Karol Śmiały/Tom III/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Wyborny układ jaki posiadał książę Burgundzki.

W tym okresie czasu Ludwik XI powrócił do Francji w bardzo smutnem usposobieniu.
On, człowiek zręczny, doświadczony, wzorowy król, on nowoczesny Tyberjusz, który tak umiejętną definicją określał obowiązki monarsze, dał się pochwycić w zatrzask, w pułapkę, w sieć, w zasadzkę jak dziecko. Zdawało się mu, że wszyscy drwią sobie z niego, i młodzi i starzy.
Wpadł więc w chorobę, ale z wściekłości jak to już wspomnieliśmy.
Wszakże nie chciał jeszcze umierać, potrzebował odemścić się, odpłacić, odwdzięczyć pięknem za nadobne, mieć rewanż doniosły, stanowczy.
Rozpoczął zaś od rzucenia się naprzód na sroki, potem na wrony i sowy. Brzmi to dość dziwnie, niezrozumiale, ale zaraz zobaczycie co to znaczyło.
Pewnego dnia, kiedy powstał z łoża, jako rekonwalescent, wyszedł, wedle swego zwyczju, ukrywając swoją hańbą, na ulice Paryża.
Przechodząc około jednego domu, zobaczył że nad oknem wisi klatka a w klatce osadzona jest sroka.
— Perrette! — krzyczy sroka.
Król podniósł głowę do góry.
— Perrette! Perrette! — krzyczy nieustannie uczony ten ptak.
Było to imię kochanki króla, było też zarazem i zdrobniałą nazwą miasta Peronne.
Król powrócił do siebie wściekły.
„Tego samego dnia, pisze Jan z Troyes, wydany był rozkaz, aby wszystkie sroki, wrony i sowy, były przyniesione do króla“ — w rozkazie oznaczono miejsce, na którem miały być złożone i to co dalej wypadało z niemi zrobić.
Król zabrał je wszystkie dla siebie.
Rzeczywiście król Ludwik XI. poczytywał się za tak upokorzonego, jakim nie był żaden monarcha od tysiąca lat.
Książę Burgundzki po odegraniu tej haniebnej roli w mieście Liege przez króla Ludwika XI., sądził i uważał go za zupełnie zgubionego i zrujnowanego raz na zawsze.
Obaj jednak mylili się.
„Książęta sami, pisze Michelet, nie wiedzieli zgoła, jak mało wiarogodności danym przez nich przyrzeczeniom przypisywano, jak mało ceniono ich słowa honoru i sam honor tychże“.
Wreszcie Ludwik XI. Z tej podróży wyniósł dla siebie wielką korzyść, skomunikował się on z doradcami księcia, a przez tę łatwość z jaką rozrzucił między nich tych piętnaście tysięcy talarów złotem, dał się poznać, że jest człowiekiem szczodrym i że w danej okazji nie będzie skąpcem.
Książę przeciwnie, był do najwyższego stopnia sknerą, dawał bardzo mało, a od pewnego czasu nawet nic wcale nie dawał, przytem odznaczał się gwałtownością, był impetycznym raptusem i gburem nie obrachowującym swoich wyrazów.
Król zaś tylko bardzo słodkie komplementa prawił wszystkim i jako posiadacz listu bezpieczeństwa, cieszył się niejaką aureolą męczeństwa, uważano go bowiem za człowieka niesprawiedliwie prześladowanego i dręczonego.
Skoro jednak z tego tak okropnego położenia wydobył się zbrojną ręką, kiedy z więzienia zdołał wyjść wolny i swobodny, do przymiotów szczodrości i szlachetności króla przybyły jeszcze inne nazwy, mianowicie, że jest człowiekiem: mądrym i nadzwyczaj zręcznym.
Otóż tedy wielu z tych doradców księcia, którzy na rozkaz swego pana traktowali z królem we względzie traktatu, jaki obowiązany był podpisać i zaprzysiądz, wychodząc po skończeniu posiedzenia, z pewnem zastanowieniem ruszali głowami i wzajemnie mówili:
— Lepiej podobno służyć takiemu jak król człowiekowi, który może nagradzać wyświadczone mu usługi i karać zdradę, niż trzymać się księcia, który rzeczywiście umie karać ale nie potrafi nikogo za jego wierność i przywiązanie jak należy wynagrodzić.
Były to spostrzeżenia, uczynione przez Comines’a, które w późniejszym czasie zakomunikował on królowi.
Jakkolwiek historja jest zbiorem suchych, jałowych faktów, to przecież niezmierną obudzą ciekawość zestawienie tych dwóch ludzi, z których jeden, jak Karol, jest uosobieniem gburowatości, drugi zaś, t. j. Ludwik XI. uosobieniem chytrości i podstępu, za pomocą których radby zwalczyć swego rywala.
Była chwila, w której ten ostatni zdawał się być zwyciężonym, zachorował bardzo ciężko, nawet wierzył w to, że może umrzeć. Bynajmniej! Cudownym prawie sposobem wyszedł z choroby i stał się jak dawniej wesołym, pełnym życia i odwagi mężem.
