<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bez serca
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1884
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Dnia jednego dano znać nareszcie o przybyciu don Estebana, który stanął w mieście i wezwał naprzód do siebie anglika.
Rolina dowiedziawszy się o tem, nie bez trwogi pośpieszyła z ubraniem. Serce jej biło, ale niepokojem tylko.
Widziała nieuchronną konieczność rozmówienia się z nim otwartego, położenie jej wymagało tego.
Nieufność, podejrzenia, rosły z dniem każdym. Im więcej myślała a rozbierała jego postępowanie, tem mniej je mogła zrozumieć.
W parę godzin amerykanin wpadł wesoły, roznamiętniony, uniesiony, kląkł przed Roliną zobaczywszy ją w progu. Zdawał się nad wyraz szczęśliwy.
Wszystko to zwiastowało że się musiał trosk pozbyć i sprawy jego stały dobrze.
Pierwsze chwile spłynęły na natarczywych przymileniach, na pieszczotach, którym narzeczona bronić się musiała powagą i chłodem.
— Proszę cię — odezwała się po chwili — dosyć tego, mówmy poważnie. Wiele mamy ze sobą do mówienia. Co znaczy ta zmiana waszego nazwiska?
Don Esteban zmięszał się nieco, popatrzał na Rolinę.
— Któreż z nich jest prawdziwe? — dodała. — Hr. Stilstein który tu był, nie nazywa cię inaczej jak Mauriène.
— Bo to zarówno jest mojem nazwiskiem jak Corcero-Prolados — przerwał amerykanki. — Mam do niego prawo, używam go zwykle, a w Wiedniu potrzebowałem zwać się inaczej. Są to wymagania położenia, misyi mojej, których ja bliżej w tej chwili jeszcze wyjaśnić nie mogę.
— A które mnie wielką, niezmierną przykrość robią — dokończyła Rolina. — Nawykłam do rzeczy jasnych, ciemności mnie straszą.
Don Esteban zmięszany gryzł wargi niecierpliwie.
— Bądź spokojną — rzekł żywo — rozproszą się one wkrótce.
Pułkownikówna pozostała chłodną i niezbyt okazała zaufania w to przyrzeczenie.
— A papiery potrzebne? — zapytała.
Prawie niegrzecznie odparł amerykanin, że dla przyśpieszenia ich przyjścia zrobił co tylko było w jego mocy.
— Przecież to jest w moim interesie — mówił gniewnie. — Kocham, męczę się oczekiwaniem, a widzę że nademną litości ani we mnie zaufania mieć nie będziesz.
Pułkownikówna przerwała surowo.
— Możesz sobie przypomnieć warunki moje, o zmianie ich mowy być nie powinno.
Don Esteban rzucając się i zżymając przeszedł się po pokoju parę razy.
Nagle stanął i zapytał o powierzoną szkatułkę — Rolina wskazała na górę, gdzie stała zamknięta. Przywołano Stone’a i kazano mu przenieść ją do jego mieszkania. Amerykanin potem oddalił się z nim na chwilę, a Rolina pozostała w salonie rozmyślając o dość drażliwem położeniu swem, które się przeciągnąć zagrażało.
Wtem don Esteban wszedł tryumfujący, niosąc w ręku pudełko bardzo ozdobne. Znowu ukląkł przed pułkownikówną, otworzył je i złożył u nóg jej przepyszny naszyjnik, którego blaski olśniły, upoiły tak zachwyconą, iż mu pozwoliła gorący pocałunek złożyć na swych ustach.
Patrzała na ten strumień brylantów i szmaragdów, nacieszyć się nie mogąc niemi.
— Mój Boże? — zawołała nagle — ale gdzieżem ja go widziała? czy we śnie... Ja znam ten naszyjnik?
Twarz don Estebana okryła się ceglastym rumieńcem.
— Tak jest! ja ten naszyjnik widziałam w Wiedniu, u jubilera na Ringu!
— Nie ten — zawołał brutalsko amerykanin — nie ten, ale drugi zupełnie do tego podobny, bom ja z moich kamieni kazał go na wzór tamtego wykonać...
Chociaż Rolina nie znała się na wartości drogich kamieni, domyślała się jednak bardzo wysokiej ceny tego podarunku. Módz się w ten klejnot ustroić, pokazać w nim — pochwalić z tem bogactwem — uszczęśliwiało ją. Don Esteban urósł w jej oczach, wypiękniał niemal, stał się znośnym, miłym...
Razem z tem pierzchały obawy i wątpliwości, bo tylko milioner mógł składać takie dary...
Czule podziękowawszy Rolina chciała się oddalić ze swą zdobyczą, aby się nią choć przed Boehmową i Pepi pochwalić, gdy amerykanin ją powstrzymał!
