Historia Polski (Henryk Zieliński)/Rozdział 5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historia Polski 1914-1939 |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Data wyd. | 1982 |
Druk | Prasowe Zakłady Graficzne, Wrocław |
Miejsce wyd. | Wrocław |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
5
|
rozdział
piąty |
Polska i Europa wschodnia w cieniu Locarna
Hiperinflacja w połączeniu z silnym zaostrzeniem konfliktów społecznych stawiała przed kierownictwem państwa coraz trudniejsze problemy, których rozwiązanie nie mogło być już dłużej odkładane, gdyż doprowadziłoby kraj do zupełnej katastrofy i zagroziłoby ustrojowi państwa. Sprawa była tym poważniejsza i pilniejsza, że podobne wstrząsy przeżywały i niektóre inne państwa europejskie. W końcu września 1923 r. wybuchło w Bułgarii zbrojne powstanie robotniczo-chłopskie przeciwko reakcyjnym rządom premiera A. Cankowa, kierowane m. in. przez bułgarskich przywódców komunistycznych, W. Kołarowa i G. Dymitrowa. Zostało ono stłumione po krwawych walkach w różnych częściach kraju. Do poważnych zaburzeń doszło także w Niemczech, gdzie inflacja przybrała jeszcze większe rozmiary niż w Polsce. Terenem szczególnie ostrych starć stał się w październiku Hamburg. Dużą rolę odegrał w nich późniejszy czołowy przywódca komunistów niemieckich E. Thälmann. Tak więc walki strajkowe w Polsce stanowiły ogniwo szerszego poruszenia społecznego, ogarniającego Europę.
Nie można było powstrzymać rosnącego zaognienia stosunków wewnętrznych w Polsce metodami rządów twardej ręki, nawet w wykonaniu polityków pokroju Korfantego. Zresztą nie tylko masy pracujące, ale i przemysł zaczął odczuwać ujemne skutki hiperinflacji. Kapitaliści, skupieni w swej najbardziej reprezentatywnej organizacji — Centralnym Związku Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów (tzw. Lewiatan) — uświadamiali sobie, że naprawa skarbu staje się i z ich punktu widzenia pilną koniecznością, na której ołtarzu trzeba będzie złożyć pewne ofiary, niezbędne do ratowania ich interesów na dłuższą metę.
W tych warunkach sejm nie przeciwstawiał się powołaniu do życia przez prezydenta Wojciechowskiego gabinetu pozaparlamentarnego pod przewodnictwem Władysława Grabskiego. Ten wybitny ekonomista, o orientacji raczej prawicowej, zda wał się być człowiekiem najbardziej odpowiednim w danej sytuacji. Również skład rządu, który przedstawił sejmowi, był do przyjęcia — acz bez entuzjazmu — tak dla endecji, jak i dla obozu piłsudczykowskiego (ministrem spraw wojskowych został w nim, co prawda na krótko, gen. Kazimierz Sosnkowski), jak tez dla znacznej części lewicy sejmowej. Sam Grabski objął poza funkcją premiera tekę ministra skarbu W pozostałych resortach, z nielicznymi wyjątkami, trwała ciągła swoista rotacja ministrów w zależności od aktualnego układu sił politycznych, przegrupowań i rozgrywek w sejmie, który tolerował Grabskiego tylko jako „rozwiązanie tymczasowe” (choć zdołał on się utrzymać na swym stanowisku całe dwa lata). W rezultacie musiał Grabski trawić wiele czasu i wysiłku na uprawianie prawdziwej ekwilibrystyki politycznej, a ciągłe poczucie zagrożenia politycznego nie ułatwiało mu oczywiście wypełnienia trudnego zadania naprawy gospodarki państwa.
Desygnowany premier przedstawił swój program sejmowi. Na czoło wysunął potrzebę reformy skarbu, która powinna być przeprowadzona w warunkach „pokoju wewnętrznego”. Jednocześnie zażądał od sejmu uchwalenia nadzwyczajnych pełnomocnictw, tj. prawa wydawania dekretów w postaci rozporządzeń prezydenta z mocą ustawy. Uprawnienie to miałoby dotyczyć następujących zagadnień: zmian w ustawodawstwie podatkowym, zaciągania pożyczek do wysokości 500 mln franków w złocie, wprowadzenia nowego systemu monetarnego i waluty oraz statutu Banku Emisyjnego, sprzedaży przedsiębiorstw państwowych, przeprowadzenia oszczędności budżetowych itp.
Te daleko idące pełnomocnictwa sejm uchwalił wyraźną większością głosów ale tylko na 6 miesięcy (zamiast na I rok, jak żądał Grabski).
Zamierzenia Grabskiego szły przede wszystkim w kierunku zrównoważenia budżetu państwa. Zdawał sobie przy tym sprawę, że nie da się tego osiągnąć kosztem mas pracujących już choćby dlatego. że hiperinflacja ogołociła je z wszelkich środków. Rezerwy tkwiły jedynie w możliwościach finansowych klas posiadających. Za najodpowiedniejszą drogę uruchomienia tych rezerw uznał nowy premier wprowadzenie i wyegzekwowanie podatku majątkowego. Wprowadził też daleko idące oszczędności budżetowe, w szczególności ograniczając dopłaty skarbu na pokrycie deficytu w kolejnictwie (co pociągnęło za sobą podwyżkę taryf przewozowych). W tym samym kierunku szły poczynania mające na celu usprawnienie i potanienie administracji państwowej. Zaciągnął też pożyczkę we Włoszech (tzw. pożyczkę tytoniową, zabezpieczoną majątkiem monopolu tytoniowego), co prawda na warunkach nader niekorzystnych.
Te i szereg innych kroków sprawiły. że spadek marki oraz wzrost cen zostały zahamowane, a kurs dolara zaczął się stabilizować. Pozycja rządu Grabskiego w społeczeństwie wzmacniała się.
W kwietniu 1924 r. Grabski stworzył Bank Polski oraz wprowadził nową walutę w miejsce marki, mianowicie złotego. Emitowane przez Bank Polski na prawie wyłączności banknoty miały mieć pokrycie w zgromadzonych w skarbach Banku złocie i dewizach w 30%. Kurs dolara wynosił 5, 18 zł.
Te początkowe sukcesy nie oznaczały, że realizacja reform przebiegała bez trudności i oporów. Ujawniły się one ostro już w połowie 1924 r. Jednym z ich źródeł była klęska nieurodzaju, której ofiarą padło rolnictwo polskie w tym roku. Poważnej obniżce uległy na rynkach europejskich ceny głównych artykułów eksportowych Polski (węgiel, cukier, drewno). Coraz większy opór przeciwko polityce rządu stawiał Lewiatan. Kapitaliści starali się przerzucić ciężar naprawy skarbu w coraz większej mierze na barki klasy robotniczej. Począwszy od lata 1924 r. zaczęto w różnych gałęziach przemysłu (m. in. w górnictwie) obniżać płace. W hutnictwie na Górnym Śląsku przedłużono dzień roboczy do 10 godzin. Wywołało to reaktywowanie „Komitetu 21” (jak w r. 1923), który zaczął przygotowywać strajk. Latem i jesienią przeszła przez Górny Śląsk i niektóre inne ważne ośrodki przemysłowe duża fala strajków, na które przemysłowcy niejednokrotnie odpowiadali lokautami. Na ogół strajki te nie przynosiły zwycięstwa strajkującym. Liczba bezrobotnych, zmniejszona w pierwszej połowie 1924 r., od lata znowu poczęła wzrastać. Mimo stworzenia tzw. funduszu bezrobocia, z którego w ciągu kilkunastu tygodni po utracie pracy wypłacano bezrobotnym zasiłki, i pewnej poprawy ich położenia nie mogło to być i nie było trwałe wyjście z sytuacji. Pogorszenie położenia zaznaczyło się również na wsi, gdzie wzmożony nacisk podatkowy w połączeniu z nieurodzajami dawał się chłopom mocno odczuć.
W tych warunkach Grabski zażądał od sejmu przedłużenia pełnomocnictw, których ważność wygasła w lipcu 1924 r. Sejm przedłużył je na dalsze 6 miesięcy, ale tym razem ze znacznie większymi oporami.
Pod koniec 1924 r. i na początku 1925 r. nastąpiła pewna poprawa koniunktury. Zbyt artykułów przemysłowych na wsi po przednówku znowu nieco wzrósł. Rząd wszedł w pertraktacje w sprawie pożyczki od szwedzkiego potentata finansowego, „króla zapałczanego” Ivara Kreugera. Uzyskał też pożyczkę od amerykańskiego banku Dillona w wysokości 27 mln dolarów — co prawda znowu na warunkach bardzo niekorzystnych. Na podobnie niekorzystnych warunkach uzyskiwano inne, drobniejsze pożyczki. W sumie przyniosły one w latach 1924-1925 zaledwie nieco ponad 70 mln dolarów. Nie zmieniało to oczywiście w sposób istotny trudnej sytuacji, której podstawy pozostawały nadal kruche i chwiejne.
Bilans płatniczy państwa kształtował się niekorzystnie (rosnąca przewaga importu nad eksportem), rósł deficyt budżetowy. W niemałej mierze przyczyniał się do tego swoisty sabotaż podatkowy, uprawiany przez szereg {{|przed|siębiorstw}} przedsiębiorstw przemysłowych. Dotyczyło to m. in. wielkich przedsiębiorstw, opanowanych przez kapitał zagraniczny na Górnym Śląsku, które zatajały swe rzeczywiste dochody i uchylały się od płacenia podatków. Jednym z charakterystycznych przykładów takiej polityki wobec państwa były wielkie zakłady górniczo-hutnicze Hohenlohego, gdzie silne wpływy miał kapitał francuski, a jego szkodliwe praktyki pokrywał swoim nazwiskiem Wojciech Korfanty. Źle zapowiadały się ponownie zbiory płodów rolnych w 1925 r. Położenie gospodarcze państwa w połowie tego roku znowu stało się krytyczne.
