawet zapłacić? to ja tu harowałam bez co? to takie państwo! to dobrze! to sąd za mną sierotą się upomni... a państwo to i tak znani na całej ulicy, że już żadna porządna sługa się do nich nie zgodzi i nie wybędzie! Dobrze! dobrze!

BUKOWSKA
(do męża).

Mój Edgarze!

BUKOWSKI.

Co? co? Edgarze! co chcesz... żeby jej zapłacić?

BUKOWSKA.

Skoro się jej należy!

BUKOWSKI.

Mnie się także należy za durszlak i łyżkę...

SCENA III.
CIŻ, SZERKOWSKI, WODNICKI.
ஐ ஐ
WODNICKI
(młody, ładny chłopiec).

Ho! ho! cóż to, znowu batalja ze sługami? Słychać na schodach, jak wujaszek się złości. Dzień dobry wujeneczce!

SZERKOWSKI
(młody, znudzony życiem człowiek, wąsy obwisłe, bezustanna ironja).
Przepraszam, że w tak niestosowną chwilę.
BUKOWSKA.

Panowie pozwolą do pokoju... Prawdziwie to mieszkanie jest tak niewygodne... Wejście przez kuchnię...

SZERKOWSKI.

Nie miejsce człowieka, ale człowiek miejsce zdobi.

WODNICKI
(wskazując na Czempielewską).

Czasem człowiek miejsce szpeci!

CZEMPIELEWSKA.

A ten czego chce odemnie? Co się pan nademną natrząsa? Widzicie go! próżniak, gipsiarz, co figurki z gliny lepi, wydziwia się nad uczciwom sługom, co haruje za darmo w takim zatraconym domu.

SZERKOWSKI.

Pani ma rację złorzeczyć przeciwko niesprawiedliwości społecznego ustroju.

CZEMPIELEWSKA.

Za co mi pan od paniów wymyśla? co? Ja jestem ino Czempielewska, kucharka, ale wierna Czempielewska i krzywdzić się nie dam.

BUKOWSKI.
Cicho! będziesz ty cicho!
CZEMPIELEWSKA.

A pan czego mnie tyka? Co to ja z panem gęsi zaganiałam? co?

BUKOWSKA.

Proszę, niech panowie przejdą do pokoju. Mój mężu, idź z panami, ja tu Czempielewską wyprawię.

BUKOWSKI.

Kiedy ja muszę...

WODNICKI.

Nic wujaszek nie musi! Co to za manja, żeby ciągle do garnków się mieszać... To nie wujaszka wydział, niech wujaszek pójdzie z nami! (chwyta go wpół i wyciąga ze sceny). Chodź, Władek! (Szerkowski wychodzi). Czempielewska! valete!

SCENA IV.
BUKOWSKA, CZEMPIELEWSKA.
ஐ ஐ
CZEMPIELEWSKA.

Balete! co za balete? ty sam balete, wiercipięta jeden, a nie ja, wierna sługa.

BUKOWSKA
(szybko oglądając się na drzwi).
Moja Czempielusiu, niech Czempielewska zejdzie na dół i zaniesie ten list do pana doktora.
CZEMPIELEWSKA.

Ani myślę... niech mi pani przedtem zasługi zapłaci. Dosyć się tych kartek nanosiłam do tego czułego dochtora!...

BUKOWSKA.

Czempielewska wie, że to pan ma pieniądze, a że ja nic nie mam. Gdybym miała, zapłaciłabym Czempielewskiej natychmiast.

CZEMPIELEWSKA.

Tere fere kuku! A zresztą, abo to nie wstyd, żeby taka pani nigdy nie miała centa przy duszy, ino o wszystko opowiadała się mężowi?

BUKOWSKA.

To do Czempielewskiej nie należy.

CZEMPIELEWSKA.

Zresztą, ja z domu nie wychodzę, bo ja idę do służby do państwa adwokatów z pierwszego. I będę tu codzień przychodzić po moje pieniądze, dokąd mi państwo nie zapłacicie! O Jezu, taka krzywda! (idzie ku drzwiom wejściowym i woła wrzaskliwie) panie Janie! panie Janie! (odwraca się do Bukowskiej). I listu nie zaniosę, bo to tylko obraza Pana Boga takie listy, nic więcej! (woła) panie Janie! panie Janie!

JAN
(za sceną)
A czego?
CZEMPIELEWSKA.

Niech też pan Jan przyjdzie mi dopomoże przenieść kuferek i pościel na pierwsze.

JAN
(j. w.).

Zaraz idę!.

CZEMPIELEWSKA.

Dzięki miłosiernemu Bogu, już nie będę sobie nóg po trzecich piętrach obijać!

BUKOWSKA.

A ja tu mieszkam od pięciu lat.

CZEMPIELEWSKA.

To też pani do tego zwyczajna, a ja nie!

SCENA V.
CIŻ, JAN.
ஐ ஐ
JAN
(rosły, tęgi mężczyzna, w ubraniu stróża).

No jestem! (kłania się Bukowskiej). Dzień dobry wielmożnej pani.

CZEMPIELEWSKA.
Weźcie, mój dobry panie Janie, tę moją chudobę i zanieście na dół do państwa adwokactwa.
JAN
(bierze kuferek).

