Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział V.
ATRYDY.

Książę Andegaweński po swoim powrocie do Paryża, jeszcze się nie widział sam na sam z matką Katarzyną.
Widzenie się zaś z matką nie było dla niego ani czczem zadosyć uczynieniem etykiecie, ani ceremonią upokarzającą, lecz słodkiem wypełnieniem synowskiego długu.
Bo jeżeli książę jako syn, nie kochał swej matki, przynajmniej przekonanym był, że jest czule przez nią kochany.
Katarzyna w rzeczy samej, przekładała go nad wszystkich synów; już to dlatego, że był odważnym i pięknym, a najbardziej dlatego, że poprzeczytaniu kilku kronik gorszących, Henryk Andegaweński przywrócił epokę tajemniczych miłostek.
Katarzyna wiedziała o powrocie księcia Andegaweńskiego do Paryża.
Karol IX-ty tylko dlatego dowiedział się o jego powrocie, iż przypadkiem spotkał go przed pałacem Kondeusza, w chwili, gdy książę z niego wychodził.
Karol spodziewał się jego przybycia na drugi dzień dopiero.
Książę Andegaweński chciał ukryć przed królem cele, dla których przyjechał dniem wprzódy.
Cele zaś te były następujące: widzenie się z piękną Maryą de Clèves, księżną Kondeuszową, i układy z posłami Polskimi.
O układach tych z posłami Polskimi, książę Andegaweński chciał pomówić z Katarzyną.
Skoro książę Andegaweński, dawno oczekiwany, wszedł do matki, Katarzyna, zwykle tak zimna, Katarzyna, która od czasu wyjazdu ukochanego syna, ściskała tylko admirała de Coligny, nazajutrz zabitego — pobiegła na przyjęcie syna z otwartemi rękoma i przyciskała go do piersi z czułością, której źródła trudno było szukać w jej wyschłem sercu.
Następnie odstąpiła od niego, spojrzała nań i znowu zaczęła go ściskać.
— A! pani — zawołał książę — kiedy niebo pozwoliło mi uściskać matkę bez świadków, pociesz najnieszczęśliwszego człowieka w święcie!
Mój Boże! kochane dziecię! — powiedziała Katarzyna — co ci się stało?
— Wiesz matko dobrze. Kocham, jestem wzajemnie kochany; lecz miłość któraby dla kogo innego była szczęściem, dla mnie jest największem nieszczęściem.
— Wytłomacz się, mój synu.
— A! matko... ci posłowie, ten odjazd...
— Posłowie przyjechali; dzień twego odjazdu już oznaczony.
— A! matko, zapewne mój brat ten dzień przyśpieszy; on mnie nienawidzi. Jestem dla niego cierniem, on chce mnie się pozbyć.
Katarzyna uśmiechnęła się.
— Dając ci tron, biedna ukoronowana głowo!
— Nie, matko, ja tego nie przeżyję! — zawołał Henryk z rozpaczą — nie pojadę. Ja, książę Francyi, wychowany przez ukochaną matkę, kochany przez najpiękniejszą kobietę w świecie, miałbym jechać na koniec świata, w te śniegi, ażebym tam, zdala od swej drogiej ojczyzny, miał umrzeć powolną śmiercią! Nie! moja matko, ja nie chcę jechać... Raczej umrę.
— Henryku — zapytała Katarzyna, biorąc obydwie ręce syna — powiedz mi, czy to jedyną przyczyną jest, iż nie chcesz jechać.
Henryk spuścił oczy; obawiał się bowiem, ażeby matka nie wyczytała z nich, co się dzieje w głębi jego duszy.
— Czy niema innej przyczyny — mówiła dalej Katarzyna — mniej romantycznej, lecz więcej rozsądnej... bardziej politycznej?
— Matko, ja nie jestem winien, jeżeli taka myśl wkradła się do mego serca i wpiła się w nie więcej, niż była powinna; lecz czyż nie ty sama mówiłaś mi o horoskopie, ułożonym przy urodzeniu Karola; horoskop ten skazuje Karola na śmieć w młodym wieku.
— Tak, to prawda, mój synu — powiedziała Katarzyna — lecz horoskop może kłamać. Ja sama w tej chwili gotowa jestem wyrzec, że wszystkie horoskopy to głupstwo.
