<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Ryta
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Apasz i jego kochanka.

Było około południa...
W ostatnim pokoiku mieszkania Jengutowej przy ulicy Czerniakowskiej, znajdowały się dwie osoby...
Stratyńska i Józek.
Wiedli oni jakąś tajemniczą naradę, nie dopuściwszy nawet do niej gospodyni, która krzątała się w kuchence.
Duży czarny plaster, zdobiący policzek draba, przywodził na pamięć początek „miłosnej przygody“. Nie miał on jednak już o to do kochanki żalu. Raczej zaprzątały go inne troski.
Oczy Stratyńskiej błyszczały nienaturalnie.
Znów nie poznałby w niej nikt wytwornej i eleganckiej panienki z zebrania u Very, lub owej Ryty, która tak uprzejmie rozmawiała z Otockim.
Znikł łagodny i uprzejmy wyraz. Znać było, że jest niezwykle podniecona, a głęboka zmarszczka dokoła ust świadczyła o trapiących ją złych, a mściwych myślach. Ubrana była skromnie, nie chcąc widocznie swym zewnętrznym wyglądem w tej dzielnicy zwracać uwagi.
Choć bliski stosunek łączył od paru dni dziewczynę z apaszem, w zachowaniu się ich nie dopatrzyłbyś się cech czułości, a rozmowa, jaką prowadzili, nie poruszała miłosnych tematów.
— Nie wiela z twoich „jenteresów“ pożytku! — pierwszy mruknął apasz.
— Nie moja wina! — odparła.
— Nie twoja?
— Pewnie! Prześladuje nas od pewnego czasu dziwny pech!
— Nima fartu? — skrzywił się złośliwie.
— Oczywiście! Nie udała nam się pierwsza wyprawa w Aleji Róż...
— Były kulki...
— Szczęśliwie zdołaliśmy uciec! Również włamanie do mieszkania Otockiego nie dało wyników.
— Do cholery z takom robotom!
— Nic nie uzyskaliśmy, wciąż narażając się na niebezpieczeństwo...
Zniechęcenie zadźwięczało w głosie dziewczyny. Chwilę namyślała się nad czemś, poczem cicho szepnęła:
— Co dalej?
— Co dalej? — podchwycił. — Kombinuj se tera, bo ja cięgiem nie bede lazł na darmoche... Trza forsy...
— Raz jeszcze zajrzeć do Otockiego?
— Przetrząślim wszystkie kąty... Klawo zamelinował frajer facjende.
— Masz rację! Wyniósł kosztowności i nie trzyma ich w domu... Łajdak!...
— No...
— Próbować powtórnie u Very?
— Niby Aleja Róż?... Idź głupia!.. Cwana z niej baba i dobrze chałupy pilnuje... Znów nas kulkami odgoni...
— A może?...
— Przestań, panna, kręcić głowę.. Ja tam na te „roboty“ nie pójdę...
— Nie pójdziesz!...
Beznadziejnie zabrzmiał wykrzyknik Stratyńskiej.
Pochyliła głowę...
Tyle zachodów, tyle poniżeń na nic.. Przez chwilę zdawało jej się, że osiągnie zwycięstwo i może osiągnęłaby je, gdyby nie „zdrada“ Otockiego. Ukradł kosztowności, dające niezależność, ukradł papiery, któremi mogła zaszachować Verę... O jakże nienawidzi tego podstępnego łotra...
Istotnie! Co obecnie postanowić, co uczynić? Walczyć? Towarzysz odmawia pomocy. Zresztą, rozumuje słusznie. Tamci są uprzedzeni, pilnują się dobrze i walka nie da żadnych pomyślnych wyników.
— Brr...
Dreszcz wstrząsnął ciałem dziewczyny. Nie pomogły największe ofiary, nie pomogło ostateczne pohańbienie... Jest kochanką ohydnego draba, stoczyła się w błoto, niczem ulicznica.. Stoczyła się, bez żadnej korzyści...
Czyż istotnie jest szalona, czy tylko ludzie wmawiają w nią szaleństwo? Och, ona wiedziała, co czyni, ale przegrała grę... Przegrała ostatecznie?... Ma w pełni zatriumfować ta przeklęta Vera, która odebrała jej serce ojca, wypchnęła niemal z domu, wyzuwa z majątku...
