Szopka II dla małych dziatek
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Szopka II dla małych dziatek |
Pochodzenie | Kantyczki. Kolędy i pastorałki w czasie Świąt Bożego Narodzenia po domach śpiewane z dodatkiem pieśni przygodnych w ciągu roku używanych |
Redaktor | Karol Miarka |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały dział I |
Indeks stron |
Zbudowana jest szopka z maleńkich belek, powiązanych z sobą na węgieł. Gdzieniegdzie pomiędzy belkami jest szpara. Dach składa się z krokiewek i łat poszytych drobniuchnymi snopeczkami słomy. W dachu u samego szczytu jest otwór niekształtny, przypadkiem niby zrobiony. Nad tym otworem, na wygiętym druciku tkwi
gwiazda ze świecącej blaszki wystrzyżona, mając przedstawiać tę gwiazdę, która się ukazała na niebie i prowadziła Trzech Królów. Gwiazda ta umieszczona jest tak, że przez otwór w strzesze z wnętrza szopki widzieć ją można. Wewnątrz szopki jest żłóbek. Przy żłobku stoją wół i osiełek, ze skóry pokrytej sierścią, zrobiony. Opodal nieco, w kącie leży kupka w nieładzie porzuconych snopeczków słomy. Na jednym z nich siedzi Matka Boska z Jezusem na ręku. Nieco dalej stoi Józef święty, obrócony twarzą do Matki i Dzieciątka. Rzecz zaczyna się od tego, jak Matka Boska zabiera się do powijania Jezusa i przygotowując powijaki, śpiewa:
Skąd mi zaszczyt ten wysoki, * Mój Synu i Panie! * Długież to było w obłoki * Proroków sięganie!... * A Tyś przyszedł na me ręce * Do tej lichej szopki; * Niechże pierwsza Twe dziecięce ucałuję stopki.
Od początku Ci ten padół * Daje się we znaki: * Wiatr przez szpary zimny zadął... * Pójdź, pójdź w powijaki. * Nie obejmieć niebios wieczko, * Ni ziemi krawędzie... * A matuchna w płócieneczko * Powijać Cię będzie.
Pozwól mi się spowić rączko! * Ty, której potęga * Widna w słonku i w miesiączku, * I w otchłanie sięga. * A nie brońcież się paluszki, * W których okrąg ziemie, * Na kształt listka, albo muszki * Lekuchne jest brzemie.
Pójdź w powijak piersi Boża, * Która mocą swoją * Rozhukane trzymasz morza, * Że w granicach stoją; * Podaj mi się i ty przecie * Nóżko, co po światach * I po ognistych słońc grzbiecie * Stąpasz, jak po kwiatach.
Nim zaniosę cię do żłobu, * Położę na sianie, * Daj popieścić się ze sobą, * Niebieskie kochanie! * Pozwólcie się w pocałunku * Tknąć usta różowe, * Których słowo bez frasunku * Kładło słońc osnowę.
Po krainach ludzie płaczą... * Ale płacz ustanie, * Zbawiciela gdy obaczą... * Śpij więc, śpij, kochanie!
Spowitego Jezusa Matka Boska niesie do żłobu. Garść siana podściela pod spód i po bokach sianem otula. Józef święty, który dotąd z daleka przypatrywał się powijaniu, zbliża się teraz za Maryą, opiera o żłóbek i mówi:
Doczekałaś, moja późna * Siwizno! piastować Boga... * Odmłódźże się, bądź usłużna, * Bo świta[1] króla niemnoga. * Niewygojony ten wołek * Z bólów od jarzmowej deski, * I spracowany osiełek, * Oto cały dwór królewski. * Nie obsłuży swego Pana, * A Pan w samym powijaku * Nie wytrzymałby do rana * Przez tę nockę wietrzną taką; *
Płaszczem członki mdłe osłonię: * Grzejcie się piersiczki Boże! * Za to kiedyś ja przy skonie * Na was głowę mą położę.
Tych słów domówił Józef święty, otulając Jezusa płaszczem. Przez króciutką chwilę jest cicho. Potem jakby zdala od szopki dały się słyszeć głosy Anielskie.
Chwała na wysokości * Bogu, a na nizkości * Pokój ludziom dobrej woli! * Przyszedł sprawca lepszej doli; * Pospieszajcie pastuszki! * A oto w szopie znajdziecie * Uwinięte w pieluszki, * Położone w żłobie Dziecię.
Dzieciątko poruszyło się w żłóbku. Matka Boska pobiegła, nachyliła się i z czułością rzekła:
Nie śpisz jeszcze, Dziecino? * Łezki znowu Ci płyną, * A tu wnijdzie w te progi * Ród pastuszków ubogi; * Bo z nowiną Anieli * Z niebios do nich zlecieli! * Wejrzyj na nich łaskawie, * Nie tak smutno i łzawię, * Niech z twojego wesela * Pośród zimna, nędz wiela, * I z łaski twej natchnienia, * Nauczą się znoszenia * Z wesołością ubóstwa * I przeróżnych bied mnóstwa.
Zaledwie Matka Boska tych słów domówiła, kiedy otworzyły się wrota i do szopki weszło kilkunastu pastuszków, a z nimi jedna tylko stara niewiasta Marta. Między tymi pastuszkami, niektórzy więcej od innych zwracają na siebie uwagę, jak np.: Prokop, mąż Marty, odznacza się tem, że jest siwy i ze starości znacznie przygarbiony. Walek, syn Marty tem, że jest najmniejszy ze wszystkich. Stach, że kiedy wrota za ostatnim pastuszkiem zawarły się z trzaskiem, drgnął jakoby z przestrachu i potem przez chwilę drżał jeszcze. Kuba, że pierwszy upadł na kolana przed żłóbkiem, a za nim dopiero niby za przewodnikiem upadli inni. Wojtek, że jest nadzwyczajnie ruchliwy, wciąż obraca się na wszystkie strony, jakoby ciekawie przypatrywał się wszystkiemu. Upadłszy tedy na kolana przed żłóbkiem, ci pastuszkowie śpiewają:
Upadamy na kolana * Przed mizernym kłaczkiem siana, * Bo na sianie Bóg leży, * Który słucha pacierzy.
Dziękujemyć Jezu czule, * Żeś mógł rodzić się jak króle, * Na pościółkę mieć puszek, * A Tyś jako pastuszek.
Komu Bóg, co włada światem, * Z urodzenia stał się bratem, * Czyż nie uzna w nim brata * Choćby drugi pan świata?
A choćby kto wzgardził nami, * Wzgardą Boga się już splami, * A nam będzie to błogiem! * Cierpieć wzgardę wraz z Bogiem.
Teraz miła nam i chata * Pochylona, niebogata, * Co w niej szpar jest pół kopy, * Że jest na kształt tej szopy.
Szczęściem będzie nam już wielkim, * Zziębnąć czasem za bydełkiem, * Gdy widzimy, jak święty * Nad świętych, jest zziębnięty.
Byś nie przykrzył Jezu Sobie, * Wnet zanucim znowu Tobie; * Niech się wszystek świat zbieży, * I też w pienia uderzy.
Kiedy pastuszkowie przestali śpiewać, Marta przybliżyła się do Matki Boskiej, i przychyliwszy się do niej, jakoby pocichu mówi:
Mnie mąż bije, przeklina, * Pobuntował mi syna; * Wiele cierpię od obu, * Aż mi tęskno do grobu.
A możeś ty ulubiona, * Nienajlepsza jest żona? * Cóż mam zrobić z twą troską?
Wszakżeś Matką jest Boską...
Chciała Marta więcej mówić jeszcze, ale jej przerwał nagiy krzyk pastuszków uderzonych cudowną jasnością, która niespodzianie napełniła szopkę. Jasność tę sprawia świeca przybliżona nagle zewnątrz szopki przy otworze w dachu do
onej gwiazdy na druciku utkwionej. Gwiazda ta dotąd w cieniu ukryta, naraz widoczną się staje z wnętrza szopki. Między pastuszkami powstaje żywa i głośna rozmowa:
Widzicież wy dziwny blask? * Czyby to już dzienny brzask?
Chwali Boga duch wszelki! * Toć widzimy blask wielki.
Gwiazda! gwiazda goreje!
Gwałtu! co się to dzieje?
Tyle żyję na świecie, * Nie widziałem jej przecie. * Pradziadowie, prawnukom * Przekazują z nauką, * Co im widzieć się zdało, A co z Boską jest chwałą; * Toćby mi co mówili, * By ją kiedy zoczyli.
Niewidziana przez wieki, * Toć wyraźnie z dalekiej * Strony, cudem płynęła * I nad szopą stanęła. * Człek wprzód skona, zastygnie, * Nim rozumem to ścignie. * Jedno tylko jest pewno, * Że ta gwiazda pokrewną * Anielskiemu jest pieniu, * I jak ono stworzeniu * Stworzyciela wskazało, * Tak ta gwiazda nad całą * Ziemią pewny znak stawia, * Gdzie się Zbawca pojawia.
Pastuszkowie wy moi! * Posłuchajcie: toć stoi * W Piśmie, jako Mędrcowie * Z koronami na głowie, * Z głębokiego aż Wschodu * Kroki swoje powiodą * Do ubogiej
stajenki, * Do dzieciny maleńkiej. * Wyrozumieć więc mogę, * Że ta gwiazda im drogę * Do Betleem wskazuje. * Przeczucie mi rokuje, * Że wnet ujrzym te króle, * Niosące
dar w szkatule.
KOLĘDA.
O ty gwiazdo cudowna! * Twej piękności cóż zrówna? * Gość niebieski dzisiejszy * Jeden tylko piękniejszy.
Gasisz światło miesiąca, * Gwiazdo wdzięcznie jarząca! * Sama gaśniesz jedynie * Przy tej Boskiej Dziecinie.
Śliczne wszystkie są gwiazdy, * śliczniejszaś ty od każdej; * Jedna gwiazda... ta w żłobie * Każe zblednąć i tobie.
