Ojciec Szymon
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Ojciec Szymon | |
Data wyd. | 1882 | |
Druk | Drukaria Noskowskiego | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Варшава 1 (13) Сентября 1882 г.
«Gdyby koń o swej sile wiedział, Żadenby na nim jeździeć nie dosiedział.» |
Na samym końcu wsi naszej tuż pod lasem stoi obszerna chata ze słomianym poczerniałym od starości dachem, a spytajcie kogo chcecie we wsi: czyja to chałupa, wnet wam odpowie, że to Ojca Szymona. Tak tu wszyscy we wsi nazywamy jednego z gospodarzy, bo człek taki poczciwy taki dobry i szczery dla każdego jak Ojciec prawdziwy, a przytem taki mądry, że o co tylko go zapytasz, na wszystko da ci odpowiedź; i słowo rozumne powie i każdą robotę do ładu doprowadzi.
Jużci co prawda miał się on gdzie nauczyć. Jeszcze chłopakiem chodził do wiejskiej szkoły, potem i sam pono był nauczycielem, gdy jednak chciał uczciwie uczyć dzieciaki, nie tak jak mu kazali, nie podobał się rządowi i wyrzucili go z miejsca. Tułał się potem lat parę po różnych końcach naszej ziemicy, mówią, że dalej jeszcze bywał, po różnych fabrykach pracował, dowiedziawszy się zaś o śmierci ojca wrócił do domu i lat już dziesięć siedzi między nami na ojcowiźnie.
Okrutnie lubi on książki — jak jeno jaką książkę gdzie zobaczy, zaraz ją bierze i czyta. Jeźli zła jaka, nieprawdę i bajki głupie opisuje, to ją rzuci pod ławę i nie zajrzy więcej, a gdy dobra, szczerą prawdę w niej znajdzie, to bywało sam najprzód przeczyta, a potem i drugim daje, abo sam czyta im na głos przy niedzieli lub święcie, aby się prawdy uczyli, aby im oczy się otwierały. Nieraz gdy czyta książkę, a spytasz go: a co tam Ojcze Szymonie w tej książce napisano, to powie ci wszystko tak prosto i jasno jakby na dłoni wyłożył. — Nie dziwota więc, że wszyscy lubili Szymona za jego rozum i poczciwą, a szczerą duszę.
Nieraz i nie dwa zdarzyło nam się gawędzić z nim o doli naszej wieśniaczej, o naszym gorzkim żywocie. Jednej takiej gawędy zda się póki życia nie zapomnę i o niej to chcę wam teraz bracia moi opowiedzieć.
Raz jakoś siedzieliśmy z Szymonem w karczmie, pili piwo i mówili o różnych rzeczach. A było to zimą, na dworze mróz siarczysty, a nad wieczorem i wicher zerwał się straszny. Jużeśmy się zabierali do wyjścia, gdy weszło do izby trzech ludzi zmarzniętych i zmokłych na śniegu.
«Niech będzie pochwalony» rzekli u proga.
— Na wieki wieków! odpowiadamy z za stoła. Jak się macie, zkąd Pan Bóg prowadzi?
«At, woziliśmy drzewo do fabryki i teraz do domu wracamy».
— A co tam na dworze — zawierucha? — pyta Szymon.
«Oj zawierucha okrutna, choć oko wykól; a mróz straszliwy wartoby na rozgrzywkę wypić kieliszek.»
«Kiej wypić, to wypić» Zawołali na żyda, aby im dał gorzałki, wypili po kieliszku, a jeden z nich Bartek Kulig, co to mieszka na Górnej Wólce, powiada: «Wiecie co Szymonie, tak jakoś po robocie i mrozie zdałoby się wypić jeszcze po kieliszku. Ale cóż? zarobek mały, a wódka teraz okrutnie droga».
— «Co nie ma być droga, odezwał się z przypiecka stary Błażej komornik, kiej nie pozwalają tanio sprzedawać. Młynarza z Józefówki zamknęli łońskiego roku do kozy, za to, że po cichu pędził wódkę i sąsiadom po sześć groszy kwaterkę sprzedawał».
— «Coby im ta szkodziło, że człek taniej wypije, odpowiedział Bartek, to musi być co innego, nieprawda Szymonie»?
— Dobrze Błażej mówi, ozwał się Szymon z za stoła; posłuchajcie, ja wam lepiej opowiem, jak to idzie.
— Jak wiecie służyłem kiedyś jeszcze dwie zimy przy gorzelni, to i wiem najlepiej, co wódka powinna kosztować. Otóż, powiadam wam, że jak pan wyrobi w gorzelni wiadro wódki, to po zapłaceniu gorzelanego, wszystkich ludzi i innych wydatków wiadro nie kosztuje go więcej jak 9 i pół, a w zły rok 12 złotych. Mówię wam sumiennie, boć na to własnemi oczami patrzałem. No, a że z wiadra mamy 50 kwaterek, to łatwo policzyć, że kwaterka nie powinna więcej kosztować jak 5 i pół groszy. — Tak powinno być po sprawiedliwości. Tymczasem wiadoma rzecz, że wy za taką kwaterkę musicie teraz zapłacić nie pięć i pół, ale 24 grosze.
Cóż to znaczy? a no to, że przy każdej kwaterce, którą pijecie, dają wam prawdziwie wódki za 5 i pół groszy, a reszta, za którą nic nie dostajecie, którą dajecie darmo, idzie do cudzej kieszeni, i to wiecie czyjej? — oto cesarza, panów i szynkarzy, rozumiecie?
«Jużci tera to całkiem rozumiemy, że choć kwaterka kosztuje 24 grosze, to w niej wódki wszystkiego za 5 i pół groszy, boście to jak na dłoni pokazali» — odrzekliśmy, zbliżając się z większą ciekawością do Ojca Szymona.
«Jeno tego coście potem opowiedzieli jakoś nie pojmujem. Bo i powiedzcie tylko, jak to może być, aby nasze pieniądze za wódkę aż do panów i cesarza samego dochodziły?»
— A ot jak. W każdej gorzelni rząd ma swego takiego urzędnika, co ino dogląda, ile w której wyrabia się okowity. Mają oni nawet taką maszynę, zegar, co sam pokazuje na gradusach, ile jej wychodzi. Wszystko to na to, aby bez ich pozwolenia kropli jednej nie wyrobić.
Otóż tę okowitę zaraz zapisują i potem rząd tj. cesarz i urzędniki każą sobie płacić za każde wiadro jeszcze 7 rubli 20 kopiejek podatku, jak mówią: akcyzy.
Ot i wychodzi, że w gorzelni wiadro okowity, co warte prawdziwie 9 złotych i pół, kosztuje aż 9 rubli bez mała. — Teraz wiecie czemu młynarza z Józefówki zamknęli, bo rządowi akcyzy nie płacił.
Cóż tedy wychodzi? Oto pan, mając okowitę płaci naprzód do rządu akcyzę, i przedając ją kupcowi, juźci odbierze swoje a jeszcze i zarobi dobrze. Więc kupiec płaci naprzód za okowitę to co warta, potem za akcyzę, a potem i za pański zarobek. — No, a szynkarz kiedy przedaje wódkę chłopu, to chciałby na niej tracić? Juźci nie głupi. Sprzeda on ją chłopu tak, że mu się wszystko powróci i sam jeszcze zysk duży do kieszeni schowa.
Teraz widzicie jak się to robi: biedny chłop, co w pocie czoła na każdy grosz musi pracować, pijąc półkwaterek wódki prawdziwie sam płaci zysk szynkarza, płaci zysk pana, co kazał wyrobić okowitę i największy zysk rządu, tj. całą akcyzę rządowi.
Ba! i to jeszcze nie wszystko, prawił dalej Szymon. Wiecie, że nie każdy ma prawo handlować wódką: na to porobione są szynki, karczmy, oberże, a żeby mieć prawo na szynkowanie trzeba dobrze rządowi zapłacić.