Sytuację ekonomiczną kraju pogorszył dotkliwie wybuch wojny gospodarczej niemiecko-polskiej, wywołanej przez stronę niemiecką w związku z ustaniem w 1925 r. obowiązku Niemiec bezcłowego importu z Polski węgla górnośląskiego (zobowiązanie to musiały Niemcy przyjąć w ramach konwencji genewskiej z 1922 r.). W ślad za tym poszły dalsze drastyczne ograniczenia w stosunkach handlowych niemiecko-polskich, zmierzające do pogłębienia w Polsce chaosu gospodarczego i wykazania, że Polska jest „państwem sezonowym“ (Saisonstaat), niezdolnym do niepodległego bytu. Polska nie mogła nie odczuć bardzo dotkliwie uderzenia niemieckiego, jeśli zważyć, że eksport polski do Niemiec w ostatnich latach przed wojną gospodarczą stanowił 43—50% całego polskiego eksportu, a import z Niemiec 34—44% całego polskiego importu.
Zapoczątkowana przez Niemcy wojna gospodarcza miała cele głównie polityczne i stanowiła fragment szerszych inicjatyw politycznych Stresemanna, zmierzających do przywrócenia Niemcom — przede wszystkim kosztem Polski — ich rangi pierwszorzędnego mocarstwa europejskiego. W szczególności dążył Stresemann do uwolnienia Niemiec od ciężaru odszkodowań wojennych, przekształcenia swego kraju ponownie w potęgę gospodarczą, z którą wszyscy musieliby się liczyć. Dążenia te znajdowały przychylny oddźwięk zwłaszcza w krajach anglosaskich, czego świadectwem był tzw. plan Dawesa, amerykańskiego finansisty, redukujący w poważnym stopniu odszkodowania niemieckie, a zarazem zapewniający Niemcom wielkie kredyty z Ameryki i Anglii na rekonstrukcję ich przemysłu (1924). W ślad za dynamicznym odrodzeniem gospodarczym Niemiec poszło odrodzenie ich wpływów i znaczenia politycznego w Europie, uwieńczone układami lokarneńskimi i przyjęciem Niemiec do Ligi Narodów.
Po wybuchu wojny gospodarczej Polska znalazła się ponownie w obliczu groźby załamania się reform skarbowych i gospodarczych, wdrażanych przez rząd Grabskiego. Nastąpiło poważne pogorszenie polskiego bilansu handlowego, w wyniku czego z Banku Polskiego zaczęły odpływać w szybkim tempie waluty obce. Nowych pożyczek nie można było uzyskać (m. in. w następstwie przeciwdziałania wpływowych niemieckich kół finansowych i rządu niemieckiego), przeciwnie, banki zagraniczne zaczęły natarczywie domagać się zwrotu dawnych kredytów, zwiększając w ten sposób presję na rząd polski.
Te i podobne liczne trudności przezwyciężono stosunkowo rychło. Wysoki mur celny między Niemcami a Polską mobilizował rząd polski i koła gospodarcze do intensywniejszego rozwijania bądź uruchamiania zaniedbanych lub nowych gałęzi przemysłu (np. elektrotechnicznego i radiotechnicznego), zdolnego dostarczyć na rynek artykuły dotychczas importowane przeważnie z Niemiec. U dało się również zrekompensować zamknięty obecnie rynek niemiecki w dużym stopniu innymi rynkami (np. krajów skandynawskich, bałtyckich). Prowadziło to do rozluźnienia powiązań gospodarczych między Niemcami i Polską, a w konsekwencji do zmniejszenia jej zależności gospodarczej od zachodniego sąsiada. Dotyczyło to m. in. przemysłu na polskim Śląsku, szczególnie silnie związanego z przemysłem niemieckim. O ile w 1923 r. z Niemiec pochodziło 44% importu polskiego, to w 1926 r. spadł on do 24%. Jeszcze silniej zmniejszył się w tychże latach udział rynku niemieckiego w odbiorze eksportu polskiego: z 51% do 25% jego całości. N a ewolucję tę złożyły się, rzecz jasna, również inne bodźce i czynniki, w szczególności ogólna poprawa koniunktury na świecie, nie ulega jednak wątpliwości, że reperkusje polsko-niemieckiej wojny gospodarczej ewolucję tę przyśpieszyły i ożywiły.
Innego rodzaju komplikacje powstały w stosunkach Polski z Wolnym Miastem Gdańskiem. Wynikały one m. in. z przeszkód stawianych przez Gdańsk realizacji porozumień polsko-gdańskich w sprawie działalności poczty polskiej. Chodziło o rozwieszenie w mieście skrzynek pocztowych z godłem państwowym polskim, które zamalowywano barwami byłego cesarstwa niemieckiego. Spór o skrzynki pocztowe zaostrzył stosunki polsko-niemieckie i był rozstrzygany w Lidze Narodów, która w tym wypadku uznała racje strony polskiej.
Napięcie w stosunkach polsko-niemieckich i polsko-gdańskich ujawniło z całą siłą chwiejność i kruchość podstaw, na których opierały się stosunki handlowe Pol ski z zagranicą, uzależnione w duże) mierze od swobody posługiwania się portem gdańskim i od stanowiska władz W. M. Gdańska oraz od polityki rządu niemieckiego. W tej sytuacji rząd Polski wzmógł tempo prac wokół zbudowania własnego portu w Gdyni (zapoczątkowanych już przed kilku laty), aby w ten sposób uniezależnić się od ciągle niepewnego Gdańska. Gdynia rozwinęła się z czasem do rangi jednego z największych portów na Bałtyku, co odbiło się ujemnie na obrotach portu gdańskiego, który bez polskiego zaplecza gospodarczego skazany był na wegetację (w niemiecko-gdańskiej propagandzie rewizjonistycznej posługiwano się chętnie sloganem, określającym Gdynię jako „dusiciela Gdańska” — Erwürger Danzigs).
W tym samym mniej więcej czasie rząd polski był zaabsorbowany również sprawą uregulowania swych stosunków z Kościołem i Watykanem. Rokowania na ten temat z ramienia rządu polskiego prowadził w Rzymie Stanisław Grabski. Zostały one sfinalizowane podpisaniem 10 lutego 1925 r. konkordatu, który zapewniał Kościołowi i episkopatowi liczne i poważne przywileje.
Zasadniczy, pierwszy artykuł konkordatu gwarantował Kościołowi katolickiemu w Polsce „swobodne wykonywanie jego władzy duchownej, jak również swobodną administrację i zarząd sprawami majątkowymi zgodnie z prawami boskimi i prawem kanonicznym”. W przeciwieństwie do większości innych konkordatów, w konkordacie z Polską nie było klauzuli, która by wyraźnie stwierdzała, że uprawnienia Kościoła nie mogą pozostawać w sprzeczności z obowiązującym w państwie porządkiem prawnym. Prawie całkowicie została wyeliminowana ingerencja państwa w obsadę i nominacje na godności kościelne (z wyjątkiem prawa weta w sprawach obsady stanowisk kościelnych — a i to nie wszystkich). Kler otrzymywał nieograniczoną swobodę komunikowania się z wszystkimi zwierzchnikami kościelnymi, łącznie z Watykanem, co oznaczało m. in. rezygnację z wszelkiej kontroli władz w stosunku do listów, orędzi itp. papieża, episkopatu i innych podobnych dokumentów. W postępowaniu przed sądami państwowymi w sprawach karnych duchowieństwu zastrzeżono przywileje, nie przysługujące innym obywatelom. Konkordat zapewnił biskupom decydujący wpływ na powoływanie nauczycieli religii w szkołach oraz nadzór nad nauczaniem i moralnością nauczycieli. Tenże artykul (XIII) wprowadzał obowiązkowość nauczania religii w szkołach (z wyjątkiem wyższych). Budynki i urządzenia, służące celom religijnym, zostały zwolnione od wszelkich podatków i opłat. Władze państwowe zobowiązywały się do udzielania pomocy, czyli tzw. bracchium saeculare, w wykonywaniu (w określonych dziedzinach) dekretów kościelnych. Duchowieństwo miało otrzymywać uposażenia i emerytury do czasu uregulowania sprawy dóbr, których pozbawiły Kościół rządy zaborcze.
Ze swej strony Watykan zobowiązywał się do wprowadzenia podziału na diecezje. dostosowanego do granic Polski, co oznaczało ich uznanie. Żadna część Polski nie mogła podlegać biskupowi, którego siedziba znajdowałaby się poza granicami kraju (jednakże obszar W.M. Gdańska, przynależny dawniej do diecezji chełmińskiej. a wyłączony z niej jako diecezja odrębna w 1922 r., pozostał i po konkordacie diecezją odrębną). Kościół wyrażał zgodę na objęcie parcelacją także majątków kościelnych — oczywiście z równoczesnym po twierdzeniem przez państwo wszystkich praw majątkowych Kościoła, instytucji kościelnych i duchowieństwa, będących w ich posiadaniu w momencie zawierania konkordatu. Uzgodniono także, że cudzoziemcy bez zezwolenia rządu nie będą mogli piastować stanowisk przełożonych zakonów. Biskupi zostali zobowiązani do składania przysięgi wierności na ręce prezydenta Rzeczypospolitej.