Nie! Do triumfu daleko! Jeśli nie może przeprowadzić sprawy tak, jakby sobie życzyła, skompromituje, ośmieszy zarówno ojca, jak i Verę....
Zemści się.. Zemści... Nic już nie pozostało, prócz zemsty.. Ale do niej będzie należało ostatnie słowo...
— Józek! — wyrwał się z piersi żywy okrzyk — wiem, co zrobię...
— Css... — syknął przez zęby z pewną ironją... — Ano gadaj, Ryta, ino bez bujania...
Od paru dni stracił zaufanie do kochanki. O ile początkowo pokładał na znajomości z nią wielkie nadzieje i chętnie szedł na „wyprawy“, o tyle obecnie, gdy te „wyprawy“ zakończyły się nieszczęśliwie, spoglądał na Stratyńską dość sceptycznie. Nie podejrzewał ją wprawdzie o złe chęci, lub usiłowanie wprowadzenia go w błąd. Z papierów, znajdujących się w woreczku dziewczyny, zdążył ukradkiem ustalić, iż jest ona w rzeczy samej tą osobą, za którą się podaje — córką bogatego prezesa. Pojmował również, że wszystkie jej wybryki są wyłącznie skierowane przeciw rodzinie i że chce ona za wszelką cenę rodzinie dokuczyć, zdobywając jakieś dokumenty, na których tamtym porządnie zależeć musi.
Ale rzecz jedną przejrzał rychlej od innych. Dawno w myślach określił Stratyńską, jako „kołowatą“ — czyli pozbawioną rozumu. I z tego powodu jej „planów“ się lękał. Panna z przyzwoitego domu, miast siedzieć spokojnie u siebie i opływać w dostatki, błąka się, niczem dziewka? Panna przyzwoita zostaje jego kochanką i marzy o „robotach“ złodziejskich? Życiowe doświadczenie — to niezawodne doświadczenie dziecka z nad Wisły — mówiło mu, że coś tu jest nie w porządku i że z podobną towarzyszką należy mieć się na baczności.
Lecz puścić ją tak? Nic nie zarobić? Nie otrzymać nawet odszkodowania za „nadgryziony“ policzek?
Nie, równie naiwnie nie zamierzał postąpić! Ale na cóż dalej ryzykować i pchać się w głupie „roboty“ skoro pozostaje droga pewna. Pójdzie do ojca, prezesa Stratyńskiego, wyzna wszystko, wyzna, że córkę uważa za obłąkaną. Wystąpi, jako przyjaciel, pragnący powszechnie poważanemu bogaczowi oszczędzić kompromitacji. Prezes uwierzyć musi, bo Józek ma świadków i grubo opłaci jego milczenie...
Oto dlaczego z ust apasza wypadł ironiczny syk i oto dlaczego jaknajprędzej z domu pragnął wyprawić kochankę, gdyż nudziła go ona tylko i do spełnienia szlachetnych planów jej obecność była mu niepotrzebna. Dziś bowiem jeszcze chciał odwiedzić prezesa.
Ale to, co posłyszał nagle z ust Stratyńskiej, ni to skrzyżowało, ni to dopomagało zamiarom.
— Słuchaj! — zawołała — Wiem, co zrobię! Przedstawię cię ojcu!
— Co... o?... — o mało nie spadł z krzesła.
— Tak... przedstawię...
— Warjatka!
— Niech pęknie ze złości!
Patrzył na nią szeroko rozwartemi ze zdumienia oczami. Ona teraz prawie krzyczała w nagłym przystępie szaleństwa:
— Przedstawię!... Powiem, żeś mój kochanek!... Powiem, że chcę wyjść za ciebie za mąż!... Niech wiedzą wszyscy!... Niech wie cała Warszawa...
— Nie trajluj...
— Wcale nie kłamię! Postanowiłam... Vera będzie skompromitowana!... I ojciec... Córka żyje ze złodziejem!... Ha! ha! ha!... Będą się musieli zgodzić na moje warunki!... Dostanę dużo pieniędzy!... I ty dostaniesz pieniądze...