— Chwilkę jeszcze — rzekł siadając przy niej chwytając jej rękę — posłuchajcie mnie — musimy się umówić o tryb życia, który tu prowadzić mamy.
Wszyscy moi przyjaciele wiedzą że mam narzeczoną, że zaręczeni jesteśmy, i czekamy tylko na papiery dla wzięcia ślubu. Nie będzie więc nikomu dziwnem, że ja dom ten prawie za swój uważam. Kongres zgromadzi tu wielu moich dawnych znajomych, a tych radbym przyjmować i ugościć.
Z księciem * bardzo miłym starcem, znakomite, wysokie zajmującym tu stanowisko, oddawna mam poufałą i dobrą znajomość. Jest on, pomimo wieku swego, wielkim piękności niewieściej wielbicielem — a ja... ja go potrzebuję...
Wszak pozwolisz go tu zaprosić?
Pułkownikówna zamyśliła się trochę.
Pochlebiało jej to — nie sprzeciwiała się.
— Hrabia von Stilstein już tu był — mówił Don Esteban, Karatheodori basza, Mehmed Ali, wielu innych będę prezentował... Są to dawni z różnych stron znajomi...
Być może iż na dole, po obiedzie czasem dłużej posiedzimy i zabawim się...
Rolina zawahała się.
— Wszystko to — rzekła — co na nasz stosunek fałszywego światła nie rzuci, a nie każe się domyślać czegoś mnie uwłaczającego, na to się zgodzę...
Ale proszę pamiętać że skompromitować się nie pozwolę i wymagam, aby mnie szanowano.
Don Esteban zerwał się mocno poruszony.
— W tem wszystkiem — zawołał — niema cienia kompromitacyi. Jestto naturalnem, przyjętem... Wprowadzę moich przyjaciół do domu narzeczonej, reszta od niej samej zależeć będzie.
Imiona, które przytoczył amerykanin, nadzieja zrobienia stosunków i wejścia z ich pomocą w świat większy, oślepiły nieco Rolinę; nie sprzeciwiała się bardzo...
— Nie znaszże ani jednego kogoś — rzekła — któryby miał rodzinę, żonę, siostrę... znajomość z kobietami położenie moje uczyniłaby daleko przyzwoitszem...
Amerykaninowi oczy błysnęły.
— Ale to są goście przybyli tu na czas krótki — odparł z niechęcią — nikt z nich tu z sobą nie przywiózł rodziny. Hrabia von Stilstein ma familię na Szląsku, sam zaś żonaty nie jest. Zresztą, jeżeli się to okaże możliwem, przez niego się postaram o kobiece znajomości... Zobaczymy!
— Koniecznie! — dorzuciła Rolina.
Niepodobna abym zawsze sama, mężczyzn przyjmowała.
— Ah! pruderya i surowość przesadzona! rozśmiał się don Esteban. — Jesteś moją narzeczoną, ja jeden miałbym prawo.
Rolina potrząsała główką...
— Po ślubie będę posłuszną — odpowiedziała — teraz pozwólcie mi mieć wolę swoją.
Chciała wychodzić znowu, ale ją wstrzymał jeszcze małemi żądaniami, jakby dom chciał mieć urządzonym.
Mówiąc to dobył spory pakiet banknotów austryackich, które chciał oddać Rolinie na koszta utrzymania domu. Na opaskach któremi były ujęte, stała wydrukowana firma bankiera od którego pochodziły. Don Esteban począł zrywać drukowane okładki z jakąś niecierpliwością gorączkową i schował je do kieszeni.
Rolina tymczasem zrobiła uwagę, że on sam powinienby je zmienić. Nic na to nie odpowiadając, Don Esteban zabrał je nazad i pożegnawszy się wyszedł.
Pierwsze dni po przyjeździe amerykanina zeszły w Villa Agnese na przygotowaniach...
Don Esteban ciągle obiecywał gości, ale ich z sobą nie przywoził. Pomimo całego roznamiętnienia i miłości dla Roliny, dnie spędzał w mieście, wpadał do niej na krótko, niespokojny, roztargniony, często nachmurzony, — skarżył się na wiele zajęć i uchodził.
Zatrudnienia te, czasem mu nawet nie dozwalały ani dobiedz do Roliny, przysyłał Stone’a z pozdrowieniem i przeproszeniami.
Jednego dnia wreszcie obiad na sześć osób został zamówiony. Oprócz gospodarza, Stilsteina znajomego Rolinie, miał być jakiś pasza, grek, francuz dyplomata i włoch....
Świetne i znane nazwiska, których się Rolina ciągle spodziewała, nie przybywały.
Książę * miał być nie bardzo zdrów, zmęczony podróżą, a wiek ociężałym go czynił.