A no, to djabelnie ciężkie. Pani Czempielewska musi mieć chyba srebro w tej skrzynce...

CZEMPIELEWSKA.

Ja? Jezu miłosierny!... a gdziebym się tego srebra dorobiła?... Może tu? w tej kuchni? (zaczyna lamentować i mrucząc wychodzi, Jan za nią). A toć że mnie skrzywdzili, bo pensji mi nie zapłacili i zadatek chcom potrącić, i o ten durślak i łyżkę się upominają (głos jej ginie w oddali).

SCENA VI.
BUKOWSKA, później WODNICKI.
ஐ ஐ
BUKOWSKA
(sama).

Ach, Boże! Boże! cóż to za straszne życie! Wszak to wegetacja w nędzy i poniżeniu! Jakie z tego błędnego koła wyjście? żadne! całe lata jeszcze trwać muszę w tej upokarzającej niewoli! (siada przy stole i opiera głowę na ręku).

WODNICKI.

I cóż, wujenka pozbyła się tej pani Czempielewskiej?

BUKOWSKA
(ocierając oczy).

Tak, ale nie na długo! A zresztą, przyjdzie inna, będzie taka sama, a może jeszcze gorsza...

WODNICKI.

Czy wujenka gniewa się na mnie, że przyprowadziłem Szerkowskiego?

BUKOWSKA.

Nie. Ale przyznam ci się, iż dla mnie jest rzeczą żenującą przyjmować gości w podobnych warunkach.

WODNICKI.

Wujeneczko, to wszystko przesądy. Szerkowski porozumiał się z wujaszkiem i dyskutuje teraz w najlepsze nad drożyzną mieszkań w Warszawie!

BUKOWSKA.

Tem lepiej. Ale dlaczego właściwie ten pan do nas przyszedł? To dziennikarz? co? Widziałam go dwa razy u twojej matki.

WODNICKI.

Ja to później wujeneczce wytłumaczę. Tylko proszę, niech wujenka nie przeszkadza mu w rozmowie z wujem.

BUKOWSKA.
Ależ nie! nie! niech rozmawia, ile sam zechce! Boże drogi! także szczególne amatorstwo!
WODNICKI.

Dlaczego? Wujaszek jest bardzo interesującym okazem!

BUKOWSKA.

Jak dla kogo. Szczególniej, gdy jest chory.

WODNICKI.

No, wszakże teraz już ma się lepiej.

BUKOWSKA.

Tak, ale doktór jeszcze często przychodzi.

WODNICKI.

Ten z pierwszego piętra?

BUKOWSKA
(zażenowana).

Tak.

WODNICKI.

Julek Trawiński.

BUKOWSKA
(j. w.).

Tak.

WODNICKI.

To bardzo młody — świeżo upieczony doktór.

BUKOWSKA.

Ale bardzo — bardzo zdolny.

WODNICKI.
Ej, wujeneczko! wujeneczko!
BUKOWSKA.

Co?

WODNICKI
(całując ją).

Nic! nic! ale ktoby to po wujence przypuszczał? Taka trusia... coś niby tego!... a tu... no!... no!...

BUKOWSKA.

Nie wiem, o czem chcesz mówić.

WODNICKI.

Ale, widzi wujenka, o... nim!

BUKOWSKA.

Ależ zaręczam ci...

WODNICKI.

Dobrze! dobrze! niech wujenka za nic nie ręczy, bo nie wiemy, co nam jutro sądzono.

BUKOWSKA.

Lepiej idź do kantoru i dowiedz się, kiedy mi sługę przyprowadzą.

WODNICKI.

A zapisała się wujenka?

BUKOWSKA.
Wczoraj rano. Ale... w kantorze już znają mojego męża... więc...
WODNICKI.

Bodaj to być kawalerem! Człowiek sobie sam buty wyczyści, a o zamiatanie i ścieranie kurzu to się wcale nie troszczy! Choć ja od miesiąca mam już mego grooma.

BUKOWSKA.

A! tego niemowę!

WODNICKI.

A jakże! Ma przynajmniej tę jedną zaletę, że mi zuchwale nie odpowiada i nie może mnie skompromitować, upominając się głośno o pensję. Śpi na kupie gliny, a odziewa się w płachty, któremi drapuję moje modelki. Bardzo porządny chłopak, tylko trochę brudny. Może wujenka chce, to go wujence wypożyczę...

BUKOWSKA.

Nie — dziękuję ci! Zatrzymaj go dla siebie!

WODNICKI.

Dobrze! a tem lepiej, że właśnie pozuje mi jednocześnie do Dawida i lwa. Na Dawida jest tak jak jest, a na lwa odziewam go w starą wilczurę, aby tylko zachować linje i pozy. I zobaczy wujenka, że będzie z tego arcydzieło!! Niech żyje młodość.

BUKOWSKA.
Ach! ty sowizdrzale! Ale idź do pokoju, bo wujaszek gotów pomyśleć, że tu jakie spiski knujemy.
WODNICKI.

Na jego kieszeń! A to stary sknera!

BUKOWSKA.