Rażą światłem pochodnie, * A ty świecisz łagodnie, * Łagodniej nam przyświeca * Tylko Boska źrenica.
Bucha ogień z łuczywa, * Tyś spokojna a żywa, * Milsze tylko na ścianie, * Dwojga ocząt mruganie.
Zaledwie pastuszkowie skończyli kolędę, kiedy weszli Trzej Królowie: Kasper, Melchior i Baltazar. Kasper jest już siwym staruszkiem; dwaj pozostali pokazują się nieco młodszymi. Za Królami wcisnęła się młoda dziewczyna, łachmanami okryta i przyczaiła się w najciemniejszym kącie szopki. Królowie stawiają na ziemi szkatułę, zdejmują z głów korony, kładą je pod żłóbkiem i upadłszy na kolana, śpiewają:
Bogatego Ojca Synu, * Co Mu z dłoni w przestwór płyną * Światy jako proch mnogie, * W takież ściany ubogie * Królewską drużynę * Przyjmujesz w gościnę?
I takżeto Królu wieczny, * Co mogłeś na drodze mlecznej[2] * Świetny oprzeć tron Sobie, * I także to w żłobie * Odbierasz pokłony, * Któreó niosą trony?
Nie wstydźże się przed królami, * Żeć zastali z pastuszkami, * Co Cię synem zwą cieśli * I błota Ci nanieśli, * Ze dworu na nogach, * I nie stoją w progach?
Oj! nie Ciebie wstyd zrumieni, * My przed Tobą zawstydzeni: * Wielkość ziemską masz za nic... * Onej naszej bez granic * Umniejszyłeś pychy, * Korzy się proch lichy.
Kiedy w Tobie, Królu nieba! * Człowieczeństwo dziś uznajem, * Człowieczym więc obyczajem * Ciebie uczcie nam potrzeba. * My na godne Ciebie datki * Nie możem się zdobyć, Panie! * Przynajmniej na co nas stanie, * Składamy w ręce Twej matki.
Czystego złota bryłeczkę * Weź Maryo!... drży na sianku * Ten, co dał w świata zaranku * Ogień słońcu... Poduszeczkę * Kup Mu taką ciepłą, miękką, * Którąby się zdołał wszystek, * Jak w różanym pączku listek,* Pootulać wkolusieńko.
Słowa te domawiając, wydobywa ze szkatuły pudełko i mówi:
Kadzidło jest w tem pudełku, * Pastuszkowie się ucieszą, * że dla Pana ognia skrzeszą; * Szczyptę spalić na węgielku, * W powietrze popłyną wonie * W kształcie niebieskich obłoczków, * Przewiną się koło oczków * I otoczą Boskie skronie. * Odrobinę się umili * W tej posępnej, lichej budzie, * W której dotąd nigdy ludzie * Gospodarzami nie byli.
Matka Boska oddaje kadzidło z pudełkiem Józefowi świętemu. Pastuszkowie jakoby na wyścigi krzeszą ogień. Król tymczasem wydobywa z szkatuły okrągłe naczynie drewniane i mówi:
Tu jest mirra balsamiczna: * Mdłych członeczków namaszczanie * Pokrzepi je niesłychanie. * Dziecina niech rośnie śliczna!
Kuba, któremu najpierw udało się skrzesać ognia, rozdmuchał węgle w skorupce i podał Józefowi świętemu. Józef święty wsypał trochę kadzidła, okadził najprzód żłóbek, potem zaczął chodzić z kadzidłem po szopce. Tymczasem Matka Bośka wzięła ze żłóbka Jezusa i kołysze Go na rękach. Marta zbliżyła się do Matki Boskiej
i z cicha rzekła:
Teraz Matko jedyna! * Gdy na ręku masz Syna, * Nie zapomnij też o mnie.
Posłuchaj że przytomnie, * Jaką śpiewać kolędę * Jezusowi wnet będę.
Namaszczając Jezusa, Matka Boska śpiewa:
Namaściłam cię, główeczko! * A ci, którym z Ciebie trzeba * Światła, jako głodnym chleba, * Są niedaleczko.
Namaściłam was jagody! * Przed bóstwem, co was promieni, * Stary niech się zarumieni, * Zawstydzi młody.
Namaściłam cię powieko! * Nie przeszkadzajże źrenicy * Wejrzeć... niech się dwaj grzesznicy * We łzach rozścieką.
Namaściłam cię rączyno! * Nie ździebełko, nie potrochu, * Jeno wyrzuć łask jak prochu * Duszom, co giną.
Namaściłam cię jedyny * Synu!... spuść też łask tysiące * I na serce bolejące * Z swej własnej winy.
Marta, która nakłaniała ucha podczas kolędy, wysłuchawszy jej, mówi sama do siebie, położywszy jakoby w zamyśleniu rękę do czoła:
Mąż mój pewnie to będzie, * Ten stary w jej kolędzie, * Ten młody to me dziecię. * Lecz nie o nich są przecie * Te słowa: łask tysiące * Synu! spuść na cierpiące * Serce z własnej swej winy. * Do mnie tylko jedynej, * Możnaby je stosować. * Ha! trzeba się rachować... * Możem dłużna co Boga? * We mnie tłumić też mogą * Głos własnego sumienia, * Nazbyt ciężkie strapienia.
Jakoby unikając widoku przytomnych, pośród rozmyślania nad sobą, Marta ukryła się za kupką snopów słomy w kąciku. Tymczasem Matka Boska wciąż pieści się z Jezusem, całując Mu rączki i nóżki. Prokop występuje z pośrodka pastuszków, zbliża się do Matki Boskiej, chcąc niby lepiej przypatrzeć się pieszczotom. Zasłania sobie oczy jakoby ze wstydu i mówi sam do siebie:
Co Marya też czuje, * Kiedy Boga piastuje? * Jam niewiastę miał za nic, * Okrucieństwem bez granic * Nękałem swą dozgonną; * Towarzyszkę bezbronną; * Brzydziłem się jak szmatą, * Co się wala za chatą * Na śmiecisku... a oto * Wstydź się moja ślepoto! * Oto, jako niewiasta * Wywyższa się, podrasta, * Matką stawszy się Boga!
Ogląda się na wszystkie strony i mówi głosem pokazującym wzruszenie:
Gdzież ona jest nieboga?
Szuka żony pomiędzy pastuszkami, ale ukrytej dotąd za kupką snopów dostrzedz nie może. Staje ze spuszczoną głową, jakoby nie wiedząc, co ma robić. Tymczasem Walek zbliża się do Matki Boskiej wciąż pieszczącej się Jezusem i mówi sam do siebie, spuściwszy głowę ku ziemi:
Ach! pokora Jezusa * Jakże bardzo mnie wzrusza! * Od chwili, gdy mu głowę * I jagody różowe * Namaszczała Marya, * Myśl mnie jedna nie mija: * Ten, przed którym królowie * Koron swoich na głowie * Trzymać nawet nie śmieli, * Aż pod żłób je wcisnęli, * Przed którym i pan duży * Zna się prochem... ten mruży * Z potulnością powieki, * Gdy Marya chce leki * Balsamiczne kłaść na nie, * Chętnie na Jej żądanie * Rączki, nóżki podaje, * Na Jej łonie się staje * Jakby martwą istotą... * A jam nigdy z ochotą * Nie posłuchał mej matki, * A jam życia ostatki * Okrutnie Jej zatruwał, * I mogiłę przysuwał; * A jam rękę przeklętą * Na Jej głowę
wzniósł świętą!
Ogląda się na wszystkie strony i dalej mówi drżącym głosem sam do siebie:
O mój Boże! gdzież ona? * Taka dzisiaj strapiona! * Przytem chora... ach może! * Umarła gdzie na dworze...
Wychodzi z szopki. Tymczasem Józef święty przysuwa się do Matki Boskiej, pieszczącej się jeszcze z Jezusem i mówi łagodnie jakoby szepcąc:
Maryo! skończ pieszczoty, * Jedynaczek Twój złoty * Może zasnąłby sobie; * Więc Go połóż we żłobie.
Drogi mężu i panie! * Jak każesz, tak się stanie.
Nie dokończywszy jeszcze tych słów Matka Boska, powstała spiesznie i zaniosła Jezusa do żłóbka. Marta, która nadstawiała ucha na rozmowę Maryi z Józefem, mówi sama do siebie:
O mój Boże! toć Ona, * Boga Matka rodzona * I niebieska królowa, * A wypełniać gotowa * Poddanego rozkazy, * Jako żona bez skazy... * We mnie ileż uporu! * Kiedyżem ja pokorą, * Co każdego zwycięża, * Łagodziła gniew męża?
Tymczasem Prokop swoje poszukiwanie powtarza, spostrzega Martę, pada jej do nóg i woła:
Marto! daruj mi winę, * Bo u twoich nóg zginę.
O mój mężu jedyny! * I jam nie jest bez winy ...
Upada Pokropowi do nóg i mówi dalej ze łkaniem:
Przeprośmyż się wzajemnie, * Niech nam tak już przyjemnie * Reszta życia upłynie... * Gdybyś jeszcze na synie * Pocieszył mnie, mój Boże!
ychyliwszy się z za snopów, Marta ogląda syna. Walek ukazuje się we wrotach szopki i mówi sam do siebie żałosnym głosem:
Nie widać jej na dworze.
Spostrzega Martę i mówi też sam do siebie:
Ach! to ona! nie władnę * Sobą... do nóg jej padnę.
Podbiega spiesznie do Marty, która jeszcze nie skończyła najtkliwszych przeprosin z mężem, upada jej do nóg i mówi:
O mój luby, mój drogi! * Choć przez ciernie i głogi * Prowadziłeś mnie synu! * Za tę radość jedyną, * Że twą widzę poprawę, * Za źrenice twe łzawe, * Jakże nie mam przebaczyć?
Matko! naznacz pokutę * Za twe życie zatrute, * Bo ja piekła się boję...