Przyszła mu nawet myśl, poróżnienia swego brata Karola z kuzynem jego Karolem.
Nie odda swemu bratu ani Szampaniji, ani Brie, tych mostów rzuconych między Burgundją a Isle de France; on da mu więcej, coś lepszego, on sam nieżądałby tego, niezdolny byłby postawić takiego życzenia.
Król czuł się bardziej chorym, niż było w istocie i oddał bratu swemu Guyenne.
To jest częściowa spłata przypadającego na ciebie dziedzictwa, powiedział do brata. Wkrótce posiądziesz nie tylko Guyenne, ale i Francję. Nierozdrabniaj tego kraju, bo za kilka miesięcy a najwyżej za rok, wszystkie one pozostaną przy tobie, pod twoją władzą. Lekarze nie wróżą mi wcale zdrowia.
Ludwik XI. mówiąc to, był zupełnie zdrów.
Młody książę dał się zatem swojemu bratu wyprowadzić w pole, z nadzwyczajną radością zabrał Guyenne, wcale się nie targował, zamiast nędznej, ubogiej Szampanii otrzymał piękny, wiecznie kwitnący, wiecznie wonią napełniony piękny kraj południa z miastem stołecznem Bordeaux.
Pewien Gaskończyk będący w służbie brata króla, zapewnił księcia, że Guyenne to prawdziwy raj na ziemi.
Młody książę doznał takiej radości, że natychmiast pospieszył do Paryża, aby uściskać swego brata.
Jedna rzecz go tylko wprawiła w zdumienie, że król znajdował się w takim kwiecistym stanie zdrowia, o jakim nie miał dotąd wyobrażenia. Przecież lekarze stanowczo go odstąpili zapowiadając żywot bardzo krótki i śmierć niedaleką. Pomimo to a raczej ze względu na otrzymany dar, przebaczył królowi i stan jego zdrowia.
Któż zatem teraz doprowadzony został do wściekłości? Naprzód książę Bretanji, tem, że tak się wyrazimy, ten drąg, ta dźwignia za pomocą której mógł zrewoltować Francję, wymknęła się mu z ręki. Do wściekłości doprowadzeni byli także i Anglicy, ci którzy przez sto pięćdziesiąt lat nieustannie toczyli walkę aby utrzymać Guyenne, gdzie ujrzał światło dzienne ich bohater tradycyjny, balladowy, książę Czarny — tej pięknej Guyennie musieli teraz zasłać raz na zawsze pożegnanie.
Nakoniec wściekał się i książę Burgundzki, który życzył sobie aby tak w Szampanii jak w Brie panował młody książę, któremu utorowałby drogę prostą do Francji, a na końcu drogi tej wydarł mu klucz do tejże, Paryż.
Kochany książę rzucał się na wszystkie strony, jak szczupak na piasku lub jak djabeł w święconej wodzie; dowiedział się on teraz o wszystkiem co zaszło a odrobić już tego nie mógł.
Któż go tedy o tem zawiadomił?
Pewien człowiek, który zawdzięczał wszystko królowi, którego król odział płaszczem z purpury, i z niczego wyniósł na wysoką godność kościelną kardynała, la Balue, który go prawdopodobnie już w Peronne także zdradził.
Czekała go za to piękna, urobiona z żelaza klatka.
— Klatka żelazna, mówił la Balue, jest to rzeczywiście jedyne schronienie, w jakiem można należycie strzedz i uchować więźnia.
Biedny kardynał ani przypuszczał nawet że skutkiem tych wyrazów, jakby podpisał na wieczne czasy kontrakt najmu dożywotniego dla siebie więzienia w Loches.
Powrócimy teraz do króla a przedewszystkiem do jego brata.
Dnia 10 czerwca młody książę wprowadził się do Guyenne.
Dnia 11 lipca Anglicy zrobili rewolucją, mówiąc Anglicy, rozumiemy tu Warwicka. W dniu 11 lipca Warwick wydał swą córkę za Clarenc’a, brata króla Anglji; ta córka, która miała poślubić Edwarda a której ręki Edward zrzekł się, po prostu nie chciał mieć ją za żonę.
Warwick, ten twórca królów, jak go powszechnie nazywano, tak łatwo mógł zrzucić Edwarda z tronu, jak go na nim osadził. Edward uważał się jeszcze za króla, jakkolwiek został opuszczony przez wszystkich.
Pewnego poranku wszedł do jego pokoju arcybiskup Jorku, brat Warwicka.
Król spał: Biskup go obudził.
— Musisz wstać Najjaśniejszy Panie, rzekł.
— Co znowu, odpowiada król, jeszcze tak wcześnie a ja jestem śpiący.
Arcybiskup jednak nie ustępował.
— To niezależy zgoła od twojej woli, Najjaśniejszy Panie. Musisz wstać i udać się zaraz do mego brata Warwicka.
Edward tedy wstał, ubrał się i wyszedł z arcybiskupem.
Warwick wysłał go do jednego z zamków, leżących na północy. Miał tedy dwóch królów pod kluczem. Henryk IV także zamknięty był na wieży w Londynie.
Rewolucja ta skłoniła księcia Burgundzkiego do zaniechania na czas pewien spraw francuskich, bowiem szczególną uwagę i baczność zwrócił teraz na Anglję.