W sumie konkordat stanowił dalszy i poważny krok naprzód na drodze umocnienia pozycji Kościoła katolickiego w Polsce jako instytucji kierujące) się własnym prawem (kanonicznym i „boskim”) i w rezultacie w znacznej mierze niezależnej od państwa polskiego, od jego praw i instytucji. Zasada „równoprawnych wyznań” (art. 114 konstytucji marcowej) w Polsce stawała się w świetle konkordatu — jak zresztą niektóre inne artykuły konstytucji — fikcją.
W porównaniu z niektórymi konkordatami, współcześnie zawieranymi przez Watykan z innymi państwami, konkordat z Polską należał do najkorzystniejszych dla Watykanu i najmniej korzystnych dla państwa. „Należy [go] zaliczyć — pisał współcześnie jeden z wybitnych prawników ks. prof. B. Wilamowski — do tych konkordatów, które kościół w jego działalności możliwie najmniej krępują, a zostawiają mu maksimum swobody”. Przeciwko ratyfikacji niekorzystnego konkordatu występowali w sejmie posłowie lewicy i częściowo partii centrowych. Głosy ich, ostrzegające przed niebezpieczeństwem klerykalnym, pozostały jednak w mniejszości. Konkordat został ratyfikowany 27 marca 1925 r.
Jak już o tym była mowa, zawarcie konkordatu rozstrzygało także pewne problemy związane z reformą rolną. Sprawa ta już od paru lat wysuwała się na jedno z czołowych miejsc wśród licznych problemów społeczno-politycznych, oczekujących na nowe uregulowanie. Z jednej strony domagały się tego koła ziemiańskie oraz zamożnego chłopstwa, niezadowolone z szeregu postanowień ustawy o reformie rolnej z 1920 r. Wyrazem tego niezadowolenia były porozumienia między stronnictwami prawicy i „Piastem” z 1923 r., czyli tzw. pakt lanckoroński (por. wyżej, s. 148), zmierzające do skorygowania dotychczasowych zasad reformy. Z drugiej strony i w masach chłopskich coraz mocniej odzywały się głosy za przeprowadzaniem reformy w sposób bardziej zdecydowany i zgodny z interesami biednego chłopstwa. Padały one zwłaszcza z kół Niezależnej Partii Chłopskiej, która domagała się w szczególności oparcia reformy na zasadzie wywłaszczenia ziemi obszarniczej bez odszkodowania. Nie była w tych hasłach odosobniona. Podobny postulat pojawiał się też w wystąpieniach Związku Chłopskiego, powstałego w 1924 r. w wyniku połączenia się rozłamowców z grupy Bryla z PSL-Lewicą J. Stapińskiego (która jednak w tym czasie politycznie niewiele już znaczyła i stała w obliczu ostatecznego rozpadu).
Rząd Grabskiego w obawie przed nowymi konfliktami w sejmie i podważeniem w ten sposób kruchych podstaw swego istnienia nie kwapił się do oddania pod dyskusję sejmową projektu reformy rolnej, czego od dłuższego już czasu domagały się stronnictwa ludowe. Uczynił to wreszcie latem 1925 r. i rzeczywiście wywołał swym projektem wielomiesięczną burzliwą debatę. Szczególnie ostre spory między stronnictwami prawicowymi i chłopskimi (zwłaszcza „Wyzwoleniem”) budziły kwestie maksimum posiadania ziemi, zasad i wysokości odszkodowania dla właścicieli oraz roli i miejsca parcelacji prywatnej — i państwowej — w całokształcie systemu parcelacji.
Nowa ustawa o reformie rolnej utrzymywała maksimum posiadania — podobnie jak z roku 1919 — na poziomie 180 ha, dopuszczając jednak różne wyjątki od tej zasady (np. do 700 ha dla majątków uprzemysłowionych, do 300 ha na kresach wschodnich, do 60 ha w okręgach podmiejskich). Ustalała coroczny kontyngent ziemi pod parcelację na 200 000 ha. O rozkładzie jego na poszczególne regiony kraju miała decydować Rada Ministrów, co pozostawiało jej możliwość prowadzenia określonej polityki parcelacyjnej w zależności od warunków i potrzeb ekonomiczno-społecznych i politycznych w poszczególnych częściach kraju (np. z uwzględnieniem nieproporcjonalnie dużego stanu posiadania wielkiej własności niemieckiej w województwach zachodnich).
Istotne i niekorzystne dla biedoty chłopskiej novum w ustawie 1925 r. stanowiło przyznanie priorytetu parcelacji prywatnej przed państwową (tj. również dobrowolną, ale przeprowadzaną za pośrednictwem i pod kontrolą instytucji państwowej), a przede wszystkim przyjęcie zasady odpłatności nabywanej przez parcelantów ziemi według bieżących cen rynkowych. Najkorzystniejsze dla parcelantów warunki stwarzała państwowa parcelacja przymusowa. Dochodziło jednak do niej tylko w wypadkach, gdy ustalany corocznie w podziale na województwa kontyngent parcelacyjny nie został na jakimś terenie wykonany przez ziemian w drodze parcelacji dobrowolnej. W takim wypadku władze ustalały, jakie obszary i z jakich majątków muszą zostać rozparcelowane i same to realizowały. W praktyce dotykało to niemal wyłącznie ziemian (najczęściej Niemców) z województw zachodnich. Jednakże, ogólnie biorąc, w następstwie priorytetu dla parcelacji prywatnej przybierała ona w praktyce charakter transakcji kupna-sprzedaży, co z natury rzeczy stwarzało preferencję po stronie nabywców dla chłopów zamożnych. Natomiast w ramach parcelacji państwowej przymusowej ustawa dawała pierwszeństwo robotnikom rolnym i biedocie wiejskiej, czemu sprzyjały nie tylko niższe ceny ziemi, ale i pewne inne dogodności, jak możliwość spłaty zadłużenia w wieloletnich ratach, uzyskanie pożyczek itp.
Uchwalona przez sejm w lipcu ustawa wymagała jeszcze zatwierdzenia przez senat, co zabrało dodatkowo kilka miesięcy. Przeciwko ustawie wypowiedzieli się zdecydowanie posłowie z KPP, NPCh i białoruskiej „Hromady”, którzy domagali się wywłaszczenia wielkiej własności bez odszkodowania. Przeciwko ustawie głosowali ponadto m. in. większość posłów z „Wyzwolenia”, wielu posłów ukraińskich, Niemcy. Ze względu na „zbyt radykalny” charakter przeciwstawiali się jej również niektórzy posłowie prawicowi, w tym m. in. z endecji. Po przyjęciu poprawek przez senat ustawa weszła w życie 28 grudnia 1925 r. i obowiązywała aż do 1939 r.
Nie naruszając podstaw istnienia wielkiej własności ziemskiej, ustawa o reformie rolnej z 1925 r. umożliwiała ograniczenie gospodarki ekstensywnej i nie racjonalnej w wielkich majątkach ziemskich. Nie mogła jednak doprowadzić i nie prowadziła na wet w odległej przyszłości do zaspokojenia chłopskiego głodu ziemi i zasadniczej zmiany złych i niesprawiedliwych stosunków agrarnych na wsi polskiej. Ich naprawę nawet w tym skromnym zakresie, jaki przewidywała usta wa, dodatkowo przy tym utrudniały powolność, niekonsekwencje i inne prze szkody w jej realizacji.
Polityka stabilizacyjna Grabskiego spotkała się, jak wspominaliśmy początkowo, z pozytywnym przyjęciem ze strony szerokich warstw społeczeństwa polskiego. Jednakże jej załamania i niepowodzenia, odczuwalne zwłaszcza od połowy 1924 r., nie sprzyjały trwalszej stabilizacji stosunków społeczno-politycznych w kraju. Utrudniała to w niemałej mierze podjęta wkrótce ofensywa kapitału na prawa klasy robotniczej, wyrażająca się w przedłużeniu dnia pracy, redukcjach, obniżkach płac robotniczych, a także w przeprowadzanej usilnie racjonalizacji produkcji, zmierzającej głównie do intensyfikacji wysiłku robotników. W obliczu tych ataków zaostrzył się ich opór, odzwierciedlający się przede wszystkim w walkach strajkowych, które w 1924 r. objęły według oficjalnych danych 564 tys. robotników, to jest jeden z najwyższych wskaźników w całym okresie międzywojennym (por. tab. 7). W 1925 r. liczba ta poważnie zmalała (do 149 tys.), ale napięcie w stosunkach wewnętrznych nadal pozostawało duże. Przyczyniała się do tego w dużym stopniu polityka wzmożonych represji i prześladowań w stosunku do partii rewolucyjnych, z KPP na czele, oraz do mniejszości narodowych.
Tab. 7
Strajki w Polsce w latach 1921—1938
Rok | Liczba strajków |
Zakłady objęte przez strajki |
Strajkujący | Stracone dni robocze |
w tysiącach | ||||
1921 1922 1923 1924 1925 1926 1927 1928 1929 1930 1931 1932 1933 1934 1935 1936 1937 1938 |
720 800 1263 915 532 590 616 769 494 312 357 504 631 946 1161 2056 2078 1457 |
9143 8093 7451 5400 1910 2827 3838 5230 4036 1161 1154 6219 7282 9416 11631 22016 25242 9461 |
479 607 849 564 148 145 235 354 217 47 107 314 343 369 450 671 561 269 |
4118 4631 6379 6545 1285 1423 2455 2788 994 333 601 2101 3829 2956 2008 3950 3315 1289 |
Poważny był udział przedstawicieli postępowej inteligencji niekomunistycznej w działalności Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), występującej w obronie więźniów politycznych; szczególną aktywność na tym polu rozwijała m. in. Stefania Sempołowska, znana już z czasów przedwojennych ze swych odważnych wystąpień przeciwko wszelkim przejawom ucisku narodowego i społecznego, czy Teodor Duracz, adwokat, świetny i ofiarny obrońca w procesach sądowych wytaczanych komunistom.