Na ten dzień, dla gości zdjęła żałobę. Pepi, która jej zrzucić nie chciała, miała pozostać u siebie, a Boehmowa czarno ubrana, przy swym wieku nie mogła zwrócić tem niczyjej uwagi.
Rolina, własnych nawet pieniędzy nie oszczędzając, u pierwszej modniarki pod Lipami, zaraz po przyjeździe zamówiła była suknię przepyszną, drogą, całą koronkami okrytą. Chciała włożyć naszyjnik, ale Boehmowa ten popis brylantowy przy pierwszem ukazaniu się, odradziła.
W stroju do którego wszystko, aż do najmniejszej drobnostki, było doskonale dobranem, z włosami utrefionemi przez najpierwszą fryzjerkę stolicy — gdy się Rolina przejrzała w zwierciadle, pierwszy może raz w życiu poczuła się — królową.
Strój wytworny, jak rama obrazowi, dodawał jej blasku. Było coś w tej majestatycznej, nieposzlakowanych rysów klasycznych piękności — zdumiewającego — idealnego.
Pierwszy który przybył z amerykaninem hrabia von Stilstein, chociaż ją widział i podziwiał — stanął niemy gdy weszła — osłupiał... Uczynione na nim wrażenie było tak widoczne, że Rolinę wzbiło w dumę i zyskało ją dla kapitana...
Od pierwszej rozmowy znajdowała go nieskończenie wyższym umysłowo od Don Estebana. Nie mogła się wydziwić, co ludzi tak daleko od siebie stojących, zbliżać mogło i wiązać.
Don Estebanowi ta cześć i uwielbienie dla jego narzeczonej pochlebiały, był uradowany i szczęśliwy.
Całe zresztą towarzystwo zapowiedziane, z osób w większej części średnich lat złożone, niespodziewające się tu znaleść tak znakomitej i tak dystyngowanej damy — zdumione było i zmięszane.
Panowie ci zupełnie sobie inaczej wyobrażać musieli narzeczoną przyjaciela.
Rolina umiała z wielką godnością i taktem przyjmować, w czem Boehmowa niewprawna i nieśmiała mało jej dopomódz mogła.
Z gości francuz galant choć szpakowaty, Karatheodori, mimo swej powagi wschodniej i nieobeznania z formami, hrabia Stilstein, najwięcej zabawiali i otaczali piękną gospodynię.
Lecz wszyscy, ile ich było, ścigali ją oczyma, a że pułkownikówna nie miała zwyczaju wejrzeń unikać, odpłacała je każdemu.
Pod koniec obiadu, przy szampanie, humor był doskonały, nastrój wysoki, a ton więcej może męzkiemu kółku niż domowi w panie przystrojonemu, przyzwoity.
Ku końcowi też obiadu, Rolina trochę zachmurzona, dała znak Boehmowej i schyliwszy się ku siedzącemu przy niej hr. Stilsteinowi, szepnęła mu że chcąc ich swobodnymi zostawić, woli przejść na górę. Kapitan ułatwił jej wymknięcie się prawie niepostrzeżenie. Podawano kawę, zapalano cygara, wrzawa wesoła rosła. Po oddaleniu się pań, towarzystwo w istocie ożywiło się; a amerykanin wcale nie hamował objawów dobrego humoru.
Po upływie dobrej godziny jednak, śmiechy i głośne rozmowy ustały, a gospodyni sądziła że goście rozjeżdżać się zaczną, gdy z jej rozkazu na dół wysłana służąca dała znać, że panowie do kart zasiedli.
Amerykanin rozporządzał się tu, zupełnie jak we własnym domu, co trochę podrażniło Rolinę. Wkrótce zażądano na dół herbaty dla tych panów. Zabawa przy zielonym stoliku, wielce ożywiona przeciągnęła się i trwała tak długo, że Rolina, wydawszy służbie rozkazy, sama na spoczynek się udała. Zrana dopiero dowiedziała się że dobrze po północy, panowie od gry wstali. Wcale się to jej nie podobało, i miała dać uczuć Don Estebanowi swe najwyższe niezadowolenie, ale winowajca bezpieczniejszem uznał, wcale się dnia tego nie ukazywać.
Panie pojechały na operę. Rolina w nowym stroju, właściwym do teatru, ukazawszy się w loży pierwszego piętra, miała przyjemność dostrzedz zaraz, że wszystkich oczy ściągnęła na siebie. Nie unikała ich wcale.
Lornetki jedna po drugiej zwracały się ku nowej gwieździe, dowiadywano się, szeptano, a naprzeciw loży tej siedzący stary jakiś jegomość, siwy, łysy, ale twarzy rumianej, której rysy dosyć charakterystyczne, zdawały się arystokratyczne zapowiadać pochodzenie — najuparciej i najpożądliwiej lornetował Rolinę.
