a sumptem JMC Pana Xawerego STEFANIEGO Obywatela Miasta J. K. M. WILNA do druku na pożytek Duchowny podane Roku 1766. drugi raz nakładem Amatorow z przedmową Raymunda KORSAKA w Wilnie 1807. Roku wydane, a teraz po trzeci raz 1828. Roku przedrukowane.
O! Polaku Współ rodaku, Czy w kubraku, Czy w paklaku,
W kapeluszu czy w kapuzie, Móy Francuzie! Nadstaw buzię. I ty tłusty Niemcze pusty!
Rzuć pekelfleisz i kapusty,
I ty rady czy nie rady
Rzuć menestry, czokolady. Panie Włochu! Oto z lochu
Xiążeczkę wydobytą z prochu,
Z myśli pobożną, W koncept zamożną Powitay, Przeczytay,
I sens, ieśli można, schwytay.
Dziś ona wyszła z pod prasy,
Autor zaś iéy w tamte czasy,
Był w Polsce Jezuita,
A Polska rzeczpospolita, Z któréy teraz kwita. Proszę, wołam, Ile zdołam, Zaklinam cię siaki taki
Ktokolwiek iesteś człowieku,
Chciéy poznać w dzisieyszym wieku, Dzieło wielkiego Baki.
Tam zobaczysz, iak nasz Baka,
Hippokreńskiego dosiadłszy szłapaka, Przed sobą pędzi Na kilka piędzi,
Śmierć z wielką kosą Nagą i bosą; Pędzi, mówię, na ziemię, Straszyć ludzkie plemię.
Patrzcie! iak tén potwór nagi
Straszne wszystkim daie plagi.
Tego porwawszy za szyię,
Kościaną nogą w tył biie,
Tego gdy chwyci za żebra,
Wnet nie pospolita febra, Zębami, Szczękami, Póty dzwoni; Aż uroni Duszeczkę, Lubeczkę, Jedynaczkę, Nieboraczkę; Ach! tak tak Nieborak.
Na kogo spóyzrzy ponura
Już w gardle tego pleura, Swe sceny zaczyna, Swe gorgi wycina Ostatnie, Aż w matnie Człowieka Z daleka Porywa Złośliwa.
Innych znowu tuz, muz, tuz
Już na łbie guz, guz, guz.
Potém przez nabrzmiałe szyie,
Wpadaią apoplexyie, I w głowie wątory Jak siano lub wiory, Zamęcą, Zakręcą.
Komuś daléy potwór srogi
Gdy podagrę wpędzi w nogi;
Próżno nieborak Jak rak
Słabą nogą wil, wil,
Nie ma więcéy życia chwil; Ból w piszczelach strzyk, Chory nogą bryk. Tak bez siły Do mogiły, Nie włada; Upada.
Gdy wreście z swoiéy szczodroty
Opatrzy kogo w suchoty, Wnet gorączki Jak zaiączki,
Po żyłach biegaią póty,
Aż śmiertelne sprawią poty.
Już kumpie poszły na schaby,
Już wzrok dziki oddech słaby, Ha pokuso! Na cię kuso,
Amazonka Już wędzonka, Tłusty panicz Cienki iak bicz, Bez sposobu Marsz do grobu.
Lecz czy tylko przez choroby
Śmierć ma na nas swe sposoby:
Nie masz z tą Jeymością ładu
Wszystkich biie bez układu. I w szkarłaty Dżga zakaty, I po suknie Dobrze stuknie; I po płótnie Tęgo utnie.
Gdzie iuż zmierzy ach! ach!
Tam nie próżny strach! strach! Wielkie chłopy Gdyby snopy,
O ziemię Jak brzemię Z naydaléy Powali!
Gdzie swoiéy zażyie kosy,
Lecą uszy, palce, nosy;
Gdy zaś przykłada kostura,
Trzeszczą kości; pęka skóra, I karki, l barki, I zęby, I kłęby Pomiele w otręby Człowiecze, Zawlecze, Upiecze, Posiecze, I sarna uciecze.
Śmierć głośna przez swoie czyny,
Obiegłszy wszystkie krainy,
Jeszcze się chciało Jéymości Dla iakiéyś okoliczności, Niespodzianie i pilno Odwiedzić stolicę Wilno.
W powietrze nietoperza wzniesiona skrzydłami,
Jak bocian robiąc nogami, Do miasta leci a leci.
Skrzypnęły iędzy wywiędłe sustawy,
Obficie proch z niéy sypie się plugawy;
Bo śmierć mimo wielkiego kłopotu,
Nigdy nie zna uczuć potu,
Lecz im więcéy dozna trudu
Tém więcéy z siebie wyrzuci brudu. Gdy długą pielgrzymką znużona, Do murów była zbliżona Kościół iéy w oczy zaświeci;
Bies iéy podał koncept z pierza
Blisko świętego usiąśdź Kazimierza, Zatém skromnie iak należy Siada na kościelnéy wieży.
Przez iakiś przypadek dziwny Nasz xiądz poeta przedziwny, Odwiedzić wyszedł xięgarza, Drudzy mówią, że winiarza; Co mu dochował przyjaźni wiary. I miodek miał bardzo stary. Pewnie go Autor kosztował Bo mu dzieło dedykował.
O niczém, nie wiedząc wychodzi z komnaty,
A w tém śmierć, która zasiadła na czaty,
Z wieży iak iastrząb spada na gołębia,
I swe pazurki, w karku pobożnym zagłębia. Baka na tak straszny pozew, Krzyknął, JEZUS, MARYA, JOZEF! Jak Jezuita skromnie się ułożył; Wzniósł oczy w niebo, łapki na krzyż złożył, Chcąc iednak uciec raptem się zwierci, A w tém mu xiążka wypadła o śmierci.
Widząc to Larwa rozstworzywszy ziewy,
Krzyknie; co znaczy ten kawał cholewy?
Przeląkł się Autor i zamilkł na chwilę Rzeknie: nic Pani, to są rubrycele!
Obaczym! wrzaśnie, i w tém zapalczywa,
Z ziemi pobożną xiążeczkę porywa.
Zayźrzy, i czyta, na siebie paszkwili,
A klechu, boday cię diabli wzięli!
Kto ci dał prawo, za pobudką marną
Tak mnie malować czarną?
Ty odrzutku Loioli tak wielkiego męża,
Za to żeś mnie opisał iak węża, Za koncept nie ladaiaki, Zażyy śmiertelnéy tabaki.
Próżno nasz Autor exorcyzmy gadał;
Próżno swe dzieło na innego składał;
Próżne wybiegi, trzeba by to słuchać,
Śmierć się nieumie nigdy rozdobruchać,
Ukląkłszy zatém na przeciw świątnicy;
Wzniósł oczy w niebo, zażył ciemierzycy;
W tém gdy mu w nosie srodze zakręciło,
Kichnął, drgnął trzykroć, i iuż go nie było.
Tak tedy mąż pobożny, i poeta wielki,
Który miał w głowie i klepki i belki, Idąc w niebieski przybytek, Zostawił dziéło małé, Sobie na chwałę, A nam na pożytek. Prawowierni chrześcianie, Co na powszechne żądanie Xięgę tę przebić śmieli, Jeźli czytelników swych przez to uięli, Nie pragną innéy nagrody, Tylko przez bliźniego miłości powody, Za duszę Autora, Poezyi Professora, Jeźli wola będzie czyia, Zmówić trzy ZDROWAŚ MARYA.