Z różnych szynków różnie biorą: są tacy co płacą do skarbu po 140 i po 280 ba! nawet po 550 rubli.
Ta płaca zmienia się jak do miejsca, czy to we wsi, czy w mieście i w jakiem mieście. Otóż ta płaca zowie się podatek patentowy, bo dają się pieniądze za patent, to jest pozwolenie na szynkowanie.
No, a teraz rozumie się każdy karczmarz, szynkarz musi przecie wybrać te pieniądze od tych, co piją, boć ze swojej kieszeni nie wyłoży; to i macie. Płacąc za wódkę musicie jeszcze i ten podatek patentowy zaplacić.
«No, no! patrzajcie ludzie, powiedział Bartek Kulig — i kto by to kiedy pomyślał: zda się wypiłeś — zapłać bo się należy i kwita — a tu jeszcze i zyski różne».
— A nie inaczej, rzekł na to Szymon, tylko wy płacicie, a sami nawet o tem dobrze nie wiecie.
Abo z tytoniem nie to samo? Choć to Bogiem a prawdą z dymem się puszcza, ale trudno człeku odmówić sobie czasem tej przyjemności: zapalisz fajczynę, to nieraz i o głodzie przy niej zapomnisz. Kupujesz sobie ćwiartką tytoniu do fajki abo ćwtartkę tabaki — a połowa groszy idzie do rządu. I tak samo ze wszystkiem. Do czego ino się dotkniesz, za wszystko co ci trzeba czy zjeść, czy wypić, albo na odzież, albo na gospodarkę, ściągną z ciebie podatek: a nie wydrą ci go siłą, a całkiem niby uczciwie i szlachetnie — bo, powiadają, nikt cię nie zmusza kupować: masz ochotę i pieniądze — kupuj; nie masz — to nie. Więc zapłacisz ten podatek tak, że i sam nie będziesz wiedział, a pomyślisz, że wszystkie te pieniądze za sam towar dajesz.
Przez to samo ten podatek zowie się nie zwyczajnym, jak ten co go sami wnosicie, ale takim co to nie wprost od was, a przez inszych do rządu się dostaje; a nie wydzierają go siłą, jak podymny, albo gruntowy, a pomaleńku, nieznacznie — tak jak złodziej wyciąga na jarmarku u chłopa pieniądze z kieszeni. Podatek ten pośrednim zowią.
«A i sprawiedliwie pośredni podatek: chcesz, płać go, nie chcesz nie płać, a zawsze dajesz go nie wprost do rządowej kasy, a naprzód kupcowi, powiedzieli ludzie. No, dobrze, jeno po naszemu to wszystko jedno oszukaństwo, że my płacimy go z dobrej woli, a po prawdzie to insza rzecz, bo bez sprzętów, odzienia i gorzałki przecie się obejść nie można.»
— W tem właśnie cała sztuka, odrzekł Szymon. Dobrze rząd wie, że są takie rzeczy, bez których człowiek obejść się nie może, które musi kupować czy chce, czy nie chce, to też takie rzeczy precz obłożył podatkami, bo myśli sobie, jakby tak przyszło chłopowi naraz zapłacić jeszcze jakie 10 abo 20 rubli podatku, toby wnet poznał, że go rząd obdziera, a tak płaci po groszu, po kilka groszy i sam nawet nie wie, że jego grosze coraz do rządu idą. E! albo to już wszystko? bo to mało innych podatków, takich, co odrazu nawet nie zobaczysz, nie pomyślisz, że istnieją, a z potrzeby, chcesz czy nie chcesz, musisz zapłacić.
Choćby naprzykład podatek stęplowy — od tego papieru co to z orłem. Sam papier co wart? może ze dwa grosze, a kupujesz płać złoty, dwa złote, a jest taki co i kilka rubli kosztuje. A jednak sami wiecie czy to paszport wyrobić, czy proźbę do naczelnika podać, abo sprawa w kancelaryi, wszystko trzeba zrobić po formie i koniecznie trza taki stępel kupić.
A znów kupiec jak płaci za to, że mu wolno handlować — to zkąd bierze na to pieniędzy? Juźci z chłopskiej kieszeni, bo chłop musi przyjść do niego za sprawunkiem. Przyjdzie człowiek do żyda do sklepu i powiada: «Dajcie mi Judko funt oleju». — A dobrze. — «A ile kosztuje.» — Czterdzieści groszy. — «Boga chyba nie macie w sercu! Za co tak drogo? My przecie sami oddawali tobie olej jesienią po 4 ruble pud, co funt po 20 groszy wyniesie!» — Ny, oddawali, oddawali — a patrzcie, że ja płacę do rządu za handel co rok 45 rubli, a do gminy jeszcze tyle i tyle. No i cóż mu na to powiesz?
Nieraz zamyślisz się, przez co tak wszystko podrożało, a tego nie rozumiesz, że prócz tego co ono warte płacisz jeszcze i taki pośredni podatek rządowi.
A bo i to naprzykład. Kupiec zakupił sobie maszynę gdzieś za granicą i wiezie ją do domu — a na granicy, gdzie jest komora, co tam wszystkie towary opłacają, stęplują, rząd bierze z niego podatku czyli cła tysiąc rubli. Dochodzi ta maszyna do Warszawy albo do Łodzi, gdzie możeście słyszeli jest dużo różnych fabryk, zaczynają na niej tkać płótno, perkal i przedają potem kupcom na sztuki. A kupcy przywożą towar do nas na spudnice i zapaski dla kobiet. I noszą ludziska ani wiedząc, że zapłacili kupcowi nie tylko za płótno i zysk jego, ale i te tysiąc rubli, które on na komorze oddał rządowi.
Albo macie jeszcze inne zdarzenie. Kupi sobie chłop w mieście kosę. Wraca do domu i robi sobie rachunek: ile to on zapłacił za żelazo, ile za robotę, a ile to jeszcze zysku dostało się kupcowi — a tego nawet nie pomyśli, że już za same żelaza w górach, gdzie je kopią, rząd ściągnął swoje pieniądze, a on kupując kosę przez to samo podatek ten zapłacił.
Tak to, co tylko chłop kupuje, za wszystko, za lada drobiazg musi choć cokolwiek dać do rządu. Rozumie się nie zawsze płaci dużo, czasem kilka groszy wszystkiego, — aleć z tych groszy robią się ruble, a rząd dostaje z chłopów tysiące tysięcy rubli dochodu.
Płacicie wy podatek i za siekierę i za motykę i za czapkę, płacicie za wszystko co kupujecie na targu, a nie robicie sami. A choćby kto i sam wykuł sobie siekierę, toć zawsze powinien był kupić żelazo i kupcowi zapłacić podatek do rządu. Jednem słowem obdzierają chłopa na wszystkie strony i basta; — a wszystko do tego się sprowadza, że z początku pan albo kupiec zapłaci podatek, a na ostatek zawsze te pieniądze idą z naszej chłopskiej kieszeni.
— «Oj co prawda, to prawda» rzekł jeden z ludzi. «Ale zawsze, ojcze Szymonie, nie my sami wszystko kupujemy, toć panowie i kupcy wódkę piją i kupują sukno i inne rzeczy — muszą ci i oni coś za to płacić?»
— A no, płacą oni, płacą — tylko ich zapłata i nasza to tak jak mucha i wół. Toć sam to rozumiesz, że choć jeden człowiek dziesięć abo i sto razy bogatszy od drugiego, zawszeć nie wypije sto razy więcej wódki. Prawdę powiedzieć, może panowie i wypiją z dziesięć razy więcej, niż chłopi, choć nie wódki to samych win zamorskich a drogich — ale co to znaczy!
— «A widzicie, powiadacie sami, że pan i inszy człowiek bogaty może wypije dziesięć razy więcej niż biedny — to znaczy on i akcyzy dziesięć razy więcej zapłaci?»
