Alexander hr. Fredro
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Alexander hr. Fredro |
Pochodzenie | Portrety literackie |
Wydawca | Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego |
Data wyd. | 1865 |
Druk | N. Kamieński i Spółka |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Zmiana czasów, ludzi i ich wyobrażeń, zazwyczaj wiele przynosi uszczerbku tworom dramatycznym, a szczególniej komedyom; te bowiem, będąc odbiciem swojéj chwili, prędzéj późniéj starzeją się. Uwaga ta dosięga wszakże tylko płodów pośledniczéj wartości, a bynajmniéj nie stosuje się do tych wyborowych kreacyi, którym lata nie szkodzą; bo chociaż w nich spotykamy liczne archaizmy wyobrażeń, obyczajów, charakterów, to mimo tego głębokie prawdy serca ludzkiego, zdrowa filozofia życia, stanowiąca główną wartość takich utworów, nie starzeją się nigdy, jak się nie starzeje Aristofanes Plaut, Molier.
Uwagę tę możnaby już, choć w części, zastosować do komedyi Alexandra Fredry. Od lat cztérdziestu utrzymują się na naszéj scenie i zawsze są z upodobaniem widziane, chociaż przedewszystkiem malują okres, który dla nas przeminął, okres Księztwa warszawskiego. Koloryt, rysy charakterystyczne, obyczaje, wszystko to wydaje się jak odległe przypomnienie, a nie jak otaczająca nas rzeczywistość. Szata znoszona, wnętrze tylko człowieka to samo; tajemnice natury naszéj, najdelikatniejsze poruszenia namiętności, schwycone na uczynku i odmalowane z całą prawdą życia: oto niestarzejący się przymiot dramatycznych utworów Fredry. Drugi przymiot, stanowiący jego oryginalność, tkwi w umiejętności tworzenia postaci i charakterów skupiających wszystkie rozpierzchnione rysy swojego czasu. Doskonałość tych kreacyj szczególniéj w tém się objawia, że żyją, że je każdy zna lub pamięta, jakby osoby widziane w towarzystwie. Taki Geldhab, Radost, Cześnik, Regent, Jowialski, Łatka, wszystko to dobrzy znajomi, którzy weszli i skrystalizowali się niejako w wyobraźni narodu, gdy nowsi nasi pisarze komedyi pochlubić się nie mogą, aby ich kreacye używały tego przywileju.
Być może, że towarzystwo dzisiejsze niewyradza tak osobliwych oryginałów, aby z całą charakterystyką zewnętrzną mogli pokazać się na scenie; ależ właśnie na tém sztuka, żeby ich stworzyć w danych warunkach — a na to właśnie niezdobyli się nowsi pisarze dramatów i komedyi. Ludzie ich są to półcharaktery, ułamkowe typy, z bardzo niedostrzeżonémi odmianami — jak stado szarych wróbli. Napróżno pamięć męczę, napróżno pytam wrażeń odniesionych z dzisiejszéj sceny — nic i nikt się nieprzypomina — bo nikt nieżyje na deskach teatru; a to, co niby mówi, co się rusza — to wszystko maryonetki; autor za kulisami rozprawia za nich, moralizuje, demonstruje, kieruje ku swemu celowi i stosownie do tego pociąga za druty. Skutek to zmienionego procederu; dawniéj prawdziwy geniusz dramatyczny tworzył ideały charakterów i napełniał je prawdą życia — dziś komedyo-pisarz zbiera wzorki, ubiera je w krynoliny, fraki, kontusze, mundury, ale w manekinów tych nietchnie żywotnego ducha, tylko robi z nich jakby ruszające się i gadające argumenta, mające służyć do dowodzenia pewnych założeń a priori. Cóż dziwnego że głębsza prawda życia, prawda natury ludzkiéj wyniosła się ze sceny, a jeżeli została, to w bladéj kopii?
Gdyby nic innego, to już wymowny fakt tworzenia charakterów tak do zaprzeczenia trudny, dawałby Fredrze nader wysokie stanowisko w literaturze współczesnéj; i w rzeczy saméj, ma je sobie przyznane, tylko nie w sądach doraźnych naszych historyografów literatury ojczystéj, trzymających się na ślepo raz wyrzeczonego zdania przez namiętną krytykę, któréj wcale szło o co innego, jak o bezstronne i trafne ocenienie sztuk Fredry.
Szczególnym téż, lubo nie nadzwyczajnym trafem w sferze umysłowego ruchu, zdarzyło się, że chwila największéj świetności talentu Fredry, zetknęła się z chwilą powstającego u nas romantyzmu który fanatyczny jak wszelka nowość, odrazu skazał na potępienie kilka rodzajów poezyi uprawianych przez wstrętny mu klassycyzm. Byronizm zgrzytający boleściami ludzkości, które brał w opiekę, ale nie leczył, chciał cały świat powlec krepą melancholii, niesmaku i splinu; Jeżeli się śmiał.