Czy wiesz, że mi teraz każe podpisywać wszystko, co od niego wezmę na wydatki domowe.

WODNICKI.

A wujenka podpisuje?

BUKOWSKA.

No! cóż chcesz — muszę!

WODNICKI.

Jabym tego nie zrobił. No, uciekam!... a wujenka do nas przyjdzie?

BUKOWSKA.

Natychmiast... idź! idź!

WODNICKI.
(całując ją w rękę).

Jakie wujeneczka ma śliczne ręce, ręce próżniaka, prawdziwego próżniaka! Żeby też wujenka pozwoliła mi swoje ręce odlać w gipsie! to wujeneczkę nie będzie bolało. Troszkę ściśnie... nic więcej, a mnie się przyda!... Modele takie drogie u nas, we Lwowie... a przytem ręce brzydkie, połączenia ordynarne.

BUKOWSKA.
Dobrze!,.. dobrze!... przyjdę do ciebie którego dnia i pozwolę wymodelować moją rękę...
WODNICKI.

Dziękuję, wujeneczko, dziękuję! (wybiega).

SCENA VII.
BUKOWSKA, później KAŚKA i WOŹNY.
ஐ ஐ
BUKOWSKA.

Jak tu dać znać Juljanowi, że Czempielewska odeszła, że nowa służąca wejdzie do domu. Gotów znów dziś przysłać list, nie wiedząc, że Czempielewskiej już niema. Ach! mój Boże!... jak mnie to wszystko męczy!

(Pukanie do drzwi).

Kto tam? Proszę wejść (wchodzą Kaśka i woźny). A, to służąca, z kantoru z ulicy Strzeleckiej?

WOŹNY
(zapita twarz, długi, zielonkawy surdut).

Całuję rączki i tak, proszę wielmożnej pani.

BUKOWSKA.

Czy to panna, czy mężatka?

WOŹNY

Dziewczyna, proszę wielmożnej pani.

BUKOWSKA.

Służyła już gdzie?

WOŹNY.
U państwa Pinkusów, na Kopernika, proszę wielmożnej pani!...
BUKOWSKA.

A czy ma świadectwo?

WOŹNY.

A jakże (wyciąga rękę z kartką papieru).

BUKOWSKA
(czyta).

„Stojała przed bramą i biła piskata“. No, no, to nieszczególne świadectwo...

WOŹNY.

Niech wielmożna pani na to nie zważa. Wiadomo, jak nasza dziewczyna służy w izraelskim domu, to coś-nie-coś odpowie i taki pan zaraz wpisze: „była pyskata“. Ale ja ją znam od dziecka... to porzonna dziewczyna i bardzo rzetelnie uczciwa. Nie lwowska — i to coś znaczy, bo we Lwowie to się porzonna dziewczyna nie uchowa; a potem tęgie to i zdrowe. Wodę na piętro wydźwignie i na szczotkach przetańcuje po salonie, jakby jaka panna z cyrku...

BUKOWSKA
(do Kaśki).

Jakże ci na imię?

KAŚKA
(która do tej chwili stała owinięta chustką zbliża się cokolwiek i z ramion jej spada chustka. Uczesana gładko, włosy ściągnięte z czoła. Silna, rosła, tęga, bardzo łagodna i bardzo w obejściu kobieca. Mówi lękliwie i bardzo miłym głosem).

Kaśka, proszę wielmożnej pani.

BUKOWSKA
(patrzy na nią przez chwilę).

Umiesz gotować?

KAŚKA.

Tak sobie... kremu, ani galarety nie uradzę, ale proste potrawy umiem.

BUKOWSKA.

Roboty się nie lękasz?

KAŚKA.

Nie, proszę wielmożnej pani.

BUKOWSKA.

Pan jest ciągle chory... Trzeba co noc wstawać, gotować ziółka, samowar nastawiać...

KAŚKA.

To się wstanie, proszę wielmożnej pani!

BUKOWSKA.

Wodę musisz sama nosić, węgle także. Nie trzymamy posługaczki.

KAŚKA.
Dobrze, proszę wielmożnej pani!
WOŹNY.

Co do siły, proszę wielmożnej pani, we Lwowie mało kto jej zrówna.

BUKOWSKA.

Czy jesteś naprawdę taka silna?

KAŚKA
(łagodnie).

Bardzo, proszę wielmożnej pani!

BUKOWSKA.

Muszę cię ostrzedz, że pan jest trochę grymaśny i często może ci co przykrego powie...

KAŚKA.

To nic, proszę wielmożnej pani.

BUKOWSKA.

Podobasz mi się, bo ci uczciwie z oczów patrzy. A teraz chodź do pana i staraj mu się przypodobać. Chciałabym, ażebyś u nas została.

KAŚKA.

Ja takżebym chciała, proszę łaski pani.

BUKOWSKA.
Chodź do pokoju (wychodzą, woźny zostaje w kuchni)

SCENA VIII.
WOŹNY, później MARYNKA.
ஐ ஐ
WOŹNY.

Dla nich taki tłomok będzie w sam raz! Nic im przecie porządnego nie mogłem przyprowadzić! To musi być jakości paskudny latawiec ta Kasiuchna, choć to niby trzech zliczyć nie umie... Przyplątała się dziś rano do kantoru na ich szczęście... Ot!... zażyjmy tabaki! (zażywa).

