Dom Biały/Tom drugi/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul de Kock
Tytuł Dom Biały
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1833
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł orygin. La maison blanche
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

ZAMEK ROSZ-NUAR — WIEJSKA ZABAWA.

Alfred i Edward poszli także odpocząć po trudach podróży. Franciszek zaprowadził icj do obszérnych pokojów, gdzie znaleźli łóżka i matérace, brakuje tylko prześciéradeł; ale Franciszek posłał do Klermą po tłumoki i kazał przywieść bielizny.
— Po trzech godzinach odpoczynku Robino budzi się. Spoczywał pod karmazynowym baldachimem, a twarde jego łoże, osłaniały firanki niegdyś do jedwabnych podobne.
— «Trzeba będzie powypychać materace, mówi Robino wstając i oglądając się po pokoju, który mu ma służyć za sypialnią. Kornisze są wyzłacane, na suficie były odmalowane amorki, których rozeznać niepodobna od starości, bo i amorki starzeją, a ściany okrywa obicie wyobrażające historiją czystej i cnotliwej Zuzanny.
— «Jak to wspaniałe, woła Robino — zupełnie jak w Wersalu i Sę Żermę!... nad drzwiami złocone laski!.. gipsy!... a zwierciadła!... prawda że gdzie niegdzie mury się porysowały, i podłoga nadgniła; ale to się naprawi. Zaraz jutro trzeba, robotników sprowadzić.»
Robino zobaczył sznureczek z kutasem nad kominem, dzwoni i Franciszek nadbiega:
— «Pan dzwonił?
— «Tak! dzwoniłem... ale to tylko przypadkiem.. dla próby. Ale gdzież ci panowie, Franciszku?
— «Odpoczywali — ale się już pobudzić musieli.
— «Franciszku, trzeba na dzisiejszą noc oporządzić łóżka, nie wypada, aby w Rosz-nuar spano bez prześciéradeł... Kupuj, sprowadź kupców, czynię cię moim. Factotum, moim Komissarzem.
— «Będzie wszystko, jak pan rozkazuje.
— «Chciałbym tu jeszcze moich ludzi zobaczyć... wieleż ich jest z tobą.
— «Jest murgrabia i ogrodnik, ot i wszystko.
— «To niedosyć, ja muszę mieć dwór liczny... Każ tu przyjść wszystkim ludziom moim... po rozkazy moje.»
Franciszek odchodzi, Alfred i Edward przybywają do nowego dziedzica, który siadłszy w oknie, patrzy z roskoszą na swoje ogrody.
— «No Robi...no Rosz-nuar,... czyś kontent ze swego kupna jesteś przecie w swoim zamku» rzekł Alfred wchodzac.
— «Przyznajcie sami, że to wyborne, śliczne, przecudowne, takie pokoje!...
— «Prawda że ten pokój jest ogromny — ale czy nie pójdziem zobaczyć zamku?
— «W ten moment... czekam na moich ludzi, mam im dać niektóre rozkazy, a potém pójdziemy przepatrzeć wszystko od piwnic, aż do szpichrzów i składów.»
Murgrabia i ogrodnik przychodzą; obydwa pijani, a osobliwie murgrabia, który się ledwie może na nogach utrzymać, bo przed przybyciem pana miał już w głowie, a prócz tego dotrzymywał kompanii wieśniakom, którzy się ochładzali.
— «Pan nas wołał?» zaczyna ogrodnik, bękając powoli, żeby mu się język nie poplątał, a murgrabia opiera się na krześle, żeby nie upadł.
— «Otoż i cały dom mój!» woła Robino.
— «Zdaje się być coś chwiejący» rzekł z cicha Alfred.
— «Jakie tu miejsce zajmujesz?» pyta Robino ogrodnika...
— «Jakie miejsce, mój panie?... czy to niby ma znaczyć co ja robię?
— «Tak.
— «Jestem Wincenty ogrodnik zamkowy,... za pozwoleniem pańskiém.... i dzięki Bogu!.. mam roboty po uszy!.. Zobaczysz pan ogród!.. Trudno w nim dójść ładu!..
— «Cóż tak wielki?
— «O! wielki! taki wielki, że od niejakiego czasu, połowę porzuciłem na łaskę Bożą... bo ja sam wszystkiego robić nie mogę.
— «Ale jakże można panie ogrodniku — rzekł Alfred, zapuszczać dziedziniec trawą?
— «Ach! panie! ja sam jeden wszystkiemu wydołać nie mogę — a zresztą dziedziniec nie ogród.
— «Prawdę mówi, odpowiedział Robino, powinien trzymać się ściśle swoich obowiązków... a wasan, co tam z tyłu stoisz... co tu masz za obowiazek?... chodźże no tu!»