Przybyły wkrótce do loży hrabia Stilstein, w tym ciekawym panu wskazał księcia *, o którym amerykanin wspominał, jako o dawnym znajomym.
— Książę* — mówił kapitan — pomimo wieku jest wielkim piękności czcicielem. Jedyna to namiętność która w starym dyplomacie dotąd nie wygasła. W zawodzie swym, książę * niema już nadziei zdobycia laurów nowych: czynna jego karyera dawno zamknięta. Jest raczej dla formy niż rzeczą samą na tem wysokiem stanowisku, którego tytuł nosi. Inni go zastępują w pracy — ale około pięknych kobiet nie przechodzi nigdy obojętnym i tu — zdaje mu się że jest jeszcze bardzo czynnym... Tempi passati!!
Z równą gorliwością starzec przypatrywał się i baletowi, chociaż od niego powracał często pułkownikównej i naostatek ona zwycięztwo odniosła. Lornetka nie schodziła już z jej loży.
Korzystając z przyjścia Stilsteina, Rolina chciała aby jej w teatrze pokazał członków kongresu, nie wątpiąc że na reprezentacyi, na której dwór się znajdował — i oni też być musieli. A że czytała romanse Disraëlego, prosiła aby go dla niej poszukał... Na wspomnienie imienia tego — kapitan się uśmiechnął.
— Niestety, nie zobaczysz go pani — rzekł — ani tu, ani gdzieindziej, chybabyś miała odwagę i cierpliwość oczekiwać na niego gdy z Kaiserhofu przejeżdża do Radziwiłłowskiego pałacu. Piękny niegdyś Endymion, niezaprzeczenie jeden z najznakomitszych ludzi naszej epoki, dziś jest już złamanym starcem, choć umysł jego nie postradał żywości i energii młodej. Lecz doszedłszy do celu, dopiąwszy co zamierzał, mógł zobojętnieć na wszystko...
Pomiędzy nim a księciem * jest ta wielka różnica, iż pierwszy z nich pragnie uchodzić za młodego, gdy drugi mimo starości — umysłowo jest nim w istocie.
W teatrze wszyscy musieli dostrzedz że książę* mocno się pięknością naprzeciw siedząca zajmował. Obudzało to ciekawość, a Rolina nie gniewała się że była jej przedmiotem.
W teatrze bohaterów tych kongresu, którzy o przyszłości państwa ottomańskiego, greckiego, nowo-bułgarskiego, serbskiego i rumuńskiego mieli wyrokować — znajdowało się niewielu. Wskazał Rolinie niektórych kapitan, ale to byli w większej części dii minorum gentium.. Hrabiów Karoly i Andrassego znała pułkownikówna z Wiednia, gdzie ich widywała zdaleka...
Dziwnem się to wydawało jej, że gdy Stilstein w loży ją odwiedził, amerykanin ani tu, ani w teatrze się nie pokazał. Spytała kapitana czy nie wie co się z nim dzieje.
Stilstein poruszył ramionami, rozglądając się dokoła.
— Doprawdy, nie wiem nic! — odpowiedział. — Pani przynajmniej o obrotach jego powinnaby być uwiadomioną, Lubię jego towarzystwo czasem — dodał dwuznacznie — ale z ruchów jego i spraw nie podjąłbym się zdać rachunku. Wielce jest ekscentryczny narzeczony pani.
Uśmiechnął się spoglądając na Rolinę i — zamilkł.
W ciągu tej rozmowy uparta lornetka starego księcia *, choć się na krótko zbłąkała na scenę lub inne loże, powracała ciągle ku Rolinie.
Kapitan uważał to jak inni.
— Idę o zakład — rzekł — iż książę * szukać będzie z panią znajomości bliższej, a że p. de Mauriène jest mu dawno znanym podobno, nie zaręczam za to ażeby się w salonie villi Agnese zjawić nie chciał... Nie jest zabawnym staruszek, ale trochę dowcipu mu zostało, a galanteryi bardzo wiele...
Rolina zarumieniła się mimowolnie z radości, lecz uznała właściwem odpowiedzieć skromnie.
— O! wątpię bardzo! księciu nie będzie tu zbywało na salonach i miłem towarzystwie!
Właśnie w tej chwili, ten o którym była mowa, wygodnie rozpostarty w fotelu i więcej przypatrujący się teatrowi widzów niż scenie, podniósł się z widocznym wysiłkiem z siedzenia. Stojący za nim towarzysz podał mu pomocną rękę... Wyszli.
Część opery była jeszcze do przesłuchania. Niewiele ona obchodziła Rolinę, ale kapitan bawił ją swoją rozmową, zaznajamiał z tym światem, który loże zajmował, opowiadał o nim anegdotki, zlekka dotykał kroniki skandalicznej stolicy. I tak dotrwali aż do końcowego chóru.