MARYNKA
(fertyczna sługa, z grzywką, w różowym staniku. Pod pachą trzyma psa i prowadzi drugiego na sznurku. Zagląda ostrożnie przez drzwi.

Pani Czempielewska! pani Czempielewska! Jakto! niema nikogo?... A, to pan, panie Tarmosiński!... dzień dobry!

WOŹNY.

Dzień dobry pannie Marjannie! Czegóż to panna Marjanna szuka?

MARYNKA.

Ano, przyszłam do Czempielewskiej po klucz od góry.

WOŹNY.
Czempielewskiej już niema. Przyprowadziłem nową, jest w pokoju.
MARYNKA.

Hi! hi! hi! a cóż to takiego pan przyprowadził?

WOŹNY.

E!... taki jakiś tam wiejski tłomok! W sam raz dla takiego domu, jak ten.

MARYNKA.

Niech-no pan Tarmosiński spojrzy tylko na półki. Co to za naczynia? A gdzie rondle? Gdzie tu porzonna sługa by wybyła?

WOŹNY.

Ja też zawsze tu same wybirki przyprowadzam.

MARYNKA.

On — brekacz, ona — Boże odpuść! To nie żadne państwo, takie państwo!...

WOŹNY.

Ja się też tu nie spieszę, bo wiem, że takie piwne, jakie mi dadzą, to i wrony nie upoi... A pannie Marjannie dobrze?

MARYNKA.
Nieźle! Co pan chce! Jedna stara panna i te dwa psie koczkodony! Niańczę ich bez cały dzień, ale to nic — oberchapki mam dobre; pani wiecznie gubi klucze, bo tylko o tych małpikrólach myśli... (kopiąc psa). A ty pastrano! będziesz mi stać spokojnie!...
WOŹNY.

A to im panna Marjanna dojedzie!

MARYNKA.

A cóż pan Tarmosiński myśli, że będę jeszcze z temi poczwarami jakie fidrygance wyprawiała? Mało to się najedzą marcepanów i na aksamitnych poduszkach nawylegają?

WOŹNY

Pst!... idą!... (wyprostowuje się i staje u drzwi).

MARYNKA.

Ostanę, bom strasznie tego tłomoka ciekawa.

WOŹNY.

Co tłomok, to tłomok! Obaczy panna Marjanna!

MARYNKA.

Tem lepiej, będziemy mieli z czego się wyśmiewać! Pan Jan nam dopomoże.

WOŹNY.

Pan Jan zawsze służy tu za stróża?

MARYNKA.

A zawsze!

WOŹNY.
A ciągle taki... herzenfresser? niby taki, co pannom serce wyjada?
MARYNKA.

Cięgłem i wiecznie się koło której kręci.

WOŹNY.

A koło panny Marjanny?

MARYNKA.

Co też pan Tarmosiński plecie! czy też ja dla stróża stworzona? Żeby to jaki jentroligator, albo inszy jenżenier, toby co innego, ale taki hrabia od miotły! Boże zmiłuj się!

WOŹNY.

Pst!... idą!...

SCENA IX.
CIŻ, KAŚKA, BUKOWSKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKA.

Zostaniesz się natychmiast, moja Kasiu; po rzeczy pójdziesz wieczorem. Gdzie masz rzeczy?

KAŚKA.

Tu niedaleko, o jedną ulicę, u maglarki.

BUKOWSKA.

Nawet poślę ci po rzeczy stróża. Nie będziesz potrzebowała już wychodzić.

KAŚKA.
Dobrze, proszę wielmożnej pani.
MARYNKA
(na stronie do woźnego).

A to tłomok! wygląda jak grynadjer!

BUKOWSKA
(do Marynki).

Czego panienka chce?

MARYNKA.

Moja pani prosi pani, aby pani mojej pani dała klucz od góry.

BUKOWSKA.

Jutro — dziś jeszcze bielizna nasza wisi. Jutro rano Kasia bieliznę zdejmie.

MARYNKA.

Proszę pani, moja pani powiedziała, że pani to mojej pani klucz wiecznie na złość zabiera. To być nie może, bo ja poprałam dzisiaj prześcieradła psów i muszę gdzieś je powiesić. Ja pójdę do pana rządcego i powiem, żeby pani powiedział, żeby pani mojej pani oddała klucz od strychu.

BUKOWSKA.

Idź do pana rządcy, a teraz wynoś się ztąd razem ze swemi psami! (Marynka wychodzi) (do woźnego). Proszę przyjść za trzy dni po kantorowe.

WOŹNY.
Całuję rączki wielmożnej pani! A zdałoby się trochę co łaska jaśnie pani na piwo.
BUKOWSKA.
(po chwili wahania).

Dobrze, skoro przyjdziecie za trzy dni; teraz muszę zobaczyć, czy się ta dziewczyna na co przyda.

WOŹNY.

Dobrze, proszę wielmożnej pani (wychodzi, plując). Takie państwo!

BUKOWSKA.

Niech pan woźny weźmie ze sobą stróża i każe mu przynieść rzeczy tej dziewczyny, (do Kaśki) Mówisz, że u maglarki?