Murgrabia, przymuszony opuścić krzesło, podporę jego opilstwa, posuwa się kołysząc; i wyjmując z kieszeni czerwoną zatabaczoną chustkę dla otarcia zarumienionej twarzy, zaczyna od czkawki, i uśmiechając się powiada: «Ja to... ja.. pana pilnuję... strzegę;... i jem za sześciu!...
— «Takich dziesięciu służących zrujnowałoby cię mój Robino — odezwał się Alfred.
— «Więc jesteś murgrabią, mój kochany?
— «Tak! panie... tak! Jaśnie Wielmożny panie; bo sługa pański, mówił nam, ze lubisz te Jaśnie Wielmożności... dla mnie to wszystko jedno... nagadzam ja ci tego, mój panie, wiele chcesz!...
— «Czy nie podchmielił on się! rzekł Robino. Jak się nazywasz panie murgrabio?
— «Nazywam się, Kiunet — za pozwoleniem pańskiém.
— «Napiłeś się trochę, panie Kiunet.
— «Tak, panie! za zdrowie Jaśnie Wielmożnego,... gotów nawet jestem rozpocząć na nowo.
— «No! a któż tu będzie gotował? nie widzę kucharza.
— «Ja wszystkiemu wydołać nie mogę — rzekł ogrodnik: «kuchnia nie ogród.
— «A mnie to co szkodzi?» wybęknał murgrabia chwytając się za krzesło: «jeżeli pan zechce, to ja pójdę do kuchni, i zrobię bigosik taki, jak zwykle sobie gotuję..
— «Mój kochany» odezwał się Alfred do nowego dziedzica: «mam nadzieję, że się tym panom każesz spać położyć, bo jeśli oni będą gotować, ja tu jeść nie będę.
— «Co tu począć?» zawołał Robino biegnąc do dzwonka z pośpiechem — a Franciszek nadbiega natychmiast ze szczotką i skrzydłem.
— «Co tam robisz Franciszku?
— «Zamiatam, czyszczę.. salę jadalną... co tam było pyłu i pająków!.. co ja ich tam pozabijałem!..
— «A któż obiad gotuje?»
Franciszek spogląda na Wincentego, ten znowu patrzy na pana Kiunet, a pan Kiunet nie patrzy na nikogo, bo już nic nie widzi.
— «No i cóż?» zawołał rozgniewany Robino. Myślicie mnie nakarmić pająkami — czy co?
— «Mój kochany — odezwał się Alfred, przyjechałeś na mieszkanie do zamku, nie uprzedziwszy nikogo, nie urządziwszy swego domu i dziwujesz, że tu niéma porządku... Lecz że musim jeść, że prócz tego zaprosiłeś pana Ferulus, który pewno przyjść nie omieszka, trzeba się postarać o kucharkę, którą zapewne znaleść będzie można. No panie Wincenty — gdzie tu ludzie jedzą?
— «Wszędzie panie — jedzą i dobrze jedzą; ale osobliwie u pana Szwal, weterynarza;... ma on córkę, która zarządzała domem jednego bogatego kupca w Klermą.
— «No, to dobrze. Franciszku, biegaj co prędzej do pana Szwal i poproś jego córki, żeby tu przyszła zająć się kuchnią, mam nadzieję że nie odmówi. Po drodze postaraj się o przygotowania; poszlij do Taland, ponieważ to ztąd tylko półtory mili; i zawiń się tak, żebyśmy dziś bez prześcieradeł i świéc spać nie poszli.»
— Franciszek pobiegł wypełnić rozkazy Alfreda, a Robino rzekł do ogrodnika i murgrabiego: «Wracajcie do roboty... i nienawijajcie mi się drugi raz w takim stanie na oczy.
— «Pójdziem pić za pańskie zdrowie!» odparł Kiunet.
— «Nic, nie, już i tak dosyć napiliście się.
— «Niewypada, łaskawy panie, żebyśmy na wasze przybycie, nie pomoczyli ust, i patrzyli tylko jak drudzy piją... dziś wieczór wszyscy będą tańcować!
— «Niech już dziś dadzą temu pokój, na drugi raz to odłożym.
— «Zaprosiłeśże ich przecie, za te piękne przyjęcie, rzekł Alfred, a zaprosiwszy, przyjmować musisz; chciałeś pana grać rolę, trzeba wycierpieć wszystkie tego stanu przykrości. Teraz, chodźmy obejrzeć zamek.
— «Ja pana poprowadzę» rzekł Kiunet.
— «Pódź spać, pijaku, to lepiej zrobisz.
— «Znam Jaśnie Wielmożny panie, moją powinność.»
Robino wychodzi z przyjaciołmi z pokoju, a pan Kiunet, który upiwszy się jest niezmiernie uparty, i utrzymuje że murgrabia powinien byc przytomny, przy oglądaniu zamku; idzie za panem, opiérając się o ściany.