Drogie dziecko ty moje! * Nie dopuszczaj że sobie ... * Nie widzisz Go we żłobie? * To ten, który rozgrzesza, * Przy nim ta, co pociesza. * I jam też jest grzesznica; * Ale moja źrenica * Do tych dwojga się zwraca, * Gdy duch pokój utraca.
Grzeszna ani śmie dusza * Zbliżyć się do Jezusa, * Bo On Bóg jest, Król chwały. * Alem jakoś jest śmiały * Do Maryi...
Więc do Niej * Bieżmy, jak nas osłoni * Płaszczem Swojej opieki, * Zbawieniśmy na wieki.
Matka, ojciec i syn rzucają się dó nóg Matce Boskiej.
Pocieszcie się... toć jużci * Bóg wam wszystko odpuści; * Bo od liczby gwiazd w górze, * Kropeleczek mgły w chmurze, * Ziarnek piasku w dnie morza, * Wyższa dobroć jest Boża! * Plamę ukrop wypije, * Winę ciepła łza zmyje; * Grzech przez szczere wyznanie, * Jako świeże pisanie * Łatwiusienko się zetrze. * Pisz na wodzie lub wietrze, * Nie zostanie i znaku; * Bóg też pamięć ma taką, * Że jak ujrzy poprawę, * Zbrodnie straszne i krwawe * Zapomina do szczętu, * I ma duszę za świętą. * O! tak... wieczna zatrata * Tego tylko doścignie, * Kto bez skruchy ostygnie * W rozpaczliwem konaniu, * Na śmiertelnem posłaniu. * Złóżcież z serca te trwogi! * Jedynaczek mój drogi * Powolnym się wam stanie; * Bo choć jego władanie * Jest od ziemi do nieba, * Waszej łaski mu trzeba: * Miłosierdzia ułaknie.
Matko! czegóż Mu braknie? * Pokarm z piersi Twej pije, * Koszulkę Mu uszyję * Z białej gdyby śnieg szmatki; * Przeniesiem go do chatki. * To się jeszcze zagrzeje * Wprzód, nim dobrze rozdnieje.
Ach! on prosi nie o to...* Wszak od królów ma złoto; * Może łatwo mieć za nie * Szmatki, ciepłe mieszkanie. * Ale Jemu wyrządzi * Miłosierdzie, kto sądzi * Go nieprędkim do kary, * Miłosiernym bez miary. * Tem go tylko pocieszy * Człowiek nędzny, gdy zgrzeszy. * Na dowód więc, że dusza * Przyjaźnią dla Jezusa * Ufającą i błogą, * Więcej pała niż trwogą, * Poklęknijcie przed żłobem.
Grzesznicy rzucili się na kolana przed żłobem. Matka Boska, która na snopie słomy siedziała dotąd z Józefem, rzekła do niego:
Ja też pójdę, obaczę, * Jezus czy śpi, nie płacze?...
Kiedy Matka Boska była przy żłobie, Józef święty wpatrywał się w ten kąt, gdzie stoi owa dziewczyna w łachmanach, która wcisnęła się do szopki za królami. Matka Boska wróciwszy od żłobu, usiadła znowu koło Józefa świętego na
snopie i rzekła jakoby półgłosem:
Śpi nasz Jezus kochany.
Józef święty mając oczy wciąż utkwione w ten kąt, mówi jakoby z cicha:
Tam dzieweczka do ściany * Jakaś w kącie się tuli... * O mój Boże! w koszuli * Nie ma całej niteczki, * Z szaty jeno rąbeczki: * Nagie piersi, ramiona, * Cała brudna, zbłocona.
Widno, w królów szła tropy; * Widziałam, jak do szopy * Za nimi się wcisnęła.
I już odtąd wciąż jakoby pocichu prowadzą rozmowę, mając oczy w ten kąt zwrócone:
Jakże ciężko westchnęła!
Bo też ciężka ta nędza, * Co po świecie ją pędza * W taki wicher, po nocy.
Widzi mi się, krwią broczy, * Bo na ziemi czerwono.
Znać, ma nogę zranioną.
I nie tylko na nogę, * Jest kaleką zapewnie, * W prawej ręce jak w drewnie * Władzy nie znać i życia.
Niezawodnie z wybicia.
Rysy twarzy szlachetne.
Może dobre i świetne * Były przeszłe jej lata.
Potwierdza to i szata... * Resztą złota się świeci, * Choć czarna jak ze śmieci * I podarta w okruchy.
Ani nawet chleb suchy * Z torby jej nie wyziera; * Samo płótno przywiera * Mokrzusieńkie do boku.
Pełno błyszczy łez w oku; * Ach! pomówić z nią muszę... * Ale pierwej się ruszę * Do mojego Jezusa, * Bo śnieg, widzę, poprusza * W żłób na Niego szparami. * Napróżno je zwitkami * Utykałam ze siana; * Od wichru aż drży ściana, * Siano wypchnął też może... * O mój Boże! mój Boże!
Poszła spiesznie do żłobu i robiąc nowe zwitki z siana, rzekła do Jezusa:
Wciąż się wicher sprzeciwia, * Szumi, wyje, wydziwia, * Pospać dłużej ci nie da, * Niedość jeszcze ta bieda! * On z szpar siano wypycha. * O dziecinoż ty cicha! * Cierpliwości twej gdzie dno? * A toż słowo twe jedno * Zapędziłoby w lochy * Podziemne, ten wiatr płochy.
Obejrzawszy się na ową biedną dziewczynę, jakoby z cicha rzekła dalej:
Ale wiem ja twe myśli... * W nich się dola tej kreśli, * Co przez wichry i burze * Musi robić podróże, * Bosa, naga, o głodzie, * I być w różnej przygodzie. * Nie chcesz lepszym być od niej, * By nie rzekła: „wygodniej * Ma ode mnie Bóg w żłobie, * Bo w zaciszu jest sobie.“ * Ja znów szpary założę. * Twoja łaska wszak może * Sprawić, że ta żebraczka * I bez tego też znaczka * Uzna się twą pokrewną, * Przez dolę na was gniewną * I przhz wspólną wam nędzę, * I we żłobie, jak w księdze * Wielką mądrość wyczyta, * Z której szczęście wykwita.
Przygotowawszy zwitki z siana, Matka Boska utyka niemi szpary. Gdy skończyła Matka Boska utykanie szpar, powróciła na dawne miejsce, wejrzała na ową żebraczkę, i z nadzwyczajną łaskawością rzekła do niej:
A ty biedna sierotko, * Lube moje ty złotko! * Tak się kryjesz w kąciku... * Ran masz w sercu bez liku, * A odwłóczysz poznanie * Z Tym, co leży na sianie... * Wszak ten Jezus kochany * Może zgoić twe rany. * Może tego się wstydzisz, * Że w purpurze[3] tu widzisz * Jednych, drugich w sukmanach, * A tyś przyszła w łachmanach? * O nie!... zawstydź się raczej, * Żeś też trochę inaczej, * Trochę mądrzej o Bogu * Nie sądziła, niebogo! * Król, któryby mógł światy * Łożyć niby dukaty * Na swych zamków budowę, * Dookoła dziedzińce * I do zamków gościńce * Bić jasnemi gwiazdami; * Niby żwirem, głazami, * Król, coby Mu kołyska * Od kamieni, z nazwiska * Dotąd jeszcze nieznanych, * Nowiusieńko stwarzanych, * Jako słońce błysnęła; * Król, coby mu kwitnęła, * Wiosna, chóćby w tej dobie, * Gdyby życzył tak sobie... * Ten król poco do żłobu, * Taką zimną zszedł dobą? * Poco leży na sianie, * Gdzieby pisklę bocianie * Jeszcze sobie przykrzyło, * Że wygodniej mu było * W gnieździe ojców, co
w mękach, * Czepili je na sękach? * Poco ten król najwyższy * Robactwu jest najbliższy? * Oto, by człek mizerny, * Co prócz nędzy niezmiernej * Krwawą jeno zna pracę, * W pyszne jakie pałace * Nie ustraszył się drogi; * By w Jezusie ubogi, * Widząc pod nim kłak siana, * Nie dopatrzył się Pana * Górnych niebios i ziemi, * Ale kroki śmiałemi * Przygarnął się do niego, * Jakoby swój do swego; * Więc się
przybliż do żłoba, * Pomówcie tam z sobą.
Żebraczka wyszła z kąta, zrobiła jeszcze parę kroków naprzód, to znów krok w tył, wyraźnie się waha, ale wreszcie mówi sama do siebie:
Brakuje mi niewiele, * Że się przecie ośmielę.
Znowu robi parę kroków naprzód i mówi sama do siebie:
Czegóż dusza się lęka? * Ta prześliczna Panienka * Serce takie ma złote!... * Czuję wielką ochotę, * By jej naprzód swą dolę * Pokazać jak na stole; * Potem co. mi rozkaże, * Na wszystko się odważę.
Przystąpiwszy jeszcze bliżej do Matki Boskiej, mówi:
Jestem nędzna sierota, * Miałam chleba i złota * I wszystkiego dostatki, * Póki byłam u matki; * Lecz jak matka umarli, * Ludzie mi to wydarli. * Sukienkę od parady, * Której oto są ślady, * Zostawili mi z łaski, * Słysząc mój płacz i wrzaski. * Zresztą wszystko zabrali, * Bez litości sięgali * Po ostatni kęs chleba. * Nawiedziły mię nieba * I kalectwem niebogę: * Zapracować nie mogę, * I to nęka mą duszę * Najboleśniej... bo muszę * Nagością i skomleniem * I łez gorzkich strumieniem * Serca ludzkie poruszać, * I jałmużnę wymuszać. * Wszystek mi chleb żebrany, * Jak z piołunem zmieszany * Bardzo gorzki się staje, * Że go litość podaje. * Dziś różnemi drogami * Właśnie szłam za królami, * Żeby dostać jałmużnę; * Owładnęły mnie różne * Trwogi, prosić nie śmiałam, * I aż tu się dostałam.