KAŚKA.

Tak, proszę pani!... na ulicy Krętej pod szóstym.

(Woźny wychodzi).


SCENA X.
KAŚKA, BUKOWSKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKA

Moja Kasiu, kuchnię trzeba trzymać czysto, bo to jedno wyjście.

KAŚKA.
Dobrze, proszę wielmożnej pani!
BUKOWSKA.

A nie nazywaj mnie wielmożną panią, mów poprostu: pani.

KAŚKA

Dobrze, proszę pani!

(Milczenie — słychać zdaleka muzykę fortepianową)
BUKOWSKA
(idąc ku okienku).

To pani adwokatowa codzień gra wieczorem. (Chwila milczenia). Ty zdaleka, Kasiu.

KAŚKA.

Z pod Igliniówki, proszę pani.

BUKOWSKA.

A co tam robiłaś?

KAŚKA.

Byłam na fabryce razem z siostrami i z ojcem, proszę pani.

BUKOWSKA.

Dlaczego przyszłaś do Lwowa?

KAŚKA.

Bo ja wiem... tak mnie coś ciągnęło... myślałam, że sobie los poprawię, bo strasznie ciężka praca na fabryce...

BUKOWSKA.
I tu trzeba pracować.
KAŚKA.

Pewnie... wszędzie trzeba pracować!

BUKOWSKA
(po chwili milczenia).

Masz rodziców?

KAŚKA.

Mam, proszę pani.

BUKOWSKA.

A tęsknisz za niemi?

KAŚKA
(cicho).

Bardzo, proszę pani!

(Milczenie).
BUKOWSKA.

Moja Kasiu... może tu przyniosą list... posłaniec... proszę cię... weź ten list i schowaj... a potem... oddasz mnie samej... nie panu.

KAŚKA.

A jak pan mnie o list zapyta?

BUKOWSKA.

To powiesz, że żadnego listu nie było, rozumiesz?

KAŚKA
(cicho).
Rozumiem, proszę wielmożnej pani.

SCENA XI.
CIŻ SAMI, WODNICKI, SZERKOWSKI, BUKOWSKI.
ஐ ஐ
BUKOWSKA.

Panowie już odchodzą?

SZERKOWSKI.

Dlaczego też pani nie jest szczera? Zadowolona pani, że się nas pozbędzie, prawda?

BUKOWSKA.

Ależ nie! przeciwnie!

(Ściemnia się).
WODNICKI.

Rzecz ułożona! za chwilę wujenka przyjdzie do mojej matki na herbatę, prawda? Wujaszek chory, nie może jej towarzyszyć; no, ale przecież to nie żadna racja, ażeby Wujenka zasunęła się w domu!

BUKOWSKI.

Znów powróci o pierwszej, albo o drugiej!

WODNICKI.

Ja sam wujenkę odprowadzę!

BUKOWSKA.
Ależ ja wcale nie mam ochoty...
WODNICKI
(po cichu).

Będzie Julek Trawiński, to chyba wujence wystarczy. A co! nie jestem poczciwy chłopiec? ha! Ładną gram rolę, ale co tam! zanadto kocham wujeneczkę!
BUKOWSKI}}

(do Szerkowskiego).

Pan dobrodziej niedługo zechce nas zaszczycić swoją obecnością. Z panem dobrodziejem można przynajmniej porozmawiać. Pan dobrodziej rozumie, że wobec tej drożyzny, jaka dziś panuje, każdy uczciwy człowiek musi pójść na żebry.

SZERKOWSKI.

Spodziewam się, panie tego. Ja sam już oddawna po żebrach chodzę.

BUKOWSKI.

Pan dobrodziej? co też pan dobrodziej mówi?

WODNICKI
(spostrzegając nagle Kaśkę, która usunęła się w kąt i podniosła na chwilę ręce w górę, ruchem Karjatydy).

Co za Karjatyda!

BUKOWSKI.

Gdzie?

WODNICKI.
Tu, koło komina!
BUKOWSKI.

Zwarjowałeś? To nie żadna Karjatyda — to Kaśka, nasza nowa sługa.

WODNICKI.

Co za pyszny model! Patrz Władek, jak wykuta z marmuru.

SZERKOWSKI
(kładąc monokl).

Rzeczywiście, wspaniała robota!

WODNICKI.

Żeby mi też chciała trochę pozować! Panienko! chciałaby też panienka zarobić trochę pieniędzy?

BUKOWSKI.

Zwarjował! Kaśka, zamiast pozować, będzie nastawiać samowar, a ty wynoś mi się i nie irytuj mnie swojemi głupstwami!

WODNICKI
(obchodząc Kaśkę dokoła).

Siła i wdzięk kobiecy połączone razem. To trudno znaleźć coś bardziej harmonijnego. Patrz tylko, Władek, na to śliczne pochylenie nogi.

SZERKOWSKI.
Poddanie się pod wiekuiste jarzmo wyzwolonych najmitów, jakimi są głupi.
WODNICKI.