Mijają stare, długie galerije oświecone półokrągłemi oknami, przez które światło ledwie się przedziera, bo szyby pył odwieczny pokrywa; wchodzą do obszérnych pokojów, ozdobionych tak, jak ten, w którym Robino odpoczywał, gdzie sufitu ledwie okiem dojrzeć można.
— «Ten zamek musiał być budowany za Króla Pepina» rzekł Edward.
— «Ale jak to pyszne, jak wspaniałe» odzywa się Robino, uwielbiając każdą bazgraninę, namalowaną nade drzwiami, lub zwierciadłem.
— «Mogło to być piękném, przed dwudziesto laty!.. ale teraz!...
— «Ale Alfredzie, zwierciadła nigdy swojej wartości nie tracą.
— «Dobrze, ale te złocenia już do złota podobieństwa nawet nie mają, a malowidła wyglądają jak stare wachlarze!..
— «Jak na barona, to wcale nie umiesz cenić starożytności, wspaniałej starożytności. Ręczę że pan Edward lepiej czuje wartość tego zamku.
— «Znajduję w istocie — odezwał się Edward, że ma w sobie cóś nadzyczajnego, fantastycznego, romantycznego.
— «Umhu!.. nie prawdaż że wspaniały... byłoby gdzie cały półk postawić!...
— «A! jeszcze na drugiém piętrze, jest drugie tyle» mruczy pan Kiunet trzymając się za drzwi pokoju, z którego oglądający wychodzą. «Wszystko to tam jednakowo jak i tu, tylko niższe sufity, i niéma tych pięknych obrazków co tu.
— «Kiedy tak, to niémamy potrzeby oglądać dziś drugiego piętra.
— «Ale, ztąd wychodzą drzwi na teras,... z którego widać całą okolicę..
— «Ale w jakimże stanie ten teras...
— «Co to za dziury w murze?
— «To są strzelnice» powiada Edward; a i tam u dołu widać podobno także toż samo!..
— «Pśi! rzecze Robino» zamek obronny!.. pewny jestem, że nie jedno oblężenie wytrzymał... rzecz dziwna, że niéma zwodzonego mostu.
— «Był, Jaśnie Wielmożny panie, przed kilką laty; ale że ostatni posiadacz probował sadzić buraki na cukier... tam... w ogrodach; nudziło mię ciągle to spuszczać, to podnosić most dla buraków: więc wymyśliłem zarzucić fossę; właścicielowi się to podobało, i kazał tylko bramę zrobić.
— «Zapewne ten posiadacz nie pochodził z dawnej familii panów tego zamku, że tak niskie miał zamiary.
— «E! już to ja tam nie wiem, zkąd on pochodził; mój panie — ale to wiem, ze kupił zamek na fabrykę, i... nie musiało mu się to przydać, bo znowu odprzedał.
— «A do kogoż wprzódy ten zamek należał?
— «Do kogo?.. poczekaj no pan!.. do kogo?.. nie wiem dalibóg nazwiska,... była to jakaś stara dożywotnica (douairière), z odwiecznej familii. Ta tedy pani mieszkając w zamku, nie kazała go naprawiać, żeby przypadkiem nie popsuli... To téż jak pan widzisz nic tu nie odmieniono.
— «Założyłbym się — rzekł Alfred, że wolałaby była widzieć walący się zamek, niż dozwolić, aby go niegodne ręce dotknęły...
— «Zresztą ja jej nie znałem — rzekł pan Kiunet: «mnie tu umieścił fabrykant burakowego cukru, który nas tu razem z moim przyjacielem panem Wincentym zostawił.
— «Teraz chodźmy obejrzeć tę wieżę... ostrożnie panowie po schodach.... bo strasznie popsute... mój kochany Robino... przepraszam!... panie Rosz-nuar, jeżeli będziesz się trzymać systematu starej dożywotniczki; to i kroku zrobić nie będzie można tutaj, nie narażając się co chwila, na skręcenie karku.
— «O! ja każę wszystko na nowo przerobić... nie życzę sobie wcale, żeby mi się ten zamek na głowę obalił! — Murgrabio, dokąd ten długi korytarz prowadzi.
— «Do wieży północnej. O! zobaczysz pan! tam to, dziwy!... są różne żarciki... te.. te!.. gdzie to się pada... ach! jakie bo to! trzaski, czy co?
— «Potrzaski, chyba?
— «Aha! aha! potrzaski!
— «No to ja dziękuje, ja nie pójdę tam, gdzie się pada» zawołał Robino: «idź naprzód panie murgrabio i prowadź nas.»
Murgrabia występuje naprzód, trzymając się ciągle muru. Przybywają do bramy wieży; ciemne kręcące się wschody prowadzą do góry.
— «Zdaje mi się, żem w zamku Udolfa,» rzecze Edward wchodząc.