„...to jak za pokutę —“
jeżeli śpiewał:
„...to na smutną nutę —“
a choć i bez byronizmu, niebyło czego weselić się w domu, to znowu niebyło rozumnéj przyczyny tłumić wrodzony humor, który bynajmniéj nieprzeszkadzał naszym ojcom i w największych niedolach nietracić dobréj fantazyi, będącéj znamieniem czerstwego zdrowia ciała i duszy. Dość że exkomunika w rodzaju Sawonaroli, dotknęła między innemi rodzaj komiczny, a szczególniéj samego Fredrę, któremu poczytała za grzech śmiertelny, że od lat kilkunastu śmieszył publiczność, jakby to było dziełem policyjnego przymusu, a nie czarodziejstwem jego talentu, jakby śmiech odzwierciadłujący słabostki i małostki, kaprysy i dziwolągi natury naszéj, miał być co gorszego od pocisków zjadliwéj ironii miotanéj na społeczność, lub łez wyciskanych tak samo za pomocą sztuki, jak śmiech wyciska komika; jakby wreszcie wesołość, ten przymiot nieoceniony przodków świadczący o ich towarzyskości i miłości do ludzi, a najwięcéj o pogodzie wewnętrznéj, niemógł się pomieścić obok ambitnych zgrzytań, zawistnych spojrzeń, tyrańskich negacyi pędzących drogą konsekwentnego rozwoju, dającego w konkluzyi, że życia i walk jego celem, jest zaspokojenie pasyi, a nie trzymanie ich na wodzy. — Nic téż dziwnego, że zasadniczą ideą téj nowéj szkoły poetycznéj stało się ubóstwienie namiętności człowieka.
Między komedyami Fredry, a teoryami téj szkoły, powstała przepaść, szczęściem nie tak bardzo głęboką ażeby zdrowy instynkt narodu niezasypał ją gruzami tylu płodów romantycznych i nieromantycznych, dawno wywietrzałych mu z pamięci, bo się z nich zdrowia niezapił.....
To pewna, że jeżeli nawet bardzo niepospolity talent niepędzi za prądami chwili, i niestawia się na kolei czasowych entuzyazmów i admiracji — przywala go obojętność lub zapomnienie. Bywają to momenta, w których trzeba wybierać między prawdą a powodzeniem, czyli tak zwaną popularnością. „En ni attachant à la vèrité, jai pris congé du succés“ powiedziała któraś niepomnę, wyższa kobiéta. Próba ta najczęściéj spotyka autorów narażonych na ciężką walkę z miłością własną, drażliwszą u nich, niż u zwyczajnych ludzi. Cześć temu, co nieopuścił pierwszéj dla drugiéj! Fredro wolał skruszyć pióro — źle się wyraziłem — wolał nic nieogłaszać więcéj, niż umizgami do mody polecać się względom publiki. — Niewłaściwe, przesadnie stronnicze uderzenie nań w pamiętniku Naukowym krakowskim z r. 1835 w artykule Nowa epoka poezyi zraziło go tak dalece, że przestał już udzielać się za pośrednictwem sceny, nietyle zapewne ustąpienie to pochodziło z obrażonéj miłości własnéj autorskiéj, ile było następstwem prostego rozumowania: niechcecie mię, więc po cóż się mam narzucać? —
Świat jednak wie, że pióra niezłożył; jak go niezłożył ojciec francuzkiéj trajedyi, gdy na krzywdzące zarzuty Skuderego pierwszy manuskrypt Cyda rzucił był w ogień.
Tymczasem komedya Fredry, przedtém dane na scenie, utrzymują się na niéj, przeszedłszy na własność stołecznych i prowincyonalnych repertoarów. Publiczność je lubi i czerpie z nich myśl wesołą, zupełnie jak kiedy się jest w towarzystwie przyjemnego, wesołego i dowcipnego człowieka, który zna świat, zna ludzi, umie odkrywać ich strony śmieszne, żartować z nich, nie wymieniając jednak nikogo po nazwisku, ani też wytykając palcem w sposób krzywdzący. Jest to malarz, a nie fotograf; bystry obserwator, a nie satyryk; a nadewszystko talent dramatyczny czystéj próby, jakiego przed nim, ani po nim niebyło.
Kto chce bezinteresownie oceniać komedye Fredry, nie może ich brać w każdém usposobieniu, ani pod wpływem najsprzeczniejszych wrażeń, jakiemi umysł nasz bywa miotany. Twory pióra, jak twory pędzla, ażeby dały się dobrze zrozumieć i osądzić, potrzebują nietylko stać we właściwem świetle, ale wymagają pewnego wtajemniczenia się w życie, w namiętność władnącą malarzem, w chwili gdy swój obraz malował. —
Jak pojmował Fredro otaczającą go społeczność, tłumaczą same jego komedye. Należąc do epoki organicznéj, nic z miejsca nie rusza, i to mu daje zupełną swobodę obserwacyi, to mu pozwala twory własne stawiać na nogi i poruszać niemi na polu akcyi, nienapotykającéj tych przeszkód i wątpliwości, jakie stawiają sobie bohatérowie dzisiejszych sztuk w obec zagadek socyalnych. Ztąd niema u niego szyderstw z teraźniejszości, na karb jakiéj niewcielonéj idei lub teoryi społecznéj; znawca świata, wie on, że biédna ludzkość, zmieniając się i przeobrażając, zmienia tylko krój swoich śmiesznostek. Skończony dramatyk nie lubi hamować działania, wiedząc że bez niego niema dramatu; dlatego téż nie powierza się młodym ideologom, rozprawiającym tak pięknie, lecz za to niemającym ruchu, ani prawdy życia. Tak akcya, jak charaktery, wszystko u niego zupełne docierające do swego celu, który tak jest rzeczywisty jak i one.