A ramiona! patrz, jakie ramiona! (do Kaśki). Słuchaj, jeśli chcesz sobie zarobić trochę pieniędzy, to przyjdziesz do mnie na Jezuicką ulicę pod numer 18-ty. Taki duży, biały dom... Zapytasz o pana Wodnickiego! Rozumiesz?

KAŚKA
(nieśmiało).

Rozumiem, proszę łaski pana.

BUKOWSKI
(który przez ten czas szperał na półkach).

Jest! jest!

WSZYSCY.

Co takiego?

BUKOWSKI
(triumfalnie).

Średni durszlak!

SZERKOWSKI.

Nie może być!

BUKOWSKI.

A niech pan dobrodziej sam się przekona...

SZERKOWSKI.
Rzeczywiście! to wielkie i wielkie szczęście dla całego domu pana dobrodzieja. Żegnam państwa.
BUKOWSKI.

Dowidzenia!

WODNICKI.

Za chwilę, wujeneczko... prawda?

BUKOWSKA

Tak, najdalej za godzinę.

(Wychodzą Szerkowski i Wodnicki).


SCENA XII.
BUKOWSKI, BUKOWSKA, KAŚKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKI.

Zaraz zrobimy spis inwentarza.

BUKOWSKA.

Czy nie mógłbyś zostawić tego na jutro. Dziś Kaśka ma co innego do roboty.

BUKOWSKI.

Tak, a do jutra rano połowę naczyń wyniesie z domu.

BUKOWSKA.

Co też ty wygadujesz? To jakaś uczciwa dziewczyna.

(Ściemniło się).
BUKOWSKI
Naturalnie, dla ciebie wszystkie uczciwe, bo to co pokradną, to nie z twojej kieszeni.
BUKOWSKA.

Kasiu, zapal lampkę.

BUKOWSKI
(ciągnąc dalej).

To nie z twojej kieszeni i z lekkomyślności swojej nie zdajesz sobie nawet sprawy, jaka jest wartość pieniężna. (Do Kaśki). Miłosierdzie Boże! ta już zapala lampkę! Przecież jeszcze dzień biały! Zgaś mi zaraz lampkę i chodź do pokoju. Spiszemy inwentarz pokojowy. Zaczniemy od salonu... Jest szesnaście patarafek, pamiętaj sobie... szesnaście! Podpisz mi pod każdą zawartością osobno. Chodź! (Wychodzi, za nim Kaśka).

SCENA XIII.
BUKOWSKA, KAŚKA.
ஐ ஐ
BUKOWSKA
(sama).
Za chwilę go zobaczę! Przy ludziach znów trzeba przywdziać kaganiec na usta i serce — i kłamać, kłamać obojętność, podczas gdy dusza aż wyrywa się z piersi. Mówią, że on jest złym człowiekiem, że nie ma serca... co mnie to obchodzi; ja wiem to jedno, że go kocham! (opiera głowę pod okienkiem o ścianę) i że bez tej miłości nie umiałabym istnieć na świecie!

SCENA XIV.
BUKOWSKA, BUKOWSKI, KAŚKA.
ஐ ஐ
(Dłuższa chwila milczenia, słychać fortepjan w oddali, ciągle dolatuje głos Bukowskiego).

Co? Nie umiesz pisać?

GŁOS KAŚKI.

Nie, proszę łaski pana.

GŁOS BUKOWSKIEGO
(bliższy).

To jakie mi dasz pokwitowanie?

BUKOWSKA.

Och! ten głos nienawistny!

GŁOS BUKOWSKIEGO.

Bo musisz mi dać pokwitowanie!

BUKOWSKA.

Zmora mego życia!

(Bukowski i Kaśka wchodzą. Bukowski ma pod pachą dużą, czarną książkę).
BUKOWSKI.

Cóż, ty nigdy nie chodziłaś do szkoły?

KAŚKA
(zawstydzona).
Nie... moje siostry chodziły... proszę pana.
BUKOWSKI.

A ty dlaczego nie chodziłaś? z próżniactwa?

KAŚKA
(ciszej).

Nie... ale trzeba było młodszych dzieci pilnować, proszę łaski pana.

BUKOWSKI.

Lari fari!... Cóż ja teraz zrobię?

BUKOWSKA.

Niech podpisze znakiem krzyża.

BUKOWSKI.

E!... to nie żaden podpis. To łatwo sfałszować. Zresztą... masz tu pióro... siadaj na zydlu i pisz. Kaśka siada przy stole. Bukowska zapala lampkę. Bukowski daje Kaśce pióro i rozkłada przed nią książkę). Tu podpisz, jakoś do rąk własnych dostała kanapę, sześć krzeseł, dwa fotele, stół owalny, stół kwadratowy, szesnaście patarafek, dwa srebrne lichtarze, lampę i komplet „Kłosów“, „Kurjera Porannego“ i trzy oleodruki. To wszystko w dobrym stanie i prawie niezużyte. Obowiązujesz się takowe utrzymać w porządku i w chwili odejścia ze służby oddać tak, jak ci je było oddane. Zrozumiałaś? (Kaśka milczy). Teraz zrób krzyżyk, o tu, niżej, niedołęgo!... A nie zrób kleksa. (Kaśka kreśli krzyżyk, wyciągając język). No, dobrze... jutro zajmiemy się kuchnią... A teraz nastaw samowar, wyszoruj stół, kuchnię, rondle i możesz iść spać. Jutro weźmiemy się do porządków z gruntu.