— «Ja, czekam tylko, póki się jaki od stóp do głowy zbrojny rycerz nie ukaże» dodał Alfred.
Robino milczy i przypatruje się murom poczerniałym od starości, które tyle wieków przeżyły. Murgrabia otwiéra drzwi pierwszego piętra, skrzypnęły zawiasy, i odgłos ten rozległ się po próżnych pokojach.
— «Trzeba będzie, panie murgrabia, wszystkie zawiasy i zamki ponapuszczać oliwą — odzywa się Robino; nie lubię tego hałasu;... «Gdzież jesteśmy?.. czy niéma tu pod nogami tych zwodniczych desek, które się mogą uchylić?.. panie murgrabio — zmiłuj się, oznajmuj!...
— «Nie, tu nic niema, był to pokój panicza... jak powiadają...
— «Jakiego panicza?
— «Umf! synowca starej pani, przynajmniej tak słyszałem.
— «A! już i tu pewno mieszkać nie będę, jak tu ciemno!»
Na drugiém piętrze, Kiunet pokazuje pokoje, w których były spusty; lecz fabrykant cukru, kazał je pozatykać; a tą razą Robino nawet przyznaje, iż zrobił to bardzo słusznie. Na górze, była zbrojownia zamkowa; ale w niej znaleźli tylko kilka zardzewiałych kirysów, szabli bez rączek, fuzii bez kurków i dzid bez żelazców. Wchodzą nareszcie na płaski dach wieży, zkąd piękny widok w około. Młodzieńcy unoszą się nad obrazem rozległym gór sąsiednich i pięknego miasteczka Sę’t’Aman oblanego wodą. Tymczasem pan Kiunet siada na środku, mówiąc: «Ja nie mogę patrzeć tak z wysoka, w głowie mi się zakręci!»
Już mieli schodzić, kiedy Edward zawołał: «Patrzaj no! Alfredzie na ten wzgórek, tam nad fossą... czy widzisz tego człowieka, który się tak uważnie zamkowi przypatruje?.. czy poznajesz go?
— «Ah!.. jest to ten człowiek, któregośmy widzieli w oberży w Klermą-Ferran... co się nam za przewodnika ofiarował;... po sukni i postawie, łatwo go rozpoznać można.»
Wtém Robino zbliża się, mówiąc: «Cóż to — ten człowiek z rozbojniczą miną jest i tutaj?... Na honor!.. to on... poznałem go po tym grubym kiju, na którym się opiéra;... jak on się przypatruje!.. z miejsca się nie ruszy... jak posąg!.. radbym wiedzieć, czego on po moim zamku gawroni?...
— «Jest w istocie coś osobliwszego w spojrzeniu i całej postawie tego człowieka — rzekł Edward.
— «Osobliwszego!... nadto jesteś delikatny!... chyba coś złego... ponurego... złośliwego... cóż to, że on ani oka nie zwróci z mego zamku, panie murgrabio?»
Murgrabia właśnie usypiał siedząc na dachu, zbudzony tém wstaje i woła.
— «A czegóż tam chcesz?
— «Cóż to?.. łajdaku! do kogo tak śmiesz mówić?» zawołał Robino z gniewem.
— «Ach! przepraszam Jaśnie Wielmożnego Pana» rzekł Kiunet otwiérając oczy: «zdało mi się, żem rozmawiał z moim przyjacielem panem Wincentym — i dla, tego...
— «Proszę bardzo, żeby ci się to więcej nie zdawało... chodź no, powiedz mi, czy znasz tego włóczęgę, co tam stoi jak siup przed wieżą, i wlepił w nią oczy.»
Kiunet podchodzi chwiejąc się, Alfred i Edward trzymają go pod ręce, żeby przez poręcze nie zleciał, a murgrabia podnosi głowę, żeby zobaczyć o kogo się pytają.
— «No i cóż?» pyta Robino po chwili.
— «No i cóż?» odpowiada Kiunet tocząc w około wzrok opiły.
— «Czy znasz tego człowieka?
— «Nie... nie widzę tu ani ludzi, ani butelek!...
— «Jakto? — bałwanie? tam!.. u dołu, pod wieżą, czyś ślepy?...
— «Ach! jakież jestem ciele! za pozwoleniem pańskim!.. mnie się zdawało że to krzak winnej macicy.
— «No — a teraz poznajeszże go?
— «Ha? czekajcież no panowie? czy nie mój to przyjaciel Wincenty?
— «Ach! nie — gawronie!..
— «To może pan Flutanus... nauczyciel...
— «Nic nie widzi! ten łajdak!.. rzekł Robino: «no chodźmy, mamy jeszcze jedną wieżę do zobaczenia.»