— Lecz wszakże horoskop mówi o tej wczesnej śmierci?
— Horoskop mówi o ćwierci wieku; lecz nie wspomina czy życia czy panowania.
— A więc, matko, uczyń to, żebym został. Mój brat ma lat dwadzieścia cztery; za rok, zagadka będzie rozwiązaną.
Katarzyna głęboko się zamyśliła.
— Tak, zapewne — powiedziała królowa-matka — byłoby to dobrem, gdyby się dało wykonać.
— A! matko, osądź sama — zawołał Henryk — coby było za nieszczęście, gdybym miał zamienić koronę Francuzką na Polską! Być ciągle dręczonym tą myślą, że mógłbym panować w Luwrze, na tym dworze uczonym i wspaniałym, przy mojej drogiej matce, której rady zmniejszyłyby o połowę moje prace i trudy; przy matce, która przyzwyczajona dźwigać brzemię panowania z moim ojcem, bezwątpienia i mnie nie odmówiłaby tej łaski. A! matko, byłbym wielkim królem.
— Dobrze, dobrze, moje dziecię — powiedziała Katarzyna, dla której ta myśl była najsłodszą. — Synu! nie rozpaczaj. Czyś nie myślał o środkach, za pomocą których tę sprawę możnaby załatwić?
— Tak jest, myślałem; dla tego też to właśnie przyjechałem dwa dni wcześniej; mój brat myśli, że ja śpieszyłem do pani Kondeuszowej. Widziałem się już z głównym posłem Łaskim; na tem pierwszem widzeniu starałem się uczynić wszystko, co tylko mogłoby im służyć za powód do znienawidzenia mnie; zdaje mi się, że ten cel osiągnąłem.
— A! kochany synu — powiedziała Katarzyna — to źle. Powinieneś kłaść sprawy Francyi wyżej, aniżeli swoją osobistą odrazę.
— Moja matko, czyż interes Francyi wymaga, ażeby po śmierci Karola miał wstąpić na tron książę d’Alençon lub król Nawarry?
— Co? król Nawarry, nigdy! nigdy!... — wyszeptała Katarzyna z zachmurzonem czołem.
Chmura ta zawsze występowała na jej czoło, ile razy przedstawiła się ta kwestya.
— Na honor!... — powiedział Henryk — sądzę, że i brat d’Alençon nie bardzo cię kocha.
— I cóż ci powiedział Łaski?... — zapytała Katarzyna.
— Łaski zamyślił się, skoro zacząłem od niego wymagać, ażeby prosił o przyśpieszenie posłuchania. A! gdyby on mógł napisać do Polski, ażeby ten wybór cofnięto.
— Niedorzeczność! mój synu, niedorzeczność!... Orzeczenie całego narodu jest uświęcone i święte.
— Lecz zresztą, moja matko, czyby nie możną Polakom dać na moje miejsce mego brata?
— Nie; to jest niepodobieństwem, a przynajmniej rzeczy trudnił — odparła Katarzyna.
— Matko, spróbuj, pomów z królem; złóż wszystko na miłość moją ku pani Kondeuszowej, powiedz mu, że jestem nierozsądny, że straciłem rozum. Dobrze się stało, że mnie spotkał przed pałacem księcia Gwizyusza, który jako przyjaciel oddaje mi wiele usług.
— Tak, dla utworzenia Ligi. Może ty nie widzisz, lecz ja dobrze widzę.
— Widzę dobrze, widzę, a tymczasem korzystam z niego. Czyż można więcej wymagać od człowieka, który nam służąc, służy sobie?
— A o co pytał król, spotkawszy się z tobą?
— Zdaje się, że mi uwierzył, iż miłość przywiodła mnie do Paryża.
— I wcale nie pytał, gdzie przepędziłeś resztę nocy?
— I owszem, moja matko; lecz poszedłem na kolącyę do Nantouillet’a, u którego okropnie nadokazywałem, ażeby wszyscy o tem mówili, a król żeby nie sądził, iż byłem gdzieindziej.
— Więc król nie wie, że widziałeś się z Łaskim?
— Wcale nie wie.