Polityka represji policyjnych i sądowych przyjęła za czasów rządów Grabskiego szerokie rozmiary. Głośny stał się szczególnie proces młodego komunisty Samuela Engla (1924), skazanego na śmierć za zabójstwo prowokatora policyjnego. Taki sam los spotkał w 1925 r. Władysława Kniewskiego, Władysława Hibnera i Henryka Rutkowskiego w Warszawie, a Naftalego Botwina we Lwowie. Jeszcze częstsze były aresztowania i wyroki skazujące komunistów Ukraińców i Białorusinów na kary często wieloletniego więzienia. Na domiar złego aresztowani podlegali w czasie śledztwa i następnie w więzieniach często dotkliwym szykanom i samowoli. Wywoływało to protesty nie tylko w nielegalnej prasie komunistycznej, ale i w sejmie, a niekiedy nawet za granicą, przynosząc Polsce jak najgorszą sławę.
Równocześnie przechodził polski ruch rewolucyjny także poważne trudności wewnętrzne, wiążące się ściśle z ewolucją ideologiczno-polityczną, zachodzącą w Międzynarodówce Komunistycznej po śmierci Lenina (2 I stycznia 1924 r.). Na V Kongresie MK (lipiec 1924) specjalna komisja polska pod przewodnictwem J. W. Stalina poddała ostrej krytyce działalność kierownictwo KPP z Adolfem Warskim i Marią Koszutską na czele, jako rzekomo sprzyjającą trockizmowi, tendencjom oportunistycznym itp. Wywołało to długotrwałe i szkodliwe tarcia w łonie kierownictwa KPP, a także zahamowało nową politykę partii, zapoczątkowaną podczas II Zjazdu KPRP w 1923 r.
Nie miały też powodów do zadowolenia mniejszości narodowe na kresach wschodnich. Warunki bytowe tamtejszej ludności, która tak bardzo ucierpiała podczas wojny, nie uległy istotnej poprawie. Wzrósł ucisk narodowy mniejszości ukraińskiej, która tym silniej go odczuwała, że miała jeszcze w pamięci niedawne lata względnej swobody za czasów austriackich.
Wiele było źródeł pogłębiającego się zajątrzania stosunków narodowościowych na kresach wschodnich. Jedno z tych źródeł stanowiło polskie osadnictwo wojskowe na tych terenach. Wprawdzie liczba i obszar parcel na te cele nie osiągnęły w tych latach rozmiarów, zdolnych zmienić w stopniu istotnym układ stosunków narodowościowych i własnościowych we wsiach ukraińskich i białoruskich (do końca 1923 r. przydzielono osadnikom ok. 3 tys. takich parcel), ale sam fakt forsowania tego rodzaju akcji i pomijania w niej ludności miejscowej budził wśród niej uzasadnioną niechęć i nastrój wrogości. Podobnie miała się rzecz ze sprawą reformy rolnej. Na jednym z posiedzeń Komitetu Politycznego Rady Ministrów w 1924 r. premier Grabski nie ukrywał, że „niewłaściwy jest dotychczasowy system polityki parcelacyjnej, w myśl którego miejscowa ludność była upośledzona w zakresie możności nabywania ziemi z parcelowanych majątków“. Dodajmy, że analogiczne stwierdzenia ponawiały się ustawicznie na periodycznych zebraniach wojewodów wschodnich także w latach późniejszych.
Wiele materiału zapalnego tkwiło w problemie roli i pozycji Kościoła prawosławnego w Polsce. Do niedawna jeszcze wyraźnie.faworyzowany przez rządy carskie, które widziały w nim jedno z narzędzi rusyfikacji, stracił on oczywiście obecnie tę swoją pozycję, a nawet stał się przedmiotem nacisków politycznych ze strony władz. Po Kościele katolickim pozostawał jednak nadal największym wyznaniem religijnym w Polsce, obejmującym w początkach drugiej niepodległości blisko 3 mln wyznawców. Powodem licznych konfliktów i nieporozumień były zwłaszcza poczynania władz i administracji polskiej, zmierzające do rewindykacji na rzecz Kościoła katolickiego kilkuset cerkwi prawosławnych, odebranych mu jeszcze w czasach niewoli przez władze zaborcze. Jednocześnie wyznawcy prawosławia posiadali rzeczywiście — w stosunku do swej liczby i potrzeb — za mało obiektów sakralnych, w przeciwieństwie do katolików na tych terenach, których potrzeby w tej dziedzinie mogły być na ogół zaspokojone i bez podejmowania akcji rewindykacyjnej. Wiele konfliktów powstawało również na tle sprawy autokefalii Kościoła prawosławnego w Polsce (czyli uwolnienia go od tradycyjnych więzów i zależności od rosyjskiej zwierzchności prawosławnej). Władze polskie oczywiście popierały dążenia ku autokefalii, ale wchodziły przez to w konflikt z przeciwną tym dążeniom częścią ludności i duchowieństwa prawosławnego. Sytuację dodatkowo zaogniały spory na tle wyznaniowym pomiędzy grekokatolikami a prawosławnymi.
Szczególną jednak rolę w zaognianiu stosunków narodowościowych na kresach wschodnich odgrywały sprawy szkolnictwa i praw językowych mniejszości w urzędach i życiu publicznym. Uporczywe i ciągle ponawiane przez Ukraińców postulaty w sprawie utworzenia ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie rozbijały się o zdecydowany opór rządu, a także znacznej części ludności polskiej tego miasta. Z tych samych powodów kurczyło się również ukraińskie szkolnictwo niższych szczebli. Konflikty mnożyły się i w innych dziedzinach, przybierając niekiedy — jak o tym jeszcze będzie mowa — charakter niebezpieczny dla autorytetu władzy państwowej w oczach miejscowej ludności. Powstawała pilna potrzeba opanowania narastających trudności nie tylko w sposób doraźny, ale opracowania jakiejś długofalowej koncepcji polityki państwa wobec słowiańskich mniejszości narodowych i ustalenia pewnych zasad tej polityki.
Doceniając wagę tego zagadnienia, premier W. Grabski zdawał sobie równocześnie sprawę z trudności, jakie będzie musiał przezwyciężyć, podejmując tego rodzaju próbę. Niestabilność rządu, w wysokim stopniu uzależnionego od zmiennych układów i koniunktur w sejmie, zmuszała premiera do ciągłego lawirowania między prawicą (ku której zresztą sam się bardziej skłaniał) a lewicą. W szczególnym stopniu dotyczyło to spraw tak skomplikowanych i drażliwych jak sprawy narodowościowe. W celu ich rozwiązania w dziedzinie szkolnictwa, praw językowych mniejszości słowiańskich, reform na polu sądownictwa itp. powołano do życia z inicjatywy Grabskiego swego rodzaju zespół ekspertów (tzw. Komisję Czterech), której wnioski i zalecenia miałyby stać się podstawą do wniesienia na forum sejmu odpowiedniego projektu rządowego.
Czołowym przedstawicielem lewicy i rzecznikiem rozwiązań liberalnych w „Komisji Czterech” był S. Thugutt, jego zaś głównym partnerem (i antagonistą) przedstawiciel Narodowej Demokracji — S. Grabski, brat premiera. Dobór ten miał zagwarantować poparcie zamierzonym projektom w sejmie zarówno ze strony prawicy, jak i lewicy (a w miarę możności i ugrupowań mniejszościowych).
Wynikiem prac wspomnianej Komisji były uchwalone przez sejm 31 lipca 1924 r. ustawy, dotyczące szkolnictwa mniejszości ukraińskiej i białoruskiej oraz ich praw językowych w kontaktach z administracją państwową i w sądownictwie. Jak było do przewidzenia, stanowiły one wyraz dwuznacznego, mętnego kompromisu, który przynosił mniejszościom rozwiązania w najlepszym wypadku połowiczne, a często zdecydowanie szkodliwe dla ich dalszego rozwoju narodowo-kulturalnego. Odnosiło się to zwłaszcza do ustawy o szkolnictwie mniejszościowym dla Ukraińców i Białorusinów, której istota polegała na wprowadzeniu zasady szkoły tzw. utrakwistycznej (dwujęzycznej), w której zajęcia miały być prowadzone w języku polskim ukraińskim (białoruskim, litewskim). Wprawdzie ustawa dopuszczała również tworzenie prywatnych szkół mniejszościowych (z językiem wykładowym danej mniejszości), ale w praktyce były one w szybkim tempie wypierane przez szkoły utrakwistyczne (por. tab. 8), służące polonizacji mniejszości słowiańskich. Także pewne uprawnienia, przyznawane im w tym ustawodawstwie w kwestii posługiwania się językiem ojczystym w urzędach, podlegały w praktyce władz administracyjnych rozlicznym ograniczeniom i przeszkodom.
Tab. 8.