Stilstein nie odszedł i miał sobie za obowiązek podać rękę do wyjścia.
Pomimo pewnej sztywności wojskowej, Rolina znajdowała go bardzo grzecznym i miłym, szczególniej po amerykaninie, który oprócz miłości swej brutalnej i namiętnej i interesów tajemniczych, o niczem mówić nie umiał, a w towarzystwie odznaczał się niesmaczną rubasznością, która za amerykański ekscentrycyzm uchodziła.
Dla uniknienia ścisku, kapitan wstrzymał nieco wyjście z loży.
Gdy drzwi jej otworzono, z pewnem zdziwieniem radosnem, Rolina ujrzała o parę kroków stojącego, jakby na czatach starego księcia *, który okryty płaszczem, sparty na ramieniu towarzysza — zdawał się oczekiwać ukazania się pułkownikównej. Oczy jego znużone odżyły na widok jej jakimś blaskiem, usta się uśmiechnęły, a natarczywy wzrok ścigał długo, dumnie i obojętnie przechodzącą, która wedle bardzo pospolitej taktyki, udała że nic nie widzi i nie domyśla się niczego.
Stilstein szeptał jej do ucha.
— Zaręczam pani, że książę był tak pięknością jej zachwycony, iż naumyślnie czekał u wyjścia, aby zblizka sprawdzić doznane wrażenie.
Rolina poruszyła ramionami. Towarzyszka jej jednak mogła dostrzedz wielką po teatrze zmianę humoru, podnieconą wesołość, jakiej oddawna nie okazywała...
Amerykanin tego wieczoru nie przyszedł wcale i dopiero nazajutrz rano zjawił się blady, zmęczony, z uśmiechem na ustach i wejrzeniem szyderskiem.
— Przychodzę powinszować pięknej Rolinie — odezwał się na wstępie. — Słyszałem już o wielkiej konkiecie, którą w teatrze zrobiła. Wszyscy byli zachwyceni jej pięknością, ale stary książę, ma być w admiracyi, w uniesieniu, w gorączce dla wieku jego niebezpiecznej. A! bardzo się z tego cieszę!
Rolina spojrzała, posądzając go o zazdrość śmieszną.
— Rzeczywiście się cieszę — dodał Don Esteban — bo książę * jest mi potrzebnym. Dobra znajomość z nim donne du relief! Łatwo mi go teraz przyjdzie do nas ściągnąć. Staruszek jest niezmiernie śmieszny z temi spóźnionemi zapałami, lecz kiedy jemu nic po nich, niech choć ludzie korzystają!
Pułkownikówna nieco się czuła obrażoną tem obojętnem użyciem piękności swej na wabik dla potrzebnych narzeczonemu znakomitości — zacięła usta...
Don Esteban stał się natychmiast czulszym, zuchwałym, jak zwykle, do zbytku, i wszystko to w śmiech obrócił.
Na ostatek prześladować ją chciał jeszcze hrabia Stilstein, który wczoraj jak mu doniesiono, tak pilnie sprawiał obowiązki cavaliere servante przez cały ciąg reprezentacyi.
— A czemużeś ty nie przyszedł? — odparła Rolina.
— Ja!! — zawołał Esteban — niestety! tęsknię, boleję, desperuję, ale kongres! cóż chcesz... interesa, zabiegi. Chwilki czasu dla siebie nie mam!
Wszystko to co dotąd tu pozyskała, nie starczyło Rolinie — nudziła się.
Miała na swe posługi powóz, codzień na zażądanie lożę w teatrze — ale to nie mogło zastąpić upragnionych stosunków z większym światem, na który jak się przekonywała, amerykanin albo nie umiał lub nie mógł ją wprowadzić.
On sam bywał w villi tylko gościem i to rzadkim.
Niekiedy na herbatę przyprowadzał z sobą hrabiego, greka, francuza, parę jakichś wojskowych figur, zasiadano potem do gry, i, pomimo że Rolina gniewała się za to, iż ją przeciągano do późna, czasem prawie do rana, nic to nie pomagało.
Obiecywał poprawę, ale nie myślał o niej wcale.
Jednego dnia z podziwieniem dowiedziała się od przynoszącej plotki służącej, że gra tak długo trwała, iż Don Esteban po niej nie chcąc do miasta powracać, nocował na dole, kazawszy sobie posłać w gabinecie.
Rozgniewało ją to i oburzyło niezmiernie; cała w płomieniach, rozdrażniona, gotując się czynić wyrzuty — zbiegła na dół.
Don Esteban, snadź do nich przygotowany, czekał, wcale skruchy za grzech nie okazując.