Po wojnach napoleońskich, co poruszyły rzesze z zachodu na wschód, z południa na północ, co zmieniały egzystencyą polityczną państw, nastała kilkonastoletnia cisza, w ciągu któréj wszystko zdawało się wchodzić w dawne karby organiczne. Moment ten nader był przyjazny dla dramatycznego pisarza. Przenosząc uwagę z wielkich scen życia, gdzie się rozstrzygały losy świata na otaczające go społeczeństwo, przynosił miarę porównania, a nadewszystko tę bezstronność artysty i światowego człowieka, co jeśli upatrzy strony ujemne, umie wynaleźć i dodatnie, a wszystko oddać barwami prawdy wystudiowanéj con amore. Owe wypoczynki po burzach, a zwłaszcza takie, w których panuje pewne zadowolenie z obecnego stanu, bywają nader pomyślne dla dramatu. Ustalone stosunki pod rządami Elżbiety zrodziły szekspirowski dramat; następne domowe rozterki podały go na półtorowieczne zapomnienie. Cała nasza literatura dramatyczna do czasu Fredry, ma tylko imiona, puste tytuły, — od niego stała się rzeczywistością. Pierwszy on umiał nie z książek, lecz żywcem brać rysy ze społeczeństwa; pierwszy umiał obserwować nie po wierzchu, lecz do dna duszy, pierwszy kształtować postacie oryginalne, jakich nam nikt niemoże odebrać, tak są głęboko wycięte, przez wszystkie warstwy w rdzeni życia. —
Powie kto może, że komedye Fredry należące do pewnego okresu, będą dla naszego jak historyczne curiosum; że takich Geldhabów, Radostów, Jowialskich, Łatków, Ciotuń, Cześników, Rejentów już niéma. Zapewne, niektórych rysów składających się na ich oryginalność nie spotkamy tak łatwo pośród nas; lecz naturę ich ludzką spotkamy zawsze.
Czyż Geldhab, przestawszy być liwerantem, nie może już spekulować i panoszyć się cudzą pracą i dla ozdoby swego domu sięgać po mitrę dla córki a dla siebie po protoplastów przybyłych z Lechem? Czyż angloman Radost jest dzisiaj mniéj śmiesznym? a jeżeli w czém nie odpowiada naszemu wiekowi, to chyba że pod dżokiejską kurtką przestało bić tak złote serce. Ciotunia zestarzała się, to prawda, ale zamiast miłośnych korrespondencyj, mogłaby pokazać stosy rozpraw o powołaniu, przeznaczeniu, usamowolnieniu płci swojéj. Dworak Lisiewicz, Łatka lichwiarz, z małémi odmianami, ciż sami i na dziś. Jowialskl, z całym swoim domem, jeden tylko zapadł się w głąb ziemi, a z nim zniknął dobry humor staropolski, niewyczerpany w anegdotki, bajeczki, przysłowia, którym jak mógł oganiał się od ducha czasu nurtującego pod nim.... Cześnik i Rejent, dwa sprzeczne charaktery, na zawsze pozostaną najtrafniejszym wizerunkiem narodowego elementu: z jednéj strony porywczym lecz szlachetnym, czującym obrazę lecz i umiejącym przebaczać, ambitnym otwarcie i serdecznie gościnnym; z drogiéj kłótliwym, pieniackim, a lubiącym tulić się pod płaszczyk pokory i miłości publicznego dobra, będącéj częstokroć miłością samego siebie.
Wszystkie te postacie nie są bynajmniéj wymarzone, ani odfotografowane; poeta znalazł je w mnóstwie rozproszonych rysów, co i sam powiada w przedmowie: „Śmieszności chwytają się umysłu uważającego, jak się chwyta przechodnia pajęczyna na polu rozpostarta; i możesz on potem wiedzieć zkąd którą nitką zaczepił: z róży czy pokrzywy?“ I dziś niejeden zbiera takie pajęczyny, ale najczęściéj przyczepi je do jakiéj konwencyonalnéj figury; kiedy Fredro odlewał z tych różnych cząstek jednolite posągi i dawał im życie i ruchy tak prawdziwe, że każdy znachodził zupełne podobieństwo do kogoś, tylko nieumiał wskazać tego ktosia.
Tym to nieocenionym darem twórczości niebo hojnie ubogaciło Fredrę, równie jak darem obserwacyi, który kazał mu pierwéj czytać w otwartéj księdze świata, niż w drukowanych księgach. Pierwsza dała mu wszystko, co ma najlepszego w swych dziełach; drugi dostarczył narzędzia do artystycznego wykonania pomysłów, w czém jednak niezawsze był szczęśliwy, zwłaszcza gdy uległ pewnym teoryom i wpływom literatury niemieckiéj swojego czasu, co aż do znudzenia lubiła liryzmem szafować.