Józkowi nie trzeba było długo tłomaczyć. W lot pochwycił sytuację. Tylko zachodziła jedna obawa.
— Te, Ryta! — rzekł z namysłem, drapiąc się palcem za uchem. — A jak stary się rozgniewa i po gliniaków pośle?
— Nigdy!
— A jak?
— Bądź spokojny! Nie wezwie policji. Wstydziłby się rozgłaszać sprawę... Postara się ją zatuszować...
Apasz niedowierzająco pokręcił głową. Niezbyt mu trafiały do przekonania argumenty kochanki.
— Hm... — mruknął.
Ona tymczasem już z góry dumna była ze zwycięstwa.
— Tak!... tak... — padały nowe, zawzięte okrzyki. — Ciekawam, jaką minę zrobi Vera?... Odechce jej się może „karjery“, odczepi się od ojca... Czemuż wcześniej nie wpadłam na tę myśl!...
Józek powstał z miejsca i parę razy przeszedł się po izdebce.
— Zara idziem? — zapytał.
Stratyńska zastanowiła się na chwilę.
— Nie, nie zaraz!! — odrzekła. — Muszę wszystko należycie przygotować, żeby bomba jaknajefektowniej pękła... Od paru dni nie rozmawiam z papą... Teraz odszukam go umyślnie.. a później cię zawiadomię, co postanowiłam...
— Zawiadomisz?
— Pewnie! Oczekuj dziś, jutro najdalej, odemnie wieści... Nie stracisz na tej historji...
Wzruszył ramionami. Chciał coś złośliwego burknąć, że ten nowy warjacki plan dziewczyny może się zakończyć równem niepowodzeniem, jak i poprzednie. Powstrzymał się jednak. Zawsze miał dość czasu, aby począć działać na własną rękę.
— Ano, kombinuj se, ino mądrze!.. — zauważył sentencjonalnie.
Ale ją ogarnął taki żar walki i tak ucieszyło tylko co powzięte postanowienie, że nie zwracając na jego słowa żadnej uwagi i ledwie na pożegnanie podawszy mu rękę, pospiesznie wybiegła z izdebki, wołając:
— Nasza będzie wygrana!
Popatrzył na nią zdumionym wzrokiem.
— Cholerna warjatka! — syknął przez zęby.
Widocznie jednak chciał się przekonać dokąd pobiegła Stratyńska. Bo nasadził głęboko na czoło cyklistówkę, nie mniej szybko, niźli ona zbiegł ze schodów i przystanął przed bramą.

Kiedy Stratyńska znalazła się na Placu Trzech Krzyży, idąc rzeźko i nie unikając wzroku przechodniów, co zazwyczaj czyniła w czasie swych tajemniczych wycieczek, nagle jeden z mężczyzn, których mijała, ujrzawszy ją, uchylił z szacunkiem kapelusza, uśmiechając się przyjaźnie.
Fala krwi zabarwiła purpurą policzki dziewczyny. Nie opuściła wzroku, lecz i nie odwzajemniła ukłonu.
Toć kłaniał jej się najgorszy wróg, najzawziętszy prześladowca, sługa oddany Very...
Był to Waryński.
„Buldog“, po pamiętnej rozmowie z „grzesznicą“, wyszedłszy od niej nad ranem, gdy powrócił do domu, próżno usiłował zasnąć.
Sen nie kleił powiek. Długie godziny przewracał się z boku na bok, trawiony gniewem i żądza zemsty. Wreszcie — biła już jedenasta — porwał się na nogi, ubrał i uciekł do Łazienek. Sądził, iż świeże powietrze rychlej uspokoi rozszalałe nerwy. Daremnie! Błąkał się po ogrodzie, aż wreszcie bardziej jeszcze podniecony, niźli poprzednio, powracał do domu, sam nie wiedząc, co postanowić.
Wtem, spojrzał i drgnął...
Niemożebne! Ta, którą poszukiwał, do której dostęp był taki trudny, idzie przed nim, nie ukrywając się bynajmniej, zadowolona, wesoła...
Wiedział, że Stratyńska go niecierpi... Wiedział, że ze wstrętem odepchnęła propozycję ojca, zostania jego żoną... Wiedział, że domyśla się udziału „buldoga“ w historji z walizką... Ale wiedział również, że nienawidzi Very i że ta nienawiść pogodzić ich może.