Co prawda rewolucja nie trwała długo.
Karol pisał do Londynu i groził że zamknie bramy Flandrji dla angielskiego handlu. Kupcy tego miasta niezmiernie zaniepokoili się. Warwick zmuszonym był sprowadzić Edwarda napowrót do Londynu.
Kiedy król na nowo tu objął swoje panowanie na tronie, Warwick zrozumiał że teraz tutaj, w Anglji, nie ma dla niego wielkiego bezpieczeństwa, razem zatem ze swojemi zwolennikami i sprzymierzeńcami wsiadł na okręta. Mając pod swym zarządem ośmdziesiąt wielkich brygów morskich, podpłynął pod mury Calais, gdzie miał zamiar pozostać, był on bowiem w tem mieście gubernatorem.
Namiestnik wszakże odmówił mu wpuszczenia go.
Warwick tedy wypłynął na Sekwanę, zabrał piętnaście okrętów burgundzkich i sprzedał je w Rouen.
Król Ludwik ofiarował wynagrodzenie za to księciu.
Najlepszem wynagrodzeniem dla księcia byłoby wypędzenie Warwicka, ale zapomniał poddać królowi tej propozycji.
Ze swej strony książę zatrzymał wszystkie okręta francuskie, stojące na kotwicy w jego państwie i blokował Warwicka w portach Normandji.
Ludwik XI powziął myśl pogodzenia Małgorzaty z Warwickiem i nakłonienia obojga do wylądowania na brzegach angielskich.
Warwick zatem i Małgorzata d’Anjou walczyliby pod jednym i tym samym sztandarem, Warwick z hasłem: Niech żyją Lancastry! Lancastry zaś oparliby się na Warwicku.
Małgorzata przedewszystkiem powinna była zapomnieć, że Henryk IV osadzony jest w więzieniu w Londynie, zapomnieć także i o tem, że ona sama z powrozem na szyi była oprowadzana po ulicach stolicy angielskiej.
Wszystko to wszakże było drobnostką dla Ludwika XI, który rzeczywiście doprowadził do pogodzenia.
Warwick wylądował na brzegach Anglji i został zabity pod Barnet. Aby jednak nikt nie miał najmniejszej wątpliwości o rzeczywistej jego śmierci, ciało Warwicka wystawione było w Londynie na widok publiczny Tego samego prawie dnia wylądowała i Małgorzata, ale w dniu 4 maja 1471 poniosła klęskę pod Tewkesbury.
Pochwycona jako jeniec została poprowadzona do Londynu i tu osadzona w więzieniu. Jej zaś syn po bitwie został najobojętniej zamordowany.
Nakoniec, wstrętny garbus dostał się do wieży, dotarł aż do miejsca uwięzienia Henryka IV i zamordował go sztyletem. Ten okropny garbus, nazywał się Glocester w owych czasach, a później miał nazwisko Ryszard III.
Porzućcie wreszcie na chwilę historję a przeczytajcie natomiast Scheakspeare’a, największego a przypuszczalnie najszczerszą mówiącego prawdę opowiadacza; rzeczywiście był on prawdomówniejszym niż Paston, Plumpton, Hall a nawet Grafiton; można mu chyba ten jedynie uczynić zarzut, że z pewnem zaślepieniem szedł w ślady Hollingshida.
W czasie tych sporów i walk upłynęło trzy łatą spokojnie i szczęśliwie, dające wytchnienia Ludwikowi XI., jakkolwiek srodze i drogo opłacił on ten wypoczynek.
W rzeczywistości popełnił on dwojakiego rodzaju niesprawiedliwości, przyrzekając Guyennę nowemu księciu, który w każdym razie nie był jego następcą i niewątpliwie dziedzicem po śmierci Ludwika, która wcześniej lub później nastąpić musiała.
Pierwsza, zależała na tem, że z choroby, która mu zagrażała śmiercią zupełnie wyzdrowiał, chociaż Ludwik nie brał jej tak na serjo, i jeżeli w tym względzie mówił nie to, co powinien był mówić, jeśli innych i sam siebie straszył tym tak niby bliskiem zakończeniem swego życia, czynił to w interesie własnym a może nawet bez zastanowienia.
Druga zaś była ta, że koronę ofiarował swemu przyszłemu następcy. Delfin Karol VIII urodził się 30 czerwca 1470 roku. Tym sposobem dla księcia Guyenne Francja nie była do wzięcia, chyba zdobywszy ją siłą.
Młody książę miał się ożenić; hrabia Foix, który zaledwie dopiero córkę swoją najstarszą wydał za księcia Bretanji, ofiarował mu młodszą.
Książę burgundzki zaś gotów był oddać także swoją jedynaczkę.
Gdyby książę de Guyenne zaślubił córkę hrabiego Foix, podałby prawą rękę swemu teściowi a lewą rękę swemu szwagrowi.
Skoroby zaś zaślubił księżnę burgundzką i skoroby książę Burgundzki, co było bardzo prawdopodobne, nie pozostawił żadnych męskich potomków, złączyłyby się Niderlandy z Guyenne i Francja dostałaby się w dwa ognie.