Ja zaś com skłopotał głowę,
Pisząc tak długą przemowę
I Bakę musiałem świecić,
By wam się lepiéy zalecić,
Słońce estymy Dla Polskiéy klimy, Z różannéy strugi! Samsonie drugi! Centrum honorów! Żywco autorów! Przyym tę przypiśnie, Co się umyśnie Do nóg twych ciśnie; A diabeł ani piśnie.
O! Hetmanie, na rydwanie,
Coś w ponsowym wiódł żupanie, Do Trok latem Z Maiestatem
Processyą. W dzwony biią.
Za twym śladem ludzie śpieszą
Boso, w bótach, wozem, pieszo, I łysiny, Jak patyny, I staruszki, Jak garnuszki.
Ale, ale, ku twey chwale,
Za tém woyskiem szły wspaniale Twe obozy, Pełne wozy Miodu, wódki, Zapach słodki, I kiełbasy, I frykasy, I wędzonki, I pieczonki,
I iędory, I ozory, I kurczęta, I pulmenta.
Bóg cię bronił iśdź przez lochy,
Gdzie czarownic sprosnych fochy! Gdzie tańcuią Z diabłów szuią, Świéce gaszą, Wiernych straszą,
Gdzie bazyliszek leży,
A kto nań tylko nabieży,
Wnet on podobny do kury
Zirknąwszy nań z ciemnéy dziury Oślepi, ogłuszy, Wywróci iak snopa; I iuż niemczyków kopa Tańcuie koło téy duszy,
Owo owo, Nie drwi głową Duszo święta, ni bezbożna Bo tamtędy, iśdź nie można. Tyś waleczny! Nie był sprzeczny,
Z diabły koncept niebezpieczny
Minąwszy szatański młyniec,
Przez bity szedłeś gościniec, Przez aury świeże, Pod Trockie wieże, Z mnogim twym ludem. I sławne cudem, Biłeś łbem progi, Bez żadnéy trwogi. Już chór skruszony, Rznie w semitony Swe antyfony;
Dmą miechy w dudy, Szeptaią ludy, W gęstym pokłonie, Wznoszą się wonie. Letnia i drobna, Każda z osobna Babka, Dziewica, Trzepie się w lica, Mołoyce, Jury, Wąsy, fryzury, Staią u kratki, I swe niestatki W skruszonym duchu, Składaią w uchu U spowiednika, Pragnąc krzyżyka. Po mszy, spowiedzi i po kazaniu, Każdy myśli o śniadaniu,
Każdy swe oczy Ku tobie toczy, A obiadowa pora, Nowy laur dla Promotora. Téy sławy czuiąc pochopy, Prowadzisz wszystkich do szopy, Przy okrzykach wesołości, Diabeł pęka od zazdrości. Ty zaś z myślą czystą Wznawiasz rzęsisto, W cnéy alternacie, »Do ciebie bracie!“bracie!«
O wesołości! szafarko nektaru,
Którego niebo z skąpego wymiaru,
Spuszcza po łócie na nasze padoły,
Mięszaiąc w cetnar licha i mozoły,
Któż teraz z ludzi zgadnie
Żeś iest w Hetmańskim puharze na dnie.
Pielgrzymko górnego gmachu! Jam cię poznał po zapachu, I nikt cię nie zoczy, Aż puhar do dna wytłoczy. Już szmer radośny W przódy słaby, potym głośny, Ucinki, żarty Humor otwarty, Niewinne śmiechy, Gry i uciechy. Osiadły szopy strzechy, Lecz diabeł przeklęty, Którego męczą grzechy, Skoroś ty poniosła pięty, Do miodowego rozcieku Namięszał diweldreku, I brodą długiéy wiechy, Pozmiatał twoich ze strzechy;
A na to mieysce posadził, Którą z piekła wyprowadził, Zwadę z długiemi zębami, Nafryzowaną wężami, W garści z kiiami, Z zapuchłém okiem, I chromym krokiem, Toż przy niéy plotkę, Czeczotkę Nabożną, iak kotkę. Więc każdy co łyknie, Zmarszczy się i syknie. Odchodzi mrucząc, roztrąca, Zżyma się niechęć gorąca.
Wnet mayster Bartek do maystra Szymona, »Co to waścina żona
»Cierpi do moiéy baby, »I u Łukasza sąsiada »Z przekąsem o niéy gada; »Chcesz bym ci połamał schaby,» To mówiąc Bartek, Cisnął mu w oczy półkwartek. W drugim kącie item. Z szlachcicem Witem, Przemówił się brat Antoni, I porwali się do broni, Szlachcic miał ślad oczywisty, »Co ty półdiable z Jurysty, »Przeymuiesz moie listy, »Którem pisał do przyiaciół?» I wnet go po uchu zaciął, A ten patryarchalnie, Jak go na odlew palnie,
Hrymnął o staie Szlachcic. I tylko nogą chyc, chyc, chyc, »Ratuy Panie liber Szyc, »Bo ten srogi certamen »Zrobi Szlachcicowi amen; Szyc wnet z podróżnéy apteki, Któréy ma pełne kieszenie, Dobywszy mydlane leki Wysmarował mu pół szczęki I podniebienie; Tyś Hetmanie biegł z buławą Mitygować woynę krwawą. A znaiąc te figle diable, Wziąłeś w drugą rękę szablę; Długoś rozwodził, Aż nim uchodził, I wrzawę tę pogodził, A diabeł zły, że nie zaszkodził,
Wypłatał tobie sztukę, Że miałeś potém kukę.
Słońce zaszło, padły mroki,
Każdy rzuca święte Troki, Jeden rakiem, Drugi kula, Łeb z siniakiem, Nos iak dula;
O Dubiński! niech Bóg strzeże,
Ledwoś minął święte wieże, Kiedy cię kruki, Czarne iak żuki, Wypadłszy z chmury Porwali do góry, Jak wilcy iagnie I posadzili w bagnie; Lecz ty nieustraszony Chociaż w błocie osadzony,
I za twe wielkie cnoty, Straciwszy żółte bóty, Patrzysz alić te kruki Przemienili się w kaduki, Nagie iak bizony, Łby czarne w rogach, Pazury na nogach,
Nos iak komma zakrzywiony, Ac tandem z tyłu ogony.
Poznawszy więc że to diabli,
Jak nie dobędziesz szabli,
Jak nie zaczniesz żwawo
Machać w lewo i prawo, Rąbać na krzyż
Wzdłuż, wszerz i wzwyż. Widzą czarty, Że nie żarty,
Zatrąbili głośne larum:
Zatrzęśli totum tartarum. Wnet srogie larwy, Różnych kształtów i barwy, Wypadły e stagno Okrzyczały całe bagno,
Czepiąc się na twym kołnierzu,
A tuś nam śmiały rycerzu!
Lecz ty odważny na ciosy,
Narąbawszy diabłów stosy,
Skończywszy bitwę wygraną,
Wracasz aż nazaiutrz rano.
Jak o tém głośno gadano,
Jak z ust twych własnych słyszano.
Ja zaś mówię, niechay żyie,
Komum miasto dedykacyie
Napisał tę długą chrie,
I z czyiego dzbana piię
Łask słodkich liczne dowody.
Co ma zawsze przednie miody,
I lipczyki i troyniaki
Nie żałuiąc ich dla Baki,
Czy w sobotę, czy w niedzielę.