— Czemu nie zaryzykować?
Jeśli w swych wyprawach łączy się nawet z apaszami, czemuż z nim nie miałaby się połączyć, aby zgnębić wspólnych wrogów?
Powodowany temi myślami uchylił kapelusza. Nie zraziło go bynajmniej, że panna nie odwzajemniła ukłonu. Nie mogło być inaczej, po paru ich ostatnich rozmowach.
Mimo to jednak, ze zwykłym sobie tupetem, zbliżył się do niej, postanowiwszy swój zamiar spełnić do końca.
— Witam, panią! — rzekł, zrównawszy się ze Stratyńską — pragnąłbym parę słów zamienić...
— Proszę odejść! — odparła krótko, skrzywiwszy się pogardliwie i nie zwalniając kroku...
— Kiedy...
— Powiedziałam, proszę odejść!...
— Nie wie, pani, o co mi chodzi...
— Nie jestem ciekawa...
— Sądzę jednak...
Przystanęła na chwilę, a oczy jej zabłysły groźnie.
— Mam pana zwymyślać przy ludziach?... Chce pan głośnej awantury? Powinniście już byli poznać mój charakter.
— Ależ, droga pani! — począł tłomaczyć szybko, obawiając się, iż zanim jej wszystko powtórzy, ona wywoła skandal. — Od czasu gdyśmy się po raz ostatni widzieli, zaszły ogromne zmiany... Wtedy krzyżowały się nasze zamiary, dziś stać się możemy sprzymierzeńcami.
Spojrzała nieufnie, acz z ciekawością.
— Zmiany?... Sprzymierzeńcami?
— Tak!
— Ja z panem! Niemożebne...
— Zapewniam!
— Nowy podstęp?
— Żaden podstęp! Nienawidzę, Verę...
— Pan, nienawidzi... tę... Verę...
— Z całej duszy!... Zaczyna panią to zastanawiać, choć jeszcze niezbyt mi ufa! Proszę więc wysłuchać mnie spokojnie! Wiele ciekawych rzeczy dowie się pani odemnie... Vera postąpiła ze mną podle...
Tyle gniewu zabrzmiało w ostatnich słowach „buldoga“, a wyraz takiej zawziętości zarysował się na jego twarzy, że Stratyńska nadal nie mogła wątpić.
Czyżby, w rzeczy samej, z tej strony nadejść miała nieoczekiwana pomoc?
W każdym razie należy wybadać „buldoga“.
— Hm! — zauważyła. — Widzę i panu dopiekła piękna „grzesznica“... Skoro pan tak nalega, chętnie wysłucham zwierzeń...
— Wstąpmy do cukierni! — zaproponował, na ulicy niezbyt rozmawia się wygodnie.
— Do cukierni? Zgoda...
Skręcili w boczną uliczkę i wybrawszy zaciszną cukierenkę, w głębi sali zajęli miejsca.
Gdy oddalił się kelner, przyniósłszy ciastka i nieodzowne „pół czarnej“, pierwsza zaczęła Stratyńska, mocno zaintrygowana.
— Więc?
Waryński, który nerwowo żuł w ustach papierosa, gwałtownie wyrzucił.
— Vera, to najprzewrotniejsza kobieta...
— Jakto? — zapytała. — Wszak pańska kuzynka...
— Kuzynka?
— Podobno siostra cioteczna...
— Nigdy nią nie była!...
— Przecież...
Pochylił się przez stół i zasyczał.
— Kłamstwo... Wszystko kłamstwo... Vera to moja kochanka...
Wielkie zadowolenie odbiło się na twarzy Stratyńskiej.
— Domyślałam się tego! — żywy okrzyk wypadł z jej ust.
— Domyślała się pani? Pani jest bardzo spostrzegawcza! Uchodziliśmy za skuzynowanych, aby nie wzbudzać zazdrości prezesa... W rzeczy samej łączył nas bliski stosunek — tu Waryński mijał się z prawdą — i mieliśmy wspólnie dalej ułożyć życie...