— To co, choć i płaci. Zawsze jednak wypadnie, że chłopi więcej płacą niż bogaci panowie. Wiecie, że chłopów jest daleko więcej niż panów. Jakby tak zliczyć, toby na każdego pana z miasta, czy ze wsi wypadło ze 30 abo i więcej chłopów i rzemieślników. Choćby zatem każdy bogacz zapłacił dziesięć razy więcej akcyzy za trunek niż chłop, to zawsze wszyscy ludzie prości w kupie oddadzą do skarbu cztery razy więcej pieniędzy niż wszyscy bogacze razem. I to tak by było, gdyby oni samą wódkę pili, a wiadoma rzecz, że oni wina zamorskie piją, a na wino podatek nie wielki.
— «Sprawiedliwie mówicie, Szymonie», odrzekłem na to. «I co mi się widzi, że ten podatek coście go pośrednim nazwali jakoś wychodzi zarówno, jak i podymny albo i gorszy jeszcze?»
O! i jak jeszcze gorszy, mówi Szymon, popiwszy trochę piwa — posłuchajcie tylko: podatek podymny zapłacicie raz od siebie, jako gospodarz i głowa domu, ot i koniec. Ale odzież, sprzęty, wódka to całkiem insza rzecz. Czy to tylko wy sami odziewacie się, wódkę pijecie? abo to nasze kobiety nie piją, abo dzieciaki nic potrzebują, czy co? Płacicie więc ciągle nietylko wy, ale żony i dzieci wasze płacą bez liku i miary za każdym kęsem, jaki do gęby kładą. — A zdaje się tylko, że te podatki pośrednie nie tak ciężkie dla tego, że płacisz je nie razem a potrochu za każdą razą jak co kupujesz i sam nie zauważysz, że płacisz.
A w końcu co tu dlugo gadać: aby się przekonać ile to podatków pośrednich płacą panowie, a ile idzie od chłopów lepiej zaraz porachować: oto najprzód wódkę prawie wszystką wypijają ludzie prości — no, a rząd ma za nią co roku 230 milijonów, to będzie tysiąc razy po 230 tysięcy rubli dochodu — wszystko to pieniądze nasze, chłopskie. Znowu od kupców za prawo handlowania 16 milijonów, a i te pieniądze jak wam mówiłem idą z chłopskiej kieszeni. Znów są podatki na papier stęplowy, na paszporty, na bilety od kolei żelaznych, na szosy, wreszcie na żelazo, miedź i inne rzeczy, które kopią w górach — wszystko to w kupie będzie 37 milijonów. Będziem rachować, że akcyzę za tytoń, cukier, za listy co poczta wozi, telegraf płacą sami panowie i kupcy: choć to prawdę powiedziawszy wiadomo każdemu, że i chłop fajczynę pali i listy czasem na pocztę posyła, no, ale niech ich tam! Strąćmy z naszego rachunku te 30 milijonów, boć i panowie jeżdżą i wódkę piją. Patrzajcie, jaki ja dla nich sprawiedliwy! niechaj nie mówią, że chłop nie po prawdzie robi! No, a z tem wszystkiem wypadnie, że za wódkę, za paszporty, za papier stemplowy, koleje żelazne i inne rzeczy koniecznie potrzebne do życia, rząd od samych prostych ludzi bierze koło 280 milijonów rubli!
A teraz porównajcie pański podatek i chłopski: 30 milijonów i 280 milijonów!
A że wszystkiego ludzi, od których rząd moskiewski te pieniądze ściąga, to jest chłopów i mieszczan będzie więcej jak 70 milijonów, to na każdego człeka wypada płacić po 4 ruble. A jak policzyć, że każda rodzina ma przynajmniej pięcioro ludzi jak to zwyczajnie u nas bywa, to i macie, że na każdego gospodarza przychodzi tego pośredniego podatku blisko 20 rubli na rok.
«Jednakowoż, powiadam, ojcze Szymonie, ci bogacze jedzą i piją takie różne rzeczy, co ich chłopu i w raju chyba jeść się nie zdarzy. A wszystko idzie z zagranicy. Czyż to wszystko rząd darmo przepuszcza? Juźci jeśli z nas ściąga akcyzę za to, bez czego człek się nie obejdzie, to tymbardziej powinienby obłożyć podatkami różne pańskie łakocie».
— Co nie ma okładać, mówi Szymon, wierzaj mi bracie, że rząd moskiewski nie będzie sobie wrogiem i gdzie może co zedrzeć, tam zedrze umarłemu i to nie daruje. Tylko widzicie od panów to on nie ściągnie tak dużo.
Możemy to zaraz pokazać na liczbach: boć te pieniądze, co je rząd bierze na granicy wszystkie zapisane i na pewno wiadomo ile to ich będzie — oto wszystkiego 60 milijonów na rok. A ze wszystkich tych milijonów najwięcej bierze się z takich towarów co to i prostemu ludowi potrzebne i on za nie płaci. Najwięcej przywożą maszyny, na których wyrabiają sukno i płótno na odzież, przywożą szyny do kolei, kosy i sierpy, siekiery i inne narzędzia, farby, sól — jednem słowem wszystko takie rzeczy, że chłop czy sam je kupi, czy przez kupca, a zawsze ze swojej kieszeni zapłaci. Tak że jak dobrze policzysz, to za czysto pański towar naprzykład za wino, materyje różne i jedwabie, rząd jeśli dostanie jakie dwa, trzy milijony — to i to jeszcze będzie za wiele. A panowie i kupcy wciąż jeszcze krzyczą, że strasznie duże podatki nałożone na zagraniczne towary.
Oj, bogacze, bogacze! Chyba sumienia wy za grosz nie macie! Zapytaj ty ich co oni robią? Czy pan kiedy choć jedną morgę pola wyorał? Czy kupiec kiedy sam wyrobił na warsztacie choć jedną sztukę płótna?
Wszystko to naszemi chłopskiemi zrobione rękami. Myśmy wznieśli i domy wysokie i pałace bogate. Myśmy kupcowi i fabrykę zbudowali i my na niej pracujemy. My panu i ziemię zorali i zboże zżęli, zmłócili i do stodoły je zwieźli. I z nas to drą podatki, z których żyją cesarskie urzędniki i inne darmozjady.
Wszystko my! wszystko opiera się na nas — my wszystkich karmimy, poimy i odziewamy — wszyscy żyją z naszej pracy, pot nasz i krew wysysają, a my za to wszystko w biedzie, chłodzie i głodzie nędzne pędzić musimy życie!
A panowie i kupcy co oni robią! Tak sobie chodzą koło roboty i krzyczą na chłopa, niech choć zdechnie przy robocie, byle oni jaknajwięcej na jego pracy zarobili. Co tu gadać, że panowie i kupcy mniej od nas płacą? — oni nic nie robią i nic nie płacą, bo wszystko, co mają, już dawniej z chłopskiej nagrabione pracy.
— Tak, wszyscy panowie z pracy naszej żyją i jeszcze wszystkie ciężary na nas zwalają. Choćby ksiądz naprzykład: ma ci on taką pensyję, że i sam mógłby z niej przeżyć dostatnio i biednemu jeszcze dopomódz. Ale każdy ksiądz to taki chciwiec, co ino patrzy zkądby grosz do kieszeni ściągnąć, to też i drze z biednych chłopów. Czyto za ślub, czy pogrzeb, czy to za chrzest, za wszystko musisz mu dobrze zapłacić. Jak szewc buty robi, tak on modli się za pieniądze. Żebyż to ksiądz przynajmniej dobrze nam życzył. Bogać tam! Kto silniejszy, kto bogatszy z tym przestaje, tego stronę trzyma. Toż i nam nieraz księża prawią, że panowie to nasi dobrodzieje, że powinniśmy rządu i cesarza słuchać. A dlaczego nam tak gadają, bo sami panom i cesarzowi służą, bo panowie i rząd księżom każą, aby nas w ciemności i posłuszeństwie trzymali. Ksiądz sam też okrutnie się boi, żeby chłop nie zmądrzał, boby już nie dał się księdzu obdzierać.
