Kara — nie zemsta/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Kara — nie zemsta
Podtytuł Akt pierwszy
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Ulica w Ferrarze. — Noc.
SCENA  I.
Książę Ferrary (przebrany), Febo, Ricardo.
Ricardo.

To świetny żart!

Febo.

Niezrównany.
Zaręczam, nikt nie da wiary,
Że widzi księcia Ferrary.

Książę.

Nie mogę więc być poznany?

Ricardo.

Pod tego przebrania zbroją
Zupełna swoboda będzie!...
Niebiosa téż w pewnym względzie
Swą postać odmiennie stroją.
Bo proszę, czém jest zasłona,
Kryjąca w czarną noc światy?
To przecież kostium bogaty,
Pod którym blask nieba kona.
Lecz światło tam nie zamiera:
Gwiazd fale porozpraszane —
To lamy srebrem utkane,
A księżyc wskroś je przeziera!...

Książę.

Zaczyna już pleść androny,
Wieszcz nowomodny: natchniony
W téj szkole poetów ziemi,
Co zwykli zwać się boskiemi[1].

Ricardo.

Choć ich przejąłem swobodę,
Mnie jeszcze winić nie trzeba.
Wszak plemię to wieszczów młode
Zwie księżyc aż... tortem nieba.

Książę.

Zaiste, czyż cię nie zraża,
Iż w takim poezya stanie,
Wzbudzając politowanie,
Podobna jest do kuglarza,
Co pokój wnet ci zaściele
Wstęg różnobarwnych falami.
By cud ten zrobić ustami
Potrzeba... zręczności wiele!...
Lecz kres połóżmy tej mowie,
Gdyż budzi ziewania dreszcze...
Mężatka... patrz, ujdzie jeszcze?

Ricardo.

Że anioł — każdy to powie;
Lecz jedna bróździ tu bieda,
Co wszelką szalę przeważy.

Książę.

Ciekawym.

Ricardo.

Mąż jéj na straży!
Nikomu zbliżyć się nie da.

Febo.

Wciąż siedzi jak brytan w budzie.

Książę.

O!... dziwnie wstrętnéj natury
Takiego gatunku ludzie!...

Febo.

Jeżeli z małżonków który
Mieć podejrzanych klejnotów,
Swéj towarzyszce nie broni;
To chyba dla szczodréj dłoni
Współczucie posiadać gotów.
Gdy żonę anioł zabierze,
On pół majątku bezkarnie,
Jak część swych trudów, zagarnie.

Książę.

Obłudne łotry, szalbierze,
Krew chyba z dyabłem ich wiąże!

Ricardo.

Tu mógłby uderzyć książę,
Lecz powieść moję wpzód spotka.

Książę.

Cóż tedy?

Ricardo.

Stara bigotka
Śród winnych gron i darniny
Dwie córki łaje... dziewczyny!...
Perełki... śliczniuchne kotki.

Książę.

Pozorom zbyt nie ufamy.

Ricardo.

Ztąd blizko mieszkanie damy,
Lic śnieżnych i takiéj słodkiéj,
Jak cukier sam janowcowy.

Książę.

Ma pociąg?

Ricardo.

Właściwy cerze.
Lecz wspólnik na jéj kwaterze
Wciąż żuje, nie wznosząc głowy,
Gdy do nich przyjdzie kto z miasta.

Febo.

To woły żują tak zawsze.

Ricardo.

Tu chęci jak najłaskawsze
Świadczyłaby nam niewiasta,
O prawie gdyby wiedziała.

Książę.

Więc pójdźmy...

Ricardo.

Nie zechce może
O takiéj wpuścić nas porze.

Książę.

A gdyby mię téż poznała?

Ricardo.

Fortecę wnet zdobędziecie!...

Książę.

Więc stukaj!...

Ricardo (puka).

Stukanie słyszy,
Bo czeka śród nocnéj ciszy.




SCENA  II.
Ciż sami. — Cintia w oknie.
Cintia.

Kto tam?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Kto?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Któż przecie?

Ricardo.

Hej, Cintio, my, przyjaciele!...
I książę sam.

Cintia.

Drwisz, zuchwały!

Ricardo.

To skutek mojéj pochwały!

Cintia.

Co, książę?... Tego zawiele!...
Że z tobą przybył, uwierzę,
Lecz, żeby pan znakomity
Mógł takiéj pragnąć wizyty
Dać wiarę trudno w téj mierze.

Ricardo.

Patrz, książę wziął to przebranie,
By los ci stworzyć godowy.

Cintia.

