Historia Polski (Henryk Zieliński)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Historia Polski 1914-1939 | |
Redaktor | Jan Stanisław Miś | |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich | |
Data wyd. | 1982 | |
Druk | Prasowe Zakłady Graficzne, Wrocław | |
Miejsce wyd. | Wrocław | |
ISBN | 83-04-00712-6 | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Galeria grafik w Wikimedia Commons |
HENRYK ZIELIŃSKI
HISTORIA
POLSKI
1914-1939
OSSOLINEUM
Historia Polski 1914-1939 |
- Wybuch wojny i pierwsze działania wojenne. Przesłanki dwóch „orientacji“ wśród polityków polskich (7). Naczelny Komitet Narodowy, Piłsudski, Legiony (11). Koncepcje Dmowskiego. Aktywiści, pasywiści (19). Przeciwko orientacjom na zaborców — orientacja na rewolucję (21). Niby-niepodległość, czyli akt 5 listopada 1916 r. (22). Grabież dobrze zorganizowana (26). Na drodze do umiędzynarodowienia sprawy polskiej. Rewolucja lutowa w Rosji (29). Wzrost aktywności politycznej społeczeństwa polskiego w 1917 r. (33) Rozczarowania aktywistów (35). W szeregach PPS i PSL „Wyzwolenie”. Plany „konsolidacyjne” (37). Ożywienie polityczne także w zaborze pruskim (39). W kręgu Rady Regencyjnej. Komitet Narodowy Polski w Paryżu (40). Rewolucja Październikowa i jej następstwa. Polacy w Rosji (41). Chełmszczyzna odstąpiona za zboże nacjonalistom ukraińskim (46). Państwa centralne u kresu sił (47). W społeczeństwie polskim u progu niepodległości (47).
- Ogólna charakterystyka sytuacji i najważniejsze zadania (50). Zaczątki polskiej władzy państwowej. Lubelski rząd Daszyńskiego (55). Władza oddana w ręce Piłsudskiego (57) Dwa oblicza rządu Moraczewskiego (58). Zjednoczenie partii rewolucyjnych w Komunistyczną Partię Robotniczą Polski (62). Chłopskie nadzieje i niepokoje. „Republika tarnobrzeska” (65). Mobilizacja sił prawicy: zamach na rząd Moraczewskiego i jego upadek (66). Podstawowy konflikt epoki a miejsce Polski w Europie (68). Rząd Paderewskiego i pierwsze wybory sejmowe (70). Polityka w wojsku, wojsko w polityce (73)· Dziedzictwo rządów zaborczych i okupacyjnych (74). Palące problemy wyżywienia i rolnictwa (79). Rady Delegatów Robotniczych. Kongres Zjednoczeniowy PPS (82). Reforma uchwalona większością jednego głosu (86). Polityka wyczekiwania i polityka faktów dokonanych. Powstanie wielkopolskie (88). „Sprawiedliwy wyrok” paryskiej konferencji pokojowej (92). „Argumenty pisane krwią” (94). Plebiscyt i trzecie powstanie śląskie (96). Koncepcje „federacyjne” i „inkorporacyjne” (102). Konflikty z Ukraińcami i Litwinami a problemy „kordonu sanitarnego” (105). Opinia publiczna w Polsce i Europie wobec wojny z Rosją Radziecką (106). Obawy Piłsudskiego. Rokowania w Mikaszewiczach (107) Stanowisko Rady Najwyższej Sprzymierzonych. Ugoda z Pedurą (109). Wyprawa kijowska — i odwrót (109). Najbardziej krytyczne dni. Rada Obrony Państwa (111). Zmiana nastrojów w społeczeństwie. Kontrofensywa polska znad Wieprza (113). Pokój ryski i następstwa wojny (114).
- Obszar, ludność, granice (116). Sytuacja w rolnictwie (117). Przemysł i komunikacja. Inflacja i jej następstwa (119). Podziały klasowo-warstwowe (122). Podziały narodowościowe i wyznaniowe (124). Ugrupowania i partie polityczne w pierwszych latach niepodległości ('126). Partie prawicy społecznej (127). Ruch ludowy (129). Ruch robotniczy (132). KPRP między I i II Zjazdem (134). Partie mniejszości narodowych (136).
- Sojusze z Francją i Rumunią (142). Konstytucja marcowa (142). Antagonizmy i sprzeczności (143). Wybory parlamentarne 1922 r. (144). Wybór i zabójstwo Gabriela Narutowicza — prezydenta Rzeczypospolitej (145). Nowy prezydent, nowy rząd (147). Pakt lanckoroński i rząd Chjeno-Piasta (148). Hiperinflacja. Masowe wystąpienia robotników krakowskich w listopadzie 1923 r. (149).
- Program Grabskiego, pierwsze kroki, nowa waluta (154). Trudności i przeszkody na drodze reform (156). Polsko-niemiecka wojna gospodarcza. Napięcia w stosunkach z W. M. Gdańskiem (151). Konkordat z Watykanem (158). Nowa ustawa o reformie rolnej (160). KPRP i ruch rewolucyjny po II Zjeździe (161). Słowiańskie mniejszości narodowe i polityka państwa wobec nich (164). Mniejszość niemiecka a dążenia rewizjonistyczne republiki weimarskiej (169). Polska, Czechosłowacja, Związek Radziecki wobec niemieckiej ofensywy dyplomatycznej. Konferencja w Locarno (174).
- Rząd Aleksandra Skrzyńskiego. Problem organizacji najwyższych władz wojskowych (178). Nowe trudności gospodarcze i komplikacje polityczne w sejmie (180). Wojsko w akcji. „Rewolucja bez rewolucyjnych konsekwencji” (183). Zamieszanie i rozczarowanie na lewicy, otwarcie ku prawicy (180). Kapitały obce. Rządy pomajowe a monopole i kartele (189). Dobra koniunktura. Budowa Gdyni (191). Dywersja i szykany wobec przeciwników politycznych (196). Pierwsze wybory pod sanacyjną kontrolą (198). Nowe ataki Piłsudskiego na sejm (199). Na arenie międzynarodowej po Locarno (200).
- Pierwszy „rząd pułkowników” (202). Powstanie Centrolewu (203). Kryzys i bezrobocie (204). „Nożyce cen” i „ludzie zbędni” na wsi (207). Krakowski Kongres Centrolewu, Brześć i „wybory brzeskie” 1930 r. (209). Mechanizmy i cele dyktatury (213). Drogi i bezdroża działań opozycji antysanacyjnej (215). Zjednoczenie stronnictw ludowych (217). Na rewolucyjnym skrzydle ruchu ludowego (219). Trudne lata w KPP (220). Nowa fala i nowy charakter ruchów strajkowych w mieście i na wsi (224).
- Zwycięstwo hitleryzmu w Niemczech (228). Ministra Becka polityka „równowagi” między Berlinem i Moskwą (231). Nowe konflikty w Gdańsku. „Wojna prewencyjna”? (232). Polsko-niemiecka deklaracja o nieagresji (232). Polityczna i wojskowa ekspansja faszyzmu w Europie i świecie (234). VII Kongres Międzynarodówki Komunistycznej — nowy etap walki ruchu rewolucyjnego z faszyzmem (245). Wygasanie kryzysu w Polsce (247). Kroki ku totalitaryzacji. Konstytucja kwietniowa 1935 r. (242). Śmierć Piłsudskiego. „Dekompozycja“ w obozie rządzącym (245). Ponowny przypływ ruchów strajkowych. Wielki strajk chłopski I937 r. (248). Trudna walka KPP o utworzenie antyfaszystowskiego frontu ludowego (250). Na pozycjach Centroprawicy: od „Frontu Morges” po Obóz Narodowo-Radykalny (252). Przegrupowania w obozie sanacyjnym: powstanie Obozu Zjednoczenia Narodowego (253). W obliczu narastającej groźby agresji hitlerowskiej (255). Problemy mniejszościowe w stosunkach polsko-niemieckich (255). Ciąg dalszy polityki „appeasementu”: sprawa Austrii, Litwy, Kłajpedy (257). Polityka „monachijska” i polityka Becka a prowokacje hitlerowskie w Czechosłowacji (258). Polska — następna ofiara agresji (261). Położenie gospodarcze Polski: zmiany na lepsze (263). W polityce mniejszościowej — twarda linia (267). W polityce wewnętrznej — uspokojenie (270). Rozwiązanie KPP (271). W obliczu bezpośredniego zagrożenia hitlerowskiego. Gwarancje brytyjskie dla Polski (272). Fiasko ostatniej próby ratowania pokoju (276). Nieustępliwość Polski — prowokacje i ultimatum Hitlera (277). Dysproporcja sił (280).
- Podziały i dysproporcje (282). Położenie i życie robotników (285). Problemy mniejszościowe w klasie robotniczej (286). Uwarstwienie i hierarchia w łonie klasy robotniczej (287). Ogólny rozwój gospodarczy kraju a warunki bytu robotników (288). Budżet rodziny robotniczej a minimum egzystencji; los bezrobotnych (291). Na drodze ku polepszeniu (293). Mieszkanie, zdrowie, wyżywienie, oświata w rodzinie robotniczej (295). Trudna droga do awansu społecznego i kulturalnego (299). Chłopi (300). Rozwarstwienie chłopskiego ubóstwa (300). Kilka uwag o chłopskim stylu życia, mentalności i obyczajowości (302). Zdrowie i higiena na wsi (306). Wąskie ścieżki dostępu do oświaty, kultury, awansu społecznego (307)· „Chłopskie” i „pańskie” w chłopskiej świadomości (310). Chłop a miasto, inteligencja, urząd, Kościół (312). Stare i młode pokolenie chłopów (314). W kręgu drobnomieszczaństwa (316). Miejsce i rola inteligencji (320). Tak zwane sfery gospodarcze, ziemiaństwo, arystokracja (327).
- Przesłanki rozwoju kultury masowej (331). Oświata powszechna (332). Walka o charakter i oblicze ideowo-polityczne szkoły (335). Szkoła średnia, reforma „jędrzejewiczowska“ (336). Szkolnictwo wyższe (335). Prasa i czasopiśmiennictwo — tendencje rozwojowe (340). Orientacje ideowo-polityczne prasy polskiej (342). Rządy sanacyjne a wolność prasy (343). Prasa klerykalna i dewocyjna (345). Nierówne siły w prasowej konfrontacji (348). Czasopiśmiennictwo społeczno-kulturalne (350). „Boyszewickie” „Wiadomości Literackie” (353) Czasopisma prawicowo-nacjonalistyczne (354). W kręgu czasopism antyfaszystowskich (355). Czasopisma teoretyczno-polityczne (358). O niektórych czasopismach masowych (359). „Rynek czytelniczy” prasy i książki (361). Nowy instrument umasowienia kultury — radiofonia (305).
HENRYK ZIELIŃSKI
HISTORIA
POLSKI
1914-1939
OSSOLINEUM
|
Henryk Zieliński urodził się w 1920 r. w Szembruczku k. Grudziądza. Dzieciństwo i lata szkolne upłynęły mu w atmosferze towarzyszącej działalności patriotycznej Polaków zamieszkujących pogranicze polsko-niemieckie, którą poznawał zarówno w domu, jak i w szkole (ojciec był nauczycielem w polskiej szkole, wuj zaś, ks. Bolesław Domański, był prezesem Związku Polaków w Niemczech).
Po zdaniu matury w 1938 r. w Grudziądzu rozpoczął służbę wojskową w tamtejszym 64 Pułku Piechoty, a w rok później w czasie kampanii wrześniowej jako plutonowy podchorąży znalazł się na pierwszej linii frontu. Ranny w bitwie nad Bzurą dostał się do niewoli, spędzając niemal całą wojnę w niemieckich obozach jenieckich. Na początku 1944 r. po zwolnieniu z obozu przyjechał do Krakowa, gdzie rozpoczął studia na tajnym Uniwersytecie Jagiellońskim, które kontynuował po wojnie pod kierunkiem prof. Józefa Feldmana i prof. Kazimierza Piwarskiego. W lutym 1948 r. uzyskał dyplom magistra historii. Od 15 II 1949 r. na wniosek prof. Karola Maleczyńskiego został zatrudniony w charakterze starszego asystenta na Uniwersytecie Wrocławskim. Z uczelnią tą związał swe losy na trwałe: w 1951 r. uzyskał tytuł doktora, w 1955 r. został powołany na stanowisko docenta, w grudniu 1962 r. otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a w styczniu 1971 r. profesora zwyczajnego. W latach 1970-1972 był profesorem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Prof. Henryk Zieliński należał do tych historyków, których zainteresowania badawcze kształtowały się w dużym stopniu pod wpływem własnych doświadczeń życiowych. Pierwsze zainteresowania naukowe H. Zielińskiego ogniskowały się wokół losów Polaków mieszkających na obszarach historycznie polskich, przez kilka pokoleń walczących z germanizacją, którzy po I wojnie światowej przeżyli gorycz zawodu swych największych nadziei, zmuszonych decyzjami wersalskimi do pogodzenia się z losem poddanych obcemu panowaniu. Wśród bodźców skłaniających Henryka Zielińskiego do zajęcia się dziejami II Rzeczypospolitej były także własne przeżycia. Obserwowane oczami 19-latka tragiczne dni wrześniowe głęboko wryły się w pamięć, skłaniały do refleksji i do szukania poprzez badania historyczne odpowiedzi na pytania: czy można było ich uniknąć i czy politycy kierujący nawą państwową właściwie nią sterowali.
Ostatnio prof. Zieliński zainteresował się szczególnie polską myślą polityczną XIX i XX w., występując z inicjatywą podjęcia gruntownych badań myśli politycznej naszego narodu, które poprzez szereg prac monograficznych posłużyłyby do opracowania pełnej syntezy historii tej myśli, wypełniając w ten sposób istniejącą lukę w naszej historiografii. Inicjatywa Profesora zaowocowała w postaci serii wydawniczej „Polska myśl polityczna XIX i XX w.”, której cztery tomy ukazały się w latach 1975-1980 pod jego redakcją (tom V znajduje się w druku).
Nagła śmierć w nie wyjaśnionych okolicznościach prof. Henryka Zielińskiego 6 III 1981 r. nie pozwoliła mu podjąć pracy nad korektą niniejszej książki i wprowadzić zapowiedzianych uzupełnień, które umożliwiała zmieniona sytuacja po Sierpniu 1980 r.
|
Dwadzieścia lat niespokojnego pokoju w Europie i dwadzieścia lat trudnej niepodległości — do tego w największym skrócie sprowadzić można nasze i naszego kontynentu dzieje w latach 1918-1939. Jak do tego doszło? Dlaczego taki właśnie obrót przyjął bieg historii w tym okresie? Jaką w tym rolę odegrała Polska, co dała jej owa trudna, krótkotrwała niepodległość — oto pytania, które od lat stawiają sobie historycy i próbują na nie znaleźć odpowiedź.
Ich badania zaowocowały dorobkiem, który na ogół wyjaśnia wszystko, co najważniejsze, zwłaszcza gdy chodzi o problemy polityczne i gospodarcze. Gorzej, gdy chodzi o próby bardziej generalnego, „syntetycznego” spojrzenia na te zagadnienia. Prace o takim zakroju i takim zamyśle ciągle jeszcze dają się zliczyć niemal na palcach jednej ręki — i natychmiast znikają z półek księgarskich.
Za podjęciem kolejnej próby tego rodzaju przemawia jeszcze jeden wzgląd: oto mianowicie w ostatnich latach pojawiło się przynajmniej kilka cennych prac, poświęconych problematyce struktur społecznych, kultury literackiej, oświaty itp., a więc tematyce do niedawna raczej słabo reprezentowanej w naszej historiografii. Tym bardziej więc powstaje potrzeba (i możliwość) rozszerzenia dotychczasowego spojrzenia na historię Polski w XX wieku z uwzględnieniem tego nowego dorobku. Te refleksje legły też u podstaw zamysłu tej książki.
Problematyka polityczna omawianego w niej okresu historycznego należy, jak wspomniano, do najlepiej zbadanych i stosunkowo wyczerpująco ukazanych już w dotychczasowych opracowaniach ogólnych, poświęconych międzywojennemu dwudziestoleciu. Dlatego też i książka niniejsza — gdy o te sprawy chodzi — opiera się w znacznej części na wcześniejszych pracach jej autora, jak Historia Polski PAN (t. IV, cz. I), a w szczególności podręcznik akademicki Historia Polski 1864-1939, z którego poszczególne rozdziały czy inne fragmenty mogły być przeniesione bez większych zmian do książki niniejszej. Niemniej i w tych fragmentach dokonano w wielu wypadkach istotnych uzupełnień, weryfikacji itp. W szczególności — gwoli pełniejszego przedstawienia genezy II Rzeczypospolitej — znacznie więcej miejsca trzeba było poświęcić bezpośrednim antecedencjom listopada 1918, tzn. czasom I wojny światowej.
Książka została ukończona w 60 rocznicę odzyskania „drugiej niepodległości”, ale nie ukrywa — nie jest bowiem rocznicową laurką — że była to niepodległość trudna, często bolesna. Było równocześnie dążeniem autora ukazanie doniosłości tego krótkiego rozdziału w życiu narodu jako jednego z ważnych źródeł, z którego mógł on czerpać i czerpał wiarę w swą niezwalczoną zdolność do odrodzenia się w wolności wbrew przemocy, okrucieństwu i przygniatającej przewadze wroga, w sytuacji zdawałoby się najbardziej beznadziejnej. To także stanowiło istotny bodziec do napisania tej książki w sześćdziesięciolecie ponownego Polaków „wybicia się na niepodległość“.
Wrocław, grudzień 1979.
1
|
rozdział
pierwszy |
U progu I wojny światowej w układzie sił w Europie dokonały się przesunięcia, otwierające przed polskimi aspiracjami niepodległościowymi nowe, lepsze perspektywy. Zarysowały się one już w końcu XIX w., kiedy powstanie Trójprzymierza (Niemcy, Austro-Węgry, Włochy), a nieco później Trójporozumienia, czyli Ententy (Francja, Anglia, Rosja), stało się zapowiedzią podziału Europy na dwa wielkie bloki wojskowo-polityczne. Samo istnienie tych bloków nosiło w sobie zarodek wojny. W początkach XX w. konflikty między blokami lub poszczególnymi uczestniczącymi w nich mocarstwami stopniowo coraz bardziej zaostrzały się, zwłaszcza od momentu sfinalizowania Ententy w 1907 r. Aneksja Bośni i Hercegowiny przez Austro-Węgry w 1908 r. dorzuciła nowy materiał zapalny w stosunki między Rosją, niezwykle wyczuloną na punkcie swych wpływów na Bałkanach, i Austro-Węgrami, a pośrednio także Niemcami. Postępująca szybko rozbudowa niemieckiej floty wojennej pogłębiała wrogość między Anglią i Niemcami. Tak zwany drugi kryzys marokański w 1911 r., kiedy to Niemcy zbrojną demonstracją za pomocą kanonierki „Panther” w porcie marokańskim Agadir usiłowały wymusić swój współudział w marokańskich zyskach kolonialnych, omal nie doprowadził już wtedy do wybuchu zbrojnego konfliktu, w którym Anglia zdecydowanie opowiadała się po stronie Francji. Dwie wojny bałkańskie w latach 1912-1913 ujawniły z całą ostrością splot i sprzeczności interesów wśród państw bałkańskich i Turcji, jak również pomiędzy wielkimi mocarstwami imperialistycznymi.
Pokój w Bukareszcie z 10 sierpnia 1913 r. właściwie nie zadowalał żadnego z wielkich mocarstw, zwłaszcza Niemiec i Austro-Węgier. Zasadnicze bowiem, obok Turcji, oparcie tych państw na Bałkanach stanowiła Bułgaria, która w drugiej wojnie bałkańskiej straciła znaczną część zdobyczy z pierwszej. Główna zaś przeszkoda ekspansji austro-niemieckiej na Bałkanach, Serbia, uzyskała wydatne powiększenie swego obszaru i siły.
Ogólny wzrost napięcia w Europie nie pozostawiał wątpliwości, że wybuch wojny jest tylko kwestią czasu. Fakt, że mocarstwa zaborcze znalazły się w dwóch przeciwstawnych sobie blokach, budził w polskich partiach politycznych nadzieje na zmianę położenia Polski. Nie sądzono na ogół, by zarysowujący się konflikt mógł przywrócić jej pełną niepodległość, liczono raczej na mniejsze lub większe rozszerzenie swobód narodowo-politycznych na ziemiach polskich, na ewentualne ich zjednoczenie, całkowite lub przynajmniej częściowe. W rozumieniu ówczesnych czołowych przywódców politycznych z różnych ugrupowań, od PPS po Narodową Demokrację, należało w związku z tym dokonać wyboru pomiędzy blokami państw centralnych i Ententy, między Niemcami, Austro-Węgrami a Rosją, jako potencjalnym oparciem dla realizacji nadziei polskich. Jednakże wieloletnie i bolesne doświadczenie historyczne uczyło aż nadto dowodnie, że tego rodzaju nadzieje były iluzją. W wypadku ugrupowań konserwatywnych, Narodowej Demokracji i innych grup prawicowych za dokonaniem takiego wyboru przemawiały także interesy klasowe wielkiej burżuazji i obszarnictwa, wiążące te koła ekonomicznie i politycznie silniej bądź z Rosją, bądź z Austrią, bądź wreszcie z Niemcami. Motywacje te, utożsamiane z polskim interesem narodowym, pozostawały jednak w cieniu haseł narodowo-politycznych i choć ujawniane i piętnowane przez działaczy lewicy, jak J. Marchlewski, A. Warski i niektórzy inni, nie docierały na ogół do świadomości politycznej społeczeństwa polskiego. W potocznej opinii publicznej funkcjonowały programy i koncepcje z silnie wyeksponowanymi akcentami patriotycznymi i niepodległościowymi i one też kształtowały postawy polityczne społeczeństwa, szukającego w tych programach wskazań w sprawie dróg do wolności i niepodległości.
Już na szereg lat przed wybuchem wojny w kierowniczych kołach polskiego życia politycznego zaczął się zarysowywać zupełnie wyraźnie podział na dwie główne orientacje polityczne, z których jedna wiązała rozwój i przyszłość sprawy polskiej z Rosją carską (i Ententą), druga zaś upatrywała perspektywę przyszłości opierając się na Austro-Węgrzech (i — z konieczności — na Niemczech). Pierwsza z tych koncepcji, sformułowana już w 1908 r. przez Dmowskiego w jego znanej książce Niemcy, Rosja i kwestia polska, wychodziła z założenia, że głównym i najbardziej niebezpiecznym wrogiem narodu polskiego są Niemcy. Tylko w oparciu o potęgę słowiańskiej Rosji Polska może przeciwstawić się niemieckiemu Drang nach Osten. Jednocześnie — powiadał Dmowski — to oparcie stwarza realną szansę przynajmniej na zjednoczenie wszystkich zaborów w jednym państwie, co z kolei stworzyłoby pomyślniejsze warunki do uzyskania większych swobód narodowych i w ogóle rozwoju gospodarczego oraz politycznego narodu polskiego.
Koncepcja oparcia się na Austro-Węgrzech ukształtowała się nieco później i nie przybrała postaci tak skrystalizowanej ani jednolitej, jak koncepcja Dmowskiego. Już od 1908 r. rozwijał się wśród części młodzieży polskiej w Galicji, zwłaszcza zachodniej, kierowany przez Piłsudskiego ruch o charakterze powstańczym i niepodległościowym, przygotowujący do wystąpienia zbrojnego przeciwko Rosji.
Ruch ten, mimo że tolerowany przez władze austriackie, budził pewien niepokój i wątpliwości w kołach konserwatystów galicyjskich z uwagi na swoje powiązania kadrowe z tzw. Organizacją Bojową PPS, a także na osobę samego Piłsudskiego, nazbyt „czerwonego“ w ich oczach. W gruncie rzeczy nie było między nimi a Piłsudskim poważniejszych różnic, jeśli chodzi o stosunek do zagadnienia współpracy z rządem austriackim. Również program tzw. austro-polskiego rozwiązania kwestii polskiej, będący polityczną osią orientacji proaustriackiej, różnic tych nie wywoływał.
Stosunkowo najpełniej program ten został zresztą sformułowany dopiero w 1915 r. w projekcie hr. Stürgkha, premiera austriackiego. Przewidywał on, że po usunięciu z Królestwa Rosjan „dawne rosyjsko-polskie obszary“ zostałyby włączone w skład monarchii habsburskiej i w jej ramach „zjednoczone z przeznaczonymi do tego częściami Królestwa Galicji w Królestwo Polskie“. Nie oznaczałoby to jednak — jak to interpretowali niektórzy politycy, a także historycy — przekształcenia całości monarchii w państwo trialistyczne, czyli w państwo, w którym nowe „Królestwo Polskie“ miałoby pozycję równorzędną dwom pozostałym jego członom — Austrii i Węgrom. Projekt hr. Stürgkha przyjmował za podstawę raczej zasadę tzw. subdualizmu, tzn. polegał na tym, że Polska i Austria tworzyłyby jeden człon związku dualistycznego wyższego szczebla z Węgrami.
28 czerwca 1914 r. student serbski Gawryło Princip zastrzelił w Sarajewie następcę tronu austro-węgierskiego, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego małżonkę Zofię.
Austro-Węgry, podszczuwane przez cesarza Niemiec Wilhelma II, wystosowały do rządu serbskiego niesłychanie ostre i obraźliwe ultimatum z 48-godzinnym terminem odpowiedzi. Dnia 28 lipca Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, 1 sierpnia Niemcy Rosji, a 3 sierpnia Francji. Dnia 4 sierpnia w związku z pogwałceniem neutralności Belgii do wojny przeciwko Niemcom przystąpiła Wielka Brytania, a 6 sierpnia Austro-Węgry przeciwko Rosji. Nieco później (październik 1914) po stronie państw centralnych wystąpiła Turcja, a w rok później także Bułgaria, Włochy, początkowo neutralne, wypowiedziały w maju 1915 r. wojnę Austro-Węgrom. W sierpniu 1916 r. to samo uczyniła Rumunia. Również na Dalekim Wschodzie rozgorzała wojna, gdy w końcu sierpnia 1914 r. Japonia wypowiedziała ją Niemcom. Wreszcie w kwietniu 1917 r. do wojny przeciwko Niemcom przystąpiły także Stany Zjednoczone, które zresztą od samego początku udzielały Entencie daleko idącego poparcia politycznego, gospodarczego, a nawet wojskowego.
Zgodnie z doktryną wojenną, opartą na z dawien dawna opracowanym planie Schlieffena, Niemcy przyjęły koncepcję „wojny błyskawicznej“, która powinna zakończyć się rozbiciem Francji w ciągu 6 tygodni. W niemieckim sztabie generalnym zdawano sobie bowiem dobrze sprawę z tego, że przy alianckiej przewadze gospodarczej, materiałowej i ludzkiej oraz przy konieczności prowadzenia wojny na dwa fronty, przeciągnięcie się jej na dłuższy czas musiałoby zakończyć się klęską.
Uderzenie niemieckie na Francję poprzez neutralną, niezdolną do dłuższej obrony Belgię miało na celu uzyskanie owego „błyskawicznego“ zwycięstwa na froncie zachodnim, aby po tym skierować całą siłę niemiecką na front wschodni i wspólnie z armią austriacką rozprawić się z osamotnioną już Rosją.
Plany niemieckie nie zostały jednak zrealizowane. Przeszkodził temu stosunkowo długi opór Belgów, a przede wszystkim zatrzymanie ofensywy niemieckiej na Paryż w zaciekłej bitwie nad Marną w dniach 6-9 września 1914 r. Począwszy od tej chwili wojna na zachodzie zaczęła stopniowo przybierać charakter wojny pozycyjnej.
Inaczej rozwijała się kampania na wschodzie. Ogólne warunki prowadzenia wojny różniły się tu w sposób istotny od warunków na zachodzie. Ogromne przestrzenie wschodniego teatru działań wojennych sprawiały w szczególności, że doniosły wpływ na ich przebieg miał istniejący tu układ sieci komunikacji kolejowej i drogowej, łączącej ten obszar z państwami walczącymi. W założeniu zarówno mocarstw centralnych, jak i Rosji teatrem działań wojennych miały być przede wszystkim ziemie polskie, zwłaszcza ziemie Królestwa Polskiego, Prus Wschodnich i Galicji. Manewrowanie masami wojsk zależało w wielkim stopniu od gęstości sieci kolejowej i dróg bitych. Pod tym względem w najdogodniejszym położeniu było naczelne dowództwo niemieckie, w najgorszym rosyjskie. Gęstość dróg bitych w zaborze pruskim przewyższała przeszło trzykrotnie nasycenie nimi Królestwa. Bardzo rozrzedzona była m. in. sieć dróg w jego lewobrzeżnej części, a więc na przedpolu granicy rosyjsko-niemieckiej. Tylko około 10 linii kolejowych wiodło od tej strony ku granicy niemieckiej i austriackiej, podczas gdy od strony zaboru pruskiego i Galicji było ich 50. Ponadto tylko część torów w Królestwie miała rozstaw normalny (pozostałe szeroki, rosyjski), co dodatkowo komplikowało powiązania komunikacyjne między trzema zaborami.
Wszystko to sprawiało dowództwu rosyjskiemu poważne trudności w zapewnieniu niezbędnego zaopatrzenia wojsk, zwłaszcza operujących na lewym brzegu Wisły. Już przed wojną zresztą oceniało ono z troską i obawą możliwość utrzymania tych terenów w swym posiadaniu. Fortyfikacje i twierdze rosyjskie nad samą Wisłą (jak Modlin, cytadela warszawska, Dęblin) nie mogły zrekompensować zasadniczych słabości rosyjskiej koncepcji obrony na zachodzie.
Jednakże w pierwszej fazie wojny słabości te nie ujawniły się jeszcze z całą ostrością. Co więcej, Rosjanie wykorzystali silne zaangażowanie niemieckie na zachodzie i sami podjęli ofensywę w Prusach Wschodnich.
Rzucone do niej dwie armie rosyjskie (generałów Rennenkampfa i Samsonowa), prawie dwukrotnie liczebnie silniejsze niż rozmieszczona tu armia niemiecka, miały za zadanie opanowanie Prus Wschodnich i dotarcie do linii dolnego biegu Wisły. Początkowo ofensywa rosyjska (sierpień 1914) przyniosła pewne sukcesy, co zmusiło dowództwo niemieckie do przerzucenia części sił z frontu zachodniego do Prus Wschodnich (i tym samym ułatwiło Francuzom zatrzymanie ofensywy niemieckiej oraz zwycięstwo w decydującej wówczas bitwie nad Marną). Ale sukcesy rosyjskie w Prusach Wschodnich trwały krótko. Było to następstwem nie tylko wzmagającego się oporu niemieckiego, ale w nie mniejszej mierze chaosu i zamieszania w dowodzeniu rosyjskim, powolności w mobilizacji, trudności i niedostatków w zaopatrzeniu walczących wojsk rosyjskich, niedostatecznych dostaw nawet amunicji itp.
Już w końcu sierpnia wzmocnione siły niemieckie pod dowództwem gen. Paula von Hindenburga (jego szefem sztabu był gen. Erich Ludendorff), wykorzystując swą przewagę właśnie przede wszystkim w zakresie sprawności organizacyjnej, koordynacji dowodzenia, dobrej łączności i komunikacji, zadały armiom rosyjskim ciężką klęskę w bitwie pod Tannenbergiem (niedaleko Grunwaldu). Poniosły one bardzo ciężkie straty w ludziach i sprzęcie (w czasie bezładnego wycofywania się wielu utopiło się w bagnach mazurskich).
Znacznie groźniejszą w swych potencjalnych skutkach okazała się przeprowadzana na większą skalę ofensywa rosyjska na południowym odcinku frontu. Zapoczątkowana w ostatnich dniach sierpnia 1914 r., doprowadziła ona wkrótce do zdobycia przez Rosjan Lwowa, a później i Przemyśla, wówczas potężnej twierdzy austriackiej.
Armie rosyjskie (z których jedną dowodził gen. Brusiłow) przekroczyły San i Wisłokę. Pod koniec 1914 r. front w Galicji ustalił się na pewien czas mniej więcej na linii Gorlice—Łowczówek—Tarnów—rzeka Nida. Oznaczało to zagrożenie Krakowa i całej zachodniej Galicji, a nawet górnośląskiego zagłębia przemysłowego. Toteż jeszcze w czasie trwania ofensywy rosyjskiej szef sztabu armii austro-węgierskiej, gen. Conrad von Hoetzendorf, zwrócił się do naczelnego dowództwa niemieckiego z prośbą o natychmiastowe skierowanie na zagrożony front dywizji niemieckich. Pomocy tej Niemcy, w trosce o podtrzymanie swego najważniejszego sojusznika (a także o bezpieczeństwo Górnego Śląska), nie odmówili. Naczelne dowództwo wszystkich niemieckich sił zbrojnych na froncie wschodnim powierzono Hindenburgowi (listopad 1914). 2 maja 1915 r. silna grupa uderzeniowa niemiecko-austriacka, dowodzona przez generała niemieckiego Augusta von Mackensena, przełamała pod Gorlicami front rosyjski, uprzednio poddany niezwykle ciężkiemu ostrzałowi artyleryjskiemu.
Bitwa pod Gorlicami stała się punktem zwrotnym w wojnie na wschodzie. W ciągu kilku tygodni prawie cała Galicja z Przemyślem i Lwowem znalazła się z powrotem w rękach austriackich.
W ślad za sukcesami w Galicji wojska niemieckie podjęły działania ofensywne również w Królestwie. Po raz pierwszy użyły w nich, w walkach pod Bolimowem (na wschód od Łowicza), gazów trujących. W sierpniu 1915 r. Niemcy zajęli Warszawę, a wkrótce potem gen. Hans von Beseler zdobył potężną twierdzę modlińską. Również inne twierdze rosyjskie (Osowiec, Grodno, Dęblin, Brześć Litewski) nie zahamowały na dłuższy czas ofensywy niemieckiej. W końcu września osiągnęła ona rubież Dyneburg, jezioro Narocz, Delatycze, Baranowicze, Pińsk, Kostiuchnówka, Ołyka, Dubno, Krzemieniec, Buczacz.
Głównym teatrem działań wojennych na wschodzie były ziemie polskie. Ich udział w wojnie na tym się jednak nie kończy. Były one ponadto zmuszone dostarczyć armiom zaborczym „siłę żywą“ w postaci rekruta. Według szacunku K. Rosen-Zawadzkiego powołano do nich z poszczególnych zaborów (w granicach niepodległej Polski z 1923 r.) do armii niemieckiej — ok. 780 tys. mężczyzn; do armii austriackiej — ok. 1402 tys. i do armii rosyjskiej — ok. 1196 tys.
W sytuacji, gdy głównym teatrem działań wojennych na wschodzie stały się ziemie polskie, nie mogła być dla stron walczących obojętna postawa społeczeństwa polskiego. Ani Rosja, ani mocarstwa centralne nie kwapiły się jednak jeszcze do jakichś dalej idących kroków politycznych w tym zakresie.
Od razu w pierwszych dniach wojny dowództwa armii trzech państw zaborczych wystosowały odezwy do ludności polskiej. Niemcy i Austriacy mówili o wolności, niepodległości i sprawiedliwości, które z sobą przynoszą Polakom w Królestwie, zachęcając ich jednocześnie do udzielenia poparcia wkraczającym oddziałom. Naczelny dowódca armii rosyjskiej, brat cara, wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, zapewniał, że zjednoczona z trzech części Polska doczeka się „pod berłem Cesarza Rosyjskiego [...] swobody w swej wierze, języku i samorządzie“.
W istocie rzeczy były to frazesy bez pokrycia. Już sam fakt, że wymienione odezwy były podpisane jedynie przez dowódców wojskowych, a nie przez rządy czy inne kierownicze czynniki polityczne, miał pod tym względem swoją wymowę. Resztę złudzeń rozpędziła brutalna praktyka rządów okupacyjnych na terenach zajętych. Dotyczyło to w szczególności postępowania władz niemieckich. Deprymujące wrażenie na społeczeństwie polskim wywarło zwłaszcza bezwzględne zbombardowanie artyleryjskie Kalisza w sierpniu 1914 r. pod pretekstem dywersji antyniemieckiej.
Również w płaszczyźnie politycznej nie uczyniono nic, co by można było interpretować jako zmianę polityki trzech państw zaborczych w stosunku do Polaków.
Nie bacząc na to, czynniki polityczne polskie, reprezentujące wspomniane już dwie orientacje, podjęły różne kroki polityczne, organizacyjne i wojskowe, zmierzające do sprecyzowania swego stanowiska wobec zachodzących wydarzeń.
Jeszcze w listopadzie 1912 r. powstała w Galicji Komisja Tymczasowa Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych (od listopada 1913 r. nosząca nazwę Komisji SSN), skupiająca w swym gronie PPSD Galicji i Śląska Cieszyńskiego, PPS-Frakcję, Polskie Stronnictwo Ludowe i parę mniejszych partii i grup. Objęła ona polityczny patronat nad paramilitarnymi, legalnymi organizacjami „strzeleckimi“, tworzonymi od paru lat w Galicji przez Józefa Piłsudskiego, powierzając mu jednocześnie funkcję Komendanta Głównego Polskich Sił Zbrojnych. Chciała wziąć pod swój „wpływ i kontrolę wszystkie przygotowawcze czynności, zmierzające do wytworzenia zorganizowanej siły zbrojnej w Polsce“.
Ale Komisja nie działała w próżni politycznej. Bynajmniej nie wszystkie polskie organizacje paramilitarne w Galicji skłonne były podporządkować się KSSN i Piłsudskiemu.
Nawet w samej KSSN zaznaczyły się rozbieżności, prowadzące do sporów i rozłamów. Przede wszystkim jednak musiał Piłsudski i KSSN liczyć się z ciągle dominującymi w Galicji wpływami konserwatystów oraz pamiętać o swym uzależnieniu wojskowym od dowództwa austriackiego.
Od układu stosunków w trójkącie: KSSN — konserwatyści — władze wojskowe (a ściślej mówiąc wywiad wojskowy) austriackie — zależało w decydującej mierze, czy i w jakim stopniu dążenia Piłsudskiego miały szanse realizacji. Tymczasem stosunki na tych trzech osiach układały się w sposób mocno skomplikowany i podlegały różnym grom i intrygom politycznym. Rząd i dowództwo austriackie gotowe były, owszem, wykorzystać Piłsudskiego i jego oddziały — ale głównie do celów wywiadu i dywersji na tyłach frontu rosyjskiego w Królestwie. Były jednak przeciwne nadawaniu tej współpracy charakteru politycznego, a w szczególności traktowania Piłsudskiego jako partnera i rzecznika polskich aspiracji politycznych. W tych sprawach władze austriackie wolały mieć do czynienia z wypróbowanymi już w toku wieloletnich kontaktów konserwatystami galicyjskimi.
Ci ostatni z kolei nie mieli zbytniego zaufania do „socjalisty“ Piłsudskiego i popierającej go lewicy. Również oni nie kwapili się do uznawania go za odrębną siłę polityczną. Jednocześnie nie mieli już, jak dawniej, monopolu na sprawowanie władzy w Galicji. Nie mogli całkowicie zlekceważyć rosnącej popularności Piłsudskiego oraz nastrojów, które szerzyły się zwłaszcza wśród młodzieży organizowanej przezeń pod hasłami walki o niepodległość. Zresztą tak konserwatyści, jak i Piłsudski mieścili się w końcu w tych samych ramach orientacji proaustriackiej.
Wreszcie Piłsudski. Wprawdzie nie był bynajmniej socjalistą, ale rzeczywiście miał za sobą, jak wspomniano, poparcie partii socjalistycznej, części ludowców, liberalno-demokratycznej inteligencji i młodzieży. Pragnął zademonstrować na zewnątrz poprzez „czyn zbrojny“ istnienie nie rozwiązanej sprawy polskiej. Stworzenie polskiej siły zbrojnej uważał za podstawową przesłankę jej ożywienia i zarazem zalążek przyszłej armii polskiej. „Od sił naszych — głosiła odezwa KSSN z 28 lipca 1914 r. — naszej wartości i zdecydowania zależą nasze zwycięstwa, a od tych nasze prawa po wojnie [...] Nasze organizacje militarne — zawiązek polskiej armii — spełnią swoje zadanie“.
Ale zależność od pomocy Austrii wykluczała wówczas możliwość walki o pełnię „praw naszych“, tzn. walki o rzeczywistą niepodległość i stworzenie prawdziwej „armii polskiej“. Piłsudski i jego polityczni sojusznicy zdawali sobie z tego dobrze sprawę. W innej odezwie, jeszcze Komisji Tymczasowej SSN z grudnia 1912 r., ujmowano te sprawy w sposób nieco bardziej skonkretyzowany, ale też bardziej zawężony. Mówiło się w niej, że złączone w KTSSN organizacje „uważają walkę zbrojną — w razie rozpoczęcia wojny wybuchnąć mającej przeciwko zaborczemu caratowi rosyjskiemu — jako najbliższy, jedynie możliwy cel zbrojnej organizacji ludu polskiego. Wyzwolenie Królestwa Polskiego z niewoli rosyjskiej — oto nasze zadanie w czasie wojny mocarstw przeciw Rosji“. I dalej: „Jak długo Austro-Węgry walczyć będą w interesie swojej państwowości przeciwko Rosji, są one naszym naturalnym sprzymierzeńcem. Ich zwycięstwo [...] będzie w naszym interesie“. Później, już po roku trwania wojny, potwierdzał to sam Piłsudski w liście do jednego z czołowych przywódców konserwatystów galicyjskich Władysława L. Jaworskiego. Piłsudski pisał wtedy: „Jako cel polityczny udziału w wojnie stawiałem sobie połączenie obu zaborów — Galicji i zaboru rosyjskiego — we wspólny organizm w związku z Austrią“.
Wyrażona w tych i innych wypowiedziach. orientacja polityczna Piłsudskiego nie oznacza, iż jego aspiracje polityczne mogą być identyfikowane ze stanowiskiem konserwatystów. Szły one zapewne dalej niż u tych ostatnich, niewątpliwie były bardziej elastyczne, lepiej zharmonizowane z nastrojami znacznej części społeczeństwa polskiego i lepiej też dopasowane do zmieniającej się sytuacji wojenno-politycznej. Wynikały stąd nierzadko mniejsze lub większe kolizje we wspomnianym trójkącie, których treścią były najczęściej próby przynajmniej częściowego wyswobodzenia się politycznego Piłsudskiego spod kurateli konserwatystów, a w miarę możności — i c. k. czynników wojskowych austriackich.
W wyniku porozumienia z przedstawicielami wywiadu austriackiego Piłsudski skoncentrował swe oddziały strzeleckie w Krakowie, skąd 6 sierpnia 1914 r. wyruszyły one do Królestwa, aby tam — jak obiecywał — spowodować wybuch powstania polskiego przeciwko Rosji. Jednakże obietnice te nie spełniły się: ludność polska odnosiła się z głęboką nieufnością do poczynań zbyt ściśle związanych z interesami i zamiarami obcych, również zaborczych władz austriackich.
Z biegiem czasu nieufność ta pogłębiała się. Sprawozdanie miesięczne o sytuacji w Królestwie z kwietnia 1915 r., sporządzone na podstawie raportów polskich wysłanników z Galicji, mówiło o niezadowoleniu ludności polskiej w związku z rekwizycjami, rabunkową gospodarką itp. ze strony władz austriackich na okupowanych ziemiach Królestwa. „Ludność powiatu olkuskiego bardzo ściśle łączy istnienie Legionów głosiło dalej sprawozdanie — z Austrią; każdy wybryk lub niedopatrzenie władz austriackich odbija się momentalnie na usposobieniu ludności do Legionów jako sprzymierzeńców Austrii“.
Ale wróćmy do sierpnia 1914 r. Dążąc do wzmocnienia swej pozycji oraz pragnąc odciąć się od sił niewiele mających wspólnego z hasłami niepodległościowymi, Piłsudski postanowił działać w imieniu tajnego Rządu Narodowego. Miał on jakoby powstać 3 sierpnia w Warszawie i wydać odezwę, w której powoływał „Ob. Józefa Piłsudskiego“ na „komendanta polskich sił wojskowych“ i nakazywał „wszystkim ulegać [jego] rozporządzeniom“. W ślad za tym ogłosił odezwę również Piłsudski, zapowiadającą m.in., że Polska, która „przestała być niewolnicą“, sama będzie stanowić o swoim losie i budować swoją przyszłość. „Kadry armii polskiej — głosiła dalej odezwa — wkroczyły na ziemię Królestwa Polskiego, zajmując ją na rzecz jej właściwego, istotnego, jedynego gospodarza, Ludu Polskiego“. Armia ta niesie „całemu Narodowi rozkucie kajdan, poszczególnym zaś jego warstwom warunki normalne go rozwoju“. Dlatego też „z dniem dzisiejszym cały naród skupić się winien w jednym obozie pod kierownictwem Rządu Narodowego. Poza tym obozem zostaną tylko zdrajcy, dla których potrafimy być bezwzględni“.
Rzekomy „rząd narodowy“ w Warszawie był czystą mistyfikacją. Jego odezwę, powołującą Piłsudskiego na komendanta polskich sił wojskowych, napisał w Krakowie — na polecenie Piłsudskiego — Leon Wasilewski. Niezręczne to pociągnięcie, rychło zdemaskowane, chybiło celu. Na trasie przemarszu oddziałów Piłsudskiego w Królestwie (Miechów-Kielce) próbowano tworzyć tzw. Komisariaty Wojskowe Rządu Narodowego, mające stać się zalążkami polskiej administracji na tych terenach. W szczególności miały one mobilizować ludność miejscową do udzielania wszelkiego rodzaju pomocy tym oddziałom, a jednocześnie werbować tę ludność do wojska polskiego. Nie dało to jednak w praktyce żadnych rezultatów. Odnosiła się ona nadal niechętnie, a niekiedy wręcz wrogo do akcji werbunkowej.
Fiasko „agitacji wojną“ w Królestwie i polityczna kompromitacja z „rządem narodowym“ osłabiły poważnie pozycję Piłsudskiego. Władze wojskowe austriackie zażądały w formie ultymatywnej bądź całkowitego włączenia jego oddziałów do armii austriackiej, bądź ich rozwiązania. Nieodzowna stała się pomoc polityczna ze strony wpływowych kół konserwatystów galicyjskich, także zresztą zainteresowanych w tym, by uratować i obrócić na swoją korzyść kapitał polityczny, jaki przynosiły inicjatywy wojskowo-niepodległościowe Piłsudskiego.
Inicjatywa polityczna przeszła teraz w ręce prezesa Koła Polskiego przy wiedeńskiej Radzie Państwa, prezydenta Krakowa, dr. Juliusza Leo. Uzyskał on od rządu i czynników wojskowych w Wiedniu zgodę na powołanie do życia formacji Legionów polskich oraz polskiego ciała politycznego, które by sprawowało nad nimi nadzór. Nie uzyskał natomiast żadnych określonych zobowiązań ani informacji co do zamierzeń i planów rządu austriackiego w sprawie polskiej. Nie przeszkodziło mu to zwołać 16 sierpnia 1914 r. do Krakowa zebrania posłów z Koła Polskiego przy parlamencie wiedeńskim i sejmie galicyjskim, z udziałem przedstawicieli KSSN i Centralnego Komitetu Narodowego, reprezentującego orientację endecką, na którym to zebraniu uchwalono powołanie do życia Naczelnego Komitetu Narodowego oraz utworzenie dwóch Legionów (zachodniego i wschodniego). Przewodniczącym Komitetu został Juliusz Leo, po nim zaś, od listopada 1914 r. — Władysław Leopold Jaworski, przywódca konserwatystów krakowskich. Ważną funkcję kierownika Departamentu Wojskowego w NKN, czuwającego m.in. nad rekrutacją i organizacją Legionów, powierzono Władysławowi Sikorskiemu.
Utworzenie NKN oznaczało likwidację KSSN oraz oczywiście rezygnację z posługiwania się fikcją „rządu narodowego“ w Warszawie.
Jak już wspomniano, miały być stworzone dwa Legiony: Zachodni i Wschodni, każdy po 8 tys. żołnierzy spośród mężczyzn, nie podlegających powszechnemu obowiązkowi służby wojskowej w armii austro-węgierskiej lub ochotników z Królestwa.
Legiony podlegały naczelnemu dowództwu austriackiemu i miały składać przysięgę według formuły, przyjętej w austriackim pospolitym ruszeniu. Natomiast komenda w Legionach była polska, również polskie umundurowanie. Dowódcy niższych szczebli (do dowódcy kompanii włącznie) byli obieralni. Nie istniały w Legionach stopnie oficerskie, tylko funkcje dowódcze (np. komendant kompanii, batalionu itp.).
Swym obliczem ideowo-politycznym Legion Zachodni różnił się poważnie od Legionu Wschodniego. W pierwszym przeważały wpływy dawnego KSSN i Piłsudskiego, w drugim — Narodowej Demokracji, która niechętnie i z oporami angażowała się zarówno w działalność NKN, jak i organizowanie ruchu zbrojnego przeciw Rosji. Sukcesy sierpniowo-wrześniowej ofensywy rosyjskiej przyśpieszyły bieg wypadków. Pod wpływem agitacji kół endeckich oraz konserwatystów wschodniogalicyjskich (tzw. podolaków) Legion Wschodni faktycznie rozpadł się, a wkrótce potem przedstawiciele tych kół wycofali się także z NKN.
Nastąpiła też reorganizacja Legionów. Podzielono je na dwie brygady, I i II (wiosną 1915 r. stworzono jeszcze III Brygadę pod dowództwem płk. S. Szeptyckiego), z których każda składała się z 2-3 pułków. Piłsudski, początkowo komendant I pułku piechoty w Legionie Zachodnim, został komendantem I Brygady. W II Brygadzie Legionów stopniowo wybijał się płk Józef Haller, który po pewnym czasie objął jej dowództwo.
Już w toku tych reorganizacji i zmian dochodziło niejednokrotnie do tarć i spięć, w szczególności między Piłsudskim a Naczelną Komendą Legionów Polskich, która z ramienia naczelnego dowództwa armii austro-węgierskiej kierowała sprawami organizacji Legionów oraz była łącznikiem między nim a NKN. Również stosunki między NKN a Piłsudskim dalekie były od atmosfery wzajemnego zaufania. Nadal nie rezygnował on z prób uniezależnienia się od galicyjskich i austriackich czynników politycznych i zdobycia sobie bardziej samo dzielnej pozycji politycznej.
Temu celowi służyć miała powołana do życia w początkach września 1914 r. na ziemiach Królestwa, zajętych przez wojska niemieckie, tzw. Polska Organizacja Narodowi (PON), której trzon polityczny stanowili ludzie ściśle związani z Piłsudskim, z Władysławem Jodko-Narkiewiczem na czele. W wyniku rozmów, przeprowadzonych przez wysłanników PON, doszło do umowy z dowództwem IX armii niemieckiej. Ustalono m.in., że PON będzie mogła prowadzić akcję werbunkową w Królestwie (na terenach opanowanych przez Niemców), a w zamian za to dostarczać będzie armii niemieckiej informacji wywiadowczych z Królestwa pod władzą rosyjską. Dowództwo IX armii zastrzegło się przy tym wyraźnie, że umowa nie ma w żadnej mierze charakteru politycznego. Faktycznie nie weszła ona zresztą w życie, gdyż niemieckie działania ofensywne załamały się, a równocześnie PON nie potrafiła się wywiązać z przyjętych przez siebie zadań.
Jeszcze bardziej charakterystyczne pod względem politycznym były rozmowy, jakie w tym samym czasie toczył Jodko-Narkiewicz z udziałem Sikorskiego w Berlinie z niemieckimi władzami rządowymi i jednym z przywódców partii Centrum, posłem Erzbergerem. Dobre dojście do tych kół miał Wojciech Korfanty, który przygotował grunt do wspomnianych rozmów i w nich również uczestniczył. Ich przedmiotem były perspektywy rozwiązania sprawy polskiej po wyparciu Rosjan z Królestwa i zwycięstwie Niemiec. Rozmówcy polscy, w szczególności Jodko-Narkiewicz i Korfanty, pragnęli przekonać swych niemieckich partnerów do idei utworzenia wówczas w oparciu o Niemcy państwa polskiego na obszarach Królestwa oraz kresów wschodnich (Litwy, Białorusi). Korfanty podsuwał nawet ryzykancką politycznie myśl, mianowicie, że realizacja tych planów „pozwoliłaby w najlepszy sposób uregulować kwestię polską w Prusach, ponieważ w rejonie Grodna i Mińska znajdują się wielkie, żyzne ziemie, czekające na osadnictwo, na które mogłaby się przesiedlić znaczna część ludności polskiej Prus“ (in die ein erheblicher Teil der polnischen Bevölkerung Preussens übersiedeln könne).
Ale nawet tak zachęcające sugestie nie skłoniły Niemców do jakichkolwiek zobowiązań politycznych. Nie znajdowali się jeszcze wówczas, we wrześniu 1914 r., w położeniu, które by ich zmuszało do podejmowania w taki sposób zawsze ryzykownej politycznie kwestii polskiej.
Zdawali sobie niewątpliwie sprawę, że mogłoby to wprowadzić niepożądane dysonanse w ich stosunki z sojusznikiem austro-węgierskim, a i ranga polityczna rozmówców nie skłaniała zapewne polityków niemieckich do podjęcia tych zagadnień w sposób bardziej zasadniczy.
Tak więc próba przeorientowania się Piłsudskiego i jego politycznych przyjaciół na silniejszego kontrahenta niemieckiego spełzła na niczym. Niemniej, choć pozostała epizodem bez konkretnych następstw, stanowiła niezwykle charakterystyczny przyczynek dla odtwarzania dróg i bezdroży, na jakie musieli wchodzić ci, którzy swe dążenia niepodległościowe zawężali tylko do części Polski i wyobrażali sobie, że można je zrealizować opierając się na którymś z państw zaborczych.
Tymczasem oddziały legionowe znajdowały się już w ogniu walk. Licho wyposażone, uzbrojone przeważnie w przestarzałą broń, płaciły tym wyższą cenę krwi za wykonanie trudnych zadań bojowych, jakie stawiało przed nimi dowództwo austriackie.
Bataliony I Brygady Legionów pod komendą Piłsudskiego brały zarówno udział w działaniach ofensywnych, jak i odwrotowych armii austriackiej w Królestwie i Galicji niemal bez przerwy od sierpnia do grudnia 1914 r. Był to okres wojny ruchomej, w toku której oddziały I Brygady przemierzały w walce rozległe przestrzenie od Krakowa przez Kielce po Dęblin, by z kolei stawić czoło ofensywie rosyjskiej na południe i wschód od Krakowa, w rejonie Makowa Podhalańskiego, Limanowej, Nowego Sącza i Tarnowa. Wśród wielu potyczek do najcięższych w tym okresie należały bój pod Krzywopłotami (k. Dąbrowy Górniczej) i — szczególnie krwawy — pod Łowczówkiem (k. Tarnowa — grudzień 1914). W tym samym czasie II Brygada toczyła niemniej ciężkie walki w Karpatach Wschodnich, na Rusi Zakarpackiej i Bukowinie. Również II Brygada „Karpacka“ znajdowała się przez blisko 6 miesięcy w nieprzerwanej akcji bojowej, w której toku ponosiła ciężkie straty (szczególnie w bitwie pod Mołotkowem, październik 1914).
Dopiero na początku 1915 r. obydwie brygady zostały odesłane do odwodów, gdzie we względnym spokoju mogły dokonać niezbędnych uzupełnień, zreorganizować się i wypocząć. Dopiero wtedy też otrzymały konieczne wyposażenie i uzbrojenie, odpowiadające wymogom ówczesnej wojny (m. in. zamiast dotychczasowych przestarzałych karabinów jednostrzałowych Werndla otrzymały pięciostrzałowe nowoczesne karabiny Mannlichera, więcej ciężkich karabinów maszynowych itp.).
Wiosną 1915 r. obydwie brygady zostały ponownie rzucone na front i podobnie jak poprzednio — z dala od siebie. Brały udział w kontrofensywie austriacko-niemieckiej, zapoczątkowanej wspomnianą już wielką bitwą pod Gorlicami. I Brygada poniosła ciężkie straty w bitwie pod Konarami (maj 1915), walczyła później na Lubelszczyźnie i Podlasiu, wreszcie nad Styrem na Wołyniu, gdzie pozostała w walkach pozycyjnych aż do wielkiej letniej ofensywy rosyjskiej 1916 r. (ofensywy Brusiłowa). Tutaj też zostały skierowane pułki II Brygady i III Brygady. Po raz pierwszy od wybuchu wojny znalazły się one obok siebie, na jednym odcinku frontu. Był to okres największej siły Legionów, liczących wówczas łącznie 15-20 tys. żołnierzy.
Sytuację tę postanowił wykorzystać Piłsudski do silniejszego związania z sobą także II i III Brygady oraz umocnienia swej pozycji w stosunku do NKN i władz austriackich. Chciał bowiem wymusić na nich sprecyzowanie stanowiska co do zamierzeń w sprawie polskiej, a także większego usamodzielnienia Legionów polskich. W tym celu stworzył na froncie tzw. Radę Pułkowników, składającą się z wyższych oficerów wszystkich trzech brygad, która wysyłała do NKN wspólne pisma i memoriały z odpowiednimi żądaniami. Akcja ta wymierzona była m. in. przeciwko kierowanemu przez W. Sikorskiego Departamentowi Wojskowemu NKN oraz Naczelnej Komendzie Legionów jako instytucjom w szczególnym stopniu krępującym aspiracje i dążenia polityczne Piłsudskiego.
I ta akcja Piłsudskiego nie dała pożądanych rezultatów. Na pewien czas przerwała ją zresztą ofensywa Brusiłowa, której potężny impet uderzył gwałtownie również w odcinek frontu, trzymany przez Legiony. Wykazały one w tych walkach, szczególnie podczas zażartej bitwy pod Kostiuchnówką (lipiec 1916), ponownie nieustępliwą odwagę i brawurę. Nie mogło to jednak oczywiście decydująco wpłynąć na bieg wydarzeń na froncie, na którym operowały milionowe armie. Tymczasem armia austriacka wycofywała się. Również Legiony musiały wycofać się z linii rzeki Styr do rzeki Stochód, gdzie ponownie — w miarę słabnięcia ofensywy rosyjskiej — walki przybrały charakter wojny pozycyjnej.
W toku dwuletniej kampanii wojennej Legiony poniosły ciężkie straty. Oblicza się je na ok. 15 tys. rannych i zabitych. Po dwóch latach walk młody żołnierz legionowy stał się żołnierzem wytrawnym, o wysokich walorach bojowych, a jego męstwo i odwaga wyróżniały go wśród innych formacji armii austro-węgierskiej. Źródłem tej postawy były przekonanie i wiara, że walczy rzeczywiście o niepodległą Polskę, że Legiony polskie są zalążkiem narodowej armii polskiej, której nie wolno przynieść ujmy. Obok szczerego patriotyzmu, cechującego młodzież w Legionach, panowało w nich silnie rozwinięte poczucie koleżeństwa. Dotyczyło to zwłaszcza I Brygady, gdzie przekształciło się ono w swoistą „sitwę legionową“, która wówczas jeszcze nie miała tych ujemnych cech stosunków klikowych, jakie przybrała później, w niepodległej Polsce. Komendant I Brygady, Józef Piłsudski, zyskiwał sobie wśród tej młodzieży autorytet, przechodzący często w bezkrytyczne uwielbienie. Pozyskiwał zwolenników także zresztą w innych kręgach społeczeństwa, zwłaszcza we wspomnianych już ugrupowaniach lewicowych, co w sumie już wtedy wytwarzało wokół osoby „Komendanta“ swoistą legendę jako przywódcy politycznego i wojskowego, realizującego polski „sen o szpadzie“. Stawał się w ten sposób siłą polityczną, która mimo takich czy innych porażek odgrywała coraz większą rolę w życiu narodu.
Ale druga orientacja — orientacja prorosyjska i proaliancka — nie pozostawała bezczynna. Jeszcze w sierpniu 1914 r. partie i pojedyncze osobistości, sprzyjające tej orientacji, ogłosiły kilka deklaracji, depesz itp., wyrażających wierność Rosji i życzenia jej zwycięstwa w starciu z „teutońską nawałą“, jak również nadzieje na „zjednoczenie rozerwanego na trzy części narodu polskiego“.
W listopadzie 1914 r. powstał Komitet Narodowy Polski. Jego faktycznym kierownikiem politycznym został Roman Dmowski, przywódca największej siły politycznej w tej orientacji — Narodowej Demokracji. Tak więc w ślad za NKN, politycznym sztabem orientacji na mocarstwa centralne, obecnie również i orientacja przeciwna stworzyła sobie podobnego rodzaju wspólne kierownictwo (w którym obok endecji dużą rolę odgrywali też tzw. realiści z Erazmem Piltzem na czele, zdecydowani rzecznicy oparcia się na Rosji) i jednolitą reprezentację. W odezwie programowej KNP określał jako swój cel polityczny dążenia do „rozbicia złowrogiej potęgi niemieckiej i zjednoczenia Polski pod berłem monarchy rosyjskiego“. Idąc dalej w tym kierunku próbował stworzyć — podobnie jak to się stało w Galicji przeciwko Rosji — coś w rodzaju legionu polskiego u boku armii rosyjskiej, mającego walczyć przeciwko mocarstwom centralnym. Inicjatywa ta nie wywołała w społeczeństwie polskim praktycznie żadnego oddźwięku i już wkrótce zakończyła się fiaskiem.
Niewiele też owoców przyniosły inicjatywy polityczne KNP i Dmowskiego, zmierzające do uzyskania od rządu rosyjskiego jakichś konkretnych planów czy obietnic na temat urządzenia spraw polskich przez Rosję po zwycięskiej wojnie. Gdy latem 1915 r. Rosjanie zaczęli się pod naporem niemieckim wycofywać z Królestwa, dopiero wtedy premier rosyjski Goremykin zdobył się na oświadczenie, zapowiadające podjęcie pewnych bardziej zasadniczych kroków, mających zapewnić Polsce autonomię „pod berłem monarchów Rosji“. Była to przysłowiowa musztarda po obiedzie.
Z chwilą zajęcia Królestwa przez armie państw centralnych zostało ono podzielone na dwie okupacje: austriacką i niemiecką, rozgraniczone w ogólnym zarysie wzdłuż Pilicy i Wieprza.
Siedzibą władz okupacji austriackiej były początkowo Kielce, a później Lublin, gdzie rezydował generał-gubernator austriacki, początkowo gen. E. Diller, później gen. K. Kuk. Również Niemcy utworzyli na terenie swojej okupacji generał-gubernatorstwo z siedzibą w Warszawie. Generał-gubernatorem został tutaj gen. H. H. Beseler.
Zwolennicy orientacji prorosyjskiej znaleźli się po zajęciu Królestwa przez wojska niemieckie i austriackie w trudnym położeniu politycznym. Stanęli oni na stanowisku przyjęcia wobec okupantów postawy bierności, postawy pasywnej. Z tego też powodu określani byli często mianem „pasywistów“ — w przeciwieństwie do rzeczników orientacji przeciwnej, określanych mianem „aktywistów“. W rzeczywistości i pasywiści potrafili nawiązać kontakty polityczne, a szczególnie gospodarcze z okupantami. Przede wszystkim jednak dążyli do politycznego i gospodarczego zorganizowania się w nowych warunkach — tak, aby w odpowiedniej chwili wykorzystać swe ciągle duże możliwości polityczne i gospodarcze w duchu swej ogólnej orientacji. W taki sposób powstało w październiku 1915 r. tzw. Międzypartyjne Koło Polityczne, skupiające znowu — obok kilku drobniejszych partii i grupek politycznych — przedstawicieli dwóch głównych ugrupowań, reprezentujących orientację prorosyjską, mianowicie narodowych demokratów i realistów.
Również wśród aktywistów na terenie Królestwa dokonywały się pewne przegrupowania wewnętrzne. O ile w Galicji NKN, mimo kłopotów z Piłsudskim i po części z Narodową Demokracją, potrafił na ogół jeszcze utrzymać swą dominującą pozycję w życiu politycznym polskim, o tyle w Królestwie, na terenie okupacji niemieckiej, pozycja jego była znacznie słabsza. Pozostawało to zresztą w związku z wyraźnie słabszą i coraz bardziej słabnącą rolą Austro-Węgier w stosunku do potęgi partnera niemieckiego. Linię polityczną NKN w Królestwie popierało jedynie niewielkie ugrupowanie pod nazwą Liga Państwowości Polskiej. Inny odcień orientacji aktywistycznej reprezentowali skrajni germanofile. Również bardzo nieliczni i wysoce niepopularni w społeczeństwie polskim, skupiali się oni wokół przywódcy tzw. Narodowego Związku Chłopskiego, Aleksandra Zawadzkiego oraz Władysława Studnickiego, niestrudzonego autora memoriałów i petycji do szuflad władz niemieckich.
Trzeci i najważniejszy odcień orientacji aktywistycznej w Królestwie stanowiły wreszcie — jak to określa Jan Molenda — „stronnictwa niepodległościowe skupione wokół Piłsudskiego, zwane obozem niepodległościowym, obozem Piłsudskiego, a w Królestwie także lewicą aktywistyczną“. Siły te zgrupowały się z końcem 1915 r. w Centralnym Komitecie Narodowym, którego podstawę stanowiły PPS, Narodowy Związek Robotniczy, mniejsze ugrupowania niepodległościowe inteligencji, a także powstałe w tymże czasie Polskie Stronnictwo Ludowe (później zwane potocznie PSL „Wyzwolenie“). Oznaczało to poważne poszerzenie frontu oddziaływania lewicy niepodległościowej i wpływów ideologii Piłsudskiego w Królestwie. Powiązania te odzwierciedliły się w życiu politycznym polskim nie tylko w Królestwie w czasie wojny, ale także w latach późniejszych, w Polsce już niepodległej.
Ani Międzypartyjne Koło Polityczne, ani Centralny Komitet Narodowy nie były monolitami i nie oddzielały ich od siebie nieprzekraczalne linie podziałów politycznych. Nie różniąc się w sposób zasadniczy swym obliczem klasowym, obydwa te obozy znajdowały niejednokrotnie płaszczyzny wspólnych działań, zwłaszcza — jak o tym niżej będzie mowa — w instytucjach powstałych w wyniku aktu 5 listopada i w atmosferze społecznych napięć, wywołanych rewolucjami rosyjskimi.
Od obu tych orientacji, spekulujących na konflikcie między zaborcami, od biegało zasadniczo stanowisko rewolucyjnego ruchu robotniczego, SDKPiL i PPS-Lewicy. W swej agitacji i działalności politycznej odżegnywały się one zdecydowanie od haseł niepodległościowych oraz od powiązań z którymkolwiek z zaborców, SDKPiL stała zresztą na stanowisku, że w warunkach wojny imperialistycznej wszelka walka o niepodległość jest anachronizmem, a jedynie rewolucyjna walka zjednoczonego proletariatu o zniszczenie imperializmu w ogóle ma historyczny sens i cel. Pierwszym krokiem na tej drodze powinna być walka przeciwko wojnie imperialistycznej — jak to z całym naciskiem proklamowały międzynarodowe konferencje socjalistyczne w Zimmerwaldzie (1915) i Kienthalu (1916) w Szwajcarii, z udziałem Lenina i przedstawicieli polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego; m. in. A. Warskiego i S. Łapińskiego. Na gruncie krajowym obie polskie partie rewolucyjne prowadziły nieprzejednaną walkę zarówno z aktywistami (zwłaszcza z koncepcjami piłsudczykowskimi), jak i z pasywistami.
Z różnych względów nie była to walka łatwa. Niezależnie od „normalnych“ w czasach pokoju szykan i represji, jakim podlegał rewolucyjny ruch robotniczy w państwach zaborczych, jego działalność w warunkach reżimu wojennego została jeszcze bardziej skrępowana. Ponadto trzon tego ruchu – SDKPiL — był osłabiony na skutek trwającego od 1911 r. wewnętrznego podziału w partii na „zarządowców“, skupionych wokół Zarządu Głównego partii, i „rozłamowców“, czyli zwolenników Zarządu Krajowego.
Wielu przywódców obu partii rewolucyjnych znajdowało się w rozproszeniu i przebywało za granicą, co poważnie przeszkadzało usunięciu istniejących rozbieżności (nastąpiło to dopiero w 1916 r.), a przede wszystkim utrudniało należyte rozpoznanie i rozumienie potrzeb i dążeń narodu.
Tak np. negowanie możliwości powstania niepodległych państw na gruzach państw zaborczych prowadziło do tego, że partie rewolucyjne potępiały nie tylko obie orientacje polityczne z ich rachubami na pomoc któregoś z zaborców, lecz także nie doceniały szczerze patriotycznych dążeń niepodległościowych młodzieży i innych warstw społeczeństwa polskiego, wyrażających się m.in. w ochotniczym zaciągu do Legionów i bynajmniej nie uzależnianych od przyzwolenia ze strony rządów mocarstw zaborczych.
Miało to następstwa polityczne tym bardziej ujemne, że i w organizacjach partii rewolucyjnych, szczególnie w PPS-Lewicy, nie brakowało głosów domagających się powiązania dążeń niepodległościowych z hasłami rewolucyjnvmi.
Tymczasem partie te — a także żydowski Bund — główny swój wysiłek koncentrowały wokół organizowania tanich kuchni robotniczych, spraw pośrednictwa pracy, spółdzielczości robotniczej itp., co przy niezwykle ciężkim i wciąż pogarszającym się położeniu materialnym i żywnościowym mas pracujących miało ogromne znaczenie, ale jednak w sposób istotny zawężało pole oddziaływania politycznego na społeczeństwo.
Rok 1916 przyniósł poważne zmiany zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w życiu politycznym narodu polskiego. Wydarzenia na frontach ostatecznie przekreśliły nadzieje Niemiec na rychłe, zwycięskie zakończenie wojny. Długotrwała i niezwykle krwawa bitwa pod Verdun (luty-czerwiec 1916) ponownie skończyła się niepowodzeniem wojsk niemieckich, przynosząc im blisko ćwierć miliona strat w samych tylko zabitych.
Bezpośrednio po tym rozpoczęła się wielka ofensywa sprzymierzonych nad Sommą. Nie przyniosła ona co prawda sukcesów, ale wykazała ich wyraźną przewagę techniczną i materiałową (pierwsze użycie czołgów). Była też świadectwem, iż inicjatywa wojenna przechodzi do rąk aliantów. W tym samym czasie rozpoczęła się na wschodzie gigantyczna ofensywa pod dowództwem gen. Brusiłowa. Nie doprowadziła ona do klęski wojsk państw centralnych, ale zmusiła je do poważnego miejscami odwrotu, a przede wszystkim przyniosła im nowe, nader ciężkie straty w ludziach, sprzęcie i materiale wojennym. Nie udało się też Niemcom w największej bitwie morskiej I wojny światowej — u brzegów Jutlandii — złamać brytyjskiej przewagi na morzu.
Inne niepowodzenie spotkało państwa centralne na Bałkanach. Rumunia zdecydowała się przystąpić do wojny po stronie koalicji, w odpowiedzi wojska niemieckie i austriackie zajęły część Rumunii z Bukaresztem. Ten wojskowy sukces nie równoważył jednak politycznej porażki, jaką stanowiło opowiedzenie się Rumunii po stronie aliantów.
W połowie 1916 r. w armii niemieckiej zaszły poważne zmiany organizacyjne i personalne, będące następstwem niepowodzeń w realizacji planu Schlieffena. Na naczelne stanowiska dowódcze (szefa sztabu generalnego armii, czyli faktycznego naczelnego wodza, oraz na stanowisko pierwszego generalnego kwatermistrza) powołano faldmarszałka von Hindenburga i gen. Ludendorffa.
Nowe dowództwo, a zwłaszcza Ludendorff, skupiło w swych rękach w praktyce całkowite kierownictwo nie tylko sprawami wojskowymi, lecz także politycznymi Rzeszy. Obok tego faktycznego rządu, któremu ulegał też cesarz Wilhelm II, kanclerz Bethmann-Hollweg musiał się zadowolić rolą drugoplanową.
W grudniu 1916 r. państwa centralne zwróciły się do koalicji z propozycjami pokojowymi, było bowiem coraz bardziej widoczne, że czas pracuje na korzyść aliantów. Nie chcąc jednak łatwo rezygnować z dotychczasowych zdobyczy, nie formułowały warunków ani ustępstw, do których byłyby gotowe dla osiągnięcia pokoju. W tej sytuacji Ententa, świadoma swej stopniowo rosnącej przewagi, odrzuciła ogólnikową notę pokojową państw centralnych.
Państwa centralne natomiast coraz dotkliwiej odczuwały niedostatek rezerw ludzkich, braki surowcowo-materiałowe, aprowizacyjne i w ogóle coraz większe trudności gospodarcze. Na dzień 1 sierpnia 1916 r. straty Niemiec i Austro-Węgier wynosiły: ok. 2360 tys. osób zabitych na polu walki oraz ok. 7420 tys. ciężko rannych i ciężko chorych, czyli łącznie ok. 9780 tys. ludzi. Wszystko to skłaniało niemieckie dowództwo wojskowe, jak również kierownicze czynniki polityczne do zwrócenia baczniejszej uwagi na rezerwy jeszcze nie w pełni wykorzystane. Ich zdaniem kryły się one m.in. na ziemiach okupowanych Królestwa, zwłaszcza jeśli chodzi o materiał ludzki. Uruchomienie tych rezerw wymagało jednak czegoś więcej niż zastosowania środków okupacyjnego przymusu wojskowo-administracyjnego — wymagało środków politycznych.
W przekonaniu tym umacniali władze austriackie i niemieckie niektórzy politycy polscy, jak Tytus Filipowicz, Władysław Sikorski, Władysław Studnicki i inni. Pierwsi dwaj przygotowali w grudniu 1915 r. poufny memoriał do władz austriackich, w którym dowodzili, że w Królestwie można by zmobilizować do armii jeszcze ok. 1 miliona mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Podobnie szacował potencjał ludzki w Królestwie W. Studnicki w innym memoriale, złożonym władzom niemieckim. Równocześnie podkreślał, że jego uruchomienie musiałoby być dokonane przez „państwo polskie“, które Niemcy powinni stworzyć utrzymując je pod swoją kontrolą i nadzorem.
Na uruchomienie rezerw polskich nalegały coraz silniej naczelne dowództwo niemieckie i austriackie, które po wielkich i krwawych bitwach 1916 r. tym bardziej gorączkowo szukały nowego „mięsa armatniego“. Główny kwatermistrz armii niemieckiej, gen. Ludendorff, ujmował zagadnienie w liście do niemieckiego wiceministra spraw zagranicznych w lipcu 1916 r. bardzo jasno i treściwie: „Stwórzmy Wielkie Księstwo Polskie z Warszawy i Lubelskiego, a zaraz potem polską armię pod dowództwem niemieckim“.
Stopniowo w niemieckich kołach rządzących, politycznych i wojskowych, dojrzewały nowe koncepcje „rozwiązania sprawy polskiej“. Pozostawały one w ścisłym związku także z niemieckimi planami gospodarczej przebudowy Europy o zasięgu znacznie szerszym niż kwestia Polska sama w sobie. Przedmiotem żywego zainteresowania i dyskusji w owych latach w Niemczech była myśl stworzenia potężnego bloku gospodarczo-politycznego (i także wojskowego) w środkowej Europie pod przewodem Niemiec. Swe najpełniejsze ujęcia znalazła ta myśl w głośnej książce F. Naumanna pt. Mitteleuropa (1915 ). Wokół Niemiec (i. Austro-Węgier) miałyby się skupić mniejsze państwa i narody środkowej Europy, ściśle związane gospodarczo, wojskowo i politycznie z główną — decydującą — potęgą tego bloku, tj. Niemcami. W tej „Europie środkowej“ nie mogłoby zabraknąć i Polski, oczywiście jednak jako państewka półzależnego, całkowicie podporządkowanego niemieckiemu hegemonowi bloku.
A zatem coś takiego należało stworzyć. Wymagało to jednak uprzedniego zdjęcia z porządku dziennego jedynej w gruncie rzeczy względnie konkretnej koncepcji rozwiązania sprawy polskiej, mianowicie koncepcji austro-polskiej. Na dobrą sprawę rząd niemiecki nigdy nie odnosił się do niej z entuzjazmem, choć początkowo zdecydowanie też jej nie odrzucał. Względy natury wojskowej i gospodarczo-politycznej, o których wyżej mowa, kazały mu to uczynić obecnie i wystąpić z koncepcją własną. Sprzyjała temu okoliczność, że wydarzenia wojenne na froncie wschodnim (a także włoskim) jeszcze silniej uwypukliły rosnącą przewagę Niemiec nad ich austro-węgierskim partnerem pod każdym względem.
Wiosną 1916 r. kanclerz Bethmann-Hollweg odrzucił oficjalnie koncepcję austro-polską. Negatywne stanowisko rządu Rzeszy motywował m.in. obawą przed nadmierną koncentracją żywiołu słowiańskiego w monarchii naddunajskiej, co osłabiłoby pozycję polityczną Niemców austriackich, a ponadto sprzyjałoby wytworzeniu się wśród Polaków dążeń irredentystycznych, niebezpiecznych nie tylko dla Austrii, lecz także dla Niemiec z ich ponad 3, 5-milionową ludnością polską. Po dalszych rokowaniach, mimo wielu różnic, rządy obu państw centralnych uzgodniły swe stanowiska na konferencji w Pszczynie, w październiku 1916 r. 5 listopada 1916 r. ukazała się odpowiednia proklamacja, podpisana w imieniu i z polecenia obu cesarzy przez generalnych gubernatorów: austriackiego gen. von Kuka i niemieckiego gen. von Beselera.
Powstające na mocy tego dokumentu „samodzielne państwo“ polskie składałoby się z ziem polskich „panowaniu rosyjskiemu wydartych“, z tym że granice tego państwa byłyby sprecyzowane później. Miało ono być monarchią dziedziczną i mieć konstytucyjny ustrój. Podstawowe elementy suwerenności państwowej tego nowego tworu: granice, sprawa własnej armii, polityki za granicznej, głowy państwa, struktury najwyższych władz państwowych — wszystko to pozostało w zawieszeniu.
Proklamacja dwóch cesarzy nie wywołała szerszego oddźwięku ani tym bardziej entuzjazmu w społeczeństwie polskim, które po prostu nie miało zaufania ani do pobudek, ani do celów, które przyświecały mocarstwom centralnym. Najbliższe dni wykazały, jak dalece uzasadniona była ta nieufność. Dnia 9 listopada Beseler ogłosił ochotniczy zaciąg do armii polskiej (Polska Siła Zbrojna — Polnische Wehrmacht), która na domiar byłaby „tymczasowo przyłączona“ do wojska niemieckiego.
Bardzo trafnie te manewry oceniły obie rewolucyjne partie robotnicze SDKPiL i PPS-Lewica. Centralny Komitet Robotniczy PPS-Lewicy charakteryzował akt 5 listopada jako przede wszystkim „sposób, by zmusić ludność Polski do nowych, odtąd rzekomo dobrowolnych ofiar, by wydobyć z kraju okupowanego setki tysięcy przymusowych robotników i żołnierzy, potrzebnych rządom mocarstw centralnych“. W nie mniej ostrych i trafnych słowach wyrażała swe stanowisko SDKPiL.
Na terenie Królestwa istniały w tym czasie dwa wspomniane już bloki stronnictw i partii politycznych: aktywistyczny Centralny Komitet Narodowy, i pasywistyczne Międzypartyjne Koło Polityczne. Partie wchodzące w skład obu tych bloków były często efemerydami, a stanowisko ich ulegało fluktuacjom, w zależności od aktualnej sytuacji politycznej. W rezultacie Beseler w swych zabiegach o utworzenie „samodzielnego państwa polskiego“ nie bardzo wiedział, na kogo mógłby liczyć. Grupki i partie aktywistyczne przyjęły co prawda proklamację z 5 listopada z zadowoleniem, a niekiedy nawet z entuzjazmem (konsekwentnie w duchu germanofilstwa występował zwłaszcza W. Studnicki), ale to nie mogło wystarczyć — w proklamacji chodziło przecież o utworzenie nie tyle państwa polskiego, ile polskiej armii posiłkowej. Zresztą i w łonie ugrupowań aktywistycznych występowały coraz wyraźniej zastrzeżenia i akcenty krytyki pod adresem okupantów. Dotyczyło to zwłaszcza PPS i PSL. Akcenty te zaostrzały się w miarę przedłużającego się daremnego oczekiwania na realizację przyrzeczeń aktu 5 listopada, przy jednocześnie pogłębiającej się eksploatacji ekonomicznej Królestwa i jego ludności.
Polityka gospodarcza okupanta w Królestwie należała do najistotniejszych współczynników całokształtu sytuacji wewnątrzpolitycznej w Królestwie.
Decydujące znaczenie miała polityka okupanta niemieckiego, pod którego panowaniem znalazły się najważniejsze ośrodki przemysłowe Królestwa, jak Warszawa, okręg łódzki i większość Zagłębia Dąbrowskiego. Na blisko 10 mln mieszkańców Królestwa ponad 6,5 mln, czyli 66% zamieszkiwało obszar okupacji niemieckiej.
Na obszarze tym skupiało się 78% zakładów przemysłowych i 78% robotników, wytwarzających 85% wartości produkcji przedwojennej Królestwa.
Naczelną wytyczną niemieckiej polityki gospodarczej w Królestwie było maksymalne, bezwzględne wykorzystanie jego zasobów surowcowych i potencjału gospodarczego do celów wojny. W praktyce sprowadzało się to do wywożenia do Niemiec surowców, maszyn i urządzeń fabrycznych, wyciskania, co się dało, z produkcji rolnej i żywnościowej.
W ostatnich latach wojny władze niemieckie niejednokrotnie dewastowały cenne obiekty przemysłowe w celu uzyskania z nich określonych, stosunkowo drobnych elementów potrzebnego im wyposażenia, jak instalacji elektrycznych, kabli, pasów transmisyjnych itp. Z wież kościelnych zdejmowano dzwony, zrywano piorunochrony, rynny, klamki od drzwi, jeśli były z miedzi czy cyny. Niezależnie od tego, wywieźli Niemcy z Królestwa tysiące kompletnych obrabiarek, silników parowych, spalinowych i elektrycznych, kotłów różnego rodzaju, urządzeń elektrycznych itd.
Prawdziwa plaga rekwizycji dotknęła również wieś. Oprócz wyśrubowanych do maksimum świadczeń w płodach rolnych, władze rekwirowały bez przerwy konie, bydło, nierogaciznę. Według szacunkowych obliczeń liczba koni obniżyła się w czasie wojny na terenie okupacji austriackiej do 64% stanu z 1914 r., a w okupacji niemieckiej do 54%. Ocenia się, że ubytek koni na ziemiach polskich, które później weszły w skład państwa polskiego, wynosił łącznie 890 tys. sztuk. Podobnego rzędu straty i ubytki poniosło rolnictwo na ziemiach polskich w całym inwentarzu żywym, jak bydło rogate, nierogacizna, owce itp. W latach okupacji wywieźli Niemcy ogółem 12,3 mln q zbóż chlebowych i 15,5 mln q kartofli. W niektórych okolicach kraju pod koniec wojny do prac w polu używano siły pociągowej... ludzkiej. W sposób zupełnie rabunkowy trzebił okupant lasy (m. in. Puszczę Białowieską). Wyrąbano lub w inny sposób zniszczono ponad 17% wszystkich lasów na ziemiach polskich.
Za pomocą najbardziej drakońskich środków zmuszano Polaków do „dobrowolnego” wyjazdu na roboty do Niemiec, zatrzymawszy uprzednio ok. 350 tys. polskich robotników sezonowych, przybyłych jeszcze przed wybuchem wojny. Stosowano ograniczenia aprowizacyjne w stosunku do robotników wykazujących – jak się to urzędowo nazywało – „wstręt do pracy”, tj. odmawiających wyjazdu na roboty do Niemiec. Wreszcie na miesiąc przed proklamowaniem „niepodległej Polski” aktem 5 listopada 1916 r. gen. Beseler zarządził przymusowy pobór mężczyzn do pracy. Niejednokrotnie stosowano już wówczas łapanki w tym celu, stanowiące jak gdyby pierwsze jaskółki tego, co na znacznie szerszą skalę przyniosła druga okupacja niemiecka 1939-1945.
Całokształt tej polityki odbijał się boleśnie na położeniu ludności polskiej. Racje żywnościowe w miastach były niezwykle skromne: wynosiły zaledwie 3/4, a z czasem tylko 2/3 tego, co otrzymywali mieszkańcy miast w Niemczech. Wartość kaloryczna spożycia na 1 mieszkańca w Królestwie wynosiła przed wojną przeciętnie blisko 3100 kalorii dziennie, podczas gdy na wiosnę 1918 r. sięgała ona już tylko 890 kalorii (licząc łącznie żywność na kartki oraz nabywaną w wolnym handlu). Wskaźniki kosztów utrzymania i płac robotniczych w Warszawie w latach 1914-1918 ilustruje tab. 1.
Tab. 1
Wskaźniki kosztów utrzymania płac robotniczych w Warszawie w latach 1914-1918
Okres | Wskaźnik kosztów utrzymania |
Wskaźnik płac
nominalnych |
I półrocze 1914 | 100 |
100
|
II półrocze 1914 | 125,5 |
101
|
I półrocze 1915 | 143,2 |
102
|
II półrocze 1915 | 301,8 |
103
|
I półrocze 1916 | 460,7 |
105
|
II półrocze 1916 | 529,3 |
108
|
I półrocze 1917 | 717,8 |
125
|
II półrocze 1917 | 1 117,0 |
137
|
I półrocze 1918 | 1 307,1 |
159
|
II półrocze 1918 | 1 556,3 |
261
|
Na wsi było pod tym względem z natury rzeczy nieco lepiej, ale i tutaj sytuacja była bardzo ciężka. Stosunkowo najkorzystniej układała się ona na terenie ziem zaboru pruskiego, choć i tam zaznaczył się spadek wydajności z 1 ha, zmniejszenia się powierzchni zasiewów i inne ujemne zjawiska. Wszystko to sprzyjało rozwijaniu się spekulacji artykułami pierwszej potrzeby, dodatkowo utrudniającej życie ludności. Ceny żywności rosły znacznie szybciej niż zarobki. Na dłuższą metę prowadziło to do dotkliwego obniżenia standardu wyżywienia szerokich mas, a w konsekwencji do równie poważnego obniżenia zdrowotności publicznej. Odczuły to najsilniej warstwy najbiedniejsze w wielkich miastach, wśród których szybko podnosiła się krzywa śmiertelności i coraz częściej zaczęły gościć choroby zakaźne, przede wszystkim gruźlica, tyfus, jaglica, dyfteryt i inne. Jedną z wielu ilustracji tych niepokojących zjawisk był fakt, że podczas gdy w 1913 r. zanotowano w Warszawie niecałe 21 zachorowań na gruźlicę na 10 tys. mieszkańców, to już w pierwszym półroczu 1917 r. liczba tych zachorowań wzrosła do ponad 113.
Niezwykle ciężkie i wciąż pogarszające się położenie ludności polskiej w okupowanym Królestwie, jak również ewolucja polityczna sprawy polskiej (zwłaszcza po akcie 5 listopada), nie pozostawały bez echa w kołach emigracji polskiej na zachodzie Europy i w Ameryce. Już od stycznia 1915 r. działał w Szwajcarii z siedzibą w Vevey Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny, na którego czele stał Henryk Sienkiewicz, wspomagany przez niestrudzonego Antoniego Osuchowskiego. Nazwisko wielkiego pisarza było podstawą nie tylko moralnej, lecz także materialnej działalności Komitetu. Spływały doń datki i ofiary z wielu krajów Europy i Ameryki, przekazywane następnie do kraju dla najbardziej potrzebujących. Ze względu na filantropijny charakter Komitetu Sienkiewicz starannie unikał wszelkiego angażowania się politycznego, choć jego zdecydowana nieufność do Niemiec była dobrze znana.
Pomoc materialna dla Komitetu Sienkiewicza, jak również dla innych organizacji i osób działających na rzecz sprawy polskiej płynęła przede wszystkim ze środków Polonii amerykańskiej. Już na krótko przed wojną istniał tam polski Komitet Obrony Narodowej, który po wybuchu wojny wspierał materialnie i politycznie przez pewien czas akcję legionową Piłsudskiego i w ogóle kierunek polityczny NKN. Nie trwało to jednak długo, gdyż najsilniejsze organizacje polonijne w składzie KON, mianowicie Związek Narodowy Polski oraz Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie, odmówiły popierania sił zbyt jawnie związanych z orientacją na państwa centralne i na domiar niewolne od wpływów „socjalizujących”.
W październiku 1914 r. powstał Polski Centralny Komitet Ratunkowy, którego honorowym prezesem i najwyższym autorytetem moralno-politycznym stał się wkrótce Ignacy Paderewski. Wbrew swej nazwie PCKR był instytucją nie tylko filantropijną, lecz rozwijał także szeroką działalność polityczną. W praktyce sprowadzała się ona głównie do inicjatyw i wystąpień Ignacego Paderewskiego, którego wielka już wtedy popularność zarówno w środowisku Polonii amerykańskiej i polskich kołach politycznych zachodniej Europy, jak i szerokie kontakty z wielu wybitnymi osobistościami w Stanach Zjednoczonych i Europie otwierały mu drzwi do gabinetów czołowych polityków tych krajów.
Na terenie Europy zachodniej dużą rolę w popularyzowaniu spraw i dążeń polskich odgrywała Centralna Agencja Polska w Lozannie, powstała z końcem 1915 r. i wkrótce całkowicie opanowana politycznie przez polityków endeckich i do nich zbliżonych, jak — poza Romanem Dmowskim — Erazm Piltz, Marian Seyda, Maurycy Zamoyski i in. Zbierała ona i sporządzała różnego rodzaju materiały informacyjne i polityczne, dotyczące sprawy polskiej, rozsyłała je redakcjom gazet, starała się docierać z nimi do polityków zachodnioeuropejskich, organizowała spotkania polityków polskich, przebywających w krajach zachodniej Europy itp. W stolicach tych krajów miała swych przedstawicieli i emisariuszy, od których czerpała informacje i powierzała im określone zadania polityczne. Nie miała jednak w tej dziedzinie monopolu.
Nie zasypiali gruszek w popiele także rzecznicy koncepcji odmiennych. W tejże Szwajcarii, w Bernie, funkcjonowało związane z NKN Biuro Prasowe, prowadzone przez Karola Badera, a później Michała Rostworowskiego, czy stowarzyszenie „La Pologne et la guerre“, rozwijające dość szeroką działalność informacyjno-publicystyczną. Dużym autorytetem osobistym cieszył się w szwajcarskim środowisku polskim Gabriel Narutowicz, profesor politechniki w Zurychu, niezwykle aktywny był tam również wybitny historyk („chodząca encyklopedia“) Szymon Askenazy — obydwaj czynni w sienkiewiczowskim Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny. W Paryżu wielką aktywnością odznaczał się lewicujący Komitet Wolnej Polski (zbliżony do orientacji aktywistycznej w kraju), którego duszą był dr Bolesław Motz (a uczestniczyła w nim m.in. Maria Skłodowska-Curie). W Londynie wielką aktywność rozwijał osobiście Roman Dmowski, a także daleki od niego politycznymi sympatiami August Zaleski. Nie zapominali politycy polscy o Włoszech, gdzie działali m.in. Konstanty Skirmunt i Maciej Loret.
Proklamowanie aktu 5 listopada pogłębiło polaryzację stanowisk w polskich kołach emigracyjnych na zachodzie. Z inicjatywy Centralnej Agencji Polskiej w Lozannie grono związanych z nią polityków, z Romanem Dmowskim na czele, ogłosiło tzw. deklarację lozańską, ostro krytykującą akt 5 listopada. Z protestem przeciwko niemu jako „nowemu podziałowi Polski“ wystąpił również Polski Centralny Komitet Ratunkowy z Paderewskim na czele. Przeciwko ogłoszeniu „deklaracji lozańskiej“ oponował zdecydowanie Sienkiewicz, który też odmówił swego pod nią podpisu. Zdaniem J. Pajewskiego przyczyn tej odmowy było kilka, wśród nich zwłaszcza troska o „zachowanie ściśle neutralnej, apolitycznej postawy, której wymagało od niego stanowisko prezesa Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny. Niewątpliwie wyczuwał [Sienkiewicz] — pisze dalej J. Pajewski — również trafnie, że niezależnie od intencji niemieckich akt 5 listopada będzie miał dla sprawy polskiej znaczenie pozytywne“.
Natomiast z zadowoleniem powitał akt listopadowy Komitet Obrony Narodowej w Ameryce, jak również Komitet Wolnej Polski.
Z punktu widzenia położenia sprawy polskiej na arenie międzynarodowej akt 5 listopada miał pod pewnymi względami następstwa pozytywne. Padły w nim po raz pierwszy od dziesiątków lat zapowiedzi stworzenia niepodległej Polski — i to w sposób oficjalny, z ramienia rządów dwóch wielkich mocarstw. Niezależnie od rzeczywistych intencji autorów tego dokumentu, zmuszał on do zajęcia stanowiska w tej sprawie także i inne rządy — w szczególności trzecie mocarstwo zaborcze, Rosję i jej sojuszników.
O wysoce dwuznacznym i w gruncie rzeczy zdecydowanie niechętnym stanowisku rządu carskiego była już mowa wyżej. Jego sojusznicy — Francja i Wielka Brytania — zdawali sobie dobrze sprawę z drażliwości Rosji carskiej na punkcie sprawy polskiej i dlatego starannie unikali wszelkiej nie uzgodnionej z caratem wzmianki na temat Polski. Konsekwentnie przestrzegali zasady, że jest to sprawa wewnętrzna ich wielkiego i ważnego sojusznika. Stanowisko to nie uległo zasadniczej zmianie po akcie 5 listopada. Niemniej przyczynił się on do wzrostu zainteresowania opinii publicznej na Zachodzie sprawą polską. Dotyczy to zwłaszcza Francji, gdzie na ten temat coraz więcej pisywała prasa, a w Izbie Deputowanych premier Briand znalazł się pod silną presją części posłów, przede wszystkim socjalistów, domagających się odeń energicznego wystąpienia wobec rządu carskiego w sprawie niepodległości Polski. Zresztą niezależnie od tego rząd francuski obawiał się, żeby milczenie aliantów w tej kwestii nie ułatwiło państwom centralnym realizacji ich zamierzeń w Polsce, tzn. wystawienia armii polskiej i skierowania jej na front.
W Stanach Zjednoczonych odbywała się w 1916 r. kampania wyborcza, w której wyniku nowym prezydentem — w niemałej mierze dzięki głosom polskim — został Woodrow Wilson. Nieskrępowany zobowiązaniami sojuszniczymi wobec Rosji, tym łatwiej mógł podnieść sprawę polską na forum międzynarodowym. Coraz trudniej było rządowi carskiemu przechodzić nad nią do porządku dziennego. Tak zrodził się rozkaz cara Mikołaja II do armii i floty z 25 grudnia 1916 r., zapowiadający „stworzenie Polski wolnej, złożonej ze wszystkich trzech obecnie rozdzielonych części“. Oczywiście, ta „wolna Polska“ pozostawałaby — jak to miesiąc wcześniej wyjaśniał premier rządu carskiego, Aleksander Trepow — „w nierozdzielnej łączności z Rosją“. W świetle tych ograniczeń i zastrzeżeń o wiele większe znaczenie miało orędzie prezydenta Wilsona do Senatu Stanów Zjednoczonych z 22 stycznia 1917 r., w którym uznał on „za sprawę oczywistą“, że „mężowie stanu wszędzie są zgodni, iż powinna powstać zjednoczona, niepodległa i samoistna Polska“.
Orędzie Wilsona stanowiło ważny krok naprzód na drodze umiędzynarodowienia sprawy polskiej. Toteż wywołało ono w polskiej opinii publicznej szerokie echo, a nawet entuzjazm. Tylko w części był on uzasadniony. Jak to bowiem kanclerzowi Bethmann-Hollwegowi wyjaśnił nieco później ambasador amerykański w Berlinie, James Gerard, prezydent miał w orędziu na myśli Polskę w taki sposób „zjednoczoną“, jak to widział akt 5 listopada. Ale o tym opinia publiczna nie wiedziała, nie wiedział też Paderewski, który zwrot o Polsce „zjednoczonej“ Wilsonowi był podsunął.
W sposób bardzo nieśmiały i co gorsze wysoce dwuznaczny podejmował sprawę polską rząd francuski. Znalazło to odbicie w rozmowach i porozumieniach francusko-rosyjskich z końca 1916 i początku 1917 r. Dotyczyły one wzajemnego uznania celów wojennych i aspiracji terytorialnych obu państw po zwycięskiej wojnie. W zamian za poparcie Rosji dla francuskich rewindykacji terytorialnych w stosunku do Alzacji i Lotaryngii premier i minister spraw zagranicznych Francji, Briand, zapewnił rząd carski, iż Francja przyznaje mu swobodę w ustaleniu zachodnich granic Rosji. Była to innymi słowy zgoda nie tylko na utrzymanie w granicach carskiej Rosji Królestwa Polskiego, lecz także ewentualne zaokrąglenie zaboru rosyjskiego dalszymi ziemiami polskimi.
Realizacji tych zamierzeń przeszkodziły rewolucje rosyjskie. Abdykacja Mikołaja II i obalenie caratu przez rewolucję lutową w Rosji otworzyły drogę do władzy nowym siłom. społecznym i politycznym. Ich stosunek do sprawy polskiej kształtował się z gruntu odmiennie od stanowiska kolejnych, rządów carskich. Martwa na arenie międzynarodowej do schyłku 1916 r. kwestia niepodległości Polski, z rezerwą i dwuznacznie podejmowana przez rządy mocarstw w miesiącach zimowych 1916/17, weszła obecnie, po rewolucji lutowej, w nowy etap, rokujący realne nadzieje na jej rozwiązanie zgodne z autentycznymi aspiracjami narodu polskiego. Odezwa Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych z 27(14) marca 1917 r. stwierdzała uroczyście, że „demokracja w Rosji stoi na stanowisku uznania samookreślenia politycznego narodów i oznajmia, że Polska ma prawo do całkowitej niepodległości”. W trzy dni potem z deklaracją w sprawie Polski wystąpił także powstały w wyniku rewolucji rosyjski burżuazyjno-demokratyczny Rząd Tymczasowy księcia Lwowa. Deklaracja ta również uznawała prawo Polaków do posiadania niepodległego
Tymczasem eksploatacja gospodarcza okupowanego Królestwa i jego ludności zaostrzała się z miesiąca na miesiąc, a w parze z tym rosły nastroje niezadowolenia i oporu przeciwko rządom okupantów. Usiłowali oni je złagodzić przez pewną liberalizację stosunków politycznych oraz zwiększenie swobód narodowych i kulturalnych dla Polaków na obszarach okupowanych. Dotyczyło to m.in. tworzenia organizacji oświatowo-kulturalnych polskich, organizacji zawodowych, a także partii politycznych. Pozwalano na publiczne manifestacje narodowo-polityczne, np. obchody rocznicowe ku czci uchwalenia Konstytucji 3 maja, wybuchu powstania listopadowego itp. Ze szkół zniknął oczywiście język rosyjski, wrócił język polski. Pobudziło to wydatnie aktywność społeczną na rzecz odbudowy szkolnictwa polskiego; czego owocem był m.in. znaczny wzrost liczby dzieci w szkołach elementarnych (w 1914 r. 34 na 1000 mieszkańców, w 1917 r. już 76). W listopadzie 1915 r. władze niemieckie wyraziły zgodę na otwarcie w Warszawie polskiego uniwersytetu i politechniki.
Ważną dźwignią aktywizacji politycznej społeczeństwa stały się przeprowadzone w drugiej połowie 1916 i pierwszej połowie 1917 r. wybory samorządowe do rad miejskich w Królestwie. Wyborcy, podzieleni na kilka kurii, nie mieli równego prawa wyborczego. Wskutek tego (a także niekompletności wyników) nie można na ich podstawie odtworzyć obrazu siły i wpływów poszczególnych partii politycznych w miastach. Można jednak na postawie wyników głosowania w kurii robotniczej (w której wszyscy mieli równe prawo wyborcze) zorientować się ogólnie, że w głównych ośrodkach przemysłowych Królestwa największe wpływy wśród robotników miał Narodowy Związek Robotniczy (10327 głosów) i PPS-Frakcja (9920), a w dalszej kolejności PPS-Lewica (6321), żydowski Bund (3801) i SDKPiL (3210). Niemniej i w tej kurii sporo głosów padło na listy stronnictw burżuazyjnych polskich i żydowskich (Narodowa Demokracja, Chrześcijańska Demokracja, folkiści i in.); należy jednak dodać, że do kurii tej należeli nie tylko robotnicy.
W grudniu 1916 r. władze okupacyjne wydały rozporządzenie o powołaniu do życia Tymczasowej Rady Stanu, mającej „współdziałać przy tworzeniu dalszych urządzeń państwowych” państwa polskiego utworzonego aktem 5 listopada. W skład Tymczasowej Rady Stanu wchodziło 25 członków mianowanych przez władze okupacyjne. Jej kompetencje były ograniczone do opiniowania spraw przez nie przedstawianych, wysuwania wniosków co do urządzenia stosunków wewnętrznych w Królestwie, współdziałania w zakresie tworzenia sił zbrojnych oraz podejmowania kroków regulujących życie gospodarcze. Wszystko to jednak musiało być zatwierdzone przez administrację
Ale ten nieśmiały krok naprzód na drodze „tworzenia dalszych urządzeń państwowych“ był zbyt połowiczny, aby mógł wywołać większe wrażenie w społeczeństwie polskim, a w szczególności odsunąć na dalszy plan jego troski aprowizacyjne i dolegliwości, powodowane rabunkową gospodarką okupantów. Innego rodzaju niepokój i niezadowolenie budziła ich polityka w sprawie utworzenia armii polskiej.
Już w drugiej połowie 1915 r. doszło do kilku mniejszych strajków robotników, przede wszystkim w Warszawie. W 1916 r. liczba tych wystąpień, przeważnie zresztą żywiołowych, znacznie wzrosła, obejmując swym zasięgiem poszczególne zakłady lub branże przemysłowe także w okręgu łódzkim i Zagłębiu Dąbrowskim. Wiosną 1917 r. sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej. Obok strajków, ogarniających niekiedy już i większe zakłady przemysłowe (np. fabryki „Gerlach i Pulst“, „Parowóz“ w Warszawie, kopalnie w Zagłębiu Dąbrowskim) zdarzały się wypadki (w Warszawie, na Śląsku Cieszyńskim, w niektórych miejscowościach w Galicji) rozruchów głodowych. Szerzyła się wśród chłopów postawa biernego oporu przeciwko bezwzględnie ściąganym kontyngentom. Coraz częściej trzeba było posługiwać się w tych akcjach wojskiem, ponieważ niejednokrotnie chłopi stawiali opór także czynny.
Rozczarowanie — także w kołach aktywistycznych — budził stosunek państw centralnych do sprawy utworzenia armii polskiej. Pogłębiały się rozdźwięki między Piłsudskim a szefem Departamentu Wojskowego NKN Sikorskim. Dostrzegając, że karta austriacka coraz mniej się liczy, Piłsudski i jego zwolennicy tym usilniej dążyli do większego usamodzielnienia się i uwolnienia spod kontroli NKN. Wobec bezskuteczności tych wysiłków Piłsudski zrezygnował w lipcu 1916 r. ze stanowiska komendanta I Brygady. Podniosło to jego autorytet w kołach lewicy niepodległościowej, choć nie oznaczało bynajmniej zerwania z orientacją aktywistyczną. Wydanie aktu 5 listopada zdawało się otwierać nowe możliwości przed aktywistami; w tym również na polu tworzenia polskiej „armii narodowej“. W skład Tymczasowej Rady Stanu — jako kierownik jej referatu wojskowego — wszedł także Józef Piłsudski. Jednak że prawdziwe zamiary Niemiec nie miały nic wspólnego ani z utworzeniem niepodległej Polski, ani też polskiej armii narodowej. „Mimo wyraźnej pod tym względem sytuacji — Piłsudski — jak stwierdza jego historyk-apologeta, Wacław Lipiński — od tej współpracy się nie uchyla. Podobnie jak Niemcy tylko własne interesy w tej grze z Polską mają na oku — również i Piłsudski pragnie dla interesów Polski grę tę wykorzystać“. Rychło jednak okazało się, że podjęcie kolejnej gry politycznej z wielokrotnie potężniejszym partnerem niemieckim — jeśli Piłsudski istotnie tak rozumował — było (podobnie jak w 1914 r. przy pomocy Polskiej Organizacji Narodowej) bądź błędem w kalkulacji politycznej, bądź odbiciem dążeń dalekich od „maksymalizmu”, przypisywanego Piłsudskiemu przez piłsudczykowską historiografię lat międzywojennych.
Po akcie 5 listopada władze austriackie przekazały Legiony do dyspozycji Tymczasowej Rady Stanu i władz niemieckich. Pod tą nową władzą miały się one stać podstawą Polskiej Siły Zbrojnej, tworzonej z inicjatywy Beselera. Odmawiał on jednak uporczywie wszelkich ustępstw wobec żądań TRS i Piłsudskiego, dotyczących m. in. oparcia organizacji Polnische Wehrmacht na kadrach całkowicie podporządkowanej Piłsudskiemu Polskiej Organizacji Wojskowej. Dowództwo polskiej „armii narodowej” miało spoczywać w rękach niemieckich, co miało być podkreślone odpowiednim tekstem przysięgi wojskowej żołnierzy tej armii. Również w innych dziedzinach swej działalności Tymczasowa Rada Stanu dotkliwie odczuwała swój marionetkowy charakter. Wszystko to wytwarzało kryzys polityczny w obozie aktywistycznym. Pogłębił go w sposób istotny wybuch rewolucji lutowej w Rosji. W świetle przemian, jakie tam zachodziły, i stosunku rewolucji rosyjskiej do sprawy polskiej parodia niepodległości Polski „po niemiecku” tym bardziej rzucała się w oczy i tym większe wywoływała wzburzenie.
Z chaosu i zamieszania politycznego, charakteryzującego postawy różnych ugrupowań obozu aktywistycznego w pierwszej połowie 1917 r., najwcześniej praktyczne wnioski polityczne wyciągnęła PPS oraz Piłsudski. W lutym 1917 r. zaczął się rozpadać Centralny Komitet Narodowy, m. in. wskutek faktycznego odsunięcia się odeń PPS. Na początku maja wycofała się ona oficjalnie z Tymczasowej Rady Stanu (choć jeszcze przez parę miesięcy jej przedstawiciel brał udział w pracach Rady).
Na początku lipca to samo zrobiło Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” i Partia Niezawisłości Narodowej, a także Piłsudski. Równocześnie polecił on legionistom — zgodnie z powszechnie panującymi wśród nich nastrojami antyniemieckimi — aby odmówili złożenia przysięgi żołnierskiej, żądanej od nich przy włączeniu do Polskiej Siły Zbrojnej. Tak też się stało. W odpowiedzi na ten „kryzys przysięgowy” władze okupacyjne internowały ich (byli to głównie legioniści z I i III Brygady) w Szczypiornie i Benjaminowie. II Brygada, składająca się przeważnie z żołnierzy obywateli Austro-Węgier, złożyła nową przysięgę i wróciła pod komendę austriacką; brała udział w walkach 1917 i 1918 r. jako tzw. Polski Korpus Posiłkowy pod dowództwem gen. Zygmunta Zielińskiego, przy którym pozostali m.in. płk Józef Haller, ppłk Michał Żymierski, mjr Włodzimierz Zagórski. Wkrótce potem Niemcy zastosowali represje wobec Piłsudskiego: wraz z jednym ze swych najbliższych współpracowników, płk. Kazimierzem Sosnkowskim, został on 22 lipca 1917 r. aresztowany i internowany w twierdzy Magdeburg.
Z trudnej pod względem moralno-politycznym sytuacji, w jaką wmanewrował się Piłsudski przez współpracę z Tymczasową Radą Stanu i Niemcami w pracach organizacyjnych nad stworzeniem wysoce niepopularnej Polskiej Siły Zbrojnej, zdołał on raz jeszcze wyjść nie tylko obronną ręką, ale w gruncie rzeczy zyskać na autorytecie i popularności.
W raporcie politycznym austriackiego Generalnego Gubernatorstwa w Lublinie z 3 I lipca, 1917 r. o nastrojach politycznych w Królestwie podkreśla się najpierw, że początkowo „temu rewolucyjnemu prądowi w masach, który w rewolucji rosyjskiej znalazł silną pożywkę i bodźce, przywódcy polityczni lewicy [w Królestwie] nie potrafili przeciwstawić żadnych sukcesów politycznych [i] groziło im raczej, że stracą wszelki wpływ i znaczenie w masach. Odbyły się zebrania partii lewicowych, na których gwałtownie atakowano nawet Piłsudskiego za to, że uprawia on niezrozumiałą dla mas »politykę kompromisów« z władzami okupacyjnymi”. Ale po jego aresztowaniu nastroje te — stwierdza dalej raport — uległy zmianie. W wielu miastach okupacji austriackiej doszło do „poważnych manifestacji ulicznych [...] zaaranżowanych przez elementy lewicowe”. W rezultacie „autorytet Piłsudskiego po aresztowaniu poważnie wzrósł” i „można prawie na pewno stwierdzić, że dopiero teraz będzie Piłsudski wynoszony jako narodowy bohater i męczennik”. W ten sposób sami Niemcy najlepiej przyczynili się do zatarcia w pamięci publicznej nie tylko jego kilkuletniej współpracy z władzami niemieckimi i austriackimi, lecz także faktu, że jego program niepodległościowy nie wychodził w tych latach poza ramy rozwiązania kwestii polskiej w duchu koncepcji austro-polskiej czy niemiecko-polskiej.
W rzeczywistości jednak — jak to podkreśla też wspomniany wyżej raport i inne świadectwa — kolejny manewr polityczny Piłsudskiego, tak ważny dla odnowy jego legendy, wiązał się ze zjawiskami znacznie głębszej natury, a w szczególności z ogólnie szybkim wzrostem fermentów społecznych i nastrojów antyokupacyjnych ludności, wydatnie spotęgowanych i przyśpieszonych przez lutową rewolucję rosyjską. Ich dalszą konsekwencją były wspomniane już zjawiska kryzysowe w Tymczasowej Radzie Stanu i w partiach politycznych — tak z orientacji aktywistycznej, jak i pasywistycznej. Nawet Koło Sejmowe (Koło Polskie w Wiedniu i sejm galicyjski) uchwaliło w maju 1917 r. rezolucje, głoszące dążenie narodu polskiego do odzyskania „zjednoczonej, niepodległej Polski, z dostępem do morza“.
Znacznie silniej uwydatniła się ta ewolucja w partiach lewicowych, które stosunkowo najlepiej znały prawdziwe nastroje wśród robotników, chłopów i demokratycznej inteligencji.
Jeśli chodzi np. o robotników warszawskich, to sprawozdanie OKR PPS w Warszawie z pierwszej połowy 1917 r. charakteryzowało ich nastroje następująco: „Linia polityczna ogólnonarodowa, której hołdował cały obóz aktywistyczny, a więc i nasza partia, linia polityki środkowoeuropejskiej [tj. zorientowanej na państwa centralne — H.Z.], w umysłach robotniczych dawno zbankrutowała. Egzekutywa okręgu urządziła kilka większych masówek w fabrykach, wszędzie tam mówcy nasi spotykali się z protestami przeciwko naszemu programowi politycznemu. Rewolucja rosyjska dokonała wreszcie tego dzieła: ugruntowała już zupełnie niechęć do naszego dotychczasowego stanowiska“. Na XIII Zjeździe PPS w Piotrkowie (czerwiec 1917) przyjęto uchwały ostro krytykujące politykę okupantów oraz odrzucające sojusze z partiami prawicowymi. Przede wszystkim jednak Zjazd uchwalił program walki o całkowitą niepodległość Polski, obejmującej wszystkie ziemie polskie, a więc i ziemie zaboru pruskiego (choć uchwały Zjazdu nie wymieniały ich expressis verbis). Oznaczało to zerwanie z aktywizmem. Znacznie wolniej i ostrożniej szła w tym kierunku polityka PPSD Galicji i Śląska Cieszyńskiego pod przewodem Daszyńskiego, który ciągle jeszcze nie mógł wyzwolić się spod wpływu projektów austro-pruskiego rozwiązania kwestii polskiej.
Podobna ewolucja polityczna widoczna była też w postawie innych stronnictw lewicy niepodległościowej, zwłaszcza PSL „Wyzwolenie“. Rada Naczelna tego stronnictwa wysunęła na swym zebraniu na początku lipca 1917 r. w Warszawie postulaty niepodległego państwa polskiego, składającego się z wszystkich ziem polskich, z dostępem do morza, o charakterze demokratyczno-republikańskim, którego najwyższą władzą byłby sejm, wybrany w sposób „najbardziej demokratyczny“. Także w PSL „Piast“ w Galicji pogłębiał się krytyczny stosunek do mocarstw centralnych i aktywizmu.
W parze z tymi przemianami szły próby skonsolidowania nowych porozumień i konstelacji politycznych na mniej lub bardziej zmodyfikowanych podstawach. Wobec rozpadnięcia się wspomnianego wyżej Centralnego Komitetu Narodowego, stronnictwa lewicy niepodległościowej z PPS i PSL „Wyzwolenie“ postanowiły zharmonizować swe poczynania w ramach nowego porozumienia pod nazwą Komisji Porozumiewawczej Stronnictw Demokratycznych. Znacznie dalej szły plany konsolidacyjne Piłsudskiego. Zamierzał on doprowadzić do pewnej koordynacji działań lewicy z siłami prawicowymi zarówno w obozie aktywizmu, jak i w łonie orientacji proalianckiej, tj. przede wszystkim z Międzypartyjnym Kołem Politycznym. Celowi temu miały służyć wąskie porozumienia typu mafijnego, których zadaniem byłoby ustalenie uzgodnionej linii postępowania w gronie czołowych przywódców poszczególnych grup i partii politycznych. Jedno z tych porozumień, tzw. Konwent Organizacji A, grupowałoby przywódców partii lewicowych, drugie — Konwent Organizacji B — przywódców partii prawicowych.
W praktyce udało się zrealizować jedynie — już po aresztowaniu Piłsudskiego — koncepcję Konwentu Organizacji A pod przewodnictwem jednego z najbardziej zaufanych współpracowników Piłsudskiego i działacza PPSD, Jędrzeja Moraczewskiego; pomysł z Konwentem Organizacji B spalił na panewce, gdyż różnice poglądów i ambicji okazały się zbyt duże.
Również z inicjatywy sił prawicowych podejmowano próby konsolidacyjne, skierowane ku partiom centrowym i lewicowym. Ich głównym promotorem była Liga Narodowa (organizacja o charakterze mafijnym). Próby te zakończyły się tylko częściowym powodzeniem, m. in. wciągnięto do Ligi Wincentego Witosa i Włodzimierza Tetmajera z PSL „Piast“, co niewątpliwie przyczyniło się do przejścia tego stronnictwa na pozycje proalianckie i przybliżyło PSL do Narodowej Demokracji.
Tętno życia politycznego w zaborze pruskim po rewolucji lutowej także uległo przyśpieszeniu, ale nadal pozostawało znacznie wolniejsze niż w Królestwie i Galicji. W niemałej mierze był to skutek ciągle jeszcze — mimo endeckiej większości w Kole Polskim w Berlinie — dużego wpływu na opinię publiczną kół klerykalnych i ugodowych. Wprawdzie w wystąpieniach posłów endeckich w Berlinie pojawiły się niejednokrotnie akcenty protestu przeciwko niezmiennie antypolskiej polityce rządu pruskiego, ale mimo to posłowie ci równie niezmiennie aż do roku 1918 głosowali za kredytami wojennymi, zgodnie z życzeniami rządu. Wielką, choć krótkotrwałą karierę polityczną, robił „król prasy polskiej“ na Śląsku — Adam Napieralski. Przeszedłszy całkowicie na stronę ugody i współpracy z rządem niemieckim, cieszył się jego poparciem (politycznym, wykorzystując je do rozwijania swego prasowego koncernu, teraz również na terenie okupowanego Królestwa (gdzie m. in. założył nową gazetę „Godzina Polski“, pierwszą w Polsce „gadzinówkę“).
Zapowiedź jakichś nowych inicjatyw stanowiło powstanie jesienią 1916 r. tajnego Komitetu Międzypartyjnego, w którym dominowali politycy narodowodemokratyczni, stawiającego sobie za cel organizowanie i kierowanie pracą polityczną w zaborze pruskim oraz utrzymywanie kontaktów z innymi zaborami i emigracją. Tu i ówdzie powstawały tajne organizacje niepodległościowe młodzieży. Do ożywienia dążeń niepodległościowych przyczyniły się manifestacje i obchody, związane z narodowymi rocznicami historycznymi, jak np. konstytucji majowej. Okazją do licznych manifestacji patriotycznych stała się śmierć Henryka Sienkiewicza (1916), a zwłaszcza 100 rocznica śmierci Tadeusza Kościuszki (1917).
Koła konserwatywne i wielkoobszarnicze w Królestwie, orientujące się dotychczas w dużej mierze na Rosję carską przeciwko państwom centralnym, zaczęły wykazywać w tym czasie coraz większe skłonności do współpracy z okupantami. W znacznym stopniu odnosiło się to również do Narodowej Demokracji i środowisk jej bliskich.
W sprawozdaniu z końca marca 1917 r. dla austro-węgierskiego c. i k. ministra spraw zagranicznych, hr. O. Czernina, podkreślano silnie odmienność, a nawet przeciwstawność ewolucji postaw politycznych pod wpływem rewolucji lutowej w kołach lewicowych i „mieszczańskich“ w Królestwie Polskim. Jak czytamy w tym sprawozdaniu, „nie obeszło się bez tego, żeby rewolucja rosyjska nie wywarła głębokiego wrażenia także na partiach mieszczańskich, choć w całkiem przeciwstawnym sensie [niż w kołach lewicowych — H. Z.]. Pozostają one — czytamy dalej — pod silnym wrażeniem występujących obecnie tendencji komunistycznych i obawiają się złych następstw tych tendencji dla polskich właścicieli ziemskich w Rosji i dlatego chciałby znaleźć ochronę u państw centralnych“. W tej sytuacji nie było przypadkiem, że gdy jesienią 1917 r. powołały one do życia namiastkę władzy monarszej w postaci trzyosobowej Rady Regencyjnej, w skład jej weszli arcybiskup warszawski Aleksander Kakowski, książę Zdzisław Lubomirski i wielki obszarnik Józef Ostrowski — wszyscy do niedawna związani mniej lub więcej wyraźnie z pasywizmem.
Pogłębiający się w obozie aktywistycznym kryzys polityczny, szczególnie w lewicowych odłamach tego obozu, ujawnił się z dużą ostrością w sierpniu 1917 r. Nawet Tymczasowa Rada Stanu, nie mogąc doczekać się odpowiedzi na swe postulaty, po przekazaniu oddziałów legionowych na powrót w skład armii austro-węgierskiej podała się do dymisji.
Był to jednak przejaw kryzysu nie tylko w łonie aktywizmu polskiego, lecz także w polistopadowej polityce niemieckiej w kwestii polskiej. Pogarszające się położenie wojenno-polityczne mocarstw centralnych, a przede wszystkim umiędzynarodowienie sprawy polskiej po deklaracji prezydenta Wilsona ze stycznia 1917 r. i w wyniku rewolucji lutowej, zmuszało je do uściślenia swego stanowiska. We wrześniu 1917 r. generał-gubernatorzy niemiecki i austriacki ogłosili patenty o „najwyższej władzy państwowej Królestwa Polskiego“, zapowiadające m.in. utworzenie wspomnianej już Rady Regencyjnej (mającej być „wprowadzoną w urzędowanie przez monarchów mocarstw okupacyjnych“) oraz Rady Stanu, czyli czegoś w rodzaju parlamentu. Ważniejsze, że w tymże czasie okupanci postanowili wreszcie przekazać w ręce polskie sądownictwo i szkolnictwo, które w ten sposób po blisko półwieczu rusyfikacji stało się w Królestwie całkowicie polskie. Niezależnie od tego można było obecnie przystąpić do szkolenia kadr administracji państwowej, organizowania i opracowania jej struktur, do prac nad aktami prawnymi, normującymi różne dziedziny życia publicznego itp. Niektóre z tych poczynań, jak np. wypracowanie organizacji, struktury i kompetencji ogniw władzy rządowej, ustroju szkolnictwa i sądownictwa, stały się zalążkiem systemu i aparatu administracji w niepodległej już Polsce. Również opracowane przez komisje Tymczasowej Rady Stanu i ministerstwa w rządach Rady Regencyjnej projekty niektórych przedsięwzięć gospodarczych (np. dotyczących scalenia gruntów rolnych, melioracji, służebności itp.) stały się pożytecznym punktem wyjścia późniejszych działań po odzyskaniu niepodległości.
Wszystko to działo się już w cieniu bezpośredniego zagrożenia klas posiadających przez „bolszewicką anarchię”. Tylko siła niemiecka mogła to zagrożenie odwrócić. To jednak wymagało wspomnianej reorientacji w obozie pasywistycznym, czego znamiennym przejawem był m. in. skład Rady Regencyjnej. Natomiast czołowi przywódcy polityczni orientacji prorosyjskiej i proalianckiej z zespołu KNP, działający bądź w Rosji, bądź już w krajach zachodnich (głównie w Szwajcarii), zaczęli po upadku caratu tym usilniej zabiegać o pozyskanie dla sprawy polskiej rządów mocarstw zachodnich. Zadanie mieli obecnie o tyle ułatwione, że po upadku caratu i po proklamacji Rządu Tymczasowego ks. Lwowa z 30 marca 1917 r., rządy Francji i Anglii nie były już tak skrępowane w sprawie polskiej, jak za czasów caratu. Po Rewolucji Październikowej skrępowanie to było jeszcze słabsze.
W czerwcu 1917 r. rząd francuski podjął decyzję stworzenia u boku armii francuskiej autonomicznej armii polskiej. W sierpniu tegoż roku powstał w Szwajcarii Komitet Narodowy Polski, będący w pewnym sensie kontynuacją polityczną KNP, powstałego jeszcze w 1914 r. w Warszawie. W miesiąc później został on uznany za „oficjalną organizację polską” przez rząd francuski, a nieco później także przez rządy Anglii i Włoch. Wkrótce też przeniósł swą siedzibę do Paryża, gdzie pozostawał do końca swego istnienia, tj. do 1919 r.
Były to kroki o tyle połowiczne, że podejmując je rząd francuski ciągle powoływał się na marcową proklamację rosyjskiego Rządu Tymczasowego, co oczywiście poważnie ograniczało ich polityczny sens i dalszy bieg rozwoju sprawy polskiej uzależniało niejako od aprobaty rządu rosyjskiego.
Tymczasem jednak wybuchła w Rosji nowa rewolucja — Rewolucja Październikowa, która położyła definitywnie kres nie tylko caratowi, ale i wszelkiej innej „białej” Rosji.
Rewolucja Październikowa, otwierając nowy rozdział w dziejach ludzkości w ogóle, szczególne i bezpośrednie znaczenie miała dla krajów środkowej Europy, a zwłaszcza krajów i narodów ujarzmionych przez carat. Olbrzymie znaczenie dla dalszego biegu wojny miał rosyjski przykład wyjścia z wojny przez rewolucję. Jednocześnie w dekrecie o pokoju z 8 listopada 1917 r. rewolucyjna Rosja Lenina proponowała światu zasady, na których miałyby się oprzeć stosunki w powojennym, pokojowym świecie. Miał to być „pokój bez aneksji i kontrybucji” — a więc z przywróceniem wolności narodom ujarzmionym i bez narzucania komukolwiek rujnujących ciężarów ekonomicznych. W innym podstawowym dokumencie Rewolucji Październikowej, w Deklaracji praw narodów Rosji z 16 listopada 1917 r., proklamowano uroczyście „prawo narodów Rosji do swobodnego samookreślenia aż do oderwania się i utworzenia samodzielnego państwa”. Miało to dla Polski szczególne znaczenie. Rewolucyjna Rosja traktowała te hasła i zasady jako jedynie odpowiadające interesom klas i narodów uciskanych. Dowiodła tego w praktyce nie tylko przez rozdział ziemi między chłopów i inne podobne kroki rewolucyjne w kraju, lecz także na arenie międzynarodowej.
Natychmiast po rewolucji Rosja wycofała się z wojny i wszczęła w Brześciu nad Bugiem rokowania o pokój z państwami centralnymi (listopad 1917 — marzec 1918). Domagała się w nich m. in. maksymalnego zagwarantowania praw narodu polskiego — we wszystkich zaborach i okupacjach — do swobodnego wypowiedzenia się o swoim losie. Jednakże Rosja zrewolucjonizowana i wyczerpana wojną była wtedy zbyt słaba, by żądania te móc przeforsować. Co więcej, sama musiała podpisać bardzo niekorzystny dla siebie traktat pokojowy, na mocy którego Niemcy i Austro-Węgry m. in. okupowały Ukrainę i znaczną część Białorusi. Natomiast nie można było zlekceważyć ogromnej siły agitacyjnej i wpływu, jaki hasła i dążenia rewolucyjnej Rosji wywierały we wszystkich krajach, które walczyły, jak Polska, od pokoleń o odzyskanie swej wolności i niepodległości.
Musiały się z tym liczyć największe mocarstwa, zwłaszcza że hasła te — odpowiednio zastosowane i realizowane — mogły przyczynić się poważnie do rozsadzenia od wewnątrz państw centralnych z ich skomplikowaną wielonarodowościową strukturą. Były to momenty, które wpłynęły w pewnej mierze na ogłoszenie również na zachodzie programu, przyświecającego państwom Ententy w ich walce. Sformułował go najpełniej prezydent Wilson w swoim orędziu z 8 stycznia 1918 r. składającym się z 14 punktów (stąd także zwanym w skrócie „14 punktów Wilsona”). W punkcie 13 m. in. opowiadał się za utworzeniem niepodległego państwa polskiego, „które winno obejmować ziemie zamieszkałe przez bezspornie polską ludność, mieć zapewniony wolny i bezpieczny dostęp do morza”.
W zestawieniu z dotychczasową milczącą ostrożnością Ententy w sprawie polskiej był to niewątpliwie ogromny postęp.
Niedaleka przyszłość miała jednak pokazać, że i te sformułowania były wysoce wieloznaczne, co też w czasie konferencji pokojowej odbiło się nader ujemnie na rewindykacjach polskich.
Do spopularyzowania w krajach zachodnich dążeń niepodległościowych i rewindykacji terytorialnych Polski przyczyniała się — jak już o tym była mowa — działalność informacyjno-propagandowa oraz dyplomatyczna Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu. Przypomnijmy też, że przedstawiciele Komitetu, zwłaszcza Dmowski i Paderewski, docierali do rządów i czołowych przywódców mocarstw zachodnich (m. in. do prezydenta Wilsona), informując ich osobiście o postulatach polskich. Zostały one sformułowane również na piśmie w postaci szeregu memoriałów i innych dokumentów (m. in. w obszernym memoriale Dmowskiego z lipca 1917 r. pt. Zagadnienia środkowo- i wschodnio-europejskie), przekazywanych następnie zainteresowanym politykom i dyplomatom Ententy.