— Tem lepiej. Postaram się, mój synu, pomówić z nim o tobie; lecz wiesz, że na jego uparty charakter nikt nie może mieć silnego wpływu.
— A! matko, matko, co za szczęście, gdybym pozostał, kochałbym cię jeszcze bardziej, jeżeli to jest podobieństwem.
— Jeżeli pozostaniesz, znowu cię wyszlą na wojnę.
— Mniejsza o to, byle tylko nie opuszczać Francyi.
— Zabiją cię.
— Matko, od ran nie umiera się... lecz z tęsknoty, ze smutku... Karol nie pozwoli mi pozostać; on mnie tak nienawidzi...
— On ci zazdrości, mój ty, zwycięzco. Dla czegóż jesteś tak odważnym i szczęśliwym? Dlaczego, mając zaledwie lat dwadzieścia, wygrywasz bitwy jak Aleksander lub Cezar? Lecz, oczekując, nie zwierzaj się nikomu; udawaj że jesteś uniżonym, i bywaj często u dworu. Jutro będzie prywatna narada, na której odczytają mowy mające być powiedziane na wielkiem posłuchaniu; udawaj tylko króla Polskiego, a o reszcie mnie pozwól mieć staranie. Ale, ale, a twoja wczorajsza wieczorna wycieczka?
— Nie udała się; uprzedzono go i wyskoczył oknem.
— Przecież — powiedziała Katarzyna — choć raz dowiem się, co za zły duch zawsze mi przeszkadza w wykonaniu moich zamiarów...
Lecz miej my cierpliwość, dopiero mam na niego podejrzenie, lecz... biada mu!
— I cóż, moja matko?... — zapytał książę Andegaweński.
— Pozostaw mi tę sprawę do załatwienia.
I Katarzyna, czule ucałowawszy Henryka, wyprowadziła go ze swego gabinetu.
Wkrótce książęta odwiedzili królowę-matkę.
Karol był w bardzo wesołym humorze; śmiałość jego siostry Margot, bardziej go zadowoliła aniżeli gniewała; zresztą, nic nie miał przeciwko panu de La Mole, i dlatego tylko czekał nań w korytarzu z niejakiem zajęciem, iż to zakrawało na polowanie.
D’Alençon, przeciwnie, był bardzo zmartwiony.
Niechęć, jaką uczuwał ku panu de La Mole od chwili, kiedy dowiedział się, iż go siostra kocha, zamieniła się w nienawiść.
Małgorzata była zamyśloną i baczną.
Miała też o czem myśleć i na co uważać.
Posłowie Polscy przysłali swe mowy, które mieli mieć na posłuchaniu.
Małgorzata, której już nikt ani wspomniał o scenie upłynionego wieczoru, jak gdyby wcale się nie zdarzyła, przeczytała swą odpowiedź.
Karol pozwolił jej odpowiedzieć podług woli.
Zmienił kilka wyrazów w mowie księcia d’Alençon, a mowę księcia Andegaweńskiego zupełnie źle przyjął, chciał ją zupełnie przekreślić i poprawić.
Narada rozdrażniła umysły, i co chwila należało się spodziewać wybuchu.
Henryk Andegaweński, który miał prawie całą mowę przerobić, wyszedł, ażeby się tem natychmiast zająć.
Małgorzata, nie mając wiadomości od króla Nawarry od czasu, jak tenże wrzucił do niej karteczkę przez okno, powróciła do domu w nadziei, że może go u siebie zastanie.
D’Alençon spostrzegł jakieś pomieszanie na twarzy Andegaweńskiego, spostrzegł, że wymienił znaczące spojrzenie z królową-matką, i również udał się do domu, ażeby tam na osobności przeniknąć nowo-knującą się intrygę.
Nakoniec Karol, chciał się udać do swojej kuźni, ażeby dokończyć własną ręką dzirytu do polowania, lecz Katarzyna zatrzymała go.
Karol badawczo spojrzał na matkę.
— No i cóż tam znowu?... — zapytał chmurno.
— Najjaśniejszy panie, tylko jedno słowo. Trzebaby oznaczyć dzień na publiczne wielkie posłuchanie.
— A! prawda — powiedział król, siadając — pomówmy o tem, moja matko. Jak pani sądzisz, który dzień naznaczyć?