Wyczytuję z jej oczu, * Że uczucia ją tłoczą, * Których nie śmie udzielić. * Do tego ją ośmielić * Będzie dobrym uczynkiem: * Jeśli z lubym wspominkiem * Ciepła z powiek łza spłynie, * Lżej się zrobi dziewczynie.
Ach! zgadujesz Maryo! * Moje oczy łzy piją * Na każdy dzień jak wodę... * Choć wesołość, swobodę * Po mej matce dziedziczę; * Chwilek błogich nie zliczę, * Co pod ojców mych strzechą * Biegły w żartach i śmiechu. * Lada co mnie zabawi, * Ale też i zakrwawi; * Lada myśl lub wspomnienie, * I łez w oczy przyżenije. * W jednym noszę woreczku * Wszystkiego potroszeczku: * Są tam łzawe tęsknoty, * Jest i trochę pustoty * Szczerej takiej, dziecięcej; * Ale chyba łez więcej. * Nieraz mi się zdarzyło, * Że do płaczu dość było * Rozejrzeć się po świecie * W pełnej wiośnie lub w lecie. * Bywało, że wokoło * Tak prześlicznie, wesoło, * Zielono i zielono; * A naonczas mnie w łono * Żałość jakaś wstępuje, * Smutek z szczęściem wraz czuję. * Łzy mi pachną, jak kwiecie * Bucha wonią w bukiecie, * I nie trzeba już wtedy * Żadnej troski ni biedy, * Żeby z oczu trysnęły... * Ciepłe wiatry
wionęły: * Zapatrzone w niebiosy * Ku ziemi się gną kłosy, * Na niwie jak na morzu * Gęste fale się tworzą, * Idą niby owieczki... * Wejrzę... jakby gwiazdeczki * Łzy u powiek mi wiszą. * Wnet się wiatry uciszą, * Słyszę tęskną fujarkę, * Znów mam pełną łez miarkę, * I rozmyślam tak sobie: * Skąd mi smutno w tej dobie, * Gdy tak ślicznie na świecie? * Tęsknota co pierś gniecie, * Wyradza się stąd może. * Iż ten, który w przestworze * Rozsiał tyle śliczno ty, * Wysoko swój tron złoty * Z Aniołami zasiada... * A duszaby tam rada... * Gdyby się z Nim, jak listek * Z drzewem, złączyć... to wszystek * Ból, tęsknota i trwoga * I ta żałość tak mnoga * W Jego wsiąkłyby łono... * Zielono i zielono * Byłoby znów na świecie, * A piersi nic nie gniecie. * Przypomniałam znów sobie, * Że On w ludzkiej osobie, * Ma się zjawić na ziemi; * Łzami jak groch dużemi * Zalała się źrenica, * I gdy tych łez krynica * Na murawę spłynęła, * Dusza sobie lżej tchnęła. * Pomyślałam: jak czule * Do niego się przytulę, * To się wszystko zagoi. * Nawet w myśli mi stoi * Jedna
piosnka, com sobie * Ułożyła w tej dobie, * Stoi w myśli i dzwoni * W uchu niby po błoniu.
MARYA.
Powtórz nam ją, kochanie!
ŻEBRACZKA (spuściwszy głowę, nieśmiałym
Ej!...
Ach! moje żądanie * Nie jest w porę pogodną, * Tobie chłodno i głodno...
Zajęłaś nas powieścią, * Wzruszasz swoją boleścią, * Każdy jeszcze ciekawy * Usłyszeć twój śpiew łzawy.
Matka Boska prosi cię...
Odważże się już dziecię!
Pastuszkowie cię proszą, * Będziem słuchać z rozkoszą, * Bo śpiew bardzo lubimy.
Ach! prosimy! prosimy!
Jako cały listek * Zielony jest z wiosny, * Tak mój żywot wszystek * Żałosny, żałosny.
Ach! żaluż ty żalu, * A mój ty kowalu, * Kowaliku miły, * Już mi braknie siły.
W sercu jako w kuźni, * Niema nigdy luźniej; * I kujesz i kujesz, * Zdrowia mi napsujesz.
Pozwól mi na Boży * Świat popatrzeć dłużej, * Bez rzewnego płaczu, * Jako ludzie patrzą.
Tyś nieuproszony... * Pójdę w smug zielony, * Takiej wody tropić, * Coby cię utopić.
Jakże cię utopię? * Wody nie wytropię, * Boby cię zakryła, * Jak człeka mogiła.
Utopię cię w strudze, * To się próżno strudzę; * Z oczów niezabudki * Wyjdą na mnie smutki.
Utopię cię w stawie, * Doli nie poprawię; * Szumieć będą śluzy, * I to mi nie służy.
Utopię w jeziorze, * I to nie pomoże; * Słowiczek zanuci, * Serce się zasmuci.
Ale cię utopię * We szczęścia potopie, * Co się w Bogu mieści * Bez kropli boleści.
Jednej tylko trzeba * Rzeczy: niech ten z nieba * Bóg na ziemię znijdzie... * Na koniec ci przyjdzie.
Po ojczystych dąbrowach * Po miedzach i parowach * Tę piosnkę śpiewałam, * A płakałam, płakałam!
MARYA (sama do siebie):
Ma coś jeszcze w pamięci, * Ale z pod tej pieczęci, * Co uciska jej duszę, * I to dobyć już muszę.
Płaczesz znowu tak rzewnie... * Tobie żal jest zapewnie * Każdej piędzi tej ziemi, * Coś ją łzami takiemi * Napoiła do syta?
Boże! o to mnie pyta, * Co na myśli mam właśnie.
W tej pamięci nie gaśnie * Widok łanów ojczystych, * Gajów i strug przejrzystych, * Skąd cię ludzie wygnali, * Gdy, jak mówisz, sięgali * Po ostatni kęs chleba?
Ach! mnie żal jest jak nieba, * Tego ojców mych gniazda; * Nie tak jasno się gwiazda * Pali w ciemnem sklepieniu, * Jak mnie w gorzkiem strapieniu * Przeszłość moja się świeci. * Pierwszy, drugi i trzeci * Zagon w naszem ogrodzie, * Woda... kładka na wodzie, * Wszystkie płoty, przełazki, * Jak na płótnie obrazki, * Leżą w sercu mem lube. * Rośnie drzewo tam grube * Z rozłożystą koroną, * Przy niem róże tuż płoną; * Dalej sznury powoju * Cudnie parę grzęd stroją; * Dalej rosną lilie * Bielusieńkie jak czyje * Myśli czyste, niewinne... * Tam się serce dziecinne * Radowało... tam wszystko * (Liszka nawet na listku) * Było ze mną w przyjaźni. * Wiosną, ledwie wyraźniej * Wychyliła się zmroku * Okolica, a w oku * Wielkie góry stanęły, * A nad niemi błysnęły * Purpurowe sukienki, * Najśliczniejszej jutrzenki. * Rada pod to szłam drzewo, * Wśród podskoków i śpiewu: * Szumiał mi liść zielony... * Za blask nawet korony * I za pereł zbiór mnogi * Nie oddałabym błogiej, * Przy tym szumie zabawy. * Nieraz matka mi strawy * Łyżkę aż tam przyniosła. * Od radości ja rosłam, * Gdy mówiła mi: dziecię! * Mesyasza przybycie * Niedalekie jest pono. * Zaczęło mi bić łono, * Rwałam w grządek kwiatuszki, * Wiłam śliczne wianuszki * Jezusowi na skronie. * A byłam jak na tronie * Pomyślności ja wtedy, * Że w sieroctwie wśród biedy * Mesyasz mnie zastanie, * Któż mógł przeczuć?...
Kochanie! * Choć zwiędły te wianuszki, * To jednakże paluszki, *
Co tak rade je wiły, * Oddawna już sławiły * Czyste duchy w niebiosach, * W zjednoczonych w chór głosach. * Jezus Swoją koronę * Z gwiazd, odkładał na stronę, * Cudnych blasków odbieżał, * A wianuszki przymierzał. * One zwiędły u ciebie, * Lecz nie zwiędły na niebie.