O! dawniéj nikt takiéj mowy
Nie brałby za żart, mój panie,
Gdy latek młodzieńczych siły,
Tak książę trwonił niegodnie,
Że jego rozpusty zbrodnie,
U ludu w baśń się zmieniły.
Lecz innéj dziś doli warta
Dłoń zacna szlachetnéj żony,
Gdy drogie przodków korony,
Przejść mogą na łup bękarta.
(Choć dzielnie żyć on zaczyna!)
Wszak gody już naznaczone,

A do Mantui po żonę
Pchnął książę własnego syna!...
Miałżeby w północnéj dobie,
Gdy już Kasandra przybywa,
Miast dawne zerwać ogniwa,
Ubliżać własnéj osobie?!...
By zhańbić go, duszo mściwa.
Twój dowcip niech się nie sili;
Bo wiem, że książę w téj chwili
Już w łożu swojém spoczywa!
Więc śpieszę pożegnać pana;
Gdy, pragnąc ze mną rozmowy,
Żart czynisz nie honorowy,
To bywaj zdrów aż... do rana!...

(Zamknąwszy okno oddala się.)



SCENA  III.
Książę, Febo i Ricardo.
Książę.

A! w progi przyjemnéj damy
Prowadzisz mię tu.

Ricardo.

Seniorze
Ja-m winien?...

Książę.

A więc nie może?
I komuż wstyd zawdzięczamy?

Febo.

O! jutro tę dziewkę hardą
Poskromię na twe rozkazy.

Książę.

Znieść takich obelg wyrazy!

Ricardo.

Któż winien?

Książę.

A ty, Ricardo!

Febo.

Lecz władca, gdy ma ochotę
O sobie znać ludu zdanie:
Czy budzi wstręt, czy kochanie,
Niech mu się pochlebstwo złote
Służalców złych nie uśmiecha,

Lecz niech przebrany, śród nocy,
Piechotą, albo w karocy,
Postępków swych śledzi echa.
Bo wszak niektórzy królowie
Już takie robili próby!...

Książę.

Zapewne — lecz dla swéj zguby,
Gdy klepek brakło im w głowie!
Bo nigdy tłum nie zostanie
Cenzorem prawd; i ten zgrzeszy,
Kto mógłby czcić przekonanie
Bezmyślne podobnéj rzeszy,
Co ślepa wciąż i niestała,
Wbrew prawu i rozumowi,
Swe sądy marne stanowi!...
Gdy zemsty ogniem kto pała
I kłamstwa ohydne szerzy
Pomiędzy ciemnemi stany;
Lud żądzą nowin porwany
Wszystkiemu na oślep wierzy.
I jeśli dzięki ślepocie
Tych nowin lud sam nie może
Ocenić na panów dworze, —
Więc panów pogrąża w błocie!...
Ja wprawdzie wciąż żyję szałem,
Lękając się wolnéj głowy
Dać w ciężkie ślubów okowy.
Lecz dotąd zawsze myślałem,
Że hrabia po moim zgonie
Na tron ojcowski zasłuży;
Gdy jednak żona w podróży,
Niech przeszłość w mgłach już utonie.

Febo.

Ślub — zaklnie te życia burze!...

Ricardo (wskazując na drzwi).

Dla słodkiéj rozkoszy ducha,
Tu proszę nadstawić ucha.

Książę (przysłuchując się).

Śpiewają?

Ricardo.

Właśnie.

Książę.

W téj dziurze
Kto mieszka?

Ricardo.

Autor!

Książę.

A czego?

Ricardo.

Dramatów!

Febo.

I na téj ziemi
Najlepszy między pierwszemi.

Książę.

Są dzielne gardła oznaki.
Lecz dzieła?

Ricardo.

Spory wzniecają.
Wrogowie zwą je tandetą,
A drudzy, wrzeszcząc wciąż veto
Poecie głośno klaskają...

Febo.

Przetnijmy spór na połowę!

Książę.

By odbyć ślub okazale,
Niech Febo najlepsze sale
I sztuki téż koncertowe
Na czas wesela wybierze.

Febo.

Rozumiem — więc takie dzieła,
By chętnie treść ich przyjęła
I szlachta i ksiąg rycerze.

(Słychać głos za sceną.)
Książę.

Czy słyszysz?

Ricardo.

Mówić zaczyna;
Jak wulkan płyną jéj słowa!

Książę (patrzy przez dziurkę od klucza).

Czy słynna to Andrelina?

Kobieta (za sceną).

„Niech myśl przepadnie grobowa,
Z pamięcią precz! niechaj zginie!
Gdy dzisiaj minioną sławę

W tortury zamienia krwawe!...
Chcę pamięć stracić jedynie,
By grom zażegnać téj burzy!
I na cóż tych wspomnień męka,
Całunem czoło me chmurzy
Gdy serce z rozpaczy pęka“.

Książę.

Potęgę ma.

Febo.

Niezrównaną!

Książę.

O! chętnie słuchałbym dłużéj,
Lecz dzisiaj wszystko mię nuży!
Spać pójdę.

Ricardo.

Już?

Książę.

Tak!

Ricardo.

Za rano!

Książę.

O nudy!

Ricardo.

Alboż to mało
Aktorek?

Książę.

Ba! i kazanie
Znów cierpkie mi się dostanie!

Ricardo.

To księciu-by zagrażało?

Książę.