Drugie to więc małżeństwo było nadzwyczaj nie na rękę Ludwikowi XI, a czego się najwięcej obawiał: to aljansu z księciem burgundzkim.
Potrzebaby koniecznie czytać listy króla pisane do p. Bouchage, a przekonalibyśmy się, jak Ludwik XI pisał o swoim bracie i jakie wyrażał obawy w skutek zamierzonego przez niego połączenia z małą Marją.
— Panie de Bouchage, mój przyjacielu, powiedz też mojemu bratu, że on w małżeństwie z burgundką nie znajdzie ani zadowolenia, ani potomstwa; bo ogólnie głoszą ze dziewczyna jest chora. Gdybyś pan zatem doprowadził do tego, aby małżeństwo to nie przyszło do skutku, uczyniłbyś mię wielce szczęśliwym.
Z drugiej znowu strony Ludwik drżał na myśl, że wejdzie w kolizję z Anglją. Zadając klęskę w bitwie Warwickowi pod Barnet a Małgorzacie d’Anjou pod Tewkesbury, to w rzeczywistości, Francja zadała klęskę Edwardowi, jego właściwie pokonała.
Król w wieku Edwarda jest chciwy zwycięstw, on już nawet dwukrotnie wygrał batalje, walcząc pieszo w własnej osobie, jak pospolity szlachcic.
Książę burguńdzki wcale nie ukrywał chęci rozćwiertowania Francji; pragnął on koniecznie śmierci Ludwika XI za to głównie, że mu zabrał okręta krążące wzdłuż brzegów Francji i sprzedał przez Warwicka w Rouen.
Książę de Guyenne namiętny myśliwy, mówił o swym bracie w następujący sposób:
— Puścimy za nim najlepsze charty, aby mu zatamować ucieczkę.
Księżna Sabaudzka, siostra Ludwika a przytem jego zacięta nieprzyjaciółka, zapragnęła poróżnić go z księciem Medjolańskim.
Syn Jana de Calabre, narzeczony a prawdopodobnie przyszły mąż córki króla, słyszał, jak rozpowiadano, że Ludwik wyda córkę za kogokolwiek mu się będzie podobało.
Jednem słowem, nieszczęśliwy król został zaatakowany ze wszystkich stron.
Od północy przez księcia burgundzkiego, od zachodu przez Sabaudję, od południa przez księcia de Guyenne, od wschodu przez księcia Bretanji; cztery szpady obnażone nastawione przeciw niemu z czterech stron królestwa, a których właściciele zapragnęli je utopić w sercu Ludwika.
Ludwik przedewszystkiem postarał się zawiązać stosunki ze stolicą św. i wyjednać u Papieża tak dla siebie, jak i dla swoich późniejszych następców, tytuł dziekana Notre-Dame de Clery.
Potem wydał polecenie aby w takim a takim dniu, skoro uderzą dzwony w południe na Anioł Pański, w całej Francji padano na kolana i mówiono Ave Maria celem uproszenia utrzymania stałego pokoju.
Bez wątpienia Najświętsza Panna z Clery nie mogła nic odmówić swemu dziekanowi, ponieważ nagle dowiedziano się, że książę de Guyenne, który zawsze miał zdrowie nadzwyczaj delikatne, popadł w ciężką gorączkę po raz czwarty.
O gdyby tacy dziekani jak Ludwik XI mogli zachorować na gorączkę, wielużby to starało się u Papieża o tę godność.
W czasie tym, ksiądz a raczej opat z Saint-Jean d’Angely, oburzony do najwyższego stopnia hańbą, jaką okrywał majestat królewski, brat królewski, pozostający w nieprawych stosunkach z panią de Thouars, postanowił wszelkiemi sposobami i środkami zapobiedz dalszemu skandalowi. W tym pobożnym celu przeciął on nożem zatrutym brzoskwinię, i zaofiarował ją faworycie, która męcząc się blisko dwa miesiące umarła nareszcie w dniu 14 grudnia 1471 r.
Bez wątpienia, książę de Guyenne, musiał zjeść resztę tej brzoskwini, ofiarowanej pani de Thouars lub też użył do czegoś owego zatrutego noża, ponieważ również z kolei wyzionął ducha w dniu 24 maja 1472 r.
Czy Ludwik XI miał jakikolwiek udział w tych dwóch tak szybko po sobie następujących zgonach?
Niepodobna stanowczo twierdzić, było jednak wiadomem, że pragnął zejścia ze świata tych dwóch osób. Bardzo rzecz to naturalna, czyliż nie był ojcem królestwa pierwej zanim został bratem księcia de Guyenne, i czyliż nie było to cnotą poświęcić swe uczucia prywatne interesowi państwowemu.
Wszakże potrzeba zgonu księcia de Guyenne, dawała się uczuwać straszliwie.