Szkoły według języka nauczania
Język | Rok szk. 1924/25 | 1929/30 | 1934/35 | 1937/38 | Rok szkolny 1930/31 (wg M. Falski, Szkoły Rzeczypospolitej Polskiej w roku 1930/31)** | |||||||||||||||
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
pow- szechne |
średnie* | nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
powszechne |
średnie ogólnokształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawodowe i kursy zawodowe | ||
gimnazja |
licea | |||||||||||||||||||
Ogółem Polski Polski i ukraiński Polski i niemiecki Polski i inny Ukraiński Białoruski Niemiecki Żydowski Hebrajski Żydowski, hebrajski Rosyjski Czeski Litewski Francuski |
27 414 23 225 103 181 19 2 558 23 919 102 109 9 9 20 137 — |
778 674 1 3 1 20 4 39 5 13 — 11 — 2 2 |
207 183 9 — 1 6 — 4 1 1 — — — 1 1 |
26 539 21 806 2 336 — 311 790 26 768 — — 360 8 28 105 1 |
759 673 1 — 9 20 3 29 — — 14 7 — 2 1 |
229 198 13 — 1 10 — 3 — — 4 — — — — |
735 705 1 — 6 2 — 5 — — — — — — — |
27 757 23 299 2 754 — 384 457 16 490 87 172 — 8 18 — — |
770 698 2 — 5 26 1 20 2 9 — 5 — — — |
187 170 1 — 2 7 — 4 — 3 — — — — — |
743 714 — — 7 4 — 4 14 — — — — — — |
28 723 24 047 3 064 — 485 461 — 394 — — 226 5 18 23 — |
769 671 2 — 39 24 1 15 — — 12 4 — 1 — |
691 604 2 — 35 21 1 13 — — 10 4 — 1 — |
74 72 — — — 1 — — — — 1 — — — — |
764 753 — — — 5 — 6 — — 14 — — — — |
— 22 156 2 974 (26)*** 188 (4) 669 (581) 139 (16) 1 (1) 553 (206) 65 (65) 20 (20) 5 (5) 2 (2) 1 (1) 88 (75) — |
— 711 (373) 24 (16) 36 (27) 79 — — — — — — — — — — |
— 231 (16) 10 (8) 5 (4) 7 (5) — — — 1 (1) — — — — — — |
— 1 127 (816) 4 (4) 5 (5) 20 (20) — — 4 (4) 4 (4) — — — — — — |
* W roku reformy wprowadzono dwa stopnie szkoły średniej: gimnnazja i licea, licea były dwoma ostatnimi klasami szkoły średniej.
** We wstępie do urzędowego opracowania Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, pt. Szkoły Rzeczypospolitej Polskiej w roku 1930/1931 (Warszawa 1933, s. XX), redaktor tomu, wybitny znawca szkolnictwa polskiego M. Falski podaje, że urzędowe statystyki opracowywane były w sposób bardzo dowolny, dlatego zmuszony był poczynić poważne korekty. Dane liczbowe – tenże s. XXXVIII-XXXIX.
*** W nawiasach podano liczbę szkół prywatnych
Źródło: Rocznik statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej 1923/26, s. 390; Mały rocznik statystyczny 1934, s. 175; 1936, s. 228; 1939, s. 31
Pomni dotychczasowych doświadczeń posłowie mniejszości narodowych przy jęli projekty rządowe zdecydowanie nieufnie i wrogo. W późniejszych wspomnieniach pisał na ten temat S. Thugutt: „spodziewałem się ostrej krytyki ze strony Ukraińców i Białorusinów niektórych punktów wniesionych ustaw, ale nie myślałem, że krytyka ta dojdzie aż do odrzucenia ustaw en bloc, do manifestacyjnego opuszczenia sali przed głosowaniem, a zwłaszcza do tak pełnego nienawiści tonu w przemówieniach. Jeszcze przez resztki szacunku nie nazywano mnie zdrajcą, ale posądzeń o ugodowość, o strach przed endecją nie brakło. Ustawy przeszły tylko głosami polskimi“ (zresztą nie wszystkimi). Przyznawał dalej, że zarzuty i podejrzenia, wysuwane przeciwko ustawom, „sprawdziły się w pewnej mierze, zwłaszcza jeśli chodzi o ustawę szkolną. Miałem okazję — pisał — stwierdzać to aż nadto często, odbierając potem mnóstwo skarg na działalność niższych urzędów przy obliczaniu ilości dzieci obcoplemiennych i żądań rodziców założenia szkoły z obcym językiem nauczania [...] musiałem się później wstydzić swojego optymizmu, a podpis pod źle wykonywaną ustawą szkolną wycofać”.
Opinia Thugutta była o tyle nieścisła, że „złe wykonywanie ustawy” miało swe źródło nie tylko w „działalności niższych rzędów”, lecz także w polityce władz centralnych i wojewódzkich. Sam premier Grabski na posiedzeniach Komitetu Politycznego Rady Ministrów parokrotnie podkreślał, że wprawdzie należy na nowo uregulować sprawy szkolnictwa mniejszościowego, parcelacji itp., ale też równocześnie stosować politykę „silnej ręki”, zwłaszcza w sprawach bezpieczeństwa. Niezwykle bogate materiały na temat realizowania uchwalonych w lipcu 1924 r. ustaw i w ogóle stosunków narodowościowych na kresach wschodnich w latach późniejszych znaleźć można we wspomnianych już protokołach Komitetu Politycznego Rady Ministrów, a zwłaszcza protokołach „periodycznych zebrań wojewodów” z województw wschodnich, odbywanych co parę miesięcy z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, i poświęconych głównie problemom mniejszościowym w tych województwach. Niemal na każdym z tych zebrań pojawiły się informacje o bardzo niskim stopniu sprawności administracji. o nadużyciach i przekupstwach przy ściąganiu podatków, o łamaniu 8-godzinnego dnia pracy przez „chlebodawców”, o fatalnych warunkach zdrowotnych i higienicznych we wsiach i miastach tamtych rejonów, o „nieproporcjonalnym wymiarze kar w stosunku do przewinienia i pauperyzacji wsi”, o dokuczliwych dla miejscowej ludności nakazach i zakazach (np. na Polesiu łowienia ryb w rzekach, uprawie tytoniu na własny użytek) itp. W połączeniu ze sprawami dla niej najważniejszymi — niesprawiedliwymi zasadami parcelacji i głodem ziemi oraz pogardliwym, „pańskim” traktowaniem — wywoływało to wśród niej stan rosnącego rozgoryczenia i wrogości w stosunku do władz i ludności polskiej. Nastroje te przybierały niejednokrotnie charakter walki zbrojnej, aktów przemocy i zamachów. Do najgłośniejszych należał zamach (nieudany) na prezydenta Wojciechowskiego we Lwowie (1924) oraz na pociąg do Łunińca na Polesiu, podczas którego zamachowcy poturbowali i spostponowali dotkliwie m. in. wojewodę Stanisława Downarowicza (co zakończyło jego karierę polityczną) i biskupa Łozińskiego. W niektórych rejonach Białorusi szerzyły się działania oddziałów partyzanckich. W sierpniu 1924 r. zdołały one na krótko opanować nawet miasto powiatowe Stołpce. Liczne były wypadki napaści na urzędy państwowe, kasy skarbowe, niszczenia torów kolejowych itp. Stan bezpieczeństwa na szlakach kolejowych pogorszył się tak dalece, że w 1924 r. Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało zarządzenie (podane do wiadomości na Komitecie Politycznym Rady Ministrów 10 listopada 1924), w myśl którego „przy każdym pociągu w województwach wschodnich doczepiony będzie wagon pancerny z kilkunastoma żołnierzami obsługi”. Nierzadkie były wypadki podpalania dworów polskiego ziemiaństwa.
Nie ulega wątpliwości, że te i inne niepokoje miały swe źródło nie tylko w antagonizmach narodowościowych na kresach, lecz także w nie mniejszym stopniu w głębokich zróżnicowaniach socjalnych i antagonizmach klasowych, oddzielających mniejszości słowiańskie od Polaków. Na „zebraniach periodycznych” podkreślano wielokrotnie, że np. „katastrofalny stan gospodarczy w woj. wołyńskim zagraża ludności klęską głodu”, że „szybko wzrasta liczba wypadków kradzieży, przyczyną których jest głód”. Wojewoda nowogródzki, gen. Januszajtis, stwierdzał, że niepewność i niestabilność sytuacji ma podłoże „ogólnie znane”, a mianowicie „niedoskonały organizm administracyjny, zła forma ściągania podatków. nieuregulowane problemy socjalne, ekonomiczne i polityczne są pożywką, na której bujnie rozwijały się rozsadniki komunizmu, irredenty i dywersji” (co należy ukrócić, „żelazną i bezwzględną ręką wprowadzić dyscyplinę i poszanowanie prawa”). Raczej w mniejszości pozostawały poglądy, głoszące potrzebę stosowania metod nie tak dziarskich i żołnierskich, dostrzegające źródła niepowodzeń polityki mniejszościowej państwa na kresach nie tylko w złej policji i administracji. Wojewoda poleski, K. Młodzianowski, podkreślał w czasie narady w lipcu 1925 r., iż główne zadanie władz to polepszenie dobrobytu tamtejszej ludności. „Zmienić musimy — mówił — zasadniczo kurs. Przez szkodliwą analogię, drogą skojarzenia z wrażeniami wojennymi, wzięliśmy swego czasu kurs polityki, który można by określić jako okupacyjną”. Jest to niezmiernie szkodliwe dla interesów państwa i musi być zmienione na rzecz „praworządności i sprawiedliwości”.
Jednakże politycy bardziej umiarkowani nie mieli, jak przyszłość miała pokazać, wielkich szans w konfrontacji z rzecznikami polityki twardej ręki. Ci ostatni powoływali się przy tym na wspomniane już akcje zamachowe, dywersyjne, a często i działania terrorystyczne, podejmowane zwłaszcza przez UOW pod dowództwem E. Konowalca, na domiar po cichu wspieranego przez rząd niemiecki. Powołano więc do życia wkrótce po uchwaleniu ustaw szkolnych i językowych specjalną formację do zabezpieczenia porządku i ochrony granic wschodnich w postaci Korpusu Ochrony Pogranicza. Innym przejawem tejże polityki było mianowanie wojewodami na tych terenach dwóch byłych generałów oraz udzielenie specjalnych uprawnień dowódcy okręgu korpusu w Wilnie.