(Wychodzi).
BUKOWSKA.
(do Kaśki).

Skoro podasz samowar, będziesz mogła iść spać. Jutro poszorujesz wszystko. Musisz być bardzo zmęczona.

KAŚKA.

Trochę, proszę łaski pani.

BUKOWSKA.

To też się połóż, moja biedna dziewczyno!

(Kaśka chwyta rękę Bukowskiej i całuje ją gorąco).
BUKOWSKA
(trochę wzruszona).

Dobranoc!

KAŚKA.

Dobranoc wielmożnej pani!

(Bukowska wchodzi do pokoju).


SCENA XV.
ஐ ஐ
KAŚKA
(sama).

Co on też za cyrograf kazał mi podpisać? Aż mnie ciarki po skórze przeszły. Niby mówi, że mi to wszystko, te kanapy i te stoły oddał, a przecież nic mi nie dał (zabiera się do nastawiania samowaru, fortepjan grać zaczyna). Jak to ten gra słodziutko, coś ci człowieka po sercu łechce!...(zbliża się do okienka). Już i gwiazdki po niebie się snują. Szkoda, że tylko taką szmateczkę nieba widać bez to okienko. Mój Boże! tam u nas wyjdziesz na łąkę, to nad głową cały dach nieba, a tu — po szmateczce i to jeszcze komin ci zasłania!...

SCENA XVI.
KAŚKA, JAN.
ஐ ஐ
JAN
(wchodzi z tłomokiem i z małą skrzyneczką).

To panny rzeczy?

KAŚKA
.

A moje! Dziękuję panu, że się fatygował.

JAN
(z głośnym śmiechem)

No! nie bardzo się tam sfatygowałem, bo chudoba panny nie ciężka! (Milczenie). Panna nie tutejsza?

KAŚKA.

Nie.

JAN.

To zaraz poznać! Panna zdrowa, rosła, tęga, nie taka, jak te nasze lwowskie dziewczęta, co to wymokłe, jakby cały rok ich we wodzie moczono. Panna tu nie wybędzie długo na tem miejscu.

KAŚKA
(rozwiązując pościel i układając na łóżku).

Dlaczego?

JAN.

E!... bo to państwo takie tam!... nic szczególnego. Ja tego nie mówię przez szacunek dla pieniędzy, bo ja to się pieniądzom nigdy nie kłaniam.

KAŚKA.

Pan strasznie przemądry.

JAN.

Pewnie! mało to się oczytałem? mało to się nasłuchałem, jak panowie gadali? Dlatego mam taką pogardę dla pieniędzy. Tu jest taki strabancel na pierwszem, co zawsze nad ranem wraca. Ja go dobrze znam po dzwonieniu, ale mu nigdy zaraz nie otworzę, choć mi i trzydzieści i czterdzieści centy w łape wsunie. Myślę zawsze: stój, stój, czekaj, marznij!...

KAŚKA

Ojej! Pan taki niepoczciwy.

JAN.

A jakże, bo ja tylko naukę szanuję. Jak kto nie uczony, to u mnie nic nie wart. Chyba, że to baba... Jak baba, to lepiej niech nic nie umie i niech będzie głupia...

KAŚKA.

A dlaczego?

JAN.

Dlaczego? ano nie wiem, ale niby tak zawsze panowie między sobą mówili.

KAŚKA.

Musi mężczyznom jest lepiej, jak kobiety głupie.

JAN.

Aha!

KAŚKA.

Bo się oni mądrzejsi wydają!

JAN.

Aha!... ale to panna cięta w gębie, jak widzę... ale zęby ma panna nie od uroku... ale tak się widać wybieliły i wyszlifowały na szarym chlebie!... (podsuwa się do niej). Panna ma wcale gładką buzię, tylko taka panna wielka i rosła, jak mężczyzna.

KAŚKA
(zmieszana).
E!... gdzie ja tam mam gładką buzię... co też to pan wygaduje...
JAN
(wyciągając rękę ku jej twarzy).

Ano, może mi się zdaje, to się przekonam!

(Kaśka porywa samowar i wybiega do pokoju).
JAN
(sam, później Kaśka).

Uciekła... E!... to jakaś strasznie zacofana dziewczyna! Kiedy uciekła, to mniejsza z tem, nie będę jej gonił! Taka tam!... Boże!... w chustce na głowie i to chce być harde!... Inna toby mi sama pod rękę podlazła, a ta się stawia. Nie będę do niej gadał. A zresztą, to nie honor tam gadać z taką biedotą. Bo już ją tłomokiem w kamienicy przezwali. A jakże — przed bramą.

(Kaśka wsuwa się ostrożnie do kuchni i staje przy progu).
JAN
(z arogancją, kładąc czapkę na głowę).

Może panna wejść, bo panny nie ukąszę. Ojej! jak się to panna boi o siebie, jakby była ze szkła!... Niech panna tylko uważa, żeby się na lwowskim bruku nie rozbiła, bo o to to łatwo... ho! ho!... bardzo łatwo!... szczególniej, jak się tak nosa do góry zadziera! (zmienia ton). A do meldunku jutro przyjść do pana rządcego!... Rozumie panna? (wychodzi, trzaskając drzwiami).