Oto co pisał król do Damartina:
„Panie wielki mistrzu! Otrzymałem wiadomość że książę de Guyenne dogorywa w swoim pałacu; niepodobna znaleść na to niespodziewane nieszczęście żadnego środka ratunku; o tym stanie księcia uprzedził mię jeden z najzaufańszych jego dworzan; twierdzi on, że książę nie przeżyje dwóch tygodni; w każdym razie bowiem jest to ostatni termin pozostawiony mu do życia. Skoro otrzymam dalsze wiadomości, nie zaniedbam natychmiast donieść panu o takowych. Dla upewnienia pana że wiadomości te są rzetelne, prawdziwe, oświadczam iż podał je zakonnik, z którym książę odmawia zwykłe, codzienne modlitwy.
Jestem tem niezmiernie przerażony i żegnam się ciągle od stóp do głów. Do widzenia.
Montils-les-Tours 18 marca“.
Śmierć ta tak była pożądana do wydobycia go z niebezpiecznego położenia, że mało ludzi a między nimi najzaciętsi króla nieprzyjaciele, wierzyło w istotę tej rzeczy, posądzając zarazem Ludwika o przyczynienie się w pewnej części do zgonu księcia.
Wiadomości tej o bratobójstwie, dodawała jeszcze więcej pewności pewna anegdota. Podajemy ją tak, jak ona obiegała, nieprzywiązując wszakże do takowej szczególnej wiary, bo niepodobna było p. Bourdeilles ufać choć zaręczał słowem.
Opowiadano tedy co następuje:
„Błazen księcia de Guyenne, chłopak dowcipny i bardzo sprytny, po śmierci swego pana, wszedłszy do służby króla, znalazł się w kościele Najświętszej Panny w Clery i jakkolwiek zdawało się mu, że w niej nikogo nie ma, słyszał jak jego teraźniejszy pryncypał modlił się w następujący sposób:
— „O dobra moja pani, moja najmilsza władczyni serca i rozumu, najdroższa przyjaciółko, do której zawsze mam szczególne nabożeństwo, błagam cię — uproś Boga by był moim obrońcą i moim najdzielniejszym opiekunem, oby mi darował śmierć mojego brata, którego kazałem otruć złośliwemu, bez serca opatowi z Saint-Jean. Wyznaję to przed tobą, moją jedyną patronką i moją wszechwładną panią. Lecz cóż miałem innego uczynić. On głównie przyczyniał się do zamieszek i zaburzeń w królestwie. Przebacz mi a ja już wiem czem ci się wywdzięczyć i odpłacić potrafię!“
Jakkolwiek się stało, czy było to prawdą, czy fałszem, książę burgundzki niezmiernie wziął to do serca, i wydawszy w tym względzie manifest straszliwy, wkroczył do Francji, jakby przeznaczony przez Opatrzność i Boga, sprawiedliwego a surowego sędziego, do ukarania tej okropnej zbrodni.
Wydał królowi wojnę, zapowiedziawszy się ogniem i mieczem.
Przedewszystkiem zatrzymał się przed miastem Nesle.
Obronę jego stanowiły: pięciuset łuczników z wojsk krajowych, pod dowództwem kapitana nazwiskiem Petit-Picard. Odmówił nie tylko wszelkiej rozmowy z heroldami wysłanemi przez księcia ale nawet kazał tych heroldów obwiesić.
Przeciwnie zaś mieszkańcy nie życzyli sobie, aby miasto było atakowane i zdobyte szturmem; oni zażądali parlamentowania.
Zapewniono życie i wolność wspomnionym wyżej ochotnikom-łuczników, pod warunkiem że złożą broń. Jakoż rozbrojenie rozpoczęło się gdy o to dwóch łuczników, którzy nie chcieli zastosować się do rozkazu i broń wzdragali się złożyć, zabiło dwóch burgundczyków.
Układy więc pokojowe zerwano.
Książę wjechał właśnie pod tę chwilę do miasta, kiedy wojska gotowały się do szturmu a dowiedziawszy się co zaszło, zawołał:
— Mordować bez miłosierdzia!
Wszyscy ochotnicy łuczników, których pochwycono zostali ukarani przez ucięcie ręki, dowódcę zaś ich powieszono. Nadto zmasakrowano tak mieszkańców jak wszystkich kto znalazł się pod ręką, nie oszczędzono ani kobiet, ani starców, ani dzieci.
Książę przebiegając ulice miasta na koniu wołał:
— Oto są owoce z drzewa wojny!
Następnie wjechał do kościoła, gdzie żołnierze sprawiali rzeź schronionej tu ludności, koń jego po pęciny nóg, brodził we krwi.
— Wszystko idzie doskonale, wykrzyknął i widzę że mam tęgich rzeźników!
Nazajutrz przyszła kolej na Boye.
Tu stał garnizon dość silny, składający się z 1.400 łuczników-ochotników i dwóch set lansierów pod dowództwem pp. de Mouy i de Belagny. Szlachta chciała się bronić, ale ochotniey-łucznicy z obawy, aby im nieodcięto tak rąk, jak to stało się w Nesly, przesunęli się tajemnie przez wały miasta i poddali się. Pozostawieni sami sobie rycerze prosili o warunki — zgodzono się na zachowanie im życia i wolności, jeżeli złożą broń i wyjdą z miasta w samych tylko kaftanach i z kijami w ręku.
W d. 27. czerwca książę dotarł aż do Beauvais.