Z niewielu szczegółów życia Fredry mających związek z jego autorskim zawodem, przekonać się łatwo, jak bogatym talentem dramatycznym obdarzyła go natura, a jak nic dokoła siebie nie znalazł, aby dopomogło rozwinięciu się tego daru. Instynkt i przypadkowość były jedyną jego szkołą. Ziemia przemyska, gniazdowa siedziba domu Fredrów, która wydała znamienitego historyka, polityka i moralistę Andrzeja Maksymiliana Fredrę kasztelana lwowskiego, była kolebką naszego komedyo-pisarza. Urodził się około r. 1793 i do szesnastu lat życia uczył się w domu, ówczesnym trybem szkólnym austryackim, najniesposobniéjszym do rozwinięcia jakiegokolwiek wrodzonego talentu. Niedziw że do wyższych rzeczy przeznaczony uczeń, nie okazywał uderzających zdolności, nie dlatego iżby te nieleżały w jego duszy, lecz że nauki szkólne wymagały przedewszystkiém i tylko pamięci, a on jéj właśnie nie miał. Usposobienie jego ciche, spokojne, niemal poważne, umysł więcéj do smętnych dumań, niż do pustoty skłonny, nietylko nie rokowały w nim przyszłego pisarza komedyi, co miała kiedyś być jedyną wyobrazicielką staropolskiego humoru i jowializmu, ale owszem zyskiwały mu w rodzinném gronie przydomek młodego staruszka. Kontrast ten uważano i w charakterze Moliera; Regnard tylko był tak pustym i hulaszczym, jak jego komedye. —
Co sobie marzył poważny i małomówny chłopczyk? nikt się nie domyślał, a jednak objawiło się w nim coś, co miało późniéj stać się jego chwałą. Dar przyrodzony, nieraz jak źródło żywéj wody, wytryska w miejscu gdzie się najmniéj spodziewasz. Dwunastoletniego chłopca, ni ztąd ni z owąd, tknęła jakaś myśl: pochwycił kilka kart białego papieru i zaczął pisać komedyą. Plan i wykonanie były dziełem jednéj chwili natchnienia:
Dzień niedzielny, państwa niema w domu, pojechali na nabożeństwo; zostały same dzieci i nudzą się na śmierć, bo zapomniano im dać rodzenków i migdałów na bankiet, którego przyrządzenie należy do najmilszych zabaw tego wieku. Cóż radzić na te nudy? Michał lokaj, przebiegły i łakomy, ofiaruje się wyprowadzić dziatwę z przykrego położenia, i wpada na koncept ubrać się w prześcieradło, i udając ducha, straszyć starą klucznicę.
Przestraszona klucznica oddaje klucze i chowa się.... Michał tymczasem, gospodarując w spiżarni, chwyta co może i pakuje do kieszeni, pamiętając więcéj o sobie niż o dzieciach. Aż w tém nadjeżdżają państwo; duch złapany na gorącym uczynku, chowa się w mąkę.... Rozwiązanie, sens moralny, a wszystko pod tytułem: Strach nastraszony.
Probka ta została tylko we wspomnieniu autora. Z saméj treści widać, że nie brakowało w niéj komicznéj werwy. Pierwszy krok zwykle pociąga inne; za parę lat już mu się roi dramat wielkiego rozmiaru: Rzeź Pragi. Któż miał być bohatérem téj nader morderczéj trajedyi? zapewne nie Suwarow, do którego pewnie niemiał sympatyi. Bohatérem był jenerał Jasiński, znany mu z opowiadań jego nauczyciela, dawnego wojskowego polskiego z pod komendy tegoż jenerała, ginącego na wałach Pragi piękną śmiercią. Dramat ten nigdy niedoczekał się końca ale plan był ułożony, ze spisem osób i pierwszą apostrofą jenerała Zajączka do ojczyzny.
Z tych mglistych wspomnień, można już odgadywać przyszły jego kierunek: w pierwszéj próbce chwyta najbliższą dziecięciu rzeczywistość, w drugiéj sięga po historyczny fakt, żyjący w duszy narodu.
Nikt jednak wtedy nie przeczuł, że się już objawił genialny malarz społeczeństwa naszego.
Nadszedł r. 1809, dla Galicyi pamiętny. Młodzian szesnastoletni wstąpił w szeregi formującego się we Lwowie 11 pułku ułanów, i odtąd zaczęła się dlań szkoła świata, najpraktyczniejsza, najbardziéj urozmaicona i najpraktyczniejsza zarazem ze wszystkich szkół w jakich uczymy się znajomości ludzi i życia. Na obcowanie z muzami niebyło wiele czasu; młody téż żołnierz za ich towarzystwem nie tęsknił, lecz jeżeli czasami zdarzyła się jaka pocieszna okoliczność, nie mógł się wstrzymać żeby o niéj nie zaimprowizować. Tym sposobem w roku 1810 o przygodzie zdarzonéj między kolegami napisał wierszyk, który biegając z rąk do rąk, zyskał w całym pułku pochwały; jeden tylko z światlejszych kolegów zrobił mu uwagę, że w wielu wierszach niebyło średniówki. „Średniówki? zapytał zdziwiony poeta, nigdy o niéj niesłyszałem!“ Z tego wywiązało się tłumaczenie, które było dlań pierwszą lekcyą prawideł rymotwórstwa polskiego.
Wypadki pchnęły niebawem wojsko Księztwa warszawskiego na północ do Moskwy. Fredro odbył tę okropną kompanią szczęśliwiéj niż wielu innych, bo się dostał do niewoli w Wilnie, z któréj wydobywszy się, w pół roku złączył się ze swoimi w czasie zawieszenia broni w Dreźnie.
Z rejterującym, a staczającym krwawe bitwy Napoleonem, doszedł do Paryża. Przy dłuższemu pobytowi w téj stolicy winien poznanie teatru francuzkiego, który zrobił na nim nieopisane wrażenie, jako przedmiot odpowiedni jego skłonności, a przytem całkiem dlań nowy. Lwów bowiem za jego czasów nie miał stałéj polskiéj sceny, tylko przypadkowe amatorskie przedstawienia, niedające wysokiego pojęcia o potędze téj sztuki.