Awięc u nóg twoich ścielę Opus to oprawne w skórę Cum humillimo operatore,
A twoie magna nomina
Niech późna proles wspomina.
Panuy świecie! nim straszna grobów pani
Aktem tragicznym twoie serce zrani.
Nie trudno, wierszów prawda dowieśdź może,
Xerxesów Perskich śmierć zmogła, i zmoże
Alexandrów, by nowych Pompeiuszów,
Wielkich Datisów, Bellizariuszów,
Emiliianów, lub Milcyadesów,
Rzymskich Fabiów, wiąż dzielnych Narsesów
Iéy moc, wielmożmość, bez granic panuie,
Silna potęga śmiało rozkazuie.
Ta szybko płynie, za bystre Sekwany,
Elby, Aluty, Sabaudy, Rodany.
Fortuny z życiem wydziera na wschodzie,
Atlantów łamie silnych na zachodzie,
Naydzie każdego w odległey Afryce,
Jedna państwami włada w Ameryce.
Cale widocznie iéy rząd despotyczny,
Musi podlegać prostak, polityczny
Nie trafi z nią się Doktor dysputować,
Ani Filozof w kontr argumentować,
Nikt się nie schroni w Sardyńskich Turynach.
Ani się skryie Węgrzyn w Waradynach,
Francuz w Paryżu, a Hiszpan w Madrycie,
Wszędy doścignie śmierć iawna, choć skrycie
Zblednieie Orzeł dość czarny, dwugłówny
Harpokratesem stanie, kto wymówny.
Nie skryiesz się naymilszy Polaku
Na wyższych Tatrach, na górnym Krępaku,
Wszędy doleci śmierć bez skrzydeł ptaka,
Chwyci w swe szpony Litwina, Polaka.
Ta prawda, wierszem tu iest wyrażona,
Na dusz pożytek światu otworzona.
Czytayże chętnie miły czytelniku,
A śmierć uprzedzay, cnotą, Katoliku.
Rzadki Fenix, rzadsza w świecie
Dobroć rzeczy: iak w komecie Umbr szlaki, Złe znaki W żywiołach, I ziołach.
Co śmierć wróży iak kometa
Saturn, silny dość planeta, Do sporu, Odporu Nie naydzie, Gdy zaydzie.
W życiu ięczym: ach niestety!
Szczęście, honor, nie bez mety: Bez chłosty, Dzień prosty Nie minie, Śmierć słynie.
Pożegnał się ten z rozumem
Kto świat sławił, świateł tłumem; Kto ceni, Lub mieni Śmiecisko, Świetlisko.
Że tu dobrze, mało, wiele,
Chyba świadczy mądre ciele; Kto uczył, Nie skuczył Sam sobie, W złey dobie.
Z pisma wiecie, Zle na świecie! Życie woyna, Niespokoyna. Ciało kat; SwiatŚwiat, psu brat A zaś bies, Zły to pies. Czy czuiemy, Nim zaśniemy, Czy piiemy, Czyli iemy; W grach, Radach, Brygach Turbuią, Katuią,
Ey do Nieba, Nam potrzeba! Tam pokoie, Słodkie zdroie Obłoki W potoki Obfite, Zakryte.
Świata okrąg krętna cyga
Nędzna, szczupła, iako figa; Do Nieba, Potrzeba, Ta meta, Zaleta.
Nie nasyci świat pigułka
Skruszy zęby twarda bułka; Kamieni, Nie mieni
Mości Panie weteranie,
Dość świat szumi, nim ustanie: Z tych szumów, Rozumów Nabądźmy, Nie błądźmy.
Młody może, stary musi
Bryknąć, bo go kaszel dusi: W tym leki Z apteki Nie radzą; Ba zdradzą. Moy staruszku, Przy garnuszku Darmo zgoła, Warzysz zioła.
Nic piwko, Choć z śliwką, Na dziady, Pasz rady.
Wybacz proszę, że ci bodzę
W pospolitéy wszystkim drodze. Twóy łubek, Pałubek Zawlecze, Uciecze, Zamiast konia, Śmierć pogonia; Kiiek w ręku, Ty bez łęku I oklep, Gdzie twóy sklep Pośpieszysz, Ucieszysz.
Sukcessorów, Nie bez sporów; Srebrnéy rosy, Złote włosy Poczubią, Cię zgubią, Jak ścierwo, Rozerwą. Raz zapłaczą, Stokroć skaczą Że iuż trupa Cna chałupa Nie widzi, Bo zbrzydzi, Won gnoiu Z pokoiu! Cała płata, Tam do kata!
Stare grzyby, Choćby ryby Pożarły, Potarły; Brząk łuska; Nie łuska! Złota siatka, Ta im matka I Ciotulą; Precz Babulo! Trzos bratem, Z Eufratem. Pieniążek, To bożek. Panie łysy, Tyś od misy Pierwszy w groby, Do żałoby:
Peruka, Oszuka; Na włosy Są kosy. W oczach mary, Okulary Śmiało stawią, Nie zabawią; Za czasek, Już w piasek Zdrobniejesz, Spróchniejesz. Starość stęka, Bo w niéy męka Nieustanna: Kasza, manna, Choć żuie, Nie czuie
Posiłku, W lat schyłku.
Kwaśna mina i ponura;
Dziad nie stąpi bez kosztura: Śmierć wita, Z lat kwita! Motyka Spotyka.
Starzec ślepy, oraz głuchy,
Słaby, z nosa spędzić muchy Wszak zgoła, Nie zdoła: Jak bryknie, Gwałt! krzyknie. Przy swym zysku, Łez w ucisku Nie ukoi; Mysz się boi
Choć czasem, Z zapasem Ma kota, Ze złota. Dziad nazywa garby, Skarby: Śmierć na skarby; Ma swe karby Bez liku, Bez szyku Podbiera, Zawiera.
Krzywo chodzi, garb przeważa:
Niechay każdy mocno zważa, Kto słyszy: Szczur, myszy, Parada, Dla dziada.
Wszyscy wiecie, Dziad iak dziecie: Śmierć przylepka, Grób kolebka: Kożuszki, W pieluszki Sposzyie, Spowiie.
W grobie dobrze dość na dziada,
Bo ucichnie wszelka biada: Nie męka, Nie stęka; Nie licho, Spi cicho.
Za igraszkę śmierć poczyta,
Gdy z grzybami rydze chwyta: Na dęby, Ma zęby; Na szczepy, Ma sklepy. Cny młodziku, Migdaliku, Czerstwy rydzu, Ślepowidzu, Kwiat mdleie, Więdnieie; Bydź w kresie, Czerkiesie. Ey dziateczki! Jak kwiateczki
Powycina, Was pozrzyna Śmierć kosą, Z lat rosą: Gdy wschody, Zachody.
Wszak poranek od wieczoru
Nie daleki bez pozoru Dzień z nocą, Karocą Tąż dąży, Świat krąży.
Dniem niedługo słońce parzy,
Cienią chmury, gdy się żarzy; Noc mściwa Sposzywa Blask szczyry W swe kiry,
Po zachodzie kwiat w ogróycu
Płakać musi, iak po oycu: Łzy rosy, Są głosy Do nieba, Bez feba. Śliczny Jasiu, Mówny szpasiu, Móy słowiku, Będzie zyku, Szpaczkuiesz, Nie czuiesz? Śmierć iak kot, Wpadnie w lot! A za nie wiesz, Że śmierć iak ież? Ma swe głogi, W szpilkach rogi?