Ludwik XI., który bawił w Bretanii, zajęty zdobywaniem Machecoul i Ancenis, zwrócił swoją uwagę na północno-zachód.
Podziwienie jego nie miało granic. Nakazał on Konnetablowi z Saint-Pol, znieść miasto Nesle, małe fortyfikacje rozburzyć, a bronić jedynie większych. Saint-Pol jednak wcale nic tego nie zrobił. Był to polityczny spekulant, we Francji pozyskał sobie tytuł a natomiast miał dobra i posiadłości w Burgundji i Pikardji.
Natomiast pisał on do króla list za listem prosząc go aby wystąpił jak najspieszniej przeciwko księciu Burgundzkiemu. Tym razem poznał król, że go zdradził, a mianowicie że on trzymając prawie nóż na gardle księcia Burgundzkiego, swobodnie go puścił.
Ludwik XI. nie był znowu tak naiwnym, aby nie domyślał się uknutej intrygi.
Wysłał więe swrego alterego, Dammartina, zaciętego i śmiertelnego wroga Konnetabla. Saint-Pol zaś otrzymał rozkaz aby Dammartinowi pod komendę oddał połowę swego wojska.
Od tej chwili król mógł spać spokojnie bo Konnetabl pozostawał pod bardzo czujną i surową kontrolą.
Powiedzieliśmy już że Karol podsunął się pod miasto Beauvais.
W mieście tem znajdowały się fortyfikacje, które je silnie broniły, nie potrzeba było zatem pozostawiać tu garnizonu; udano się więc w nocy do Roye, mianowicie p. de Belagny i kilku szlachty.
Filip Creve-Coeur dowodzący przednią strażą burgundzką, zaatakował miasto ze strony jego najsłabszej, mianowicie od Limacon.
Na nieszczęście księcia mieszkańcy miasta Beauvais, wiedzący doskonale o okrucieństwach jakich tenże dopuścił się na ludności miasta Nesly postanowili bronić się do upadłego i doszło nawet do tego, że wcale nie chcieli układów z parlamentarzem wysłanym z obozu książęcego w osobie baron Esquerdes.
Miasto posiadało wyborne mury, otaczające do koła całe terrytorjum, tylko od strony Limacon całkowitą obronę stanowił malutki, odosobniony fort.
W tym to właśnie forcie zamknął się wraz z kilkoma strzelcami baron Belagny, aby tym sposobem dać ludności czas do przygotowania się na spodziewany szturm.
Trzymał się dzielnie i jeszcze dzielniej rozporządzał obroną i dopóty nie cofnął się, dopóki nie otrzymał postrzału w nogę. Wówczas powrócił wraz z innymi do miasta.
Skoro fort ten zaprzestał strzałów i został opróżniony przez obrońców, Burgundczycy sądząc że miasto się podda, poczęli wielkim głosem wołać na przedmieściach:
— Miasto zdobyte!
Nie uważano nawet za konieczne przeprowadzić przekopów, a książę nakazał generalny szturm.
Pokazało się że drabiny były za krótkie.
Przywołano artylerję. Tu znowu przekonano się o niedostatecznej ilości pocisków, wozy bowiem z amunicją były gdzieindziej. Po kilkunastu więc strzałach, trzeba było zaprzestać dalszej kanonady.
Tymczasem postanowiono wysadzić żelazne bramy, ale mieszkańcy mając dość czasu z powodu obrony fortu przez p. Belagny, zgromadzili tu ogromne zapasy wszelkich środków wojennych. Sprowadzili arkebuzy — rodzaj armat bardzo długich, ustawili strzelców na wałach a nadto kobiety i dzieci stanęły gotowe zrzucać na Burgundczyków ogromne kamienie.
Bronił miasta równie skutecznie i Ludwik XI, zaprzysiągł on bowiem najświętszej Pannie że jeżeli cud uczyni nad nieszczęśliwem miastem ofiaruje jej miasto ze srebra i dotąd nie będzie w ogóle jadł mięsa, dopóki ślub ten nie zostanie spełniony.
Również i mieszkańcy niezaniedbali użyć tych samych środków, których używał Ludwik XI. Mieli w mieście cudami słynącą świętą, która tutaj urodziła się i od kolebki broniła swą opieką miasto.
Przed czterdziestu mianowicie laty, kiedy Anglicy otoczyli miasto, walczyła ona na czele mieszkańców w stroju zakonnicy.
I tym razem nie pozostawiła bez opieki swoich współrodaków, tylko zastępowała ją młoda dziewczyna imieniem Joanna Laine, która biegała bezbronna we wszystkie punkta gdzie najzaciętsza toczyła się walka, zachęcała gorącem słowem do oporu, wytrwałości i męztwa i wyrwała z ręki Burgundczyka sztandar, który on miał już zatknąć na murach.
Jednakże, jak to już opowiadaliśmy, fort Limacon został wzięty i walczyli w nim Burgnndczycy z mieszkańcami tutejszemi, ścierając się piersi o pierś, ręka o rękę. Już prawie przechylało się zwycięztwo na stronę Burgundczyków, gdy mieszkańcy zamierzyli z murów rzucić zapaloną faszynę.