(Żebraczka łzy ociera, a Matka Boska także łzy ocierając, mówi dalej):
Dziecię! nie znaj bojaźni... * Jezus z tobą w przyjaźni; * Bardzo ciebie próbuje * Bo cię bardzo miłuje. * W łzach ci żywot przechodzi, * Ale On to nagrodzi, * Jakoby za lnu ziarnko * Półgarncową kto miarką * Mierzył, mierzył dukaty * I namierzył pół chaty. * Za wianuszki sieroto! * Boga dłonie ci splotą * Cudny wieniec na głowę, * Weźmie światów połowę, * I ułoży te światy * Tak podobnie jak kwiaty; * Weźmie potem od tęcze * Siedmiorakie obręcze, * Pozaplata
je w kręgi, * Jako w wiankach są wstęgi. * Gdy ubierze ci skronie, *
Posadzi cię na tronie * Bliziuteńko od Siebie, * Tam w światłości, na
niebie, * Lube wrócą ci chwile, * Ubiegły jak motyle. * Jeno, że te rozkosze, * Co ich było potrosze, * Przemienią się na duże, * Jakby
gwiazdka w lazurze * Przemieniła się w słońce, * I na krain wszech
końce * Kozsypała promienie. * Ogarnie cię zdumienie... * Matkę,
co tak troskliwie * Chowała cię, i tkliwie * Mówiła ci o Bogu, * Spotkasz zaraz na progu: * Na prześlicznem jej licu * Szczęsną ujrzysz źrenicą * Uśmiech innej dobroci; * Nie tej, która twarz złoci * Wymuszonym pokojem, * Kiedy matka przed swojem * Dzieckiem własny ból kryje, * I z oczu mu łzy pije * W pocałunku gorącym, * Szepcąc tkliwym i drżącym * Głosem: o nic
to... cyt dziecię! * Jak raz na tym tu świecie * Uśmiech takiej dobroci, * Gasł i zagasł wśród kroci * Błogosławieństw w źrenicy * Twojej dobrej rodzicy, * Konającej w boleści; * Tak już przepadł bez wieści... * Jeno z niego wyrośnie, * W wiekuistej tam wiośnie * Uśmiech, co go nie mąci * Żal, co łzami nie trąci. * Za te, wśród pól kobierca * Wstępujące do serca * Tęskne, lube wzruszenia * Chwytać będziesz w pierś tchnienie, * Któremi Bóg oddycha. * Wciąż gojąca i cicha * Rzewność duszę owionie! * Będziesz czuła to w tonie, * Co w piersi sam Bóg czuje, * Gdy ze siebie raj snuje. * A piosenkę tę swoją * Czem zastąpisz?... tam stoją * Serafiny przy tronie, * Miłość Boga w nich płonie * Wielkim jak świat pożarem. * Ujęci jej nadmiarem, * Drżą,
jak wiatrem liść tknięty: * Święty! święty i święty! * Wyśpiewują na
wieki, * Zasłaniając powieki * Przed jasnością skrzydłami. * Złączone
z ich głosami * Drżące z szczęścia twe głosy * Rozlegną się w niebiosy, * Przestań oczy swe łzawić; * W swoim domu zabawić * Miłych gości Bóg umie: * Za zabawy przy szumie * Rozłożystej korony, * Da ci ani zliczony * Zbiór zabawek, w ich rzędzie * Jedno cacko tam będzie, * Co nad wszystkie ulubisz * I myśl wszystką w nim zgubisz; * Wciąż doń będziesz powracać, * Nosić, w dłoniach obracać, * Miłosierdzie się zowie. * Ono to, co na głowie * Grzesznej grzechów nie daje * Liczyć, gdy sąd powstaje, * Co mu z Bogiem sekrety, * Gdy już padły dekrety, * I na piorun już błyska * Co do kupy grunt ściska, * Rozstępować się chcący * Pod stopami bluźniącej * Przeciw Stwórcy istoty; * Co buduje tron złoty * Dla człeka, na którego * Sprawiedliwość każdego * Czasu może zaprzysiądz, * Że jest piekieł wart tysiąc. * Takie cacko ci poda... * Cóż sierotko!... czy zgoda?
(Żebraczka łzy ociera, Matka Boska mówi dalej):
Za najmilsze dni owe, * Kiedyś wiodła rozmowę * O Mesyasza przybyciu, * Będziesz Go nie w powiciu * Nie na sianie oglądać... *
On sam będzie pożądać * Wiecznej z tobą rozmowy, * Twarz w twarz, głowa do głowy. * I tak w onej krainie * Tyle wieków upłynie, * Co łez
któreć wyciekły, * Co słów usta wyrzekły, * Co jest listków na drzewach. * Co ziarn w bujnych zasiewach; * A te dziwne rozkosze * Ani
nawet potrosze * Nie zbliżą się ku końcu, * Bo pod oną opończą, * W której wszystko Bóg trzyma, * Czasu zgoła już niema. * Z powodzi lat złożone, * Falą wieków spiętrzone * Wiekuistości morze, * W łono kryjąc się Boże, * Niema dna, ni wybrzeży, * Słowem nigdy się mierzy.
O kraino cudowna!... * Memu szczęściu cóż zrówna?
Ale pono to Święci * Płakali, że pieczęci * Na niebieskiej są bramie, * Których człowiek nie złamie.
Lecz Bóg-Człowiek je skruszy.
Ach! tak... wpośród katuszy...
(Ociera łzy skrycie i ukazując żłób, mówi dalej do żebraczki):
A oto On we żłobie! * Ach sierotko! cóż robię? * Pocieszam cię
i uczę, * A bez końca odwłóczę * Twoje bliższe poznanie * Z źródłem
pociech, na sianie... * A zajrzyjże do żłobu.
(Żebraczka robi krok naprzód, potem krok cofa się w tył i mówi):
Pasuję się z sobą... * Serce aż się wydziera, * A śmiałość mi odbiera * To, że ze mnie czuć błoto.
Śmiało! śmiało, sieroto! * Więcej On się w tem błocie * Kocha,
co na sierocie, * Jak w perełkach bogacza, * Który o niej zobacza.
(Chwyta Matka Boska żebraczkę za rękę i prowadzi do żłobu wolnym bardzo krokiem, żebraczka klęka, a Matka Boska idąc, śpiewa półgłosem):
Jezus mój ubogi * Wskazał nowe drogi...
Wśród zbytków pałaca * Bogacz się zatraca.
Lecz się nie zatraci, * Gdy Boga zbogaci.
Kto czyni jałmużnę * Temu niebo dłużne.
Sieroteńka w domu * Jako Bóg jest komu.
Ta kolęda i mowa * W sobie dla nas coś chowa; * Ale wiedzieć Bóg
raczy, * Które słowo co znaczy.
(Królowie pospuszczali głowy, jakoby w zamyśleniu. Tymczasem Matka Boska doprowadziwszy sierotę do żłobu, uchyla płaszcza i mówi jakoby pocichu do Jezusa):
Króle się durnieją, * Niechże zrozumieją.
(Ledwie tych słów domówiła, kiedy królowie zaczęli jakoby pocichu rozmawiać między sobą):
Ach! już wszystko rozumiem.
Ja wyrazić nie umiem, * Ale wszystko też czuję.
I mnie coś tam się snuje.
(Matka Boska uchyliwszy płaszcza, pokazuje twarz Jezusa żebraczce, ta przez chwilę się wpatruje, potem upada na kolana i śpiewa):
Wyglądany od sieroty * Zbawicielu witaj złoty! * Puste dla niej
są tu kraje... * Weźmiesz ją, gdzie ból ustaje.
Spłakałam się na obczyznie, * Uraduję się w ojczyznie * Z Tobą,
święty Oblubieńcze, * Com Ci wiła na skroń wieńce.
Chocieś Ty jest Król niebieski, * Na kolebkę nie masz deski; * Wół z osiełkiem się litują, * Cząstkę żłobu Ci darują.
Nie masz na czem głowy złożyć: * Co bydlątka miały spożyć * Pachnącego garstkę siana, * Ustępują też dla Pana.
Wiatr szparami zimny wieje, * Wątłe ciałko Ci sinieje, * Wół z osiełkiem parą ciepłą * Z nozdrzy, grzeją Ci twarz skrzepłą.
To Ty, co świat utrzymujesz, * Miłosierdzia potrzebujesz * Od osiełka i od woła, * A nie przykrzysz Sobie zgoła.
A ja robak, proch mizerny, * Z pychy czułam ból niezmierny, *
Że od ludzi żebrać trzeba * Dachu szmatki, kęsa chleba.
O! poprawię się już, Panie! * Twoje ze mną porównanie * Wszyst¬
kie rany mi zgoiło, * Jakby nigdy nic nie było.
(Żebraczka powstaje, bieży do nóg Matki Boskiej i z płaczem woła):
O Ty, matko serdeczna! * Cześćże Tobie, cześć wieczna, * Żeś sierotę zbolałą, * Zanękaną, nieśmiałą * Ośmieliła do Syna... * O szczęśliwa godzina!
Gdyby ten, co jest w żłobie, * Łaski nie dał swej Tobie, * Mój głos brzmiałby daremnie... * Jemu dziękuj, a nie mnie. * Pragniesz Mu się wywdzięczyć? * On ci może nastręczyć * Nieraz porę sposobną, * Byłeś Mu być podobną * Chciała, jako w ubóstwie, * Tak i w innych cnót mnóstwie. * A błagani cię sieroto, * Wespół z Bogiem tym o to: *
Strzeż się piekła ucieszyć... * Lepiej umrzeć, niż zgrzeszyć.
Niechże mnie Bóg ochrania * Do samego skonania!
(Klęczy jeszcze przez chwilę przed Matką Boską, a królowie rozmawiają między sobą, jakoby z cicha):
Trzeba jej dać jałmużnę.
Ja kieszenie mam próżne, * Bo prócz złota bryłeczki, * Com włożył do skrzyneczki * Wraz z darami waszemi, * Nie wyniosłem z mej ziemi * Ani nawet grosiczka.
Nie zawadzi pożyczka.
Niech nagrodzi Bóg tobie * Chęć; ja wiem już, co zrobię...
Mówią coś o jałmużnie, * Modliłam się niepróżnie.
Wiem już z twego wyznania, * Żeś za nami szło Dziecię, * By jałmużnę wziąć przecię; * Jałmużna jest gotowa, * A ty do nas ni słowa. * Twe serduszko Dziecięce.
Tej anielskiej Panience * Wynurzyło się szczerze, * Czemu chętnie ja wierzę, * Iż ci twój chleb żebrany * Z piołunem był mieszany, * Boś z litości go jadło. * Co jest z pychy, upadło, * Jakto widzę, z kolędy, * Teraz niewiem, którędy * Chodzą myśli Twe dziecię!
Niechże ci się nie wplecie * W serce inna dziś wada, * Zazdrość... owa szkarada!
Podobieństwo z Jezusem * Zrobiło mnie Krezusem:[4] * Nad perełki, kamienie * Dziś ubóstwo me cenię. * Szczęśliwam jest jak w niebie, * Zapomniałam o chlebię * I o wszystkiej marności; * A co do tej zazdrości, * Nie rozumiem Cię, Panie!
Ej! to żart był, kochanie!
Niech król objaśnić raczy, * Co ten jego żart znaczy?
Ja się wstydzę, żem sobie * Żarcik zrobił przy żłobie. * Wolałbym już przeprosić * Boga i nic nie głosić.
Ośmielasz mnie, Maryo... * Rzeczywiście się kryją * W żarcie
myśli poważne.
Dziecię! bądźże uważne.