Ukoli, Dowoli: Aż iękniesz, I pękniesz.
Czy ty głuszec, czy ty wrona?
Dusznych sępów chwyci szpona, Twa główka, Makówka, W swawoli, Nie boli.
Tobie w głowie skoki, tany,
Charty, żarty na przemiany: Śmierć kroczy, Utroczy Jak ptaszka, Nie fraszka.
W ślepą babkę, gdy śmierć skacze,
O czy ieden młodzik płacze!
Jey dygi Złe figi, Niestrawne, Dość dawne.
Łasyś zbytnie na cukierki
Jabłka, gruszki i węgierki. Śmierć iawna, Niestrawna, Połyka, Młodzika.
Świat gomułka, tyś pigułka,
Ale smaczna szczurom skórka: Gdy zwleką, Opieką, Wywędzą, Łez nędzą.
Tyś iak pączek, czy pępuszek
Od łabędzich twych poduszek:
Spisz długo, Śmierć sługą; Pościele, W popiele. Młodzieniaszku W adamaszku, W axamity Zbyt uwity; Twe lamy, Od iamy Nie skryią, Zaryią.
Świat na morzu, tyś w korabiu;
Śmierć robaczek iest w jedwabiu: Patrz tchórzu; Na morzu ZleZłe cale, Złe fale.
Kawalerze W pięknéy cerze, Na twe stany, Chcesz odmiany? Odmiana, Żeś z Pana, Brat łata, Gdy fata.
Kawalerów, śmierć szyderca,
Zrywa gwałtem, i z kobierca Łopata, Przeplata Wesele W łez wiele.
Nie bądź sadłem, czy iak masło:
Nie iednemu życie zgasło. Wszak mówią: Że łowią
Tak dudków, Bez skutków.
Żywe srebro, paliwoda
Na igraszki, czasu szkoda: Czas drogi, Sąd srogi, Co minie, Upłynie.
Nie dopędzisz, wczora cugiem,
Nie wyorzesz iutra pługiem; Minęło, Zniknęło, Bez zwrotu Powrotu.
O bogaczu, Godnyś płaczu! Masz sepety I kalety, Masz gody, Wygody, I futra Do iutra. Skarbiec pełny, Złotéy wełny, Złote runo, Lecz że z truną, Twe iuki, Dokuki,
Sobole, Są bole.
Bogacz Boga miałby chwalić,
I ofiary z bogactw palić. Bóg w niebie: U ciebie, Bez wróżek, Skarb bożek.
Jemu serce, kłopot życia
Jest oddany, dla nabycia Zysk cały, Nie mały, Kłopoty, Suchoty. Wszak zwiędniałeś, Ołysiałeś Jak skorupa, Liczykrupa,
Twa mina, Więdlina, Dla szczurów, Z pod murów.
Wysuszyło złote żniwo;
Abrahama czeka piwo, Po chwili Posili Śmierć łzami, Konwiami. Twoie złoto, Jako błoto I zapasy, We złe czasy, Z lat stratą Łopatą Śmierć z chuci, Wyrzuci.
Mości Panie, Z gliny dzbanie Poliwany, Pozłacany: Wie głucho, Że ucho Urwie się, Stłucze się.
Ma świat cały cię w respekcie:
A ty wszystkich w tym despekcie Że czyste, Wieczyste Wsi liczysz, Dziedziczysz: Lecz ta wada, Że świat zdrada. Co się wznieci, Krótko świeci:
Świat burka, Twa skórka Niech zważa, Poważa. Dbasz w brygady, Dbasz w parady. W złocie chodzisz, W złościach brodzisz Ta fama, Jest plama. Trup w szatach, Duch w łatach.
Wszak karmazyn w małéy cenie,
Gdy w paklaku złe sumienie; Grzbiet lśni się, Duch ćmi się Sierota, Hołota.
Masz tytuły, I szkatuły, W kieskach złoto, W sercu błoto Niecnota, Hołota, Przemaga, Zniewaga.
Masz parepy, spasłe cugi,
Choć nad włosy większe długi Parady, Bez rady Przychodów, Rozchodów. Masz rządziki Kapeliyki, Menwet skaczesz Nim zapłaczesz.
Źle żyiesz Zawyiesz. Śmierć nie śmiech, Dudy w miech. Teraz w rusa, Rwie pokusa, A w tryszaku, Smak iak w raku. Grasz tęgo, Z przysięgą. Bez chluby, Rad w czuby. Karty, szachy Niszczą gmachy, Z Faraona, Dobra strona Faluie, Czatuie
Wy panowie, Wy grandowie, Czy krzesłowi, Czy drążkowi, Patrzaycie, Zważaycie Poważnie, Uważnie.
Bóg Pan panów, i Hetmanów,
Jeden Rządca wszystkich stanów, On nosi, Wynosi, On zruszy, On kruszy.
Przezeń Orły i motyle,
Jle sił da, mogą tyle;
Nic z siebie W potrzebie Lamparty, Lwów warty. Z iego woli, Choć powoli Harde karki Łamią parki, A szturmy, Wież hurmy Gdy zoczą, W lot tłoczą.
Jego summy, sczuki, móle,
Karpat, krempak, lasy, pole, Gdzie zorza, Gdzie morza Panuie, Góruie.
Chwalcież Boga, przy powadze;
Honor rzecze: nie zawadzę Zbawieniu, W imieniu Wysokiém, Szerokiém.
Wielkie domy niech honory
Przy zalecie cnéy pokory Dziedziczą, I liczą Z ozdobą, Cnót próbą.
Wielcy, wyższe myślcie rzeczy,
A zbawienie w pierwszéy pieczy Trzymaycie, Dźwigaycie, Sumnienie Nad mienie.
Świat was liczy między Bogi.
Bozka boiaźń niechay trwogi Dodaie, Kim staie Przeboru Z honoru.
Bądźcie sercem piastunami
Kto uczynił was panami, Korzcie się, Módlcie się, Publicznie, Tak ślicznie
Jaśnieiecie, na świeczniku
Gaśnie słońce w swym promyku: Pomrzecie, Zgaśniecie, Jak śmiecie, Na świecie.
Cedry, dęby i topole,
Niszczą, kruszą wichrów wole. Pan iak dąb, Śmierci ząb Z pnia zwali, Obali, Krzesła, trony, Jéy ogony Zacieraią, I chowaią Ordery Do pery. Grobowce Pokrowce. Wszak nie w cepy Żyzne sklepy, Więcéy łupów Z pańskich trupów
Dość snadnie, Nieskładnie Pan padnie, Śmierć władnie.
Na wspaniałe głowy, szyie
Ostro patrzy, cynkiem biie: Na laski, Pasz łaski W iéy chęci Pieczęci. Wielkie głowy, Niech gotowy Pokłon będzie Tu, i wszędzie Jednemu, Wielkiemu, Prawemu, Sędziemu.
Swietne damy, Swiat was w ramy Jeszcze w życiu, W dobrém byciu Wprawuie, Szacuie Tak wzięte, Jak święte. A śmierć ślepa Jak szkulepa Nic nie zważa, Nie poważa; Chimera! Odziera;
Co złoto, Jéy błoto. Na fontaże, Mars pokaże Na fryzury, Głodne szczury Gotuie, Pudruie Siwizną, Zgnilizną. Umysł hardy Na kokardy Fatów spony, Girydony Tak szuby, Jak czuby Zwlekaią, Zdzieraią.