Tragedya francuzka, lubo szczyciła się wtedy królem tragików, Talmą, znalazła go prawie obojętnym widzem, z powodu zbyt przesadnéj deklamacyi i konwencyonalnych ruchów; przeciwnie wodwil, komedya, wprawiały go w zachwycenie.... pierwszy raz spotkał tam skończonych artystów, utrzymujących grę samą najlichsze nieraz ramoty, i wtedy to powziął przekonanie; wzmocnione z czasem, że niema dzieła dramatycznego, choćby jak przeprowadzonego mistrzowsko i wykończonego w częściach, któreby się obeszło bez dalszego rozwinięcia i uwydatnienia dobrą grą aktorów.
Jak niezaprzeczoną jest ta prawda, dowód mamy na jego własnych komedyach, które chyba w przyszłości doczekają się kiedyś aktorów, coby z danych myśli potrafili stworzyć czyn, czyli rolę. Dotąd bowiem, z nader małym wyjątkiem aktorowie recytują tylko myśl poety, lecz się nie wznoszą do czynu.......
Z wracającém wojskiem, wrócił i Fredro do rodzinnego Lwowa, gdzie znalazł się pośród licznéj młodzieży, co równo z nim opuściła zawód wojskowy. Urok bohatérstwa, zajęcie się nowością, robiły tę młodzież udzielną w kołach towarzyskich; ona jedna dawała ton zabawom i codziennemu życiu. Niekłopotliwość obozowa, lekkomyślność garnizonu, z łatwością otrzymały obywatelstwo, tém bardziéj, gdy znalazły grunt przysposobiony, na którym oddawna nie postało ani ziarnko umysłowych zajęć, poważnych dążeń, szlachetnych oddziaływań przeciw nicości ducha, a natomiast w najlepsze krzewiło się niefrasobliwe próżniactwo, podtrzymywane marnotrawstwem, grą i zalotnością, jak to wszędzie bywa, gdzie życie płynie bez celu....
Społeczeństwo z taką fizyognomią, musiało obudzić komiczną żyłkę w Fredrze; czuł zapewne potrzebę poprawy tego świata przez ukazanie mu jego śmieszności, lecz nieśmiał jeszcze chwycić za pióro, niemając objawienia autorskiego zawodu....
Dopiéro póżniéj szczęśliwy traf przyprowadził mu Żyda antykwaryusza, co chodząc po domach z książkami, jemu przyniósł Moliera. Fredro zapłacił dukata, a zabrał arcydzieło, dotąd mu prawie obce: bo jednego tylko Amfitryona miał sposobność widzieć na scenie paryzkiéj.
Z przewodnikiem tak wybornym jak Molierowskie komedye, wyraźniéj narysowało się jego powołanie i odtąd zaczął na dobre kształcić się na dramatycznego pisarza. Z ojczystych wzorów, osobliwie spółczesnych, niewiele mógł skorzystać. Niemcewicza Pan Nowina, zjawiwszy się wtedy, wskazał mu tylko czego trzeba unikać, żeby nie być pospolitym i nudnym. Jakoż obudziła się w nim chęć współzawodnictwa, i pewnego razu, bez przygotowawczych studyów, prawie bez namysłu, siadł do stolika i napisał wierszem jednoaktową komedyjkę: Intryga na prędce, z któréj to póżniéj w rozszerzonych ramach zrobił się Nowy Donkiszot, pochwycony w lot przez stronniczą a porywczą krytykę, z pominięciem najlepszych utworów Fredry, niewezwanych nawet na świadków w tym doraźnym procesie. Publiczność mało wprawdzie zważała na wyrok potępiający, boć trudno było wmówić w nią, że komedye Fredry podobać się nie powinny; dali się tylko ułowić tak zwani registratorowie literatury, co niemając nigdy swego, chwytają cudze zdanie, rzadko wytrawne i uzasadnione, lecz najczęściéj najjaskrawsze i najhałaśliwsze, zupełnie jak prostacy, u których kolor czerwony uchodzi za najładniejszy.
Wracając do tej pierwszéj komedyi, Fredro znalazł się w kłopotliwem położeniu; nie miał bowiem nikogo, komuby mógł z zaufaniem płód swój przeczytać i rady zasięgnąć. Nie pozostało mu nic innego, tylko przez trzecią osobę posłać komedyą Nepomucenowi Kamińskiemu, jedynemu znawcy i doświadczonemu praktykowi. Kamiński pochwalił i zrobił uwagę, że jest w niéj jakiś plan i świeżość, co jéj dawało wyższość nad innémi współczesnemi płodami. Komedya była graną, nikt o niéj ani źle, ani dobrze nie wspomniał i autor odebrał ją do poprawy, aby już nigdy nie wróciła na scenę. Próbował jeszcze sił swoich w dwóch małych sztuczkach, lecz te, doznawszy jakichś przeszkód poszły w zapomnienie. Pierwiastki muzy często ten los spotyka; serce ojcowskie poboleje przez chwilę, tylko świat bynajmniéj nie czuje téj straty. —
Rok 1819 jest rokiem urodzenia się Geldhaba. Właśnie gdy tę komedyą napisał, wypadła mu droga do Warszawy. Literaci stolicy téj uchodzili wtedy za wyrocznią dobrego smaku; zabrał więc ze sobą manuskrypt i z wielką nieśmiałością przedstawił go jednemu z ówczesnych Arystarchów, który zerknąwszy na spory zeszyt, zawyrokował, że wszystkim młodym autorom daje jedną radę: skracać; potem urywkami czytał dni kilka, nareszcie zadecydował, że są dobre miejsca, ale lepiéj byłoby przedstawić we Lwowie, bo Warszawa niezna takich Geldhabów.