Ricardo niech sąd odmieni!
Komedye — wszak to zwierciadła
W nich starca postać wybladła...
Półgłówki... młodzież... uczeni...
I ludzie z natchnioną głową...
Rycerze i fanfarony,
Dziewczęta młode, matrony,
Odzwierciedlają typowo
Treść ludzką z obyczajami
I z jéj znamieniem niestartém,
Mieszając prawdę z pół-żartem
A słów powagę z nudami!...

Toż mało, że tak nieskromnie
Gniew dziki zuchwałéj damy
Konterfekt dał mojéj famy?
Bo jasno wszak piła do mnie!
Mam czekać, aż znów ktoś srogo
Za żarty moje zapłaci?
Na dzisiaj dość... potentaci
Prawd takich słuchać nie mogą.

(Odchodzą.)



SCENA  IV.
Droga w lesie.
Hrabia Fryderyk w stroju podróżnym, lecz bogatym i Batin.
Batin.

Ja pana dziś nie poznaję,
Pod czterech wierzb siadasz cieniem,
Gdy książę z ważném zleceniem
Wyprawił syna.

Fryderyk.

Przyznaję,
Téj misyi spełnić gorliwie —
Jak chciałbym — dzisiaj nie mogę
Znękany wyruszam w drogę,
Myśl chmurną w mózgu swym żywię.
W spokojne to drzew zacisze,
Gdzie w kryształ przezroczéj strugi
Wierzbina warkocz swój długi
Zwieszając — smętnie kołysze,
Sam chciałbym uciec przed sobą!
Ten ojca ślub niespodziany,
Rujnując dziedzictwa plany
Jest dla mnie ciosem... chorobą!
Z méj twarzy i dwór i książę
Wnioskują, że nie dbam o to,
A ja z piekielną zgryzotą
Na mantuański dwór dążę!
Wbrew woli iść po macochę,
Pod grozą... i któż nie przyzna,
Że dla mnie to śmierć... trucizna!

Batin.

Już życie księcia, tak płoche,
Że dawno wszystkim obrzydło,
Przekształca się u stóp cnoty,
Bo łańcuch hymenu złoty,
To najpewniejsze wędzidło!
Baz francuzkiemu królowi,
Koń dostał się nie jeżdżony,
Piękności niewysłowionéj.
Włos krewny miał łabędziowi,
Gdy łeb podnosił zuchwały,
Ze smukłéj szyi, wspaniale,
Śnieżyste jedwabiu fale,
Do kopyt mu aż spływały.
Tak dała mu wraz natura,
Jak często kobiecie hardéj,
Poczucie wdzięków... i wzgardy;
Z nim żaden jeździec nie wskóra.
Więc w gniewie król dumne zwierzę
Do lwiéj rozkazał wieść groty,
Gdzie zwierząt monarcha złoty —
Niewolnik — smutne miał leże.
Gdy wchodząc, rumak ów śmiały
Lwa zoczył — postać swą zmienia
I grozę i stracił tak wielki
Czuł wtedy, drżąc o swe życie,
Że w każdym włosienia szczycie,
Błyszczały potu kropelki.
Po téj wizycie miał zawsze
Zwyczaje jak najłaskawsze!...

Fryderyk.

Nie przeczę wcale, Batinie,
Na ojca mojego czyny,
Małżeństwo — lekarz jedyny.
Kark najdumniejszy się zwinie
Przed czarów niewieścich siłą;
Przed lwicą piękności bożéj,
Człek dumny chętnie się korzy,
Gdy duszę mu rozrzewniło
Szczebiotem swym pierwsze dziecko,
Gotowe, za głos pieszczoty,
Oddając śmiech szczerozłoty,
I brodę szarpać zdradziecko!

Żyć będzie ojciec inaczéj,
Więc tron — potomstwo zagarnie.
Mnie wtedy nędznemu marnie
Wieść przyjdzie żywot w rozpaczy!

Batin.

Najlepiéj czas to uprości!...
Rozumny człowiek, seniorze,
Gdy zgryzot swych nie przemoże,
Ratunek ma — w cierpliwości
I humor udając złoty,
Ukrywa zręcznie kłopoty...

Fryderyk.

Macocha już mię nie zjedna.

Batin.

Nie miałżeś ich przedtem więcéj,
Gdy dwór ucztował książęcy?
Wszak ta najlepsza... i jedna!...

(Słychać za sceną krzyk trwogi.)
Fryderyk.

Zkąd krzyki te...

Batin.

Od strumienia...

Fryderyk.

Więc śpieszmy prędzéj z pomocą...
To damy... biegnę...

Batin.

A poco?

Fryderyk.

Zapytaj, tchórzu, sumienia!...

(Wybiega.)
Batin.

Kto umie szanować zdrowie,
Ten mężnym jest, co się zowie!

(Woła:)

Lucindo, Albano, Floro!...




SCENA  V.
Lucindo, Albano, Floro, Batin.
Lucindo.

Gdzie hrabia?

Albano.

Fryderyk woła?

Floro.

Już może koni chce.

Batin.