W lot kapturki Podrą szczurki Tam bukiety, I tupety; Salopy, Od ropy Zbótwieią, Struchleią. Ey boginie, Wszystko zginie! Wasze imie W krótkiéy stymie: Śmierć strzyże, I krzyże Manele, Rwie śmiele.
Darmo kanak zdobi głowy,
Gdy u kogo rozum sowy.
Przeważa Nie zważa: Zgnić grobie, Ozdobie.
Gdzie testament, tamto lament,
Łzy toczą się na dyament: Ach perło! Jak berło Śmierć zmiata, Do kata.
W świata morzu okręt drogi
Z czubem zerwie wicher srogi; Popłynie, Ach zginie! W łez rzeki, Na wieki.
Rogów moda, iak wicina
Wiatrem dęta paięczyna
Skurczy się, Pomści się Śmierć nagle, Na żagle. Nic wam damy, Złote lamy, Bez urazy, Ani gazy, Mantele, Manele Nie dadzą, Zawadzą.
O Dyanno! z ciebie mara
Czy poczwara, gdy czamara Przybierze, W ofierze Much roiem, Rop zdroiem,
Nic nie miło, Gdy się zgniło: Sztofy, tury I purpury, Wachlerze, Trup cerze Odmiata, Do kata! Nic po stroiu, Człek wor gnoiu, Pompę zbrzydzi, Świat ohydzi. Odrzuci, Bo nuci, Gazeta! Waleta! Śmierć nie modna, Kiedy głodna
Dumny z miny bohatyrze
Odkryy umysł, powiedz sczyrze: W humorze, Nie tchorze Krzewią się, Gnieżdżą się,
Tyś przybrany w pancerz, w spiże,
Twóy bucyfał uszmi strzyże: Sam mdleiesz, Truchleiesz! Dla Boga! Zkąd trwoga?
Wszak na strachy, są sztokady,
Dzidy, dardy, kołczan, szpady
Są działa, I strzała; Są wozy, Obozy.
Słyszę, mówisz: nic mi rany,
Nic plezyry, nic kaydany; Moc biedna, Śmierć iedna Nas trwoży, Strach mnoży.
Śmierć sroższa nad puginały,
Nad rumelskie dzidy, strzały Nad groty, Nad roty; Śmierć strzyże, Paiże.
Móy rycerzu, tchórz w kołnierzu;
Gdy śmierć stawa w twém przymierzu.
Ta liga, Nie figa! Zła mara, Ta para.
Ona pędzi; ogniem tchnące
Lwy, tygrysy, iak zaiące, Pancerze Jak pierze Drze, psuie, Tratuie.
Lotne sępy, i orlęta
Tłoczy, dłabi iak pisklęta, A znaczki, Jak raczki W lot szepcą, Gdy depcą.
Cudzych fortun ci siepacze
Płaczą, straszni iak puhacze,
Boleią, Truchleią; Pasz miny, Z ruiny.
Nie dostoi kiryś kroku,
Gdy iuż staną fata z boku, Śmierć żarty Z lamparty Wszak stroi, Ze zbroi.
Darmo skrzydła rozpościerać
Darmo w woysku się zawierać. Śmierć bunty, Przez runty Sprawuie, Zwoiuie.
Macedończyk zburzył Greki,
Sam w Kocyta wleciał rzeki
Tam spłynął, I zginął, Gdzie groble, Na wróble.
Xerxes wody brał w okowy,
Nie przedłużył lat osnowy: Tyś kłąbek, Nie dąbek, Broń nitki, Nim kwitki.
Żwawy marsa ty służalec
Gdy z piór strusich, choć kawalec Cię zdobi, Sposobi, Choć w marcu, Do harcu.
Choćby matka twa, Bellona
Była, iednak fatów spona
Cię ściśnie, Zawiśnie, Ich tęga Potęga.
Dziwią się, cię widząc, place,
Applauduią bomby, race Przy strzałach, I wałach Bułatach, Granatach. Przecie zamki, Jak bez klamki Twe moździerze, Jak pęcherze Rozdziera, Otwiera, Śmierć psuie, Ruynuie.
Nic w kaftanach z drotu hafty,
Pękną prędko, iako tafty Wszak Parka, Dość szparka, Dogodzi, Uchodzi. Śmierć w pokoiu, Czyli w boiu, Marsz, marsz każe I pokaże Mars czoła: Ty zgoła Zemdleiesz, Strupieiesz. Trąby, ra! ra! A śmierć gra! gra! Kotły bum, bum! Z domu! rum! rum!
Mości xięże, pieścidełko,
Proszę zgadnąć, gdzie pudełko Zamczyste, Sklepiste? Co xięży Mitręży.
Wszak w kościele, kleynot drogi
Xiądz, nie mosiądz, skarb to mnogi. Więc strata, Zakata Dość znaczna, Niebaczna,
By nie była, fata skryią
Dość przezornie, i zaryią. Tak wiecznie, Bezpiecznie,
Od zguby, Bez chluby. Móy duchowny Dość wymówny, Lecz na stronie, Nie w ambonie: On cicho: Grzech licho Nam robi, Nie zdobi.
Gdy pożary, we dzwon biią,
Wraz kościelne spiże wyią; Gdy grzmoty Z suchoty, Gdy chmury, Z nieb góry.
Ach! pioruny z gniewu chmury
Rzuca gęba z impostury:
Wołayże, I dbayże Nasz Mófty, Mów, mów ty!
Nie zaleta czci kapłańskiéy
Bydź dozorcą trzody Pańskiéy, A trzody Do zgody Nie wprawiać, Namawiać.
Xiądz nie xiężyc, niechże grzeie
Słońcem cnoty, niechay wleie W nas ducha, Aż skrucha Na duszy, Nas skruszy. Mości xięże Twe oręże
Brewiiarze, I ołtarze Znać daią, Wołaią: Oprawy, Poprawy.
Sam nie chwalisz mości xięże,
Kto źle chowa swe oręże: Móy xięże, Oręże, Zapasy, W złe czasy.
Nie chowayże ie w pokrowcu,
Nim zagrzebią cię w grobowcu, Do dania, Nie brania, Kurcz męczy, I dręczy.
Z ręką skąpą zgniią oczy;
Wkrótce życie w dół poskoczy. Szostaki, W żebraki Pozbyway, Zdrów byway!
Xiądz xiąg miewa futerały,
A pokrowiec w trumnie trwały, Śmierć mściwa Sposzywa, Gotuie, Czatuie.
Zła nowina mości xięże!
Nas czekaią żaby, węże: Dzwonnica Tęsknica, Zahuczy, Zamruczy.
Żyy z ołtarza móy pasterzu,
Trzymay z Bogiem nas w przymierzu Skutecznie, Statecznie, Cnotami, Modłami. Bożych darów, Nie z puharów Ampułeczką, Nie lampeczką Używay, Przebyway; By nad stan, Nie był dzban.
Mości xięże teologu,
Nim w śmiertelnym staniem progu Nas spytay, Przeczytay
Z Psałterza: SmierćŚmierć zmierza.
Mości xięże kapelanie
Kiedy pora nam nastanie, Że tańce, W różańce; Nowinki, W godzinki
Zamienią się? nasze karty
W xiążki święte, bo nie żarty! Żartuiem, Kartuiem: Śmierć czeka, Człowieka.