Sama ta odpowiedź była wybornym materyałem do komedyi. Szczęściem Osiński wziął w opiekę Geldhaba, i był przedstawiony na scenie warszawskiéj w r. 1821. W następnych trzech latach grano tam trzy nowe jego komedye: Zrzędność i przekora, Mąż i żona, Cudzoziemczyzna. We Lwowie dopiéro w r. 1824 czy 25 dostały, się one pierwszy raz na scenę. Dlaczego autor niedał pierwszeństwa miastu swojéj prowincyi, miało może przyczynę wytłumaczoną w przedmowie do wiedeńskiéj edycyi jego sztuk, gdzie mówi: „Największem dobrem dla sławy autora dramatycznego jest, — już nieżyć; największem zaś złem, być znanym osobiście, zwłaszcza w miejscu gdzie jego sztuki przedstawiane bywają. Jedni radzi cudzéj szkody, szukają koniecznie wzorów tego, co widzą na scenie, w towarzystwie otaczającym autora. Autorem zasłonięci, szczypią, szarpią do woli, i kiedy najmniéj się spodziewa, ściągają na niego najboleśniéjsze razy. Drudzy są tylko, jak próżne dzwony, głupich wniosków rozgłosem.“
Komedye Fredry od r. 1826 do 1833 czy 34 wyszły w pięciu tomach, i są drukowane w tym porządku, jak przychodziły na świat.
Od cztérdziestu lat prawie, panują one udzielnie na deskach teatrów prowincjonalnych i stołecznych, i przedstawiane po wielokroć razy, zawsze ściągają i bawią publiczność. Nawet dyrektorowie teatrów, jeżeli mają jakiego aktora lub aktorkę chcących się popisać w gościnnéj roli, wybierają zazwyczaj którą z komedyi Fredry; podobnież jeżeli publiczność sarka na tuzinowe widowiska dawane jéj zbyt często, rehabilituje się Dyrekcja znowu jaką sztuką Fredry. Jestto można bez niczyjéj krzywdy powiedzieć, Alfa i Omega naszego teatru. —
Jaka téj żywotności przyczyna? Oto talent dramatyczny, który figurom swoim umie dać charakter, postawić je dobrze na nogach, i wprawić w taki ruch, że akcya staje się konieczną, jakby już niebyła w ręku autora, tylko weszła w krew tych rozmaitych kreacyi pędzących do swego kresu. W tém leży cała tajemnica sztuki. Rób co chcesz niezetniesz głowy ani Radostowi, ani Rejentowi, ani Geldhabowi, ani Łatce, ani Papkinowi, bo żyją, bo każdy ich zna, ich słowa powtarza, zamieniając w przysłowie. Nieocenione oryginały! wyjęte z duszy towarzystwu, jak esencya z ziół wyciągnięta, wróciły pośród nas i żyją i będą żyły tak długo jak Molierskie Tartiufy, Harpagony; Jourdainy, Dandiny. — W ogóle charaktery męzkie są u niego lepiéj postawione, mocniéj zdeterminowane, niż niewieście, które wymagają większych cieniowań, delikatniejszego traktowania. Szczególniéj role amantek wszystkie są jednego kroju, konwencyonalne; co pochodzi ztąd, że kiedy je tworzył, niesłychać jeszcze było o emancypacyi kobiét, a on niewylatywał po za obręb wzoru jaki miał koło siebie.
Fredro w téj dobie życia, co najwięcéj wydziela z siebie magnetyzmu, a i najsilniéj przyjmuje wrażenia, był rówieśnikiem epoki Napoleońskiéj; żywo odbiła się ona w jego duszy, na niéj porobił wszystkie swoje obserwacye, obracając się w towarzystwie mającém wybitnie cechę wojskową, a obyczaje, co modną lekkość francuzką kojarzyły z konserwującym się jeszcze żywiołem staropolskim. Piękny świat ówczesny, była to łupina dobrze już nadpsuta, lecz ziarna robak jeszcze nietoczył, i to dawało dobry grunt dla komedyi; śmieszność stawała się bronią; dowcip był czemsiś więcéj niż pustą słów igraszką; sęs moralny wywiązywał się z akcyi nie dążącej ani do zrobienia fermentu, ani do rozbicia, tylko do naprawy. Jest w utworach Fredry pewien hart męzki, myśl wzniosła i szlachetna, spadkobierczyni czerstwych wyobrażeń i uczuć przodków, która choć się kryje po za śmiejącą maskę, niemniéj bystrym wzrokiem śledzi skazy i upadki społeczeńskie; dowcipem bije te strony ujemne, a tém głębsza, że na te upadki i skazy niepatrzy z mglistych wyżyn teoryi społecznych, ale szuka ich przyczyn wprost w indiwidualnem usposobieniu i życiu, w niedocieczonéj zwykłemu oku historyi serca i rozumu narodowego pojedyńczych ludzi.