Ustawodawstwo szkolne i mniejszościowe z 1924 r. było jedyną w okresie międzywojennym próbą długofalowego uregulowania stosunków z mniejszościami słowiańskimi i oparcia ich na jakiejś kompleksowej koncepcji polityki państwa w tych sprawach. Było typowym przykładem i owocem kompromisu między stanowiskiem względnej tolerancji i liberalizmu, reprezentowanych przez polityków pokroju Thugutta, oraz stanowiskiem kursu twardej ręki i nacjonalizmu, których rzecznikiem były przede wszystkim endecja ze S. Grabskim, a także koła wojskowe. Przyznając, że źle się stało, iż w naradach nad projektami ustaw nie brali udziału najbardziej zainteresowani, tj. przedstawiciele mniejszości narodowych, S. Thugutt stwierdzał w sejmie, iż — jego zdaniem — ustawy językowe i szkolne są „być może minimum tego, czego mniejszości żądają, ale zarazem maksimum tego, co się dało osiągnąć jako kompromis wszystkich stronnictw polskich”. W rzeczywistości był to nie tyle kompromis, ile świadectwo dotkliwej, prawnej i faktycznej dyskryminacji mniejszości narodowych — co wykazywano z naciskiem już w trakcie debaty sejmowej nad ustawami, a praktyka ich stosowania miała unaocznić to jeszcze silniej. Powołanie do życia w kilka miesięcy później wspomnianego już Korpusu Ochrony Pogranicza, jako m. in. środka policyjnej represji przeciwko mniejszościom słowiańskim, stanowiło już tylko logiczne rozwinięcie tej najpoważniejszej w okresie międzywojennym próby wypracowania długofalowego programu polityki mniejszościowej państwa. Toteż tylko na krótko polityka ta przyniosła pewne uspokojenie na kresach; wynikało to zresztą w nie mniejszej mierze i ze zmiany w stanowisku ruchu rewolucyjnego w Polsce na III Zjeździe KPP (marzec 1925) w kwestii realności i celowości dalszego popierania wystąpień zbrojnych na kresach.
Wśród czterech wielkich mniejszości w Polsce (ukraińska, białoruska, żydowska i niemiecka) mniejszość niemiecka, choć liczebnie najsłabsza, odgrywała rolę szczególną tak w stosunkach wewnętrznych Polski, jak i zewnętrznych. Na stosunkach wewnętrznych ciążyły przede wszystkim wspomniana już jej siła gospodarcza, prężność organizacyjna, a także dążenia irredentystyczne, nie zawsze nawet maskowane. Dotyczyło to w największym stopniu polskiej części Górnego Śląska, choć i w Wielkopolsce oraz na Pomorzu dawały one o sobie znać. Miało to tym donioślejsze znaczenie, że na tych terenach, często bezpośrednio przygranicznych, skupiało się około 2/3 wszystkich Niemców w Polsce. Odmienne tradycje i warunki kształtowały postawy ludności niemieckiej na terenach b. Królestwa, Galicji i na kresach wschodnich. Największym skupiskiem niemieckim była tu Łódź i jej okolice (ok. 155 tys., wg spisu 1931 r.) oraz Wołyń (ok. 48 tys.). Stosunkowo wielu Niemców zamieszkiwało też w rozproszeniu wyspowym województwo warszawskie (ok. 75 tys.).
Siłę gospodarczą i organizacyjną mniejszości niemieckiej dobitnie charakteryzuje jej pozycja w „sercu gospodarczym” Polski — w województwie śląskim.
Kapitaliści i obszarnicy niemieccy, niemiecka kadra inżynieryjno-techniczna i administracyjna zachowywali tutaj nadal w swych rękach kluczowe stanowiska dyspozycji gospodarczej. I tak np. jeszcze w 1929 r. w dziesięciu największych przedsiębiorstwach przemysłu ciężkiego na polskim Górnym Śląsku (obejmujących m. in. 34 kopalnie, 20 hut, koksowni i walcowni) Niemcy zajmowali 83% wszystkich stanowisk dyrektorów i kierowników technicznych i niewiele mniej w personelu technicznym i administracyjnym średniego szczebla. Natomiast robotnikami w tychże przedsiębiorstwach byli niemal wyłącznie — w 95% — Polacy. Nadal więc w rękach niemieckich skupiały się główne nici decyzji w sprawach zatrudnienia (lub bezrobocia), płac, awansu socjalnego itp. — słowem w najbardziej węzłowych kwestiach bytu i życia polskiego robotnika. Wprawdzie w pewnym stopniu podlegało to kontroli i nadzorowi ze strony polskich władz politycznych i administracji ogólnej, ale w systemie gospodarki kapitalistycznej nie miało to znaczenia decydującego. Zresztą przemysłowcy niemieccy umieli temu przeciwdziałać, wciągając niejednokrotnie do współpracy kapitały zagraniczne, a do rad nadzorczych przedsiębiorstw działaczy politycznych i gospodarczych polskich, co chroniło je dodatkowo przed nazbyt wnikliwą ingerencją władz skarbowych w ich manipulacje finansowe.
W rolniczej Wielkopolsce i na Pomorzu podstawą siły gospodarczej mniejszości niemieckiej była wielka własność ziemska (dominowała ona i na Górnym Śląsku, ale nie odgrywała tam takiej roli), bogate niemieckie chłopstwo (tzw. grossbauerzy) oraz zamożne mieszczaństwo niemieckie, przede wszystkim kupiectwo, przedstawiciele tzw. wolnych zawodów, rzemiosło itp. Według obliczeń niemieckich majątki niemieckie w 1921 r. stanowiły w Wielkopolsce przeszło 36%, a na Pomorzu prawie 44% całej wielkiej własności ziemskiej (powyżej 100 ha) na tych terenach. Solidne oparcie dla niemieckiej własności chłopskiej, a także kupiectwa i rzemiosła niemieckiego stanowiła dobrze rozwinięta spółdzielczość, kasy pożyczkowe, banki itp. instytucje gospodarcze. Zdecydowanie niechętny Polsce historyk zachodnioniemiecki, Th. Bierschenk, podkreśla, że niemieckie organizacje spółdzielcze w Poznańskiem i na Pomorzu „rozwijały się bardzo dobrze” i stosunkowo pomyślnie oparły się nawet naporowi wielkiego kryzysu. Niemiecka spółdzielczość mleczarska na Pomorzu miała poważny udział m. in. w eksporcie polskiego masła za granicę.
Potencjał gospodarczy mniejszości niemieckiej umożliwiał jej utrzymanie szeroko rozbudowanego życia kulturalnego, bibliotek, prasy, a przede wszystkim szkolnictwa. Położenie mniejszości niemieckiej w tych dziedzinach było nieporównywalnie lepsze niż wszystkich pozostałych mniejszości w Polsce (a także mniejszości polskiej w Niemczech).
Również pod względem politycznym rola i pozycja Niemców w Polsce różniła się w sposób istotny od sytuacji innych mniejszości. Liczne napięcia i konflikty z mniejszością niemiecką tkwiły swymi źródłami w utrwalonych od dziesiątków lat stereotypach i wzajemnych wyobrażeniach o sobie, w kompleksach i uprzedzeniach, poważnie utrudniających zgodne współżycie. Stereotyp „odwiecznej wrogości” dzielącej obie narodowości, twierdzenia o cywilizacji „wyższości” niemieckiej, mające uzasadnić ich „misję cywilizacyjną” wobec „niższego” narodu polskiego, odczucie „niemieckiej buty” i agresywności szeroko rozpowszechnione wśród Polaków przy równoczesnym wśród nich uznaniu dla „niemieckiego porządku”, a nawet „praworządności”, natrętnie eksponowanej z kolei przez Niemców jako przeciwstawienie „polskiej anarchii” i „polskiego porządku” („polnische Wirtschaft”) — oto niektóre tylko składniki owego zawikłanego splotu resentymentów i kompleksów, jątrzących stosunki między dwoma narodami.
Nakładała się na to szczególna sytuacja historyczna, sprzyjająca zaognieniu wrogich namiętności: oto mianowicie Niemcy w Polsce niemal z dnia na dzień stracili dotychczasową pozycję narodu” wyższego”, panującego nad podporządkowanym sobie narodem „niższym”, polskim, który nieoczekiwanie stał się narodem panującym. Ale czy ta zamiana ról rzeczywiście nastąpiła? W świetle scharakteryzowanej wyżej pozycji mniejszości niemieckiej w Polsce, zwłaszcza na polu gospodarczym, można było mieć co do tego daleko idące wątpliwości. Wytwarzało to po obu stronach dodatkowe pokłady materiału zapalnego w postaci — po jednej stronie — dążenia do odzyskania straconych pozycji i rewanżu, po drugiej — rozgoryczenia, że nawet w niepodległej już ojczyźnie naród polski nadal nie w pełni jest u siebie gospodarzem.
Niechęć gospodarza do intruza we własnym domu pogłębiały daleko idące uprawnienia przyznane mu przez siły obce — w danym wypadku przez zwycięskie mocarstwa b. koalicji antyniemieckiej na paryskiej konferencji pokojowej. Chodziło tu nie tylko o uprawnienia wynikające z tzw. traktatu mniejszościowego 1919 r., biorącego pod ochronę wszystkie mniejszości narodowe w Polsce (i w kilku innych nowo powstałych państwach), lecz także o specjalne uprawnienia dla mniejszości niemieckiej na polskim Górnym Śląsku w postaci wspomnianej już konwencji genewskiej z 1922 r. (Analogiczne uprawnienia dla mniejszości polskiej na niemieckim Górnym Śląsku stwarzały w gruncie rzeczy jedynie pozorną równoprawność obu mniejszości.) Uprawnienia te były w szerokiej mierze wykorzystywane na arenie międzynarodowej przeciw Polsce. Ciągle oskarżana o wykroczenia przeciwko prawom mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku, stawała się ona nieustannie klientem Ligi Narodów, Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze i innych instancji między narodowych. Szczególną aktywność pod tym względem rozwijał górnośląski Volksbund pod sprężystym kierownictwem zdeklarowanego nacjonalisty O. Ulitza. Sprzyjała temu przyznana województwu śląskiemu przez rząd polski w 1920 r. autonomia. W Sejmie Śląskim zasiadała stale duża grupa nacjonalistycznych posłów niemieckich, której politycznej siły nie można było lekceważyć.