Dodajmy od razu, że kontakty te przynosiły nieraz dotkliwe rozczarowania co do rzeczywistego stosunku tych rządów wobec spraw polskich. Ale i te rozczarowania stanowiły swoiście ważny materiał w celu lepszego przygotowania się do zbliżającej się konferencji pokojowej.
Tymczasem wojna ciągle jeszcze trwała, choć po nadejściu wojsk amerykańskich szala zwycięstwa jeszcze wyraźniej przechyliła się na stronę aliantów. Nie przyniosła Niemcom sukcesów wojskowych bezwzględna wojna podwodna, przeciwnie — miała dla nich jak najgorsze następstwa polityczne i moralne w opinii światowej. Jedynie na wschodzie Niemcy zanotowały pewne sukcesy. Mogły tu narzucić młodej i bardzo jeszcze nieokrzepłej władzy radzieckiej warunki najbardziej uciążliwe, gdyż była ona całkowicie zajęta umacnianiem swych pozycji i zaciętą walką ze swymi wewnętrznymi wrogami, popieranymi zresztą zarówno przez państwa centralne, jak i przez zachodnie.
Wśród interwentów antyradzieckich były i korpusy polskie, organizowane przez polskich generałów z armii carskiej spośród służących w niej żołnierzy i oficerów Polaków. Ogólna koordynacja tej akcji znajdowała się w rękach powstałego w czerwcu 1917 r. w Piotrogrodzie Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego (tzw. Naczpolu), którego prezesem był Władysław Raczkiewicz. Tworzenie się oddziałów polskich umożliwił postępujący szybko rozkład armii rosyjskiej. Oddziały te — jak to głosiły ich dowództwa i Naczpol — miały za zadanie obronę ludności polskiej, nie mieszając się przy tym do wewnętrznych spraw Rosji. W rzeczywistości były to najczęściej jednostki, które niejednokrotnie wspomagały rosyjskie siły kontrrewolucyjne.
Dotyczyło to w szczególności I Korpusu Polskiego, który zaczął się organizować w połowie 1917 r. na terenie Białorusi. Spośród trzech polskich korpusów (dwa pozostałe powstały nieco później na Ukrainie i w Besarabii) był to korpus najsilniejszy, liczący ponad 20 tys. oficerów i żołnierzy. Na czele korpusu stał gen. Józef Dowbór-Muśnicki. W styczniu i lutym 1918 r. korpus prowadził niemal regularne walki z oddziałami radzieckimi. Gdy Niemcy zaczęli się w tym czasie posuwać w głąb terytorium radzieckiego, korpus, na podstawie specjalnej umowy między Dowbór-Muśnickim a władzami wojskowymi niemieckimi, zamienił się w swego rodzaju wojsko pomocnicze armii niemieckiej. Nie przeszkodziło to Niemcom rozbroić je w maju 1918 r., gdy wykonało ono już swoje zadania na rzecz Niemców. Mimo wszystko obawiali się oni tolerować większą polską jednostkę zbrojną, o silnych nastrojach antyniemieckich, przede wszystkim ze względów politycznych. W rezultacie izolowany zupełnie, w otoczeniu wrogiej mu ludności białoruskiej, rozpadający się pod wpływem docierającej doń rewolucyjnej agitacji, korpus ten bez walki skapitulował przed Niemcami i przestał istnieć (maj 1918).
Podobny los spotkał pozostałe korpusy polskie na Ukrainie, gdzie zajmowały się one głównie ochroną polskich majątków ziemskich przed niebezpieczeństwem ze strony chłopów. Jedynie II Korpus, dowodzony wówczas przez gen. J. Hallera, przeciwstawił się zbrojnie pod Kaniowem (maj 1918) Niemcom. jednakże wobec przewagi niemieckiej został również rozbrojony. Generał Haller zdołał przedostać się na północ, do Murmańska, a stamtąd do Francji, gdzie — opromieniony chwałą walki z Niemcami — został z ramienia KNP powołany na stanowisko naczelnego wodza tworzonej we Francji armii polskiej.
Ale były w Rosji i takie siły polskie, które udzielały pełnego poparcia rewolucji. Rekrutowały się one także głównie z przebywających w Rosji Polaków, byłych żołnierzy armii carskiej oraz spośród robotników polskich, ewakuowanych w czasie wojny do Rosji. Organizatorami tego poparcia polskich robotników i żołnierzy były komitety SDKPiL i PPS-Lewicy, działające w skupiskach polskich w Rosji. Reprezentację tych sił stanowił powołany przez rząd radziecki Komisariat do Spraw Polskich, na którego czele stanął jeden z czołowych przywódców SDKPiL — Julian Leński-Leszczyński. Wielu Polaków wzięło udział w walce zbrojnej przeciwko oddziałom kontrrewolucyjnym bądź bezpośrednio w szeregach Armii Czerwonej, bądź też w oddziałach polskich w jej skład wchodzących. Niektórzy polscy działacze rewolucyjni odegrali poważną rolę organizatorów władzy radzieckiej na różnych szczeblach — w tym i najwyższych, jak Feliks Dzierżyński przewodniczący Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją (tzw. Czeki).
W warunkach pogarszającej się szybko sytuacji wojskowej, gospodarczej i politycznej państw centralnych również pozycja Rady Regencyjnej i powoływanych przez nią rządów w Królestwie stawała się coraz trudniejsza. Autorytet ich w oczach społeczeństwa polskiego był zawsze znikomy i malał z dnia na dzień. Zresztą same mocarstwa centralne zadały mu ciężki cios polityczny, gdy w toku rokowań o pokój z Rosją Radziecką w Brześciu zawarły w lutym 1918 r. tajne porozumienie z na wpół zbankrutowanym już, nacjonalistycznym rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej, któremu w zamian za dostawy zboża odstąpiły część Królestwa, mianowicie gubernię chełmską. Wywołało to w Polsce powszechne oburzenie nie tylko na państwa centralne, protektorów „niepodległej” Polski, ale i na działającą z ich ramienia Radę Regencyjną.
Jeszcze przed zakończeniem rokowań brzeskich sytuacja w kraju uległa dalszemu zaostrzeniu na skutek coraz bezwzględniejszej eksploatacji okupowanego kraju, mnożących się rekwizycji, bezrobocia, a nawet głodu. Potwierdził to m. in. powszechny strajk robotników Warszawy w styczniu 1918 r., a w ślad za nim podobne strajki we wszystkich większych skupiskach Królestwa. Choć nie wszędzie strajki te przybrały charakter strajków powszechnych, to jednak zamanifestowały w niespotykanej dotąd skali i masowości siłę nastrojów antywojennych, antyokupacyjnych, niepodległościowych, ogarniających klasę robotniczą Polski.
Na ten zapalny grunt padły niby iskry wiadomości o przetargach brzeskich i „odstąpieniu” przez państwa centralne ziem polskich marionetkowemu rządowi ukraińskiemu. Ruch masowego protestu ogarnął Królestwo, całą Galicję i Śląsk Cieszyński. Przybierał postacie różnorodne — poczynając od nowych wielkich strajków, poprzez masowe wiece, pochody, bojkot władz okupacyjnych, zamykanie sklepów itp., a kończąc na sabotowaniu komunikacji kolejowej i krwawych starciach z policją i wojskiem okupacyjnym. Zaostrzały się też poważnie stosunki polsko-ukraińskie w Galicji Wschodniej. Wrzenie ogarnęło w znacznym stopniu wieś. Zebrania protestacyjne odbywały się także w Wielkopolsce, gdzie ponadto zaczął się rozwijać w przyśpieszonym tempie tajny ruch, którego celem było przygotowanie wystąpienia zbrojnego. Skupiał on Polaków powstałej w lutym 1918 r. Polskiej Organizacji Wojskowej, do której napływali głównie harcerze, członkowie „Sokoła”, Polacy z armii niemieckiej. Z pewnym niepokojem patrzył na to powstały w lipcu 1918 r. z inicjatywy polityków endeckich Centralny Komitet Obywatelski nastawiający się na pokojowe przejęcie władzy. Przystąpiono do tworzenia tzw. Straży Obywatelskiej, której zadaniem miała być jednak nie walka zbrojna o niepodległość, ale zabezpieczenie istniejącego porządku.
W tym samym czasie Niemcy i Austro-Węgry przechodziły ciężkie wstrząsy wewnętrzne i niepowodzenia na frontach wojny. W masach ludowych tych krajów narastały fermenty i protesty przeciwko przedłużającej się wojnie, niedostatkom i głodowi. Mimo stosowania drakońskich środków mnożyły się strajki i inne akcje protestacyjne. Wielką rolę w ich organizowaniu odgrywał, powstały jeszcze w 1916 r., „Związek Spartakusa”, a w szczególności czołowy rzecznik walki z wojną i militaryzmem — Karol Liebknecht. Ruch strajkowy w Niemczech przybrał poważne rozmiary już w 1917 r., aby zaostrzyć się znacznie w 1918 r. Olbrzymi strajk w styczniu 1918 r. miał charakter wyraźnie polityczny (był w dużej mierze skierowany przeciwko pokojowi brzeskiemu) i antywojenny. Z różnym nasileniem ruch strajkowy trwał przez cały rok 1918. Także w wojsku dawały się zauważyć objawy znużenia i niechęci do walki, zwłaszcza na froncie wschodnim, gdzie dochodziło do bratania się żołnierzy niemieckich i austriackich z rosyjskimi. Rozpaczliwe ofensywy niemieckie w marcu i sierpniu 1918 r. załamały się po ciężkich stratach.
Wydarzenia na frontach przyśpieszyły bieg wydarzeń politycznych. 29 września 1918 r. Bułgaria, ogarnięta już rewolucyjnymi niepokojami, jako pierwsza wśród państw centralnych zawarła odrębny rozejm z państwami Ententy. Tego samego dnia niemieckie dowództwo wojskowe zwróciło się do Wilhelma II z żądaniem natychmiastowego podjęcia rokowań pokojowych. Nowo utworzony niemiecki „rząd ludowy” (z udziałem socjaldemokratów) i nowy kanclerz Rzeszy, ks. Max von Baden, skierowali 5 października prośbę o rozejm do prezydenta Wilsona. 30 października rozejm podpisała Turcja, a 3 listopada Austro-Węgry. 11 listopada 1918 r. delegacja niemiecka pod przewodnictwem min. Erzbergera udała się do Compiègne w północno-wschodniej Francji i podpisała tam rozejm, podyktowany przez naczelnego wodza wojsk Ententy, marszałka Focha.
Ostatnie tygodnie wojny na ziemiach polskich stały pod znakiem prób i wysiłków, podejmowanych przez siły polityczne różnych kierunków, zmierzających do przejęcia władzy w Polsce, która — w to nikt nie wątpił — już niedługo stać się miała rzeczywiście niepodległa i zjednoczona ze wszystkich trzech zaborów, nie wyłączając pruskiego. Z całą niezbędną jasnością zakomunikował to rządowi i parlamentowi Rzeszy niemieckiej w Berlinie poseł Wojciech Korfanty w swym wystąpieniu w Reichstagu 25 października 1918 r. Polacy domagają się — mówił — „zjednoczonej z wszystkich trzech zaborów Polski z bezpiecznym przystępem do morza, tzn. z wybrzeżem polskim, zamieszkałym przez bezspornie polską ludność”. „Żądamy — mówił dalej — polskich powiatów Górnego i Średniego Śląska, Poznańskiego, Prus Zachodnich i polskich powiatów Prus Wschodnich”.
Tymczasem jednak w Warszawie i Królestwie najbardziej palący był — w oczach działaczy i przywódców politycznych — problem zarysowującej się po odejściu okupantów „próżni politycznej”, problem władzy „leżącej na ulicy”.
Naród polski domagał się pełnej niepodległości — przede wszystkim wypędzenia okupantów — ale oczekiwał także większej sprawiedliwości społecznej, a więc daleko idących przemian społecznych. W jednym z raportów rządu Rady Regencyjnej z początków października 1918 r. charakteryzowano nastroje w społeczeństwie jako „przede wszystkim nienawiści do Niemców”, a wśród chłopstwa ponadto „największej pożądliwości na grunta skarbowe, donacyjne i folwarczne”. Zaspokojenie tej „pożądliwości” miałaby przynieść „rewolucja”, rozumiana zresztą najczęściej w sposób bardzo mglisty i oznaczająca — jak zauważał wspomniany raport — „wszystko: wyzbycie się znienawidzonych rządów okupacyjnych i zabezpieczenie wolnego rozwoju sprawy polskiej w myśl aspiracji maksymalnych i utrwalenie demokratycznych podwalin ustroju państwowego i natychmiastowe ustanie rekwizycji, wprowadzenie wolnego obrotu artykułami żywności, usunięcie spekulacji, zaopatrzenie miast w przedmioty koniecznej potrzeby i podniesienie zarobków i obdzielenie ziemią małorolnych i bezrolnych — cokolwiek jeszcze zamarzyć zdoła wyrobnik lub włościanin, nie wyrosły z nieszczęsnej atmosfery czasów pańszczyźnianych”. Niezależnie od tego, czy i jak rozumiały masy ludowe słowo „rewolucja” — faktem jest, że ze stanem dotychczasowym pogodzić się nie chciały.
W ostatnich tygodniach wojny, gdy władza okupantów praktycznie przestawała już funkcjonować, jedyny względnie zorganizowany aparat władzy znajdował się w rękach Rady Regencyjnej i jej rządu, któremu podlegała m. in. niewielka (ok. 5 tys. ludzi) Polska Siła Zbrojna. Jednakże marionetkowy charakter Rady Regencyjnej i jej społecznie konserwatywne oblicze pozbawiały ją szans na skuteczne działanie, zwłaszcza w czasach tak trudnych i przełomowych, jak jesienne miesiące 1918 r. Niemniej rząd Rady Regencyjnej nie rezygnował i wtedy z prób utrzymania pewnej kontroli nad biegiem wydarzeń i wypełnienia w jakiś sposób powstającej próżni politycznej. Służyły temu celowi wysiłki, zmierzające do oparcia rządu na szerszej podstawie społeczno-politycznej w postaci pozyskania doń ludzi i partii, nie skompromitowanych jawną współpracą z okupantami.
W tym właśnie celu Rada Regencyjna wydała 7 października manifest do narodu polskiego, ogłaszający, iż przyjmuje ona zasady pokojowe 14 punktów Wilsona, w szczególności punkt 13 dotyczący odbudowy niepodległej Polski, a także, że zamierza stworzyć nowy rząd „złożony z przedstawicieli najszerszych warstw narodu i kierunków politycznych”. Apel Rady Regencyjnej przyniósł tylko połowiczny efekt w postaci gotowości opanowanego przez endecję Międzypartyjnego Koła Politycznego do „wzięcia na siebie ciężaru rządów w chwili przełomowej”. Tak powstał 23 października nowy rząd pod kierownictwem przewodniczącego MKP Józefa Świeżyńskiego. Ale i ten rząd nie mógł liczyć na szersze poparcie społeczeństwa. Nie pomógł Świeżyńskiemu także swoisty zamach stanu z 3 listopada wymierzony przeciwko Radzie Regencyjnej. W kolejnym manifeście (wydanym bez porozumienia z Radą) rząd zapowiadał tworzenie „podwalin pod gmach zjednoczonej, wolnej Polski Ludowej”, przy poparciu stronnictw, reprezentujących interesy „ludu pracującego”.
Była to zarazem kolejna próba porozumienia się prawicy z siłami lewicy, zmierzająca — jak to wyjaśniano w kołach zbliżonych do rządu — do zatrzymania „anarchii w Polsce, rodzaju bolszewizmu rosyjskiego”, którego „da się uniknąć tylko przez wciągnięcie do roboty państwowej ludu pracującego”. I ta próba zakończyła się fiaskiem. Mimo to stanowiła znamienne odzwierciedlenie metod i środków, do jakich musiały uciekać się siły polityczne burżuazji w celu utrzymania swych pozycji, jak też odbicie nastrojów, dominujących w masach. W tym sensie nie pozbawiony trafności był późniejszy sąd Piłsudskiego o ludziach, którzy te próby podejmowali: „Jest charakterystyczne, że w tym czasie wszyscy, którzy byli przeciwnikami pewnych słów, nieraz bardzo surowo je sądząc — sami zaczynają te właśnie słowa wypowiadać. Więc mówią o szerokich warstwach pracujących, o konieczności udziału ludu w tym czy innym, o konieczności ludowładztwa — wszyscy przeciwnicy ludowładztwa i warstw pracujących. Dochodzą oni do tego, że nienawidząc tych określeń, spokojnie podpisują te wszystkie słowa w aktach urzędowych”.
2
|
rozdział
drugi |
Wolność zawitała do Polski w ostatnich dniach października i pierwszych dniach listopada 1918 r. Z końcem października zaczął się rozpadać austriacki zlepek narodów, 3 listopada cesarz austriacki Karol I zdecydował się na rozejm i wycofanie się z wojny, w tymże dniu bunt marynarzy niemieckich w Kilonii zapoczątkował rewolucję listopadową w Niemczech, 9 listopada rewolucja ogarnęła Berlin i zmusiła do abdykacji cesarza Wilhelma II, w dwa dni później Niemcy skapitulowały.
Gen. Beseler uciekł z Warszawy. W niemieckich oddziałach okupacyjnych pogłębiał się proces rozprzężenia, który wcześniej już ogarnął oddziały armii austriackiej. Na ulicach Warszawy i innych miast zaczęto rozbrajać żołnierzy niemieckich i austriackich. Czyniła to z wielkim zapałem i satysfakcją przeważnie skupiona w POW młodzież, często uczniowie, nie napotykając na ogół oporu rozbrajanych żołnierzy. Jedynie w warszawskiej Cytadeli i paru innych punktach doszło do ostrzejszych zbrojnych starć.
Wzruszenie i radość z odzyskanej niepodległości zepchnęły w tych dniach na plan dalszy troski i dolegliwości, pod których brzemieniem uginał się naród. „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma »ich«: Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili... Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało. Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek dowiedzieć się, przekonać, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba, na widok polskich policjantów i żandarmów“. Tak pisał świadek wydarzeń, premier i minister Jędrzej Moraczewski. Głęboko i na długo w pamięć współczesnych zapadły te nastroje. Jeszcze w wiele lat później wspominał te chwile inny świadek tych wydarzeń, wówczas 21-letni młodzieniec, Marian Romeyko: „Dzień 9 listopada przyniósł od dawna oczekiwaną przez wszystkich wiadomość: kapitulacja Niemiec. Warszawę ogarnął szał entuzjazmu. Był to pierwszy dzień rozbrajania Niemców, a właściwie mówiąc samorozbrajania [...]. Warszawa poczuła się wolna. Radość wylegających na ulice tłumów była bezgraniczna. Nikomu nie przychodziło do głowy, by w podobnej chwili zajmować się polityką. Umysły wszystkich zajęte były wydarzeniem o kapitalnym znaczeniu: klęska Niemiec [...]. W nocy z 9 na 10 listopada cała Warszawa wyległa na ulice w nieprawdopodobnym podnieceniu. Zapomniano o wszystkich waśniach. Odezwa nowego rządu »lubelskiego« [o czym niżej – H.Z.]. nie znajdowała oddźwięku w szerokich masach. »Warszawka« odkuwała się na Niemcach za trzy i półletni okres okupacji [...]. Tłumy urządzały polowania na Niemców, szukały trofeów”.
Jest zrozumiałe, że w świetle napięć uczuciowych i emocjonalnych, towarzyszących wielkiej chwili dziejowej, jaką w oczach narodu polskiego było odzyskanie niepodległego bytu po 123 latach niewoli oraz zakończenie pełnej cierpień i wyrzeczeń wojny, reakcje tego rodzaju były czymś naturalnym. Niemniej jednak chłodniejsza refleksja pozwalała już wówczas dostrzec, jak wielkie i ważne niewiadome trzeba było wyjaśnić i rozwiązać, aby odrodzone państwo odpowiedziało nadziejom i pragnieniom z jego odrodzeniem wiązanym.
Wśród tych niewiadomych na czoło, jako najważniejsze i najpilniejsze, wysuwały się dwa zasadnicze problemy: kształtu terytorialnego i kształtu ustrojowego państwa.
W końcu 1918 r. zasięg terytorialny powstającego państwa polskiego obejmował tylko tę część ziem polskich, na których faktycznie ustała władza okupantów i zaborców. W praktyce były to ziemie b. Królestwa i Galicji — a i to nie wszystkie. Od wschodu przytykały do Królestwa tzw. obszary etapowe nad Bugiem, pozostające pod władzą administracji wojskowej niemieckiej na wschodzie (tzw. Oberost). W Galicji Wschodniej rozwijał się ukraiński ruch zbrojny, tak że jedynie Lwów pozostawał pod władzą polską, sprawowaną przez Tymczasowy Komitet Rządzący. Na Śląsku Cieszyńskim funkcjonowały władza polska i czeska. Na mocy porozumienia między polską Radą Narodową w Cieszynie a czeskim Narodnim Vyborem z 5 listopada 1918 r. władzy polskiej podlegała część polska, a władzy Narodniego Vyboru część czeska Śląska Cieszyńskiego. Przede wszystkim jednak poza zasięgiem władzy polskiej znajdował się cały zabór pruski. W sumie więc u progu niepodległości powstające państwo polskie obejmowało zaledwie ok. 140 tys. km² i ok. 14, 5 mln ludności. Nie miało ono nigdzie określonych granic, nie było jeszcze zjednoczone z trzech byłych zaborów.
Wbrew nastrojom radości i euforii perspektywy w tej dziedzinie nie przedstawiały się bynajmniej dobrze. Przypomnijmy, że 13 punkt Wilsona, mówiący o utworzeniu niepodległej Polski, obejmującej ziemie „zamieszkałe przez bezspornie polską ludność”, z „wolnym i bezpiecznym dostępem do morza”, wcale nie przesądzał powrotu ziem b. zaboru pruskiego i Górnego Śląska do Polski już choćby dlatego, że germanizowane przez dziesięciolecia ziemie te miały silny niekiedy nalot niemiecki, a urzędowe statystyki niemieckie fałszywie pomniejszały siłę żywiołu polskiego. „Nie należało się bowiem łudzić — pisał na ten temat Marian Seyda — jakoby w Waszyngtonie na kwestię polską tak patrzono, jak to sobie wyobrażało społeczeństwo nasze w kraju i zagranicą.
Przeciwnie, potwierdzały się nasze obawy, że, gdy w Ameryce mówiono o państwie polskim, jego ludności »bezspornie polskiej« i jego »wolnym, bezpiecznym« dostępie do morza, myślano nie o wcieleniu do Polski ziem, dających jej bezpośrednie oparcie o morze, lecz o neutralizacji Wisły”. Potwierdza to w całej pełni koronny świadek tych wydarzeń, Roman Dmowski. We wrześniu 1918 r. spotkał się on z prezydentem Wilsonem, przedstawiając mu stanowisko polskie w sprawach granic. Po rozmowie stwierdzał: „Obawialiśmy się, że sprawa w Ameryce stoi źle, ale nie przypuszczaliśmy, że tak źle, jak się okazało. Sekcja polska Komisji House’ a [jednego z najbardziej zaufanych doradców prezydenta — H.Z.] miała z góry instrukcję, ażeby się ziemiami zaboru pruskiego wcale nie zajmowała. Znaczy to — zauważał dalej Dmowski — że ci, od których instrukcja wyszła, nie mieli wcale zamiaru poruszać na konferencji pokojowej sprawy oderwania ziem Zaboru pruskiego od Niemiec i spodziewali się, że ta sprawa nie przyjdzie wcale pod dyskusję”.
Rozejm w Compiègne z 11 listopada obaw tych bynajmniej nie rozpraszał.
Mimo zabiegów polskich pomijał także całkowicie sprawę zaboru pruskiego. Co więcej, na zasadzie wyjątku przewidywał, że ewakuacja wojsk niemieckich ze wschodu, zagrożonego przez „bolszewizm”, nastąpi w terminie późniejszym, niż z innych obszarów okupowanych, mianowicie „z chwilą — jak to formułował art. XII rozejmu — gdy alianci uznają moment ewakuacji za właściwy, biorąc pod uwagę sytuację wewnętrzną tych obszarów”. W ten sposób w pierwszych, najtrudniejszych tygodniach organizowania się państwa i kształtowania jego granic otaczały je z trzech stron kleszcze niemieckie.
W sposób nie mniej palący domagał się rozwiązania problem kształtu ustrojowego państwa. I w tym wypadku radosny entuzjazm pierwszych dni niepodległości nie mógł przytłumić na dłuższą metę potrzeb i dążeń mas ludowych, w miarę upływu wojny coraz donośniej manifestowanych, a w roku 1918 przybierających charakter zapalny. Powszechna bieda, często głód, brak pracy, spekulacja, niepokój o rozproszone rodziny, głęboka troska o niepewne jutro — wszystko to sprawiało, że ogólna radość z odzyskanej niepodległości mieszała się z niepokojem, nadzieje z obawami, wiara w Polskę wolną i sprawiedliwą z niepewnością, jaka będzie ona naprawdę. Wincenty Witos odnotował w swych wspomnieniach — jeszcze w czasie wojny — swego rodzaju dwugłos chłopski na temat przyszłej niepodległej Polski. Był to najpierw głos polskiego chłopa spod Wadowic, żołnierza austriackiego, któremu — nawet na froncie — wiosenne zmartwychwstanie w przyrodzie przywodziło na myśl zmartwychwstanie swej Ojczyzny. W liście do żony przekazywał jej słowa nadziei, że ta „nasza Polska” także zmartwychwstanie, a wojna rychło się skończy.
„Teraz — pisał — podczas majowego nabożeństwa proście tej Matki Boskiej o zmartwychwstanie dla naszej Polski i jak najrychlejszy koniec wojny”. Nieco później, w czasie swej podróży w pierwszych dniach listopada 1918 r. z Krakowa do Lublina i z powrotem, odnotował Witos głos inny, chłopa spod Brzeska, który nie ukrywał charakterystycznych obaw: „Wiesz co ci powiem, 53 prezesie — mówił — ja też jestem dobry Polak, pragnę całą duszą, by Polska powstała, cieszę się na ten dzień, w którym się to stanie, nie żałuję naszej krwi i ofiar, ale radość moją wciąż mąci obawa, że my dostaniemy własne państwo, ale niewoli się nie pozbędziemy. Tak ja jak i wszyscy chłopi są przekonani, że niewola może być jeszcze większa niż teraz, bo chłopi jeszcze teraz są za głupi, a panów i urzędników będzie za dużo. Byłoby może lepiej, by to nastąpiło później, gdy chłopi zmądrzeją”.
Silne i masowe oparcie miała idea niepodległości w klasie robotniczej. Najbardziej dobitnie wyrażało się ono w sposób pośredni — poprzez coraz bardziej zdecydowane i masowe wystąpienia robotnicze przeciwko rabunkowym rządom okupacyjnym w Polsce. Z czasem, zwłaszcza po rewolucjach rosyjskich, wystąpienia te w coraz większym stopniu przybierały charakter walki politycznej i coraz wyraźniej odbiegały od bezdroży polityki aktywistycznej, którą przez pierwsze lata wojny uprawiało kierownictwo PPS. W parze z tym szła społeczna radykalizacja haseł i dążeń robotniczych, do czego w niemałej mierze przyczyniły się powroty Polaków z rewolucyjnej Rosji. Gdy w listopadzie 1918 r. rewolucja wybuchła i w Niemczech — Polska znalazła się niejako na skrzyżowaniu dróg rewolucji europejskiej, w sensie nie tylko politycznym, lecz także geograficznym. Już w początkach października 1918 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rządu Rady Regencyjnej podnosiło w jednym z raportów — zapewne nie bez przesady — alarm na ten temat. „Położenie, w którym znalazło się Królestwo za sprawą wojny — czytamy w tym raporcie — z samej natury rzeczy i już od samego początku musiało sprzyjać rozwojowi agitacji radykalnej i socjalistycznej [...]. Ale najgwałtowniejszej, bezpośredniej podniety robocie przewrotowej dostarczył dopiero — jak zresztą należało się spodziewać niechybnie — ruch reemigracyjny. Wielotysięczne, dziś już na setki tysięcy obliczać się dające rzesze wygnańcze niosą z sobą do kraju dwie rzeczy groźne i niełatwo dające się opanować: rozprzężenie społeczne, jako dominują cą cechę własną i celową, zorganizowaną agitację przewrotową, jako naleciałość rosyjską [...]. To awangarda przewrotu, bo kraj nie może im dać ani chleba, ani przytułku”. W podobnych nastrojach wracali reemigranci polscy z Niemiec, a także jeńcy rosyjscy lub uciekinierzy z niewoli niemieckiej, śpieszący do domu, by otrzymać kawał ziemi z dzielonych w Rosji obszarniczych majątków. Z pewnością bynajmniej nie wszyscy oni mogli być uważani za świadomą, zorganizowaną „awangardę rewolucyjną”. Nie zmienia to faktu, że stanowili szczególnie podatną glebę dla haseł rewolucyjnych, a zarazem ich świadomych lub nieświadomych propagatorów. Toteż nie jest przypadkiem, że już wtedy wprowadzono w Polsce coś w rodzaju kwarantanny politycznej, określanej w wielu dokumentach urzędowych jako ważniejsza niż kwarantanna sanitarna.
Nawet w dniach listopadowych, w dniach największego patriotycznego napięcia, hasła i dążenia społeczno-wyzwoleńcze nie zeszły z porządku dziennego. W środowiskach robotniczych i wtedy ponawiały się mniejsze lub większe wystąpienia strajkowe, wiece i manifestacje, dochodziło do starć z żandarmerią i wojskiem. W Dąbrowie Górniczej przybrały one postać strajku powszechnego dla poparcia wybranej 8 listopada Rady Delegatów Robotniczych i zakończyły się krwawo. Z punktu widzenia walki o władzę tworzenie Rad Delegatów Robotniczych miało szczególne znaczenie. Wzmagały się też niepokoje na wsi, gdzie problemem najbardziej palącym był chłopski głód ziemi oraz dotkliwy wyzysk robotników rolnych. Również oni już w listopadzie podejmowali strajki, niekiedy o gwałtownym przebiegu. W kołach zbliżonych do Narodowej Demokracji charakteryzowano te nastroje w październiku 1918 r. w słowach pełnych niepokoju (i w swoistej stylizacji): „zauważono już od paru miesięcy, że chłop na wsi w Królestwie przede wszystkim zhardział, że stał się nieszczery wobec duchowieństwa i właścicieli ziemskich, że patrzy spode łba na wszystko, co dworskie, i że w głowach szerokich mas ludowych lęgnie się bezwarunkowo jakaś ukryta myśl zaborcza i destrukcyjna, choć wyraźnie dotąd nie skrystalizowana”. W czasie kampanii wyborczej do Sejmu Ustawodawczego na przełomie 1918/1919 r. „punkt główny — jak wspomina Maciej Rataj — i bodajże jedyny, który obchodził i animował wyborców włościańskich, to było hasło reformy rolnej, nie w jakiejś formie sprecyzowanej, choćby zarysowanej w konturach, lecz jako »ziemia dla tych, którzy na niej pracują«. To wystarczało! O reszcie kandydat nie potrzebował myśleć i mówić, bo go o to nie pytano. Małą niesłychanie rolę w akcji wyborczej odgrywały (także w miastach) zagadnienia konstytucji, choć danie konstytucji państwu było pierwszym celem i zadaniem, dla którego miał się zebrać sejm. Wyborca wiejski kierował się raczej wyczuciem, instynktem, komu można więcej osobiście zaufać, kto nie oszuka i »nie zaprzeda panom«”.
Nastroje w masach robotniczych i chłopskich przenikały różnymi kanałami do wiadomości szerszej opinii publicznej. Sprzyjało to pogłębionej refleksji nad problemami charakteru ustrojowego państwa także w kołach nie związanych bezpośrednio z ruchem robotniczym czy ludowym, czego wyrazem był m.in. pogląd na te sprawy wyrażony na krótko przed końcem wojny w warszawskim „Przeglądzie Porannym”: „Czas najwyższy, aby uświadomić sobie w Polsce, że dotychczasowego ładu utrzymać się nie da. Reforma agrarna i jak najdalej idąca reforma stosunku kapitału do pracy [...] oto dwa naczelne wskazania, które wśród zagadnień społecznych wysunięte być winny”.
Nie był to głos odosobniony. Ale nie brakowało też głosów o jednoznacznie odmiennej wymowie, wymierzonych przeciwko „radykalnym eksperymentom”, nawołujących w tym kontekście do tworzenia „energicznej własnej organizacji”, ostrzegających przed „terrorem zmobilizowanej ulicy” itd. itd. Sygnalizowało to, że wśród ugrupowań zasadniczo zgodnych co do burżuazyjnego charakteru ustrojowego nowo powstającego państwa, istniały jednak poważne rozbieżności co do modelu tego państwa — mniej lub więcej demokratycznego bądź też raczej zachowawczego i klerykalnego.
Walka o kształt terytorialny i ustrojowy państwowości polskiej toczyła się nie tylko na ziemiach polskich. Wyniki tej wałki zależały w dużej mierze od układu sił na arenie międzynarodowej — zwłaszcza gdy chodzi o granice Polski. Najważniejsze było jednak oczywiście to, co działo się nad Wisłą, w szczególności, jakie siły polityczne i jakie koncepcje polityczne brały tutaj górę. Decydujące znaczenie pod tym względem miały zwłaszcza początki niepodległości, które poniekąd wyznaczały koleiny dalszego rozwoju II Rzeczypospolitej.
Pierwsze próby tworzenia władzy polskiej podejmowano jeszcze pod koniec okupacji, na krótko przed kapitulacją Niemiec. Dnia 28 października 1918 r. powstała w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna, składająca się z przedstawicieli stronnictw polskich, działających w Galicji. Stawiała ona sobie za zadanie przejęcie władzy na terenie okupacji austriackiej. W Cieszynie powstała wspomniana już polska Rada Narodowa.
Jeśli chodzi o Królestwo, to szerzące się tu już od pewnego czasu strajki, ruchy chłopskie i inne fermenty społeczne — podobnie zresztą jak w Galicji — sprawiały, że wszelkie próby stworzenia tu rządu o charakterze burżuazyjno-obszarniczym groziły wywołaniem daleko idących komplikacji społecznych. W jeszcze większym stopniu dotyczyło to wysiłków podejmowanych przez skompromitowaną całkowicie Radę Regencyjną. Zdawano sobie z tego sprawę, zwłaszcza w partiach tzw. lewicy niepodległościowej — PPS i PSL „Wyzwolenie”. Od nich to wyszła inicjatywa stworzenia rządu o charakterze lewicowym i zdecydowanie wrogim wobec okupantów oraz ich marionetkowych tworów w rodzaju Rady Regencyjnej i jej instytucji. W ten sposób powstał w nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, na którego czele stanął przywódca PPSD Ignacy Daszyński, a w którego skład weszli również głównie przedstawiciele PPS i PSL „Wyzwolenie”. Kompetentne potwierdzenie tej właśnie genezy rządu lubelskiego dał sam Daszyński, gdy pisał: „Najprostszą było rzeczą dążyć do utworzenia rządu koalicyjnego [podkr. Daszyńskiego — H. Z.]. Ale położenie masy polskiej było w listopadzie 1918 roku takie, że nie można było o czymś podobnym zamarzyć. Dokoła Polski panowała zwycięska rewolucja. Rosja i Ukraina miały już od roku rząd bolszewicki, w Niemczech doszli do władzy najskrajniejsi socjaliści lewicowi (wraz z prawicowymi), na Węgrzech gotowali się do objęcia rządów komuniści. Polskie klasy posiadające skostniały w »pasywizmie«: chłopi, robotnicy i patriotyczna inteligencja znajdowali się w stanie silnego podniecenia rewolucyjnego [podkr. Daszyńskiego — H. Z.]. Objęcie rządu przez kapitalistów miejskich czy wiejskich wywołałoby tak silne fermenty w masach, że rozumiały to nawet konserwatywne społeczne sfery w Królestwie i Galicji i nie szły do rządu”. Odmiennie od PKL w Galicji oraz Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu (o czym niżej), mających charakter władz regionalnych, rząd Daszyńskiego od początku aspirował do roli rządu centralnego, rządu dla całego powstającego państwa polskiego.
Stosunkowo najpóźniej, bo dopiero w połowie listopada, powstał zalążek polskiej władzy rządzącej w Poznaniu w postaci Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej (która wybrana została w grudniu). Naczelna Rada Ludowa stanowiła centralne przedstawicielstwo społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim, włącznie z Górnym Śląskiem i Pomorzem, gdzie jej ekspozyturami były tzw. Podkomisariaty NRL w Bytomiu i Gdańsku. Trzyosobowy Komisariat, w którym dominującą rolę odgrywał Wojciech Korfanty, był instytucją o orientacji zdecydowanie endeckiej, mającej w Wielkopolsce i na Pomorzu szczegól nie szerokie wpływy.
Odrębne miejsce wśród tych zespołów politycznych zajmował Komitet Na rodowy Polski w Paryżu, kierowany — jak już o tym była mowa — przez Romana Dmowskiego i również oparty w zdecydowanej przewadze na Narodowej Demokracji i jej sojusznikach. Nie dysponując możliwościami wykonywania władzy w kraju, KNP miał silną pozycję w zakresie polityki zagranicznej Polski. Aspirował do tego, by być wyłącznym jej reprezentantem na arenie między narodowej, co ułatwiała mu znakomicie tradycja proalianckiej orientacji w czasie wojny i silne poparcie rządu francuskiego. Sprzyjało tym aspiracjom i to, że siedzibą Komitetu był Paryż — miejsce, gdzie zbiegały się wówczas nici polityki międzynarodowej i gdzie miała się odbyć konferencja pokojowa.
Kluczowe jednak znaczenie w walce o objęcie i ukształtowanie władzy w Polsce miały nie czynniki emigracyjne, ale siły i ośrodki działające w kraju, wśród nich zaś te, które działały w Królestwie. Wobec całkowitej już kompromitacji Rady Regencyjnej wchodził tu w rachubę przede wszystkim rząd lubelski. Na jego korzyść przemawiał też niewątpliwie najbardziej radykalny program, sformułowany w manifeście z 7 listopada, ogłaszający m. in. wprowadzenie wszystkich podstawowych swobód demokratycznych, postępowego ustawodawstwa socjalnego z 8-godzinnym dniem pracy na czele, upaństwowienie lasów itp. oraz zapowiadający w dalszej przyszłości przymusowe wywłaszczenie wielkiej własności ziemskiej, upaństwowienie najważniejszych gałęzi przemysłu, wprowadzenie powszechnego, bezpłatnego i świeckiego nauczania itp. Był to w sumie najbardziej radykalny program społeczno-polityczny, na jaki zdobyła się kiedykolwiek niekomunistyczna lewica polskiej demokracji. Była to jednak równocześnie demokracja burżuazyjna. Przeciwstawiając się siłom reakcji społecznej w rodzaju Narodowej Demokracji, lewica ta była też zdecydowanie przeciwna perspektywie rzeczywistej rewolucji socjalistycznej. Zajmowała stanowisko jak gdyby dwufrontowe i w chwilach krytycznych swój główny wysiłek koncentrowała na froncie antyrewolucyjnym. Po latach napisze o tym jeden z czołowych przywódców PPS, Mieczysław Niedziałkowski, iż rząd lubelski „skierował stanowczo, po męsku, nieodwołalnie budownictwo państwowe na szlak demokracji, ściśle mówiąc demokracji parlamentarnej. W Lublinie — pisał — w dniu 7 listopada r. 1918 zadano cios śmiertelny komunizmowi w Polsce”.
W kraju dojrzewała sytuacja rewolucyjna. Wyrażało się to nie tylko w mnożących się strajkach robotników przemysłowych, próbach opanowania przez nich niektórych fabryk czy kopalń i w innych manifestacjach, lecz także w sytuacji na wsi, gdzie już w listopadzie rozpoczęły się masowe strajki robotników rolnych, wypadki wyrębu lasów państwowych. Szczególnym jednak niepokojem napawały burżuazję i obszarnictwo tworzące się licznie od pierwszych dni listopada rady delegatów robotniczych, często nader radykalne, niekiedy na stawione zdecydowanie rewolucyjnie. Pierwsza z tych rad powstała 5 listopada w Lublinie, a wkrótce po niej powstały dalsze we wszystkich większych skupiskach robotniczych, przede wszystkim w Zagłębiu Dąbrowskim, Warszawie, Łodzi i w szeregu innych miast. Z czasem liczba rad delegatów w Królestwie przekroczyła 100. Do najbardziej rewolucyjnych należała Rada Delegatów Robotniczych w Zagłębiu Dąbrowskim, w której przewagę miała SDKPiL i PPS-Lewica (później komuniści). W innych radach przeważali najczęściej delegaci z PPS i innych, mniejszych partii. Jednakże i w tych radach komuniści mieli z reguły poważne wpływy i stanowili najczęściej największą po PPS siłę polityczną. Tak było m. in. w Radzie Warszawskiej. W postaci rad robotnicy polscy stworzyli instrument, który w toku dalszej ewolucji i konsolidacji mógł się stać zaczątkiem centralnej władzy ludu pracującego w skali nie tylko regionalnej, ale i ogólnokrajowej. Zjawiska podobne, choć znacznie rzadziej i na mniejszą skalę, występowały też na wsi, gdzie również — tu i ówdzie — powstawały lokalne władze rewolucyjne spośród robotników rolnych i biedoty chłopskiej.
Dnia 10 listopada przybył do Warszawy, zwolniony przez rząd niemiecki z twierdzy magdeburskiej, Józef Piłsudski. Już od pewnego czasu zabiegi o jego zwolnienie czyniły zarówno Rada Regencyjna, jak i PPS. Na prawicy i na lewicy bowiem zdawano sobie dobrze sprawę z tego, że do opanowania pełnej napięcia sytuacji w kraju potrzebna jest jednostka o dużej popularności w społeczeństwie, zdolna skupić wokół siebie maksimum zaufania możliwie szerokich rzesz ludności.
Piłsudski miał szczególnie wiele danych po temu. Od szeregu lat był silnie związany z ruchem robotniczym, organizował „czyn zbrojny” na rzecz nie podległości w czasie wojny, w końcowym jej okresie stał się przedmiotem represji ze strony okupantów, co Jeszcze silniej podniosło jego autorytet. Miał w kraju rzesze oddanych sobie zwolenników, częściowo już zorganizowanych w szeregach Polskiej Organizacji Wojskowej. Inni działali w różnych partiach i ugrupowaniach politycznych, zwłaszcza spośród tzw. lewicy niepodległościowej. Koordynował te poczynania powołany do życia jeszcze w czasie wojny przez Piłsudskiego wspomniany już tzw. Konwent A. Także ugrupowania i osobistości z prawicy społecznej oczekiwały przybycia Piłsudskiego z radością i nadzieją. Jeden z regentów, ks. Zdzisław Lubomirski, witał go osobiście na dworcu w Warszawie. Z westchnieniem ulgi powtarzał kilkakrotnie: „Wreszcie przyjeżdża, ach, jak to dobrze”. Wyrażał w ten sposób nie tylko swój osobisty pogląd. „Wtedy wszystkie stronnictwa — stwierdzał później — od najskrajniejszej prawicy od lewicy żądały od nas oddania władzy Piłsudskiemu”. Według drugiego regenta, arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego, „Piłsudski był wtedy człowiekiem opatrznościowym [podkr. w oryg. — H.Z.], jedynym, który mógłby stać na czele odradzającej się Polski”. Nawet Narodowa Demokracja, skądinąd zdecydowanie wroga wobec Piłsudskiego, tolerowała go wówczas — świadoma, że był on rzeczywiście „mężem opatrznościowym” burżuazji polskiej w tym trudnym dla niej okresie. Zresztą i zwolnienie Piłsudskiego z Magdeburga przez rząd niemiecki w dużej mierze dyktowały te względy: rządowi Scheidemanna nie mogło być obojętne, czy najbliższy sąsiad na wschodzie będzie krajem socjalistycznym, czy burżuazyjnym i jaki będzie jego stosunek do Niemiec. Do rozproszenia wątpliwości w tej sprawie przyczyniła się na pewno rozmowa, jaką z polecenia rządu niemieckiego przeprowadził z Piłsudskim jeszcze w Magdeburgu 31 października 1918 r. hr. Kessler. W rozmowie tej Piłsudski niedwuznacznie dał do zrozumienia, że po powrocie do Polski będzie przede wszystkim zwalczać niebezpieczeństwo rosyjskie i „bolszewizm”. Powiedział też, że jeśli chodzi o Poznańskie i Pomorze (pomijając zupdnie Górny Śląsk), to „obecne pokolenie Polaków z własnej inicjatywy nie zacznie o to wojny”. Nie mogło to nie wywołać zadowolenia w niemieckich kołach rządowych. Wkrótce Piłsudski został zwolniony i odjechał do Warszawy.
Zaraz po przyjeździe Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu pełnię swej władzy, przede wszystkim w sprawach wojskowych. To samo uczynił Daszyński składając na ręce Piłsudskiego dymisję w imieniu swoim i swego rządu. Pragnął w ten sposób dać „więźniowi z Magdeburga” większą swobodę ruchów w formowaniu nowego gabinetu. Sprawę skomplikowało jednak stanowisko Narodowej Demokracji, która wprawdzie gotowa była — do czasu — tolerować Piłsudskiego na czele państwa, ale nie zamierzała bynajmniej rezygnować całkowicie z udziału we władzy i z wpływu na kształtowanie jego ustrojowego modelu. W związku z tym przeciwstawiła się zdecydowanie zamiarowi powierzenia misji utworzenia nowego rządu ponownie Daszyńskiemu, któremu nie mogła darować niebezpiecznie demokratycznych treści manifestu lubelskiego z 7 listopada. Domagała się, by w nowym gabinecie, pod innym przewodnictwem, znalazło się kilka miejsc — w szczególności resort spraw zagranicznych — dla przedstawicieli „sił narodowych”.
W gruncie rzeczy — jak stwierdza Daszyński W swych pamiętnikach także Piłsudski pragnął rządu koalicyjnego, „lecz i on liczył się z przeszkodami i zdecydował się na rząd ludowy” (podkr. Daszyńskiego). Tylko taki bowiem rząd mógł wówczas, w listopadzie 1918 r. opanować narastające fermenty i załagodzić burzliwe nastroje w masach. W tej sytuacji Piłsudski — acz niechętnie — powołał do życia rząd, zbliżony swym składem i orientują polityczną do rządu lubelskiego (18 listopada 1918). Na czele nowego rządu, który na wzór lubelskiego także nazywał się „rządem ludowym”, stanął przedstawiciel prawicy PPS (i przyjaciel polityczny Piłsudskiego) — Jędrzej Moraczewski.
W porównaniu z rządem lubelskim nowy gabinet stanowił pewien krok w prawo. Kilka ważnych tek ministerialnych objęli w nim „fachowcy”, formalnie bezpartyjni, ale faktycznie bliscy ideologii i poglądom prawicy społecznej. O przesunięciu w prawo świadczył również program nowego rządu, zawarty w manifeście z 21 listopada. W porównaniu z manifestem lubelskim z 7 listopada był on hardziej ogólnikowy, bardziej wygładzony, wycofywał się z niektórych konkretnych przyrzeczeń natury społeczno-gospodarczej zawartych w tamtym dokumencie. Było to następstwo zaleceń Piłsudskiego pod adresem nowego rządu, skierowanych 14 listopada (jeszcze na ręce Daszyńskiego) i głoszących m.in., że jego prowizoryczny charakter „nie dozwala na przeprowadzenie głębokich reform społecznych, które uchwalić może tylko Sejm Ustawodawczy”. W tychże zaleceniach domagał się „zwołania go w możliwie krótkim kilkumiesięcznym terminie”. Z punktu widzenia sprawy wówczas najbardziej zasadniczej, mianowicie walki o charakter ustrojowy państwa, problemy zaakcentowane przez Piłsudskiego miały rzeczywiście podstawowe znaczenie: ustalenie struktury najwyższych władz państwowych, a następnie usankcjonowanie ich i zalegalizowanie przez Sejm Ustawodawczy stanowiło istotny krok na drodze do rozstrzygnięcia walki o charakter nowo powstającego państwa.
Rozumiał to dobrze i Moraczewski, rozumiał zwłaszcza konieczność pośpiechu w działaniu. Już w cztery dni po swej nominacji na prezydenta ministrów (jak wówczas brzmiała godność premiera rządu) przedłożył projekt dekretu o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej, zatwierdzony natychmiast przez Piłsudskiego. Dekret ten ustanawiał m.in. funkcję Tymczasowego Naczelnika Państwa i przekazywał ją w ręce Piłsudskiego. Tytulatura ta nawiązywała do demokratycznych tradycji „naczelnika w sukmanie” — Tadeusza Kościuszki.
Już w tydzień później, 28 listopada, ukazał się dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, a wraz z nim inny dekret Naczelnika Pań stwa, zarządzający przeprowadzenie wyborów 26 stycznia 1919 r.
Dekret o ordynacji wyborczej był pierwszym w dziejach Polski dokumentem, wprowadzającym do polskiego życia politycznego demokratyczne, pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze. Przysługiwało ono wszystkim obywatelom polskim od 21 roku życia, bez względu na pochodzenie, wyznanie, narodowość itp. Prawo głosowania uzyskiwały także kobiety. Dekret o wyborach nakazywał przeprowadzić je na terenach, podlegających faktycznej władzy rządu polskiego w Warszawie. Nie oznaczało to jednak rezygnacji z innych ziem polskich, w tym ziem zaboru pruskiego, włącznie z Górnym Śląskiem i Mazurami. Zostały one również objęte dekretem (podział na okręgi wyborcze, ich numeracja), co wywołało protest rządu niemieckiego. W zestawieniu z dość obojętnym i raczej sceptycznym stanowiskiem Piłsudskiego w sprawie granic zachodnich dekret o wyborach świadczył, że pozostawało ono w wyraźnej sprzeczności z dążeniami nie tylko ogółu społeczeństwa polskiego, lecz także poglądami dominującymi w rządzie polskim i nawet w kołach skądinąd bliskich Piłsudskiemu.
Kilka innych dekretów i zarządzeń rządu Moraczewskiego dotyczyło ważnych i pilnych zagadnień społecznych. Wymienić tu należy przede wszystkim dekret z 23 listopada o 8-godzinnym dniu i 46-godzinnym tygodniu pracy. Należał on do najbardziej postępowych w ówczesnej. Europie aktów ustawodawstwa pracy. Niemałe znaczenie w tej dziedzinie miały też późniejsze dekrety wprowadzające inspekcję pracy oraz inny — o obowiązkowym ubezpieczeniu robotników na wypadek choroby. Próbował też rząd przynajmniej złagodzić najbardziej dokuczliwe plagi chwili — lichwę i spekulację w dziedzinie aprowizacji oraz godzącą w interesy najbiedniejszych i bezrobotnych samowolę kamieniczników w sprawach mieszkaniowych[1].
Posunięcia te i podobne wprowadziły budownictwo państwa na tory demokratyczne i postępowe w sensie demokracji burżuazyjnej. Równocześnie bowiem rząd Moraczewskiego nie żałował wysiłków mających na celu stłumienie lub przynajmniej zahamowanie fermentów rewolucyjnych w kraju. Nie ukrywał tego w swych późniejszych wypowiedziach i sam Moraczewski. Stwierdzał w nich m.in., że „w Warszawie na porządku dziennym było zabieranie fabryk pod zarząd robotników, którzy usuwali poprzednie dyrekcje i zarządy”. Ale — dodawał — „rząd pieniędzy delegacjom robotniczym systematycznie odmawiał, bo ich po pierwsze nie miał, a głównie dlatego, że w ten sposób zmuszał robotników do porzucenia swych zakusów na samodzielne prowadzenie produkcji. Zawsze zbywałem robotników obietnicami [...] ale nie dawałem im ani jednej marki”. Nie zawsze jednak środki tego rodzaju wystarczały. W wypadku ostrzejszych spięć trzeba było uciekać się do siły policyjnej, zwłaszcza że niektóre Rady Delegatów Robotniczych próbowały tworzyć własną egzekutywę zbrojną w postaci tzw. czerwonych gwardii. Dekretem z 5 grudnia rząd rozwiązał organizacje zbrojne o charakterze niepaństwowym i równocześnie utworzył państwową milicję ludową. Ściśle mówiąc, milicja ludowa istniała już w czasach wojny, ale była wtedy czymś w rodzaju wewnętrznej straży bezpieczeństwa w łonie PPS. Przekształcona obecnie w instytucję państwową, nie straciła przez to swego w dużej mierze robotniczego charakteru. Niejednokrotnie milicja ludowa nie pozwalała się użyć przeciwko robotnikom lub wręcz opowiadała się po ich stronie.
W następstwie tych posunięć rząd Moraczewskiego był przedmiotem ostrych ataków zarówno ze strony kół prawicy społecznej, która zarzucała mu jego „czerwony”, „socjalistyczny” charakter, jak i ze strony rewolucyjnej lewicy ruchu robotniczego, uważającej go za rząd „reakcyjny”. Nie oznacza to jednak bynajmniej, ażeby linia polityczna, a zwłaszcza ideologiczna rządu Moraczewskiego przebiegała w równej odległości od pozycji jego przeciwników tak z lewa, jak i z prawa. Oskarżając z pasją siły prawicy za ich polityczną hipokryzję i wstecznictwo, dążył Moraczewski do ograniczenia ich wpływu i znaczenia w życiu publicznym. Nie wykluczał jednak całkowicie współpracy z nimi. Na lewo od siebie widział natomiast przepaść nie do przebycia. Stanowisko to odzwierciedlało niejako dwa oblicza walki o charakter państwa: o jego burżuazyjny lub socjalistyczny ustrój (przeciwko rewolucyjnej lewicy) oraz o jego demokratyczny model w ramach ustroju burżuazyjnego (przeciwko siłom prawicy, reprezentowanej głównie przez Narodową Demokrację i wspieranej niekiedy przez PSL „Piast”).
Przy tego rodzaju nastawieniu misja Grabskiego w Warszawie mogła zakończyć się powodzeniem, tym bardziej że i ze strony Piłsudskiego gotowości do kompromisu, opartego na podobnych motywach, nie brakowało. W szczególności nie ukrywał Piłsudski, że i on jest zwolennikiem rządu koalicyjnego. Rozumiał też pilną potrzebę pomocy materialnej (przede wszystkim w dziedzinie uzbrojenia) i politycznej ze strony Francji, co bez pośrednictwa KNP byłoby niemożliwe. Według Grabskiego, osiągnięto nawet ogólne porozumienie w sprawach polityki zagranicznej i granic wschodnich Polski. Rezultatem tej misji była m.in. zgoda KNP na dokooptowanie do swego składu przedstawicieli Piłsudskiego. Nie podważyło to dominującej roli Dmowskiego i jego przyjaciół politycznych w Komitecie, natomiast niewątpliwie podniosło jego autorytet jako organu reprezentującego obecnie nie tylko jeden nurt polityczny, lecz także rząd i opinię publiczną w kraju.
O ile rozmowy z Piłsudskim przyniosły zatem z punktu widzenia dążeń i celów KNP dobre owoce, o tyle zdecydowanie negatywnie oceniał Grabski rozwój stosunków wewnętrznych w kraju, politykę rządu Moraczewskiego i dążenia PPS. Pocieszano się jednak w KNP, że „rząd socjalistyczny się skompromituje i straci wszelkie wpływy, do czego idzie szybkimi krokami, bo według wiadomości otrzymanych z kraju nie tylko gwiazda Piłsudskiego z dnia na dzień blednie, ale w ogóle wpływ i urok PPS maleją. Eksperyment ten ma jednak to w sobie niebezpieczeństwo — ostrzegał Dmowski — że kraj tym czasem się anarchizuje”. Co więcej, alarmował, grozi niebezpieczeństwo, że w wypadku utworzenia rządu koalicyjnego PPS może przejść do opozycji i „połączy się z bolszewizmem”. Obawy te świadczyły o małym rozumieniu rzeczywistych dążeń kierownictwa PPS, były też charakterystyczne dla ówczesnej propagandy antykomunistycznej jako przykład posługiwania się straszakiem bolszewizmu przy wszelkich okazjach.
W rzeczywistości rząd Moraczewskiego zwalczał zdecydowanie ruch rewolucyjny, a i sam był ostro atakowany przez obie jego partie — SDKPiL i PPS-Lewicę, które wtedy właśnie przygotowywały się do zjednoczenia.
W połowie grudnia 1918 r. powstała jedna, rewolucyjna partia robotnicza — Komunistyczna Partia Robotnicza Polski. Była to jedna z pierwszych partii komunistycznych w Europie i jedna z pierwszych w szeregach powstałej w 1919 r. Międzynarodówki Komunistycznej (III Międzynarodówki), zwanej potocznie Kominternem.
Powstanie KPRP przyniosło zjednoczenie, a w konsekwencji wzmocnienie polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. Programowe uchwały i rezolucje I założycielskiego zjazdu KPRP podkreślały z całą siłą solidarność polskich komunistów z rewolucją rosyjską i rewolucją w Niemczech. Prokłamowały walkę o przeprowadzenie rewolucji socjalistycznej również w Polsce jako pierwsze i naczelne zadanie polskiego ruchu robotniczego. Zapowiadały energiczne poparcie i rozbudowę sieci Rad Delegatów Robotniczych miast i wsi, które powinny się połączyć „w jeden wielki scentralizowany organizm, zdolny do objęcia całej władzy w ścisłej łączności z rządami proletariackimi i Radami Robotniczymi innych krajów”.
KPRP zdecydowanie odcinała się od „rządu ludowego” Moraczewskiego, uważała go za parawan, służący celom burżuazji. W przekonaniu komunistów szkodził on interesom klasy robotniczej, tym bardziej że „otworzyła się era bezpośredniej walki o urzeczywistnienie ustroju socjalistycznego, era rewolucji socjalnej”.
Rewolucja socjalna miała też rozwiązać wszelkie problemy narodowe i po łożyć kres antagonizmom narodowym. Dlatego też za bezprzedmiotowe a nawet szkodliwe uważała KPRP wówczas dążenia do tworzenia niepodległych państw narodowych. „W okresie międzynarodowej rewolucji socjalnej — głosiła jedna z uchwał Zjazdu — burzącej podstawy kapitalizmu proletariat polski odrzuca wszelkie hasła polityczne, jak autonomia, usamodzielnienie, samo określenie, oparte na rozwoju form politycznych okresu kapitalistycznego. Dążąc do dyktatury, do przeciwstawienia wszystkim swoim wrogom swojej własnej rewolucyjnej siły zbrojnej, proletariat zwalczać będzie wszelkie próby stworzenia kontrrewolucyjnej burżuazyjnej armii polskiej, wszelkie wojny o granice narodowe: dla międzynarodowego obozu rewolucji socjalnej nie ma kwestii granic; opiera się on na zasadzie wspólności interesów międzynarodowej klasy robotniczej, wykluczając wszelki ucisk narodowy i usuwając grunt spod wszelkich zatargów na tle narodowym i językowym zarówno w obecnych terytoriach granic, jak w stosunku do rozproszonych tzw. mniejszości narodowych”.
W sposób równie nierealistyczny oceniał I Zjazd także inne składniki ówczesnej sytuacji, w tym zagadnienie znaczenia rewolucji niemieckiej dla Polski, która — zdaniem KPRP — „zmierza z żelazną koniecznością do dyktatury proletariatu, do bezpośredniego urzeczywistnienia społecznego programu rewolucji, zwalczając wszelkie zakusy zahamowania jej za pomocą konstytuanty i parlamentów »ogólnonarodowych«.”. Rewolucyjna Rosja i rewolucyjne Niemcy „wyzwolą — jak to nieco wcześniej formułowała SDKPiL — nie tylko proletariat, lecz Polskę i ludzkość całą!” Stanowisko takie w pewnym sensie mogło demobilizować polską klasę robotniczą, kwestionując potrzebę walki o sprawiedliwe granice z Niemcami. Nie sprzyjało również dążeniom do celów ogólnodemokratycznych (czego wyrazem był m. in. bojkot zbliżających się wyborów do Sejmu Ustawodawczego, często maksymalistyczna postawa w Radach Delegatów Robotniczych, a także na polu taktyki strajkowej itp.). Wiele było w tym stanowisku improwizacji i swoistego rewolucyjnego pośpiechu, nie liczącego się z realiami.
Wpływ rewolucji rosyjskiej i niemieckiej na nastroje robotników w Polsce był niewątpliwie ogromny, ale też napotykał w Polsce specyficzne opory i bariery psychologiczne. Miały one swe korzenie w fakcie, że przykłady rewolucji przychodziły z państw zaborczych, z których do niedawna jeszcze płynęły do Polski jedynie ucisk i prześladowania. Niełatwo było przezwyciężyć narosłe przez wieki uprzedzenia i wrogą niechęć wobec wszystkiego, co płynęło „stamtąd”. Miał rację Lenin, gdy mówił, że w Polsce „straszą robotników tym, że Moskale, Wielkorusi, którzy zawsze Polaków gnębili, chcą wnieść do Polski swój wielkoruski szowinizm, osłonięty mianem komunizmu”. Propagandę antyradziecką ułatwiał fakt, że — z całkowicie różnych przyczyn — tak Niemcy, jak i rząd radziecki zdecydowanie potępiali politykę mocarstw Ententy. Ponadto izolacja polityczna pobitych Niemiec i rewolucyjnej Rosji skłaniała oba te państwa do wzajemnego zbliżenia, co w Polsce niemal automatycznie wywoływało obawy i podejrzenia.
W tych warunkach jedną z podstawowych przesłanek szerokiej recepcji haseł rewolucyjnych w społeczeństwie polskim było umiejętne zharmonizowanie jego dążeń niepodległościowych z dążeniami do głębokich przemian społecznych. Nie można było tego oczekiwać od ugrupowań burżuazyjnych. Ze swej strony część przywódców komunistycznych zbyt głęboko jeszcze tkwiła w luksemburgistowskich tradycjach ujmowania kwestii narodowej, aby uporać się z tym niezwykle trudnym zadaniem, dotychczas jedynie przez Lenina w Rosji rozwiązanym. W rezultacie programowi radykalnych i zasadniczych przeobrażeń społecznych przeciwstawiła burżuazja koncepcję państwa „narodowego” jako antidotum na „powszechną rewolucję społeczną”. W ten sposób koła te usiłowały postawić społeczeństwo przed wyborem między perspektywą socjalizmu antyniepodległościowego lub niepodległości antysocjalistycznej.
W istocie rzeczy była to alternatywa zmistyfikowana, przyjmowana w szeregach klasy robotniczej, a także wśród chłopstwa co najmniej z nieufnością, a nierzadko ze zdecydowanym sprzeciwem. W rozmowie z jedną z delegacji robotniczych premier „rządu ludowego” Moraczewski przyznawał: „Gdybym ja wierzył tak w rewolucję, jak wy [robotnicy — H. Z.] wierzycie, zaprawdę inne podpisywałbym dekrety. Ale nie wierzę w twórczość ani dobroczynność rewolucji”. Również we wspomnieniach i dokumentach z tych czasów (np. I. Daszyńskiego, M. Rataja, S. Łańcuckiego, materiałach z powstań śląskich itp.) spotkać się można niejednokrotnie ze stwierdzeniami i opiniami, mówiącymi, że w tych warstwach społecznych dominowały nastroje i tendencje do skojarzenia lub wręcz utożsamiania Polski niepodległej z Polską „ludową”, z Polską sprawiedliwości społecznej, zrodzoną na gruncie głębokich, rewolucyjnych przemian społecznych i ustrojowych. Niemniej nie należy też lekceważyć rozmiarów zamieszania ideowo-politycznego, wprowadzanego uporczywie do świadomości poważnych odłamów społeczeństwa o rzekomej przeciwstawności socjalizmu i niepodległości.
Wybór był tym trudniejszy, że kierownictwo PPS umiało przystosować się w swych wystąpieniach zewnętrznych do rewolucyjnych nastrojów w masach. Natomiast przywódcy i prasa KPRP niekiedy wręcz demonstracyjnie odcinali się od aspiracji niepodległościowych. Do wyjątków należeli jeszcze komuniści, jak Warski i nieliczni inni działacze, rozumiejący, że sprawa niepodległości narodowej, szczególnie w warunkach polskich tamtych lat, nie może być uważana za jakąś quantité négligeable.
Podobnie miała się rzecz z innym kluczowym problemem owych czasów — z problemem chłopskim i stosunków agrarnych. Komuniści głosili wprawdzie hasło odebrania ziemi obszarnikom, ale nie przewidywali jej podziału między indywidualnych chłopów. Miała ona zostać uspołeczniona. Wynikało to w nie małej mierze stąd, że traktowali chłopów — inaczej niż Lenin — jako warstwę mniej lub więcej reakcyjną. Ograniczało to poważnie ich wpływy na wsi, gdzie interesowali się w praktyce tylko położeniem robotników rolnych.
Tymczasem i wieś me pozostawała poza zasięgiem fermentów społecznych.
Dawały one o sobie znać już w listopadzie, a przybrały jeszcze bardziej na sile i rozmiarach w grudniu. Szczególnie charakterystyczne były wypadki w kilku powiatach w widłach Wisły i Sanu, szczególnie w powiecie tarnobrzeskim. Niezwykle ostre tutaj kontrasty w strukturze posiadania ziemi na niekorzyść chłopów uwypuklały z całą jaskrawością ich krzywdę społeczną i mobilizowały do walki o większą sprawiedliwość w tej dziedzinie. Chłopi próbowali tworzyć własne władze lokalne, tworzyć coś w rodzaju milicji chłopskiej, usiłowali zawładnąć okolicznymi folwarkami, dzielić znajdowany w nich inwentarz, paszę itp. Duży posłuch i autorytet zyskali sobie jako chłopscy przywódcy radykalni działacze, ks. Eugeniusz Okoń i Tomasz Dąbal. Przez szereg tygodni rozwijał się w tych okolicach swoisty porządek ludowo-rewolucyjny, wyróżniający ten rejon kraju spośród innych jako „republikę tarnobrzeską”. Dopiero pod koniec roku 1918 i na początku 1919 udało się władzom za pomocą brutalnych represji zdławić niebezpieczną „anarchię” w „republice tarnobrzeskiej”.
Także w innych rejonach kraju występowały zjawiska podobne, choć na mniejszą skalę. Strajki robotników rolnych były na porządku dziennym w wielu innych powiatach. Przybierały one niekiedy postać „strajków czarnych”, polegających m. in. na zaniechaniu ’obsługi inwentarza żywego i innych prac nie cierpiących zwłoki. Domagano się powszechnie podwyżki płac i deputatów, polepszenia fatalnych warunków mieszkaniowych, skrócenia dnia pracy, wprowadzenia opieki lekarskiej, bezpłatnej szkoły itp. Zdarzały się wypadki napaści na dwory, a zwłaszcza wyrąb lasów. Związek Ziemian, czołowa organizacja właścicieli ziemskich, domagał się użycia wojska przeciwko strajkującym robotnikom. Skarżył się, że „z wielu okolic dochodzą ścisłe wiadomości, że włościanie rąbią lasy państwowe, majorackie i prywatne, a coraz częściej notowane są wypadki uchwał samodzielnego podziału ziemi większej własności”. Szczególnie ostro protestował on przeciwko postępowaniu milicji ludowej, która „jest klęską, od której wszystko złe pochodzi”. Obszarnicy nie ukrywali nadziei, że „przyjdą koalicyjne wojska, rząd obecny ustąpi i wtedy będzie całkiem inny porządek rzeczy”.
Rząd Moraczewskiego nie miał zaufania ani lewicy, ani prawicy, ani w gruncie rzeczy samego Piłsudskiego. Z niemałym trudem udało mu się przełamać opór Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie przeciwko podporządkowaniu się centralnej władzy rządu w Warszawie; nastąpiło to dopiero 31 grudnia 1918 r. To samo uczyniły lokalne władze polskie w Przemyślu i Cieszynie, mianowicie tamtejsze rady narodowe. Był to niewątpliwie ważny krok naprzód na drodze jednoczenia ziem polskich, choć na polu unifikacji administracyjnej poszczególnych byłych dzielnic zaborczych wszystko jeszcze pozostawało do zrobienia.
Nadal nie rozstrzygnięta pozostawała kwestia Lwowa i znacznych obszarów Galicji Wschodniej, zamieszkanych w większości przez Ukraińców. W listopadzie 1918 r. proklamowali oni powstanie Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej, która miałaby objąć ziemie ukraińskie, wchodzące w skład b. monarchii austro-węgierskiej (po rzekę San na zachodzie) z perspektywą złączenia się z powstałą już wcześniej Ukraińską Republiką Ludową (czyli Ukrainą naddnieprzańską) pod rządami tzw. Dyrektoriatu w ramach „Wielkiej Ukrainy”. Oznaczało to wejście w konflikt zbrojny nie tylko z Polską, lecz także utworzoną w grudniu 1918 r. Ukraińską Socjalistyczną Republiką Rad, która również dążyła do zjednoczenia wszystkich ziem ukraińskich, ale pod władzą radziecką.
Już od pierwszych dni listopada rozgorzały gwałtowne walki polsko-ukraińskie we Lwowie (gdzie większość mieszkańców stanowili Polacy). W walkach tych ochotnicze oddziały polskie wyparły jeszcze w listopadzie oddziały ukraińskie, zaprowadzając w mieście władzę polską, sprawowaną przez Tymczasową Komisję Rządzącą. Jednakże na pozostałych ziemiach Galicji Wschodniej walki trwały nadal przez szereg miesięcy.
Ale i na ziemiach podlegających już władzom polskim napięcia nie ustawały. Mimo przeszkód i szykan rozwijał się ruch rad, dochodziło do krwawych starć z manifestującymi robotnikami w miastach i robotnikami rolnymi na wsi. Pod koniec listopada i w grudniu sytuacja pod tym względem wyraźnie się zaostrzyła. I tak w najsilniejszym ośrodku ruchu rewolucyjnego, w Zagłębiu Dąbrowskim, doszło w końcu listopada ponownie do krwawych starć z robotnikami (w których 5 z nich poniosło śmierć), a w parę tygodni później do wielkiego strajku powszechnego. W tym też czasie wysłane z Krakowa do Zagłębia oddziały wojska rozbroiły oddziały zagłębiowskiej „czerwonej gwardii”. Pomnożyły się i zaostrzyły różnego rodzaju wystąpienia robotnicze także w innych ośrodkach robotniczych, a nawet w mniejszych miasteczkach i wreszcie na wsi, jak m. in. w Zamościu i Kozłowie, w pow. płockim. Specyficzny charakter polityczny miała wielka demonstracja robotników Warszawy, na placu Saskim, gdzie protestowali oni przeciwko internowaniu radzieckiej misji Czerwonego Krzyża. W każdym z tych starć padły ofiary w zabitych i rannych.
Coraz ostrzejsze ataki na rząd Moraczewskiego przypuszczały siły prawicy społecznej, w szczególności Narodowa Demokracja. Była to ofensywa tym groźniejsza, że nie ograniczała się do działań i demonstracji politycznych, ale godziła także w gospodarcze podstawy polityki rządowej, nie wyłączając jej najtrudniejszego i najbardziej newralgicznego wówczas odcinka, jakim była aprowizacja miast. „Bogaci — pisał później Moraczewski — odmawiają płacenia podatków, bojkotują pożyczkę państwową, wprowadzają sabotaż na wszystkich polach gospodarki państwowej, uprawiają lichwę artykułami codziennej potrzeby, sprzedają i wywożą żywność za granicę”.
Siły te podejmowały też coraz śmielsze wystąpienia polityczne, mające na celu zahamowanie przemian demokratycznych. Przeciwstawiały się nawet przeprowadzeniu wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Niespokojne o ich wynik proponowały, by zamiast Sejmu powołać do życia Naczelną Radę Narodu Polskiego, w której zasiedliby wyznaczeni przez poszczególne partie (z wyjątkiem komunistycznej) delegaci. Ostro atakowano politykę kadrową rządu i jego poszczególnych członków, w tym zwłaszcza min. Thugutta („polskiego Robespierre’a”), uważanego wielce przesadnie za najbardziej „czerwonego” z ministrów. (Bardzo dogodnym punktem zaczepienia do tych ataków, obliczonych na wywołanie „patriotycznych” emocji, było zarządzenie Thugutta, nakazujące usunięcie korony z orła na godle państwowym, m. in. także w pierwszych seriach polskich znaczków pocztowych tego czasu.)
„Przeglądem sił prawicy” — jak to określił jeden z poufnych raportów dla rządu — stał się przyjazd do Warszawy 1 stycznia 1919 r. Ignacego Paderewskiego, wielkiego artysty i patrioty, związanego politycznie z Komitetem paryskim Dmowskiego. Przyjazd ten stał się bowiem okazją do wielkich manifestacji, wymierzonych swym ostrzem przeciwko rządowi Moraczewskiego i popierającym go siłom lewicy.
Skrajne koła endeckie, a także niektóre organizacje prawicowe o charakterze ekstremistycznym, jak Towarzystwo „Rozwój”, Konfederacja Narodu itp., uznały, że nadszedł czas ostatecznej, zbrojnej rozprawy z „rządami ludowymi”. Próbę zamachu na rząd przeprowadzono w nocy z 4 na 5 stycznia przy poparciu części wojska. Przygotowali go i kierowali nim płk Marian Januszajtis, Tadeusz Dymowski, ks. Eustachy Sapieha, Jerzy Zdziechowski i inni sympatycy endecji. Mimo aresztowania kilku ministrów (m. in. Moraczewskiego, Thugutta i Wasilewskiego) zamach skończył się żałosnym, ośmieszającym zamachowców fiaskiem. Wojsko w zdecydowanej większości stanęło za Piłsudskim, który zamachowców surowo skarcił... i zwolnił. Także rząd nie pociągnął zamachowców do odpowiedzialności. Toteż mimo operetkowego charakteru zamachu i jego niepowodzenia podważył on nie tyle pozycje polityczne sił, któremu patronowały, ile niezdolnego do energicznego działania, ślamazarnego rządu. Miarę zawodu i rozczarowania dopełniło to, że on sam (na życzenie Piłsudskiego) podał się 16 stycznia 1919 r. do dymisji. Fakt, że uczynił to na dziesięć dni przed wyborami do Sejmu Ustawodawczego, był interpretowany powszechnie jako kapitulacja lewicy przed prawicą. Stanisław Thugutt, którego dymisja rządu zaskoczyła poza Warszawą, potraktował to — jak pisze — podobnie: „ustępować na kilka dni przed wyborami znaczyło tyleż, co pewna przegrana”.
Trudności w stosunkach wewnętrznych ważyły na pozycji rządu Moraczewskiego najciężej, spychając na plan dalszy problemy międzynarodowe. Jednakże i one wywierały na nią swój ujemny wpływ, choć w sprawach polityki zagranicznej rząd niewiele miał do powiedzenia. Dominującą rolę na tym polu odgrywał Komitet paryski Dmowskiego, a w kraju — osobiście Piłsudski. W praktyce minister spraw zagranicznych w rządzie, Leon Wasilewski, otrzymywał instrukcje w tej dziedzinie nie od premiera i rządu, lecz od Piłsudskiego, z którym łączyły go bliskie stosunki osobiste.
Już w pierwszych miesiącach niepodległości stanęły przed Polską zagadnienia, których rozstrzygnięcie miało znaczenie nie tylko doraźne, ale niejedno krotnie wprowadzało Polskę na tory rozwiązań długofalowych i w ten sposób przesądzało lub przynajmniej przygotowywało przesłanki do kształtowania się pewnych generalnych kierunków i koncepcji polskiej polityki zagranicznej.
Wśród zagadnień najbardziej zasadniczych na czoło wysuwała się kwestia miejsca Polski w Europie, w szczególności jej rola w podstawowym konflikcie epoki, jakim. była walka świata imperialistycznego z siłami rewolucji, która w ślad za Rosją ogarniała i inne kraje Europy. Polska, jako bezpośredni sąsiad rewolucyjnej Rosji, musiała sprecyzować swe stanowisko wobec niej jaśniej i rychlej niż większość innych państw. Dobrosąsiedzkiemu uregulowaniu stosunków z rewolucyjną Rosją sprzyjały kolejne·jej posunięcia o szczególnej wadze politycznej dla Polski. Jeszcze przed zakończeniem wojny — 29 sierpnia 1918 r. — rząd radziecki wydał dekret o anulowaniu traktatów rozbiorowych rządu carskiego z Prusami i Austrią jako sprzecznych „z zasadą samookreślenia narodów i rewolucyjnym poczuciem prawnym narodu rosyjskiego, który uznał niezaprzeczone prawo narodu polskiego do niepodległości i jedności”. Wkrótce po Compiègne uczynił dalszy ważny krok w tym kierunku, anulując także postanowienia traktatu brzeskiego, uważanego przez Niemcy za podstawę prawną okupacji niemieckiej na wschodzie, na terenach Oberostu. Rychło jednak miało się okazać, że nie wpłynęło to na stanowisko rządu Moraczewskiego — czy raczej stanowisko Piłsudskiego — w sprawach jego polityki wschodniej.
Tymczasem stosunki z Rosją Radziecką determinowały w dużej mierze także charakter powiązań i zależności Polski od innych krajów, przede wszystkim od Ententy i zwłaszcza Francji, traktującej Polskę m. in. jako narzędzie swych antyradzieckich planów na wschodzie Europy. Nie pozostawiał co do tego wątpliwości poufny memoriał, przygotowany dla rządu francuskiego (prawdopodobnie przez francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych) z dnia 20 grudnia 1918 r., w którym pisze się m. in.: „Polska jest obecnie niezbędnym ekranem między bolszewizmem rosyjskim i rewolucją niemiecką. Jest ona [Polska] jednym z solidnych ogniw kordonu sanitarnego, który trzeba rozciągać wokół Rosji chorej i niosącej zarazę. Nie skończymy z bolszewizmem inaczej jak tylko wtedy, gdy będziemy mogli oprzeć się na Polsce i posłużyć się jej armiami”.
Polityka Polski na wschodzie determinowała w nie mniejszym stopniu także ułożenie się jej stosunków z drugim wielkim sąsiadem, z Niemcami, w szczególności sprawę odzyskania ziem zaboru pruskiego i granic zachodnich budującego się państwa polskiego. Wszystkie te skomplikowane i ważne zagadnienia stanęły na porządku dziennym w całej swej rozciągłości i konkretności nieco później — szczególnie w związku z mającą się niedługo zebrać konferencją pokojową w Paryżu. Niemniej już za czasów rządu Moraczewskiego, trzeba było podejmować określone decyzje, których implikacje nie pozostawały bez wpływu na charakter i kierunki ogólnej orientacji polskiej polityki zagranicznej w niedalekiej przyszłości.
I tak np. już wtedy podjął Piłsudski zasadnicze decyzje w sprawie przygotowania ekspansji na wschód, do czego wstępem miałoby być stworzenie pewnych faktów dokonanych na Litwie. Nie sprzyjało to oczywiście unormowaniu stosunków z Rosją Radziecką. Co więcej, w celu uregulowania sprawy ewakuacji wojsk niemieckich z tych terenów Piłsudski i rząd Moraczewskiego postanowili nawiązać stosunki dyplomatyczne z Niemcami. Nastąpiło to w zaledwie tydzień po ich kapitulacji i ustaniu okupacji niemieckiej ziem polskich. Niemcy były pierwszym i wówczas jedynym państwem, z którym Polska tego rodzaju stosunki nawiązała. Wywołało to w Warszawie oburzenie tak powszechne i gwałtowne, (dochodziło np. do manifestacji ulicznych przed tymczasową siedzibą posła niemieckiego), że już w niecały miesiąc później niefortunny poseł niemiecki hr. Kessler (ten sam, z którym Piłsudski uspokajająco rozmawiał przed swym zwolnieniem z Magdeburga) musiał opuścić swą placówkę dyplomatyczną w stolicy Polski. Miało to swe reperkusje polityczne także za granicą, szczególnie we Francji, gdzie — jak pisał w liście do Piłsudskiego jeden z jego sympatyków - „uchodzi Pan powszechnie [podkr. w oryg. - H.Z.] za germanofila”.
Natomiast atmosfera naplęcia towarzyszyła rozwojowi ciągle nieuregulowanych stosunków polsko-radzieckich. Za „brutalne łamanie prawa międzynarodowego” uznał rząd polski aresztowanie w Moskwie byłego przedstawiciela Rady Regencyjnej (traktowanej przez rząd radziecki jako administracyjny „organ okupacji niemieckiej”). Protestował też przeciw zajęciu przez wojska radzieckie części Litwy i Białorusi (Mińszczyzny). Szczególne jednak zaognienie wniosło w stosunki polsko-radzieckie internowanie misji radzieckiego Czerwonego Krzyża pod przewodnictwem wybitnego polskiego działacza komunistycznego, Bronisława Wesołowskiego, a następnie jej odstawienie do granicy, gdzie tuż przed jej przekroczeniem została ona — z wyjątkiem jednego jej członka — wymordowana.
Wszystko to obciążało położenie międzynarodowe Polski dodatkowymi komplikacjami i sprawiało, że już od samego zarania niepodległości było ono nie mniej trudne niż sytuacja wewnętrzna nowo powstałego państwa. Rząd polski nie mógłby stawić skutecznie czoła tym trudnościom bez pomocy politycznej, gospodarczej i wojskowej z zewnątrz. Jedynym jej źródłem w ówczesnych warunkach politycznych na arenie międzynarodowej mogła być tylko Francja. Rozumiał to i Piłsudski. Był to niewątpliwie ważny, dodatkowy bodziec, skłaniający Naczelnika Państwa do utworzenia rządu koalicyjnego oraz porozumienia z KNP w Paryżu. Zdawał sobie sprawę, że „więcej niż kiedykolwiek jesteśmy zależni od Aliantów. Dziś są oni panami sytuacji jako zwycięzcy. Granice Polski zależne są wyłącznie od nich. Musimy nie tylko liczyć się z nimi, ale jeśli już nie schlebiać, to mieć na uwadze ich prestiż, zwłaszcza prestiż Francji”. Przypieczętowywało to rezygnację z rządu Moraczewskiego. „Kwestia pomocy Ententy — stwierdzał Piłsudski przy innej okazji — stała się sprawą najbardziej palącą i stąd konieczność gabinetu Paderewskiego, przez którego, jak liczę, pomoc ta będzie mogła być uzyskana [...] chciałem za cenę gabinetu fachowego uzyskać zgodę z Komitetem Paryskim”.
Rząd Ignacego Paderewskiego objął władzę 16 stycznia i pozostawał u steru państwa do końca listopada 1919 r. W nowym gabinecie prezydent ministrów Paderewski został ponadto ministrem spraw zagranicznych, natomiast Stanisław Wojciechowski — późniejszy prezydent Rzeczypospolitej — ministrem spraw wewnętrznych. Ministrowie w nowym gabinecie w większości nie należeli do partii politycznych, ale swymi sympatiami skłaniali się przeważnie ku orientacji, którą można by określić jako centro-prawicową.
Powołanie rządu Paderewskiego złagodziło nieco antagonizm między obozem piłsudczykowskim a Komitetem Narodowym Polskim. Orientacja polityczna Paderewskiego, a także niektóre jego cechy charakterologiczne sprzyjały odegraniu przezeń roli swego rodzaju mediatora. Paderewski, choć związany ideologicznie i politycznie z KNP i w ogólności z nurtem narodowodemokratycznym (lub raczej chrześcijańskodemokratycznym), odnosił się niekiedy dość krytycznie do poczynań Dmowskiego. Jednocześnie był człowiekiem stosunkowo łatwo ulegającym nastrojom chwili i emocjom. Silna indywidualność Piłsudskiego sprawiała, że „książę pianistów” poddawał się jej w wielu istotnych sprawach i niejednokrotnie ptzyjmował za swoje życzenia i poglądy Naczelnika Państwa.
Niemal automatycznym następstwem stworzenia nowego rządu było oficjalne uznanie Polski, jeszcze w ciągu stycznia i lutego 1919 r., przez wielkie mocarstwa. Nastąpiło też, jak już wspomniano, rozszerzenie składu KNP, co z kolei wyjaśniło i uregulowało jego pozycję na mającej się w najbliższym czasie rozpocząć konferencji pokojowej w Paryżu.
Przede wszystkim jednak należało przeprowadzić rozpisane już wybory i uporządkować strukturę najwyższych władz państwowych.
Wybory odbyły się 26 stycznia 1919 r. na razie tylko na obszarze b. Królestwa i Galicji Zachodniej. Na obszarze tym wybrano ogółem 296 posłów (z czego 70 z Galicji). W kilku okręgach przeprowadzono je w miesiącach późniejszych, w Wielkopolsce, w okręgach białostockim i bielskim dopiero w czerwcu. Za przedstawicieli ludności terenów, na których wybory nie mogły się odbyć (jak Pomorze, Górny Śląsk. Galicja Wschodnia), uznano tymczasowo posłów polskich wybranych w ostatnich wyborach do parlamentów państw zaborczych. Ogółem w Sejmie Ustawodawczym zasiadało w czerwcu 1919 r. 394 posłów, w tym 359 nowo wybranych.
Frekwencja wyborcza była na ogół wysoka. Wyjątkowo tylko spadała po niżej 60%, przeważnie obracała się w granicach 70-80% uprawnionych do głosowania.
Wbrew swoim obawom największy sukces odniosła Narodowa Demokracja, na której listy padło w Królestwie 45, 5% głosów, a w Wielkopolsce (w czerwcu) nawet 97%; jedynie w Galicji, gdzie z dawien dawna silne pozycje posiadał ruch ludowy, miała wyniki słabsze (10, 5%). W mocno rozbitym ruchu ludowym stosunkowo najlepsze wyniki osiągnęły PSL „Piast” — ale tylko w Małopolsce (34%) — i PSL „Wyzwolenie” w Królestwie (22%). Niewątpliwą porażkę przyniosły wybory PPS, która w Królestwie uzyskała tylko 8, 7%, a w Małopolsce (PPSD) — 17, 9%. Mniejszości narodowe, przede wszystkim żydowska, uzyskały ok. 12% głosów. Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, wychodząc z założenia, że wybory do parlamentu „burżuazyjnego” stoją w sprzeczności z dążeniami rewolucyjnymi, zaleciła bojkot aktu wyborczego, co jednak nawet w środowiskach robotniczych nie spotkało się z szerszym odzewem.
W sumie były to — w świetle nasilających się wówczas fermentów społecznych i licznych przejawów radykalizacji — wyniki dość zaskakujące, szczególnie jeśli chodzi o głosy na listy Narodowej Demokracji i PPS. Analizując przebieg i wyniki wyborów Henryk Jabłoński zwraca m. in. uwagę na fakt, że w warunkach ówczesnych siły prawicy, zwalczając wszelkimi sposobami ruch rewolucyjny, „musiały w dalszym ciągu tolerować pewne hasła demokratyczne, a nawet same nimi się posługiwać”. Potrafiły wyzyskać nie tylko dążenia i obawy drobnomieszczaństwa, ale także „np. tradycję endeckiej pracy oświatowej na wsi oraz wpływ kleru”. Jak wynika z innych źródeł, wpływy duchowieństwa oddziaływały zwłaszcza bardzo silnie na postawę wielkiej masy nowych wyborców — kobiet, szczególnie na wsi. Wśród robotników i w miastach rozczarowanie budziły niezdecydowanie i kapitulacyjne tendencje w łonie kierownictwa PPS, ujawnione niedwuznacznie w okresie zamachu Sapiehy — Januszajtisa. Wreszcie — rzecz może najważniejsza — dała o sobie znać olbrzymia przewaga materialna i organizacyjna ugrupowań burżuazyjnych, m. in. na polu prasy, propagandy i innych form agitacji przedwyborczej.
Postawami wyborców, którzy w ogromnej większości po raz pierwszy w życiu wyrażali w ten sposób swą wolę polityczną, rządził często przypadek wyrosły z dezorientacji. To samo zresztą powiedzieć można o niemałej części wybranych posłów, rozproszonych w kilkunastu klubach poselskich. Ich mnogość tłumaczyła się nie tyle zróżnicowaniem ideologicznym czy politycznym, ile grą ambicji personalnych, nieraz zawiści, prowadzących często do rozłamów w klubach, secesji i ogólnej płynności układu sił politycznych w sejmie. Ucierpiała na tym najbardziej Narodowa Demokracja (występująca pod nową nazwą Związku Ludowo-Narodowego), której początkowy stan posiadania mandatów poselskich w Sejmie Ustawodawczym (36%) stopniał do końca jego kadencji prawie o połowę (19%), oraz PSL „Wyzwolenie” (z 15% do niecałych 6%). Płynność układów w sejmie poważnie hamowała i utrudniała jego pracę, wpływała też ujemnie na stabilność rządów i w ogólności stosunków w państwie w początkach jego niepodległości. W gabinecie Paderewskiego w ciągu niecałych 11 miesięcy jego urzędowania prawie wszystkie kluczowe resorty miały co najmniej po dwóch lub trzech ministrów.
Na jednym z pierwszych posiedzeń, 20 lutego I9I9 r., Sejm Ustawodawczy podjął uchwałę o strukturze i hierarchii najwyższych władz państwa, powierzającą Józefowi Piłsudskiemu dalsze sprawowanie urzędu Naczelnika Państwa. Uchwała ta, potocznie zwana „małą konstytucją”, odzwierciedlała wyraźnie dążenia i obawy najsilniejszego wówczas w sejmie ugrupowania — Związku Ludowo-Narodowego. Jego przywódcy zdawali sobie sprawę, że władza w państwie, ciągle wstrząsanym ostrymi fermentami społecznymi, nie może się jeszcze obejść bez lewicowej „barwy ochronnej”, którą mimo wszystko lepiej zapewniało nazwisko byłego przywódcy PPS i lewicy niepodległościowej niż któregokolwiek wodza z prawicy. Równocześnie jednak pragnęła ona roztoczyć nad Piłsudskim możliwie wszechstronną kontrolę, zwłaszcza nad jego polityką w sprawach wojskowych i zagranicznych, a także w ważnych i pilnych sprawach personalnych (np. obsada zagranicznych placówek dyplomatycznych, najwyższych stanowisk w tworzącej się armii itp.). Dlatego też „mała konstytucja” przekazywała Naczelnikowi Państwa w gruncie rzeczy funkcje przede wszystkim reprezentacyjne. natomiast rzeczywistą władzę koncentrowała w ręku premiera i rządu, z kolei bardzo silnie uzależnionych od sejmu i jego marszałka (którym został jeden z czołowych przedstawicieli narodowodemokratycznej prawicy, Wojciech Trąmpczyński).
Oblicze polityczne nowego rządu (a poniekąd i sejmu) oraz jego plany na najbliższą przyszłość odzwierciedlało w sposób charakterystyczny programowe exposé Paderewskiego, wygłoszone 20 lutego. Przeplatały się w nim słowa uwielbienia dla mocarstw Ententy z silnymi akcentami antyradzieckimi, egzaltowane, ogólnikowe zapowiedzi „polepszenia losu robotnika naszego”, oraz dania ziemi „ludowi naszemu piastowemu” z oskarżeniami pod adresem „garstki wichrzycieli porządku publicznego”, odpowiedzialnej jakoby za trudności aprowizacyjne. Równocześnie. premier pomijał palącą sprawę reformy rolnej, zalecał ufne oczekiwanie na „sprawiedliwy wyrok konferencji pokojowej” w sprawie polskich granic zachodnich, „wichrzycieli” dostrzegał tylko na lewicy itd. itd. Był to w sumie obraz rzeczywistości polskiej mocno zniekształcony, obraz, który — jak to niedawno wykazał zamach na rząd Moraczewskiego, a w niedalekiej przyszłości wykazać miała konferencja pokojowa w Paryżu — fałszywie orientował kierunki polskiej polityki tak zagranicznej, jak i wewnętrznej.
Wkrótce po uchwaleniu „małej konstytucji” sejm uchwalił ustawę o poborze rekruta do armii, której młode państwo właściwie niemal nie posiadało. Jednakże formułowane w toku dyskusji sejmowej przez przedstawicieli różnych klubów poselskich motywacje wniosku wskazywały jednoznacznie, że tworzące się siły zbrojne miały służyć przede wszystkim ekspansji na wschód. Piłsudski, główny jej promotor, dążył równocześnie do tego, by trzon kadrowy armii stanowili oddani mu oficerowie i żołnierze z legionów i POW.
Stwarzało to jeszcze jedną płaszczyznę konfliktów z Narodową Demokracją, która wolała w tej roli widzieć oddane sobie kadry i oddziały tzw. armii błękitnej (od koloru mundurów) pod dowództwem gen. Józefa Hallera. Liczyła ona około 50 tys. żołnierzy, dobrze wyszkolonych i uzbrojonych, ale ciągle jeszcze przebywała we Francji. Przyjazd tej armii do Polski budził niepokój rządu niemieckiego, który m.in. nie dopuścił, by powróciła ona do kraju drogą morską przez Gdańsk (w obawie, aby jej przemarsz przez Pomorze nie doprowadził tam do wybuchu powstania polskiego lub wręcz przyłączenia tej dzielnicy do Polski). W rezultacie dopiero w kwietniu, maju i czerwcu 1919 r. armia Hallera wróciła do kraju transportami kolejowymi przez Niemcy. Ale i wtedy jeszcze nie od razu została ona włączona do armii, tworzonej przez Piłsudskiego. W niemałej mierze było to wynikiem oporów endecji, uważającej „armię błękitną” za jeden ze swych ważnych atutów politycznych w walce z Naczelnikiem Państwa. Sprzyjał temu fakt, że podlegała ona jeszcze po powrocie do Polski naczelnemu dowództwu i rządowi francuskiemu, a 60% korpusu oficerskiego — zwłaszcza na wyższych szczeblach dowodzenia — stanowili oficerowie francuscy. Ostatecznie dopiero w październiku armia Hallera stała się w pełni częścią składową armii polskiej, podporządkowaną polskiemu naczelnemu dowództwu, tj. Piłsudskiemu.
Innym ważnym składnikiem budowanej przez niego armii miałaby się stać tzw. armia wielkopolska pod dowództwem gen. Dowbora-Muśnickiego, b. dowódcy II Korpusu Polskiego spod Mińska i Bobrujska. Jednakże i ta armia, również zresztą całkowicie podporządkowana wpływom politycznym endecji, nie mogła na razie wejść w skład ogólnopolskiej armii narodowej. Właśnie wtedy bowiem toczyła ciężkie boje z Niemcami w powstaniu wielkopolskim (o czym niżej). Zresztą rząd nie dysponował wówczas dostatecznymi zasobami uzbrojenia, umundurowania i innego wyposażenia. Nie zdołał też jeszcze zorganizować należytej sieci administracji wojskowej. Wszystko to sprawiało, że mimo wysiłków i widocznego pośpiechu w tej dziedzinie budowa nowej i silnej armii polskiej musiała potrwać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
Zebranie się Sejmu Ustawodawczego i uchwalenie małej konstytucji stanowiło ważny etap budowy państwa, a także istotną cezurę w walce o jego ustrojowy charakter. Wyniki wyborów umocniły ugrupowania burżuazyjne w przekonaniu, że niezależnie od dzielących je sprzeczności i konfliktów, generalna linia polityczna przez nie reprezentowana jest aprobowana przez większość społeczeństwa, Wyłonienie Sejmu Ustawodawczego w powszechnych wyborach oznaczało niejako legalizację charakteru ustrojowego i struktury państwa przez najwyższy, suwerenny jego organ.
Wszystko to jednak nie dawało podstaw do wniosku, iż zapadły już w tych sprawach ostateczne rozstrzygnięcia, że walka o kształt ustrojowy, a zwłaszcza terytorialny państwa jest już zakończona. Zarówno wewnątrz kraju, jak i na arenie międzynarodowej rozwijały się ważne wydarzenia i trudne procesy, których ostateczne rezultaty niełatwo było przewidzieć.
Najważniejsze zadania na polu gospodarczym i społecznym, przed jakimi w połowie listopada 1918 r. stanął rząd Moraczewskiego, czekały w połowie stycznia 1919 r. nadal na rozwiązanie. Należały do nich w szczególności: wydźwignięcie kraju z niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej, szczególnie krytycznej w dziedzinie aprowizacji; przeprowadzenie szeregu zasadniczych reform społeczno-gospodarczych, wśród nich przede wszystkim reformy rolnej; podjęcie niezbędnych kroków na drodze do faktycznego zjednoczenia Rzeczypospolitej z trzech byłych dzielnic zaborczych, głównie poprzez stworzenie w nich jednolitego systemu administracji, unifikację monetarną, prawną, szkolnictwa i oświaty itd.
Na krytyczne, prawie katastrofalne położenie gospodarcze Polski u progu niepodległości złożyły się czynniki i przyczyny, sięgające niekiedy w odległą przeszłość. Należał do nich opóźniony i specyficzny rozwój stosunków kapitalistycznych w krajach na wschód od Łaby, charakteryzujący się m. in. ich wejściem w nową epokę drogą pruskiego rozwoju kapitalizmu na wsi i sprawiający, że kraje te już w XIX w. pozostawały daleko w tyle za Europą zachodnią. W wypadku Polski zacofanie to pogłębiał jej podział między trzy mocarstwa zaborcze, których polityka gospodarcza, społeczna i kulturalna zmierzała celowo do degradacji położenia ludności polskiej pod każdym względem oraz podporządkowania kierunków i dynamiki rozwoju gospodarczego ziem polskich interesom państw zaborczych. Nawet ziemie polskie pod panowaniem pruskim, stosunkowo najwyżej rozwinięte, miały stanowić zgodnie z polityką zaborczego rządu – z wyjątkiem Górnego Śląska – jedynie rolno-spożywcze zaplecze nowoczesnych, uprzemysłowionych Niemiec. Polityka rządów zaborczych prowadziła do gospodarczej dezintegracji polskiego obszaru i rynku narodowego, przecinała łączące go naturalne powiązania, pogłębiała silne nierównomierności w rozwoju poszczególnych dzielnic. Przyczyniała się walnie do tego, że już wtedy zarysował się podział na „Polskę A” i „Polskę B”.
Czasy wojny i zniszczenia przez nią wywołane, a przede wszystkim rabunkowa gospodarka okupacyjna zaostrzyły niepomiernie – jak już o tym była mowa — wszystkie te niepomyślne zjawiska. W ten sposób punkt wyjścia, z którego naród polski wkraczał w czas niepodległości i pokojowego bytu, niski już przed wojną, obniżył się w jej wyniku jeszcze bardziej – do poziomu nędzy i chaosu.
Historiografia polska poświęciła wiele uwagi i opracowań – w szczególności pióra Z. Landaua i J. Tomaszewskiego — problematyce gospodarczego „startu” II Rzeczypospolitej. Wymienieni autorzy dają następującą ogólną jego charakterystykę: „Jako syntetyczny wskaźnik stanu zniszczeń w Królestwie Polskim może służyć informacja, że przemysł w 1918 r. był w stanie dać pracę tylko 14% robotników zatrudnionych w 1913 r. Wytwórczość wszystkich zasadniczych wyrobów znacznie spadła. Z chwilą odzyskania niepodległości sytuacja ocalałe go w Królestwie przemysłu uległa jeszcze dalszemu pogorszeniu. Zapanował bo wiem szalony chaos zarówno organizacyjny, jak i polityczny, który nie sprzyjał normowaniu stosunków gospodarczych. Istotne trudności wynikły również z zerwania wielu powiązań kooperacyjnych między przemysłem ziem polskich i krajów zaborczych. Szczególnie silnie wystąpiły one w zakresie zaopatrzenia przemysłu w węgiel i surowce. Również nieuregulowana sytuacja wewnętrzna i narastający ruch rewolucyjny odstraszały kapitały zarówno krajowy, jak i obcy od angażowania swych środków w uruchamianie produkcji. W tej sytuacji produkcja Królestwa w końcu 1918 r. wykazywała tendencję spadkową”.
Powyższa ogólna charakterystyka sytuacji gospodarczej państwa może być odniesiona również do roku 1919, zwłaszcza do jego pierwszej połowy. Wprawdzie wysiłki rządów Moraczewskiego i Paderewskiego na rzecz polepszenia położenia gospodarczego kraju i wyprowadzenia go z chaosu przynosiły pewne rezultaty, ale były one zbyt małe, aby w sposób istotny i odczuwalny zredukować źródła – bo o ich usunięciu w tak krótkim czasie nie mogło być mowy – głębokiego niezadowolenia i fermentów społecznych. Produkcja przemysłowa również w 1919 r. pozostawała katastrofalnie niska. Zaspokojenie potrzeb przemysłu – jakże wówczas słabiutkiego – w węgiel sięgało zaledwie 32, 5%. Wynikało to nie tylko z niedostatku węgla, lecz także niemożliwości jego przewiezienia z braku taboru kolejowego, zniszczonego lub wywiezionego przez okupantów. W Królestwie Polskim było przed wojną 1250 parowozów, po wojnie zostało 800, wagonów towarowych było 34 430 — zostało 10 975 (w znacznym stopniu niezdatnych do użytku wskutek forsownej eksploatacji wojennej bez napraw i konserwacji). Zniszczeniu uległo 41% mostów powyżej 20 m długości, podobnie wysoki stopień zniszczeń dotknął inne urządzenia kolejowe, jak parowozownie, dworce, magazyny kolejowe, wieże ciśnień itp. Pilnej wymiany. wymagała Znaczna część szyn kolejowych. Ale w Polsce szyn jeszcze nie wytwarzano —, pierwszy ich import z zagranicy przyszedł do Polski dopiero w 1922 r.
Uległy zniszczeniu wojennemu lub zostały obrabowane przez okupantów liczne fabryki, huty i inne zakłady przemysłowe. Ich produkcja w roku 1919 spadła w wielu wypadkach poniżej 50% produkcji przedwojennej: cementu — do (z pewnym zaokrągleniem) 30%, papieru — 24%, cukru — 15%, węgla kamiennego — 66%, ropy naftowej — 78%, rudy żelaza — 30%, rudy cynku — 84%, surówki żelaza — 3, 5%, stali — 3%, cynku — 22% itd. W hutnictwie pierwszy wielki piec w Królestwie uruchomiono dopiero w czerwcu 1919 r. i potem do końca roku jeszcze dwa dalsze (przed wojną było ich 11), pieców martenowskich także 3 (na 29 przed wojną). Nie ma potrzeby specjalnie podkreślać, że sytuacja w dziedzinie komunikacji, produkcji węgla i przemysłu hutnicze go i metalowego wywierała decydujący wpływ na wszystkie inne dziedziny przemysłu i w ogóle życie gospodarcze kraju. Dziedzictwo wojny i okupacji sprawiło, że np. przemysł w okręgu warszawskim pod koniec wojny cofnął się pod względem wyposażenia technicznego — jak stwierdzają historycy tych zagadnień — do poziomu z początku lat siedemdziesiątych XIX w.
Rabunkowa gospodarka okupantów objęła także wywóz surowców. Zdarzało się niejednokrotnie, że fabryki, skądinąd zdolne do produkcji, nie mogły być uruchomione z braku surowców. Nie można było ich importować, ponieważ kontrahenci zagraniczni nie mieli zaufania do wypłacalności kontrahentów polskich i w ogóle do sytuacji gospodarczej Polski. Pewna zmiana na lepsze pod tym względem nastąpiła dopiero po podpisaniu traktatu wersalskiego. Jeden z najważniejszych przemysłów w Polsce — przemysł włókienniczy — doczekał się pierwszych dostaw bawełny dopiero w lipcu 1919 r., i to w ilościach niewielkich. Nie mniejsze trudności przeżywały inne gałęzie przemysłu, uzależnione od surowców zagranicznych. Zresztą przemysłowcy polscy nie kwapili się również do szczególnej aktywności w dziedzinie uruchamiania przemysłu, uzasadniając to — za rządów Moraczewskiego — „niepewnością ogólnego położenia i obawą przed wywłaszczeniem”. I rząd Paderewskiego nie od razu zdołał przełamać te obawy. Jeszcze w czerwcu i lipcu 1919 r. minister przemysłu i handlu skarżył się w sejmie na niedostateczną „dobrą wolę przemysłowców [...] przez obecne stosunki zmniejszoną”.
Normalizacji stosunków gospodarczych i społecznych nie sprzyjało wspomniane już rozkawałkowanie gospodarcze, administracyjne, prawne itp. ziem polskich, odziedziczone po rządach zaborczych i okupacyjnych. Jaskrawe różnice wynikały nie tylko z rozmiarów zniszczeń wojennych, znacznie dotkliwszych i większych na wschodnich krańcach państwa i częściowo w Małopolsce niż w centralnych i zachodnich częściach Królestwa i Małopolski, a przede stkim w b. zaborze pruskim, zupełnie nie dotkniętym bezpośrednimi działaniami wojennymi. Różnice te sięgały swymi korzeniami — jak już wspomniano czasów dawniejszych. Rozwój i gęstość sieci komunikacyjnej nie były jedynym tego rodzaju świadectwem. W nie mniejszym stopniu odnosi się to do poziomu kultury rolnej w poszczególnych byłych zaborach, rozmieszczeniu i nowoczesności przemysłu i wielu innych składników życia gospodarczego i społecznego.
Młode państwo stanowiło zlepek różnych systemów prawnych, administracyjnych i monetarnych. I tak np. w obiegu były w nim marki polskie, marki niemieckie, korony austriackie, ruble, tzw. ostmarki i ostruble, ukraińskie karbowańce i inne. Ich wartość nabywcza była bardzo różna i ulegała ciągłym zmianom. Utrudniało to wszelką zorganizowaną wymianę handlową między dzielnicami. Nie można było ustalić względnie jednolitych cen, taryf kolejowych, wymiaru podatków itp. Wszystko to sprzyjało natomiast spekulacji, lichwie i innym czarnogiełdziarskim interesom, co z kolei odbijało się szczególnie dotkliwiena problemie wówczas najbardziej palącym, mianowicie na aprowizacji, a także sytuacji mieszkaniowej ludności miejskiej, podlegającej lichwie mieszkaniowej kamieniczników, w pewnym tylko stopniu ograniczonej przez odpowiednie zarządzenia rządowe. Ujednolicenie waluty wymagało czasu, pewnych zasobów dewizowych, a także środków technicznych (np. odpowiednio wyposażonych drukarni banknotów, mennicy itp.). Toteż przez cały rok 1919 i częściowo także 1920 stosunki monetarne w kraju pozostawały bez większych zmian, tzn. panował w nich chaos i zamieszanie. Przez szereg miesięcy aparat skarbowy w Królestwie był zupełnie niewystarczający, niewykwalifikowany, często skorumpowany. W tych warunkach rząd miał ogromne trudności ze stworzeniem realnego, długofalowego budżetu państwa.
Powszechna pauperyzacja, a także deproletaryzacja społeczeństwa zniekształcała strukturę społeczną ludności. Nasilająca się w 1919 r. masowa reemigracja ludzi, głównie z Rosji i Niemiec, którzy nie mogli znaleźć pracy i chleba, pogłębiała te zjawiska. Ludzie ci, bez pracy i perspektyw lepszego jutra, zasilali zbiorowisko lumpenproletariatu, łatwo poddawali się demagogii, hasłom nacjonalistycznym, zwłaszcza antysemickim.
Dezintegrację społeczną pogłębiały pozostałości i nawyki życia przez ponad 100 lat w różnych organizmach państwowych, co nie mogło pozostać bez wpływu nie tylko na ogólny poziom kulturalny ludności w różnych częściach kraju, lecz także na sferę obyczajowości, systemów wartości w życiu prywatnym i zbiorowym, stosunku do państwa i władzy państwowej, do praw i praworządności.
Odmienna struktura ekonomiczno-społeczna oraz różne tradycje walki narodowowyzwoleńczej pozostawiły po sobie głębokie ślady w psychice społeczeństwa polskiego w trzech zaborach. Ze stosunkowo spokojną i w ramach swoistej praworządności pruskiej utrzymaną ewolucją społeczno-ekonomiczną, narodową i polityczną w Poznańskiem kontrastowały burzliwość i dynamika wydarzeń w b. zaborze rosyjskim. Ostrość i jawność konfliktów klasowych, bogactwo i wszechstronność inicjatyw politycznych, a także zamieszanie gospodarcze i polityczno-ideologiczne w „czerwonym” Królestwie kontrastowało z poznańskim (a także pomorskim) konserwatywnym tradycjonalizmem, zamiłowaniem do porządku i gospodarnością, silnie ugruntowanymi tendencjami solidarystycznymi i wpływami klerykalnymi, odpowiadającymi chłopsko-drobnomieszczańskiemu charakterowi społeczeństwa. Niechęć „poznańczyków” do porządków i ludzi z Kongresówki czy Galicji zręcznie podsycali endeccy przywódcy, dążąc do odizolowania Poznańskiego od pozostałych zaborów i przeforsowania swych politycznych ambicji. Nie bez znaczenia były też antagonizmy na osi Poznań-Kraków i Warszawa-Kraków na tle aspiracji do duchowego i kulturalnego przewodnictwa w Polsce, wynikające z tradycji kulturalnych i naukowych Galicji. W warunkach autonomii galicyjskiej było możliwe wykształcenie kadr oświatowych, naukowych i administracyjnych — w przeciwieństwie do dwóch pozostałych zaborów, gdzie odczuwano silny ich brak. Ale jednocześnie wspomniane wyżej antagonizmy dzielnicowe oraz różnice prawno-administracyjne utrudniały wykorzystanie tych możliwości, doprowadzając do tego, że np.
w b. zaborze pruskim chętniej zatrzymywano Niemców nawet na stanowiskach nauczycieli, niż przyjmowano na nie nauczycieli galicyjskich. To samo dotyczyło różnych stanowisk urzędniczych. Obawa przed zahamowaniem sprawności instytucji publicznych, niechęć do przeobrażeń gwałtownych, wreszcie nieufność polityczna przywódców endeckich w Poznańskiem do przybyszów z innych dzielnic przeważały nieraz nad względami natury narodowo-politycznej.
Wieloletni brak własnej państwowości w połączeniu z powojenną demoralizacją pogłębiły trudności i przeszkody na drodze budownictwa państwowego. Długie lata zależności i walki z zaborcami, gdy opór i przeciwdziałanie zaborczej władzy państwowej stanowiły wyraz ducha obywatelskiego i patriotycznego, przyczyniły się do tego, że osłabło poczucie dyscypliny społecznej i współodpowiedzialności za losy narodu. Egoizm klasowy warstw posiadających zamykał kanały ofiarności, a często wręcz elementarnej lojalności materialnej nawet wobec własnego, burżuazyjnego w swej istocie państwa i rządu.
Do czasu przyłączenia ziem zaboru pruskiego, a przede wszystkim kresów wschodnich, nie istniał w Polsce w zasadzie — poza kwestią żydowską — problem narodowościowy. Nieliczni Niemcy, Ukraińcy, Litwini nie przekraczali łącznie 4-5% ogółu ludności Królestwa i Galicji Zachodniej. Ale na obszarze tym mieszkało ok. 1, 7 mln Żydów, co stanowiło pożywkę do szerzenia w Polsce tendencji nacjonalistycznych. Fakt, że w kraju szalała spekulacja, że niemały w niej udział mieli handlarze i kupcy żydowscy, znakomicie ułatwiał uogólniającą propagandę antysemicką. Był to zresztą zapewne refleks zjawiska o głębszych korzeniach historycznych i społecznych, mianowicie konfliktu między zacofaną, obciążoną feudalnymi tradycjami wsią a przenikającymi w jej życie formami gospodarki kapitalistycznej, zwłaszcza kapitalistycznego handlu. W tradycjach społeczeństwa feudalnego tkwiło przekonanie, że handel to proceder oszukańczy, niegodny uczciwego człowieka i mający na celu jego wyzysk. Oburzenie chłopów kierowało się więc szczególnie łatwo przeciwko handlarzom, tj. głównie właśnie przeciwko Żydom. Propaganda antysemicka nawiązywała również chętnie do tego, że pewne odłamy społeczeństwa żydowskiego silnie podkreślały swą odrębność. a nierzadko i „neutralność” wobec państwowości polskiej. Stosunkowo słabą przeciwwagę dla tej postawy stanowiły tendencje asymilatorskie, nurtujące niektóre, głównie intelektualne, koła żydowskie.
Całokształt tej sytuacji, utrzymującej się bez większych zmian przez całą pierwszą połowę 1919 r, a w dużej mierze i w drugiej połowie, nie sprzyjał oczywiście normalizacji stosunków społecznych i politycznych w kraju. Szczególnie dotkliwie odbijały się one na położeniu klasy robotniczej, a w niemałym stopniu także warstw urzędniczych i inteligencji w miastach. Decydowało o tym przede wszystkim zagadnienie bezrobocia i zaopatrzenia miast w żywność.
Według oświadczenia ministra pracy i opieki społecznej, J. Iwanowskiego, bezrobocie sięgało w połowie 1919 r. ok. 350 tys. osób. Według innych obliczeń, uwzględniających fakt, że wielu bezrobotnych w ogóle nie rejestrowało się, a urzędy rejestrujące działały bardzo niedoskonale, liczba ta dochodziła do ponad 650 tys. Pod koniec 1919 r. zmniejszyła się ona wydatnie, choć nadal pozostawała wysoka (ponad 220 tys.). Tylko w niewielkim stopniu było to jednak następstwem wzrostu zatrudnienia, wynikało głównie z masowej rekrutacji do rozbudowywanej forsownie armii, której liczebność pod koniec 1919 r. osiągnęła około 600 tys. ludzi.
Rząd podejmował poważne wysiłki, aby choć w części zredukować ciężkie położenie bezrobotnych. Część z nich otrzymywała zasiłki, przede wszystkim jednak organizowano roboty publiczne. Miały one z reguły charakter sezonowy i oczywiście nie mogły rozwiązać całościowo i na trwałe skomplikowanego zagadnienia. Nie tylko to zresztą było ich celem. W rozumieniu rządu miały one stanowić swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa do rozładowania ciągle silnych i niebezpiecznych napięć społecznych. Minister Iwanowski nie ukrywał, że choć roboty publiczne były często źle zorganizowane i nie dawały spodziewanych wyników produkcyjnych, to jednak — jak twierdził — osiągnęły „główny cel, przyjście z pomocą zgłodniałym masom, uratowanie ich od śmierci głodowej, powstrzymanie ich od aktów rozpaczy i przemocy”. Podobnie charakteryzował sytuację minister spraw wewnętrznych S. Wojciechowski, gdy mówił: „Jeżeli do jesieni [1919 — H. Z.] nie uruchomimy w części przemysłu, to żaden minister spraw wewnętrznych nie utrzyma spokoju w kraju”.
W przeciwieństwie do tych zabiegów o charakterze raczej doraźnym, w niemałej mierze dyktowanych obawą przed „anarchią”, działalność socjalna o charakterze długofalowym rządu Paderewskiego wyraźnie osłabła. W ciągu dwóch miesięcy rządów gabinetu Moraczewskiego uczyniono na polu ustawodawstwa socjalnego znacznie więcej niż przez 11 miesięcy rządów Paderewskiego. Nieliczne jego poczynania na tym polu stanowiły najczęściej jedynie rozwinięcie niektórych dekretów i rozporządzeń z pierwszych miesięcy niepodległości.
Krytyczna sytuacja utrzymywała się na wsi zarówno z punktu widzenia produkcji rolnej i możliwości zaopatrzenia w żywność miast, jak i stosunków własnościowych oraz socjalnych. Trudności aprowizacyjne w początkach niepodległości miały jedno ze swych podstawowych źródeł w bardzo silnym po wojnie spadku obszaru zasiewów i plonów, schodzących w niejednym wypadku poniżej 50% stanu przedwojennego.
Tab. 2
Obszary zasiewów i plony z 1 ha w roku 1918/19 w stosunku do przeciętnej z lat 1911-1913 (100%)
Dzielnica | Pszenica | Żyto | Ziemniaki | |||
obszar zasiewów (w %) |
plony z 1 ha (w %) |
obszar zasiewów (w %) |
plony z 1 ha (w %) |
obszar zasiewów (w %) |
plony z 1 ha (w %) | |
Królestwo | 54 | 78 | 73 | 95 | 71 | 98 |
Galicja | 49 | 64 | 82 | 71 | 49 | 46 |
Zabór pruski (1919/20) |
51 | 64 | 85 | 40 | 93 | 82 |
Według przewidywań Ministerstwa Aprowizacji z wiosny 1919 r., bilans aprowizacyjny kraju miał przedstawiać się jeszcze gorzej. Szacowało ono, że w przeliczeniu na głowę ludności Królestwo da w 1919 r. tylko 37% przedwojennej ilości pszenicy, 48% żyta i 39% ziemniaków, natomiast Galicja odpowiednio 29%, 37% i 14%. Niezależnie od tego, które z obliczeń było bliższe rzeczywistości, perspektywy wyżywienia ludności w 1919 r. przedstawiały się w całym tego słowa znaczeniu ponuro. W niewielkim tylko stopniu polepszały je dostawy z Wielkopolski (która mimo własnych kłopotów dysponowała pewnymi nadwyżkami niektórych artykułów rolnych), tym bardziej że dopiero w drugiej połowie 1919 r. zniesiono bariery dzielące Poznańskie od Królestwa i Galicji.
Zmniejszenie produkcji rolnej i niedobory żywnościowe odbijały się wprawdzie bardzo dotkliwie na życiu narodu, były jednak zjawiskiem mniej lub więcej przejściowym. W miarę odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych i stopniowej stabilizacji stosunków braki te mogły zostać złagodzone lub usunięte. Jednakże na przeszkodzie temu procesowi stawały inne jeszcze zjawiska, sięgające znacznie głębiej i opóźniające tę stabilizację, a także ujemnie wpływające na produktywność rolnictwa. Mowa tu o wykrzywionej strukturze własności na wsi polskiej oraz o niesprawiedliwości społecznej, jakiej podlegał robotnik rolny w majątkach obszarniczych.
Tu znowu sięgnąć trzeba do statystyki. Strukturę własności na wsi obrazuje tab. 3, sporządzona na podstawie oficjalnych danych z 1921 r. i własnych szacunków przez M. Mieszczankowskiego (w stosunku do 1919 r. nie zaszły w tej dziedzinie żadne istotne zmiany). Należy jeszcze dodać, że wśród gospodarstw najmniejszych (do 2 ha) średnia powierzchni jednego gospodarstwa wynosiła nieco ponad 1 ha. Najgorsza pod tym względem sytuacja panowała w Małopolsce, gdzie rozdrobnienie w gospodarstwach chłopskich było najdalej posunięte – do tego stopnia, że gospodarstwa poniżej 5 ha stanowiły prawie 80% ogółu 8 I własności chłopskiej. Bardzo wysoki odsetek stanowiły gospodarstwa poniżej 2 ha w zaborze pruskim (43, 6%), ale w znacznej części należały one do robotników rolnych, traktujących je jako dodatkowe źródła dochodu obok zarobków w wielkich majątkach. Silnie reprezentowana była tutaj własność wielkokmieca (tzw. gburzy) od 10-50 ha, co w połączeniu z wysoką kulturą rolną dawało właścicielom tych gospodarstw stosunkowo wysoką stopę zamożności. Własność chłopska w Królestwie ustępowała zdecydowanie poziomem kultury rolnej i zamożnością gospodarstwom chłopskim w Wielkopolsce (i na Pomorzu), ale jej struktura była na ogół lepsza niż w Małopolsce (gospodarstwa poniżej 2 ha — 22%, od 2-5 ha — 30%), Jednakże i w Królestwie chłopski głód ziemi występował bardzo silnie, zwłaszcza w południowych rejonach.
Tab. 3
Struktura agrarna Polski w 1921 r.
Powierzchnia gospodarstw |
Liczba gospodarstw (w tys.) |
% ogółu gospodarstw |
Ogólna pow. (w tys. ha) |
% całej powierzchni |
do 2 ha 2- 5 ha 5-10 ha 10-20 ha 20-50 ha Powyżej 50 ha w tym: własność obszarnicza[2] własność publiczna |
1 013,4 1 138,5 861,1 360,0 87,6 30,1 |
29,0 32,6 24,7 10,3 2,5 0,9 |
1 060,7 4 248,3 6 562,6 5 201,7 2 611,1 18 241,6 ok. 11 489,0 ok. 6 752,6 |
2,8 11,2 17,3 13,7 6,9 48,1 30,35 17,24 |
Ogółem | 3 490,7 | 100,0 | 37 926,0 | 100,0 |
Poważne różnice w strukturze własności chłopskiej komplikowały stosunki agrarne na wsi polskiej, a wielka liczba drobnych i zacofanych gospodarstw nie sprzyjała postępowi w produkcji i kulturze rolnej.
W tym świetle jako podstawowy problem całokształtu stosunków agrarnych w Polsce wysuwało się ich naczelne schorzenie, mianowicie ostra dysproporcja między stanem posiadania chłopskiego i obszarniczego. Pierwsze z nich obejmowało ogółem ponad 99% wszystkich gospodarstw rolnych w Polsce, które żywiły prawie 3, 5 mln rodzin chłopskich i dysponowały zaledwie 52% użytków rolnych w kraju. Drugie — wielka własność — składająca się z około 30 tys. gospodarstw (tj. niecały 1% ich ogólnej liczby) dysponowało ponad 30% całej powierzchni rolnej (reszta, tj. ok. 18%, stanowiła własność publiczną). Kontrast ten nabiera wyrazistości po wyodrębnieniu z kategorii wielkiej własności grupy największych majątków — latyfundiów o powierzchni ponad 1000 ha (wraz z lasami] każdy. Było takich latyfundiów w Polsce ogółem ok. 900, ale przypadało na nie łącznie ok. 21% użytków rolnych. Niektóre z nich, jak np. posiadłości Radziwiłłów, Zamoyskich czy Potockich, dorównywały powierzchnią obszarowi średniej wielkości powiatów.
Drugi wielki problem wsi polskiej u progu drugiej niepodległości to problem położenia i praw robotników rolnych. Było ich ok. 3 mln (1921), tj. blisko 18% ogółu ludności wiejskiej. Około 60% z nich stanowili robotnicy folwarczni i parobcy u zamożniejszych chłopów.
Była to zatem jedna z największych grup w polskiej klasie robotniczej i niewątpliwie grupa najbardziej upośledzona pod względem swych praw i warunków bytowych. Obok bardzo niskich płac odczuwali oni szczególnie dotkliwie ciężar praktycznie nie ograniczonego czasu pracy, pogardliwe traktowanie przez „dziedziców”, brak należytej opieki zdrowotnej, fatalne warunki mieszkaniowe w folwarcznych „czworakach”. „Hrabiowskie stajnie — mówił w sejmie jeden z posłów PS L „Wyzwolenie” — przeważnie są lepsze od mieszkań służby folwarcznej”. Pozbawieni praw i ochrony socjalnej, robotnicy ci byli w szczególnym stopniu wystawieni na samowolę. Ich życie było wegetacją — ale i tego „prawa” można było ich pozbawić.
W tych warunkach nie ustawały niepokoje ani w mieście, ani na wsi. Nadal też istniały i działały Rady Delegatów Robotniczych, stwarzając samym swym istnieniem potencjalne zagrożenie władzy burżuazji. Zagrożenie to powiększały dążenia komunistów w Radach do ich scentralizowania i wytworzenia w ten sposób ogólnopolskiej władzy Rad. Miały temu służyć tzw. Narady Większych Rad, których odbyło się kilka. Dyskutowano na nich problemy walki ruchu robotniczego w skali ogólnopolskiej, a w szczególności projekty zwołania ogólnopolskiego zjazdu Rad. Jednakże na przeszkodzie temu stawało rozbicie polityczne w Radach, a przede wszystkim pogłębiający się antagonizm między KPRP a PPS. Delegaci z ramienia tej ostatniej wykorzystywali zwłaszcza błędne stanowisko KP RP w sprawie niepodległości. Nie mniej głębokie sprzeczności dzieliły obie te partie we wszystkich innych węzłowych sprawach owego czasu, jak w sprawie stosunku do sejmu, stosunku do Rosji Radzieckiej, taktyki strajkowej itp., a także w wielu sprawach bieżących. PPS była w Radach ugrupowaniem największym (z wyjątkiem RDR w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie przewagę mieli komuniści) i mogła na ogół liczyć na poparcie przedstawicieli mniejszych ugrupowań w Radach, mianowicie Narodowego Związku Robotniczego oraz żydowskiego Bundu. Mimo to jej stosunek do samej instytucji RDR przesycony był nieufnością i w gruncie rzeczy niechęcią, płynącą głównie stąd, że w przeciwieństwie do komunistów, dążących do przekształcenia RDR w organy władzy politycznej przeciwstawnej władzy burżuazyjnej — PPS skłaniała się najwyżej do przyznania im charakteru przejściowych organów opiniodawczych u boku rządu i sejmu. Kolidowało to z nastrojami w masach robotniczych, wśród których idea rad dlatego cieszyła się popularnością, ponieważ widziano w nich organy władzy robotniczej, co z kolei umacniało pozycję komunistów w Radach jako rzeczników hasła „cała władza w ręce Rad”. Ale to właśnie budziło w kierownictwie PPS największe obawy.
W dodatku pozycję PPS osłabiła jej dwuznaczne stanowisko wobec nowej fali ruchu strajkowego, który w marcu i kwietniu ogarnął Zagłębie Dąbrowskie, a także Warszawę, okręg łódzki i niektóre inne skupiska robotnicze. Nastroje strajkowe wśród robotników były tak silne i powszechne, że na drugiej Naradzie Większych Rad w początkach marca 1919 r. nie tylko KPRP, lecz także PPS i Bund uzgodniły ogłoszenie strajku powszechnego w całym kraju na 12 i 13 marca. W świetle dotychczasowych doświadczeń i stosunków między trzema partiami było to czymś zupełnie niezwykłym i wyjątkowym. Ich solidarność stwarzała wyjątkowe również szanse pełnego powodzenia zamierzonego strajku powszechnego. W tych samych dniach niezwykle zapalne nastroje ogarniały także robotników rolnych, którym właśnie wtedy masowo wręczano tzw. terminatki, czyli wypowiedzenia pracy w folwarkach i majątkach ziemskich. Wszystko to sprawiało, że ów zamierzony wielki strajk, w którym miały zostać wysunięte nie tylko hasła ekonomiczne, lecz i radykalne hasła polityczne, zapowiadał się co najmniej jako potężna manifestacja siły i solidarności klasy robotniczej, czego polityczne następstwa trudno było przewidzieć. Ale kierownictwo PPS w ostatniej chwili odwołało swe poparcie dla strajku (jako niedostatecznie przygotowanego, grożącego „kompromitacją” itp.) i w ten sposób odciągnęło od niego znaczną część zdezorientowanych robotników. W rezultacie strajk odbył się, ale zakończył się tylko częściowym powodzeniem.
Postępowanie kierownictwa PPS wywołało oburzenie nie tylko wśród komunistów, ale wzmocniło także nastroje opozycyjne w łonie samej PPS, reprezentowane m. in. przez T. Żarskiego, A. Landy’ ego, a nawet w PPSD (B. Drobner). Ujawniły się one wyraźnie podczas XVI Zjazdu PPS (koniec kwietnia 1919), na którym dokonało się zjednoczenie PPS oraz PPSD Galicji i Śląska Cieszyńskiego (formalnie także PPS zaboru pruskiego). Mimo wspomnianej już opozycji połączenie się obu partii zapowiadało na dalszą przyszłość przesunięcie się zjednoczonej partii pod wpływem PPSD, szczególnie Daszyńskiego, na prawo. Chwilowo jednak było to jeszcze niemożliwe ze względu na ogólną sytuację w kraju i w samej partii.