Tyś podobna do Boga * Przez to, żeś jest uboga. * Ja mam ziemię, pałace, * Wielkie hufce wojsk płacę * Dukatami ze skrzyni... * To różnicę też czyni * Pomiędzy mną a Bogiem. * Zbyt to dla mnie jest srogiem! * Boga muszę zbogacic, * By różnice zatracić. * W twej go widzę osobie, * Więc chcę wsparcie dać tobie. * Nie przyjmujesz jałmużny, * Jakbyś chciała, by próżny * Był mój zamiar jedyny, * Byś do Boskiej Dzieciny * Sama była podobna.
(Król Melchior wsypuje żebraczce złoto w nadstawioną torbę. Jednocześnie przybliża się król Kacper i mówi do żebraczki):
Są powody niepróżne, * Byś ode mnie jałmużnę * Przyjęła też łaskawie. * Snem to wyda się prawie, * Co ci powiem... że w niebie * Miejsca zyskać bez ciebie * Nie potrafię ja sobie... * Tę zagadkę przy żłobie * Łatwo pojmiesz niebogo: * Jaką miarką ja Bogu, * Taką Bóg mi odmierzy. * Niebo się nie należy * Mnie, bo wkupić się trzeba * Mnóstwem cnoty do nieba. * A jam w cnotę ubogi, * A mnie ciąży dług mnogi, * Bom uczynił złość różną... * Więc niebo jest jałmużną, * Którą Bóg mi da za nic, * Z miłosierdzia bez granic.
Wyraźnie to coś będzie, * Z tych słów moich w kolędzie: * Kto czyni jałmużnę, * Temu niebo jest dłużne.
Moja żona jest chora, * Przy niej córka już spora * Pozostała, i dziatki * Drobne strzegą też matki. * Wszyscy rzewnie płakali, * Gdy
mnie w drogę żegnali, * Że nie mogą iść ze mną * Na zabawę przyjemną * Z Mesyaszem w stajence. * Łzami rosząc mi ręce, * Wśród gęstego całusa * Prosili, bym z Jezusa * Zdjął choć jaką szmateczkę; * A nie, to choć niteczkę * Z powij aka uzyskał. * Bogu łzybym wyciskał, * Nowe, gdybym z płatuszków, * Co mu i tak paluszków, * Nóżek objąć nie mogą, * Wziął co; rzeczą też srogą * Poczytałbym, dla nitki * Znów rozwijać te zwitki, * Co tak zręcznie Marya * Dziecię niemi obwija; * Nie pozwolę więc sobie. * Lecz ja lepszą rzecz zrobię ... * Chciałbym... a gdy nie
mogę * Boga z żłobem w swą drogę * Wziąć ... inaczej zaradzę ... * W mój dom ciebie wprowadzę * Udręczona sieroto, * Przebolała tęsknotą ! * Chora żona i dzieci, * Wszystka świta się zleci. * Nie widzieli we żłobie * Boga... ujrzą Go w Tobie; * Powiem: oto Go macie! * Ni w bogatszej jest szacie, * I Ni ma lepsze ogrzanie, * Ten, co leży na sianie. * Dopieroż się ucieszą! * Z usługami pospieszą: * Nakarmią cię, napoją * I kalectwo zagoją.
(Żebraczka spuściwszy głowę, przykłada rękę do czoła, jakoby w zamyśleniu. Tymczasem Matka Boska mówi sama do siebie):
Łaskę Boską czuć wszędy, * Toć to z mojej kolędy: * Sieroteńka w domu, * Jako Bóg jest komu.
Ani mogę ja wiedzieć, * Co wam na to powiedzieć. * Gdy z tułactwa i nędzy * Przyjdę do tych pieniędzy, * I zamieszkam pałace, * Naraz wszystko utracę * Podobieństwo do Boga. * A nareszcie, jak droga * Matka moja Marya * Postanowi, tak i ja.
Lube moje kochanie! * Za twe we mnie ufanie * Ja dziękuję ci czule. * Gdybyś jednak w szczególe * Najdrobniejszem pojęła, * Com już tobie rzeknęła, * Przed chwilą o cnót mnóstwie * Czułabyś, że w ubóstwie, * Dajeć Jezus ten złoty * Prostą drogę do cnoty * Onej, która przy skonie, * Gdy się wszystko rozwionie, * Gdy uczynki ustaną, * Z cnót zostanie wybraną, * Jako pełność ziarn z kłosów, * By w światłości niebiosów * Sama trwała przez wieki, * Co popłyną jak rzeki... * A miłość jest tą cnotą? * Lecz nim tobie, sieroto! * W przykładzie ją tu wskaże, * Pierwej z tobą rozważę, * Czy jest słuszna ta trwoga, * Że nie będziesz uboga, * Kiedy pójdziesz do króla. * Słuchaj... póki otula * Cię sieroca pokora, * Nikim gardzić nie skora, * Póki twoją pieszczotą * Będzie Jezus, nie złoto, * Póki będziesz gotową * Z woli Bożej znieść nową * Nędzę, żebrać na jadło, * Gdyby ci tak przypadło; * Póki równo ci wszystko: * Być robaczkiem na listku, * Źdźbłem, z którem się wiatr bawi, * Lub królową, co stawi * Milion wojsk na polu... * Byle
zgodnie z tą wolą; * Poty, choćby przy tronie; * Choćby nawet w koronie * Lub wśród bogactw Krezusa, * Podobnaś do Jezusa. * Wszak i Jezus ma światy, * Jednak nie jest bogaty * Jako ziemscy bogacze ; * Bo na życie tułacze * Zszedł do żłobu nędznego * Z woli Ojca Swojego. * Teraz wróćmy do owej * Cnoty, wszech cnót królowej.
(Na chwilę umilkła, jakoby namyślając się, od czego ma zacząć dalszą mowę. Potem wskazała na żłób i rzekła):
Oto Jezus!... chcesz taką * Być?... To dobrze!... więc jako * Kropelka do kropelki, * Tak ty proch i On wielki * Podobni się staniecie, * Jeśli sprostasz Mu
dziecię, * W tej miłości, dla której * W potop nędzy zszedł z góry... * Oj nie sprostasz! usiłuj, * Choć nie sprostasz ... więc miłuj! * Dobrym sercem radości * Z pokazania miłości * Nie wydzierać, to także * Jest miłością... więc jakże, * Wzgardzisz łaską królewską? * Toć i łaskę niebieską * Na swą głowę sprowadzisz, * Jeśli kiedy zaradzisz * Swoim bliźnim w ich biedzie, * Gdy jak w raju ci będzie. * Niech się wszystkie łzy twoje, * Co płynęły jak zdroje, * Naraz w kupę tu zbiorą * Już z nich będzie jezioro. * Łzy słodziutkie i tkliwe, * Których w czasy szczęśliwe * Tylko z tęsknot do nieba * Sercu było potrzeba; * I łzy gorzkie, sieroce, * Ciężkiej nędzy owoce, * Byłyby w tym jeziorze. * Ale nie wiesz nic może * O łzach,
które przez życie * Bodaj codzień obficie * Jako powódź płynęły, * O łzach, które błysnęły, * Na źrenicy z wesela, * Że się komu udziela * Grosza, szmatki, lub chleba, * Gdy mu bardzo potrzeba. * Kiedyś była u matki * I zapukał do chatki * Dziadek, chleb mu wyniosłaś; * Ale z szczęścia nie rosłaś, * Jak urosłabyś teraz, * Kiedyś sama już nieraz * I namarła się głodu * I siniała od chłodu. * Żebyś taką łzę błogą * Uroniła, niebogo! * K'temu coś mi się marzy, * Wnet sposobność się
zdarzy...
(Zaledwie mówić przestała Matka Boska, Wszedł do szopki drżącym krokiem żebrak, mający zaledwie postać człowieka. Siwa broda roztargana do pasa mu sięga, twarz przeraźliwie blada, czoło gęstemi zmarszczkami poorane, policzki okropnie zapadłe; przez łachmany, zaledwie trzymające się jeszcze na ramionach, świeci nagość. Pastuszkowie, jakby z przerażenia na widok tego nędzarza cofają się parę kroków od niego i ciche szepty wszczynają się między niemi).
Gwałtu! jakież to widmo!
(Prokop, Marta i Walek, którzy dotąd przed żłobem klęczeli, na stłumiony od przestrachu szmer pastuszków obejrzeli się, a ujrzawszy nędzarza w łachmanach, z przerażeniem powstali, tuląc się do gromady. Szmer nie ustaje).
Trup, co wiatry go wydmą * Po dniach kilku z mogiły, * Jestże bardziej niemiły?
Niby patrzy, a oczy * Ma zagasłe...
To nie człowiek, to trup!
Poszaleliście!... * To jest żebrak zgłodniały.
Biedak!... jakże drży cały!
To on!... cóż się mu stało? * Gdy majętność mi całą * Wydarł, wszak był bogaty... * Kiedy na się wdział szaty * Po mych ojcach wzorzyste, * Zapiął klamry złociste, * To czci ludzkiej pożądał, * Bo jako król wyglądał... * Dziś tak nędznie
odziany! * Wziął dobytek i łany, * I był w takim dostatku, * Że nie przejadł z czeladką * Chleba, masła i sera... * Dzisiaj z głodu umiera!
(Tymczasem żebrak cisnął się na snop słomy i wyjęknął jedno tylko słowo):
Miłosierdzia!..
(Żebraczka zbliżywszy się do żebraka wciąż leżącego na słomie, przychyla się ku niemu i mówi jakoby pocichu):
Ja dukatów mam dużo: * Niechaj wszystkie ci służą.
(To mówiąc, żebraczka przesypuje złoto w torbę żebraka, który spojrzawszy na jej twarz, nagle przed nią upadł na kolana i drżącym od wzruszenia głosem zawołał):
Tyżeś to jest niebogo! * Com ja ciebie tak srogo * Wygnał z domu rodzica? * Nieprawego dziedzica * Twych niw bujnych i włości * Karzesz zbytkiem litości?