Zchodzą z wieży północnej, która się wcale nowemu posiadaczowi nie podoba; pan Kiunet chce ich prowadzić do lochów, ale Robino niéma wcale do tego ochoty. Idą tedy do drugiej wieży, w której lepiej nieco utrzymane pokoje, nie tak ponuro wyglądają. Tu znajdują bibliotekę, łaźnię, salę muzyki, i kilka łóżek nie zewszystkiém popsutych. Ztąd, wychodzą do ogrodu.
Robino z żalem pogląda na trzy części swego ogrodu, które przeszły posiadacz burakami pozasadzał; a pan Wincenty, który miał połowy ogrodu doglądać, zapuścił wszędzie osty i pokrzywy po ulicach i gajach. Owoce, kwiaty, warzywa, siedzą tu i ówdzie bez najmniejszego porządku po kwatérach, które się od buraków pozostawały. Posągi stojące jeszcze gdzie niegdzie, nie lepiej, jak sam ogród wyglądają. Herkules stoi bez maczugi, Wenerze ręki brakuje, Merkuriusz kuleje na jedną nogę, Gracije podobniejsze są do Furii niż do siebie, Hebe niema jednego ucha, tylko bożek miłości stoi nietknięty — on jeden czas umie zwyciężyć.
Robino wzdycha przed każdym posągiem, mówiąc: «Co za szkoda!.. takie ładne posągi!... ten przeklęty fabrykant nie znał się na nich.»
Z ogrodu wychodzi się do ogromnego zwierzyńca, w którym co krok, to ciernie zawalają drogę. Znużeni wreszcie przechadzką, mtodzi ludzie wracają do zamku, oglądają stajnie, oranżerije i folwark; i idą odpocząć w dolnej sali.
— «No i jakże wam się mój zamek podoba?» odzywa się Robino.
— «Ogromny zamek! ogromna posiadłość — odpowiada Alfred — ale ten ogrom na nic ci się nie przyda — wierz mi, każ zbić ten stary grat, którego utrzymanie, wiele cię kosztować będzie; a z tychże materijałów, każ zbudować domek ładny w nowym guście, którego obejrzenie, nie będzie cię trzech godzin czasu kosztować, a wówczas będziesz mógł przyzwoite z należących do ciebie ziem wyciągnąć korzyści.
— «Mój kochany Alfredzie» rzekł Robino, nie na tom kupił mój zamek, żebym z niego domek postawił, byłbym wandalem, gdybym posłuchał twej rady.
— «Ale zrujnujesz się, kiedy mnie nie usłuchasz.
— «Niech zginę — kiedy mi się tak podoba, lecz mój zamek utrzymam w swiętej całości.
— «Trzymaj sobie, co chcesz;... ale mnie się więcej o radę nie pytaj.
— «A pan?» zapytał Robino zbliżając się do, zamyślonego Edwarda: «Cóż myślisz o moim zamku?
— «Ten kraj bardzo mi się podoba — rzekł roztargniony poeta.
— «No! zmiłuj się, panie Robino — czy tam Rosz-nuar, od samego rana gadamy tylko o twoim zamku; już blizko piątej, już teżby to może i dosyć było. Czy dziś obiadu nie dadzą?
— «Przepraszam, kochani przyjaciele!... bardzo przepraszani... hej! Franciszku!.. hej!...»
Przybiega Franciszek, tą razą ubrany za kuchcika, bo musi kilka razem spełniać obowiązków.
— «No i cóż, czy robią tam dla nas, obiad, Franciszku?
— «Już, panie.
— «Któż?
— «Panna Szwal, która najchętniej podjęła się tej usługi. Ojciec jej nawet chciał przyjść dopomagać.
— «No! no! jakto weterynarz, lekarz bydląt, umie także gotować? — rzekł Alfred.
— «O! pan Szwal utrzymuje, że wszystko umie, i że razem może przygotować lekarstwo i zrobić bigosik;... lecz nie mógł przyjść, mimo szczérych chęci, bo po niego przysłano do klaczy jakiejś, która kolek dostała...
— «Wielkie to dla nas szczęście — rzekł Alfred — anibym skosztował pewno potraw roboty pana weterynarza.»
W tej chwili pan Ferulus, od stóp do głowy czarno ubrany, trzymając pod pachą kapelusz, który oddawna wyrzekł się kształtu, jaki mu niegdyś nadano, wchodzi do pokoju i z niskim ukłonem przemawia «Salutem omnibus.»
Robino wybiega pośpiesznie naprzeciw gościa, i ściska go serdecznie za rękę, bo sobie przypomina ranniejszą mowę.
— «Panie Rosz-nuar, stawię się, wedle chęci waszej, wielce mnie zaszczycającej» — rzecze Ferulus, trzymając także ciągle Robina za rękę.
— «Mocnom rad temu, panie Ferulus;... dziś będziemy sobie mieli szlachecki obiadek; bo nie miałem jeszcze czasu domu mojego urządzić.