Za pierwszem słowem, które wyjąknęła zburzona, przypadł do jej rączek, chociaż mu je wyrwała i odepchnęła go, narzucając się, nadskakując czule ale z takiem lekceważeniem i zuchwalstwem, że Rolina gniewem uniesiona, płakać zaczęła...
— Ja, ja takiego postępowania znieść nie mogę — krzyknęła.
— Ah! ah! — wtrącił amerykanin — trzeba się jednak obyć z położeniem... to darmo! Jesteśmy narzeczeni, tak prawie jak mężem i żoną, brak tylko głupich formalności. Wszyscy moi przyjaciele wiedzą o tem.
— Mężem i żoną wcale nie jesteśmy — wybuchnęła Rolina. — Powtarzam panu, że gdyby się podobny wypadek miał powtórzyć, ja natychmiast się ztąd wynoszę. Nie ścierpię tego.
— Wyniesiesz się? — zapytał ironicznie amerykanin. — Dokąd?
— Znajdę miejsce, w którem będę bezpieczną od takich napaści nikczemnych!
Don Esteban odpowiadał śmiechem, i gróźb się nie zdawał lękać.
Rolina odwróciła się od niego z pogardą, drzwiami rzuciła i wyszła gniewna i rozpłakana. Nienawidziła go.
Czuła to, że po tym wieczorze, przyjaciele amerykanina mogli mieć najfałszywsze wyobrażenie o jej stosunku z tym człowiekiem, który usiłował ją w oczach ludzi bezpowrotnie skompromitować. Było to umyślną, obrachowaną zdradą...
Don Esteban, choć widział całe jej oburzenie, nie starając się ją złagodzić i przejednać, wyszedł spokojnie na miasto i tego dnia już nie wrócił.
Przysłał tylko bilet, w którym o tem co zaszło między niemi, najmniejszej wzmianki niebyło, — a w nim, stylem jak zawsze napuszonym, upraszał swą „królowę“, aby na jutro raczyła dla kilku, bardzo znakomitych gości (podkreślone), przygotować herbatę. Błagał ją, aby wystąpiła jak najwspanialej — i aby „bogini“ w całym blasku piękności swej czarującej się okazała.
Z wyrażenia iż goście „poznać ją pragnęli“, wniosła pułkownikówna, iż nowych jej miał przyprowadzić. Przeczucie jakieś mówiło jej, iż gościem znakomitym mógł być stary książę, którego ona także poznać pragnęła.
Postanowiła, bądź co bądź, być jak najpiękniejszą tego wieczora — o co bardzo łatwo jej było. Szło tylko o to, jaką sobie piękność wybrać miała z tylu najrozmaitszych, któremi rozporządzała...
Mogła być jaką chciała. Celowała w tem właśnie, że nie okazując przymusu ani wysiłku, nie dając się domyślać wdziania maseczki — ślicznej swej twarzyczce umiała nadać wyraz coraz odmienny, który strój właściwy uwydatniał i podnosił... Umiała być na zawołanie naiwną, smutną, roztrzepaną, wesołą, tragiczną, dumną, łagodną, dziecinną. Oczy i usta posłuszne układały się do tego wizerunku, który czasem studyowała przed zwierciadłem.
Nie potrzebowała usposobienia do odegrania zamierzonej roli, wola starczyła.
Na ten dzień, nie będąc pewną kogo ma przyjmować, musiała obmyśleć coś coby na wszelki przypadek było stosownem, a co najlepiej piękność jej podnosiło.
Chciała być majestatyczną, dumną, aby okazać że się nie czuła upokorzoną swem położeniem dwuznacznem, aby kłam zadać amerykanina potwarzy...
Strój miał być pełnym dystyngowanej prostoty, jak najmniej jaskrawym i uderzającym, aby cała uwaga na promieniejące oblicze była ściągniętą.
Wieczorem już don Esteban, w obawie aby podwieczorek nie był zbyt skromny — bo Boehmowa rządząca gospodarstwem, nadto oszczędną była — przysłał sam owoce i słodycze...
Godzina herbaty naznaczona była na ósmą, ale przeszła dawno, i Rolina, która siedziała ubrana z wachlarzem w ręku, przysłuchując się turkotowi powozów w ulicy, oczekując na przybycie gości, już się niecierpliwić zaczynała, gdy około dziewiątej, dał się słyszeć dzwonek u bramy.
Mrok jeszcze nie był tak wielki, by rzuciwszy okiem ciekawem ku ogródkowi, gospodyni nie rozpoznała don Estebana, pod rękę prowadzącego, z uszanowaniem wielkiem, nogami suwającego starca.
Był to książę *.
Za nim szedł słusznego wzrostu mężczyzna, z twarzą nie piękną i nie znaczącą, którego w loży widziała przy księciu.