— Czyli — zauważyła złośliwie — chciała szanowna para nabrać papę, a potem dobrze naładowawszy sobie kieszenie, uciec?
„Buldog” zaczerwienił się mocno.
— No, nie tak zupełnie, jak pani to sobie wyobraża! — mruknął. — Zresztą to niema nic do rzeczy...
Aczkolwiek właśnie ów stosunek Very i jej towarzysza do prezesa, miał „bardzo wiele do rzeczy“ — postanowiła nie nalegać, aby mu nie przeszkodzić w dalszych zwierzeniach.
— Hm... — bąknęła — tedy...
— Liczyłem na przywiązanie Very! — zapalił się na nowo, w swem rozgoryczeniu, nie spostrzegając, że szczere wyznanie o jego zamiarach, co do byłej kochanki, daje Stratyńskiej broń do ręki — Liczyłem, na jej uczucie! Byłem wierny, jak pies! Dla niej dałbym się w kawałki porąbać...
— A nawet chciał się pan ożenić ze mną! — znów mimowolnie wypadło z ust dziewczyny.
— No... tak... Bo... Kiedy... myślałem, że dla naszego szczęścia!... — powtórnie zmięszał się gwałtownie.
Stratyńska roześmiała się na głos.
— Nie poruszajmy drażliwych tematów! — rzekła. — Nie doprowadziłoby do niczego... Zapomnijmy o tem, co było... Obiecuję nadal nie przerywać a stare dzieje puścić w niepamięć.
Waryński odetchnął z ulgą.
— Tak będzie najlepiej!
Skinęła głową.
— Zapewne! Więc cóż takiego uczyniła panu Vera, że wszystkie stare plany runęły w gruzy?
Rzucił z pasją papierosa na popielniczkę.
— Kocha się!
— Kocha się? Nadzwyczajne...
— A mnie znać nie chce!
— Jak nazwisko szczęśliwego wybrańca?
— Otocki! — warknął.
— Otocki? — powtórzyła. — Vera zna Otockiego?
Jeśli dotychczas tylko była bardzo zaintrygowana, co jej „buldog“ opowie, to obecnie posłyszana wieść zdumiała ją niezmiernie. Jakby zasłona spadła z oczu. Poczynała wszystko pojmować.
— Więc Vera zna Otockiego! — powtórzyła z goryczą — Ach, rozumiem...
— Rozumie, pani? — Przytaknął — Rozumie pani wszystko?
— Walizka?
— Z walizką to inna historja... — niechcący wymknęła mu się prawda.
— Historja? — badała, drżąc ze wzruszenia, że wnet posłyszy, w jaki sposób rozbito jej tak świetnie opracowane plany.
— Kiedy pani pozostawiła kufereczek u Otockiego, nie znał on jeszcze Very... Ta, zawarła umyślnie z nim znajomość, wiedząc, że żółta torba znajduje się u niego w mieszkaniu...
— Acha...
— Przyszła doń z wizytą... Co między niemi było, niewiadomo... Sądzę — dodał, w nowym porywie uniesienia — że wówczas została kochanką Otockiego. Ona twierdzi, że uśpiła go narkotyzowanemi papierosami... Dość, że gdy zasnął... udało się Verze podmienić torebki...
— Podmienić?
— Tak! Zamiast „prawdziwej“ włożyła do szafy, drugą taką samą, umyślnie przyniesioną, a która była napełniona staremi gazetami...
— Otocki nie wiedział?
— Nic, a nic...
— Boże! Co za przewrotność! — zawołała — Co za podłość! Teraz jasne jest zachowanie się Otockiego... Był niewinny...
— Myślał, że ma z awanturnicą doczynienia, kiedy pani poczęła mu robić wymówki o zaginioną biżuterję...
Nie odrzekła ani słówka, tylko wsparła główkę na rączce i tak w zamyśleniu pozostała przez długą chwilę.
Nareszcie, zgłębiła tajemnicę! Vera i wciąż Vera! Czyż nigdy nie usunie tej nienawistnej kobiety ze swej drogi? Wszystko przez tą djabelską „grzesznicę“. I poniżenie i hańba. Gdyby nie historja z walizką i z Otockim, nie stałaby się kochanką rzezimieszka... Inaczej ułożyłoby się jej życie. A później...