Uwidoczniło się to m. in. w uchwałach Kongresu Zjednoczeniowego, dotyczących sprawy najbardziej dyskutowanej, mianowicie stosunku do Rad Delegatów Robotniczych. W rezolucji na ten temat stwierdzono m. in., że są one elementem trwałym w życiu robotniczym i powinny „skupić całokształt walki klasy robotniczej w urzeczywistnieniu socjalizmu”.
Już niedaleka przyszłość miała wykazać, że dominujące w kierownictwie partii elementy prawicowe zmierzały w kierunku wręcz przeciwnym, mianowicie rozbicia rad międzypartyjnych — tzn. rad wspólnych z komunistami. Cieszyły się one jednak ciągle zbyt dużym autorytetem w masach (jak to wykazała m. in. i dyskusja na Kongresie Zjednoczeniowym), by można było to uczynić przez proste odcięcie się od popularnego ruchu czy tym bardziej przez rozwiązanie rad lub ich likwidację środkami administracyjno-policyjnymi. Kierownictwo PPS poszło inną drogą. Poczynając od połowy maja zaczęło tworzyć tzw. rady „niepodległościowo-socjalistyczne”. Miałyby w nich zasiadać tylko partie i organizacje, akceptujące hasło „Zjednoczonej i Niepodległej Polski” jako podstawę ideowo-polityczną nowych rad. Było to równoznaczne z wyeliminowaniem z nich komunistów, którzy w radach widzieli jedynie i wyłącznie organ rewolucyjnej walki o władzę i zwycięstwo rewolucji socjalistycznej. Doszło w ten sposób do rozłamu i rozbicia w Radach, najpierw w Lublinie, a później, w końcu czerwca, także w Warszawie i w innych miastach. Niezależnie od tego władze administracyjne i policyjne podjęły represje w stosunku przede wszystkim do działa czy rewolucyjnych w Radach. Równocześnie zlikwidowano milicję ludową, która od dawna już była przedmiotem ostrych ataków partii burżuazyjnych i zdecydowanej niechęci rządu Paderewskiego. W lipcu władze aresztowały całą zagłębiowską Radę Delegatów Robotniczych, ostatnie swe posiedzenie odbyła Rada warszawska, zamarła też działalność innych rad.
Likwidacja Rad odbyła się stosunkowo szybko i łatwo. Niewątpliwie łączyła się ona z ogólnym wówczas osłabieniem masowego ruchu robotniczego. Według J. Holzera przyczyniło się do tego kilka czynników: „niepowodzenia ruchów rewolucyjnych poza granicami Polski, wzrastająca stabilizacja władzy w Polsce, brak perspektyw na rychłą, udaną akcję rewolucyjną — to jedna strona zagadnienia. Zmniejszenie bezrobocia [...] a tym samym pewne, choć wielce ograniczone poprawienie sytuacji bytowej klasy robotniczej — to druga”. Dochodziły do tego także pewne czynniki z zakresu stosunków wewnętrznych w PPS, jak niedostateczny stopień zorganizowania lewicowej opozycji w partii, przywiązanie do jej tradycji i przywódców, nieufność do komunistów itp.
Nie mniej ważne rzeczy działy się w tym samym czasie na wsi, gdzie — jak już wspomniano — wszystkie myśli chłopów obracały się wokół reformy rolnej, a robotników rolnych wokół wywalczenia sobie ludzkich warunków bytu.
Polityczna mobilizacja i społeczna radykalizacja robotników rolnych znalazły swój najsilniejszy wyraz w wielkich strajkach marcowych przeciwko rugowaniu ich z pracy i mieszkań. Nie mniej znamiennie odzwierciedlały się nastroje ludzi z czworaków w ich pędzie ku organizowaniu się, ku zjednoczeniu się w obronie swych praw. W połowie marca odbył się z inicjatywy PPS pierwszy zjazd przedstawicieli robotników rolnych, w którego wyniku powstał Związek Zawodowy Robotników Rolnych. W ciągu kilku miesięcy stał się on jednym z najsilniejszych liczebnie związków zawodowych w Polsce. Sprzyjał temu wydany w lutym dekret o pracowniczych związkach zawodowych, zapewniający im prawo reprezentowania ogółu pracowników w danej gałęzi zatrudnienia, a przy tym bardzo liberalny i demokratyczny, jeśli chodzi o zasady i warunki tworzenia tych organizacji.
Już wkrótce wysiłki te dały swoje pierwsze owoce. Po tygodniach debat i oporów ze strony sił prawicowych sejm uchwalił ustawę o załatwianiu zatargów zbiorowych pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Dla robotników rolnych miała ona szczególne znaczenie, gdyż dawała im w ręce ważny instrument praw ny, chroniący ich przed samowolą obszarnictwa. Dalszym krokiem na tej drodze stała się tzw. ugoda lubelska z 5 kwietnia między Związkiem Ziemian a Związkiem Zawodowym Robotników Rolnych okręgu lubelskiego, przyznająca tym ostatnim szereg korzyści materialnych i socjalnych, o które bezskutecznie dotąd walczyli. Z czasem uzyskali je robotnicy także w innych regionach kraju. Swe postulaty formułowali oni najczęściej na wzór „ugody lubelskiej”.
Jeszcze dłużej wypadło czekać chłopom na uchwalenie przez sejm reformy rolnej. Jej projekt, skonstruowany na podstawie koncepcji stronnictw ludowych, spotkał się ze sprzeciwami i zastrzeżeniami ugrupowań prawicowych oraz posłów z kół klerykalnej reakcji, w szczególności arcybiskupa Teodorowicza. Sprzeciwiały się one zasadzie przymusowej parcelacji ziemi, opowiadając się za parcelacją „dobrowolną”, a przede wszystkim nie chciały zgodzić się na tzw. maksimum dopuszczalnego obszaru majątków rolnych, powyżej którego podlegałyby one przymusowemu wykupowi na cele parcelacyjne. Przeciwstawiały się również objęciu nim tzw. dóbr martwej ręki, czyli majątków kościelnych.
Debata sejmowa w sprawie reformy rolnej miała przebieg niezwykłe ostry i ujawniła w sposób szczególnie wyrazisty reakcyjne oblicze społeczno-polityczne poważnej części składu poselskiego w Sejmie Ustawodawczym. W głosowaniu nad kluczowym artykułem projektu reformy, określającym wspomniane maksimum na 180 ha, padła początkowo równa liczba głosów za i przeciw projektowi. Dopiero w następnym głosowaniu — 10 lipca 1919 r. — uzyskał on przewagę jednego głosu (183 do 182). U dało się jednak przeforsować siłom prawicowym m. in. poprawkę, uzależniającą parcelację majątków kościelnych od „porozumienia ze Stolicą Apostolską”, a także inną, podnoszącą „maksimum” posiadania ziemi na kresach wschodnich i w częściach b. zaboru pruskiego do 400 ha. Za sprawą tych samych kół podjęta wreszcie uchwała nie była ustawą, ale „uchwałą Sejmu Ustawodawczego w przedmiocie zasad reformy rolnej”, co nadawało temu aktowi jedynie charakter zbioru wytycznych w celu opracowania projektu ustawy. W ten sposób opóźniało się wprowadzenie w życie reformy rolnej.
Niemniej i w tej formie uchwała o reformie rolnej stanowiła dogodny punkt wyjścia do pewnej poprawy struktury agrarnej kraju. M. in. zapowiadała ona, iż pierwszeństwo w nabywaniu parcelowanej ziemi będzie miała służba dworska, chłopi bezrolni i b. żołnierze. Przewidywała, że najbiedniejsi z nowonabywców otrzymują długoterminowe pożyczki państwowe na wykup ziemi. Powierzała przeprowadzenie parcelacji wyłącznie organom państwowym, co eliminowało parcelację prywatną, a wraz z tym ograniczało poważne możliwości nadużyć, m. in. w zakresie ustalenia cen rozdzielanej ziemi.
Uchwalenie reformy rolnej wniosło uspokojenie na wieś. Jednakże po pewnym czasie, w miarę przedłużającego się daremnego wyczekiwania na praktyczną realizację reformy, napięcia znowu zaczęły wzrastać. Ogarniały one zwłaszcza najbardziej nią zainteresowanych — robotników rolnych — a wzmagała ją tzw.
dzika (czyli prywatna) parcelacja, w której wyniku ziemię przewidzianą do rozparcelowania zaczęli nabywać zamożni chłopi, zdolni zapłacić ceny żądane przez właścicieli majątków. Na kolejnym kongresie Związku Zawodowego Robotników Rolnych w sierpniu 1919 r. protestowano zdecydowanie przeciwko „dzikiej” parcelacji, która „Jasnych Panów na chłopów wyzyskiwaczy, co brata swego będą gubić gorzej od obszarników” zamienia. Domagano się parcelacji ziemi bez wykupu. Jak alarmował Związek Ziemian, od czasu kongresu sierpniowego „wszyscy fornale uważają się za właścicieli folwarków, w których służą albo w których służyli”.
W parę miesięcy później doszło na tym tle do nowej fali strajków rolnych, które objęły 38 powiatów w Królestwie. (Mniej więcej w tym samym czasie przystąpili do strajków również robotnicy przemysłowi w Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim i niektórych innych ośrodkach.) Nie poparte przez stronnictwa ludowe, nie przyniosły one większych rezultatów. Były ostatnim silniejszym pogłosem rewolucyjnego wrzenia, jakie ogarniało Polskę niemal bez przerwy do połowy 1919 r. i zamykały kolejny etap walki o charakter ustrojowy państwa.
W gruncie rzeczy rozstrzygnięcie w tej walce padło już nieco wcześniej, w połowie 1919 r., kiedy zostały rozbite Rady Delegatów Robotniczych i uchwalona reforma rolna.
Rozbicie RDR oznaczało wyeliminowanie z walki o władzę jedynego w rękach klasy robotniczej instrumentu, wokół którego mogły się skrystalizować dążenia całego ruchu robotniczego i mającego potencjalne przynajmniej możliwości przekształcenia się w naczelny ośrodek dyspozycyjny wszystkich sił opowiadających się za zwycięstwem socjalizmu w Polsce.
U chwalenie reformy rolnej rozładowało w wielkim stopniu silne napięcia społeczne na wsi. Z punktu widzenia walki o charakter ustrojowy państwa redukowało to w sposób zasadniczy jej społeczną podstawę. Tymczasem bez masowego uczestnictwa chłopów walka ta na dłuższą metę nie miała szans powodzenia.
Tak więc ze zmagań o charakter ustrojowy państwa zwycięsko wychodziła burżuazja polska. Jej pozycje polityczne wzmocniło wydatnie podpisanie w tym samym mniej więcej czasie — 28 czerwca 19 19 r. — traktatu pokojowego (o czym niżej), a w ślad za tym zjednoczenie z Polską b. zaboru pruskiego, gdzie — jak już o tym była mowa — szczególnie wielkie wpływy miała Narodowa Demokracja. Kryła się w tym wprawdzie zapowiedź nawet zaostrzenia sporów wewnętrznych, ale o inne już cele i na innej płaszczyźnie.
Równolegle z rozwiązywaniem ważnych spraw wewnętrznych rozstrzygały się nie mniej ważne sprawy dotyczące Polski na arenie międzynarodowej.
Jako państwo stosunkowo niewielkie, straszliwie wyniszczone gospodarką zaborców i wojną, Polska nie mogła być i nie była czynnikiem prawdziwie samodzielnym w ówczesnej Europie. Była w dużej mierze zależna ekonomicznie i politycznie od wielkich mocarstw, w szczególności od Francji i Stanów Zjednoczonych. Równocześnie jednak położenie geograficzne Polski w sercu Europy, między Niemcami i Rosją, na styku rewolucyjnej Rosji i kapitalistycznej Europy, sprawiało, że polityka zagraniczna Polski miała nader istotne znaczenie dla całokształtu sytuacji w Europie.
W następstwie rewolucji listopadowej 1918 r. w Niemczech groziło wytworzenie się w środku Europy nowego wielkiego ośrodka rewolucyjnego, czego niejako naturalną konsekwencją musiały być próby zjednoczenia rewolucji rosyjskiej i niemieckiej, a co za tym idzie — jej zwycięstwa w skali europejskiej. Polska stanowiła w oczach Zachodu, a zwłaszcza Francji, ważną przegrodę między rewolucją rosyjską a niemiecką. Jednocześnie podporządkowanie Polski Francji umożliwiało tej ostatniej szachowanie zawsze groźnych dla niej Niemiec także od wschodu. W przeciwieństwie do tego, Wielka Brytania przeciwstawiała się zbyt niemu wzrostowi wpływów i potęgi Francji na kontynencie. W związku z tym była też przeciwna „nadmiernemu” osłabieniu Niemiec na korzyść Francji i jej sojuszników, z Polską włącznie. Stanowisko Anglii znajdowało poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych. Tak więc perspektywy na uzyskanie sprawiedliwej granicy z Niemcami na konferencji pokojowej nie przedstawiały się najlepiej.
Równocześnie idee samookreślenia narodów i ich dążenia do niepodległości przybrały tak bardzo na sile, że krzyżowały one nieraz lub przynajmniej poważnie komplikowały imperialistyczne plany nawet potężnych mocarstw. Jeśli chodzi o sprawę granicy polsko-niemieckiej, to nader doniosłą rolę w jej ukształtowaniu odegrały patriotyczne powstania polskie w Wielkopolsce, a później na Śląsku, gdzie kapitulacja Niemiec i powstanie niepodległej Polski rozbudziły szczególnie silne dążenia do połączenia z ojczyzną. W grudniu 1918 r. odbył się w Poznaniu tzw. sejm dzielnicowy, w którym wzięli udział przedstawiciele Polaków z całej Rzeszy. Sejm dokonał m. in. wyboru wspomnianej już Naczelnej Rady Ludowej jako wspólnej reprezentacji i najwyższej władzy ziem polskich zaboru pruskiego. Przywódcy NRL stali na legalistycznym stanowisku wyczekiwania na „sprawiedliwy wyrok” mocarstw Ententy w sprawie Niemiec i przeciwstawiali się dążeniom do gwałtownego, zbrojnego oderwania się od Niemiec. Jednakże nastroje w społeczeństwie wielkopolskim były inne, wyrażając się m. in. w przygotowaniach powstańczych prowadzonych już od pewnego czasu przez Polską Organizację Wojskową (POW). Dnia 26 grudnia przyjechał do Poznania Paderewski, co dało powód do masowych polskich manifestacji patriotycznych i pierwszych starć polsko-niemieckich. Dnia 27 grudnia 1918 r. wybuchło powstanie.
U podstaw zrywu powstańczego ludu wielkopolskiego leżały przede wszystkim jego narodowowyzwoleńcze dążenia, a w szczególności jego pragnienie zjednoczenia prastarej kolebki państwa polskiego z macierzą. Byłoby wszakże dużym uproszczeniem nie dostrzegać w genezie tego zrywu także roli innych momentów oraz rozległych implikacji wewnętrznych i międzynarodowych, jakie on spowodował. Tak np. uwidoczniły się przy tej okazji raz jeszcze rozbieżności stanowisk w kwestii stosunku do Polski między czołowymi mocarstwami zachodnimi. N a zewnątrz występowały one przeciwko wyprzedzaniu decyzji konferencji pokojowej działaniami, mającymi cechy faktów dokonanych. Mogłoby o tym świadczyć „uroczyste ostrzeżenie” ogłoszone z inicjatywy prezydenta Wilsona podczas powstania wielkopolskiego przez rządy państw uczestników paryskiej konferencji pokojowej, wyrażające „głębokie zaniepokojenie wieściami [...] o wielu wypadkach używania w Europie i na Wschodzie siły zbrojnej dla zyskania terytoriów, zamiast zwrócenia się do Konferencji Pokojowej o orzeczenie co do ich uprawnionych pretensji”, z czego wyniknąć mogą „tylko najgorsze rezultaty”. Tymczasem rząd francuski niekiedy — poufnie — wręcz zachęcał KNP w Paryżu do takiego działania w stosunku do ziem zaboru pruskiego.
Ziemie te, a zwłaszcza Wielkopolska, stanowiły też niezwykle ważny przedmiot rozgrywki wewnętrznopolitycznej między „obozem belwederskim” a endecją. Ta ostatnia widziała w Wielkopolsce swój najważniejszy przyczółek mostowy w walce o władzę w całym kraju i nie kwapiła się do narażania tego przyczółka na niepewne losy wojenno-powstańczych perturbacji, mogących ułatwić opanowanie go przez „Warszawę”, np. poprzez udzielenie zdecydowane go wsparcia ruchowi powstańczemu (POW!) i ewentualne przechwycenie jego kierownictwa.
Trzonem polskich sił powstańczych były oddziały tzw. Służby Straży i Bezpieczeństwa, w których skład wchodzili m. in. liczni bojowcy z POW i innych tajnych organizacji wojskowych. Niezależnie od tego zarówno w Poznaniu, jak i na prowincji czekały na sygnał do powstania różnego rodzaju drużyny skautowe, sokole, straże ludowe, które już od pewnego czasu szkoliły się wojskowo i gromadziły uzbrojenie. Były to w sumie oddziały dość liczne, ale słabo uzbrojone, nie zawsze też posiadające odpowiednio wykwalifikowanych dowódców. Te braki rekompensowały jednak oddaniem sprawie wyzwolenia Wielkopolski i żarliwym patriotyzmem. Po stronie niemieckiej miały za przeciwnika dobrze wyszkolone i uzbrojone oddziały Grenzschutzu.
Już pierwszego dnia zdołali powstańcy opanować po walkach (których pierwszymi ofiarami po stronie polskiej byli F. Ratajczak i A. Andrzejewski) szereg ważnych obiektów w mieście, jak prezydium policji, dworzec kolejowy, pocztę i kilka innych. 29 grudnia zdobyto Cytadelę, później różne koszary niemieckie. 6 stycznia, nie bacząc na sprzeciwy Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej, od działy powstańcze z inicjatywy jednego z najbardziej zdecydowanych przywódców powstania w Poznaniu, Mieczysława Palucha, zajęły ostatni ważny punkt oporu Niemców w rejonie miasta — lotnisko na Ławicy.
W ślad za miastem Poznaniem powstanie rozwijało się również na prowincji. Dochodziło przy tym niekiedy do ciężkich walk (np. pod Zdziechową, pod Kargową). Jednakże większa część Wielkopolski została opanowana przez powstańców stosunkowo łatwo jeszcze w pierwszej połowie stycznia 1919 r. Jedynie wąskie pasy pograniczne, zwłaszcza na północy i zachodzie, pozostały w rękach niemieckich. Dopiero w obliczu wyraźnych sukcesów powstania, tworzącego fakty dokonane, Komisariat Naczelnej Rady Ludowej zdecydował się na kroki bardziej energiczne. 9 stycznia NRL ogłosiła publicznie przejęcie w swe ręce całej władzy administracyjnej na wyzwolonych obszarach b. zaboru pruskiego. Przystąpiono do polszczenia urzędów i szkolnictwa, a także do organizowania armii wielkopolskiej, na której dowódcę powołano gen. Dowbór-Muśnickiego — jednego z najbardziej reakcyjnych generałów w tworzącej się armii polskiej.
Ale walka nie była jeszcze skończona. W końcu stycznia Niemcy, po stłumieniu wystąpień rewolucyjnych niemieckiej klasy robotniczej w Berlinie, co poważnie absorbowało ich siły, przystąpili do akcji ofensywnych. Rozgorzały nowe zacięte walki, szczególnie na północy i zachodzie pod Kcynią, Babimostem, Kargową, w rejonie Wolsztyna, a także na południu, zwłaszcza pod Rawiczem. Mimo przejściowych strat terytorialnych powstańcy na ogół utrzymali pozycje zdobyte w pierwszej fazie powstania. Kres tym zmaganiom położył rozejm w Trewirze (luty 1919), w którym Niemcy pod naciskiem marszałka Focha musieli uznać wykreśloną przez zbrojny czyn powstańczy polsko-niemiecką „linię demarkacyjną” w Wielkopolsce; stała się ona później (z drobnymi zmianami) ostateczną granicą między Polską a Niemcami.
Komisariat NRL odnosił się — jak wspominaliśmy — niechętnie do polityki faktów dokonanych i początkowo z ociąganiem decydował się na energiczniejsze kroki przeciw „legalnej” władzy niemieckiej. Nadal też, i po zwycięstwie powstania, gdy cała władza znalazła się faktycznie w rękach Komisariatu, starał się on zachować maksimum samodzielności w stosunku do rządu polskiego w Warszawie. Przez szereg miesięcy utrzymywał niezależną od Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich „armię wielkopolską” (pod dowództwem gen. Dowbór-Muśnickiego). Od pozostałych części Polski oddzielała Poznańskie granica celna. Nader niechętnie widziano tam urzędników, nauczycieli i innych fachowców z pozostałych dzielnic Polski. Po podpisaniu traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 r.) znikły ostatnie preteksty do kontynuowania tej swoiście separatystycznej polityki. W lipcu 1919 r. zniesiono granicę celną, wkrótce potem wprowadzono markę polską w miejsce niemieckiej itd. Mimo wszystko i wtedy jeszcze ziemie b. zaboru pruskiego utrzymały do pewnego stopnia status specjalny, wyrażający się w utworzeniu Ministerstwa b. Dzielnicy Pruskiej, wyposażonego w szerokie kompetencje i będącego w dużej mierze władzą poniekąd autonomiczną.
Natomiast wyznaczenie granicy polsko-niemieckiej na innych odcinkach po zostawało ciągle sprawą otwartą, czekającą na rozstrzygnięcie przez konferencję pokojową, która zapoczątkowała swe prace w Paryżu w połowie stycznia 1919 r.
Rola i pozycja państw mniejszych na konferencji, w tym i Polski, była bardzo ograniczona. Najważniejsze decyzje, dotyczące m. in. sprawy granic, zapadały w gronie przedstawicieli wielkich mocarstw, czyli tzw. wielkiej czwórki. W jej skład wchodzili prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson, premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George, premier Francji Georges Clémenceau i premier Włoch Vittorio E. Orlando. Z głosem państw mniejszych liczyli się oni w niewielkim tylko stopniu. Poświadczają to historycy, dyplomaci i uczestnicy konferencji niezależnie od narodowości. Nawet Roman Dmowski, uczestnik konferencji z ramienia Polski, a zarazem wielbiciel „wielkich demokracji zachodnich”, pisał w swych pamiętnikach z goryczą: „Był to pierwszy wielki kongres państw demokratycznych. Na żadnym z poprzednich kongresów jednostki nie miały pozostawionej sobie takiej nie kontrolowanej decyzji o losach narodów. Nie mieli tego nawet autokratyczni monarchowie”.
Interesy Polski na konferencji pokojowej w Paryżu nadal reprezentował Komitet Narodowy Polski. Przypomnijmy, że w wyniku misji Grabskiego do Piłsudskiego i powstania rządu Paderewskiego Komitet został rozszerzony o kilku przedstawicieli Piłsudskiego (m. in. L. Wasilewskiego, K. Dłuskiego, M. Sokolnickiego) i stał się oficjalnym organem rządu polskiego, nadal jednak ulegającym całkowicie Dmowskiemu. Przy Komitecie działało także Biuro Prac Kongresowych, w którego skład wchodziło m. in. kilku wybitnych uczonych polskich. Biuro to przygotowywało różnego rodzaju materiały, ekspertyzy, memoriały itp., wykorzystywane z kolei w akcjach dyplomatycznych i propagandowych na rzecz rewindykacji polskich. Sprawom tym poświęcał Komitet Narodowy Polski, podobnie jak w czasie wojny, dużo uwagi i środków materialnych (dostarczanych w dużej mierze przez członka Komitetu, a zarazem jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, hr. Maurycego Zamoyskiego). Niezależnie od tego wiele czasu w pracach Komitetu pochłaniały liczne narady i dyskusje wewnętrzne, których przedmiotem były zarówno sprawy bieżące, jak i precyzowanie stanowiska w sprawach zasadniczych, dotyczących miejsca Polski w świecie, jej granic, stosunku do Ententy, do sąsiadów (zwłaszcza Niemiec i Rosji Radzieckiej) itp.
Wnioski w sprawie granicy polsko-niemieckiej przygotowała specjalna komisja konferencji pod przewodnictwem dyplomaty francuskiego J. Cambona. Przeważnie zgodnie z postulatami delegacji polskiej proponowały one przyznanie Polsce, bez plebiscytu, Górnego Śląska, Poznańskiego, Pomorza i Gdańska; w Prusach Wschodnich miałby odbyć się plebiscyt. Były to wnioski na ogół zgodne z zasadą historycznej sprawiedliwości i zasadą etnograficzną. Wszystkie te ziemie bowiem, od wieków polskie, dostały się pod panowanie niemieckie w wyniku bezwzględnego Drang nach Osten i rozbiorów Polski. Jeśli chodzi o najbardziej sporny teren Górnego Śląska, to nawet niemieckie statystyki narodowościowe i atlasy narodowościowe, pomniejszające sztucznie rolę i liczebność ludności polskiej, stwierdzały, że mimo wieloletniej forsownej germanizacji stanowiła ona wyraźną większość na Górnym Śląsku. Położony u ujścia Wisły port gdański mógł natomiast żyć i rozwijać się tylko dzięki temu, że był naturalnym i jedynym wyjściem na morze dla polskiego obszaru gospodarczego.
Mimo to Lloyd George, popierany dyskretnie przez delegację amerykańską, zakwestionował wnioski komisji Cambona w dwóch najistotniejszych dla Polski punktach, mianowicie Górnego Śląska i Gdańska. Pod naciskiem dwóch mocarstw anglosaskich musiała się ugiąć Francja — najsłabszy partner w wielkiej trójce. Niemałą w tym rolę odegrały wpływy i powiązania wielkiego monopolistycznego kapitału niemieckiego z kapitałem anglosaskim, a nawet częściowo z francuskim. W rezultacie zmieniono pierwotny tekst traktatu pokojowego i zastąpiono go nowym, przewidującym m. in. przekształcenie Gdańska w Wolne Miasto, pozostające pod opieką Ligi Narodów, a także przeprowadzenie na Górnym Sląsku plebiscytu pod kontrolą wielkich mocarstw. W tej postaci traktat został też uroczyście podpisany przez zainteresowane strony w sali lustrzanej pałacu wersalskiego 28 czerwca 1919 r.
W cieniu tych sporów i kontrowersji rozwijał się jeszcze jeden spór graniczny — między Polską i Czechosłowacją o Śląsk Cieszyński. Była to wysoce uprzemysłowiona kraina, wchodząca przed wojną w skład monarchii habsburskiej. Z wyjątkiem części południowej tego regionu większość ludności stanowili tu Polacy, a po nich najsilniej reprezentowani byli Czesi. Najmniej liczni Niemcy zajmowali kluczowe pozycje w przemyśle tego obszaru. Dla Czechosłowacji miał on życiowe znaczenie gospodarcze ze względu na zasoby węgla koksującego oraz sieć komunikacyjną, w której kluczową rolę odgrywał węzeł kolejowy bogumiński. Tędy wiodło jedyne połączenie kolejowe Pragi ze Słowacją.
Jak już o tym była mowa, w listopadzie 1918 r. doszło do porozumienia między Polakami i Czechami co do podziału Śląska Cieszyńskiego, odpowiadającego na ogół zasadzie etnograficznej, na części pozostające pod prowizoryczną administracją polską i czeską. Wykorzystując trudną sytuację polityczną Polski, uwikłanej w walki przeciwko Ukraińcom w Galicji Wschodniej, oddziały czeskie wkroczyły i zajęły w styczniu 1919 r. większość polskiej części Śląska Cieszyńskiego. Od tego momentu sprawa ta stała się przedmiotem nie kończących się sporów między Polską a Czechosłowacją. Nie zażegnało ich w sposób trwały także rozstrzygnięcie, zapadłe podczas konferencji w Spa w 1920 r., przyznające sporne terytorium Czechosłowacji.
Nie było to jedyne zarzewie sporów terytorialnych między Polską a Czechosłowacją. Wiele złej krwi w stosunkach między obu narodami wywołała również stosunkowo drobna sprawa kilkudziesięciu wsi na Spiszu i Orawie, zamieszkanych przez Polaków, Słowaków oraz częściowo ludność o nieskrystalizowanej świadomości narodowej. W wyniku decyzji mocarstw (1921) i w tym wypadku większość spornego obszaru przypadła Czechosłowacji, co w Polsce przyjmowano jako krzywdzące. I ta decyzja jednak nie zamknęła sporu do końca, gdyż nie wykluczała pewnych późniejszych rektyfikacji granicznych. Pozwoliło to Polsce wysunąć żądania w sprawie Jaworzyny spiskiej, co ożywiło stare zadrażnienia, tym bardziej że kolejne rozstrzygnięcie sporu — powzięte przez Ligę Narodów w parę lat później — znowu zakończyło się porażką Polski.
Oczywiście jednak główna uwaga społeczeństwa polskiego koncentrowała się na sprawie granicy polsko-niemieckiej. Ostateczny tekst traktatu wersalskiego wywołał w Polsce wiele rozczarowań i goryczy, przede wszystkim na samym Górnym Śląsku, gdzie klęska Niemiec została przyjęta przez ludność polską jako zapowiedź końca znienawidzonego jarzma pruskiego i powrotu Śląska do macierzy. W kraju, w którym ludność polska rekrutowała się z reguły z warstw najbiedniejszych — robotników i biednego chłopstwa, nadzieje na wyzwolenie narodowe łączyły się nierozerwalnie z dążeniami do wyzwolenia społecznego spod panowania niemieckich junkrów i kapitalistów.
Już począwszy od listopada 1918 r. mnożyły się na Górnym Śląsku liczne wiece i inne manifestacje polskości, na których domagano się połączenia tej krainy z Polską (nieraz mówiono przy tym „z Polską Ludową”). Więź z Polską podkreślały akcje zbiórki na „polski skarb narodowy”, wybory delegatów do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, itp. Równocześnie niezwykle silnie rozwinął się ruch strajkowy, przeradzający się niejednokrotnie w akty przemocy wobec zarządów kopalń, dyrektorów i innych przedstawicieli wielkiego kapitału. Powstały też liczne rady robotnicze, żołnierskie i chłopskie, które jednak w ogromnej większości opanowane zostały przez socjaldemokratyczne elementy prawicowe, przez SPD. Począwszy od stycznia 1919 r. rozrastała się silnie organizacja śląska rewolucyjnego komunistycznego Związku Spartakusa, czyli KPD, składająca się z robotników polskich i niemieckich. Wszystko to sprawiało, że sytuacja na Górnym Śląsku w tych miesiącach była w całym tego słowa znaczeniu wybuchowa, tak ze względów narodowych, jak i klasowych.
Przygotowania do powstania zbrojnego prowadzone były wśród Polaków już do końca 1918 r. Polegały one przede wszystkim na tworzeniu tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, z której rekrutowali się później bojownicy wszystkich trzech powstań śląskich.
Już w początkach 1919 r. wystąpiły w szeregach POW dążenia do niezwłocznego podjęcia walki zbrojnej w celu przyłączenia Górnego Śląska do Polski i stworzenia w ten sposób faktu dokonanego jeszcze przed podpisaniem traktatu pokojowego, na podobieństwo powstania wielkopolskiego. Jednakże kierownicze czynniki na Śląsku i w Polsce, a w szczególności Korfanty, sprzeciwili się temu stanowczo. Znając siłę fermentów społecznych na robotniczym Śląsku obawiały się, że ruch powstańczy na tym terenie łatwo przekształcić się może w ruch o charakterze rewolucyjnym. Obawiały się ponadto rozdrażnienia rządów mocarstw zachodnich. Zalecały więc cierpliwe czekanie i ograniczenie wystąpień polskich w miarę możności do poczynań dyplomatycznych czy najwyżej, w ostateczności, do krótkotrwałych demonstracji zbrojnych.
W połowie 1919 r. napięcie na Górnym Śląsku znowu silnie się zaostrzyło. Przyczyniła się do tego w dużej mierze wiadomość o podpisaniu traktatu wersalskiego i przewidzianym w nim plebiscycie na tym obszarze. Mimo oporu Korfantego i innych polskich przywódców politycznych oraz rządu polskiego nie dało się pohamować wybuchu w sierpniu 1919 r. Poprzedzone krwawymi zajściami na terenie kopalni „Mysłowice”, a następnie potężnym strajkiem powszechnym rozgorzało I powstanie śląskie. Było to typowe powstanie ludowe, z udziałem przede wszystkim robotników. Powstańcy, pełni patriotycznego zapału i ofiarności, byli wszakże źle uzbrojeni, pozbawieni doświadczonego dowództwa, przeważnie słabo wyszkoleni. Przeciwko sobie mieli przeważające liczebnie, a przede wszystkim górujące pod względem uzbrojenia, wyszkolenia i organizacji oddziały regularne, w szczególności oddziały Grenzschutzu. W tych warunkach, przy braku jakiejkolwiek wydatniejszej pomocy ze strony rządu polskiego (który odżegnywał się od powstania, aby nie narazić się na zarzuty ze strony rządów zachodnich), powstańcy po tygodniu ciężkich miejsca mi walk ulegli przewadze wroga. Chcąc uniknąć brutalnych represji (nieraz na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej) wielu powstańców musiało schronić się po stronie polskiej. N a Górnym Śląsku natomiast rozwinął się bezwzględny terror wobec ludności polskiej, zahamowany dopiero pod naciskiem Francji jesienią 1919 r.
W styczniu 1920 r., w wyniku postanowień traktatu wersalskiego, przybyły na Śląsk wojska okupacyjne francuskie, angielskie i włoskie oraz Międzysojusznicza Komisja Plebiscytowa, aby przygotować plebiscyt i zabezpieczyć sprawiedliwy jego przebieg. Przedstawiciele Komisji roztoczyli ogólną kontrolę nad kluczowymi niemieckimi placówkami administracyjnymi i politycznymi na Górnym Śląsku, co niewątpliwie przyniosło pewną ulgę w położeniu Polaków. Kroki te jednak żadną miarą nie mogły zapewnić rzeczywiście bezstronnego, sprawiedliwego toku głosowania plebiscytowego. Decydujące pozycje w walce plebiscytowej, przede wszystkim ekonomiczne (kierownictwo kopalń, fabryk, wielkie latyfundia magnackie itp.) pozostały nadal w rękach niemieckich junkrów i kapitalistów — twierdzy antypolskiego szowinizmu i reakcji. Również administracja szczebla średniego i niższego — a więc organa wykonujące bezpośrednie i praktyczne rządy nad ludnością — pozostała w rękach niemieckich. Nauczycielami byli nadal prawie wyłącznie Niemcy. W ogromnej większości niemiecki był również kler katolicki. Na jego czele stał arcybiskup wrocławski Adolf Bertram, jeden z czołowych rzeczników germanizacji przez Kościół. Nawet przewodniczący Komisji Międzysojuszniczej, skądinąd przychylny Polakom francuski generał Le Rond, przyznawał podczas jednej z dyskusji w wąskim gronie: ”...niemieccy właściciele nie będą ewakuowani [z Górnego Śląska — H. Z.]. Głosowanie nie będzie zatem wolne”. I tak rzeczywiście było. Nie mógł tego również zmienić fakt, że za czasów okupacji alianckiej mógł powstać i działać na Górnym Śląsku w sposób oficjalny i legalny polski (a także niemiecki) komisariat plebiscytowy, na którego czele rząd polski postawił Wojciecha Korfantego.
Szczególnie dokuczliwa dla Polaków za czasów Komisji Międzysojuszniczej była policja bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei, Sipo}, następczyni Grenzschutzu (który w związku z okupacją musiał zostać przez władze niemieckie rozwiązany). Terror ze strony Sipo wywoływał wśród ludności polskiej coraz silniejsze wrzenie, aż stał się bezpośrednim powodem wybuchu nowego, II powstania śląskiego w sierpniu 1920 r.
Drugie powstanie było przygotowane lepiej i miało poparcie Korfantego. Z samego swego założenia nie zmierzało ono jednak do połączenia Śląska z Polską drogą faktu dokonanego, ale stawiało sobie cele ograniczone: rozwiązanie Sipo i roztoczenie ściślejszej kontroli politycznej nad administracją niemiecką. Miało odegrać rolę „demonstracji zbrojnej” na rzecz sprawy polskiej w oczach mocarstw. Wspomniane wyżej cele zostały rzeczywiście po tygodniowych walkach na ogół osiągnięte. Sicherheitspolizei została przekształcona w Abstimmungspolizei (tzw. APo), składającą się po połowie z Polaków i Niemców.
Wkrótce po zakończeniu II powstania rozpoczął się okres najintensywniej szych przygotowań i propagandy plebiscytowej, szczególnie od czasu, gdy z po czątkiem 1921 r. stało się wiadome, że plebiscyt odbędzie się w marcu tego roku. Propaganda polska podkreślała oczywiście przede wszystkim polskość większości mieszkańców Górnego Śląska i jego historyczną przynależność do polskiego obszaru narodowego. Kontrargumenty niemieckie, jakoby Ślązacy byli „mówiącymi po polsku Prusakami”, nie mającymi nic wspólnego z narodem polskim, nie mogły przynieść i nie przynosiły większych efektów propagandowo-politycznych, były bowiem aż nazbyt absurdalne. Przedmiotem podobnych manipulacji propagandowych były kwestie religijno-wyznaniowe, mające przemawiać za pozostaniem katolickiego Górnego Sląska przy Niemczech i przeciwko jego powrotowi w granice kraju swego języka i swej wiary.
Mocno eksploatowała propaganda niemiecka niski poziom rozwoju gospodarczego Galicji i Królestwa, „niemiecki porządek” przeciwstawiała „polskiej anarchii”, straszyła robotników i chłopów górnośląskich rządami „polskich szlachciców” (Schlachzizen) po drugiej stronie Brynicy, eksponowała stosunkowo wysoko w Niemczech rozwinięte ustawodawstwo socjalne i konfrontowała je z jego zacofaniem i niedostatkami w dawnej Polsce rosyjskiej i austriackiej.
Była to jednak broń o tyle obosieczna, że wywoływała ze strony polskiej aż nadto przekonywającą replikę, iż niemiecka „sprawiedliwość i praworządność” bynajmniej nie szła tak daleko, by zmienić w czymkolwiek podstawową relację między Polakami i Niemcami na Górnym Śląsku, relację wyzyskiwanych i wyzyskiwaczy; przeciwnie — na każdym kroku układ ten umacniała i utrwalała.
Z większą skutecznością wykorzystywała propaganda niemiecka bieżące trudności polityczne Polski, zwłaszcza wojnę polsko-radziecką, która — jak głosiła — stawia wręcz pod znakiem zapytania niepodległy byt polskiego „państwa sezonowego”, a w każdym razie grozi ponownym wysłaniem w okopy tych, którzy znajdą się w jego granicach.
Rząd polski czynił niemałe wysiłki, aby stworzyć niezbędne przesłanki do przeciwdziałania tej propagandzie. Jednym z pierwszych ważnych kroków na tym polu było uchwalenie przez Sejm Ustawodawczy ustawy konstytucyjnej, zawierającej „statut organiczny” województwa śląskiego (lipiec 1920). Zgodnie ze statutem, włączony po zwycięskim plebiscycie do Polski Śląsk cieszyć się miał szeroką autonomią, której głównym gwarantem i zarazem symbolem miał być odrębny Sejm Śląski, wyłaniany przez mieszkańców województwa w odrębnych wyborach a także własny Skarb Śląski. Statut organiczny zapewniał też ludziom pracy na polskim Śląsku m. in. „lepsze lub przynajmniej takie samo zaopatrzenie” w dziedzinie ubezpieczeń społecznych, jak dotychczas obowiązujące na tym terenie. Niezależnie od tego swego rodzaju prawo wyjątkowe na korzyść Górnoślązaków stanowiło też zapewnienie rządu polskiego, zwalniające ich od obowiązku służby wojskowej przez 8 lat.
Doniosłe znaczenie jako wyraz stabilizacji stosunków wewnętrznych i zewnętrznych, a tym samym jako podstawa wzrostu zaufania do odradzającej się ojczyzny, miały dwa inne ważne akty państwowe, mianowicie konstytucja z 17 marca 1921 r. oraz podpisany dzień później w Rydze traktat pokojowy z Rosją Radziecką. Wiadomo dziś, że na przyśpieszenie finalizacji tych aktów wpłynęła m. in. bliskość plebiscytu na Górnym Śląsku. Wprawdzie przyszły one zbyt późno, aby zmienić tam sytuację w sposób zasadniczy, niemniej jednak przynajmniej w pewnej mierze odebrały wiatr z żagli antypolskiej propagandzie plebiscytowej.
Nie bacząc na te momenty przedstawiciele Anglii i Włoch w Komisji Międzysojuszniczej (którzy w przeciwieństwie do Francuzów przez cały czas wyraźnie faworyzowali Niemców) wystąpili z projektami podziału Górnego Śląska, które dawały Polsce zaledwie ok. 1/4 jego części, i to głównie rolniczą — cały przemysł pozostawiając po stronie niemieckiej.
Z inspiracji Korfantego wiadomości na temat tych projektów przedostały się do opinii publicznej. Wśród Polaków zapanowało ogromne wzburzenie. Podobnie jak przed I i II powstaniem, również i obecnie wybuchł potężny strajk powszechny, będący wstępem do III powstania, które wybuchło 3 maja 1921 r. Było to największe z trzech powstań śląskich. Zryw polskich robotników śląskich był tak powszechny, zaskoczenie Niemców tak daleko idące, że już w ciągu trzech pierwszych dni powstańcy panowali nad prawie całym obszarem plebiscytowym, z wyjątkiem wszakże miast, a zarazem głównych węzłów komunikacyjnych z uwagi na stacjonujące tam załogi alianckie. Jednocześnie jednak w tychże miastach, głównych skupiskach niemczyzny, koncentrowały się prace i przygotowania niemieckie skierowane przeciwko Polakom. Niezależnie od tego rząd niemiecki i władze wojskowe, po minięciu pierwszego szoku, przygotowały siły zbrojne do interwencji przeciwko powstańcom. Ułatwiały ją zarządzenia Korfantego, wzywające walczących robotników polskich do powrotu do fabryk i kopalń, ponieważ osiągnięte już zostało „walne zwycięstwo”, ponieważ rzekomo Komisja Międzysojusznicza zgodziła się na porozumienie, które „pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość”.
W rzeczywistości żadnego takiego układu nie było. Korfanty i kierownictwo powstania natomiast ciągle obawiali się nadmiernego rozdrażnienia aliantów, a także „nieobliczalnych następstw”, „anarchii” itp., jakie mogły wyniknąć z prawdziwej, szerokiej akcji partyzanckiej aż do ostatecznego zwycięstwa.
Zarządzenia Korfantego wywołały początkowo radość, a później zamieszanie w szeregach powstańczych, skłaniając je niejednokrotnie do wycofania się z zajętych już pozycji. Tym łatwiejsze zadania miały już zgromadzone niemieckie oddziały interwencyjne, wśród których, obok wojsk regularnych, szczególnie dużą rolę odgrywały znane ze swego okrucieństwa i reakcyjnego charakteru tzw. korpusy ochotnicze (m. in. Freikorps Rossbach, Oberland, Orgesch). W drugiej połowie maja interwencja ta rozwijała się coraz silniej. Dochodziło do ciężkich niekiedy walk i bitew, jak w szczególności bitwy o Górę Św. Anny. gdzie powstańcy złożyli dowody niezwykłego męstwa i hartu ducha w walce z przeważającym wrogiem.
Przez czas trwania walk powstańczych społeczeństwo polskie w całym kraju wyrażało w różnych formach swe gorące poparcie i solidarność z walczącym ludem śląskim. Manifestowało je w licznych rezolucjach i apelach na różnych wiecach i zgromadzeniach już w czasie I i II powstania. Powstało wiele organizacji, stawiających sobie za cel udzielanie Polakom górnośląskim pomocy moralno-politycznej, a także materialnej, przeznaczonej głównie dla uchodźców z Górnego Śląska, chroniących się na terenie Polski przed terrorem niemieckim. Po I powstaniu wysłano dla nich z samej tylko Wielkopolski około 370 wagonów różnego rodzaju żywności, odzieży, obuwia i pieniędzy ze zbiórek publicznych i darów od różnych osób i instytucji. Do szeregów powstańczych napływały grupy ochotników z całej Polski.
Powstałe w tym czasie liczne komitety pomocy dla Śląska przygotowywały kadry działaczy, wysyłanych następnie na Śląsk, jak również rozwijały działalność uświadamiającą i propagandową o sprawach śląskich w Polsce. W połowie 1920 r. podjęto próbę skoordynowania tych poczynań przez powołanie do życia w Warszawie Centralnego Komitetu Plebiscytowego, na którego czele stanął marszałek Sejmu Ustawodawczego, Wojciech Trąmpczyński. Wydana przez niego w imieniu Komitetu odezwa wyrażała uczucia Polaków w całym kraju, gdy głosiła: „Pragniemy przyłączenia do Polski Górnego Śląska, lecz dla nas Ślązacy nie są tylko dodatkiem do węgla, dla nas są oni braćmi z krwi i kości, braćmi, którzy już dwukrotnie w ostatnich dwóch latach za swą polskość krew przelewali, którzy na pomoc naszą zasługują”.
Wybuch III powstania wywołał we wszystkich zakątkach Polski nową falę solidarności z ludem śląskim. Już 3 maja 1921 r. odbyły się pierwsze masowe wiece, m. in. w Warszawie i Krakowie, manifestujące ze wzmożoną siłą gotowość całego narodu polskiego przyjścia z pomocą powstańcom śląskim. W dniach następnych ogarnęły one cały kraj, a nawet.skupiska polskie za granicą. Na wiecach studentów wyższych uczelni Warszawy i Krakowa deklarowano gotowość natychmiastowego podjęcia czynnej walki w szeregach powstańców górnośląskich. W wielu wypadkach ostro piętnowano postawę rządów mocarstw Ententy, zwłaszcza Anglii i Włoch, krytykowano też niejednokrotnie rząd polski za słabość i brak determinacji w kwestii śląskiej. Wielki wiec robotniczy w Dąbrowie Górniczej 8 maja wręcz domagał się ustąpienia rządu i stworzenia innego, „który będzie miał dość siły i odwagi, by spełnić przez cały naród postawione solidarnie zadanie jak najenergiczniejszej obrony Górnego Śląska“. W ogólności klasa robotnicza w sąsiadującym z nim Zagłębiu Dąbrowskim wykazywała w tej sprawie postawę szczególnie zdecydowaną i aktywną. Wielokrotnie w obronie ludu górnośląskiego i przeciwko zakusom niemieckim wypowiadała się prasa NPR i PPS. Organ centralnej tej ostatniej, „Robotnik“, pisał jeszcze w 1919 r. na ten temat: „nie ma sprawy jaśniejszej, niewątpliwszej, lepiej uzasadnionej jak to, że Poznańskie i Górny Śląsk powinny i muszą należeć do Polski“.
Tymczasem na Górnym Śląsku walki ciągle jeszcze trwały. Wreszcie pod naciskiem Komisji Międzysojuszniczej doszło w czerwcu do wstępnych porozumień co do zawieszenia broni. Nastąpiło to ostatecznie w lipcu 1921 r. na zasadzie powrotu do status quo ante — tj. do przywrócenia władzy Komisji Międzysojuszniczej. W istocie rzeczy jednak prosty powrót do stanu sprzed powstania nie był już możliwy. Nawet Lloyd George i Anglicy, główni orędownicy roszczeń niemieckich, musieli sobie uświadomić, że dowolne dysponowanie Górnym Śląskiem wbrew woli jego polskiego ludu grozić może najpoważniejszymi konsekwencjami, także społecznej i gospodarczej natury. A tego mocarstwa chciały uniknąć, choćby z uwagi na doniosłe znaczenie gospodarcze Górnego Śląska dla całej Europy.
W październiku 1921 r. ustalono wreszcie decyzją Ligi Narodów i Rady Ambasadorów nową linię podziału Górnego Śląska. Choć nie tak jaskrawo krzywdząca dla Polski jak poprzednia, odbiegała ona daleko od wniosków komisji Cambona i pierwotnej wersji traktatu pokojowego. Polska otrzymała ok. 29% obszaru plebiscytowego i ok. 46% jego ludności. Jednakże po stronie niemieckiej pozostało jeszcze — według niemieckiej statystyki urzędowej z 1925 r. — 530 tys. Polaków. Pod względem gospodarczym część polska była bardziej wartościowa niż niemiecka. Polsce przypadło prawie 80% wszystkich górnośląskich kopalń węgla, 66% kopalń cynku i ołowiu, 60% wielkich pieców, większość walcowni blachy cynkowej, największa na Górnym Śląsku elektrownia w Chorzowie itp.
Ostateczny podział nastąpił w lipcu 1922 r. Wobec organicznej jednolitości górnośląskiego okręgu przemysłowego był to z konieczności podział sztuczny i gospodarczo bardzo szkodliwy. Aby choć w części uregulować wynikające stąd trudności, Polska i Niemcy pod auspicjami Ligi Narodów podpisały 15 maja 1922 r. tzw. konwencję genewską, normującą w pewnej mierze współżycie gospodarcze dwóch części podzielonego Śląski. Konwencja ta usiłowała również w jakiś sposób uregulować stosunki mniejszościowe po obu stronach śląskiej granicy, zobowiązując oba państwa do zapewnienia odpowiednim mniejszościom swobód językowych, szkolnych, kulturalnych itp. Miała nad tym czuwać Górnośląska Komisja Mieszana, z siedzibą w Katowicach, na której czele stanął b. prezydent Szwajcarii Calonder.
Przedmiotem obrad konferencji pokojowej w Paryżu było przygotowanie traktatu pokojowego z Niemcami i innymi państwami centralnymi. W rzeczywistości jednak zakres prac i decyzji konferencji wykraczał bardzo znacznie poza tę problematykę: obejmował w gruncie rzeczy całokształt stosunków międzynarodowych w Europie powojennej, a w szczególności odgrodzenia jej możliwie szczelnym „kordonem sanitarnym” od wpływów nowej, rewolucyjnej Rosji. Parafrazując znane słowa z Manifestu komunistycznego można by powiedzieć, że widmo bolszewickiej Rosji krążyło po salonach paryskiej konferencji pokojowej. Czołowy historyk francuski, Pierre Renouvin, stwierdzał, że zagadnienie stosunków z Rosją Radziecką było „stale obecne” w umysłach polityków Ententy podczas obrad paryskich. Wielkie mocarstwa zachodnie nie chciały się bowiem pogodzić ze zwycięstwem rewolucji socjalistycznej w Rosji i nie ustawały w zabiegach politycznych, gospodarczych, a także militarnych, aby obalić władzę radziecką. W celu realizacji tych zamierzeń nie cofały się przed interwencjami zbrojnymi w Rosji, popierały dywersyjne akcje zbrojne byłych carskich „białych generałów”. Przywiązywały też duże znaczenie do wykorzystania przeciwko Rosji rządów państw z nią sąsiadujących, w tym przede wszystkim Polski. A jednocześnie Francja, działając usilnie na rzecz odbudowania białej Rosji, jako swego najważniejszego sojusznika na wschodzie, starannie unikała zaangażowania się po stronie Polski przeciwko tej Rosji, szczególnie w kwestii granic polsko-rosyjskich. Nie chciała bowiem zrazić sobie „białych generałów”, których imperialistyczne zakusy wobec Polski były dobrze znane. Sojusznik rosyjski miał dla Francji o wiele większe znaczenie niż słaba Polska. W sumie stanowisko mocarstw (a zwłaszcza Francji) w „sprawie rosyjskiej” było wysoce dwuznaczne, a dla Polski niebezpieczne.
Przy całej wrogości do rewolucji rosyjskiej w polskich kołach rządzących zdawano sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie groziłyby Polsce w wypadku przywrócenia białej Rosji „jednej i niepodzielnej”. Był tego świadom m. in. Piłsudski, który w szczególnym stopniu interesował się polską polityką wschodnią i osobiście ją kształtował. Dążył on do stworzenia na wschodzie pewnych faktów dokonanych w postaci podporządkowania Polsce możliwie dalekich tzw. kresów wschodnich, czyli ziem ukraińskich, białoruskich i litewskich. W tym duchu i kierunku szły zabiegi polskiej wielkiej własności, posiadającej na tych terenach rozległe majątki i latyfundia, zagrożone przez rewolucję. Interesy klasowe polskiego obszarnictwa na wschodzie stawały się w ten sposób jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym bodźcem do polityki ekspansji na wschodzie, której czołowym rzecznikiem był od początku drugiej niepodległości Józef Piłsudski.
Oczywiście, nie to jednak było przedmiotem głównego zainteresowania prasy i propagandy. Ze szczególną siłą akcentowała ona problem Wilna i Lwowa i ich historycznych związków z Polską. Skupianie uwagi polskiej opinii publicznej na polskiej większości i charakterze tych miast przesłaniało fakt, że w ich otoczeniu dominowała białoruska czy ukraińska wieś oraz żydowsko-polskie miasteczka. Podkreślanie roli kulturotwórczej Lwowa i Wilna oraz polskich dworów ziemiańskich wychodziło naprzeciw silnym emocjom i sentymentom. Polskie tradycje historyczne Lwowa („semper fidelis”) i Wilna stwarzały podatny grunt do akceptacji przez poważne odłamy społeczeństwa walki o utrzymanie polskiego panowania nie tylko w tych dwóch ośrodkach, lecz tak że na rozległych, ukraińskich i białoruskich obszarach „kresowych”. Przypomniało to pod niejednym względem charakter i kierunki propagandy niemieckiej na Górnym Śląsku i innych niemieckich „kresach wschodnich”, także kwestionującej polski charakter tych ziem i także akcentującej niemiecką „misję cywilizacyjną” na tamtych terenach.
Siła prądów demokratycznych w ówczesnej Europie i popularność hasła samookreślenia narodów sprawiały, że było rzeczą politycznie trudną i nie na czasie wysuwanie haseł jawnie aneksjonistycznych. Z tego względu Piłsudski i obóz jego zwolenników opowiadali się za programem „federacji” Ukrainy, Białorusi i Litwy z Polską, przy czym Polska grałaby w tej swoistej federacji rolę oczywiście dominującą i decydującą. W liście do jednego z najbardziej zaufanych swych współpracowników, a zarazem ministra spraw zagranicznych w rządzie Moraczewskiego, Leona Wasilewskiego, Piłsudski pisał o tych sprawach z całą otwartością: „nie chcę być ani imperialistą, ani federalistą, dopóki nie mam możności mówienia w tych sprawach z jaką taką powagą — no i rewolwerem w kieszeni. Wobec tego, że na bożym świecie zaczyna zdaje się zwyciężać gadanina o braterstwie ludzi i narodów i doktrynki amerykańskie, przechylam się z miłą chęcią na stronę federalistów”.
Za parawanem tych swoiście federacyjnych koncepcji krył się w gruncie rzeczy program ekspansji na wschód i rozbicia Rosji wszelkimi możliwymi środkami. Co więcej, program ten w rozumieniu obozu piłsudczykowskiego miał, determinować zasadniczą orientację całokształtu polskiej polityki zagranicznej (i wojskowej), miał posiadać priorytet przed wszelkimi innymi zadaniami, jakie wówczas przed nią stawały, nie wyłączając i spraw tak kapitalnej wagi, jak polskie rewindykacje na zachodzie. W ten sposób raz jeszcze — jak niejednokrotnie w wiekach dawniejszych — kierownicze siły polityczne w Polsce stanęły przed brzemiennym w skutki dylematem wyznaczenia zasadniczej orientacji polskiej polityki zagranicznej i jej głównego kierunku: na wschód, ku Dnieprowi — czy na zachód, ku Odrze?
Problemy te zaprzątały umysły polskich polityków już i przed, i w czasie wojny, ale pozostawały wówczas w sferze rozważań mniej lub więcej teoretycznych. Obecnie, po odzyskaniu niepodległego bytu, trzeba było je przełożyć i to bez zwłoki — na język konkretnych, praktycznych decyzji politycznych.
Musieli to uczynić zwłaszcza ci, od których zależały one w największym stopniu, to jest Piłsudski i KNP w Paryżu pod przewodnictwem Dmowskiego.
O stanowisku Naczelnika Państwa była już mowa. Jeśli chodzi o Dmowskiego i Komitet paryski, to określili oni swe poglądy na te zagadnienia w różnych dokumentach i memoriałach z końcowego okresu wojny oraz dyskusjach na forum Komitetu w początkach konferencji pokojowej. Na szczególną uwagę w tym względzie zasługuje obszerna i gruntowna debata dnia 2 marca 1919 r., w której toku doszło do bezpośredniej konfrontacji poglądów na temat polskiej granicy wschodniej między Dmowskim i jego zwolennikami a przedstawicielami Piłsudskiego, w osobach m. in. K. Dłuskiego, A. Sujkowskiego i M. Downarowicza, niedawno dokooptowanymi do Komitetu.
Dmowski gotów był zrezygnować z „granic historycznych” (tj. z 1772 r.) i zadowolić się granicami nieco na wschód od granic Polski przed II rozbiorem 1793 r. Projekt ten — zwany też „linią Dmowskiego” — włączałby do Polski m. in. Libawę nad Bałtykiem, następnie Mińsk, Mozyrz, Płoskirów i Kamieniec Podolski na południu. Dmowski był przeciwny inkorporowaniu do Polski dalszych ziem wschodnich, gdyż nie mogłaby ona „strawić” zbyt wielkich i licznych mniejszości narodowych. Liczył się też z tym, że aneksje zbyt daleko idące spotkałyby się ze sprzeciwem Francji, która ciągle nie traciła nadziei na restytuowanie „białej Rosji” i nie chciała narażać swych stosunków z nią za cenę zgody na tak drastyczną amputację jej obszaru. Był też przeciwny formule federacji, gdyż zmuszałaby ona Polskę do zapewnienia krajom „sfederowanym” z Polską pewnego minimum samorządności, ił to z koki mogłoby doprowadzić m. in. do likwidacji polskiej „większej własności” („wszystko za tym przemawia — ostrzegał — że Polacy z tej ziemi wylecą”). Nie przekonywały Dmowskiego zapewnienia piłsudczyków w KNP, że nie ma „zasadniczej różnicy zdań” między nimi, rzecznikami koncepcji federacyjnych, a zwolennikami prostej inkorporacji. (Downarowicz: „Kwestia federacji czy nie federacji jest inną sprawą — kwestią metody załatwienia tej sprawy”.) Piłsudczycy nie przeciwstawiali się wyrażonej w dyskusji tezie, iż „wschodnie kresy to nasza kolonia, która zawsze nią była w pewnej mierze i powinna nią pozostać”. Również szereg innych wypowiedzi — w tym i samego Piłsudskiego — potwierdzało, Że różnice między programem federacyjnym i inkorporacyjnym nie miały charakteru zasadniczego.
Jednakże daleko idąca zgodność ogólnych celów obu tych obozów politycznych w sprawach wschodnich nie rozciągała się (jak to w dyskusji z 2 marca podkreślał m. in. Downarowicz) na zagadnienie metod realizacji tych celów. Uczulona na hasła demokracji i samostanowienia narodów międzynarodowa opinia publiczna łatwiej przyswajała sobie i akceptowała formułę federacji niż inkorporacji (tym bardziej że w wypadku Białorusinów można było powołać się na istnienie wśród nich pewnych środowisk, które początkowo odnosiły się nie bez sympatii do koncepcji federacyjnych). Dotyczyło to m. in. Wielkiej Brytanii, co w rozumieniu Piłsudskiego przynosiło i ten zysk polityczny, że pozwoliłoby przynajmniej w części uwolnić się Polsce od kurateli i kontroli francuskiej. Niezależnie od tego idea federacji była niewątpliwie bardziej elastyczna. Nie wykluczała przy dogodnych warunkach międzynarodowych działań rozsadzających nową Rosję także na wschód od „linii Dmowskiego”, stanowiącej w świetle tych dalekosiężnych planów wyraz aneksjonizmu na swój sposób „umiarkowanego”.
Piłsudski nie zwlekał z realizacją swych zamierzeń zarówno w płaszczyźnie politycznej, jak i militarnej. Rząd polski odrzucał systematycznie wszelkie wy siłki rządu radzieckiego, zmierzające do unormowania stosunków polsko-radzieckich i nawiązania stosunków dyplomatycznych.
Przypomnijmy tu, że już od listopada 1918 r. toczyły się walki w Galicji Wschodniej z Ukraińcami. Mimo opanowania Lwowa przez Polaków rząd („dyrektoriat”) Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej i jego armia pod wodzą atamana Petlury nie rezygnowali z rozciągnięcia swej władzy na te obszary, dążąc do odzyskania Lwowa, a także borysławskiego zagłębia naftowego. Jako twór o charakterze burżuazyjno-nacjonalistycznym dyrektoriat przeciwstawiał się zarówno Polsce, jak i władzy radzieckiej.
Mocarstwa zachodnie bardzo niechętnym okiem patrzyły na konflikt polsko-ukraiński, gdyż utrudniał on poważnie politykę „kordonu sanitarnego”, czyli wspólnego, nieprzerwanego frontu antyradzieckiego, montowanego przy pomocy wszystkich państw graniczących z rewolucyjną Rosją. W związku z tym rządy zachodnie czyniły duże wysiłki i przysyłały różne misje, by doprowadzić do porozumienia między Polską i Ukrainą — jednakże bez rezultatów. Tymczasem Polska angażowała w Galicji Wschodniej coraz większe siły i zyskiwała szybko zdecydowaną przewagę wojskową. Ułatwiała ją w dużej mierze kruchość podstaw politycznych dyrektoriatu, na domiar ciągle i szybko osłabianych przez wpływy rewolucji. W połowie lipca 1919 r. wojska polskie zawładnęły całą Galicją Wschodnią po Zbrucz. Od tej chwili musiały one wejść w konflikt z od działami Armii Czerwonej, posuwającymi się naprzód od wschodu.
Podobnie rozwijała się sytuacja na północnym wschodzie. W wyniku porozumień między władzami polskimi a dowództwem niemieckiego Oberostu na początku 1919 r. oddziały polskie zaczęły stopniowo zastępować oddziały niemieckie, pozostające jeszcze — na mocy specjalnej klauzuli rozejmu z 11 listopada 1918 r. — na wschodzie, w celu odgrodzenia Europy od „czerwonego niebezpieczeństwa“.
Wiosną 1919 r. wojska polskie pod osobistym dowództwem Piłsudskiego podjęły pierwszą większą operację na odcinku białoruskim, w której wyniku zajęły w kwietniu m. in. Wilno. Również i tutaj weszły one w konflikt bojowy z oddziałami Armii Czerwonej, zapoczątkowując w ten sposób nie wypowiedzianą wojnę z Rosją Radziecką[3].
Zajęcie Wilna wywołało zarazem ostry i długotrwały konflikt z Litwą, która uważała je (o większości, podobnie jak Lwów, polskiej), niegdyś stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego, za swoją stolicę. Wobec ostrości konfliktu powstało w ten sposób również na północy pewne nadwyrężenie ciągłości kordonu antyradzieckiego. Rządy mocarstw zachodnich, a szczególnie Francja i marszałek Foch, starały się zlikwidować ów konflikt, ale i tu nie dało to rezultatów.
Tymczasem ofensywa polska na froncie wschodnim rozwijała się z coraz większym impetem. Poważnie ułatwiała ją okoliczność, że w tym czasie Rosja Radziecka była gospodarczo wyniszczona wojną, a jednocześnie młoda władza radziecka wytężała wszystkie siły do złamania interwencji obcej i groźnych akcji zbrojnych białych generałów: Judenicza, Kolczaka, Denikina i Wrangla. Latem 1919 r. wojska polskie znajdowały się już daleko w głębi Białorusi i Ukrainy i posuwały się dalej.
Wojna na wschodzie wywołała w społeczeństwie polskim różnorodne uczucia i nastroje: od szowinistycznej euforii w kołach nacjonalistycznych i mieszczańskich, poprzez postawę nierozumienia sensu wojny i obojętności wobec niej, przede wszystkim wśród chłopstwa, aż po stanowisko zdecydowanego potępienia w szeregach rewolucyjnej klasy robotniczej, reprezentowanej przez KPRP. Z głęboką niechęcią, a niejednokrotnie wręcz z czynnym oporem, spotykały się polskie rządy na okupowanych ziemiach białoruskich i ukraińskich. Wynikało to z samego charakteru tych rządów, jako rządów okupacyjnych na terenach obcych i wrogich. Okupacyjna polityka gospodarczej eksploatacji i politycznego terroru wywołała tym większą nienawiść wobec polskich „panów“, że ludność tych obszarów zdołała już zetknąć się z wyzwoleńczymi hasłami narodowymi i społecznymi Rewolucji Październikowej i w szerokiej mierze przyjmowała je za swoje. „Na terenach litewsko-białoruskich podległych władzy polskiej sytuacja polityczna jest bardzo poważna — stwierdzał raport kierownika referatu politycznego dowództwa frontu litewsko-białoruskiego, M. Zyndrama-Kościałkowskiego, późniejszego premiera, z grudnia 1919 r. — gdyż ściera się tu bardzo dużo wpływów wrogich dla państwowości polskiej, a nadużycia polskie i cały szereg faktów niepożądanych stwarza warunki sprzyjające wrogiej agitacji”. „Przede wszystkim — głosił raport — trzeba podkreślić zachowanie się znacznej części miejscowego ziemiaństwa, które swą klasową polityką b. często kompromituje sprawę polską. Włościaństwo wierzyło, że żołnierz polski wyzwoliwszy kraj od bolszewików przyniesie im obiecane przez Sejm polski prawa agrarne. Tymczasem większość ziemian postawiła kwestię w ten sposób, jakby wojska polskie przyszły przede wszystkim w obronie ich majątków”. Przyjęło to postać swego rodzaju wypowiedzenia „wojny” włościaństwu, a „ponieważ jednocześnie miejscowi obywatele — pisał dalej Kościałkowski — b. często piastują wszelkie wyższe urzędy na miejscu, wytwarza się obraz z czasów pańszczyzny, gdy pan był najwyższą i ostatnią instancją. Niezbędne jest najrychlejsze wydanie odpowiednich zarządzeń”.
Nie były to bynajmniej spostrzeżenia odosobnione. Podobne raporty napływały m. in. z Brześcia nad Bugiem, Łucka, Krzemieńca na Wołyniu, gdzie — jak to określał inny raport z grudnia 1919 r. — doszło wręcz do „powstania zbrojnego” przeciwko władzy polskiej. Ludność miejscowa inaczej widziała swe „wyzwolenie od bolszewików”, niż to interpretował cytowany wyżej raport Kościałkowskiego. Ludność ta „cała wrogo niestety dla nas usposobiona [...] spodziewa się iż my, jak Niemcy zeszłego roku, z kraju ustąpimy i z upragnieniem oczekuje nowego przewrotu”.
Ujemne następstwa przyniosła wojna, jeśli chodzi o stanowisko partii robotniczych, a także części partii burżuazyjno-demokratycznych w krajach Europy zachodniej. Nierzadko zdarzało się, że robotnicy w Niemczech, Czechosłowacji, Anglii i w innych krajach odmawiali ładownia transportów wojskowych do Polski, utrudniali przesyłki kolejowe, a także w inny sposób manifestowali swą niechęć do Polski jako do państwa prowadzącego wojnę z pierwszym krajem socjalizmu.
Tymczasem rząd radziecki nie ustawał w wysiłkach pokojowego uregulowania stosunków polsko-radzieckich, nie cofając się przed gotowością do daleko idących, bolesnych dla siebie ustępstw. Dawał im wyraz m. in. podczas rokowań w Mikaszewiczach, prowadzonych ze strony polskiej przez I. Boernera, zaufanego przedstawiciela Piłsudskiego, ze strony radzieckiej zaś przez J. Marchlewskiego, jesienią 1919 r. Miały one charakter nieoficjalny i poufny i toczyły się w atmosferze pewnego, chwilowego odprężenia na froncie polsko-radzieckim, spowodowanego wstrzymaniem — również zresztą chwilowym — ofensywy polskiej w kierunku na wschód. Miało to dla Rosji Radzieckiej znaczenie o tyle istotne, że dzięki temu mogła ona skoncentrować swój główny wysiłek przeciwko idącej równocześnie od południa groźnej ofensywie armii Denikina i skutecznie jej się przeciwstawić.
Motywy przejściowego zmniejszenia nacisku militarnego ze strony polskiej miały przede wszystkim charakter polityczny. Najświeższe badania na ten temat — zwłaszcza silnie udokumentowane ustalenia A. Juzwenki — wykazują, że Piłsudski dobrze zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niosłoby z sobą dla Polski ewentualne zwycięstwo Denikina i innych „białych generałów” rosyjskich. Obawy te podzielali zresztą w niemałej mierze także przeciwnicy polityczni Piłsudskiego. Nie oznaczało to jednak bynajmniej rezygnacji z agresywnych zamierzeń tych kół wobec rewolucyjnej Rosji. Pragnęły one doprowadzić ją i jak naj dłużej utrzymać w stanie chaosu i słabości. W tym świetle i z tego punktu widzenia było logiczne najpierw podjęcie rokowań w Mikaszewiczach przez Boernera, a następnie ich jednostronne zerwanie na polecenie Piłsudskiego — mimo daleko idącej gotowości do ustępstw ze strony radzieckiej. Także po Mikaszewiczach rząd radziecki ponawiał swą chęć uregulowania stosunków z Polską na korzystnych dla niej warunkach, w szczególności w nocie z 22 grudnia 1919 r. Ale i te propozycje rząd polski przemilczał, zatajając je przy tym przed opinią publiczną. W tym samym bowiem czasie czynił Piłsudski ostatnie przygotowania do największej z dotychczasowych ofensywy przeciwko Krajowi Rad.
Rozmowy w Mikaszewiczach i ich zerwanie stanowiły w konflikcie polsko-radzieckim tylko epizod — ale epizod niezwykle charakterystyczny, rzucający ostre światło na mentalność polityczną polskich kół rządzących u progu drugiej niepodległości, a zwłaszcza na motywacje ich postępowania. Ogólnie biorąc, dominowały w nim motywacje społeczno-klasowe, w wyniku których ledwie odradzające się młode państwo polskie pchnięte zostało przez dzierżących władzę na tory wojny na wschodzie. Z rzadka tylko — jak np. w czasie rokowań w Mikaszewiczach — brały chwilowo górę motywacje narodowe i państwowe, nakazujące przeciwstawić się groźbie zwycięstwa w Rosji sił zdecydowanie wrogich narodowi i niepodległości państwowej Polski. Szczególne znaczenie pod tym względem miało wspomniane wyżej wstrzymanie polskich działań ofensywnych w okresie naporu wojsk Denikina na władzę radziecką. Rozejście się w tym okresie w sposób tak wyraźny dążeń i celów polskich z dążeniami „białych generałów” rosyjskich (co w postaci mniej dostrzegalnej dawało o sobie znać już i przedtem we wzajemnych stosunkach) miało swe liczne i złożone przyczyny. Idąc za rozważaniami A. Juzwenki, można by je upatrywać w następujących współczynnikach: 1. W „żywej w Polsce pamięci o niedawnej przeszłości, w której znaczna część Polski znajdowała się pod jarzmem caratu, a kontrrewolucja [sc. rosyjska] była dla Polaków symbolem starego reżimu”, 2. w „programie białej Rosji, która nie tylko chciała zamknąć państwo polskie w granicach byłych 10 guberni przywiślańskich, a często kwestionowała nawet prawo Polski do niepodległości”, 3. w „programie terytorialnym Polski na wschodzie, zwłaszcza dążeniu obozu piłsudczykowskiego do rozczłonkowania Rosji” i wreszcie 4. w „słusznych obawach wielu Polaków, że w wypadku zwycięstwa białej Rosji państwo polskie utraci na jej rzecz poparcie mocarstw zachodnich, decydujących na Konferencji Pokojowej w Paryżu o losach powojennego świata”.
W czerwcu 1919 r. wielkie mocarstwa upoważniły Polskę do tymczasowej okupacji wojskowej Galicji Wschodniej po rzekę Zbrucz (zobowiązując jednocześnie rząd polski do zapewnienia ludności tych terytoriów autonomii, swobód politycznych i religijnych). W deklaracji Rady Najwyższej Mocarstw Sprzymierzonych w sprawie tymczasowych granic wschodnich Polski z 8 grudnia 1919 r. mocarstwa te wyznaczyły też niejako ciąg dalszej tej tymczasowej granicy wzdłuż rzeki Bug (od Hrubieszowa po Niemirów), a potem na północ do Grodna.
Przygotowania do nowej ofensywy na początku 1920 r. objęły m. in. rokowania z atamanem Petlurą w sprawie wspólnych działań przeciwko Rosji Radzieckiej. Wymagało to uprzedniej rezygnacji Petlury z aspiracji ukraińskich do Lwowa i Galicji Wschodniej. Zostały one przekreślone jeszcze latem i jesienią roku 1919 r., kiedy armia Petlury, rozbita i rozproszona, faktycznie przestała istnieć, a jego pozycja polityczna jako ogniwa „kordonu sanitarnego” uległa zasadniczemu osłabieniu.
Wojskowe i polityczne porażki zmusiły Petlurę do podpisania we wrześniu zawieszenia broni z Polską na warunkach podyktowanych przez Piłsudskiego, tzn. przede wszystkim uznania Zbrucza jako polsko-ukraińskiej linii demarkacyjnej. W lutym 1920 r. przedstawiciele Petlury podpisali z przedstawicielami rządu polskiego porozumienie polityczne i wojskowe, dotyczące stosunków polsko-ukraińskich w tych dziedzinach. Były to porozumienia tajne, podobnie jak oficjalna umowa między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej z 21 kwietnia 1920 r. Potwierdzała ona m. in. polsko-ukraińską „linię demarkacyjną” na Zbruczu, zapewniała swobody narodowo-polityczne mniejszościom polskiej i ukraińskiej odpowiednio po obu stronach tej linii, a także brała pod ochronę interesy polskiej wielkiej własności ziemskiej pod władzą ukraińską po wschodniej stronie Zbrucza. Zawarta równocześnie konwencja wojskowa określała wojska polskie i ukraińskie za „sprzymierzone”, podlegają ce jednak kierownictwu operacyjnemu Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich. Polska zobowiązywała się kontynuować na swoim terytorium formowanie od działów ukraińskich oraz dostarczać im broń i ekwipunek wojskowy. Strona ukraińska miała zapewnić dostawy żywności armii polskiej, działającej na Ukrainie.
Przygotowaniom politycznym towarzyszyły nie mniej intensywne przygotowania militarne, jak zakupy broni i sprzętu wojennego, szkolenie rezerw w głębi kraju, zmiany organizacyjne i personalne w armii oraz koncentracje wojsk, przede wszystkim na południowym odcinku frontu, skąd miało pójść główne uderzenie — w kierunku na Ukrainę i Kijów. Piłsudski spodziewał się bowiem, że ofensywa w tym właśnie kierunku natrafi na główne siły Armii Czerwonej i je zniszczy. Już wkrótce miało się okazać, że informacje i przesłanki, na których Piłsudski zbudował swój plan operacyjny, były mylne lub niedokładne: gros sił radzieckich skoncentrowanych było na odcinku północnym (rejon Orsza — Witebsk Borysów), podczas gdy na południu znajdowały się jednostki tylko dwóch stosunkowo słabych armii radzieckich.
Zaawansowanie i rozmach tych przygotowań nie pozostawiały wątpliwości co do zamiarów Piłsudskiego. W tej sytuacji politycznie krępujące były dlań ciągle ponawiane propozycje pokojowe ze strony radzieckiej i jej gotowość do ustępstw. Stawały się one tym bardziej kłopotliwe, że mimo prób ich zatajenia przedostawały się one jednak do wiadomości opinii publicznej w Polsce i zagranicą. Aby choć w części je zneutralizować, rząd polski zdecydował się wreszcie — po trzech miesiącach od grudniowej noty radzieckiej — na odpowiedź, w której wyrażał gotowość do rokowań pokojowych. Miałyby się one toczyć w Borysowie (na północny wschód od Mińska) i w tym rejonie miałoby też w tym czasie obowiązywać zawieszenie broni. Oznaczało to unieruchomienie skupionych na tym odcinku frontu sił radzieckich z równoczesnym pozostawieniem swobody działania głównym siłom armii polskiej na południu. Rząd radziecki przeciwstawił tej nie trudnej do rozszyfrowania pułapce propozycję zawieszenia broni na czas rokowań na całym froncie oraz oświadczał, że gotów jest przyjąć jako miejsce rokowań „każde miasto państwa neutralnego i nawet państw Ententy”. Piłsudski obstawał jednak przy Borysowie i lokalnym tylko zawieszeniu broni. Dała temu wyraz utrzymana w ultymatywnym tonie nota rządu polskiego z 7 kwietnia 1920 r., uznająca dalszą wymianę not w tej sprawie „za bezcelową”.
Na rozkaz Piłsudskiego 25 kwietnia 1920 r. armia polska ruszyła do ofensywy. Początkowo rozwijała się ona pomyślnie. Wojska polskie, nie napotykając większego oporu, stosunkowo szybko dotarły do Kijowa. Już jednak w początkach czerwca karta się odwróciła — Armia Czerwona przystąpiła do energicznej kontrofensywy. 10 czerwca armie polskie frontu ukraińskiego, dowodzone przez gen. Rydza-Śmigłego, ewakuowały Kijów i zaczęły wycofywać się na zachód. Już 16 czerwca znalazły się one z powrotem na linii, z której 25 kwietnia rozpoczęły marsz na Kijów. Pośpieszny odwrót armii polskich na froncie ukraińskim był w dużej mierze spowodowany wprowadzeniem do działań ze strony radzieckiej armii konnej Budionnego, której niezwykła ruchliwość i manewry oskrzydlające stanowiły źródło ciągłego zagrożenia dla wycofujących się armii polskich.
Jeszcze groźniejsza okazała się kontrofensywa radziecka na północnym odcinku frontu, gdzie po stronie polskiej dowodził gen. Stanisław Szeptycki. Jak już wspomniano, na tym właśnie odcinku skoncentrowano gros sił radzieckich do wodzonych przez Michaiła Tuchaczewskiego. Ich zadaniem było wykonanie uderzenia na głównym kierunku kontrofensywy radzieckiej, na Warszawę. Rozpoczęła się ona 4 lipca i czyniła szybkie postępy. Również na tym odcinku wiele zamieszania i niepokoju w odwrót wojsk polskich wnosiły szybkie, zaskakujące operacje konnicy radzieckiej (korpus konny Gaja). W połowie lipca padło Wilno, a wkrótce potem Grodno, Pińsk, Wołkowysk, Białystok, Łomża i inne miasta. Również na froncie południowym nie można było powstrzymać marszu Armii Czerwonej, nie udało się zatrzymać jej nawet na linii Bugu. Sytuacja stawała się krytyczna, w polu bezpośredniego zagrożenia znalazła się w sierpniu stolica państwa.
Rada Obrony Państwa
Wydarzenia wojenne wywierały silny wpływ na ewolucję nastrojów w społeczeństwie polskim, w tym i na jego stosunek do całokształtu polityki wschodniej Piłsudskiego. Pisał o nich historyk emigracyjny, apologeta Piłsudskiego, Wł. Pobóg-Malinowski następująco: „Społeczeństwo, zmęczone sześcioletnią wojną, pragnęło pokoju; niewdrożone jeszcze do myślenia kategoriami politycznymi i państwowymi ślizgało się po powierzchni problemu; w przytłaczającej swej większości stanowiska Piłsudskiego nie rozumiało i dlatego przeważnie było mu przeciwne“. Istotnie, charakterystyka ta odpowiadała rzeczywistości, zwłaszcza w odniesieniu do roku 1919 i pierwszych miesięcy roku 1920. Potwierdzają to raporty i sprawozdania władz cywilnych i wojskowych, przytaczające nierzadkie wypadki oporu przeciwko poborowi do wojska (szczególnie na wsi), dezercji z oddziałów i inne przejawy niechęci wobec wojny, której sensu i celu naród „nie rozumiał“. Należy zresztą przypomnieć, że i w kierowniczych kołach politycznych endecji polityka wschodnia Piłsudskiego nigdy nie budziła entuzjazmu, a krytyczny do niej stosunek przybierał na sile w miarę narastania niepowodzeń na froncie. To samo w dużej mierze dotyczyło PSL „Piast“, ale i partie lewicy parlamentarnej, jak PPS i PSL „Wyzwolenie“ zaczęły wprawdzie poniewczasie — podnosić wątpliwości co do charakteru i zasięgu polityki federacyjnej Piłsudskiego.
W obliczu coraz groźniejszej sytuacji wojennej i trudności wewnętrznych urzędujący od czasu ustąpienia Paderewskiego rząd Leopolda Skulskiego podał się do dymisji (9 czerwca 1920). Dopiero po upływie dwóch tygodni udało się utworzyć nowy rząd pod przewodnictwem Władysława Grabskiego. W ciągu zaledwie jednego miesiąca swego urzędowania musiał on podjąć szereg pilnych decyzji o zasadniczym znaczeniu dla losów państwa.
1 lipca 1920 r. sejm na wniosek nowego premiera powołał do życia Radę Obrony Państwa, rodzaj specjalnej najwyższej władzy państwowej na czas wojny, równocześnie operatywnej (19 członków) i względnie reprezentatywnej (w jej skład wchodzili wyznaczeni przez sejm posłowie, a także przedstawiciele rządu i dowództwa wojskowego kraju), działającej pod przewodnictwem Naczelnika Państwa. Jej zakres władzy i uprawnień obejmował „decydowanie we wszystkich sprawach, związanych z prowadzeniem i zakończeniem wojny oraz z zawarciem pokoju“ poprzez wydawanie odpowiednich „rozporządzeń i zarządzeń”. Rada natychmiast po ukonstytuowaniu się wystąpiła z apelem o zgłaszanie się ochotników do armii ochotniczej, na której czele stanął gen. Józef Haller. Bardzo ożywioną działalność rozwijała liczna francuska misja wojskowa pod kierownictwem gen. Weyganda. Podjęto także szereg innych kroków, mających odwrócić grożące niebezpieczeństwo. Między innymi starano się pozyskać masy chłopskie i w tym celu sejm uchwalił — tym razem jednogłośnie — 15 lipca ustawę o wykonaniu reformy rolnej (podjęta w 1919 r. uchwała o reformie rolnej — nie ustawa — miała charakter ogólnych wytycznych w tej kwestii). W parze z tymi posunięciami wewnętrznymi rozwijano też odpowiednie zabiegi na arenie międzynarodowej. Chodziło głównie o zwiększenie dostaw wojskowych do Polski oraz o uzyskanie interwencji politycznej mocarstw zachodnich. W tym celu premier Grabski udał się do Belgii, do Spa (gdzie właśnie zgromadzili się przywódcy mocarstw zachodnich na konferencję w sprawie niemieckich odszkodowań wojennych), aby uprosić o zwiększenie pomocy wojskowej oraz o pośredniczenie w zawarciu rozejmu między Polską i Rosją Radziecką. Uzyskał to za cenę bolesnych ustępstw w sprawach Gdańska i Śląska Cieszyńskiego (rezygnacja z części uprawnień Polski w zarządzie portu gdańskiego i rezygnacja z plebiscytu na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie). Lloyd George nie pominął okazji, by skarcić surowo premiera rządu polskiego za jego awanturniczą politykę zagraniczną na wschodzie. 11 lipca 1920 r. w wyniku tych porozumień brytyjski minister spraw zagranicznych, lord Curzon, wystosował do rządu radzieckiego depeszę z propozycją zawarcia rozejmu i pokoju z Polską. Granica między obu państwami miałaby przebiegać zgodnie z deklaracją mocarstw z 8 grudnia 1919 r. (wzdłuż Bugu); była to tzw. linia Curzona.
Ustępstwa Grabskiego w Spa zostały zaakceptowane większością głosów przez Radę Obrony Państwa. Nie przeszkodziło to jednak ostrej krytyce jego polityki zagranicznej, zwłaszcza jego „kapitulacji” wobec wielkich mocarstw. Stronnictwa lewicy parlamentarnej, przede wszystkim PPS i PSL „Wyzwolenie”, domagały się stworzenia rządu koalicyjnego, „rządu obrony narodowej”, którego charakter i skład umożliwiłby mu szersze i łatwiejsze dotarcie do mas ludowych. Pod naciskiem tych polemik i krytyki rząd Grabskiego, choć popierany przez ugrupowania centrum i prawicy, musiał ustąpić. 24 lipca Piłsudski jako Naczelnik Państwa powołał nowy rząd, w którym kierownicze stanowiska premiera i wicepremiera powierzył przywódcom PSL „Piast” i PPS, Wincentemu Witosowi i Ignacemu Daszyńskiemu.
Niewątpliwie przyczyniło się to w pewnej mierze do zwiększenia rezonansu apeli i innych poczynań władz w szerokich masach. Jedynie komuniści polscy nie mieli złudzeń co do społeczno-politycznego oblicza tego rządu ani co do zasadniczych kierunków jego polityki zagranicznej, szczególnie na odcinku stosunków polsko-radzieckich. Stali na stanowisku, sformułowanym jeszcze w r. 1919, że „niewykonalne jest zbudowanie wielkiego państwa drogą wojen na wszystkich kresach, wojen nie tylko grabieżczych, ale nadto wymierzonych przeciw potężnemu duchowi rewolucji, opanowującemu ludy ościenne”.
Tymczasem Armia Czerwona nadal posuwała się naprzód, coraz bardziej zbliżając się do Warszawy. Na obszarze zajętym już przez wojska radzieckie zaczęły się tworzyć zalążki polskiego rządu rewolucyjnego, mającego swą siedzibę w Białymstoku. Na jego czele stanął wybitny działacz polskiego ruchu rewolucyjnego — Julian Marchlewski. Rząd ten podjął wstępne kroki, zmierzające do przekazania ziemi chłopom oraz do stworzenia nowej rewolucyjnej władzy terenowej. Jednak późniejszy bieg wydarzeń działalność tę przerwał, tak że nie pozostawiła ona po sobie żadnych głębszych śladów.
W miarę zbliżania się armii radzieckiej do stolicy państwa, gdy wojna przeniosła się już na tereny etnicznie polskie, nastroje społeczeństwa polskiego ulegały szybkiej ewolucji. Miejsce dotychczasowej obojętności, a nawet niechęci do ekspansji na dalekie, obce ziemie, zajęła obecnie troska o własny niepodległy byt państwowy. W krótkim czasie do armii ochotniczej zgłosiło się przeszło 105 tys. ochotników, przeważnie młodzieży. Z dobrowolnych składek rósł Fundusz Obrony Państwa. Zarysowywała się sytuacja, którą w parę miesięcy później scharakteryzował Lenin w słowach następujących: „Uważano, że Warszawa jest dla Polski niemal stracona [...]. Później nastąpił przełom. Kiedy dotarliśmy do Warszawy, okazało się, że wojska nasze są do tego stopnia wyczerpane, iż zabrakło im sił, by i nadal odnosić zwycięstwa, polskie zaś wojska, poparte przez zryw patriotyczny w Warszawie, czując się we własnym kraju, uzyskały poparcie, uzyskały nową możliwość posuwania się naprzód”. Istotnie, w sierpniu opór wojsk polskich wyraźnie wzmagał się i tężał, stopniowo uwalniały się one od demoralizującego urazu wielotygodniowego odwrotu. Równocześnie podchodząc pod samą Warszawę wojska radzieckie odczuwały coraz wyraźniej trudności w zaopatrzeniu i organizacji dowodzenia, wywołane bardzo wydłużonymi liniami dowozu i komunikacji ze swymi tyłami. Skrzydła wysuniętego klina radzieckiego musiały w tych warunkach ulec poważnemu osłabieniu, co też wykorzystał Piłsudski, wspomagany radami szefa francuskiej misji wojskowej przy polskim naczelnym dowództwie, gen. Weyganda. 16 sierpnia 1920 r. dywizje polskie, skoncentrowane nad rzeką Wieprz, uderzyły od południa na odsłonięty w dużej mierze bok klina radzieckiego. Był to przełomowy moment w trwającej już od paru dni zaciętej bitwy o Warszawę. Armie Tuchaczewskiego poniosły w niej klęskę i zostały zmuszone do odwrotu. Nastąpiła z kolei kontrofensywa polska, w której wyniku w ciągu września i października znaczna część kresów wschodnich znalazła się ponownie pod panowaniem polskim. Jednakże żadna ze stron nie miała już dostatecznych sił, aby szale zwycięstwa w wojnie stanowczo przechylić na swoją korzyść.
Zapoczątkowane najpierw w Mińsku, a później przeniesione do Rygi rokowania pokojowe doprowadziły do ustalenia jeszcze w październiku 1920 r. preliminariów przyszłego pokoju i zostały sfinalizowane traktatem pokojowym 18 marca 1921 r. W imieniu delegacji polskiej podpisał go jej przewodniczący, wiceminister spraw zagranicznych, Jan Dąbski. Najważniejszym jego postanowieniem było ustalenie granicy polsko-radzieckiej, która nie uległa już zmianie aż do roku 1939. Pozostawiała ona po stronie polskiej znaczną część ludności ukraińskiej (ok. 3, 9 mln według spisu z r. 1921) i białoruskiej (ok. 1 mln). Stało się to jednym ze źródeł stałego napięcia w stosunkach polsko-radzieckich, a także ostrych konfliktów narodowościowych wewnątrz państwa polskiego, w zasadniczy sposób osłabiających jego spoistość i podważających jego siłę. Z innych postanowień traktatu ryskiego na uwagę zasługuje m. in. porozumienie dotyczące zwrotu dóbr kulturalnych, wywiezionych z Polski w czasach niewoli przez rządy carskie. Rewindykacja skarbów kultury polskiej, realizowana przez szereg lat w toku skrupulatnych badań i poszukiwań odpowiednich specjalistów polskich (i radzieckich) na terenach Rosji, miała doniosłe znaczenie nie tylko historyczno-kulturalne, lecz także polityczne.”
W sumie jednak niepotrzebna wojna 1919-1920 r. przyniosła Polsce straty, których brzemię obciążyło naród i państwo dotkliwie na całe międzywojenne dwudziestolecie. Ciężar wojny odbił się dotkliwie na budżecie państwa, jego życiu gospodarczym i położeniu materialnym ludności, ciężko doświadczonej już w latach wojny 1914-1918 i okupacji. Około 50% skromnego budżetu państwa szło na wydatki wojskowe, gdy jednocześnie przemysł cierpiał na brak urządzeń i surowców, utrudniający z kolei uruchomienie produkcji i zatrudnienie poważnej liczby bezrobotnych. Aby uzyskać pomoc mocarstw, Polska musiała — jak już wspomniano — zgodzić się na konferencji w Spa na ustępstwa na zachodzie, m. in. w zakresie swych uprawnień w Gdańsku. Wojna wpłynęła ujemnie na nastroje stojącej w obliczu plebiscytu ludności Górnego Śląska i jej stosunek do Polski. Szczególnie jednak ujemnie odbiła się na plebiscycie w Prusach Wschodnich, który odbywał się właśnie w lipcu 1920 r., czyli w okresie najbardziej krytycznym dla państwa polskiego. Niemiecka propaganda plebiscytowa wykorzystała to w szerokiej mierze. Istotnie, nie uśmiechała się Mazurom i Warmiakom — po przeszło czterech latach wojennych wyrzeczeń i ofiar — perspektywa ponownego przelewania krwi na wschodzie. Łącznie z innymi współczynnikami położenia Polaków w Prusach Wschodnich (zwłaszcza różnicami wyznaniowymi między Mazurami protestantami i Polakami, tudzież pewnymi specyficznymi tradycjami rozwoju historycznego Warmii i Mazur) dało to w sumie wyniki plebiscytu dla Polski katastrofalne: za Polską głosowało zaledwie ok. 3% uprawnionych do głosowania.
3
|
rozdział
trzeci |
Pokój ryski oraz decyzja Rady Ambasadorów z 1921 r. ustaliły ostatecznie granice Polski. Powierzchnia jej wynosiła 389 tys. km², ludność — według spisu z 1921 r. — 27 mln mieszkańców. Najdłuższą granicę miała Polska z Niemcami, mianowicie 1912 km, tj. 34,5% całej długości granic (5529 km), następnie z Rosją Radziecką — 1412 km (25,5%) i z Czechosłowacją — 984 km (17,8%). Granica morska miała zaledwie 140 km (2,5%), przy czym poza Gdańskiem nie było tam żadnego portu, z wyjątkiem małych portów lub przystani rybackich. Zarówno pod względem powierzchni, jak i liczby ludności Polska zajmowała szóste miejsce w Europie.
Ukształtowanie granic niepodległej Polski było wysoce niekorzystne i narażało ją na liczne konflikty i zagrożenia. Dotyczyło to wszystkich granic, z wyjątkiem dwóch najkrótszych (poza granicą morską) — z Rumunią i Łotwą. Szczególny niepokój budzić musiała granica najdłuższa, z Niemcami, otaczająca Polskę niby obcęgami od północy i zachodu. Napięcia i obustronne pretensje terytorialne rodziła również granica południowa z Czechosłowacją (sprawa Śląska Cieszyńskiego, Spisza i Orawy). Liczne niepokoje i konflikty powstawały wzdłuż granicy wschodniej, odcinającej obszary narodowościowo niepolskie lub mieszane od Ukrainy i Białorusi. Źródłem konfliktów i wrogości była wreszcie także granica polsko-litewska.
Natomiast poza granicami Polski pozostały znaczne i zwarte obszary narodowościowo polskie, przede wszystkim zachodnia część Górnego Śląska, tzw. pogranicze pilsko-złotowskie, Warmia, Powiśle i Mazury, gdzie zamieszkiwało łącznie — według tendencyjnie zaniżonych urzędowych statystyk niemieckich z 1925 r. — 744 tys. Polaków, a według szacunków polskich — ok. 1 060 tys. Także w zwartym bloku zamieszkiwali Polacy czeską część Śląska Cieszyńskiego w liczbie ok. 84 tys. osób (według urzędowej statystyki czechosłowackiej z 1930 r.) lub ponad 100 tys. (według szacunków polskich). Przeważnie rozproszona była mniejszość polska w Rosji Radzieckiej (ok. 800 tys.), a w znacznym stopniu i na Litwie (ok. 200 tys.).
Przeciętna gęstość zaludnienia w 1921 r. sięgała 70 mieszkańców na 1 km². Około 75% ludności mieszkało na wsi, utrzymując się w ogromnej większości z pracy na roli.
Pierwsze lata powojenne były dla rolnictwa polskiego bardzo ciężkie, przede wszystkim z uwagi na straszliwe zniszczenia wojenne. Dotknęły one zwłaszcza województwa wschodnie i częściowo południowe, a nawet centralne. Część wsi na kresach wschodnich uległa całkowitemu zniszczeniu, tak że jeszcze w kilka lat po zakończeniu działań wojennych wiele rodzin na tych terenach mieszkało w ziemiankach i innych podobnych schronieniach. Nie mogło się to nie odbić dotkliwie na produkcji rolnej, hodowlanej, a także gospodarce leśnej, jak o tym już była mowa (por. wyżej, s. 27).
Dopiero w warunkach pokoju, po zakończeniu wojny polsko-radzieckiej, sytuacja w rolnictwie zaczęła się szybko poprawiać. Już w roku gospodarczym 1921/22 Polska przestała w zasadzie odczuwać deficyt zbóż chlebowych, który jeszcze w roku poprzedzającym sięgał 1 mln ton. Było to w znacznej mierze następstwem przeszło dwukrotnego wzrostu obszaru zasiewów na objętych dotychczas wojną ziemiach wschodnich. Nie mniejsze znaczenie miała stopniowa likwidacja odłogów. O ile w roku 1918/19 powierzchnię ich szacowano na ok. 4, 6 mln ha, to w roku 1920/21 obszar ich zredukowano do ok. 1, 1 mln ha, a w 1923 r. do 370 tys. ha. W 1923 r. zbiory zbóż chlebowych i ziemniaków były już z reguły wyższe niż w ostatnich latach przedwojennych. Niższe pozostawały jedynie zbiory pszenicy oraz buraków cukrowych. Również plony z 1 ha w 1923 r. przekraczały wyniki sprzed wojny, choć niedostatek na wozów sztucznych poważnie hamował postęp w tej dziedzinie.
Nastąpiła też w tym okresie poprawa — choć może nie tak wyraźna — w stanie pogłowia zwierząt gospodarskich. Natomiast nadal krytycznie przedstawiały się stosunki w leśnictwie i gospodarce drewnem, a więc w dziedzinach szczególnie ważnych w okresie wytężonej odbudowy gospodarstw chłopskich po zniszczeniach wojennych i po latach rabunkowej okupacyjnej eksploatacji lasów. Masowy, często niekontrolowany ich wyrąb trwał nadal — tyle że pozyskiwany tą drogą budulec nie był już wywożony przez okupanta lub wkopywany w błoto okopów i innych umocnień polowych, ale służył odbudowie zniszczonych zagród chłopskich i innym pilnym potrzebom społeczeństwa.
Mimo reformy rolnej nie ulegały istotnym zmianom stosunki własnościowe na wsi. Wprawdzie poczynając od 1921 roku żywiej ruszyła parcelacja ziemi, ale w sumie w latach 1921-1923 objęła ona zaledwie ok. 635 tys. ha (por. tab. 4), co stanowiło nie więcej jak 3% większej własności (powyżej 50 ha). Wbrew nadziejom i oczekiwaniom tylko stosunkowo niewielka część własności ziemskiej niemieckiej w województwach zachodnich, podlegającej wywłaszczeniu z mocy traktatu wersalskiego, przeszła przed rokiem 1923 w ręce polskie. Ciągłe skargi i protesty niemieckie w Lidze Narodów, która przeważnie udzielała im poparcia, krępowały poważnie poczynania władz polskich w tej dziedzinie.
Tab. 4
Rozwój parcelacji w dwudziestoleciu
Lata |
Obszar rozparcelowany w tys. ha |
Lata |
Obszar rozparcelowany w tys. ha |
1919 1920 1921 1922 1923 1924 1925 1926 1927 1928 |
11,8 54,6 180,4 254,2 201,7 118,3 128,3 209,8 245,1 227,6 |
1929 1930 1931 1932 1933 1934 1935 1936 1937 1938 |
164,5 130,8 105,3 74,1 83,1 56,1 79,8 96,5 113,1 119,2 |
Pewne polepszenie stosunków agrarnych zapowiadało ustawodawstwo w sprawie likwidacji tzw. serwitutów oraz komasacji gruntów chłopskich. Uprawnienia chłopskie na gruntach (lasach, stawach itp.) folwarcznych stanowiły od dawna kość niezgody i źródło nieustannych konfliktów między dworem i chłopską zagrodą, poważnie też utrudniały racjonalną gospodarkę rolną. Ustawy z lat 1920 i 1922 ustalały odpowiednie odszkodowania dla chłopów w zamian za te uprawnienia, co jednak nie zawsze zadowalało także zainteresowane strony, zwłaszcza chłopów. W rezultacie postęp w tej dziedzinie był bardzo powolny i niewolny od nowych sporów i zadrażnień. Nie mniej powolnie posuwała się naprzód komasacja często rozdrobnionych w szachownice gospodarstw chłopskich — przedsięwzięcie gospodarczo i społecznie również ze wszech miar racjonalne, ale i bardzo kosztowne. W wyniku inflacji zmalało natomiast wydatnie zadłużenie części gospodarstw rolnych. Pomoc kredytowa państwa umożliwiała chłopom zakup ziemi, choć nie przybrało to rozmiarów zjawiska masowego, zdolnego w sposób istotny zmienić stosunki agrarne w kraju.
Mimo trudności i następstw wojny Polska już w latach dwudziestych należała do grona większych producentów zbóż i płodów rolnych w Europie, zwłaszcza jeśli chodzi o żyto, ziemniaki i buraki cukrowe. Duże również rozmiary miała w Polsce hodowla trzody chlewnej, bydła rogatego i koni. Pogłowie tych zwierząt, zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i w przeliczeniu na 1 ha, wysuwało Polskę na jedno z czołowych miejsc wśród krajów europejskich. Nie było to jednak wynikiem wysokiej kultury rolnej. Jeśli chodzi o zbiory z 1 ha, Polska pozostawała bliżej końca niż na początku tabel europejskich. Było to w dużej mierze następstwem wielkich rozpiętości między produkcją i kulturą rolną w województwach zachodnich („Polska A”) i wschodnich („Polska B”). W tych ostatnich np. wydajność plonów czterech zbóż z 1 ha wynosiła (w latach 1927-1931) zaledwie 55-62% wydajności w województwach zachodnich. Stosowanie nawozów sztucznych w Polsce, owego czasu w ogóle bardzo nikłe, było w województwach wschodnich i częściowo centralnych prawie nieznane. Innym z wielu podobnych świadectw tych rozpiętości było budownictwo wiejskie: o ile w województwach zachodnich przeważały na wsi budynki mieszkalne murowane, o tyle w województwach wschodnich, a częściowo także centralnych i południowych stanowiły one rzadkość bądź były w mniejszości. Chaty kryte słomą, często z gliny, niekiedy jeszcze kurne dominowały w obrazie wsi na tych terenach.
Polska należała do krajów o średnim stopniu rozwoju kapitalistycznego. W ogólnej produkcji netto wartość produkcji rolniczej zdecydowanie przeważała nad produkcją przemysłową, a z pracy na roli utrzymywało się wówczas prawie 2/3 (ok. 64%) ludności. (Przypomnijmy tu, że na wsi mieszkało wtedy ok. 75% ludności; jednakże głównym źródłem utrzymania przeszło 10% mieszkańców wsi i osiedli były zajęcia pozarolnicze.)
Ciężkie zniszczenia wojenne, które nawiedziły rolnictwo, nie ominęły również przemysłu oraz komunikacji. Była już o tym mowa wyżej, tu więc ogra niczmy się jedynie do scharakteryzowania pokrótce przedsięwzięć mających na celu jego odbudowę i jej wyniki w pierwszych latach niepodległości.
W ciągu roku 1919 postęp w uruchamianiu przemysłu był niewielki. Bezpośrednie zniszczenia wojenne, nadmierna eksploatacja nie konserwowanych i nie odnawianych przez długie lata urządzeń przemysłowych, dotkliwy deficyt węgla, nie mniej dotkliwy brak innych surowców, dewastacja sieci komunikacyjnej i taboru kolejowego, wreszcie ogólny chaos organizacyjny, finansowy, prawny itp. sprawiały, że wysiłki rządu na rzecz przezwyciężenia tych trudności (subwencje państwowe, zamówienia rządowe, bezpośredni udział w odbudowie niektórych zakładów itp.) dawały tylko mierne rezultaty. Dopiero pod koniec 1919 i w 1920 r. nastąpiło wyraźniejsze ożywienie. Pozostawało to w związku z koniunkturą wojenną, stworzoną przez nasilającą się wojnę polsko-radziecką. Z pomocą państwa podjęto budowę fabryk uzbrojenia, amunicji i materiałów wybuchowych. Szybko odbudowywał się przemysł metalurgiczny, uruchomiono szereg kopalni rud. Ruszył także przemysł włókienniczy i konfekcyjny. Stopniowo powracało do życia rzemiosło. Nastąpił wyraźny wzrost zatrudnienia, co wraz z poborem do wojska wydatnie zmniejszyło bezrobocie w kraju.
Odbudowie i rozwojowi przemysłu także w latach 1921 — 1922 służyła dobrze rozwijająca się stopniowo, ale w tych latach jeszcze umiarkowana, inflacja. Wprawdzie pociągała ona za sobą różnego rodzaju szkodliwe skutki uboczne i niosła z sobą potencjalne niebezpieczeństwo na przyszłość, ale nacisk potrzeb bieżących nie pozostawiał wielkiego wyboru w poszukiwaniu innych środków zaradczych. Niedobór dochodów skarbu państwa zmuszał rząd do drukowania pieniędzy papierowych (marek polskich), których ilość w obiegu szybko wzrastała. Ponieważ nie nadążała za tym podaż towarów na rynku, przeto ceny ich również szybko zwyżkowały. Malejąca wartość pieniądza zmniejszała wprawdzie dochody skarbu państwa (np. z tytułu podatków), ale rekompensowało je ono drukowaniem nowych emisji banknotów. Ich wartość w momencie puszczania ich w obieg była zawsze wyższa niż później, gdy w celu zaspokojenia swych potrzeb były wydatkowane przez obywateli. Różnica między wartością początkową drukowanych pieniędzy a ich wartością późniejszą stanowiła zysk skarbu państwa. Był to „podatek inflacyjny” płacony państwu przez społeczeństwo. Innymi słowy „funkcje systemu podatkowego przejmowała inflacja” (Z. Landau, J. Tomaszewski). Inflacja przynosiła zysk nie tylko państwu, lecz także płatnikom podatków — zwłaszcza tych największych. Ich zobowiązania wobec państwa, świadczone w małowartościowym pieniądzu, nie pozostawały w żadnej rozsądnej proporcji do rzeczywistej wysokości świadczeń, jakie musieliby uiścić państwu w normalnych warunkach. W miarę postępu inflacji podatek inflacyjny odgrywał coraz większą rolę, zarówno w życiu gospodarczym państwa, jak i poszczególnych obywateli. Według obliczeń wybitnego współczesnego ekonomisty, T. Szturm de Sztrema, w 1923 r. podatek inflacyjny obciążał 1 mieszkańca kwotą 5, 2 dolara, podczas gdy pozostałe, właściwe podatki sięgały zaledwie 1, 8 dolara. Ale równocześnie państwo uzyskiwało w latach 1918-1923 z tegoż podatku inflacyjnego około 70% całości swych wpływów budżetowych. W miarę rozwoju inflacji ciężar tego podatku przesuwał się coraz bardziej na barki ludzi utrzymujących się z zarobków bieżących, robotników, urzędników, nauczycieli itp. W przeciwieństwie do nich posiadacze wartości trwałych, jak ziemia, fabryki, mieszkania, a nawet towar w sklepie, uczestniczyli w płaceniu podatku inflacyjnego w stopniu stosunkowo niewielkim.
Do roku 1922 te dysproporcje i nieprawidłowości nie miały jeszcze charakteru rażącego. Mechanizmy inflacji umiarkowanej oddziaływały wówczas — jak już wspomniano — ożywiająco na gospodarkę kraju. Między innymi dzięki nim nastąpiło dalsze zmniejszenie zadłużenia wsi, a także przemysłu. Niezależnie od tego niska cena robocizny umożliwiała stosunkowo niską kalkulację cen artykułów przemysłowych. Ponadto na skutek szybkiego wzrostu kursu walut obcych (szybszego niż ceny hurtowe) ceny artykułów przemysłowych, w przeliczeniu na waluty obce, utrzymywały się na niskim poziomie, co wzmagało ich konkurencyjność na rynkach zagranicznych („inflacyjna premia eksportowa”). Równocześnie stosunkowo wysokie ceny artykułów zagranicznych utrudniały ich dostęp na rynek krajowy, chroniony niejako inflacyjną barierą celną w postaci niższych cen krajowych. W rezultacie przemysł krajowy mógł rozwijać się — do czasu — w dogodnych warunkach koniunktury inflacyjnej. Dzięki temu w poważnym stopniu odbudował się ze zniszczeń wojennych, zwiększył produkcję, rozszerzył rynki zbytu, zwiększał też zatrudnienie. W tym punkcie zjawisko inflacji zazębiało się bezpośrednio z problematyką społeczną.
Wprawdzie spadek wartości pieniądza, prowadzący do obniżenia realnych płac (mimo ich nominalnych podwyżek), pogarszał położenie ludzi pracy najemnej, ale dotyczyło to tylko okresu 1922 — 1923. Poprzednio płace realne rosły, co zresztą było postępem tylko względnym z uwagi na nader niski poziom wyjściowy wzrostu płac, na którym znajdowały się one w drugim półroczu 1918 r. Z punktu widzenia społecznego zagadnieniem nie mniej istotnym niż poziom płac była sprawa zatrudnienia i bezrobocia. Pod tym względem czasy inflacji przyniosły wyraźną poprawę sytuacji, stwarzając warunki do likwidacji masowego bezrobocia pierwszych miesięcy powojennych. Mając to na uwadze „trudno uznać — jak stwierdzają historycy gospodarczy Z. Landau i J. Tomaszewski — słuszność tezy o wyłącznie negatywnych skutkach obniżenia wartości pieniądza i to nie tylko z punktu widzenia ogólnego rozwoju kraju, ale nawet z punktu widzenia interesów proletariatu. Jest sprawą otwartą, czy dla klasy robotniczej (traktowanej jako zbiorowość) korzystniejsze byłoby pełne zatrudnienie przy redukcji indywidualnej płacy roboczej, czy też bardziej stałe [i wyższe — H.Z.] płace realne przy potęgującym się bezrobociu”. W odpowiedzi na to ważne pytanie wspomniani autorzy wyrażają pogląd, iż rozwiązanie pierwsze (niższe i mniej stałe płace — większe zatrudnienie i mniejsze bezrobocie) było „znacznie dodatniejsze zarówno dla interesów pracowników, jak i dla rozwoju gospodarki krajowej”.
Niezwykle doniosłe znaczenie dla całokształtu życia i rozwoju gospodarczego państwa miało przyłączenie doń w czerwcu 1922 r. Górnego Śląska z jego potężnym przemysłem (por. wyżej, s. 101). Wystarczy powiedzieć, że łączna moc wytwórcza przyłączonej do Polski części Górnego Sląska w zakresie produkcji górniczo-hutniczej była kilkakrotnie większa niż całej pozostałej Polski. Niemniej jednak pełne włączenie przemysłu górnośląskiego w życie gospodarcze Polski wymagało pokonania wielu trudności. Wynikały one przede wszystkim z faktu, iż nowa granica państwowa przedzieliła w sposób sztuczny jednolity dotąd, zwarty organizm gospodarczy, powiązany jednocześnie silnymi węzłami z państwem niemieckim i zarządzany głównie przez przemysłowców niemieckich, przeważnie zdecydowanie negatywnie nastawionych do państwa polskiego. Na niekorzyść rychłej integracji krainy czarnych diamentów z Polską działały zresztą także inne przyczyny, jak niedostateczne z nią powiązania kolejowe i komunikacyjne, trudności aprowizacyjne, głębokie różnice w zakresie ochrony socjalnej robotników na Górnym Śląsku i na innych obszarach Polski itp.
Niezależnie od tych i innych komplikacji potencjał przemysłowy Polski po przyłączeniu wschodniej części Górnego Śląska wzrósł bardzo poważnie, choć skutki zniszczeń wojennych, dawnych podziałów zaborczych i związane z tym ostre dysproporcje między poszczególnymi dzielnicami przez długie jeszcze lata kładły się ciężkim brzemieniem na wykorzystaniu bogactw naturalnych kraju i pomniejszały jego rolę na mapie gospodarczej Europy i świata. Globalna produkcja przemysłowa Polski nawet w późniejszych latach międzywojennych zamykała się w granicach 0, 5-0, 7% światowej produkcji przemysłowej, przy liczbie ludności stanowiącej ok. 1, 5% ludności świata.
Do najważniejszych gałęzi przemysłu w Polsce należały: górnictwo węgla kamiennego, hutnictwo, produkcja cynku, włókiennictwo, produkcja cukru, spirytusu, ropy naftowej, w latach późniejszych także niektóre dziedziny przemysłu maszynowego (np. produkcja wagonów kolejowych, lokomotyw, maszyn i narzędzi rolniczych itp.). W niektórych z tych dziedzin Polska znalazła się wśród czołowych producentów na świecie lub w Europie (np. węgiel kamienny, cynk, cukier, spirytus). Jednakże w początkowych latach niepodległości mimo koniunktury inflacyjnej lat 1921-1923 produkcja przemysłowa Polski pozostawała jeszcze daleko za wskaźnikami z 1913 r. (podobnie zresztą jak w większości krajów biorących udział w wojnie). Między innymi wskaźnik wydobycia węgla w 1923 r. (licząc produkcję w 1913 r. jako 100) wynosił 88, 6 produkcji, stali — 69, 9, ropy naftowej (1922) — 67. W innych ważnych dziedzinach wytwórczości, jak żelaza, cynku, cukru i innych wskaźnik ten schodził do 50, a często i poniżej.
Rozmieszczenie ośrodków przemysłowych w Polsce było bardzo nierównomierne. Skupiały się one głównie w Polsce południowo-zachodniej (Górny Śląsk, Zagłębie Dąbrowskie), gdzie dominował przemysł ciężki, i centralnej, gdzie dominował przemysł włókienniczy (Łódź i okręg łódzki) oraz przemysł metalowy i maszynowy (Warszawa). Przedsiębiorstwa przemysłu ciężkiego znajdowały się też na Kielecczyźnie, ale ich rola i znaczenie w żadnej mierze nie dorównywały poprzednio wymienionym. To samo dotyczy kilku kopalń węgla w rejonie Chrzanowa w zestawieniu z górnictwem węglowym Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, a także ośrodków przemysłu włókienniczego w Białymstoku i Bielsku-Białej na tle ośrodka łódzkiego. Poza tym jedynie w większych i niekiedy średniej wielkości miastach mieściły się mniejsze lub większe fabryki różnych gałęzi przemysłu, głównie metalowego (Poznań, Kraków, Bydgoszcz, Grudziądz, Częstochowa, Inowrocław i kilka innych). Z ważniejszych ośrodków przemysłowych wymienić należy jeszcze zagłębie naftowe na południe od Lwowa, w rejonie Borysławia i Drohobycza. Obok wspomniane go już Białegostoku był to jedyny poważniejszy ośrodek przemysłowy we wschodniej połowie Polski. Nawet największe w tej części kraju miasta — Lwów i Wilno — nie liczyły się w praktyce na mapie przemysłowej Polski.
Jednym z istotnych czynników, utrudniających wyrównanie lub choćby złagodzenie głębokich różnic w infrastrukturze przemysłowej kraju, a zarazem rzucającym na nie dodatkowe ostre światło, były stosunki komunikacyjne w Polsce zachodniej i Polsce wschodniej. O ile w województwach zachodnich u progu drugiej niepodległości na 100 km² przypadało 25, 1 km dróg o twardej nawierzchni, o tyle w województwach wschodnich było takich dróg zaledwie 2 km na 100 km². Nie lepiej przedstawiało się to w dziedzinie kolejnictwa. W b. zaborze pruskim długość linii kolejowych na 100 km² wynosiła 11, 2 km, w b. zaborze austriackim 5, 6 km, w b. zaborze rosyjskim niecałe 3, 5 km, a na kresach wschodnich nieco ponad 2, 5 km.
Nierównomierności w infrastrukturze gospodarczej kraju znajdowały swe mniej lub więcej adekwatne odzwierciedlenie w strukturze socjalnej ludności, jej
Tab. 5.
Szacunek podziału klasowo-warstwowego ludności Polski
w latach 1921, 1931 i 1938 (w mln)
Wyszczególnienie | 1921 | 1931 | 1938 |
Klasa robotnicza w tym: |
7,5 1,1 1,8 1,7 3,0 14,7 1,8 5,5 7,2 1,4 0,5 0,9 0,3 0,2 0,1 3,4 0,1 0,4 |
9,4 1,5 2,5 2,4 3,0 16,7 1,8 6,3 8,6 1,8 0,7 1,1 0,3 0,2 0,1 3,0 0,1 0,4 |
10,5 1,9 2,9 2,6 3,1 17,4 1,9 6,4 9,1 1,9 0,8 1,2 0,3 0,2 0,1 4,1 0,1 0,4 |
Razem | 27,2 | 32,1 | 34,8 |
Wyszczególnienie | Liczby względne | Wskaźnik udziału procentowego w 1938 r. (1921 — 100) | ||
1921 | 1931 | 1938 | ||
Klasa robotnicza Chłopi |
27,5 53,2 |
29,3 52,0 |
30,2 50,0 |
109 94 |
Razem | 100,0 | 100,0 | 100,0 | x |
Według szacunku J. Żarnowskiego „podział klasowo-warstwowy ludności Polski” przedstawiał się w 1921 r. (łącznie z Górnym Śląskiem) następująco: Klasa robotnicza liczyła wówczas ok. 7, 5 mln ludzi, tj. ok. 27, 5% ogółu ludności, przy czym najliczniejszą w niej grupę stanowili robotnicy rolni (ok. 3 mln), najmniej liczną — robotnicy zatrudnieni w wielkim i średnim przemyśle (ok. 1, 1 mln). Największą pod względem liczebności siłę reprezentowali chłopi — ok. 14, 5 mln (tj. 53, 2%), z czego prawie połowę stanowili chłopi małorolni (ok. 7, 2 mln). Inteligencja i pracownicy umysłowi w liczbie ok. 1, 4 mln stanowili 5, 1% ludności kraju, natomiast drobnomieszczaństwo — ok. 3 mln, tj. 11%. Zaledwie 0, 3 mln (tj. 1, 1%) kwalifikuje J. Żarnowski do burżuazji, najmniejszą zaś liczebnie grupę stanowili obszarnicy — 0, 1 mln (tj. 0, 3%), Wreszcie na „żywioły wykolejone i marginalne” przypadało według tegoż szacunku ok. 0, 4 mln (ok. 1, 8%). (Por. tab. 5.)
Niezwykle charakterystyczną cechą struktury społeczno-zawodowej ludności Polski był wysoce nierównomierny w niej udział klasy robotniczej w poszczególnych regionach kraju, wynikający zresztą ze scharakteryzowanych wyżej nierównomierności w rozmieszczeniu przemysłu. I tak według danych, zgromadzonych przez Z. Landaua i J. Tomaszewskiego, udział procentowy robotników przemysłowych w liczbie mieszkańców poszczególnych województw w 1923 r. wahał się od 31 % na Górnym Śląsku, 18% w woj. kieleckim (do którego wówczas należało Zagłębie Dąbrowskie), 17% w woj. łódzkim, kilku procent w województwach poznańskim, warszawskim, krakowskim, lwowskim — do 1, 3% w województwach stanisławowskim i lubelskim oraz zaledwie 0, 21-0, 25% w pięciu dalszych województwach wschodnich (wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, tarnopolskie). Łącznie z wymienionych ostatnich siedmiu województw, których ludność stanowiła około 1/3 całej ludności Polski, pochodziło tylko 4% ogółu robotników zatrudnionych w przemyśle wielkim i średnim.
Ustalone w 1921 r. granice Polski uczyniły z niej państwo wielonarodowościowe. Mniej więcej 1/3 jego ludności stanowiły mniejszości narodowe. Według urzędowego spisu 1921 r. liczba Polaków sięgała wówczas 18, 7 mln (69% ogółu ludności). Spośród mniejszości najliczniejsza była mniejszość ukraińska (określana oficjalnie jako „rusińska”) — ponad 14% ogółu ludności, następnie żydowska — 7, 8% (ale według kryterium „wyznania mojżeszowego” — ponad 10%), białoruska — 3, 9%, niemiecka — 3, 8%, wreszcie mniejsze grupy narodowościowe (przede wszystkim Rosjanie, Litwini i Czesi) — łącznie ponad 1%. (Por. tab. 6.) Jednakże zarówno w Polsce, jak i w innych krajach statystyki narodowościowe były statystykami najbardziej „manipulowanymi” w interesie narodów panujących, a tym samym najmniej wiarygodnymi. Na przeszkodzie ustaleniu rzeczywistej siły liczebnej mniejszości narodowych w Polsce stawały też inne czynniki, zwłaszcza fakt, że poziom uświadomienia narodowego niektórych grup mniejszościowych był niski, co utrudniało im ich narodowe samookreślenie się. Dotyczyło to przede wszystkim części mniejszości białoruskiej (a w pewnym stopniu i ukraińskiej) zamieszkałej na Polesiu, która określała swą narodowość słowem „tutejszy”.
Tab. 6.
Statystyka narodowościowa Polski niepodległej
Ludność Polski w liczbach bezwzględnych (zaokrąglonych): | ||
1921 | 27 177 000 | |
1931 | 31 916 000 | |
1938 | (szac.) | 34 500 000 |
w tym % poszczególnych narodowości: | ||
Narodowość | 1921 | 1931 |
Polacy Ukraińcy |
69.2 14,0 |
68.9 13,9 |
Oficjalne dane na temat mniejszości narodowych były kwestionowane przez większość historyków i statystyków polskich już przed wojną, a także po wojnie, szczególnie jeśli chodzi o mniejszość białoruską i ukraińską, Dotyczy to zarówno spisu z roku 1921, jak i 1931, w którego świetle proporcje między poszczególnymi narodowościami nie odbiegały zbytnio od wyników z 1921 r., z wyjątkiem mniejszości niemieckiej, która w znacznej części w latach dwudziestych powróciła do Niemiec.
W rzeczywistości odsetek mniejszości narodowych w Polsce był niewątpliwie wyższy, niż to wykazywały oficjalne statystyki, i sięgał zapewne 35-37% ogółu ludności. Osłabiało to w poważnym stopniu zwartość wewnętrzną państwa i rodziło nieustanne konflikty. Były one dlań tym niebezpieczniejsze, że tak mniejszości słowiańskie, jak i niemiecka zamieszkiwały przeważnie w sposób zwarty tereny przygraniczne. W szczególności bardzo niebezpieczne dla jedności, a nawet integralności państwa miały się okazać dążenia irredentystyczne mniejszości niemieckiej. Jakkolwiek liczebnie znacznie słabsza niż ukraińska, stanowiła ona nader poważną siłę gospodarczą, organizacyjną, a także polityczną, przede wszystkim dzięki wielkiej, często dominującej roli, jaką odgrywała w przemyśle górnośląskim oraz w gospodarce rolnej na Pomorzu i w Poznańskiem (gdzie np. ponad 40% wielkiej własności znajdowało się w rękach niemieckich). Cały ten potencjał gospodarczy i organizacyjny był sterowany z Berlina i wykorzystywany m. in. do prowadzenia różnorodnych antypolskich kampanii rewizjonistycznych na arenie międzynarodowej. Również nacjonalistyczne koła mniejszości ukraińskiej stawały się niejednokrotnie — zwłaszcza w latach późniejszych — powolnym narzędziem w rękach imperializmu niemieckiego.
Ostrość antagonizmów narodowościowych pogłębiały częste podziały wyznaniowe. Dotyczyło to szczególnie mniejszości żydowskiej (z reguły wyznania mojżeszowego), ukraińskiej (przeważnie wyznania greckokatolickiego, częściowo prawosławnego) i białoruskiej (przeważnie wyznania prawosławnego, częściowo także rzymsko — i greckokatolickiego). Wśród mniejszości niemieckiej dominowało wyznanie ewangelickie (głównie Kościół ewangelickoaugsburski i ewangelickounijny), dość dużą grupę w tej mniejszości stanowili także katolicy (obrządku rzymskiego). Ogółem ludność Polski skladała się (według spisu 1931 r., bardziej wiarygodnego niż 1921): z rzymskokatolików — 64, 8%, grekokatolików — 10, 4%, prawosławnych — 11, 8%, wyznania mojżeszowe go — 9, 8%, ewangelików — 2, 6% i innych — 0, 6%.
Już wybory do Sejmu Ustawodawczego ze stycznia 1919 r. ujawniły daleko idące rozbicie polityczne społeczeństwa. W samej tylko Warszawie zgłoszono 21 list kandydatów różnych partii, grup i grupek politycznych, często zupełnie efemerycznych i mikroskopijnych. W Sejmie Ustawodawczym działało początkowo 10 klubów poselskich, ale pod koniec jego kadencji już 17. Było to następstwem ciągle ponawiających się podziałów, rozłamów, secesji itp., którym podlegały prawie wszystkie kluby i partie. Odzwierciedlała się w tym niestabilność stosunków politycznych nie tylko w sejmie, ale i w całym kraju. Przyczyniała się do niej niewątpliwie — zwłaszcza właśnie w pierwszych latach powojennych — żywa jeszcze pamięć i tradycja ostrych sporów między orientacja mi z czasów wojny.
W tej płynności i zmienności zarysowywały się wszakże mniej lub więcej wyraźnie pewne ugrupowania i partie, mające za sobą przeważnie wieloletnią tradycję swej działalności, które wkrótce wysunęły się na czoło życia politycznego niepodległej Polski.
Do partii takich na prawicy społecznej należała przede wszystkim Narodowa Demokracja, zwana potocznie endecją. Wykazały to dobitnie wyniki wyborów styczniowych 1919 r. (por. wyżej, s. 71), a także wpływy na arenie międzynarodowej, gdzie za pośrednictwem paryskiego Komitetu Narodowego Polskiego występowała jako faktyczny rzecznik Polski.
Oficjalna nazwa partii, ustalona w 1919 r., brzmiała Związek Ludowo-Narodowy. Jego program polityczny przyjęty na II Zjeździe ZLN (październik 1919) opierał się na ideologicznej podstawie nacjonalizmu (choć słowo to w programie nie pada), wyrażającego się m. in. w wysuwanym na plan pierwszy haśle „polityki narodowej” i zasadzie „podporządkowania interesów klasowych powszechnemu dobru narodu”. Zgodnie z tymi założeniami program domagał się rozszerzenia „polskiego stanu posiadania” kosztem mniejszości narodowych, w szczególności na tzw. kresach i w miastach, gdzie „opanowanie całego niemal handlu i przemysłu przez Żydów, nie mających łączności z narodem, tamuje należyty rozwój polskiego stanu średniego”. Za największe niebezpieczeństwo zewnętrzne uznawał ZLN zagrożenie niemieckie, nie rezygnował jednak ze „zjednoczenia w jedną całość państwową wszystkich ziem, na których ludność polska swą liczbą, czy pracą cywilizacyjną [podkr. H. Z.] trwałe piętno polskości wycisnęła”. Program żądał szerokich ubezpieczeń społecznych dla robotników, ale wszelkie reformy społeczne winny mieć na celu utrzymanie „równowagi społecznej” i być oparte na zasadach „moralności chrześcijańskiej”. W ogóle społeczeństwo winno być wychowywane „w duchu religijnym i narodowym”. Wszystkie wyznania winny mieć w Polsce pełną swobodę wiary i obrządku, ale dla Kościoła katolickiego należy „zastrzec stanowisko naczelne”. Szkoła winna być obowiązkowa i bezpłatna. Za podstawę ustrojową państwa uznawał ZLN system demokracji parlamentarnej, którego zasadniczym składnikiem miał być „równy udział wszystkich obywateli bez różnicy płci, narodowości i wyznania w prawach wyborczych”.
Program ten formalnie obowiązywał aż do II wojny światowej. Faktycznie jednak był uzupełniany i interpretowany przez władze ZLN w późniejszych la tach drogą uchwał, rezolucji itp. Interpretacja ta szła — ogólnie biorąc (z wy jątkiem spraw reformy rolnej) — w kierunku ograniczania tkwiących w nim treści demokratycznych, których uwzględnienie w 1919 r. wypływało w dużej mierze z nakazu realiów społeczno-politycznych pierwszego roku drugiej niepodległości. Co ważniejsze, w kierunku bezwzględnego, zacietrzewionego nacjonalizmu szła praktyczna działalność i propaganda endecji, czego owoce — jak tego dowiodły m. in. okoliczności zabójstwa prezydenta Narutowicza (por. niżej, s. 146) — nie kazały na siebie długo czekać. Z punktu widzenia światopoglądowego był to w sumie program — jak stwierdza J. Holzer — „opowiadający się za szowinistycznym i tradycjonalistyczno-klerykalnym ukierunkowaniem treści kultury oraz oświaty. Konstruowano w ten sposób pożądany model obyczajowy »Polaka-katolika«, w którym elementy nacjonalistycznej postawy górowały nad klerykalizmem”.