Zgoła!
Niech wszyscy tutaj się zbiorą,
Na straszny krzyk jakiejś damy
Pan pobiegł tam... ku dolinie;
Ja śpieszę za nim.

(Oddala się.)



SCENA  VI.
Lucindo, Albano, Floro.
Lucindo.

Batinie!

Albano.

Czy żarcik?

Floro.

Zaraz poznamy.
Gdzieś tentent słychać w oddali!

Lucindo.

Oj nowa hrabiemu władza
Niemiła — choć ją sprowadza!

Albano.

To wszyscy dawno poznali.




SCENA  VII.
Ciż sami i Fryderyk, niosąc Kasandrę na rękach.
Fryderyk.

Tu może pani odpocząć.

Kasandra.

Za grzeczność, dzięki, rycerzu.

Fryderyk.

O jakże los błogosławię,
Żem drogi swéj zaniechawszy
Do boru tego podążył.

Kasandra.

Znajomi pana ci ludzie?

Fryderyk.

To jest mój orszak podróżny,
Na twoje gotów usługi!




SCENA  VIII.
Wchodzi Batin, niosąc na rękach Lukrecyą.
Batin.

Kobieto, czemu tak ciężysz,
Gdy lekkich nosicie miano?

Lukrecya.

Gdzie niesiesz mię, mój rycerzu?

Batin.

Gwałtownie ratuję panią
Z tych piasków, które za sobą
Ten strumień biegnąc zostawia.
By zdobyć nimfy tak piękne
Podstępem, figlarz ten niecny
Karetę waszę wywrócił.

Fryderyk (do Kasandry).

Racz pani wyznać swe imię,
Ażebym uczcił cię godnie.
Kto jesteś, powiedz?

Kasandra.

Seniorze,
Ukrywać swego nazwiska
Nie pragnę — jestem Kasandra,
Książęcia Mantuy córka,
Obecnie księżna Ferrary.

Fryderyk.

I Wasza Wysokość sama
Tak długą podróż odbywa?

Kasandra.

Nie jestem sama — w blizkości
Gonzaga margrabia został.
Prosiłam, by mi pozwolił
Ten strumień przebyć samotnie
I skryć się przed żarem słońca.
Lecz w drodze do tego brzegu,

Co cieniem drzew mię przynęcał,
Spotkałam prądy fal, które,
Nie będąc morzem, umiały
Sprowadzić groźbę fortuny.
Lecz chyba to nie fortuna,
Gdy koła jéj zatrzymane.
Kto jesteś, powiedz, seniorze;
Jakkolwiek już twoje lica
Zwiastują szlachetność rodu,
A świadczy o niéj twa dzielność.
Nie tylko sama chcę panu
Za czyn dziękować rycerski,
Mój ojciec i markiz także
Przysługę pamiętać będą.

Fryderyk.

Podawszy mi swoję rękę,
Kto jestem — poznasz, senioro.

(Przyklęka, całując jéj rękę.)
Kasandra.

Przyklękasz — zbytek grzeczności.

Fryderyk.

Należy ci się, senioro,
Wszak jestem, pani, twym synem.

Kasandra.

Przeczucia głos martwy we mnie
Jeżeli-m tego nie zgadła.
Któż pomógłby mi jak nie pan
W tak wielkiém niebezpieczeństwie.
Niech cię uścisnę.

Fryderyk.

Dłoń swoję
Racz podać.

Kasandra.

Pozwól mi proszę
Wypłacić dług, panie hrabio.

Fryderyk.

Niech dusza moja odpowie.

(Mówią pocichu.)
Batin (do Lukrecyi).

Gdy szczęście nasze tak chciało,
Że właśnie ta wielka dama
Jest celem naszéj podróży;
Więc teraz pragnąłbym wiedziéć,

Czy jesteś tylko wielmożna,
Czy jasna lub oświecona;
Gdyż chciałbym ściśle me słowa
Stosować do twéj godności.

Lukrecya.

Od lat najmłodszych, mój panie,
Służącą jestem księżniczki:
Rozbierać księżnę i stroić
Jedyny mój obowiązek.

Batin.

Więc jesteś garderobianą?

Lukrecya.

Nie!...

Batin.

Nakształt garderobianej!...
Bogate damy miewają,
Tak właśnie jak opowiadasz,
Służące tego gatunku,
Nie panny i nie mężatki.
Są niczém — a do wszystkiego!
Twe imię, panno?

Lukrecya.

Lukrecya.

Batin.

Czy rzymska?

Lukrecya.

Tak... nie zupełnie.

Batin.

Bóg łaskaw, żem ciebie poznał,
Bo przeczytawszy jéj dzieje,
Wciąż głowę miałem nabitą,
Cnotami pogwałconemi
I trwogą bezużyteczną.
Widziałaś Tarkwinijusza?

Lukrecya.

Ja?

Batin.

Widząc, cóż-byś zrobiła?

Lukrecya.

Żonatyś?

Batin.

Zkąd to pytanie?

Lukrecya.

Twéj żony chcę się poradzić.

Batin.