KAŚKA
(sama).

Mój Boże!... Co się jemu stało? Tak się rozgniewał na mnie, że nie dałam się uszczypać w policzek!... Jakże ja mogłam na to pozwolić? Nie dlatego, żeby to był despekt, ale go się przelękłam, bo, choć ładny mężczyzna, ale tak jakoś strasznie patrzy, że aż człowieka do wnętrza świdruje... Będę się od niego zdaleka trzymała. (Porządkuje w kuchni). Dlaczego on mówił, że ja tu nie będę? Pan jakiś trochę zwarjowany, ale to stary człowiek, to mu wszystko wolno. A pani to taka dobra, jak anioł... tylko... dlaczego ona kazała mi kłamać przed panem. Ja nie potrafię... ja się zaraz czerwienię, jak kłamię... pan pozna... a potem ksiądz na spowiedzi nie każe kłamać, a tu przecież trzeba pani słuchać... (zbliża się do łóżka). Położę się chyba, bo bez ten dzień to tyle się nachodziłam, że aż mi się ćmi w oczach... (rozwiesza na ścianie nad łóżkiem obrazy). A ot i moje świętości będą czuwać nademną. I Marja Najświętsza i Anioł Stróż i Święta Katarzyna, moja patronka...

JAN
(wsuwa głowę przez drzwi).

Panna już śpi?

KAŚKA
(zmieszana).

Nie... abo co?

JAN.
Nic, ino chciałem powiedzieć, że wedle tego meldunku, to jutro o dziewiątej, a nie o ósmej trza przyjść do pana rządcego.
KAŚKA.

Dobrze, przyjdę!

JAN
(wchodząc do kuchni).

Panna nie zawzięta? (Kaśka milczy). To dobrze, że panna nie zawzięta, bo ja zawziętych dziewczyn nie lubię. I nie trza mi się stawiać okuniem, bo ja do tego nie zwyczajny.

KAŚKA.

Ja też nie zwyczajna, żeby mnie pod brodę szczypać.

JAN.

E!... naprawdę?...

KAŚKA.

Jak matkę kocham.

JAN.

No... to... ja pannę przepraszam... Ja nie wiedziałem, że panna taka harda.

KAŚKA.

Każden ma swój honor.

JAN.

Bardzo słusznie! (po chwili). Może pannie wody przynieść?

KAŚKA.
Dziękuję... Żeby mi pan pomógł tego świętego zawiesić, toby pan był grzeczny.
JAN.

Dobrze!... (bierze w rękę obrazek nalepiony na tekturę). To nie żaden święty!

KAŚKA.

Nie święty?

JAN.

Nie — to Napoleon.

KAŚKA.

A... to Napoleon nie był święty?

JAN.

Nie!

KAŚKA.

Mój Boże! a ja się codzień do niego modliłam!...

JAN
(wiesza obrazek).

No! teraz jest dobrze... No, to dobranoc pannie!

KAŚKA.

Dobranoc panu!

JAN
(we drzwiach).

Dobrej nocy!

KAŚKA.

Nawzajem!

(Jan wychodzi).
Aż mi lżej na sercu, że się z nim pogodziłam. Zawsze to lepiej ze stróżem być w zgodzie, bo to kamienica duża i sług jak mrowia, to mogą jeszcze się z człowieka wyśmiewać, abo co... (Po chwili). Zmówię pacierz... (klęka przy łóżku i szepcze pacierz, słychać znów fortepjan). „Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój...“ W głowie mi się mąci, już i wyrazów połapać nie mogę... „Jak we dnie, tak i w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy“. U nas w domu już rodzice śpią i siostry poszły na łąkę i tam śmieją się z innemi dziewczętami... (wzdycha). Mój Boże! (szepcze pacierze).


SCENA XVII.
KAŚKA, BUKOWSKA.
ஐ ஐ
(Bukowska, w strojnej sukni, okryta płaszczem, wsuwa się do kuchni i podchodzi do Kaśki, która drzemie, oparłszy głowę na wyciągniętych rękach).
BUKOWSKA.

Kasiu!

KAŚKA
(budząc się).

Słucham wielmożnej pani!

BUKOWSKA
(pochylona, cicho).
Ja późno powrócę. Zostaw drzwi od kuchni otwarte, nie zamykaj na klucz.
KAŚKA
(klęcząc).

Dobrze proszę pani!

BUKOWSKA
(j. w.)

A gdyby się pan pytał ciebie, dlaczego drzwi nie zamknięte — nie mów, że to ja kazałam zostawić otwarte, tylko powiesz, żeś zapomniała zamknąć.

KAŚKA
(j. w.)

Dobrze, proszę pani!

(Bukowska wychodzi).
KAŚKA
(sama, ciągnie dalej pacierze).

Siódme nie kradnij, ósme nie mów fałszywego świadectwa... (szepcze bez związku, głowa jej opada na złożone ręce; fortepjan gra ciągle; Kaśka zasypia)

(Powoli zasłona spada).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.