Faszyna ta padła na oblegających; którzy przerażeni cofnęli się.
Wówczas ogień objął cały fort i otaczające go zabudowania.
Mieszkańcy nie myśleli wcale o gaszeniu pożaru, lecz przeciwnie burzyli domy sąsiednie i rzucali belki, a nawet całe ściany dla podsycenia ognia.
Walczono tym sposobem od godziny 11. przed południem do godziny 6 wieczorem.
O godzinie 6 ujrzano na drodze prowadzącej z Paryża, której książę przez lekceważenie wcale nie zabezpieczył, ujrzano ogromne chmary kurzu.
Był to p. de la Roche-Tesson i Fontenailles, którzy w galopie spieszyli na pomoc Beauvais z garnizonem miasta Noyon, a którzy mieli do przebycia piętnaście mil z okładem.
Lud przyjął nadciągających obrońców radosnym okrzykiem.
Ci dzielni ludzie, jakkolwiek znużeni tak forsownym a długotrwającym marszem nie spoczęli, lecz pozostawiwszy swe konie w rękach kobiet, dobyli mieczy i pospieszyli ku murom miasta z okrzykiem:
— Montjoie i Saint Denis!
Właśnie miano podkładać ogień pod bramy, lecz na skutek wydanego przez przybyłych rozkazu, cofnięto olbrzymią barykadę z kamieni i z drzewa.
Nazajutrz książę ujrzał na murach ludzi, których wprzódy nie widział a było ich około 300 lub 400 dobrze uzbrojonych. Popadł więc jak zwykle w wielki gniew, który mu odebrał całą przytomność umysłu, postanowił bowiem bądź co bądź nastąpi wziąć Beauvais szturmem o czem wprzódy na serjo nie myślał, kazał kopać rowy, obsadził żołnierzem wszystkie domy przedmieścia, i rozkazał sprowadzić jakie tylko znalazły się przyrządy oblężnicze, na których dostawienie potrzeba było co najmniej pięć godzin.
Zawsze jednak zaniedbał zabezpieczyć drogę prowadzącą do Paryża.
Skutkiem tej niedbałości w d. 28. t. m. nadciągnął do miasta marszałek Rualt ze stoma lansierami.
W dniu 29 przymaszerował marszałek z Poitou, Senechal z Carcassone, z Tulusy, Baron Torcy, Profos z Paryża, kapitan Sallazar, a każdy z nich przyprowadził ze sobą sporo wojska.
Nakoniec w d. 30. cały garnizon Amiens pojawił się na drodze ku Beauvais.
Książę Burgundzki zatem miał przeciwko sobie armię, dowodzoną przez najznakomitszych wodzów Francji.
Miasto Beauvais nie miało wcale wyglądu miasta oblężonego, ale raczej miasta, które przygotowuje się do jakiejś wspaniałej uroczystości, do jakiegoś solennego obchodu; prawie na wszystkich ulicach stały beczki wina, dla pokrzepienia tak mieszkańców jako i żołnierzy — przed domami stały ponakrywane stoły, przy których tak wojacy jak i obywatele miejscowi wzajemnie po przyjacielsku ugaszczali się. Każdy miał obok złożoną broń i skoro tylko wydano rozkaz natychmiast skoczyli jeden za drugim chwytając za miecz, za broń palną i pobiegli na wały.
Burgundczycy przez cały tydzień strzelali do murów, aż w ostatku zrobili w nich wyłom, który tak był wielki, że mieli zamiar przystąpić do szturmu.
Naznaczono go na dzień 9. lipca.
Przygotowania do takowego pilnował sam książę osobiście a kiedy nareszcie ktoś zrobił uwagę że nie ma dość faszyn potrzebnych do założenia fos i przekopów fortecznych, Bastard Burgundzki odpowiedział:
— Bądźcie spokojni łaskawi panowie, trupy naszych ludzi dostatecznie zapełnią rowy.
Wieczorem powrócił Karol do swego namiotu i rzucił się tak jak był ubrany, w całym rynsztunku, na łóżko.
— Czy sądzicie, pytał swoich oficerów, czy jesteście pewni, że mieszkańcy tego miasta oczekują jutro na rozpoczęcie szturmu?
— Najniezawodniej, odpowiedzieli wszyscy jednogłośnie.
— Otóż wam powiadam, że jutro nikogo tam nie znajdziecie.
Oficerowie poruszyli głowami z niedowierzaniem.
Ale książę odznaczał się taką namiętną naturą, taki był uparty i tak zarozumiały, że się sam oszukiwał, sam przed sobą kłamał mniemając że dość jego jedynie woli, aby mógł panować nie tylko nad drobną garstką ludzi, lecz nawet nad całą ludnością; że rozporządza nie tylko losami pojedynczych, lecz nawet losami wojny i świata całego.
Szturm trwał od brzasku dnia aż do godziny 11 rano; książę nie robił sobie nic ze śmierci swych żołnierzy, to też 1500 trupów zaległo fosy forteczne.
Po trzykroć Burgundczycy dostawali się aż na szczyt wałów i zatykali swoje sztandary; potrzykroć jednak byli zrzucani z takowych a sztandary porwano w kawałki.