Oprócz nich i kapitana von Stilstein, nie było nikogo więcej. Serce uderzyło Rolinie, zapomniała urazy do amerykanina, próżność jej była zaspokojoną.
Książę zdawał się jej zdobyczą, która mogła rozgłos dać kobiecie i postawić ją w świetle pożądanem. Nie wiedziała o tem, że tę łatwą zdobycz starca lekkomyślnego codzień robiły dziewczęta sprzedające cygara, a nawet przystojne kelnerki po hotelach...
Książę * siląc się na elastyczny chód młodzieńczy, posuwistemi krokami jednak wszedł do salonu, odtrąciwszy podawaną mu rękę. Pomimo wieczora, przychodził bez ceremonii, w surducie. Twarz jego pańska, wyrazu łagodnego, w którym się lekki, ukryty sarkazm przebijał, mogła niegdyś być przystojną; teraz była tylko charakterystyczną twarzą dyplomaty starej szkoły, która się więcej kazała domyślać przebiegłości i dowcipu, niżeli ich miała w istocie.
Można ją było nazwać twarzą szkoły Metternicha — od której dzisiejsza wielce się różni.
Typem nowej jest twarz surowa, żołnierska, nazbyt nasrożona, nadto może chcąca się okazać nieubłaganą i żelazną, której lepiej przystał mundur dragonów niż wyszywany frak ministeryalny... Dawniej ostatniem słowem była tu finezya Talleyranda i Metternicha, (więcej chytrości udająca niż miała), dziś jest siła i energia Bismarcka, również spotęgowana nad miarę.
Niewłaściwie tylko może drugą nazwaliśmy szkołą, gdyż w żelaznego księcia tropy, szerokim krokiem jego, nie każdy iść potrafi. Na to być potrzeba tak jak on zbudowanym.
Z niezmierną grzecznością, z francuską galanteryą dawnego stylu, zbliżył się stary do pięknej pani wychodzącej na jego powitanie, i rozmowę począł po francusku z tą swobodą i wprawą, jaką mu dawało przeszło pół wieku zalotów i obcowania z kobietami wszelkiego stanu, począwszy od ukoronowanych aż do bosych....
— Pozwolisz pani — rzekł — aby stary natręt, zachwycony jej pięknością, błogi przerwał jej spokój. Nie mogłem przemódz na sobie, zobaczywszy ją w teatrze, bym się nie starał mojego uwielbienia u stóp jej złożyć.
Rolina odpowiedziała grzecznem przywitaniem, a że książę nie mógł stać długo, posadzono go na kanapie, i gospodyni przy nim miejsce zajęła.
Był już jakby u siebie.
Pewien odcień zbytniej może sans gène, nie dał się uczuć pułkownikównie, gdyż osłodzony był wielką grzecznością.
W każdym innym domu książę więcej by okazał respektu, a mniej poufałości niczem nieprzygotowanej.
Rolina mniej doświadczona, ton ten przypisywała wielkiemu stanowisku księcia na świecie, i wiekowi.
Reszta towarzystwa rozmawiała na uboczu, a stary, któremu nikt w zabawie z piękną Roliną przeszkadzać nie chciał, pochylony ku niej, z wlepionemi w jej wdzięki oczyma, żywą rozpoczął gawędkę.
Pułkownikówna naturalnie naprowadziła ją na Berlin i na kongres.
Nie taiła się z tem że przybywszy niedawno z Wiednia, wcale innym wyobrażała sobie Berlin, wcale różnem spodziewała się znaleźć życie kongresu i ruch nim wywołany.
Książę, który rozmowę począł od frazesów zwyczajnych, nie przewidując w pięknej pani umysłowego wykształcenia, bo sądził o niej z amerykanina, zdziwił się gdy okazała mu dowcip i inteligencyę i — swobodniej przemówił.
— Kongres — (tu się uśmiechnął złośliwie) nazywa się tak tylko przez grzeczność i to panią uwiodło... Właściwie jest to, co najwięcej konferencya ministrów. Co się tyczy Berlina, szczęśliwe to miasto, ma temperament tak chłodny, że nawet najsilniejsza doza polityki poruszyć go nie może.
— Nieprawdaż że mój Wiedeń milszy jest daleko? — zapytała wdzięcząc się Rolina.
— A! Wiedeń! — odparł książę — ale to Kapua, w której się nam dyplomatom trafia nawet o polityce zapomnieć! Ja go pamiętam dawno, za czasów innego kongresu, nie ministrów ale monarchów...
Pani droga — dodał — wyrazem muzykalnym Wiednia jest walc Straussa, a Berlina... marsz Dessauera.
Spojrzał strzeliwszy tym dowcipem, Rolina uśmiechnęła.