Cios tęgi, wiész kto ja jestem?

Lukrecya.

Bynajmniéj.

Batin.

Więc o Batinie
W Mantuy nie wiedzą jeszcze.

Lukrecya.

I czém ty słyniesz? Ja sądzę,
Że jesteś jednym z gamoniów,
Myślących, że w całym świecie,
Ich imię sławą rozbrzmiewa,
Gdy o nich nikt nie wie zgoła!

Batin.

A broń mię Boże od tego!
Ja sławy innych nie pragnę,
Mówiłem to tylko żartem,
Bo próżność i arogancya,
Do moich wad nie należą.
Przyznaję, że chciałbym bardzo
Mieć sławę między mędrcami,
Lecz famy głos dla nieuka
Jest żniwem w głupstwa bogatem:
Coś zasiał — to zbierać musisz.

Kasandra (do Fryderyka).

Wyrazić nie jestem w stanie,
Jak miłe mi to spotkanie.
To wszystko, co mi mówiono
O panu, jest wobec tego,
Co widzę — niczém. Twe czyny
I słowa twoje są w zgodzie
Z osobą całą, mój synu,
I można z niéj wywnioskować
O duszy, która ożywia
Młodzieńca tak dostojnego!
O! wdzięczna jestem losowi,
Że zmylić drogę mi kazał,
Gdyż ten wypadek niewinny,
Znajomość naszę przyśpieszył.
Tak miło widzieć po burzy
Ten ogień świetny, którego

Zjawienie spokój zwiastuje.
Błąd był mi nocą, a morzem
Ten strumień, kareta statkiem,
Żeglarzem ja — a ty gwiazdą!
Już odtąd będę twą matką,
Seniorze, tak mię nazywaj.
Tak jestem zadowolniona,
Ten węzeł tak mi jest drogi,
Że z matki twojéj tytułu
Nierównie jestem szczęśliwsza,
Niżeli z księstwa Ferrary.

Fryderyk.

Choć widok twój, piękna pani,
Tak duszę mą onieśmiela,
Posłuchać chciéj odpowiedzi.
Dziś książę pan istność moję
Podzielił na dwie połowy.
Byt pierwszéj ciałem uczynił,
Bym duszę drugiéj był winien.
Z tych dwu urodzin, o pani,
Pierwszeństwo tobie oddaję,
Gdyż, aby z duszą się zrodzić,
Narodzić pragnę się z ciebie.
Aż dotąd nic nie wiedziałem,
Gdzie ona była, i tobie
Zawdzięczam, że ją poznałem.
Tyś dała mi drugie życie,
Bo dotąd żyłem bez duszy!...




SCENA  IX.
Ciż sami, oraz margrabia Gonzaga i Rutillo.
Rutillo.

Tam, panie, ja-m ich zostawił.

Margrabia.

Nieszczęście byłoby wielkie,
Gdyby był nie dał pomocy
Ten rycerz, o którym mówisz.

Rutillo.

Oddalić mi się kazała,
By, kąpiąc nóżki w strumieniu,

Podziwiać śnieg ich białości;
Z kryształem — perły porównać.
I gdym, wbrew swemu życzeniu,
Pośpieszyć nie mógł z pomocą,
Ten senior księżnę ocalił!...
Spostrzegłszy jak nad strumieniem
Bezpiecznie stoją przy sobie,
Pobiegłem do was z tą wieścią.

Margrabia.

Jak widzę kareta księżnéj
W wodzie i piasku ugrzęzła.

Rutillo.

Dworzanie tego rycerza,
Wydobyć ją usiłują.

Kasandra.

Przybywa dwór mój.

Margrabia.

O pani!
Tak długo w śmiertelnéj trwodze
Trzymała nas Jéj Wysokość!...
Niebiosom to ocalenie
Winniśmy.

Kasandra.

I temu panu,
Bo on mię z niebezpieczeństwa
Ocalił swą rycerskością!...

Margrabia.

A któżby jak nie pan hrabia
Mógł księżnéj dać szybszą pomoc,
Gdy wkrótce nazwie ją matką!...

Fryderyk.

Ja byłbym pragnął, markizie,
Jowisza orłem być wtedy,
By w szponach unosząc księżnę,
Poddanym pana mojego,
Ukazać ją na wyżynach!...

Margrabia.

Wypadek dnia dzisiejszego
Jest dziełem wszechmocnéj ręki,
Sam Stwórca chciał, by Kasandra
Przysługę wam zawdzięczała
I aby odtąd harmonia,

Żywioły wrogie jednocząc,
Italii była przykładem.

(W czasie téj rozmowy pomiędzy hrabią a margrabią, Kasandra rozmawia na stronie z Lukrecyą.)
Kasandra.

Gdy oni sobą zajęci,
Lukrecyo, powiedz mi, proszę,
Co myślisz o Fryderyku?

Lukrecya.

Pozwolić racz mi, senioro,
Bym szczerze myśl swą wyznała.

Kasandra.

Jakkolwiek mam podejrzenie,
Zezwalam wszakże.