Zamilkł Szymon, a nas od słów jego aż serce zabolało. Pomyśleli my sobie jak to wszyscy biednego chłopa obdzierają, grabią, znęcają się nad nim, a on milczy i milczy. Oj, nie będziem my chyba całe życie milczeli — kiedyś i my dopomnim się o swoje, i my dobijemy się lepszej doli!
A prawdę, świętą prawdę mówił Szymon.
«Teraz to rozumiem, odezwałem się po chwili, jakim sposobem nas obdzierają, rozumiem ja dobrze, jakie to oszukaństwa z nami wyprawiają.»
— Eh, bracie, mówił Szymon, nie samo to tylko oszukaństwo! Na co bo oszukiwać, kiedyć oni śród białego dnia grabią. Czy to carskie urzędniki powstydzą się obdzierać chłopa? Tego jeszcze nie bywało! Czy oni mają sumienie? Bez gadania żadnego drą i łupią: dawaj — i basta!
A bo to nie złodziejstwo, nie rabunek? — przychodzi czas zapłacić podatki — nieraz to w chacie bieda taka, że jeść prawie nie ma co, a przyjdzie sołtys z kartką, to i oddajesz wszystko co masz, a sam żyj jak chcesz, choć z głodu umieraj. Taka to dola nasza biedna! Jak wspomnisz nieraz to i łzy same z oczu pocieką...
A nie oddasz ostatniego grosza, zaraz przedadzą całą chudobę, a żydzi i chciwcy tylko patrzą na stronie, jakby się z naszej nędzy pożywić i kupują za byle co rzeczy, na które człek kilkanaście lat krwawo musiał pracować. Tak to się dzieje: przedadzą chudobę, a przyjdzie wiosna — nie masz czem roli zaorać, trza prosić bogatszych, a potem ciężko im to odrobić. A czemu? bo nalecą te strażniki, jak kruki jakie i jak złodzieje wszystko zagrabią.
Albo powiedzcie tylko moi mili, za co oni ściągają z nas po datek podymny abo gruntowy, za jakie ciężkie grzechy? Chyba za to żeśmy się na świat Boży narodzili, że nas ta ziemia święta nosi; za to, że na dzionek jasny, na słonko boże patrzymy?
A znów różne podatki do gminy, to na sąd, to na pisarza, wójta, ławników i inne takie drobne — toć sami dobrze wiecie ile to ich, że i przeliczyć trudno. Chyba nie trza wam mówić, ile to tych rubli, co gwałtem wam wydzierają co roku — nie zapomni chyba żaden, ile to jego grosza krwawo w pocie czoła zapracowanego idzie rok rocznie do cudzej kieszeni.
«Tak, tak — szczerą prawdę mówicie Szymonie — ciężkie bo ciężkie nasze podatki. — I za co to je biorą, i za co wydzierają ten grosz ciężko zapracowany?» prawili ludzie...
«A powiedzcie, czy siła tam groszy idzie do rządu takim sposobem?»
— Ba, abo mało? — 125 milijonów — ot ile! A zowie się ten podatek zwyczajnym, prostym, bo go zdzierają, z ciebie tak wprost bez takiego podejścia jak ten pośredni. Dawaj, i basta! a nie śmiej nawet pisnąć.
Oj, źle bo było za pańszczyzny, źle i nie daj Boże, żeby się kiedy takie czasy wróciły, ale i teraz pewnikiem nie wiele lepiej, dali ci nam wolność, dali — ale ta wolność wychodzi jak i dawna pańszczyźniana niewola!
Juści niema co gadać, że dziś lepiej jest, niż było dawniej za czasów pańszczyzny, przynajmniej człeka nie biją i nieuważają za bydło, jak to dawniej bywało, swobodniejszy niby każdy trochę teraz; ale co z tej swobody, kiedy ziemi mało, bieda w chacie, podatki trza zapłacić i jak dawniej ekonom, batem pędził chłopa na pańską robotę, tak dziś, biedą gnani, sami na nędzny zarobek iść do panów musimy. Wolno ci bracie nie iść do roboty — nikt ci i słowa nie powie, ale za tę wolność możesz z głodu umrzeć i ty i żona twoja i dzieci twoje, a nie będziesz miał czem zapłacić podatków, to i chudoba cała pójdzie na marne. A podatków wiecie co ponakładali zaraz po uwłaszczeniu. Mieliśmy ci za pańszczyzny ciężary, darmochy i odrobki, dziś musimy 10, 15 abo i 30 rubli na podatki oddawać. — 30 rubli, 200 złotych — a zkąd ich wziąć? juźci z ziemi nie dostaniesz, nie przedaż zboża, bo ci go samemu nieraz na chleb braknie na przednowku, nieraz od wielkiej nocy chleba musisz dla siebie kupić, bo ziemi mało — nie starczy. Musisz tedy iść na zarobek, musisz na te dwieście złotych sto dni z roku pracować innym, aby tylko wyżyć, aby podatki zapłacić.
«Prawda, powiedziałem trochę pomyślawszy. Okrutną biedę sprowadza to straszne ździerstwo, — podatek, jak go nazywają. Nie ma co gadać — jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie nam, chyba gromadą całą iść z torbami po świecie. Niczego nigdy w swoim czasie nie przedaż, a i to jeszcze za psie pieniądze, aby tylko od egzekucyi się wykupić.
A lichwiarze i zdzierusy tylko patrzą jak te kruki, jakby z nas żywych krew wysysać. Sprzedasz chudobę jesienią za grosz, a na wiosnę u tego samego handlarza i za rubla nie kupisz. Ot tak to i dorobisz się czego!
A nie daj Boże pożyczysz od kogo pieniędzy, to i za całe życie nie wypłacisz — trzy skóry z ciebie lichwiarz zdejmie.»
— A ziemi, czy to nam dużo nadali, dodał Bartek. Kto uprawiał trochę więcej ziemi, abo ze sprzężajem na pańszczyznę chodził, to i dostał cokolwiek, a kto nic nie miał, to i nic nie dostał. A ziemia jeszcze taka, co się nieraz i patrzeć na nią nie chce. Wyrodzona, jałowa — czasami to i ziarna nie wróci. A dobytek musiałeś sprzedać na podatki, gnoju nie ma, nie ma czem porządnie uprawić. Przyjdą żniwa — u pana niwa aż się kołysze złotem żytkiem, a u ciebie często chwast i słoma na polu. Nie jeden przez to rzuci i chatę i ziemię, żonę i dzieci i pójdzie w świat, gdzie oczy poniosą.
— To ponoć los nas wszystkich, przerwał Szymon, kto uczciwie na swoim zagonie pracuje, nie skupuje gruntów po licytacyjach, nie trudni się lichwą i cudzą krzywdą się nie zbogaca, ten pierwej czy później, on albo jego dzieci, będzie musiał oddać swój kawałek ziemi, tę naszą najdroższą krwawicę na pastwę rządowi albo lichwiarzom. Tak bracia mili! Kupcy, mieszczanie, a i nie jeden chłop zbogacony cudzą krzywdą za półdarmo będą kupować nasze grunta, coraz to więcej będą mieli ziemi, a nas coraz to więcej pójdzie w świat szukać zarobku, — latem na bandos, a zimą do miasta na fabryki. Byłem ci ja tam, poznałem dużo takich, co po fabrykach i rzemiosłach pracują: swoi to ludzie. Kiej się z którym o naszej biedzie rozgadasz, to jak ci weźmie tłumaczyć, jak to chłopi z rzemieślnikami zrzucą kiedyś z siebie niewolę, aż się weselej człekowi robi na duszy. Oni to mnie pierwsi nauczyli, że rzemieślnik i chłop to jedno, że w kupie się powinni trzymać, bo jednako pracują, a biedę klepią, jednako ich rząd i bogacze obdzierają.