Próżno tylko narażali się na niebezpieczeństwo, rewidując mieszkanie pisarza... O jak śmiać się z nich później ona musiała...
Coraz większy gniew wzbierał w piersi dziewczyny przeciw Verze.
Zagryzła usta.
Waryński tymczasem opowiadał:
— Otóż tak wygląda prawda!... Vera poznała Otockiego, chcąc wydostać podstępnie walizkę, co się całkowicie udało. Jednak na tem nie zakończyła się znajomość! Rozmiłowała się w gryzipiórku.
Stratyńska powoli podniosła oczy, wymówiwszy cicho:
— Nie obawia się, że o wszystkiem ojciec się dowie?
— Sama chce zerwać z prezesem...
Dziwny cień przebiegł po jej twarzy.
— Chce zerwać!
— Niewątpliwie! Również i mnie prawie wyrzuciła za drzwi...
— A cóż Otocki? Czy wie wszystko o Verze?
— Sądzę, wszystko...
— I o zamianie walizek?
— Zapewne!
— I o jej przeszłości?
— Vera znajduje się obecnie w takim stanie ducha, że mogła mu uczynić szczerą spowiedź...
— Hm... i o panu?...
— Wątpię...
Znów zmarszczka głęboka zarysowała się na czole Stratyńskiej. Posłyszane rewelacje zmieniły całkowicie dotychczasowy stan rzeczy. Najzaciętszy wróg sam usuwał się z placu boju.
— Ojciec nie wie jeszcze o niczem? — raptem zapytała.
— Nie...
— A Otockiego mogą zrazić różne... hm... „fakty“ z jej przeszłości?
Waryński kiwnął głową. Ona tymczasem wodziła paluszkiem po marmurowym blacie stolika.
— Co pan zamierza?
— Zemścić się! — krzyknął tak głośno, że aż ze zdumieniem spojrzał nań, stojący dotychczas ospale w kącie sali kelner. — Zemścić się za wszelką cenę! Odpłacić Verze za podłość! Niedopuścić do małżeństwa z Otockim!
— Hm...
Właściwie ostatnie życzenie „buldoga“, było Stratyńskiej całkowicie obojętne. O Otockiego wcale nie była zazdrosna i nie żywiła dlań głębszego uczucia, chyba pewną wdzięczność, w czasie pierwszego spotkania. Później, posądziwszy go o przywłaszczenie klejnotów — jęła nienawidzić z całego serca. Obecnie, gdy przekonała się o niewinności pisarza, stawał się on mało znaczącym pionkiem, w grze, choć mógł dopomóc do ostatecznego „pognębienia“ Very...
Gdyż...
Z właściwym sobie sprytem, jęła dziewczyna kojarzyć fakty w pewien logiczny porządek.
Vera chce wszystko sama opowiedzieć prezesowi — należy ją uprzedzić, odpowiednio oświetlając wydarzenia. Vera nie lęka się gniewu ojca — należy jego gniew i zazdrość tak podsycić, aby stały się straszne. Verę nie tylko raz na zawsze trzeba usunąć z drogi, lecz i poniżyć, okryć pogardą...
A nuż się rozmyśli i zerwie z Otockim, a Waryński cofnie kompromitujące zeznania? Tu niema chwili do stracenia...
Tak, natychmiast pójdzie z „buldogiem“ do ojca, póki ten nie ostygł i nie uspokoił się... Osmaruje „grzesznicę“. Wtedy urwą się subsydja z kieszeni prezesa i pozostanie bez środków do życia. Później postara się spotkać z Otockim. Gdy ten się dowie o stosunku, łączącym bogdankę z Waryńskim, zapewne również nadal nie zechce stawać w jej obronie.
Trium całkowity! A wtedy ona znów odzyska serce ojca, przekona go, że walkę, którą prowadziła, wiodła jedynie dla jego dobra. Znów zajmie stanowisko, jakie jej słusznie się należy, będzie z powrotem Stratyńską, a nie awanturnicą, szukającą wśród szumowin pomocy, w nierównym pojedynku ze znienawidzoną kobietą.