— «Najlepszą tego obiadu przyprawą, będzie to... iż... iż... będę miał honor zjeść go z panem dobrodziejem.
— «Spodziewam się, panie Ferulus, iż jak najczęściej...
— «Choć codzień, jeżeli się to panu podoba — mógłżebym albowiem samowolnie odmówić sobie tak miłego towarzystwa... tak przyjemnej rozmowy, i okazać się oziębłym na jego grzeczności? nie, panie Rosz-nuar, lapides clamabunt wprzódy, nim ja kiedykolwiek obiadu pańskiego nie przyjmę.»
Nikt jeszcze tak sowicie nowém nazwiskiem pana Robino, nie uczęstował — a Ferulus prócz tego za każdém: Rosz-nuar otwierał gębę, jakby miał ochotę połknąć zamek z przyległościami. Nowy posiadacz ściska go za to serdecznie, i tak cisną się za ręce, że nie wiadomo, czy który puści; i gdy szczęściem dają znać, iż obiad gotowy — co, przecie kończy tę ceremoniję.
Idą więc wszyscy do jadalnej sali, gdzie stół nakryto, na piérwszém miejscu Franciszek postawił ogromne stare krzesło na kółkach, o całą stopę wyższe od innych. Musiało ono niegdyś służyć starej posiadaczce tego zamku, której wzrost tego podwyższenia wymagał, ale panu Robino zdaje się, iż godność jego takiego siedzenia wymaga, pakuje się więc w krzesło, z którego panuje nad wszystkiemi — a pan Ferulus woła: «Sic itur ad astra.» To tylkoo biéda, że Robino z tej wysokości jeść nie może, i po zupie kazał sobie podać takie krzesło jak wszyscy, mówiąc do Franciszka: «Odsuń tymczasem — podasz mi go, na jaką wielką uroczystość!»
Obiad składający się po większej części ze zwierzyny, zdaje się być nieźle zrobionym, przechadzka po zamku dodała wszystkim apetytu, a pan Ferulus je, jakby na czczo uszedł mil dwadzieścia.
— «Czy dawno już panie Ferulus, mieszkasz w tych stronach.
— «Z dziesiątek lat, panie Rosz-nuar.
— «Czy znałeś pan przeszłego dziedzica... fabrykanta cukru?
— «Bardzo mało... był to głupiec... nigdy nie przyjmował gości... nie zapraszał!.. znał się tylko ze swymi burakami!...
— «O! co ja, to będę przyjmował... spraszał... Czy jest téż tu, kto z lepszych w okolicy?
— «Nie wiele!... wieśniacy wszystko... ludzie ograniczeni, którzy nawet swoich dzieci do mojej szkółki nie posyłają.
— «A! pan utrzymujesz szkółkę?
— «Tak! panie Rosz-Nuar, szkółkę męską, przyjmuję dzieci od lat dwóch do dwudziestu pięciu; i uczę ich wszystkiego!... kiedy z rąk moich wyjdą, wszystkich przekonywają, gromią, zwyciężają siłą loiki!... Sztuki piękne, filozofiją, fizykę, filologiją, chemiją, matematykę, języki umarłe, żyjące, kaligrafiją i t. d. wykładam uczniom moim za sześć franków na miesiąc!
— «Tak jak darmo!» odzywa się Alfred.
— «Sam pan miarkujesz?... No! a te Auwernijaki, wolą dzieciom dozwalać gnić w ospalstwie, lenistwie i zwierzęcej niewiadomości, jak posyłać ich do mojej szkółki!.. ô tempora! ô mores!
— «A w Sę’t'Aman — jakież przecie towarzystwo?» pyta Robino.
— «Panie Rosz-Nuar, w Sę’t’Aman jak wszędzie są ludzie bardzo dobrzy i mili, są i oryginały; targ odprawia się co sobotę, na wino, konopie, papiér, séry... W mojej szkółce jest tylko dwoje miejskich dzieci... ale za to z najlepszych familii.
— «Mam list do tamtejszego notarijusza — rzekł Robino — jutro z nim się widzieć muszę; będę go prosił, aby mię ze wszystkiemi z lepszych niby, zapoznał.»
Edward i Alfred, zajęci jednym przedmiotem, chociaż o tém nie wiedzą — starają się rozmowę inaczej naprowadzić.
— «Znasz pan zapewne wieś Szadra?» rzekł Alfred.
— «Szadra!.. hm! znam! dziura! dziura!.. mizerna wiosczyna!.. nie mam z Szadra ani jednego chłopaka w mojej szkółce!.. Mieszkańcy tamtejsi, rodzą się i umierają w pogardzie nauk i koszul... jak dzikie Tatary... gdzie?.. syllabizować nawet nie umieją!
— «Czy nie słyszałeś pan co o Domie Białym?