Lukrecya.

Więc mówię.

Kasandra.

Mów.

Lukrecya.

Gdyby los zrządził zmianę,
Szczęśliwszą byłabyś wtedy.

Kasandra.

Masz słuszność. To téż przeklinam
Swą dolę. Lecz już się stało,
Bo gdybym zmyśliwszy powód
Wróciła — to niezawodnie
Pogrzebałby mnie mój ojciec.
A baśń o mojém szaleństwie
Italią-by przepełniła...
I wtedy wszak Fryderyka
Zaślubić-bym już nie mogła...
Gdy powrót bezużyteczny,
Ferrarę zamieszkać trzeba,
Gdzie na mnie czeka ów książę,
Którego czyny rozpustne
Już teraz mię przerażają.

Margrabia.

Pomyśleć czas już o drodze,
I z puszczy zasadzek pełnéj
Na pewny wybrnąć gościniec.
Rutillo niechaj przed nami
Do księcia śpieszy z nowiną,
Że wszystko idzie pomyślnie,

By wieść go nie uprzedziła.
Pomyślna kroczy leniwie,
Fatalna — zawsze piorunem.

(Do Kasandry.)

Jedziemy.

(Do Flora.)

Konia hrabiemu
Sprowadzić!

Floro.

Konia hrabiego!...

(Wychodzi.)
Kasandra (do Fryderyka).

W karecie wygodniéj będzie.

Fryderyk.

Posłuszny jestem, senioro!

(Margrabia podaje rękę Kasandrze, Fryderyk i Batin pozostają sami.)
Batin.

Księżniczka zachwycająca.

Fryderyk.

Podoba ci się, Batinie?

Batin.

Ma lilii uroczą postać,
Co językami pięcioma
Jutrzenkę prosi gorąco,
By ziarna złote jéj wnętrza
Na perły swoje zmieniła.
Piękniejszéj nigdym nie widział!
Na Boga, gdybym miał porę —
Bo one już odjeżdżają,
A trzymać ich nie wypada —
Powiedziałbym ci...

Fryderyk.

Nic nie mów!
Już swoją przenikliwością
W mych oczach duszę-ś odgadnął
I pragniesz schlebiać gustowi.

Batin.

Ten pączek świeżo rozwity,
To drzewko pomarańczowe,
Wonnemi kwiatami strojne,
To ciastko z ambry i złota,
Ta Wenus i ta Helena

Szczęśliwsza byłaby z tobą.
Przekleństwo tym prawom świata!...

Fryderyk.

Nie budźmy podejrzeń... chodź ztąd;
Ja będę pierwszym pasierbem,
Któremu wyda się piękną
Macocha.

Batin.

Zwolna, seniorze,
Co do mnie wolałbym raczéj,
By ci się brzydką wydała.




SCENA  XI.
Salon, wychodzący na ogród pałacu, leżącego w blizkości Ferrary.
Książę i Aurora.
Książę.

Jeżeli hrabia nie zwleka,
Kasandrę spotka w podróży.

Aurora.

Choć podróż nie tak daleka,
Ociągał się jak najdłużej;
Dopiero, gdy wieść przybyła,
Wyjechał na to spotkanie.

Książę.

Mam silne dziś przekonanie,
Że mu ta podróż nie miła.
Fryderyk liczył tajemnie,
Że państw mych dziedzicem będzie.
O planach moich w tym względzie
Mógł nieraz słyszeć ode mnie.
Ma dusza przyznaje rada,
Że dla niéj drogi i miły,
Że wobec węzłów tych siły
Małżeństwo moje — to zdrada.
Cóż czynić, skoro poddani
Oddawna błagają o to:
Nikt syna mego nie gani,
I owszem wszyscy z ochotą,
Chcieliby widzieć w nim pana,

Bo zacność hrabiego znana,
Lecz słuszna jest ich obawa,
Ze krewni po moim zgonie
Zdobywać będą swe prawa
I naród w nędzy utonie.
Boć zawsze brzemię klęsk wojny
Lud dźwigać musi spokojny.
Ten wzgląd zaważył na szali;
Poddani sprawę wygrali.

Aurora.

Los żądał takiéj ofiary.
Hrabiego żal się ukoi:
W tym względzie mądrości twojéj
Chcę własne odkryć zamiary.
Ja-m córką twojego brata,
Któremu w wiosny rozkwicie
Śmierć straszna wydarła życie.
Gdy wkrótce i matki strata
Zdwoiła sieroctwo moje,
Gdy nic mi już nie zostało;
Tyś w zamku swego podwoje
Wprowadził sierotkę małą
I odtąd biednéj dziewczynie,
Pierś dyszy rajem szczęśliwa,
Bo brata widzi w twym synie,
A ciebie — ojcem nazywa.
Gdy żyjąc razem lat tyle,
W jednych pragnieniach i wierze,
Praw jednych posłuszni sile,
Pokochaliśmy się szczerze;
Więc niechaj uczucia nasze
Hymenu węzeł utrwali,
A wspólną łez ziemskich czaszę
Pić będziem na życia fali!...
Ja-m pewna, że przy mym boku
Żal jego prędko uleci
I z czasem Kasandry dzieci
Nie będą dlań solą w oku!