Jednym z najważniejszych źródeł wyjątkowej pozycji mniejszości niemieckiej, wyróżniającej ją wśród innych mniejszości, było jednak oparcie i poparcie, którego udzielały jej rząd i inne wpływowe koła w republice weimarskiej w różnych postaciach, poczynając od pomocy finansowej, a kończąc na akcjach propagandowych i dyplomatycznych na arenie międzynarodowej.
Dogodnym punktem wyjścia lub pretekstem do nich były różnorodne zobowiązania w stosunku do mniejszości niemieckiej, jakie Polska musiała przyjąć w związku z traktatem wersalskim i zgodzić się przy tym na międzynarodową kontrolę ich wykonania. Niejednokrotnie próbowano wygrywać politycznie nawet wykonywanie reform wewnętrznych w Polsce, w żadnej mierze nie związanych z jej międzynarodowymi zobowiązaniami. Dotyczyło to np. sprawy reformy rolnej z 1925 r., godzącej w województwach zachodnich w niemiecki stan posiadania ziemi i — według twierdzeń niemieckich — mającej świadczyć o celowej dyskryminacji niemieckich właścicieli ziemskich.
Najwięcej jednak konfliktów z mniejszością niemiecką w latach dwudziestych wywoływały problemy regulowane — nie zawsze z dostateczną jasnością — przez traktat pokojowy, co nadawało im w pewnej mierze charakter międzynarodowy. Dotyczyło to zwłaszcza kwestii optantów niemieckich oraz likwidacji majątków niemieckich. Zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego Niemcy zamieszkali w Polsce mieli prawo wyrazić życzenie przeniesienia się z Polski do Niemiec (czyli „optować” na rzecz Niemiec). Polska dążyła do tego, aby jak najmniej Niemców uzyskało obywatelstwo polskie i aby jak najwięcej optantów możliwie rychło opuściło Polskę, Po długich i przewlekłych targach polsko-niemieckich sprawę tę załatwiono w tzw. konwencji wiedeńskiej z sierpnia 1924 r., będącej kompromisem między stanowiskiem polskim a niemieckim. Faktyczne wydalenie optantów niemieckich następowało jednak i po konwencji bardzo powoli, a przede wszystkim nie dotyczyło ono w większej mierze elementu niemieckiego najbardziej w Polsce niebezpiecznego, mianowicie najbardziej majętnych właścicieli nieruchomości, majątków ziemskich, przedsiębiorstw itp.
Dnia 31 października 1929 r. doszło bowiem do podpisania polsko-niemieckiej „umowy likwidacyjnej”, na której mocy obie strony zrezygnowały z wzajemnych roszczeń finansowych i majątkowych, pozostających w związku z wojną lub traktatem wersalskim. Rezygnacja ta obejmowała również prawo Polski do likwidacji majątków niemieckich.
Całokształt stosunków polsko-niemieckich w tym okresie cechowała rosnąca pewność siebie, a nawet agresywność dyplomatyczna i gospodarcza Niemiec. Wiązało się to ściśle zarówno z szybkim polepszaniem się i stabilizacją ich pozycji gospodarczej, jak i poważnymi przeobrażeniami w układzie sił w ówczesnej Europie. Za wyraźny początek tych przeobrażeń, prowadzących do zachwiania systemu wersalskiego, uznać można przyjęcie przez zwycięskie mocarstwa niedawnej koalicji antyniemieckiej wspomnianego już planu Dawesa (1924). Wprowadził on daleko idące ulgi w tryb i wysokość odszkodowań wojennych Niemiec, zapewniając im warunki dynamicznego rozwoju gospodarczego. Próba zapewnienia bezpieczeństwa w Europie poprzez zdefiniowanie i zbiorowe przeciwstawienie się agresji jako metodzie rozwiązania sporów międzynarodowych w postaci tzw. protokołu genewskiego, uchwalonego przez Ligę Narodów w październiku 1924 r., zakończyła się tylko częściowym powodzeniem, ponieważ nie został ratyfikowany przez Anglię i nie wszedł w życie. Tymczasem Stresemann czynił zabiegi o zbliżenie do Anglii i Francji (gdzie wychodził im daleko naprzeciw ówczesny minister spraw zagranicznych Briand). Obiecywał w szczególności, że Niemcy nie zgłaszają i nie będą zgłaszać żadnych pretensji do ustalonych w traktacie wersalskim granic z Francją i innymi państwami zachodnimi. Nie obiecywał tego w stosunku do Polski i Czechosłowacji. Za cenę uznania nienaruszalności status quo na zachodzie pragnął uzyskać od mocarstw zachodnich niejako aprobatę na wolną rękę polityki niemieckiej w Europie środkowej, kosztem przede wszystkim Polski i Czechosłowacji.
Celowi temu służyła wzmożona propaganda rewizjonistyczna, wymierzona głównie przeciw Polsce. Patronował jej sam Stresemann, dając temu wyraz w publicznych enuncjacjach. We wrześniu 1925 r. pisał: „Niemiecka polityka zagraniczna ma moim zdaniem na najbliższą przyszłość trzy wielkie zadania: najpierw rozwiązanie sprawy odszkodowań w znośny dla Niemiec sposób i zapewnienie pokoju [...] Na drugim miejscu stawiam ochronę niemczyzny zagranicznej [...] Trzecim wielkim zadaniem jest korektura granic wschodnich: odzyskanie Gdańska, korytarza polskiego i korektura granic na Górnym Śląsku. Na dalszym miejscu stoi przyłączenie Austrii”.
Niemcy połowy lat dwudziestych były militarnie zbyt słabe, by mogły się już wówczas posługiwać pogróżkami użycia siły. Tym silniej stosowały środki nacisku politycznego, dyplomatycznego, gospodarczego, propagandowego w różnych możliwych kombinacjach. Stąd ciągłe w ustach Stresemanna zapewnienia o „dążeniach pokojowych” Niemiec, czemu właśnie służyć miałaby rewizja „krwawiącej granicy” („blutende Grenze”) na wschodzie. Drogę w tym kierunku torowała też wojna gospodarcza polsko-niemiecka. W sposób zręczny i w niemałej mierze skuteczny dążył Stresemann do stępienia antyniemieckiego ostrza sojuszu polsko-francuskiego przez swe pojednawcze gesty wobec Francji, nie mówiąc już o Wielkiej Brytanii. Równie charakterystyczną wymowę miało skoncentrowanie ognia propagandy rewizjonistycznej na Polskę, z pozostawieniem na uboczu Czechosłowacji. Umiar w wypadku tej ostatniej silnie kontrastował z gwałtownością ataków antypolskich. Sprzyjało to znakomicie usypianiu czujności dyplomacji czechosłowackiej i przynajmniej częściowemu wyłączeniu jej z wspólnego frontu antyrewizjonistycznego. Całokształtowi tej polityki służyła szeroka propaganda w różnych Językach i w wielu krajach Europy i Ameryki, często za pośrednictwem wpływowych gazet i piór wybitnych polityków, uczonych i publicystów.
Scharakteryzowane wyżej wysiłki Stresemanna przynosiły więc, jak widać, określone owoce polityczne, nie mogły jednak mimo wszystko przesłonić podstawowej orientacji jego polityki, a mianowicie podważenia ustalonego traktatem wersalskim porządku europejskiego i przygotowania gruntu do odrobienia niemieckich strat na wschodzie. Nie we wszystkich stolicach najbardziej. zainteresowanych państw dostrzegano to z równą jasnością. Jednakże ani w Warszawie, ani w Moskwie, ani w Pradze nie mogło to nie wywołać poważnego zaniepokojenia, a w konsekwencji pewnego zbliżenia między wymienionymi stolicami, choć droga ku niemu nie była prosta i łatwa.
Na stosunkach polsko-czechosłowackich ciążyły znane nam już spory terytorialne (por. wyżej, s. 93). Wiele zadrażnień wywoływało też położenie mniejszości polskiej w Czechosłowacji. Poważne różnice dzieliły oba kraje, gdy chodzi o ułożenie stosunków ze Związkiem Radzieckim. W przeciwieństwie do Polski rząd czechosłowacki wykazywał znacznie więcej skłonności do normalizacji stosunków z wschodnim sąsiadem i nie ukrywał swej dezaprobaty dla polityki Polski na wschodzie w latach 1919-1921. Ze swej strony rząd polski krytycznie odnosił się do polityki Pragi wobec Niemiec, jako nie doceniającej potencjalnego zagrożenia, jakie płynęło stamtąd na oba słowiańskie kraje. Wzajemną niechęć między nimi pobudzała swoista konkurencja o przewodnią rolę w gronie średnich i mniejszych państw Europy środkowej. Aspiracjom Polski stawała na przeszkodzie Mała Ententa, której najsilniejsze ogniwo stanowiła właśnie Czechosłowacja, zdecydowanie wyprzedzająca swych partnerów w Małej Entencie (a także Polskę) pod względem siły i dynamiki swego rozwoju gospodarczego, przede wszystkim dzięki swemu potężnemu, jak na stosunki w tej części Europy, przemysłowi. Strzegąc tej swojej pozycji, Czechosłowacja odnosiła się nieufnie do prób penetracji politycznej Polski w basenie naddunajskim, z niepokojem obserwując wszelkie kroki ku zbliżeniu z Węgrami, które uważała za szczególnie dla siebie niebezpieczne.