Świat, nie światło: ty świecznikiem.
Oświecayże słów promykiem,
Pożegnał się ten z rozumem,
Kto dwór zwał łask wielkich tłumem; Tam łaski, Jak trzaski Lataią, W łeb daią.
W obietnicach złote góry,
W skutku kruche łask farfury: Pan dworski, Kot morski; Choć mówny, Nie łowny.
Z domu wiedzie dość paradnie,
Lecz wyiedzie oklep snadnie:
Stół chiński, Koń fiński; Za katy, Strokaty. Ty dworaku Nieboraku, Kręcipięto, By nie wzięto, Patrz nieba; Coć trzeba? Uważay, Powaźay.
Tam wiek tracić, młodym fama;
Lecz w sumieniu znaczna plama: Gdy młodzi, Co szkodzi, To dbaią, Chwytaią.
Dworskie mody, polityki,
Łacno łamią cnoty szyki. W nich smaku, Jak w raku: Bez cnot nic! Będziesz fryc.
Złych kompanów straszne roty,
Z nich cię bierze grzech w obroty? Niecnota, Hołota, Kolega, Dolega.
Ze złym liga w długim czasie
Trzyma serce iako w prasie W niedoli, Swawoli; Złe kluby, Do zguby.
Nie dasz danku farbie z kretą:
Dwór bez cnoty, nie zaletą; Maniery, Cnot cery Są probą, Ozdobą.
Własnych fortun dwór podszewką
Bydź mienisz: lecz tą polewką Choć żyiesz, Nie styiesz: Wszak długi, W zasługi.
Kręci wirem świata morze,
Paliwoda tyś we dworze, Szeptami, Plotkami Dość sprawny I iawny.
Latasz wszędy, gdzie nie proszą,
Szczęścia skrzydła cię unoszą: Któś mydłem Ty skrzydłem Się zdradzisz: Zle radzisz.
Z fortun kołem mózg się kręci,
Fatów obrót nie w pamięci O kołku, Bydź w dołku, Z fortuny, Do truny.
Nie nasycą tany dworów,
Milsze tony świętych chorów; Tak wiecznie, Bezpiecznie Ta rada, Nie zdrada.
Więc co żywo skocz ochoczo,
Za instynktem szłapio, kroczo, W niebie dwór; Świat plew wór: Ta meta, Zaleta.
Na dworskiego polityka
Nie igraszka iest motyka, Łopata, Gdzie chata Pokaże, I skaże.
Przez świat sławny móy Polaku,
Dla wolności iedynaku Po tobie! Bo w grobie Niewola, Niedola.
Męstwo Marsa za Felixa,
Złota wolność za Fenixa Cię dała, Witała Dość dawno; To iawno.
Orły w herbie, biorą góry,
Z gór strącaią Park pazury: Na spony, Obrony Nie dóydą, W dół póydą.
Śmierć papuga lada iaka
Uczy gadać twego ptaka: Tu ślisko, Grób blisko: Gniy nisko Orlisko.
Ey Polaku, orli ptaku,
Nie ulecisz na rumaku Śmierć sidłem, Wędzidłem Uchodzi, Dogodzi.
Choć żółwiowe sprzęgay cugi,
Gdy przysądzą fatów rugi: Pośpieszysz, Ucieszysz Tą iazdą, Gdzie gniazdo
Ci pokażą tarte dęby
Co piłuią twarde zęby: Sośnina, Osina Naznaczy, Okraczy. Cny narodzie, Grób cię bodzie. Śmierć niezbyta, Niepolita Powoli, Niewoli;
W swe łyka, Zamyka.
Czy ty orzeł, czy ty kawka
Wkrótce zdłabi kaszel, czkawka Śmierć szyie, Zaszyie; Zwali, Obali. Móy Litwinie, W dobréy minie; Junak z ciebie, Kim w pogrzebie, Śmierć kroczy, Utroczy Pogonia, Bez konia. Wszak mawiaią, A nie baią:
Ciesząc żądze, Po pieniądzę Do Litwy, Bez bitwy: Bądź złoty, Z liczb cnoty.
Jak bez słońca nikną farby,
Tak bez cnoty giną skarby Z Polaka, Żebraka Kto sądzi, Nie zbłądzi. Z ostróżnością, Z twą wiecznością; Mało, wiele, Powiem śmiele: Cnót ile, Dóbr tyle
Miły gościu mości Panie
Prosim, dayże serca zdanie O co chodzi? Co szkodzi? W tych kraiach, Czy Raiach.
Słyszę mówisz: Polskie kraie
Codzień maią śliczne maie, Wesoło, I czoło Pogodne, Swobodne: Jeno marce, Złe na starce; W zimne stycznie, Nie zbyt ślicznie: Tam groby, Choroby
Dość gęste, I częste. Liczą w lutych, Z lat wyzutych; Z listopady, Jako grady Padaią, Chwytaią Całuny, Do truny. Mości Panie, Myli zdanie Niechay baiu, Umrzesz w maiu Przysłowie Opowie; Tak uczy: Śmierć kluczy.
Więc ostróżnie, Panie Włochu:
Nie truy zdrowia, w Polskim grochu Bo krzyknie, I ryknie: Och! Pan Włoch! Zły tu groch.
Kwaśno, słono, któś nie iada;
W przaśnym, w słodkim siada zdrada: Oszuka, Dokuka; Dość iedna, Śmierć biedna. Móy Francuzie! Wierzay muzie: Ruskie kwasy, Wszystkie czasy Dość psuią, Dość truią
Bez soli, Śmierć boli. Ey Francuzie! Mor w kapuzie Oślep chwyta, Ani pyta Czy ty La? Czy de La: Czy ty Franc? Czy ty Hanc. Śmierć Francuza, Jak kobuza; A Niemczyka, Jak kulika Kusego, Tłustego Osiecze, Opiecze.
Panie Niemcze, Cudzoziemcze! Przy defektach, Nic po fechtach: Nic Vas, Vas! Der, die das: Śmierć, rauz! rauz! Kumerauz! Nic tesaczki, Nic kruhlaczki! Miéy ochotę, Bronić cnotę: Przez szpady, Układy, Dość szparka, Pchnie Parka.
Cnót się chwytay bez odmiany,
Szacuy parol Bogu dany:
Straszliwego Maiestatu Panie,
Dałeś rozum, dayże i poznanie Jednéy prawdy nie omylnéy, Ku zbawieniu nam przychylnéy: Bo są głowy, Jak u sowy Bez rozumu, Z fałszów tłumu Przy uporze.
Jedenś Boże, ieden chrzest, ofiara,
Jedna dusza, iedna musi wiara Bydź od ciebie, Która w niebie Twéy czeladzi, Lud osadzi:
A zaś inna, Jako gminna Lud zawodzi, Nader szkodzi, Bo na wieki.
Chrystus, owce wabi do owczarni;
Krnąbrne kozły, pędzi do koziarni: Swym rozumkom nie ufaymy; Fałszu z prawdą nie zwiiaymy. Ach szukaymy dusz Pasterza, Nim śmierć chwyci z za kołnierza Już pod nosem!
Mości Panie, grzeczny Dyssydencie
Nie bądź grzeszny, błędny, iak w odmencie Wszak w momencie Na okręcie Z dusz ruiną Ludzie giną:
Patrz! nie długa, Twa żegluga; W co styruią, Gdzie kieruią Lat zapędy.