— Tak — mówił dalej ożywiając się. — Wiedeń jest miły, wesoły, bonne enfant, ale ma tę wadę że jest Austryi stolicą.
— Jakto? książę byłbyś jej nieżyczliwym? — zawołała Rolina — a wspomnienie świętego przymierza?
— Tak, ale się ono innemi nieświętemi zatarło — rzekł stary dyplomata. — Byliśmy z tą staruszką niegdyś w wielkiej przyjaźni, mieliśmy szczęście raz oddać jej małą przysługę. To był błąd... bo rzecz dowiedziona, że służąc komu, robi się sobie zawsze nieprzyjaciela.
— Jakto? — spytała Rolina.
— Bo niewdzięczność jest w ludzkiej naturze — mówił książę. — Ktoś puścił w obieg to zawczesne słowo, że Austrya świat miała zdziwić niewdzięcznością swoją, ale to student być musiał, bo żaden człowiek dojrzały nie dziwi się niewdzięczności, ale się jej spodziewa.
Rolina po kilku słowach obojętnych, nie mając o czem mówić, zaczęła nad tem ubolewać że będąc tak ciekawą widzieć znakomitości wchodzące w skład kongresu, nie będzie miała nawet zręczności zobaczyć ich, tak się kryły z sobą.
— Przepraszam panią — odezwał się stary — z wyjątkiem gospodarza, który, równie jak jego sułtan, niewidzialny jest i niedostępny... reszta tych śmiertelników, których pani raczysz być ciekawą, przesuwa się czasem po ulicach. U bram pałacu Radziwiłłowskiego, gdy się zjeżdżają na konferencye, wszystkich można widzieć.
— Tak, mości książę, ale mi mówiono — odpowiedziała Rolina — że bramy te zawsze wielki tłum ciekawych zalega... docisnąć się trudno, a cisnąć się niemiło.
Książę zamyślił się chwilę; pani domu robiła na nim coraz większe wrażenie.
— Wie pani co? — rzekł z uśmiechem. — Gdybyś mi ten honor uczynić chciała, a zawiozła mnie kiedy wcześnie na posiedzenie, coby było osobliwością, bo ja zawsze przybywam za późno — moglibyśmy stanąć z powozem u bramy, a ja miałbym szczęście służyć jej za cicerone.
Zarumieniona cała, poruszyła się Rolina, uszom swym nie dowierzając.
— Nie godzi się abym dobroci i uprzejmości księcia nadużywać miała!
Stary swą pulchną, białą ręką, pochwycił rączkę malutką Roliny, i z chciwością smakosza do ust ją przyciskając, zawołał z zapałem.
— Jedno wejrzenie jej ślicznych oczu, będzie sowitą zapłatą!
Ale kogóż pani tak jesteś ciekawą? — spytał pomilczawszy.
— A! wszystkich bez wyjątku mości książę!
— Na cześć pani, zrobimy więc wielką rewiję dyplomacyi — rozśmiał się książę. — Potrzeba tylko abyśmy wcześnie byli na przesmyku, i nikt się nam wymknąć nie mógł.
I więcej już o tem mowy nie było.
Stary dyplomata, miły był i wesół, dowcipkował i prawił komplementa. Przyjął z pięknych rączek filiżankę herbaty, nie ruszając się z kanapy, do której mu stoliczek przystawiono; na chwilę nie chciał stracić towarzystwa Roliny.
Jeżeli nie starą i zbabiałą twarzą swoją, to dowcipem, grzecznością w obejściu się, łatwością w rozmowie, mógł pozyskać sobie życzliwość kobiety, olśnionej jego tytułem i imieniem. Rolina pierwszy raz w życiu spotykała w nim tak wybitnie tonem wielkiego świata nacechowanego człowieka, i znajdowała wielką różnicę między nim a swem zwykłem towarzystwem. Z nim też czuła się w swoim żywiole, do którego była stworzoną.
Około godziny zabawiwszy w Villi Agnese, z westchnieniem spojrzał książę na zegarek.
— Niestety! — odezwał się — przy pani godziny tak lecą, a myśmy takimi niewolnikami! Miłoby mi było zasiedzieć się tu i o wszystkiem zapomnieć, ale koledzy czekają na mnie w TabakCollegium księcia i pokazać się tam muszę, aby nie zasłużyć na niełaskę, gdy łaski już się nie spodziewam nawet zyskać... Nietylko on ale i sułtan nie lubi mnie i warczy...
Podał rękę:
— Pozwolisz pani.. do zobaczenia!
Rolina gorąco go zapraszała, dziękując mu razem.
— Jeśli będę miał chwilę wolną aby odetchnąć — rzekł grzecznie się kłaniając — naprzykrzę się pani...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.