Aczkolwiek zdecydowanie niechętna Piłsudskiemu i „obozowi belwederskiemu” endecja początkowo nie podejmowała bezpośredniej walki o władzę z Naczelnikiem Państwa, ograniczając się do zwalczania popierających go ugrupowań z dawnej lewicy niepodległościowej. Przede wszystkim walczyła ona z ruchem rewolucyjnym. Szerząc nastroje szowinistyczne i antyrewolucyjne starała się umocnić swą bazę masową, przede wszystkim na wsi wśród drobnomieszczaństwa, co w niemałej mierze przynosiło jej polityczne owoce. Szczególnie silne pozycje posiadała w b. zaborze pruskim, niemałe również w b. Królestwie (m. in. w Warszawie), stosunkowo najmniejsze w Małopolsce.
Swą siłę i znaczenie polityczne czerpała endecja w znacznym stopniu z aktywności różnego rodzaju organizacji społecznych, kulturalnych, młodzieżowych, gospodarczych itp., powiązanych z nią więzami ideologicznymi i politycznymi, a także personalnymi, jak Młodzież Wszechpolska, działająca na wyższych uczelniach, Towarzystwo Nauczycieli Szkół Średnich i Wyższych, Narodowa Organizacja Kobiet, stowarzyszenia kupców i rzemieślników itp. Nadal dużą rolę jako polityczne kierownictwo endecji, a zarazem płaszczyzna porozumień z innymi ugrupowaniami prawicowymi odgrywało wąskie, niejawne gremium pod nazwą Liga Narodowa. Wielką rolę odgrywał też klub sejmowy ZLN, a ściślej mówiąc jego prezydium. Przeważnie z tych właśnie kręgów wywodzili się też czołowi przywódcy Narodowej Demokracji, jak R. Dmowski, S. Grabski, S. Kozicki, Z. Berezowski, M. Seyda, S. Głąbiński, J. Bartoszewicz, J. Zdziechowski i inni. Ważną dźwignią wpływów endecji była szeroko rozbudowana i zróżnicowana prasa, m. in. oficjalny organ ZLN „Gazeta Warszawska” (później „Warszawski Dziennik Narodowy”) warszawska „Gazeta Poranna 2 Grosze”, ponadto „Kurier Poznański”, lwowskie „Słowo Polskie”, „Dziennik Wileński”, toruńskie „Słowo Pomorskie”, „Głos Lubelski”.
Znacznie mniejszymi wpływami w społeczeństwie rozporządzało Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji. Powstało ono dopiero w drugiej połowie 1919 r. w wyniku połączenia się różnych grup o ideologii chrześcijańsko-społecznej, a także niektórych działaczy i posłów z Narodowej Demokracji (wśród nich był m. in. Korfanty). Przez cały czas swego istnienia działalność i strukturę stronnictwa pod względem organizacyjnym, personalnym i politycznym charakteryzował brak wewnętrznej spójności i duża niestabilność, co znajdowało swój wyraz na zewnątrz m. in. w nazwie stronnictwa w różnych częściach kraju i jej zmianach. W sejmie należała chadecja do partii średniej wielkości (6-9% mandatów), podobnie jak endecja najsilniejsze pozycje miała w Polsce zachodniej, zwłaszcza na Górnym Śląsku, gdzie działał Wojciech Korfanty, jeden z jej czołowych przywódców. Chrześcijańska Demokracja posiadała dość poważne wpływy w ruchu robotniczym, w jego najbardziej prawym skrzydle reprezentowanym przez różne grupy Stowarzyszeń Robotników Chrześcijańskich, powstających w ramach poszczególnych diecezji (a niekiedy na szczeblu międzydiecezjalnym). Mimo licznych konfliktów o charakterze politycznym i personalnym istniało też bliskie pokrewieństwo ideologiczne między Chrześcijańską Demokracją a Narodową Partią Robotniczą (NPR). Pod względem politycznym ciążyła Chrześcijańska Demokracja ku Narodowej Demokracji. Jeden z czołowych przywódców chadecji, ks. Stanisław Adamski, w liście do Paderewskiego stwierdzał, że „z Narodową Demokracją (ZLN) w sprawach ważnych narodowych nie dzielą nas zasadnicze różnice”.
W swych założeniach ideologicznych i programowych chadecja kierowała się wskazaniami encykliki papieskiej Leona XIII Rerum novarum (1891), tzn. zasadami solidaryzmu społecznego w imię zapewnienia „społecznej harmonii w rozdzieranym klasowymi antagonizmami społeczeństwie”. Przeciwstawiając się socjalizmowi i komunizmowi chadecja głosiła także potrzebę pohamowania „instynktów egoistycznych”, cechujących gospodarkę kapitalistyczną. Domagała się „harmonii religii i państwa”, „zupdnej wolności i równouprawnienia dla poszczególnych wyznań” — z tym jednak, że Kościół katolicki winien mieć zapewnione wśród nich „naczelne stanowisko”. Szkoła powinna być szkołą wyznaniową, W sprawach polityki zagranicznej nawiązywano do „misji Polski” na wschodzie Europy — „na straży łacińskiej kultury”. Według J. Holzera różnice między stanowiskiem programowym chadecji i endecji polegały m. in. na odmiennym rozłożeniu punktów ciężkości. „Mimo pewnych różnic programowych — stwierdza on — w sprawach polityki zagranicznej, narodowościowej i ustrojowej podporządkowywano się w zasadzie ZLN. Z drugiej strony ZLN uznawał postulaty swego partnera politycznego w sprawach oświaty, kultury i obyczajowości”. Chadecja „nie akceptowała też bezwzględnej zachowawczości ZLN, usiłując — przynajmniej w programie — zająć stanowisko umiarkowanie reformatorskie”. Do czołowych przywódców chadecji zaliczyć należy — obok wymienianych już Wojciecha Korfantego i ks. Stanisława Adamskiego — J. Chacińskiego. L. Gdyka, ks. Z. Kaczyńskiego, W. Bitnera i kilku innych. Wśród wielu dzienników i czasopism związanych z Chrześcijańską Demokracją największą rolę odgrywały wpływowa katowicka „Polonia” oraz „Dziennik Bydgoski”.
Stosunkowo niewielką rolę na prawicy społecznej odgrywały w początkach drugiej niepodległości różne, przeważnie drobne grupy konserwatywne. Skompromitowane przed i w czasie wojny ugodą z zaborcami, organizacyjnie i politycznie nie skonsolidowane, sympatyzowały one bądź z endecją (głównie ośrodki konserwatywne w b. zaborze pruskim, Królestwie i Galicji Wschodniej), bądź z obozem piłsudczykowskim (konserwatyści krakowscy i z kresów wschodnich). Podziały te i sympatie ulegały zresztą częstym zmianom i fluktuacjom. Społeczna baza konserwatystów była oczywiście nader wąska. Mieli oni jednak w swej dyspozycji niektóre wpływowe organy prasowe (np. krakowski „Czas”, wileńskie „Słowo”), a ich ideologię reprezentowało wielu znanych parlamentarzystów, dziennikarzy, powiązanych z arystokracją uczonych i dostojników kościelnych, jak arcybiskup J. Teodorowicz, E. Dubanowicz, S. Estreicher, S. Mackiewicz (Cat), E. Sapieha, M. Zdziechowski i inni.
W ruchu ludowym najpoważniejszą siłę polityczną stanowiły Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” i Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie”. Pod względem organizacyjnym i politycznym w ruchu ludowym panowała duża płynność, zwłaszcza w pierwszych latach niepodległości. Uzewnętrzniało się to w licznych secesjach, rozłamach i konfliktach w łonie wyżej wymienionych stronnictw (szczególnie w „Wyzwoleniu”), a także w postawie mniejszych partii, jak Polskie Stronnictwo Ludowe-Lewica, Chłopskie Stronnictwo Radykalne, Związek Chłopski i kilka innych, drobniejszych partii i grup, usiłujących rozwinąć działalność na wsi. Utrudnia to poważnie scharakteryzowanie ich programów i oblicza ideowo-politycznego. Wynikało to zresztą również stąd, że — ogólnie biorąc — problemy ideologiczne zajmowały w tych programach znacznie mniej miejsca i były zarysowane w sposób mniej wyrazisty niż np. w endecji czy w ruchu robotniczym (z wyjątkiem Niezależnej Partii Chłopskiej, powstałej w 1924 r., silnie związanej z ruchem komunistycznym).
Partie ludowe akcentowały w swych programach szczególną rolę chłopstwa jako odrębnej, najliczniejszej warstwy społecznej — podstawy bytu i rozwoju narodu i państwa. Sprzyjało to krzewieniu się w łonie ruchu ludowego tendencji agrarystycznych i aspiracji do kierowniczej roli politycznej w życiu państwa. W sprawach ustrojowych stronnictwa ludowe opowiadały się za systemem demokracji parlamentarnej, opartej na sejmie jednoizbowym o szerokich uprawnieniach. Jednakże z biegiem czasu PSL „Piast” modyfikowało to swoje stanowisko w duchu silniejszego eksponowania roli i uprawnień silnej władzy wykonawczej kosztem pozycji władzy ustawodawczej (sejmu). W sposób mniej lub więcej jednoznaczny partie ludowe (z wyjątkiem NPCh) za podstawę życia gospodarczego i społecznego kraju uznawały zasadę własności prywatnej, odrzucając równocześnie wszelkie przywileje, płynące z urodzenia czy majątku.
Sporo miejsca w programach stronnictw ludowych zajmowały sprawy stosunku do religii, Kościoła i łączące się z tym zagadnienia szkoły i oświaty. Jak stwierdza J. Holzer. kwestie te stawiane były w sposób dość niejasny. Żądano wprawdzie oddzielenia Kościoła od państwa, ale jednocześnie PSL „Piast” domagało się początkowo obowiązkowego nauczania religii w szkole. Wszystkie stronnictwa ludowe przeciwstawiały się zdecydowanie nadużywaniu religii przez duchowieństwo do celów politycznych.
Najwięcej uwagi poświęcał ruch ludowy zagadnieniom bezpośrednio dotyczącym życia wsi, jak problemy spółdzielczości, samorządu, komasacji gruntów, a przede wszystkim reformie rolnej. W tej dziedzinie między poszczególnymi stronnictwami ludowymi, w tym także między „Piastem” a „Wyzwoleniem”, zachodziły niekiedy różnice dość poważne. O ile „Piast” opowiadał się za parcelacją ziemi za odszkodowaniem, o tyle PSL-Lewica, Związek Chłopski, a w późniejszych latach także „Wyzwolenie” domagały się parcelacji bez odszkodowania. Również w istotnej sprawie górnego pułapu stanu posiadania wielkiej własności (czyli tzw. maksimum) stanowisko stronnictw ludowych było niejednolite. Stosunkowo większe skłonności do kompromisu z siłami prawicy na tym polu wykazał „Piast”, choć — jak już o tym była mowa — podczas debaty nad reformą rolną w sejmie w 1919 r. stanowisko obu głównych stronnictw ludowych w tej kwestii było analogiczne.
Ogólnie biorąc PSL „Piast” także w praktycznej działalności politycznej znajdowało się bliżej prawego niż lewego skrzydła ruchu ludowego. Niemniej stanowiło ono główną jego siłę, czerpiąc ją przede wszystkim z wieloletnich tradycji uporczywej walki w obronie praw chłopskich na terenie Galicji, gdzie też i w Polsce niepodległej miało największe wpływy i poparcie mas chłopskich. Stamtąd też wywodził się niekwestionowany przywódca ruchu ludowego w Polsce — W. Witos. Wybitną rolę w „Piaście” odgrywali również W. Kiernik, M. Rataj, J. Dąbski, A Średniawski, J. Brodacki i kilku innych. Prasa PSL „Piast” była stosunkowo nieliczna. były to przede wszystkim tygodniki „Piast” (w Krakowie) i „Wola Ludu” (w Warszawie). ponadto poznański „Włościanin”. „Gazeta Grudziądzka” i parę innych — przeważnie o skromnym nakładzie i lokalnym tylko zasięgu.
Na lewo od „Piasta” działało drugie wielkie stronnictwo chłopskie — „Wyzwolenie”. powstałe w czasie I wojny światowej. W przeciwieństwie do „Piasta” opierało się ono głównie na masach chłopskich w b. Kongresówce. Znacznie częściej niż w „Piaście” dochodziły w nim do głosu poglądy i dążenia radykalne, nieraz z trudem tylko opanowywane przez bardziej umiarkowane kierownictwo stronnictwa. Dysponując początkowo niemałą siłą 17% mandatów w Sejmie. „Wyzwolenie” w okresie późniejszym podlegało, jak już wspomniano, częstym fluktuacjom i konfliktom wewnętrznym. Zamieszanie ideowo — polityczne w stronnictwie sprzyjało rozłamom i secesjom. na których korzystał „Piast” bądź bardziej radykalne grupy w ruchu ludowym (tak np. szeregi stronnictwa opuścił M. Rataj, który przeszedł do „Piasta”). Czołową rolę w „Wyzwoleniu” odgrywali St. Thugutt, J. Poniatowski, T. Nocznicki, K. Bagiński, B. Stolarski. Również to stronnictwo nie dysponowało silną prasą, ale obok paru własnych organów, warszawskiego tygodnika „Wyzwolenie” i krakowskiego „Sztandaru Chłopskiego”, cieszyło się poparciem kilku wpływowych pism codziennych, jak warszawski „Kurier Poranny”, „Kurier Lwowski” i paru innych.
Jak już wspomniano, nie odegrały trwalszej roli w ruchu ludowym PSL-Lewica (m. in. z J. Stapińskim. jedną z czołowych postaci ruchu ludowego w Galicji, silnie jednak atakowanym za swą polityczną dwuznaczność i interesowność) oraz grupy katolicko-ludowe. początkowo dość wpływowe.
Zasadniczo nowe treści do ruchu ludowego wniosła powstała w wyniku rozłamu w PSL „Wyzwolenie” w 1924 r. Niezależna Partia Chłopska (NPCh). W swym programie głosiła m. in. hasła walki o stworzenie rządu robotniczo-chłopskiego, przeprowadzenia reformy rolnej bez odszkodowania, rozdzielenia Kościoła od państwa, sojuszu ze Związkiem Radzieckim, gruntownej zmiany polityki mniejszościowej. Opowiadając się jednoznacznie za drogą rewolucyjną, ściśle współpracowała z KPP zarówno w terenie, jak i na forum sejmowym. Jej przywódcy, jak A. Fiderkiewicz. S. Wojewódzki, A. Bon, współpracowali też blisko z białoruską „Hromadą”. Prześladowana i szykanowana przez cały czas swego istnienia. NPCh zdołała rozwinąć się w partię masową, mając swe główne oparcie w kilku województwach centralnych. Nie ułatwiały jej tego jednak tendencje sekciarskie, od których nie była wolna. W 1927 r. została rozwiązana, ale jej działacze nie zaniechali działalności rewolucyjnej na wsi i wkrótce przystąpili do organizowania Zjednoczenia Lewicy Chłopskiej „Samopomoc”, partii o podobnie rewolucyjnym charakterze.
Istotne i ważne miejsce w panoramie politycznej II Rzeczypospolitej zajmowały partie robotnicze. Ich rolę w początkach niepodległości podnosiła siła napięć i fermentów społecznych, ogarniających w tym czasie klasę robotniczą i w ogólności ogromny wzrost jej znaczenia w życiu narodów i państw po zwycięstwie Rewolucji Październikowej i w świetle głębokich wstrząsów społecznych we wszystkich niemal krajach Europy. Potencjalne możliwości i aspiracje ruchu robotniczego umniejszał jednak równocześnie głęboki podział na dwa przeciwstawne sobie odłamy — reformistyczny, a nawet solidarystyczny, oraz odłam rewolucyjny.
Prawe skrzydło ruchu robotniczego stanowiły początkowo Narodowe Stronnictwo Robotników (NSR), działające w b. zaborze pruskim, oraz Narodowy Związek Robotniczy (NZR) w b. zaborze rosyjskim. W 1920 r. oba te stronnictwa połączyły się w Narodową Partię Robotniczą (NPR), w której przeważały założenia programowe i ideologiczne NZR. Zgodnie z tymi założeniami główną linią podziału ludzkości jest podział na narody. Dzieli się ona również na klasy społeczne, ale jest to podział wtórny w stosunku do pierwszego. Dla tego też w programie NPR z 1921 r. podkreślało się „wspólność interesów ogólnonarodowych proletariatu polskiego z innymi klasami społecznymi narodu”, a także rolę niepodległego i suwerennego państwa, które jest i powinno być wyrazem tych wspólnych ogólnonarodowych interesów”. NPR przyjmowała za podstawę swej działalności etykę chrześcijańską, opowiadając się zarazem za tolerancją religijną i przeciwko nadużywaniu religii do celów politycznych. Przeciwstawiała się zdecydowanie socjalizmowi, gwałtownie potępiała komunizm. Popierając ustrój parlamentarny, występowała przeciwko parlamentowi dwuizbowemu i domagała się likwidacji senatu.
W szeroko rozbudowanym programie reform społeczno-gospodarczych stawiano szereg postulatów szczegółowych, m. in. rozwoju systemu ubezpieczeń społecznych, zorganizowanej przez państwo służby zdrowia, wprowadzenia elementów planowania do żywiołowej gospodarki kapitalistycznej, udziału robotników w administracji przedsiębiorstw itp. Domagano się upaństwowienia niektórych kluczowych gałęzi produkcji, w pierwszej kolejności „szczególnie ważnych dla narodu i państwa, które doszły do wysokiego stopnia skoncentrowania”, jak komunikacja, kopalnictwo węgla, energetyka i niektóre inne.
Elementy solidaryzmu i nacjonalizmu, występujące w programie NPR, odzwierciedlały się nie mniej wyraźnie w praktycznej działalności tej partii. Wpływy klerykalne i endeckie w części dawnego NSR zderzały się z tradycjami propiłsudczykowskimi wśród działaczy b. NZR, co jednak nie oznaczało bynajmniej współdziałania z ostro zwalczaną PPS. Również później zjednoczenie w NPR nie położyło kresu wahaniom i niekonsekwencjom w działaniach tej partii, skłaniającej się swymi sympatiami politycznymi bądź ku koncepcjom rządów typu centrolewicy, bądź centroprawicy.
W sejmie pierwszych dwóch kadencji (tzn. wybranym w wyborach 1919 i 1922 r.) NPR rozporządzała 4-5% mandatów, co nie pozwalało jej odgrywać w nim większej roli. Nie miała zresztą wybitniejszych indywidualności politycznych. Do czołowych działaczy NPR w tym okresie należeli A. Chądzyński, B. Fichna, S. Wachowiak, J. Brejski, K. Popiel, L. Waszkiewicz i kilku innych. Bardzo nierównomiernie również rozkładały się jej wpływy polityczne w kraju: były one stosunkowo silne na Pomorzu, Górnym Śląsku oraz w okręgu łódzkim, minimalne albo żadne w innych regionach. Dotyczy to i prasy NPR (tygodnik „Sprawa Robotnicza” w Warszawie, dzienniki „Praca” w Łodzi, „Polak” w Katowicach i parę innych).
Znacznie szersze wpływy w ruchu robotniczym miała jedna z czołowych jego partii — Polska Partia Socjalistyczna. Podzielona w czasie zaborów i wojny formalnie na trzy odrębne organizacje, zjednoczyła się w jedną partię w wyniku zjazdu zjednoczeniowego w kwietniu 1919 r. PPS miała za sobą długą tradycję walki w obronie praw robotniczych i demokracji, sięgającą jeszcze schyłku XIX w. Tradycje te obciążały wszelako narastające w partii tendencje reformistyczne, coraz silniej dominujące w jej kierownictwie, zwłaszcza od czasu rozłamu na PPS-Frakcję i PPS-Lewicę w 1906 r.
Podobną ewolucję można zaobserwować i w dokumentach programowych PPS po odzyskaniu niepodległości. Początkowo stosunkowo radykalne, ulegały one w późniejszych wersjach pod tym względem swoistej erozji na rzecz żądań i haseł ogólnodemokratycznych, realizowanych w ramach burżuazyjnej demokracji parlamentarnej. Miałoby to z czasem doprowadzić do przekształcenia odrodzonej państwowości polskiej w państwo o ustroju socjalistycznym. Za naczelne swe zadanie uważała PPS utrwalenie odzyskanej niepodległości, zjednoczenie wszystkich ziem polskich (w wypadku ziem wschodnich, ukraińskich, białoruskich i litewskich miałoby to nastąpić na drodze koncepcji „federacyjnej”) oraz zaprowadzenie w niepodległej Polsce rządów demokratycznych.
Wiele uwagi poświęcała PPS szerokiej rozbudowie ustawodawstwa socjalnego i ochronie pracy. Domagała się uspołecznienia niektórych węzłowych gałęzi produkcji, a także udziału przedstawicieli załóg robotniczych w zarządzaniu zakładami przemysłowymi. Żądała wywłaszczenia wielkiej własności ziemskiej i pomocy państwa dla drobnych rolników. Głosiła hasła szerokich swobód obywatelskich, tolerancji religijnej, autonomii dla mniejszości narodowych zamieszkałych na zwartych obszarach kraju. Oddzielenie państwa i Kościoła oraz świecka szkoła — to dalsze postulaty PPS.
W sumie nie były to dążenia podważające burżuazyjno-demokratyczny porządek społeczny. Konsekwentnie wprowadzane w życie mogły jednak niewątpliwie poważnie osłabić pozycje społeczno-gospodarcze, a przede wszystkim polityczne sił prawicowych i klerykalnych. Stąd liczne i ostre ataki na PPS ze strony tych sil, na których drobnomieszczańską klientelę sam zresztą przymiotnik „socjalistyczna” w nazwie PPS działał odstraszająco.
Mimo tych ataków i konfliktów znacznie głębsza w gruncie rzeczy przepaść dzieliła PPS od komunistów. Rewolucyjna fasada i słownictwo partii Daszyńskiego nie mogły na dłuższą metę przesłonić zasadniczej sprzeczności między ewolucyjno-reformistycznym a rewolucyjnym programem przekształceń ustrojowo-społecznych głoszonych przez KPRP. W rezultacie taktyka kierownictwa PPS w pierwszych latach niepodległości była taktyką walki politycznej na dwa fronty: przeciwko siłom społecznej prawicy i rewolucyjnej lewicy, przy czym ten ostatni front był uważany za główny i decydujący (co zresztą doceniali w pewnym stopniu i niektórzy przywódcy endecji, jak Dmowski). Budziło to często niezrozumienie i niepokój w szeregach samej P PS; było ostro krytykowane na pierwszych zjazdach powojennych PPS, powodowało w niej secesje i rozłamy, którym przewodzili niejednokrotnie wybitni, lewicowi jej przywódcy, jak T. Żarski, J. Czeszejko-Sochacki, S. Łańcucki i inni. Niewątpliwie wyrazem zamieszania polityczno-ideologicznego w łonie partii były też wybory do Sejmu Ustawodawczego 1919 r., W których — przypomnijmy — PPS zyskała zaledwie 12, 5% głosów, co pozostawało w wyraźnej dysproporcji do dominujących wówczas w masach robotniczych i chłopskich dążeń do radykalnych przemian społecznych.
Mimo wszystko PPS należała w sejmie do ugrupowań o poważnych wpływach i sile politycznej. Zawdzięczała to w dużej mierze swym przedstawicielom w sejmie (w klubie Związku Parlamentarnego Polskich Socjalistów), którymi byli często politycy z wielkim doświadczeniem parlamentarnym i szeroko znani w kraju, jak I. Daszyński, F. Perl, H. Diamand, H. Lieberrnan, M. Niedziałkowski, N. Barlicki, M. Malinowski, J. Moraczewski, R. Jaworowski, B. Limanowski i szereg innych. Ważny kanał wpływów PPS na klasę robotniczą stanowiła prasa partyjna, a w niej zwłaszcza dzienniki o wieloletniej tradycji walki z siłami reakcyjnymi, jak organ centralny PPS, warszawski „Robotnik”, krakowski „Naprzód”, katowicka „Gazeta Robotnicza” i kilka innych pism.
Jedno z najważniejszych źródeł siły PPS stanowiły jej wpływy w tzw. klasowych związkach zawodowych — najsilniejszej organizacji zawodowej w Polsce, W jej kierownictwie (Komisji Centralnej Związków Zawodowych) czołową rolę odgrywali działacze z PPS. Szerokie wpływy miała też ta partia wśród młodzieży robotniczej, przede wszystkim za pośrednictwem popularnego Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, stworzonego i prowadzonego przez PPS. Niemałe wpływy posiadała ona także w spółdzielczości robotniczej, w organizacjach kobiecych itp. Miała też PPS dobre kontakty międzynarodowe (przeważnie nawiązane jeszcze przed wojną), wynikające m. in. z jej przynależności do II Międzynarodówki Socjalistycznej.
Na lewym skrzydle polskiego ruchu robotniczego mieściła się jedyna w nim partia rewolucyjna, powstała w 1918 r. Komunistyczna Partia Robotnicza Polski. Rozbicie Rad Delegatów Robotniczych w połowie 1919 r. praktycznie przekreśliło szanse na rychłe zwycięstwo dążeń rewolucyjnych w kraju. Wiele czynników natury obiektywnej i subiektywnej złożyło się na ich niepowodzenie, i to zarówno czynników z zakresu strategii, jak i taktyki walki politycznej, prowadzonej przez KPRP. Całokształt tych zagadnień wymagał nowych głębokich przemyśleń w łonie partii, niekiedy rewizji jej dotychczasowego stanowiska. Symptomatyczna pod tym względem — obok polemik i dyskusji w innych sprawach — była ewolucja poglądów w kierownictwie KPRP na kwestię udziału w wyborach parlamentarnych. W 1919 r. zalecała, jak wiadomo, ich zbojkotowanie. Uważała, że udział partii rewolucyjnej w okresie silnych napięć społecznych w wyborach „burżuazyjnych“ oznaczałby akceptację rządów burżuazji, mógłby wywołać zamieszanie ideologiczne w masach i odciągnąć je od głównego frontu walki klasowej, którym w tym czasie była sprawa zwycięstwa Rad Delegatów Robotniczych. Później jednak KPRP porzuciła to stanowisko i już w następnych wyborach 1922 r, występując z listą pod nazwą Związek Proletariatu Miast i Wsi, uzyskała ok. 1,4% głosów i 2 mandaty poselskie (S. Królikowski, S. Łańcucki). Na początku 1924 r. nastąpił rozłam w Ukraińskim Klubie Poselskim, z które go wystąpiło 5 posłów radykalnych z Ukraińskiej Socjal-Demokratycznej Partii. Czterech z nich dołączyło do posłów komunistycznych i wraz z nimi utworzyli wspólną Komunistyczną Frakcję Poselską. Jej wpływy sięgały jednak w rzeczywistości dalej, gdyż w wyniku rozłamów i secesji w innych klubach, szczególnie chłopskich i mniejszości narodowych, Komunistyczna Frakcja Poselska współpracowała i miała poparcie także ze strony innych radykalnych posłów w sejmie.
Sprzyjały temu poważne przemiany ideologiczne i polityczne, zachodzące w łonie KPRP już w okresie między I a II jej Zjazdem, a zwłaszcza podczas II Zjazdu w 1923 r.
Niemal od pierwszych chwil swego istnienia KPRP, choć formalnie i prawnie nie zdelegalizowana, była partią faktycznie nielegalną i podległa represjom administracyjno-policyjnym, szczególnie ostrym w okresie wojny polsko-radzieckiej. Była partią stosunkowo nieliczną (przeważnie ok. 5-6 tys. członków), o charakterze kadrowym, ale jej wpływy w masach robotniczych znacznie przekraczały zasięg jej liczebności i struktury organizacyjnej. Pod względem geograficznym obejmowała wszystkie dzielnice Polski, w tym również zamieszkane przez ludność białoruską i ukraińską. Działały tam Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi (KPZB) i Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy (KPZU) jako partie autonomiczne, ale wchodzące w skład KPRP. Do rozszerzenia jej wpływów przyczyniały się liczne w pierwszych latach niepodległości wypadki przechodzenia w szeregi KP RP lewicowych grup z PPS, żydowskiego Bundu, partii mniejszości narodowych i chłopskich. Doniosłe znaczenie pod tym względem miało utworzenie w 1922 r. Związku Młodzieży Komunistycznej (ZMK), a także aktywność komunistów na terenie klasowych związków zawodowych.
Głównymi rzecznikami odnowy partii byli Adolf Warski, Maria Koszutka (Wera) i Henryk Walecki („grupa 3 W“). Oni też przede wszystkim wypracowali nową linię polityki partii, przyjętą na II Zjeździe. Stanął on na stanowisku, że klasa robotnicza jest żywotnie zainteresowana w utrzymaniu niepodległości narodowej Polski, dla której „rządy burżuazji stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo”. Dlatego też „proletariat polski wystąpić musi na arenę wypadków dziejowych nie tylko jako czynnik reprezentujący interesy swo jej własnej klasy, ale jako wódz i rzecznik interesów całego narodu”. Zjazd pod kreślił też z naciskiem wspólnotę interesów robotników i chłopów. Porzucając dotychczasowe dość nieokreślone hasło uspołecznienia ziemi obszarniczej. Zjazd proklamował jako naczelną wytyczną w tej dziedzinie zasadę „ziemia dla chło pów”. co wydatnie ułatwiało partii dotarcie do szerokich rzesz chłopstwa. Wiele uwagi poświęcono też na Zjeździe potrzebie zespolenia wokół partii nieproletariackich elementów demokratycznych spośród inteligencji, chłopów i drobnomieszczaństwa, głębokiej krytycznej analizie poddano dotychczasową politykę partii w związkach zawodowych. Przedmiotem niezwykle ożywionej dyskusji stało się zagadnienie położenia i walki mniejszości narodowych i stosunku KPRP do nich.
Obrady II Zjazdu i podjęte na nim uchwały stanowiły w sumie najpełniejszy i najbardziej dojrzały program działania partii komunistycznej w Polsce. Wyrosły z żywej. często ostrej dyskusji. łączył w sobie rewolucyjną tradycję z odwagą nowatorskich ujęć, świadomość i pamięć o podstawowych celach ruchu rewolucyjnego z realistycznym poczuciem potrzeb i możliwości walki o demokratyzację życia w warunkach polskich. proletariacki internacjonalizm z patriotyzmem, wreszcie głęboką solidarność z Rosją Radziecką. z postępowymi tradycjami narodu polskiego.
Nowa linia polityczna KPRP sprzyjała rozszerzeniu wpływów partii w środowiskach dotąd słabiej penetrowanych przez ruch komunistyczny. Dotyczyło to w szczególności chłopów. inteligencji. a także mniejszości narodowych i odzwierciedliło się m. in. w powstaniu wkrótce po II Zjeździe Niezależnej Partii Chłopskiej, ściśle współdziałającej z komunistam, podobnie jak radykalnych, masowych partii białoruskich („Hromada”) i ukraińskich (Sel-Sojuz).
Specyficzny status partii nielegalnej narażał ją nie tylko na represje i prześladowania. ale wywoływał również wiele komplikacji organizacyjnych, kadrowych itp. I tak np. zjazdy i konferencje partyjne musiały się odbywać przeważnie za granicą, również kierownictwo polityczne partii często tam przebywało (w ZSRR, Niemczech, Wolnym Mieście Gdańsku). Prasa partyjna nie mogła ukazywać się normalnie i regularnie. nie wyłączając głównego organu teoretycznego partii — „Nowego Przeglądu”. W tych warunkach dużą rolę w propagandzie partyjnej odgrywały ulotki. jednodniówki itp. wydawane również w językach mniejszości narodowych. Wśród czołowych przywódców KPRP oprócz już wspomnianych — wymienić należy E. Próchniaka. J. Leszczyńskiego-Leńskiego, F. Grzelszczaka, J. Bruna. S. Mertensa, J. Herynga, H. Lauera i kilku innych.
Życie polityczne mniejszości narodowych w pierwszych latach niepodległości charakteryzowała szczególnie duża płynność i niestabilność. co odbijało się ujemnie na ich organizowaniu się w partie polityczne o wyraźniej zarysowanych konturach programowych. W niemałej mierze wynikało to z niepewności co do ostatecznego ustalenia granic państwa na wschodzie, zachodzie i północy (wojna z Rosją Radziecką, plebiscyty i powstania na zachodzie, spory wokół problemu obywatelstwa i tzw. opozycji Niemców w Polsce, niejasne stanowisko Rady Najwyższej Sprzymierzonych w sprawie przyznania Polsce spornych
obszarów mniejszościowych itp.). Toteż w tym okresie dostrzec można w życiu politycznym mniejszości narodowych przeważnie tylko zarysy i początki niektórych ogólnych orientacji politycznych, które na ogół dopiero w połowie lat dwudziestych przybrały postać mniej lub więcej ustabilizowanych partii politycznych.
Wśród Ukraińców stosunkowo najwyraźniej i najwcześniej zarysowały się trzy orientacje polityczne: rewolucyjna, komunistyczna, która po różnych przeobrażeniach i rozwiązaniu sporów wewnętrznych ukonstytuowała się w 1923 r. we wspomnianą już KPZU, orientacja skrajnie nacjonalistyczna i terrorystyczna, reprezentowana prz.ez Ukraińską Organizację Wojskową (UOW), powsta łą w 1921 r., i wreszcie inne żywioły nacjonalistyczne ukraińskie, skupione głównie w Ukraińskiej Ludowej Partii Pracy w b. Galicji Wschodniej oraz mniejsze grupy Ukraińców wołyńskich. Te ostatnie ugrupowania dopiero w 1925 r. połączyły się w Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (Ukrajińske Nacionalno-Demokratyczne Objednannia, UNDO), które odtąd stało się czołową siłą ukraińskich żywiołów nacjonalistycznych, dysponując m. in. jedynym dziennikiem ukraińskim w Polsce, o wieloletnich już tradycjach, pod nazwą „Diło” (Lwów). Polityczne przywódzrwo tych ugrupowań znajdowało się w rękach takich działaczy, jak m. in. D. Łewycki, W. Celewicz, E. Konowalec (UOW). Szczególnym jednak autorytetem wśród Ukraińców cieszył się metropolita greckokatolicki we Lwowie, arcybiskup hr. Andrzej Szeptycki.
Również dopiero w połowie lat dwudziestych powstała największa obok UNDO ukraińska siła polityczna w postaci Sel-Sojuzu (1924), reprezentująca masy radykalnego ukraińskiego chłopstwa. W dwa lata później skonsolidowała się w Ukraińskim Włościańsko-Robotniczym Zjednoczeniu Socjalistycznym (Sel-Rob), w którym wybitną rolę odgrywali m. in. M. Czuczmaj, S. Makiwka, P. Wasyńczuk. Program społeczno-ekonomiczny tego ruchu, zbliżony do komunistycznego, miał charakter rewolucyjny (m. in. ścisłe współdziałanie z rewolucyjnym ruchem robotniczym, wywłaszczenie wielkiej własności bez wykupu, stworzenie ustroju socjalistycznego, pełne wolności językowe i narodowo-kulturalne dla Ukraińców). Wszystkie liczące się partie ukraińskie były nastawione wrogo do państwa polskiego i pozostawały w opozycji wobec rządu. Wybory 1919 r. na ziemiach ukraińskich nie odbyły się. W wyborach 1922 r. wzięła udział tylko część ludności ukraińskiej, gdyż ugrupowania nacjonalistyczne ogłosiły bojkot tych wyborów. W rezultacie reprezentacja parlamentarna ukraińska była nieproporcjonalnie mała, obejmowała zaledwie 20 posłów (z których 5 wystąpiło, a 4 przeszło później, jak już wspomniano, do frakcji komunistycznej).
Stopień zorganizowania politycznego na Białorusi był znacznie niższy niż w województwach ukraińskich. Pewne wpływy w społeczeństwie białoruskim miały grupy i partie o charakterze chrześcijańsko-demokratycznym, a także socjalistyczne. Ich przedstawicielstwo w sejmie w 1922 r. było niewielkie (11 posłów), choć bojkotu wyborów nie proklamowały. Krytyczny stosunek do polityki państwa wobec mniejszości nie przybierał na ogół tak ostrych form, jak wśród Ukraińców. Dopiero również w połowie lat dwudziestych (1925) powstało na Białorusi prawdziwie masowe silne ugrupowanie z szerokimi wpływami wśród białoruskiego chłopstwa, mianowicie „Hromada”. Podobnie jak ukraiński Sel-Sojuz (Sel-Rob), głosiła hasła sojuszu robotniczo-chłopskiego, stworzenia zjednoczonej i niepodległej republiki białoruskiej, wywłaszczenia wielkiej własności bez odszkodowania i wprowadzenia ustroju socjalistycznego.
W trudnej walce przeciwko narodowej i klasowej dyskryminacji Białorusinów wykształcały się w „Hromadzie” tak bardzo im potrzebne kadry działaczy oświatowych i politycznych. Były one nieliczne, ale nie pozbawione znaczących indywidualności politycznych, jak P. Miotła, Sz. Rak-Michajłowski, P. Wołoszyn czy w szczególności B. Taraszkiewicz — postać, będąca poniekąd syntetycznym odzwierciedleniem skomplikowanej drogi ludu białoruskiego ku samookreśleniu swej narodowej tożsamości i zarazem bezdroży polskiej polityki narodowościowej na kresach wschodnich. Początkowo polonofil, zamiłowany w kulturze polskiej (w więzieniu polskim tłumaczył na język białoruski Pana Tadeusza), wkrótce do głębi rozczarowany dyskryminacyjną polityką rządu i władz polskich, stał się Taraszkiewicz jako białoruski poseł na sejm i czołowy przywódca „Hromady”, a także działacz Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi jednym z głównych, nieustępliwych oskarżycieli tej polityki zarówno przed, jak i po maju 1926 r. Po jednym z wyroków, skazujących Taraszkiewicza na długoletnie więzienie, pisał o nim w wileńskim „Słowie” Cat-Mackiewicz: Poseł Taraszkiewicz to ideowy, czysty człowiek, wychowany wśród kultury polskiej, Polak z obyczajów [...] szanuję go i uważam, że jako zbrodniarz przeciw ludzkości, jako bolszewik i szpieg wart jest szubienicy”.
Silnie zróżnicowana pod względem politycznym była mniejszość żydowska. Duże wpływy miały w niej ugrupowania o charakterze wyznaniowym i obliczu zachowawczo-klerykalnym, skupione w Związku Izraela (Agudas Jisroel) i opierające się głównie na konserwatywnym drobnomieszczaństwie żydowskim. Dużą rolę w tym ugrupowaniu odgrywali rabini. Największe wpływy wśród ludności żydowskiej miały różne odcienie ruchu syjonistycznego, o charakterze nacjonalistycznym, kierującego się wskazaniami programu wszechświatowej organizacji syjonistycznej. Stawiał on za naczelny cel dążeń syjonistycznych w świecie utworzenie niezależnego państwa żydowskiego w Palestynie i w związku z tym popierał usilnie hasła emigracji Żydów do Palestyny. Syjonizm znajdował największe poparcie wśród inteligencji, burżuazji i drobnomieszczaństwa żydowskiego. Pod jego wpływami znajdowały się liczne masowe organizacje żydowskie (gospodarcze, kulturalne itp.), a także wiele pism i dzienników w języku jidysz i polskim (jak warszawski „Nasz Przegląd”, lwowska „Chwila”, warszawski „Najer Hajnt” i inne). Do czołowych przywódców ruchu syjonistycznego w tym okresie należeli m. in. posłowie L Grünbaum, A. O. Thon, L. Reich. Znacznie mniejszą rolę w ruchu politycznym żydowskim odgrywali tzw. folkiści, opowiadający się m. in. za szeroką autonomią dla Żydów w Polsce (i przeciw emigracji do Palestyny), co przeciwstawiało ich programowym hasłom syjonistów, a także kół zachowawczo-ortodoksyjnych.
Silne pozycje w mniejszości żydowskiej miał ruch socjalistyczny, w szczególności powstała jeszcze w końcu XIX w. partia robotników żydowskich Bund. Niejednokrotnie współdziałała ona z PPS, a na jej lewicy ujawniały się również sympatie prokomunistyczne. Pozycję Bundu umacniała związana z nim żydowska organizacja młodzieżowa (Cukunft) oraz jego poważne wpływy w ruchu zawodowym. Siłę żydowskiego ruchu socjalistycznego osłabiało jednak poważnie jego wewnętrzne rozbicie. Mimo to żydowskie partie socjalistyczne (obok Bundu także Poale-Syjon, Ferajnigte) za głównego przeciwnika w społeczności żydowskiej uważały partie syjonistyczne i ortodoksyjne i z nimi przede wszystkim toczyły walkę polityczną i ideologiczną. Prowadziły ją m. in. za pośrednictwem swej prasy (jak warszawski „Unzer Folkscajtung”], brali w niej udział czołowi przywódcy Bundu, znani także w szeregach polskiego ruchu robotniczego, jak m. in. H. Erlich, W. Alter, M. Orzech i inni.
Ugrupowania żydowskie w przeciwieństwie do innych nie miały charakteru irredentystycznego. W większości deklarowały lojalność i poparcie dla państwowości polskiej, choć równocześnie często ostro krytykowały i potępiały politykę władz wobec mniejszości narodowych.
Odmiennie pod tym względem przedstawiała się sytuacja w łonie mniejszości niemieckiej. Skupiona przeważnie na ziemiach zachodnich, nie rezygnowała z nadziei powrotu przynajmniej części tych ziem do Niemiec. Mimo pewnego szoku po klęsce tendencje nacjonalistyczne w łonie mniejszości niemieckiej określały decydująco jej stosunek do państwa i narodu polskiego.
Niemcy w Polsce nie mieli początkowo sprecyzowanej koncepcji, jak zorganizować się politycznie w nowych warunkach. W pierwszych latach niepodległości grupowali się przeważnie na płaszczyźnie regionalnej, w odrębnych regionalnych organizacjach. Próbą skonsolidowania się było utworzenie w 1921 r. Związku Niemczyzny dla Ochrony Praw Mniejszości w Polsce (zwanego w skrócie Deutschtumsbund). Został on rozwiązany przez władze polskie w 1923 r., jego zaś rolę usiłowało przejąć Zjednoczenie Niemieckie w Sejmie i Senacie (Deutsche Vereinigung), rozciągające swą działalność na Poznańskie i Pomorze. Na Górnym Śląsku natomiast bardzo żywą działalność zaczął rozwijać Niemiecki Związek Ludowy (Deutscher Volksbund), mający za sobą potężne poparcie niemieckiego przemysłu górnośląskiego, dominującego w Górnośląskim Związku Górniczo-Hutniczym (Oberschlesischer Berg — und Hüttenmannischer Verein). Wszystkie te organizacje nie miały zasadniczo charakteru partii politycznych, choć w dużej mierze spełniały ich funkcje. Obok nich podejmowały stopniowo działalność także partie polityczne w ścisłym tego słowa znaczeniu, a wśród nich najbardziej prawicowa i nacjonalistyczna Partia Niemiecka (Deutsche Partei) oraz Katolicka Partia Ludowa (Katholische Volkspartei), działające głównie na Górnym Śląsku. Organizacje te korzystały nie tylko z poparcia i pomocy niemieckiego kapitału i obszarnictwa w Polsce, lecz także z poparcia politycznego i materialnego rządu niemieckiego.
Niewielkie wpływy w łonie mniejszości niemieckiej miały partie socjaldemokratyczne. Zresztą i one najczęściej współdziałały z niemieckimi organizacjami nacjonalistycznymi, zwłaszcza z górnośląskim Volksbundem. Stosunkowo najwięcej samodzielności pod tym względem zachowywała Niemiecka Partia Pracy (Deutsche Arbeitspartei in Polen), działająca głównie w okręgu łódzkim.
Mniejszość niemiecka w Polsce była bogata i zamożna. W jej rękach pozostały ważne dźwignie życia gospodarczego, silne placówki spółdzielcze, banki itp., a także instytucje kulturalne i oświatowe. Posiadała środki na utrzymanie wszechstronnej prasy, wychodzącej we wszystkich większych miastach zachodniej Polski i przeznaczonej dla różnych kręgów odbiorców. Do najważniejszych dzienników politycznych należały m. in. bydgoska „Deutsche Rundschau in Polen”, poznańska „Posener Tageblatt”, katowicka „Kattowitzer Zeitung” i „Volkswille” (socjalistyczna), łódzka „Lodzer Freie Presse”, Czołową rolę w życiu politycznym mniejszości niemieckiej odgrywali politycy o nastawieniu zdecydowanie nacjonalistycznym lub w najlepszym wypadku bardziej umiarkowani rzecznicy niemieckiej partii katolickiej, jak E. Pant, E. Hasbach, E. Naumann. W sejmie i senacie mieli Niemcy reprezentację stosunkowo silną, liczącą w latach 1922-1927 22 posłów i senatorów.
Rozbicie wewnętrzne w łonie mniejszości narodowych sprawiało jednak, że — ogólnie biorąc — ich reprezentacja polityczna w sejmie i senacie w wyniku wyborów 1922 r. nie odpowiadała politycznej wadze problemu mniejszościowego w Polsce. Było to m. in. następstwem częściowego tylko powodzenia podjętych jeszcze przed wyborami wysiłów, zmierzających do zmontowania Bloku Mniejszości Narodowych i wystawienia wspólnej listy. Jednakże zabrakło na niej m. in. przedstawicieli nacjonalistów ukraińskich z Galicji Wschodniej (którzy bojkotowali wybory), a także niektórych ugrupowań żydowskich, jak np. Bundu (który wysunął własną listę). Sporo głosów z mniejszości narodowych padło wreszcie na komunistów. W rezultacie na listy mniejszości narodowych głosowało niecałe 22% wyborców, co dało im w sejmie 88 mandatów poselskich (na ogólną liczbę 444), czyli 20%.
4
|
rozdział
czwarty |
Ustalenie granic Polski w traktacie ryskim oraz decyzją Rady Ligi Narodów z października 1921 r. zamykało ważny i trudny etap procesu stabilizacji pozycji Polski na arenie międzynarodowej. W tym samym też roku Polska zawarła sojusze wojskowe z Rumunią i Francją, które miały stać się podstawą jej bezpieczeństwa zewnętrznego. Sojusz z Rumunią był wymierzony przeciwko Rosji Radzieckiej. Sojusz z Francją miał na uwadze głównie bezpieczeństwo obu partnerów od strony Niemiec i został podpisany przez Piłsudskiego jako Naczelnika Państwa podczas wizyty oficjalnej w Paryżu w lutym 1921 r. Zanim to nastąpiło, Polska musiała jednak podpisać niekorzystną dla siebie konwencję handlową polsko-francuską, jak również poczyniła ważne koncesje kapitałowi francuskiemu na Górnym Śląsku. Kolejne rządy Polski przywiązywały dużą wagę do sojuszu z Francją, jako podstawy polskiej polityki zagranicznej i wojskowej w tym okresie. Przyczyniło się do tego w pewnej mierze zbliżenie niemiecko-radzieckie po Rapallo (kwiecień 1922 r.), które interpretowane było w polskich kołach politycznych jako zagrożenie Polski.
Z chwilą ustalenia granic wysunęły się na plan pierwszy w życiu politycznym kraju liczne, dotąd nie rozwiązane problemy wewnętrzne. Czołowe miejsce wśród nich zajmowała sprawa uchwalenia przez Sejm Ustawodawczy konstytucji. Nastąpiło to 17 marca 1921 r. (stąd nazwa „konstytucja marcowa”).
Powstała ona w toku wielomiesięcznych debat i sporów. Koncentrowały się one głównie wokół zagadnienia jedno — czy dwuizbowości parlamentu polskiego, roli Kościoła katolickiego w życiu publicznym, sposobu wyboru prezydenta Rzeczypospolitej oraz jego kompetencji. We wszystkich tych sprawach górę wzięły postulaty prawicy, choć pod naciskiem lewicy mniej lub więcej złagodzone. Parlament miał być dwuizbowy (sejm i senat). Wszystkie wyznania miały być w Polsce równoprawne, ale jednocześnie art. 114 konstytucji przyznawał Kościołowi rzymskokatolickiemu wśród „równoprawnych“ wyznań „naczelne stanowisko“. Wybór prezydenta (na kadencję 7-letnią) miał być dokonywany przez Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby sejmu i senatu (kluby lewicowe żądały, by prezydent był wybierany przez cały naród). Kompetencje prezydenta były mocno ograniczone (prawica obawiała się wyboru Piłsudskiego na prezydenta). Konstytucja potwierdzała wszystkie podstawowe prawa demokratyczne obywateli, bez względu na narodowość, urodzenie, wyznanie i pochodzenie. Jednocześnie konstytucja proklamowała własność prywatną „jako jedną z najważniejszych podstaw ustroju społecznego i porządku prawnego“.
W dziedzinie organizacji i kompetencji najwyższych władz państwowych konstytucja przyjmowała monteskiuszowską zasadę trójpodziału władz. Sejm i senat zajmowały stanowisko nadrzędne. Rada Ministrów, powoływana przez prezydenta, musiała mieć zaufanie większości sejmowej. Rząd był odpowiedzialny przed sejmem. Kadencja sejmu i senatu, wybieranych na podstawie pięcioprzymiotnikowej ordynacji wyborczej (czynne prawo wyborcze do sejmu przysługiwało po ukończonych lat 21, bierne od 25), trwała lat 5. Konstytucja gwarantowała niezawisłość. sądów, zapewniała swobodę zachowania praw językowych i kulturalnych mniejszościom narodowym; przewidywała rozbudowę środków i instytucji ochrony pracy i opieki społecznej, głosiła wolność zgromadzeń i stowarzyszania się, prawo koalicji.
Prawa konstytucyjne były w praktyce niejednokrotnie łamane i gwałcone. Nierzadko ułatwiała to sama konstytucja przez swoje sformułowania nazbyt ogólnikowe i deklaratywne, dopuszczając ich dowolną interpretację. Konstytucja przewidywała np. w art. 124 szereg ograniczeń swobód obywatelskich w sytuacjach definiowanych nader nieprecyzyjnie („w razie rozruchów lub rozległych knowań o charakterze zdrady stanu“) i wieloznacznie. Mimo to stanowiła ona w sumie akt prawny doniosłej wagi, umożliwiający w szerokiej mierze — w zależności od charakteru rządów — postęp na drodze rzeczywistej demokratyzacji życia publicznego w Polsce. Mogła się stać — i czasem rzeczywiście stała się — zaporą dla tendencji totalitarnych i faszystowskich w latach trzydziestych.
Mimo niewątpliwych postępów na drodze stabilizacji pozycji Polski na arenie międzynarodowej oraz uchwalenia konstytucji, stosunki wewnętrzne w kraju pozostawały płynne i pełne napięć oraz konfliktów. Główne ich źródło tkwiło nadal w bardzo ciężkiej sytuacji gospodarczej kraju, w rozwijających się na tym tle fermentach społecznych, jak również w sprzecznościach w łonie kół rządzących, szczególnie między Piłsudskim a Narodową Demokracją.
Sytuację gospodarczą kraju znamionowała przede wszystkim rozwijająca się nieubłaganie (choć jeszcze nie gwałtownie) inflacja. Przez cały niemal rok 1921 szerzyły się ostre i masowe ruchy strajkowe, w szczególności kolejarzy. Rząd Witosa uznał nawet za konieczne uciec się do zarządzenia o militaryzacji kolejnictwa, aby strajki rozbić. Wielkie rozmiary przybrał strajk robotników rolnych w Poznańskiem. Brutalne represje poważnie osłabiły pozycję rządu w oczach społeczeństwa. Rosły opory przeciw Witosowi w partiach dotychczas go popierających. W rezultacie rząd jego musiał ustąpić na rzecz rządu pozaparlamentarnego — w gruncie rzeczy prawicowego — pod przewodnictwem rektora Politechniki Warszawskiej, Antoniego Ponikowskiego (wrzesień 1921 r.). Ale i ten rząd nie umiał skutecznie przeciwdziałać pogarszającej się sytuacji gospodarczej i politycznej. Z nieufnością odnosił się doń Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, nie chcący się pogodzić z próbami pomniejszenia jego roli w kierownictwie państwa, szczególnie na polu polityki zagranicznej.
Wiele kontrowersji wywołała m. in. sprawa tzw. Litwy Środkowej. Jeszcze podczas wycofywania się armii radzieckiej z Polski w 1920 r. oddziały polskie pod dowództwem gen. Żeligowskiego zajęły „samowolnie“ Wilno (w istocie rzeczy akceptował to Piłsudski, który jednak nie mógł się angażować oficjalnie z uwagi na opozycję mocarstw). Na zajętych terenach Wileńszczyzny gen. Żeligowski utworzył twór pod nazwą „Litwy Środkowej“; jej przedstawiciele domagali się bezwarunkowej inkorporacji tej krainy do Polski, czemu sprzeciwiali się zwolennicy pewnej autonomii (popierani przez Piłsudskiego). Ostatecznie w marcu 1922 r. sejm w Warszawie uchwalił inkorporację Litwy Środkowej do Polski.
Nowym powodem konfliktu między Piłsudskim a kołami endeckimi stała się sprawa następcy na stanowisku premiera po ustąpieniu Ponikowskiego. Prawica wysuwała na to stanowisko Wojciecha Korfantego — jednego z głównych antagonistów Piłsudskiego, na co ten ostatni nie chciał się zgodzić. Mając za sobą poparcie lewicy i częściowo centrum, Piłsudski zdołał co prawda odsunąć kandydaturę Korfantego (nowym premierem został przedstawiciel konserwatystów krakowskich, prof. Julian Nowak), ale nie oznaczało to bynajmniej zakończenia walki o rządy państwem między dwoma podstawowymi wówczas obozami politycznymi, tj. obozem piłsudczykowskim (z poparciem PPS i lewicy) a obozem prawicy.
Uchwalając konstytucję marcową Sejm Ustawodawczy wykonał główne zadanie, do jakiego był powołany. Należało więc rozpisać wybory i wybrać nowy sejm. Wymagało to uchwalenia nowej ordynacji wyborczej. Jednakże niektóre wpływowe stronnictwa w Sejmie Ustawodawczym nie kwapiły się zbytnio do tego, obawiając się nie bez racji wyników nowych wyborów. Nowa ordynacja została uchwalona dopiero w lipcu 1922 r. Równocześnie trwały pertraktacje między poszczególnymi partiami politycznymi co do porozumień i sojuszników w zbliżających się wyborach. Najważniejszym wynikiem tych pertraktacji było porozumienie między Narodową Demokracją, Chrześcijańską Demokracją i Narodowo-Chrześcijańskim Stronnictwem Ludowym, w którego wyniku powstał silny blok prawicowy pod nazwą Chrześcijański Związek Jedności Narodowej, zwany popularnie Chjena. Innym ważnym blokiem przedwyborczym był Blok Mniejszości Narodowych. Jak już wspomniano, w wyborach wzięła tym razem udział także KPRP.
Na krótko przed wyborami do sejmu i senatu odbyły się we wrześniu 1922 r. pierwsze wybory do Sejmu Śląskiego. Fakt, że odbywały się one zaledwie w trzy miesiące po podziale ostatecznym Górnego Śląska, czynił z nich dużej wagi test nastrojów politycznych na tym terenie, a zwłaszcza swoistą próbę sił między Niemcami a Polakami. Zarówno jedni, jak i drudzy szli do wyborów w rozproszeniu, z odrębnymi listami poszczególnych stronnictw. Wśród Polaków najwięcej głosów zgromadziła lista Bloku Narodowego o orientacji chadecko-endeckiej, której przewodził Korfanty. Padło na nią 33,5% głosów. Pozostałe stronnictwa polskie skupiły na swych listach ogółem mniej więcej tyleż samo (najwięcej PPS — 16,9% i NPR — 14,3%), komuniści zaś 2,4%. W sumie listy polskie zgromadziły ponad 2/3 oddanych głosów, niecała 1/3 przypadła na listy niemieckie.
Wybory listopadowe 1922 r. do sejmu odbyły się przy mniejszej niż w 1919 r. frekwencji głosujących (nieco poniżej 68% uprawnionych), szczególnie w Małopolsce Wschodniej, gdzie frekwencja ta w wyniku hasła bojkotu ze strony Ukraińców spadła w niektórych okręgach poniżej 50, a nawet poniżej 40%. Partie prawicy (Chjena) zebrały 29% głosów, centrum ok. 24% (w tym „Piast“ przeszło 13%), lewica ok. 25% (w tym PPS przeszło 10%, „Wyzwolenie“ — 11%, KPRP — 1,4%) i wreszcie mniejszości narodowe niecałe 22% (w tym partie zgrupowane w „Bloku“ 16%). Największe straty poniosły partie centrum. Zyskały głównie partie mniejszości narodowych, a także partie lewicowe. W sumie jednak równowaga polityczna była bardzo chwiejna, utrudniając poważnie zmontowanie jakiej takiej większości za określonym rządem. Fakt, że w wyborach do senatu prawica uzyskała nieco lepsze wyniki (39% głosów na „Chjenę“ i 48 mandatów spośród ogółem 111), niewiele pod tym względem zmieniał z uwagi na drugorzędną w owym czasie rolę senatu i jego ograniczone kompetencje.
Dnia 9 grudnia 1922 r. odbyły się wybory prezydenta. Wysunięto 5 kandydatów, spośród których po paru wstępnych głosowaniach utrzymało się trzech, z największą liczbą głosów. Byli to wysunięty przez endecję i prawicę hr. Maurycy Zamoyski, kandydat „Piasta” — Stanisław Wojciechowski, uprzednio kilkakrotnie minister spraw wewnętrznych, oraz kandydat „Wyzwolenia” — Gabriel Narutowicz, również parokrotny minister. Po dalszych głosowaniach zostali już tylko dwaj kandydaci: Zamoyski i Narutowicz, ten ostatni poparty obecnie także przez „Piasta”. Z uwagi na to, że Narutowicz znany był jako demokrata i człowiek o nieposzlakowanej uczciwości osobistej, głosowała za nim również lewica, tudzież posłowie mniejszości narodowych. Przyniosło mu to zwycięstwo... i niepohamowaną nienawiść ze strony ugrupowań prawicowych. Prasa endecka i innych ugrupowań prawicowych wszczęły szeroką i nie przebierającą w środkach nagonkę przeciwko prezydentowi, przedstawiając go jako „elekta żydowskiego” i nawołując niemal bez osłonek do usunięcia „zawady”, jaką rzekomo stanowił on na drodze do naprawy państwa. Nowemu prezydentowi nie szczędzono żadnych oskarżeń i poniżeń.
Owoce tej występnej agitacji nie kazały na siebie długo czekać. W tydzień po wyborze, 16 grudnia 1922 r., Gabriel Narutowicz padł ofiarą zamachu rewolwerowego podczas zwiedzania wystawy w warszawskiej Zachęcie. Zamachu dokonał fanatyk ze skrajnej prawicy, malarz i publicysta, Eligiusz Niewiadomski. (Postawiony przed sądem, został skazany na śmierć i stracony.)
Zbrodnicze poczynania, których owocem było zabójstwo pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, wywołały powszechne oburzenie w masach robotniczych Warszawy, jednoznacznie manifestujących swe potępienie dla takich metod. Usiłowali to wykorzystać niektórzy oficerowie i piłsudczycy w PPS, agitując do akcji odwetowej przeciwko endecji i jej przywódcom, co miałoby utorować powrót Piłsudskiego do władzy, Jednakże akcja nie była dostatecznie przygotowana, a i kierownictwo PPS z Daszyńskim odniosło się do tego z rezerwą. Nie całkiem jasne stanowisko samego Piłsudskiego także nie sprzyjało jej powodzeniu.
Dramatyczne wypadki grudniowe rzuciły jaskrawe światło na bezwzględność metod walki politycznej i fanatyczne zacietrzewienie sił reakcji w walce o władzę i wpływy w społeczeństwie. Z metod tych nie zrezygnowano nawet po wstrząsie, wywołanym zabójstwem pierwszego prezydenta Polski. Prasa prawicowa wyraźnie usprawiedliwiała mordercę jako człowieka „ideowego”. Po jego straceniu w wielu kościołach odbywały się nabożeństwa żałobne „za spokój duszy” Eligiusza Niewiadomskiego. W kołach skrajnej prawicy był kreowany niemal na narodowego bohatera.
Po śmierci prezydenta Narutowicza najwyższą władzę w państwie do momentu wyboru nowego prezydenta objął zgodnie z konstytucją marszałek sejmu Maciej Rataj. Jeszcze 16 grudnia powołał on nowy rząd pod przewodnictwem gen. Władysława Sikorskiego, mającego opinię człowieka energicznego, zdolnego opanować niebezpieczną po zamachu sytuację w kraju. W cztery dni później Zgromadzenie Narodowe wybrało nowego prezydenta w osobie Stanisława Wojciechowskiego. W swej młodości należał do czołowych działaczy PPS, od której jednak później oddalił się, zbliżając się swymi sympatiami politycznymi do PSL „Piast”. Tak więc była to osobistość dobrze na ogół widziana w kołach sejmowych, a równocześnie mająca możliwości nawiązania dialogu także z Piłsudskim. Inaczej wyglądała pozycja nowego premiera. Władysław Sikorski należał od dawna do głównych przeciwników politycznych Piłsudskiego, którego rola polityczna w nowym, konstytucyjnym modelu najwyższych władz państwowych zmalała bardzo poważnie. Wypierany przez swych przeciwników politycznych z kierowniczych pozycji w państwie, Piłsudski stopniowo wycofywał się z aktywnego życia politycznego i osiadł w swej posiadłości w Sulejówku pod Warszawą. Nie było to jednak wycofanie ani całkowite, ani na stałe. Było to raczej wyczekiwanie na odpowiedni moment, by ponownie włączyć się do walki o władzę.
Powołanie rządu Sikorskiego, który nie miał wyraźnego zaufania ani lewicy, ani skrajnej prawicy, nie oznaczało trwałej stabilizacji wewnętrznopolitycznej w kraju. Przewrót faszystowski Mussoliniego we Włoszech (1922) ośmielał elementy faszystowskie i w innych krajach, w tym i w Polsce. Wśród różnych drobniejszych organizacji politycznych tego typu szczególną agresywnością i pewnymi wpływami odznaczała się zwłaszcza konspiracyjna organizacja pod nazwą Pogotowie Patriotów Polskich. Wśród swoich przywódców i członków miało ono m. in. kilku generałów, wyższych oficerów, księży i posiadało nawet ciche poparcie niektórych członków rządu, tudzież przywódców endeckich i chadeckich.
Mimo odsunięcia Piłsudskiego, jego zwolennicy nadal mieli poważne wpływy w partiach lewicowych, a także w kierowanych przez PPS związkach zawodowych. Nie brakowało sympatyków Piłsudskiego w kołach inteligencji. Nadal okupowali piłsudczycy istotne placówki w armii, szczególnie w Sztabie Generalnym; stanowili poważną część korpusu oficerskiego.
Z niechęcią na rząd Sikorskiego patrzyła — jak wspominaliśmy — Narodowa Demokracja i inne koła prawicowe, a także „Piast”. Wobec faktu, że żadne z tych stronnictw oddzielnie nie mogło jednak stworzyć większości w sejmie, pojawiły się w nich tendencje do zespolenia się w celu stworzenia nowej większości rządowej i obalenia Sikorskiego.
Z dążeń tych zrodziło się porozumienie polityczne między endecją, chadecją (Chjena) i „Piastem”, podpisane w maju 1923 r. i zwane paktem lanckorońskim (od miejscowości Lanckorona, gdzie m. in. toczyły się niektóre pertraktacje). W pakcie tym partie Chjeno-Piasta (tak zwano później powszechnie ten nowy blok polityczny) zajmowały stanowisko wobec szeregu węzłowych problemów polityki wewnętrznej i zagranicznej Polski oraz określały swój wspólny punkt widzenia i postulaty. Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to nie brakowało wśród nich elementów konstruktywnych i realistycznych (np. polepszenie stosunków z Czechosłowacją, ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem ze strony Niemiec, dążenie do normalizacji stosunków politycznych i gospodarczych „na wschodzie”, tj. ze Związkiem Radzieckim). Jeśli chodzi o program działania w zakresie polityki wewnętrznej, to w tej dziedzinie pakt lanckoroński zmierzał w kierunku zdecydowanie wstecznym, postulując m. in. ograniczenie ustawodawstwa socjalnego, zmiany polityki wyznaniowej w duchu klerykalnym oraz zaostrzenie polityki przeciwko mniejszościom narodowym. W szczególnym jednak stopniu uwidoczniło się to na punkcie zagadnień reformy rolnej. Postanowienia ustawy o wykonaniu reformy rolnej z lipca 1920 r. budziły z dawna już silne opory w kołach obszarniczych i bogatego chłopstwa. W pakcie lanckorońskim przewidywano szereg posunięć, stwarzających możliwości wyłączenia majątków spod parcelacji, przeprowadzenia jej w drodze porozumień prywatno-prawnych, pozbawienia pierwszeństwa bezrolnych i małorolnych w nabywaniu parcelowanej ziemi, wprowadzenia nowych, dogodniejszych dla parcelowanych majątków zasad szacunku gruntów itp.
Wyraźne uwstecznienie pozycji „Piasta” wywołało opór ze strony bardziej lewicowych działaczy stronnictwa. Nie osłabiło go to jednak w takim stopniu, by uniemożliwić Chjeno-Piastowi zrealizowanie jednego z głównych celów porozumienia, mianowicie obalenia rządu Sikorskiego.
Nie pomogły mu i pewne sukcesy na polu polityki zagranicznej. W marcu 1923 r. Rada Ambasadorów uznała ostatecznie wschodnią granicę Polski, ustaloną pokojem ryskim 1921 r. Zacieśniła się sojusznicza więź z Francją, czego zewnętrznym wyrazem była wizyta w Polsce marszałka Focha, serdecznie i uroczyście podejmowanego w wielu miastach polskich. Zaledwie jednak Foch opuścił Polskę — Chjeno-Piast przystąpił do akcji.
W końcu maja 1923 r. rząd Sikorskiego musiał ustąpić. Nowy rząd miał za sobą większość sejmową, złożoną z posłów partii Chjeno-Piasta. Na czele tego rządu stanął Wincenty Witos.
Przywódca „Piasta“ przejmował władzę w niezwykle skomplikowanej sytuacji gospodarczej i politycznej wewnątrz kraju, a także w niełatwej sytuacji międzynarodowej. Kształtowała się ona pod znakiem silnego zaostrzenia przede wszystkim na skutek okupowania przez Francję od początku 1923 r. Zagłębia Ruhry, celem wymuszenia na Niemczech wywiązania się ze swych zobowiązań reparacyjnych. Wywołało to na domiar pewne napięcie w stosunkach francusko-angielskich. W tymże roku 1923 ministrem spraw zagranicznych Niemiec został Gustav Stresemann — postać wybitna, która w wyniku zręcznych zabiegów dyplomatycznych przyczyniła się niemało do przywrócenia Niemcom ich czołowej rangi międzynarodowej.
Największe jednak trudności narastały w stosunkach wewnętrznych, przede wszystkim wskutek katastrofalnie pogłębiającej się inflacji. Dotychczas umiarkowana, przerosła ona w ciągu roku 1923 w hiperinflację, wymykającą się spod wszelkiej kontroli. Wskazywał na to jaskrawo wzrost ilości pieniędzy papierowych w obiegu, który — w liczbach zaokrąglonych — przedstawiał się następująco:
11 XI | 1918 | — | 8,0 | mld marek polskich |
31 XII | 1918 | — | 9,0 | —,,— |
31 XII | 1919 | — | 15,3 | —,,— |
31 XII | 1920 | — | 49,4 | —,,— |
31 XII | 1921 | — | 229,5 | —,,— |
31 XII | 1922 | — | 793,4 | —,,— |
30 VI | 1923 | — | 3 566,6 | —,,— |
31 XII | 1923 | — | 125 372,0 | —,,— |
W nie mniej katastrofalnym tempie spadała wartość marki polskiej. Za 1 dolara płaciło się w wyżej wymienionych dniach i latach odpowiednio: 8 mp, 9 mp, 110 mp, 590 mp, 2923 mp, 17 800 mp, 104 000 mp, 6 375 000 mp. Od 11 listopada 1918 r. do 31 grudnia 1923 r. kurs dolara wzrósł zatem o ponad 1 567 000%.
W tych warunkach płace robotnicze i urzędnicze stawały się stopniowo fikcją. Wieś uchylała się od sprzedaży artykułów żywnościowych za bezwartościowe pieniądze. Skurczył się gwałtownie krajowy rynek zbytu. Wobec bezużyteczności marki polskiej jako miernika wartości koszty produkcji kalkulowano w walutach stałych. Okazało się wtedy, że produkcja przemysłowa polska jest droższa niż zagraniczna. Skurczył się również rynek zagraniczny, znikła premia inflacyjna za eksport. Przemysł zaczął ograniczać produkcję z braku możliwości zbytu, w ślad za tym szło ograniczenie zatrudnienia.
Znakomicie natomiast sprzyjała hiperinflacja spekulacjom, lichwiarstwu i innym ciemnym interesom, połączonym często ze szkodą dla skarbu państwa. Do częstych przedsięwzięć tego rodzaju należały zwroty długów i pożyczek w ich nominalnej wysokości. Podobnie było z podatkiem gruntowym: w 1923 r. przez dłuższy czas realna wartość podatku gruntowego z 1 ha ziemi nie przekraczała wartości 1 jajka. Wśród wielu większych i mniejszych afer spekulacyjnych szczególny rozgłos zdobyła sobie sprawa odstąpienia przez państwo firmie prywatnej (wielkiego kapitalisty francuskiego Boussaca) zakładów włókienniczych w Żyrardowie. Skarb państwa stracił na tym przeszło 2 mln franków szwajcarskich.
Wszystko to wywoływało rosnące rozgoryczenie i opór szerokich rzesz społeczeństwa, a zwłaszcza klasy robotniczej. Stopniowo wzmagała się fala strajków, by w miesiącach letnich 1923 r. osiągnąć rozmiary dawno już niespotykane. Szczególną aktywność na tym polu wykazywali włókniarze łódzcy, nafciarze borysławscy, metalowcy warszawscy, robotnicy okręgu bielsko-bialskiego, Sosnowca i inni.
Pozycję rządu Chjeno-Piasta osłabiał dodatkowo gwałtownie zaostrzający się w tymże czasie konflikt polityczny z Piłsudskim, który w demonstracyjny sposób wycofał się latem tegoż roku z ostatnich wysokich stanowisk wojskowych, jakie jeszcze zajmował, mianowicie szefa Sztabu Generalnego oraz przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej (formalnie organu doradczego prezydenta Rzeczypospolitej w sprawach przygotowania wojska i kraju do przyszłej wojny, faktycznie najwyższej instancji wojskowej w kraju, której przewodniczący — naczelny wódz na wypadek wojny — kontrolował zarówno prace Ministerstwa Spraw Wojskowych, jak i Sztabu Generalnego). Odejście swoje z tych stanowisk połączył Piłsudski z niezwykle ostrą krytyką swych przeciwników politycznych („paskudztwo duszy, które do mnie przylepiano”, „ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru”). Na domiar dotkliwą porażkę prestiżową poniósł rząd na arenie międzynarodowej podczas głosowania w Lidze Narodów: kandydatura Czechosłowacji na członka Rady Ligi uzyskała prawie dwa razy więcej głosów niż Polski.
W obliczu coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej i społecznej kraju, mając przeciwko sobie coraz silniejszą opozycję polityczną w sejmie, a nawet centrowych partiach politycznych — rząd Witosa uciekał się do różnych zabiegów i manewrów, zmierzających do ratowania swego szybko malejącego autorytetu. Puszczano w obieg coraz większe sterty pieniędzy papierowych. Podejmowano próby, zresztą daremne, zaciągnięcia nowych pożyczek zagranicznych. Zrekonstruowano rząd, wprowadzając doń najwyższe autorytety polityczne z kół prawicowych: na stanowisko ministra spraw zagranicznych samego Romana Dmowskiego, na stanowisko wicepremiera polityka „twardej ręki” — Wojciecha Korfantego.
Jak często w podobnych trudnych sytuacjach, usiłowano odwrócić uwagę społeczeństwa od rzeczywistych przyczyn kryzysu przez zapisanie go na rachunek „roboty wywrotowej” i wzmożenie antykomunistycznych represji. W tym celu wykorzystano np. tragiczny w skutkach (ponad 60 osób zabitych i rannych) wybuch w prochowni w Cytadeli warszawskiej. O spowodowanie tego wypadku oskarżono dwóch młodych oficerów komunistów, W. Bagińskiego i A. Wieczorkiewicza, a w ślad za tym rozpętano nagonkę antykomunistyczną na szeroką skalę. (Dopiero po pewnym czasie wyszło na jaw, że wybuch nastąpił w wyniku nieostrożności jednego z robotników w prochowni.)
Wszystkie te zabiegi nie przynosiły spodziewanych owoców. Pogłębiał się ferment nawet w stronnictwie Witosa, w PSL „Piast”. Sygnalizowało go wystąpienie z tego stronnictwa jeszcze w końcu maja 1923 r. — na znak protestu przeciwko sojuszowi politycznemu z Chjeną — kilkunastoosobowej grupy posłów i senatorów z J. Dąbskim na czele. Przyjęła ona nazwę PSL „Jedność Ludowa”. Krok ten spotkał się z uznaniem ze strony ówczesnego prezesa PSL „Wyzwolenie” S. Thugutta i stworzył warunki do bliskiej współpracy między obu stronnictwami na terenie sejmu. Uzewnętrzniło się to w powołaniu do życia w następnym roku Związku Polskich Stronnictw Ludowych „Wyzwolenie” i „Jedność Ludowa” (ZPSL „Wyzwolenie” i „Jedność Ludowa”).
W kilka miesięcy później wystąpiła z „Piasta” kolejna grupa posłów pod przewodem J. Bryla, protestując w ten sposób przeciwko wniesionemu na sejm projektowi reformy rolnej, uzgodnionemu uprzednio między Witosem i siłami prawicy.
Równocześnie trwały i wzmagały się fermenty społeczne w masach robotniczych, ogarniając sobą m. in. i największe ich skupisko — Górny Śląsk. Powstał tam pod przewodnictwem komunistv Józefa Wieczorka „Komitet 21”, składający się z przedstawicieli różnych ugrupowań i związków robotniczych, a także bezpartyjnych. Komitet zorganizował w połowie października potężny strajk generalny robotników górnośląskich. W ślad za nim poszli robotnicy sąsiadującego Zagłębia Dąbrowskiego i Krakowskiego. Strajkowali też robotnicy w Łodzi, Warszawie i innych miastach. Sytuacja stała się dla rządu bardzo groźna, gdy do strajków tych zaczęli się przyłączać kolejarze. Władze zarządziły militaryzację kolei i ogłosiły stan wyjątkowy w całym kraju. W odpowiedzi na to PPS i związki zawodowe ogłosiły 3 listopada strajk powszechny w całym kraju, poparty przez komunistów.
W pierwszych dniach listopada strajki i różnego rodzaju demonstracje ogarnęły rzeczywiście cały kraj. Najostrzejszy charakter przybrały one w Krakowie. W dniu 6 listopada 1923 r. doszło na ulicach Krakowa do gwałtownych, krwawych starć między robotnikami, którzy zdobyli broń, a policją i wojskiem, które zresztą na ogół niechętnie podejmowało walkę z robotnikami, a niekiedy nawet wręcz bratało się z nimi. Z tłumów robotniczych niejednokrotnie wznosiły się okrzyki na cześć Piłsudskiego jako jednego z czołowych przeciwników znienawidzonego rządu Chjeno-Piasta. Istotnie Piłsudski i jego zwolennicy nie szczędzili słów najostrzejszej krytyki pod adresem, rządu, który swą polityką w sprawach wojskowych skłonił Piłsudskiego do rezygnacji z piastowanych jeszcze przezeń stanowisk w wojsku. Mimo wszystko „powstanie krakowskie” zostało stłumione, w niemałej mierze na skutek dwuznacznej działalności niektórych działaczy PPS, zastraszonych rewolucyjnym charakterem wydarzeń. Jej wynikiem było w szczególności rozbrojenie wprowadzonych w błąd robotników. Wiele krwi polało się wówczas na ulicach Krakowa. Zginęło ponad 30 ludzi, głównie robotników i żołnierzy. Około 200 osób odniosło rany. Do ostrych starć, choć na mniejszą skalę, doszło w tych samych dniach także w niektórych innych miastach Małopolski, zwłaszcza w Tarnowie. I tam padli zabici i ranni.
Krwawe stłumienie tych wystąpień przez rząd było jednak zwycięstwem pyrrusowym. W następstwie wspomnianego już kolejnego rozłamu w PSL „Piast”, dokonanego przez grupę Bryla, rząd stracił większość w sejmie i musiał ustąpić. Uczynił to 14 grudnia 1923 r, pozostawiając po sobie pamięć jednego z najbardziej reakcyjnych i niepopularnych w społeczeństwie rządów przed rokiem 1926.
5
|
rozdział
piąty |
Polska i Europa wschodnia w cieniu Locarna
Hiperinflacja w połączeniu z silnym zaostrzeniem konfliktów społecznych stawiała przed kierownictwem państwa coraz trudniejsze problemy, których rozwiązanie nie mogło być już dłużej odkładane, gdyż doprowadziłoby kraj do zupełnej katastrofy i zagroziłoby ustrojowi państwa. Sprawa była tym poważniejsza i pilniejsza, że podobne wstrząsy przeżywały i niektóre inne państwa europejskie. W końcu września 1923 r. wybuchło w Bułgarii zbrojne powstanie robotniczo-chłopskie przeciwko reakcyjnym rządom premiera A. Cankowa, kierowane m. in. przez bułgarskich przywódców komunistycznych, W. Kołarowa i G. Dymitrowa. Zostało ono stłumione po krwawych walkach w różnych częściach kraju. Do poważnych zaburzeń doszło także w Niemczech, gdzie inflacja przybrała jeszcze większe rozmiary niż w Polsce. Terenem szczególnie ostrych starć stał się w październiku Hamburg. Dużą rolę odegrał w nich późniejszy czołowy przywódca komunistów niemieckich E. Thälmann. Tak więc walki strajkowe w Polsce stanowiły ogniwo szerszego poruszenia społecznego, ogarniającego Europę.
Nie można było powstrzymać rosnącego zaognienia stosunków wewnętrznych w Polsce metodami rządów twardej ręki, nawet w wykonaniu polityków pokroju Korfantego. Zresztą nie tylko masy pracujące, ale i przemysł zaczął odczuwać ujemne skutki hiperinflacji. Kapitaliści, skupieni w swej najbardziej reprezentatywnej organizacji — Centralnym Związku Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów (tzw. Lewiatan) — uświadamiali sobie, że naprawa skarbu staje się i z ich punktu widzenia pilną koniecznością, na której ołtarzu trzeba będzie złożyć pewne ofiary, niezbędne do ratowania ich interesów na dłuższą metę.
W tych warunkach sejm nie przeciwstawiał się powołaniu do życia przez prezydenta Wojciechowskiego gabinetu pozaparlamentarnego pod przewodnictwem Władysława Grabskiego. Ten wybitny ekonomista, o orientacji raczej prawicowej, zda wał się być człowiekiem najbardziej odpowiednim w danej sytuacji. Również skład rządu, który przedstawił sejmowi, był do przyjęcia — acz bez entuzjazmu — tak dla endecji, jak i dla obozu piłsudczykowskiego (ministrem spraw wojskowych został w nim, co prawda na krótko, gen. Kazimierz Sosnkowski), jak tez dla znacznej części lewicy sejmowej. Sam Grabski objął poza funkcją premiera tekę ministra skarbu W pozostałych resortach, z nielicznymi wyjątkami, trwała ciągła swoista rotacja ministrów w zależności od aktualnego układu sił politycznych, przegrupowań i rozgrywek w sejmie, który tolerował Grabskiego tylko jako „rozwiązanie tymczasowe” (choć zdołał on się utrzymać na swym stanowisku całe dwa lata). W rezultacie musiał Grabski trawić wiele czasu i wysiłku na uprawianie prawdziwej ekwilibrystyki politycznej, a ciągłe poczucie zagrożenia politycznego nie ułatwiało mu oczywiście wypełnienia trudnego zadania naprawy gospodarki państwa.
Desygnowany premier przedstawił swój program sejmowi. Na czoło wysunął potrzebę reformy skarbu, która powinna być przeprowadzona w warunkach „pokoju wewnętrznego”. Jednocześnie zażądał od sejmu uchwalenia nadzwyczajnych pełnomocnictw, tj. prawa wydawania dekretów w postaci rozporządzeń prezydenta z mocą ustawy. Uprawnienie to miałoby dotyczyć następujących zagadnień: zmian w ustawodawstwie podatkowym, zaciągania pożyczek do wysokości 500 mln franków w złocie, wprowadzenia nowego systemu monetarnego i waluty oraz statutu Banku Emisyjnego, sprzedaży przedsiębiorstw państwowych, przeprowadzenia oszczędności budżetowych itp.
Te daleko idące pełnomocnictwa sejm uchwalił wyraźną większością głosów ale tylko na 6 miesięcy (zamiast na I rok, jak żądał Grabski).
Zamierzenia Grabskiego szły przede wszystkim w kierunku zrównoważenia budżetu państwa. Zdawał sobie przy tym sprawę, że nie da się tego osiągnąć kosztem mas pracujących już choćby dlatego. że hiperinflacja ogołociła je z wszelkich środków. Rezerwy tkwiły jedynie w możliwościach finansowych klas posiadających. Za najodpowiedniejszą drogę uruchomienia tych rezerw uznał nowy premier wprowadzenie i wyegzekwowanie podatku majątkowego. Wprowadził też daleko idące oszczędności budżetowe, w szczególności ograniczając dopłaty skarbu na pokrycie deficytu w kolejnictwie (co pociągnęło za sobą podwyżkę taryf przewozowych). W tym samym kierunku szły poczynania mające na celu usprawnienie i potanienie administracji państwowej. Zaciągnął też pożyczkę we Włoszech (tzw. pożyczkę tytoniową, zabezpieczoną majątkiem monopolu tytoniowego), co prawda na warunkach nader niekorzystnych.
Te i szereg innych kroków sprawiły. że spadek marki oraz wzrost cen zostały zahamowane, a kurs dolara zaczął się stabilizować. Pozycja rządu Grabskiego w społeczeństwie wzmacniała się.
W kwietniu 1924 r. Grabski stworzył Bank Polski oraz wprowadził nową walutę w miejsce marki, mianowicie złotego. Emitowane przez Bank Polski na prawie wyłączności banknoty miały mieć pokrycie w zgromadzonych w skarbach Banku złocie i dewizach w 30%. Kurs dolara wynosił 5, 18 zł.
Te początkowe sukcesy nie oznaczały, że realizacja reform przebiegała bez trudności i oporów. Ujawniły się one ostro już w połowie 1924 r. Jednym z ich źródeł była klęska nieurodzaju, której ofiarą padło rolnictwo polskie w tym roku. Poważnej obniżce uległy na rynkach europejskich ceny głównych artykułów eksportowych Polski (węgiel, cukier, drewno). Coraz większy opór przeciwko polityce rządu stawiał Lewiatan. Kapitaliści starali się przerzucić ciężar naprawy skarbu w coraz większej mierze na barki klasy robotniczej. Począwszy od lata 1924 r. zaczęto w różnych gałęziach przemysłu (m. in. w górnictwie) obniżać płace. W hutnictwie na Górnym Śląsku przedłużono dzień roboczy do 10 godzin. Wywołało to reaktywowanie „Komitetu 21” (jak w r. 1923), który zaczął przygotowywać strajk. Latem i jesienią przeszła przez Górny Śląsk i niektóre inne ważne ośrodki przemysłowe duża fala strajków, na które przemysłowcy niejednokrotnie odpowiadali lokautami. Na ogół strajki te nie przynosiły zwycięstwa strajkującym. Liczba bezrobotnych, zmniejszona w pierwszej połowie 1924 r., od lata znowu poczęła wzrastać. Mimo stworzenia tzw. funduszu bezrobocia, z którego w ciągu kilkunastu tygodni po utracie pracy wypłacano bezrobotnym zasiłki, i pewnej poprawy ich położenia nie mogło to być i nie było trwałe wyjście z sytuacji. Pogorszenie położenia zaznaczyło się również na wsi, gdzie wzmożony nacisk podatkowy w połączeniu z nieurodzajami dawał się chłopom mocno odczuć.
W tych warunkach Grabski zażądał od sejmu przedłużenia pełnomocnictw, których ważność wygasła w lipcu 1924 r. Sejm przedłużył je na dalsze 6 miesięcy, ale tym razem ze znacznie większymi oporami.
Pod koniec 1924 r. i na początku 1925 r. nastąpiła pewna poprawa koniunktury. Zbyt artykułów przemysłowych na wsi po przednówku znowu nieco wzrósł. Rząd wszedł w pertraktacje w sprawie pożyczki od szwedzkiego potentata finansowego, „króla zapałczanego” Ivara Kreugera. Uzyskał też pożyczkę od amerykańskiego banku Dillona w wysokości 27 mln dolarów — co prawda znowu na warunkach bardzo niekorzystnych. Na podobnie niekorzystnych warunkach uzyskiwano inne, drobniejsze pożyczki. W sumie przyniosły one w latach 1924-1925 zaledwie nieco ponad 70 mln dolarów. Nie zmieniało to oczywiście w sposób istotny trudnej sytuacji, której podstawy pozostawały nadal kruche i chwiejne.
Bilans płatniczy państwa kształtował się niekorzystnie (rosnąca przewaga importu nad eksportem), rósł deficyt budżetowy. W niemałej mierze przyczyniał się do tego swoisty sabotaż podatkowy, uprawiany przez szereg {{|przed|siębiorstw}} przedsiębiorstw przemysłowych. Dotyczyło to m. in. wielkich przedsiębiorstw, opanowanych przez kapitał zagraniczny na Górnym Śląsku, które zatajały swe rzeczywiste dochody i uchylały się od płacenia podatków. Jednym z charakterystycznych przykładów takiej polityki wobec państwa były wielkie zakłady górniczo-hutnicze Hohenlohego, gdzie silne wpływy miał kapitał francuski, a jego szkodliwe praktyki pokrywał swoim nazwiskiem Wojciech Korfanty. Źle zapowiadały się ponownie zbiory płodów rolnych w 1925 r. Położenie gospodarcze państwa w połowie tego roku znowu stało się krytyczne.
Sytuację ekonomiczną kraju pogorszył dotkliwie wybuch wojny gospodarczej niemiecko-polskiej, wywołanej przez stronę niemiecką w związku z ustaniem w 1925 r. obowiązku Niemiec bezcłowego importu z Polski węgla górnośląskiego (zobowiązanie to musiały Niemcy przyjąć w ramach konwencji genewskiej z 1922 r.). W ślad za tym poszły dalsze drastyczne ograniczenia w stosunkach handlowych niemiecko-polskich, zmierzające do pogłębienia w Polsce chaosu gospodarczego i wykazania, że Polska jest „państwem sezonowym“ (Saisonstaat), niezdolnym do niepodległego bytu. Polska nie mogła nie odczuć bardzo dotkliwie uderzenia niemieckiego, jeśli zważyć, że eksport polski do Niemiec w ostatnich latach przed wojną gospodarczą stanowił 43—50% całego polskiego eksportu, a import z Niemiec 34—44% całego polskiego importu.
Zapoczątkowana przez Niemcy wojna gospodarcza miała cele głównie polityczne i stanowiła fragment szerszych inicjatyw politycznych Stresemanna, zmierzających do przywrócenia Niemcom — przede wszystkim kosztem Polski — ich rangi pierwszorzędnego mocarstwa europejskiego. W szczególności dążył Stresemann do uwolnienia Niemiec od ciężaru odszkodowań wojennych, przekształcenia swego kraju ponownie w potęgę gospodarczą, z którą wszyscy musieliby się liczyć. Dążenia te znajdowały przychylny oddźwięk zwłaszcza w krajach anglosaskich, czego świadectwem był tzw. plan Dawesa, amerykańskiego finansisty, redukujący w poważnym stopniu odszkodowania niemieckie, a zarazem zapewniający Niemcom wielkie kredyty z Ameryki i Anglii na rekonstrukcję ich przemysłu (1924). W ślad za dynamicznym odrodzeniem gospodarczym Niemiec poszło odrodzenie ich wpływów i znaczenia politycznego w Europie, uwieńczone układami lokarneńskimi i przyjęciem Niemiec do Ligi Narodów.
Po wybuchu wojny gospodarczej Polska znalazła się ponownie w obliczu groźby załamania się reform skarbowych i gospodarczych, wdrażanych przez rząd Grabskiego. Nastąpiło poważne pogorszenie polskiego bilansu handlowego, w wyniku czego z Banku Polskiego zaczęły odpływać w szybkim tempie waluty obce. Nowych pożyczek nie można było uzyskać (m. in. w następstwie przeciwdziałania wpływowych niemieckich kół finansowych i rządu niemieckiego), przeciwnie, banki zagraniczne zaczęły natarczywie domagać się zwrotu dawnych kredytów, zwiększając w ten sposób presję na rząd polski.
Te i podobne liczne trudności przezwyciężono stosunkowo rychło. Wysoki mur celny między Niemcami a Polską mobilizował rząd polski i koła gospodarcze do intensywniejszego rozwijania bądź uruchamiania zaniedbanych lub nowych gałęzi przemysłu (np. elektrotechnicznego i radiotechnicznego), zdolnego dostarczyć na rynek artykuły dotychczas importowane przeważnie z Niemiec. U dało się również zrekompensować zamknięty obecnie rynek niemiecki w dużym stopniu innymi rynkami (np. krajów skandynawskich, bałtyckich). Prowadziło to do rozluźnienia powiązań gospodarczych między Niemcami i Polską, a w konsekwencji do zmniejszenia jej zależności gospodarczej od zachodniego sąsiada. Dotyczyło to m. in. przemysłu na polskim Śląsku, szczególnie silnie związanego z przemysłem niemieckim. O ile w 1923 r. z Niemiec pochodziło 44% importu polskiego, to w 1926 r. spadł on do 24%. Jeszcze silniej zmniejszył się w tychże latach udział rynku niemieckiego w odbiorze eksportu polskiego: z 51% do 25% jego całości. N a ewolucję tę złożyły się, rzecz jasna, również inne bodźce i czynniki, w szczególności ogólna poprawa koniunktury na świecie, nie ulega jednak wątpliwości, że reperkusje polsko-niemieckiej wojny gospodarczej ewolucję tę przyśpieszyły i ożywiły.
Innego rodzaju komplikacje powstały w stosunkach Polski z Wolnym Miastem Gdańskiem. Wynikały one m. in. z przeszkód stawianych przez Gdańsk realizacji porozumień polsko-gdańskich w sprawie działalności poczty polskiej. Chodziło o rozwieszenie w mieście skrzynek pocztowych z godłem państwowym polskim, które zamalowywano barwami byłego cesarstwa niemieckiego. Spór o skrzynki pocztowe zaostrzył stosunki polsko-niemieckie i był rozstrzygany w Lidze Narodów, która w tym wypadku uznała racje strony polskiej.
Napięcie w stosunkach polsko-niemieckich i polsko-gdańskich ujawniło z całą siłą chwiejność i kruchość podstaw, na których opierały się stosunki handlowe Pol ski z zagranicą, uzależnione w duże) mierze od swobody posługiwania się portem gdańskim i od stanowiska władz W. M. Gdańska oraz od polityki rządu niemieckiego. W tej sytuacji rząd Polski wzmógł tempo prac wokół zbudowania własnego portu w Gdyni (zapoczątkowanych już przed kilku laty), aby w ten sposób uniezależnić się od ciągle niepewnego Gdańska. Gdynia rozwinęła się z czasem do rangi jednego z największych portów na Bałtyku, co odbiło się ujemnie na obrotach portu gdańskiego, który bez polskiego zaplecza gospodarczego skazany był na wegetację (w niemiecko-gdańskiej propagandzie rewizjonistycznej posługiwano się chętnie sloganem, określającym Gdynię jako „dusiciela Gdańska” — Erwürger Danzigs).
W tym samym mniej więcej czasie rząd polski był zaabsorbowany również sprawą uregulowania swych stosunków z Kościołem i Watykanem. Rokowania na ten temat z ramienia rządu polskiego prowadził w Rzymie Stanisław Grabski. Zostały one sfinalizowane podpisaniem 10 lutego 1925 r. konkordatu, który zapewniał Kościołowi i episkopatowi liczne i poważne przywileje.
Zasadniczy, pierwszy artykuł konkordatu gwarantował Kościołowi katolickiemu w Polsce „swobodne wykonywanie jego władzy duchownej, jak również swobodną administrację i zarząd sprawami majątkowymi zgodnie z prawami boskimi i prawem kanonicznym”. W przeciwieństwie do większości innych konkordatów, w konkordacie z Polską nie było klauzuli, która by wyraźnie stwierdzała, że uprawnienia Kościoła nie mogą pozostawać w sprzeczności z obowiązującym w państwie porządkiem prawnym. Prawie całkowicie została wyeliminowana ingerencja państwa w obsadę i nominacje na godności kościelne (z wyjątkiem prawa weta w sprawach obsady stanowisk kościelnych — a i to nie wszystkich). Kler otrzymywał nieograniczoną swobodę komunikowania się z wszystkimi zwierzchnikami kościelnymi, łącznie z Watykanem, co oznaczało m. in. rezygnację z wszelkiej kontroli władz w stosunku do listów, orędzi itp. papieża, episkopatu i innych podobnych dokumentów. W postępowaniu przed sądami państwowymi w sprawach karnych duchowieństwu zastrzeżono przywileje, nie przysługujące innym obywatelom. Konkordat zapewnił biskupom decydujący wpływ na powoływanie nauczycieli religii w szkołach oraz nadzór nad nauczaniem i moralnością nauczycieli. Tenże artykul (XIII) wprowadzał obowiązkowość nauczania religii w szkołach (z wyjątkiem wyższych). Budynki i urządzenia, służące celom religijnym, zostały zwolnione od wszelkich podatków i opłat. Władze państwowe zobowiązywały się do udzielania pomocy, czyli tzw. bracchium saeculare, w wykonywaniu (w określonych dziedzinach) dekretów kościelnych. Duchowieństwo miało otrzymywać uposażenia i emerytury do czasu uregulowania sprawy dóbr, których pozbawiły Kościół rządy zaborcze.
Ze swej strony Watykan zobowiązywał się do wprowadzenia podziału na diecezje. dostosowanego do granic Polski, co oznaczało ich uznanie. Żadna część Polski nie mogła podlegać biskupowi, którego siedziba znajdowałaby się poza granicami kraju (jednakże obszar W.M. Gdańska, przynależny dawniej do diecezji chełmińskiej. a wyłączony z niej jako diecezja odrębna w 1922 r., pozostał i po konkordacie diecezją odrębną). Kościół wyrażał zgodę na objęcie parcelacją także majątków kościelnych — oczywiście z równoczesnym po twierdzeniem przez państwo wszystkich praw majątkowych Kościoła, instytucji kościelnych i duchowieństwa, będących w ich posiadaniu w momencie zawierania konkordatu. Uzgodniono także, że cudzoziemcy bez zezwolenia rządu nie będą mogli piastować stanowisk przełożonych zakonów. Biskupi zostali zobowiązani do składania przysięgi wierności na ręce prezydenta Rzeczypospolitej.
W sumie konkordat stanowił dalszy i poważny krok naprzód na drodze umocnienia pozycji Kościoła katolickiego w Polsce jako instytucji kierujące) się własnym prawem (kanonicznym i „boskim”) i w rezultacie w znacznej mierze niezależnej od państwa polskiego, od jego praw i instytucji. Zasada „równoprawnych wyznań” (art. 114 konstytucji marcowej) w Polsce stawała się w świetle konkordatu — jak zresztą niektóre inne artykuły konstytucji — fikcją.
W porównaniu z niektórymi konkordatami, współcześnie zawieranymi przez Watykan z innymi państwami, konkordat z Polską należał do najkorzystniejszych dla Watykanu i najmniej korzystnych dla państwa. „Należy [go] zaliczyć — pisał współcześnie jeden z wybitnych prawników ks. prof. B. Wilamowski — do tych konkordatów, które kościół w jego działalności możliwie najmniej krępują, a zostawiają mu maksimum swobody”. Przeciwko ratyfikacji niekorzystnego konkordatu występowali w sejmie posłowie lewicy i częściowo partii centrowych. Głosy ich, ostrzegające przed niebezpieczeństwem klerykalnym, pozostały jednak w mniejszości. Konkordat został ratyfikowany 27 marca 1925 r.
Jak już o tym była mowa, zawarcie konkordatu rozstrzygało także pewne problemy związane z reformą rolną. Sprawa ta już od paru lat wysuwała się na jedno z czołowych miejsc wśród licznych problemów społeczno-politycznych, oczekujących na nowe uregulowanie. Z jednej strony domagały się tego koła ziemiańskie oraz zamożnego chłopstwa, niezadowolone z szeregu postanowień ustawy o reformie rolnej z 1920 r. Wyrazem tego niezadowolenia były porozumienia między stronnictwami prawicy i „Piastem” z 1923 r., czyli tzw. pakt lanckoroński (por. wyżej, s. 148), zmierzające do skorygowania dotychczasowych zasad reformy. Z drugiej strony i w masach chłopskich coraz mocniej odzywały się głosy za przeprowadzaniem reformy w sposób bardziej zdecydowany i zgodny z interesami biednego chłopstwa. Padały one zwłaszcza z kół Niezależnej Partii Chłopskiej, która domagała się w szczególności oparcia reformy na zasadzie wywłaszczenia ziemi obszarniczej bez odszkodowania. Nie była w tych hasłach odosobniona. Podobny postulat pojawiał się też w wystąpieniach Związku Chłopskiego, powstałego w 1924 r. w wyniku połączenia się rozłamowców z grupy Bryla z PSL-Lewicą J. Stapińskiego (która jednak w tym czasie politycznie niewiele już znaczyła i stała w obliczu ostatecznego rozpadu).
Rząd Grabskiego w obawie przed nowymi konfliktami w sejmie i podważeniem w ten sposób kruchych podstaw swego istnienia nie kwapił się do oddania pod dyskusję sejmową projektu reformy rolnej, czego od dłuższego już czasu domagały się stronnictwa ludowe. Uczynił to wreszcie latem 1925 r. i rzeczywiście wywołał swym projektem wielomiesięczną burzliwą debatę. Szczególnie ostre spory między stronnictwami prawicowymi i chłopskimi (zwłaszcza „Wyzwoleniem”) budziły kwestie maksimum posiadania ziemi, zasad i wysokości odszkodowania dla właścicieli oraz roli i miejsca parcelacji prywatnej — i państwowej — w całokształcie systemu parcelacji.
Nowa ustawa o reformie rolnej utrzymywała maksimum posiadania — podobnie jak z roku 1919 — na poziomie 180 ha, dopuszczając jednak różne wyjątki od tej zasady (np. do 700 ha dla majątków uprzemysłowionych, do 300 ha na kresach wschodnich, do 60 ha w okręgach podmiejskich). Ustalała coroczny kontyngent ziemi pod parcelację na 200 000 ha. O rozkładzie jego na poszczególne regiony kraju miała decydować Rada Ministrów, co pozostawiało jej możliwość prowadzenia określonej polityki parcelacyjnej w zależności od warunków i potrzeb ekonomiczno-społecznych i politycznych w poszczególnych częściach kraju (np. z uwzględnieniem nieproporcjonalnie dużego stanu posiadania wielkiej własności niemieckiej w województwach zachodnich).
Istotne i niekorzystne dla biedoty chłopskiej novum w ustawie 1925 r. stanowiło przyznanie priorytetu parcelacji prywatnej przed państwową (tj. również dobrowolną, ale przeprowadzaną za pośrednictwem i pod kontrolą instytucji państwowej), a przede wszystkim przyjęcie zasady odpłatności nabywanej przez parcelantów ziemi według bieżących cen rynkowych. Najkorzystniejsze dla parcelantów warunki stwarzała państwowa parcelacja przymusowa. Dochodziło jednak do niej tylko w wypadkach, gdy ustalany corocznie w podziale na województwa kontyngent parcelacyjny nie został na jakimś terenie wykonany przez ziemian w drodze parcelacji dobrowolnej. W takim wypadku władze ustalały, jakie obszary i z jakich majątków muszą zostać rozparcelowane i same to realizowały. W praktyce dotykało to niemal wyłącznie ziemian (najczęściej Niemców) z województw zachodnich. Jednakże, ogólnie biorąc, w następstwie priorytetu dla parcelacji prywatnej przybierała ona w praktyce charakter transakcji kupna-sprzedaży, co z natury rzeczy stwarzało preferencję po stronie nabywców dla chłopów zamożnych. Natomiast w ramach parcelacji państwowej przymusowej ustawa dawała pierwszeństwo robotnikom rolnym i biedocie wiejskiej, czemu sprzyjały nie tylko niższe ceny ziemi, ale i pewne inne dogodności, jak możliwość spłaty zadłużenia w wieloletnich ratach, uzyskanie pożyczek itp.
Uchwalona przez sejm w lipcu ustawa wymagała jeszcze zatwierdzenia przez senat, co zabrało dodatkowo kilka miesięcy. Przeciwko ustawie wypowiedzieli się zdecydowanie posłowie z KPP, NPCh i białoruskiej „Hromady”, którzy domagali się wywłaszczenia wielkiej własności bez odszkodowania. Przeciwko ustawie głosowali ponadto m. in. większość posłów z „Wyzwolenia”, wielu posłów ukraińskich, Niemcy. Ze względu na „zbyt radykalny” charakter przeciwstawiali się jej również niektórzy posłowie prawicowi, w tym m. in. z endecji. Po przyjęciu poprawek przez senat ustawa weszła w życie 28 grudnia 1925 r. i obowiązywała aż do 1939 r.
Nie naruszając podstaw istnienia wielkiej własności ziemskiej, ustawa o reformie rolnej z 1925 r. umożliwiała ograniczenie gospodarki ekstensywnej i nie racjonalnej w wielkich majątkach ziemskich. Nie mogła jednak doprowadzić i nie prowadziła na wet w odległej przyszłości do zaspokojenia chłopskiego głodu ziemi i zasadniczej zmiany złych i niesprawiedliwych stosunków agrarnych na wsi polskiej. Ich naprawę nawet w tym skromnym zakresie, jaki przewidywała usta wa, dodatkowo przy tym utrudniały powolność, niekonsekwencje i inne prze szkody w jej realizacji.
Polityka stabilizacyjna Grabskiego spotkała się, jak wspominaliśmy początkowo, z pozytywnym przyjęciem ze strony szerokich warstw społeczeństwa polskiego. Jednakże jej załamania i niepowodzenia, odczuwalne zwłaszcza od połowy 1924 r., nie sprzyjały trwalszej stabilizacji stosunków społeczno-politycznych w kraju. Utrudniała to w niemałej mierze podjęta wkrótce ofensywa kapitału na prawa klasy robotniczej, wyrażająca się w przedłużeniu dnia pracy, redukcjach, obniżkach płac robotniczych, a także w przeprowadzanej usilnie racjonalizacji produkcji, zmierzającej głównie do intensyfikacji wysiłku robotników. W obliczu tych ataków zaostrzył się ich opór, odzwierciedlający się przede wszystkim w walkach strajkowych, które w 1924 r. objęły według oficjalnych danych 564 tys. robotników, to jest jeden z najwyższych wskaźników w całym okresie międzywojennym (por. tab. 7). W 1925 r. liczba ta poważnie zmalała (do 149 tys.), ale napięcie w stosunkach wewnętrznych nadal pozostawało duże. Przyczyniała się do tego w dużym stopniu polityka wzmożonych represji i prześladowań w stosunku do partii rewolucyjnych, z KPP na czele, oraz do mniejszości narodowych.
Tab. 7
Strajki w Polsce w latach 1921—1938
Rok | Liczba strajków |
Zakłady objęte przez strajki |
Strajkujący | Stracone dni robocze |
w tysiącach | ||||
1921 1922 1923 1924 1925 1926 1927 1928 1929 1930 1931 1932 1933 1934 1935 1936 1937 1938 |
720 800 1263 915 532 590 616 769 494 312 357 504 631 946 1161 2056 2078 1457 |
9143 8093 7451 5400 1910 2827 3838 5230 4036 1161 1154 6219 7282 9416 11631 22016 25242 9461 |
479 607 849 564 148 145 235 354 217 47 107 314 343 369 450 671 561 269 |
4118 4631 6379 6545 1285 1423 2455 2788 994 333 601 2101 3829 2956 2008 3950 3315 1289 |
Poważny był udział przedstawicieli postępowej inteligencji niekomunistycznej w działalności Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), występującej w obronie więźniów politycznych; szczególną aktywność na tym polu rozwijała m. in. Stefania Sempołowska, znana już z czasów przedwojennych ze swych odważnych wystąpień przeciwko wszelkim przejawom ucisku narodowego i społecznego, czy Teodor Duracz, adwokat, świetny i ofiarny obrońca w procesach sądowych wytaczanych komunistom.
Polityka represji policyjnych i sądowych przyjęła za czasów rządów Grabskiego szerokie rozmiary. Głośny stał się szczególnie proces młodego komunisty Samuela Engla (1924), skazanego na śmierć za zabójstwo prowokatora policyjnego. Taki sam los spotkał w 1925 r. Władysława Kniewskiego, Władysława Hibnera i Henryka Rutkowskiego w Warszawie, a Naftalego Botwina we Lwowie. Jeszcze częstsze były aresztowania i wyroki skazujące komunistów Ukraińców i Białorusinów na kary często wieloletniego więzienia. Na domiar złego aresztowani podlegali w czasie śledztwa i następnie w więzieniach często dotkliwym szykanom i samowoli. Wywoływało to protesty nie tylko w nielegalnej prasie komunistycznej, ale i w sejmie, a niekiedy nawet za granicą, przynosząc Polsce jak najgorszą sławę.
Równocześnie przechodził polski ruch rewolucyjny także poważne trudności wewnętrzne, wiążące się ściśle z ewolucją ideologiczno-polityczną, zachodzącą w Międzynarodówce Komunistycznej po śmierci Lenina (2 I stycznia 1924 r.). Na V Kongresie MK (lipiec 1924) specjalna komisja polska pod przewodnictwem J. W. Stalina poddała ostrej krytyce działalność kierownictwo KPP z Adolfem Warskim i Marią Koszutską na czele, jako rzekomo sprzyjającą trockizmowi, tendencjom oportunistycznym itp. Wywołało to długotrwałe i szkodliwe tarcia w łonie kierownictwa KPP, a także zahamowało nową politykę partii, zapoczątkowaną podczas II Zjazdu KPRP w 1923 r.
Nie miały też powodów do zadowolenia mniejszości narodowe na kresach wschodnich. Warunki bytowe tamtejszej ludności, która tak bardzo ucierpiała podczas wojny, nie uległy istotnej poprawie. Wzrósł ucisk narodowy mniejszości ukraińskiej, która tym silniej go odczuwała, że miała jeszcze w pamięci niedawne lata względnej swobody za czasów austriackich.
Wiele było źródeł pogłębiającego się zajątrzania stosunków narodowościowych na kresach wschodnich. Jedno z tych źródeł stanowiło polskie osadnictwo wojskowe na tych terenach. Wprawdzie liczba i obszar parcel na te cele nie osiągnęły w tych latach rozmiarów, zdolnych zmienić w stopniu istotnym układ stosunków narodowościowych i własnościowych we wsiach ukraińskich i białoruskich (do końca 1923 r. przydzielono osadnikom ok. 3 tys. takich parcel), ale sam fakt forsowania tego rodzaju akcji i pomijania w niej ludności miejscowej budził wśród niej uzasadnioną niechęć i nastrój wrogości. Podobnie miała się rzecz ze sprawą reformy rolnej. Na jednym z posiedzeń Komitetu Politycznego Rady Ministrów w 1924 r. premier Grabski nie ukrywał, że „niewłaściwy jest dotychczasowy system polityki parcelacyjnej, w myśl którego miejscowa ludność była upośledzona w zakresie możności nabywania ziemi z parcelowanych majątków“. Dodajmy, że analogiczne stwierdzenia ponawiały się ustawicznie na periodycznych zebraniach wojewodów wschodnich także w latach późniejszych.
Wiele materiału zapalnego tkwiło w problemie roli i pozycji Kościoła prawosławnego w Polsce. Do niedawna jeszcze wyraźnie.faworyzowany przez rządy carskie, które widziały w nim jedno z narzędzi rusyfikacji, stracił on oczywiście obecnie tę swoją pozycję, a nawet stał się przedmiotem nacisków politycznych ze strony władz. Po Kościele katolickim pozostawał jednak nadal największym wyznaniem religijnym w Polsce, obejmującym w początkach drugiej niepodległości blisko 3 mln wyznawców. Powodem licznych konfliktów i nieporozumień były zwłaszcza poczynania władz i administracji polskiej, zmierzające do rewindykacji na rzecz Kościoła katolickiego kilkuset cerkwi prawosławnych, odebranych mu jeszcze w czasach niewoli przez władze zaborcze. Jednocześnie wyznawcy prawosławia posiadali rzeczywiście — w stosunku do swej liczby i potrzeb — za mało obiektów sakralnych, w przeciwieństwie do katolików na tych terenach, których potrzeby w tej dziedzinie mogły być na ogół zaspokojone i bez podejmowania akcji rewindykacyjnej. Wiele konfliktów powstawało również na tle sprawy autokefalii Kościoła prawosławnego w Polsce (czyli uwolnienia go od tradycyjnych więzów i zależności od rosyjskiej zwierzchności prawosławnej). Władze polskie oczywiście popierały dążenia ku autokefalii, ale wchodziły przez to w konflikt z przeciwną tym dążeniom częścią ludności i duchowieństwa prawosławnego. Sytuację dodatkowo zaogniały spory na tle wyznaniowym pomiędzy grekokatolikami a prawosławnymi.
Szczególną jednak rolę w zaognianiu stosunków narodowościowych na kresach wschodnich odgrywały sprawy szkolnictwa i praw językowych mniejszości w urzędach i życiu publicznym. Uporczywe i ciągle ponawiane przez Ukraińców postulaty w sprawie utworzenia ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie rozbijały się o zdecydowany opór rządu, a także znacznej części ludności polskiej tego miasta. Z tych samych powodów kurczyło się również ukraińskie szkolnictwo niższych szczebli. Konflikty mnożyły się i w innych dziedzinach, przybierając niekiedy — jak o tym jeszcze będzie mowa — charakter niebezpieczny dla autorytetu władzy państwowej w oczach miejscowej ludności. Powstawała pilna potrzeba opanowania narastających trudności nie tylko w sposób doraźny, ale opracowania jakiejś długofalowej koncepcji polityki państwa wobec słowiańskich mniejszości narodowych i ustalenia pewnych zasad tej polityki.
Doceniając wagę tego zagadnienia, premier W. Grabski zdawał sobie równocześnie sprawę z trudności, jakie będzie musiał przezwyciężyć, podejmując tego rodzaju próbę. Niestabilność rządu, w wysokim stopniu uzależnionego od zmiennych układów i koniunktur w sejmie, zmuszała premiera do ciągłego lawirowania między prawicą (ku której zresztą sam się bardziej skłaniał) a lewicą. W szczególnym stopniu dotyczyło to spraw tak skomplikowanych i drażliwych jak sprawy narodowościowe. W celu ich rozwiązania w dziedzinie szkolnictwa, praw językowych mniejszości słowiańskich, reform na polu sądownictwa itp. powołano do życia z inicjatywy Grabskiego swego rodzaju zespół ekspertów (tzw. Komisję Czterech), której wnioski i zalecenia miałyby stać się podstawą do wniesienia na forum sejmu odpowiedniego projektu rządowego.
Czołowym przedstawicielem lewicy i rzecznikiem rozwiązań liberalnych w „Komisji Czterech” był S. Thugutt, jego zaś głównym partnerem (i antagonistą) przedstawiciel Narodowej Demokracji — S. Grabski, brat premiera. Dobór ten miał zagwarantować poparcie zamierzonym projektom w sejmie zarówno ze strony prawicy, jak i lewicy (a w miarę możności i ugrupowań mniejszościowych).
Wynikiem prac wspomnianej Komisji były uchwalone przez sejm 31 lipca 1924 r. ustawy, dotyczące szkolnictwa mniejszości ukraińskiej i białoruskiej oraz ich praw językowych w kontaktach z administracją państwową i w sądownictwie. Jak było do przewidzenia, stanowiły one wyraz dwuznacznego, mętnego kompromisu, który przynosił mniejszościom rozwiązania w najlepszym wypadku połowiczne, a często zdecydowanie szkodliwe dla ich dalszego rozwoju narodowo-kulturalnego. Odnosiło się to zwłaszcza do ustawy o szkolnictwie mniejszościowym dla Ukraińców i Białorusinów, której istota polegała na wprowadzeniu zasady szkoły tzw. utrakwistycznej (dwujęzycznej), w której zajęcia miały być prowadzone w języku polskim ukraińskim (białoruskim, litewskim). Wprawdzie ustawa dopuszczała również tworzenie prywatnych szkół mniejszościowych (z językiem wykładowym danej mniejszości), ale w praktyce były one w szybkim tempie wypierane przez szkoły utrakwistyczne (por. tab. 8), służące polonizacji mniejszości słowiańskich. Także pewne uprawnienia, przyznawane im w tym ustawodawstwie w kwestii posługiwania się językiem ojczystym w urzędach, podlegały w praktyce władz administracyjnych rozlicznym ograniczeniom i przeszkodom.
Tab. 8.
Szkoły według języka nauczania
Język | Rok szk. 1924/25 | 1929/30 | 1934/35 | 1937/38 | Rok szkolny 1930/31 (wg M. Falski, Szkoły Rzeczypospolitej Polskiej w roku 1930/31)** | |||||||||||||||
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
pow- szechne |
średnie ogólno- kształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
pow- szechne |
średnie* | nauczy- cielskie |
zawo- dowe |
powszechne |
średnie ogólnokształ- cące |
nauczy- cielskie |
zawodowe i kursy zawodowe | ||
gimnazja |
licea | |||||||||||||||||||
Ogółem Polski Polski i ukraiński Polski i niemiecki Polski i inny Ukraiński Białoruski Niemiecki Żydowski Hebrajski Żydowski, hebrajski Rosyjski Czeski Litewski Francuski |
27 414 23 225 103 181 19 2 558 23 919 102 109 9 9 20 137 — |
778 674 1 3 1 20 4 39 5 13 — 11 — 2 2 |
207 183 9 — 1 6 — 4 1 1 — — — 1 1 |
26 539 21 806 2 336 — 311 790 26 768 — — 360 8 28 105 1 |
759 673 1 — 9 20 3 29 — — 14 7 — 2 1 |
229 198 13 — 1 10 — 3 — — 4 — — — — |
735 705 1 — 6 2 — 5 — — — — — — — |
27 757 23 299 2 754 — 384 457 16 490 87 172 — 8 18 — — |
770 698 2 — 5 26 1 20 2 9 — 5 — — — |
187 170 1 — 2 7 — 4 — 3 — — — — — |
743 714 — — 7 4 — 4 14 — — — — — — |
28 723 24 047 3 064 — 485 461 — 394 — — 226 5 18 23 — |
769 671 2 — 39 24 1 15 — — 12 4 — 1 — |
691 604 2 — 35 21 1 13 — — 10 4 — 1 — |
74 72 — — — 1 — — — — 1 — — — — |
764 753 — — — 5 — 6 — — 14 — — — — |
— 22 156 2 974 (26)*** 188 (4) 669 (581) 139 (16) 1 (1) 553 (206) 65 (65) 20 (20) 5 (5) 2 (2) 1 (1) 88 (75) — |
— 711 (373) 24 (16) 36 (27) 79 — — — — — — — — — — |
— 231 (16) 10 (8) 5 (4) 7 (5) — — — 1 (1) — — — — — — |
— 1 127 (816) 4 (4) 5 (5) 20 (20) — — 4 (4) 4 (4) — — — — — — |
* W roku reformy wprowadzono dwa stopnie szkoły średniej: gimnnazja i licea, licea były dwoma ostatnimi klasami szkoły średniej.
** We wstępie do urzędowego opracowania Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, pt. Szkoły Rzeczypospolitej Polskiej w roku 1930/1931 (Warszawa 1933, s. XX), redaktor tomu, wybitny znawca szkolnictwa polskiego M. Falski podaje, że urzędowe statystyki opracowywane były w sposób bardzo dowolny, dlatego zmuszony był poczynić poważne korekty. Dane liczbowe – tenże s. XXXVIII-XXXIX.
*** W nawiasach podano liczbę szkół prywatnych
Źródło: Rocznik statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej 1923/26, s. 390; Mały rocznik statystyczny 1934, s. 175; 1936, s. 228; 1939, s. 31
Pomni dotychczasowych doświadczeń posłowie mniejszości narodowych przy jęli projekty rządowe zdecydowanie nieufnie i wrogo. W późniejszych wspomnieniach pisał na ten temat S. Thugutt: „spodziewałem się ostrej krytyki ze strony Ukraińców i Białorusinów niektórych punktów wniesionych ustaw, ale nie myślałem, że krytyka ta dojdzie aż do odrzucenia ustaw en bloc, do manifestacyjnego opuszczenia sali przed głosowaniem, a zwłaszcza do tak pełnego nienawiści tonu w przemówieniach. Jeszcze przez resztki szacunku nie nazywano mnie zdrajcą, ale posądzeń o ugodowość, o strach przed endecją nie brakło. Ustawy przeszły tylko głosami polskimi“ (zresztą nie wszystkimi). Przyznawał dalej, że zarzuty i podejrzenia, wysuwane przeciwko ustawom, „sprawdziły się w pewnej mierze, zwłaszcza jeśli chodzi o ustawę szkolną. Miałem okazję — pisał — stwierdzać to aż nadto często, odbierając potem mnóstwo skarg na działalność niższych urzędów przy obliczaniu ilości dzieci obcoplemiennych i żądań rodziców założenia szkoły z obcym językiem nauczania [...] musiałem się później wstydzić swojego optymizmu, a podpis pod źle wykonywaną ustawą szkolną wycofać”.
Opinia Thugutta była o tyle nieścisła, że „złe wykonywanie ustawy” miało swe źródło nie tylko w „działalności niższych rzędów”, lecz także w polityce władz centralnych i wojewódzkich. Sam premier Grabski na posiedzeniach Komitetu Politycznego Rady Ministrów parokrotnie podkreślał, że wprawdzie należy na nowo uregulować sprawy szkolnictwa mniejszościowego, parcelacji itp., ale też równocześnie stosować politykę „silnej ręki”, zwłaszcza w sprawach bezpieczeństwa. Niezwykle bogate materiały na temat realizowania uchwalonych w lipcu 1924 r. ustaw i w ogóle stosunków narodowościowych na kresach wschodnich w latach późniejszych znaleźć można we wspomnianych już protokołach Komitetu Politycznego Rady Ministrów, a zwłaszcza protokołach „periodycznych zebrań wojewodów” z województw wschodnich, odbywanych co parę miesięcy z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, i poświęconych głównie problemom mniejszościowym w tych województwach. Niemal na każdym z tych zebrań pojawiły się informacje o bardzo niskim stopniu sprawności administracji. o nadużyciach i przekupstwach przy ściąganiu podatków, o łamaniu 8-godzinnego dnia pracy przez „chlebodawców”, o fatalnych warunkach zdrowotnych i higienicznych we wsiach i miastach tamtych rejonów, o „nieproporcjonalnym wymiarze kar w stosunku do przewinienia i pauperyzacji wsi”, o dokuczliwych dla miejscowej ludności nakazach i zakazach (np. na Polesiu łowienia ryb w rzekach, uprawie tytoniu na własny użytek) itp. W połączeniu ze sprawami dla niej najważniejszymi — niesprawiedliwymi zasadami parcelacji i głodem ziemi oraz pogardliwym, „pańskim” traktowaniem — wywoływało to wśród niej stan rosnącego rozgoryczenia i wrogości w stosunku do władz i ludności polskiej. Nastroje te przybierały niejednokrotnie charakter walki zbrojnej, aktów przemocy i zamachów. Do najgłośniejszych należał zamach (nieudany) na prezydenta Wojciechowskiego we Lwowie (1924) oraz na pociąg do Łunińca na Polesiu, podczas którego zamachowcy poturbowali i spostponowali dotkliwie m. in. wojewodę Stanisława Downarowicza (co zakończyło jego karierę polityczną) i biskupa Łozińskiego. W niektórych rejonach Białorusi szerzyły się działania oddziałów partyzanckich. W sierpniu 1924 r. zdołały one na krótko opanować nawet miasto powiatowe Stołpce. Liczne były wypadki napaści na urzędy państwowe, kasy skarbowe, niszczenia torów kolejowych itp. Stan bezpieczeństwa na szlakach kolejowych pogorszył się tak dalece, że w 1924 r. Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało zarządzenie (podane do wiadomości na Komitecie Politycznym Rady Ministrów 10 listopada 1924), w myśl którego „przy każdym pociągu w województwach wschodnich doczepiony będzie wagon pancerny z kilkunastoma żołnierzami obsługi”. Nierzadkie były wypadki podpalania dworów polskiego ziemiaństwa.
Nie ulega wątpliwości, że te i inne niepokoje miały swe źródło nie tylko w antagonizmach narodowościowych na kresach, lecz także w nie mniejszym stopniu w głębokich zróżnicowaniach socjalnych i antagonizmach klasowych, oddzielających mniejszości słowiańskie od Polaków. Na „zebraniach periodycznych” podkreślano wielokrotnie, że np. „katastrofalny stan gospodarczy w woj. wołyńskim zagraża ludności klęską głodu”, że „szybko wzrasta liczba wypadków kradzieży, przyczyną których jest głód”. Wojewoda nowogródzki, gen. Januszajtis, stwierdzał, że niepewność i niestabilność sytuacji ma podłoże „ogólnie znane”, a mianowicie „niedoskonały organizm administracyjny, zła forma ściągania podatków. nieuregulowane problemy socjalne, ekonomiczne i polityczne są pożywką, na której bujnie rozwijały się rozsadniki komunizmu, irredenty i dywersji” (co należy ukrócić, „żelazną i bezwzględną ręką wprowadzić dyscyplinę i poszanowanie prawa”). Raczej w mniejszości pozostawały poglądy, głoszące potrzebę stosowania metod nie tak dziarskich i żołnierskich, dostrzegające źródła niepowodzeń polityki mniejszościowej państwa na kresach nie tylko w złej policji i administracji. Wojewoda poleski, K. Młodzianowski, podkreślał w czasie narady w lipcu 1925 r., iż główne zadanie władz to polepszenie dobrobytu tamtejszej ludności. „Zmienić musimy — mówił — zasadniczo kurs. Przez szkodliwą analogię, drogą skojarzenia z wrażeniami wojennymi, wzięliśmy swego czasu kurs polityki, który można by określić jako okupacyjną”. Jest to niezmiernie szkodliwe dla interesów państwa i musi być zmienione na rzecz „praworządności i sprawiedliwości”.
Jednakże politycy bardziej umiarkowani nie mieli, jak przyszłość miała pokazać, wielkich szans w konfrontacji z rzecznikami polityki twardej ręki. Ci ostatni powoływali się przy tym na wspomniane już akcje zamachowe, dywersyjne, a często i działania terrorystyczne, podejmowane zwłaszcza przez UOW pod dowództwem E. Konowalca, na domiar po cichu wspieranego przez rząd niemiecki. Powołano więc do życia wkrótce po uchwaleniu ustaw szkolnych i językowych specjalną formację do zabezpieczenia porządku i ochrony granic wschodnich w postaci Korpusu Ochrony Pogranicza. Innym przejawem tejże polityki było mianowanie wojewodami na tych terenach dwóch byłych generałów oraz udzielenie specjalnych uprawnień dowódcy okręgu korpusu w Wilnie.
Ustawodawstwo szkolne i mniejszościowe z 1924 r. było jedyną w okresie międzywojennym próbą długofalowego uregulowania stosunków z mniejszościami słowiańskimi i oparcia ich na jakiejś kompleksowej koncepcji polityki państwa w tych sprawach. Było typowym przykładem i owocem kompromisu między stanowiskiem względnej tolerancji i liberalizmu, reprezentowanych przez polityków pokroju Thugutta, oraz stanowiskiem kursu twardej ręki i nacjonalizmu, których rzecznikiem były przede wszystkim endecja ze S. Grabskim, a także koła wojskowe. Przyznając, że źle się stało, iż w naradach nad projektami ustaw nie brali udziału najbardziej zainteresowani, tj. przedstawiciele mniejszości narodowych, S. Thugutt stwierdzał w sejmie, iż — jego zdaniem — ustawy językowe i szkolne są „być może minimum tego, czego mniejszości żądają, ale zarazem maksimum tego, co się dało osiągnąć jako kompromis wszystkich stronnictw polskich”. W rzeczywistości był to nie tyle kompromis, ile świadectwo dotkliwej, prawnej i faktycznej dyskryminacji mniejszości narodowych — co wykazywano z naciskiem już w trakcie debaty sejmowej nad ustawami, a praktyka ich stosowania miała unaocznić to jeszcze silniej. Powołanie do życia w kilka miesięcy później wspomnianego już Korpusu Ochrony Pogranicza, jako m. in. środka policyjnej represji przeciwko mniejszościom słowiańskim, stanowiło już tylko logiczne rozwinięcie tej najpoważniejszej w okresie międzywojennym próby wypracowania długofalowego programu polityki mniejszościowej państwa. Toteż tylko na krótko polityka ta przyniosła pewne uspokojenie na kresach; wynikało to zresztą w nie mniejszej mierze i ze zmiany w stanowisku ruchu rewolucyjnego w Polsce na III Zjeździe KPP (marzec 1925) w kwestii realności i celowości dalszego popierania wystąpień zbrojnych na kresach.
Wśród czterech wielkich mniejszości w Polsce (ukraińska, białoruska, żydowska i niemiecka) mniejszość niemiecka, choć liczebnie najsłabsza, odgrywała rolę szczególną tak w stosunkach wewnętrznych Polski, jak i zewnętrznych. Na stosunkach wewnętrznych ciążyły przede wszystkim wspomniana już jej siła gospodarcza, prężność organizacyjna, a także dążenia irredentystyczne, nie zawsze nawet maskowane. Dotyczyło to w największym stopniu polskiej części Górnego Śląska, choć i w Wielkopolsce oraz na Pomorzu dawały one o sobie znać. Miało to tym donioślejsze znaczenie, że na tych terenach, często bezpośrednio przygranicznych, skupiało się około 2/3 wszystkich Niemców w Polsce. Odmienne tradycje i warunki kształtowały postawy ludności niemieckiej na terenach b. Królestwa, Galicji i na kresach wschodnich. Największym skupiskiem niemieckim była tu Łódź i jej okolice (ok. 155 tys., wg spisu 1931 r.) oraz Wołyń (ok. 48 tys.). Stosunkowo wielu Niemców zamieszkiwało też w rozproszeniu wyspowym województwo warszawskie (ok. 75 tys.).
Siłę gospodarczą i organizacyjną mniejszości niemieckiej dobitnie charakteryzuje jej pozycja w „sercu gospodarczym” Polski — w województwie śląskim.