Nie exkuza, że tak uczy kircha.
Bo odpowie skórka, tłusta ircha: Gdy w kłopocie, Jak w robocie Śmierć wyprawi, Nie zabawi. Myśl nieboże! Nie pomoże Nic Anglia, Saxonia. W Park areszcie.
Wszak zawodzi korzyść, po respektach
Krótkich świata: bydź w wiecznych despektach,
Za kapłuna Chuda truna; Za wygody, Wieczne głody; Zła odmiana, Dla Wać Pana! Życie tłuste, W cnoty puste Zada maku.
Nie w Senacie, siądziesz w koszu, w saku
Nim doczołgniesz Nieba choć na raku. Przeymą sidła, zamkną klatki, Boś bez świętych, i bez matki. Ach bez głowy! Bez przymowy; Gdzież iest ona? A tu spona Śmierci chwyta.
Myśl co wskórasz! co wygrasz? iak wiele?
Chyba kurka na twoim kościele. Ten omdlewa, To ci śpiewa: Zbor bez krzyża, Łask ubliża. Ach niestety, Łzy bez mety, Bez waloru, Dla uporu! Już po czasie!
A gygdy psalmy nucisz Dawidowe,
Do iedności miéy serce gotowe: Móy Dawidzie, O cię idzie: Radź o sobie, W życia dobie;
Błagay Boga, Nim nie trwoga, Przeżegnay się, Nawracay się: Wszak Bóg czeka.
Ach bez Piotra bez iego stolicy
Tu Panowie są Ewangelicy! Prościesz ducha, Aby skrucha Was zleczyła, Przytuliła: Taka rada, Wszak nie zdrada! Dyssydentom, Konfidentom W Polskiém państwie.
Miasta zdobią kamienice
Rynki, gmachy, wtąż ulice Imbary, Koszary, Przydały Dość chwały.
Górę biorą niebotyczne
Wieże, wały, zamki śliczne: A przecie, Jak wiecie, Są hardzie, W pogardzie. Świat mieszczany, Między pany
Wszak nie liczy, Jeszcze krzyczy Na możność, Wielmożność Krzywi się, Marszczy się.
Jedna dla nich, śmierć cudowna
Która panów z gburem równa: Zarównie, I głównie W pałace Kołace.
Szczupła wielkim miastom chluba,
Gdy altecom grozi zguba. Nadeydą, I wejdą Ruiny W machiny.
Arsenały od perzyny
Nie obronią od ruiny: Wszak miasto, Jak ciasto Rozgniotą, Z bied rotą.
Jak rdza zjada Styrskie stale,
Tak Mars broczy w krwi kanale Fortece, Altece: Na zguby, Pasz chluby.
Słońca promień, śnieżne góry
A śmierć niszczy mieyskie mury: Dość częsta, I gęsta Nowina, Ruina.
Lekki laufer, śmierć nie chramy;
W lot obleci sklepy, kramy; Okrąży, Choć dąży Powoli, W niedoli. Więc rynkowy, Ratuszowy! Niech łokciowy, I szynkowy Swe zbiory, Za wiory Poczyta, Cnót pyta.
Biedny kmiecie! to powiecie,
Że was cetnar prac, dość gniecie; Tu praca, Jak prassa Lud tłoczy Roboczy.
Bieda rani i dokucza,
Jak żar rybkom z siatek, z bucza: Atoli, Powoli Bóg koi, I goi. Kmiotek stęka, Że tu męka:
Lecz przy zgonie, Nie utonie W łez rzekach Po wiekach, Po potach, Kłopotach.
Wszak weseléy, śmieléy chłopek,
Co iak mrówka dźwiga snopek, Po cepie, Spi w sklepie, W dolinie, W perzynie. Ty oraczu! Pełen płaczu: Śmierć macocha, A twa socha Co wskóra? Ey skóra
Zaboli! Gdy zgoli. Śmierć i chłopy, Jako snopy; Z gruntów brozdy, Jako drozdy Wybiera, Zawiera; Tratuie, Morduie. W czysca sieci, Jak w osieci Kąkol duszy Twéy wysuszy, Wywróci, Wykłóci, Naparzy, Rozżarzy.
Na waletę, wiersz by metę
Założył: lecz swą zaletę Zakaty, Wiwaty Wznawiaią, Wskrzeszaią.
Jużby rychléy oschło pióro;
By nie dały weny sporo Achtele, Butele, Puhary, Nim mary.
Tyś bez wierszów dosyć sławny
Z oczu, z mordy, opóy iawny A z brzucha, Bez ucha Baryła, Otyła.
Bez liwarów, gęba kufa,
Połknąć antał, sobie ufa: Nie zmyli, Wychyli Dość smagle, I nagle.
Darmo puzdro, lepiéy w pipie;
Gdy smak smagły ięzyk szczypie: Dogodzisz Wszak brodzisz W aptece, Jak w rzece.
Smagło chlustasz trunek różny:
Często zatém tyś podróżny Do Rygi Po figi Obfite, Sowite.
Oczy mokre, iako bańki:
Nic nie widzą, ieno szklanki. Jak wstanie, Dostanie.
Bolą oczy blachmalowe,
Gdy szkła drobne są stołowe; Wraz huczysz I tłuczysz Na miazgi, Drobiazgi.
Stłuk się respekt na kieliszki,
Zbrzydziły ie twoie kiszki
Nadgrodzi, Gdy brodzi Wrostoczy Po oczy.
Stóy, dla Boga, obiboku!
Patrz choć zyzem, śmierć na oku, Dopiiasz, Dobiiasz Twe życie, Nie skrycie.
Żal mi ciebie zmokła kokosz:
Będzie we łbie, w mozgu rokosz. Twa skórka, Jak burka Na słocie, I w błocie.
Żal mi klocu! brzuch machina
Rozpłynie się iako glina:
Drżysz z febry, A cebry Nie zmylisz Wychylisz. Aquavita Dobrze świta, Od węgrzyna Twa czupryna Jeży się, Choć lśni się, Cóś trwoży, Śmierć wróży.
Nie odeprzesz, nosem ryiąc;
Niewymodlisz, czołem biiąc: Twe mary, Legary Swobodne, Wygodne.
Z czar, nie z czarów, twe choroby
Popchną w groby, trunków proby: Mixtura, To fura Dość lotna, Obrótna.
Próżna flasza, cię odstrasza;
Próżna krypta, cię zaprasza: Butele, Łez wiele Przydacie, W lat stracie. Miękczą gęby Suche zęby Brzuch pakuią; Nie żałuią Ryczałtem, I gwałtem
W grób śpieszą, Nie cieszą.
Dośćże paku; wiek na haku;
Z lury gnoiu wstań robaku! Robacy, Bez pracy Otoczą, Roztoczą.
Rzucay chmiele, brzydkie ziele,
Zamkniy gębę, stul gardziele! W te ziółka, Jak pszczółka Śmierć wleci, Kark zleci.
Kuflów smoku, obiboku!
Przetrzyy oczy w życia zmroku, Wiersz budzi, Nie łudzi;
Wraz zaśniesz, I zgaśniesz. Dobiiay się, Dopiiay się Nieba łzami, I cnotami: Tam miara, Nie mara, Wieczysta, Rzęsista.
Śmierć iak małpa, to wyrazi
Co nas zdobi, lubo kazi: Jak poczniesz, Tak spoczniesz, Wschód iaki, Zmrok taki.