Książę.

Auroro, pójdź w me ramiona!...
Śród cierni mego żywota,
Myśl twoja — gwiazdka to złota,
Przed któréj blaskiem noc kona.

W krysztale rady twéj, na dnie,
Zbawienia widzę świt błogi,
Chmar fala pierzchnie z méj drogi
Trosk brzemię z ramion mych spadnie!
Fryderyk da dłoń Aurorze!
O! radość to niepojęta!
By razem złączyć dwa święta,
Dzień ślubu mego odłożę!...

(Wchodzi Batin.)



SCENA  XII.
Ciż sami i Batin.
Batin.

Niech Wasza Wysokość raczy
Pomiędzy mną a Zefirem
Rozdzielić swe podarunki,
Bo godni siebie jesteśmy;
I nie wiem, który z nas obu
Przewyższył lotem drugiego:
Czy-m ja jest wichrem — czy on mną,
Ozy w nogach moich on — czy téż
Ja-m w skrzydłach jego się skrywał.
Księżniczka a pani moja
Przybywa zdrowo — a chociaż
Wieść mówi, że strumień dziki
Z brutalstwem nieokrzesaném
Karetę napadł — nic z tego,
Bo hrabia, w téj saméj chwili
Przybywszy, księżnę ocalił.
Wypadek ów zmienić musi
Mniemanie to pospolite,
Że nigdy się z pasierbami
Macochy zbratać nie mogą:
Toć oni z taką radością
Wracają społem, że zda się,
Syn z matką swoją rodzoną.

Książę.

Harmonia ta, mój Batinie,
Jest dla mnie drogą nowiną,
Więc Pan Bóg chciał, by Fryderyk,

Za głosem idąc rozumu
Kasandrę czule powitał
I przy spotkaniu najpierwszém,
Wyświadczył zaraz przysługę!

Batin.

Wypada przyznać, że dla nich
Spotkanie to szczęściem było.

Aurora.

I ja-bym nowin téż chciała.

Batin.

O! imię twoje, Auroro,
Wyborną daje sposobność,
By cię z jutrzenką porównać.
O czémże wiedzieć chcesz, pani?

Aurora.

Kasandra czy bardzo piękna?

Batin.

Pytanie to — nie seniorze
Przystoi, ale książęciu.
Ja-m pewien, że już z rozgłosu
To wiecie, czego powtarzać
Nie trzeba, gdyż oto idą...

Książę.

Ten łańcuch zawieś na szyi.




SCENA  XIII.
Rutillo, Floro, Albano, Lucindo, margrabia Fryderyk, Kasandra i Lukrecya wchodzą śród licznego orszaku i z przepychem.
Fryderyk.

W ogrodzie tym, o senioro,
Pawilon przygotowany
Na Wasze z księciem spotkanie.
Lecz chociaż wjazd do Ferrary
Odbędzie się z wspaniałością
W Italii dotąd nieznaną,
Zasługom twym nie wyrówna.

Kasandra.

Milczenie to, Fryderyku,
Już smutkiem pierś mą przejęło.

Fryderyk.

Znasz teraz jego przyczynę.

Floro.

Wychodzą już na spotkanie
Aurora z księciem.

Książę.

Me serce
Te państwa tobie oddaje.
Bądź odtąd ziem tych władczynią
I niechaj Pan Bóg twe życie,
Dla szczęścia twoich poddanych,
Zachowa przez długie lata.

Kasandra.

Przybywam, potężny panie,
By twoją być niewolnicą,
Ztąd splendor na dom mój spływa,
I zaszczyt ojcu mojemu,
I ziemi rodzinnéj chwała!
Bodajby tylko me cnoty
Z twojemi zrównać się mogły!

Książę (do Gonzagi.)

Markizie, pójdź w me objęcia,
Wszak tobie skarb ten zawdzięczam.

Margrabia.

Należą mi się w jéj imię
Za udział, jaki przyjąłem
W hymenie twojego szczęścia.

Aurora.

Aurorę poznaj, Kasandro.

Kasandra.

Śród innych łask méj fortuny
I tę umieszczam nadzieję,
Że przyjaźń swoję Aurora
Zachowa dla mnie — na zawsze!

Aurora.

Usługą swą i miłością
Odpowiem na te wyrazy.
Zaiste szczęsna Ferrara,
Że cię zaskarbić umiała
Dla chwały swego imienia.

Kasandra.

Z przyjęcia tak serdecznego
Pomyślność wróżę dla siebie.

Książę.

Racz spocząć — dom mój i krewni
Należny hołd ci tu złożą.

Kasandra.
(Książę z Kasandrą i margrabia z Aurorą siadają pod baldachimem.)
Kasandra.

A hrabia czemu nie siada?

Książę.

On będzie najpierwszym, który
Twą rękę dziś ucałuje.