— «Domie Białym?.. zdaje mi się!.. czy nie jest to tylko szkółka żeńska?
— «Nie, nie wcale, jest to dom pusty, będący postrachem okolicy.
— «Aha! przypominam sobie!.. gadaliśmy o tém z uczniami mémi, i chodziliśmy nawet na dolinę, gdzie nic osobliwego nie widzieliśmy... Zresztą? pytam was panowie, czy ludzie uczeni, mogą wierzyć w duchy?.. Non est hic locus... wierzę ja w głupców, głupich i głupowatych... i.. piję za zdrowie pana Rosz-nuar... ale wierzyć w duchy?.. Retro Satanas!.. tego nie znajdziesz pan w moim systemacie edukacii.
— «I ja też utrzymuję, ze to są brednie! bajki!..
— «Panie Rosz-nuar, myślisz pan jak Tacyt, a wyrażasz swoje myśli jak Tytus-Liwijusz... Piję za zdrowie Pańskie!»
Było jeszcze kilka butelek dobrego wina, w sklepach starego zamku; pan Kiunet nieśmiał go wypić, bo je liczono, nim został murgrabią. Robino kazał je podać; wszyscy piją, a pan Ferulus podsuwa tylko szklankę i wypróżnia co chwila. Ponieważ obiad udał się, pomyślano przy deserze, o podziękowaniu pannie Szwal, którą Robino chce przyjąć za kucharkę. Kazano Franciszkowi przywołać ją i wkrótce, wielka i silna dziéwka, wchodzi i pozdrawia zgromadzenie.
— «Panno Szwal! odzywa się Robino: «bardzom jest zadowolniony twoją pracą i talentem... i jeżeli chcesz, przyjmuję cię na moje usługi.»
Panna Szwal kaszle, kłania się, ociéra czoło, i głosem stentoryjnym odpowiada: «O! gdybym ci téż gotować nie umiała!.. śmiesznieby to było~.. ja com, służyła u kupca bawełnianego, który miał dwadzieścia tysięcy franków rocznego odchodu, i który pijał same stare, fabrykowane wina!.. o! mój Boże! jak mi tam dobrze było!.. chodziłam zawsze ubrana, by jaka pani!.. i pewnobym tam do tej pory służyła; gdybym się nie wkochała w jednego Szwajcara!..»
Tu kucharka miała zapewne ochotę, opowiedzieć historiją swojej miłości, gdy odgłos piszczałek i bębenka oznajmił przybycie wieśniaków. Robino domyślał się, iż wypada przyjąć osobiście tych, których na bal zaprosił. Wstają od stołu, z wielkim smutkiem pana Ferulus, który i wieczór chętnie tak przepędził, i idą na dziedziniec, gdzie się Auwernijacy zgromadzili. Robino nabiera ile możności miny pańskiej, witając tych, którzy byli łaskawi, przyjść do niego potańcować. Afred i Edward idą pożartować z ładnemi wieśniaczkami dla rozrywki — bo choć kto zakochany, musi się rozrywać, osobliwie, kiedy nie jest pewnym wzajemności. Dwaj młodzieńcy jeszcze jednakże nie byli w tym stanie; myśleli wiele o Izorze, ale nie przyznawali się nawet przed sobą samemi, do niczego więcej, jak tylko do ciekawości. Zaczynając kochać... igramy z tém uczuciem, potém ono z nami igra... a kiedy się chcemy go pozbyć, widziemy że już za poźno!
Wszyscy udają się do ogrodu; wybiérają miejsce gdzie najmniej buraków, i mieszczą orkiestrę na próżnych beczkach, co choć nie bardzo ładnie, lecz że to tylko dla wieśniaków, wiec uchodzi. Piszczałki, fujarki i bębny, składają muzykę. Wieśniacy stają wesoło do tańca. Robino pomyślał że musi bal rozpocząć — lecz już jego towarzysze zamówili sobie najładniejsze tańcerki, on bierze tę, która jest najlepiej ubrana, a pan Ferulus widząc, że wszyscy tańcują, porywa najbliżej siedzącą, chcąc naprzeciw pana Rosz-nuar figurować.
Zaczynają się tańce; muzyka wieśniacza wcale nie jest melodyjna, ale wesoła i huczna, a tańcerze i tańcerki mają zwyczaj dodawać jeszcze hałasu klaskaniem w ręce i okrzykami. Trudno wśród tego wrzasku być obojętnym, Alfred i Edward kręcą się ze swymi tańcerkami, klaszcząc w ogromne ręce, które im wieśniaczki podają, a pan Ferulus powtarza swojej tańcerce: «Jesteś przed panem Rosz-nuar... wyrabiaj nogami... trzymaj się prosto... spuść oczy i patrzaj na swego, tańcerza!..»