Wszystkie stany, Na przemiany Upadaycie, Wyciskaycie Z powieki Łez rzeki, Sędziemu, Świętemu. Boskie rany, Jako ściany Niech zasłonią, I obronią Każdego Grzesznego,
Grzeszniku, Bez liku: Ach grzech, grzech! Nie śmiech, śmiech, Śmierć matula, Jako dula Już na nosie, Dbayże o się Grzeszniku! Indyku Nadęty, Przeklęty, Stul ogona, By zbawiona
Była dusza, Ciała tusza, Od szlagi, Czy plagi Śmiertelnéy, Piekielnéy. Prawda radzi, Pycha wadzi: Ta chymera Lucypera Zniżyła, Wtrąciła W łez rzeki, Na wieki. Śmierć babula, Jak cybula, Łzy wyciska, Gdy przyciska.
Twa główka Makówka Nie boli W swéy woli. SmierćŚmierć macocha Kto grzech kocha, Z kosy stali Wałkiem wali, Z miłości, Aż kości Wylazą, Z urazą. Śmierć matula Nas przytula, Głaszcze, wabi, Nim zadłabi, Grzeszniku! W kąciku,
Nie ślicznie, Publicznie. Śmierć matula, Usta stula W gardle kością, Stawa ością Co ma, tka, Ta matka, Nic nie ma, Ta mama,
Nic i tobie nieda w grobie,
Na iéy łonie spoczniesz sobie. Ubogo I z trwogą, Po bolach, Na molach. Gdy śmierć zmoże Nie pomoże
Broda ruda, Ani duda, Ni łez tłum, Kotłów bum. Trąb ra, ra, Gdy zagra, Maski, fraszki, Oraz flaszki, Nic muzyki, Złe żarciki: Za karty, Tam harty; Za tuzy, Tam guzy. Ty łyk łyku, Smokczesz byku, A śmierć w szyku Na przesmyku
Już stawa, Przygrawa, Niestety! Menwety. Ty hul huli, Do gębuli A śmierć stuli, Czas iuż luli W napoiu, Opoiu, Za szklanki, Da bańki. Śmierć myśliwiec, Młodzik, siwiec Bez harapu, Capu łapu Uszczwany, Zszarpany
Wnet ięknie, I stęknie. Jednym ciągiem Kosy drągiem, Sięga pana I Iwana W łeb wali, Obali Nim zgubi, Naczubi. Śmierć ślepucha, Koło ucha Smiało chodzi, Wiele zwodzi Gdy wiwat, Czyli lat Życzemy, Pomrzemy.
Wiwat JEZUS i MARYA
Śliczna w Niebie kompaniia. Łaska Boska grunt, grunt, grunt, A świat cały fig funt, funt.
Nic potentat, nic Król wszelki,
Jeden Bóg nasz Pan to wielki. Łaska Boska grunt, grunt, grunt etc.
Ludzka przyiaźń dla zabawy,
Bóg przyiaciel ieden prawy. Łaska Boska grunt, grunt, grunt etc.
Nic bogactwa, nic fortuny,
Żebrak, bogacz w padnie w truny. Łaska Boska grunt, grunt, grunt etc.
Złotogłowy, axamity
Drze śmierć, z głowy strusie kity. Łaska Boska grunt, grunt, grunt etc.
Zęby czasów rwą sobole
Karmazyny toczą mole. Łaska Boska grunt, grunt, grunt, A świat cały fig funt, funt.
Jak brylanty, tak kokardy
Ząb pokruszy czasów twardy; Serenady, Pełne zdrady Komedye, Tragedye,
Promenady i bankiety
Prędko biorą swe walety. A opery Śmiech to szczery
Jako sceny, Krótkiey weny.
Nie uwiozą dzielne cugi
Musiem płacić fatóm długi
Szłapio, kroczo, i ochoczo
Dążą fata, ani zboczą.
Grób karétą, wozem mary,
Fantem będą wraz czamary.
Życie, zdrowie paięczyna
Świat sam spłonie, ta przyczyna.
Tu snem szczęście, chwała marą
Młodość, piękność, lat poczwarą,
Dzisiay roskosz i bogactwo,
Jutro ropa, i robactwo, Świat światełko, Śmierć miotełką Wraz wymięci Twe rupieci.
Próżność świata bąbel dęty,
Prędzéy niknie niż wir kręty. Świat skorupa, Liczykrupa Skąpo daie, Hoynie łaie.
Jego skarby z słomy sieczka,
Sława słaba iak banieczka.
Niebespieczna z światem liga,
Kto nie zerwie, temu figa. W Niebie wieczność grunt, grunt, grunt, Świat dość mały, punkt, punkt, punkt. Sami wiecie Źle na świecie, Ey! do Nieba Nam potrzeba.
Świat bałamut, i fiut, fiut,
Nic po nim, nie gut, gut, gut.
Dwór niebieski to dwór, dwór, dwór,
Świat plew pełen wór, wór, wór, wór.
W Niebie wieczność grunt, grunt, grunt,
Świat dość nędzny punkt, punkt, punkt.
Vivat JESUS et MARIA
Certa cunctis coeli via: CHRISTO Deo, laudis thus; Mundo ficus, ulcus, pus.
CHRISTUS fixus est in ligno:
Mundus totus in maligno. CHRISTO Deo, laudis thus; Mundo ficus, ulcus, pus;
Quaeris, quid sit hicce orbis?
Plena arca flagris, morbis: DEUS meus omnia! Cuncta mundi somnia.
Pompa mundi, o amici!
Ramus stultus, arbor fici: DEUS meus omnia! Cuncta mundi somnia.
Mundus totus, parvum punctum,
Sed millenis malis junctum. DEUS meus omnia! Cuncta mundi somnia.
Mare iactat mundi bullam
Ebibit mors ut ampullam, DEUS meus omnia! Cuncta mundi somnia.
Bella, livor, rixae luxus
Hujus maris sunt refluxus JESUS, CHRISTUS, MARIA Veri boni maria.
Mundus cordis uncus, hamus,
Stulto voto hunc captamus
JESUS, CHRISTUS, MARIA, Veri boni maria.
Basiat cor in amplexu
Sed occidit doli nexu JESUS, CHRISTUS, MARIA, Veri boni maria.
Ore promit centum laudes,
Corde vomit mille fraudes JESUS, CHRISTUS, MARIA, Veri boni maria.
Mundus paret gloriosus,
Qui globosus, hic gibosus JESUS, CHRISTUS, MARIA, Veri boni maria.
Quid est faeda mundi larva?
Nisi mica, resque parva JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia
Terra tristis et afflicta
Ob defectus et delicta JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia
Pauper casa, dives fumo
Flos ut rosa plena dumo. JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Orbis, morbus ceu caducus,
Spumat, humat ejus fucus: JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Fama orbis ficta Iris,
Color pictus nugis miris. JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Tot laborum hic munera,
Tot sudorum sunt funera
JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Tota forma gaudiorum
Ferre vultum otiorum, JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Hic jocari, hic saltare,
Nil aeterna procurare: JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Quasi homo non sit cinis
Nec pateret rerum finis JESUS, CHRISTUS, MARIA, Nostra sunto gaudia.
Sed dum caput nixum collo,
Ocellos in Coellum tollo; Caeli pompa, pomparum! Mundus nuga nugarum.