W tém właśnie szukać należy przyczyny tak trwałéj żywotności sztuk Fredry. Dociera on do dna słabostek i błędów naszych narodowych, do dna, bo szuka ich i wynajduje w piersiach samego człowieka; i to mu daje wyższość nad innemi młodszéj generacyi dramatykami, którzy swoje wyroby budują na kwestyach czysto socyalnych, i to podług jednéj do znudzenia powtarzanéj formułki: o nierówności stanów i o różnicy między bogatym a ubogim. Czyż na téj nucie nie grają wszyscy, od Korzeniowskiego do Chęcińskiego? Zawsze jądrem sztuki jest tam albo ubogi szlachetka, albo nizkiego stanu młodzieniec konkurujący o rękę jakiéj księżniczki, hrabianki lub baronówny; wprawdzie ma on bardzo piękne przymioty serca, głowę dobrze umeblowaną — ale mimo tego napotyka na trudności, które ma się rozumieć bije taranem argumentów wcale racyonalnych, wymierzonych na wyższe warstwy towarzyskie i na majątek. Jestto najczystsza socyalna teorya propagowana z desek teatralnych, wyborna do podniecenia namiętności i nienawiści w téj większości, co niema ani majątku, ani rodowych zaszczytów, a co najgorsza, zaszczepiająca pogardę i niesmak do stanu w jakim się niejeden urodził. Zapewne dobra to rzecz żenić się z bogatą księżniczką, ale czyż potrzeba koniecznie tak wysoko sięgać, kiedy można znaleźć szczęście z osobą równego stanu i mienia? Tendencya ta przeważając w dzisiejszéj komedyi i dramacie, mimo że się znachodzą sztuki z talentem pisane, odejmuje dramatowi jego właściwą cechę; zamiast akcyi wypływającéj z natury charakterów i prowadzącéj do nieuniknionego rozwiązania, jak być powinno, jest tylko większy lub mniejszy ruch, sprowadzony tym lub innym wypadkiem, a właściwego działania dramatycznego niema; bo zkądżeby się wzięło? kiedy osoby reprezentujące ideje i teorye autora niemogą się poruszać tylko za pociągnięciem nitek w jego ręku skupionych. —
Przeciwnie u Fredry, każda postać nosi sama w sobie swoją kwestyą żywotną, i że tak powiem: emancypuje się od autora, działając podług własnéj natury: dlatego zajmuje, śmieszy i bawi, daje się nawet kochać jak dobry znajomy, który choć tnie prawdę i żartuje, nieobraża cię, niegniewa, bo niema pretensyi do robienia prozelitów dla swojéj doktryny. Fredry komedye nikomu nieskwasiły humoru, tak jak kwaszą swoim rozkładającym wszystko witryolem tendencyjne sztuki, przynoszące w dodatku sporą porcyą nudów, nieuchronnych przy niedostatku żywiołu dramatycznego.
Te i inne przymioty zapewniły Fredrze całkiem osobne miejsce i to najwyższe w literaturze dramatycznéj; a chociaż komedye jego nierównéj są wartości, nic to nieprzeszkadza żeby w każdej nieznalazł się jaki rys, jaka figura, jaka scena, nosząca piętno niepospolitego talentu, a całość i układ nieodznaczały się wielką znajomością tajemnic scenicznych. Tak pożądanego gościa trudno by wyrugować z repertoaru, kiedy jest całym jego fundamentem. —
Stronnicza krytyka ciągnąca wodę na swoję koło, poznała w nim przymioty dodatnie — a jéj gwałtem potrzeba było ujemnych — więc uderzyła bezwzględnie ogłaszając sztuki jego za wyrób niepostępowy. Był to głos jakby Śgo Jana Chrzciciela, ale tém różniący się od apostolskiego głosu, że nieprzyszedł prostować dróg pańskich, tylko je pokrzyżować w błędniki. Z tém wszystkiem miejsce dla nowéj komedyi zostało zrobione; Fredro zamilkł — cóż z tego? kiedy następcy jego niezdołali udźwignąć berła, jakie on w ręce ich złożył. Niewielka sztuka zepchnąć i zwalić — większa ubytek godnie zastąpić. —
Jeślibym chciał rozbierać komedye Fredry każdą z osobna, potrzebaby gruby tom im poświęcić — dziś, póki przechadzają się po scenie napawajmy się ich wesołym humorem, obcujmy z tymi starymi znajomymi przypominającymi nam lepsze czasy, na któreśmy patrzyli. — Lecz gdy przyjdzie pokolenie, co zgubi tradycye, co témi figurami zajmować się będzie o tyle, o ile odpowiedzą estetycznym wymaganiom sztuki — natenczas pora robić anatomiczne studya i wezwawszy świadectwo historyi, dowodzić że tak lub owak wyglądało to społeczeństwo, którego one były odbiciem.