— Tak to, tak, dodał stary Błażej, kto bogaty temu było i jest dobrze na świecie, a biedni czy to na wsi, czy w mieście ciągle w gorszą i w gorszą wpadają nędzę.
I zamilkli my znowu, popili piwa. Ino patrzę, jakoś Szymon nie siedzi spokojnie, a jak zaczął tak prawi dalej.
— A no, kiedyśmy już zaczęli gadać powiada, to pogadajmy i dalej. Spójrzmy no choć jednem okiem dokąd to idą wszystkie nasze grosze, czyje to kieszenie panoszą się z naszej krwawej pracy?
— Toć to może wszystkie te podatki idą na naszą korzyść, takby przecie powinno być. Jakbyśmy sami sobą rządzili i sami na siebie nakładali podatki, to przynajmniej to nasze pieniądze szłyby na nasze własne dobro. Zobaczymyż na co to rząd moskiewski je używa?
Ot widzicie, co roku robi on taki rachunek, gdzie i na co wydaje pieniądze i rachunek ten drukują zawsze w gazetach — tam to wyczytacie wszystko, co wam teraz powiem — posłuchajcie no tylko.
— Nasamprzód tedy sama cesarska rodzina bierze co roku 16 milijonów rubli prócz dochodów z dóbr i kopalni — rozumiecie wy jaką to oni sobie pensyją wyznaczają? — 16 milijonów, to akurat po 45 tysięcy rubli na dzień jeden wyniesie! Ma też cesarz hulać z czego za nasze pieniądze. Jak ino się dziecko cesarskie urodzi, zaraz mu wyznacza sto tysięcy rubli na pieluszki, a kochankom swoim to i więcej daje. Pomyślcie tylko 16 milijonów dla jednej rodziny. Za takie pieniądze możnaby pół guberni przez rok cały wyżywić. Wielkie pieniądze nie ma co mówić — ależ na to on i cesarzem! Bo czemżeby on różnił się od reszty ludzi, gdyby nie to, że więcej pieniędzy wydaje: toć on taki człowiek, jak i każdy z nas, może niewiele mądrzejszy od niejednego i nie lepszy, a nawet stokroć gorszy, bo ma za sobą siłę, mógłby wiele dobrego robić, a on o tem tylko myśli, aby drzeć z każdego jaknajwięcej, aby tylko jemu było jaknajlepiej.
Popatrzmy, jak to on tych milijonów używa? co on za nasze pieniądze wyprawia? — A ot co: bawi się, hula, święta i obiady sute wyprawia, je, pije, weseli się i w marmurowych, złoconych mieszka pałacach...
No, a jak zapytamy, jakiem dobrem on nam za te 16 milijonów odpłaca? O! wielkiem dobrem jest za co i podziękować! Bają ludzie, że to cesarz dał nam wolność od pańszczyzny. Gadają tak, bo nie wiedzą, jak było. A to widzicie pańszczyzna tak już chłopom dokuczyła, że w wielu miejscach w Rosyi i na Ukrainie poczęli się oni buntować, nie chcieli do roboty chodzić. Przestraszył się cesarz tych buntów chłopskich; zmiarkował, że jak nie zniesie pańszczyzny, to chłopi i do niego się wezmą. Z tego strachu o swoją skórę dał nam wolność, a swoim urzędnikom kazał nam opowiadać, jaki to on dobrodziej, jak ci to on nas kocha. Oj, kocha, kocha! aż od tej jego miłości nasze kości trzeszczą. Toż wszyscy pamiętamy jak cztery lata temu w Kieleckiem, kiedy chłopi nie dawali gromadzkiej łąki, co pan, naczelnik i strażnicy chcieli im odebrać, taj cepami i drągami przepędzili ich z łąki, rząd skazał dwóch na śmierć, a kilkunastu do ciężkich robót na Sybir. Przypomnimy mu to kiedyś!
Pamiętajcie więc bracia, że tę wolność dał nam cesarz nie z żadnej łaski, jeno z musu, ze strachu o siebie samego, i ta jego wolność chyba na śmiech nazywa się wolnością. Okrutnie bo dużo nam pola nadali, tak dużo, że jakby my nie chodzili na zarobek, nie najmowali się do roboty u panów za byle jaką płacę, to pomarlibyśmy z głodu z tem polem przy teraźniejszem ździerstwie. A potem zaraz cesarz sam zwiększył podatki, ponasadzał na nas różnych urzędników, naczelników, pisarzy i strażników, aby nas w strachu i posłuszeństwie trzymali a podatki ściągali.
Dobrze bo wiadomo, że na wolności i dostatku i chłop głowę podniesie — to też trzymaj go w strachu, a drzyj co się da. A to może jeszcze jakiego licha swym własnym zechce rządzić się rozumem! może nie zechce więcej panom krwawej swojej pracy za marne pieniądze przedawać? nie zechce słuchać ani księdza, ani pisarzy, ani naczelników, ani gubernatora samego, a sam sobą rządzić zechce, jak mu się będzie zdawało najlepiej.
Może i podatki płacić przestanie i do wojska wziąć się nie da na mordowanie swych braci? Co wtedy będzie gdy tak wszyscy chłopi, lud cały ani podatków nie da, ani do wojska nie pójdzie? Oj! chyba by wtedy cesarz i pieniędzy na wojsko nie miał i wojska samego by nie było, boć ono nie z czego tylko z nas chłopów się składa, z naszych synów i braci naszych.
«Prawda, ojcze Szymonie, święta prawda. Jeno patrzcie, toć on ma w wojsku nie tylko naszych tam przecie więcej Moskali, to oni zawsze mu pomogą — pieniędzy dadzą i do wojska pójdą na jego obronę?»
— Ba! że tam więcej Moskali to prawda — ale słuchajcie, co wam powiem: bywałem ja nie tylko w naszej Polsce — lat temu ze dwanaście byłem ja daleko u Moskali w ich własnej ziemi, widziałem ja ich życie, nie lepsze ono od naszego! Toć chłop moskiewski nie pod inszym żyje rządem, tylko pod tym co i my; jak nas rząd dusi wszelkiemi siłami, drze do ostatniego grosza, tak i ich ze wszystkiego obdziera.
Tak samo u nich chłop z głodu i nędzy umiera na bogatych pańskich niwach, kona z biedy po kupieckich fabrykach, a gorzej jeszcze, bo nieraz pod batogami strażników ducha wyzionie, gdy nie ma czem podatku cesarskiego zapłacić, bo widzicie tam taki obyczaj, że biją tego, kogo nie stać na zapłacenie podatku. Tak to żyje chłop Moskal i z tych to chłopów ciągną do wojska tych sołdatów, co ich w naszej ziemi widzicie.
— Aj ludzie, ludzie! gdybyście wy też wiedzieli, jak to chłopom moskiewskim coraz bardziej otwierają się oczy. Najsamprzod wiele już lat temu zrozumieli oni, że pop (moskiewski ksiądz) to najwierniejszy cesarski sługa, który mydli oczy chłopom: uczy, że cesarz, to Bóg ziemski, że trzeba być posłusznym cesarzowi, jak Bogu samemu, trzeba mu oddawać ostatni krwawy grosz, choćbyś sam spuchł z głodu, bo taka wola cesarska. Niedosyć tego, sami popi dopiekli chłopom swoim zdzierstwem. Abo to słuszne, pomyśleli chłopi, abo to Chrystus uczył, że cesarz to Bóg, że trzeba braci swoich na wojnie zabijać, że trzeba ludzi obdzierać, jak to księża robią, niby na chwałę Bożą. Przestali też wierzyć temu, co popi im gadali, bo przekonali się, że to najwięksi oszzkańcy, którzy Chrystusa nawet by sprzedali, aby jeno naładować swoją kieszeń i utrzymać chłopów w posłuszeństwie dla cesarza, rządu i panów.