Podobieństwem ja mnogiem * Chcę zjednoczyć się z Bogiem. * Tyś tak bardzo Mu zgrzeszył, * A On, by cię pocieszył, * Że ci wszystko przebacza, * Z niebios króla w tułacza * Przemienił się na ziemi... * Z pod płaszczyka słodkiemi * Oczki zwraca ku tobie.
Nie widzisz Go we żłobie?
Zdumienie mnie przenika... * Dla jednego grzesznika * Bóg wielki jest wcielony, * A cóż ludzi miliony?
Matko! niech mnie ratuje * Twoja mądrość... ja czuję, * A nie umiem tłumaczyć.
A to się tak ma znaczyć: * Bóg dla wszystkich się rodzi. * Z niebem wszystek świat godzi; * Ale choćbyś na świecie * Był sam jeden, Bóg przecie * I tak zstąpiłby z nieba, * Gdy cię zbawić potrzeba.
Pojąć tego nie mogę.
Różnych myśli przejść drogę * Musisz, zanim zrozumiesz; * Pojąć chociaż to umiesz, * Że kto ogień tchnął w słońca, * Sam jest wielki bez końca. * Idźmy dalej tą drogą: * W nieskończonym więc Bogu, * Nieskończone jest wszystko, * Jak w majowym są listku * Wszystkie żyłki majowe. * Wytęż serce i głowę, * Wnet się skończy zawisłość... * A więc w Bogu i miłość * Nieskończona jest także, * Zastanów się... więc jakże? * Będzie tylko skończona, * Kiedy ciebie w ramiona * Swoje ciepłe ujmuje? * O nie! Bóg cię miłuje, * Bez końca i bez miary. * Nieskończone ofiary * Podjąć gotów dla ciebie, * W twojej duszy potrzebie. * Gdybyś wiecznie miał zginąć, * Gotów za cię rozwinąć * Na krzyż Swoje ramiona... * Tyś wart śmierci... On skona...
O mój synu, mój synu! * Łzy przed czasem już płyną...
Z oczu moich łza ciecze, * Chyba życie uciecze * Z nią, od zbytku zdumienia. * Jakże łakną widzenia * Boga w ludzkiej osobie!
Patrz, oto On tam w żłobie.
Oto Bóg, co Go szukasz...
(Żebrak wejrzał na Jezusa, rzucił się na twarz przed żłobem i mówi ze łkaniem:)
Jakże ciężko mnie, Panie! * Twe dotknęło karanie: * Cudza własność wydarta * Za natchnieniem od czarta, * Na uciechy szła marne, * Gdym w sumieniu chciał czarne * Zgryzot zabić robactwo. * Ale wszystko bogactwo * Nie dało mi dość trunku * Na zabicie frasunku. * Już sędziowie przeklęci, * Co datkami ujęci, * Prowadzili mą sprawę, *
Ziemię mają na strawę. * A jam blizki konania... * Przyjmuję bez szemrania * Karę Boską za grzechy; * Lecz bez kropli pociechy * Umrzeć nie daj mi, Panie! * Który,
leżąc na sianie, * Wątły niby i mały, * Zmieniłeś już świat cały. * Jako tchnąłeś w sierotę * Przebaczenie win złote, * Tak i we mnie tchnij skruchę, * Żeby oczy mnie
suche * Nie dobiły na sądzie.
(Teraz Prokop, Marta i Walek zbliżyli się do żebraka i po kolei mówią):
Na morzach i na lądzie * Złe straszniejsze nie było * Jak to, co mnie splamiło. * Lecz mnie rozpacz omija, * Bo mówiła Marya, * Że mi Jezus daruje; * Pokój w sobie już czuję.
I jam też jest grzesznica; * Lecz ta święta Dziewica * Chroni mnie od rozpaczy. * U mnie wiele to znaczy * Że ta matka jedyna * Właśnie matką jest Syna * Skrzywdzonego przez grzechy.
Jabym nie miał pociechy * Dotąd ani kropelki, * Bom też grzesznik jest wielki... * Ale gdym jej uwierzył, * Jakoby grom uderzył * W rozpaczliwe zgryzoty, * I już pokój mam złoty.
Zważaj dobrze Jej słowa; * Bo w nich balsam się chowa * Wszystkie rany gojący.
KOLĘDA.
Cóżeś Ty jest, co zstępujesz * Na nas jak zjawienie, * I po gęstych łzach sprawujesz * W sercach uciszenie? * Czyś Ty echo pieśni jakiej, * Która brzmi w krainie, * Gdzie nie sięga ból nijaki, * Nigdy łza nie płynie? * Czyś Ty której
gwiazdy promyk, * Co Boga najbliżej * Uczepiony ma swój płomyk, * Od siostrzyczek wyżej? * Czyś Ty sen jest, co niebiosa * Podajesz w ramiona, * Ale znikniesz jako rosa, * I człek z żalu skona?
Aniś Ty jest echo pieśni, * Ani promyk gwiazdy, * Aniś Ty sen, co się prześni * Jak marny sen każdy; * Aleś Ty jest gołąbeczka, * Co do łez strumienia * Z górnego dążysz gniazdeczka: * Tyś pokój sumienia.
Nie tak cieszyłby się chciwy * Człek z tego widoku, * Że na jego pada niwy * Złoty deszcz z obłoku, * Jak nas cieszy zstępujący * Złoty pokój z nieba... * Jakże Jezu kochający, * Dziękować Ci trzeba.
Ach błagamy Cię w pokorze, * By tych łez strumienie * Zbierały się, jako morze * Wciąż na oczyszczenie; * By nam po łzach było biało, * A tak biało w duszy, * Jak na górach, kiedy całą * Nockę śnieg popruszy.
(Po skończonej kolędzie klęcząc jeszcze przez chwilę Prokop, Marta, Walek i Żebrak, oglądając się coraz na Matkę Boską. Ta obejrzała się na nich także parę razy, wreszcie chwyta w dłoń złoto od królów ofiarowane i mówi do Żebraczki):
Szczerze powiedz mi dziecię! * Tyś jałmużnę swą całą * Ubogiemu oddało?
Całą.
Widzę, od głodu * Mdlejesz, nim król ze Wschodu * Do zamku cię zawiedzie, * Nie wytrwałabyś w biedzie.
To ja zwrócę połowę.
Ach! spokojną miej głowę; * Żeś wziął wszystko, nie szkodzi, * O naukę tu chodzi.
Za wzór, któż ci mógł służyć, * Żeby oczy zamrużyć * Tak ze szczętem na siebie, * Gdy jest bliźni w potrzebie?
Za wzór Jezus mi służy * Na Swe Bóstwo wzrok mruży, * Całego się zrzekł nieba, * Gdy Go biednym potrzeba.
Uczennicy Swej drogiej * Nauczyciel ubogi * Daje dłońmi własnemi * Wszystko, co ma na ziemi, * Nim wszystko, co ma w niebie, * Da jej ... nim jej da Siebie.
Panu ziębną paluszki, * Wszak cieplejsze pieluszki * Kupić można za złoto.
Bądź spokojna, sieroto! * Gdyby nazbyt to było * Jezusowi niemiło, * Że zziębnie źle spowity, * Ojciecby Go w błękity * Gorejące słońcami, * Swemi powił rękami. * Ale Matka zna Syna: * Uśmiecha się Dziecina, * Bo większego wesela * Ani
z ojcem podziela * Wśród Anielskich wojsk w niebie, * Cieplejszego odzienia * Pozbawiła ... Niech z cienia * Szopki wyjdzie wzór światu, * Że kto wsparcie dał bratu, * Gdy jest w ciężkiej sam biedzie, * Z biedy go Bóg wywiedzie * Jeszcze tutaj koniecznie, * Nim nagrodzi go wiecznie.
(Domówiwszy tych słów, Marya milczy przez chwilę. Król Kacper przeciera oczy, a głowę ma nachyloną ku ziemi, jakoby w ciężkim smutku. Król Baltazar zwraca się do króla Melchiora i szepce mu do ucha, wskazując na króla
Kacpra):
Na Kacpra patrz, Melchiorze!
KRÓL BALTAZAR.
Może strwożył się we śnie:
Ach! aż patrzeć boleśnie.
Spytaćby nie szkodziło...
Ach mój bracie, mój miły! * Ledwie mi się skleiły * Ociężałe powieki, * Miałem sen, co na wieki * Zostanie mi w pamięci. * Nie wiecie, co się święci...
Na Dzieciny tej życie * Godzi Herod król skrycie.
Ach! mój Boże! mój Boże!
Czy być może? * Zważaliście zapewnie. * Jak on tkliwie i rzewnie * Mówił o Mesyaszu, * Gdyśmy w drogę tę naszą * Spiesząc, z nim się widzieli.
O! był to głos zdradliwy... * A przecież mi Bóg żywy * Dał we śnie tę przestrogę, * Byśmy inną już drogę * Za powrotem obrali, * A Heroda mijali.
Święty rozkaz jest Boży... * Jeno, że się nadłoży * Przez to kawał nam drogi.
Za to szopki tej progi * Prędzej rzucić nam trzeba. * Mnie żal będzie jak z nieba * Oddalić się od żłobu; * Ale jabym do grobu * Wpędził żonę mą chorą.
mówi żałośnie):
Na tym świecie nikomu * Radość długo nie służy... * Król ze mną do podróży * Niebawem się wybiera. * Serce mi się rozdziera, * Że Cię Matko porzucę. * Wkońcu
ku mej nauce * Jeszcze powiedz słów kilka. * Jabym chciała, by chwilka * Odtąd w życiu mem każda * Świeciła się jak gwiazda * Panu Bogu na chwałę.
O! jest sposób, że całe * Latka tobie dziewczyno! * W chwale Bożej upłyną, * Jakby jeden paciorek.
Jakiż sposób?