O godzinie 11 pod osobistem dowództwem księcia rozpoczęła się rejterada.
Probował on w tym względzie pokonać miasto podstępem; burgundcy żołnierze przebrani za chłopów i ogrodników przedostawali się do miasta aby tam podkładać ogień, za każdym jednak razem byli odkryci i straceni.
Nakoniec w d. 22. lipca po dwudziestoczterodniowym szturmie, odeszła w cichości, w nocy armja burgundzka w jak największym porządku. Pomaszerowała ona do Normandji znacząc wszędzie swój pochód pożarami i rabunkiem.
Szczęście księcia Burgundzkiego dosięgło swego szczytu. Pierwszym zaś ciosem nieszczęśliwym stał się niefortunny szturm do Beauvais, zapowiadający upadek jego gwiazdy.
Opatrzność zwykła zdobywcom zsyłać przestrogi i ostrzeżenia, na które oni nie zwracają uwagi.
Król był niezmiernie uradowany, skoro dowiedział się o opuszczeniu miasta przez Burgundczyków i chciał tę radość swoją dotykalnie dać uczuć mieszkańcom.
Podarował więc rozmaite przywileje: że mogą oni mieć i trzymać szlacheckie lennictwa — że merowie i inni urzędnicy mogą być wybierani z obywateli miejscowych — że odbywać się mogą zebrania t. j. rodzaj Sejmów, na których obywatele mają zupełne prawo radzić o swych sprawach i interesach — miasto na wieczne czasy uwolnione zostało od wszelkich wojennych ciężarów i podatków — oprócz procesji jaka zwykle odbywała się w dzień św. Trójcy na pamiątkę zwycięztwa m. Beauvais nad Anglikami w r 1433, ustanowiono i drugą procesję w dniu 27. lipca, corocznie, na pamiątkę wielkiej odwagi niektórych kobiet: jak Joanny Laine, a także Joanny Hachette, które z męztwem godnem największych bohaterów i z poświęceniem bez granic stawały na wałach, zrzucając na nieprzyjaciela olbrzymie złomy kamieni, jak równie dla uwiecznienia czynów innych kobiet, tak zamężnych jak i dziewic biorących czynny udział w walce o obronę miasta — zastrzeżone także zostało, że kobiety niosące obraz cudowny podczas procesji, mają zupełny i raz na zawsze przywilej, zajmować miejsce pierwsze, nawet przed bractwem a tuż za duchowieństwem, nakoniec że wolno im w dniu ich wesela, lub w każdym innym wypadku, czy to podczas jakich solennych uroczystości, czy przy obchodach pamiątkowych, weselnych, słowem wszędzie i zawsze, ubierać się tak, jak się będzie im podobało, bądź bardzo skromnie, bądź nadzwyczaj zbytkownie, a nikt nie może ich za to przedstawiać do podatku płaconego za zbytki, mogą też i nosić włosy t. j. czesać głowy stosownie do gustu, co nie ma być powodem do jakiejkolwiek nagany lub strofowania ich postępowania.
W dodatku do tego rozkazu książęcego wspomniano, że sztandar, który Joanna Hachette wydarła z rąk nieprzyjaciela, ma być na wieczną pamiątkę jej bohaterskiego czynu, zachowany w kościele św. Jakóba.
Później t. j. po załatwieniu się z tym najgłówniejszym interesem, król wydał za mąż heroinę z Beauvais, za obywatela z tego samego miasta, nazwiskiem Collin Pilon i uwolnił małżeńską parę od wszystkich podatków i taks, jak niemniej od służby t. j. od straży tak w mieście jak i na wieży miasta.
Co się tycze księcia Burgundzkiego, dalej prowadził swoją armię i w pochodzie tym nieustającym zdobył w Normandji miasta Eu i Saint Valery, ominąwszy zaś Dieppe, powrócił do Rouen, tu zabawił cztery dni w oczekiwaniu na księcia Bretanji i widząc że ten widocznie nie ma zamiaru przybyć, zawarł traktat zawieszenia broni który w d. 23 października został podpisany.
Ludwik XI. miał stanowczo szczęście; wziął on a raczej odebrał księciu Bretańskiemu Machecoul i Aucenis — gdy tymczasem książę Burgundzki, pomimo nadzwyczajnych wysiłków, jak już widzieliśmy, nie zdołał zabrać mu miasta Beauyais a książę Guyenne rozstał się z tym światem.
Najważniejszą zaś korzyścią jaką pozyskał król francuzki, była okoliczność że Comines, ten Comines, który urodził się w księstwie Burgundzkim, który po prostu na dworze księcia otrzymał wychowanie, którego wszystkie posiadłości pochodziły z podatków otrzymanych w czasie jego służby na dworze, ten znakomity poniekąd kronikarz i gorliwy zwolennik i sługa domu Burgundzkiego, przerzucił się na stronę króla.
A trzeba zwrócić na to uwagę że Comines pozostał sam jeden, gdy w tym czasie, kiedy rozpoczyna się nasze opowiadanie, mianowicie w dniu 20 marca 1474, zmarł Chatelain.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.