Nieprzeczę, w zbiorze jego komedyi jedne mogą prędzéj dostać zmarszczków niż drugie; lecz te, co stoją na psychologicznych obserwacyach serca ludzkiego, będą podobać się zawsze. Do téj liczby należą bezwątpienia Śluby Panieńskie, arcydzieło w swoim rodzaju z wielkim rozmysłem przeprowadzone od początku do końca, a oparte na téj sprzeczności temperamentów między jedną a drugą płcią, która często wyradza się jakby na przekór rozsądkowi, w najsympatyczniejszą atrakcyą. Dwie zakochane pary przeciwnych usposobień i humorów dostarczyły autorowi tyle delikatnie cieniowanych rysów do charakterystycznéj gry uczuć, że każdy gest, każdy ruch, każde słówko zda się wyrachowane na efekt, a przecież jest tylko najnaturalniejszym obrazem salonowych konkurów. Czyż najzwyczajniejsza miłość nie jest sama przez się efektową? — Jednem słowem Śluby Panieńskie to jego komedyi korona — i tylko jedna Zemsta, jako obraz dawnych charakterów: szlachetnego impetyka i pokorniutkiego pieniacza, podniesionych w niéj do poetycznego ideału, może z Ślubami rywalizować, nietyle misterną budową swoją, ile porywającémi scenami. Nawet Molier niema wznioślejszego momentu jak ten, kiedy w próg Cześnika wstępuje jego największy nieprzyjaciel Rejent, a on tłumiąc swą zapalczywość powiada:
„I niewódź nas na pokuszenie!“ —
Do tego rzędu wyższej komedyi należy jeszcze Mąż i Żona; intryga miłosna, w tak małem obracająca się kółku, że prawie miejsca niema na intrygę, a przecież Fredro stworzył mnóstwo komplikacyi i stopniować utrzymujących widza przez wszystkie akty aż do wybornego rozwiązania.
Geldhab i Cudzoziemczyzna mają więcéj dążność satyryczną, również i Jowialski grzeszący zbytkiem przysłowiów, a przeto osłabiający głębokie znaczenie téj sztuki, odbijającéj typy staroświeckie, co przeżyły chwilę upadku, i znalazły się w atmosferze nicości, od któréj ratują się dykteryjkami i przysłowiami, niby pocieszającą filozofią Seneki, otwierającego sobie żyły....
W farsach nawet, zarywających na karykaturę, jak: Damy i Huzary lub Gwałtu co się dzieje! rozwinął szaloną komikę, co wiecznie śmieszy, nie dla samego ubawienia widzów; bo i pod tą pustą grą mieści się myśl wyborna. W ostatniéj téj komedyi płeć niewieścia w sławnym z przysłowia Osieku, robi rewolucyą, bierze władzę nad mężami, zasiada w ich urzędach i składa nowy rząd. Wszystko idzie nowym trybem i zdaje się sprzyjać zwycięztwu partyi niewieściéj, kiedy puszczona wieść o ciągnących na miasto Tatarach, szerzy paniczny przestrach w rewolucyonistach miasteczkowych podszytych tchórzem, i wszystko takie butne na ulicy, ucieka się pod skrzydła towarzysza husarskiéj chorągwi, znajdującego się tam dla miłosnéj intrygi, i trzymanego w więzieniu przez partyą zwycięzką. Wybornie schwycona różnica między hałaśliwym animuszem brukowym a rycerską odwagą; między burdą, a rozprawą na polu wojennem. Gdyby nie przed trzydziestą laty ale dziś pisał tę komedyą, znalazłby zapewne więcéj rysów charakteryzujących podobne rewolucye. Ducha jednakże odgadł.
W ten sposób pojmowany dramat — to świat to żywa, z bijącem sercem filozofia; to marzenie poezyi zamienione w rzeczywistość. —
Kiedy filozof naucza, mała tylko liczba i to naukowo usposobionych, miewa przystęp do niego... Dramatyk przeciwnie, każdego zaprasza; wszystko mu jedno, ko go słucha, czy erudyt, czy prostak, czy pan, czy chudeusz.... Niedziw że w służbie cywilizacyi teatr jest taką ogromną potęgą; propaganda jego najszersza, bez granic; ponieważ podchwytuje każdego bez wyjątku wdzierając się do serca przebojem. Platon rozprawia z kilkoma uczniami; Eschylos massami włada. —
Instytucja teatru prowadzona rozumnie, mogłaby daleko prędzéj zrobić edukacją jakiego narodu, niż instytucye szkolne; nawzajem, prowadzona lekkomyślnie, może mu zepsuć charakter i obyczaje.
U nas ma jeszcze szersze znaczenie; bo w chwilach ciężkich upadków ratuje język, ożywia historyczne tradycye. —
Obok komedyi, niema co wspominać o innych poetycznych utworach Fredry, drukowanych w pismach czasowych; jedna tylko powieść: Nieszczęścia najszczęśliwszego męża zasługuje na pamięć jako humorystyczny obrazek, pełen życia i dowcipu najczystszéj wody. Wiszniewski w Charakterach rozumu ludzkiego ocenił sprawiedliwie ten utwór, będący wzorem komiki; ja zaś dodam z mojéj strony, że czytając go i w najsmutniejszém położeniu, można się roześmiać serdecznym śmiechem. —
To co się rzekło, przedstawia Fredrę w jednym tylko okresie jego zawodu, który się zamknął przed dwudziestu pięciu laty; drugi okres, będący owocem tajonéj pracy, wtenczas się zacznie dla publiczności, kiedy autor nieznane twory swoje z lat dojrzałych wyda na widok.
Skruszyć pióro, a pisać, lecz nie udzielać się; to dwa odrębne sposoby wystąpienia z literackich szranków. Pierwszy znamionuje zemstę lub niemoc; drugi powiada tylko: nie podobam się, więc zamilknę. Często bowiem się zdarza że publiczność, porwana jakim innym kierunkiem, przestaje smakować w tym lub owym rodzaju literatury. W takim przypadku najlepiéj ucichnąć, bo choćbyś dał arcydzieła, niepoznają się na nich, co zawsze dla autora nie jest przyjemnem wynagrodzeniem, a szczególniéj dla autora dramatycznego. Fredro zmilkł, lecz mógł się przekonać, że sąd kilku nie był sądem wszystkich. —