Auwernijaczka ani słucha, tylko rusza po swojemu, bijąc co sił nogami i rękoma; a końca temu tańcowi ani widać. Robino już pół godziny tańcuje i ustał już zupełnie. Pan Ferulus spotniał do nitki, lecz sądzi że nie wypada mu skończyć wprzódy niż pan Rosz-nuar — szczęściem dla nich murgrabia i ogrodnik przybywają z koszami wina, i orkiestra ucina raptownie, chcąc się ochłodzić.
Piją, tańcują; znowu przestają tańcować, żeby się napić i znowu tańcują.
Trwa to już cztéry godziny. Auwernijacy w piciu i tańcach są niezmordowani. Tymczasem już blisko jedénastéj, już światło balu składające się z ogarków i świéczek łojowych, gasnąć zaczyna. Alfred i Edward wodzili na przechadzkę do ogrodu swoje tańcerki, z której wróciły trochę zmordowane. Już staruszkowie płci obojej zdrzymali się na ławkach; pan Ferulus zniknął oddawna, a Robino, który ma ochotę także spać się położyć, radby wszystkich pożegnać, gdy krzyki i przekleństwa odezwały się w jedném miejscu zgromadzenia.
Panowie Wincenty i Kiunet nie tańcowali, lecz od samego początku pili a pili... Pan Wincenty był strasznie zły kiedy się upił, małą rzeczą można go było wówczas rozgniewać, bił i tłukł kto się nawinął.
Prowadził się był z jednym wieśniakiem, i już bić się zaczynali, a Kiunet, jako wierny towarzysz zaczynał bronić strony pana Wincentego, gdy Robino, któremu się nie podobało, aby się ludzie bili pod jego okiem, wpada w pośród walczących, nie wątpiąc że przytomność jego spokojność przywróci.
— «Cóżto? to mój murgrabia z ogrodnikiem tyle tu sobie pozwalają!» rzekł Robino zbliżając się do nich: «Czego się bijecie, łajdaki...
— «Idź do sto djabłów!.. i daj nam pokój!» odpowiada Kiunet, nie poznając pana: «Naprzód, że ja bronię mego przyjaciela pana Wincentego...
— «Do mnież to tak śmiesz mówić, gałganie?
— «Ty!.. chodź no tu, a zobaczysz jak cię gwiznę» zawołał pan Wincenty bijąc na prawo i lewo; i już nowy dziedzic znajdując się wśród zgiełku, miał odebrać wymierzone nań razy, gdy panna Szwal przez tłum się przebija, i biorac pana swego pod rękę tak lekko, jakby małe dziecko prowadzić, unosi go, bijąc na prawo i lewo kułakiem, dla zrobienia sobie drogi.
Przez ten czas Franciszek, Alfred i Edward każdy z kijem wypychają wszystkich za bramę. Pan Kiunet ze swoim przyjacielem Wincentym spać idą — i zupełna spokojność znowu w zamku panuje.
— «Piękna była twoja zabawa!» zawołał Alfred wracając z Edwardem wypchnąwszy Auwernijaków.
— «Oho! będę ja ją długo pamiętał tę zabawę!» rzekł Robino, trzymając się za boki. «Niech mię licho wezmie, jeżeli im kiedykolwiek znowu tancować pozwolę u siebie!... Oh! co za hałas piekielny!.. Tylko co mnie nie ubili!.. I, moi ludzie nawet, bez najmniejszego uszanowania!.. Jutro zaraz fora z mego domu!...
— «Ale! mój kochany! trzeba im wybaczyć!.. byli pijani!
— «To się znowu popiją?
— «Wszakże nie myślisz codzień poić i karmić twoich poddanych.
— «A! niech mię Bóg broni!
— «Chciałeś zacząć wspaniale; trzeba za naukę zapłacić.
— «Dobra noc, panie Julijuszu» rzekł Edward.
— «Dobra noc, panie Rosz-nuar» dodał Alfred wychodząc z Edwardem.
Robino sam jeden się został. Już blizko północ; pokój jego jedna tylko świéca objaśnia; a trzy części ogromnej tej przestrzeni toną w najzupełniejszej ciemności. Robino woła Franciszka, żzeby go rozebrał, i każe mu się położyć spać w sąsiednim pokoju, aby był na zawołanie.
Kładzie się nareszcie, kazawszy sobie lampkę na noc zapalić. Człowiek z Klermą-Ferran przychodzi mu na pamięć. Zaczyna mu się wydawać, że pokój sypialny jest za wielki; obicie za ciemne, a postać Zuzanny, nad którą się w dzień zachwycał, w nocy strachem go przejmuje. Już Robino nie jest amatorem starożytności, i usypia, z zamiarem odnowienia nazajutrz zaraz swego zamku.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul de Kock i tłumacza: Józef Ignacy Kraszewski.