Kapitaliści i obszarnicy niemieccy, niemiecka kadra inżynieryjno-techniczna i administracyjna zachowywali tutaj nadal w swych rękach kluczowe stanowiska dyspozycji gospodarczej. I tak np. jeszcze w 1929 r. w dziesięciu największych przedsiębiorstwach przemysłu ciężkiego na polskim Górnym Śląsku (obejmujących m. in. 34 kopalnie, 20 hut, koksowni i walcowni) Niemcy zajmowali 83% wszystkich stanowisk dyrektorów i kierowników technicznych i niewiele mniej w personelu technicznym i administracyjnym średniego szczebla. Natomiast robotnikami w tychże przedsiębiorstwach byli niemal wyłącznie — w 95% — Polacy. Nadal więc w rękach niemieckich skupiały się główne nici decyzji w sprawach zatrudnienia (lub bezrobocia), płac, awansu socjalnego itp. — słowem w najbardziej węzłowych kwestiach bytu i życia polskiego robotnika. Wprawdzie w pewnym stopniu podlegało to kontroli i nadzorowi ze strony polskich władz politycznych i administracji ogólnej, ale w systemie gospodarki kapitalistycznej nie miało to znaczenia decydującego. Zresztą przemysłowcy niemieccy umieli temu przeciwdziałać, wciągając niejednokrotnie do współpracy kapitały zagraniczne, a do rad nadzorczych przedsiębiorstw działaczy politycznych i gospodarczych polskich, co chroniło je dodatkowo przed nazbyt wnikliwą ingerencją władz skarbowych w ich manipulacje finansowe.
W rolniczej Wielkopolsce i na Pomorzu podstawą siły gospodarczej mniejszości niemieckiej była wielka własność ziemska (dominowała ona i na Górnym Śląsku, ale nie odgrywała tam takiej roli), bogate niemieckie chłopstwo (tzw. grossbauerzy) oraz zamożne mieszczaństwo niemieckie, przede wszystkim kupiectwo, przedstawiciele tzw. wolnych zawodów, rzemiosło itp. Według obliczeń niemieckich majątki niemieckie w 1921 r. stanowiły w Wielkopolsce przeszło 36%, a na Pomorzu prawie 44% całej wielkiej własności ziemskiej (powyżej 100 ha) na tych terenach. Solidne oparcie dla niemieckiej własności chłopskiej, a także kupiectwa i rzemiosła niemieckiego stanowiła dobrze rozwinięta spółdzielczość, kasy pożyczkowe, banki itp. instytucje gospodarcze. Zdecydowanie niechętny Polsce historyk zachodnioniemiecki, Th. Bierschenk, podkreśla, że niemieckie organizacje spółdzielcze w Poznańskiem i na Pomorzu „rozwijały się bardzo dobrze” i stosunkowo pomyślnie oparły się nawet naporowi wielkiego kryzysu. Niemiecka spółdzielczość mleczarska na Pomorzu miała poważny udział m. in. w eksporcie polskiego masła za granicę.
Potencjał gospodarczy mniejszości niemieckiej umożliwiał jej utrzymanie szeroko rozbudowanego życia kulturalnego, bibliotek, prasy, a przede wszystkim szkolnictwa. Położenie mniejszości niemieckiej w tych dziedzinach było nieporównywalnie lepsze niż wszystkich pozostałych mniejszości w Polsce (a także mniejszości polskiej w Niemczech).
Również pod względem politycznym rola i pozycja Niemców w Polsce różniła się w sposób istotny od sytuacji innych mniejszości. Liczne napięcia i konflikty z mniejszością niemiecką tkwiły swymi źródłami w utrwalonych od dziesiątków lat stereotypach i wzajemnych wyobrażeniach o sobie, w kompleksach i uprzedzeniach, poważnie utrudniających zgodne współżycie. Stereotyp „odwiecznej wrogości” dzielącej obie narodowości, twierdzenia o cywilizacji „wyższości” niemieckiej, mające uzasadnić ich „misję cywilizacyjną” wobec „niższego” narodu polskiego, odczucie „niemieckiej buty” i agresywności szeroko rozpowszechnione wśród Polaków przy równoczesnym wśród nich uznaniu dla „niemieckiego porządku”, a nawet „praworządności”, natrętnie eksponowanej z kolei przez Niemców jako przeciwstawienie „polskiej anarchii” i „polskiego porządku” („polnische Wirtschaft”) — oto niektóre tylko składniki owego zawikłanego splotu resentymentów i kompleksów, jątrzących stosunki między dwoma narodami.
Nakładała się na to szczególna sytuacja historyczna, sprzyjająca zaognieniu wrogich namiętności: oto mianowicie Niemcy w Polsce niemal z dnia na dzień stracili dotychczasową pozycję narodu” wyższego”, panującego nad podporządkowanym sobie narodem „niższym”, polskim, który nieoczekiwanie stał się narodem panującym. Ale czy ta zamiana ról rzeczywiście nastąpiła? W świetle scharakteryzowanej wyżej pozycji mniejszości niemieckiej w Polsce, zwłaszcza na polu gospodarczym, można było mieć co do tego daleko idące wątpliwości. Wytwarzało to po obu stronach dodatkowe pokłady materiału zapalnego w postaci — po jednej stronie — dążenia do odzyskania straconych pozycji i rewanżu, po drugiej — rozgoryczenia, że nawet w niepodległej już ojczyźnie naród polski nadal nie w pełni jest u siebie gospodarzem.
Niechęć gospodarza do intruza we własnym domu pogłębiały daleko idące uprawnienia przyznane mu przez siły obce — w danym wypadku przez zwycięskie mocarstwa b. koalicji antyniemieckiej na paryskiej konferencji pokojowej. Chodziło tu nie tylko o uprawnienia wynikające z tzw. traktatu mniejszościowego 1919 r., biorącego pod ochronę wszystkie mniejszości narodowe w Polsce (i w kilku innych nowo powstałych państwach), lecz także o specjalne uprawnienia dla mniejszości niemieckiej na polskim Górnym Śląsku w postaci wspomnianej już konwencji genewskiej z 1922 r. (Analogiczne uprawnienia dla mniejszości polskiej na niemieckim Górnym Śląsku stwarzały w gruncie rzeczy jedynie pozorną równoprawność obu mniejszości.) Uprawnienia te były w szerokiej mierze wykorzystywane na arenie międzynarodowej przeciw Polsce. Ciągle oskarżana o wykroczenia przeciwko prawom mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku, stawała się ona nieustannie klientem Ligi Narodów, Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze i innych instancji między narodowych. Szczególną aktywność pod tym względem rozwijał górnośląski Volksbund pod sprężystym kierownictwem zdeklarowanego nacjonalisty O. Ulitza. Sprzyjała temu przyznana województwu śląskiemu przez rząd polski w 1920 r. autonomia. W Sejmie Śląskim zasiadała stale duża grupa nacjonalistycznych posłów niemieckich, której politycznej siły nie można było lekceważyć.
Jednym z najważniejszych źródeł wyjątkowej pozycji mniejszości niemieckiej, wyróżniającej ją wśród innych mniejszości, było jednak oparcie i poparcie, którego udzielały jej rząd i inne wpływowe koła w republice weimarskiej w różnych postaciach, poczynając od pomocy finansowej, a kończąc na akcjach propagandowych i dyplomatycznych na arenie międzynarodowej.
Dogodnym punktem wyjścia lub pretekstem do nich były różnorodne zobowiązania w stosunku do mniejszości niemieckiej, jakie Polska musiała przyjąć w związku z traktatem wersalskim i zgodzić się przy tym na międzynarodową kontrolę ich wykonania. Niejednokrotnie próbowano wygrywać politycznie nawet wykonywanie reform wewnętrznych w Polsce, w żadnej mierze nie związanych z jej międzynarodowymi zobowiązaniami. Dotyczyło to np. sprawy reformy rolnej z 1925 r., godzącej w województwach zachodnich w niemiecki stan posiadania ziemi i — według twierdzeń niemieckich — mającej świadczyć o celowej dyskryminacji niemieckich właścicieli ziemskich.
Najwięcej jednak konfliktów z mniejszością niemiecką w latach dwudziestych wywoływały problemy regulowane — nie zawsze z dostateczną jasnością — przez traktat pokojowy, co nadawało im w pewnej mierze charakter międzynarodowy. Dotyczyło to zwłaszcza kwestii optantów niemieckich oraz likwidacji majątków niemieckich. Zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego Niemcy zamieszkali w Polsce mieli prawo wyrazić życzenie przeniesienia się z Polski do Niemiec (czyli „optować” na rzecz Niemiec). Polska dążyła do tego, aby jak najmniej Niemców uzyskało obywatelstwo polskie i aby jak najwięcej optantów możliwie rychło opuściło Polskę, Po długich i przewlekłych targach polsko-niemieckich sprawę tę załatwiono w tzw. konwencji wiedeńskiej z sierpnia 1924 r., będącej kompromisem między stanowiskiem polskim a niemieckim. Faktyczne wydalenie optantów niemieckich następowało jednak i po konwencji bardzo powoli, a przede wszystkim nie dotyczyło ono w większej mierze elementu niemieckiego najbardziej w Polsce niebezpiecznego, mianowicie najbardziej majętnych właścicieli nieruchomości, majątków ziemskich, przedsiębiorstw itp.
Dnia 31 października 1929 r. doszło bowiem do podpisania polsko-niemieckiej „umowy likwidacyjnej”, na której mocy obie strony zrezygnowały z wzajemnych roszczeń finansowych i majątkowych, pozostających w związku z wojną lub traktatem wersalskim. Rezygnacja ta obejmowała również prawo Polski do likwidacji majątków niemieckich.
Całokształt stosunków polsko-niemieckich w tym okresie cechowała rosnąca pewność siebie, a nawet agresywność dyplomatyczna i gospodarcza Niemiec. Wiązało się to ściśle zarówno z szybkim polepszaniem się i stabilizacją ich pozycji gospodarczej, jak i poważnymi przeobrażeniami w układzie sił w ówczesnej Europie. Za wyraźny początek tych przeobrażeń, prowadzących do zachwiania systemu wersalskiego, uznać można przyjęcie przez zwycięskie mocarstwa niedawnej koalicji antyniemieckiej wspomnianego już planu Dawesa (1924). Wprowadził on daleko idące ulgi w tryb i wysokość odszkodowań wojennych Niemiec, zapewniając im warunki dynamicznego rozwoju gospodarczego. Próba zapewnienia bezpieczeństwa w Europie poprzez zdefiniowanie i zbiorowe przeciwstawienie się agresji jako metodzie rozwiązania sporów międzynarodowych w postaci tzw. protokołu genewskiego, uchwalonego przez Ligę Narodów w październiku 1924 r., zakończyła się tylko częściowym powodzeniem, ponieważ nie został ratyfikowany przez Anglię i nie wszedł w życie. Tymczasem Stresemann czynił zabiegi o zbliżenie do Anglii i Francji (gdzie wychodził im daleko naprzeciw ówczesny minister spraw zagranicznych Briand). Obiecywał w szczególności, że Niemcy nie zgłaszają i nie będą zgłaszać żadnych pretensji do ustalonych w traktacie wersalskim granic z Francją i innymi państwami zachodnimi. Nie obiecywał tego w stosunku do Polski i Czechosłowacji. Za cenę uznania nienaruszalności status quo na zachodzie pragnął uzyskać od mocarstw zachodnich niejako aprobatę na wolną rękę polityki niemieckiej w Europie środkowej, kosztem przede wszystkim Polski i Czechosłowacji.
Celowi temu służyła wzmożona propaganda rewizjonistyczna, wymierzona głównie przeciw Polsce. Patronował jej sam Stresemann, dając temu wyraz w publicznych enuncjacjach. We wrześniu 1925 r. pisał: „Niemiecka polityka zagraniczna ma moim zdaniem na najbliższą przyszłość trzy wielkie zadania: najpierw rozwiązanie sprawy odszkodowań w znośny dla Niemiec sposób i zapewnienie pokoju [...] Na drugim miejscu stawiam ochronę niemczyzny zagranicznej [...] Trzecim wielkim zadaniem jest korektura granic wschodnich: odzyskanie Gdańska, korytarza polskiego i korektura granic na Górnym Śląsku. Na dalszym miejscu stoi przyłączenie Austrii”.
Niemcy połowy lat dwudziestych były militarnie zbyt słabe, by mogły się już wówczas posługiwać pogróżkami użycia siły. Tym silniej stosowały środki nacisku politycznego, dyplomatycznego, gospodarczego, propagandowego w różnych możliwych kombinacjach. Stąd ciągłe w ustach Stresemanna zapewnienia o „dążeniach pokojowych” Niemiec, czemu właśnie służyć miałaby rewizja „krwawiącej granicy” („blutende Grenze”) na wschodzie. Drogę w tym kierunku torowała też wojna gospodarcza polsko-niemiecka. W sposób zręczny i w niemałej mierze skuteczny dążył Stresemann do stępienia antyniemieckiego ostrza sojuszu polsko-francuskiego przez swe pojednawcze gesty wobec Francji, nie mówiąc już o Wielkiej Brytanii. Równie charakterystyczną wymowę miało skoncentrowanie ognia propagandy rewizjonistycznej na Polskę, z pozostawieniem na uboczu Czechosłowacji. Umiar w wypadku tej ostatniej silnie kontrastował z gwałtownością ataków antypolskich. Sprzyjało to znakomicie usypianiu czujności dyplomacji czechosłowackiej i przynajmniej częściowemu wyłączeniu jej z wspólnego frontu antyrewizjonistycznego. Całokształtowi tej polityki służyła szeroka propaganda w różnych Językach i w wielu krajach Europy i Ameryki, często za pośrednictwem wpływowych gazet i piór wybitnych polityków, uczonych i publicystów.
Scharakteryzowane wyżej wysiłki Stresemanna przynosiły więc, jak widać, określone owoce polityczne, nie mogły jednak mimo wszystko przesłonić podstawowej orientacji jego polityki, a mianowicie podważenia ustalonego traktatem wersalskim porządku europejskiego i przygotowania gruntu do odrobienia niemieckich strat na wschodzie. Nie we wszystkich stolicach najbardziej. zainteresowanych państw dostrzegano to z równą jasnością. Jednakże ani w Warszawie, ani w Moskwie, ani w Pradze nie mogło to nie wywołać poważnego zaniepokojenia, a w konsekwencji pewnego zbliżenia między wymienionymi stolicami, choć droga ku niemu nie była prosta i łatwa.
Na stosunkach polsko-czechosłowackich ciążyły znane nam już spory terytorialne (por. wyżej, s. 93). Wiele zadrażnień wywoływało też położenie mniejszości polskiej w Czechosłowacji. Poważne różnice dzieliły oba kraje, gdy chodzi o ułożenie stosunków ze Związkiem Radzieckim. W przeciwieństwie do Polski rząd czechosłowacki wykazywał znacznie więcej skłonności do normalizacji stosunków z wschodnim sąsiadem i nie ukrywał swej dezaprobaty dla polityki Polski na wschodzie w latach 1919-1921. Ze swej strony rząd polski krytycznie odnosił się do polityki Pragi wobec Niemiec, jako nie doceniającej potencjalnego zagrożenia, jakie płynęło stamtąd na oba słowiańskie kraje. Wzajemną niechęć między nimi pobudzała swoista konkurencja o przewodnią rolę w gronie średnich i mniejszych państw Europy środkowej. Aspiracjom Polski stawała na przeszkodzie Mała Ententa, której najsilniejsze ogniwo stanowiła właśnie Czechosłowacja, zdecydowanie wyprzedzająca swych partnerów w Małej Entencie (a także Polskę) pod względem siły i dynamiki swego rozwoju gospodarczego, przede wszystkim dzięki swemu potężnemu, jak na stosunki w tej części Europy, przemysłowi. Strzegąc tej swojej pozycji, Czechosłowacja odnosiła się nieufnie do prób penetracji politycznej Polski w basenie naddunajskim, z niepokojem obserwując wszelkie kroki ku zbliżeniu z Węgrami, które uważała za szczególnie dla siebie niebezpieczne.
Te i inne źródła napięć polsko-czechosłowackich utrzymywały się właściwie przez cały niemal okres międzywojenny. Niemniej podlegały one okresowym fluktuacjom i złagodzeniom, przede wszystkim w związku z rozwojem sytuacji międzynarodowej. W tym właśnie kierunku rozwijała się ona w połowie lat dwudziestych, gdy w ślad za dynamicznym wzrostem potęgi gospodarczej Niemiec wzrosły równie zdecydowanie ich aspiracje polityczne w Europie, popierane lub przynajmniej tolerowane przez mocarstwa zachodnie. Obserwowała to z niepokojem dyplomacja polska, na której czele od połowy 1924 r. stał jako minister spraw zagranicznych A. Skrzyński. Nie mógł się temu przyglądać obojętnie również jego czechosłowacki kolega — minister E. Benesz.
W końcu 1924 r. rząd czechosłowacki zwrócił się do Warszawy z propozycją generalnego unormowania wzajemnych stosunków, wyłączając jednak z tego sprawę ewentualnego przystąpienia Polski do Małej Ententy, a także — w przewidywaniu trudnych do pokonania rozbieżności — możliwość zawarcia jakiegoś ogólnego porozumienia politycznego. Przedmiotem rokowań stały się zatem przede wszystkim problemy handlowe, komunikacyjne, dotyczące mniejszości narodowych i niektóre inne. Odpowiednie porozumienia w tych sprawach zostały podpisane podczas wizyty ministra E. Benesza w Warszawie (kwiecień 1925), pierwszej po wojnie wizyty polityka czechosłowackiego w Polsce na tak wysokim szczeblu. Uroczysta oprawa nadana tej wizycie miała podkreślić pewnego rodzaju przełom w stosunkach polsko-czechosłowackich i tym samym wzmocnić pozycję obu państw w obliczu zbliżającej się konferencji w Locarno (październik 1925), której polityczne intencje i cele nie budziły już wówczas żadnych wątpliwości. Rychło pokazało się, że do rzeczywistego przełomu w stosunkach polsko-czechosłowackich nie doszło. W skazywały na to m. in. trudności, jakie napotkała w parlamencie Czechosłowacji ratyfikacja porozumień podpisanych przez Benesza i Skrzyńskiego, a także wypowiedzi dyplomatów czechosłowackich, zmierzające do pomniejszenia roli podpisanych układów, a zwłaszcza do złagodzenia ich antyniemieckiego ostrza. Korzyści polityczne były więc raczej doraźne i ograniczone, sprowadzały się głównie do wytworzenia polityki solidarności polsko-czechosłowackiej w toku rokowań lokarneńskich. Późniejsza rewizyta ministra Skrzyńskiego w Pradze (1926) nie zdołała utrwalić ani pogłębić tych tendencji na dłuższą metę.
Jeszcze większe przeszkody piętrzyły się na drodze poprawy stosunków polsko-radzieckich. Naczelne miejsce zajmowały tu zasadnicze różnice ustrojowe między obu państwami, a dochodziły do tego i inne problemy konfliktowe, jak polityka rządu polskiego wobec mniejszości słowiańskich na wschodzie, świeża jeszcze pamięć o wojnie 1920 r, zaniepokojenie zbliżeniem niemiecko-radzieckim osiągniętym niedawno przez oba te państwa w Rapallo (1922) itp.
Niemniej w obliczu bliskich już realizacji projektów skanalizowania niemieckiego rewizjonizmu na wschód — za przyzwoleniem mocarstw zachodnich — powstawała przemożna konieczność przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenia napięć, znamionujących dotychczas stosunki polsko-radzieckie. Minister spraw zagranicznych A. Skrzyński mówił na ten temat: „Powiedzmy sobie jasno: dzieli nas przepaść pojęć różnych, zasadniczych, niezmiennych. Rzeczą polityki jest ograniczyć te różnice, zamknąć je w sferę im właściwą. Unieszkodliwiać w interesie poprawnego współżycia. Obustronne korzyści mogłyby z tego wyniknąć znaczne”.
Jakkolwiek nawet te minimalistyczne zamierzenia spotykały się z oporami i przeciwdziałaniem wpływowych kół politycznych w Polsce (przede wszystkim w kręgach zbliżonych do Piłsudskiego), to jednak nie pozostały one całkowicie bezowocne. Przyczyniał się do tego nowy (od lutego 1924) poseł polski w Moskwie, Ludwik Darowski, który uchodził za rzecznika „rzeczowego unormowania sąsiedzkich stosunków z Rosją”, a także jego następca na tym stanowisku, Stanisław Kętrzyński. Bardzo dużą aktywność w tym duchu rozwijał nowy poseł radziecki w Warszawie, Piotr Wojkow, szczególnie w dziedzinie wymiany handlowej i na polu stosunków gospodarczych. Istotnie, już w 1925 r. obroty handlowe polsko-radzieckie, choć ciągle niewielkie, przekroczyły jednak znacznie poziom z roku poprzedniego. Zawarto kilka porozumień, dotyczących ruchu kolejowego między obu państwami, stosunków konsularnych między nimi, a także spraw związanych z wykonywaniem postanowień traktatu ryskiego. Duże znaczenie polityczne miał podpisany w Moskwie (sierpień 1925) układ o rozstrzyganiu zatargów granicznych między Polską i ZSRR. Celem tego układu było zapobieganie w przyszłości incydentom i akcjom zbrojnym na pograniczu polsko-radzieckim. Miały być one regulowane przez powołane do tego celu polsko-radzieckie komisje mieszane. Zewnętrznym wyrazem odprężenia była wizyta radzieckiego komisarza (ministra) spraw zagranicznych Cziczerina, złożona przezeń w Warszawie we wrześniu 1925 r. w drodze do Berlina. Podobnie jak Benesz, również Cziczerin był podejmowany w stolicy Polski bardzo uroczyście.
Tymczasem jednak ofensywa dyplomatyczna Stresemanna rozwijała się z powodzeniem. Ukoronowaniem jej były układy zawarte podczas konferencji w Locarno, w której uczestniczyły Francja, Anglia, Niemcy, Włochy, Belgia, Polska i Czechosłowacja.
Jądro tych układów stanowił tzw. pakt reński, w którym pięć pierwszych wymienionych państw gwarantowało nienaruszalność granic niemiecko-francuskiej i niemiecko-belgijskiej. Rozstrzyganie ewentualnych sporów między Niemcami a Francją i Belgią regulowały konwencje arbitrażowe, podpisane przez te trzy państwa. Pakt reński pomijał natomiast całkowicie sprawę granic Niemiec z Polską i Czechosłowacją. Dotyczyły ich natomiast traktaty arbitrażowe między tymi państwami. Dokumenty te nie mówiły jednak nic o nienaruszalności zachodnich granic Polski i Czechosłowacji, ale zobowiązywały jedynie zainteresowane strony do rozwiązywania sporów na drodze pokojowej, za pomocą arbitrażu. W tej sytuacji nader wątłą rekompensatę dawały Polsce i Czechosłowacji „traktaty gwarancyjne” z Francją, mające charakter umów dwustronnych, powstałych niejako na marginesie rozmów lokarneńskich i nie włączonych do oficjalnych dokumentów konferencji. Sukces dyplomatyczny Stresemanna podkreślała zgoda mocarstw na przyjęcie Niemiec w niedalekiej przyszłości do Ligi Narodów — i to do jej kierowniczego organu, mianowicie Rady Ligi.
Locarno, wielki sukces polityczny Niemiec Stresemanna. oznaczało istotne podważenie postanowień traktatu wersalskiego i ustalonego przez ten traktat porządku europejskiego. Stanowiło niejako zachętę dla Niemiec do wzmożonej akcji przeciwko narodom Europy wschodniej i Związkowi Radzieckiemu. Na razie była to jeszcze ekspansja o charakterze dyplomatycznym, „pokojowym”, co wynikało z tego, że Niemcy były militarnie jeszcze zbyt słabe. Locarno doprowadziło do istotnego stępienia sojuszu polsko-francuskiego, do jego swoistego rozmiękczenia. Podważyło w społeczeństwie polskim zaufanie w lojalność francuskiego sojusznika, co z kolei w dalszej konsekwencji osłabiło jego pozycję polityczną w środkowej Europie. Po konferencji w Spa (1920) stanowiło kolejną wielką klęskę polityczną dyplomacji polskiej, kierowanej wówczas przez ministra Aleksandra Skrzyńskiego.
Locarno nie podniosło oczywiście również popularności ani autorytetu rządu Grabskiego. Był on zresztą coraz krytyczniej oceniany przez sfery przemysłowe i bankierskie. Pozycja złotego jesienią 1925 r. znowu zaczęła się chwiać.
W sejmie Grabski napotykał coraz większe trudności i opozycję. Dnia 13 listopada 1925 r. ustąpił wraz z całym swym gabinetem.
W swym całokształcie znaczenie rządów Grabskiego wiąże się jednak przede wszystkim z jego reformą walutową. Wbrew wszelkim trudnościom i perturbacjom reforma ta zdała egzamin i ostała się jako trwały spadek po Grabskim. Jednocześnie była ona nieodzowną przesłanką względnej stabilizacji gospodarczej, jaką — na krótko zresztą — osiągnęło państwo polskie niemal bezpośrednio po ustąpieniu Grabskiego.
6
|
rozdział
szósty |
Upadek rządu Grabskiego otworzył nowy trudny okres w życiu politycznym i gospodarczym kraju. Sygnalizowały to już perypetie z utworzeniem nowego rządu. Wynikały one zarówno z narastających trudności gospodarczych, szczególnie wywołanych wojną gospodarczą, jak i z przyczyn politycznych. Chodziło mianowicie o to, by skład nowego rządu nie doprowadził do dalszego zaognienia stosunków z Piłsudskim, a poza tym, by rząd ten przybrał w miarę możliwości charakter rządu „zgody narodowej”, sięgającej od stronnictw prawicy po PPS.
Problem organizacji najwyższych władz wojskowych
Jednakże Piłsudski i jego zwolennicy nie kwapili się bynajmniej do zgody i ugody. Były Naczelnik Państwa sprzeciwiał się zdecydowanie polityce kolejnych rządów od śmierci prezydenta Narutowicza w sprawach wojskowych, w szczególności rządowym projektom ustawy o organizacji najwyższych władz wojskowych. Chodziło o to, że projekty te przewidywały kontrolę rządu i sejmu nad wojskiem i jego naczelnym dowództwem. Piłsudski, który tylko siebie widział w roli naczelnego wodza, sprzeciwiał się stanowczo wszelkiemu uzależnieniu od skłóconego i „skorumpowanego” — według niego — sejmu oraz dominującego w nim „rozwydrzenia” partyjnego... Ze szczególną przy tym gwałtownością atakował gen. W. Sikorskiego, który jako minister spraw wojskowych w rządzie W. Grabskiego przygotował w 1924 r. kolejny, najświeższy projekt organizacji najwyższych władz wojskowych. W publicznej enuncjacji „samotnik z Sulejówka” określił tę inicjatywę jako „niecną robotę, szkodliwą nie dla wojska jedynie, ale i dla państwa”.
Ostry antagonizm między Piłsudskim a Sikorskim pogłębiała polityka personalna tego ostatniego w wojsku, nie cofająca się niekiedy przed represjami wobec nadmiernie rozpolitykowanych oficerów piłsudczykowskich. Mimo to ich rola i pozycja w armii pozostawały ciągle silne, podobnie jak silny był również autorytet Piłsudskiego. Świadczyła o tym wymownie m. in. manifestacja wierności i poparcia dla Piłsudskiego w Sulejówku z udziałem kilkuset oficerów w listopadzie 1925 r. W ich imieniu gen. Orlicz-Dreszer prosił Komendanta, by nie uchylał się od pracy dla państwa, zapewniając go jednocześnie, że może liczyć nie tylko na „wdzięczne serca” w wojsku, ale i „pewne, w zwycięstwach zaprawione szable”. Pachniało to już buntem...
W tych warunkach stworzenie nowego gabinetu, mającego szanse na akceptację Piłsudskiego, nie zapowiadało się dobrze. Nie była to zresztą komplikacja jedyna.
Druga poważna trudność w zmontowaniu gabinetu tkwiła w stanowisku PPS. bez której musiałby mieć on piętno rządu wyraźnie prawicowego. Co prawda już od swego XIX Zjazdu (przełom 1923/24 r.) PPS odstąpiła od swej dotychczasowej zasady nieuczestniczenia w gabinetach tworzonych przez partie burżuazyjne. Przyjęto wówczas — wbrew oporowi lewicy w partii — że w określonych warunkach może ona poprzeć rząd „antyprawicowy, którego działalność nie będzie sprzeczna z interesami klasy robotniczej”. Ale nawet przy takim uelastycznieniu dotychczasowych zasad niełatwo było zdecydować się kierownictwu partii na bezpośrednią współpracę z siłami prawicy bez zapewnienia sobie poważnego wpływu w nowym gabinecie.
Po długich perswazjach i przetargach udało się wreszcie desygnowanemu premierowi. dotychczasowemu ministrowi spraw zagranicznych. Aleksandrowi Skrzyńskiemu złożyć 20 listopada 1925 r. gabinet koalicyjny, opierający się na Związku Ludowo-Narodowym (endecja), Chrześcijańskiej Demokracji, NPR, „Piaście” i PPS, reprezentowanej w nowym rządzie przez dwóch ministrów: Bronisława Ziemięckiego i Jędrzeja Moraczewskiego (zastąpionego później przez Norberta Barlickiego).
Włączenie do gabinetu przedstawicieli PPS miało na celu nie tylko poszerzenie partyjno-politycznej podstawy nowego gabinetu, ale zmierzało też do ułatwienia porozumienia z Piłsudskim (zwłaszcza dzięki osobie Moraczewskiego). Również sam nowy premier uchodził za człowieka strawnego dla kół piłsudczykowskich. Najważniejszym jednak krokiem w tym kierunku miało być powierzenie teki ministra spraw wojskowych piłsudczykowi, gen. Lucjanowi Żeligowskiemu.
Niedaleka przyszłość miała wszakże pokazać, że ta polityka półśrodków i kompromisów personalnych nie mogła dać trwalszych efektów, tym bardziej że niezależnie od konfliktów z Piłsudskim przed rządem piętrzyły się trudności gospodarcze, które próbował on pokonać za pomocą reform i środków, wywołujących dalsze konflikty i starcia.
W końcu 192 5 r. nastąpiło poważne pogorszenie się koniunktury gospodarczej oraz ponowne zachwianie się pozycji złotego, którego kurs w grudniu 1925 r. spadł do 12, 5 zł za 1 dolara (kurs oficjalny: 1 dol. — 5, 18 zł). Nastąpił też silny wzrost liczby zarejestrowanych bezrobotnych w przemyśle: ze 133 tys. we wrześniu 1925 r. do 268 tys. w styczniu 1926 r. Silnemu zmniejszeniu uległa produkcja przemysłowa w kraju.
W pierwszych miesiącach 1926 r. zaznaczyła się pewna poprawa sytuacji: produkcja przemysłowa zaczęła rosnąć (nie bez znaczenia był tu wielki strajk górników angielskich, który właśnie wtedy się rozpoczął), a liczba bezrobotnych maleć. Ale jednocześnie wobec dewaluacji złotego płace realne utrzymywały się na dawnym niskim poziomie. W obliczu trudnej sytuacji gospodarczej państwa i jego nie zrównoważonego budżetu minister skarbu J. Zdziechowski wystąpił wiosną 1926 r. z nowym programem naprawy stosunków gospodarczych. Przewidywał on m. in. wzrost podatków pośrednich, obniżenie i zamrożenie płac urzędniczych, poważną redukcję kolejarzy itp. Godziło to przede wszystkim w interesy najszerszych mas społeczeństwa.
Nie mogła się z tym zgodzić PPS. Jeszcze w lutym wycofał się z rządu J. Moraczewski. W kwietniu uczynili to samo Ziemięcki i Barlicki. Dalsza egzystencja gabinetu stała się niemożliwa.
Chwiejność podstaw politycznych rządu była w dużej mierze odzwierciedleniem szerszego zagadnienia: niestabilności i płynności w układzie sił politycznych w kraju owego czasu. Bodaj najwyraźniej uwidoczniło się to w przeobrażeniach, rozłamach i secesjach w ruchu ludowym. Po secesjach z „Piasta” i „Wyzwolenia” w 1924 r., w których wyniku powstały Z wiązek Chłopski i Niezależna Partia Chłopska, na początku 1926 r. wycofał się z „Wyzwolenia” jeden z najwybitniejszych jego działaczy, Jan Dąbski, pociągając za sobą kilkunastu innych posłów. Wyłoniło się stąd nowe ugrupowanie ludowe, pod nazwą Stronnictwa Chłopskiego, głoszące hasła znacznie bardziej radykalne niż „Wyzwolenie” (i tym bardziej niż „Piast”) oraz dysponujące dość poważną siłą w sejmie, a wkrótce i poważnymi wpływami w masach chłopskich niektórych części kraju.
Osłabienie pozycji rządu w związku z polityką Zdziechowskiego i ustąpieniem ministrów z PPS nie pozostawało bez wpływu na skrystalizowanie się decyzji Piłsudskiego w sprawie dokonania zamachu stanu. Pozycja jego stawała się z tygodnia na tydzień silniejsza i dogodniejsza. Miał on za sobą oddanych bez reszty wielu oficerów, często ciągle jeszcze na kluczowych stanowiskach, w tym również jak wspominaliśmy — ministra spraw wojskowych gen. L. Żeligowskiego. Sympatyzowało z Piłsudskim niemało czołowych działaczy PPS, jak Moraczewski, R. Jaworowski czy M. Malinowski. Miał swych zwolenników w „Wyzwoleniu” i w powstałym świeżo Stronnictwie Chłopskim. Mógł liczyć na przychylność w niektórych związkach zawodowych, w szczególności w Związku Zawodowym Kolejarzy, który zdolny był sparaliżować w razie potrzeby transport w kraju.
Niezależnie od tego szukał też poparcia poważnych i wpływowych kół wielkiej własności ziemskiej, zwłaszcza na kresach, która ciągle widziała w Piłsudskim czołowego eksponenta polityki wschodniej, a także przeciwnika nazbyt radykalnej reformy rolnej i w ogóle głębiej sięgających reform społecznych.
Planom Piłsudskiego sprzyjało również położenie międzynarodowe Polski. W wyniku planu Dawesa i układów lokarneńskich uległa osłabieniu na arenie międzynarodowej pozycja Francji, natomiast jeszcze bardziej umocniła się przodująca rola Wielkiej Brytanii w Europie. Postępowała stabilizacja w Niemczech, które dzięki zręcznej polityce Stresemanna szybko też odzyskiwały swe znaczenie w koncercie mocarstw europejskich. Tymczasem orientacja polskiej polityki zagranicznej na Francję pozostawała nadal jej naczelnym kanonem. W tych warunkach koła rządzące Wielkiej Brytanii, początkowo zaskoczone, a nawet zaniepokojone wydarzeniami w Polsce, nie miały nic przeciwko jakiejś nowej orientacji polskiej polityki zagranicznej, skłonnej do pewnego rozluźnienia zależności od Francji, przy jednoczesnym zbliżeniu się do linii politycznej rządu brytyjskiego oraz gotowości do jakiegoś modus vivendi z Niemcami. Przeszłość polityczna Piłsudskiego stwarzała pod tym względem dobre nadzieje.
W obliczu narastającego kryzysu wewnętrznego Piłsudski stawał się w stosunku do rządu coraz bardziej agresywny, dając temu wyraz w różnego rodzaju wywiadach, artykułach prasowych i innych wypowiedziach. Głosił w nich potrzebę obalenia „sejmokracji”, „prywaty panów posłów”, generalnego uzdrowienia, czyli „sanacji”, stosunków w kraju. Hasła te i zarzuty znajdowały szeroki posłuch w rozgoryczonym społeczeństwie. Dowodziły one ponadto, że aspiracje i plany Piłsudskiego szły znacznie dalej niż tylko wymuszenie na rządzie właściwej — z punktu widzenia Piłsudskiego — polityki w kwestiach wojskowych, w tym przede wszystkim w kwestii organizacji najwyższych władz wojskowych. Stawało się widoczne, że w grze znajdują się pewne, określone imponderabilia życia państwa i społeczeństwa, a wśród nich przede wszystkim demokratyczne metody rządzenia państwem, podlegające kontroli parlamentarnej. Paradoksalne, ale niedołęstwo, skłócenie, korupcja i inne słabości sejmu sprawiły, że zdecydowany przeciwnik zasad demokracji i parlamentaryzmu potrafił zyskać sobie posłuch i poparcie w szerokich kręgach społeczeństwa, niczego bardziej nie spragnionego jak właśnie demokracji i sprawnego parlamentu o czystych rękach.
Należy tu dodać, że kryzys systemu parlamentarnego był wówczas zjawiskiem nie tylko polskim, lecz również ogólnoeuropejskim, ogarniającym niejednokrotnie kraje o dużych tradycjach życia parlamentarnego, jak np. Francję. W Polsce krytykę roli i funkcjonowania sejmu uprawiał zarówno Piłsudski i jego polityczni przyjaciele, jak też przywódcy innych orientacji politycznych, np. Witos. I oni domagali się ograniczenia nadmiernych uprawnień sejmu na rzecz silniejszej i sprawniejszej władzy wykonawczej, wiążąc to niekiedy z postulatami, zmierzającymi do uwstecznienia ordynacji wyborczej i innymi ograniczeniami demokracji w życiu publicznym. W żadnym jednak wypadku krytyka ta nie przybierała postaci tak gwałtownej i totalnie negatywnej, jak w wypowiedziach Piłsudskiego.
Pod koniec pierwszej dekady maja sytuacja polityczna uległa krańcowemu zaognieniu. Niemal bez przerwy toczyły się gorączkowe narady na temat utworzenia nowego rządu, jego składu, a w szczególności sprawy najbardziej kluczowej — komu powierzyć stanowisko jego premiera. Stronnictwa lewicy próbowały nakłonić do tego Piłsudskiego, ale spotkały się z jednoznaczną odmową. W końcu 10 maja prezydent Wojciechowski powołał na to stanowisko Witosa, co z kolei musiało wywołać zdecydowany sprzeciw lewicy, pomnej niedawnych czasów reakcyjnego rządu Chjeno-Piasta z 1923 r. pod przewodnictwem tegoż polityka. Na domiar on sam w ostatniej chwili poniekąd dał swym przeciwnikom politycznym nowe argumenty przeciwko sobie i utrudniał swoją misję. Mianowicie w przeddzień nominacji ogłosił w „Nowym Kurierze Polskim” wywiad, który — według opinii Macieja Rataja — został przyjęty w kołach lewicy „jako jeszcze jeden dowód, że Witos jest zdecydowanym reakcyjnym faszystą i czeka tylko na moment, by zakuć Polskę w kajdany reakcji”. Niezależnie od tego wywiad ten zawierał w sobie akcenty celowego rozdrażniania Piłsudskiego i — znowu według Rataja — „wywoływania wilka z lasu”. Następnego dnia Piłsudski zareagował na to wywiadem w „Kurierze Porannym”, w którym ostro potępiał działalność rządową Witosa i Sikorskiego, kiedy to „dzielono Polskę na szmatki na rzecz każdej partii i każdego stronnictwa”, wprowadzono „system demoralizacji wojska”, szerzono przekupstwo pieniędzmi państwowymi itd. itd. Skonfiskowanie tego wywiadu przez władze dodatkowo zaostrzyło i tak już silne napięcia.
Nowy rząd, oparty na stronnictwach centroprawicy („Piast”, NPR, Chrześcijańska Demokracja, Związek Ludowo-Narodowy), był rzeczywiście pod względem politycznym kopią rządu Chjeno-Piasta z 1923 r. Przeciwstawiały się mu solidarnie i zdecydowanie wszystkie stronnictwa lewicy.
Dnia 12 maja oddziały te ruszyły na Warszawę i zajęły bez trudności Pragę. W niektórych jednostkach, znajdujących się w samej stolicy. ujawniały się również silne sympatie wobec akcji Piłsudskiego. W tych warunkach prezydent Wojciechowski i rząd musieli się liczyć z dodatkowymi, przykrymi dla siebie niespodziankami. Pragnąc uniknąć bratobójczego rozlewu krwi, prezydent spotkał się na moście Poniatowskiego z Piłsudskim, aby go skłonić do zaniechania akcji i podporządkowania się legalnej władzy państwowej. Ta dramatyczna rozmowa nie dała jednak rezultatu.
Pozycja rządu stawała się trudniejsza, ponieważ przewrót poparli m. in. kolejarze, którzy utrudniali i opóźniali dotarcie do Warszawy pułków prorządowych, ściąganych z dalszych rejonów kraju. przede wszystkim z Poznańskiego i Pomorza.
Jednocześnie Piłsudski – widząc, że rząd mimo wszystko nie kapituluje i obawiając się, by przy dalszej zwłoce nie doszło jednak do wzmocnienia oddziałów prorządowych posiłkami z prowincji – postanowił nie zwlekać z bardziej zdecydowaną akcją wojskową. Rozwinęła się ona 13, a zwłaszcza 14 maja w ostre miejscami walki i starcia. Większość stolicy znalazła się w ręku zamachowców – prezydent i rząd rezydowali w Belwederze, a później w Wilanowie. Tutaj odbyło się 14 maja po południu posiedzenie rządu pod osobistym przewodnictwem prezydenta Wojciechowskiego. W wyniku tej narady postanowiono zaniechać dalszego oporu. Rząd postanowił podać się do dymisji, a prezydent złożyć swój urząd. Zgodnie z konstytucją uprawnienia swe przekazał marszałkowi sejmu Maciejowi Ratajowi, co uznał i Piłsudski, któremu również zależało na tym, aby zakończyć tragiczny przelew krwi (którego ofiarą, według najnowszych badań A. Garlickiego, padło 379 żołnierzy i osób cywilnych oraz 920 rannych), a zarazem możliwie jak najszybciej, tak ze względów na napiętą sytuację wewnętrzną, jak i na pozycję międzynarodową Polski, przywrócić normalne, konstytucyjne stosunki. Z tego też powodu Piłsudski nie dał się proklamować zwierzchnikiem nowego rządu czy głową państwa, ale zgodził się na rozwiązanie przewidziane konstytucją. Podkreślał później, że potrafił zrobić „coś w rodzaju rewolucji bez żadnych rewolucyjnych konsekwencji”.
W słowach Piłsudskiego kryło się w pewnej mierze wyjaśnienie poważnego zamieszania ideowo-politycznego, jakie w związku z zamachem majowym ujawniło się w całym polskim ruchu robotniczym, nie wyłączając KPP. Również ona w czasie walk majowych zaapelowała do robotników, by wystąpili przeciwko rządowi Chjeno-Piasta po stronie piłsudczyków. Zastrzeżenie, że „cele nasze idą dalej niż cele piłsudczyków”, nie zmieniło faktu ich poparcia: Już wkrótce jednak, po około dwóch tygodniach, KPP wycofała się zdecydowanie z tego stanowiska, uznając je za błąd polityczny (tzw. błąd majowy), oparty na mylnym przeświadczeniu, jakoby Piłsudski reprezentował siły drobnomieszczańskie o charakterze mniej lub więcej demokratycznym, przeciwstawiające się rządom wielkiego kapitału i obszarnictwa. Późniejsza, często ostra dyskusja w łonie KPP na temat źródeł tego błędu ponownie ożywiła zarysowujące się już co najmniej od 1924 r. duże różnice stanowisk w łonie kierownictwa KPP, dotyczące szeregu istotnych zagadnień strategii i taktyki walki rewolucyjnej oraz działalności ruchu komunistycznego. Na tle tych różnic wyłoniły się w kierowniczych kołach KPP dwie grupy: tzw. większość (Warski, Koszutska, Danieluk-Stefański, Walecki i in.) i tzw. mniejszości (Ryng, Fiedler, Leński-Leszczyński, Tomorowicz i in.) W istocie rzeczy była to polemika między przedstawicielami tendencji często ultralewicowych czy wręcz sekciarskich („mniejszość”) i rzecznikami utrzymania się przy twórczej, realistycznej linii programowej II Zjazdu KPRP z 1923 r. Należy tu wskazać, że — w przeciwieństwie do KPP — PPS odcięła się od Piłsudskiego i piłsudczyzny dopiero po paru latach.
Tymczasem marszałek sejmu Rataj powołał 15 maja nowy rząd, którego skład został w rzeczywistości ustalony przez Piłsudskiego. Premierem został jego mąż zaufania, do niedawna działacz „Wyzwolenia”, a zarazem wybitny uczony — prof. Kazimierz Bartel. W rządzie tym Piłsudski objął tekę ministra spraw wojskowych.
W dwa tygodnie później odbyły się wybory nowego prezydenta państwa. Znaczną większością głosów Zgromadzenia Narodowego wybrany został Piłsudski, który jednak wyboru nie przyjął. Zaproponował na to stanowisko swego przyjaciela politycznego z dawnej pracy w PPS, a także profesora wyższej uczelni, Ignacego Mościckiego. Nie był on nigdy wybitniejszą indywidualnością polityczną, a od szeregu lat w ogóle nie zajmował się działalnością na tym polu. Zgodnie z życzeniem Piłsudskiego został wybrany prezydentem 1 czerwca 1926 r.
Rząd natomiast niezwłocznie przystąpił do pracy nad projektem zmian w konstytucji, zmierzających do ograniczenia praw sejmu na korzyść prezydenta i władzy wykonawczej. Już 2 sierpnia 1926 r. zmiany te zostały uchwalone. Do najistotniejszych wśród nich należały nowe przepisy, dotyczące przyspieszenia i usprawnienia toku uchwalania budżetu państwowego oraz uprawniające prezydenta do wydawania dekretów z mocą ustawy w okresie, gdy sejm nie obradował (które jednak wymagały późniejszego zatwierdzenia przez sejm). Ponadto prezydent Rzeczypospolitej uzyskał prawo rozwiązania sejmu, sejm natomiast utracił prawo samo rozwiązywania się. Przy rej okazji podniosły się pierwsze poważne wątpliwości i zastrzeżenia ze strony lewicy parlamentarnej pod adresem nowych rządów, zadokumentowane także w głosowaniu przeciwko zmianom (m. in. przez posłów z PPS i komunistów).
Bez zwłoki również podjął rząd kroki, zmierzające do uregulowania spraw wojskowych w duchu żądań i koncepcji Piłsudskiego. Podwyższono dodatki służbowe dla oficerów, przystąpiono do zmian personalnych w wojsku, prowadzących do umocnienia pozycji i wpływu oficerów-piłsudczyków kosztem usuwanych z różnych stanowisk oficerów niechętnych nowemu reżimowi. Między innymi (choć nie od razu) z Dowództwa Okręgu Korpusu we Lwowie odwołany został gen. Sikorski, przekazany „do dyspozycji” ministra spraw wojskowych. Jeszcze w sierpniu 1926 r. ukazał się dekret prezydenta Rzeczypospolitej o nowej organizacji najwyższych władz wojskowych. Dekret ten tworzył m. in. instytucję Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, Naczelnego Wodza na wypadek wojny, nie odpowiedzialnego ani przed sejmem, ani przed rządem, ale przed prezydentem państwa. Stanowisko to objął Piłsudski. Również na kierowniczych stanowiskach rządowych i w administracji państwowej przeprowadzono daleko idące zmiany personalne, wprowadzające na te stanowiska ludzi „godnych zaufania”. Dotknęło to przede wszystkim aparat urzędniczy w ministerstwach i w innych urzędach centralnych, ale także na szczeblu wojewódzkim i nawet powiatowym. W ciągu kilku zaledwie miesięcy zmieniono 11 wojewodów (na 17 województw) i około 1/3 wszystkich starostów w powiatach. Działo się to często w atmosferze donosicielstwa i służalczej uległości, nie kiedy wręcz szantażu. „Później w ciągu 1927 r. — notował Rataj — czyszczenie administracji przybrało formy zupełnie brutalne i cyniczne. Nie starano się usuwań i przerzucań pozorować nawet”. Nowy reżim doszedł, do władzy pod hasłem uzdrowienia, „sanacji” życia publicznego i stosunków w nim panujących. W rzeczywistości jednak był zaprzeczeniem tych haseł, „Zaczęła żerować na sytuacji wszelkiego rodzaju kanalia. Podwładny mający urazę do swego przełożonego — pisał dalej Rataj — robił po prostu na niego donos, iż jest endek lub piastowiec, a nieraz dorzucał, że i »złodziej«, którego należy wysanować. Niedawni zakamieniali endecy i piastowcy występują demonstracyjnie z organizacji i w sposób właściwy neofitom wszelkiego rodzaju są bardziej majowo nastrojeni niż sam Piłsudski”, Nie było jednak przypadkiem, że — zauważa tenże kompetentny świadek — „przy czyszczeniu i »reorganizowaniu« administracji oszczędza się w sposób wpadający w oko funkcjonariuszy związanych w ten lub inny sposób ze sferami ziemiańskimi”.
Niepokój na lewicy wywoływały kroki Piłsudskiego, zacieśniające jego kontakty z wielką własnością ziemską i w ogóle z siłami konserwatywnymi. Kroki te zmierzały w gruncie rzeczy także do podważania wpływów Narodowej Demokracji na tym terenie. Miała to na celu m. in. głośna wizyta Piłsudskiego w posiadłości Radziwiłłów w Nieświeżu (październik 1926 r.), gdzie przy tej okazji doszło do swego rodzaju zjazdu arystokracji polskiej. Odbiciem tej samej tendencji politycznej nowego reżimu było podobne spotkanie w niecały rok później w pałacu hr. Zdzisława Tarnowskiego w Dzikowie (wrzesień 1927 r.), tym razem z udziałem jednego z najbardziej zaufanych współpracowników Piłsudskiego — płk. Walerego Sławka. Innym krokiem w tym kierunku było włączenie do kolejnego gabinetu, na którego czele stanął tym razem sam Piłsudski jako premier, na początku października 1926 r., dwóch ministrów z kół zdecydowanie konserwatywnych i wielkoobszarniczych (A. Meysztowicza i K. Niezabytowskiego).
Całokształt tych poczynań wywoływał niemałe zamieszanie w Narodowej Demokracji i osłabiał jej pozycje polityczne. Narastający w stronnictwie kryzys próbował przezwyciężyć Dmowski przez stworzenie Obozu Wielkiej Polski (OWP), organizacji o charakterze totalitarnym. Miała to być organizacja ponadpartyjna, masowa, mająca za zadanie zjednoczenie możliwie szerokiego wachlarza sił antysanacyjnych do walki o władzę na terenie pozaparlamentarnym. Trzonem OWP stały się w praktyce reakcyjne grupy młodzieży akademickiej. W 1928 r. dokonano też reorganizacji w kierownictwie Związku Ludowo-Narodowego (Narodowej Demokracji) i zarazem zmieniono jego nazwę na Stronnictwo Narodowe. Wszystko to nie dało oczekiwanych przez Dmowskiego rezultatów. Z czasem zaczęły się mnożyć rozbieżności i tarcia między OWP a „starymi” ze Stronnictwa. W latach 1932-1933 władze sanacyjne rozwiązały OWP.
Z coraz większą rezerwą do rządów pomajowych zaczynały się odnosić partie lewicowe. Proces ten rozwijał się jednak powoli, co w pewnej mierze powodował fakt, że w pierwszych latach rządów pomajowych zaznaczyła się niewątpliwie poprawa sytuacji gospodarczej kraju, zrównoważenie budżetu państwowego i inne podobne zjawiska, które ułatwiły nowym rządom rozładowanie niektórych trudności gospodarczych. Wymienić tu należy zwłaszcza, wspomniany wyżej, rozwijający się coraz silniej wielki strajk górników angielskich (co umożliwiło eksport polskiego węgla na nowe rynki zagraniczne) oraz bardzo dobre urodzaje w 1925 r. i niezłe także w latach późniejszych.
Ogólna poprawa koniunktury gospodarczej w świecie i Europie, zaznaczająca się wyraźnie od 1924 r., nie ominęła również — aczkolwiek z pewnym opóźnieniem — Polski. Przewrót majowy wzmógł zainteresowanie i zaufanie do niej ze strony kapitału zagranicznego, zwłaszcza anglosaskiego. Wyrazem tego było m. in. uzyskanie przez Polskę największej w okresie międzywojennym tzw. pożyczki stabilizacyjnej (1927), sfinansowanej głównie przez banki amerykańskie, w wysokości netto 62 mln dolarów i 2 mln funtów szterlingów (na 7%). Udzielenie tej pożyczki związane zostało przez kapitał amerykański z warunkiem, zobowiązującym Polskę do przyjęcia w skład rady nadzorczej Banku Polskiego „doradcy” amerykańskiego Ch. Deweya, faktycznie kontrolera Banku. Wzmógł się napływ kapitału obcego do polskich przedsiębiorstw przemysłowych i banków. Udział kapitału obcego w spółkach akcyjnych w Polsce w 1929 r. sięgał 33% ogółu ich funduszów. Faktycznie wpływ był większy, gdyż kapitał ten opanowywał przede wszystkim spółki akcyjne w najbardziej kluczowych dziedzinach przemysłu i najbardziej dochodowe. Na przykład w górnictwie udział ten wynosił prawie 52%, w hutnictwie przekraczał 65%, w komunikacji i telefonach sięgał 30%, w elektrowniach i przedsiębiorstwach gazowniczych oraz wodnych 76%, w przemyśle chemicznym ponad 40% itd. Ale i te wysokie odsetki udziałów kapitałów obcych nie obrazują w pełni ich roli w życiu gospodarczym państwa. Wyznaczało ją bowiem jeszcze szereg innych czynników, jak np. powiązania kredytowe, personalne, dostęp do aparatu władzy w Polsce itp., których nie sposób ująć statystycznie, przeważnie zresztą nieznanych opinii publicznej. Nierzadko kapitał amerykański, angielski czy nawet francuski współpracował blisko z kapitałem niemieckim, wykorzystując swe rosnące wpływy w celu uzyskiwania różnych przywilejów podatkowych i innych ulg finansowych dla siebie i kapitału niemieckiego. Charakterystyczne pod tym względem były okoliczności przejęcia przez amerykańską grupę finansową Harrimana wielkich niemieckich zakładów cynkowych Gieschego na polskim Śląsku w 1926 r. Niejednokrotnie przywileje te uzyskiwano za pomocą presji politycznej na rząd polski, nie cofano się przed sporządzaniem fałszywych bilansów i innymi sposobami wprowadzania w błąd polskich władz skarbowych. Nie wyczerpuje to problemu. Ważniejsze niż przywileje, ulgi czy nawet oszustwa było podporządkowywanie firm polskich zagranicznym — nieraz wrogim — ośrodkom dyspozycyjnym, czego dobitnym przykładem był m. in. nagły odpływ kapitałów obcych w latach trzydziestych, co ujemnie odbiło się na całej gospodarce Polski.
Monopolizacja produkcji w Polsce nie była zjawiskiem ani odosobnionym, ani wyjątkowym. Także w innych krajach kapitalistycznych proces ten zaznaczał się mniejszą lub większą intensywnością. Przeciwstawiając się uproszczonym ocenom roli zrzeszeń monopolistycznych i kartelowych, Landau i Tomaszewski zwracają uwagę na występującą często w tych ocenach jednostronność, sprowadzającą rolę karteli do śrubowania swych zysków przez. sztuczne podwyższanie cen. Tymczasem zrzeszenia te, aby osiągnąć swój cel, „musiały dążyć m. in. do polepszenia organizacji produkcji, specjalizacji zakładów, obniżania kosztów własnych i kosztów handlowych, do udziału w walce o obce rynki itp. — a więc obiektywnie mogły spełniać nie tylko funkcje negatywne, ale i pozytywne [...] W warunkach, gdy monopole stawały się we wszystkich krajach wysoko rozwiniętych dominującą formą organizacji produkcji, ograniczenie ich rozwoju w Polsce musiałoby stanowić hamulec rozwoju gospodarki krajowej”.
Polityka rządów pomajowych sprzyjała wzrostowi karteli, trustów i innych porozumień monopolistycznych, ustalających odpowiadający im poziom cen, podział rynków zbytu, rozmiary produkcji itp. W latach 1926-1929 powstało w Polsce 105 zrzeszeń kartelowych. W przemyśle, górnictwie i hutnictwie przedsiębiorstwa skartelizowane zatrudniały 46% robotników. Powstała w 1925 r. Ogólnopolska Konwencja Węglowa kontrolowała 98% wydobycia węgla. Umocnił w tych latach swe wpływy także Syndykat Polskich Hut Żelaznych, który od 1926 r. skupił 100% produkcji hutniczej w Polsce. Podobnie rozwijały się organizacje kartelowe w dziedzinie cukrownictwa, cementowni, cegielni, szkła, rur itd.
Miało to często ujemne skutki dla rynku krajowego i odbijało się nieraz dotkliwie na stopie życiowej rzesz konsumentów. Jednocześnie ułatwiało konkurencję na rynkach zagranicznych i sprzyjało ściąganiu kapitału zagranicznego do różnych gałęzi gospodarki krajowej. Na dłuższą metę zjawiska te, a zwłaszcza napływ obcego kapitału, stanowiły zalążek poważnych perturbacji dla gospodarki krajowej. Na razie jednak nie było to jeszcze zbyt dostrzegalne, a nawet przeciwnie, sprzyjały — jak wspomniano wyżej — ożywieniu życia gospodarczego, wzrostowi inwestycji, unowocześnieniu produkcji.
Ożywienie gospodarcze wyraziło się przede wszystkim we wzroście produkcji i zatrudnienia. Produkcja przemysłowa w Polsce wzrosła w latach od 1926 do 1928 o 41%, a wydobycie węgla kamiennego w 1928 r. dorównało wydobyciu z 1913 r. (40 616 i 40 972 tys. ton), by w roku następnym nawet je przekroczyć (46 236 tys. ton). (Był to jedyny w okresie międzywojennym rok, w którym wydobyto w Polsce węgla więcej niż przed wojną.) Natomiast poziom produkcji innych podstawowych artykułów przemysłowych, jak stal i cynk, pozostawał nadal znacznie niższy niż w 1913 r., nie przekraczając w tych najlepszych latach międzywojennych 89% (stali w 1928 r.) bądź 88% (cynku w 1929 r.). (Por. tab. 9.)
Tab. 9.[5]
Rozwój produkcji ważniejszych gałęzi przemysłu
Wyszczególnienie | Jednostka miary | 1925 | 1929 | 1932 | 1934 | 1938 |
Surówka żelaza | w tys. t | 315 | 704 | 199 | 382 | 879 |
Stal | w tys. t | 728 | 1 377 | 564 | 856 | 1 441 |
Cement portlandzki | w tys. t | 529 | 1 008 | 354 | 721 | 1 719 |
Węgiel kamienny | w mln t | 29 081 | 46 236 | 28 835 | 29 233 | 38 100 |
Elektryczność | w mln kWh | 1 800 | 3 048 | 2 257 | 2 622 | 3 977 |
Azotniak | w tys. t | 86 | 163 | 11 | 33 | 80 |
Superfosfat mineralny | w tys t | 192 | 304 | 45 | 94 | 163* |
Kwas siarkowy w prze- liczeniu na 50°Be |
w tys. t |
— |
373 |
158 |
223 |
229* |
Przędza | w tys. q | — | 1 293 | 947 | 1 164 | 1 381* |
Tkanina | w tys. | — | 912 | 536 | 729 | 953* |
Żarówki elektryczne | w tys. szt. | — | 5 534 | 5 539 | 6 292 | 11 915 |
Maszyny elektryczne | w tys. szt. | 11 730 | 11 730 | 2 769 | 10 321 | |
— | 1 627 | 330 | 759 | 2 470 | ||
Odbiorniki radiowe: detektorowe lampowe |
w tys. szt. |
— — |
— 13 |
13 11 |
40 39 |
36 142 |
* Dane z 1937 r.
Źródło: Rocznik statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej 1925/1929, s. 146 i n.; Mały rocznik statystyczny 1939, s. 127, 128, 129, 139, 140, 141.
Również w dziedzinie zatrudnienia w przemyśle widać było poprawę. Świadczyła o tym dowodnie malejąca w latach 1925-1928 systematycznie liczba bezrobotnych, która w 1928 r. osiągnęła najniższy poziom w całym okresie międzywojennym (por. tab. 10). Należy tu jednak dodać, że oficjalne statystyki bezrobocia w Polsce międzywojennej podawały jedynie liczby bezrobotnych zarejestrowanych w państwowych urzędach (później — biurach) pośrednictwa pracy. Rzeczywista liczba bezrobotnych przekraczała, często poważnie, liczbę zarejestrowanych. Tak np. sporządzony przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych retrospektywny memoriał na ten temat szacował rozmiary bezrobocia rzeczywistego w 1925 r. o prawie 55% wyżej niż statystyka bezrobotnych zarejestrowanych. Jednakże i te ostatnie mają wartość poznawczą, ukazują bowiem przynajmniej tendencje rozwojowe bezrobocia, jego rozmieszczenie, fluktuacje itp.
Obok wzrostu produkcji niemałe znaczenie dla podniesienia zatrudnienia miał także wzrost inwestycji. Szczególnie wielki wysiłek finansowy skoncentrowano wokół rozbudowy portu i miasta Gdyni. Ta imponująca inwestycja, uniezależnia uniezależniająca Polskę w dużym stopniu od portu gdańskiego, była otoczona szczególną opieką i troską ówczesnego (1926—1930) ministra handlu i przemysłu, jednego z najwybitniejszych działaczy gospodarczych Polski międzywojennej, Eugeniusza Kwiatkowskiego. W celu uzyskania bezpośredniego (z ominięciem Gdańska) połączenia kolejowego Gdyni z Górnośląskim Zagłębiem Węglowym przystąpiono do budowy wielkiej magistrali węglowej, łączącej te dwa krańce Polski. W Mościcach pod Tarnowem zbudowano wielką fabrykę związków azotowych. Pewne postępy czyniło budownictwo drogowe i wodne, a także budownictwo komunalne i socjalne, zwłaszcza na Górnym Śląsku. Wyraźne ożywienie zaznaczyło się ta w budownictwie mieszkaniowym. Zaczęto budować własny przemysł zbrojeniowy, powstała wtedy fabryka ciągników „Ursus“.
Tab. 10.
Bezrobocie w Polsce
Rok |
Liczba bezrobotnych zarejestrowanych |
Liczba bezrobotnych (szacunkowa)* |
1924 1925 1926 1927 1928 1929 1930 1931 1932 1933 1934 1935 1936 1937 1938 |
103 800 251 300 190 100 165 300 126 400 185 300 299 800 312 500 220 200 342 600 413 700 402 800 466 000 470 000 456 300 |
• • • • • 70 000 240 000 520 000 750 000 780 000 740 000 680 000 620 000 |
* Dane te potwierdza dla roku 1935 poufne Sprawozdanie Referatu Zawodowego Wydziału Bezpieczeństwa Ministra Spraw Wewnętrznych o stanie bezrobocia w Polsce
z 24 marca 1939 r., określające liczbę bezrobotnych w 1935 r. na 683 200, Najnowsze dzieje Polski. Materiały i studia z okresu 1914-1939, t. IV, Warszawa 1961, s. 211—438.
W parze z polepszeniem się koniunktury w przemyśle szła poprawa gospodarcza na wsi, co w kraju, w którym blisko 2/3 ludności utrzymywało się z rolnictwa, miało szczególne znaczenie, Stosunkowo korzystna dla rolnictwa struktura cen na artykuły rolne i przemysłowe przy jednoczesnym poważnym wzroście podaży zboża sprawiała, że dochody i siła nabywcza wsi poszły silnie w górę, Dzięki temu z kolei rozszerzał się rynek zbytu na artykuły przemysłowe, podnosiła się zasobność wsi. Polityka agrarna rządu, polityka „przebudowy wsi” zmierzała m. in. do likwidacji pozostałych jeszcze z czasów rozbiorowych serwitutów, komasacji gruntów chłopskich, a także parcelacji zgodnie z ustawą z 1925 r. Była to przeważnie parcelacja dobrowolna, do której zachęcały wielką własność postępujące w górę ceny ziemi. W roku 1925 rozparcelowano zaledwie 128 tys. ha (a więc znacznie poniżej przewidzianej w ustawie normy rocznej 200 tys. ha), natomiast w latach 1926, 1927 i 1928 rozparcelowano odpowiednio 210, 245 i 228 tys. ha. W roku 1929 nastąpiło znowu osłabienie tempa parcelacji do 164 tys. ha (por. tab. 4).
Przemiany te wniosły niewątpliwie pewne pozytywne korekty w istniejące w ówczesnej Polsce stosunki agrarne. Były to jednak w sumie korekty zbyt drobne, by mogły w jakiś istotniejszy sposób wpłynąć na głębsze przeobrażenia niezwykle niezdrowej struktury agrarnej kraju i w poważniejszym stopniu złagodzić ostry głód ziemi, panujący w masach chłopskich. Ponadto zmiany te dokonywały się na warunkach zdecydowanie faworyzujących zamożniejsze gospodarstwa chłopskie. Ekwiwalenty, które otrzymywali chłopi w zamian za rezygnację z uprawnień serwitutowych czy w związku z komasacją, były niskie, wywołując często opór biedoty chłopskiej przeciwko tym skądinąd racjonalnym dążeniom. Wysokie ceny ziemi wyłączały z kręgu potencjalnych nabywców przede wszystkim chłopów najbiedniejszych. Neutralizowała to w pewnym stopniu pomoc kredytowa państwa na nabycie ziemi, ale i ona była niewystarczająca, a przy tym pogrążała kredytobiorców w wieloletnie zadłużenie. Dotkliwe skutki tych zadłużeń odczuli mniej zamożni chłopi nieco później, kiedy w związku z wielkim kryzysem gospodarczym ich możliwości płatnicze spadały często do zera.
Pomyślna na ogół sytuacja ekonomiczna w Polsce i świecie w latach 1926-1929 (co swe zewnętrzne, efektowne odbicie znalazło m. in. w Powszechnej Wystawie Krajowej 1929 r. w Poznaniu) przyczyniała się do złagodzenia napięć i konfliktów społeczno-politycznych, tak częstych i silnych w latach minionych, a także w późniejszych latach trzydziestych. Również oblicze polityczne nowego, pomajowego systemu nie przybrało wówczas jeszcze cech, które już w niedalekiej przyszłości miały go w niemałym stopniu upodobnić do systemów faszystowskich. Wszelako i w tym stosunkowo pomyślnym okresie Piłsudski i jego zwolennicy nie ustawali w zdecydowanej walce przeciwko sejmowi i w ogólności systemowi parlamentarnemu, jako jednej z poważniejszych przeszkód dla rządów dyktatury.
Jednym z licznych przejawów tej walki, a zarazem przyczynków do tendencji politycznych rządów pomajowych była sprawa prezydenckiego dekretu prasowego z listopada 1926 r., poważnie krępującego wolność prasy. Zgodnie ze świeżo uchwalonymi poprawkami do konstytucji, dekret ten wymagał zatwierdzenia przez sejm, który zatwierdzenia odmówił. Wobec tego wydano nowy, nieco zmieniony dekret i aby uniemożliwić sejmowi jego uchylanie, zastosowano szereg manewrów konstytucyjnych (zwoływanie i natychmiastowe niemal odraczanie dopiero co zwołanej sesji), zmierzających do obejścia przepisów konstytucji. Było to kolejne ogniwo w systemie tzw. precedensów konstytucyjnych, których cel sprowadzał się do stopniowego usuwania skrępowań rządu przez konstytucję i faktycznego eliminowania sejmu. Za pomocą podobnych manewrów rząd nie dopuścił do uchwalenia nowej ustawy samorządowej. Praca i rola sejmu stawały się w tych warunkach czczą formalnością.
Równocześnie rządy sanacyjne wzmagały represje wobec przeciwników politycznych, a w szczególności przeciwko organizacjom lewicy rewolucyjnej. W styczniu 1927 r. dokonano masowych aresztowań działaczy białoruskiej „Hromady”, nie wyłączając dysponujących immunitetem poselskim przedstawicieli tej partii w sejmie. Wkrótce potem w marcu 1927 r. została ona zdelegalizowana. Podobny los w tym samym miesiącu spotkał Niezależną Partię Chłopską. Nieco później wytoczono procesy działaczom tych partii oraz komunistom (m. in. w Wilnie i Białymstoku), w których zapadły surowe wyroki przeciwko paru setkom oskarżonych. W związku z masowymi aresztowaniami KPP rozwinęła szeroką akcję propagandowo-polityczną na rzecz amnestii dla więźniów politycznych, cieszącą się szerokim poparciem sił demokratycznych w kraju, a nawet za granicą. Jednym z jaskrawych przejawów metod stosowanych wobec przeciwników politycznych stała się sprawa porwania i potajemnego zamordowania gen. Włodzimierza Zagórskiego. Pomniejsze napaści i prowokacje wobec przeciwników politycznych zdarzały się w tych czasach częściej.
Nastroje polityczne w kraju znajdowały charakterystyczne odzwierciedlenie w przebiegu i wynikach wyborów samorządowych w maju 1927 r. Przyniosły one, zwłaszcza w największych ośrodkach miejskich, duży sukces PPS i KPP.
PPS zdobyła w kilkudziesięciu miastach prawie 1/4 mandatów. W Warszawie i Łodzi oraz kilkunastu innych miastach zaznaczył się poważny wzrost liczby głosów na listy komunistyczne, które jednak zostały unieważnione przez władze.
Wszystko to składało się na obraz rosnących wątpliwości i zastrzeżeń wobec nowego reżimu, choć osobisty autorytet Piłsudskiego i jego popularność w szerokich kręgach społeczeństwa ciągle jeszcze pozostawały duże.
Pogłębiały się rozbieżności co do ustosunkowania się wobec nowego systemu w kierownictwie PPS. Uchwała grudniowa Rady Naczelnej PPS z 1926 r. domagała się usunięcia z gabinetu „żywiołów monarchistycznych i reakcyjnych”, zmiany polityki gospodarczej na korzyść ludzi pracy oraz mniejszości narodowych. W kilka miesięcy później PPS potwierdziła i zaostrzyła to stanowisko, nie czyniąc już (jak w grudniu 1926 r.) wyjątku dla Piłsudskiego, wymieniając również jego nazwisko. Z czasem podobne stanowisko zaczęły zajmować i inne stronnictwa lewicowe, jak „Wyzwolenie” i Stronnictwo Chłopskie. Obóz piłsudczykowski próbował przeciwdziałać temu procesowi przy pomocy swych rzeczników we wspomnianych partiach (jak np. J. Sanojca lub B. Miedziński w stronnictwach ludowych czy — w PPS — J. Moraczewski i R. Jaworowski), dążył do wywołania w nich rozłamów i secesji, ale dawało to tylko częściowe rezultaty. Stosunkowo najsilniej ugodziła ta polityka politycznej dywersji w PPS, gdzie zwolennicy Piłsudskiego potrafili sobie na pewien czas podporządkować stołeczną organizację tej partii i utworzyć (jesienią 1928) tzw. PPS dawną Frakcję Rewolucyjną. Co więcej, do partii przystąpiło 10 posłów PPS, wybranych w poprzedzających ten rozłam wyborach marcowych (patrz niżej). Zredukowało to liczebność klubu poselskiego PPS, liczącego 63 osoby, o blisko 1/5, ale na dłuższą metę przyczyniło się w gruncie rzeczy do umocnienia pozycji partii, której orientacja polityczna po rozłamie niewątpliwie zyskała na jednoznaczności — przynajmniej jeśli chodzi o stosunek do Piłsudskiego i sanacji. Z tego punktu widzenia jej dywersyjne wysiłki w innych stronnictwach i organizacjach nie zawsze przynosiły oczekiwane owoce. Nadal brakowało jej w społeczeństwie szerszego zaplecza organizacyjno-politycznego. Stosunkowo największą siłą, która bez zastrzeżeń popierała rządy pomajowe, był Związek Strzelecki, ale była to organizacja o charakterze paramilitarnym, a nie partia polityczna.
Brak wyraźnego zaplecza organizacyjno-politycznego wywoływał niepokój w kołach piłsudczykowskich, zwłaszcza że zbliżały się wybory. W tej sytuacji Walery Sławek przystąpił do organizowania tzw. Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR) pod hasłem „pracy dla państwa według wskazań Marszałka”. W skład tego swoistego tworu politycznego, pozbawionego wyraźnego programu, jak też struktury organizacyjnej normalnej partii politycznej, ściągano różnego rodzaju grupy i grupki polityczne (a także pojedynczych działaczy) z istniejących partii politycznych oraz bezpartyjnych. Przede wszystkim jednak wywierano presję na masy urzędników państwowych, aby tymi środkami uczynić z nich klientelę wyborczą dla „jedynki” (taki numer nosiła we wszystkich okręgach lista BBWR). Rząd i ówczesny minister skarbu Czechowicz posunęli się do tego, że (na osobiste żądanie Piłsudskiego) wyasygnowano około 8 mln zł z funduszów państwowych na agitację i walkę wyborczą BBWR. Rzecz nie sprowadzała się zresztą tylko do owych 8 mln na wybory, lecz obejmowała również oskarżenie o liczne tzw. przekroczenia budżetowe, czyli wydatki nie przewidziane w uchwalonym przez sejm budżecie, sięgające 560 mln złotych, tj. blisko 30% uchwalonego przez sejm budżetu.
Po rozwiązaniu dotychczasowego sejmu (listopad 1927 r.) nowe wybory odbyły się 4 marca 1928 r. do sejmu i 11 marca do senatu. Niezależnie od wspomnianych już wyżej nieprawidłowości przedwyborczych, nie brakowało ich również w toku samych wyborów (unieważnianie list kandydatów opozycji, przekazywanie akt wyborczych do komisji przez policję lub starostwa” dopisywanie głosów do listy BBWR itp.).
Frekwencja wyborcza była wysoka — w wyborach sejmowych uczestniczyło przeszło 78% uprawnionych. Kandydaci BBWR oraz paru zbliżonych grupek politycznych zdobyli razem zaledwie 25,1 % głosów. Duże straty poniosły ugrupowania prawicy i centrum, które uzyskały wspólnie niecałe 19% głosów. Natomiast na ogół sukcesem zakończyły się wybory dla list lewicy, które zgromadziły prawie 30% głosów (w tym PPS 13,1% i komuniści 2, 5%) oraz list mniejszości narodowych, które zdobyły ogółem prawie 24% głosów.
Należy jednak zwrócić uwagę, że za pomocą różnych manewrów liczba mandatów przydzielonych w sejmie klubowi BBWR (i zbliżonym) wynosiła — na ogólną liczbę posłów w sejmie 444 — aż 122, tj. prawie 30%, gdy tymczasem mniejszości narodowe otrzymały tylko 86 miejsc, tj. niecałe 20%. Układ sił w senacie niewiele odbiegał od układu w sejmie.
Tak więc olbrzymie wysiłki sanacji przyniosły jej tylko połowiczny sukces. Stała się ona co prawda w parlamencie klubem najliczniejszym, dalekim jednak od posiadania większości zdolnej do wyłonienia parlamentarnego rządu. Utrudniło to niewątpliwie BBWR poczynania w sejmie, ale bynajmniej nie skłoniło do kompromisu z partiami opozycyjnymi.
Przeciwnie, walka z nimi uległa zaostrzeniu, a dążenie do pomniejszenia roli sejmu stało się jeszcze silniejsze. Tę politykę walnie ułatwiało rządowi rozbicie i skłócenie w łonie opozycji. Marszałkiem sejmu, wbrew Piłsudskiemu, wybrano czołowego przywódcę PPS i zarazem świetnego mówcę — Ignacego Daszyńskiego. Konflikty między rządem a opozycją w sejmie wynikały w związku z rządowymi projektami ustawodawstwa socjalnego i majątkowego, sprawami budżetowymi, metodami dławienia głosu opozycji itp. W czerwcu 1928 r. nastąpiła zmiana rządu, w której ramach Kazimierz Bartel zastąpił Piłsudskiego na stanowisku premiera (Piłsudski pozostał ministrem spraw wojskowych). W skład nowego rządu wszedł także mjr Kazimierz Świtalski, przedstawicie! „ostrego kursu” wobec opozycji. Sam Piłsudski ogłosił szereg nowych, obraźliwych ataków na sejm jako „sejm ladacznic” oraz na „pp. posłów i pp. ministrów”, którzy z budżetu państwowego czerpali środki na „sute libacje z dziewczynami z publicznych domów” itd. Dalsze poważne zaostrzenie stosunków między sejmem a rządem spowodował wniosek stronnictw lewicy o pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu min. Gabriela Czechowicza za bezprawne wydatkowanie funduszów skarbowych w związku z wyborami, co też sejm uchwalił. Wywołało to kolejny, szczególnie gwałtowny atak Piłsudskiego na sejm w głośnym wywiadzie, udzielonym w kwietniu 1929 r., pt. Dno oka, czyli wrażenie człowieka chorego z sesji budżetowej w Sejmie.
Całokształt tych zaostrzających się walk wewnętrznych przysłaniał w pewnej mierze działalność rządu na zewnątrz, jego politykę zagraniczną, Zresztą w stosunkach międzynarodowych panował w tych latach względny spokój i stabilizacja. Główną areną akcji dyplomatycznych była wówczas Liga Narodów w Genewie. Wraz z przyjęciem Niemiec (1926) do tej instytucji i uzyskaniem przez nie statusu tzw. stałego członka Rady Ligi Narodów również i Polska uzyskała w niej awans dyplomatyczny w postaci tzw. miejsca półstałego w tejże Radzie. Pozycja Polski w Lidze była zresztą często trudna, przede wszystkim z uwagi na to, że Niemcy, tj. minister Stresemann, wykorzystywały to forum nader często do rewizjonistycznych ataków na Polskę i jej politykę wobec mniejszości niemieckiej. Nie brakowało i innych punktów zapalnych w stosunkach polsko-niemieckich. Trwała ciągle wojna gospodarcza między obu krajami. Przeprowadzona w Polsce parcelacja dotykała ostro majątków niemieckich w Poznańskiem i na Pomorzu, wywołując często protesty ze strony niemieckiej. Wiele nieporozumień powstawało wokół zagadnienia praw Niemców do obywatelstwa polskiego. Na porządku dziennym były skargi niemieckie na politykę wojewody Grażyńskiego na polskim Górnym Śląsku. Ze swej strony Polska nie mogła się pogodzić z polityką dyskryminacji i prześladowań mniejszości polskiej w Niemczech, liczącej około l mln ludności.
Moralno-politycznym sukcesem dyplomatycznym Polski w tym czasie stał się wysunięty przez nią projekt międzynarodowego układu, na którego mocy wszyscy członkowie Ligi mieliby się wyrzec wojny jako narzędzia swej polityki. Jakkolwiek projekt ten nie został formalnie przyjęty, to jednak stał się podstawą późniejszego projektu amerykańskiego o podobnej treści, znanego pod nazwą paktu Kellogga (1928). Był to jeden z najdonioślejszych dokumentów dążeń pokojowych w dwudziestoleciu międzywojennym. Z inicjatywy radzieckiej wszedł on w życie w Europie wschodniej o blisko pół roku wcześniej niż w innych krajach. Postanawiał to tzw. protokół Litwinowa (ówczesnego radzieckiego komisarza spraw zagranicznych), podpisany obok ZSRR, Estonii, Łotwy, Litwy i Rumunii także przez Polskę (1929). Podpisanie tego protokołu wniosło pewne złagodzenie w napięte do niedawna stosunki polsko-radzieckie, spowodowane m. in. zamachem dokonanym w Warszawie przez rosyjskiego „białego” emigranta Borysa Kowerdę na posła radzieckiego W Polsce Piotra Wojkowa (1927).
Stosunki polsko-francuskie uległy pewnemu ochłodzeniu. Było to W dużej mierze następstwem Locarna i dążeń Francji do rozluźnienia sojuszu polsko — francuskiego. Ponadto — jak już wspominaliśmy — przewrót majowy i dojście do władzy w Polsce nowej ekipy rządzącej nie budziły we Francji entuzjazmu i nie sprzyjały zacieśnieniu obustronnych stosunków.
Ważnym czynnikiem w polskiej polityce zagranicznej były stosunki z Czechosłowacją. Jeszcze w 1925 r., w obliczu ekspansji politycznej Niemiec i zapowiedzi Locarna, nastąpiło zbliżenie między obu krajami, które wyraziło się m. in. we wspomnianej już wymianie wizyt Benesza w Warszawie i w niecały rok później Skrzyńskiego w Pradze oraz w zawarciu porozumień handlowych i arbitrażowych. W pierwszych latach rządów pomajowych stosunki te nie uległy większym zmianom i pozostawały dosyć poprawne. Jednakże oziębienie stosunków Polski z Francją (z którą Czechosłowacja czuła się związana bardzo silnie), jak też niechęć Polski do Małej Ententy (do której Czechosłowacja również przywiązywała wielką wagę), jak wreszcie daleko idące różnice wewnętrzno-polityczne między obu krajami — wszystko to wpływało ujemnie na perspektywę dalszego kształtowania się stosunków między obu słowiańskimi sąsiadami.
7
|
rozdział
siódmy |
Rok 1929 przyniósł szereg zjawisk zapowiadających daleko idące zmiany w życiu politycznym i gospodarczym kraju. Już w pierwszych latach rządów pomajowych zarysowały się dość wyraźnie tendencje do ograniczenia swobód demokratycznych, rozbicia różnymi środkami opozycji przeciw nowemu rządowi, a przede wszystkim ograniczenia roli i znaczenia sejmu. Stosunkowo krótki okres działalności tych rządów nie dawał jednak jeszcze dostatecznych podstaw do wyczerpania kredytu zaufania i nadziei, jakie towarzyszyły im w chwili ich powstania. Stosunkowo pomyślne położenie gospodarcze neutralizowało w dużej mierze narastające tu i ówdzie nastroje oporu i protestu przeciwko nowemu systemowi.
W tej sytuacji rządy pomajowe były w możności przezwyciężać rodzące się konflikty bez uciekania się do środków drastycznych i potrafiły zachować jeszcze oblicze dość liberalne. Lata 1926-1929 można więc uważać za okres w pewnym sensie przejściowy między czasami rządów parlamentarno-demokratycznych, poprzedzających przewrót majowy, a czasami wprowadzania autorytarnej formy rządów, zapoczątkowanej w latach 1929-1930.
W kwietniu 1929 r., w obliczu silnego zaognienia w stosunkach między rządem i sejmem, Piłsudski zdecydował się na porzucenie pozorów liczenia się w jakiejś mierze z sejmem, czego rzecznikiem był dotychczasowy premier Kazimierz Bartel. Utworzony został nowy rząd, na którego czele stanął major Kazimierz Świtalski. W skład jego wchodzili nadal sam Piłsudski (sprawy wojskowe) oraz m. in. gen. Felicjan Sławoj Składkowski (sprawy wewnętrzne), August Zaleski (sprawy zagraniczne), silnie atakowany przez opozycję Stanisław Car (sprawiedliwość), Eugeniusz Kwiatkowski (przemysł i handel), Jędrzej Moraczewski, usunięty już z PPS (roboty publiczne), a następnie trzech pułkowników: Aleksander Prystor, Ignacy Boerner i Ignacy Matuszewski. Na 14 tek ministerialnych 6 znalazło się w rękach wysokich wojskowych (3 pułkowników), co sprawiło, że rząd ten rychło zyskał w opinii publicznej potoczne miano „rządu pułkowników”, rządu „twardej ręki”.
Materiału zapalnego do konfliktów nie brakowało. Były to już tradycyjne sprawy budżetowe w sejmie, sprawa tzw. przekroczeń budżetowych min. Czechowicza. sprawa zmiany konstytucji, przygotowywana przez obóz rządowy głównie S. Cara), ostre polemiki na temat roli i działalności sejmu (w których Piłsudski nadal nie szczędził mu obelg i obraźliwych epitetów) i inne.
W październiku 1929 r. sytuacja zaostrzyła się poważnie w związku z wejściem grupy uzbrojonych oficerów do gmachu sejmu przed rozpoczynającą się sesją budżetową Marszałek sejmu Daszyński przeciwstawił się stanowczo otwarciu posiedzenia „pod bagnetami, karabinami i szablami” — jak się wyraził w burzliwej rozmowie z interweniującym w tej sprawie osobiście Piłsudskim. Wobec niedojścia do porozumienia, prezydent, utartym już zwyczajem, odroczył sesję; na kilka tygodni.
Nieustanne i coraz gwałtowniejsze ataki na sejm, mnożące się obraźliwe szykany przeciwko posłom, prawie nie maskowane już lekceważenie zasad demokracji parlamentarnej — wszystko to sprzyjało kształtowaniu się nastrojów solidarności i unaoczniało potrzebę współdziałania wśród partii opozycyjnych. Dotyczyło to zwłaszcza partii lewicy i centrum. Już pod koniec 1928 r., wkrótce po rozłamie w PPS i wyeliminowaniu z niej elementów propiłsudczykowskich, partia ta wraz z PSL „Wyzwolenie” i Stronnictwem Chłopskim utworzyła w sejmie Komisję Porozumiewawczą Stronnictw Lewicowych dla Obrony Republiki. Był to pierwszy krok organizacyjny na drodze montowania szerszego frontu opozycyjnego przeciwko zamachom sanacji na uprawnienia sejmu, zwłaszcza w zakresie kontroli nad przestrzeganiem budżetu państwa przez rząd. Coraz szersze rozmiary przybierały akcje w obronie demokracji i sejmu w prasie opozycyjnej. Powołanie pierwszego „rządu pułkowników”, sprawa Czechowicza, spory wokół sanacyjnych założeń nowej konstytucji i inne liczne konflikty przyczyniały się do dalszej konsolidacji opozycji przeciwko dyktaturze Piłsudskiego i systemowi sanacyjnemu. Świadczył o tym m. in. wspólny komunikat klubów parlamentarnych sześciu stronnictw lewicy i centrum (PPS, NPR, PSL „Wyzwolenie”, Stronnictwo Chłopskie, PSL „Piast” i Chrześcijańska Demokracja) z 14 września 1929 r., sprzeciwiający się propozycjom rządu w kwestii metod opracowania budżetu państwa. W poczynaniach tych (podobnie i późniejszych) nie brało udziału Stronnictwo Narodowe. Do popularyzacji idei Centrolewu przyczyniały się w dużym stopniu wiece, organizowane często wspólnie przez partie centrum i lewicy, jak m. in. potężny wiec w Katowicach w październiku 1929 r., a także wspomniane już akcje prasowe, szczególnie na łamach katowickiej „Polonii” i „Robotnika”. Wobec częstych konfiskat i innych prześladowań prasy opozycyjnej zaczęły się pojawiać ulotki i druki konspiracyjne, demaskujące antydemokratyczne poczynania sanacji.
W grudniu 1929 r. Centrolew zdecydował się na kolejną próbę sił z rządem, na którego czele stał mjr K. Świtalski. Na posiedzeniu w dniu 5 grudnia przedłożył wniosek o votum nieufności dla rządu i zdołał je skutecznie przeforsować wbrew zaciętemu oporowi BBWR. Piłsudski uznał, że decydujące starcie z opozycją trzeba jeszcze na pewien czas odłożyć. W tej sytuacji prezydent państwa przyjął dymisję gabinetu i na nowego premiera powołał raz jeszcze K. Barda. Nowy rząd niewiele różnił się swym obliczem politycznym od poprzedniego, ale uchodził jednak za bardziej liberalny i bardziej skłonny do współpracy z sejmem, co zdawała się zapowiadać przede wszystkim osoba szefa nowego gabinetu.
W gruncie rzeczy zgoda Piłsudskiego na powołanie do życia nowego rządu okazała się typowym manewrem taktycznym. Już bowiem w trzy miesiące później, gdy nowy budżet był uchwalony, rząd Barda ustąpił, a w jego miejsce przyszedł nowy rząd „silnej ręki” pod przewodnictwem płk. W. Sławka (koniec marca 1930).
Przejście na system rządów silnej ręki stawało się zdaniem sanacji koniecznością ze względów nie tylko politycznych, lecz także gospodarczych. W tym czasie bowiem objął już Polskę, podobnie jak cały świat kapitalistyczny, wielki kryzys gospodarczy, który nieuchronnie musiał pogłębić drążące kraj konflikty ekonomiczne, społeczne i polityczne.
Pierwsze objawy kryzysu dały się zauważyć jeszcze w 1929 r. (a częściowo na wet w 1928 r.) w postaci szybkiego spadku cen produktów rolnych (co na kraju rolniczym, takim jak Polska, musiało się odbić szczególnie ujemnie), spadku kursów akcji, spadku cen hurtowych, spadku zamówień w fabrykach, wzrostu bezrobocia itp. Wkrótce potem nastąpił też spadek produkcji przemysłowej. Jesienią 1929 r. doszło do olbrzymiego krachu finansowego na giełdzie nowojorskiej (tzw. „czarny wtorek” — 29 października 1929 r.), wyrażającego się w gwałtownym załamaniu się kursów oferowanych akcji i innych papierów wartościowych. W ślad za Ameryką krach finansowy dotknął z nie mniejszą siłą również giełdy i banki w innych krajach kapitalistycznych. Panika, jaka ogarnęła posiadaczy akcji i innych walorów, a także oszczędności, pogłębiła i tak już trudną sytuację banków, które niejednokrotnie musiały ogłosić niewypłacalność i bankrutowały.
Kryzysy gospodarcze w ustroju kapitalistycznym nie były niczym nowym i powtarzały się w mniej więcej regularnych odstępach już od XIX w. „Wielki kryzys” lat 1929 — 193 3 był jednak kryzysem szczególnie ostrym i katastrofalnym. Złożyło się to na kilka przyczyn. W znacznie wyższym stopniu niż poprzednie miał on charakter kryzysu powszechnego, który objął prawie wszystkie kraje kapitalistyczne i prawie wszystkie dziedziny gospodarki. W szczególności nie ograniczył się on tylko do kryzysu przemysłowego, ale splótł się z niezwykle ostrym kryzysem agrarnym. Przypadł na czasy daleko już posuniętej monopolizacji i kartelizacji przemysłu. Wielkie koncerny i porozumienia monopolistyczne potrafiły skuteczniej przeciwstawiać się nadmiernym z ich punktu widzenia obniżkom cen i innym stratom niż rozdrobnione przeważnie rolnictwo, a zwłaszcza gospodarka chłopska. W rezultacie w czasie kryzysu lat 1929-1933 wystąpiło zjawisko nigdy dotychczas nie zaobserwowane w tak ostrej postaci, jak silne rozwarcie „nożyc cen” artykulów przemysłowych i rolnych, będące jedną z najbardziej charakterystycznych cech wyróżniających ten właśnie kryzys. Nie bez znaczenia dla jego ostrości było wreszcie i to, że zaskoczył on mechanizmy gospodarki światowej: wybuchł w dużej mierze niespodzianie i z miejsca przybrał formy bardzo gwałtowne.
Przebieg i skutki kryzysu dla Polski były szczególnie dotkliwe, ugodziły ją mocniej niż większość innych krajów europejskich. Źródła tego tkwiły w pewnych specyficznych okolicznościach, cechujących gospodarkę narodową kraju. Wchodził tu m. in. w rachubę fakt wyjątkowo silnych zniszczeń wojennych, którym uległa Polska w latach 1914 — 19 18 jako jeden z najbardziej czynnych teatrów wojny. Ponadto okres dobrej koniunktury gospodarczej w Polsce trwał znacznie krócej (dopiero od 1926 r.) niż w większości innych krajów europejskich (już od 1924 r.). Przy tym wszystkim Polska i bez tych specyficznych współczynników swego położenia była krajem o niskim szczeblu rozwoju gospodarczego. Wystarczy przypomnieć, że udział produkcji przemysłowej Polski w produkcji przemysłowej światowej wynosił przed kryzysem zaledwie 0, 7% (w okresie pełni kryzysu już tylko 0, 5%), gdy jednocześnie ludność Polski stano wiła 1, 5% ludności świata. W rezultacie tych wszystkich elementów Polska wkraczała w kryzys już słaba gospodarczo, z punktu wyjściowego bardzo niskie go. Dla kraju rolniczego — i to o bardzo zacofanej gospodarce rolnej — szczególnie ujemne skutki miało wspomniane już wyżej ścisłe zazębienie się w latach 1929 — 1933 kryzysu przemysłowo-finansowego z kryzysem agrarnym. Wreszcie poważne znaczenie posiadał dla nasilenia kryzysu w Polsce fakt opanowania przemysłu polskiego w wysokim stopniu przez kapitał zagraniczny, dla którego interesy w Polsce stanowiły najczęściej tylko margines jego interesów i pozycji głównych, z reguły skupionych bądź w wysoko rozwiniętych przemysłowo krajach macierzystych, bądź przeciwnie, w najbardziej zacofanych, gdzie z powodu szczególnie taniej siły roboczej mógł liczyć na największe zyski. W sytuacji kryzysowej kapitał ten wycofywał się oczywiście w pierwszej kolejności z zaangażowań na peryferiach swej działalności, koncentrując swą uwagę i troskę wokół pozycji o kluczowym dlań znaczeniu.
W Polsce kryzys wystąpił stosunkowo wcześnie i trwał znacznie dłużej niż w większości krajów europejskich. W roku 193 5, gdy szereg krajów osiągnęło już wskaźnik produkcji przemysłowej (przyjmując 1928 r. jako 100) znacznie po wyżej 100 lub przynajmniej zbliżyło się do tego poziomu ponownie, w Polsce sięgał on zaledwie 85 (według tzw. nowego wskaźnika, zastosowanego po raz pierwszy w Małym roczniku statystycznym 1939 na miejsce „starego wskaźnika”, mniej precyzyjnego). Szczególnie niskie było też „dno” kryzysu w Polsce, miano wicie na poziomie 64 (1932). Jedynie w Niemczech wskaźnik ten spadł jeszcze niżej (1932 — 54), ale w następnych latach podniósł się szybciej i wyżej niż w Polsce.
Do podobnych wniosków, choć może nie zawsze tak jaskrawych, jak wskaźnik wzrostu (czy raczej spadku) produkcji, prowadzą również inne wskaźniki sytuacji gospodarczej, jak np. wskaźnik zatrudnienia i bezrobocia czy wskaźnik wzrostu (spadku) płac nominalnych.
Spośród społecznych konsekwencji kryzysu do najtragiczniejszych należało masowe i chroniczne bezrobocie. Oficjalne statystyki wykazywały dla lat 1931, 1932 i 1933 odpowiednio 313, 220 i 343 tys. bezrobotnych zarejestrowanych w przemyśle. Faktyczna ich liczba była jednak — jak już wspominaliśmy znacznie wyższa. Jeśli chodzi o 1931 r., potwierdzają to nawet oficjalne i opublikowane dane przeprowadzonego w tym roku spisu ludności, podając liczbę bezrobotnych w przemyśle na 518 tys. (oraz 18 tys. pracowników umysłowych), a liczbę bezrobotnych poza rolnictwem ogółem na 603 tys. (oraz 78 tys. pracowników umysłowych). Wynosiło to w sumie 68 I tys., a wraz z rodzinami 1475 tys. W latach następnych sytuacja pogarszała się z roku na rok. Aby ustalić rzeczywiste rozmiary klęski bezrobocia, trzeba było uciekać się do obliczeń szacunkowych, ponieważ — jak pisał nawet organ „Lewiatana”, „Przegląd Gospodarczy” — „statystyki urzędów pośrednictwa pracy są dziś niemal bez znaczenia”. Dokonywano tych szacunków niejednokrotnie już. przed samą wojną. Według jednego z najostrożniejszych z szacunków (S. Lewy’ego) liczba bezrobotnych pracowników (fizycznych i umysłowych), wynosząca w 1929 r. 139 tys., wzrosła już w 193l r. do 655 tys., a w latach 1932, 1933, 1934 i 1935 odpowiednio do 914, 940, 908 i 830 tys. Sumując te i inne informacje na ten temat Z. Landau i J. Tomaszewski stwierdzają: „o ile w 1929 r. bezrobocie całkowicie [poza rolnictwem — H.Z.] ogarniało 2, 9% całej klasy robotniczej, to w okresie swego największego wzrostu w 1933 r. osiągnęło 30, 4%. W latach depresji [tj. po r. 1933 — H.Z.] zmniejszanie się liczby osób pozostających bez pracy dokonywało się niezwykle wolno. W 1935 r. bezrobotni stanowili według bardziej optymistycznych obliczeń Lewy’ego nadal jeszcze 26, 5% ogółu robotników, a według bardziej pesymistycznych szacunków nawet 34%”. Należy jeszcze uwzględnić robotników pracujących tylko przez kilka dni w tygodniu, czyli półbezrobotnych, których liczba w przemyśle w 1931 r. wynosiła 106 tys. i miała w następnych latach stałą tendencję wzrastającą.
Bezrobotni mieli prawo do zasiłku. Ale były to zasiłki niskie, a przy tym obejmowały tylko ok. 20% bezrobotnych (1933). W tych warunkach często jedynym wyjściem była dla nich emigracja. Ale właśnie mniej więcej od 1930 r. państwa, do których emigracja głównie się kierowała (szczególnie do Niemiec), wprowadziły zakazy wpuszczania emigrantów z uwagi na własne trudności kryzysowe z zatrudnieniem swoich robotników. Bezrobotni górnicy na Górnym Śląsku znajdowali inną jeszcze drogę ucieczki przed nędzą i głodem, mianowicie przez wydobywanie węgla na własny rachunek w tzw. biedaszybach, czyli prymitywnych, płytkich szybikach, grożących każdej chwili zawaleniem i innymi niebezpieczeństwami. Pod naciskiem właścicieli kopalń, „zagrożonych” konkurencją tańszego węgla z biedaszybów, były one wielokrotnie likwidowane, co jednak nie zawsze dawało trwałe efekty.
W równie ciężkim położeniu znalazła się wieś. Główną przyczyną szybko pogarszającej się w latach kryzysu sytuacji chłopstwa był gwałtowny spadek cen na produkty rolne przy jednocześnie znacznie powolniejszym spadku cen na artykuły przemysłowe („nożyce cen”). Ilustrują to dobrze rozbieżne wskaźniki cen na te artykuły i produkty w latach kryzysu:
1928 | 1930 | 1932 | 1934 | |
ceny artykułów nabywanych przez rolników ceny płacone rolnikom za |
100 100 |
99 49 |
81 48 |
71 34 |
Oznaczało to w praktyce, że siła nabywcza chłopa uległa radykalnemu zredukowaniu. Za 1 kg wieprza żywej wagi mógł on kupić w 1927 r. 8 kg węgla lub 6 kg nafty, lub 37 kg cementu, lub 33 kg soli potasowej; natomiast w 1932 r. już tylko odpowiednio: 2, 5 kg, 2 kg, 12 kg i 7 kg. Za 1 pług w 1928 r. płacił 100 kg żyta, w 193 o r. — 220 kg, w 1932 r. — 191 kg, w 1934 r. — 264 kg.
W wyniku tej dysproporcji zacofana gospodarka rolna w Polsce ulegała dalszemu zacofaniu. Zużycie np. na wozów sztucznych na głowę ludności w 1929 r. wynosiło 33, 3 kg, a w 1932 r. już tylko 7, 8 kg. Obszar zasiewów buraków cukrowych zmniejszył się w Europie (bez ZSRR) w latach 1928-1931 o ok. 30%, w Polsce — o 44%.
W parze z pauperyzacją miasta szła jeszcze silniejsza pauperyzacja wsi. Wyrażało się to nie tylko w zmniejszonym popycie na artykuły przemysłowe, lecz także w spożyciu podstawowych artykułów żywnościowych oraz powszechnego użytku, jak mięsa, cukru, węgla, mydła, nafty, zapałek, a nawet soli. Mimo to podaż produktów rolnych na rynek wewnętrzny i zagraniczny (Polska i w tych czasach pozostawała poważnym eksporterem produktów rolnych, zwłaszcza zbóż) była duża, miała ona jednak w latach kryzysu wiele cech „podaży głodowej”. Polegała ona na wyprzedaży przez chłopa produktów jemu samemu niezbędnych do egzystencji, ale wymuszanej na nim koniecznością uzyskania choćby minimalnych środków pieniężnych na zakup najpotrzebniejszych artykułów przemysłowych, jak nafta, ubranie, niektóre narzędzia rolnicze, zapałki, sól itp. oraz zapłatę podstawowych zobowiązań finansowych, jak podatki, długi, opłaty targowe i inne. Nie trzeba dowodzić szerzej, że przy tego rodzaju podaży ceny na produkty rolne musiały spadać, siła nabywcza wsi maleć, a rynek zbytu dla artykułów przemysłowych — kurczyć się.
Dane statystyczne, operujące najczęściej liczbami przeciętnymi dla całego kraju, nie uwypuklają w dostatecznej mierze ogromnych różnic, jakie zachodziły między miastem a wsią, a w szczególności różnic między „Polską A” (zachodnią i centralną) a „Polską B” (wschodnią i częściowo południową). Różnice te miały swe głębokie, w dużej mierze historycznie uwarunkowane źródła w strukturze ekonomicznej, socjalnej, a także w poziomie rozwoju kulturalnego tych regionów. W Polsce międzywojennej różnice te nie uległy zatarciu i utrwalały się coraz bardziej.
Tab. 11.
Spożycie niektórych artykułów na głowę ludności
Grupy województw | 1929 | 1930 | 1931 | 1932 | 1933 | 1934 | 1935 | 1936 | 1937 | 1938 |
węgiel w kg na 1 mieszkańca Polska |
726 618 63 2482 395 |
540 426 44 1975 274 |
479 409 38 1671 246 |
378 344 27 1255 191 |
376 344 23 1282 179 |
383 341 22 1353 174 |
412 384 25 1397 190 |
458 426 32 1541 217 |
— — — — — |
— — — — — |
żelazo walcowane w kg na 1 mieszkańca Polska |
12,5 13,5 2,4 28,8 8,7 |
9,3 11,0 2,4 16,4 7,1 |
6,0 6,4 1,3 14,5 3,9 |
3,1 2,4 0,9 9,2 2,3 |
3,6 3,0 1,1 10,8 2,3 |
5,2 4,1 1,6 14,3 3,4 |
6,1 8,1 1,8 8,7 4,3 |
7,4 9,1 2,8 11,5 5,5 |
— — — — — |
— — — — — |
cukier w kg na 1 mieszkańca Polska |
11,9 13,9 5,9 18,2 9,8 |
11,3 13,2 5,7 17,3 9,2 |
10,1 11,9 4,6 15,2 8,2 |
9,1 10,7 4,3 13,8 7,1 |
8,6 10,1 4,0 13,5 6,8 |
8,9 10,2 4,3 13,9 7,4 |
9,0 10,5 4,4 13,1 7,3 |
10,5 12,4 5,5 14,8 8,4 |
11,2 12,9 6,1 17,8 8,4 |
— — — — — |
Mięso w kg na 1 mieszkańca Polska |
18,5 |
17,6 |
19,5 |
13,3 |
18,3 |
18,6 |
19,2 |
20,2 |
21,6 |
— |
nafta w kg na 1 mieszkańca Polska |
4,4 |
4,8 |
4,6 |
3,8 |
3,9 |
3,8 |
3,8 |
3,7 |
3,9 |
4,1 |
zapałki w sztukach na 1 mieszkańca Polska |
1083 |
1127 |
1093 |
828 |
560 |
466 |
488 |
471 |
451 |
541 |
mydło w kg na 1 mieszkańca Polska |
1,2 |
1,3 |
1,2 |
1,1 |
1,2 |
1,4 |
1,5 |
1,5 |
1,6 |
— |
Krytyczna sytuacja wsi dawała się we znaki najbardziej kresom wschodnim, gdyż tam właśnie stopień urbanizacji był najniższy. Sięgał tam zaledwie 17-18%, gdy w województwach. centralnych i zachodnich 35%. Jeszcze gorzej przedstawiało Się uprzemysłowienie w województwach wschodnich (wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie), których ludność wynosiła ponad 17%, a zamieszkiwała 32% obszaru państwa. Istniejące tu zakłady przemysłowe (z reguły małe lub średnie) zatrudniały zaledwie ok. 4% ogółu robotników przemysłowych w Polsce. Produkowana na tych terenach energia elektryczna stanowiła zaledwie 1, 2% energii produkowanej w całym kraju. Również produkcja rolna z 1 ha była tu znacznie niższa niż w Polsce centralnej, a zwłaszcza w zachodniej.
W roku 1931 spożycie węgla na 1 mieszkańca wynosiło w województwach centralnych 409 kg, w województwach wschodnich natomiast 38 kg, żelaza 6, 4 i 1, 3 kg, superfosfatów 3, 8 i 1, 3 kg, cegieł 25 i 3 sztuki, cukru 11, 9 i 4, 6 kg. Różnice te były jeszcze większe w zestawieniu z województwami zachodnimi (por. tab. 11).
Obok problemu „nożyc cen” nie mniej dotkliwie na stosunkach agrarnych w Polsce w dobie kryzysu zaciążył rosnący nacisk przeludnienia. Problem ten zaznaczył się już i w latach przedkryzysowych, ale mógł być przynajmniej w części rozładowany dzięki pewnym możliwościom ujścia zbędnej siły roboczej do przemysłu lub na emigrację. Obecnie obydwa te kanały zamknęły się przy równoczesnej radykalnej i szybko postępującej pauperyzacji mas chłopskich. W rezultacie problem „ludzi zbędnych” na wsi, głównie młodzieży, bez żadnych perspektyw na pracę i zdobycie minimum środków utrzymania, stawał się niemal z roku na rok jednym z najważniejszych i najbardziej skomplikowanych problemów społeczno-politycznych i ekonomicznych kraju. Rangę tego problemu określiła już sama liczba owych „ludzi zbędnych”.
W roku 1936/37 szacowano ją na ok. 4, 5 mln osób, tj. 23% ogółu ludności chłopskiej w wieku 14-59 lat. O tragicznym położeniu chłopstwa w owym czasie mówią nie tylko dane statystyczne, lecz także głośne Pamiętniki chłopów, należące do najwymowniejszych, niekiedy prawdziwie wstrząsających dokumentów życia społecznego Polski międzywojennej.
Ciężka sytuacja gospodarcza Polski w okresie wielkiego kryzysu sprzyjała mnożeniu się konfliktów społecznych i politycznych, co z kolei wykorzystywały rządy sanacyjne do dalszego zaostrzenia kursu swej polityki wobec przeciwników.
Wydawało się to Piłsudskiemu tym bardziej pilne i konieczne, że przeciwnicy ci — jak już wspominaliśmy — właśnie w tym czasie podjęli próbę zespolenia swych sił w postaci Centrolewu. W czerwcu 193 o r. odbył się w Krakowie pod hasłem obrony prawa i wolności ludu wielki kongres Centrolewu, zakończony masowym wiecem i uchwaleniem rezolucji, zapowiadającej m. in. „walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego”. Była to jedna z największych manifestacji politycznych w Polsce międzywojennej.
Piłsudski postanowił dłużej nie zwlekać. Tekę premiera, którą złożył Walery Sławek, przyjął 25 sierpnia 193 o r. we własne ręce. W kilka dni później prezydent rozwiązał sejm i senat, zapowiadając zarazem wybory na listopad. Krakowska demonstracja sił opozycji oraz narastające w kraju nastroje wrogości wobec reżimu sanacyjnego, zwłaszcza na kresach wschodnich, nie rokowały dobrych wyników wyborów. Aby zastraszyć opozycję, nakazał Piłsudski aresztować niektórych jej przywódców i osadzić w twierdzy wojskowej w Brześciu nad Bugiem. Stało się to w nocy 9 na 10 września 1930 r.
Aresztowano 18 posłów, głównie z PPS (6), ze stronnictw ukraińskich (5) i ludowych (5); w dwa tygodnie później osadzono w Brześciu jeszcze Wojciecha Korfantego z chadecji. Wśród aresztowanych znaleźli się wybitni przedstawiciele opozycji, w tym byli ministrowie, a nawet b. trzykrotny premier — Wincenty Witos. Ponadto aresztowano m. in. H. Lieberrnana, N. Barlickiego, J. Putka, W. Kiernika, K. Popiela, W. Celewicza. Aresztowani w nocy, bez nakazu sądowego, oddani w ręce władz wojskowych, posłowie ci stali się od momentu aresztowania ofiarą gwałtów, bicia i upokorzeń. Nie szczędzono im ich również podczas kilkumiesięcznego pobytu w twierdzy brzeskiej, gdzie dopilnowywał tego jej komendant, były legionista, płk W. Kostek-Biernacki.
Po wyborach, w końcu 1930 r., zwolniono więźniów brzeskich za kaucją i dopiero w rok później wytoczono jedenastu z nich słynny proces brzeski, w którego wyniku jeden z oskarżonych został uniewinniony, a pozostali skazani na kary od półtora roku (Witos) do trzech lat więzienia. Po dalszych rozprawach apelacyjnych i kasacyjnych wyrok został ostatecznie zatwierdzony. Jednakże część skazanych (w tym Witos i Lieberman) nie odbyła wyroku, chroniąc się ucieczką za granicę.
Tymczasem przygotowania sanacji do wyborów nie ustawały. Niezależnie od więźniów Brześcia, aresztowano w okresie wyborów około 5 tys. innych działaczy politycznych różnych kierunków, w tym 84 byłych posłów i senatorów (tj. około 15% składu obu rozwiązanych izb). Obok aresztowań brzeskich drugim głównym kierunkiem przedwyborczego terroru stała się Małopolska Wschodnia, gdzie od połowy września przeprowadzano nie mniej głośną akcję pacyfikacyjną przeciwko tamtejszej ludności ukraińskiej.
Położenie jej w Polsce międzywojennej było niezwykle ciężkie tak po względem ekonomicznym, jak i narodowo-politycznym (por. wyżej, rozdz. III). Ukraiński ruch oporu przeciwko rządom polskim czerpał swe siły i bodźce nie tylko z dążeń narodowowyzwoleńczych, lecz zawierał w sobie także nie mniej silne elementy walki klasowej. Linia podziału narodowego pokrywała się bowiem niemal adekwatnie z linią podziału klasowego, a nawet w dużym stopniu wyznaniowego.
W połowie września 193 o r. oddziały wojska i policji zaczęły przeprowadzać akcję pacyfikacyjną. Odbyło się kilkaset ekspedycji, w których toku likwidowano ukraińskie instytucje społeczne, kulturalne i spółdzielcze, urządzano publiczne chłosty, niszczono dobytek ludności itd. Stosowano nieraz zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Poszukiwano jednak szczególnie uporczywie działaczy legalnej UNDO oraz nielegalnej OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów; taką nazwę przyjęła od 1929 r. dowodzona przez płk. Konowalca dotychczasowa Ukraińska Organizacja Wojskowa, UOW).
Barbarzyństwa pacyfikacji, trwającej 10 tygodni, pogłębiły jeszcze bardziej przepaść między Polakami i Ukraińcami. Przyniosły też poważne szkody imieniu Polski za granicą, gdzie mimo wysiłków rządu, aby akcję tę utrzymać w tajemnicy, rychło o niej się dowiedziano.
Odbyte w takich okolicznościach 16 i 23 listopada 1930 r. osławione „wybory brzeskie” nie mogły oczywiście być odbiciem rzeczywistych nastrojów społeczeństwa. Ponadto nadużycia i oszustwa, popełnione w toku samych wyborów i obliczania głosów, były jeszcze większe niż w roku 1928. W wyborach wzięło udział 11 816 tys. wyborców, czyli niecałe 75% uprawnionych do głosowania (z czego około 4% głosów unieważnionych). BBWR uzyskał w wyborach sejmowych według oficjalnych danych 5 293 tys. głosów ważnych — 46, 8%, Stronnictwo Narodowe (endecja) — 12, 7%, Centrolew — 17, 7%, mniejszości narodowe — 14, 3%, komuniści — 2, 1%, chadecja — 3, 8% (reszta przypadła na listy drobniejsze). Rozdział mandatów przyniósł BBWR dalsze zyski. Miał on w sejmie 249 miejsc, tj. przeszło 55%. Była to już tym razem większość bezwzględna, ale nie wystarczająca jeszcze do przeprowadzenia uchwał wymagających większości kwalifikowanej, jak np. do uchwalenia nowej konstytucji, co obóz rządzący traktował jako jedno z najpilniejszych swych zadań.
Napięcia polityczne nie ominęły i województwa śląskiego, którego autonomiczny status stwarzał dodatkową płaszczyznę i sposobność do ostrych często starć i rozgrywek międzypartyjnych i personalnych. Nowy po przewrocie majowym wojewoda śląski, Michał Grażyński, dążył zdecydowanie do ograniczenia autonomii śląskiej, Wychodził z założenia, że utrudnia ona i opóźnia pełną integrację Górnego Śląska z Polską, a także ułatwia dywersyjne działania potężnej pod względem gospodarczym i organizacyjnym mniejszości niemieckiej, inspirowanej i dyrygowanej przez Volksbund. Grażyńskiemu chodziło nie tylko o ukrócenie opozycji niemieckiej, lecz także w nie mniejszej mierze o zdławienie antysanacyjnej opozycji polskiej, tym bardziej że jej niekwestionowanym przywódcą był jeden z najbardziej zdeklarowanych przeciwników piłsudczyzny, cieszący się ciągle wielkimi wpływami na Górnym Śląsku, Wojciech Korfanty. Rozbicie i skłócenie w obozie polskim podsycał i zręcznie wykorzystywał Volksbund. Dysponując wielkimi środkami materialnymi i poparciem niemieckiego przemysłu docierał swymi wpływami nieraz i do mniej uświadomionych warstw ludności polskiej. W rezultacie mniejszość niemiecka w województwie śląskim zręcznie dyskontowała skłócenie po stronie polskiej i stawała się w tych układach przysłowiowym tertius gaudens. Potwierdziły to wybory do Sejmu Śląskiego II kadencji (maj 1930), w których rozproszone partie i grupy polskie uzyskały wprawdzie łącznie wyraźną przewagę nad zblokowaną listą niemiecką (bez niemieckich socjalistów), mianowicie prawie 2/3 ogółu ważnych głosów, ale jednak lista ta zgromadziła ich więcej niż poszczególne listy polskie (30%). jednakże II kadencja Sejmu Śląskiego nie trwała długo. Już po kilku miesiącach został on rozwiązany i w końcu listopada 1930 r. odbyły się nowe wybory, których wynik odbiegał mocno od wyborów majowych. Tym razem blok niemiecki uzyskał 13, 4% głosów, natomiast Katolicki Blok Ludowy (Korfanty) — 37, 3%, Narodowo-Chrześcijańskie Zjednoczenie Pracy (Grażyński) podwoiło liczbę swych głosów w stosunku do wyborów majowych (17, 1% i 35, 7%), ale nadal musiało uznać przewagę wpływów opozycji.
Po wyborach Piłsudski oddał urząd premiera ponownie w ręce Walerego Sławka (grudzień 1930), a ten z kolei innemu pułkownikowi, Aleksandrowi Prystorowi (maj 1931). Piłsudski nadal pozostawał ministrem spraw wojskowych. Zmiany na stanowiskach ministrów nie miały na ogół istotniejszego znaczenia. Zespół ludzi, z których rekrutowały się kolejne ekipy rządzące, był wąski i oczywiście bez reszty posłuszny Marszałkowi. Sposób traktowania przez niego wyznaczonych przez siebie premierów, ministrów i innych współpracowników świadczył o całkowitej dowolności jego postępowania, nieliczeniu się z ich kwalifikacjami i zdaniem, którego zresztą bez wyraźnego rozkazu „Komendanta“ najczęściej w ogóle nie śmieli ujawniać. Narady Piłsudskiego ze swymi współpracownikami miały raczej charakter odpraw wojskowych niż konsultacji lub dyskusji w łonie odpowiedzialnego rządu. Wręcz groteskowa niekiedy służbistość ministrów i innych sanacyjnych dostojników państwa wobec Piłsudskiego, połączona z bezkrytycznym lękliwym dlań uwielbieniem, znalazła swe odbicie m. in. w głośnych Strzępach meldunków, będących wspomnieniami jednego z najbardziej oddanych Piłsudskiemu wielbicieli i ostatniego premiera międzywojennej Polski — gen. F. Sławoja Składkowskiego.
Wśród kolejnych zmian w ekipie rządowej na największą uwagę zasługiwało wprowadzenie do rządu (1931) jako ministra oświaty Janusza Jędrzejewicza, inicjatora reform w systemie szkolnictwa, a przede wszystkim Józefa Becka (1932) na stanowisko ministra spraw zagranicznych po Auguście Zaleskim. W maju 1933 r. upłynęła siedmioletnia kadencja prezydenta Ignacego Mościckiego. Przy demonstracyjnym bojkocie ze strony prawie całej opozycji Mościcki wybrany został przez Zgromadzenie Narodowe (połączone izby sejmu i senatu) ponownie prezydentem. Kolejna zmiana rządu polegała na przekazaniu teki premiera Januszowi Jędrzejewiczowi.
We wszystkich tych zmianach sejm praktycznie się nie liczył, spadając do roli elementu dekoracyjnego w systemie coraz bardziej reakcyjnym.
Widoczne to było nie tylko w treści uchwalonych przez nowy sejm aktów, ale i w narzuconych mu przez rząd metodach pracy ustawodawczej. W gruncie rzeczy uzurpował sobie ją sam rząd za pośrednictwem szerokich pełnomocnictw, przyznawanych przez sejm prezydentowi (który z kolei podpisywał, co mu rząd przedstawił). Sejm uchwalał z reguły ustawy w brzmieniu rządowym, nie wykazując sam — wbrew swym podstawowym prerogatywom i zadaniom — żadnej inicjatywy ustawodawczej. Sejm dopuszczał też często do tzw. luzów ustawodawczych, tzn. uchwalał ustawy o charakterze ramowym („blankietowe“), umożliwiając rządowi wypełnienie ich nawet w najistotniejszych punktach mniej lub więcej dowolną treścią poprzez rozporządzenia wykonawcze.
Z punktu widzenia treści ustawodawstwo sejmu, wyłonionego z wyborów brzeskich, szło — jak stwierdzał wybitny współczesny historyk, Adam Próchnik — w dwóch głównych kierunkach:
„1) ograniczenia swobód demokratycznych i wolności obywatelskich oraz utrwalenia metod panującego systemu rządzenia;
2) ograniczenia praw społecznych zdobytych przez warstwy pracujące w po przednich okresach“.
Charakterystycznymi przykładami pierwszej z tych grup były zwłaszcza ustawy o zgromadzeniach i zebraniach (1932), o stowarzyszeniach (1932), o samorządzie (1933), a także seria ustaw i rozporządzeń dotyczących szkolnictwa wszystkich szczebli. Tu należała też uchwała Rad y Ministrów z 1931 r. o postępowaniu przed sądami doraźnymi, które od tej chwili stały się zjawiskiem powszechnym, oraz nowy regulamin więzienny, radykalnie pogarszający status więźniów politycznych (1931).
Charakteryzując to ustawodawstwo, wspomniany już Próchnik stwierdzał, że tworzyło ono „konsekwentny system represyjny, mający na celu otoczenie społeczeństwa i poszczególnych jego grup atmosferą grożących kar lub prześladowań, skrępowanie uczuciem strachu i ograniczenie wolności życia politycznego i zbiorowego. Całemu społeczeństwu utrudniało organizowanie się, zrzeszanie w stowarzyszeniach, odbywanie zgromadzeń; grożono mu surowymi karami nowego kodeksu karnego i sądów doraźnych, przepisami regulaminu więziennego“.
Również ustawodawstwo społeczne podlegało dotkliwym dla robotników modyfikacjom i zmianom. Wymienić tu można m. in. nową ustawę o ubezpieczeniach, scalającą dotychczasowe różne przepisy w tej dziedzinie (tzw. ustawa scaleniowa z 1933 r.), ustawę o czasie pracy (1933), o urlopach (1933), nowelizację ustawy o zabezpieczeniu na wypadek bezrobocia (1932) itp. Niektóre składniki tego nowego ustawodawstwa miały charakter pozytywny (np. ujednolicenie przepisów o ubezpieczeniu czy rozciągnięciu ubezpieczeń na nowe kategorie robotników, wprowadzenie ubezpieczenia emerytalnego dla części robotników), ale jednocześnie towarzyszyły im i najczęściej przeważały w nich postanowienia ograniczające i pogarszające dotychczasowe uprawnienia robotników. Tym też tłumaczy się, że nowe rozporządzenia i ustawy wywoływały opór, a nawet strajki protestacyjne robotników, jak w szczególności ustawa scaleniowa.
Przełom lat dwudziestych i trzydziestych ze wszystkimi wyżej scharakteryzowanymi zjawiskami stanowił ważny próg w ewolucji dyktatury sanacyjnej. Rozpoczynał się nowy etap jej polityki wewnętrznej (a nieco później i zagranicznej). Rządy sanacyjne obecnie już niemal jawnie porzucały pozory względnego liberalizmu i liczenia się z opinią publiczną, coraz częściej gwałciły swobody obywatelskie i zasady demokracji. Ciągnący się przez parę lat w kolejnych instancjach odwoławczych proces więźniów brzeskich, a następnie ich przymusowa emigracja za granicę nie pozwalały zapomnieć o nie dawnych wstrząsach związanych z aresztowaniami i wyborami „brzeskimi”, pacyfikacji w Małopolsce Wschodniej, zaostrzającej się cenzurze prasowej, nie mówiąc już o szybko pogarszającej się sytuacji gospodarczej, bezrobociu itp. Na tym tle narastały fermenty polityczne i społeczne, mnożyły się konflikty, które nie omijały również środowisk, dotąd niezaangażowanych bezpośrednio w walkę polityczną, a nawet kół, związanych z systemem pomajowym. Szczególnie silne protesty budziła sprawa brzeska i brutalne traktowanie więźniów brzeskich. Wprawdzie rząd czynił wiele, by informacje na ten temat nie przenikały do opinii publicznej, nie potrafił jednak przeszkodzić temu całkowicie. Jednym z pierwszych i mocno ważących głosów protestu w tej sprawie był list otwarty 45 profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego z grudnia 1930 r., a w ślad za tym również z innych wyższych uczelni. Gorące protesty ogłosili A. Strug i M. Dąbrowska, a także inni wybitni pisarze, jak T. Boy-Żeleński, A. Słonimski, J. Tuwim. Odmawiali współpracy z rządem lub wycofywali się z BBWR ludzie dotychczas go popierający, jak Z. Lechnicki, A. Krzyżanowski, W. Staniewicz, Z. Lubomirski. Należy dodać, że proces brzeski — najgłośniejszy z ówczesnych procesów politycznych — nie był bynajmniej jedyny. Ujawniały one nie tylko brutalne łamanie praworządności przez reżim sanacyjny, ale także rozmiary spustoszeń moralno-politycznych, będących wynikiem stosowania metod presji ekonomicznej, a niejednokrotnie i gwałtu.
Protesty przeciwko Brześciowi nie przybrały wprawdzie rozmiarów masowych, rozbrzmiewały głównie w kołach intelektualistów, działaczy politycznych, stały się jednak istotnym elementem ogólnej atmosfery politycznej w kraju, sprzyjającej w miarę pogłębiania się kryzysu gospodarczego także radykalizacji społecznej. Natomiast nie posunęła się naprzód konsolidacja opozycji antysanacyjnej w jej centrolewowej wersji. Zarysowały się nawet w niej nowe rozdźwięki, które w praktyce przekreślały tę niełatwo stworzoną koalicję. Ich przyczyny oraz źródła niepowodzeń Centrolewu charakteryzuje A. Czubiński, autor silnie udokumentowanej pracy na ten temat, w słowach następujących: „Walka Centrolewu przeciw faszyzacji kraju toczyła się w szczególnie trudnej i skomplikowanej sytuacji politycznej. Do 1929 r. rzeczywiste faszystowskie tendencje sanacji nie były jeszcze w pełni ujawnione. Masy łudziły się nadal nadzieją, że piłsudczycy dokonają uzdrowienia sytuacji w kraju i wyprowadzą Polskę z chaosu politycznego i zacofania gospodarczego. Wraz z pierwszymi przejawami kryzysu złudzenia poczęły przerastać w ponowne rozczarowanie, które pociągnęło za sobą daleko posunięte zobojętnienie społeczeństwa do polityki i życia publicznego w ogóle. Obojętność ta i bierność, typowa dla początkowego okresu kryzysu ekonomicznego, w poważnym stopniu wynikała również z obawy mas pracujących o utratę pracy. Niezależnie od tych obiektywnych trudności w samym Centrolewie istniało wiele sprzeczności, które uniemożliwiały mu konsekwentne prowadzenie walki z rządem. Sprzeczności występowały nie tylko pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami Centrolewu, ale również bezpośrednio w łonie pojedynczych partii politycznych, które składały się z bardzo różnorodnych elementów społecznych”.
Zjawiska te dawały o sobie znać już w okresie największej dynamiki działań Centrolewu, tj. w 1930 r. Nawet na jego lewym skrzydle lękano się przeniesienia walki z sanacją „na ulicę”; pokutowała – jak pisał w „Robotniku” czołowy publicysta PPS, J. M. Borski – legalistyczna teza, iż „brudną falę faszyzmu” można powstrzymać za pomocą kartki wyborczej, „potężnej broni do walki z systemem”. Ale zasada walki tylko na drodze parlamentarnej nie wystarczyła jako podstawa do zespolenia wszystkich stronnictw Centrolewu w akcji przedwyborczej 1930 r.: na wspólnej liście wyborczej tej koalicji zabrakło kandydatów Chrześcijańskiej Demokracji, która wystąpiła z własną, odrębną listą. Wkrótce po wyborach, w 1931 r., odeszła ze wspólnego frontu także Narodowa Partia Robotnicza.
Nie było jedności w sprawie stosunku do Centrolewu również w PPS. Po niepowodzeniach w listopadowych wyborach tym ostrzej krytykowano w łonie tej partii fetyszyzowanie kartki wyborczej w walce z sanacją, atakowano reformizm i ugodowość partii w stosunku do burżuazyjnych partnerów w Centrolewie. Liczne głosy w tym duchu zabrzmiały donośnie zwłaszcza w trakcie dyskusji przed XXII Zjazdem PPS (maj 1931) i na samym Zjeździe. Wielu mówców z lewego skrzydła partii, a nawet jej centrum, wręcz kwestionowało samą koncepcję Centrolewu. W sposób mniej lub więcej jednoznaczny wskazywali oni na konieczność zastosowania rewolucyjnych metod w walce o socjalizm, stworzenia rządu robotniczo-włościańskiego, przyjęcie hasła dyktatury proletariatu itp. Czołowym rzecznikiem grupy lewicowej w PPS („komunizującej” — jak to określał komunikat informacyjny Komisariatu Rządu na m. st. Warszawę) był B. Drobner z Krakowa, mający za sobą poparcie ok. 1/4 delegatów. Dodajmy, że niedługo po Zjeździe na podobne pozycje przeszli m. in. S. Dubois i N. Barlicki, cieszący się w partii dużym autorytetem politycznym i należący do pierwszego garnituru jej działaczy.