Te i inne źródła napięć polsko-czechosłowackich utrzymywały się właściwie przez cały niemal okres międzywojenny. Niemniej podlegały one okresowym fluktuacjom i złagodzeniom, przede wszystkim w związku z rozwojem sytuacji międzynarodowej. W tym właśnie kierunku rozwijała się ona w połowie lat dwudziestych, gdy w ślad za dynamicznym wzrostem potęgi gospodarczej Niemiec wzrosły równie zdecydowanie ich aspiracje polityczne w Europie, popierane lub przynajmniej tolerowane przez mocarstwa zachodnie. Obserwowała to z niepokojem dyplomacja polska, na której czele od połowy 1924 r. stał jako minister spraw zagranicznych A. Skrzyński. Nie mógł się temu przyglądać obojętnie również jego czechosłowacki kolega — minister E. Benesz.
W końcu 1924 r. rząd czechosłowacki zwrócił się do Warszawy z propozycją generalnego unormowania wzajemnych stosunków, wyłączając jednak z tego sprawę ewentualnego przystąpienia Polski do Małej Ententy, a także — w przewidywaniu trudnych do pokonania rozbieżności — możliwość zawarcia jakiegoś ogólnego porozumienia politycznego. Przedmiotem rokowań stały się zatem przede wszystkim problemy handlowe, komunikacyjne, dotyczące mniejszości narodowych i niektóre inne. Odpowiednie porozumienia w tych sprawach zostały podpisane podczas wizyty ministra E. Benesza w Warszawie (kwiecień 1925), pierwszej po wojnie wizyty polityka czechosłowackiego w Polsce na tak wysokim szczeblu. Uroczysta oprawa nadana tej wizycie miała podkreślić pewnego rodzaju przełom w stosunkach polsko-czechosłowackich i tym samym wzmocnić pozycję obu państw w obliczu zbliżającej się konferencji w Locarno (październik 1925), której polityczne intencje i cele nie budziły już wówczas żadnych wątpliwości. Rychło pokazało się, że do rzeczywistego przełomu w stosunkach polsko-czechosłowackich nie doszło. W skazywały na to m. in. trudności, jakie napotkała w parlamencie Czechosłowacji ratyfikacja porozumień podpisanych przez Benesza i Skrzyńskiego, a także wypowiedzi dyplomatów czechosłowackich, zmierzające do pomniejszenia roli podpisanych układów, a zwłaszcza do złagodzenia ich antyniemieckiego ostrza. Korzyści polityczne były więc raczej doraźne i ograniczone, sprowadzały się głównie do wytworzenia polityki solidarności polsko-czechosłowackiej w toku rokowań lokarneńskich. Późniejsza rewizyta ministra Skrzyńskiego w Pradze (1926) nie zdołała utrwalić ani pogłębić tych tendencji na dłuższą metę.
Jeszcze większe przeszkody piętrzyły się na drodze poprawy stosunków polsko-radzieckich. Naczelne miejsce zajmowały tu zasadnicze różnice ustrojowe między obu państwami, a dochodziły do tego i inne problemy konfliktowe, jak polityka rządu polskiego wobec mniejszości słowiańskich na wschodzie, świeża jeszcze pamięć o wojnie 1920 r, zaniepokojenie zbliżeniem niemiecko-radzieckim osiągniętym niedawno przez oba te państwa w Rapallo (1922) itp.
Niemniej w obliczu bliskich już realizacji projektów skanalizowania niemieckiego rewizjonizmu na wschód — za przyzwoleniem mocarstw zachodnich — powstawała przemożna konieczność przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenia napięć, znamionujących dotychczas stosunki polsko-radzieckie. Minister spraw zagranicznych A. Skrzyński mówił na ten temat: „Powiedzmy sobie jasno: dzieli nas przepaść pojęć różnych, zasadniczych, niezmiennych. Rzeczą polityki jest ograniczyć te różnice, zamknąć je w sferę im właściwą. Unieszkodliwiać w interesie poprawnego współżycia. Obustronne korzyści mogłyby z tego wyniknąć znaczne”.
Jakkolwiek nawet te minimalistyczne zamierzenia spotykały się z oporami i przeciwdziałaniem wpływowych kół politycznych w Polsce (przede wszystkim w kręgach zbliżonych do Piłsudskiego), to jednak nie pozostały one całkowicie bezowocne. Przyczyniał się do tego nowy (od lutego 1924) poseł polski w Moskwie, Ludwik Darowski, który uchodził za rzecznika „rzeczowego unormowania sąsiedzkich stosunków z Rosją”, a także jego następca na tym stanowisku, Stanisław Kętrzyński. Bardzo dużą aktywność w tym duchu rozwijał nowy poseł radziecki w Warszawie, Piotr Wojkow, szczególnie w dziedzinie wymiany handlowej i na polu stosunków gospodarczych. Istotnie, już w 1925 r. obroty handlowe polsko-radzieckie, choć ciągle niewielkie, przekroczyły jednak znacznie poziom z roku poprzedniego. Zawarto kilka porozumień, dotyczących ruchu kolejowego między obu państwami, stosunków konsularnych między nimi, a także spraw związanych z wykonywaniem postanowień traktatu ryskiego. Duże znaczenie polityczne miał podpisany w Moskwie (sierpień 1925) układ o rozstrzyganiu zatargów granicznych między Polską i ZSRR. Celem tego układu było zapobieganie w przyszłości incydentom i akcjom zbrojnym na pograniczu polsko-radzieckim. Miały być one regulowane przez powołane do tego celu polsko-radzieckie komisje mieszane. Zewnętrznym wyrazem odprężenia była wizyta radzieckiego komisarza (ministra) spraw zagranicznych Cziczerina, złożona przezeń w Warszawie we wrześniu 1925 r. w drodze do Berlina. Podobnie jak Benesz, również Cziczerin był podejmowany w stolicy Polski bardzo uroczyście.
Tymczasem jednak ofensywa dyplomatyczna Stresemanna rozwijała się z powodzeniem. Ukoronowaniem jej były układy zawarte podczas konferencji w Locarno, w której uczestniczyły Francja, Anglia, Niemcy, Włochy, Belgia, Polska i Czechosłowacja.
Jądro tych układów stanowił tzw. pakt reński, w którym pięć pierwszych wymienionych państw gwarantowało nienaruszalność granic niemiecko-francuskiej i niemiecko-belgijskiej. Rozstrzyganie ewentualnych sporów między Niemcami a Francją i Belgią regulowały konwencje arbitrażowe, podpisane przez te trzy państwa. Pakt reński pomijał natomiast całkowicie sprawę granic Niemiec z Polską i Czechosłowacją. Dotyczyły ich natomiast traktaty arbitrażowe między tymi państwami. Dokumenty te nie mówiły jednak nic o nienaruszalności zachodnich granic Polski i Czechosłowacji, ale zobowiązywały jedynie zainteresowane strony do rozwiązywania sporów na drodze pokojowej, za pomocą arbitrażu. W tej sytuacji nader wątłą rekompensatę dawały Polsce i Czechosłowacji „traktaty gwarancyjne” z Francją, mające charakter umów dwustronnych, powstałych niejako na marginesie rozmów lokarneńskich i nie włączonych do oficjalnych dokumentów konferencji. Sukces dyplomatyczny Stresemanna podkreślała zgoda mocarstw na przyjęcie Niemiec w niedalekiej przyszłości do Ligi Narodów — i to do jej kierowniczego organu, mianowicie Rady Ligi.
Locarno, wielki sukces polityczny Niemiec Stresemanna. oznaczało istotne podważenie postanowień traktatu wersalskiego i ustalonego przez ten traktat porządku europejskiego. Stanowiło niejako zachętę dla Niemiec do wzmożonej akcji przeciwko narodom Europy wschodniej i Związkowi Radzieckiemu. Na razie była to jeszcze ekspansja o charakterze dyplomatycznym, „pokojowym”, co wynikało z tego, że Niemcy były militarnie jeszcze zbyt słabe. Locarno doprowadziło do istotnego stępienia sojuszu polsko-francuskiego, do jego swoistego rozmiękczenia. Podważyło w społeczeństwie polskim zaufanie w lojalność francuskiego sojusznika, co z kolei w dalszej konsekwencji osłabiło jego pozycję polityczną w środkowej Europie. Po konferencji w Spa (1920) stanowiło kolejną wielką klęskę polityczną dyplomacji polskiej, kierowanej wówczas przez ministra Aleksandra Skrzyńskiego.
Locarno nie podniosło oczywiście również popularności ani autorytetu rządu Grabskiego. Był on zresztą coraz krytyczniej oceniany przez sfery przemysłowe i bankierskie. Pozycja złotego jesienią 1925 r. znowu zaczęła się chwiać.
W sejmie Grabski napotykał coraz większe trudności i opozycję. Dnia 13 listopada 1925 r. ustąpił wraz z całym swym gabinetem.
W swym całokształcie znaczenie rządów Grabskiego wiąże się jednak przede wszystkim z jego reformą walutową. Wbrew wszelkim trudnościom i perturbacjom reforma ta zdała egzamin i ostała się jako trwały spadek po Grabskim. Jednocześnie była ona nieodzowną przesłanką względnej stabilizacji gospodarczej, jaką — na krótko zresztą — osiągnęło państwo polskie niemal bezpośrednio po ustąpieniu Grabskiego.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.
Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.