Od paru dni, bodaj po raz pierwszy uśmiech rozjaśnił zasępioną twarzyczkę dziewczyny, a pełnego radosnych nadziei nastroju nie zasmuciło nawet przykre wspomnienie — Józek...
Rychło postarała się je odgonić... Cóż Józek... cóż ten apasz w jej życiu znaczy?... Zły sen chyba!... Wszystko ułożyć się może... Coprawda, w napadach szaleństwa, za wiele wyznała mu o sobie. Wyznała kim jest, jej adres łatwo odszuka... Ale od czegóż pieniądze... Da parę tysięcy i drab będzie milczał niczem grób... Och, niech tylko pogodzi się z ojcem, a kasa dla niej stanie otworem... Sama odwiedzi Józka, dyskrecję opłaci po królewsku, a chęci szantażu sparaliżuje — pogróżką policji... Ona nie przestraszy się byle czego!...
— Zadowolona pani z wieści posłyszanych odemnie — przerwał Waryński te refleksje, widząc, że na twarzy dziewczyny wykwitł uśmiech — Uśmiecha się pani!... Wierzę!... Usunie to wiele przeszkód z jej drogi!... Ale, sądzę, że przez wdzięczność za „rewelacje“, zechce pani być moim sprzymierzeńcem i dopomoże w zemście...
— Chętnie!...
— Czy pani ma już jaki plan?
— Mniej więcej...
„Buldog“ aż podskoczył na swem krześle.
— Słucham? — oświadczył krótko, zapalając nerwowo nowego papierosa.
Stratyńska pochyliła się ku niemu i jęła szeptać cicho, lecz dobitnie, jakby pragnąc, aby zapamiętał jej „wykład“:
— Jeśli Vera pierwsza zawiadomi ojca o zerwaniu, będzie źle... Ojciec jest szlachetny, odczuje to bardzo, ale zrozumie pobudki które nią kierowały... Natomiast, o ile my uprzedzimy papę, że zdradziła go ohydnie... inna sprawa...
— Acha! — mruknął, poczynając pojmować.
— Rozgniewa się strasznie... a w gniewie bywa nieobliczalny!... Zazdrość starszego mężczyzny!... Wtedy pomiędzy nim a Verą, mowy być nie może o żadnem pogodzeniu.. Bo liczyć musimy się z faktem, że Vera ma kaprysy, nagle znudzi się jej Otocki, lub też on się cofnie... i pogodzi się z papą... O ile tak postąpimy, jak zamierzamy... zerwanie nastąpi bezpowrotnie...
— Świetnie! — zawołał.
— Później gotowam wraz z panem udać się do Otockiego i mu oczy otworzyć... No, zły plan?...
— Pani jest genjalna! — odparł, skinąwszy głową z uznaniem.
Właściwie powinien był rzec — genjalnie przewrotna! Nie odczuwał jednak całej perfidji zamiarów dziewczyny. Nie odczuwał, że kłócąc ostatecznie Verę z prezesem, podrywał jej materjalny byt, a przez to częściowo i swój własny.
Chodziło mu o jedno. Gdy Vera pozostanie całkowicie osamotniona, gdy opuści ją zarówno Stratyński, jak i Otocki, wtedy, nie mając nikogo, będzie musiała do niego powrócić. Tak sądził, w swem zaślepieniu... bo mimo całej nienawiści i chęci zemsty nadal pożądał... tylko Very...
To też projekt Stratyńskiej wydał mu się znakomity.
Lepszy daleko, niźli załatwienie sprawy za pomocą browninga. Bo „buldog“ choć wyglądał bardzo srogo, w gruncie, lękał się krwawego czynu...
— Kiedyż zamierza pani rozmówić się z prezesem? — zapytał, pragnąc, aby to jaknajrychlej nastąpiło.
Spojrzała na wiszący nad kontuarem ścienny zegar.
— Druga... Ojciec jeszcze jest w domu... Pójdziemy natychmiast...
— I ja mam iść?
— Koniecznie!... — odparła, powstając od stolika — Zadziwi się trochę, gdy nas razem zobaczy... ale to nie szkodzi!
Waryński nie protestował. Zapłacił i wyszedł z cukierni wślad za nieobliczalną dziewczyną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.