— Sądzę — odpowiedziała Katarzyna — że w tem głębokiem milczeniu Waszej królewskiej mości, w tem udanem zapomnieniu, mieści się jakieś wyrachowanie.
— O nie!... — zawołał Karol — dlaczegóż tak sądzisz, moja matko?
— Dlatego — powiedziała Katarzyna cicho — że zdaje mi się, iż posłom nie wypada dać powodu myślenia, że z taką skwapliwością chwytamy za ich koronę.
— Przeciwnie, moja matko!... — zawołał Karol — pędzili oni z Krakowa... Cześć za cześć, grzeczność za grzeczność.
— Wasza królewska mość możesz mieć słuszność z jednego względu, lecz z drugiego ja się nie mylę. A więc zdaniem Waszej królewskiej mości jest, ażeby posłuchanie przyspieszyć?
— Na honor, tak jest, matko! Alboż się na to nie zgadzasz?
— Wiesz, że moje słowa zawsze mają tylko na celu utrzymanie sławy twego imienia; powiem ci więc, że jeżeli będziesz się śpieszył, bardzo łatwo mogą ci zarzucić, iż chcesz uniknąć kosztów koniecznych na utrzymanie twego brata, a ten brat bezwątpienia zasługuje na nie, w nagrodę swoich zasług i męztwa.
— Kochana matko — powiedział Karol — przy wyjeździć mego brata z Francyi, dam mu tyle, że nikt nawet nie będzie śmiał pomyśleć o tem, o co się pani lękasz.
— Zdaję się na twą łaskę, ponieważ na każde moje zapytanie masz gotową odpowiedź... Lecz sądzę, że aby schlebić dumie tego walecznego narodu, który stan państwa ocenia zapewne z cech powierzchownych, wypadałoby zebrać wiele wojsk, a podobno w Ile-de-France wcale go niema.
— Daruj, moja matko, myślałem już o tem, i postarałem się o wojska. Przywołałem dwa bataliony z Normandyi, jeden z Gujenny; moja kompania strzelców przybyła wczoraj z Bretanii; lekka jazda z Turenii już jest w drodze do Paryża. Tym więc sposobem, gdy wszyscy sądzą, iż nie mam więcej do rozporządzenia nad cztery pułki, ja mam tymczasem dwadzieścia tysięcy ludzi.
— A! a!... — powiedziała Katarzyna zadziwiona — a więc brak ci tylko jednej rzeczy mój synu.
— Jakiej?
— Pieniędzy. Sądzę, że teraz wcale ich nie masz.
— Przeciwnie, pani, przeciwnie!... — zawołał Karol. — Mam milion czterykroć sto tysięcy talarów w Bastylli; obecnie moja własna kasa w piwnicach Luwru, posiada ośmkroć sto tysięcy talarów, oprócz tego, na wszelki przypadek. Nantouillet przygotował dla mnie trzykroć sto tysięcy talarów.
Katarzyna zadrżała, dotychczas bowiem znała Karola jako gniewliwego i upartego, ale nigdy przezornego.
— Wasza królewska mość, jak uważam, myślałeś o wszystkiem. A jeżeli krawcy, hafciarki i jubilerzy nie opóźnią się, będziesz mógł Najjaśniejszy panie, oznaczyć wielkie posłuchanie za sześć tygodni.
— Za sześć tygodni! — zawołał Karol. — Moja matko! krawcy, hafciarki i jubilerzy pracują od dnia, w którym mi doniesiono o wybraniu na tron mego brata. Gdyby była gwałtowna potrzeba, wszystko mogłoby być na jutro, lecz za trzy lub cztery dni będzie niezawodnie gotowe.
— Synu, śpieszysz się bardziej, aniżeli sama sądziłam.
— Jak już mówiłem, cześć za cześć!
— Czyżby ci miała schlebiać ta cześć, uczyniona domowi panującemu we Francyi?
— O! i bardzo.
— I widzieć księcia Francuskiego na tronie polskim, jest twojem jedynem życzeniem?
— Tak jest.
— A więc obchodzi cię fakt a nie osoba; i ktokolwiekby panował z twojej familii w Polsce...