Kasandra.

Wybaczcie, lecz téj pokory
Nie mogę przyjąć.

Fryderyk.

Zgrzeszyłbym
Przeciwko swojéj miłości,
A nawet i posłuszeństwu.

Kasandra.

Bynajmniéj.

Fryderyk (na stronie).

Idę, drżąc cały.

(Przyklęka.)
Kasandra.

Powstańcie.

Fryderyk.

Pozwól, senioro,
Potrzykroć dłoń ucałować:
Dla ciebie naprzód, bo twoim
Poddanym będę na zawsze
I twych wasalów przykładem.
Ten drugi dla księcia pana,
Którego czczę i szanuję.
A trzeci dla mnie, bo hołd ten
Oddaję nie z obowiązku,
Nie prawom ojca posłuszny,
Lecz własną spełniając wolę.
Prawdziwy hołd mój, senioro,
Bo z głębi duszy wypływa.

Kasandra.

Na szyję, tak mi oddaną
Za łańcuch, ramiona kładnę.

Książę.

Fryderyk godzien pochwały.

Margrabia (do Aurory).

Oddawna, piękna Auroro,
Twych wdzięków sława jest dla mnie
Pragnieniem twego widoku.
Więc dzięki składam fortunie,
Że mię do ciebie zbliżyła.
Spełniły się już me chęci,
Lecz dzisiaj wyznam, choć z trwogą,
Że wobec piękności pani
Pragnienie, by istnieć dla niéj
W mem sercu już się zdwoiło.

Aurora.

Téj łaski ważność, markizie,
Ocenić umiem, twe imię,
W Italii tak już wsławione,
Mówiło mi o twych czynach.

Margrabia.

Twą łaską więc ośmielony
Do ciebie odtąd należę.
Wbrew wszystkim Ferrary panom
Objawię w czasie tych godów,
Że jesteś ty najpiękniejsza.

Książę.

Odpocząć czas wam, panowie.

(Wszyscy wychodzą do apartamentów oprócz Fryderyka i Batina.)



SCENA  XIV.
Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

.
Szalona to wyobraźnia!

Batin.

Szalona? cóż tam nowego?

Fryderyk.

O! dobrze mówią, że życie
Jest snem i to snem jest całe,
Gdyż człek nie tylko w uśpieniu,
Lecz nawet czuwając, we dnie,
Tak straszne śni dziwolągi,
Że równe i nędzarzowi,
Zgryzotą przygnębionemu,
Do myśli przyjść-by nie mogły!

Batin.

Przyznaję, bo nieraz przecie,
Śród licznych siedząc przyjaciół,
Z fantazyi chciałbym jednemu
Policzek nagle wymierzyć,
Lub gardło zdusić innemu.
Gdy stoję znów na balkonie,
To mniemam, trwogą przejęty,
Że spadnę zeń i kark skręcę.
Gdy idę na pogrzeb jaki,
Do śmiechu czuję ochotę.
Jam graczów widząc, gotowy
Świecznikiem rozbić im głowy.
Śpiewają — ja śpiewać pragnę.
Gdy damę jaką spostrzegę,
W szalonéj imaginacyi
Za włosy wziąć ją zamierzam,
I wstydem twarz mi się krwawi,
Jak gdybym to już uczynił!

Fryderyk.

O Boże, ratuj! Ha, zgińcie,
Widziadła straszne na jawie!
Jaż myślę tak i tak marzę?
Tak sobie przyrzekam... roję...
I takie wysnuwam plany?!
Ha! dosyć! straszne szaleństwo!

Batin.

Ukrywasz ty coś przede mną!

Fryderyk.

To przecież nie rzeczywistość
Cóż więc przed tobą ukrywam?
Wszak myśl fantazyi zuchwała,
To duch pozbawiony ciała,
A co jest snem człowiekowi,
Tajemnic już nie stanowi.

Batin.

A jeślibym cię odgadnął,
Zaprzeczysz?

Fryderyk.

O! raczéj wprzódy
Nim zgadniesz to, kwiat na niebie
A gwiazdy w sadzie wyrosną.

Batin.

Więc słuchaj, czy ja się mylę:
Że kochasz swoję macochę,
Toś mówił dziś sam do siebie.

Fryderyk.

Przekleństwo! milcz, straszna prawda!
Czyż mogę obwiniać siebie,
Gdy wolna myśl.

Batin.

I tak bardzo,
Że w locie jéj błyskawicznym
I ludzkich dusz nieśmiertelność
Przegląda się jak w zwierciedle.

Fryderyk.

Szczęśliwy książę!

Batin.

To prawda!

Fryderyk.

Kto wierzyć zechce — a jednak
O niego ja-m już zazdrosny!

Batin.

I nie dziw, gdy człowiek wspomni,
Że lepiéj było Kasandrze
Dla ciebie żyć.

Fryderyk.

Z téj miłości
Grób tylko mnie już uleczy.









  1. Ma tu autor na myśli szkołą Gongory i tak zwanych Kultystów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.