— «Toć nasi księża nie insi, dycht kubek w kubek to samo, zauważył Bartek!»
— Urzędnicy, mówił dalej Szymon, naczelnicy, policyja i inne cesarskie sługi, co to z chłopów zdzierają podatki i utrzymują ich w karności dla cesarza, dobrze też dali się we znaki moskiewskiemu ludowi, to też od kilku lat chłopi moskiewscy w wielu miejscach buntują się przeciw władzom; nieraz cała wieś występuje i wziąwszy w ręce drągi, siekiery i cepy, broni swego dobytku, wypędza kamieniami rabusiów, co przyjechali przedać za podatki i długi ostatnią chłopską chudobę. A toć to takich buntów w całej Rosyi i Ukrainie ze 100 każdego roku by narachował, ino czytać trzeba o tem w gazetach, choć to i nie bardzo pozwalają o tem pisać, bo juści nie smakuje rządowi, że chłop zaczyna czuć swoją krzywdę i broni się jak może. Najczęściej chłopi źle wychodzą na buncie, bo naczelnik zara sprowadza wojsko, wtedy połowę wsi sadzają do więzienia i później wysyłają na Sybir, a resztę puszczają na żebraninę po świecie. Tak to jest teraz! Rozumie się jedna wieś nie da sobie rady z temi zbójami, ale jak wszystkie wsie taj gminy naraz powstaną, to wtedy koniec będzie panowaniu cesarskiemu. Oj, ponoć prędko wybije ostatnia godzina cesarskiego rządu! Patrzcie bracia toż poprzedniego cesarza zabili ua ulicy kiej jakiego psa wściekłego. A któż go myślicie zabił?
— «Po jarmarkach gadali, że panowie, co chcą pańszczyznę wrócić» — odezwał się któryś.
— Pluńta w oczy temu, co tak bajał! — oburzył się Szymon — nie panowie, ino chłopi moskiewscy, którzy chcieli się zemścić na cesarzu za wszystkie krzywdy i całą niedolę swoich braci. Już ci tera w Rosyi okropna moc takich chłopów i rzemieślników, co to chcą zrzucić jarzmo cesarskie i pańskie; najśmielsi z nich już 5 lat wojują z rządem i wszystkiemi panami. Rząd okrutnie ich prześladuje, wiesza na szubienicach, śle na Sybir, morduje w więzieniach, a oni coraz silniejsi, bo co którego powieszą, to na jego miejscu dziesięciu nowych staje. Siedem razy próbowali uśmiercić cesarza, a za ósmym razem taki go nakoniec ubili. A ten nowy cesarz to taki wystrachany, że się boi głowy wysunąć ze swego pałacu. Ba, i nie dziwota, kiedy z każdej strony śmierci się spodziewa; aż w swoim pałacu drży ciągle o swoją skórę, boć pamięta jak to 3 lata temu jeden chłop, co się nauczył stolarki, zakradł się do jego pałacu, podłożył ci takiego prochu, że mało co nie wyrzucił w powietrze i samego cesarza i wszystkich jego wielkich urzędników.
— «Co mu ta zrobią, mruknął stary Błażej, nie będzie tego, będzie inny, co nas będzie dusił.»
— Do czasu będzie, zawołał Szymon, a oczy mu się strasznym gniewem zaiskrzyły, niedługo przyjdzie koniec na wszystkich cesarzy! Niech tylko wszyscy chłopi obudzą się ze snu i zechcą sami się rządzić, kto wtedy będzie cesarza bronił? Wojsko? toć to także chłopi. Sam cesarz już nie bardzo na sołdatów rachuje. Zmądrzał i sołdat i jego już teraz nie oszukasz. Boć naprawdę, cóż on ma za swoją służbę? Pamiętacie ostatnią wojnę z Turkami, co była 5 lat temu, więcej jak trzysta tysięcy do domu nie wróciło. Połowa biednych żołnierzy zginęła od kuli, a połowa z głodu wymarła, bo jenerałowie okrutnie kradli i głodem żołnierzy morzyli. Ciężka dola i tych co powrócili do domu z wojaczki; wszystko to zmordowane, pokaleczone, często bez nogi lub ręki. Jak tu żyć, kiedy zarobić na chleb sił już niema, a przecież nie wyżyjesz za te kilkanaście groszy, co ci cesarz daje. Oj, i podczas pokoju nie lepsza dola żołnierza. Musztrują go, biją mordują, głodem morzą wszyscy naczelnicy i jenerałowie cesarscy. Żołnierze też w różnych miejscach zaczynają się buntować, dużo już ich cesarz kazał powiesić, dużo ich po więzieniach gnije za to, że niechcą słuchać cesarza i jego oficerów, a łączą się z chłopami i rzemieślnikami, co to ciągle wojują z rządem i chcą się dobić dla chłopa lepszej doli.
Tak, tak, bracia kochani, zmądrzeli okrutnie chłopi moskiewscy, szkoda tylko, że mało kto z nas wie, czego oni chcą i jak z rządem i panami wojują. Wiedzą oni, że póki cesarz z panami, naczelnikami i wszystkiemi swojemi sługami będzie panował nad ludem i wyciskał z niego ostatnie soki, dopóty chłopi będą żyli w nędzy i niedoli, ot i chcą oni wypędzić wszystkich panów i naczelników, zdzierców i lichwiarzy, co to na cesarskim wózku siedzą, nic nie robią, a z krzywdy ludu szczęśliwe i wesołe życie pędzą. Jak otrząsną się chłopi z tych wszystkich pijawek, nie będą potrzebowali płacić takich okropnych podatków, nie będą oddawali dzieci swoich do wojska na poniewierkę, będą się rządzić własnym rozumem i gospodarować tak, żeby wszystkim było dobrze; zabiorą pańską i cesarską ziemię, łąki i lasy, bo przecież ziemia powinna do tego należeć, kto ją uprawia. Wtedy to będzie prawdziwa wolność i swoboda! Rozumiecie więc bracia moi, że ci chłopi, co teraz na szubienicach giną i po więzieniach cesarskich gniją, to prawdziwie święci ludzie: niczego się nie boją, życie swoje poświęcają, aby tylko jaknajprędzej dla biednych chłopów jaknajlepszą dolę zgotować i wszystkich wrogów chłopskich wypędzić. Z dniem każdym coraz ich więcej; niema miesiąca, żeby nie sprzątnęli jakiego ministra, naczelnika, żandarma abo szpiega a i samemu cesarzowi pokoju nie dają. Szczęść Boże tym męczennikom, tym wojakom za swobodę chłopską!
A kiedy tak wszystek lud podwładny rządowi moskiewskiemu zmądrzeje, zmówi się, ani podatków z siebie zdzierać nie da, ani do wojska nie pójdzie, to co wtedy będzie? Kogo cesarz znajdzie na swoją obronę? Wojsko całe będzie trzymać z nami, panowie, kupcy, urzędnicy, i insze zdzierusy tak się przestraszą, że wszyscy uciekną, boć ich tylko garstka mała, a nas chłopów wiele, bardzo wiele, milijony całe!
Dziwną nam się wydała ta mowa Szymona — nikt do nas jeszcze tak nie mówił, żaden też nie pomyślał, żeby to my chłopi taką siłę mieć mogli. Zda się zrozumieć tylko wszystko, zrobić co mówił, a w jednej chwili i rządu i panów by nie było, podatki znikną, a z niemi bieda nasza wiekuista...