— O nie, nie, moja matko, na szatana! zatrzymaj się! Polacy zrobili dobry wybór. Jestto naród wojowniczy, u nich lud cały jest wojskiem. Polacy więc obierają sobie dowódzcę na króla, to bardzo logicznie! Henryk dla nich stworzony. Bohater z pod Jarnac i Montcontour przyda im się... I kogóż mieli wybrać? Może księcia d’Aleçon, tchórza; o! ten dałby im dobrą opinie o domu Walezyuszów!... D’Alençon, skoroby usłyszał świst pierwszej kuli, zemknąłby; gdy tymczasem Henryk zwycięzca... ten, to zupełnie co innego!... Zawsze z pałaszem w ręku, zawsze na czele, czy pieszo, czy konno!... Bij, zabij, rąb, morduj! Ah! ten Henryk do togo stworzony; pod nim Polacy będą się bili od rana do wieczora, od Nowego Roku do świętego Sylwestra. Prawda, że kiepsko pije, ale za to dobry żołnierz! Kochany Henryk będzie w swojej sferze! Dalej! dalej! w pole! do boju! Uderzyć w bębny i kotły. Niech żyje król! niech żyje zwycięzca! Czyż to nie mała cześć i sława dla Walezyuszów?... Wprawdzie może zginąć; lecz, na szatana! będzie to śmierć zaszczytna!
Katarzyna zadrżała.
— Powiedz raczej — zawołała Katarzyna — że chcesz oddalić od siebie Henryka; powiedz, że nienawidzisz swego brata.
— A więc zgadłaś to! — zawołał Karol, wybuchając gwałtownym śmiechem — zgadłaś, że go nienawidzę? A choćby też i tak było... Ja, ja miałbym kochać mego brata? Za co? Ha, ha, ha! I czemuż się nie śmiejesz moja matko?...
I w miarę tego jak Karol mówił, blade jego policzki zakwitły gorączkowym rumieńcem.
Wkrótce potem dodał:
— Alboż on mnie kocha?... A ty, matko, kochasz mnie? Czy mnie kto kocha, oprócz mych psów, Maryi Touchet i mamki?... Nie, nie, ja nie kocham mego brata; kocham tylko samego siebie, czy słyszysz, matko?... Nie zabraniam memu bratu, ażeby także kochał tylko samego siebie.
— Najjaśniejszy panie — przerwała Katarzyna, zapalając się — ponieważ wywnętrzasz się przedemną, wypada więc, ażebym i ja otworzyła ci serce moje. Postępujesz, jak król słaby, otoczony złymi doradzcami; wypędzasz prawie swego brata, będącego podporą tronu, a on tylko, na przypadek twej śmierci, jest godnym być twoim następcą; odsyłając go, powierzasz swą koronę losowi, ponieważ, jak sam mówiłeś, d’Ąlençon jest młody, niezdatny, słaby, więcej jak słaby, tchórz!.. A Bearneńczyk stoi na czatach, czy rozumiesz to?
— E!... na śmierć wszystkich dyabłów! co mnie do tego, co się stanie po mojej śmierci. Mówisz, że Bearneńczyk stoi na czatach, tuż za moim bratem?... Tem lepiej!.. Mówiłem, że nikogo nie kocham... omyliłem się, kocham Henryka, tak, kocham go bardzo. Henryk patrzy prosto w oczy. Henryk ma gorącą rękę, a u wszystkich co mnie otaczają, widzę oczy fałszywe i dotykam rąk zimnych jak lód. Henryk nie zdradzi mnie, przysiągłbym na to. Zresztą, winienem go wynagrodzić; powiadają, że ktoś z mojej familii otruł mu matkę. Teraz jeszcze jestem zdrów, lecz gdybym zasłabł, jegobym rozkazał przywołać... nie wypuszczę go od siebie, i tylko z jego ręki będę przyjmował posiłek; jeżeli zaś umrę, jego zrobię królem Francyi i Nawarry. Tak, na szatana!... A ręczę, że on nad moim grobem, zamiast się śmiać, jak to uczynią moi bracia, będzie płakał, a przynajmniej będzie udawał, że płacze.
Gdyby piorun uderzył pod nogi Katarzynie, nie zatrwożyłby jej bardziej, jak te słowa.