Ważne i głęboko sięgające przemiany ideologiczne, organizacyjne i kadrowe zarysowały się po Brześciu w ruchu ludowym, reprezentowanym w Centrolewie przez trzy największe stronnictwa ludowe: PSL „Piast”, PSL „Wyzwolenie” i Stronnictwo Chłopskie. W rozwoju ruchu ludowego był to okres bardzo trudny zarówno z przyczyn wewnętrznych, jak i zewnętrznych. I tak ciągle dawały mu się we znaki dzielące go ostre antagonizmy polityczne i personalne nie tylko międzypartyjne, lecz niejednokrotnie również w łonie każdej z wymienionych partii z osobna. W masach chłopskich sprawy te nie znajdowały co prawda szerszego echa, ale — zdaniem wielu historyków — świadczyło to o pewnym zobojętnieniu wsi i spadku jej aktywności politycznej. Nie bez wpływu na to pozostawały szykany i naciski administracyjne na działaczy ludowych, a także pierwsze objawy kryzysu gospodarczego obejmującego wieś. Po wyjeździe Witosa (oraz Kiernika) na emigrację pozostali w kraju przywódcy ludowi nie dorównywali mu autorytetem politycznym, a niejednokrotnie oddziaływała na nich atmosfera zastraszenia bezwzględnością represji reżimu sanacyjnego. Stopniowo wykruszała się dawna kadra działaczy ludowych, w ich miejsce wchodzili młodzi, na ogół bardziej zdecydowani i radykalni, ale nie posiadający jeszcze niezbędnego autorytetu, by przezwyciężyć trudności towarzyszące zazwyczaj „zmianie warty” pokoleń. Kuźnią tej nowej kadry stał się Związek Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” (1928) oraz wychodzący pod tą samą nazwą organ prasowy Związku — „Wici”. Tendencje radykalizujące ujawniały się w nim coraz wyraźniej, zwłaszcza od roku 1931.
Scharakteryzowane wyżej trudności, a przede wszystkim dotkliwa klęska w wyborach 1930 r., które przyniosły trzem partiom chłopskim z Centrolewu zaledwie 11% mandatów w sejmie (przypomnijmy: w wyborach 1928 r. blisko 20%, a pod koniec kadencji poprzedniego sejmu nawet 25%), unaoczniły kierownictwom tych partii, iż dalszy marsz w rozsypce grozi zepchnięciem na margines życia politycznego kraju. Uświadomili to sobie nawet przeciwnicy zjednoczenia ruchu ludowego, jak np. prezes Parlamentarnego Klubu Posłów i Senatorów Chłopskich, Michał Róg z „Wyzwolenia”, który — jak informował raport Komisariatu Rządu na m. st. Warszawę — „do ostatniej chwili negował myśl zblokowania trzech stronnictw chłopskich, [ale] dziś wyraża się, że dla rozwoju ruchu nie ma innego wyjścia niż unifikacja”. Należy dodać, że idea zjednoczenia ruchu ludowego cieszyła się w masach członkowskich poszczególnych stronnictw wielką popularnością i niełatwo było publicznie jej się przeciwstawiać.
Kongres zjednoczeniowy trzech stronnictw ludowych odbył się 15 marca 1931 r. w Warszawie. Uchwalił on m. in. nazwę nowego stronnictwa — Stronnictwo Ludowe, jego program oraz dokonał wyboru władz. Program skupiał główną uwagę na sprawach politycznych, najbardziej wówczas palących. Przeciwstawiał się zdecydowanie metodom gwałtu i dyktatury oraz równie zdecydowanie opowiadał się za utrzymaniem systemu demokratyczno-parlamentarnego; nie wykluczał jednak zmian w konstytucji marcowej, zmierzających do wzmocnienia pozycji władzy wykonawczej. Sprawy społeczno-gospodarcze zajmowały w programie znacznie mniej miejsca i raczej nie odbiegały od wcześniejszych ujęć tych zagadnień w ruchu ludowym. Dotyczyło to m. in. kapitalnej dlań sprawy reformy rolnej (potrzeba jej przyśpieszenia, upełnorolnienie gospodarstw karłowatych, upaństwowienie „większych obszarów leśnych” itp.). Nadal uznawano zasadę własności prywatnej jako jedną z koniecznych podstaw ustroju społecznego i gospodarczego państwa. Pod wpływem lewego skrzydła jednoczącego się ruchu ludowego zasada ta uległa wszakże w porównaniu z ostatnim programem PSL „Piast” z 1926 r. — znamiennej modyfikacji, mianowicie przez dodanie postulatu „bezzwłocznego objęcia na ten cel [tj. reformy rolnej — H. Z.] przez państwo wszystkich latyfundiów, a to nawet bezpłatnie, jeżeli interes państwa wymagać tego będzie”.
Przyjęcie przez kongres zjednoczeniowy wspólnego programu nie oznaczało jednak, że dzido zjednoczenia jest ukończone i nic mu już nie zagraża. Rozdźwięki i rozbieżności w tej kwestii występowały przed kongresem i nie zanikły także po jego zamknięciu. Duże opory wobec współpracy w zjednoczonym stronnictwie z nazbyt radykalną orientacją przedstawicieli b. „Wyzwolenia” i Stronnictwa Chłopskiego okazywała zwłaszcza grupa działaczy „piastowskich” z Wielkopolski i Pomorza. Tę niechęć odwzajemniali im z kolei atakowani przez nich „radykałowie”. Nastroje wzajemnej nieufności i podejrzliwości uzewnętrzniły się w statutowej strukturze władz nowo powstałego stronnictwa. Baczono pilnie, by jego trzy kierownicze instancje: Kongres, Rada Naczelna i Naczelny Komiret Wykonawczy, były sprawiedliwie obsadzone przez działaczy trzech jednoczących się stronnictw, niejako wzajemnie się kontrolujących (ironicznie zwano to systemem trójpolówki]. Powołano do życia nowy centralny organ prasowy stronnictwa „Zielony Sztandar”, ale żadne z trzech stronnictw nie zrezygnowało z wydawania dotychczasowych własnych organów prasowych, co odbiło się ujemnie na nowym piśmie, zwłaszcza pod względem finansowym.
Mimo wszystko kongres zjednoczeniowy był dużym i ważnym krokiem naprzód na drodze umocnienia i samookreślenia się ruchu ludowego w Polsce. Z uwagi na rolę mas chłopskich w życiu politycznym kraju miało to istotne znaczenie nie tylko dla bezpośrednio zainteresowanych partii politycznych, ale otwierało też nowy rozdział w życiu politycznym całego narodu. Rozdział tym donioślejszy, że — jak na to wskazywał w pewnej mierze już sam przebieg kongresu i jego uchwały — zrodzona na nim nowa siła polityczna zmierzała w lewo i w ten sposób rozszerzała demokratyczny front walki z sanacyjną dyktaturą.
Rozwiązanie w 1927 r. Niezależnej Partii Chłopskiej nie położyło kresu działalności rewolucyjnej wśród chłopów. Dużą rolę pod tym względem odgrywała inspiracja komunistów, szczególnie owocna wśród biedoty wiejskiej. Ku hasłom rewolucyjnych przeobrażeń na wsi skłaniali się niektórzy chłopscy działacze samorządowi, spółdzielczy, a także działacze regionalni z PSL „Wyzwolenie” czy zwłaszcza Stronnictwa Chłopskiego. Należał do nich m. in. sekretarz Zarządu Wojewódzkiego Stronnictwa Chłopskiego w Lublinie, Stanisław Wójtowicz, organizator i prezes powstałej z jego inicjatywy spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Wykluczony ze stronnictwa za działalność noszącą „znamiona akcji komunistycznej”, spowodował on rozłam w lubelskiej organizacji Stronnictwa Chłopskiego i w porozumieniu z działaczami b. NPCh, KPP i innymi radykałami chłopskimi stworzył w 1928 r. nową partię chłopską pod nazwą Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej Samopomoc, której organem prasowym stał się tygodnik „Samopomoc Chłopska”. Akces do nowej partii zgłosiły także mniejsze lub większe grupy radykalnych członków Stronnictwa Chłopskiego z innych województw, głównie kieleckiego i warszawskiego. W lipcu 1928 r. odbył się pierwszy zjazd ZLCh Samopomoc, który uchwalił program i statut nowej partii chłopskiej oraz wybrał jej Zarząd Główny, w którym znaleźli się m. in. S. Wójtowicz, A. Bomba, Z. Szymański, J. Jamróz, S. Ziaja. Prawie połowę składu Zarządu Głównego stanowili członkowie KPP.
Uchwalony na lipcowym zjeździe program nie odbiegał wiele od programu NPCh i w swych zasadniczych tezach i postulatach odpowiadał stanowisku KPP. Zapowiadał walkę o utworzenie rządu robotniczo-chłopskiego, wywłaszczenie wielkiej własności bez odszkodowania i przekazanie jej chłopom (a fabryk robotnikom), rozdział Kościoła od państwa, bezpłatne i świeckie szkolnictwo, likwidację ucisku narodowego i zapewnienie mniejszościom prawa samostanowienia aż do oderwania, zbliżenie i pokojowe stosunki ze Związkiem Radzieckim. Ale obok tych i podobnych haseł, zmierzających do zmiany podstaw ustrojowych Polski na rzecz ustroju socjalistycznego, program i działalność polityczna ZLCh Samopomoc były obciążone także elementami sekciarstwa i dogmatyzmu, poważnie utrudniającymi jej pociągnięcie za sobą szerszych mas chłopskich, a wręcz uniemożliwiającymi współdziałanie z antysanacyjnymi, demokratycznymi, ale niekomunistycznymi siłami politycznymi, przede wszystkim z partiami ludowymi. Było to zjawisko tym bardziej szkodliwe, że już wkrótce miały się one zespolić we wspólnym antysanacyjnym froncie Centrolewu. W ślad za KPP ZLCh Samopomoc hołdowało tezie, że partie te mają charakter „ludowo-faszystowski”, „agenturalny” itd. i nawet po Brześciu i „wyborach brzeskich” nie dokonało istotnej rewizji swego stanowiska. Zresztą i tę partię spotkał wkrótce los jej poprzedniczki, NPCh: już w maju 193 I r. została zdelegalizowana przez władze i rozwiązana.
Pierwsze lata po przewrocie majowym stanowiły w dziejach KPP okres poważnych osiągnięć politycznych, ale zarazem pogarszania się i tak już niezwykle ciężkich warunków jej działalności. Partia, która jako pierwsza dostrzegła rzeczywisty, reakcyjny charakter przewrotu majowego, nie ustawała w wysiłkach zmierzających do ukazania społeczeństwu groźby faszyzmu zawisłej nad Polską po maju 1926 r. Żadna inna siła polityczna w kraju nie przeciwstawiała się tej groźbie w sposób równie zdecydowany i konsekwentny, żadna też nie podlegała równie brutalnym i konsekwentnym prześladowaniom ze strony dyktatury sanacyjnej.
Mimo to bilans polityczny działalności KPP w pierwszych latach rządów pomajowych zamykał się niewątpliwie saldem dodatnim i należał do stosunkowo najpomyślniejszych w całokształcie działalności partii w dwudziestoleciu jej istnienia i walki. W omawianym okresie potrafiła ona rozszerzyć front swego oddziaływania na wieś, czego wyrazem było powstanie i poczynania najpierw NPCh, a potem ZLCh Samopomoc. Nadal wielkie wpływy posiadali komuniści w ruchu politycznym mniejszości narodowych białoruskiej i ukraińskiej, przede wszystkim w „Hromadzie” i Sel-Robie; także po delegalizacji „Hromady” w marcu 1927 r. wpływy te nie ustały, m. in. poprzez bliskie współdziałania z białoruskim klubem poselskim „Zmahannie”, bynajmniej nie ograniczającym swej działalności (1928-1930) tylko do terenu sejmu. Nowego sojusznika w swej walce znalazła KPP w powstałej w 1926 r. (w wyniku rozłamu w PPS) PPS-Lewicy. Przeciwstawiając się reformistycznej linii kierownictwa swej partii, lewicowi rozłamowcy przyjęli program bardzo zbliżony do rewolucyjnego programu komunistów, pozyskując dlań znaczne odłamy robotników, zwłaszcza w Krakowie, Trzebini, Chrzanowie i niektórych innych miastach Małopolski. Niemałe wpływy miała też PPS-Lewica w niektórych związkach zawodowych.
Jak już wspomniano, dużym sukcesem komunistów zakończyły się wybory samorządowe (maj 1927) w Warszawie i Łodzi, gdzie na listy komunistyczne (mimo ich bezprawnego unieważnienia przez władze sanacyjne) padło 19 i 23% głosów. Analogiczną tendencję wykazały wybory sejmowe 1928 r., w których — przypomnijmy — komuniści uzyskali blisko 2, 5% ważnych głosów w porównaniu z 1, 5% w 1922 r. (wzrost w liczbach bezwzględnych przeszło dwukrotny: 132 do 278 tys.) i odpowiednio 7 mandatów wobec 2 w1922 r. Należy jednak do tego doliczyć ok. 350 tys. głosów oddanych na listy ugrupowań tzw. komunizujących (oraz blisko 300 tys. głosów unieważnionych), które w sumie zwiększyły liczbę posłów rewolucyjnych w sejmie do co najmniej 19 mandatów (m. in. A. Warski, J. Sochacki, H. Bitner).
Na bilans polityczny KPP w tym okresie składały się jednak nie tylko i nie tyle walki wyborcze i parlamentarne, ile przede wszystkim działalność propagandowa i organizatorska bezpośrednio w środowiskach robotniczych, na wsi i wśród mniejszości narodowych. Szczególnie dużą wagę przywiązywali komuniści do organizowania bezrobotnych (m. in. poprzez tworzenie Komitetów Bezrobotnych) oraz ruchu strajkowego, czego wyrazem była m. in. ich rola w największym w 1928 r. strajku, mianowicie w strajku włókniarzy łódzkich w październiku tego roku (szerzej o ruchu strajkowym — patrz niżej).
Te i inne przejawy aktywności KPP zasługują na tym silniejsze podkreślenie, iż w gruncie rzeczy była to partia o charakterze kadrowym, stosunkowo nieliczna i na domiar bez przerwy dziesiątkowana aresztowaniami. Według (niepełnych) danych wewnątrzpartyjnych KPP liczyła w latach 1928 i 1929 ok. 3, 5 tys., a łącznie z KPZU i KPZB około 6 tys. członków. Pod kierownictwem partii działał także powstały w 1922 r. Z wiązek Młodzieży Komunistycznej w Polsce (od 1930 r. — Komunistyczny Związek Młodzieży Polski, KZMP), który w tymże czasie zrzeszał w swych szeregach ok. 5 tys. członków. Dodajmy, że powyihe dane na temat liczebności KPP w r. 1929 bliskie są odpowiednim informacjom ze źródeł policyjnych (341 5 członków KPP). Do liczb tych należy jednak dodać komunistów nie zawsze uwzględnianych w przytoczonych statystykach, mianowicie tych, którzy stale w wielkiej liczbie zaludniali sanacyjne więzienia. Dają o tym pojęcie badania na ten temat dla lat nieco późniejszych, przeprowadzone przez H. Malinowskiego i L. Kieszczyńskiego. Stwierdzili oni, że pod zarzutem działalności komunistycznej aresztowano w 1930 r. 3775 osób, 1931 — 5307, a w 1932 r. — 6982. Jest to tylko jedna z wielu ilustracji warunków, w· jakich walczyli o sprawę robotniczą polscy komuniści. Nie byłby to obraz pełnv, gdyby pominąć w nim całokształt atmosfery moralno-politycznej wokół nich roztaczanej („zdrajcy narodu”, „agenci Moskwy”, „żydokomuna” itp.), nieustanne represje polityczne i administracyjne, nie zawsze nawet wynikające z nielegalności KPP (unieważnianie list wyborczych, odbieranie immunitetu poselskiego posłom rewolucyjnym i wydawanie ich sądom, rozpędzanie nawet zalegalizowanych zebrań i wieców), systematyczne szykany komunistów w sprawach bytowych (pierwsi na listach do redukcji i bezrobocia, odsunięci od stanowisk urzędniczych w administracji) itd.
W tych warunkach wybór komunistycznej, rewolucyjnej drogi walki o nową Polskę wymagał nie tylko olbrzymiej odwagi i samozaparcia, lecz również przyjęcia przez partię i jej członków zasad żelaznej dyscypliny organizacyjnej, a także politycznej i ideologicznej. Nie mogła ona jednak oczywiście — jeśli miała być owocna i skuteczna — opierać się na bezkrytycznej, ślepej wierze w nieomylność tez głoszonych na zasadzie monopolu przez jednostki, grupy działaczy czy wręcz frakcje partyjne. Musiała mieć za podstawę głębokie i możliwie powszechne przekonanie członków partii w słuszność obranej linii partyjnej jako wyniku zasadniczej i możliwie wszechstronnej konfrontacji poglądów. Nie była to sprawa łatwa, choćby ze względu na konspiracyjne warunki działania partii oraz wspomniane już szykany i prześladowania. Niezależnie od tego istotne znaczenie miało, iż podobnie jak inne partie komunistyczne także KPP stanowiła „sekcję” Międzynarodówki Komunistycznej. Oznaczało to, że i KPP musiała liczyć się ze strategicznymi i taktycznymi zaleceniami, a nawet poleceniami MK, dyktowanymi z kolei wymogami międzynarodowej strategii i taktyki ruchu komunistycznego, a w szczególności sytuacji w najważniejszej jego „sekcji” — Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) (WKPb). Nie zawsze zalecenia te w dostatecznej mierze brały pod uwagę specyficzne właściwości i warunki rozwoju ruchu komunistycznego w poszczególnych krajach, a i metody kierowania międzynarodowym ruchem komunistycznym przez Komitet Wykonawczy MK nie zawsze odpowiadały zasadom demokracji wewnątrz — i międzypartyjnej.
Tymczasem nowe warunki i stosunki w Polsce po przewrocie majowym domagały się w widu dziedzinach nowych przemyśleń teoretycznych jako niezbędnej przesłanki do ustalenia nowej strategii i taktyki walki, i nowych zadań, jakie stanęły przed partią. Tak więc obok wspomnianych wyżej obiektywnych, niejako zewnętrznych okoliczności, ograniczających możliwości owej konfrontacji poglądów w jej łonie, występowały także nie mniej poważne komplikacje subiektywne, wynikające ze sporów i rozbieżności wewnętrznych w kierownictwie partii, niejednokrotnie wokół spraw prawdziwie węzłowych, jak charakteru samego przewrotu majowego, teorii dwóch etapów rewolucji, roli drobnomieszczaństwa jako samodzielnej siły politycznej, stosunku do nierewolucyjnych partii demokratycznych w związku z powstaniem i działalnością Centrolewu i innych podobnych zagadnień.
Niektóre z nich były przedmiotem kontrowersji jeszcze przed przewrotem majowym, a po przewrocie pomnożyły się i zaogniły, znajdując swój wyraz w nie mal jawnym już konflikcie między tzw. większością i mniejszością w kierownictwie partii (por. wyżej, s. 185). Podejmowane przez Komitet Wykonawczy MK próby rozsądzenia czy przynajmniej załagodzenia tych konfliktów nie dawały trwałych rezultatów, same zresztą nie były wolne od ocen mylnych i dogmatycznych, często w sposób arbitralny formułowanych. Tylko krótkotrwałym kompromisem między „większością” a „mniejszością” zakończył się IV Zjazd KPP (1927), który na stanowiska kierownicze w partii powołał mniej więcej po równi przedstawicieli „większości” i „mniejszości”. Jednakże nie położyło to kresu walkom. frakcyjnym, wprost przeciwnie, przybierały one coraz bardziej na ostrości. Już wkrótce, na VI Plenum KC KPP (1929), zdecydowaną przewagę uzyskali przedstawiciele „mniejszości”. Utrwalił ją i umocnił V Zjazd KPP (1930), który jako sekretarza generalnego partii wybrał J. Leszczyńskiego-Leńskiego (z „mniejszości”), odsuwając równocześnie od wszelkich funkcji kierowniczych w partii głównych współtwórców orientacji II Zjazdu (1923) A. Warskiego, M. Koszutską (Kostrzewę), H. Waleckiego, A. Danieluka-Stefańskiego i innych (z „większości”).
Działo się to w okresie, gdy w postaci Centrolewu rodził się i rozwijał pierwszy na taką skalę, niewątpliwie autentyczny front opozycji antysanacyjnej. Wprawdzie nadal przesycały ją silne tendencje antykomunistyczne, ale Julian równocześnie, jak o tym już była mowa, dokonywał się w niej proces radykalizacji społeczno-politycznej, niewątpliwie sprzyjający politycznemu „otwarciu na lewo” i w konsekwencji wytworzeniu szerokiego frontu antyfaszystowskiego. Opanowane przez „mniejszość” i ciągle rozdzierane walkami frakcyjnymi kierownictwo KPP nie doceniło tej szansy. Wskazując na wspomniane tendencje antykomunistyczne w PPS i partiach ludowych, odżegnywało się ono od współdziałania z Centrolewem, co więcej, przypisywało mu intencje dywersyjne w ruchu antyfaszystowskim, oskarżało PPS o faktyczne wspomaganie sanacyjnych dążeń do faszyzacji życia politycznego (teoria „socjalfaszyzmu”). Podobnie odnoszono się do ruchu ludowego (teoria „ludofaszyzmu”). Nawet aresztowania brzeskie nie wniosły do tej orientacji istotnych zmian. Nadal obowiązywał w KPP pogląd, że walka Centrolewu z sanacją to „kłótnia w rodzinie”, tak samo komentowała Brześć komunistyczna „Prawda” w artykule pt. O obitych lokajach polskiego faszyzmu.
Obok teorii na temat „socjalfaszyzmu” niemałą przeszkodę na drodze do jakiegoś, choćby częściowego porozumienia się z nierewolucyjnymi partiami demokratycznymi, a także uzyskania szerszego rezonansu dla haseł komunistycznych w opinii publicznej stawały nieprzezwyciężone jeszcze (w dużej mierze na skutek załamania się linii II Zjazdu) błędne poglądy i tezy KPP w sprawach narodowych, granic państwa itp. W szczególności niektóre oderwane od rzeczywistości, nacechowane sekciarstwem enuncjacje władz i prasy KPP na temat możliwości zastosowania hasła samostanowienia na Pomorzu i Górnym Śląsku i przeprowadzenia w tym celu plebiscytów co do przynależności państwowej tych obszarów przynosiły partii poważne szkody polityczne.
Trudności wewnętrzne i zewnętrzne, jakie w tych latach musiała pokonać KPP, nie zdołały podważyć fundamentu jej jedności, wspierającej się na wspólnym dążeniu wszystkich komunistów do zwycięstwa rewolucji w Polsce i na wierności zasadom internacjonalizmu proletariackiego. Nawet konflikt między „większością” a „mniejszością” nie zachwiał tymi właśnie podstawami ich ideologii i politycznego myślenia, choć — niewątpliwie — w pewnej mierze paraliżował dynamikę i skuteczność ich poczynań. W Historii polskiego ruchu robotniczego 1864-1964 znajdujemy następującą charakterystykę tego etapu działalności KPP, pióra jednego z czołowych znawców tych zagadnień, J. Kowalskiego: „Działacze obu grup stali na gruncie podstawowych zasad ruchu komunistycznego, tj. na gruncie rewolucyjnej walki o dyktaturę proletariatu, o socjalizm, zdecydowanej walki z reakcją i faszyzmem, na gruncie solidarności z międzynarodowym ruchem komunistycznym i Związkiem Radzieckim. Jednakże istniały między nimi poważne różnice poglądów na szereg istotnych zagadnień życia społecznego i politycznego kraju po przewrocie majowym [...]. Podczas gdy działacze »większości«, którzy w swoim czasie stworzyli płodną koncepcję rewolucji polskiej, zawartą w uchwałach II Zjazdu KPRP, w większym stopniu uwzględniali realne czynniki rzeczywistości polskiej w ich konkretnym, złożonym splocie, działacze »mniejszości« przejawiali raczej tendencje do upraszczania szeregu skomplikowanych zjawisk społecznych i naginanie rzeczywistości do swych rewolucyjnych dążeń i pragnień. Zarazem w toku tej dyskusji obie strony wykazały skłonność do przejaskrawiania dzielących je rozbieżności, do przypisywania różnicom taktycznym charakteru zasadniczego, co prowadziło do ciągłego zaostrzania polemiki. Względy frakcyjne, wzajemna nieufność, przerastająca nieraz w animozje osobiste, częstokroć pozbawiały dyskusję rzeczowego charakteru, utrudniały wszechstronne wyjaśnienie zagadnień i wyciągnięcie słusznych wniosków. Toteż mimo pewnych początkowych osiągnięć dyskusji — niemal czteroletnia walka frakcyjna (1926-1929), w toku której »mniejszość«, a w ślad za nią »większość« zarzucały sobie wzajemnie wyłącznie błędy prawicowe, przeważnie przejaskrawione lub wręcz urojone, odbiła się ujemnie zarówno na linii politycznej KPP, prowadząc do wzmożenia w niej tendencji sekciarskich, jak też promieniowaniu partii na zewnątrz, a w konsekwencji i na jej stanie organizacyjnym”.
Zaostrzenie się sytuacji wewnętrznej w kraju w roku 1930 miało głównie charakter polityczny i zaznaczyło się przede wszystkim w sejmie, stosunkach międzypartyjnych, w działaniach ludzi i sił bezpośrednio i czynnie zaangażowanych w życie polityczne państwa. Nawet bardzo jaskrawe przejawy tego kryzysu politycznego, jak aresztowania i wybory brzeskie, nie wywołały, jak o tym już była mowa, szerszego poruszenia w masach. W latach 1929 i 1930 położenie gospodarcze kraju było jeszcze ciągle stosunkowo dobre, pod względem społecznym panował względny spokój. Wprawdzie zaznaczał się już niepokojący wzrost bezrobocia (por. tab. 10), ale daleko mu jeszcze było do tragicznego po ziomu lat trzydziestych. Liczba strajków i strajkujących robotników była w 1930 r. najmniejsza w całym międzywojennym dwudziestoleciu (por. tab. 7).
Nie znikły jednak bynajmniej podstawowe źródła fermentów społeczno-politycznych od zarania niepodległości wywierających przemożny wpływ na całokształt stosunków gospodarczych i społeczno-politycznych w Polsce. Nie ulegały istotnym zmianom antagonistyczne stosunki między pracą a kapitałem, powolne postępy reformy rolnej (por. tab. 4) w żadnej mierze nie rozwiązywały nabrzmiałych problemów agrarnych i głodu ziemi na wsi, nadal też nie ustawał ucisk mniejszości narodowych. W sumie więc podstawy względnego spokoju społeczno-politycznego z końca lat dwudziestych były nader kruche i mało odporne na jakiekolwiek poważniejsze wstrząsy. Wielki kryzys w pierwszej połowie lat trzydziestych ujawnił w całej rozciągłości, że potrzebna jest pilnie nie tylko naprawa stosunków politycznych, lecz także i przede wszystkim naprawa stosunków społeczno-gospodarczych.
Unaoczniały to różne wskaźniki, wśród nich szczególnie widoczne i charakterystyczne, jak wspomniany już szybki w tym okresie wzrost bezrobocia oraz rozwój ruchu strajkowego. Liczba strajkujących w Polsce robotników w 1932 r. przekraczała liczbę strajkujących we Francji, Niemczech i nawet w Stanach Zjednoczonych. Również w 1933 r. ruch strajkowy w Polsce należał do najsilniejszych w świecie.
Wzrost ruchu strajkowego, widoczny po spokojnym stosunkowo roku 1930, tłumaczył się przede wszystkim obniżkami płac, wprowadzanymi przez właścicieli przedsiębiorstw w 1932 r. W tymże roku wybuchły m. in. strajki górników Zagłębia Dąbrowskiego i Krakowskiego, włókniarzy w Łodzi, transportowców w Gdyni, tramwajarzy w Warszawie (1931). Motorem tych strajków byli często komuniści, z których inicjatywy organizowano tzw. komitety akcji. Przeważnie jednak nie przynosiły one w 1932 r. zwycięstwa robotnikom z uwagi na ogólne kryzysowe położenie przemysłu i wynikające stąd tendencje do ograniczania produkcji. Zdarzało się dość często, że strajki proklamowano zbyt pochopnie, bez należytego rozeznania w sytuacji i przygotowania.
Ruch strajkowy w latach kryzysu nie tylko wzrastał liczbowo, ale stopniowo zmieniał się także jakościowo, przybierając nowe formy i postacie. Niejednokrotnie dochodziło do krwawych starć z policją, w których padali zabici i ranni. Coraz częściej robotnicy uciekali się do strajków okupacyjnych („strajków polskich“, gdyż właśnie w Polsce ta forma strajku, paraliżująca zakład pracy, pojawiła się stosunkowo wcześnie i występowała szczególnie często), a na wet strajków „czarnych”, czyli głodowych i okupacyjnych jednocześnie. Strajki tego rodzaju miały z reguły dramatyczny przebieg i wywoływały w społeczeństwie silne poruszenie. Pierwszym i jednym z najgłośniejszych strajków tego typu był strajk okupacyjny w hucie szkła „Hortensja” w Piotrkowie w lutym 1932 r. W marcu 1933 r. wybuchły strajki „czarne” w kopalniach „Mortimer” i „Klimontów” w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie robotnicy przeciwstawiali się w ten sposób zamiarom zatopienia szybów jako nierentownych. Miarą rosnącej zaciętości walki strajkowej w owych latach była również ich długotrwałość; ciągnęły się one niekiedy kilka tygodni, a nawet miesięcy (np. strajk włókniarzy białostockich w 1932 r.). Do najpotężniejszych akcji strajkowych doszło jeszcze w marcu 1933 r., mianowicie w postaci strajku górników trzech zagłębi (Krakowskiego, Dąbrowskiego, i Górnośląskiego), który objął ok. 90 tys. robotników, oraz strajku włókniarzy łódzkich, który objąwszy ok. 100 tys. robotników i robotnic przybrał rozmiary strajku powszechnego. Wybitną rolę w tym strajku (jak zresztą w większości innych) odegrali komuniści oraz pozostająca pod ich wpływami tzw. Lewica Związkowa, a także Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej (KZMP). Istotną rolę w całokształcie tej walki odegrali również bezrobotni. Domagając się pracy i chleba, urządzali oni masowo wiece, pochody i inne manifestacje, które szczególnie często prowadziły do starć z policją i kończyły się krwawymi ofiarami.
Niezwykle silnie rozwijały się w latach 1932 i 193 3 walki chłopskie. Polegały one najczęściej na strajkach-bojkotach, gdy chłopi, nieraz z całego powiatu, nie przywozili żywności na targi i jarmarki, protestując w ten sposób przeciwko nadmiernym opłatom rogatkowym i targowym. Niejednokrotnie do walk z policją dochodziło przy okazji świąt ludowych czy innych manifestacji politycznych. Pierwsze tego rodzaju strajki-bojkoty odbyły się w lutym 1932 r. w pow. Limanowa. Krwawo skończyły się zajścia w Łapanowie, pow. Bochnia (czerwiec 1932) gdzie padło 4 zabitych, i w Jadowie, pow. Radzymin (lipiec 1932). Blisko 20 wsi i kilkanaście tysięcy chłopów wzięło udział w starciach z policją i wojskiem w powiecie leskim, gdzie zginęło kilkudziesięciu chłopów, a paruset odniosło rany (czerwiec-lipiec 1932).
Jeszcze większe rozmiary przybrały walki w czerwcu 1933 r., przypominające w niektórych swych przejawach ruch powstańczy. Bezpośrednim ich powodem były najczęściej egzekucje podatkowe, przeprowadzane z całą bezwzględnością po wsiach przez komorników sądowych. Walki te rozwinęły się w powiatach rzeszowskim, przeworskim, łańcuckim, a zwłaszcza ropczyckim. Na wieść o krwawych zamieszkach w Kozodrży (pow. Ropczyce) ruszyli z pomocą masowo chłopi ze wsi i powiatów sąsiadujących. Rozgorzały dalsze walki, szczególnie gwałtowne i krwawe we wsiach Nockowa, Grodzisk Dolny, Wólka Pod Lasem.
Nie było spokoju również na kresach wschodnich. I tam rozwijały się walki chłopskie, a niezależnie od tego ukraińscy nacjonaliści organizowali zamachy i napady na polskich urzędników, działaczy politycznych i urzędy państwowe. Stosowano terror pod hasłem „Lachy za San”. Jego ofiarą padł m. in. w 1931 r. wybitny działacz piłsudczykowski Tadeusz Hoł6wko. Szerokim echem odbił się w kraju zamach. ukraiński na pocztę w Gródku Jagiellońskim (1932). Sprawcy tego zamachu zostali schwytani i straceni. Zamachy różnego rodzaju zdarzały się w latach późniejszych, a wśród nich najgłośniejszy ze wszystkich udany zamach na ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, dokonany w samej stolicy państwa. Całokształt tej kampanii nienawiści i terroru miał swą pożywkę i źródła w stosunkach polsko-ukraińskich na kresach, ale niemałą rolę w jej rozwijaniu, podniecaniu i zaostrzaniu odegrały zachęty i pomoc niemiecka — polityczna, finansowa, a nawet szkoleniowa.
8
|
rozdział
ósmy |
Próby faszyzacji życia w kraju
W ciągu pierwszych 7-8 lat rządów pomajowych uwaga ich koncentrowała się głównie na sprawach wewnętrznych. Dyktowała to przede wszystkim niełatwa walka o utrwalenie nowego systemu, jak również trudności gospodarcze, wywołane wielkim kryzysem. N a arenie międzynarodowej natomiast panował względny spokój. Począwszy mniej więcej od 1933/34 r. w obu tych płaszczyznach zaczęło się zarysowywać przesunięcie punktów ciężkości. Kryzys gospodarczy w Polsce ciągle jeszcze dawał się dotkliwie we znaki, ale powoli i stopniowo zaczął się przesilać. Równocześnie zaś niezwykle skomplikowała się sytuacja międzynarodowa na skutek zwycięstwa hitleryzmu w Niemczech, co dla Polski miało szczególne znaczenie. W tych warunkach problemy zewnętrzne, a zwłaszcza zagadnienie stosunków polsko-niemieckich, zaczęły wysuwać się na plan pierwszy, przysłaniając sobą w dużej mierze zagadnienia polityki wewnętrznej, choć i one nastręczały rządom sanacyjnym nadał wiele poważnych kłopotów i narażały kraj na ciężkie wstrząsy.
Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych wpływy Hitlera i jego Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (National Sozialistische Deutsche Arbeiter-Partei, NSDAP), dotychczas bez większego znaczenia, gwałtownie wzrosły. W wyborach do Reichstagu w maju 1928 r. hitlerowcy uzyskali 810 tys. głosów i 12 mandatów. W wyborach następnych liczby te przedstawiały się następująco: we wrześniu 1930 r. 6410 tys. głosów i 107 mandatów, w lipcu 1932 r. odpowiednio 13 746 tys. i 230, w listopadzie 1932 r. — 11 737 tys. i 196.
Tak więc w ciągu zaledwie dwóch lat partia hitlerowska stała się w drodze legalnych wyborów najsilniejszą partią w Niemczech, dwukrotnie silniejszą niż jej główny przeciwnik — Komunistyczna Partia Niemiec (KPD), która w wyborach 1932 r. skupiła odpowiednio 5283 tys. i 5980 tys. głosów. Zaskakujący wzrost partii hitlerowskiej tłumaczył się głównie tym, że potrafiła ona w sposób niezwykle demagogiczny i umiejętny wykorzystać głębokie niezadowolenie w masach z powodu szalejącego w Niemczech kryzysu i bezrobocia oraz odwołać się do ciągle żywych w tym kraju, szczególnie w warstwach drobnomieszczańskich, nastrojów odwetu na tle postanowień „dyktatu wersalskiego”. Szeroki oddźwięk w tych kołach znajdowała zwłaszcza agitacja hitlerowska za zmianą „krwawiących granic” Niemiec na wschodzie oraz postulat równouprawnienia Niemiec w dziedzinie zbrojeń.
Wszystko to nie mogło nie wywołać żywego zainteresowania i zaniepokojenia w społeczeństwie polskim. Propaganda rewizjonistyczna na temat Górnego Śląska, a szczególnie natarczywe domaganie się ponownego złączenia Prus Wschodnich z Rzeszą poprzez likwidację „korytarza pomorskiego” i włączenie W.M. Gdańska, bujna już za czasów Stresemanna, stawała się coraz natrętniejsza. Krzewiły ją nie tylko nacjonalistyczne organizacje i partie polityczne, lecz także przedstawiciele rządu Rzeszy. Szczególnie szerokim echem w Polsce i Europie odbiło się gwałtowne wystąpienie min. Gottfrieda Treviranusa w 1930 r., wywołując w Polsce ostre, masowe protesty. Organizacje i przywódcy hitlerowscy mieli swój wybitny udział w rozpalaniu nastrojów antypolskich, dopuszczając się m. in. licznych brutalnych napaści na mniejszość polską w Niemczech, czego jednym z jaskrawszych przykładów był bestialski mord, popełniony na polskim komuniście Konradzie Piecuchu w Potempie pod Gliwicami (1932). Mordercy, których bronił przed sądem dr Hans Frank, późniejszy gubernator w Krakowie, otrzymali w więzieniu liczne depesze z wyrazami uznania i solidarności, m. in. od Hitlera i Goeringa.
Sprawa stosunków polsko-niemieckich stała się w tej sytuacji jednym z na czelnych problemów polskiej polityki zagranicznej. Pozycja geograficzna i polityczna Polski sprawiała, że stosunki te trzeba było kształtować w ścisłej współzależności ze stosunkami polsko-radzieckimi. Piłsudski i Beck uważali, że polska polityka zagraniczna powinna kierować się zasadą „równowagi” w stosunkach z dwoma potężnymi sąsiadami. Polityka taka jednak już w samym swym założeniu pozbawiona była niezbędnego realizmu, jeśli zważyć ogromną dysproporcję sił między Polską a jej sąsiadami, zarówno wschodnim, jak i zachodnim, uniemożliwiającą jej na dłuższą metę status równorzędnego partnera. Niezależnie od tego sam charakter rządów sanacyjnych w pewnym sensie determinował ich rzeczywiste sympatie i skłonności w praktycznej realizacji owej doktryny „równowagi”.
Jedynie w początkach omawianego tu okresu polityka Piłsudskiego-Becka (bo w praktyce tylko oni ustalali linię polskiej polityki zagranicznej) mogła robić wrażenie przestrzegania wspomnianej zasady.
Jak już o tym była mowa, właśnie wtedy, w początkach lat trzydziestych, dążenia odwetowe w Niemczech przybrały szczególnie napastliwe formy i rozmiary. Równocześnie zaistniały realne niebezpieczeństwa dopuszczenia Niemiec do współdecydującej roli w koncercie kilku głównych mocarstw europejskich. Tendencje te wyraziły się w przyznaniu Niemcom równouprawnienia w dziedzinie zbrojeń (grudzień 1932), a jeszcze bardziej w próbie stworzenia tzw. paktu czterech (Anglia, Francja, Włochy, Niemcy — marzec 1933). Projekt tego paktu potwierdzał m. in. expressis verbis aktualność zasady rewizji traktatów w wypadkach „sytuacji mogących doprowadzić do konfliktu” oraz stwarzał coś w rodzaju dyrektoriatu wielkich mocarstw w Europie. N a skutek zdecydowanego oporu państw mniejszych (w tym Polski i Małej Ententy), a także pewnych oporów Francji pakt ten nie został sfinalizowany, ale sama próba jego stworzenia wskazywała na kruchość podstaw międzynarodowej pozycji Polski.
Wzrost sił hitleryzmu, równouprawnienie Niemiec, wspomniane próby stworzenia dyrektoriatu mocarstw zachodnich i podobne kroki wywoływały niepokój także w Związku Radzieckim. W ten sposób powstał podatny grunt do pewnego zbliżenia polsko-radzieckiego, czego wyrazem był przede wszystkim polsko-radziecki pakt o nieagresji z lipca 1932 r. Wiosną 1933 r., w okresie prób tworzenia paktu czterech, nastąpiło dalsze zbliżenie polsko-radzieckie w postaci wymiany wizyt wybitnych działaczy politycznych obu krajów, a w lipcu tegoż roku podpisanie konwencji o „określeniu napastnika” m. in. przez Polskę i Związek Radziecki.
Był to okres największego napięcia w stosunkach polsko-niemieckich, zapoczątkowany zresztą już w 1932 r. W lutym 1933 r. Hitler — już jako kanclerz Rzeszy — udzielił brytyjskiej gazecie „Sunday Express” głośnego wywiadu, w którym zapowiadał, że „korytarz” musi być zwrócony Niemcom, i to w „krótkim czasie”. Ze swej strony senat gdański dokonał nowego pogwałcenia praw Polski w Gdańsku, rozwiązując policję portową, podporządkowaną polsko-gdańskiej Radzie Portu. Po kolejnym zwycięstwie wyborczym Hitlera 5 marca 1933 r. doszło do nowego zaognienia w Gdańsku, kiedy to transportowiec polski „Wilia” wyładował na Westerplatte oddział wojska wzmacniający tamtejszą polską kompanię wartowniczą. Wtedy pojawiły się również pogłoski o sugestiach rządu polskiego pod adresem Francji, by zahamować niebezpieczną ewolucję sytuacji w Niemczech póki czas za pomocą „wojny prewencyjnej”. W istocie rzeczy (sprawa do dziś nie jest całkowicie wyjaśniona) chodziło tu raczej — jak stwierdza w sposób przekonywający autor jednej z najlepszych prac o tych sprawach, M. Wojciechowski — o stworzenie pewnego klimatu zastraszenia wobec Niemiec i wywarcia na nie presji politycznej, mającej je pohamować przed przystąpieniem do „paktu czterech”, a w dalszym rozwoju uczynić skłonnymi do porozumienia z Polską.
Niemcy w tych czasach były jeszcze zbyt słabe, by ryzykować konflikt ze swoimi sąsiadami. Pozycja Hitlera na arenie międzynarodowej pozostawała nieustabilizowana, a i w samych Niemczech nie brakowało mu jeszcze przeciwników. W imię stabilizacji i umocnienia nowo wprowadzonego reżimu należało zyskać na czasie i siłach. Unormowanie — do czasu — stosunków z Polską mogło temu dobrze się przysłużyć.
Wbrew pozorom, wynikającym ze wspomnianych wyżej konfliktów gdańskich i innych, zależało!la tym również Piłsudskiemu i Beckowi. Wyobrażali sobie oni, że poprzez zbliżenie z Niemcami zneutralizują ich dążenia odwetowo-rewizjonistyczne. Od czasu Locarna wartość sojuszu polsko-francuskiego w polskiej opinii publicznej poważnie spadła. Fundamenty pozycji międzynarodowej Polski uległy w ten sposób dużemu osłabieniu. Można to było zrekompensować przez zbliżenie do ZSRR i Małej Ententy, tj. w szczególności do Czechosłowacji. Taka koncepcja była jednak dla Piłsudskiego i rządów sanacyjnych możliwa najwyżej jako tymczasowy zabieg taktyczny, w żadnym zaś wypadku jako trwała zasada polskiej polityki zagranicznej. Tym wszystkim przesłankom towarzyszyły zupełnie mylne, powierzchowne rozeznanie istoty faszyzmu hitlerowskiego i równie fałszywa ocena intencji oraz zamiarów samego Hitlera, który jako nie-Prusak miał w przekonaniu Piłsudskiego być znacznie bardziej skłonny do ugody z Polską niż wszelkie dotychczasowe rządy niemieckie. Piłsudski stał na stanowisku, że główne zagrożenie Polski wychodziło ze strony Związku Radzieckiego, a nie Niemiec hitlerowskich.
Po kilkumiesięcznych rozmowach i konsultacjach doszła do skutku 26 stycznia 1934 r. polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy (potocznie zwana paktem o nieagresji), podpisana przez posła polskiego w Berlinie J. Lipskiego i niemieckiego ministra spraw zagranicznych Konstantina von Neuratha, mająca obowiązywać przez la lat.
W następstwie podpisania deklaracji przycichła niemiecka propaganda rewizjonistyczna, uległa pewnej normalizacji sytuacja w Gdańsku. Skończyła się definitywnie polsko-niemiecka wojna gospodarcza (1934). Ważniejsze były jednak inne następstwa deklaracji.
Umocniła się pozycja międzynarodowa Niemiec hitlerowskich. Udało się im wbić silny klin w nadwerężone już mocno stosunki polsko-francuskie, pogorszyć też stosunki polsko-czechosłowackie i polsko-radzieckie. Nagły zwrot Polski wywołał wiele nieufności w szeregu krajów, przyczyniając się do pogłębienia izolacji Polski, co z kolei utrudniało jej swobodę manewru wobec hitlerowskich Niemiec.
Niemcy natomiast zyskiwały niezbędny czas i większą swobodę ruchów w celu przygotowania kroków zmierzających do odbudowy ich politycznej i militarnej potęgi. do rewizji traktatu wersalskiego — do zdobycia „przestrzeni życiowej” (Lebensraum).
W przeciwieństwie do Niemiec — które traktowały pakt o nieagresji jako wybieg taktyczny, jako kamuflaż dla swych właściwych celów. całkowicie sprzecznych z duchem i literą paktu — rząd polski widział w nim możliwość trwałej podstawy nowej koncepcji polskiej polityki zagranicznej. Dalsze jej posunięcia systematycznie pogłębiały izolację Polski w stosunkach międzynarodowych, wiązały ją coraz silniej z rosnącą potęgą hitlerowską, a nawet podważały porządek europejski ustalony w traktacie wersalskim, którego nienaruszalność miała tak istotne znaczenie dla Polski międzywojennej i którego obalenie stanowiło — jak już o tym była mowa — jeden z głównych celów polityki Hitlera.
W obliczu tych przemian i zarysowujących się niebezpieczeństw rząd francuski wystąpił latem 1934 r. z inicjatywą tzw. paktu wschodniego (zwanego też często „Locarnem wschodnim”), którego celem byłoby zapewnienie bezpieczeństwa i zagwarantowanie istniejących granic w Europie środkowo-wschodniej. Inicjatorem i głównym rzecznikiem tej koncepcji był minister spraw zagranicznych Francji — L. Barthou. Projekt ten spotkał się z dużym poparciem ze strony zainteresowanych państw, szczególnie Związku Radzieckiego i Czechosłowacji.
Mijałby się jednak z celem, gdyby nie wzięły w nim udziału Polska i Niemcy, ponieważ właśnie te ostatnie najbardziej zagrażały istniejącemu stanowi rzeczy i bezpieczeństwu europejskiemu. Rząd hitlerowski nie miał oczywiście żadnego interesu w dojściu do skutku tego rodzaju układu. Storpedowanie projektu „Locarna wschodniego” znakomicie ułatwiła polityka polska, która również przeciwstawiła się mu niedwuznacznie.
Jesienią tegoż roku min. Beck wypowiedział w Lidze Narodów tzw. mały traktat wersalski (w sprawie ochrony mniejszości). Jak wiadomo, był to traktat o charakterze dyskryminacyjnym, narzucony przez wielkie mocarstwa w 1919 r. tylko państwom słabszym, w tym i Polsce. Rząd polski niejednokrotnie przeciwstawiał się temu właśnie charakterowi wspomnianego traktatu, domagając się m. in. „generalizacji ochrony mniejszości”, tj. rozszerzenia jego mocy obowiązującej także na inne państwa. Fakt, że obecnie, po piętnastu latach zdecydował się na oficjalne i definitywne odrzucenie zobowiązań traktatowych, wiązał się ściśle z jego polityką wobec Związku Radzieckiego. Chodziło o to, że właśnie w tym czasie (wrzesień 1934) rząd radziecki w obliczu ofensywy faszyzmu na arenie międzynarodowej wyraził gotowość przystąpienia do Ligi Narodów i wejścia w skład jej kierowniczego organu — Rady Ligi Narodów. W kołach rządowych Polski odnoszono się do tego z wyraźną niechęcią. W połączeniu z równoczesnymi zabiegami min. Barthou w sprawie paktu wschodniego z udziałem Związku Radzieckiego oznaczało to bowiem „przesunięcie ciężaru odpowiedzialności we Wschodniej Europie na Rosję Sowiecką”. Polska dokumentacja tych zagadnień, zawarta w Diariuszu Jana Szembeka, stwierdza dalej, że „do tych sugestii Marszałek Piłsudski odniósł się negatywnie” i był nimi „bardzo rozgoryczony”. Nie mniejsze obawy w siedzibie MSZ przy Wierzbowej budziła okoliczność, że Związek Radziecki jako członek Rady Ligi Narodów będzie uprawniony do zajmowania stanowiska na forum Ligi w kwestiach polskiej polityki mniejszościowej, zwłaszcza na kresach wschodnich. W rezultacie rząd polski wprawdzie głosował za przyjęciem Związku Radzieckiego do Ligi, ale poprzedził to wspomnianą wyżej odmową dalszego respektowania traktatu mniejszościowego. Niezależnie jednak od tego wszystkiego, wypowiedzenie go w określonej sytuacji politycznej, po zwycięstwie Hitlera w Niemczech i wystąpieniu ich z Ligi Narodów (nastąpiło to już w październiku 1933 r.) oznaczało niebezpieczny precedens w jednostronnym naruszaniu postanowień traktatowych — i to postanowień najważniejszego ze wszystkich międzywojennych traktatów.
Tymczasem Niemcy dozbrajały się forsownie. Jeszcze w kwietniu 1934 r. zrodził się tzw. plan Blomberga, przewidywały potrojenie sił zbrojnych, liczących w momencie powstania planu ok. 160 tys. ludzi. W marcu 1935 r. liczba ta wynosiła 380 tys. Niemcy dysponowały już wtedy poważnymi siłami lotniczymi, choć zabraniał im tego traktat wersalski. Przystąpiły też do rozbudowy swej floty wojennej. Już w dwa lata po dojściu Hitlera do władzy niemieckie siły zbrojne przewyższały poważnie polskie nie tylko liczebnością, lecz także i przede wszystkim nowoczesnością swego sprzętu i siłą ognia. A był to dopiero początek rugi dozbrajania się.
Dnia 16 marca 1935 r. Niemcy formalnie wypowiedziały część V traktatu wersalskiego, zawierającą postanowienia co do ograniczenia zbrojeń niemieckich i zakazującą m. in. wprowadzenia w Niemczech powszechnego obowiązku służby wojskowej. Dzięki wprowadzeniu obecnie tego obowiązku armia niemiecka miała zostać rozbudowana do około 20 dywizji piechoty i wojsk pancernych ogółem do stanu ponad 500 tys. ludzi.
Był to ze strony Niemiec pierwszy formalny i oficjalny akt odstąpienia od podpisanego przez nie traktatu wersalskiego. Ze względu na wagę tego kroku i jego precedensowy charakter można było spodziewać się jak najbardziej zdecydowanych kroków ze strony sygnatariuszy traktatu, a zwłaszcza wielkich mocarstw i Polski. Tymczasem reakcja zainteresowanych ograniczyła się do papierowych protestów. Co więcej, mnożyły się wzajemne wizyty polsko-niemieckie, odczyty itp., świadczące o uporczywym podtrzymywaniu „linii 26 stycznia” bez względu na rosnące siły i agresywność III Rzeszy. W celu silniejszego jeszcze związania Polski ze swymi dalekosiężnymi dążeniami, które bynajmniej nie ograniczały się tylko do rewizji traktatu wersalskiego, przywódcy hitlerowscy usilnie nakłaniali Polskę do współudziału w ekspansji na wschód, na Związek Radziecki. Jednakże w tym punkcie rząd polski był ostrożny i do przyjęcia tych planów nie dał się przekonać.
W tym czasie rozwijała się ofensywa faszyzmu w Europie, a także poza Europą. W 1934 r. hitlerowcy w Austrii dokonali puczu i zamordowali kanclerza Dolfussa, aby tą drogą osiągnąć połączenie Austrii z Niemcami (Anschluss), wyraźnie wzbronione przez traktat wersalski. Tym razem pucz ten jeszcze zakończył się niepowodzeniem. Równocześnie rozwijała się zapoczątkowana już przed paru laty agresja japońska na Chiny. W 1935 r. faszystowskie Włochy podjęły podbój Abisynii. Był to akt zupełnie jawnej agresji, ledwie maskowanej wątłym, rzec można standardowym pretekstem strzelaniny na pograniczu Abisynii i włoskiej Erytrei między patrolami wojskowymi obu krajów. Ewidentnie agresywny charakter akcji włoskiej przeciwko krajowi będącemu członkiem Ligi Narodów nie mógł nie spotkać się z jej reakcją. Na domiar Wielka Brytania widziała w afrykańskich ambicjach Mussoliniego potencjalne zagrożenie swych interesów kolonialnych w tym rejonie, zwłaszcza w kontrolowanym przez siebie Sudanie i Egipcie. Jednocześnie mocarstwa zachodnie pragnęły mieć poparcie Włoch w swej akcji protestacyjnej przeciwko III Rzeszy, która właśnie w tym czasie — jak wyżej wspomniano — wypowiedziała część V traktatu wersalskiego i przystąpiła do forsownych zbrojeń. W rezultacie Liga Narodów, dyrygowana przez Wielką Brytanię i Francję, uchwaliła przeciwko Włochom tzw. sankcje ekonomiczne, pełne luk i niedopowiedzeń, w dodatku nie respektowane przez państwa nie będące członkami Ligi, w tym Stany Zjednoczone i Niemcy. Według historyka francuskiego J. B. Duroselle’a „sankcje wywołały tylko irytację Włoch, ale nie przeszkodziły bynajmniej kontynuacji operacji [wojskowych] [...]. Wszystko działo się tak, jakby się chciało robić wrażenie stosowania sankcji, ale unikało się za wszelką cenę przyparcia Włoch do ściany i wywołania w ten sposób wojny europejskiej”. Rozpoczęta w październiku 1935 r. wojna zakończyła się w maju 1936 r. aneksją Abisynii przez Włochy. W sumie faktyczna bezkarność agresji faszystowskiej w Afryce ukazywała bezowocność polityki ugłaskiwania agresora, a tym samym zachętę do podobnych kroków w przyszłości.
Nie trzeba było długo na to czekać. Jeszcze w tym samym 1936 r. sfaszyzowane dywizje armii hiszpańskiej z hiszpańskiego Maroka pod dowództwem gen. Franco przeprawiły się do metropolii, gdzie uzyskały poparcie wielu dalszych garnizonów oraz innych reakcyjnych sił w społeczeństwie hiszpańskim przeciwko legalnemu, lewicowemu rządowi, powstałemu w wyniku zwycięstwa „frontu ludowego” w wyborach do Kortezów w lutym 1936 r. W lipcu tegoż roku rebelia gen. Franco przekształciła się w wielką i krwawą wojnę domową, która wkrótce ogarnęła swym zasięgiem całą Hiszpanię. Po początkowych sukcesach siły faszystowskie, zatrzymane m. in. przed Madrytem po dotkliwej porażce, napotkały jednak tężejący i coraz bardziej skuteczny opór sił ludowych. Decydujący udział we wspomnianych sukcesach wojsk faszystowskich miała od pierwszych dni wojny daleko idąca pomoc zbrojna, przede wszystkim w lotnictwie i marynarce wojennej, ze strony Włoch i Niemiec. III Rzesza przysłała m. in. osławiony „Legion Condor” — silną formację lotniczą, która walnie przyczyniła się do tego, że przez cały czas wojny domowej wojska faszystowskie niepodzielnie panowały w powietrzu. Również rząd ludowy otrzymał pomoc z zagranicy: byli to ochotnicy, przeważnie komuniści, z wielu krajów europejskich (w tym i z Polski). Zorganizowani w tzw. brygady międzynarodowe zapisali oni swą ideowością i poświęceniem kolejną chlubną kartę w dziejach proletariackiego internacjonalizmu. Jednakże pomoc ta nie równoważyła pod względem wojskowym znacznie większej siły oddziałów interwencyjnych włoskich i niemieckich, górujących nad brygadami międzynarodowymi swą liczebnością, a przede wszystkim uzbrojeniem. Mimo tej przewagi trzeba było aż trzech lat zaciekłych walk, zanim udało się gen. Franco i jego potężnym sojusznikom zdławić bohaterski opór Frente Popular i jego bojowników (1939).
Znaczenie wojny domowej w Hiszpanii nie ograniczało się jednak bynajmniej tylko do głębokich przemian. jakie przyniosła ona temu krajowi. Była to bowiem od czasów zwycięstwa faszyzmu we Włoszech i Niemczech pierwsza na taką skalę konfrontacja ideowo-polityczna i zbrojna między siłami faszyzmu i antyfaszyzmu. Była też znamiennym przyczynkiem do postawy „wielkich demokracji” zachodnich wobec tego najważniejszego konfliktu epoki.
Stanowisko mocarstw zachodnich wykazywało wiele analogii do ich stanowiska w sprawie agresji włoskiej na Abisynię. Niezdecydowanie, dwuznaczna połowiczność w podejmowanych działaniach, ledwie maskowana niechęć do legalnego, ale ludowego rządu, przede wszystkim zaś widoczna już podczas konfliktu włosko-abisyńskiego tendencja do „ugłaskania” agresorów — oto główne cechy tej postawy. Dała ona o sobie rychło znać w pracach powołanego z inicjatywy Anglii i Francji tzw. komitetu nieinterwencji (złożonego z przedstawicieli 27 państw europejskich, w tym ZSRR, Włoch, Niemiec, a także Polski), mającego czuwać m. in. nad zatrzymaniem dopływu broni i obcych wojsk do obu stron walczących w Hiszpanii. W rzeczywistości praktyczne owoce tej „polityki nieinterwencji” były mniej niż skromne, co wobec rozmiarów zaangażowania zbrojnego włosko-niemieckiego przynosiło nieporównanie większe pożytki rebeliantom niż legalnemu rządowi. Przedstawiciel radziecki w Komitecie, ambasador ZSRR w Londynie I. Majski, następująco oceniał wyniki jego działalności: „Komitet Nieinterwencji w istocie rzeczy stał się parawanem, osłaniającym potężną pomoc udzielaną przez państwa faszystowskie generałowi Franco. Państwa te poczuły, że mogą się nie lękać poważnego oporu wobec ich agresywnych planów — oporu nie w słowach, lecz w czynach — ze strony Anglii, Francji, Stanów Zjednoczonych. Obawiam się — stwierdzał dalej Majski — że po tego rodzaju doświadczeniach Hitler i Mussolini mogą stać się jeszcze bardziej pewni całkowitej bezkarności w wypadku jakichkolwiek, choćby najpotworniejszych dywersji na arenie międzynarodowej. A skoro tak, oznacza to, że niebezpieczeństwo wojny europejskiej, może nawet drugiej wojny światowej, wzrosło”.
W tych warunkach krystalizował się sojusz głównych państw faszystowskich, skierowany przeciwko wszelkim ruchom postępowym, a zwłaszcza komunistycznym, skonkretyzowany w latach 1936 — I 937 w tzw. pakcie antykominternowskim, opartym na „osi” Berlin — Tokio-Rzym. Polska nie zgodziła się na przystąpienie do tego paktu. Jednakże jej stosunek zarówno do agresji włoskiej w Abisynii, jak i stanowisko w sprawie wojny domowej w Hiszpanii wskazywały niedwuznacznie. że sympatie rządu polskiego są po stronie Mussoliniego i gen. Franco.
Szczególne, bezpośrednie znaczenie dla Polski miały wszakże posunięcia polityczne i wojskowe Niemiec. Zmierzały one konsekwentnie do jak najszybszej rozbudowy swych sił zbrojnych oraz uwolnienia się od krępujących więzów traktatu wersalskiego i innych porozumień międzynarodowych. Ważnym nowym krokiem w tej dziedzinie było wypowiedzenie przez III Rzeszę 7 marca 1936 r. układów lokarneńskich i traktatu wersalskiego w sprawie strefy zdemilitaryzowanej w Nadrenii i wprowadzenie tam wojsk niemieckich. Było to kolejne pogwałcenie traktatów, szczególnie jaskrawe (układy lokarneńskie zostały podpisane przez Niemcy całkowicie dobrowolnie i nawet przez samych Niemców nie były uważane za „dyktat”) i bezpośrednio zagrażające Francji. Również w Polsce zawsze uważano demilitaryzację strefy nadreńskiej za istotny element bezpieczeństwa. Jednakże i tym razem ograniczono się jedynie do protestów, przy czym ze strony polskiej były one wybitnie dwuznaczne. Wprawdzie min. Beck jeszcze tego samego dnia, 7 marca, zadeklarował ambasadorowi francuskiemu w Warszawie, L. Noelowi, gotowość wypełnienia przez Polskę wszelkich zobowiązań sojuszniczych wobec Francji, ale jednocześnie (w rozmowach w MSZ) stwierdzał, że „jego zdaniem naruszenie przez Niemcy zony zdemilitaryzowanej nie stwarza dla nas tzw. casus foederis”, Podkreślał też, że w czekających go rozmowach dyplomatycznych „nie będzie ukrywał, co o całej sytuacji myśli i nie da się namówić na potępiające rezolucje, jak to miało miejsce w kwietniu ub. r. przy okazji rozpatrywania dozbrajania się Niemiec”. Był zresztą od początku przekonany (co się w pełni potwierdziło), że Francja nie zdobędzie się na żaden energiczniejszy krok, który by naprawdę zmusił Polskę do zrealizowania złożonej ambasadorowi Noëlowi deklaracji.
Ofensywa faszyzmu na arenie międzynarodowej, a także w stosunkach wewnętrznych poszczególnych państw faszystowskich wywierała swój wpływ na sytuację w łonie sił antyfaszystowskich, szczególnie w partiach robotniczych, w tym i komunistycznych. Partie komunistyczne jeszcze nie zawsze doceniały pełnię niebezpieczeństwa faszyzmu. Często przeważało wśród nich przeświadczenie, że głównym wrogiem ruchu rewolucyjnego jest oportunizm socjaldemokratyczny, zwany często „socjalfaszyzmem“. Utrudniało to współdziałanie z niekomunistycznymi partiami robotniczymi i z innymi siłami demokratycznymi, które ze swej strony również przeważnie odnosiły się do współpracy z komunistami z daleko posuniętą niechęcią.
Duże zmiany w tej dziedzinie przyniósł VII Kongres Międzynarodówki Komunistycznej w 1935 r. Opierając się głównie na referatach G. Dymitrowa i P. Togliattiego przyjęto tam uchwały zalecające tworzenie jednolitego antyfaszystowskiego frontu ludowego we współpracy z wszystkimi siłami demokratycznymi, gotowymi przeciwstawiać się faszyzmowi. Taktyka ta przyniosła wyniki m. in. we Francji (gdzie już w 1934 r. doszło do porozumienia między socjalistami a komunistami, a w 1936 r. utworzony został nawet rząd frontu ludowego z udziałem komunistów) i Hiszpanii. W tej ostatniej wspólny międzynarodowy front antyfaszystowski znalazł swój szczególnie dobitny wyraz w czasie wojny domowej, kiedy do walki zbrojnej po stronie rządu republikańskiego stanęły także wspomniane już brygady międzynarodowe ochotników 32 różnych narodowości (wśród nich m. in. słynny pisarz amerykański E. Hemingway). Ochotnicy ci przybywali do Hiszpanii najczęściej nielegalnie, szykanowani i ścigani przez władze własnych i innych krajów. Było to również udziałem ochotników z Polski. Wielu Polaków przybyło też z Francji, dzięki czemu stanowili oni jedną z najliczniejszych grup narodowościowych, a brygada polska — im. Jarosława Dąbrowskiego — była jedną z najsilniejszych.
Hasło jednolitego frontu antyfaszystowskiego miało duże znaczenie także dla Polski, już choćby z uwagi na procesy faszyzacyjne, jakie tu zachodziły pod rządami sanacyjnymi, jak również na poważne potencjalne możliwości tworzenia tego rodzaju frontu na podstawie rozpowszechnionych szeroko w społeczeństwie nastrojów opozycji antysanacyjnej.
Do utrzymania się tych nastrojów przyczyniła się w niemałej mierze ciągle ciężka sytuacja gospodarcza w kraju. Począwszy od lat 1933 — I 9 34 zaczęła się co prawda zarysowywać pewna jej poprawa, ale była ona minimalna i nie dotyczyła wszystkich dziedzin. Choć wielki kryzys stopniowo się przesilał — nadal trwał stan głębokiej depresji gospodarczej, wyraźny zwłaszcza na wsi. Nie ustępowało też chroniczne, masowe bezrobocie. Liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrastała ciągle i dopiero w 1938 r. zaznaczył się pewien jej spadek.
Katastrofalne skutki kryzysu skłoniły poszczególne rządy i państwa do zwiększenia ingerencji w życie gospodarcze w celu przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenia kryzysu. Była to polityka tzw. nakręcania koniunktury, polegająca na zastosowaniu nowych przepisów podatkowych, podwyższaniu barier celnych, ożywianiu produkcji poprzez odpowiednią politykę zamówień, podjęciu robót publicznych na szerszą skalę itd. Łącznie z ogólną poprawą sytuacji gospodarczej w świecie dało to pewne wyniki i w Polsce. Wskaźniki produkcji przemysłowej zaczęły się powoli podnosić powyżej dna z roku 1932, kiedy to — przypomnijmy — wskaźnik ten spadł w porównaniu z 1928 r. (100) do 64. W następnych latach kształtował się on (według „nowego wskaźnika”) następująco: w 1933 r. — 70, w 1934 — 79, w 1935 — 94, w 1937 — 111.
Najdłużej utrzymywała się depresja w rolnictwie. Rząd starał się złagodzić położenie wsi m. in. przez zapoczątkowanie tzw. akcji oddłużeniowej. Zakazano licytacji zbiorów na pniu, weszła w życie ustawa odraczająca na okres trzyletni (od 1935 r.) płatności wszelkich długów prywatnych. Wzrosło nieco tempo i rozmiary parcelacji, która w latach 1932-1935 obracała się w granicach zaledwie 56-80 tys. ha rocznie. W roku 1936 rozmiary parcelacji powiększyły się do 96 tys. ha, a w latach 1937 i 1938 sięgnęły odpowiednio 113 i 119 tys. ha (por. tab. 4).
Począwszy od 1936 r. nastąpiła pewna podwyżka cen na artykuły rolne. Nie oznaczała ona jednak istotnego zmniejszenia rozwarcia „nożyc cen”. Nadal też wieś uginała się pod brzemieniem przeludnienia i zbędnych rąk roboczych. Tak więc podstawowe źródła ciężkiej sytuacji wsi, jej przeludnienie, głęboko wypaczona struktura agrarna na korzyść wielkiej własności oraz „nożyce cen” nadal pozostawały problemami dalekimi od rozwiązania. Dystans między rozwojem gospodarczym Polski a innych krajów nadal pozostawał bardzo duży i, co gorsza, nie zmniejszał się, ale powiększał. W międzynarodowych zestawieniach statystycznych Polska, z nielicznymi wyjątkami, jak np. wydobycie węgla, zajmowała ciągle jedno z końcowych miejsc.
Obok utrzymującej się depresji gospodarczej drugim istotnym współczynnikiem stosunków wewnętrznych w kraju była totalitaryzacja polityki wewnętrznej rządu, wyrażająca się m. in. w szerokim stosowaniu policyjnych represji. Liczba więźniów politycznych w Polsce wynosiła w 1926 r. ok. 6000, 1929 — ok. 8700, 1935 — ok. 16 tys. Zmalała ona wyraźnie dopiero w 1937 r. — ok. 6280 osób. Pierwsze miejsce wśród nich zajmowali bezsprzecznie komuniści. Aresztowania za działalność komunistyczną, liczne już w latach dwudziestych, wzrosły bardzo poważnie zwłaszcza od 1931 r., kiedy ofiarą ich padło ok. 11 tys. osób. W latach następnych, aż do 1935 r. (później brak danych), aresztowano corocznie od ok. 11 700 do ok. 15 600 (1932) osób pod zarzutem komunizmu.
Dotkliwe prześladowania spadły w tym okresie na prasę opozycyjną, która podlegała daleko idącej cenzurze i mnożącym się konfiskatom (zdarzyło się nawet, że w 1936 r. skonfiskowano w „Obliczu Dnia” przedruk artykułu Adama Mickiewicza z paryskiej „Trybuny Ludów” pt. W sprawie chłopskiej, z 1849 r.)
Najjaskrawszym jednak przejawem procesu totalitaryzacji w tej dziedzinie, a zarazem gwałcenia podstawowych swobód obywatelskich, było utworzenie w Polsce w 1934 r. tzw. obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej na Polesiu. Zgodnie z dekretem prezydenta Mościckiego z 17 czerwca 1934 r. osadzano tam ludzi, których działalność „daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Do Berezy wysyłano bez sądu — na podstawie decyzji władz administracyjnych. Więźniowie byli tam poddawani wymyślnym udręczeniom moralnym i fizycznym, graniczącym niekiedy z torturami. W roku 1936 komuniści stanowili 97% skierowanych do obozu. Liczną grupę więźniów Berezy stanowili Ukraińcy i Białorusini.
W nowej konstytucji punkt ciężkości władzy państwowej został przesunięty z sejmu na prezydenta, którego władza została nie tylko wzmocniona, ale i wyodrębniona, stając się władzą nadrzędną zarówno nad rządem, jak i nad sejmem. Prezydent praktycznie nie odpowiadał przed nikim — jedynie „przed Bogiem i historią”. Prezydent miał być wybierany nie przez Zgromadzenie Narodowe, ale przez wąskie (80-osobowe) grono „elektorów”, wyłanianych przez obie izby lub przez referendum narodowe. Prezydent miał szereg ważnych uprawnień, tzw. prerogatyw osobistych, obejmujących m. in. wyznaczanie swego następcy w czasie pokoju, mianowanie i odwoływanie premiera, mianowanie i odwoływanie Naczelnego Wodza i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, rozwiązywanie izb przed upływem kadencji, powoływanie części senatorów itp. Istota tych prerogatyw polegała na tym, że prezydent mógł je wykonać bez kontrasygnaty odpowiedniego ministra. Był więc niczym nie ograniczony w podejmowaniu decyzji najbardziej węzłowych dla życia państwa.
Wzmocniona została także, kosztem sejmu, pozycja senatu. Ograniczenie kompetencji sejmu wyrażało się m. in. w tym, że jego votum nieufności nie oznaczało — jak dotąd — konieczności ustąpienia rządu. Prezydent mógł ignorować stanowisko izb ustawodawczych i je rozwiązać. Innymi słowy, odpowiedzialność rządu przed parlamentem pozostała już tylko w kadłubowej postaci. Nieprzypadkowo zresztą znikły w nowej konstytucji artykuły naczelne we wszystkich konstytucjach demokratycznych, stanowiące, że władza zwierzchnia w państwie należy do narodu, reprezentowanego przez swoich posłów w parlamencie. Znikły też artykuły mówiące o swobodzie wyrażania swych myśli i przekonań, wolności prasy, a artykuł mówiący o równości wszystkich obywateli wobec prawa został zastąpiony sformułowaniem, głoszącym, iż uprawnienia obywatelskie będą mierzone „wartością wysiłku i zasług obywatela na rzecz dobra powszechnego”.
Krokiem wstecz od demokracji była też uchwalona w lipcu 1935 r. nowa ordynacja wyborcza. Między innymi zmniejszała ona liczbę posłów do sejmu z 444 do 208, a senatorów ze 111 do 96. Podnosiła dotychczasowy wiek uprawniający do czynnego prawa wyborczego z 21 do 24 lat. Przede wszystkim jednak odbierała partiom i organizacjom politycznym prawo wysuwania kandydatów, przekazując to prawo tzw. zgromadzeniom przedwyborczym, którym przewodniczył komisarz wyborczy, mianowany przez ministra spraw wewnętrznych. W skład tych zgromadzeń nie wchodzili przedstawiciele partii politycznych, ale różnego rodzaju samorządów, w dużej mierze uzależnieni lub powiązani z władzami. Jeśli zaś chodzi o senat, to pomyślany był on jako „elita” społeczeństwa. Wybierany był w wyborach pośrednich (dwustopniowych) przez wojewódzkie kolegia wyborcze, złożone z delegatów obwodowych. Prawo wyborcze przysługiwało tylko niektórym kategoriom obywateli (z wyższym wykształceniem, oficerom odznaczonym, przedstawicielom samorządów i niektórych organizacji społecznych itd.). Kolegia te wybierały zresztą tylko 2/3 składu senatu, 1/3 mianował prezydent (stąd potoczna nazwa senatu: „senat mianowańców”).
Ważnym nowym aktem ustawodawczym, dotyczącym organizacji najwyższych władz państwowych, był też dekret prezydenta o zwierzchnictwie nad siłami zbrojnymi z maja 1935 r. W dużej mierze wyłączał on władzę wojskową spod wpływu rządu, uzależniając ją tylko od prezydenta, który — jak już wspominaliśmy — miał prawo mianowania Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, będącego zarazem desygnowanym Naczelnym Wodzem na wypadek wojny.
Konstytucja kwietniowa była ostatnim ważnym aktem państwowym, podpisanym przez Józefa Piłsudskiego. Wkrótce potem, 12 maja 1935 r., ciężko chory na raka, zmarł w Belwederze. Ciało Piłsudskiego umieszczono — po przezwyciężeniu oporów kurii krakowskiej — na Wawelu. Jego pogrzeb, bardzo uroczysty, odbył się z udziałem wysokich delegacji z wielu państw.
Wtedy też zaczęły się z całą siłą ujawniać sprzeczności i koteryjne rozgrywki w łonie obozu piłsudczykowskiego, prowadzące do coraz wyraźniejszej jego „dekompozycji”. Pierwszą okazję ku temu dała sprawa wyboru prezydenta. Jego kadencja upływała co prawda dopiero w 1940 r., ale Piłsudski jeszcze przed śmiercią wyraził życzenie, by po uchwaleniu nowej konstytucji wybrać też nowego prezydenta, sugerując na to stanowisko Walerego Sławka. Jednakże oparł się temu po śmierci Piłsudskiego sam najbardziej zainteresowany — prezydent Mościcki. Doszło do ostrych kontrowersji w kierowniczych kołach obozu rządzącego. Sławek ustąpił ze stanowiska szefa rządu (październik 193 5), jego miejsce zajął Marian Zyndram-Kościałkowski, uważany za przedstawiciela bardziej liberalnego kierunku w sanacji. Stopniowo do coraz większych wpływów dochodził gen. Rydz-Śmigły, coraz bardziej natomiast traciła je grupa pułkowników z Walerym Sławkiem na czele. Z czasem ukształtowały się w łonie obozu rządzącego jakby dwie grupy (w których zresztą zachodziły różne zmiany i fluktuacje): tzw. grupa zamkowa, skupiona wokół prezydenta Mościckiego i wsparta autorytetem twórcy Gdyni, E. Kwiatkowskiego, oraz „grupa GISZ” (Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych), skupiona wokół Rydza-Śmigłego (mianowane go w 1936 r. marszałkiem), obejmująca m. in. nowego ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego. Nie łączył się wyraźniej z żadną z tych grup min. Beck, którego pozycja jako jedynego właściwie powiernika zmarłego marszałka w sprawach polityki zagranicznej była mimo to przez cały czas bardzo silna i który wchodził w skład faktycznie rządzącego Polską w ostatnich latach jej międzywojennej niepodległości triumwiratu Rydz-Śmigły — Mościcki — Beck. Nie istniały między tymi grupami żadne istotne różnice ideologiczne. Wiele wskazuje jednak na to, że Rydz-Śmigły i w ogóle koła wojskowe z pewnym sceptycyzmem patrzyły na politykę zbytniego wiązania się z Niemcami, uprawianą uporczywie przez Becka, i że pragnęły utrzymać możliwie poprawne stosunki z Francją. Świadczyła o tym np. wizyta gen. Rydza-Śmigłego we Francji we wrześniu 1936 r., zakończona układem w Rambouillet i pożyczką francuską dla Polski. Sprzeczności między obu grupami ujawniły się w związku ze sprawą tworzenia nowego rządu po ustąpieniu gabinetu Kościałkowskiego (maj 1936), Przyjęto wyjście kompromisowe w postaci powołania na stanowisko premiera gen. Sławoja Składkowskiego. Nie miał on poważniejszych aspiracji politycznych, był typem wykonawcy o raczej ograniczonych horyzontach myślowych, służbiście posłusznego zarówno prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi. Na swym stanowisku utrzymał się najdłużej ze wszystkich międzywojennych premierów — aż do klęski wrześniowej 1939 r.
Dość odrębne pozycje w obozie sanacyjnym zajmowali działacze „Naprawy”, zespołu o charakterze na poły mafijnym, reprezentującym w łonie obozu piłsudczykowskiego tendencje bardziej lewicowe. Przeciwstawiali się oni m. in. nadmiernym wpływom kapitału zagranicznego w Polsce (byli zwolennikami tzw. etatyzacji, czyli przejmowania przemysłu przez państwo), a także proniemieckiej polityce Becka. Nie byli dopuszczeni do stanowisk rządowych, ale jeden z czołowych ich przedstawicieli, wojewoda Michał Grażyński, był faktycznym władcą województwa śląskiego, gdzie reprezentował rządy „silnej ręki” zarówno w stosunku do opozycji chadeckiej z Korfantym na czele, jak i do mniejszości niemieckiej. Sympatyzował z tą grupą również Stefan Starzyński, późniejszy bohaterski prezydent Warszawy z czasów kampanii wrześniowej 1939 r.
Lata 1935-1937 należały do najbardziej burzliwych w dziejach walki z dyktaturą sanacyjną.
Nasilenie ruchu strajkowego w 1936 r. było najwyższe po roku 1923 w całym okresie międzywojennym i ustępowało jedynie ruchowi strajkowemu w tych latach w Stanach Zjednoczonych i Francji.
Były to równocześnie wystąpienia często bardzo gwałtowne i nasycone silnie treścią polityczną. Widownią szczególnie burzliwych zajść stały się Kraków i Lwów. W następstwie próby brutalnego stłumienia strajku okupacyjnego w fabryce wyrobów gumowych „Semperit” w Krakowie (marzec 1936) rozwinął się w tym mieście wielki strajk solidarnościowy, połączony z demonstracjami robotników na ulicach miasta. W walkach padło 6 zabitych i kilkudziesięciu rannych. Pogrzeb zabitych przekształcił się w nową potężną manifestację solidarności robotniczej z udziałem dziesiątków tysięcy ludzi.
Nie mniej gwałtowny przebieg miały nieco późniejsze (kwiecień 1936) zajścia we Lwowie. W czasie demonstracji bezrobotnych policja zastrzeliła tu jednego z nich, Antoniego Kozaka. Masy robotnicze zareagowały strajkiem powszechnym i demonstracyjnym pogrzebem zabitego towarzysza, co przemieniło się w krwawe starcie uliczne i walki o rewolucyjnym charakterze (próba uwolnienia więźniów politycznych, kilkadziesiąt tysięcy uczestników demonstracji itp.). Krwawe starcia i demonstracje, choć na mniejszą skalę, rozwinęły się w tym czasie również w takich miastach, jak Chrzanów, Częstochowa, Toruń, Gdynia i inne. Ogromne rozmiary przybrały w tym roku wiece i manifestacje 1-majowe.
Wkrótce potem przyszło święto ludowe (31 maja), w którym, według źródeł Stronnictwa Ludowego, wzięło udział w całym kraju ok. 1 mln chłopów. W miesiąc później na innej wielkiej manifestacji w Nowosielcach (pow. Przeworsk) z udziałem gen. Rydza-Śmigłego wręczono mu rezolucję chłopską, domagającą się przywrócenia demokracji, „uczciwych wyborów”, powrotu Witosa do kraju, zmiany polityki zagranicznej itd. Zajścia i demonstracje trwały również w drugiej połowie roku. W sierpniu 1937 r. poruszenie na wsi osiągnęło swój punkt kulminacyjny w postaci dziesięciodniowego powszechnego strajku chłopskiego, proklamowanego po przezwyciężeniu licznych oporów przez Naczelny Komitet Wykonawczy SL. Strajk ten gorąco poparła KPP, starając się w szczególności, wbrew postawie kierownictwa PPS, wzmocnić wystąpienia chłopskie strajkami solidarnościowymi robotników w miastach. Strajk ogarnął znaczną część kraju, prowadząc w wielu miejscach do nowych starć, represji i aresztowań. Według niepełnych danych zginęło w tych walkach 42 chłopów, kilkuset było rannych. Aresztowano ok. 4 tys. osób. Był to największy w okresie międzywojennym strajk chłopski. Znaczenie jego podkreślały wysoki stopień upolitycznienia tego strajku i nierzadkie przejawy sojuszu robotniczo-chłopskiego, do którego tak usilnie dążyła KPP.
W całokształcie komunistycznej propagandy jednolitofrontowej kładziono akcent na hasła ogólnodemokratyczne, na poprawę warunków bytowych nie tylko robotników, lecz także innych grup zawodowych (np. nauczycieli), na konieczność podjęcia skutecznej walki z plagą bezrobocia itp. Wszystko to ułatwiało KPP dotarcie nie tylko do robotników, ale i do innych warstw społeczeństwa. Duże znaczenie pod tym względem miała rozwinięta w latach 1935 — 1936 szeroka kampania na rzecz amnestii dla więźniów politycznych, w której uczestniczyły również PPS i SL. KPP popierała w tej dziedzinie wysiłki i akcje, podejmowane przez Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela, którym patronował wybitny pisarz i zarazem zdecydowany przeciwnik dyktatury sanacyjnej — Andrzej Strug. Ważnym elementem nowej, jednolitofrontowej strategii walki komunistów polskich było ich jednoznaczne stanowisko w sprawach rosnącego z roku na rok zagrożenia hitlerowskiego, zwłaszcza obrony Górnego Śląska i praw polskich w Gdańsku, i związane z tym zdecydowane potępienie polityki Becka, niepopularnej w szerokich masach społeczeństwa polskiego i ostro krytykowanej przez wszystkie partie opozycyjne. Komuniści polscy już wtedy, w 1936 r., trafnie dostrzegali, że plany Hitlera wybiegają znacznie dalej i są o wiele bardziej niebezpieczne niż „tradycyjny” rewizjonizm niemiecki z czasów republiki weimarskiej. W lipcu 1936 r. pisał o tym organ KPP, nielegalny ”Czerwony Sztandar”: „Wojna o Śląsk to tylko fragment hitlerowskich planów antypolskich. Ostateczny cel — to zabór nawet takich ziem, gdzie zupełnie nie ma ludności niemieckiej, to uczynienie z »niższej rasy« — Polaków — niewolników hitleryzmu, a z Polski — niemieckiej kolonii”. Podobne głosy ostrzeżenia podnosiła KPP także w związku z zakusami hitlerowskimi na Gdańsk.
Wielką rolę w propagowaniu haseł antyfaszystowskich odegrała prasa jednolitofrontowa, w szczególności „Dziennik Popularny” (1936 — 1937, pod redakcją lewicowego działacza PPS N. Barlickiego) i „Oblicze Dnia”, a także niektóre inne czasopisma kulturalne i literackie, jak „Lewar”, „Sygnały”, „Karta” „Poprostu” i inne, choć z powodu trudności finansowych, ciągłych konfiskat i innych szykan pisma te zazwyczaj nie utrzymywały się długo przy życiu. Swego rodzaju ukoronowaniem współpracy antyfaszystowskiej czołowych przedstawicieli polskiej kultury, literatury i nauki był Zjazd Pracowników Kultury we Lwowie (maj 1936), który zamanifestował ich wolę walki w obronie humanizmu, po stępu społecznego i demokracji.
Walkę tę toczyli również ludzie, organizacje i partie polityczne, skądinąd nieufne wobec komunistów lub wręcz odmawiające współpracy z nimi. Dotyczy to w szczególności PPS i SL, które miały większe możliwości oddziaływania dzięki posiadaniu własnej legalnej prasy (również zresztą borykającej się z szykanami cenzury) i pewnych możliwości publicznych legalnych wystąpień. Dużą rolę w tej dziedzinie odgrywała też pozostająca pod wpływami PPS Komisja Centralna Związków Zawodowych. Zdecydowane akcje antysanacyjne prowadził Związek Nauczycielstwa Polskiego (strajk nauczycielski w 1937 r.).
Niektórzy przywódcy opozycji niekomunistycznej usiłowali doprowadzić do stworzenia porozumienia międzypartyjnego. skierowanego przeciwko rządom sanacyjnym, na emigracji. Nieprzejednanymi ich przeciwnikami byli m. in. Wincenty Witos, Władysław Sikorski, Wojciech Korfanty. Rozmowy w tej sprawie, prowadzone w 1936 r. w siedzibie Ignacego Paderewskiego w Morges w Szwajcarii (stąd określenie „front Morges”), nie dały jednak większych rezultatów. Pośrednim owocem tych pertraktacji było w kraju pewne przegrupowanie w centrum opozycji, mianowicie zjednoczenie Chrześcijańskiej Demokracji, NPR i Związku Hallerczyków, z czego zrodziła się nowa partia — Stronnictwo Pracy.
Pogłębiał się po przewrocie majowym kryzys wewnętrzny w Stronnictwie Narodowym (por. wyżej, s. 189). Następująca już od pewnego czasu opozycja „młodych”, inspirowanych przez Dmowskiego, wobec „starych” rozwijała się i po rozwiązaniu Obozu Wielkiej Polski. Działacze tego Obozu stali się kadrą nowych grup opozycyjnych, jak Związek Młodych Narodowców, a zwłaszcza powstały w 1934 r. (wprawdzie rozwiązany po kilku miesiącach przez władze) Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) i „Falanga”.
Podobnie jak OWP, reprezentowały one linię skrajnie reakcyjną i jawnie naśladowały wzory faszystowskie zarówno pod względem swej organizacji, struktury, jak i ideologii. Kierując się tą ideologią, nacechowaną m. in. elementami programowego antysemityzmu, grupy te, przede wszystkim ONR, inicjowały szereg antyżydowskich wystąpień na wyższych uczelniach, gdzie domagały się wprowadzenia tzw. getta ławkowego dla studentów Żydów, daleko idącego ograniczenia ich przyjęć na wyższe uczelnie według zasady numerus clausus lub wręcz żądały całkowitego niedopuszczenia Żydów na zasadzie numerus nullus. Rząd rozwiązał, co prawda, ONR, ale działalność ludzi ONR bynajmniej nie ustawała.
W tej atmosferze dochodziło też do lokalnych antyżydowskich wystąpień, inspirowanych przez elementy faszyzujące, jak np. w 1936 r. w Przytyku, miasteczku pod Radomiem, a także w Liszkach, Czyżewie i w toku „marszu na Myślenice”, zorganizowanego przez jednego z czołowych przywódców endeckich Adama Doboszyńskiego. Ofiarą tych zajść padała z reguły biedota żydowska.
Lewica polska i inne siły postępowe w społeczeństwie polskim zdecydowanie przeciwstawiały się tym przejawom antysemityzmu, piętnując je niejedno krotnie.
Utrzymujące się w kraju napięcie stosunków wewnątrzpolitycznych, silne fermenty społeczne w mieście i na wsi, próby zespolenia się opozycji, tworzenie antyfaszystowskiego frontu ludowego, „dekompozycja” w samym obozie rządzącym — wszystko to nie mogło nie wywoływać zaniepokojenia w kierowniczych kołach tego obozu. Od czasu rozwiązania BBWR, który zresztą okazał się tworem zupełnie sztucznym i wybitnie niepopularnym. sanacja nie dysponowała żadną poważniejszą siłą polityczną, zdolną jej zapewnić jakie takie zaplecze w społeczeństwie. W ten sposób zrodziła się wśród jej przywódców myśl powołania do życia nowej organizacji, która by zapełniła istniejącą lukę.
W lutym 1937 r. proklamowano uroczyście powstanie Obozu Zjednoczenia Narodowego (tzw. Ozonu), na którego czele postawiono płk. Adama Koca. Program przezeń przedstawiony miał charakter w dużej mierze totalitarny. Wskazywały na to silne wyeksponowanie roli armii, akcenty klerykalne, konstytucja kwietniowa jako podstawa „ładu i porządku w państwie”, gwałtowny antykomunizm, kult Piłsudskiego podniesiony do rangi jedynej, swoistnej ideologii narodowej („Polska dzisiejsza jest dziełem Józefa Piłsudskiego”}, państwo jako wyłączny arbiter w starciach klasowych, ledwie zawoalowane poparcie dla tendencji antysemickich w imię „samoobrony” kulturalnej i gospodarczej itd.
Mimo szeroko stosowanych nacisków politycznych i administracyjnych żadna z poważniejszych organizacji, a tym bardziej partii politycznych nie zgłosiła tak pożądanego „akcesu” do OZN. Nie przystąpiła doń nawet część działaczy b. BBWR, zwłaszcza z tzw. lewicy sanacyjnej. Uczyniły to jedynie organizacje, które już przedtem znajdowały się w kręgu dawnego BBWR, ponadto zaś niektóre związki zawodowe, organizacje kombatanckie, Związek Harcerstwa Polskiego, a także naczelna organizacja wielkiego kapitału — „Lewiatan”. Ponadto wiele z tych „akcesów” sprowadzało się do zgłoszeń jedynie zarządów odpowiednich organizacji. W celu poszerzenia tej wątłej podstawy politycznej OZN przywódcy sanacyjni (m. in. marsz. Rydz-Śmigły) próbowali zbliżyć się i przyciągnąć przynajmniej niektóre grupy z kręgu Narodowej Demokracji. Pertraktacje te, prowadzone m. in. z przedstawicielami różnych grup „młodych” tego kierunku, w szczególności skrajnie reakcyjnych grup byłego ONR i zbliżonej doń „Falangi”, nie przyniosły jednak owoców. Jeszcze mniej nadziei budziła perspektywa zbliżenia się do ruchu ludowego, choć i w tym kierunku podejmowane były próby jakiegoś kompromisowego porozumienia.
Pokazało się więc, że i ta nowa inicjatywa sanacji, choć początkowo wywołała pewne nadzieje i ożywienie w życiu politycznym, rychło zakończyła się fiaskiem. Niepowodzenie jej stanowiło równocześnie przyczynek do szerszego zagadnienia, mianowicie zagadnienia charakteru państwa polskiego po z górą dziesięciu latach dyktatury sanacyjnej.
W roku 1937 można było już stwierdzić, że nie udało się jej przekształcić Polski w państwo o wyraźnym profilu faszystowskim. W porównaniu z państwami i ideologiami wzorcowymi w tej mierze, jak Włochy i przede wszystkim III Rzesza, system wprowadzony w Polsce wykazywał co prawda szereg podobieństw, ale też i znamiennych odchyleń, tudzież połowiczności. Jak w innych państwach faszystowskich, tak również w Polsce parlament, zepchnięty na margines życia politycznego, przestał się liczyć. W postaci konstytucji kwietniowej stworzono w Polsce dogodną podstawę prawno-ustrojową do realizacji celów reżimu faszystowskiego. Charakterystyczne dla faszyzmu cechy wykazywała polityka rządu wobec mniejszości narodowych, zwłaszcza Ukraińców, Białorusinów i częściowo Żydów. Lapidarnie ujęła to posłanka ukraińska w sejmie, charakteryzując tę politykę w słowach: „po pierwsze wynarodowienie, po drugie ciemnota, po trzecie system represji policyjnych”. Wydatnie rozwinięty został system represji policyjnych także w stosunku do Polaków. „Ukoronowany” Brześciem i Berezą Kartuską, był potwierdzany na bieżąco wysoką liczbą więźniów politycznych w ciągle przepełnionych więzieniach. Podobnie jak we Włoszech, Niemczech i Hiszpanii generała Franco, antykomunizm był rozniecany i w Polsce jako jedna z naczelnych treści propagandowych wpajanych społeczeństwu. Wytworzono specyficzny klimat uwielbienia dla armii, postawionej na wysokim piedestale, sprzyjający rozwojowi tendencji militarystycznych. Polska polityka zagraniczna za czasów Becka starała się dotrzymać kroku posunięciom państw faszystowskich na arenie międzynarodowej.
Ale jednocześnie w niejednym istotnym punkcie rzeczywistość Polski lat trzydziestych wyraźnie odbiegała od profilu państwa faszystowskiego lub mocno utrudniała realizację określonych dążeń ku pełnemu faszyzmowi. Odmiennie zatem od Włoch i Niemiec promotorzy faszyzmu w Polsce nie mieli za sobą masowego zaplecza. Nawet w okresie wzmagającej się faszyzacji, od lat 1934-1935, nie udało się narzucić Polsce żadnego „wodza” ani tym bardziej wprowadzić w sposób instytucjonalny zasady wodzostwa na różnych szczeblach życia państwowego i społeczno-politycznego.
W przeciwieństwie do innych krajów faszystowskich, nigdy nie przyjął się w Polsce system monopartyjny. Co więcej, obóz rządzący w Polsce był w gruncie rzeczy jedyną siłą polityczną, nie mającą za sobą w ogóle partii politycznej w prawdziwym tego słowa znaczeniu (zarówno BBWR, jak i zwłaszcza OZN były w istocie sztucznym zlepkiem organizacji społecznych i grupek politycznych, sklejonych przede wszystkim naciskami administracyjnymi lub doraźnym interesem tych grup). Nie przyjęły się w Polsce na szerszą skalę teorie rasistowskie ani nie doczekały się one nigdy sankcji prawnej w obowiązującym ustawodawstwie. Nie znikł nigdy w Polsce pewien margines wolności słowa i prasy (z wyjątkiem komunistycznej), choć często świeciła ona białymi plamami cenzorskimi.
Choć szerzył się w Polsce w niektórych kołach i grupach ludności antysemityzm, to jednak był on równocześnie ostro i publicznie piętnowany — rzecz nie do pomyślenia w krajach faszystowskich, a zwłaszcza w III Rzeszy. Opór stawiany tym i podobnym tendencjom nie dozwolił, by nabrały one cech ideologii dominującej w Polsce ani — tym bardziej — programu politycznego popieranego przez większe, liczące się odłamy narodu polskiego.
U progu ostatnich dwóch lat pokoju stosunki polsko-niemieckie nadal jeszcze pozostawały poprawne i na pierwszy rzut oka nie różniły się od sytuacji w początkach zbliżenia polsko-niemieckiego w latach 1934-1935. W rzeczywistości było inaczej. Niemcy stały się już pierwszorzędną europejską potęgą wojskową i polityczną, stopniowo, ale szybko i bezwzględnie realizującą swe dalekosiężne cele. Polska stała w miejscu i — wbrew rozlepianym na wszystkich murach mocarstwowym hasłom w rodzaju „silni, zwarci, gotowi” — nie była ani silna, ani zwarta, ani gotowa. Dysproporcja między siłami obu pozornie równorzędnych partnerów pogłębiała się z miesiąca na miesiąc. Jednakże z uwagi na swe najbliższe plany Hitler ciągle jeszcze cenił sobie dobre stosunki swym wschodnim sąsiadem.
Plany te, nie odbiegające zresztą w swych generalnych założeniach i celach od programu wyłożonego w biblii hitleryzmu Mein Kampf, sformułował obecnie bardziej dokładnie. Przedstawił je swym najbliższym współpracownikom wojskowym i politycznym na poufnej naradzie 5 listopada 1937 r. (przebieg jej znany jest z nieco późniejszego jej zapisu, tzw. protokołu Hossbacha). Stwierdził, że naczelnym celem polityki niemieckiej pozostaje zdobycie „przestrzeni życiowej” — (Lebensraum). Będzie to wymagało zastosowania siły. Pierwszym etapem w tej walce powinien być Anschluss Austrii oraz rozbicie i zabór Czechosłowacji.
Rzecz oczywista, że przy tego rodzaju planach neutralność Polski nie mogła być dla Hitlera sprawą obojętną. Dlatego też przeciwstawiał się poczynaniom, zdolnym zakłócić stosunki ze wschodnim sąsiadem. Sytuacje takie powstawały szczególnie łatwo — jak o tym nieraz już była mowa — w Gdańsku oraz w związku ze sprawami mniejszościowymi.
Sprawy mniejszościowe były wówczas szczególnie aktualne, ponieważ właśnie w 1937 r. wygasła zawarta na 15 lat konwencja genewska, normująca m. in. problem ochrony praw mniejszości polskiej i niemieckiej w obu częściach podzielonego Górnego Śląska (por. wyżej, s. 101). Choć ciągle naruszana, stanowiła ona jednak pewien hamulec dla polityki gwałcenia praw mniejszości, uprawianej na Górnym Śląsku. Szczególne zaniepokojenie z powodu wygaśnięcia konwencji objawiało się w łonie zasobnej, mającej wiele do stracenia mniejszości niemieckiej, podlegającej ponadto twardym antyniemieckim rządom wojewody Grażyńskiego.
W gruncie rzeczy mniejszość polska na Śląsku po stronie niemieckiej (i w ogóle w Niemczech) znajdowała się w nieporównanie gorszym położeniu niż mniejszość niemiecka w Polsce. Mimo swej dużej liczebności — według statystyki niemieckiej z 1925 r. wynosiła ona ponad 800 tys. Polaków, faktycznie ponad 1 mln — była to mniejszość słabsza niż mniej liczna mniejszość niemiecka w Polsce (według statystyki polskiej z 1931 r. ponad 740 tys., faktycznie zapewne nieco więcej). Wynikało to przede wszystkim stąd, że składała się w ogromnej większości z warstw najbiedniejszych — robotników, rzemieślników i przeważnie biednego chłopstwa. To z kolei uzależniało ją silnie pod względem ekonomicznym od niemieckich pracodawców. W tych warunkach otwarte przyznawanie się do polskości było ze strony Polaków w Niemczech aktem dużej odwagi i patriotyzmu, gdyż narażało ich na odmowę pożyczek, zapomóg, a bardzo często prowadziło wręcz do pozbawienia pracy i chleba. Szczególnie dotkliwe konsekwencje groziły Polakom za posyłanie swych dzieci do szkół polskich. W połączeniu z szykanami władz w stosunku do polskich nauczycieli prowadziło to do tego, że znaczna większość dzieci polskich w Niemczech nie mogła uczęszczać do szkół z polskim językiem nauczania. Mimo tych częstych niepokonalnych przeszkód liczba szkół polskich i uczniów powoli rosła — do roku 1932/33. Ale i w tym najpomyślniejszym dla polskiego szkolnictwa roku liczba szkół polskich wynosiła zaledwie 94 (w tym tylko 1 polska szkoła średnia, powstała w 1932 r. w Bytomiu), a w nich 2295 uczniów — co stanowiło niecałe 2% ogółu dzieci polskich w wieku szkolnym. Rzecz charakterystyczna, że począwszy od 1934 r. — roku „zbliżenia” polsko-niemieckiego i paktu o nieagresji — liczby te zaczęły szybko i systematycznie maleć. W tym samym mniej więcej czasie, w roku szkolnym 1929/30, mniejszość niemiecka w Polsce posiadała 768 szkół z językiem wykładowym niemieckim (w tym ok. 30 szkół średnich), do których uczęszczało 62 tys. dzieci niemieckich — co stanowiło ok. 73 % ogółu dzieci niemieckich w wieku szkolnym. Liczba ta w latach następnych malała, ale nie tak katastrofalnie, jak szkół polskich w Niemczech.
Podobnie rażące dysproporcje między obu mniejszościami zachodziły także w innych węzłowych dziedzinach ich życia i rozwoju narodowego, jak liczba i nakłady prasy mniejszościowej w obu krajach, siła i wpływy organizacji oświatowo-kulturalnych, przedstawicielstwo w samorządzie i parlamencie (w Niemczech Polacy mieli tylko dwóch posłów w sejmie pruskim do 1928 r., w Reichstagu żadnego; w Polsce przed rokiem 193 o Niemcy mieli z reguły 22—26 posłów i senatorów; później 8).
Niezwykle trudną w tych warunkach walkę o prawa narodowe Polaków w Niemczech prowadziła ich naczelna organizacja, powstała w 1922 r., Związek Polaków w Niemczech (czołowi przywódcy: prezes Związku — ks. dr B. Domański, poseł J. Baczewski, dr J. Kaczmarek, Arka Bożek z Górnego Śląska i in.). Wśród mniejszości niemieckiej w Polsce panowało duże rozbicie wewnętrzne. Najsilniejsze pozycje w województwie śląskim miał popierany przez wielki kapitał niemiecki Volksbund, a w latach trzydziestych coraz szersze wpływy zyskiwała hitlerowska Partia Młodoniemiecka (Jungdeutsche Partei).
Głównie pod naciskiem mniejszości niemieckiej rządy niemiecki i polski porozumiały się co do nowego uregulowania położenia mniejszości w obu krajach. Tak zrodziły się podpisane 5 listopada 1937 r. jednobrzmiące deklaracje obu rządów „O wzajemnej ochronie praw mniejszości”. Zawierały one wyliczenie podstawowych praw mniejszości narodowych i zapewnienie im ochrony w obu państwach, z podkreśleniem obowiązku lojalności wobec państwa-gospodarza. Jak słusznie zauważa jeden z czołowych znawców tych zagadnień, W. Wrzesiński, oznaczało to uzależnienie wykonywania postanowień deklaracji od „koniunkturalnych zmian politycznych”, zachodzących w stosunkach międzypaństwowych polsko-niemieckich. Na razie układały się one jeszcze dość poprawnie, ale przybierające właśnie w tym czasie coraz konkretniejszą postać plany ekspansji hitlerowskiej Rzeszy nie rokowały tym stosunkom nic dobrego. Toteż deklaracje z 5 listopada nie miały przed sobą przyszłości i ich praktyczne skutki ograniczyły się do paru doraźnych gestów obu rządów w dziedzinie polityki mniejszościowej, o charakterze raczej symbolicznym, bez większego znaczenia.
Właśnie w tym okresie przygotowywał Hitler, jak to wynika z „protokołu Hossbacha”, znacznie poważniejszą akcję, mianowicie realizację Anschlussu Austrii. Wymagało to przezwyciężenia pewnych trudności z Włochami, które nie bez oporów patrzyły na plany usadowienia się potężnego sojusznika nad przełęczą Brenneru. Swoje zamierzenie wykonał Hitler w początkach marca 1938 r. W obliczu niemieckiego ultimatum, grożącego wkroczeniem wojsk niemieckich, rząd austriacki z kanclerzem Kurtem Schuschniggiem na czele ugiął się przed żądaniami hitlerowskimi. Dnia l 2 marca 1938 r. wojska niemieckie wkroczyły do Austrii, której kanclerz i rząd uprzednio ustąpili. Zgodnie z życzeniem Hitlera władzę przyjął jego czołowy eksponent w tym kraju Artur Seyss-Inquart.
To nowe pogwałcenie traktatu wersalskiego nie mogło nie interesować Polski, jak również wielkich mocarstw, głównych sygnatariuszy tego traktatu. Rząd niemiecki informował zresztą rząd polski o zamierzonych pociągnięciach. Ale po dobnie jak w wypadku remilitaryzacji Nadrenii, w kołach rządzących tych państw dominowała zdecydowanie doktryna „ugłaskiwania” Hitlera, doktryna appeasementu, reprezentowana zwłaszcza przez ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii, Neville’a Chamberlaina. Rząd polski uznał wydarzenia w Austrii za jej „sprawę wewnętrzną”. W polskich kołach rządzących uważano nawet, że ekspansja niemiecka na południe ma pomyślne dla Polski momenty, ponieważ odwraca uwagę Hitlera od spraw wschodnich.
Co więcej, zakrzątnięto się w Warszawie wokół wykorzystania tej okoliczności do załatwienia, w sposób przypominający poniekąd metody Hitlera, sprawy Litwy. Jak wiadomo, rząd litewski nie godził się na włączenie Wilna do Polski i uważał je ciągle za swoją stolicę. Między Polską a Litwą utrzymywało się przez cały czas od zakończenia wojny silne napięcie, podkreślane na zewnątrz brakiem stosunków dyplomatycznych między obu sąsiadującymi państwami. Sprawy Litwy, a zwłaszcza tzw. obszar Kłajpedy.(który przed I wojną należał do Niemiec i był w dużej części niemiecki pod względem narodowościowym), znajdujący się pod zarządem li.tewskim, żywo interesowały rząd w Berlinie. Odzyskanie tego obszaru leżało również w jego planach.
Wykorzystując jednak fakt, że zarówno uwaga Niemiec, jak i całej Europy kierowała się wówczas na region naddunajski, rząd polski (pod pretekstem incydentu granicznego, w którym zginął żołnierz) zażądał od Litwy w formie 48-godzinnego ultimatum nawiązania stosunków dyplomatycznych. Chciano w ten sposób zmusić Litwę do pośredniego wyrzeczenia się Wilna. Towarzyszyły temu koncentracje wojsk polskich na Wileńszczyźnie. Pod naciskiem z różnych stron i wobec ogromnej dysproporcji sił rząd litewski wyraził zgodę na żądanie polskie. Dnia 30 marca nastąpiła akredytacja posłów obu państw w Kownie i Warszawie. Konflikt z Litwą stał się jednocześnie okazją do rozpętania nastrojów nacjonalistycznych w Polsce i nowym bodźcem do szerzenia na różnych wiecach i manifestacjach propagandy w duchu „Polska jest mocarstwem”.
Dalszy cios na Litwę miał spaść ze strony III Rzeszy. Chodziło jej o obszar Kłajpedy, do którego aspiracje zgłaszały Niemcy już od dawna, powołując się na dążenia silnej tam mniejszości niemieckiej. Załatwienie sprawy Kłajpedy w duchu tych aspiracji nastąpiło w marcu 1939 r. W wyniku kolejnego aktu agresji hitlerowskiej obszar Kłajpedy znalazł się w granicach „wielkich Niemiec”.
Główną jednak uwagę zwracał Hitler w tym czasie na rozprawienie się z Czechosłowacją. Punktem wyjścia całej akcji w tym kierunku stała się i w tym wypadku liczna — ponad 3 mln ludności — mniejszość niemiecka, skoncentrowana nad granicą niemiecką w Sudetach i silnie przesiąknięta wpływami hitlerowskimi. Było to przede wszystkim dziełem niezwykle agresywnej Partii Niemców Sudeckich (Sudetendeutsche Partei}, na której czele stał jeden z czołowych przywódców hitlerowskich za granicą, Konrad Henlein. Demokratyczny ustrój Czechosłowacji zapewniał im daleko idące swobody narodowe. Między innymi mieli Niemcy czechosłowaccy własny uniwersytet w Pradze, rozbudowane szkolnictwo niemieckie wszystkich szczebli, pełną swobodę języka, silne przedstawicielstwo we władzach samorządowych i w parlamencie Czechosłowacji, a w niektórych latach piastowali nawet teki ministerialne w rządach Republiki.
W realizacji szerszych planów Hitlera opanowanie Czechosłowacji miało dlań duże znaczenie nie tylko polityczne (faktyczne władztwo nad regionem naddunajskim, okrążenie Polski od południa, rozbicie Małej Ententy i systemu sojuszników francuskich w Europie środkowo-wschodniej, likwidacja głównej bazy demokracji w tej części Europy), lecz gospodarcze, a także wojskowo-gospodarcze. Czechosłowacja posiadała wysoko rozwinięty przemysł, w tym także przemysł wojenny (zakłady Skoda).
Wkrótce po kryzysie austriackim Henlein zażądał (po uprzednim uzgodnieniu z Hitlerem) od rządu czechosłowackiego przyznania Niemcom sudeckim praw, oznaczających właściwie utworzenie państwa w państwie. Rząd czechosłowacki początkowo to odrzucił i zarządził na wet mobilizację. Jednakże rychło został poinformowany, że sojusznicy Czechosłowacji z Francją na czele, jak również Anglia, nie są skłonni ryzykować wojny z powodu Czechosłowacji. Jedynie Związek Radziecki wyrażał gotowość wykonania swych zobowiązań sojuszniczych. Na przeszkodzie temu stał jednak brak wspólnej granicy Związku Radzieckiego z Czechosłowacją i Niemcami. Na ewentualny przemarsz wojsk radzieckich na pomoc Czechosłowacji nie zgodziła się ani Polska, ani Rumunia.
Wiedząc o nastrojach appeasementu w kołach rządowych mocarstw zachodnich, Hitler zorientował się, że otwiera się przed nim szansa „pokojowego” rozbioru Czechosłowacji. Żądania jego wzrosły: domagał się wręcz przyłączenia okręgu sudeckiego do Niemiec.
Istotnie, rządy Francji i Wielkiej Brytanii dość niedwuznacznie dały do zrozumienia Czechosłowacji, że powinna zaniechać swego „sztywnego” oporu. Nie pomógł osobisty wielki autorytet prezydenta Czechosłowacji Edwarda Benesza, jednego z najwierniejszych sojuszników Francji w Europie.
Nie bacząc na prawie bezpośrednie niebezpieczeństwo, wynikające z okrążenia Polski także od południa w wypadku rozbicia Czechosłowacji, minister Beck uznał, że i Polska powinna wyciągnąć korzyści z tragedii swego południowego sąsiada. Zapowiadała to zresztą polityka Becka, uprawiana przezeń od kilku lat.
Już na jesieni 1933 r. rząd polski rozpoczął przygotowania do wielkiej kampanii politycznej przeciwko Czechosłowacji, której pretekstem stało się upośledzenie Polaków w czeskiej części Śląska Cieszyńskiego. W styczniu 1934 r. zorganizowano liczne manifestacje w piętnastolecie interwencji czeskiej na tym terytorium, a konsulat polski w Morawskiej Ostrawie wciągnął do akcji także polskie organizacje działające w Czechosłowacji. Od tego czasu z rozmaitym nasileniem trwała kampania dyplomatyczna i propagandowa przeciw Czechosłowacji, biorąca za punkt wyjścia ochronę interesów mniejszości polskiej, faktycznie wykorzystywanej przez Becka jako narzędzie do przeforsowania w ostatecznym rachunku, w dogodnym momencie, zmian granicznych między obu krajami. Zarówno Piłsudski, jak i Beck nie wierzyli bowiem w trwałość państwa czechosłowackiego i zamierzali podczas jego oczekiwanego rozpadu zająć terytoria, do których Polska od dawna zgłaszała pretensje. Kulminacyjny moment nastąpił właśnie w chwili, gdy ekspansja III Rzeszy stworzyła w 1938 r. dogodną po temu okazję.
Po uzgodnieniu postępowania z rządem niemieckim również Polska wystąpiła z żądaniami w sprawie tzw. Zaolzia (tj. części Śląska Cieszyńskiego, zajętej w 1919 r. przez wojska czeskie). Był to wysoko rozwinięty obszar przemysłowy o powierzchni 1871 km², który zamieszkiwało 216 225 mieszkańców, w tym — według spisu z 1930 r. — 76 230 Polaków. Stanowisko Polski (w mniejszym stopniu półfaszystowskich Węgier regenta Horthy’ego, które również wysunęły postulaty terytorialne pod adresem Czechosłowacji) poważnie ułatwiało grę Hitlera, zdejmując z niego odium jako jedynego burzyciela porządku europejskiego, a zarazem uprawdopodobniając tezę o rzekomych prześladowaniach mniejszości narodowych w Czechosłowacji, o „nienaturalności” czechosłowackiej konstrukcji państwowej itd. Nieprzypadkowo w rozmowach z Chamberlainem Hitler mógł się powoływać i powoływał się na żądania wobec Czechosłowacji nie tylko niemieckie, lecz także polskie i węgierskie.
Rozmowy te odbywały się w drugiej połowie września i doprowadziły do głośnego układu monachijskiego, uzgodnionego i podpisanego przez Hitlera, Mussoliniego, premiera Wielkiej Brytanii Nevillea Chamberlaina i premiera Francji Eduarda Daladiera. Sprowadzały się one w istocie rzeczy do całkowitej kapitulacji Anglii i Francji wobec żądań Hitlera — w imieniu nieobecnej Czechosłowacji. Układ monachijski, podpisany 29 września 1938 r., stał się wkrótce poniekąd hasłem wywoławczym dla całej określonej linii politycznej, reprezentowanej wówczas przez mocarstwa zachodnie, „polityki monachijskiej”, czyli polityki kapitulacji przed przemocą i bezprawiem hitlerowskim, połączonej ze zdradą własnych sojuszników i przyjętych wobec nich zobowiązań traktatowych. Następstwa tej polityki trafnie scharakteryzował ówczesny minister spraw zagranicznych Czechosłowacji K. Krofta w momencie, gdy mu wręczono decyzje monachijskie: „my nie jesteśmy ostatni. Po nas ten sam los dosięgnie również innych”.
Wojska niemieckie już następnego dnia przystąpiły do zajmowania przyznanej im części Czechosłowacji.
O jeden dzień później — 2 października 1938 r. — na Zaolzie wkroczyły wojska polskie pod dowództwem gen. Bortnowskiego, wykonując rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego, zakończony pompatycznym „Maszerować!” Stało się to powodem do nowej serii szowinistycznych wieców i manifestacji, organizowanych przez OZN, i nowej fali propagandy mocarstwowej. Tę swoistą kampanię wojskową celnie i lapidarnie scharakteryzował Churchill mówiąc, że „żołnierz polski wyjął Cieszyn z plecaka żołnierza niemieckiego”.
W dwa miesiące później rząd polski powiększył swe zdobycze w Czechosłowacji o dalsze 220 km², przyłączając do Polski część Spisza i Orawy, w tym Jaworzynę spiską. Nie mogło to nie pogłębić w Pradze i innych stolicach europejskich opinii o polityce polskiej, określonej przez czechosłowackiego ministra spraw zagranicznych Kroftę jako polityce dobijania śmiertelnie rannego przeciwnika... Jak stwierdza M. Orzechowski, „za ten niewielki obszar Polska zapłaciła sympatią słowackich polonofilów”, czyli mizernymi resztkami poparcia, na jakie mogła jeszcze liczyć w niektórych środowiskach w kraju swego południowego sąsiada.
Aluzje podobnego rodzaju wysuwano już wcześniej w rozmowach dyplomatycznych polsko-niemieckich. Tym razem jednak postulaty te zostały sformułowane w sposób nadający im charakter programu, określającego nowy stosunek III Rzeszy do Polski. Rząd polski i minister Beck odrzucili tę sugestię. Mimo to Niemcy uporczywie i coraz natarczywiej wracali do swoich „propozycji”. Między innymi potwierdził je Hitler w czasie rozmowy z Beckiem na początku stycznia 1939 r. w Berchtesgaden, ponowił raz jeszcze i z jeszcze większym naciskiem Ribbentrop podczas swej wizyty oficjalnej w Warszawie w końcu tegoż miesiąca. Łączono z tym propozycje rekompensaty dla Polski kosztem radzieckiej Ukrainy. Stawało się coraz jaśniejsze, że Polska — odrzucając konsekwentnie te żądania — zajmuje w planach hitlerowskich miejsce kolejnej ofiary agresji.
Stawienie czoła zbliżającemu się wielkimi krokami niebezpieczeństwu wymagało maksymalnej mobilizacji sił wewnętrznych narodu, jak też wytworzenia wokół Polski jak najskuteczniejszego systemu zabezpieczeń zewnętrznych.
W tej ostatniej płaszczyźnie sytuacja Polski — jak to wynika już z przedstawionego wyżej obrazu — przedstawiała się zdecydowanie niekorzystnie. Polska była obiektywnie państwem zbyt słabym, by mogła decydująco wpłynąć na sytuację i układ sił na arenie międzynarodowej. Wbrew pozorom była raczej przedmiotem niż podmiotem polityki międzynarodowej. W szczególności nie mogła wpłynąć na zmianę „appeasement policy”, uprawianej przez główne mocarstwa zachodnie wobec hitleryzmu i będącej jednym z głównych źródeł jego rosnących sił i aspiracji. Położenie geograficzne Polski w pewnym sensie przesądziło konflikt z potężniejącym z miesiąca na miesiąc imperializmem niemieckim.
Równocześnie jednak m. in. to właśnie kluczowe położenie geograficzne Polski sprawiało, że mogła ona w mniejszym lub niekiedy dość poważnym stopniu przyczynić się do zahamowania lub osłabienia narastającego niebezpieczeństwa. Postawa Polski w 1934 r. w sprawie paktu wschodniego, ogólny nieprzyjazny stosunek do Związku Radzieckiego, rola Polski podczas kryzysu monachijskiego i inne sytuacje wykazują to niezbicie. We wszystkich tych sytuacjach polityka Becka nie tylko nie przyczyniła się do powstrzymania ekspansji hitlerowskiej, ale przeciwnie — oddała jej poważne usługi. Skłócona z wszystkimi swymi sąsiadami, z wyjątkiem tylko Rumunii i Łotwy, stawała w obliczu czekającej ją wielkiej próby w dużej mierze osamotniona, pozbawiona potencjalnych sojuszników, do których zniszczenia sama wydatnie się przyczyniła.
Po latach kryzysu, a potem głębokiej depresji Polska w drugiej połowie 1937 r. i w latach 1938-1939 ponownie weszła w stadium względnej koniunktury, choć w niektórych ważnych dziedzinach nie udało się w istotnym stopniu cofnąć niekorzystnych zmian okresu kryzysu. Dotyczyło to m. in. bezrobocia, które stało się zjawiskiem chronicznym i masowym. Liczba bezrobotnych (zarejestrowanych) tylko nieznacznie spadła w stosunku do najgorszych lat 1936 i 1937, mianowicie z 470 tys. (l937) do 456 tys. (1938). Produkcja przemysłowa w niektórych dziedzinach dreptała w miejscu lub tylko nieznacznie się powiększała (np. ropa naftowa, gaz świetlny, cynk, ołów), jednakże w większości wypadków postęp był wyraźny, przekraczając poziom z 1928 czy 1929 r. Zarysowała się pewna poprawa płac realnych robotników. Poprawa wystąpiła również w rolnictwie, głównie dzięki podwyżce cen artykułów rolnych, choć w 1938 r. znowu poczęły one spadać. Mimo wszystko położenie finansowe wsi było w tych latach znacznie lepsze, co wyraziło się m. in. w znacznym wzroście jej siły nabywczej, zwiększonych zakupach nawozów sztucznych, maszyn rolniczych i innych artykułów przemysłowych. Nastąpiło też ożywienie w handlu zagranicznym.
Wszystkie te zjawiska tyły następstwem przede wszystkim ogólnej poprawy koniunktury w świecie. Nie bez znaczenia był wzrost zbrojeń w wielu państwach europejskich, w tym i w Polsce. Utrzymywała się też polityka „nakręcania koniunktury”, wyrażająca się we wzmożonym interwencjonizmie państwa w życie gospodarcze. W Polsce znalazło to swoje odbicie także w tendencjach do etatyzacji przemysłu. W roku 1936 państwo przejęło za odszkodowaniem większość akcji największego koncernu górniczo-hutniczego, „Wspólnoty Interesów” na Górnym Śląsku, znajdującego się dotąd w rękach kapitału niemieckiego i stojącego w obliczu bankructwa. W tym i w niektórych innych wypadkach motywem działania była chęć zapobieżenia wzrostowi bezrobocia (i następstwom społeczno-politycznym w wyniku upadłości firmy i zamknięcia zakładów). Etatyzacja nie oznaczała oczywiście socjalizacji przemysłu; państwo, rządzone przez burżuazję, działało jako kapitalistyczny przedsiębiorca. Wzrost roli kapitału państwowe go sprawiał jednak, że interesy kraju w jego działalności, zwłaszcza inwestycyjnej, były uwzględniane w znacznie szerszej mierze niż pod egidą kapitału prywatnego, zwłaszcza zagranicznego.
Ważnym elementem poprawy sytuacji gospodarczej w kraju w ostatnich latach jego niepodległości był pokaźny wzrost inwestycji na budownictwo, tak publiczne jak i prywatne; dotyczyło to np. budownictwa mieszkaniowego, które przeżywało wtedy swój rozkwit. Uruchomiono też poważne inwestycje komunalne, przemysłowe, energetyczne, wodne i komunikacyjne, jak w szczególności wielkie nowoczesne zapory wodne i hydroelektrownie w Porąbce (na Sole) i w Rożnowie (na Dunajcu). Duże znaczenie miało ukończenie kolejowej magistrali węglowej, łączącej Górny Śląsk z Gdynią. O wiele gorzej natomiast przedstawiała się rozbudowa sieci dróg kołowych mimo pewnych wysiłków podejmowanych i w tej dziedzinie (jak np. zbudowanie szos Kraków-Katowice czy Kraków-Zakopane oraz niektórych innych odcinków, łączących Kraków przez Radom z Warszawą). Nadal utrzymywało się określenie „polskie drogi” jako synonim dróg złych. Na kresach wschodnich sieć dróg bitych (a także kolejowych) była znikoma: gdy w województwach zachodnich przypadało na 100 km² 34, 2 km dróg o twardej nawierzchni, to w województwach wschodnich zaledwie 4, 9 km (1936). Podobnie fatalnie przedstawiał się rozwój motoryzacji. W roku 1939 w Polsce jeździło zaledwie 42 tys. samochodów (osobowych, ciężarowych i autobusów) oraz nieco ponad 12 tys. motocykli. W statystykach porównawczych Polska zajmowała pod tym względem jedno z ostatnich miejsc w Europie, za Portugalią, Rumunią i Węgrami.
Niezwykle dynamicznie rozwijała się natomiast Gdynia i port gdyński. Z osady o 1300 mieszkańców w 192 I r. rozwinęła się ona do jednego z większych miast polskich ze 120 tys. mieszkańców. W porcie gdyńskim prze ładowano w 1937 r. ponad 9 mln ton towarów. W roku 193 o przeszło przez port gdyński 14% całego polskiego obrotu towarowego (pod względem wagi), a przez port gdański 36%; natomiast w roku 1937 odpowiednio 46% i 32% (pod względem wartości stosunek był dla Gdańska jeszcze mniej korzystny). W ostatnich latach przed wojną Gdynia stała się największym portem na Bałtyku, wyprzedzając m. in. Sztokholm, Gdańsk i Szczecin. Nie zmieniło to jednak faktu, że polska flota handlowa należała do najmniejszych w Europie, jej tonaż w 1939 r. sięgał zaledwie 102 tys. BRT, choć wliczały się doń już dwa nowoczesne, świeżo zbudowane we Włoszech piękne transatlantyki pasażerskie "Batory" i "Piłsudski".
Jednym z ważnych celów tego planu było też pewne wyrównanie rażących różnic między Polską A i B. Jego realność budziła co prawda od początku wielkie wątpliwości z uwagi na skromne środki kapitałowe, jakimi dysponowała Polska. Prace nad budową COP podjęto energicznie. Wynikało to stąd przede wszystkim, że zamierzano tam stworzyć silny przemysł zbrojeniowy, którego brak tak dotkliwie Polska odczuwała, zwłaszcza w świetle zarysowującego się niebezpieczeństwa wojny. Lokalizacja COP w środku Polski miała zabezpieczyć ten okręg przed groźbą bezpośredniego ataku, na co tak silnie wystawiony był przygraniczny Górny Śląsk. Ponadto założeniem COP było wchłonięcie do przemysłu „zbędnych rąk roboczych” ze wsi, co właśnie na tych terenach występowało z dużym nasileniem. Między innymi rozpoczęto tam budowę huty i fabryki dział w Stalowej Woli, zbudowano fabrykę amunicji w Kraśniku i samolotów w Mielcu.
Innego rodzaju trudności miały władze z mniejszością niemiecką. Przywódcy jej, zwłaszcza z hitlerowskiej Jungdeutsche Parrei (kierowanej przez R. Wiesnera, senatora z mianowania prezydenta Mościckiego), byli poinformowani o zbliżającym się konflikcie polsko-niemieckim i przygotowywali się do odegrania roli V kolumny. Między innymi gromadzili broń w majątkach obszarników niemieckich, ułatwiali dezercję Niemcom przez przesyłanie ich do Niemiec przez zieloną granicę, odbywali nawet ćwiczenia wojskowe. Władze polskie w województwach zachodnich, zwłaszcza wojskowe i graniczne, wpadały nieraz na trop tych przygotowań i unicestwiały je, posuwając się niekiedy do aresztowań i wydaleń najbardziej aktywnych działaczy niemieckich. Akcje te jednak ani w części nie przybrały takich rozmiarów, jak wobec Ukraińców na Podolu czy Wołyniu. Przez długi czas, jeszcze nawet w roku 1938 i w początkach 1939, alarmy i kroki represyjne władz lokalnych przeciw Niemcom były hamowane oporami ze strony polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
W parze z twardym kursem politycznym wobec mniejszości narodowych szedł wymierzony również przeciw nim oraz wpływom kapitału zagranicznego program „nacjonalizmu gospodarczego”. Zdaniem M. Drozdowskiego przyczyn aktywizacji tych tendencji doszukiwać się należy w „bliskości wojny”. „Mimo różnic taktyczno-politycznych — stwierdza on dalej — ideologia nacjonalizmu gospodarczego łączyła programy Stronnictwa Narodowego i jego secesyjnych jawnie faszystowskich organizacji, sanacyjnego Obozu Zjednoczenia Narodowego, a częściowo także centrowego Stronnictwa Pracy. Była to ideologia wzmożenia ekspansji gospodarczej polskich warstw średnich kosztem mniejszości narodowych zamieszkujących Polskę oraz wzmożenia gospodarczych pozycji państwa przez przejęcie kluczowych pozycji gospodarczych, opanowanych przez kapitał zagraniczny”.
Nie był to bynajmniej program teoretyczny. Jego praktyczną realizację odczuwały szczególnie dotkliwie mniejszości ukraińska i żydowska. Za główny cel swej polityki na ziemiach wschodnich uznawał rząd wzmocnienie polskiego stanu posiadania, czemu służyć miały, poza wyżej już wspomnianymi posunięciami, m. in. odpowiednio stosowane preferencje podatkowe, ulgi inwestycyjne, ulgi i taryfowe, dotacje przyznawane Towarzystwu Rozwoju Ziem Wschodnich, a równocześnie szykany i utrudnienia wobec ukraińskich i białoruskich organizacji gospodarczych. W wypadku mniejszości żydowskiej ów gospodarczy nacjonalizm znajdował wyraz w tolerowaniu bojkotu ekonomicznego i pikiet, w przedstawianiu emigracji jako jedynego sposobu rozwiązania sprawy żydowskiej w Polsce, we wprowadzeniu numerus nullus dla Żydów w niektórych urzędach i w przedsiębiorstwach państwowych i samorządowych oraz w tendencyjnie. antyżydowskiej polityce wykorzystania funduszów publicznych” (Drozdowski).
Ogólnie jednak rzecz biorąc, sytuacja wewnętrzna w kraju w tym czasie — jak już wspomnieliśmy — polepszyła się i uspokoiła. Od dłuższego czasu po raz pierwszy spadła liczba strajków robotniczych. Również na wsi zaznaczyło się uspokojenie nastrojów po burzliwych latach 1932-1937. Wpłynęła na to nie tylko poprawa sytuacji gospodarczej, lecz także świadomość rosnącego niebezpieczeństwa hitlerowskiego najazdu i odczuwana powszechnie potrzeba solidarności w obliczu zagrożenia państwa. Żywym, często wzruszającym świadectwem tego była ofiarność najszerszych mas na Fundusz Obrony Narodowej, Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej i udział w innych akcjach patriotycznych. Aktywny udział w tym mieli także więźniowie polityczni, szczególnie komuniści, którzy nieraz dorzucali swój wkład do zbiórek na cele wojskowe, a w okresie najkrytyczniejszym domagali się broni, by wziąć udział w walce z najazdem hitlerowskim.
Obóz rządzący pragnął wykorzystać całokształt tej sytuacji do rozszerzenia — zgodnie z postulatami OZN — bazy rządów w społeczeństwie. Pomyślny wynik wyborów pozwoliłby też zatrzeć fatalne wrażenie klęski wyborczej w 1935 r. Nie bez znaczenia dla podjęcia decyzji o przedterminowym rozwiązaniu sejmu i rozpisaniu nowych wyborów były też konflikty wewnętrzne w łonie sanacji, przenoszące się i na posłów sanacyjnych w sejmie z 1935 r., grożące również załamaniem się ich chwiejnej jedności działania. Partie opozycyjne ponownie, choć z pewnym wahaniem, wybory zbojkotowały. Jednakże tym razem, w szczególnej sytuacji międzynarodowego napięcia (wybory miały się odbyć w listopadzie 1938 r., a więc krótko po Monachium) oraz w wyniku intensywnej propagandy rządowej po swoistych sukcesach z Litwą i Zaolziem bojkot nie dał takich wyników, jak w 1935 r. Głosowało 67% uprawnionych (w 1935 — 46%). Oczywiście, z braku list wyborczych partii opozycyjnych sejm znalazł się obecnie całkowicie w rękach prorządowego OZN, podobnie jak senat. Nawet w tych wyborach na uwagę zasługiwał fakt, że znowu o wiele większą frekwencję wyborczą zanotowano w województwach wschodnich niż w Polsce centralnej i zachodniej, gdzie frekwencja wyborcza nie sięgała nawet 50% uprawnionych. Wytłumaczenie tego zjawiska było niewątpliwie podobne jak w 1935 r. (por. wyżej, s. 246). Jeśli chodzi o rozgrywki w łonie samego obozu rządzącego, to zwracała uwagę porażka Sławka i jego zwolenników (w kilka miesięcy później popełnił on samobójstwo).