Czy wiórek * Na ognisko dołożysz, * I wesela przysporzysz * Przeziębieniu gościowi, * Co się w kącie sadowi; * Czy dziecku ze źrenicy * Wyjmiesz muszkę, w krynicy * Łez tonącą wśród bólu; * Czy wypielesz kąkolu * Krzak na czyim zagonie; *
Czy w niewinnych obronie * Słówko jakie wyrzeczesz; * Czy igiełkę nawleczesz, * By staruszkę wyręczyć, * Co się próżno chce męczyć; * Czy zrobisz co w potrzebie * Dla kogo, czy dla siebie; * Czy usiędziesz, czyś w ruchu, * Wszystko to czyń w tym duchu: * Boże! niech Cię to chwali. * Czy się cudna zapali * Gwiazda szczęścia nad Tobą; * Czy Twe serce żałobą * Napełni się okrutną; * Z wesołą czy ze smutną * List odbierzesz nowiną; * Nie zapomnij dziewczyno, * Ofiarować to Bogu: * W sieni, w izbie, czy w progu * Westchnij chociaż raz sobie * Do Tego, co jest w żłobie; * Tak w paciorek twe życie * Całe zmieni się skrycie.
(Zaledwie Matka Boska tych słów domówiła, kiedy wrota szopki z trzaskiem się rozwarły, jakoby gwałtownym wichrem uderzone. Stach zaczął drżeć okropnie. Pastuszkowie rzucili się do zamykania wrót; ale te się zacięły i długo
nie dały się zamknąć. Tymczasem Matka Boska, wejrzawszy na drżącego Stacha, pobiegła do żłobu, jakoby dla zasłonięcia Dzieciątka przed wichrem wprost bijącym przez rozwarte wrota, i rzekła do Jezusa):
Zakryję Cię, zakryję! * We mnie wicher niech bije.
(Ciszej, przychyliwszy się do Jezusa):
Stach wszystkiego się boi... * A może mu dla Twojej * Chwały kiedy (któż zgadnie?) * Narazić się wypadnie; * Gotowem na katusze * Męstwem natchnij mu duszę.
(Tymczasem pastuszkowie zamknęli wrota. Matka Boska spostrzegłszy to, odeszła od żłobu; ale jeszcze nie doszła do miejsca, gdzie zwykle siadywała, kiedy od strzechy oderwał się kawał krokwi, jakoby nowem uderzeniem wichru złamanej, i upadłszy na belkę, waży się nad żłobem w tę i ową stronę; ale zawsze więcej się nachyla ku tej stronie, gdzie leży Jezus. Spostrzegł to natychmiast Wojtek, krzyknął):
Gwałtu!
Synu mój miły!
(Okrywa pocałunkami Jezusa. Po chwili milczenia odzywa się jeden z pastuszków):
Niebiosa Go zbawiły * Przed Stacha, co drżał wszystek * Gdy za bydłem go listek * Niespodzianie w twarz trącił, * Lub gdy raptem kto zmącił * Przez rzucony głaz wodę; * A oto on pod kłodę * Zwaleniem się grożącą, * Szedł z ochotą gorącą.
Łaski to jest zwycięstwo; * Z trwogi wywiódł Bóg męstwo, * Za to cześć Mu oddajmy.
Ach! śpiewajmy, śpiewajmy!
Jezu! cudem ocalony, * Drugi raz nam narodzony! * Na ofiarę Ci składamy * Radość, którą z tego mamy.
Ty, coś męstwo sprawił w Stachu, * Który umierał ze strachu, * Gdy mu własny cień zastąpił, * Obyś i nam łask nie skąpił.
Żeby serca nam nie drżały, * Jeśli przyjdzie dla Twej chwały * Goryczami napaść duszę, * Lub się oddać na katusze.
Byśmy dzielnie mogli zawdy * Bronić Twojej świętej prawdy * Potrzebniejszej nam od chleba, * Coś ją z Sobą przyniósł z nieba; * By duch kłamstwa nas nie skaził, * A przy śmierci nie przeraził * Sprawiedliwy Twój sąd Boże, * Co do piekła skazać może.
(Zaledwie pastuszkowie śpiew ukończyli, kiedy szopka zatrzęsła się cała. Wszyscy razem zawołali):
Gwałtu! szopa się wali... * Niechże nas Bóg ocali!
(Wszyscy poczęli drżeć gwałtownie, oprócz Matki Boskiej, Józefa Świętego i Stacha. Trwa to przez chwilkę. Matka Boska trzyma wciąż na ręku Jezusa. Powtarzające się coraz wstrząśnienia szopki nagle ustały. Jeden z pastuszków zawołał):
Cud!
Cud!
Burza ustaje.
A mnie serce się kraje.
I mnie żałość rozdziera.
Mnie też na płacz się zbiera.
(Wtem Józef święty zbliża się do Matki Boskiej i mówi):
Zbierajmy się do drogi.
(Marya ogląda się wokoło po szopce, jakoby upatrując, aby czego nie zostawić. Józef święty mówi dalej):
Herod rozkaz dał srogi * Na wyrżnięcie tych dziatek, * Co u piersi są matek; * Bo go mami pokusa, * Że trafi na Jezusa * Między temi dziatkami... * Ale jakże go mami! * Bo oto Bóg Anioła, * W śnie mi zesłał i woła, * Żeby chwili nie zwlekać, * Do Egiptu uciekać.
(Matka Boska z pospiechem zabiera się do drogi. Wszyscy milczą, jakoby w osłupieniu; aż nareszcie jeden z pośrodka pastuszków wystąpiwszy na środek, mówi):
Bydlątka, co tu stoją * I ta szopa jest moją, * Więc osiełka dam Panu: * Niech przynajmniej z kochaną * Matką na nim pojedzie, * Łatwiej zresztą już będzie.
(Odwięzuje pastuszek swojego osiełka od żłobu i oddaje Józefowi świętemu. Ten wsadza na bydlątko Matkę Boską z Jezusem na ręku. Sam chwyta za cugle i wyprowadza z szopki. Pastuszkowie, jakoby dopiero teraz wychodząc z osłupienia, śpiewają za oddalającym sie Zbawicielem).
O Józefie, o Maryo! * Któreż góry was zakryją? * Gdzież bierzecie tę uroczą * Gwiazdę, światło naszych oczu?
Ach! osiełku, idź pomału, * By nieprędko nam znikało * Szczęście naszych serc jedyne... * Zatrzymaj się odrobinę.
Już są w progu, już za progiem ... * A! Herodzie, co nam z Bogiem, * Zgotowałeś to rozstanie * Przez swe krwawe rozkazanie...
Żegnaj nam tułaczu mały! * Oby nieba zatrzymały * Zgromadzone w chmurach wody, * Abyś stałe miał pogody.
Niech kamienie litość czują, * Precz z gościńców ustępują: * Niech się zrówna każdy dołek, * By nie potknął się osiełek.
I wilczyca głodna w lesie * Co stworzeniom zgubę niesie, * Swego Stwórcy niech się zlęknie, * Miasto kąsać, niech uklęknie.
Już się skryli w cieniach nocy...* A wszak w Ojca to jest mocy * Strzedz przez góry i parowy... * Bywaj zdrowy, bywaj zdrowy!
(Po skończonej kolędzie trwa przez chwilę milczenie. Wszyscy zgromadzeni przy otwartych wrotach ocierają coraz łzy, jakby w rzewnym płaczu. Wkoócu żebrak wychyla się bardziej za wrota, próbując niby, czy jeszcze nie dostrzeże Najświętszej Rodziny. Po długiem wpatrywaniu się, wraca do koła pastuszków i mówi żałośnie i ze łkaniem):
Dziecię moje, ty dziecię, * Coś sprawiło, że życie * Znośne jeszcze mi będzie! * Twoja pamięć się wprzędzie * W myśli przylgnie pieczęcią * Do serca... z tą pamięcią * Po wsiach będę się włóczył. * Gdyby mnie kto nauczył * O twych łaskach kolędy, * Tobym twoją cześć wszędy * Między ludźmi rozsiewał.
(Żebraczka na chwilę spuściła głowę, jakoby zbierając myśli, potem zbliżyła się do żebraka i rzekła):
Będziesz sobie tak śpiewał:
KOLĘDA.
Każecie mi: śpiewaj dziadku! * To zanucę wam o kwiatku * Takim, że mi znów każecie: * Dziadku! śpiewaj o tym kwiecie.
I za klamkę już pochwycę, * By wyjść za próg na ulicę, * A wy do mnie na ostatku: * Dziadku! jeszcze o tym kwiatku.
Luby kwiatek betleęmski * Świat zapachniał wszystek ziemski, * Gdy się cudem niesłychanym * Ze smugowem zmieszał sianem.
Kwiatuszek ten gdy we żłobie * Nie w wiosennej leżał dobie, * Łzy się jego rosą stały * I łzy także zapachniały.
A wy państwo, czy w swej chacie * Łzy ni jednej tu nie macie? * Nie powiecie: Bóg ci dziadku, * Zapłać za śpiew o tym kwiatku?
(Kiedy żebraczka skończyła swoją kolędę, wszyscy wychodzą z szopki, powtarzając dwie zwrotki z tej kolędy).
Luby kwiatek betleemski * Świat zapachnił wszystek ziemski, * Gdy się cudem niesłychanym * Ze smugowem zmieszał sianem.
Kwiatuszek ten gdy we żłobie * Nie w wiosennej leżał dobie; * Łzy się jego rosą stały, * I łzy także zapachniały.
(Za ostatnim pastuszkiem wrota się zawarły i jeszcze jakby w oddaleniu słychać zwrotkę):
Kwiatuszek ten gdy we żłobie * Nie w wiosennej leżał dobie, * Łzy się jego rosą stały, * I łzy także zapachniały.
- ↑ Świtę składają wielcy panowie i urzędnicy, którzy otaczają królów.
- ↑ Droga mleczna jest to ten pas jasny, złożony jakoby z kropek świetlnych, który w noc pogodną ukazuje się na niebie. Astronomowie utrzymują, że to jest niezmierna ilość gwiazd, które dla niesłychanej odległości nie dają się odróżnić jedna od drugiej.
- ↑ Purpura, strój królewski.
- ↑ Król jeden z najbogatszych w starożytności.