Królowa-matka jakby osłupiała, a po chwilce milczenia zuchwale spojrzawszy na Karola, zawołała:
— Henryk Nawarski, Henryk Nawarski, królem Francyi! na szkodę moich synów. A!... święta Madonno!.. zobaczymy. A więc to dlatego chcesz oddalić mego syna?...
— Twojego syna... A któż ja jestem?.. Czy synem wilczycy jak Romulus!... — ryknął Karol z błyszczącym wzrokiem, trzęsąc się z gniewu. — Twojego syna!.. tak, masz słuszność, król Francyi nie jest twoim synem, król Francyi niema braci, król Francyi niema matki, król Francyi ma tylko poddanych. Królowi Francyi powinny być zupełnie obcemi wszelkie uczucia, on ma wolność. Król Francuzki może się obejść bez miłości, ale wymaga posłuszeństwa...
— Najjaśniejszy panie, źle tłomaczysz moje słowa, nazwałam Henryka moim synem, bo on ma mnie opuścić. W tej chwili jego bardziej kocham aniżeli innych, bo też jego mogę prędzej stracić. Czyż zbrodnią jest, że matka nie chciałaby się rozstać ze swem synem?...
— A ja mówię ci, że opuści cię, że opuści Francyę, że pojedzie do Polski najdalej za dwa dni, a jeżeli dodasz choć słówko, pojedzie jutro, a jeżeli nie przestaniesz marszczyć czoła, i tak groźnie patrzeć na mnie, zaduszę go dzisiaj wieczór, tak jak chciałaś, ażebym wczoraj zadusił kochanka siostry Margot. Tylko; że mój braciszek nie wymknie mi się jak La Mole.
Na tę groźbę, Katarzyna spuściła głowę, lecz wkrótce podnosząc ją, rzekła:
— Ah! moje biedne dziecię, twój własny brat chce cię zabić. Lecz nie obawiaj się, twoja matka cię obroni.
— Ah!... zaczynasz się ze mnie naigrawać — zawołał Karol — na krew Chrystusa! on zginie nie wieczorem, lecz teraz, natychmiast. Hej!.. broni!., sztyletu!... noża!.. Hej!
I Karol, napróżno szukając broni w pokoju, spostrzegł mały sztylecik za pasem Katarzyny, wyrwał jej go, i wybiegł z pokoju, chcąc zamordować Henryka Andegaweńskiego, gdziekolwiek by go znalazł.
Lecz w przedpokoju siły nagle go opuściły; wyciągnął ręce, upuścił sztylet, krzyknął przeraźliwie, i potoczył się na podłogę.
Krew rzuciła mu się w obfitości ustami, uszami i nosem.
— Boże!... — jęknął król — zamordują mnie... do mnie!... do mnie!..
Katarzyna widziała jak Karol upadł i nieporuszona przypatrywała mu się przez chwilę; potem pomiarkowawszy, nie z powodu macierzyńskiej czułości, lecz dla niebezpieczeństwa, w jakiem się król znajdował, otworzyła drzwi i zawołała:
— Król zasłabł. Ratunku!... Ratunku!..
Na ten krzyk, mnóstwo służących, wojskowych i dworzan, otoczyło słabego króla.
Wkrótce potem przybiegła jakaś kobieta, a roztrąciwszy tłum, uniosła na swych rękach Karola, bladego jak trup.
— Mamko, chcą mnie zabić, chcą mnie zabić! — przemówił król, oblany potem i zbroczony krwią.
— Ciebie, Karolu, zabić — krzyknęła kobieta, obrzuciwszy wszystkich tak dzikiem spojrzeniem, że przed niem cofnęła się Katarzyna — a kto cię chce zabić?...
Król silnie westchnąwszy, zemdlał.
— Ab! ah! — zawołał Ambroży Paré, przybiegając zadyszany — król jest bardzo chory.
— Teraz spodziewam się, że rad nie rad musi nasłuchanie odłożyć — pomyślała Katarzyna.
I pozostawiając króla, udała się do swego drugiego syna, z niecierpliwością w modlitewni czekającego skutku, tak ważnej dla niego rozmowy króla z matką.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.