Tymczasem Szymon tak mówił dalej:
— No, ale wróćmy do rzeczy. Pokazałem wam, a zresztą dobrze to sami czujecie, jaka to nasza carska wolność — i w końcu czego my się mogli od cara spodziewać. Toć jeszcze żaden rząd nie dobrego dla swego ludu, dla chłopów nie zrobił. Jak rządzą ludem królowie i cesarze, to oni wszystkich uciskają i myślą tylko o tem, aby im było jaknajlepiej; jak rządzi szlachta, jak to niegdyś było w naszej Polsce, a dziś jeszcze jest w Galicyi, to szlachta tak wszystko kieruje, byle tylko panom było dobrze, a chłop niech żyje jak pies w biedzie i ciemnocie, byle pracował na wszystkich i płacił podatki. Tak zawsze było i będzie, póki będą rządzili ludem cesarze i królowie, szlachta, kupcy i bogacze. Trzeba, żeby lud sam — sobą rządził, to dopiero może mu być dobrze. No a cóż tu nam spodziewać się od Moskali, od ruskiego rządu i cesarza, a wreszcie, czy to cesarz sam nie pan, nie kupiec, nie fabrykant? I on za pańszczyzny miał także swoich ludzi, co się u nas rządowymi a u moskali udzielnymi chłopami nazywali. I cóż — może on choć swoim ludziom dał czystą prawdziwą wolność, boć on sam jest panem i to panem największym ze wszystkich ma on, patrzajcie tylko, 170 milijonów dziesięcin (11 milijonów włók) ziemi!
A przytem czy to mało ma różnych fabryk? Czy może myślicie, że choć w jego fabrykach dobrze żyć robotnikom? Idźcie zobaczcie, jak ja widziałem, to może i gorzej jeszcze jak u niejednego pana. I czego my się mogli spodziewać od największego pana, najbogatszego fabrykanta?
Tak też i trzeba moi bracia — na nikogośmy dziś liczyć nie powinni ani na cesarza, ani na panów, ale na samych siebie jedynie!
A i tego jeszcze mało. Niedość mu na tem, że ma siłę nas grabić ile zechce — skazał na grabież nawet dzieci i wnuki nasze. Przez swe głupstwa i różne wymysły porobił długi, jakich nigdy chyba nie wypłaci — teraz samego procentu rząd cesarski wypłaca 200 milijonów rubli różnym bogaczom: moskalom, niemcom i żydom.
Łatwo to powiedzieć — ale wiecie wy też co to takiego ten dług rządowy! — słuchajcie. Kiedyś car kazał urzędnikom pożyczyć pieniędzy, bo nie było za co prowadzić wojny i różne wybryki opłacać. Kazał, to i pożyczyli od różnych bogaczy, a teraz wiecie wy ile tego długu ciąży na głowach naszych? Aż strach mówić: 2700 milijonów rubli! To i piśmiennemu i uczonemu napisać nie łatwo, a zrozumieć jeszcze trudniej. Gdyby rząd wszystko, co każdego roku z wszystkiego ludu zdziera oddawał na zapłacenie długu, to i tak jeszcze we trzy roki naczysto by nie wypłacił. A jakby cesarz zechciał cały ten dług zara zapłacić, to wypadłoby każdemu człekowi dać po 30 rubli, a jak w rodzinie pięcioro ludzi, to trzebaby więcej jak 165 rubli zapłacić. Takim to sposobem my, ludzie prości, co ani grosza z tych milijonów nigdy nie widzieli i nie pożyczali, całe życie jesteśmy dłużnikami i co roku z każdej rodziny prawie 15 rubli dawać będziemy, aby tylko procent za carskie długi naszym krwawym groszem zapłacić.
I to bez końca, mój bracie! za carskie wojny i głupstwa będziem my i dzieci i wnuki i prawnuki nasze wypłacać!
— «No, no! powiadam, to my chłopi te długi płacimy i to takie straszne długi! A ile by to było pieniędzy jakby tak naprzykład na własne oczy zobaczyć?»
— Ile? a no sluchajcie, akurat wczoraj w chacie naumyślnie ten rachunek zrobiłem. Niech by te wszystkie pieniądze były w rublach srebrnych, może wy ich widzieli, choć to tera okrutna rzadkość między ludźmi.
«A no widzieliśmy u żyda» powiadamy.
— No, niech te wszystkie pieniądze 2700 milijonów będą zebrane w rublach srebrnych. Jak też myślicie — ile to wszystko będzie ważyć? U mnie w książce napisano, że tysiąc rubli srebrnych waży bez mała 1 pud i 11 funtów — ja sobie porachowałem ile te wszystkie pieniądze będą ważyły i taka u mnie wyszła waga, że i strach pomyśleć: trzy milijony czterysta pięćdziesiąt tysięcy (3,450,000) pudów srebra! jakby pokłaść te pieniądze na wagony kolei żelaznej po 500 pudów w każdy, to trzeba by na to 6,900 wagonów, a jakby te wagony postawić tak rzędem jeden za drugim na szynach, to cały pociąg 41 wiorst by zajął!
A co! rozumiecie teraz ludzie jaki to ten dług rządowy, który my płacić musiemy?
«O Jezu miły! a toć powiadam, mnie by to i we śnie się nie przyśniło. Jednakowo, komuż wypłacają te 200 milijonów procentu, coście mówili. Czy są na świecie tacy bogacze, co pożyczyli cesarzowi tyla pieniędzy.»
A Szymon odpowiada. — Juści jednego takiego bogacza nie ma na świecie, ale mu pożyczyli prawie wszyscy bogacze i swoi i z innych krajów. A to w taki sposób się dzieje: car każe narobić papierowych pieniędzy, ino nie takich, jak te co chodzą po ludziach, a osobliwych na których napisano: «Zajom kazny» to po polsku znaczy: «Pożyczka rządowa». A cena tego papieru 100 rubli, choć sam skarb może grosz jeden za niego zapłacił. Teraz jak kto kupi ten papier za pieniądze, temu co roku wypłacają 5 rubli procentu. A kupują te bilety kupcy, panowie, urzędniki i insi bogacze i rozumie się nie nie robią, siedzą sobie i dostaje co roku od rządu procent pieniędzmi, jakie z nas chłopów rząd zedrze. Takim to sposobem my biedni wzbogacamy naszą ciężką pracą wszystkich bogaczy próżniaków i nietylko swoich, ale i zagranicznych.
— «Bóg wam zapłać Szymonie za prawdziwe słowo, powiadam; teraz to już ja wszystko dobrze rozumiem. A powiedźcie jeszcze, proszę, czy ja sprawiedliwie myślałem, że rządowi okrutnie dużo pieniędzy wychodzi na wojsko, na żołnierzy?»
Czwarta część całego dochodu, powiada Szymon, około 200 milijonów rubli na rok. Oj, sołdaty, sołdaty, ile to wy chleba naszego zjadacie i czem nam za to płacicie?
Mało było carowi drzeć podatki z ludzi, wymyślił jeszcze jedno najgorsze zdzierstwo: pobór wojskowy. Już to nie pieniądze z nas biorą, podatek ten krwią i ciałem chłopskiem się płaci: mało carowi naszych pieniędzy, trzeba mu synów i braci naszych. Mam i ja rodzonego brata w wojsku. Dawniej to dobry był parobek, a teraz ani przystępuj do niego. Psuje ich car ze swymi naczelnikami. Trzymają ich w koszarach aby i ludzi nie widzieli i serce sobie do srogości zaprawiali. Za to jak wypuszczą ich z pod tego zamknięcia wymustrowanych, wyuczonych to i ojca rodzonego i matkę własną zarźnąć gotowi. «Ja, powiada, żołnierz, carski sługa i gotów głowę za cara położyć, a ty chłop, durak!»