Nieco trafniej odzwierciedliły się rzeczywiste nastroje społeczeństwa w wyborach samorządowych latem 1939 r., których opozycja nie zbojkotowała. Odbywały się one etapami i dlatego wyniki ich dotyczą tylko części miast i gmin. W 48 miastach wydzielonych (powyżej 25 tys. mieszkańców) OZN uzyskał 29% głosów, a PPS niewiele mniej (26, 8%). I w tych wyborach nie brakowało różnego rodzaju represji, nacisków administracyjnych i fałszerstw. I te więc wyniki wymagają w gruncie rzeczy korektury na korzyść partii opozycyjnych.
Front antyfaszystowski uległ w tym czasie poważnemu osłabieniu na skutek rozwiązania jeszcze na początku 1938 r, przez czynniki decydujące w Kominternie — Komunistycznej Partii Polski, pod zarzutem wielkiego nasilenia się w jej szeregach działalności wrogów klasowych i prowokatorów. W istocie rzeczy sam ten zarzut stanowił prowokację, mającą uzasadnić rozwiązanie, dokonane zresztą bez porozumienia z władzami KPP. Prowokacja ta zrodziła się w warunkach pełnego już rozwinięcia kultu Stalina i całkowitego odejścia od zasad demokracji wewnątrzpartyjnej. Poprzedziły ją bolesne ciosy zadawane KPP już od 1933 r. w postaci aresztowania szeregu jej czołowych przywódców. Szczególne nasilenie przybrała ta akcja w 1937 r., kiedy to pod sfingowanymi i oszczerczymi zarzutami zaaresztowano wszystkich przebywających w Związku Radzieckim członków Biura Politycznego i Komitetu Centralnego partii. Wśród aresztowanych znaleźli się prawie wszyscy ówcześni czołowi przywódcy KPP, jak Adolf Warski, Maria Koszutska, Henryk Walecki, Edward Próchniak, Julian Leszczyński-Leński, Jerzy Ryng i wielu innych, którzy następnie ponieśli śmierć. Strata czołowej kadry przywódczej i rozwiązanie partii było dla ruchu rewolucyjnego w Polsce ciosem tym cięższym i politycznie brzemiennym w skutki, że nastąpiło to niemal w przeddzień najcięższej próby, przed jaką stawał naród polski. Na domiar złego stało się to w okresie, kiedy — jak o tym wyżej mowa — nowa taktyka jednolitego frontu zaczynała przynosić pierwsze swoje pozytywne owoce, przyczyniając się do wydatnego zwiększenia zasięgu i roli frontu antyfaszystowskiego. Komuniści w Polsce nie znali właściwych przyczyn rozwiązania partii i byli tym całkowicie zdezorientowani. Mimo to w mniejszych grupach lub indywidualnie starali się działać zgodnie ze swą ideologią i potrzebami walki z groźbą faszyzmu.
Tymczasem zagrożenie to rosło z miesiąca na miesiąc. Nawet sucha kronika wydarzeń z 1939 r.o daje wymowny obraz zarówno ich przebiegu, jak i metod, którymi Hitler się posługiwał. W marcu 1939 r. wywołał on kolejny kryzys, zmierzając obecnie do całkowitego wchłonięcia Czechosłowacji. Za pretekst wziął sprowokowane celowo antyniemieckie demonstracje w kilku miastach czeskich oraz separatystyczne żądania słowackiego, półfaszystowskiego ruchu pod wodzą najpierw ks. Andreja Hlinki, a po jego śmierci ks. Jozefa Tiso, domagającego się w porozumieniu z Hitlerem stworzenia niepodległej Słowacji. Wezwany do Berlina nowy prezydent Czechosłowacji (po ustąpieniu w 1938 r. Benesza) Emil Hácha wyraził 15 marca zgodę na wzięcie Czech pod „ochronę” III Rzeszy i stworzenie Protektoratu Czech i Moraw. Wojska niemieckie wkroczyły do Czech i Pragi. W kilka dni potem również nowo utworzone państwo słowackie zgodziło się na kontrolę wojskową Niemiec i wkroczenie wojsk niemieckich. Wykorzystały to z kolei Węgry, by zająć wschodni cypel Czechosłowacji — Ruś Zakarpacką — i tym samym zrealizować dążenie zarówno rządu węgierskiego, jak i polskiego do uzyskania wspólnej granicy polsko-węgierskiej.
Kleszcze niemieckie objęły obecnie Polskę nie tylko od północy i zachodu, lecz także od południa. W kilka dni później Hitler dokonał wspomnianego już kolejnego zaboru, mianowicie obszaru Kłajpedy.
W tym czasie — 21 marca — Ribbentrop raz jeszcze w kategorycznym tonie zwrócił się do ambasadora Lipskiego o odpowiedź w sprawie włączenia Gdańska do Rzeszy i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Odpowiedź polska, wręczona kilka dni później, była ponownie odmowna.
Stanowisko rządu polskiego umocnił fakt, że w tych właśnie dniach Wielka Brytania dała do zrozumienia Polsce swą gotowość udzielenia jej poparcia w obliczu bezpośredniego zagrożenia hitlerowskiego. I tam bowiem wreszcie zaczęto rozumieć zgubność polityki appeasementu, jako torującej Hitlerowi drogę do całkowitego obalenia ustalonego porządku w Europie i w konsekwencji do narażenia na ciężkie szkody podstawowych interesów Wielkiej Brytanii. Rząd brytyjski obawiał się w szczególności, by z kolei Polska nie uległa presji III Rzeszy, co pozwoliłoby Hitlerowi skierować cały impet planowanych agresji na Zachód. Obawy te wzmagała ścisła tajemnica, która otaczała spotkania i rozmowy polsko-niemieckie po Monachium, na przełomie 1938 i 1939 r. Czy i Polska nie ugnie się przed brutalną hitlerowską przemocą? Czy nie pójdzie na ustępstwa, jeszcze bardziej wzmagające agresywne dążenia III Rzeszy — oto pytania, które z głębokim niepokojem zadawał sobie rząd Jego Królewskiej Mości w Londynie. Aby więc podbudować i usztywnić stanowisko Warszawy, premier Chamberlain zaoferował Polsce gwarancje dotyczące jej niepodległości na wypadek agresji. Dnia 6 kwietnia min. Beck udał się do Londynu, gdzie przybrały one faktyczną (choć jeszcze nieformalną) postać sojuszu polsko-brytyjskiego. Do gwarancji tych dołączyła się również w tydzień później Francja.
Kroki te uznał Hitler za jednostronne pogwałcenie przez Polskę jej zobowiązań, wynikających z polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 r. W wielkiej mowie w Reichstagu 28 kwietnia oznajmił, że w związku z tym Niemcy uważają ową deklarację za anulowaną. Wspominał też o odrzuceniu przez Polskę jego „wspaniałomyślnej oferty”, gwarantującej Polsce jej granice zachodnie i proponującej zawarcie nowego paktu na lat 25, jeżeli Polska się zgodzi m. in. na przyłączenie Gdańska do Niemiec oraz na przeprowadzenie przez polski „korytarz” pomorski eksterytorialnej autostrady oraz linii kolejowej łączącej Niemcy z Prusami Wschodnimi.
Mówił tak w miesiąc po dyrektywie wydanej (25 marca) naczelnemu dowódcy armii niemieckiej, gen. W. von Brauchitschowi, w której polecał „wojskowe opracowanie sprawy polskiej”. Zgodnie z dyrektywą należało poczekać z rozwiązaniem tej sprawy do nadejścia „szczególnie dogodnych warunków politycznych” i wtedy rozbić Polskę, tak „aby nie [było] trzeba się z nią liczyć jako z czynnikiem politycznym przez najbliższe dziesięciolecia”.
Już w tydzień później przyszła odpowiedź ze strony polskiej w postaci przemówienia min. Becka, wygłoszonego w sejmie 5 maja. Przemówienie to było w gruncie rzeczy świadectwem bezpłodności i bankructwa całej jego dotychczasowej linii politycznej w stosunku do Niemiec. Przez społeczeństwo polskie zostało przyjęte z aplauzem, a nawet z entuzjazmem. Beck bowiem wypowiedział stanowcze „nie” wobec niemieckich roszczeń zarówno do Gdańska, jak i do podważenia polskiej suwerenności na Pomorzu. Podkreślając potrzebę zachowania pokoju, stwierdził: „Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”.
W niecały miesiąc po wypowiedzeniu paktu polsko-niemieckiego, 23 maja, Hitler zwołał odprawę najwyższych dowódców niemieckich, na której oznajmił, iż powziął decyzję „uderzenia na Polskę przy pierwszej nadarzającej się okazji”. Wyjaśnił też, że „Gdańsk nie jest obiektem, o który chodzi”, chodzi bowiem o „rozszerzenie przestrzeni życiowej na wschodzie i zabezpieczenie wyżywienia”.
Mniej więcej w tym samym czasie, toczyły się intensywne narady polsko-brytyjskie i polsko-francuskie, zmierzające do konkretyzacji sojuszu Polski z tymi krajami w płaszczyźnie wojskowej, politycznej i gospodarczej. Wyniki tych konsultacji były niewspółmiernie małe do kategoryczności i zasięgu zobowiązań politycznych obu mocarstw wobec Polski. Zarówno Anglia, jak i Francja wyraźnie uchylały się od zapewnienia konkretnej i zdecydowanej pomocy wojskowej oraz gospodarczej Polsce na wypadek wojny. W niemałej mierze wynikało to zapewne z faktu, że same te kraje nie były należycie do niej przygotowane. Ale, jak słusznie zwrócił uwagę J. Kirchmayer, grały tu też nie mniejszą rolę inne przyczyny. Obydwa mocarstwa zachodnie odnosiły się w gruncie rzeczy z głęboką niewiarą do wartości militarnej polskiego sojusznika, w którego zatem nie warto było inwestować zbyt poważnych środków, ale jednocześnie zdawały sobie sprawę z tego, że z braku zdecydowanego poparcia politycznego Polska mogłaby zostać zmuszona do ustępstw wobec Hitlera i zneutralizowana. Daleko idące i kategoryczne gwarancje polityczne brytyjsko-francuskie wykluczały tę groźbę i tym samym skłaniały Hitlera do rozprawienia się najpierw ze słabym przeciwnikiem na wschodzie, co dawało niezbędny oddech obu mocarstwom zachodnim. Pewną rolę w tej polityce odgrywały też ciągle silne w tych krajach nastroje „monachijskie”, defetystyczne, wyrażające się m. in. w dość rozpowszechnionym we Francji poglądzie, iż „nie ma sensu umierać za Gdańsk”.
Tymczasem w Gdańsku zaczęły mnożyć się prowokacyjne akcje i wystąpienia antypolskie (m. in. Goebbelsa). Przywódca hitlerowski w tym mieście, Forster, publicznie oświadczył, że musi ono wrócić do Rzeszy. Podobnie silne zaognienie wystąpiło w sprawach mniejszościowych.
Równolegle do tych wydarzeń toczyły się już od dłuższego czasu pertraktacje między przedstawicielami Anglii i Francji a Związkiem Radzieckim, zmierzające do zawarcia trójstronnego paktu, skierowanego przeciwko planom agresji hitlerowskiej w Europie. Mocarstwa zachodnie pragnęły uzyskać zapewnienie pomocy radzieckiej na wypadek napaści hitlerowskiej na Polskę i Rumunię. Rząd radziecki w dobrze zrozumianym własnym interesie domagał się, aby rozszerzyć zasięg działania paktu także na inne kraje Europy wschodniej, w szczególności na państwa bałtyckie, których ewentualne opanowanie przez Niemcy bezpośrednio zagrażało samemu Związkowi Radzieckiemu. Poważną trudność w dojściu do porozumienia stanowiła polityka min. Becka, który stanowczo sprzeciwiał się wyrażeniu zgody na przepuszczenie wojsk radzieckich przez Polskę w wypadku napaści niemieckiej. Oznaczało to, że Związek Radziecki miałby możność podjęcia działań wojennych przeciwko armii hitlerowskiej dopiero po zawładnięciu przez nią Polską, w chwili gdy wzmocniona tym zwycięstwem armia ta stanęłaby u samych granic radzieckich. W ten sposób cały impet niemiecki zwróciłby się po Polsce na Związek Radziecki, a cały ciężar i główny teatr wojny rychło przesunąłby się na wschód, daleko od granic mocarstw zachodnich. Na tego rodzaju koncepcję paktu Związek Radziecki nie chciał się zgodzić. Wielomiesięczne pertraktacje nie dawały wyniku, co w Berlinie przyjmowane było oczywiście z głębokim zadowoleniem.
Wykorzystał to Hitler, proponując rządowi radzieckiemu zawarcie paktu o nieagresji niemiecko-radzieckiej. Wobec fiaska pertraktacji z Anglią i Francją Związek Radziecki zdecydował się na przyjęcie tej oferty, odsuwającej odeń niebezpieczeństwo uwikłania w wojnę, do której także nie był należycie przygotowany. W ten sposób doszedł do skutku układ o nieagresji, zawarty w Moskwie 23 sierpnia między Ribbentropem a Mołotowem (który po Litwinowie zajmował od maja 1939 r. stanowisko radzieckiego komisarza ludowego spraw zagranicznych i wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR)[6].
Układ ten miał doniosłe znaczenie zarówno dla ZSRR, jak i dla Niemiec. Jeśli chodzi o Związek Radziecki, to odsuwał odeń — jak już wspominaliśmy — groźbę wojny i w czasie, i w przestrzeni. Jeśli chodzi o Niemcy — uwalniał je, przynajmniej do czasu, od groźby wojny na dwa fronty.
W przeddzień podpisania paktu niemiecko-radzieckiego Hitler zwołał naradę najwyższych dowódców wojskowych, podczas której wydał ostatnie konkretne dyspozycje w sprawie rozpoczęcia wojny z Polską. Celem tej wojny miało być nie osiągnięcie jakiejś określonej linii, ale całkowite zniszczenie Polski. Należało przy tym postępować „twardo i bezwzględnie, uodparniając się przeciwko wszelkim względom litości”, „nie chodzi bowiem o prawo, lecz o zwycięstwo”.
Jako termin rozpoczęcia działań wojennych wyznaczył sobotę, 26 sierpnia. Podejmując te decyzje Hitler ciągle jeszcze miał nadzieję, że mocarstwa zachodnie mimo wszystko nie odważą się wystąpić czynnie przeciw Niemcom. Spodziewał się też, że zawarty jeszcze w maju 1939 r. tzw. pakt stalowy niemiecko-włoski, mówiący m. in. o bezwzględnej solidarności i współdziałaniu na wypadek wojny obu państw faszystowskich, będzie trzymał w szachu i oddziała jako środek zastraszający, zwłaszcza na Francję.
Tymczasem właśnie w przeddzień wyznaczonego już terminu ataku na Polskę Hitler otrzymał dwie ponure dla siebie wiadomości. Pierwsza donosiła, że tegoż dnia, 25 sierpnia, został podpisany w Londynie teraz już formalny sojusz polsko-brytyjski. W ten sposób niewiele pozostawało nadziei na bierność Anglii w konflikcie polsko-niemieckim. Drugą wiadomość przynosił doręczony Hitlerowi po południu list od Mussoliniego, oznajmiający, że przy całej solidarności i wierności wobec „paktu stalowego” Włochy nie będą mogły wystąpić zbrojnie u boku Niemiec w wypadku wojny, gdyż nie są do niej przygotowane.
W obliczu tych nieoczekiwanych powikłań Hitler zmuszony został wydać wieczorem 25 sierpnia polecenie odwołujące w ostatniej chwili rozesłane już rozkazy wymarszu następnego dnia o świcie. Pragnął zyskać choćby kilka dni na rozważenie powstałej sytuacji i podjęcie ewentualnie nowych kroków.
Chciał w szczególności podjąć jeszcze jedną próbę izolowania Polski i oderwania od niej zachodnich sojuszników. Zabieg ten o tyle zdawał się rokować pewne nadzieje, że część kół rządzących w Anglii (a także Francji) nadal skłaniała się ku polityce typu monachijskiego. Dnia 29 sierpnia wieczorem Hitler przedstawił ambasadorowi brytyjskiemu w Berlinie N. Hendersonowi nowe warunki ewentualnego porozumienia z Polską. Miały one w gruncie rzeczy charakter ultimatum, i to znacznie wykraczającego poza dawniejsze żądania włączenia Gdańska do Rzeszy oraz autostrady przez Pomorze. Dopiero 31 sierpnia zostały one przedstawione na piśmie. Obejmowały 16 punktów, w których była obecnie mowa ponadto o plebiscycie na Pomorzu (z udziałem Niemców, którzy tam zamieszkiwali 1 stycznia 1918 r.), powołaniu międzynarodowej komisji „śledrczej” do zbadania skarg mniejszości w obu krajach, rekompensat gospodarczych dla poszkodowanych itp. Dla podpisania tych warunków miał się zjawić niezwłocznie w Berlinie specjalny pełnomocnik rządu polskiego. Celem tego ultimatum była właściwie tylko chęć stworzenia sobie swoistego alibi i zrzucenia odpowiedzialności za wybuch wojny na „nieustępliwą” Polskę. Hitler był już wtedy zdecydowany ostatecznie, nawet z uwzględnieniem zaskoczeń z 25 sierpnia, nie odwlekać rozpoczęcia wojny. Napierali na to również dowódcy wojskowi, trzymający już od kilku dni nad granicą polską w bezczynności milionowe armie. W tych warunkach 16 punktów było jawnym bluffem dyplomatycznym, mającym świadczyć o pokojowych do ostatka intencjach Hitlera, o czym on sam najlepiej wiedział i dlatego też wydał rozkaz wszczęcia działań zbrojnych w dniu 1 września.
W parze z tymi poczynaniami dyplomatycznymi szły mnożące się prowokacje hitlerowskie w strefie przygranicznej lub wywoływane także w głębi kraju przez mniejszość niemiecką. Szczególnie głośna wśród nich była prowokacja gliwicka. Na polecenie szefa hitlerowskiej policji bezpieczeństwa i Głównego U rzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), Reinharda Heydricha, grupa więźniów obozów koncentracyjnych, przebrana w polskie mundury wojskowe, została zmuszona do dokonania „napaści” na niemiecką radiostację w Gliwicach dnia 31 sierpnia 1939 r. (więźniowie zostali potem zamordowani), co stało się ostatnim pretekstem do rozpoczęcia najazdu na Polskę.
Rząd polski i min. Beck nie mieli już wówczas oczywiście żadnych wątpliwości co do powagi sytuacji. W kraju panowała całkowita jedność i solidarność narodu w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa.Wykładnikiem tej jedności było i tym razem stanowisko rządu, odrzucającego systematycznie kolejne groźby i ultimatum niemieckie, jak również wszelkiego rodzaju interwencje doradzające ustępliwość. Między innymi odrzucił min. Beck tego rodzaju interwencję znanego ze swych proniemieckich sympatii następcy niedawno zmarłego Piusa XI, nowego papieża Piusa XII, zwracającego uwagę, że „odstąpienie Pomorza i Gdańska mogłoby ocalić pokój”. Odrzucił też żądania niemieckie wysłania do Berlina jakiegoś specjalnego pełnomocnika, zdając sobie sprawę z tego, że znalazłby się on w poniżającej i beznadziejnej pozycji prezydenta Czechosłowacji Háchy w dobie kryzysu marcowego.
Równocześnie rząd polski unikał wszystkiego, co mogłoby przyczynić się do zaostrzenia sytuacji i dać Niemcom pretekst usprawiedliwiający ich wojenne plany. Pod naciskiem ambasadorów Anglii i Francji posuwał się w tej ostrożności nawet zbyt daleko. Przygotowane 29 sierpnia obwieszczenie o mobilizacji powszechnej w Polsce zostało przełożone o jeden dzień na życzenie obu ambasadorów.
Nie oznacza to oczywiście, że niepopełnienie tego błędu nadmiernej ostrożności mogło w jakikolwiek istotny sposób wpłynąć na losy wojny, Rozstrzygnęła to niejako z góry ogromna dysproporcja sił i środków wojskowych oraz gospodarczych, jakimi dysponowali obaj przeciwnicy.
Różnicę potencjału gospodarczego uwidacznia poniższa tabelka, która przedstawia produkcję niektórych ważniejszych artykułów przemysłowych w 1937 r. (w mln ton):
węgiel kamienny |
surówka żelaza |
stal |
wyroby walcowane |
cement |
samochody | |
Polska Niemcy |
36,0 185,0 |
0,7 16,0 |
1,5 19,8 |
1,0 14,0 |
1,3 12,6 |
— 327 000 szt. |
Ogromne dysproporcje występowały również w dziedzinie potencjału ludzkiego, a przede wszystkim materialnego i organizacyjnego.
Miały one swe podstawowe źródło we wskazanej dysproporcji siły gospodarczej obu krajów. Ale w niektórych dziedzinach zostały pogłębione w wyniku błędnej działalności ludzkiej. Dotyczy to przede wszystkim polskiej doktryny wojennej i organizacji armii polskiej. Stan liczebny armii polskiej na stopie pokojowej w 1939 r. wynosił (bez KOP) 338 tys. żołnierzy, z czego 178 tys. piechoty, 32 tys. kawalerii, 48 tys. artylerii. Natomiast wojska pancerne — 9300, lotnictwo 10 200 i podobnie wojska techniczne (łączność, saperzy). W sumie wojska techniczne, pancerne i lotnictwo sięgały ok. 43 tys., czyli ok. 12, 5% stanu osobowego armii polskiej, tj. łącznie niewiele więcej niż broń w tym okresie już poniekąd anachroniczna, mianowicie kawaleria (32 tys., tj. prawie 10%). Polska posiadała na stopie pokojowej 42 wielkie jednostki (dywizje, brygady), w tym 30 piechoty, 1 kawalerii i 1 pancerno-motorową. Niemcy zaś dysponowały w tym samym czasie (jeszcze na stopie pokojowej) 55 wielkimi jednostkami, w tym 39 piechoty, 1 kawalerii i 15 pancernych, zmotoryzowanych i lekkich.
Anachroniczna struktura organizacyjna armii polskiej wypływała nie tylko z przyczyn ekonomicznych (kawaleria należała do najkosztowniejszych rodzajów broni), ale pozostawała w ścisłym związku zarówno z ogólną orientacją polityczną rządów sanacyjnych, jak i doktryną wojenną obowiązującą w armii. U jej podstaw leżały bowiem doświadczenia wojny polsko-radzieckiej lat 1919-1920, W czasie której kawaleria rzeczywiście odgrywała poważną rolę, podczas gdy lotnictwo i wojska techniczne jedynie rolę pomocniczą. Zresztą skromny stopień motoryzacji armii polskiej i w ogóle wyposażenia jej w nowoczesne bronie i środki techniczne stanowił refleks szerszego zagadnienia, mianowicie ogólnego niedorozwoju techniki i kultury technicznej w społeczeństwie Polski międzywojennej. Nie tylko przeciętny rekrut, lecz także zawodowy podoficer i oficer na ogół pewniej czuł się na koniu niż przy kierownicy i silniku pojazdu mechanicznego. Jednocześnie generalna orientacja polityczna sprawiała, że armia polska od początku była budowana z przeznaczeniem głównie do walki na wschodzie, ze Związkiem Radzieckim. W ten sposób szkodliwa dla Polski orientacja polityczna wspierała fałszywą doktrynę wojenną. Fałszywą, gdyż wojna groziła Polsce nie ze wschodu, tylko z zachodu, a ponadto od 1920 do 1939 r. technika i sztuka wojenna poczyniły tak wielkie postępy, że nawet zastosowana na wschodzie doktryna wojenna i struktura organizacyjna armii polskiej musiałyby się okazać anachronizmem.
Jednakże w Polsce obowiązywała ona co najmniej do śmierci Piłsudskiego, a nawet dłużej. Dopiero w 1936 r. Sztab Główny doszedł na podstawie analizy polskich sił zbrojnych do wniosku, że w porównaniu z armiami innych państw armia polska należy do technicznie i organizacyjnie zacofanych. Podjęte wtedy kroki nie mogły już wnieść istotnych zmian w tej dziedzinie.
Odpowiednio do scharakteryzowanej wyżej ogólnej doktryny wojskowo-politycznej były realizowane określone ważne przedsięwzięcia szczegółowe, związane z obroną kraju. Dotyczyło to np. kierunków i metod szkolenia żołnierza, opracowania planów mobilizacyjnych, planów operacyjnych, budowy fortyfikacji itp. Fortyfikacje budowano np. niemal wyłącznie na granicy wschodniej i dopiero na krótko przed wojną pomyślano również o granicy zachodniej. Aż do końca 1938 r. znaczny wysiłek Sztabu Głównego skupiał się wokół opracowania planu wojny „Wschód”, nad którego wykończeniem pracowano jeszcze zimą 1938/39 r. W końcu 1935 r. przystąpiono do wstępnych tylko prac przygotowawczych nad planem wojny z Niemcami (plan wojny „Zachód”). Tego rodzaju plany wymagają jednak wieloletnich szczegółowych prac i studiów, na które zabrakło już czasu. Podjęte w marcu 1939 r. przygotowania do wojny na zachodzie toczyły się bez posiadania planu tej wojny. Nie był on nigdy zredagowany w całości na piśmie.
9
|
rozdział
dziewiąty |
Jak większość społeczeństw europejskich, tak społeczeństwo II Rzeczypospolitej nie było jednolite, i to nie tylko pod względem klasowym, lecz także narodowościowym i wyznaniowym. Było też silnie zróżnicowane pod względem kulturalnym i cywilizacyjnym. Zróżnicowanie to z wielorakich przyczyn historycznych sięgało przy tym często znacznie głębiej niż gdzie indziej, nawet biorąc pod uwagę tylko kraje na wschód od Łaby, a więc region o historycznie analogicznych cechach rozwoju gospodarczego i społeczno-politycznego.
Szczególnie wyraziście uwidaczniało się to w układzie stosunków narodowościowych w niepodległej Polsce. Była już o nich mowa wyżej (por. s. 124), ograniczymy się więc tutaj jedynie do paru informacji, stwarzających pewne tło porównawcze dla tych zagadnień. Wśród 9 państw Europy środkowo-wschodniej w pasie między Niemcami i Austrią od zachodu a ZSRR od wschodu (Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Czechosłowacja, Rumunia, Węgry, Jugosławia i Bułgaria), gdzie w praktyce skondensował się europejski problem mniejszościowy (mniejszości stanowiły tu średnio 25% ogółu obywateli tych państw), w Czechosłowacji i Polsce problem ten rysował się najostrzej. W obu tych państwach nie tylko liczebność obcych narodowości była najwyższa, lecz na domiar wykazywały one silne tendencje odśrodkowe, nieraz wręcz irredentystyczne (w Czechosłowacji głównie Niemcy i Węgrzy, w Polsce — Niemcy i Ukraińcy).
Niezwykle skomplikowane jest ustalenie składu klasowo-warstwowego ludności Polski. Dowodzą tego wymownie trudności natury metodologicznej, metodycznej i statystycznej, jakie w badaniach na te tematy trzeba pokonywać. Pisze o tym jeden z czołowych znawców tych zagadnień J. Żarnowski: „samo pojęcie klasy nie wystarcza do opisu konkretnego społeczeństwa. Występują w nim także inne wielkie grupy ludności, które łączy i wyróżnia zarazem zbliżony sposób życia, poziom zamożności, rola w społecznym podziale pracy, tradycje historyczne itp.; grupy jednak nie są klasami społecznymi. Niektóre z nich stanowią specyficzne części jakiejś klasy, inne łączą ludzi, których z punktu widzenia sytuacji ekonomicznej zaliczylibyśmy do różnych klas, jeszcze inne istnieją zgoła, jak gdyby na marginesie systemu klasowego”. Te właśnie specyficzne grupy określa on jako „warstwy społeczne”. Ale i takie podejście metodologiczne nie zawsze pozwala odpowiedzieć na liczne pytania, dotyczące problematyki struktur społecznych. „W praktyce — stwierdza dalej Żarnowski — dla charakterystyki społeczeństwa ważne są również i inne podziały, które w codziennym życiu wysuwają się na plan pierwszy [...] podział według wysokości dochodu ([...] bogaci i biedni), według charakteru pracy (pracownicy fizyczni i umysłowi), według pracodawcy (pracownicy państwowi i prywatni), według wykształcenia i poziomu kulturalnego [...]. Osobno wymienić należy podział narodowy, który przebiegał jak gdyby w poprzek innych, w tym również klasowych podziałów. Na tle takiego zróżnicowania społecznego funkcjonował podział społeczeństwa na kategorie prestiżowe, na grupy uważane za wyższe bądź niższe społecznie”.
W poniższym, z konieczności nader skrótowym zarysie tych wielce skomplikowanych zagadnień, wypadnie więc ograniczyć się tylko do wypunktowania kilku najważniejszych składników i zjawisk, charakteryzujących ewolucje społeczno-ekonomicznej i kulturalnej struktury ludności Polski, przede wszystkim w latach już trzydziestych, gdy po okresie pierwszych lat zamętu i płynności stosunków, zjawiska te zaznaczyły się na tyle dostrzegalnie, że można je wyraźnie scharakteryzować i ocenić. Szacunkowy, statystyczny obraz tej struktury w trzech przekrojach chronologicznych, sporządzony przez J. Żarnowskiego, przedstawia zamieszczona wcześniej tab. 5 (zob. s. 123).
Z przytoczonej tabeli wynika, że ogólnie biorąc, struktura klasowo-warstwowa społeczeństwa II Rzeczypospolitej nie podlegała przez całe prawie międzywojenne dwudziestolecie większym wahaniom. Odzwierciedlały się w tym niewątpliwie ogólniejsze wyznaczniki gospodarczo-społecznej sytuacji państwa, z jej licznymi wprawdzie załamaniami i wahaniami, w sumie jednak nacechowanej stagnacją. Jeden z najbardziej syntetycznych wskaźników rozwoju przemysłu kraju, mianowicie wskaźnik produkcji na 1 mieszkańca, wykazuje że w 1938 r. była ona ok. 18% niższa niż w 191 3 r. Podobna była sytuacja w rolnictwie, w którym np. przeciętne plony najważniejszych ziemiopłodów z 1 ha w latach 1934-1938 prawie nie różniły się od nich w latach 1909-1913.
Piętno stagnacji, ciążące na rozwoju — a raczej niedorozwoju — społeczno-gospodarczym Polski w okresie międzywojennym charakteryzowało położenie także większości innych krajów kapitalistvcznych, szczególnie o podobnym ogólnym poziomie i strukturze gospodarczej. Dla mas pracujących Polski było to jednak o tyle bardziej uciążliwe, że od początku swego niepodległego bytu znajdowała się ona na szarym końcu międzynarodowych statystyk porównawczych. Stagnacja gospodarcza II Rzeczypospolitej oznaczała, że dystans dzielący ją od większości innych państw nie mógł się zmniejszyć, przeciwnie, w niejednym wypadku ulegał zwiększeniu. W tym świetle wspomniana wyżej „stabilność” podziału klasowo-warstwowego społeczeństwa polskiego, stanowiąc niejako funkcję stagnacji życia gospodarczego, nie była oczywiście odbiciem siły gospodarczej państwa, ale przeciwnie — jego słabości.
Przedstawiona wyżej tabela mówi, że proletariat — przemysłowy i rolny wraz z rodzinami stanowił prawie 1/3 ludności kraju i wzrastał szybciej niż inne grupy społeczne. Wprawdzie wzrost ten był raczej umiarkowany, ale wskazywał jednak na stopniowy, choć powolny proces proletaryzacji społeczeństwa. Można by to uznać za zjawisko zdrowe i naturalne, gdyby u jego podstaw i źródeł leżała przede wszystkim industrializacja kraju. Istotnie, w niepodległej Polsce powstały niektóre przemysły i ośrodki przemysłowe dawniej nie istniejące lub tylko słabo rozwinięte (np. elektrotechniczny, chemiczny, zbrojeniowy, lotniczy; Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy, wielkie inwestycje hydroenergetyczne itp.). Nie mogły one jednak żadną miarą wchłonąć szybko rosnącej podaży siły roboczej, wynikającej z ogólnego dynamicznego wzrostu liczby ludności, zwłaszcza w warunkach, gdy w wielu innych ważnych gałęziach przemysłu panował zastój. W rezultacie przyrost proletariatu przypadał głównie na robotników, związanych z przemysłem drobnym, rzemiosłem, usługami, handlem itp., a także pomnażał armię bezrobotnych. Słabiej i wolniej rozwijał się proletariat wielkoprzemysłowy (zupełnie nieznacznie też rolny). Tak więc proletaryzacja społeczeństwa w Polsce międzywojennej miała źródła różnorodne i nie zawsze gospodarczo zdrowe: wynikała nie tylko i nie tyle z industrializacji kraju, ile z jego ogólnej pauperyzacji, zwłaszcza wsi. Również zresztą w łonie drobnomieszczaństwa dokonywały się przesunięcia w tym samym kierunku.
Proces pauperyzacji na wsi i w mieście nie przebiegał oczywiście w sposób stały i równomierny. Ulegał przyśpieszeniom i zahamowaniom w zależności od koniunktury gospodarczej, dotykał słabiej lub silniej różnych grup społecznych. Przemiany, o których mowa, prowadziły w sumie do pogłębienia zróżnicowania wewnątrz klasy robotniczej. „Ukształtowała się — piszą Z. Landau i J. Tomaszewski — warstwa pracowników przedsiębiorstw państwowych i samorządowych, zwłaszcza wykwalifikowanych, którzy otrzymywali stosunkowo wysokie zarobki, znajdowali się w korzystniejszym położeniu prawnym, pracowali w lepszych warunkach zdrowotnych, mieli dość dużą pewność zachowania pracy. Zbliżone do nich warunki posiadali robotnicy nielicznych wielkich przedsiębiorstw prywatnych. Warstwa ta była niezbyt liczna. Władze państwowe dążyły, by zyskać na nią istotny wpływ polityczny. Podjęto więc starania, by do uprzywilejowanych przedsiębiorstw nie przenikali ludzie o przekonaniach rewolucyjnych lub też robotnicy narodowości innej niż polska“.
W o wiele gorszym pod każdym z tych względów położeniu znajdowali się robotnicy w małych zakładach pracy, warsztatach rzemieślniczych itd. Przede wszystkim jednak na ogólnej ocenie położenia klasy robotniczej w latach trzydziestych ciążyły los i liczba bezrobotnych. Miało to tym większe znaczenie, że nawet w okresie dobrej koniunktury, w ostatnich latach II Rzeczypospolitej, liczba bezrobotnych pozostawała ciągle bardzo wysoka, znacznie wyższa niż w latach dna kryzysu gospodarczego, a bezrobocie nabierało cech zjawiska strukturalnego.
Niezależnie od tragicznego często położenia samych bezrobotnych wywierało to destrukcyjny wpływ na więź klasową wewnątrz całej klasy robotniczej. Robotnicy pracujący widzieli w bezrobotnych konkurencję dla siebie, ci ostatni zaś w robotnikach zatrudnionych przeszkodę na swojej drodze do pracy i chleba. „Bezrobocie — stwierdzała w 1935 r. badająca te zagadnienia A. Minkowska — wytwarzając swoisty stosunek do życia, coraz wyraźniej dzieli klasę robotniczą na dwie warstwy — pracujących i bezrobotnych. W każdej z nich powstaje odrębna psychika, obca dla drugiej“. W ten sposób armia bezrobotnych stopniowo przekształcała się — zdaniem niektórych badaczy — w swoisty „drugi proletariat“, a w skrajnych wypadkach nawet w lumpenproletariat. Poglądy tego rodzaju, ujmowane w sposób generalizujący, budziły i budzą uzasadnione wątpliwości. Niemniej trudno odmówić im podstaw w odniesieniu do określonych grup bezrobotnych, jak na to wskazuje m. in. jedyna w swoim rodzaju dokumentacja ich życia, postaw i nastrojów, głośne Pamiętniki bezrobotnych z 1933 r.
Wewnętrzną spoistość klasy robotniczej w Polsce lat 1918 — 1939 zakłócały niekiedy — mimo zdecydowanego przeciwdziałania ze strony KPP — podziały narodowościowe, o bardzo zróżnicowanej zresztą głębokości i ostrości. Według szacunków Z. Landaua i J. Tomaszewskiego, wśród ludności robotniczej Polski zdecydowanie najwięcej było robotników Polaków, mianowicie 82, 6%, następnie Ukraińców — 7%, Żydów — 6,7%, Niemców — 1,8%, Białorusinów — 1,6%, innych — 0,3 %. Jeśli zważyć, że wśród ogółu ludności kraju odsetek Polaków nie przekraczał zapewne 66%, oznacza to, że ludność polska była sproletaryzowana najsilniej (co nie oznacza, że była najbardziej spauperyzowana, najbiedniejsza). Wszystkie inne narodowości miały znacznie mniejszy udział w całości klasy robotniczej Polski, niżby to wynikało z ich udziału w całości ludności Polski. Złożyły się na to, rzecz jasna, różne i skomplikowane przyczyny. Tak np. stosunkowo niewielka liczebność — zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i względnych — robotników ukraińskich, a zwłaszcza białoruskich tłumaczyła się zacofaniem „Polski B“ i niedorozwojem przemysłu na tych ziemiach. Toteż większość robotników białoruskich i ukraińskich stanowili robotnicy rolni, służba domowa i inni niewykwalifikowani, z reguły — dodajmy — gorzej płatni niż zatrudnieni na tychże terenach robotnicy polscy. W wypadku mniejszości niemieckiej sytuacja przedstawiała się odwrotnie: stosunkowo niższy odsetek robotników niemieckich, niżby to wynikało z udziału mniejszości niemieckiej w społeczeństwie Polski międzywojennej, miał swe źródło w przeciętnie wysokiej zamożności i samodzielności tej grupy narodowościowej, co pociągało za sobą stosunkowo niski stopień proletaryzacji (a tym bardziej pauperyzacji) w tej grupie. Także wśród mniejszości żydowskiej odsetek robotników był stosunkowo niski, choć wyższy niż u pozostałych mniejszości narodowych. Brało się to stąd, że w społeczności żydowskiej szczególnie duży odsetek stanowiło drobnomieszczaństwo, przeważnie zresztą żyjące na skraju ubóstwa. Robotnicy żydowscy byli zatrudnieni w najmniejszych „zakładach przemysłowych“ (poniżej 5 zatrudnionych pracowników) oraz w rzemiośle. Natomiast w przemyśle wielkim (200 i więcej robotników) pracowało zaledwie 3, 5% robotników żydowskich. Jeszcze słabiej uczestniczyli oni w kategorii robotników rolnych. Również w przedsiębiorstwach państwowych i samorządowych nie zatrudniano na ogół robotników żydowskich, ukraińskich i białoruskich.
Nawet w świetle powyższych kilku informacji widoczne są daleko idące nierówności i dysproporcje w strukturze proletariatu mniejszości narodowych, w jego rozmieszczeniu branżowym i zawodowym, wreszcie także geograficznym. Silnie skoncentrowani w określonych dziedzinach gospodarki bądź w określonych kategoriach przedsiębiorstw, robotnicy niepolscy byli prawie nieobecni na wielu innych polach i poziomach zatrudnienia.
Pod wszystkimi tymi względami struktura rozmieszczenia proletariatu polskiego była znacznie bardziej równomierna i prawidłowa. Na szczególne podkreślenie zasługuje zdecydowana przewaga robotników polskich wśród proletariatu wielkoprzemysłowego, w którym stanowili oni ponad 90% jego składu.
Nasuwają się w związku z tym ważkie pytania co do wewnętrznego uwarstwienia i hierarchii w szeregach proletariatu oraz czynników determinujących pozycję różnych grup i środowisk robotniczych w ramach tej hierarchii, zwłaszcza zarobków, kwalifikacji zawodowych, poziomu kulturalnego itp.
Szczyt robotniczej piramidy zajmowali robotnicy wykwalifikowani, zatrudnieni przede wszystkim w wielkim przemyśle. Stanowili oni tam prawie poło wę zatrudnionych robotników i mieli stosunkowo najwyższe zarobki. W latach trzydziestych, kiedy obok zarobków jednym z najistotniejszych wyznaczników położenia robotników stało się zabezpieczenie przed utratą pracy i bezrobociem, podniosła się bardzo w hierarchii robotniczej pozycja zatrudnionych w przemyśle, służbie państwowej i samorządowej (kolejnictwo, poczta, elektrownie, gazownie i inne). Mieli oni na ogół również wysokie kwalifikacje zawodowe, ponadto zaś posiadali większe niż inni gwarancje trwałości pracy, lepsze świadczenia socjalne, emerytury itp. Według obliczeń J. Żarnowskiego, obie te grupy łącznie nie liczyły jednak w początkach lat trzydziestych (wraz z rodzinami) więcej niż ok. 1, 55 mln osób, to jest ok. 25% proletariatu poza rolnictwem w tym czasie, ok. 16% proletariatu w ogóle (łącznie z rolnym) i ok. 4, 8% całej ludności kraju.
W gorszym położeniu znajdowali się robotnicy wykwalifikowani w drobnym i średnim przemyśle, w rzemiośle i handlu oraz robotnicy sezonowi wykwalifikowani. Według szacunków tegoż autora była to grupa znacznie większa, licząca ok. 2,2 mln osób, czyli ok. 35% robotników przemysłowych, ok. 23% proletariatu ogółem i wreszcie ok. 6,7% całej ludności Polski.
I wreszcie również wielka grupa robotników w najgorszym położeniu — robotnicy niewykwalifikowani, sezonowi, wyrobnicy, ponadto zbliżona do nich pod wieloma względami „służba domowa”, łącznie ok. 1,9 mln osób, czyli odpowiednio ok. 31%, 20% i 5,9%. Dla pełności i ścisłości dodajmy jeszcze ok. 300 tys. osób, czyli blisko 1% ogółu ludności „objętej stałym bezrobociem, lumpenproletariat i elementy wykolejone” (Żarnowski).
Są to oczywiście dane tylko przybliżone, o charakterze orientacyjnym. Jest to następstwo m. in. niejednolitości i zmienności stosowanych w różnych spisach i obliczeniach metod statystycznych, jak też obiektywnej niemożliwości sprecyzowania jednoznacznych kryteriów uwarstwienia wewnętrznego klasy robotniczej, zwłaszcza w świetle jego zmienności i płynności w toku dwudziestolecia. W tych warunkach również próba dopełnienia obrazu uwarstwienia „hierarchicznego” proletariatu przez ukazanie konkretnych materialnych warunków bytu poszczególnych jego grup czy warstw może mieć też charakter orientacyjny, oparty na danych przybliżonych i dość ogólnych.
Przedtem jednak należy zwrócić uwagę na pewne zjawiska i prawidłowości dotyczące całej klasy robotniczej, a przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie na temat dynamiki płac i zarobków robotniczych w różnych fazach dwudziestolecia międzywojennego czy — ściślej mówiąc — jego końcowego piętnastolecia, kiedy przezwyciężono już wstrząsy inflacyjne i inne specyficzne trudności powojenne.
Problemy bowiem położenia klasy robotniczej, w tym także dynamiki zarobków robotniczych, splatały się oczywiście z kierunkami i rytmem rozwoju gospodarczego kraju. Kształtowały się różnie w trzech kolejnych etapach, które dość łatwo dają się wyodrębnić: etap pierwszy, względnej prosperity w latach 1924-1929, szczególnie wyraźnej od 1926 r.; drugi, wielkiego kryzysu i pokryzysowej depresji gospodarczej 1929/30-1936, i wreszcie trzeci, przedwojennej koniunktury 1937-1939.
Z punktu widzenia warunków bytowych klasy robotniczej istotne znaczenie w pierwszych z wymienionych okresów miały dwa przede wszystkim zjawiska: wzrost zatrudnienia i wzrost zarobków realnych robotników. Wprawdzie ani jedno, ani drugie nie rozwijało się równomiernie, niemniej jednak w ogólnym bilansie tego okresu były to zjawiska dominujące. W czteroleciu 1926-1929 bezrobocie spadło do poziomu, jakiego nigdy potem nie osiągnęło nawet w przybliżeniu.
Jeśli chodzi o płace i zarobki realne, to co prawda w latach 1924-1925 wykazywały one wahania i zmiany przeważnie niekorzystne dla robotników, jednakże poczynając od wiosny 1926 r. nastąpiła w tej dziedzinie wyraźna poprawa. Jednym z istotnych jej źródeł była stabilizacja cen, zwłaszcza na artykuły żywnościowe, które w budżecie rodzin robotniczych odgrywały największą rolę. Wprawdzie od maja 1926 r. dał się zauważyć ponownie wzrost kosztów utrzymania, ale był on stosunkowo powolny, powolniejszy niż wzrost płac roboczych. W rezultacie, jak stwierdzają Z. Landau i J. Tomaszewski, „w 1928 r. przeciętny poziom zarobków klasy robotniczej w Polsce osiągnął, a być może nawet przekroczył poziom przedwojenny”. Zdaniem innej wybitnej badaczki tych zagadnień, H. Jędruszczakowej, „poziom życiowy [robotników przemysłowych] w 1929 r. jest prawie identyczny z poziomem w okresie 1913/14”.
Rozziew między poziomem zarobków a możliwościami zaspokojenia niezbędnych potrzeb uwypuklało duże zróżnicowanie tych zarobków w zależności od kwalifikacji zatrudnionych, branż zawodowych, wielkości zakładów pracy i wielu innych czynników. Z badań przeprowadzonych przez Ludwika Landaua w okresie międzywojennym wynika, że przeciętne zarobki robotników zatrudnionych w przemyśle i górnictwie w 1929 r. wynosiły 172 zł miesięcznie, czyli ok. 6-7 zł na dniówkę (wykwalifikowany górnik węglowy zarabiał mniej więcej dwa razy tyle, hutnik najwyżej kwalifikowany nawet trzykrotnie więcej). Jednakże zdecydowana większość robotników przemysłowych zarabiała poniżej owej przeciętnej 172 zł lub tylko z trudem ją osiągała. I tak w przedziale zarobków poniżej 150 zł miesięcznie znajdowało się blisko 59% ogółu robotników przemysłowych, w przedziale 150-180 zł 13, 5%, czyli łącznie 72,5%. Pominięto w tym szacunku bezrobotnych (którzy mogli korzystać z zasiłków do 2,5 zł dziennie) oraz robotników mniejszych zakładów pracy (do 5 pracowników), gdzie płace z reguły były najniższe.
Co można było pod koniec lat dwudziestych kupić za 150 czy 172 zł miesięcznie? Oto ceny na niektóre artykuły pierwszej potrzeby w kilku największych miastach Polski (Warszawa, Poznań, Kraków, Katowice, Lwów, Wilno, Gdynia) w latach 1928 lub 1929 (w zaokrągleniu za 1 kg): chleb żytni 0,45-0,50 zł, mięso wołowe 2,50-3,30,ziemniaki 0,13-0,18, mąka pszenna 0,80-0,95, masło 6,60-7,20,cukier 1,45-1,55, mydło 2,00-2,50,1 jajko 0,20-0,25, mleko (1 l) 0,40-0,50,wódka (1 l) ok. 6 zł. Para butów męskich sznurowanych (kamaszy) kosztowała 42-44 zł, 1 tona węgla 60-70, (ale na Górnym Śląsku o połowę mniej), 1 kW energii elektrycznej[7] 0,70-0,90 (na Górnym Śląsku o połowę mniej). Rolnik mógł wówczas sprzedać konia roboczego za 280-380, a dojną krowę za 300-420 zł. (Należy dodać, że ceny niektórych artykułów, zwłaszcza żywnościowych, jak mięsa, masła, chleba, ziemniaków spadły w latach kryzysu niejednokrotnie o przeszło połowę i utrzymywały się na tym poziomie bez większych zmian do wybuchu II wojny.)
Istotne obciążenie budżetów rodzin robotniczych jak zresztą również niższych urzędników czy młodych nauczycieli stanowiły nieuwzględnione w przytoczonym zestawieniu inne ważne składniki kosztów utrzymania, jak opłaty za mieszkanie, odzież, komunikację, wykształcenie. Były to z reguły wydatki poważne. Toteż zgodzić się wypadnie ze stanowiskiem Z. Landaua i J. Tomaszewskiego, którzy ogólnie oceniając położenie robotników w latach koniunktury 1926-1929, dochodzą do wniosku, że „wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, zarobki wystarczające na utrzymanie otrzymywali robotnicy o wysokich kwalifikacjach zawodowych w niektórych gałęziach przemysłu oraz w instytucjach państwowych. Natomiast robotnicy niewykwalifikowani, a także część o kwalifikacjach przeciętnych, zarabiali poniżej minimum kosztów utrzymania albo też na jego granicy”.
Wielki kryzys gospodarczy odbił się dotkliwie na całym społeczeństwie, w tym również na położeniu klasy robotniczej. Dotknęły ją przede wszystkim dwa zjawiska, towarzyszące kryzysowi, mianowicie obniżki płac i zarobków oraz silny spadek zatrudnienia i związany z tym wzrost bezrobocia. Natomiast nie wywołał on głębszych zmian w strukturze i uwarstwieniu klasy robotniczej.
Wyraźny i systematyczny w latach kryzysu spadek zarobków nominalnych wykazuje wskaźnik tych zarobków w wielkim i średnim przemyśle: w 1929 r. — 100, 1932 — 85, 1935 — 71. Dodajmy, że w rzeczywistości, przy uwzględnieniu przemysłu drobnego, rzemiosła itp., gdzie płace kształtowały się gorzej, wskaźnik ten schodził jeszcze niżej. Polska nie była zresztą pod tym względem zjawiskiem wyjątkowym, także w innych państwach płace robotnicze podlegały tej samej tendencji, choć na ogół nie w takiej ostrości i nie tak uporczywie długo.
Spadkowi płac i zarobków nominalnych towarzyszył jednak jeszcze silniejszy spadek kosztów utrzymania, i to przede wszystkim kosztów żywności, a więc najbardziej istotnego składnika budżetu rodziny robotniczej. Jeśli w 1928 r. koszty utrzymania wyrażały się wskaźnikiem 100, to w 1930 — 93, 1932 — 71 i 1935 — 57. Kompensowało to z nadwyżką spadek płac nominalnych, prowadząc w wypadku robotników zatrudnionych w pełnym wymiarze godzin — do wzrostu indywidualnych płac i zarobków realnych w okresie kryzysu z poziomu 100 w 1929 r. do — odpowiednio — 106 (1930), 120 (1932) i 125 (1935).
Jednakże ten wzrost indywidualnych płac realnych robotników pracujących nie oznaczał bynajmniej polepszenia warunków bytowych klasy robotniczej jako całości, gdyż — jak już o tym była mowa — wystąpił równocześnie m. in. ogromny wzrost bezrobocia. Toteż odpowiedź na zasadnicze pytanie, czy w tym okresie nastąpiło polepszenie, czy pogorszenie położenia wszystkich robotników, może dać jedynie skonfrontowanie globalnego funduszu sum wypłaconych robotnikom z ich ogólną liczbą. Tymczasem liczba ta tylko w latach 1930-1932 nieco zmalała, by już w 1933 r. i następnych latach pod wzmagającą się presją przyrostu ludności i wpływu innych czynników (np. radykalnego zahamowania emigracji zarobkowej wskutek ograniczeń imigracyjnych w wielu krajach) przekroczyć poziom z lat przedkryzysowych. W świetle tej konfrontacji okazuje się, że globalny wskaźnik wartości realnej sum wypłaconych robotnikom wielkiego i średniego przemysłu opadł w latach kryzysu bardzo poważnie: wynosił w 1929 r. — 100, 1932 — 63 i 1933 — 63. Przypomnieć tu znowu trzeba, że wskaźnik powyższy nie bierze pod uwagę robotników w drobnym przemyśle i małych warsztatach, gdzie spadek płac nominalnych (a w konsekwencji i realnych) był z reguły większy. Należy też dodać, że wprawdzie i w tym wypadku ewolucja położenia klasy robotniczej w dół mieściła się w ogólnych tendencjach rozwojowych świata kapitalistycznego, ale przybrała na tle innych państw rozmiary ostrzejsze, często znacznie ostrzejsze.
Niezmiernie trudno jest ustalić, jaki odsetek robotników otrzymywał zarobki, pozwalające na pokrycie niezbędnych wydatków rodziny robotniczej (złożonej z 4 osób), obliczonych według schematycznego budżetu takiej rodziny. Według szacunków H. Jędruszczakowej, opartych na odpowiednich danych międzywojennych, koszt tygodniowy jej utrzymania wynosił w 1934 r. 25,5 zł. W tymże roku 52, 4% robotników zarabiało poniżej 20 zł tygodniowo.
Przy założeniu, że przeciętnie z zarobku jednego robotnika utrzymywało się 2, 3 osoby, Z. Landau i J. Tomaszewski za próg niezbędnych dochodów przyjmują 18 zł tygodniowo, natomiast dochód w wysokości 13 zł uważają za próg ubóstwa czy wręcz nędzy (w 1933 r.). Z dalszych szacunków tychże autorów wynika, że w 1933 r. 46,5% robotników zarabiało tygodniowo poniżej pierwszego z tych progów, a 31, 6% poniżej progu ubóstwa. Tylko nieliczni z tych ostatnich — i tylko do czasu — utrzymywali się na tym progu przez sprzedaż ruchomości, „zbędnego“ ubrania, zadłużenie się itp. Przeważnie w miarę pogłębiania się kryzysu coraz częściej nie pozostawało im inne wyjście, jak rezygnacja z zaspokajania elementarnych nieraz potrzeb życiowych. W celu większego uplastycznienia położenia rodzin robotniczych (nawet tych lepiej zarabiających) warto je zestawić z płacami pracowników umysłowych (nawet tych najgorzej zarabiających); wśród tych ostatnich odsetek zarabiających poniżej 120 zł miesięcznie wynosił w 1933 r. 16,6%, wśród pierwszych 72,4%. Na najniższym szczeblu tej drabiny społecznej znajdowali się oczywiście bezrobotni. Ich los, ciężki już przed kryzysem, obecnie stał się często tragiczny. Złożyły się na to nie tylko gwałtowny wzrost ich liczebności, ale również stałe redukcje i ograniczenia pomocy, świadczonej im przez państwo przed kryzysem i na jego początku. O ile w 1929 r. z zasiłków dla bezrobotnych korzystało ich 75%, o tyle w latach 1933 i 1934 już tylko 6%. O ile w 1929 r. wskaźnik wysokości (przeciętnej) zasiłków wynosił 100, o tyle w 1934 r. już tylko 45.
Z czego więc żyli bezrobotni? W stosunkowo najlepszym położeniu znajdowali się ci, w których rodzinie jakiś inny jej członek miał pracę. Pewną pomoc stanowiły oczywiście wspomniane już zasiłki i zapomogi (według współczesnych badań stanowiły one jednak przeciętnie zaledwie 6-14% dochodów takiej rodziny). Największą rolę odgrywały różnorodne zajęcia dorywcze, czasem względnie stałe, różnorodne usługi, handel, nieraz zbieranie odpadków.
W miarę trwania kryzysu rosło znaczenie udzielanej przez państwo czy organizacje charytatywne pomocy w naturze, w postaci np. rozdawnictwa kartofli, a zwłaszcza wydawania obiadów (zup) w kuchniach dla bezrobotnych. Długie kolejki do tych kuchni stały się w biedniejszych dzielnicach miast równie charakterystycznym motywem pejzażu w owych czasach, jak podobne kolejki przed biurami pośrednictwa pracy. W wielu wypadkach bezrobotni korzystali z nie zorganizowanej pomocy swych towarzyszy pracy lub lewicowej inteligencji.
W niektórych rejonach kraju bezrobotni ratowali się przedsięwzięciami zupełnie specyficznymi. Na Górnym Śląsku np. wydobywali na własny rachunek węgiel w tzw. biedaszybach, czyli niewielkich, niedostatecznie zabezpieczonych szybikach, i następnie sprzedawali tak wydobyty węgiel po cenach niższych niż w handlu legalnym. Była to jednak praca nie tylko na własny rachunek, lecz także na własne bardzo wysokie ryzyko dla zdrowia i życia. Niektórzy zarabiali nędzne kwoty prowadząc inny handel lub wykonując usługi rzemieślnicze bez opłacania podatków, czyli także nielegalnie. Pewna część bezrobotnych staczała się na drogę wykroczeń, a nawet przestępstw (żebractwo, kradzieże, prostytucja).
Kryzys nie wywołał, ogólnie biorąc, większych i trwalszych zmian w strukturze i uwarstwieniu klasy robotniczej. Jedynie właśnie masowe bezrobocie, które — jak już wspomniano — nie ustąpiło i w latach pokryzysowych, stało się nowym i trwałym elementem o charakterze strukturalnym w jej składzie i położeniu. Inne zjawiska podobnego charakteru wystąpiły bądź w stopniu znacznie słabszym, bądź nie rozwinęły się później na większą skalę.
Do zjawisk takich zaliczyć należy dostrzegalną w okresie kryzysu i także w latach późniejszych tendencję spadkową, gdy chodzi o zatrudnienie w wielkim i średnim przemyśle przy równoczesnym wzroście zatrudnienia w przemyśle drobnym, rzemiośle i innych drobnych warsztatach pracy. Malał więc odsetek proletariatu wielkoprzemysłowego wśród ogółu robotników polskich, a równoczesny wzrost zatrudnionych w zakładach drobnych, rozproszonych oznaczał powolną dekoncentrację klasy robotniczej. Było to oczywiście zjawisko niekorzystne zarówno z punktu widzenia rozwoju gospodarki narodowej, jak i z punktu widzenia społecznego. Niejednokrotnie też swoiste przekwalifikowywanie się robotników, podejmujących się wszelkiej dostępnej pracy i ratujących się w ten sposób przed bezrobociem, prowadziło do deklasacji części robotników poszukujących pracy za wszelką cenę. Jedynie w województwach wschodnich (choć nie wszystkich) zaznaczył się proces odmienny, mianowicie stosunkowego wzrostu liczebności proletariatu wielkoprzemysłowego. Dla całości obrazu struktury klasy robotniczej i ewolucji w niej zachodzącej nie miało to jednakże większego znaczenia z uwagi na to, że liczba robotników w wielkim i średnim przemyśle na tych terenach stanowiła tylko drobny ułamek ogółu w nim zatrudnionych (w 1938 r. — 3,6%). Również pewien wzrost udziału kobiet wśród zatrudnionych, dyktowany przede wszystkim taniością tej kategorii siły roboczej, nie oznaczał jakichś głębszych przeobrażeń w składzie i strukturze klasy robotniczej Polski międzywojennej.
Ostatnie trzylecie niepodległości wraz z przezwyciężeniem wielkiego kryzysu i ogólną poprawą koniunktury gospodarczej przyniosło też polepszenie położenia klasy robotniczej. Wzrosła ogólna liczba robotników i ich udział procentowy w ogóle ludności Polski. W 1929 r. było ich (wraz z rodzinami) blisko 30%, w 1938 r. — ponad 30%. Pod względem składu, struktury i uwarstwienia klasy robotniczej również wtedy nie nastąpiły większe zmiany, z wyjątkiem pewnych przesunięć w strukturze zawodowej proletariatu, tzn. zwiększenie się zatrudnienia w określonych gałęziach przemysłu na niekorzyść innych, w których panował bądź zastój, bądź cofanie się.
Zwiększenie zatrudnienia zaznaczyło się przede wszystkim, jak już o tym uprzednio wspomniano, w przemyśle elektrotechnicznym, a także chemicznym i metalowym. Pozostawało to w ścisłym związku m.in. z budową Centralnego Okręgu Przemysłowego i w ogólności przemysłu zbrojeniowego. W tych i paru innych dziedzinach stan zatrudnienia wyraźnie przekroczył wskaźniki z lat przedkryzysowych. W innych dziedzinach nastąpił wzrost zatrudnienia w stosunku do dna kryzysu, ale nie przekroczyło ono jednak poziomu przedkryzysowego. Dotyczyło to m. in. tak ważnych dla rynku pracy gałęzi produkcji, jak górnictwo, hutnictwo czy przemysł włókienniczy. Były i takie branże, w których zatrudnienie pozostało także obecnie znacznie poniżej poziomu przedkryzysowego (np. przemysł budowlany). Tym m. in. tłumaczy się, że liczba bezrobotnych nadal pozostawała wysoka i że dotykało ono nadal w tak wielkim stopniu proletariat wielkoprzemysłowy w jego najbardziej rozwiniętych skupiskach, jak górniczo-hutniczy Górny Śląsk, czy — w mniejszym stopniu — włókienniczy okręg łódzki. W świetle badań M. Drozdowskiego wśród wielkich ośrodków przemysłowych najlepiej pod tym względem przedstawiała się sytuacja w Warszawie i województwie warszawskim, gdzie już w 1936 r. liczba zatrudnionych — miała przekroczyć stan z lat przedkryzysowych. Miało to swoje źródło przede wszystkim w rozwoju warszawskiego przemysłu, wykonującego ważne zadania do celów zbrojeniowych oraz przemysłu budowlanego.
Ogólna poprawa koniunktury w ostatnich latach II Rzeczypospolitej pociągnęła za sobą nie tylko wzrost zatrudnienia, lecz także podwyżki płac. Nie rozkładały się one oczywiście równomiernie na różne grupy zawodowe, ale objęły jednak znaczną część robotników. W niektórych gałęziach, jak np. w hutnictwie, osiągnęły one niemal poziom przedkryzysowy, w kilku innych stopniowo się do niego zbliżały, w niektórych jednak (zwłaszcza takich, w których zatrudniano dużo robotników ze wsi, gdzie nie obowiązywały układy zbiorowe itp.) płace nadal pozostawały niewspółmiernie niskie. przy wszystkich tych nierównomiernościach i wahaniach liczba robotników w najniższej grupie zarobkowej (do 30 zł tygodniowo) zmniejszała się, choć nadal pozostawała wysoka i np. nawet w wielkim i średnim przemyśle przetwórczym do grupy tej należała w 1938 r. ciągle jeszcze przeszło połowa zatrudnionych w nim robotników, mianowicie 59,6% (1934 — 67,8%, 1936 — 66,9%), a ponad 1/3 (34, 1%) zarabiała w tymże roku nawet poniżej 20 zł.
Podwyżki płac nominalnych były w pewnym stopniu niwelowane przez wzrost kosztów utrzymania, w tym przede wszystkim żywności, datujący się od 1937 r. Był to jednak wzrost niewielki i nadal pozostawał znacznie poniżej cen w 1928 r. Przyjmując, że wskaźnik kosztów żywności wynosił w 1928 r. 100, w 1936 r. spadł on, według obliczeń H. Jędruszczakowej, do 46,9 w 1937 — 52,8, 1938 — 51,2 i 1939 (I półrocze) — 51,7. W rezultacie wzrastały również zarobki realne: Na rozmiary i tempo tego rozwoju rzuca światło ewolucja zarobków realnych w wielkim i średnim przemyśle przetwórczym, w którym odsetek zarabiających poniżej progu niezbędnych dochodów na utrzymanie rodziny (2, 3 osoby) spadł z 34% w roku 1933 do 17% w roku 1938. W sposób bardziej zgeneralizowany tendencja ta znajdowała swe odbicie w porównaniu wskaźników indywidualnych płac realnych z czasów koniunktury przedkryzysowej i pokryzysowej. Wskaźnik ten wynosił dla roku 1929 — 100, 1936 — 125, 1937 — 122 i 1938 - 130.
Jednakże ze względów, o których już wyżej była mowa, nie można po przestać jedynie na wskaźniku indywidualnych zarobków realnych. Aby ocenić zmiany w położeniu całości klasy robotniczej, trzeba raz jeszcze spojrzeć na globalny wskaźnik wartości realnej sum wypłaconych wszystkim robotnikom. Z braku odpowiednich danych wypadnie jednak i w tym wypadku ograniczyć się do robotników w wielkim i średnim przemyśle. Na podstawie Małego rocznika statystycznego (1939) można stwierdzić, że wskaźnik ten przedstawiał się następująco: 1929 — 100, 1936 — 88, 1937 — 98 i 1938 — 113. Był to więc również wzrost poważny, choć nie tak silny, jak w świetle wskaźników indywidualnych zarobków realnych. Jednakże trzeba tu poczynić zastrzeżenie, że w rzeczywistości był on nieco niższy, gdyż i w tych szacunkach nie bierze się pod uwagę zarobków — z reguły niższych — w przemyśle drobnym.
Różnice między wzrostem indywidualnych zarobków realnych a realną wartością globalną sum wypłacanych robotnikom wynikały oczywiście przede wszystkim z uwzględnienia w tej ostatniej także bezrobotnych. Niemniej położenie bezrobotnych ulegało również pewnej poprawie. Złożyło się na to kilka czynników, a wśród nich przede wszystkim fakt, że zaczęła rosnąć liczba bezrobotnych, korzystających z zasiłków. Rozwinięto też w tych latach na znacznie szerszą skalę różnorodne formy pomocy doraźnej dla bezrobotnych, zwłaszcza w postaci tzw. pomocy zimowej. Wreszcie w warunkach ogólnej lepszej koniunktury znajdowali oni łatwiej zajęcie dorywcze, a z nich pewne dodatkowe zarobki. Rozszerzył się też wentyl emigracji, ale korzystała z tego przede wszystkim biedota wiejska.
Zatrudnienie i zarobki kształtowały w sposób decydujący warunki bytu i życie codzienne rodziny robotniczej. Czy jednak w świetle tych warunków można mówić o jakimś względnie jednolitym, powszechnie obowiązującym jego modelu?
Wszelkie próby scharakteryzowania takiego modelu nastręczają wielkie trudności, wynikające przede wszystkim z dużego zróżnicowania położenia poszczególnych odłamów, grup zawodowych, regionalnych, narodowościowych i innych klasy robotniczej. Jednocześnie życie proletariatu przemysłowego podlegało determinantom ekonomicznym, społecznym, obyczajowym, które w pewnej mierze niwelowały tamte zróżnicowania i sprzyjały wytworzeniu się określonych postaw i zachowań, składających się w sumie na swoisty styl życia i reguły postępowania tej właśnie klasy społecznej i stanowiących ważny wykładnik jej klasowej tożsamości.
Wspólne wszystkim robotnikom (lub ich ogromnej większości) potrzeby i dążenia, wspólne obawy i zagrożenia dawały o sobie znać, zwłaszcza w najbardziej kluczowych dla ludzi pracy sprawach.
Była już mowa o ciążącej praktycznie nad wszystkimi robotnikami w latach trzydziestych groźbie częściowego lub całkowitego bezrobocia. Ale nie tylko to. Swoistą wspólnotę ich losu podkreślało towarzyszące rodzinie robotniczej ubóstwo, nierzadko wręcz nędza, z reguły złe warunki mieszkaniowe, niski i specyficzny standard wyżywienia i zdrowia. Istotny element tej klasowej wspólnoty losu stanowiła jego dziedziczność z pokolenia na pokolenie, która ciągle jeszcze pozostawała zasadą regulującą ewolucję i odtwarzanie się klasy robotniczej w jej podstawowej masie, faktycznie odciętej od wyższych szczebli oświaty i społeczno-zawodowego awansu. Niejednokrotnie na życie rodziny robotniczej wywierały wpływ bezpośredni lub pośredni dominujące w środowiskach robotniczych opcje ideologiczne i polityczne (np. czytelnictwo prasy, zaangażowanie w działalności związkowej, akcje solidarnościowe itp.). Wprawdzie i w tej dziedzinie istniało w masach robotniczych wielkie zróżnicowanie postaw i poglądów, ale jednak w zdecydowanej większości mieściły się one w ramach szeroko rozumianej orientacji lewicowej, mniej lub więcej świadomie antykapitalistycznej. Podobieństwa w sferze warunków bytowych sprzyjały — szczególnie w większych, względnie jednolitych skupiskach robotniczych (np. górniczych) — kształtowaniu się podobnie jednolitego systemu wartości, a także obyczajowości, zespołu pewnych nawyków i zwyczajów, charakterystycznych dla życia rodzin robotniczych.
Niezwykle istotny wpływ na model życia rodziny robotniczej miały warunki mieszkaniowe. Według urzędowych danych ze spisu ludności 1931 r. ponad 70% ludności robotniczej w miastach (powyżej 20 tys. mieszkańców) mieściło się w mieszkaniach o zagęszczeniu ponad 2 osoby na 1 izbę, a blisko 28% w zagęszczeniu ponad 4 osoby. Badacze tych zagadnień są na ogół zgodni nie tylko co do tego, że sytuacja mieszkaniowa robotników była zła, ale i co do tego, że w ciągu dwudziestolecia międzywojennego nie ulegała ona poprawie, a nawet się pogarszała. Dotyczyło to zwłaszcza b. zaboru rosyjskiego, stosunkowo znacznie lepiej było w b. zaborze pruskim. Prawdziwie tragicznie wyglądały problemy mieszkaniowe robotników w jednym z największych skupisk robotniczych, mianowicie w Łodzi, gdzie w świetle współczesnych ankiet degradacja w tej dziedzinie postępowała szczególnie szybko: w 1927 r. w mieszkaniach jednoizbowych mieszkało tu 76,8 % badanych rodzin robotniczych, a w 1933 r. już 100%.
Prezydent m. Łodzi, M. Godlewski, stwierdzał, że "Łódź ma największy odsetek mieszkań 1-izbowych, a więc najmniejszych, z wszystkich miast nie tylko polskich, ale bodaj całej Europy środkowej i zachodniej, przy czym zaludnienie tych mieszkań, pozbawionych wszelkich urządzeń sanitarnych, jest wprost zastraszające" .
Podejmowano różne kroki, by złagodzić tę niezwykle ciężką sytuację, a przynajmniej ograniczyć najbardziej skrajne jej przejawy, jak przede wszystkim bezdomność. Służyło temu celowi ustawodawstwo w dziedzinie ochrony lokatorów, zapoczątkowane jeszcze za rządów Moraczewskiego (zniesione w 1935 r.), które m. in. regulowało wysokość czynszów oraz zakazywało eksmisji określonych kategorii lokatorów, zalegających z opłatami czynszowymi (bezrobotnych) w miesiącach zimowych.
Rzeczywistą poprawę sytuacji mieszkaniowej robotników mogło jednak przynieść oczywiście tylko budownictwo tanich mieszkań. Zadania te próbowała wziąć na swe barki robotnicza spółdzielczość mieszkaniowa, działająca w niektórych miastach polskich. Niewątpliwe osiągnięcia w tej dziedzinie miała zwłaszcza Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, która w wyniku sprężystej i ofiarnej działalności jej twórców i organizatorów, jak M. Rapacki, S. Tołwiński, M. Nowicki, S. Szwalbe. A. Zdanowski i inni, zbudowała w dwudziestoleciu ponad 3100 izb. W mieszkaniach tych, stosunkowo tanich, zamieszkali również i lepiej zarabiający robotnicy. Była to jednak kropla w morzu szybko rosnących potrzeb mieszkaniowych. Wręcz katastrofalnie przedstawiało się położenie bezrobotnych, którzy dziesiątkami tysięcy zamieszkiwali stare rudery, baraki, prowizorycznie sklecone budy - typowe kolonie slumsów, jak Annopol w Warszawie oraz podobne dzielnice nędzy w Łodzi, Sosnowcu, Grudziądzu i innych miastach.
W bezpośrednim związku z problemami mieszkaniowymi stały zagadnienia higieny i zdrowia. U warunkowane równocześnie niskim standardem wyżywienia i scharakteryzowanym uprzednio ogólnym ubóstwem przeciętnej rodziny robotniczej (a tym bardziej rodziny bezrobotnego), nie mogły one przedstawiać się dobrze. Badania na ten temat, z konieczności najczęściej wycinkowe, ograniczone do określonych grup zawodowych, środowisk, miast, nie dają na ogół podstaw do wysnuwania wniosków nazbyt generalizujących. Niemniej ich zbieżne przeważnie wyniki, w wielu kwestiach, pozwalają dostrzec pewne ogólniejsze zjawiska i prawidłowości, także gdy chodzi o problemy zdrowia.
Rzuca na to światło już sam udział wydatków na te potrzeby w budżetach rodzin robotniczych. Według badań przeprowadzonych w 1927 r., w Warszawie w budżecie przeciętnej rodziny robotniczej (z wyłączeniem niewielkiej grupy najlepiej zarabiających), wydatki na żywność pochłaniały 60-69%' natomiast na higienę i zdrowie przeznaczono zaledwie 1,2-1,8%, na alkohol i tytoń 1,7-2,8% (por. tab. 12). Należy przy tym dodać, że niezależnie od niedostateczności kalorycznej wyżywienia, posiłki w rodzinach robotniczych były często nieracjonalne, mało urozmaicone, prymitywne w swych składnikach (duży udział potraw mącznych i zup, mało jarzyn i owoców, dużo ziemniaków, kapusty i podobnych pokarmów, często dominujących nie tylko i nie tyle ze względów oszczędnościowych, ile w wyniku odziedziczonych przyzwyczajeń i tradycji). W ten sposób odżywianie nieracjonalne nakładało się często na niedożywienie, co w sumie musiało mieć i miało ujemne następstwa dla zdrowia. Odbijało się to zwłaszcza na zdrowiu dzieci i młodzieży, choć było regułą, że właśnie dzieciom starano się zapewnić w miarę możności najlepsze odżywianie.
Tab. 12.
Porównanie struktury budżetów pracowników umysłowych robotników (budżety typowe)
Działy wydatków |
Pracownicy umysłowi w Warszawie 1932 r. |
Nauczyciele szkół powszechnych w 1934 r. |
Robotnicy w Warszawie w 1927 r. |
Robotnicy 4 ośrodków przemysłowych w 1928 r. |
Robotnicy 4 ośrodków przemysłowych w 1938 r. | |
miasto | wieś | |||||
Żywność Używki Komorne Urządzenie mieszkania Opał i światło Higiena i zdrowie Odzież Kultura i oświata Ubezpieczenia, podatki Inne wydatki Długi |
30,4 2,3 13,0 4,0 5,1 3,3 12,1 5,5 8,6 10,3 5,4 |
29,5 1,5 12,7 5,0 4,9 4,8 16,2 8,8 1,0 12,7 2,9 |
27,0 2,7 7,4 4,7 4,7 4,9 16,2 11,8 0,6 16,1 3,9 |
63,8 2,4 6,4 1,9 4,5 1,5 10,9 3,6 3,0 1,3 0,7 |
54,3 3,7 4,0 3,5 4,7 1,8 16,9 3,0 — 8,1 — |
40,6 3,3 13,6 — 4,5 4,4 13,5 4,5 — 15,6 — |
Razem | 100,0 | 100,0 | 100,0 | 100,0 | 100,0 | 100,0 |
Źródło: J. Żarnowski, Społeczeństwo Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1939, Warszawa 1973, s. 209; por. też Mały rocznik statystyczny 1939, s. 281.
W wyniku badań w sprawie odżywiania dzieci z rodzin bezrobotnych w szkołach powszechnych (podstawowych), w kilku wielkich i średnich miastach Polski stwierdzono, że prawie 1/4 tych dzieci przed wyjściem do szkoły nic nie jadła, a przeszło połowa z nich otrzymywała na obiad tylko jedno danie — zupę. Badania lekarskie wykazały też, że dzieci te wyróżniały się znacznym niedoborem wagi i wzrostu w stosunku do norm w odpowiednich grupach wiekowych.
Badania J. Jończyka wykazały, że zwłaszcza w okresie kryzysu nastąpiło zdecydowane pogorszenie stanu zdrowotnego młodzieży pracującej. Podobne zjawiska można było zresztą zaobserwować i w populacji dorosłych. Szczególnie niepokojąco wzrosła wśród nich zachorowalność na gruźlicę oraz próchnicę zębów. Pozostawało to w związku nie tylko z niedożywieniem, lecz także z pogorszeniem warunków higienicznych w przeludnionych i pozbawionych elementarnych urządzeń sanitarnych mieszkaniach, co m. in. prowadziło niekiedy do rozpowszechniania się plagi wszawicy.
Mimo wszystko ogólny stan zdrowotności klasy robotniczej w dwudziestoleciu międzywojennym ulegał polepszeniu. Nierzadkie w pierwszych latach niepodległości wypadki epidemii (np. tyfusu) zostały opanowane. Wprowadzenie ubezpieczeń na wypadek choroby (1919), a zwłaszcza utworzenie Kas Chorych (1920) otworzyło przed robotnikami możliwości taniego lecznictwa i zasiłków na wypadek choroby. Istotne znaczenie miała ustawa o pracy kobiet i młodocianych (1924), wprowadzająca m. in. zakaz pracy dla osób poniżej 15 lat, zakaz zatrudniania ich i kobiet przy robotach ciężkich i niebezpiecznych dla zdrowia, a także zapewniająca kobietom ulgi w okresie ciąży i płatne urlopy macierzyńskie. Dalszym ważnym krokiem na drodze polepszania warunków zdrowotnych bytu robotników były dekrety o zapobieganiu chorobom zawodowym i ich zwalczaniu (1927) oraz o bezpieczeństwie i higienie pracy (1928): ten ostatni obejmował także — w przeciwieństwie do większości innych aktów prawnych z zakresu ustawodawstwa pracy — robotników rolnych.
W latach kryzysu kapitaliści wzmogli przeciwdziałanie przeciwko „zbyt kosztownemu” systemowi ubezpieczeń społecznych i ogólnej „nadmiernej” rozbudowie ustawodawstwa socjalnego. Wysiłki te nie pozostały bez częściowego rezultatu (ustawa tzw. scaleniowa, 1933), ale jednak w sumie nie zdołały zniweczyć dotychczasowych zdobyczy klasy robotniczej na tym polu, a nawet zapobiec ich rozszerzeniu w niektórych kierunkach.
Ubóstwo i bezrobocie stawiały trudne do pokonania przeszkody na drodze awansu społecznego i kulturalnego mas robotniczych. Konieczność ekonomiczna zmuszała młodych ludzi z rodzin robotniczych do możliwie rychłego nauczenia się zawodu i podjęcia pracy zarobkowej. Najczęściej podejmowali ją oni bez żadnych kwalifikacji i uzyskiwali je stopniowo dopiero w jej toku. W wielu wypadkach droga do kwalifikacji wiodła przez terminowanie w rzemiośle. Dużym powodzeniem i zainteresowaniem wśród młodzieży robotniczej cieszyły się szkoły zawodowe, zwłaszcza dokształcające, których ukończenie stanowiło najczęściej ostatni etap wykształcenia dziecka robotniczego. Bardzo rzadko rodzice mogli sobie pozwolić na kształcenie go w normalnej szkole średniej (gimnazjum, liceum), a potem w uczelni wyższej. Niezależnie od kosztów takiego wykształcenia, nie sprzyjał temu raczej „inteligencki” charakter tych szkół oraz głęboko zakorzenione tradycje w środowiskach robotniczych, traktujące wykształcenie humanistyczne (profil humanistyczny dominował w szkolnictwie średnim) jako coś „luksusowego”, właśnie „inteligenckiego”, praktycznie mało przydatnego. Według współczesnych danych i obliczeń M. Falskiego, w roku szkolnym 1935/36 dzieci robotników przemysłowych, handlu, rolnych i służby domowej stanowiły w klasach maturalnych zaledwie 6,3% ogółu uczniów, a na I roku studiów wyższych już tylko 5,3 %. Spośród 1000 dzieci robotników przemysłowych, rozpoczynających naukę w szkole powszechnej (podstawowej), tylko 2 — 4 dzieci docierało do I roku studiów wyższych.
Wszystko to oznaczało m. in., że, praktycznie rzecz biorąc, losem dziecka robotniczego było dziedziczenie klasowej przynależności i „stanu” swych rodziców wraz z całym jego kulturalnym i materialnym upośledzeniem. „Podstawą zatem reprodukcji klasy robotniczej — stwierdza J. Żarnowski — była w okresie międzywojennym — autorekrutacja”, choć, oczywiście, nie było to jedyne źródło rozrostu proletariatu, do którego nowe siły dopływały także m. in. ze wsi, z szeregów pauperyzującego się drobnomieszczaństwa, rzemiosła. Rola autorekrutacji w reprodukcji klasy robotniczej wskazuje pośrednio także na siłę wewnętrznych więzi, łączących (a zarazem wyodrębniających) środowisko robotnicze. Zdają się to potwierdzać badania — wprawdzie tylko wycinkowe — na temat występujących w nim więzów pokrewieństwa. Krewni robotników wywodzili się najczęściej z kręgu rodzin robotniczych.
Mimo pewnych postępów w dziedzinie industrializacji i urbanizacji kraju chłopi byli przez cały okres międzywojenny najliczniejszą warstwą ludności Polski. Jeszcze w 1938 r. stanowili oni ok. 50% ogółu jej mieszkańców, a wraz z robotnikami rolnymi blisko 60%. W łącznej wartości produkcji rolniczej, górniczej i przemysłowej na tę pierwszą przypadało w 1929 r. 68%. Natomiast w podziale „dochodu konsumowanego” przypadało na chłopów i robotników rolnych (1933) zaledwie 41 %, w podziale zaś indywidualnym tegoż dochodu — czyli na 1 osobę — udział ten wyglądał jeszcze znacznie gorzej. Wynosił on mianowicie w kategorii „włościan i robotników rolnych” 240 zł rocznie na 1 osobę, robotników — 420 zł, w kategorii „drobnomieszczaństwo” — 540 zł, „pracowników umysłowych” — 1320 zł, i wreszcie w grupie „żyjących z zysku i wolnych zawodów” — 2400 zł. Nie są to oczywiście dane całkowicie porównywalne, są nawet — jak wszystkie „średnie” — niekiedy wręcz mylące. Niemniej pozwalają choć w pewnej mierze stworzyć orientacyjny obraz dysproporcji między wkładem poszczególnych klas i warstw społecznych w dochód narodowy a ich udziałem w jego repartycji. Dysproporcja ta widoczna jest wyraźnie zarówno w wypadku globalnego, jak i — jeszcze wyraźniej — indywidualnego uczestnictwa w dorobku gospodarczym społeczeństwa.
Pogłębiało ją daleko idące wewnętrzne zróżnicowanie w łonie warstwy chłopskiej pod względem stopnia zamożności i rozwoju społecznego i kulturalnego. Pewne światło rzuca na to odsetek ludności chłopskiej w gospodarstwach karłowatych, półproletariackich (do 2 ha) i małorolnych (2 — 5 ha), wynoszący w 1931 r. łącznie 54, 6%. Jednakże nie tylko liczba posiadanych hektarów decydowała o zamożności (lub biedzie) rodziny chłopskiej. Istotne znaczenie miała też jakość tej ziemi, wyposażenie gospodarstw rolnych w inwentarz żywy i martwy, poziom kultury rolnej itd. Pod tym względem występowały w różnych dzielnicach kraju poważne rozpiętości, w istotnej mierze modyfikujące obraz struktury wsi polskiej, oparty na hektarowym tylko kryterium. W kierunku dokładniejszego uchwycenia klasowej istoty tego obrazu poszły m. in. wnikliwe badania M. Mieszczankowskiego, a także J. Żarnowskiego. Pozwalają one na szacunkową charakterystykę uwarstwienia w łonie warstwy chłopskiej. Wynika z nich, że w 1931 r. na ok. 16, 4 mln chłopów 8, 4 mln, czyli przeszło 51%, to posiadacze gospodarstw karłowatych (do 2 ha) oraz małorolni — a więc pracujący na gospodarstwach, wedle zgodnej opinii fachowców, niesamowystarczalnych. Jednakże z punktu widzenia podziałów klasowo-warstwowych do tej grupy należałoby douczyć jeszcze ok. 1, 4 mln robotników rolnych, co podnosi odsetek całej tej kategorii ludności chłopskiej (i półproletariackiej) do ok. 56-57% ogółu ludności wsi polskiej.
Zaledwie 1, 8 mln chłopów, tj. 11% właścicieli gospodarstw kmiecych (powyżej 10 ha), żyło we względnie dostatnich warunkach. W stosunkowo najlepszym położeniu pod tym względem znajdowali się chłopi w Wielkopolsce i na Pomorzu, w najgorszym w Małopolsce i na kresach wschodnich, gdzie nawet gospodarstwa średniorolne nie zawsze dawały dostateczną podstawę egzystencji wielodzietnej rodzinie chłopskiej. Na domiar ewolucja struktury gospodarstw chłopskich w okresie dwudziestolecia nie zapowiadała polepszenia wewnętrznego uwarstwienia chłopstwa. Wprawdzie powierzchnia gruntów chłopskich w tym okresie wzrosła, głównie dzięki parcelacji, o ok. 15%, ale jednocześnie liczba gospodarstw powiększyła się ok. 30%. Oznaczało to, że własność chłopska ulegała dalszemu rozdrabnianiu, co statystycznie odzwierciedliło się w szczególnie szybkim przyroście liczby gospodarstw małorolnych, półproletariackich oraz karłowatych.
Zróżnicowanie w łonie chłopstwa pogłębiały podziały narodowościowe. Rzuca na to światło już sam fakt, że w tej najbiedniejszej i najliczniejszej części społeczeństwa II Rzeczypospolitej, stosunkowo największy udział miały mniejszości słowiańskie.
Według szacunku J. Żarnowskiego wynosił on w wypadku społeczności białoruskiej 88—90%, ukraińskiej ponad 80%, natomiast polskiej — ponad 45%, przy czym ogólny poziom kultury rolnej i zamożności tych ostatnich był niewątpliwie znacznie wyższy [zwłaszcza w Wielkopolsce i na Pomorzu) niż na terenach wschodnich. Zresztą poważne różnice pod względem zamożności, poziomu cywilizacyjnego, kultury rolnej itd. występowały i w łonie chłopstwa polskiego. W tej dziedzinie dawały o sobie znać zwłaszcza podziały dzielnicowe, wypływające z niedawnej jeszcze przynależności trzech dzielnic polskich do różnych organizmów państwowych, o różnych warunkach rozwoju gospodarczego i narodowego, rodzącego odmienne tradycje gospodarowania, stylu życia, stosunku do pracy itp. Utrudniały proces integrowania się chłopów polskich inne jeszcze tradycje natury lokalnej czy regionalnej, niekiedy jednak historycznie głęboko zakorzenione w świadomości pewnych odłamów chłopów polskich (np. postawa zubożałej szlachty zaściankowej w niektórych okolicach Mazowsza, Podlasia czy Podola, szczególnie podatnej na wpływy klerykalne i nacjonalistyczne).
Wszystkie te zróżnicowania i dość poważne niekiedy podziały wewnętrzne i w łonie chłopstwa sprawiały, iż stanowiło ono warstwę społeczną wyraźnie wyodrębniającą się nie tylko charakterem swej pracy i swą biedą, lecz także swym stylem życia, swą obyczajowością, swą mentalnością i szeregiem innych cech, często głęboko zakorzenionych w tradycji historycznej życia i walki „stanu chłopskiego”.
Stara chłopska bieda, skojarzona z nawykami i przyzwyczajeniami dziedziczonymi z pokolenia na pokolenie, determinowała m. in. chłopskie aspiracje (czy raczej możliwości) w zakresie potrzeb mieszkaniowych, wyżywienia, wykształcenia, jak też w innych dziedzinach kultury materialnej i duchowej.
Wbrew pozorom kwestia wyżywienia stanowiła jeden z węzłowych problemów nie tylko w budżecie i codziennej walce o byt rodziny robotniczej w mieście, lecz także rodziny chłopskiej, zwłaszcza oczywiście owych ponad 10 mln małorolnych, bezrolnych i robotników rolnych. Wszelkie szacunki i obliczenia w tej dziedzinie nastręczają ogromne trudności metodologiczne i muszą być przyjmowane z jeszcze większą ostrożnością, niż odpowiednie wyliczanie na temat położenia klasy robotniczej. Jest to następstwem wielu czynników, wśród których dominuje przede wszystkim rozproszenie mas chłopskich, niski stopień ich zorganizowania, zawodność kryteriów, nadających się do zastosowania w sposób rzeczywiście porównywalny do warunków życia w mieście i na wsi (np. kryterium realnych zarobków indywidualnych robotnika i chłopa), niedostatek materiału statystycznego, charakteryzującego dysproporcje międzyregionalne w życiu wsi itd. Szczególną jednak trudność w ocenach warunków bytowych chłopów, zwłaszcza gdy chodzi o udział wyżywienia w budżetach rodzin chłopskich, nastręcza okoliczność, iż gospodarka chłopska właśnie przede wszystkim w tej dziedzinie miała w dużej mierze, poza województwami zachodnimi, charakter gospodarki naturalnej, samowystarczalnej, przy czym w latach wielkiego kryzysu gospodarczego zjawisko to pogłębiło się. W rezultacie wszelkie dane co do wartości pieniężnej konsumpcji lub budżetów rodzin chłopskich mają cechę informacji przybliżonej, gdyż ujmują w pieniądzu to, co nigdy nie trafiało na rynek. W latach kryzysu spadek cen produktów rolnych powodował oczywiście redukcję tak szacowanych „wydatków” na żywność w rodzinach chłopskich. Z tych względów wypadnie ograniczyć się w dalszych uwagach do uwypuklenia w skrócie jedynie najbardziej istotnych i w zasadzie bezspornych stwierdzeń na te tematy.
I tak zwraca uwagę daleko idąca niestabilność wydatków na wyżywienie w gospodarstwach chłopskich z silną tendencją spadkową w latach trzydziestych, spowodowaną oczywiście kryzysem i „nożycami cen” na artykuły rolne i przemysłowe. O ile w latach dwudziestych wydatki na wyżywienie 1 osoby w rodzinie chłopskiej na ogół przewyższały odpowiednie wydatki w rodzinie robotniczej (i to, jak się wydaje, dość znacznie), o tyle w latach trzydziestych relacja ta zupełnie się odwróciła, choć koszty wyżywienia w rodzinach robotniczych również uległy dotkliwej redukcji. Potwierdzają to ostrożne szacunki J. Żarnowskiego, według których stawka żywnościowa chłopów w dziesięcioleciu 1926-1935 skurczyła się o połowę. Zachodziła jednak nadal duża rozpiętość między standardem wyżywienia rodziny chłopskiej na polskich ziemiach zachodnich i na wschodzie. Nawet średnia ogólnopolska stawka wyżywienia (wyższa niż średnia „wschodnia”) stanowiła zaledwie (w roku 192812 9) połowę odpowiedniej stawki w Wielkopolsce. Ujmując rzecz najkrócej: chłopi w latach dwudziestych żywili się na ogół lepiej niż robotnicy, w latach trzydziestych natomiast odwrotnie. Nie dotyczyło to jednak zapewne chłopów wielkopolskich, których położenie i pod tym względem było zdecydowanie lepsze niż w Polsce centralnej, a zwłaszcza wschodniej i południowej.
Standard wyżywienia zależał nie tylko od jego ilości, ale także jakości, urozmaicenia, kaloryczności — słowem: racjonalności. I pod tym względem pozostawiał on wiele do życzenia. Naczelne miejsce w jadłospisie biedniejszych — tzn. większości rodzin chłopskich — zajmowały kartofle w różnych postaciach oraz kapusta, następnie potrawy mączne (kluski, zacierka, rzadziej kasza), chude mleko i maślanka, twaróg, wreszcie chleb — jako dodatek do tamtych pokarmów. Ich różne zestawy i nieliczne możliwe kombinacje musiały się oczywiście ciągle powtarzać, nieraz parokrotnie w ciągu tego samego dnia. Masło i mięso jadano od święta — nierzadko kilka razy do roku. Podobną rzadkością był cukier. Znacznie pełniej i korzystniej przedstawiał się model konsumpcji rodziny chłopskiej w trzech województwach zachodnich (pomorskie, poznańskie, śląskie), ale liczba gospodarstw w tych województwach stanowiła niecałe 8% ogólnej liczby gospodarstw w Polsce, a liczba chłopów zaledwie 6% ogółu ludności chłopskiej. Także i wśród gospodarstw chłopskich w Polsce zachodniej niemały odsetek — ponad 11% — stanowiły gospodarstwa karłowate poniżej 2 ha.
Jeszcze dotkliwiej niż na konsumpcji żywnościowej odbiły się nożyce cen na wydatkach rodzin chłopskich na cele pozażywnościowe. Łatwiej było zrezygnować z zakupu nawozów sztucznych, narzędzi rolniczych, ubrania, obuwia itp. niż np. soli, cukru, nafty czy tytoniu (choć i tak sacharyna wypierała cukier, a samosiejka tytoń). Pewna poprawa położenia chłopów w ostatnich 2—3 latach międzywojennego dwudziestolecia nie poszła tak daleko, by w sposób istotny skorygować powyższą charakterystykę sytuacji na wsi polskiej w latach trzydziestych.
Nie tylko zresztą nożyce cen były źródłem jej niedorozwoju i wegetacji jej mieszkańców. Przypomnijmy tu zwłaszcza sprawę ludzi „zbędnych” na wsi (por. wyżej, s. 209), czyli bezrobotnych całkowicie lub częściowo, faktycznie nie produktywnych, obniżających wydatnie i tak już niski standard bytowy rodzin chłopskich. Stanowili oni blisko 1/4 ludności wiejskiej. Ale zastój w przemyśle sprawiał, że nawet ta część ludności wiejskiej, której udało się przenieść do miasta, znajdowała tam bardzo często zatrudnienie nie w przemyśle, ale w różnego rodzaju usługach nie wymagających kwalifikacji (jak służba domowa, dozorcostwo, ewentualnie rzemiosło, handel itp.). I oni więc pozostawali na najniższych szczeblach drabiny społecznej. M. Mieszczankowski kwalifikuje wręcz ten odpływ ze wsi jako „w swej masie lumpenproletariacki”.
Niezależnie od tego był on jednak przede wszystkim, jak wspomniano, ilościowo zdecydowanie niedostateczny w stosunku do siły nacisku czynnika demo graficznego. Dysproporcję tę powiększało daleko idące zwężenie swoistego wentyla bezpieczeństwa, rozładowującego częściowo ten nacisk, mianowicie poważne ograniczenie w latach trzydziestych możliwości emigracji zarobkowej za granicę zarówno stałej, jak i sezonowej. O ile w latach 1921-1931 bilans emigracji na stałe ze wsi sięgał szacunkowo ok. 500 tys. osób, o tyle po roku 1931 zamykał się on liczbą zaledwie 45 tys. Oznaczało to nie tylko zmniejszenie przychodów wsi napływających od emigrantów, ale — jak słusznie zwraca uwagę M. Mieszczankowski — pogłębiało i przyspieszało proces rozdrabniania gruntów i karłowacenia gospodarstw chłopskich. Nie mogła tego zneutralizować parcelacja, gdyż — jak wspomniano — wzrost powierzchni ziemi chłopskiej z tego źródła pozostawał w tyle w stosunku do wzrostu liczby gospodarstw chłopskich.
Gdy mowa o sprawach bytowych czy kultury materialnej na wsi polskiej, nie można pominąć problemów mieszkaniowych, może jeszcze bardziej nabrzmiałych niż w wypadku mieszkań robotniczych w miastach. Dotyczy to zarówno kwestii najbardziej podstawowej w tej mierze, mianowicie zagęszczenia mieszkań, jak też ich jakości, tj. m. in. wyposażenia, światła, urządzeń sanitarnych itp. Sytuacja na wsi polskiej była tym trudniejsza, że ziemie polskie — teren intensywnych działań bojowych podczas I wojny — doznały w budownictwie wiejskim ogromnych spustoszeń. Ich odbudowa w pierwszych latach powojennych pochłonęła wiele czasu, wysiłku oraz środków i dopiero w drugiej połowie lat dwudziestych, w okresie stosunkowo dużego ożywienia budownictwa mieszkaniowego, nastąpiła pod tym względem poprawa sytuacji. Ale już wkrótce, w latach trzydziestych, ten postęp uległ zahamowaniu. W rezultacie dwudziestolecie międzywojenne nie przyniosło wsi polskiej istotnych zmian na lepsze, czego syntetycznym niejako wyrazem było bardzo wysokie zagęszczenie mieszkań chłopskich, mianowicie powyżej 3 osób na 1 izbę. I w tym jednak wypadku ta orientacyjna średnia zagęszczenia jest w pewnym stopniu myląca, gdyż zaciera ona ostre różnice między województwami zachodnimi a większością pozostałych województw, gdzie problem ten wyglądał znacznie gorzej, Około połowa mieszkańców wsi gnieździła się w mieszkaniach jednoizbowych, których zagęszczenie wynosiło prawie 5 osób i które w największej ilości występowały właśnie w tych ostatnich województwach. Różnice te zaznaczały się jeszcze silniej przy zastosowaniu kryterium jakości budownictwa mieszkaniowego w byłym zaborze pruskim i w pozostałych zaborach.
W województwach zachodnich przeważało na wsi budownictwo murowane, a najczęściej spotykanym tu mieszkaniem chłopskim było mieszkanie dwuizbowe. W województwach wschodnich i częściowo południowych dominowało budownictwo drewniane, chaty kryte strzechą, mieszkania najczęściej jednoizbowe, często bez podłóg z desek (zamiast tego polepa gliniana), z nikłym dostępem światła (nieliczne i niewielkie okna). Niewiele różniło się od tego budownictwo mieszkaniowe wiejskie w województwach centralnych i Małopolsce zachodniej. W Małopolsce wschodniej bardzo wiele chat chłopskich było zbudowanych z gliny. Nie należały tam, jak również w pozostałych województwach wschodnich, do rzadkości chaty kurne (bez komina, dym z pieca uchodził przez drzwi i sień). Pomieszczenia gospodarcze (stajnie, komora) mieściły się często w takiej chacie pod wspólnym dachem, oddzielone od części mieszkalnej sienią. W izbie mieszkalnej dużo miejsca zajmował wielki piec, służący ponadto jako miejsce do leżenia i spania dla członków rodziny, ponieważ łóżek z reguły było za mało do zaspokojenia potrzeb rodziny. Także pozostałe umeblowanie chłopskiej chaty na tych terenach było niezwykle prymitywne (ławy, najprostsze stoły, skrzynie, kilka stołków itp.}, często wykonane własnymi rękami i sposobami przez gospodarza. W wielu wypadkach przy chatach chłopskich brakowało odrębnych miejsc ustępowych. Raz jeszcze podkreślmy z naciskiem, że charakterystyka ta nie odnosi się do ziem zachodnich i niektórych województw centralnych, gdzie ów standard mieszkaniowy przedstawiał się zdecydowanie korzystniej, nie tylko ze względu na inne nawyki gospodarowania, większe zamiłowanie do porządku, większą troskę o sprawy higieny oraz ogólnie wyższy poziom cywilizacji i kultury. Zresztą i w „Polsce B” można było zaobserwować w okresie międzywojennym pewne niewielkie zmiany na korzyść lub przynajmniej tendencje w tym kierunku. Wyrażały się one m. in. w dążeniu do powiększenia części mieszkalnej domostwa kosztem jego części gospodarczej, niekiedy nawet do przeniesienia jej do odrębnego budynku. Dotyczy to również miejsc ustępowych. Nowe budynki pokrywano niejednokrotnie dachówką, eternitem czy nawet blachą zamiast słomianą strzechą (bodźcem ku temu były też niższe stawki przymusowych ubezpieczeń od ognia budynków krytych materiałami ogniotrwałymi). Z izby mieszkalnej wyodrębniano nieraz kuchnię. Pojawiały się w mieszkaniach chłopskich powoli również meble produkcji fabrycznej, podobnie naczynia kuchenne.
Scharakteryzowane powyżej materialne podstawy egzystencji rodziny chłopskiej, jej warunki mieszkaniowe, model wyżywienia itp. określały w decydującym stopniu życie i obraz wsi polskiej. Nie wypełniały go jednak całkowicie, a po nadto pozostawały w ścisłej współzależności z innymi ważnymi składnikami życia wsi, także natury niematerialnej. Zaliczyć do nich trzeba zjawiska i postawy z dziedziny obyczajowości, tradycji i mentalności chłopskiej, które wyciskały niejednokrotnie silne piętno i wywierały istotny wpływ nie tylko na sferę życia duchowego i kulturalnego wsi, ale także na jej poziom i aspiracje w płaszczyźnie położenia materialnego. Aspiracjom tym stawały na przeszkodzie nie zawsze tylko przyczyny ekonomiczne, ale nakładające się na nie nawyki i poglądy, mające swe źródło w chłopskiej świadomości i tradycjonalizmie, w przekonaniu, że istnieje ostry przedział między stylem życia „chłopskim” a „pańskim”. Dawało ono o sobie znać nawet w sprawach determinowanych niemal wyłącznie, jakby się zdawać mogło, motywacją ekonomiczną, np. w sprawach modelu wyżywienia czy mieszkania. Tak np. z trudem tylko i bardzo powoli zasada jakości, kaloryczności i racjonalności potraw na chłopskim stole wypierała zasadę ich objętości i zawiesistości (a więc kartofli, kapusty, mąki itp.), i to także w gospodarstwach na tyle zamożnych, że mogły sobie pozwolić na taką zmianę priorytetów w modelu wyżywienia. Mutatis mutandis dotyczyło to i sposobów urządzania mieszkania, jego struktury i wykorzystywania, a w jeszcze większym stopniu stosunku chłopa do zagadnień, pozostających w luźniejszym, mniej bezpośrednim związku z jego codziennym życiem i potrzebami materialnymi. Dotyczy to np. stosunku oświaty i wykształcenia, troski o higienę i zdrowie, współżycia rodzinnego i sąsiedzkiego, wreszcie stosunku do innych warstw społecznych, do państwa, władzy, polityki, religii, kleru itp. We wszystkich tych sprawach niemałą rolę w kształtowaniu postawy chłopów odgrywał ich specyficzny często system wartości i ocen, „chłopska mentalność“, wyrosła z doświadczeń chłopskiej krzywdy i biedy, szczególnie wyczulone i nieufne wobec wszystkiego, co niechłopskie, co „pańskie“. Owo nakładanie się czynników ekonomicznych i pozaekonomicznych utrudniało niejednokrotnie w dużym stopniu rozwiązywanie i tak już niełatwych problemów wsi, w tym również ulepszanie warunków bytu i życia jej mieszkańców.
Obok uprzednio już wymienionych należała do nich jako jedna z bardzo istotnych kwestia zdrowia i opieki zdrowotnej. I pod tym względem wieś polską uznać należy za wyraźnie upośledzoną, w szczególności wieś na kresach wschodnich, a w niemałej mierze także w ogóle w b. Kongresówce i częściowo Małopolsce. Ludność chłopska nie była objęta ustawodawstwem socjalnym, nie korzystała z ubezpieczeń społecznych, chorobowych i innych. Nawet robotnicy rolni byli z nich wyłączeni, z wyjątkiem niektórych tylko mniej istotnych świadczeń. Jaskrawym świadectwem niedostateczności i dysproporcji w zakresie infrastruktury opieki zdrowotnej jest m. in. wyposażenie najbardziej wiejskich regionów kraju w łóżka szpitalne. O ile w województwie śląskim na 10 tys. ludności przypadało ich (w 1938 r.) 72,9, to w województwach wschodnich liczba ta była niekiedy dziesięcio-, a nawet piętnastokrotnie niższa (np. w województwie wołyńskim 4, 8; tarnopolskim 6,1; nowogródzkim 5,4; poleskim 6,8 itd.). Niewiele lepiej wyglądało to i w niektórych województwach centralnych (np. w lubelskim 10,5; kieleckim 10,1; białostockim 12,9). Także nieprzemysłowe województwa zachodnie: poznańskie i pomorskie (42,1 i 47 łóżek) górowały zdecydowanie pod tym względem nad „Polską B“. Podobnie miała się rzecz, gdy chodzi o liczbę lekarzy w miastach i na wsi, w województwach zachodnich i wschodnich (częściowo również centralnych).
Trudny dostęp do opieki lekarskiej oraz jej wysoki koszt sprawiały, że chłopi uważali ją dość powszechnie za luksus, na który tylko nieliczni dopiero w ostateczności — często poniewczasie — mogli sobie pozwolić. Niejednokrotnie w pamiętnikach zarówno lekarzy, jak i chłopów powtarza się w różnych sformułowaniach stwierdzenie, że „do lekarza idzie się dopiero pod wrażeniem stojącej za drzwiami śmierci“. W tych warunkach w bardziej zacofanych wsiach ciągle szerokie pole działania posiadali rozmaici znachorzy, a narodziny dzieci odbywały się najczęściej przy asystencji „babek“ porodowych.
Zaszczepienie właściwych nawyków w sprawach higieny, racjonalnego wyżywienia, opieki nad dzieckiem itp. wymagało podjęcia wytrwałych, długotrwałych i przemyślanych akcji, których nie mogły zastąpić zarządzenia (wydawane przez premiera Sławoja Składkowskiego), nakazujące budowę ustępów (tzw. sławojek) i bielenia wapnem płotów i domów. Nadal bowiem — jak pisze J. Żarnowski — „warunki mieszkaniowe ludności wiejskiej pozostawały fatalne, podobnie jak stan zdrowotny, i warunki higieniczne. Ustępy znajdowały się w nielicznych tylko gospodarstwach. pod koniec dwudziestolecia budowane w znacznej mierze na pokaz. dla uniknięcia kar policyjnych. Zęby myły tylko dzieci chodzące do szkoły. Najczęściej tylko one również korzystały z kąpieli. Kryzys uniemożliwił prawie ludności wiejskiej korzystanie z opieki lekarskiej”. Niejako syntetyczną tego dokumentację stanowił niski wskaźnik zużycia mydła na głowę ludności. który dopiero w ostatnich latach przed wybuchem wojny nieco się podniósł. Podobnie jak w innych wypadkach. był on znacznie niższy w województwach wschodnich i częściowo centralnych niż na zachodzie. Podobną wymowę miały wskaźniki długowieczności w mieście i na wsi: w latach 1931-1932 przeciętne trwanie życia na wsi wynosiło 48, 7 lat, w miastach 53-54 lata.
Nowe nawyki i zwyczaje wnosiła w życie wsi przede wszystkim młodzież ze szkół, a także po służbie wojskowej. Jednakże mimo dużego postępu w dziedzinie oświaty na szczeblu podstawowym ( szkoły powszechne) analfabetyzm na wsi pozostawał do końca dwudziestolecia międzywojennego ciągle poważnym i dalekim od rozwiązania problemem. Upośledzenie wsi w dziedzinie wykształcenia średniego i wyższego było jeszcze bardziej widoczne i nic nie zapowiadało, by pod tym względem dystans między miastem a wsią miał zmaleć. Tzw. reforma jędrzejewiczowska z 1932 r. raczej utrudniała. niż ułatwiała awans oświatowo-kulturalny młodzieży wiejskiej (por. niżej s. 337-338).
Wprawdzie liczba analfabetów w dwudziestoleciu międzywojennym spadła poważnie z 33, 1% w 1921 r. do 23.1% w 1931 r. (por. tab. 13), ale odsetek ten wśród ludności wiejskiej był znacznie wyższy, wynosił odpowiednio ok. 40% i 30%. Obok wielu innych źródeł tego stanu rzeczy szukać trzeba i w tym. że zasada powszechności nauczania w szkołach powszechnych na wsi nie była realizowana w pełni. Wiele dzieci wiejskich pozostawało poza szkołą bądź przerywało naukę po krótkim w niej pobycie. Stosunkowo duże postępy w tej dziedzinie osiągnięto w pierwszym dziesięcioleciu Polski niepodległej. Jak stwierdza znany badacz tych zagadnień, S. Mauersberg, działo się tak w dużej mierze „dzięki postępującemu spadkowi liczby dzieci w wieku szkolnym (słabe roczniki wojenne) [...] tym bardziej że równocześnie rosła liczba szkół i nauczycieli”. W rezultacie „powszechność nauczania rosła z roku na rok, aż w roku szkolnym 1928/29 osiągnęła punkt szczytowy w dwudziestoleciu międzywojennym, obejmując 95, 3% liczby dzieci podlegających obowiązkowi szkolnemu”. Wzrost powszechności nauczania w tych latach zaznaczył się szczególnie silnie w województwach wschodnich, gdzie w roku szkolnym 1921/22 zaledwie 32% dzieci objętych obowiązkiem szkolnym chodziło do szkoły, a w r. 1927/28 już po nad 75%. Był to niewątpliwie postęp ogromny, można powiedzieć — imponujący.
Tab. 13.
Analfabetyzm w Polsce
Polska | Na 100 osób w wieku 10 lat i więcej | |||
Województwo | 1921 | 1931 | ||
nie umiało czytać ani pisać |
nie wiadomo, czy umiało czytać i pisać |
nie umiało czytać ani pisać |
nie wiadomo, czy umiało czytać i pisać | |
Polska M. st. Warszawa Warszawskie Łódzkie Kieleckie Lubelskie Białostockie Wileńskie Nowogrodzkie Poleskie Wołyńskie Poznańskie Pomorskie Śląskie Krakowskie Lwowskie Stanisławowskie Tarnopolskie |
33,1 15,6 32,5 30,3 36,5 35,1 31,0 58,3 54,6 71,0 68,8 3,8 5,2 2,6 19,4 29,2 46,0 39,2 |
4,5 3,1 4,9 3,6 4,5 5,2 6,5 0,2 0,3 0,1 0,1 5,2 6,8 1,2 1,9 6,7 8,7 7,9 |
23,1 10,1 22,4 21,4 26,2 24,2 23,5 29,1 34,1 48,5 47,7 2,8 4,3 1,4 13,7 23,1 36,6 29,8 |
0,3 0,5 0,2 0,1 0,2 0,3 0,1 0,2 0,2 0,1 0,1 0,1 0,2 0,1 0,3 0,6 0,7 1,1 |
Jednakże W latach trzydziestych ten pomyślny rozwój uległ wyraźnemu zahamowaniu. Szybki w tym okresie przyrost liczby dzieci, wielki kryzys gospodarczy, zmniejszenie budownictwa szkolnego, redukcja etatów nauczycielskich — wszystko to sprawiło, że w roku szkolnym 1935/36 realizacja obowiązku szkolnego spadła do 88, 3% dzieci nim objętych. Ogółem około 1 mln dzieci pozostawało poza szkołą. W większości były to dzieci wiejskie i dopiero w ostatnich latach niepodległości nastąpiła pod tym względem niewielka poprawa.
Praktycznie rzecz biorąc, istniał tylko jeden wyłom w tym swoistym antysystemie awansu kulturalnego i prestiżowego młodzieży chłopskiej, mianowicie seminaria nauczycielskie i duchowne. Były one tańsze i łatwiej dostępne, m. in. dzięki krótszemu niż w normalnych gimnazjach cyklowi nauczania i stosunkowo większym możliwościom zakwaterowania w dość dobrze rozwiniętej sieci internatów przy tych szkołach. Według M. Falskiego, w ostatniej klasie seminariów nauczycielskich młodzież pochodzenia chłopskiego stanowiła w połowie lat trzydziestych 25,5% ogółu uczniów, a w seminariach duchownych nawet 58,1 %. „Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie” — głosiło szeroko znane na wsi przysłowie.
Byłoby wszakże dużym uproszczeniem sprowadzić te skomplikowane zagadnienia jedynie do uwarunkowań ekonomicznych. Właśnie stosunek wsi, a przynajmniej wielkiej jej części, do problemów oświaty wykazuje, jak wielką rolę w tych sprawach odgrywały czynniki także pozaekonomiczne, zarówno tkwiące w samej warstwie chłopskiej z jej systemem wartości, postawami światopoglądowymi, psychiką i sposobem myślenia, jak też uwarunkowania niejako zewnętrzne, utrudniające i hamujące nie tylko od strony ekonomicznej awans społeczny młodzieży wiejskiej poprzez zdobywanie wyższej wiedzy i wykształcenia.
To, co w dużej mierze odgradzało chłopa od szkoły, było refleksem zjawiska o głębokim podłożu społecznym, obyczajowym i psychologicznym, mianowicie wspomnianego już, silnie zakorzenionego w chłopskiej świadomości poczucia obcości i całkowitej inności tego, co „chłopskie”, i tego, co „pańskie”. Nie tylko miejska szkoła średnia czy wyższa, ale także wiejska szkoła powszechna nosiła na sobie w oczach i odczuciu chłopów (zwłaszcza starszego pokolenia) często piętno instytucji „pańskiej”. Pod pojęcie to (czy raczej właśnie odczucie) podciągano przy tym na wsi bynajmniej nie tylko „dziedziców” i ich rodziny, lecz także „ludzi z miasta”, urzędników, inteligencję, w tym również nauczycieli w szkołach wiejskich, często i takich, którzy sami ze wsi pochodzili, ale w następstwie przejścia szkoły miejskiej „wysferzali” się ze swego dotychczasowego środowiska. Gruntowna analiza licznych pamiętników i ankiet chłopskich z okresu międzywojennego, dokonanego przez J. Borkowskiego, wykazuje, że dominuje w nich stosunek krytyczny do nauczycieli, zwłaszcza „prorządowych”. Niekiedy traktowano nauczyciela wręcz jako „burżuja, pana, z pensją czerpaną z podatków chłopskich”. Krytyczne uwagi na temat nauczycielstwa przeważają także we wspomnieniach, opublikowanych w 1938 r. przez J. Chałasińskiego, w fundamentalnym wydawnictwie Młode pokolenie chłopów. „Wszystkie te klasy i grupy społeczne [dwór, urzędnicy, nauczyciele itp. - H. Z.] — stwierdza J. Borkowski — tworzą w pojęciu naszych autorów jedną kategorię »panów«, panów, którzy są wrogami wsi (z wyjątkiem części nauczycielstwa). Generalnym podziałem uznanym przez wieś to świat chłopski i pański, przy czym pańskość pojmowana jest nie w kategoriach ekonomicznych, lecz społecznych, kulturalnych i ekonomicznych. Urzędnik często jest nie mniejszym panem od obszarnika, podobnie jest z większością nauczycieli”.
Niejednokrotnie w wynurzeniach tych dochodziła do głosu refleksja bardziej pogłębiona, nie ograniczająca się jedynie do krytyki nauczycielstwa, ale także programów nauczania i w ogóle systemu oświaty w Polsce, zwłaszcza po reformie jędrzejewiczowskiej. Zwracano uwagę m. in. na niski poziom nauczania w szkołach wiejskich, niewłaściwe metody wychowawcze (np. częste i pochopne stosowanie kar cielesnych), powierzchowność i jednostronność w nauczaniu historii Polski, pomijającym położenie i rolę mas chłopskich itp. Podnoszono z niepokojem zjawisko wtórnego analfabetyzmu jako wyraz i skutek niewydolności systemu oświatowego na wsi.
Niezależnie od wszystkich tych zastrzeżeń, dzieci chłopskie w szkole wiejskiej pozostawały w swoim środowisku i żyły jego atmosferą. Znacznie gorzej, bardziej obco, czuły się w murach gimnazjum czy liceów zlokalizowanych z reguły w miastach. Narażona często na docinki, kpiny czy wręcz wyzwiska ze względu na swe zachowanie się, ubranie itp., młodzież chłopska doświadczyła tu nieraz dotkliwie na własnej skórze, co to znaczy być „chamskiego” pochodzenia. Reagowała na to często dążeniem do odrzucenia swych „chłopskich” cech i nawyków, próbowała się jakoś zaadaptować do nowego otoczenia, przez co jednak z kolei wyobcowywała się z własnego środowiska. Pamiętniki młodzieży chłopskiej przynoszą niejeden przykład konfliktów i dramatów, jakimi najeżona była jej droga do społecznego awansu w Polsce międzywojennej. Toteż zgodzić się trzeba z uwagami J. Żarnowskiego na ten temat, stwierdzającymi, że „możliwości awansu społecznego młodzieży chłopskiej poprzez system szkolny były bardzo niewielkie w stosunku do ogromnej liczebności masy chłopskiej, choć nie należy lekceważyć dopływu z warstwy chłopskiej do grupy pracowników umysłowych. Jeśli w okresie dwudziestolecia kilkanaście tysięcy młodych chłopów ukończyło szkoły wyższe, a kilkadziesiąt tysięcy otrzymało wy kształcenie średnie, to w stosunku do kilkunastomilionowej masy chłopskiej awans taki — jeśli nawet zakończył się uzyskaniem odpowiedniego statusu społecznego, co nie było regułą — był czymś wyjątkowym. Samo przejście przez szkołę średnią w wielu wypadkach było trudne nie tylko ze względów materialnych, z drugiej zaś strony większość jednostek »wvsferzała« się”.
Nie sprzyjały ambicjom młodego pokolenia chłopów także pewne z dawien dawna zakorzenione na wsi wyobrażenia i poglądy na temat np. roli pracy fizycznej i umysłowej w życiu człowieka, jak również uświęcone tradycją, z trudem tylko przełamywane, patriarchalne stosunki w rodzinie chłopskiej.
Komentując te postawy i wyobrażenia w świetle materiałów konkursu na życiorys młodego chłopa (wykorzystanych później we wspomnianym wydawnictwie Młode pokolenie chłopów), J. Chałasiński stwierdzał: „Wszystkie wartości, nie wiążące się z pracą fizyczną, są pańskie. Pańskimi są więc zainteresowania intelektualne, skierowane na samą osobę człowieka, na jego indywidualność, a nie na jego pracę”. Nastawienie to, szczególnie rozpowszechnione w starszym pokoleniu, wydłużało rzecz jasna i tak już niełatwy do pokonania tor przeszkód, wiodący ku wykształceniu i awansowi społecznemu młodych. Było to tym istotniejsze, że mimo zmian i przeobrażeń, wywołanych wojną, a potem powstaniem niepodległej Polski, nadal na wsi dominowały stosunki nader patriarchalne, silnie przesycone elementami konserwatyzmu i tradycjonalizmu.
Dziecko na wsi było przede wszystkim siłą roboczą, i to już od najmłodszych lat. Traktowano je przeważnie surowo i twardo, nieraz więcej troski i starań poświęcano krowie żywicielce niż jemu. Despotyczna wola lub samowola ojca i stosunki w rodzinie dławiły często prawidłowy rozwój osobowości dzieci, zubożały ich życie uczuciowe i umysłowe, umacniały fatalistyczne przekonanie, że los chłopskiego dziecka (i chłopa w ogóle) nie może być inny niż taki, jaki jest. Nie należy tego oczywiście nadmiernie generalizować, niemniej zarówno badania socjologów, jak i wyznania i pamiętniki chłopskie zdają się wskazywać, że ten właśnie model życia rodzinnego oraz stosunku do dzieci i młodzieży na wsi był w każdym razie bardzo rozpowszechniony. Do modelu tego należała zresztą i sytuacja odwrotna: brak troski, nieraz bezwzględność młodych wobec starych, zniedołężniałych już rodziców, wegetujących na dożywociu czy „na wycugu". Byłoby jednak pochopne i powierzchowne wyciągać stąd zbyt daleko idące wnioski na temat jakiegoś „wrodzonego” czy „naturalnego” upośledzenia środowisk chłopskich w tej sferze ludzkich przeżyć i doznań. Wydaje się mieć rację J. Chałasiński, gdy analizując te zagadnienia wskazuje na odmienny od miejskiej charakter chłopskiej zbiorowości rodzinnej, jako zarazem swoistej gospodarczej jednostki produkcyjnej, w której wartość i pozycję jej członków determinowała w przemożnym stopniu ich przydatność do normalnej pracy i życia tej jednostki.
Problemy oświaty, wychowania, awansu społecznego, a nawet stosunków rodzinnych i sąsiedzkich na wsi zazębiały się wielorako z szeroko rozumianą problematyką świadomości społeczno-politycznej w masach chłopskich, m. in. z funkcjonującymi wśród nich poglądami na temat roli i miejsca państwa i władzy państwowej w życiu wsi, roli Kościoła i kleru, relacji między wsią a miastem, stosunku do odzyskanej niepodległości, stosunku do mniejszości narodowych.
Już z charakterystyki stosunku znacznej części chłopów do nauczycielstwa można było wyczytać, iż wynikał on w niemałej mierze z identyfikowania go z administracją państwową, ściślej mówiąc z jego lokalnym urzędniczym aparatem wykonawczym, a także z tym wszystkim, co „pańskie”. Wydaje się, że nie bez wpływu na kształtowanie się tego stosunku pozostawały też kompleksy anty-inteligenckie oraz niewolna od elementów antagonizmu izolacja wsi od miasta.
Opierając się na świadectwach i przykładach, głównie z Lubelszczyzny, J. Chałasiński wyjaśnia to następująco: „Najbardziej charakterystycznym rysem tej struktury [tj. obcości między miastem a wsią — H. Z.] jest fakt, że wieś i miasto stanowią zupełnie różne systemy ekonomiczne, społeczne i kulturalne, nie przenikające się nawzajem i wykazujące zupełnie różne tendencje rozwojowe. Ten rys społeczno-kulturalnej struktury Polski w ostatnich latach nie zanikł, przeciwnie, jeszcze bardziej się uwidocznił. To odcięcie wsi od miasta tłumaczy całkowitą odrębność obecnych procesów społeczno-kulturalnych nie tylko Lublina i wsi lubelskiej, ale i miast i wsi w Polsce w ogóle”.
Zdecydowaną niechęć często wręcz wrogość okazywała wieś lokalnym przedstawicielom władzy państwowej, którymi obok nauczyciela byli w praktyce najczęściej wójt, sołtys, urzędnik gminny, nieraz policjant, sekwestrator lub przedstawiciel starostwa. Jak podaje Chałasiński, na 1544 życiorysów i ankiet od chłopów aż 525 wypowiadało się na ten temat, z tego 516 negatywnie i tylko 9 pozytywnie. Ten negatywny stosunek rozciągał się również na chłopów zasiadających w organach samorządu gminnego czy powiatowego, jako swego rodzaju narzędzi pańskich rządów. Krytykując urzędników i urzędy (w których chłop traktowany był „jak pies”, jak mówił jeden z pamiętników), chłopi nie przenosili na ogół tej swej niechęci na instytucję państwową jako całość, nie ustosunkowywali się też przeważnie expressis verbis do spraw ustrojowych, choć zdarzały się i takie wypowiedzi, zwłaszcza spod pióra autorów, którzy w tej czy innej postaci zetknęli się z politycznym ruchem ludowym. Wątłość krytyki kierowanej przeciwko ustrojowi państwa, przeciwko jego najwyższym instytucjom i organom, wynikała niewątpliwie w dużej mierze zarówno z niskiego stopnia uświadomienia społeczno-politycznego w masach chłopskich, jak też swego rodzaju abstrakcyjności tych urządzeń, instytucji i ich polityki w życiu wsi. Wieś bowiem zaprzątnięta walką o byt, stykała się na co dzień właśnie tylko z niższymi ogniwami administracji państwowej i na nich przede wszystkim skupiała swe żale i swą wrogość. Niemniej miała niewątpliwie jakieś bliżej może nieokreślone, głuche odczucie, że są to jednak eksponenci złego, „pańskiego” systemu, nosiciela udręk i dokuczliwości. W szczególnym stopniu dotyczyło to obszarów o ludności niepolskiej, która w tym postępowaniu widziała ponadto elementy ucisku narodowego, a nieraz i wyznaniowego. „W opisach życia młodzieży — stwierdza J. Chałasiński — urzędnik notorycznie występuje jako pan, jako część systemu, do którego chłop nie należy”.
Mimo rozpowszechnienia na wsi postaw religijnych do systemu tego zaliczali chłopi bardzo często także kler. Wymowa życiorysów młodych chłopów jest pod tym względem prawie równie jednoznaczna, jak w wypadku urzędników. Nawet w świetle ankiet ze środowisk młodzieży katolickiej rzecz przedstawia się niewiele lepiej. Źródła tych krytycznych nastawień tkwiły przede wszystkim w chciwości księży, ich trosce o dobra doczesne, wysokości opłat kościelnych za chrzty, śluby, pogrzeby itp. W oczach wsi ksiądz proboszcz stał po stronie dworu, władzy, urzędu, nie zaś po stronie chłopa. Niekiedy jednak krytyka ta szła dalej, sięgając samych podstaw roli społeczno-politycznej, a nawet ideologicznej Kościoła i kleru. „Przy pomocy wiary i wzniosłych ideałów religijnych hamują [oni] — pisał jeden z młodych — walkę o wolność i równość warstw. Z kościołów stworzyli areny polityczne i agitacyjne, gdzie zamiast ewangelii i słowa Bożego wygłaszają mowy polityczne. Różnią obywateli między sobą, popychają do walki przeciw sobie, co im się też udaje, a wróg korzysta. To jest niezgodne z wielkimi ideałami Jezusa”.
Antyklerykalizm chłopski nie może być oczywiście identyfikowany z antyreligijnością, choć niewątpliwie torował stopniowo drogę ku indyferentyzmowi religijnemu czy przynajmniej osłabieniu postaw dewocyjnych. Dotyczyło to zwłaszcza młodzieży męskiej, „zachowującej się — jak stwierdzał S. Czarnowski — przeważnie indyferentnie”. Charakteryzując dalej religijność polskiego ludu wiejskiego podkreślał silne w niej elementy „rytualizmu”, niejako rekompensującego jej wyjałowienie z treści dogmatycznych, a także etycznych, zawartych w zasadach wiary katolickiej. Była to więc wiara silnie wprawdzie manifestowana, ale raczej powierzchowna, bezrefleksyjna. „Wystarczy mu [włościaninowi]— pisał Czarnowski — wiara w to, że go Jezus odkupił i że opiekuje się nim Matka Boska, on zaś sam łamać sobie głowy nie potrzebuje nad nauką prawd objawionych — to rzecz księży — aby tylko zachowywał starannie nakazy obrzędowe, aby uczęszczał na nabożeństwa, śpiewał w kościele, zdejmował czapkę i żegnał się przed krzyżem. Jeśli ma do Boga sprawę szczególną, daje na mszę księdzu, w sprawach pomniejszych daje kilka groszy żebrakowi, by ten za niego zaniósł właściwe modły. Poleciwszy w ten sposób swoje sprawy tym, którzy znają lepiej od niego drogę do Boga, spokojny jest o siebie”.
Nie jest przypadkiem, że w prawie wszystkich wyżej wzmiankowanych procesach i zjawiskach dawało o sobie znać mniej lub więcej wyraźnie różne do nich podejście ze strony starszego i młodego pokolenia chłopów. Wprawdzie dążenia do zmian nie przybrały charakteru na tyle masowego, by zdołały podważyć w sposób zasadniczy patriarchalno-konserwatywną strukturę stosunków na wsi, ale jednak były na tyle dostrzegalne i ważne, że zasługują na uwagę. Zwróćmy ją przede wszystkim na fakt, że w młodym pokoleniu chłopów odsetek analfabetów był oczywiście znacznie niższy niż w pokoleniu ich rodziców (co wynikało m. in. z objęcia powszechnym obowiązkiem szkolnym, przede wszystkim w b. Królestwie, kilkakrotnie wyższego odsetka dzieci w wieku szkolnym niż w okresie zaborów), a także na to, że młodzież ta pobierała naukę nie w szkole zaborczej, ale w polskiej, we własnym — poza częścią mniejszości narodowych — języku ojczystym. Mimo wspomnianych wyżej rozlicznych barier i przeszkód docierała ona też jednak nieco łatwiej do wyższych szczebli nauczania (zwłaszcza do seminariów nauczycielskich).