Ach, ty zwierzu dziki, czyś to zapomniał, kto ojciec twój, kto brat twój rodzony! Ciężko i pomyśleć, że car i żołnierze tak umieją popsuć brata naszego w wojsku, że w nim nie znajdziesz i podobieństwa do ludzi, że ojca chłopa, matkę rodzoną zamorduje jak mu każą, Boga się nie bojąc, a ręka mu nawet nie zadrży!
Tak, ciężko, ciężko bracia moi, jak pomyślisz, że to tak sami siebie zarzynamy, obdzieramy, a wszystko na to tylko, aby dzieci nasze i mienie naszym wrogom największym rządowi i bogaczom pooddawać!!
Pomilczał trochę Szymon, ale nie mógł wytrzymać. — A dokąd, zapytacie, idzie reszta pieniędzy? A oto zaraz po cesarzu i żołnierzach nadlatuje całe drobne ptactwo i roznosi zagrabione dobro. Ze trzy milijony rozchwytują różni wielcy magnaci: senatory, ministry, generały i insze darmozjady. A potem 4 milijonów rubli idzie na posłów zagranicznych, co ich rząd do inszych krajów wysyła. Aż 65 milijonów idzie na zapłatę gubernatorom, naczelnikom powiatów i innym, 17 milijonów kosztują sądy, w których prostemu człowiekowi nie znaleść sprawiedliwości. 18 milijonów idzie na gimnazyja i uniwersytety, takie duże szkoły, jakto możeście słyszeli są w Warszawie i innych miastach, gdzie tylko kupcy i panowie uczą swoich synów, bo tam umyślnie trzeba drogo płacić, aby chłopi biedni uczyć się nie mogli, aby zawsze żyli w ciemnocie. I to jak jeszcze uczą. Boże zmiłuj się. Swego rodzonego języka polskiego nie usłyszysz w tych szkołach, jeno moskiewski, choć to za twoje pieniądze. Dalej 28 milijonów okręty, co po morzu pływają. 25 milijonów wypłacają różnych pensyj starym urzędnikom, jenerałom i ich wdowom i innym sługom cesarskim, bo u niego pańska służba popłaca; chłopska — to inna rzecz: wiadomo jak nagradza wysłużonych żołnierzy, po 20 groszy dziennie przeznacza!
Tak to, widzicie, cesarz, urzędniki i panowie rozporządzają naszemi pieniędzmi. I synów swoich uczą, jedzą piją, dwory i pałace budują i wszystko robią, co tylko sami zechcą, jednem słowem naszem mieniem, jak swojem własnem rozporządzają.
— «A pewno jak swojem własnem. Powiedzcie mi jednak, ile też dla prostego ludu idzie z tego wszystkiego.»
— Dla prostego ludu? a to z kąd? Chłopa rzecz płacić, a zapytać, gdzie marnują jego pieniądze niema on prawa. Niechaj będzie rad, że biorą jego pieniądze, że za nie car i bogacze, kupcy i oficery jedzą, piją i hulają, wiele im się tylko podoba.
«No, a może choć coniebądź na naszą dolę wypadnie?» zapytałem.
— Co niebądź! krzyknął na mnie Szymon. A ot chyba tyle co tych 760 tysięcy na szkoły ludowe. A co, bardzo wiele? Na cesarza 16 milijonów, na żołnierzy 200 milijonów, na na nasze szkółki 760 tysięcy! Na śmiech to i kwita. Ale tego właśnie potrzeba, bo nie daj im Boże, jakby chłop się oświecił i zechciał swym własnym żyć rozumem!
Słuchali wszyscy Szymona, nikt i słowa nie wymówił.
— Tak to bracia moi, ciagnął dalej Szymon. Pracujem całe życie, chwili jednej nie mamy odpoczynku. Płaczesz w biedzie, nocy nie dośpisz, kęsa chleba nie dojesz, a wszystko dlaczego? — aby podatki zapłacić. A dla kogo? za co? Za pieniądze nasze car pije, weseli się, urzędniki i panowie żyją, kupcy i żydzi się bogacą; za nasze pieniądze wojsko trzymają z naszych braci i synów: aby za nasze dobro bić nas i krwią się naszą nasycać! Oj dolo, dolo nasza ciężka i nigdyż ty lepszą nie będziesz?!.. Powstał Szymon, nacisnął czapkę na uszy. — A coż bracia pójdziemy, już późno. Wstaliśmy wszyscy, wzięli czapki i wyszli. Na dworze ciemno i smutno i w duszy smutno, a ciężkie myśli roiły się po głowach.
— Czegożeście posmutnieli, odezwał się Szymon, kiedyśmy odeszli trochę od karczmy. Źle nam, bo źle żyć na świecie, ale tak wiecznie być nie może: przyjdzie czas, że zbudzi się nasz lud, zrzuci z bark swoich te pijawki, co krew naszą wysysają i będziem żyli szczęśliwie. Tylko aby nie było wtedy bogaczów i panów między nami, bo zawsze tak było i będzie, że kto bogaty i ma siłę, ten od podatków wolny i cały ciężar zwala na ubogich. Pamiętajcie to dobrze!
Długo, długo myślałem ja nad tem wszystkiem, co Szymon mówił. Nieraz umyślniem zaszedł do chaty jego wieczorem, pytałem o to i owo, a stary jak się rozgadał, to aż za serce chwytało, a w głowie robiło się coraz jaśniej i jaśniej. Inaczej jakoś człek zaczął patrzyć na świat boży, i nabrał otuchy, że tak jak dziś jest nie będzie zawsze, że kiedyś przyjdą czasy inne, lepsze, kiedy to nie będzie na ziemi ani nędzy, ani ciemnoty, ani niewoli.
I kiedy też to nadejdą owe czasy szczęśliwe?... Hej! gdybyż to u nas było dużo, bardzo dużo ludzi, coby rozumieli zkąd bieda, ucisk i ciemnota pochodzą; gdyby wszyscy wiedzieli, że póty nam dobrze nie będzie, póki nie zrzucim z bark swoich rządu cesarzów, królów i panów, których pracą naszą krwawą żywimy, że póty dobrze nie będzie wszystkim, póki jedni będą bogaci, a drudzy biedni, póki jedni będą mieli dużo ziemi a drudzy nie. Hej! gdybyż to wszyscy rozumieli, jaką to my chłopi siłę mamy za sobą, że wszystkie te pieniądze, które rząd ma, wszystko wojsko jego od nas chłopów pochodzi; gdyby tak wszyscy myśleli jak Ojciec Szymon, to i cóż łatwiejszego, jak zmówić się razem, wypędzić Moskali i Niemców, wszystkich urzędników i zdzierusów ze świętej naszej ziemicy, bogaczom ziemię odebrać i oddać ludowi całemu, jak to było dawniej przed wiekami, kiedy ziemia cała do ludu należała!
Dusza się raduje kiedy pomyślisz, że takich rozumnych Szymonów coraz więcej na naszej ziemi; znajdziesz ich, bracie, i na wsi i w mieście, wszędzie oni pracują dla sprawy ludowej. Jeno bieda, że większa część chłopów jeszcze ciemna wierzy każdemu oszukańcowi, a nie żyje własnym rozumem.
Czas, wielki czas, bracia, wziąść się nam wszystkim do roboty! Starajmy się, żeby słowa świętej prawdy rozchodziły się coraz szerzej między ludem, nauczajmy tych, co mniej od nas rozumieją, czytajmy dobre książki i dawajmy innym, żebyśmy wiedzieli czego się trzymać i komu wierzyć, żeby wszyscy byli gotowi, kiedy czas przyjdzie!
Wrogowie nasi silni, bardzo silni, ale my chłopi stokroć o nich silniejsi, jeno tylko zrozumiejmy, żeśmy taka siła. Musimy wystąpić nie w małej garstce, nie jedną wsią abo gminą, bo rządby nas zdusił, ale w kupie, wszyscy razem jak jeden chłop. Wtedy wrogów naszych czapkami zarzucimy i zdobędziemy sobie prawdziwą wolność!!