Odmienność postaw i ocen istniejących rzeczywistości w wypowiedziach starszego i młodszego pokolenia chłopów ukazuje m. in. tenor i charakter tych wypowiedzi w Pamiętnikach chłopów (pisanych najczęściej przez ludzi starszych) i w zbiorze Młode pokolenie chłopów. W przeciwieństwie do tych ostatnich, autorzy Pamiętników widzą i oceniają problematykę wsi przeważnie w sposób wycinkowy, rzadko tylko usiłują doszukiwać się głębszych przyczyn swego złego losu, równie rzadko wysuwają postulat określonych niezbędnych reform i naprawy stosunków na wsi. Niejednokrotnie, z pewną nostalgią, nawiązują do „lepszych przedwojennych czasów”. Nierzadko w tych wspomnieniach pobrzmiewają akcenty antyżydowskie. Sprawa narodowa, stosunek do niepodległej państwowości polskiej dla znacznej części autorów życiorysów zdaje się być sprawą obojętną. Z wielu wypowiedzi przebija poczucie bezradności i rezygnacji.
Przemiany w świadomości społeczno-politycznej i mentalności chłopów dokonywały się — ogólnie biorąc — bardzo powoli i nierównomiernie. Proces ten uległ przyspieszeniu w latach trzydziestych i miał — jak się wydaje — swe źródło w zaostrzeniu się konfliktów klasowych na wsi w związku z kryzysem gospodarczym, jak również w dochodzeniu do głosu młodego pokolenia chłopów, bardziej oświeconego i mniej obciążonego bagażem tradycjonalizmu i konserwatyzmu chłopskiego, w niemałej mierze tkwiącego jeszcze swymi korzeniami w czasach pańszczyźnianych. Poświadcza to szczególna rola, jaką w przełamywaniu tych dawnych postaw odegrał radykalny w swych hasłach, dążeniach i działalności ruch młodzieży wiejskiej, związanej z powstałym w 1928 r. Związkiem Młodzieży Wiejskiej Rzeczypospolitej Polskiej „Wici”. Wynika to jednoznacznie m. in. z analizy materiału pamiętnikarskiego spod pióra członków i sympatyków tego ruchu, skonfrontowanego z wypowiedziami ludzi ze starszego pokolenia, a poniekąd przedstawicieli młodzieży z organizacji katolickich czy prorządowych. Konfrontacja taka pozwala stwierdzić przede wszystkim znaczne wyczulenie „wiciarzy” na sprawy społeczne i ustrojowe, a także na treści patriotyczne w celach i dążeniach wsi polskiej. O ile w Pamiętnikach chłopów niejednokrotnie jeszcze w tej ostatniej kwestii łatwo dostrzegalne są — jak stwierdza W. Grabski — „rozdwojenie duszy chłopskiej” i „obojętność” (do podobnych wniosków dochodzą również inni badacze tych zagadnień), o tyle w wypowiedziach młodych chłopów troska o losy państwa i ojczyzny zajmuje jedno z naczelnych miejsc wśród innych problemów. O roli młodych w aktywizacji politycznej wsi pisał Wincenty Witos: „Na kursy polityczne, które zacząłem urządzać w Małopolsce, a które się przeniosły do innych dzielnic, chłopi młodsi uczestniczyli masowo. Dały one ludzi nowych, energicznych, zdecydowanych, przejętych swoim posłannictwem. Oni też zaczęli wywierać wpływ na masy chłopskie, nadając ich pracy ton i kierunek bardziej stanowczy i zdecydowany”. Sporą liczbę działaczy wydał także Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”.
Cytowany już W. Grabski interpretował wymowę Pamiętników chłopów m. in. jako wyraz ich niewiary we własne siły i w renesans wsi. Do zupełnie odmiennych wniosków na podstawie lektury życiorysów i pamiętników młodych chłopów dochodził J. Chałasiński. Stwierdzał, że w świetle tych ostatnich teza Grabskiego byłaby fałszywa. „Pokolenie to [sc. młode] nie tylko w ten renesans wierzy, ale go stwarza własnym samodzielnym wysiłkiem”. „Pierwsi [sc. starsi] — stwierdzał dalej — żyją przeszłością, drudzy przyszłością — swoją i Polski”.
Doceniając wagę i znaczenie tych nowych zjawisk, nie należy wszakże przeceniać ich powszechności, a przede wszystkim równomierności ich występowania. Różnice między poszczególnymi byłymi zaborami nie tylko pod względem poziomu cywilizacyjnego, lecz także dominujących na wsi orientacji politycznych, ideologicznych, światopoglądowych, ukształtowanych wieloletnią tradycją walki narodowo-politycznej w bardzo odmiennych warunkach, pozostawały i pod koniec dwudziestolecia międzywojennego ciągle poważne, wzajemne niechęci na podłożu dzielnicowym nadal intensywne. Znajdowało to pewien refleks m. in. w fakcie, że partie polityczne ruchu ludowego także po wojnie pozostały w dużej mierze „dzielnicowe”, ich wpływy z wielkim trudem przenikały dawne granice międzyzaborowe. Zjednoczenie tych partii w 1931 r. w jednym ogólno-chłopskim Stronnictwie Ludowym stanowiło niewątpliwie ważny pierwszy krok na drodze do zniwelowania tych różnic w płaszczyźnie politycznej. Był to jednak w najlepszym wypadku tylko bardzo skromny początek procesu integracji warstwy chłopskiej, który — aby stać się skuteczny i dostrzegalny — musiał w swój wir wciągnąć nie tylko życie polityczne wsi, ogarnąć nie tylko stosunkowo niewielkie grupy najbardziej uświadomionych jej przedstawicieli, lecz musiał też sięgnąć do znacznie głębszych korzeni chłopskich rozwarstwień poziomych i pionowych, natury ekonomiczno-społecznej, obyczajowej, narodowościowej itp.
U podstaw trudności w scharakteryzowaniu roli i pozycji klasy robotniczej i chłopstwa w II Rzeczypospolitej leżały głębokie zróżnicowania wewnętrzne w łonie tych warstw pod względem społeczno-ekonomicznym, kulturalnym, narodowościowym i innymi, niekiedy uniemożliwiające nawet wyraźnie przyporządkowanie poszczególnych grup zawodowych czy społecznych (np. części robotników rolnych, szlachty zagrodowej, „niższych funkcjonariuszy państwowych”) do wymienionych warstw społecznych. W jeszcze większej mierze odnosi się to do warstwy drobnomieszczańskiej, i to poczynając już od określenia jej liczebności i składu grupowo-zawodowego, a kończąc na charakterystyce jej obyczajowości, kultury, oblicza ideowo-politycznego i jej wpływu na całokształt życia społeczno-politycznego II Rzeczypospolitej. Podkreśla to silnie m. in. J. Żarnowski, który przeprowadził na ten temat badania najbardziej wszechstronne i dociekliwe i którego spostrzeżenia oraz wnioski są też podstawą do poniższych rozważań w tej mierze.
Trzon tej warstwy stanowiły dwie grupy społeczno-zawodowe, mianowicie rzemiosło („drobnomieszczaństwo przemysłowe”) oraz kupcy, sklepikarze i handlarze („drobnomieszczaństwo handlowe”). Można do niej zaliczyć również drobniejsze grupy zawodowe z dziedziny różnego rodzaju usług, np. komunikacyjnych (dorożkarze, taksówkarze, inni przewoźnicy) czy zdrowotnych lub higieniczno-porządkowych (np. felczerzy, samodzielne położne, usługi kosmetyczne, pralnicze, magle itp.). Mogło być ich łącznie w latach trzydziestych ok. 3,5 mln, tj. mniej więcej 11% ogółu ludności kraju. „Koniecznie jednak trzeba dodać — zauważa w związku z tym J. Żarnowski — że wpływy drobnomieszczaństwa, jeśli wziąć pod uwagę choćby tylko zagadnienia ekonomiczno-produkcyjne, wykraczały daleko poza owe 10—11% ludności[...]. Dotyczy to także zagadnień szeroko pojętej kultury, wobec znacznej mobilności społecznej drobnomieszczaństwa »w górę« i »w dół«, tj. ku inteligencji, a nawet burżuazji, lecz także ku klasie robotniczej. Równocześnie nieokreśloność rsc. warstwy drobnomieszczańskiej], o której pisał Rychliński [inny badacz tych problemów — H. Z.] wiąże się z trudnością wyodrębnienia tego, co można by nazwać kulturą drobnomieszczańską”. Rolę drobnomieszczaństwa dodatkowo eksponowała okoliczność, iż nadawało ono ton w życiu zwłaszcza małych i średnich miast, które z kolei jako lokalne centra życia ekonomicznego i społeczno-politycznego stanowiły nader istotny element krajobrazu gospodarczego i kulturalnego kraju.
Niejednorodność drobnomieszczaństwa miała swoje źródło nie tylko w niejednorodności i płynności jego wewnętrznej struktury społeczno-zawodowej, lecz w nie mniejszym stopniu również w odmienności warunków i historycznego podłoża, w jakich kształtowało się ono w różnych dzielnicach kraju. Chodzi tu w szczególności o różnice między ziemiami b. Kongresówki i b. zaboru pruskiego. W tym ostatnim było ono niewątpliwie bardziej ustabilizowane, bardziej niejako uporządkowane i — jeśli można się tak wyrazić — zinstytucjonalizowane. Antypolska polityka rządu pruskiego wciągnęła polskie mieszczaństwo i rzemiosło w Poznańskiem i na Pomorzu w wir walki o swój byt i prawa gospodarcze oraz narodowe. Wymagało to stworzenia odpowiednich struktur obronnych w postaci organizacji samopomocowych, kredytowych, zawodowych i innych. Zmuszała do tego również walka konkurencyjna z kupiectwem i rzemiosłem niemieckim. Równocześnie wydatny udział i rola we wspólnym froncie antyniemieckim sprzyjały wytwarzaniu się nastrojów solidarności narodowej, niezależnie od podziałów klasowych i warstwowych, co sprzyjało akceptacji nie tylko postaw ideologicznych, lecz także stylu życia od warstw „wyższych”, odgrywających — jak kler, a często i ziemiaństwo polskie — rolę przewodnią w tym wspólnym froncie. „Wzory zachowań i stylu życia — pisze o tym J. Żarnowski — mieszczaństwo polskie mogło czerpać albo od ziemian, albo od mieszczaństwa i biurokracji niemieckiej. Inaczej w pozostałych częściach Polski. Tu przodującą rolę kulturalną odgrywała inteligencja i tylko w pewnej mierze ziemiaństwo polskie, które samo już od końca XIX wieku mieniło się »inteligencją wiejską«. Każdy, kto żywił aspirację uzyskania wyższej pozycji społecznej i kulturalnej, musiał w tej sytuacji starać się dorównać inteligencji lub przynajmniej naśladować ją. Toteż o pewnej charakterystycznej podkulturze, której pewne elementy przedstawiliśmy wyżej, mówić można raczej tylko w odniesieniu do drobnomieszczaństwa wielkopolskiego i grupy tradycyjnego, dziedzicznego, cechowego rzemiosła i średniego handlu na pozostałych terenach Polski”. W latach wojny i powojennego zamieszania, które znacznie silniej zakłóciło stosunki w b. Kongresówce niż w Wielkopolsce, różnice te pogłębiły się jeszcze na skutek szeroko rozlewającej się fali działalności spekulacyjnej i czarnorynkowej, wynoszącej często na powierzchnię różnego rodzaju spekulantów i dorobkiewiczów, nie mających nic wspólnego z tradycjami „solidnego kupiectwa” typu wielkopolskiego.
Jeszcze głębiej sięgały przedziały narodowościowe. Występowały one i w klasie robotniczej, i przede wszystkim wśród chłopstwa, które w tak wielkiej części składało się z mniejszości narodowych. Niemniej nawet w tym ostatnim wypadku miały te przedziały inny charakter niż wśród drobnomieszczaństwa. Granice narodowościowe, oddzielające wieś polską od ukraińskiej czy białoruskiej, przebiegały na ogół na tyle wyraźnie, aby tak charakterystyczne dla miast i miasteczek przemieszanie się różnych grup narodowościowych tutaj, na wsi, występowało w stopniu znacznie słabszym. Względną stabilność i jednolitość oblicza narodowościowego wsi w różnych regionach kraju, zdeterminowaną przede wszystkim małą mobilnością społeczną chłopstwa, w stosunkowo niewielkim stopniu modyfikowała (czy raczej deformowała) polityka władz, zmierzająca do zmiany tego status quo, np. przez osadzenie kolonistów polskich w województwach wschodnich, popieranie tzw. szlachty zagrodowej czy inne kroki polonizacyjne. Inaczej w łonie drobnomieszczaństwa, w miastach i miasteczkach. Tutaj bezpośrednia, codzienna, chciałoby się powiedzieć — osobista konfrontacja interesów drobnomieszczaństwa polskiego i innych narodowości, zwłaszcza żydowskiego, nosiła cechy stałej, bieżącej walki konkurencyjnej, zaostrzonej wzajemną niechęcią i obcością na tle obyczajowym, wyznaniowym, uznawania różnych systemów wartości itp. Należy przy tym pamiętać, że konfrontacja ta obejmowała swym zasięgiem w praktyce całe drobnomieszczaństwo polskie i żydowskie (a na ziemiach zachodnich także niemieckie), przy czym siły tych grup narodowościowych były — statystycznie — mniej więcej wyrównane: w 1931 r. liczebność drobnomieszczaństwa chrześcijańskiego i żydowskiego (nie zatrudniającego sił najemnych) sięgała odpowiednio ok. 1540 tys. i 1760 tys. W rzeczywistości jednak przewaga liczebna drobnomieszczaństwa żydowskiego, zwłaszcza w dziedzinie handlu, uwidaczniała się znacznie wyraźniej, niżby to wynikało z podanych liczb. Żydowscy rzemieślnicy i handlarze skupiali się bowiem głównie w miastach i miasteczkach b. zaboru rosyjskiego i austriackiego. W wielu z nich dominowali oni zdecydowanie w rzemiośle i handlu. Tak np. w woj. poleskim w rękach żydowskich znajdowało się ponad 81% wszystkich warsztatów rzemieślniczych, w trzech dalszych województwach wschodnich 73 — 77%, w czterech innych ponad 50% (1931). Jeszcze większą przewagę mieli Żydzi w handlu. We wszystkich województwach, z wyjątkiem trzech zachodnich, byli właścicielami większości sklepów i innych przedsiębiorstw handlowych; w niektórych miasteczkach kupcy i handlarze żydowscy posiadali ponad 80, a nawet 90% placówek handlowych.
Sprzyjało to niewątpliwie powstawaniu napięć społeczno-politycznych, a zwłaszcza podsycaniu nastrojów antysemickich. Nie ulega zresztą wątpliwości, że rozwijały się one, jak już na to zwracaliśmy uwagę, na podłożu głębszym, wykraczającym poza sferę stosunków między narodowościami, mianowicie na podłożu generalnej niechęci obcego gospodarce towarowej chłopa do wszystkich tych, którzy żyli z owoców pracy jego rąk, niechęci sięgającej średniowiecza. Dochód z roli wyrastał z własnego, wielkiego i wymiernego trudu, był sprawiedliwym i zasłużonym wynagrodzeniem za ten trud. Handel natomiast utożsamiał się w oczach chłopa często z pasożytowaniem na jego wysiłku, ze spekulacją lub wręcz „oszukaństwem” („kupił tanio — sprzedał drogo”)... Do szerzenia się nastrojów antysemickich przyczyniała się okoliczność, że wspomniane wyżej masy handlarzy żydowskich wywodziły się często z najbardziej zacofanych środowisk społeczności żydowskiej, nierzadko nie ukrywających swej niechęci lub wręcz wrogości wobec chrześcijan („gojów”). Ci ostatni łatwo i chętnie obarczali sklepikarzy żydowskich winą za drożyznę, zdzierstwo, drobne oszustwa, wiążące te metody postępowania z „wrodzonymi” predyspozycjami żydowskiej „rasy”.
W rzeczywistości ci drobni handlarze i rzemieślnicy żydowscy, domokrążcy, pośrednicy, chałupnicy itp. w ogromnej większości przynależeli do biedoty, często skrajnej biedoty. W niemałej mierze pogłębiała to okoliczność, że zgodnie z tradycją żydowskiej rodziny kobiety na ogół nie pracowały zawodowo. Prowadziło to do tego, że liczba biernych zawodowo w rodzinie żydowskiej, przypadająca na jednego pracującego, była w niej przeciętnie znacznie wyższa niż w rodzinach nieżydowskich. Biedota żydowska, podobnie jak polska, przeważnie nie mogła sobie pozwolić na kształcenie dzieci. Do służby państwowej i administracji Żydzi praktycznie nie mieli dostępu. Nie mając najczęściej innego wyboru, koncentrowali się więc — i wegetowali — w handlu i rzemiośle.
Niemniej jednak poziom zamożności drobnomieszczaństwa jako całości, jakkolwiek znacznie niższy niż ziemiaństwa, burżuazji, tzw. wolnych zawodów i niektórych innych grup inteligencji, przewyższał przecież na ogół dochody rodzin robotniczych czy zwłaszcza chłopskich. Znajdowało to odbicie zarówno w materialnych warunkach bytu tej warstwy, jak i w płaszczyźnie możliwości rozwoju kulturalnego, zdobywania wykształcenia — w ogólności — w szansie awansu społecznego.
Dotyczyło to szczególnie tej części warstwy społecznej, którą określa się często w piśmiennictwie mianem „drobnomieszczaństwa właściwego” (w odróżnieniu od „sproletaryzowanego”, a więc przede wszystkim kupców i rzemieślników, zatrudniających paru uczniów i czeladników, właścicieli odrębnych warsztatów rzemieślniczych, pracujących w sposób niechałupniczy. Ze względu na ogromne zróżnicowanie wewnątrz tej warstwy społecznej oraz jej wybitnie przejściowy charakter byłoby rzeczą zawodną lub wręcz mylącą podejmować próbę wymierzenia statystycznego dystansu między poziomem życia i aspiracji kulturalnych drobnomieszczaństwa a innych warstw społecznych. Nie ulega wszakże wątpliwości, że np. mieszkania rodzin drobnomieszczańskich były z reguły mniej zagęszczone, lepiej wyposażone w urządzenia sanitarne itp. niż w zdecydowanej większości rodzin robotniczych. Wyższy był również w rodzinach drobnomieszczańskich standard wyżywienia mimo większego w nich obciążenia osób zawodowo czynnych członkami rodzin zawodowo biernych. Nie zmienia to faktu, że, ogólnie biorąc, była to warstwa społeczna ekonomicznie słaba, mało odporna na wszelkie perturbacje gospodarcze. I na niej odbił się dotkliwie wielki kryzys, który — jak sądzić można — pogłębił proces jej proletaryzacji i pauperyzacji, powiększając wydatnie i tak już niemałą w niej przewagę drobnomieszczaństwa sproletaryzowanego nad właściwym.
Wspomniany wyżej „przejściowy” charakter społeczny drobnomieszczaństwa miał swe źródło m. in. w jego stosunkowo dużej mobilności społeczno-kulturalnej, dostrzegalnej zwłaszcza przed kryzysem. Jedną z ważnych jej przesłanek stanowił dostęp młodzieży pochodzenia drobnomieszczańskiego do oświaty i wykształcenia. Pod tym względem młodzież pochodzenia drobnomieszczańskiego (przede wszystkim z kół zamożniejszego drobnomieszczaństwa „właściwego”) znajdowała się w położeniu — szczególnie, jak wspomniano, w latach dwudziestych — znacznie lepszym niż młodzież robotnicza i chłopska. W szkołach średnich ogólnokształcących odsetek młodzieży drobnomieszczańskiej sięgał w tych latach około 25% ogółu uczniów — czyli przeszło dwukrotnie więcej, niżby to wynikało z udziału tej warstwy społecznej w ogóle ludności Polski. Niewiele mniejszy był ten odsetek w szkołach wyższych (1928/29). Kryzys gospodarczy i jego następstwa zepsuł mocno ten obraz, ale i w latach trzydziestych odsetek młodzieży drobnomieszczańskiej pozostawał nieco wyższy niż 10—11%, (tj., przypomnijmy, odsetek drobnomieszczaństwa w społeczeństwie Polski). Perspektywa awansu społecznego, za który dość powszechnie w kołach drobnomieszczańskich uważano wyedukowanie dzieci na urzędników państwowych i innych pracowników umysłowych, a tym bardziej adwokatów, lekarzy, farmaceutów itp., otwierała się przed tą młodzieżą niezbyt szeroko. Jednakże — w przeciwieństwie do ogromnej większości robotników i chłopów — nie miała cech nieraz utopijnego marzenia, ale mieściła się w sferze realnych możliwości. Należy bowiem mieć na uwadze, że w warunkach i stosunkach międzywojennych już matura w szkole średniej była wysoko oceniana przez opinię społeczną, była świadectwem — jak mówił Boy-Żeleński — swego rodzaju „burżuazyjnego szlachectwa” i zarazem przepustką do inteligencji, do „lepszych sfer”.
Z pojęciem „inteligencja” kojarzy się na pierwszy rzut oka dość jednoznacznie kryterium wyróżniające tę warstwę wśród innych warstw społecznych, mianowicie kryterium wykształcenia. W rzeczywistości treść tego pojęcia, oparta tylko na kryterium wykształcenia, daleka jest od ostrości. Wystarczy powiedzieć, że w świetle danych, dotyczących „pracowników umysłowych” (a więc największej grupy zaliczanej do inteligencji) ubezpieczonych w zakładach ubezpieczeń społecznych w początkach lat trzydziestych, co najmniej 45% tych pracowników nie miało matury. Z tego względu stwierdzić trzeba, że zakwalifikowanie do kategorii „pracowników umysłowych” wywodziło się nie tylko i nie tyle z kryterium wykształcenia, ile z charakteru ich pracy, mianowicie pracy niefizycznej. Mowa przy tym oczywiście o pracy najemnej, co z kolei uzasadnia wyłączenie z tej warstwy i odrębne potraktowanie ziemiaństwa i burżuazji w węższym tego słowa znaczeniu, a więc przemysłowców, bankierów, właścicieli przedsiębiorstw handlowych itp., a także innych współdecydentów życia gospodarczego kraju, przede wszystkim przedstawicieli władz państwowych i samorządowych wyższego szczebla, dyrektorów i kierowników owych przedsiębiorstw przemysłowych czy handlowych, ich rzeczników prawnych, konsultantów itp. Formalnie i ci ostatni mieli wprawdzie często status „pracowników najemnych”, jednakże z racji swych ścisłych powiązań majątkowych, osobistych i innych wchodzili w krąg tzw. sfer gospodarczych, czyli burżuazji (i ziemiaństwa) sensu stricto.
W tych warunkach również próba pozytywnego określenia zasięgu inteligencji, tj. jakiegoś ustalenia jej części składowych, nie może nie budzić — podobnie zresztą, jak w wypadku innych warstw społecznych — zastrzeżeń i wątpliwości. Dotyczy to np. wspomnianej już grupy „pracowników umysłowych”, czyli przede wszystkim urzędników różnych szczebli i różnych sektorów życia publicznego, mianowicie administracji państwowej, samorządowej, gospodarczej, w sądownictwie itp., jak również zatrudnionych w sektorze własności prywatnej. Była to grupa zawodowa najliczniejsza i zarazem najbardziej wewnętrznie zróżnicowana. Wolno ją zaliczyć do „inteligencji” (a i to nie w całości) jedynie w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa.
Bez tych wątpliwości można natomiast zaliczyć w skład inteligencji szereg mniej licznych, ale bardziej jednorodnych i zwartych grup zawodowych, stanowiących w ramach inteligencji szeroko rozumianej jej trzon, który można by określić mianem „właściwej inteligencji”. Ze względu na wagę jej społecznej funkcji, a także na liczebność, wymienić tu należy na pierwszym miejscu nauczycielstwo, w różnych typach szkół i na wszystkich szczeblach nauczania w liczbie ok. 120 tys. osób (1935/36). Podobnie jednorodne pod względem zawodowym, choć już znacznie mniejsze grupy, stanowili oficerowie (ok. 20 tys.) i duchowieństwo różnych wyznań (również ok. 20 tys., w tym rzymskokatolickie przynajmniej 75%). Nikła początkowo liczba inżynierów (1921 — ok. 6,5 tys.) zwiększyła się do 1939 r. przeszło dwukrotnie. Stosunkowo szybki wzrost liczebny tej ważnej grupy zawodowej nie mógł przesłonić szkodliwego deficytu kadrowego w tej dziedzinie w stosunku do potrzeb jednego z większych państw Europy, jakim była Polska. Podobnie szybko wzrastały grupy zawodowe, najbliższe swym charakterem wolnym zawodom, mianowicie lekarze i adwokaci. Mimo to jednak Polska znajdowała się na szarym końcu wśród krajów europejskich, jeśli chodzi o zaspokojenie niezbędnych potrzeb np. w dziedzinie służby zdrowia, przede wszystkim na wsi, gdzie liczba lekarzy była zdecydowanie niewystarczająca.
Ogromną rolę w życiu międzywojennej Polski odgrywały niewielkie liczebnie, ale cieszące się wysokim prestiżem społecznym grupy zawodowe pracowników nauki, literatów, aktorów, dziennikarzy i publicystów, często — zwłaszcza w wypadku tych ostatnich — blisko związane z ośrodkami dyspozycji ideologicznej i politycznej w społeczeństwie i państwie.
Te ostatnie grupy inteligencji (literaci, naukowcy, dziennikarze, wolne zawody, inteligencja techniczna, wojskowi i niektóre inne) przewyższały na ogół zdecydowanie poziomem swych zarobków i standardem życiowym nie tylko chłopów i robotników, lecz także większość drobnomieszczaństwa. Znacznie trudniej byłoby to powiedzieć nie tylko o masie szarych „pracowników umysłowych”, zatrudnionych na niższych, a nieraz i średnich szczeblach administracji państwowej i samorządowej, w kolejnictwie czy na poczcie, ale także o największej grupie zawodowej w łonie inteligencji „właściwej”, mianowicie o nauczycielstwie. Szczególnie charakterystyczne światło na relacje zarobkowe w łonie warstwy inteligenckiej rzuca porównanie uposażeń miesięcznych nauczycieli i oficerów (a nawet podoficerów). W roku 1939 na 89 tys. nauczycieli w szkolnictwie państwowym wszystkich szczebli ponad 83% zarabiało miesięcznie 130—260 zł, tj. mniej niż porucznik zawodowy, który zarabiał 265 zł (a jeśli miał na utrzymaniu rodzinę — 324 zł). 14% nauczycieli miało uposażenie niższe niż zawodowy kapral, a 25% niż kapral zawodowy utrzymujący rodzinę. Podobne relacje zachodziły między uposażeniami nauczycieli a funkcjonariuszy policji.
Mimo tych daleko idących rozpiętości w dochodach inteligencji jej standard życiowy był wyraźnie wyższy i byt pewniejszy niż w wypadku robotników, a także większości drobnomieszczaństwa. Wynika to z przytoczonych uprzednio danych na temat zarobków robotniczych. Tu dodajmy jedynie, że w świetle tego samego Małego rocznika statystycznego, z którego pochodzą dane i informacje o płacach w szkolnictwie i w wojsku, przeciętne zarobki tygodniowe robotników objętych ubezpieczeniem emerytalnym wynosiły (w 1935 r.) 23,9 zł (co jednak nie oznaczało ok. 100 zł miesięcznie, ponieważ byli oni zatrudnieni przeciętnie zaledwie 26 tygodni w roku). Na tym tle nawet najniższe uposażenie nauczyciela — 130 zł miesięcznie przez cały rok — było już niemal „zamożnością”.
Oczywiście, odpowiednio do tego układały się też inne parametry standardu życiowego inteligencji, mianowicie standard wyżywienia, warunki mieszkaniowe, a przede wszystkim możliwości kształcenia dzieci (zwiększone również przez ulgi w opłatach tzw. czesnego w szkołach średnich, przysługujące pracownikom państwowym). Tak np. spis z 1931 r. wykazał (w miastach liczących 20 tys. mieszkańców i więcej), że podczas gdy prawie 82% rodzin robotniczych zamieszkiwało mieszkania jedno- lub dwuizbowe (47,3% jednoizbowe) i tylko 5,1% czteroizbowe lub większe, to w wypadku rodzin pracowników umysłowych odpowiednie odsetki wynosiły 29,2% oraz 43,5%. Odpowiednio do tego kształtowało się zagęszczenie w mieszkaniach robotniczych i inteligenckich: w 27,2% tych pierwszych przypadało na 1 izbę 4 lub więcej osób; w drugich — zagęszczenie takie było raczej czymś wyjątkowym (3,2%). Dysproporcję tę wyjaskrawiały wielkie różnice jakości (wyposażenia w urządzenia sanitarne, łazienki itp.) tych mieszkań na korzyść inteligencji, zamieszkującej przy tym z reguły dzielnice miast „lepsze”, tzn. posiadające lepszą infrastrukturę komunalną, lepsze oświetlenie, lepszą komunikację, a także bardziej zadbane pod względem czystości, estetyki itp.
Rozumie się poniekąd samo przez się, że najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem inteligencji wśród innych warstw społecznych był poziom jej wykształcenia oraz jej rola w dziedzinie nauki, oświaty i kultury — w tym także kultury politycznej. Analiza składu społecznego młodzieży w szkołach średnich i wyższych jest pod tym względem jednoznaczna: dzieci z rodzin inteligenckich miały tak w liczbach bezwzględnych, jak i względnych zdecydowaną przewagę nad młodzieżą robotniczą, chłopską i drobnomieszczańską — nawet zliczoną łącznie. W szczególnym stopniu dotyczyło to szkół wyższych, gdzie studenci pochodzenia inteligenckiego (na I roku studiów, w r. 1935/36) stanowili ok. 45% ogółu młodzieży studiującej wobec ok. 22% pochodzenia chłopskiego i robotniczego (wliczając już do tej ostatniej i dzieci „niższych funkcjonariuszy”) oraz ok. 12% pochodzenia drobnomieszczańskiego (por. tab. 14) Przypomnijmy tu, że klasa robotnicza, chłopi i drobnomieszczaństwo to łącznie ok. 92-93% społeczeństwa Polski międzywojennej, inteligencja natomiast — w szerokim rozumieniu tego pojęcia — nie przekraczała zapewne 6% ogółu jej ludności.
W swej znakomitej pracy o społecznej genealogii inteligencji polskiej J. Chałasińki podkreślał jej szlachecki rodowód jako zasadniczy współczynnik, kształtujący postawy ideologiczne, światopogląd, obyczajowość itp., a także skład osobowy tej grupy społecznej. Kształtująca się na tym gruncie inteligencja była raczej ubocznym produktem rozwoju stosunków kapitalistycznych w Polsce niż ich promotorem. W te nowe stosunki wchodziła raczej z poczuciem społecznej degradacji niż — jak w wypadku inteligencji pochodzenia mieszczańskiego — z nadzieją na społeczny awans. Tym silniej manifestowała swą inność i odrębność, tym staranniej odgradzała się od „intruzów” z warstw „niższych”, tym bardziej starała się ratować przynajmniej zewnętrzne znamiona swej „lepszości”. Służył temu m. in. rozpowszechniony w tej sferze wzorzec „człowieka dobrze wychowanego” (według określenia Floriana Znanieckiego), a także swego rodzaju kult „dobrego towarzystwa”, połączony z lękiem przed uwikłaniem się w „towarzyskie skandale” i w ogóle przed czynieniem czegokolwiek, co „nie wypada”. Pisał o tym J. Chałasiński: „Dobre towarzystwo oto podstawowa instytucja inteligencji polskiej. Do każdej sfery społecznego i kulturalnego życia inteligencja wnosiła tę domowo-towarzyską zasadę dobrego towarzystwa. Ona obowiązywała w urzędach i ośrodkach twórczości kulturalnej, w uniwersytetach; własne życie inteligencji kształtowało się na tej podstawie w swoiste getta społeczno-towarzyskie”.
Nie warto by zapewne poświęcać tym zjawiskom tyle uwagi, gdyby miały one jedynie charakter anachronizmów obyczajowo-towarzyskich. Tak jednak nie było, miały one bowiem również określony wymiar społeczny i ideologiczny. Raz jeszcze sięgnijmy tu do przemyśleń Chałasińskiego: „Wielkopańska sztuka bycia to ostatnia przegroda społeczna, która odgradzała szlachtę — inteligencję od pospólstwa. Być panem »z ducha« na dyskretnie ukrywanym »śmietniku« dawnej rodowej świetności. Inteligent to człowiek, z którym można było utrzymać stosunki towarzyskie, któremu podawało się rękę, zapraszało do stołu. Inteligent to stanowisko społeczno-towarzyskie, wykluczające ordynarne formy zarobkowania — inteligent nie zarabiał, on otrzymywał gażę, uposażenie, honorarium. Niedawno jeszcze lekarzowi wręczało się honorarium dyskretnie w kopercie. Salonik inteligencki kontynuował styl kulturalny przedkapitalistycznego dworku ziemiańskiego. Cechą tego stylu było powiązanie kultury inteligenckiej ze społeczno-obyczajowym wzorem człowieka nie potrzebującego zarobkować”.
Tej surowej charakterystyce można by oczywiście przeciwstawić szereg nazwisk i nawet grup inteligenckich, zdecydowanie przełamujących ciasne opłotki tej mentalności i równie zdecydowanie angażujących się w walkę o postęp nie tylko na polu nauki i kultury, lecz także myśli społecznej i politycznej. Znaleźć ich można
Tab. 14.
Skład społeczny uczniów szkół średnich i studentów w odsetkach
Kategoria
|
1925/26
|
1930/31
|
1935/36
I gimnazjalna |
1935/36
II licealna |
Obszarnicy
Chłopi Przedsiębiorcy Drobnomieszczaństwo Robotnicy, niżsi funkcjonariusze Wolne zawody Pracownicy umysłowi Inni |
2,7
12,1 4,7 25,3 11,7 5,0 31,7 6,8 |
2,5
10,3 4,5 25,3 10,9 5,7 34,8 6,0 |
1,7
9,8 4,8 16,9 21,6 3,7 34,4 7,1 |
2,8
12,5 6,0 16,6 12,8 6,0 12,8 6,0 31,9 11,4 |
Razem
|
100,0
|
100,0
|
100,0
|
100,0
|
Kategoria
|
1925/26
|
1930/31
|
1935/36
ostatnia klasa seminarium |
Obszarnicy
Chłopi Przedsiębiorcy Drobnomieszczaństwo Robotnicy, niżsi funkcjonariusze Wolne zawody Pracownicy umysłowi Inni |
0,6
27,3 5,5 13,8 20,7 5,7 24,7 1,7 |
0,7
25,1 1,6 18,7 22,1 1,4 14,4 6,0 |
0,6
25,5 1,0 13,6 28,9 0,8 18,3 11,3 |
Razem
|
100,0
|
100,0
|
100,0
|
Kategoria społeczna
|
1925/26
|
1930/31
|
1935/36
I rok studiów |
Obszarnicy
Chłopi Przedsiębiorcy Drobnomieszczaństwo Robotnicy, niżsi funkcjonariusze Wolne zawody Pracownicy umysłowi Inni |
4,3
9,8 21,8 — 8,1 7,4 38,3 10,3 |
3,1
10,6 6,0 13,9 9,4 7,9 37,3 11,8 |
3,3
11,7 6,9 12,0 10,0 6,9 38,0 11,1 |
Razem
|
100,0
|
100,0
|
100,0
|
Niemniej postawy tego rodzaju, obok czynników ekonomicznych, tj. po prostu ubóstwa tzw. warstw niższych, utrudniały im przedarcie się do kręgu warstw wykształconych, stwarzając dodatkowe bariery na tej drodze.
Inteligencja polska w okresie międzywojennym odtwarzała się więc w większości na zasadzie autorekrutacji, tzn. wywodziła się głównie spośród rodzin inteligenckich oraz burżuazji i ziemiaństwa, częściowo drobnomieszczaństwa i tylko w niewielkim stopniu z podstawowych klas społecznych narodu — robotników i chłopów. W szczególnym stopniu dotyczyło to „właściwej” inteligencji, z wyższym wykształceniem, mającej najwięcej aspiracji i szans na objęcie kierowniczych pozycji w kulturalnym, gospodarczo-społecznym i politycznym życiu kraju. Trzeba tu jednak dodać, że nawet uzyskanie dyplomu ukończenia szkoły wyższej nie wyrównywało bynajmniej automatycznie tych szans. Zależały one bowiem w wielkiej mierze także od charakteru tego dyplomu, od zawodowej specjalności. Perspektywę względnej niezależności majątkowej otwierały przede wszystkim studia techniczne, medyczne i nieliczne inne, z reguły znacznie kosztowniejsze, niż studia humanistyczne lub prawne. Toteż młodzież z mniej zamożnej inteligencji, a także z rodzin chłopskich czy robotniczych podejmowała najczęściej właśnie te ostatnie kierunki studiów.
Obok podziałów zawodowych, majątkowych, prestiżowych itp. dużą rolę w tej warstwie społecznej odgrywały podziały narodowościowe. Chodzi tu w szczególności o problem żydowski, gdyż udział innych narodowości nie odbiegał na ogół od prawidłowości, występujących w strukturze społeczno-zawodowej mniejszości. Dotyczy to m. in. mniejszości ukraińskiej i białoruskiej, które wskutek ogromnej przewagi ludności chłopskiej nikle tylko były reprezentowane we wszystkich pozostałych warstwach i grupach społecznych, w tym także w szeregach inteligencji.
Inaczej z Żydami. Bardzo niewielu ich żyło i pracowało na wsi. Liczba robotników żydowskich wraz z rodzinami nie przekraczała (w 1931 r.) ok. 580 tys., to jest nieco poniżej 7% całej klasy robotniczej Polski. Nieproporcjonalnie wysoki odsetek stanowili natomiast Żydzi w warstwie drobnomieszczańskiej (por. wyżej, s. 318), a także wśród inteligencji. Ich udział w jej poszczególnych grupach zawodowych był jednak bardzo nierównomierny. W szczególności stosunkowo bardzo słabo byli oni reprezentowani w największych grupach zawodowych inteligencji, mianowicie urzędników administracji państwowej i samorządowej oraz nauczycielstwa. Jak już o tym była mowa, na przeszkodzie stały ogólne założenia polityki państwa w tej dziedzinie. W tej sytuacji dzieci zamożniejszych żydowskich rodzin inteligenckich lub burżuazyjnych sposobiły się najczęściej do tzw. wolnych zawodów (medycyna, adwokatura) i w tych dziedzinach Żydzi zajmowali w Polsce pierwsze miejsce. Stanowili oni w 1931 r. prawie połowę adwokatów i lekarzy w Polsce, przewyższali swą liczebnością nawet Polaków. Udział lekarzy i adwokatów Żydów przekraczał pięciokrotnie odsetek mniejszości żydowskiej w ogóle ludności Polski, wynoszący niecałe 10%.
Również na wyższych uczelniach odsetek studentów Żydów znacznie przekraczał udział mniejszości żydowskiej w społeczeństwie II Rzeczypospolitej. Dotyczy to zwłaszcza pierwszego dziesięciolecia jej istnienia, kiedy sięgał on — w pierwszych latach — blisko 25% młodzieży studiującej. W latach następnych odsetek ten stopniowo malał, by w latach trzydziestych spaść o połowę, a nawet więcej (w r. 1936/37 — 10%), czyli mniej więcej do poziomu odpowiadającego liczebności Żydów wśród ogółu ludności kraju. W świetle badań Sz. Bronsztejna spadek ten wynikał głównie z dwóch przyczyn, mianowicie z ograniczeń przy wstępowaniu na niektóre wydziały (np. medyczne i techniczne) oraz z trudności związanych z uzyskaniem pracy nie tylko w administracji państwowej czy szkolnictwie, lecz także np. w adwokaturze. Nacjonalistyczna, antysemicka postawa niektórych, zwłaszcza endeckich organizacji studenckich, nie przebierających w środkach w walce z młodzieżą żydowską, przynosiła także skutki w tej dziedzinie pomimo oporu postępowych środowisk studenckich oraz wielu wybitnych uczonych.
Nieliczna, ale najbardziej znacząca grupa inteligencji pochodzenia żydowskiego wrosła całkowicie w społeczeństwo i kulturę polską, wnosząc w nią wybitny wkład w dziedzinie nauki, sztuki i literatury, często nacechowany głębokim patriotyzmem (Julian Tuwim, Bruno Jasieński, Antoni Słonimski, Władysław Szancer, Rafał Taubenschlag, Szymon Askenazy, Marceli Handelsman, Ludwik Hirszfeld, Artur Rubinstein, Grzegorz Fitelberg, Janusz Korczak, Juliusz Kleiner i szereg innych). Niejednokrotnie dopiero okrucieństwa hitlerowskie czasu okupacji uświadomiły im, że jakoby nie mają oni prawa uważać się za cząstkę narodu, którego kulturalne dziedzictwo tak wydatnie wzbogacili.
W latach międzywojennych rozwinęło się również środowisko twórczej inteligencji, deklarującej narodowość żydowską i związek z żydowskimi tradycjami. W dziedzinie nauk społecznych skupiała się ona zwłaszcza wokół dwóch ośrodków: bardziej konserwatywnego Instytutu Judaistycznego w Warszawie oraz skłaniającego się ku umiarkowanej lewicy Żydowskiego Instytutu Naukowego (Jiwo) w Wilnie. Do czołowych przedstawicieli tych ośrodków zaliczyć można takich uczonych, jak Mojżesz Schorr, Majer Bałaban, Ignacy Schiper, Rafał Mahler, a także późniejszy twórca sławnego podziemnego archiwum getta warszawskiego, Emanuel Ringelblum. Związani oni byli ściśle z Polską, a wiele swoich prac ogłosili w języku polskim.
Jak w każdym państwie kapitalistycznym, tak i w II Rzeczypospolitej na szczycie piramidy społecznej znajdowały się burżuazja, ziemiaństwo i arystokracja. Siły te, choć liczebnie niewielkie, stały na straży charakteru ustrojowego państwa i decydowały o zasadniczych kierunkach jego polityki wewnętrznej i zagranicznej. Nie oznacza to bynajmniej, że przedstawiciele tych środowisk zawsze i na każdym szczeblu trzymali w swych rękach wodze władzy państwowej, że bezpośrednio i osobiście wykonywali czynności związane z rządzeniem państwem, zwłaszcza gdy chodzi o środki i metody działania politycznego. Stały temu na przeszkodzie m. in. rozbieżności interesów i poglądów w łonie grup i środowisk, czego wyrazem były np. ostre i długotrwałe konflikty dzielące endecję i obóz piłsudczykowski, nie mniej ostre spory co do roli i pozycji sejmu i w ogóle zasady rządów parlamentarnych, silne protesty przeciwko wprowadzeniu konstytucji kwietniowej 1935 r., przeciwstawienie się orientacji polityki zagranicznej Józefa Becka na ugodę z III Rzeszą i wiele innych, podobnych przykładów.
Należy też mieć na uwadze, że państwo słabo rozwinięte gospodarczo i mało ustabilizowane politycznie było szczególnie dogodnym gruntem do krzewienia się tendencji i dążeń ku dyktaturze i rządom autorytarnym. Otwierało to szerokie pole dla swoiście samodzielnej roli urzędniczo-biurokratycznego aparatu władzy, wyizolowanego ze społeczeństwa, silniej natomiast powiązanego hierarchicznie i uzależnionego od dyrektyw wierzchołków tego aparatu. Sprzyjała temu również — i przede wszystkim — ekonomiczna słabość rodzimej, polskiej burżuazji.
Występująca w większości opracowań statystycznych rubryka „samodzielni zatrudniający siły najemne” może być przyjęta jako statystyczne ujęcie liczebności burżuazji jedynie z istotnymi zastrzeżeniami i uściśleniami, dyktowanymi głównie dwoma względami. Po pierwsze, zakreśla ona krąg burżuazji zbyt szeroko, ponieważ włącza doń znaczną część drobnomieszczaństwa, które — jak już o tym była mowa — z punktu widzenia podziału klasowo-warstwowego różni się dość istotnie od burżuazji sensu strictiore. Dotyczy to w szczególności „zakładów przemysłowych” VIII kategorii (zatrudniających nie więcej niż 4 pracowników), a może i VII kategorii (nie więcej niż 10 lub 15 pracowników), jak również handlowych III kategorii (zatrudniających nie więcej niż 1 pracownika najemnego). Po drugie, wspomniana rubryka w statystykach — odwrotnie — zawęża krąg burżuazji przez to, że nie uwzględnia znacznej liczby pracowników formalnie najemnych, w rzeczywistości jednak niewątpliwie przynależnych do tego kręgu, i to często w jego bardzo ważnych ogniwach. Mowa tu np. o dyrektorach wielkich przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych, a także innych wysokich i wysoko uposażonych funkcjonariuszach tych przedsiębiorstw, „działaczach gospodarczych” w przemyśle państwowym, wysokich urzędnikach bankowych, koncernów prasowych itp., często zresztą i udziałowcach w tych przedsiębiorstwach, bogatych „rentierach” — słowem ludziach, którzy z różnych tytułów wchodzili w skład wielkiej burżuazji. Była to oczywiście grupa bardzo niewielka, nie przekraczająca zapewne — wraz z rodzinami — kilku czy najwyżej kilkunastu tysięcy osób. Nawet przy uwzględnieniu średniej i drobnej burżuazji pozostawała ona w sumie tylko ułamkiem społeczeństwa polskiego. Według szacunków, wspartych na urzędowych statystykach, jej liczebność zamykała się w granicach 0,9%, a łącznie z ziemiaństwem niewiele tylko przekraczała 1% ludności Polski.
Niemałą rolę na szczycie tej społeczno-gospodarczej piramidy międzywojennej Polski odgrywały ziemiaństwo i arystokracja, choć ustępowały one burżuazji nie tylko swą liczebnością, lecz także potencjałem gospodarczym. Na rolę tę składało się kilka przyczyn, wśród których nie ostatnią był fakt, że środowiska te często nie ograniczały swej działalności gospodarczej i społeczno-politycznej jedynie do spraw wsi i rolnictwa, ale szukały umocnienia swej pozycji w powiązaniach z przemysłem, bankowością, zrzeszeniami gospodarczymi różnego rodzaju itp., niejednokrotnie partycypowały w spółkach akcyjnych, wchodziły do zarządów rad nadzorczych i innych organów kierowniczych. Na sporządzonej przez Z. Landaua liście „oligarchii finansowej” Polski w 1928 r., obejmującej 99 nazwisk najbogatszych i najbardziej wpływowych na polu gospodarczym ludzi w Polsce, figuruje przynajmniej dziesięciu przedstawicieli arystokracji i ziemiaństwa. Lista ta, przy zastosowaniu nieco „łagodniejszych” kryteriów doboru, mogłaby zresztą ulec znacznemu rozszerzeniu. Najwięcej z nich działało oczywiście w przemyśle związanym z rolnictwem (np. w przemyśle cukrowniczym), ale nie brakowało ich także w kierowniczych organach przemysłu ciężkiego (np. w przemyśle węglowym i hutniczym) oraz w bankowości.
Niejednokrotnie zapewne nazwiska Potockich, Lubomirskich, Tarnowskich czy Mycielskich raczej właśnie tylko „figurowały” w składach zarządów czy rad nadzorczych, niż naprawdę w nich decydowały. To należało do rzeczywistych dysponentów kapitału, często dysponentów zza granicy.
Słabość rodzimego kapitalizmu polskiego otwierała stosunkowo szerokie pole do ingerencji państwa w życie gospodarcze kraju, sprzyjała tzw. etatyzacji, a w konsekwencji rozwojowi kapitalizmu państwowego. Nie mogło to pozostać bez wpływu na układ sił w strukturze i aparacie władzy w państwie, stwarzało — jak już wspomniano — grunt do krzewienia się tendencji autorytarnych w łonie tego aparatu. Z faktu, że państwo kontrolowało szereg kluczowych dziedzin życia gospodarczego kraju, wypływały — jak to słusznie zauważa Żarnowski — konsekwencje społeczne i polityczne, a mianowicie stosunkowo duża autonomia elity rządzącej czy warstwy rządzącej, zwłaszcza w okresie pomajowym. Na domiar elita ta „skurczyła się w tym sensie, w jakim bywa ona zawsze mniej liczna w systemie dyktatury personalnej, niż w systemie demokratyczno-parlamentarnym”. Uległ przy tym zmianie skład owej elity. Wywodziła się ona obecnie, po maju 1926 r., w przeważającej mierze z dawnego obozu legionowo-peowiackiego (lub jego licznych późniejszych adherentów), nie mającego na ogół bezpośrednich, osobistych powiązań ze światem obszarnictwa i wielkiego kapitału.
Nie oznaczało to jednak bynajmniej, by ta nowa elita, skądinąd zazdrośnie strzegąc dostępu do bezpośrednich czynności rządzenia przed ludźmi „obcymi” swemu obozowi, chciała i mogła rezygnować łatwo z poparcia „sfer gospodarczych” i ziemiaństwa. Było ono jej potrzebne zarówno ze względów gospodarczych, jak i politycznych (np. w celu osłabienia Narodowej Demokracji przez odciągnięcie od niej ziemiaństwa), wreszcie także — last but not least — prestiżowych i psychologicznych. Ten ostatni wzgląd nakazywał jej zwłaszcza szukanie kontaktów ze środowiskami arystokratycznymi i ziemiańskimi. Swoiste ciśnienie ich prestiżu kulturowego na inne warstwy społeczeństwa, w szczególności na burżuazję i inteligencję, znamionowało nie tylko czasy Wokulskiego, ale sięgało jeszcze i w dwudziestolecie międzywojenne. Wątki pisarstwa Bolesława Prusa znajdowały — na różnych poziomach i w różnych formułach artystycznych — swe przedłużenie również w tym okresie w pisarstwie Mniszkówny, Rodziewiczówny, Dołęgi-Mostowicza, Kadena-Bandrowskiego, Struga, Nałkowskiej, wielu pamiętnikarzy polskich i obcych. Nie jest też przypadkiem silne odbicie tego problemu w pracach naukowych, zwłaszcza socjologów i historyków kultury, jak Czarnowski, Chałaśiński, Znaniecki, Chwistek, Rychliński i inni.
Nie tylko „sfery gospodarcze” chętnie widziały w swym gronie przedstawicieli środowiska ziemiańsko-arystokratycznego. Jeszcze chętniej witano ich na szczytach hierarchii władzy. Niedawni porucznicy i kapitanowie, po maju ministrowie i generałowie lub pułkownicy, niewolni od kompleksów niższości i snobizmów, często zwyczajnie niedouczeni, jakże często również brutalnie „rugani” w postawie na baczność przez „Komendanta”, niejako rekompensowali to sobie swym zwierzchnictwem nad ludźmi o wielkich nazwiskach, które zarazem ich towarzysko nobilitowały... Toteż otwierano przed nimi dość łatwo i szeroko podwoje gabinetów ministerialnych i salonów dyplomatycznych. Zapowiadały to już głośne spotkania dygnitarzy nowego reżimu z arystokratycznymi osobistościami w Nieświeżu i Dzikowie, a i w latach późniejszych kontakty te były żywo podtrzymywane. Lubował się w nich m. in. Józef Beck, który przy pomocy swego podsekretarza stanu, hr. Jana Szembeka, zapraszał tych łudzi na specjalne obiady i inne konwentykle. Lista „młodych konserwatystów” zaproszonych na jeden z takich obiadów w listopadzie 1937 r. wyglądała według notatki J. Szembeka następująco: „min. Beck, hr. Józefowa Potocka, amb. Jerzowa Potocka, hr. Arturowie Potoccy, ks. Witoldowie Czartoryscy, hr. Pawłowie Żółtowscy, ks. Jerzowie Czetwertyńscy, hr. Lanckoroński, ks. Edmundowie Radziwiłłowie, sen. Wańkowicz, hr. Artur Tarnowski, poseł Śląski, hr. Jan Tyszkiewicz, hr. Karol Tarnowski, ks. Leon Sapieha, hr. Michałowie Łubieńscy. Raut: ks. Artur Radziwiłł, hr. Jan Myciełski, hr. Zygmunt Mycielski, hr. Henryk Dunin-Borkowski, hr. Juliuszowie Tarnowscy, ks. Władysławowie Radziwiłłowie, p. Morawski, hr. Starzeński, dyr. Kobylański, p. Zembrzuski”. Na marginesie tego spotkania Szembek podkreślał, że wśród sondaży politycznych, jakie „Minister [Beck] będzie prawdopodobnie przeprowadzał, zwrócił się on o opinię najpierw do nich”, tj. „młodych konserwatystów”, oraz, że z tego pierwszego sondażu jest on „bardzo zadowolony”. Co ważniejsze, niezależnie od tych spotkań, na Wierzbowej i wielu zagranicznych placówkach dyplomatycznych polskich rojno było od stałych, etatowych dyplomatów z tegoż środowiska.
Podobnie jak w wypadku inteligencji i drobnomieszczaństwa, także burżuazja w Polsce nie była jednolita narodowościowo. Praktycznie nie istniała burżuazja ukraińska i białoruska, liczyła się tylko polska, żydowska i niemiecka. Ta ostatnia, choć najmniej liczna, była zapewne względnie najpotężniejsza, w jej rękach znajdował się w znacznej mierze przemysł ciężki na Górnym Śląsku, a częściowo także przemysł włókienniczy w okręgu łódzkim. Podkreślić jednak należy, że o ile potentaci górnośląscy pozostawali związani z ośrodkami politycznymi i gospodarczymi na zachód od granicy polskiej, przedsiębiorcy łódzcy tworzyli część składową burżuazji krajowej. Z kolei burżuazja pochodzenia żydowskiego dominowała w przemyśle włókienniczym i spożywczym, pewną rolę odgrywała też w przemyśle górniczym i kilku innych, przeważała wyraźnie wśród właścicieli największych przedsiębiorstw handlowych. Burżuazję polską znajdujemy głównie w kręgu burżuazji średniej i mniejszej, gorzej wyglądała jej pozycja jako właścicieli wielkich i największych przedsiębiorstw. Tę ekonomiczną „słabość” rekompensowała jednak ona sobie z nawiązką swą nieporównanie silniejszą pozycją w pionie przedsiębiorstw zetatyzowanych, w których polscy „działacze gospodarczy”, wprawdzie formalnie często figurujący jako „pracownicy najemni”, zdecydowanie dominowali nad przedstawicielami niepolskich „sfer gospodarczych”. Przyśpieszenie procesów etatyzacji w latach trzydziestych i wzrost roli przemysłu państwowego odpowiednio zwiększał oczywiście rolę i rangę przedstawicieli kapitalizmu polskiego w łonie wielkiej burżuazji.
Byłoby jednak dużym uproszczeniem widzieć w tych przesunięciach i przemianach odzwierciedlenie konfliktów narodowościowych, tak ostrych i charakterystycznych dla stosunków w łonie drobnomieszczaństwa. Na najwyższych piętrach burżuazji i wielkiego kapitału te sprawy nie odgrywały większej roli. Konflikty i sprzeczności miały tu źródła w rozbieżności lub przeciwstawności interesu gospodarczego poszczególnych grup kapitałowych, zrzeszeń monopolistycznych, koncernów, gałęzi produkcji itp. W zrzeszeniach gospodarczych zasiadali obok siebie i wymieniali się w zależności od gospodarczej czy społeczno-politycznej potrzeby kapitaliści polscy (nieraz zdecydowani nacjonaliści endeccy), obok kapitalistów żydowskich, niemieckich czy jakiejkolwiek innej narodowości. Wymownie o tym świadczy skład władz naczelnej organizacji kapitalistycznej w Polsce, „Lewiatana”, czy potężnego w swej istocie niemieckiego i całkowicie wolnego od chęci służenia interesom Polski Górnośląskiego Związku Przemysłowców Górniczo — Hutniczych (właściwie: Oberschlesischer Berg — und Hüttenmännischer Verein, Związek zapisany zu — sic! — Katowice). Trudno nie zgodzić się z opinią badacza tych zagadnień F. Białego, gdy stwierdza on niejako podsumowują co, że „udział reprezentantów organizacji górnośląskich kapitalistów w pracach instytucji rządowych w Warszawie wspólnie z działaczami przemysłowymi z innych rejonów kraju przyczynił się niewątpliwie do zacieśnienia wzajemnych kontaktów między kierownikami zrzeszeń kapitalistycznych, w tym także katowickiego Związku i »Lewiatana«”.
10
|
rozdział
dziesiąty |
Z rozległej problematyki rozwoju oświaty i kultury w dwudziestoleciu międzywojennym mowa będzie w rozważaniach poniższych, zgodnie z charakterem tej książki, o niektórych zjawiskach, których oddziaływanie na masy w szczególnym stopniu wpływało na kształtowanie ich postaw i świadomości politycznej. Z tego punktu widzenia na uwagę zasługuje to wszystko, w czego odbiorze partycypowały maksymalnie liczne i różnorodne warstwy i środowiska społeczne, a więc przede wszystkim szkoła, prasa, radio, czytelnictwo książki itp.
Oczywiście rozwój, nośność i wpływ wszystkich tych czynników pozostawały w ścisłym związku i zależności od rozwoju szeroko rozumianej infrastruktury społeczno-gospodarczej i organizacyjno-technicznej kraju, poczynając od postępów jego industrializacji i urbanizacji, a kończąc na sprawności systemów komunikacji wewnętrznej. Były to bowiem niezbędne przesłanki, bez których spełnienia trudno było myśleć o przekształceniu charakteru kultury narodowej, dotychczas przeważnie izolowanej w mniej lub więcej zamkniętych kręgach kulturowych, głównie inteligenckich, w kulturę naprawdę narodową, w kulturę masową. Zdaniem A. Kłoskowskiej, właśnie w latach międzywojennych (ale raczej dopiero w drugiej połowie) społeczeństwo polskie przekroczyło „pierwszy próg umasowienia” kultury. Umożliwił to fakt, że zbiegły się wówczas wspomniane wyżej przesłanki natury materialnej i technicznej z przesłankami natury politycznej, to znaczy oczywiście przede wszystkim z odzyskaniem przez Polskę niepodległego bytu państwowego. Był to bodziec o zasadniczym znaczeniu dla rozwoju i umasowienia kultury narodowej, m.in. przez to, że wyzwalał tłumioną częste pod zaborczymi rządami walkę poglądów i postaw — niezbędny warunek wszelkiego postępu. „Niepodległość Polski — pisał o tym S. Żółkiewski — usuwając w stosunku do Polaków dawne konflikty uciemiężenia narodowego sprzyjała obnażaniu przeciwieństw klasowych. Zjednoczony państwowo kraj, kształtujący swój własny, jeden rynek wewnętrzny tworzył warunki dla integracji — zdezintegrowanej przez warunki zaborcze — kultury narodowej wyzwalał przy tym nowe siły kulturotwórcze nowoczesnych konfliktów klasowych”.
Procesy te nie przebiegały rzecz jasna w sposób żywiołowy, w społeczno-politycznej próżni. Determinował je charakter ustrojowy państwa kapitalistycznego, stwarzającego określone preferencje dla klas i warstw, trzymających w swych rękach dźwignie dyspozycji ekonomicznej i władzę polityczną. Niektóre dziedziny — jak szkolnictwo, a w latach późniejszych radiofonia — były bezpośrednio kierowane i kontrolowane przez to państwo. Inne, jak prasa, narażone na jego dokuczliwe ingerencje, posiadały tylko względną swobodę i niezależność. W stosunkowo najmniejszym stopniu te pośrednie lub bezpośrednie skrępowania dotykały literatury, filmu, teatru i innych gałęzi sztuki. I one jednak musiały przezwyciężać trudności, innej natury, w szczególności wiążące się z problemem mecenatu, w niewielkiej tylko mierze roztaczanego nad nimi ze środków publicznych.
Ze wszystkich tych spraw największe znaczenie miały oczywiście problemy oświaty powszechnej, znaczenie tym większe, że właśnie w tej dziedzinie rządy zaborcze pozostawiły spadek szczególnie ubogi, a nawet ponury. Dotyczyło to zwłaszcza ziem b. zaboru rosyjskiego, a więc trzonu niepodległego państwa. Nie obowiązywał tu przed wojną przymus szkolny, a rusyfikacyjna polityka rządów carskich dodatkowo odstręczała ludność polską od oświaty. W zaborze austriackim uczono w szkołach po polsku, istniał też obowiązek szkolny, ale jego realizacja w praktyce odbiegała dość daleko od prawnego nakazu. W zaborze pruskim obowiązek szkolny istniał i był też wykonywany w praktyce, ale tylko w języku niemieckim.
Tab. 15.
Rozwój szkolnictwa w Polsce
Typy szkół |
1922/23 | 1926/27 | 1928/29 | 1930/31 | 1932/33 | 1934/35 | 1936/37 | 1938/39 | ||||||||
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. |
szkoły |
uczniowie w tys. | |
Przedszkola Szkoły powszechne Średnie ogólnokształcące Nauczycielskie Zawodowe Ludowe rolnicze Zawodowe dokształcające Wyższe |
• 27 515 762 190 • • • 17 |
• 3 222,9 227,1 26,7 • • • 33,0 |
1 185 26 763 796 218 • • • 19 |
66,6 3 363,3 215,5 38,1 • • • 40,7 |
1 557 26 570 777 235 1 813 127 • 21 |
93,0 3 496,8 203,9 38,2 67,0 5,2 • 43,6 |
1 808 26 856 743 223 1 935 135 • 22 |
101,5 3 984,1 205,0 35,6 72,7 5,1 • 48,2 |
1 724 27 056 765 205 1 983 138 670 24 |
87,2 4 538,3 186,8 24,6 68,8 4,6 86,1 51,8 |
1 876 27 955 770 187 1 886 143 637 24 |
98,2 4 686,1 166,1 12,0 70,8 5,1 84,1 48,0 |
1 715 28 496 763 42 1 933 152 611 24 |
87,4 4 769,0 200,6 2,9 90,8 5,8 97,6 48,0 |
1 506 29 031 789 74 • • 641 28 |
74,8 4 976,1 234,2 6,6 • • 120,3 50,0 |
Źródło: Mały rocznik statystyczny 1939, s. 317.
Sytuacje te można wyrazić w liczbach następująco: w 1913 r. w Królestwie przypadało na 100 mieszkańców zaledwie 3 dzieci w szkołach elementarnych, w Galicji (1911) — 14, w Poznańskiem — ponad 19. W zaborze pruskim prawie 100% dzieci w wieku szkolnym faktycznie uczęszczało do szkoły elementarnej. Jeśli chodzi o Galicję, to szacunkowy odsetek dzieci faktycznie wykonujących obowiązek szkolny sięgał tuż przed wojną ok. 85%, a w Królestwie zaledwie ok. 20%. Ponadto szkoły, do których dzieci te uczęszczały, należały do kategorii najniżej zorganizowanych, w ogromnej większości jedno-lub dwuklasowych.
Odpowiednio do tego kształtował się odsetek analfabetów w poszczególnych zaborach. W Królestwie sięgał on na początku XX w. 65% ludności (począwszy od wieku szkolnego); w Galicji — niewiele mniej, bo 56%, w zaborze pruskim wśród ludności polskiej — tylko 0, 6%.
Do odrabiania tej pozaborczej spuścizny przystąpiło niepodległe państwo polskie niemal od pierwszych tygodni swego istnienia. Już 7 lutego 1919 r. ukazał się dekret o powszechnym obowiązku szkolnym. Liczba szkół z 18 404 i 431 838 dzieci w roku szkolnym 1910/11 (na obszarach późniejszego państwa polskiego) wzrosła do 27 515 szkół z 3 222 900 dzieci w roku szkolnym 1922/23. Mimo tego ogromnego postępu realizacja powszechnego obowiązku szkolnego objęła w tymże roku zaledwie 68, 9% dzieci, przy czym w województwach wschodnich jeszcze w roku 1923/24 wynosiła ona zaledwie 41, 8% (natomiast w województwach zachodnich 100%). Rozwój szkolnictwa powszechnego w latach późniejszych postępował już wolniej i nigdy nie osiągnął stanu zapewniającego pełną realizację powszechnego obowiązku szkolnego. W roku szkolnym 1937/38 liczba szkół powszechnych nawet nieco zmalała — do 27 235 — ale były to szkoły wyżej zorganizowane, w których uczyło się 4 101 200 dzieci (por. tab. 15). Oznaczało to, że w szkołach znalazło się wówczas równo 90% dzieci objętych obowiązkiem szkolnym.
I wtedy jednak utrzymywała się jeszcze ostra dysproporcja między stopniem realizacji obowiązku szkolnego w „Polsce A” i w „Polsce B”. Gdy w województwach zachodnich i niektórych centralnych wahał się on w granicach 95-100% dzieci, to w województwach wschodnich wynosił od 71, 6% (woj. wołyńskie) do 84, 1% (woj. wileńskie). W tej sytuacji nie mogło być też mowy o zwycięstwie nad analfabetyzmem. Przypomnijmy, że według spisu ludności z 1921 r. było w Polsce 33, 1% analfabetów (wśród ludności powyżej 10 lat), a w 193l r. jeszcze 23, 1 % — czyli prawie 1/4 ogółu ludności. I znowu wynikało to przede wszystkim z sytuacji na kresach wschodnich, gdzie w niektórych województwach (wołyńskie, poleskie) odsetek analfabetów sięgał 48% ludności, a wśród samych kobiet nawet 68% i 71% (por. tab. 13).
Obok sprawy jak najszybszego poszerzenia i zagęszczenia sieci szkół powszechnych podjęto też rychło prace nad stworzeniem jednolitego typu i organizacji szkół oraz zniesieniem w ten sposób poważnych często różnic między szkolnictwem w poszczególnych zaborach. Regulowały to m. in. dekrety i ustawy z lat 1919 i 1922. Rozwiązania wymagały też trudne problemy finansowe (budownictwo nowych szkół) oraz silne braki w zakresie kadry nauczycielskiej.
Wspomniane wyżej ustawy przewidywały m. in., że należy dążyć nie tylko do pełnej realizacji powszechnego obowiązku szkolnego, lecz także do zapewnienia tego w szkołach najwyższego szczebla organizacyjnego, o najwyższym poziomie, mianowicie w szkołach powszechnych siedmioklasowych. Spełnienie tego drugiego postulatu okazało się jeszcze trudniejsze niż pierwszego. W dziesięć lat po odzyskaniu niepodległości absolwenci szkół siedmioklasowych stanowili zaledwie 22, 3 % absolwentów szkół powszechnych. Znaczna ich większość kończyła szkoły najniżej zorganizowane, tzn. jedno — lub dwuklasowe. Dotyczyło to zwłaszcza wsi i województw wschodnich. Utrudniało to poważnie młodzieży wiejskiej dostęp do szkół średnich oraz wyższych i w dużej mierze zmieniało w fikcję zasadę równego startu tej młodzieży, stanowiącej ok. 75% młodzieży całego kraju
.
Szkoły, szczególnie wiejskie, mieściły się często w lokalach nieodpowiednich, w wynajętych izbach chłopskich zagród. Budownictwo nowych szkół nie pokrywało nawet w przybliżeniu potrzeb wynikających nie tylko z konieczności nadrobienia zaniedbań pozaborczych, ale i z wysokiego przyrostu naturalnego (w latach 1926-1935 od 15, 5 do 13, 0%). Nie mogła sprostać tym potrzebom liczba 1451 izb szkolnych, budowanych przeciętnie rocznie w okresie od 1925/26 do 1936/37. Szkolnictwo podlegało Ministerstwu Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (MWRiOP). Budżet tego ministerstwa osiągnął swoje apogeum w roku 1929/30 (wydatki na sumę 450, 2 mln zł). W latach następnych wydatki na cele szkolne zdecydowanie zmalały: w roku 1937/38 — do 78% w porównaniu z rokiem 1929/30.
Poważną przeszkodę w rozwoju szkolnictwa, szczególnie v, początkach niepodległości, stanowił niedobór kadry nauczycielskiej. Nie występował on jedynie w Galicji, natomiast w Królestwie — mimo bardzo skąpej sieci szkolnictwa — brakowało ok. 15 tys. nauczycieli. W Wielkopolsce w 1910 r. było 12 358 nauczycieli, a w roku szkolnym 1919/20 było ich zaledwie 5970. Jeśli chodzi o wykwalifikowaną kadrę nauczycielską dla szkół średnich, to sprowadzała się ona na terenie Wielkopolski do kilkunastu osób. Wskutek tego musiano tam zatrudnić jeszcze przez pewien czas dużą liczbę nauczycieli niemieckich. Dlatego też już we wspomnianym dekrecie o powszechnym obowiązku szkolnym przewidziano tworzenie specjalnych szkół w celu kształcenia nauczycieli w postaci tzw. seminariów nauczycielskich.
Przez całe międzywojenne dwudziestolecie toczyła się z różnym nasileniem walka o demokratyczny charakter szkoły polskiej, o jej oblicze ideologiczne, w tym także o jej profil wyznaniowy. Pierwszy polski program oświatowy, przygotowany jeszcze przez ministra oświaty w rządzie Moraczewskiego, Ksawerego Praussa (tzw. program Praussa), w 1918 r., wprowadzał zasadę szkoły „międzywyznaniowej”, tj. szkoły dla dzieci wszystkich wyznań, tolerancyjnej, ze świeckim nauczycielstwem, w której duchowni prowadzą tylko lekcje religii. Za szkołą taką opowiadało się też postępowe nauczycielstwo polskie, zgrupowane w najsilniejszych ówczesnych związkach nauczycielskich. Ważnym etapem na drodze jednoczenia się lewicy nauczycielskiej było połączenie się (kwiecień 1919) Zrzeszenia Polskich Nauczycieli Szkół Początkujących i Związku Polskich Nauczycieli Szkół Ludowych w jeden Związek Polskich Nauczycieli Szkół Powszechnych (od 1930 r. — Związek Nauczycielstwa Polskiego). W tymże 1919 r. odbył się w Warszawie pierwszy wielki zjazd oświatowy w Polsce niepodległej, w którym wzięli udział nauczyciele ze wszystkich zaborów i ziem polskich (tzw. sejm nauczycielski).
W podjętych uchwałach i innych dokumentach „sejm” opowiedział się zdecydowanie za szkołą jednolitą, o takim programie nauczania i tak zorganizowaną, aby młodzież najbardziej uzdolniona, bez względu na pochodzenie i środowisko, miała otwartą drogę do szkół wyższych szczebli. Początkiem takiej drogi miałaby być siedmioklasowa szkoła powszechna w każdej gminie. Obowiązkiem szkolnym miały zostać objęte dzieci od lat 7. Wiele uwagi poświęcił zjazd sprawie religii w szkole i w ogóle jej oblicza ideologicznego. I w tej dziedzinie wzięły górę poglądy postępowe i demokratyczne, przeciwstawiające się żądaniom części nauczycieli (głównie Z Poznańskiego), aby szkoły miały charakter wyznaniowy katolicki, z obowiązkiem nauczaniem religii. Sprawa ta stała się z kolei przedmiotem ostrej dyskusji w Sejmie Ustawodawczym podczas debaty nad konstytucją. Wbrew oporowi kleru i prawicy sejm — w dużej mierze pod wpływem argumentacji wybitnego działacza oświatowego J. Smulikowskiego — przyjął zasadę szkoły międzywyznaniowej, tj. respektującej równe prawo wszystkich wyznań do nauczania religii w szkole. (Jednakże na Górnym Śląsku mimo to część szkół, także publicznych, pozostała przy zasadzie wyznaniowej.) Wbrew postulatom „sejmu nauczycielskiego”, domagającym się wyraźnego ustalenia, iż czas trwania obowiązku szkolnego w szkole powszechnej wynosi siedem lat, a następnie do 17 roku życia młodzież winna być objęta systemem nauczania dokształcającego, Sejm Ustawodawczy przyjął wprawdzie zasadę obowiązkowej nauki w szkolnictwie powszechnym, ale sprawę czasu i zakresu jej realizacji pozostawił do uregulowania w odrębnych ustawach. W rezultacie — jak już wspomniano — dominowały w Polsce, szczególnie na wsi, szkoły powszechne niżej zorganizowane, jedno — i dwuklasowe, z 1 lub 2 nauczycielami, nie realizujące programów szkół siedmioklasowych. U chwalona przez sejm zasada bezpłatności nauczania obowiązywała w praktyce tylko na szczeblu szkoły powszechnej.
Odrębne zagadnienie stanowiło szkolnictw, o dla mniejszości narodowych. Konstytucja marcowa z 1921 r. zapewniała im, jak wszystkim innym, „prawo zachowania swej narodowości i pielęgnowania swojej mowy i właściwości narodowych” (art. 109), jak również zakładania i prowadzenia szkół z własnym językiem wykładowym (art. 110). Potwierdziła to później ustawa z 1924 r. o szkolnictwie dla mniejszości narodowych. Jednakże mniejszość ukraińska, a zwłaszcza białoruska były zbyt biedne, by mogły zakładać i utrzymywać na większą skalę szkołę z własnych środków, a znana nam już polityka władz polskich bynajmniej temu nie sprzyjała. Były więc w dużej mierze skazane na szkoły utrzymywane przez państwo. Tymczasem w tej dziedzinie zarówno wspomniana ustawa, jak i szykany miejscowej administracji polskiej stawiały mniejszościom przeszkody często wręcz nie do pokonania. W miejsce szkół z językiem wykładowym ukraińskim czy białoruskim wprowadzono tzw. szkoły dwujęzyczne (utrakwistyczne), polsko-ukraińskie (lub białoruskie), służące w gruncie rzeczy stopniowej polonizacji mniejszości narodowych. Rezultat tej polityki był taki, że przed I wojną światową, za czasów zaboru austriackiego, Ukraińcy mieli 3362 szkół ze swoim językiem wykładowym, natomiast w 1930/31 r. szkół takich było 139 i 2974 szkół „utrakwistycznych”. Białorusini (których liczba przekraczała 1 mln) mieli w tymże roku tylko 1 (prywatną) szkołę z własnym językiem wykładowym oraz 37 szkół utrakwistycznych. Jedynie mniejszość niemiecka, silna ekonomicznie i organizacyjnie, agresywnie popierana na arenie międzynarodowej przez kolejne rządy Niemiec, potrafiła zapewnić sobie stosunkowo silne, dostateczne zaplecze własnych szkół (por. tab. 8).
W Polsce międzywojennej ważnym szczeblem do awansu socjalnego i kulturalnego było ukończenie szkoły średniej (gimnazjum), dające zarazem uprawnienia do podjęcia studiów wyższych, a także do skróconej służby wojskowej w szkołach podchorążych. Ale szkoły średnie miały w dużej mierze charakter elitarny. Wynikało to przede wszystkim z ich małej liczby i rozmieszczenia, przeważnie w większych lub średnich miastach. Liczba szkół średnich w latach 1922 — 1939 nie ulegała większym wahaniom i mieściła, się na ogół w granicach 760 — 790; liczba ich uczniów wykazywała tendencję malejącą, zwłaszcza w latach kryzysu ekonomicznego (por. tab. 15). Większość gimnazjów stanowiła własność prywatną jednostek, organizacji samorządowych, stowarzyszeń społecznych, mniejszości narodowych i związków wyznaniowych (m. in. w roku szkolnym 1934/35 ponad 10% szkół średnich w Polsce należało do organizacji katolickich, najczęściej do zakonów). Nauka w szkole średniej prywatnej była z reguły kosztowna, co czyniło ją szkołą jeszcze bardziej elitarną. W mniejszym stopniu dotyczyło to państwowych szkół średnich, choć i tutaj wysokość opłaty tzw. czesnego (jak również wysokie ceny książek) stanowiła poważną przeszkodę dla warstw mniej zamożnych. Ilustruje to fakt, że np. w 1937 r. (a więc w okresie gospodarczo dość pomyślnym) uczyło się w liceach zaledwie 17% dzieci robotniczych i 15 % dzieci chłopskich.
Zasadniczym typem szkoły średniej było gimnazjum ogólnokształcące o raczej tradycyjnym, konserwatywnym programie nauczania. Istniały gimnazja o profilu klasycznym (z dużą liczbą godzin na jęz. grecki i łaciński), humanistycznym i matematyczno-przyrodniczym. W roku 19281z9 ok. 85% wszystkich gimnazjów miało profil bądź klasyczny, bądź humanistyczny. Odzwierciedlał się w tym tradycyjnie ukształtowany wzorzec polskiego inteligenta, właśnie o wykształceniu humanistycznym, najczęściej dalekiego od zainteresowań ekonomicznych, technicznych itp. Niezwykle słaby w okresie międzywojennym rozwój szkolnictwa zawodowego stanowił również jakieś odbicie tego zjawiska i wpływał niewątpliwie na ogólne zacofanie gospodarcze kraju.
Poważne zmiany ustroju szkolnictwa powszechnego i średniego przyniosła reforma szkolna z 1932 r. (tzw. jędrzejewiczowska — od nazwiska ówczesnego ministra WRiOP, Janusza Jędrzejewicza). Zmierzała ona do zunifikowania istniejącej struktury szkolnictwa przez wprowadzenie — jako typu „zasadniczego” szkoły — podstawowej szkoły siedmioklasowej oraz przez ustanowienie dwóch stopni szkoły średniej: niższego, obejmującego 4 klasy, oraz wyższego (liceum), obejmującego 2 klasy. Program stopnia niższego był identyczny we wszystkich gimnazjach, natomiast w liceach reprezentowane były 4 specjalizacje silniej obecnie nasycone naukami ścisłymi i przyrodniczymi, kosztem przedmiotów klasycznych i humanistycznych. Dostęp do liceum otwierała tzw. mała matura (po ukończeniu gimnazjum czteroklasowego). Prawo do wstępu na uniwersytet dawała „duża matura” (po ukończeniu liceum).
Reforma wprowadzała również obowiązek dokształcania młodzieży do lat 18 w szkołach lub na kursach ogólnokształcących bądź zawodowych. W praktyce wytyczna ta pozostała fikcją ze względu na znikomą liczbę tego rodzaju szkół i kursów.
Ogólnie biorąc, reforma jędrzejewiczowska miała dwa oblicza: z jednej strony modernizowała ona w pewnym stopniu szkołę średnią (np. poprzez ograniczenie przedmiotów klasycznych na korzyść języków nowożytnych i przedmiotów matematyczno-przyrodniczych), ale z drugiej strony przy ówczesnej strukturze szkolnictwa stwarzała dodatkowe sita na drodze do oświaty wyższego stopnia uboższym warstwom społeczeństwa. Wynikało to stąd, że do dawniejszego gimnazjum, ośmioklasowego, można było uzyskać dostęp już po ukończeniu czteroklasowej szkoły powszechnej, warunkiem zaś wstępu do nowego zmodernizowanego gimnazjum było ukończenie szkoły sześcioklasowej. Tymczasem na wsi przeważały, jak wiadomo, szkoły najniżej zorganizowane, rzadko tylko sześcioklasowe, uprawniające do podjęcia nauki w szkole średniej. Na domiar w tej sytuacji szkoła siedmioklasowa stawała się poniekąd zbędną, co w praktyce prowadziło do dalszego ograniczenia tej kategorii szkół, mających teoretycznie stanowić podstawę systemu nauczania na szczeblu szkolnictwa powszechnego. Był to jeden z owych „rekordów niekonsekwencji”, jakie według określenia Cata-Mackiewicza towarzyszyły reformie jędrzejewiczowskiej. Wprawdzie liczba szkół najniżej zorganizowanych stopniowo zaczęła maleć na korzyść wyżej zorganizowanych, ale był to wzrost zbyt powolny, aby dopływ młodzieży, zwłaszcza wiejskiej, do szkół średnich w sposób istotny zwiększyć. W roku szkolnym 1937/38 ciągle jeszcze 47% szkół na wsi było I stopnia (w roku 1922/23 analogiczne szkoły na wsi stanowiły 70% ich liczby), a więc poniżej sześcioklasowych. Niezależnie od tego sieć szkół średnich nadal pozostawała rzadka, a koszty utrzymania w nich dzieci chłopskich z dala od rodziny oraz opłaty szkolne zbyt wysokie, jak na chłopskie możliwości materialne. Z kolei podział gimnazjów na niższe (4 klasy) i wyższe (2 klasy liceum) poważnie utrudniał dostęp na studia wyższe, gdyż tylko ukończenie liceum dawało to prawo. W sumie więc, jak już wspomniano, dyskryminacja młodzieży wiejskiej (i z małych miasteczek) na studiach wyższych nadal się utrzymywała. Zapewne tkwiło to zresztą w intencjach rządu — jak na to wskazują m. in. okólniki Ministerstwa WRiOP, ustalające kryteria przyjmowania młodzieży do gimnazjów, stawiające dzieci chłopskie na ostatnim miejscu. Był to skutek propagandy kół reakcyjnych, mówiących o „nadprodukcji inteligencji” i rozpowszechnionego w tych kołach sloganu: „chłopi do wideł”, który najbardziej krańcowo, ale i najbardziej otwarcie ujmował prawdziwy stosunek tych kół do sprawy dostępu wsi do oświaty.
Równocześnie uchwalona ustawa o szkolnictwie prywatnym uzależniała tworzenie szkół prywatnych od swobodnej decyzji ministra i władz administracyjnych, czujnie sprawdzających lojalność polityczną wnioskodawców. Wzmagał się nacisk polityczny na nauczycielstwo, realizowany za pomocą polityki arbitralnych przeniesień, z reguły na gorsze stanowisko, często w odległe i obce części kraju, lub zgoła zwolnień z zajmowanej posady nauczycieli niewygodnych władzom sanacyjnym. Dotyczyło to m. in. członków i działaczy Związku Nauczycielstwa Polskiego — najsilniejszej reprezentacji nauczycieli w Polsce, o charakterze zdecydowanie postępowym. Wyrazem szykan pod adresem Związku były m. in. konfiskaty jego wydawnictw, a w końcu nawet bezprawne narzucenie mu rządowego kuratora w 1937 r., co — jak już wspomniano — wywołało akcje protestacyjne i strajki wśród nauczycieli.
Ze skromnych i niełatwych początków wyrastało w Polsce szkolnictwo wyższe. W momencie odzyskania niepodległości istniały w kraju trzy uniwersytety (Jagielloński w Krakowie, Jana Kazimierza we Lwowie i Uniwersytet Warszawski, do niedawna rosyjski) oraz dwie politechniki (we Lwowie i Warszawie). Wkrótce potem zostały uruchomione jeszcze dwa uniwersytety: w Poznaniu i Wilnie (Uniwersytet Stefana Batorego). Dla rozwoju gospodarki narodowej duże znaczenie miało utworzenie Akademii Górniczej w Krakowie oraz Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i Wyższej Szkoły Handlowej w Warszawie. Równocześnie i w latach późniejszych powstawały dalsze szkoły wyższe różnych typów i specjalności. Nowe uniwersytety nie zawsze miały wystarczającą kadrę naukową. Z pomocą przychodziły im najstarszy i najbogatszy w nią Uniwersytet Jagielloński oraz Uniwersytet Jana Kazimierza. Przeniosło się do ojczyzny wielu polskich uczonych, pracujących dotąd w uniwersytetach zagranicznych. Szkoły wyższe w Polsce międzywojennej dzieliły się na akademickie i nieakademickie. Tylko pierwsze z nich miały prawo nadawać tytuły naukowe, były ponadto wyposażone w szeroką autonomię wewnętrzną. Uprawnienia akademickie miały wszystkie wyższe szkoły państwowe w liczbie 13 (1937/38). Ponadto było wówczas w Polsce 10 szkół wyższych prywatnych, którym na mocy oddzielnej ustawy sejmowej” można było nadać uprawnienia akademickie w całości lub częściowo. Wśród nich szczególnie wysoki poziom naukowy, a zarazem tradycje postępu i demokracji reprezentowała Wolna Wszechnica Polska w Warszawie. Spośród uczelni prywatnych szczególnym poparciem władz sanacyjnych cieszył się Katolicki Uniwersytet Lubelski, czego wyrazem było przyznanie mu praw akademickich (1938), gdy tymczasem innym uczelniom prywatnym, nieraz o znacznie wyższym poziomie naukowym (jak np. Wolnej Wszechnicy Polskiej), przyznawano najwyżej niepełne prawa akademickie.
Autonomia uniwersytecka doznała poważnych ograniczeń w okresie pomiędzy 1930 a 1935 r. Bezpośrednim powodem ustawy z 1933 r., która tę autonomię łamała, był protest 45 najwybitniejszych profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego (a także z innych wyższych uczelni) przeciwko postępowaniu władz wobec więźniów brzeskich w 1930 r. Atmosferę życia naukowego na wyższych uczelniach poważnie zakłócały wspomniane już wyżej liczne wybryki reakcyjnej części młodzieży akademickiej, zwłaszcza bojówek OWP, ONR i różnego rodzaju korporacji, skierowane przeciwko młodzieży żydowskiej żądania wprowadzenia numerus clausus lub numerus nullus, a nawet pałkarskie napaści na młodzież żydowską oraz ujmującą się w jej obronie młodzież polską.
Koszty studiów wyższych były wysokie. Składały się na to nie tylko opłaty za prawo do studiowania, wysokie ceny książek i niezbędnych pomocy naukowych, lecz także i przede wszystkim wysokie koszty utrzymania i mieszkania w miastach uniwersyteckich. Niewielka tylko część młodzieży korzystać mogła z domów akademickich, których było stosunkowo niewiele. Podobnie przedstawiała się sprawa ze stypendiami. W roku 1937/38 państwowe stypendia (w przeciętnej wysokości 44 zł miesięcznie) otrzymało zaledwie 1312 studentów, tj. ok. 4,8% ogółu młodzieży studiującej. Ponadto ok. 4, 4% studentów pobierało stypendia z innych funduszów (prywatnych, samorządowych itp.), ale w wysokości jeszcze niższej niż stypendia państwowe (mianowicie 35 zł miesięcznie). Warunki te sprawiły, że studia wyższe w Polsce międzywojennej były w niewielkim stopniu dostępne dla młodzieży pochodzenia robotniczego i chłopskiego. W roku 1928/29 — najpomyślniejszym w całym okresie międzywojennym pod względem dobrobytu — studiowało w szkołach wyższych według Małego rocznika statystycznego z 1933 r. zaledwie 8, 1% młodzieży pochodzenia robotniczego i 9, 8% pochodzącej z rodzin „mniejszych rolników”, tj. posiadających „poniżej 50 ha gruntu”. W wyniku tych trudności młodzież ta musiała często nadmiernie przedłużać studia lub je wręcz przerywać.
W tych warunkach liczba młodzieży studiującej na wyższych uczelniach była stosunkowo niewielka: w latach 1926-1939 wahała się w granicach od 40 do 50 tys. studentów.
Obok szkolnictwa wszystkich szczebli jedną z najważniejszych dźwigni rozwoju kultury stanowiło czytelnictwo prasy i książki. U chwycenie tych zagadnień nastręcza jednak znacznie większe trudności niż problemów szkolnictwa, choć materiały z tej” ostatniej dziedziny nie zawsze są wiarygodne (np. gdy chodzi o szkolnictwo mniejszości narodowych) oraz wolne od luk i rozbieżności (np. gdy chodzi o pochodzenie społeczne młodzieży uczącej się).
W sprawach prasy, książki i czytelnictwa jesteśmy skazani w większości wypadków na materiały cząstkowe, trudne do zweryfikowania, ograniczone przy tym w zasadzie do prasy legalnej. Materiały statystyczne na temat nielegalnej prasy KPP i prasy rewolucyjnej, szczególnie jeśli chodzi o jej kolportaż, w praktyce nie istnieją bądź nie dają podstaw do wniosków uogólniających. W tej sytuacji interpretacje i sądy, dotyczące nawet prasy legalnej, nie mogą nie zawierać wielu poważnych luk i nie budzić niejednokrotnie równie poważnych rozbieżności, a nieraz i sprzeczności.
Niezależnie od tego sama natura i charakter działalności na tym polu sprawiają, że wymyka się ona bardzo często spod możliwości stosowania wymierzalnych, obiektywnych kryteriów. Dotyczy to nawet zjawiska i procesów związanych z ilościowym rozwojem prasy, jej rozpowszechnienia i czytelnictwa. Tylko niewiele z tych zjawisk można ustalić w sposób względnie bezsporny, a i to raczej jedynie w sensie scharakteryzowania występujących w nich pewnych tendencji czy trendów rozwojowych.
Należy tu m. in. kwestia rozwoju prasy, mierzona liczbą ukazujących się tytułów i wysokości nakładów, a więc pośrednio i czytelnictwa. W świetle badań m. in. M. Czarnowskiej, a przede wszystkim czołowego znawcy tych zagadnień A. Paczkowskiego, już w końcu 1921 r. liczba tytułów prasowych przekroczyła stan przedwojenny, z połowy roku 1914. W latach następnych w dalszym ciągu zwiększała się ona dynamicznie do ok. 1800-2000 u progu wielkiego kryzysu.
W ostatnich latach przed II wojną — po okresie stagnacji w czasach kryzysu — tempo wzrostu wydawnictw prasowych znowu uległo przyspieszeniu. Wprawdzie wiele z nich miało żywot bardzo krótkotrwały, czasem wręcz efemeryczny, ale nie zmienia to w sposób zasadniczy ogólnego obrazu w tej dziedzinie.
Dynamicznie rosły zarówno nakłady prasy globalne (roczne), jak i jednorazowe. Wszelkie szacunki na ten temat są jeszcze bardziej zawodne niż przy obliczaniu wzrostu liczby tytułów prasowych. Jednakże pewną orientację może tu dać zużycie roczne papieru gazetowego w Polsce. Wynikałoby z niego (przy ograniczeniu się do prasy codziennej i ukazującej się 2-4 razy w tygodniu), że według obliczeń Paczkowskiego w 1924 r. można było z tego papieru wydrukować 268 mln egzemplarzy rocznie, natomiast w 1937 r — 866 mln egz. (podobne wielkości dla lat 1935-1937 podają, opierając się na odmiennych kryteriach, i inni badacze). Oznaczałoby to przeszło trzykrotny wzrost nakładów globalnych dzienników w ciągu 13 lat. Wzrost nakładów jednorazowych, choć nie tak dynamiczny, był jednak również wyraźny. O ile na początku roku 1925 nakłady prasy codziennej (oraz ukazującej się 2-4 razy tygodniowo) nie przekraczały prawdopodobnie jednorazowo 1 mln egz., o tyle w połowie lat trzydziestych sięgały one co najmniej 1, 5 mln, a może i 2 mln egz. Dodajmy, że z tego przynajmniej 350 tys. przypadło na gazety żydowskie (w jęz. jidysz, a także — nieliczne — w jęz. hebrajskim) i na niemieckie przeszło 100 tys. (według T. Kowalaka nawet ok. 150 tys., ale bierze on pod uwagę nie tylko dzienniki, lecz „prasę polityczną” w ogóle). Na tym tle nieproporcjonalnie małe nakłady miała prasa największej mniejszości w Polsce, mianowicie ukraińskiej, która prawie do końca II Rzeczypospolitej dysponowała tylko jednym pismem codziennym „Diło” o nakładzie zaledwie 5 tys. egz. Łącznie z kilkoma pismami, wychodzącymi 2-4 razy w tygodniu, ich nakład jednorazowy (1930) sięgał zaledwie ok.
15 tys., a wraz z tygodnikami ok. 100 tys. egz. Warto jednak podkreślić, że natomiast stosunkowo liczne (choć małonakładowe) były ukraińskie czasopisma kulturalno-oświatowe i młodzieżowe. Jeszcze skromniej przedstawiała się prasa białoruska. Ustępowała ona zarówno pod względem liczby tytułów, jak i nakładów nie tylko prasie ukraińskiej, ale nawet znacznie słabszych liczebnie mniejszości, rosyjskiej i litewskiej.
Za istotną cechę, charakteryzującą tendencje rozwojowe prasy w dwudziestoleciu międzywojennym, uznać należy także rosnącą rolę prasy wielkonakładowej, docierającej do szerokich rzesz społeczeństwa w różnych regionach kraju. W 1924 r. tylko 5 dzienników biło nakłady jednorazowe powyżej 25 tys. egz. każdy (w tym tylko 1 powyżej 50 tys.), w 1936 r. było takich dzienników już 31 (w tym 13 powyżej 50 tys.). Malała więc wyraźnie rola niskonakładowej prasy codziennej (poniżej 10 tys. egz.), choć nadal jeszcze i wtedy przeważała ona swym ogólnym nakładem jednorazowym (58%) nad prasą „wielką” (19%). Reszta przypadała na prasę o średnich nakładach.
Wśród prasy wielkonakładowej czołowe miejsce zajmował krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny”, którego jednorazowy nakład wahał się w granicach 120-180 tys. egz., a niekiedy przekraczał 200 tys. Zawdzięczał to m. in. silnemu zapleczu finansowemu, niezwykle sprawnej organizacji i operatywnemu serwisowi informacyjnemu, zdolności przystosowania się właściciela „Ikaca”, Mariana Dąbrowskiego, do oczekiwań i życzeń czytelników..., a także „władzę dzierżących”. Już współcześni charakteryzowali IKC nieco drastycznie jako „pannę dla wszystkich i do wszystkiego”, a j ego oblicze ideowo-polityczne jako „w miarę pobożne, z lekka demokratyczne i nieco konserwatywne”.
Obok koncernu prasowego z krakowskiego „pałacu prasy”, jak zwano siedzibę IKC (a także przynależnych do tegoż koncernu magazynów, jak ilustrowany „Światowid”, kryminalno-sensacyjny „Tajny Detektyw”, sportowy „Raz, Dwa, Trzy”), inną potęgą prasy polskiej był warszawski koncern tzw. prasy czerwonej (zwanej tak od koloru tytułów jej poszczególnych gazet) wydający m. in. popularne dzienniki stołeczne „Express Poranny” i „Kurier Czerwony”, później także dalsze dzienniki i czasopisma, m. in. „Przegląd Sportowy”, tygodniki „Kino”, satyryczny „Cyrulik Warszawski” itp. Wprawdzie żaden z tych dzienników nie osiągnął nakładów „Ikaca”, ale nie ustępowały mu łącznym nakładem. Pod względem politycznym obydwa te największe w Polsce koncerny prasowe związane były z obozem sanacyjnym. Dotyczyło to zwłaszcza „prasy czerwonej”, w znacznym stopniu uzależnionej odeń finansowo i kontrolowanej przez wysokich prominentów tego obozu, w szczególności Bogusława Miedzińskiego.
Dotykamy w ten sposób kategorii zagadnień szczególnie skomplikowanych i zawiłych, mianowicie orientacji ideowo-politycznych reprezentowanych przez prasę polską okresu międzywojennego. Przeprowadzane już przed wojną i podejmowane także w ostatnich latach analizy rynku prasowego pod tym kątem widzenia są — przy wszystkich nieuniknionych odchyleniach i wątpliwościach — zgodne co do tego, że zdecydowaną przewagę zarówno pod względem liczby tytułów, jak i wysokości nakładów miała prasa o orientacji prawicowej i centrowej, w szczególności właśnie, gdy chodzi o dzienniki i pisma wielkonakładowe. Tak np. z przytoczonych przez A. Paczkowskiego materiałów z biuletynu informacyjnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z maja 1924 r. wynika, że na początku tegoż roku polska prawicowa i centrowa prasa polityczna obejmowała prawie 200 pism o nakładzie globalnym blisko 200 mln egzemplarzy, podczas gdy siły lewicowe miały w swej dyspozycji ok. 70 pism o nakładzie nie przekraczającym 45 mln egzemplarzy. Po przewrocie majowym tradycyjny podział na prawicę, centrum i lewicę stał się jeszcze mniej ostry niż przedtem, a często wręcz mylący z uwagi na to, że większość partii prawicowych i ich prasy znalazła się w opozycji wobec rządów sanacyjnych, a jednocześnie niektóre pisma o tradycjach lewicowych czy liberalno-demokratycznych przyjęły orientację mniej lub więcej prorządową (np. „Głos Prawdy”, miesięcznik „Droga”, czy wpływowy dziennik warszawski „Kurier Poranny”). Tak więc w nowej, pomajowej sytuacji nie wystarczały już tradycyjne kryteria (również zresztą mało precyzyjne): prawica, centrum, lewica. Coraz większą rolę w samookreślaniu się politycznym w nurcie lewicy i demokracji zaczęło odgrywać jeszcze jedno istotne kryterium — kryterium stosunku do sanacji.
Należy jednak równocześnie pamiętać, że w tych czasach stanowisko antysanacyjne zajmowały również partie prawicowe, w szczególności endecja, co samo w sobie nie’ kwalifikowało ich bynajmniej do obozu demokratycznego, a tym bardziej lewicowego. Uznać więc trzeba, że dopiero zbieg obu kryteriów łącznie: przeciwko społecznej prawicy (także antysanacyjnej) oraz przeciwko sanacji stwarzał podstawę do zakwalifikowania określonych sił politycznych do obozu demokracji i lewicy. W praktyce odpowiadało to mniej więcej podziałowi ówczesnego społeczeństwa polskiego, a także partii i ugrupowań politycznych. Z jednej strony były siły związane z Cetrolewem, z obozem rewolucyjnym oraz radykalnymi nurtami wśród mniejszości narodowych, z drugiej strony — siły sanacji i endecji.
Wydaje się, że w latach trzydziestych to podwójne kryterium może mieć zastosowanie do oceny orientacji ideowo-politycznych prasy w Polsce. Jednakże analiza taka, z uwzględnieniem zbiegu obu tych kryteriów, nie była dotąd przeprowadzana. Dlatego też jedynie najogólniej stwierdzić można, że w latach trzydziestych przewaga prasy prawicowej i sanacyjnej była bez wątpienia jeszcze większa niż prasy prawicowej i centrowej przed przewrotem majowym.
Trudne położenie prasy opozycyjnej, w szczególności lewicowej, wynikało nie tylko ze słabości jej podstaw finansowo-materialnych i techniczno-wydawniczych. Nawet stosunkowo silne i ustabilizowane wydawnictwa prasy lewicowej, jak np. „Robotnik”, ustępowały wyraźnie pod względem zdolności produkcyjnej i nowoczesności swej bazy poligraficznej, liczebności personelu technicznego itp. wyposażeniu krakowskiego „pałacu prasy” M. Dąbrowskiego, warszawskiego koncernu „prasy czerwonej” przy ul. Marszałkowskiej czy niektórym wydawnictwom poznańskim lub pomorskim. Trudności te pogłębiała dyskryminacyjna polityka władz wobec prasy opozycyjnej, wyrażająca się m. in. w naciskach politycznych (np. w postaci konfiskat), pociągnięciach fiskalnych (np. w dziedzinie podatkowej, subwencjowania określonych pism itp.), utrudnieniach w rozpowszechnianiu itd.
Polityka ta nie tylko pozostawała w sprzeczności z zasadami demokracji politycznej, ale często kolidowała też z konstytucją marcową i obowiązującym ustawodawstwem. Wolność prasy i swobodę wyrażania poglądów gwarantowały zwłaszcza artykuły 105 i 104 konstytucji. Były to jednak zasady ogólne, niejednokrotnie przekreślane praktyką postępowania władz administracyjnych i sądowych, które aż do ustawy prasowej z 1938 r. opierały się w dużej mierze na przepisach ustawodawstwa państw zaborczych. Przeprowadzone na mocy wyroków sądowych konfiskaty zmuszały redakcje do wycofywania i niszczenia gotowych już nakładów, co poza innymi skutkami narażało wydawnictwa na poważne straty finansowe. Choć nie istniała w zasadzie cenzura prewencyjna, funkcjonowanie cenzury represyjnej stwarzało niewątpliwie ograniczenia wolności prasy, zwłaszcza w okresach większych napięć społecznych, strajków i innych niepokojów. Najczęściej przedmiotem tych i podobnych represji była prasa i czasopisma rewolucyjne, radykalnie lewicowe i mniejszości narodowych. W latach 1921-1924 zawieszono przynajmniej 59 pism tej orientacji.
Po przewrocie majowym stosunki te uległy dalszemu i silnemu pogorszeniu. Liczba konfiskat sięgała w latach trzydziestych 2-3 tys. rocznie, przy czym coraz częściej ofiarą ich padały także pisma stronnictw legalnych, nie tylko lewicowych, ale często też centrowych i prawicowych. Tak np. w dziesięcioleciu 1926-1935 naczelny organ PPS „Robotnik” ulegał konfiskacie około 500 razy, a endecka „Gazeta Warszawska” około 260 razy, podobnie katowicka „Polonia”, organ Chrześcijańskiej Demokracji, kierowany przez Korfantego. Niemal na porządku dziennym były konfiskaty „Oblicza Dnia” i „Dziennika Popularnego” — antyfaszystowskich pism jednolitofrontowych inspirowanych przez KPP. W ogólności najostrzejsze represje różnego rodzaju (trudne do zliczenia ich przykłady podaje w swej świetnie udokumentowanej pracy o reglamentacji wolności prasy w Polsce międzywojennej M. Pietrzak) spadały na prasę rewolucyjną i mniejszościową. Tak np. w roku 1928 i 1929 uległo konfiskacie 70% ogółu numerów tygodnika PPS-Lewicy „Robociarz”, 80% „Chłopskiej Przyszłości” i 100% numerów „Chłopskiego Życia” — radykalnych pism ruchu ludowego. „Wcale nierzadkie były wypadki konfiskowania wszystkich kolejnych numerów czasopisma od jego powstania aż do zawieszenia” — stwierdza tenże autor. Dodajmy przy okazji, że jeszcze dotkliwszą niż konfiskaty poszczególnych numerów czy artykułów formą represji było zawieszanie i likwidacja czasopisma — proceder praktykowany często wobec prasy radykalnej już przed majem 1926 r., a w latach późniejszych jeszcze bardziej rozwinięty.
Poza wydatnym rozszerzeniem frontu represji prasowych władze sanacyjne podniosły też znacznie wysokość kar pieniężnych za „wykroczenia” prasowe. Aby uniknąć katastrofy finansowej, niektóre wydawnictwa przedstawiały cenzorom „dobrowolnie” określone materiały, jeszcze przed ich publikacją. W ten sposób obok cenzury represyjnej zaczynała funkcjonować cenzura prewencyjna i autocenzura. Sankcjonowała to pośrednio konstytucja kwietniowa 1935 r., w której artykuły o wolności prasy z konstytucji marcowej 1921 r. zostały pominięte. Niejako finalizował tę ewolucję dekret prasowy prezydenta RP z listopada 1938 r., który m. in. jeszcze bardziej podnosił kary pieniężne za wykroczenia prasowe, zwiększał uprawnienia władz administracyjnych i prokuratorskich w zakresie nadzoru nad prawomyślnością prasy i wprowadzał szereg innych obostrzeń w tej dziedzinie.
Wielką wagę przywiązywały też rządy pomajowe do kontroli nad systemem rozpowszechniania prasy, to jest nad jej kolportażem. I w tej dziedzinie szczególną aktywność rozwijał Bogusław Miedziński, w którego rękach zbiegały się w głównej mierze nici kierowania i kontrolowania prasy przez obóz sanacyjny. Ważnym instrumentem z tego punktu widzenia była spółka akcyjna „Ruch”, mająca monopol na kolportaż prasy na kolejach. Już wkrótce jednak sieć „Ruchu” wyszła poza dworce kolejowe, szczególnie bujnie rozwijając się w Warszawie, a z czasem, stopniowo, także na prowincji. Monopol na kolejach i zdecydowana dominacja w Warszawie pozwalały „Ruchowi” poniekąd dyktować wydawnictwom warunki rozprowadzania ich prasy, przede wszystkim przez ustalanie wysokości prowizji za przyjmowane do kolportażu pisma, stosowanie wymogu wpłacania z góry kaucji od niektórych wydawnictw i szereg innych drobnych utrudnień lub — dla innych — ułatwień. Szczególne trudności miały w „Ruchu” pisma najczęściej podlegające konfiskatom oraz pisma żydowskie. Zmuszało to je do organizowania własnego, kosztownego i z konieczności mniej rozgałęzionego kolportażu (liczba placówek „Ruchu” w 1937 r. sięgała 4900) oraz polegania na prenumeracie stałych czytelników. O wadze, jaką przywiązywały władze sanacyjne do kolportażu prasy i w ogóle kontroli nad nią, świadczą raporty i narady na te tematy, odbywane niejednokrotnie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oraz Komisariacie Rządu dla m. st. Warszawy, a nawet w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Toteż trzeba zgodzić się ze stanowiskiem innego badacza tych zagadnień, E. Rudzińskiego, że cały ten wszechstronny zespół środków represji, nacisków ekonomicznych i przekupstw, jawnego gwałcenia obowiązujących praw itp. służył nie czemu innemu, jak „tworzeniu w Polsce systemu prasy kontrolowanej”.
Sanacyjna polityka kija i marchewki wobec prasy miała jednak — jak każda taka polityka — skuteczność ograniczoną. Z różnych względów społeczno-politycznych, a także organizacyjno-technicznych wymykały się spod jej kontroli ważne kanały oddziaływania na opinię publiczną, których znaczenia nie należy nie doceniać. Mowa tu w szczególności o szerokim strumieniu z jednej strony prasy i wydawnictw o charakterze religijnym i klerykalnym, często dewocyjnym, jak też z drugiej strony o prasie zawodowej i związkowej, adresowanej głównie do mas robotniczych.
Od pierwszych niemal lat niepodległości koła kościelne przywiązywały wielką wagę do działalności religijno-propagandowej w możliwie szerokich kręgach społeczeństwa, nie dysponowały jednak żadnym pismem codziennym o szerszym zasięgu. Zresztą interesy Kościoła miały i tak licznych oraz wpływowych rzeczników w prasie codziennej prawicowych i centrowych partii politycznych, przede wszystkim Narodowej Demokracji i Chrześcijańskiej Demokracji. Natomiast wielkimi środkami i z wielkim rozmachem angażował się Kościół w wydawnictwa periodyczne, tygodniki, miesięczniki itp., bezpośrednio przez siebie organizowane i kierowane. Był pod tym względem potęgą, dorównującą, a nawet przewyższającą największe świeckie wydawnictwa tego typu. Jak stwierdza A. Paczkowski, w 1930 r. wśród 11 największych czasopism o łącznym na kładzie jednorazowym ok 1, 1 mln egzemplarzy około 620 tys. egzemplarzy (tj. ok: 56 — 57%) przypadało na czasopisma o charakterze religijnym, a w 1936 r. odsetek ten wzrósł nawet do 62 — 63%. Prawdziwie zawrotną karierę wśród nich robił miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”, wydawany przez oo. franciszkanów w Niepokalanowie pod Warszawą — wielkim centrum wydawnictw religijnych w Polsce, stworzonym przez o. Maksymiliana Kolbego (który zginął później męczeńską śmiercią w hitlerowskim obozie zagłady w Oświęcimiu). W latach trzydziestych nakład jednorazowy tego miesięcznika sięgał 600 — 800 tys. egz. Wprawdzie gros zawartości „Rycerza” poświęcone było sprawom kościelnym, ale nie brakowało w nim informacji i artykułów o charakterze społeczno-politycznym i ideologicznym, z reguły nacechowanych wrogością już nie tylko
wobec idei socjalizmu i komunizmu, lecz także wszystkiego, co trąciło liberalizmem i oczywiście laickością. Nietolerancja wobec innych wyznań, obskurantyzm — oto postawy, które wedle zgodnej opinii współczesnych obserwatorów, a także historyków określały oblicze tego pisma. W innym wielkim katolickim ośrodku wydawniczym, w Drukarni i Księgarni Św. Wojciecha w Poznaniu, wychodził w dużym nakładzie (przekraczającym w latach trzydziestych 220 tys. egz.) tygodnik „Przewodnik Katolicki”. I to czasopismo, o nastawieniu zdecydowanie konserwatywnym i patriarchalnym, nie stroniło od problematyki ideologicznej i społeczno-politycznej, szczególnie duży wpływ wywierając na opinię publiczną w województwach zachodnich, gdzie miało najwięcej
abonentów i czytelników. Natomiast krakowski „Posłaniec Serca Jezusowego”, wydawany przez oo. jezuitów i niewiele tylko ustępujący „Przewodnikowi Katolickiemu” nakładem, specjalizował się w sentymentalnych, umoralniających opowiastkach, pisał o cudownych zdarzeniach, inicjował zbiórki na biednych Murzynów czy Indian itp. Nie odbiegał swym poziomem od „Rycerza Niepokalanej”.
Problem szerokiej poczytności tych pism i wydawnictw miał swe złożone socjohistoryczne korzenie, których rozpoznanie i wyjaśnienie nie da się sprowadzić jedynie do statystycznych wskaźników dominacji religii katolickiej w społeczeństwie polskim ani też nawet do odwołania się do roli, jaką odgrywał Kościół w długich latach narodowej niewoli. Wymagałoby to odrębnych i rozległych studiów nie tylko historycznych, ale także z zakresu socjologii, psychologii mas, kulturoznawstwa i innych dziedzin, co z konieczności musi pozostać poza obrębem rozważań w tej pracy.
Wszelako nie bez znaczenia dla pełniejszego rozeznania przyczyn poczytności tej prasy są też bardziej wymierne czynniki natury ekonomicznej, organizacyjnej i technicznej, które — wiążąc się ściśle z ogólniejszymi przesłankami i mechanizmami oddziaływania Kościoła katolickiego na opinię publiczną — służyły skutecznie rozpowszechnieniu jego wydawnictw i czasopism. Charakterystyczny pod tym względem jest fakt, że np. w 1935 r. ok. 45% olbrzymiego nakładu „Rycerza Niepokalanej” rozprowadzano za darmo. Czasopisma kościelne na ogół nie miały problemów z kolportażem i nie były zależne od „Ruchu”, gdyż miały
do dyspozycji ogarniającą cały kraj sieć instytucji i placówek kościelnych, w tym przede wszystkim parafialnych, które niejako „z urzędu” prowadziły ów kolportaż, a czyniły to tym skuteczniej, że księża natarczywie nakłaniali parafian do kupowania pism katolickich, często nie żałując równocześnie słów potępienia dla
niekatolickiej, „złej prasy”. Wówczas (1937) było w Polsce 5170 parafii rzymskokatolickich, czyli o paręset więcej niż punktów kolportażu „Ruchu”.
Niezależnie od tego, pisma katolickie dzięki swym wysokim nakładom, a także niewątpliwemu finansowemu wsparciu Kościoła i organizacji katolickich były na ogół bardzo tanie. Doniosłe znaczenie dla masowej i taniej kościelnej produkcji wydawniczej miał fakt, że skupiała się ona w przynajmniej kilku wielkich i bogato wyposażonych technicznie ośrodkach wydawniczo-poligraficznych, nie ustępującym swym potencjałem wydawniczym wielkim, zresztą nielicznym, ośrodkom świeckim. Szczególną rolę pod tym względem odgrywał Poznań, największy kościelny ośrodek wydawniczy w Polsce.
Nie rezygnował też Kościół z prób kształtowania postaw inteligencji i modelu kultury polskiej jako kultury katolickiej. Służyły tym celom czasopisma o wieloletniej niekiedy tradycji swej działalności, jak krakowski miesięcznik „Przegląd Powszechny”, poznańska „Tęcza”, a zwłaszcza powstała w 1936 r. również poznańska „Kultura”, niewątpliwie najbardziej liczący się tygodnik katolicki tego typu o zasięgu ogólnokrajowym. Różnił się on w sposób istotny swym charakterem, poziomem i ambicjami od scharakreryzowanych wyżej innych czasopism katolickich. Ale choć — jak stwierdza W. Mysłek — „wielu piszących na jego łamach publicystów usiłowało w swoich artykułach odbiec od jaskrawo konserwatywnych schematów katolickiej myśli społecznej”, choć pojawiały się w
„Kulturze” akcenty „krytycyzmu społecznego”, to jednak i to stosunkowo najambitniejsze intelektualnie czasopismo katolickie nie potrafiło wyzwolić się z kanonu integryzmu katolickiego ani też zdobyć się na jakąś nową, twórczą koncepcję katolickiej myśli społecznej, wolnej od przemożnego nacisku ideologicznego hierarchii kościelnej. Nie przypadkiem pierwszy numer tygodnika w kwietniu
1936 r. otwierała wypowiedź prymasa Polski, kardynała Hlonda. Zamieszczone cotygodniowo notatki polityczne, mimo swego spokojnego tonu, „żywiły się — jak zauważa K. Koźniewski — dwiema obsesjami: antykomunizmem
i antysemityzmem”.
Jedyny zapewne wyjątek, nie mieszczący się w ciasnym gorsecie światopoglądowym integryzmu katolickiego w międzywojennej Polsce, stanowiła niewielka
grupka skupiona wokół kwartalnika „Verbum” i jego twórcy, szlachetnego humanisty, ks. Władysława Korniłowicza. Jednakże pismo to, wyróżniające się wśród pism katolickich duchem tolerancji i szacunku dla innych poglądów, nie było przez „Kulturę” prawie zauważane.
Wszystkie te sukcesy na polu czasopiśmiennictwa katolickiego nie mogły wszakże przesłonić dotkliwej luki, jaką w oczach hierarchii kościelnej stanowił brak własnej, bezpośrednio przez nią kierowanej, prasy codziennej. Wprawdzie na międzynarodowej wystawie prasy katolickiej w Watykanie w 1936 r. w pawilonie polskim figurowało aż 50 dzienników uważających się za katolickie lub „stojących na gruncie katolickim”, ale w rzeczywistości były to dzienniki związane z centrowymi i prawicowymi partiami politycznymi. Wpływ Kościoła na nie był poważny, ale nie wyłączny. W tym sensie, jak to komentował ówczesny redaktor naczelny „Ateneum Kapłańskiego” ks. Stefan Wyszyński, nie można było ich uważać za katolickie „bez zastrzeżeń”. Dzienniki te niejednokrotnie, zdaniem kół kościelnych, niejako podpierały się autorytetem Kościoła w celach partyjnych, a ponadto nieraz dawały im priorytet przed jego własnymi dążeniami i interesami. Stawiało to w oczach opinii publicznej pod znakiem zapytania atrybuty Kościoła, które sobie przypisywał i do których zawsze przywiązywał wielką wagę, mianowicie atrybut uniwersalności swej doktryny filozoficznej i społecznej oraz bezstronności i ponadpartyjności w płaszczyźnie politycznej. Kościół nie chciał być stroną w licznych sporach i polemikach politycznych między partiami i ich prasowymi organami — chciał być w tych sprawach arbitrem, chciał ratować, co się jeszcze da z obowiązującej w Kościele od wieków zasady „Roma locuta, causa finita”.
Szczególnie ostry stał się ten problem po przewrocie majowym, kiedy większość partii prawicowych i centrowych stanęła w opozycji wobec rządów sanacyjnych. Sprawa stawała się coraz pilniejsza zwłaszcza w latach trzydziestych w związku z działalnością Centrolewu, zaognieniem się sytuacji wewnętrznej po wyborach i procesie brzeskim, a przede wszystkim w związku z wzrostem ruchu strajkowego i niepokojów społecznych w latach kryzysu i dążeniami sił rewolucyjnych lewicy do stworzenia antyfaszystowskiego jednolitego frontu ludowego.
W tych okolicznościach od kwietnia 1935 r. zaczął się ukazywać wydawany w Niepokalanowie „Mały Dziennik”. Dzięki swej wyjątkowej taniości (5 groszy), świetnemu kolportażowi poprzez kanały kościelne oraz przede wszystkim dzięki swemu poziomowi, obliczonemu na raczej niewysokie wymagania odbiorców, „Mały Dziennik” stał się rychło gazetą o jednorazowym nakładzie 100 — 120 tys., co w warunkach polskich dawało mu jedno z pierwszych miejsc w prasie codziennej. Spotkało się to z wysokim uznaniem władz kościelnych, wyrażonym m. in. w liście do redaktora „Małego Dziennika” przez głównego jego protektora, kardynała Kakowskiego, który — obok innych wydawnictw z Niepokalanowa — chwalił go bardzo za to, że staje się „z każdym rokiem coraz to bardziej sprawnym środkiem wyrabiania katolickiej opinii w narodzie i coraz to bardziej skuteczną bronią w walce z wrogimi atakami bezbożników i komunistów”. „Mały Dziennik” — pisał dalej kardynał — „spełnia chlubną misję obrony i wzmacniania zdrowia moralnego w naszym społeczeństwie”.
Zgoła odmienne zdanie na ten temat mieli współcześni pisarze, literaci i publicyści, także z bardziej światłych kół katolickich. W istocie rzeczy bowiem lektura „Małego Dziennika” kwalifikuje to pismo — według charakterystyki W. Mysłka — jako „w całym tego słowa znaczeniu pismo brukowe, rewolwerowe”, specjalizujące się w atakach na organizacje postępowe, szczególnie na Związek Nauczycielstwa Polskiego. „Ten kościelny czerwoniak — stwierdza dalej tenże autor — nie troszczył się przy tym o wiarygodność podawanych przez siebie informacji, w wyniku czego wielokrotnie narażał się na procesy o zniesławienie. Choć występował przeciw rozluźnieniu obyczajów, czynił to w sposób tak obsesyjny i krzykliwy, że faktycznie i ta problematyka przydawała pismu osobliwej pikanterii [...] podobnie jak inne brukowce — odwoływał się do najniższych instynktów i chorobliwej wyobraźni, urabiając czytelników przede wszystkim w duchu reakcyjno-klerykalnym. Nie było to trudne, jako że adresowany był przede wszystkim do drobnomieszczaństwa”.
Jak widać, potencjał prasowo-propagandowy sił prawicy społecznej, obozu sanacyjnego oraz Kościoła i kleru zdecydowanie przewyższał to, czym dysponował nawet bardzo szeroko rozumiany obóz demokratyczno-lewicowy. Pewną korektę na korzyść tego ostatniego wprowadzały różnego rodzaju wydawnictwa i czasopisma statystycznie trudno uchwytne, w tym przede wszystkim prasa, a właściwie najczęściej skromne, przeważnie niskonakładowe biuletyny i podobne pisma wydawane przez związki zawodowe. Tylko niektóre z nich, wydawane przez większe centrale związkowe, jak np. organ Związku Zawodowego Kolejarzy „Kolejarz Związkowiec” czy „Głos Kolejowca” lub organ Związków Zawodowych Górników „Górnik”, osiągały jednorazowy nakład w granicach 40 — 60 tys. egz. W ogromnej większości pisma te miały charakter
regionalny lub zgoła lokalny bądź też branżowo specjalistyczny, co z natury rzeczy poważnie ograniczało ich rolę opiniotwórczą, a nawet informacyjną, która zresztą na ogół w niewielkim tylko stopniu leżała w profilu tego rodzaju pism.
Przewaga prasy prawicowej, klerykalnej i sanacyjnej uwydatniała się najsilniej w prasie tzw. ogólnoinformacyjnej, formalnie „niezależnej”, „ponadpartyjnej”, prasie „dla wszystkich” itp. Na tym polu orientacje lewicowo-demokratyczne czy choćby liberalno-demokratyczne nie miały, zwłaszcza po przewrocie majowym, żadnej przeciwwagi dla dzienników w rodzaju „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, warszawskich „czerwoniaków” czy „Małego Dziennika„”. Trochę mniejsze były te dysproporcje, gdy chodzi o prasę polityczną w węższym tego słowa znaczeniu, tzn. taką, która jawnie określała się jako organy polityczne konkretnych ugrupowań bądź mniej lub więcej wyraźnie przyznawała się do powiązań z nimi. Świadczą o tym stosunkowo mniejsze różnice wysokości nakładów czołowych pism i organów różnych kierunków politycznych, np. prasy rządowo-sanacyjnej, jak „Gazety Polskiej” (30 — 40 tys. egz.), „Polski Zbrojnej” (ok. 20 tys. egz.), „Polski Zachodniej” w Katowicach (ok. 20 — 30 tys. egz.), pism konserwatywnych, często o nachyleniu prosanacyjnym, jak krakowskiego „Czasu” (ok. 5 — 6 tys. egz.), wileńskiego „Słowa” (również poniżej 10 tys. egz.), „Dziennika Poznańskiego” (ok. 20 tys. egz.}, endeckich, jak „Gazety Warszawskiej” (później „Warszawski Dziennik Narodowy” — ok. 20 — 30 tys.egz.), organu ONR, warszawskiej „ABC” (ok. 30 tys. egz.), „Kuriera Poznańskiego" (ok. 25 — 30 tys. egz.) czy nie związanego wyraźnie partyjnie wpływowego „Kuriera Warszawskiego” (ok. 25 — 42 tys. egz.).
Antysanacyjna prasa polityczna centrum i lewicy ustępowała prasie prawicowej i sanacyjnej liczbą tytułów, w mniejszym stopniu wysokością nakładów. Tak np. z najważniejszych dzienników politycznych Chrześcijańskiej Demokracji katowicka „Polonia” wychodziła w nakładzie ok. 20 — 25 tys. egz., a „Dziennik Bydgoski” — ok. 25 — 30 tys. egz. Z wielkimi trudnościami walczyła prasa polityczna ruchu ludowego, słaba finansowo, gnębiona konfiskatami, na domiar często rozbijana sporami wewnętrznymi. Tylko „Gazeta Grudziądzka” Wiktora Kulerskiego (wychodząca 3 razy tygodniowo) osiągała na początku lat trzydziestych nakład 30 — 35 tys. egz., który w następnych latach stale i szybko się obniżał. W granicach 5,7, najwyżej 10 tys. egz. obracały się nakłady czołowych pism politycznych ruchu ludowego, tygodników „Piast”, „Wyzwolenie” i „Zielony Sztandar”. Skromnie również przedstawiała się prasa polityczna PPS. Jedynie jej organ naczelny „Robotnik” osiągał (w końcu lat dwudziestych) nakład ok. 23 — 25 tys. egz., ale w latach trzydziestych nakład ten stopniowo malał. O wiele niżej kształtował się on w wypadku krakowskiego „Naprzodu” i górnośląskiej „Gazety Robotniczej”.
Zupełnie odrębny problem stanowiła prasa komunistyczna i rewolucyjnych odłamów ruchu ludowego. Tylko nieliczne pisma komunistyczne i z reguły bardzo krótko mogły ukazywać się legalnie. Naczelny organ KPP „Czerwony Sztandar” ukazywał się cały czas nielegalnie i — podobnie jak cała prasa komunistyczna — nieregularnie i rzadko (kilka lub w najlepszym wypadku kilkanaście razy do roku). W stosunkowo „dobrym” okresie, w latach 1922 — 1925, niektóre pisma komunistyczne, jak „Trybuna Robotnicza” czy „Walka Robotnicza” rozchodziły się (a raczej były rozprowadzane kanałami przeważnie konspiracyjnymi) w nakładach 2 — 4 tys. egz. Wyjątkowo tylko — i na bardzo krótko — udawało się niektórym pismom komunistycznym (np. „Przełomowi“ w 1919 r.) ten pułap nakładu przekroczyć. Jedynym naprawdę masowym dziennikiem o charakterze rewolucyjno-demokratycznym w całym dwudziestoleciu międzywojennym był inspirowany przez KPP „Dziennik Popularny”. Osiągał on jednorazowy nakład rzędu 5 o tys. i więcej egzemplarzy, ale i on ukazywał się zaledwie przez kilka miesięcy na przełomie roku 1936 i 1937, po czym został przez władze zawieszony.
Nie tylko wielkonakładowa prasa ogólnoinformacyjna, lecz na ogół także wyżej scharakteryzowana prasa polityczna w ściślejszym tego słowa znaczeniu przewyższały oczywiście swymi nakładami, zasięgiem odbioru czytelniczego, trzecią ważną kategorię czasopiśmiennictwa, mianowicie czasopisma społeczno — kulturalne i literackie, najczęściej tygodniki i miesięczniki. W powodzi tytułów prasowych stanowiły one nie więcej niż ok. 5%, a ich jednorazowe nakłady rzadko tylko przekraczały 10 — 12 tys. egz. Jednak docierały one do kręgów społecznych i środowisk, odgrywających szczególną, często decydującą rolę w życiu społeczno-politycznym i kulturalnym kraju, stwarzały forum do dyskusji na tematy nie tylko literackie czy artystyczne, ale często także społeczno-polityczne i ideologiczne. Namiętne polemiki wokół kampanii Boya-Żeleńskiego przeciwko mieszczańskiej obyczajowości i pruderii, ostre, zjadliwe wystąpienia Słonimskiego w jego Kronikach tygodniowych (od których z reguły czytelnicy „Wiadomości Literackich” zaczynali lekturę tego pisma) przeciwko m. in. „zamordyzmowi” sanacji, jej flirtowi z Hitlerem i faszyzmem, nieustępliwa walka lwowskich „Sygnałów” przeciwko endeckiemu i wszelkiemu innemu szowinizmowi, a zwłaszcza przeciwko antysemickim burdom na uniwersytetach, liczne polemiki wokół problemów militaryzmu i pacyfizmu, dyskusje na temat postępowych tradycji narodowej historii (np. w związku z ukazaniem się Kordiana i chama L. Kruczkowskiego, 1932) — to tylko pierwsze z brzegu wśród wielu innych przykłady charakteru i rangi problematyki, podejmowanych na łamach czasopism społeczno-politycznych i kulturalnych.
Jest to zarazem istotny przyczynek do problemu orientacji społeczno-politycznych, reprezentowanych na tym ważnym odcinku rynku prasowego w Polsce międzywojennej. Na tym polu bardziej niż w wypadku prasy ogólnoinformacyjnej czy także politycznej sensu stricto liczyły się nie tyle wielkości nakładów (choć i one oczywiście miały znaczenie), ile nowatorstwo i odwaga głoszonych poglądów, bystrość obserwacji zachodzących w kraju i w świecie procesów ideowo-politycznych i kulturalnych, wreszcie gotowość i umiejętność pobudzania czytelnika do refleksji nad nimi — słowem stworzenia gruntu do niepokoju i fermentu ideowo-politycznego i kulturalnego.
Toteż podzielić można pogląd A. Paczkawskiego, że choć pod względem wysokości nakładów i liczby tytułów pisma te pozostawały daleko w tyle za pismami masowymi, to jednak niewiele im ustępowały lub nawet dorównywały swą wagą i znaczeniem społeczno-politycznym. Odnosi się to zwłaszcza do lat trzydziestych, lat wzmożonych dążeń lewicy komunistycznej i niekomunistycznej do stworzenia jednolitego frontu antyfaszystowskiego, wyrażających się m. in. w tworzeniu szeregu pism społeczno-kulturalnych o nastawieniu wyraźnie lewicowym, antysanacyjnym i antyklerykalnym. „W ostatnich czasach — pisała w związku z tym w 1937 r. Katolicka Agencja Prasowa w publikacji pt. Front antyklerykalny — powstało w Polsce szereg nowych pism lewicowych, hołdujących skrajnemu radykalizmowi”, a „Ateneum Kapłańskie” (w 1936 r.) ogłosiło artykuł pt. Nowy najazd komunizmu na Polskę, w którym alarmowało, że choć formalnie nie ma w Polsce prasy komunistycznej, to jednak mnożą się pisma i grupy społeczno-ideowe, „wypowiadające poglądy językiem bolszewickim” i z „sympatią o Bolszewii”, Na te nowe pisma jest „ogromny urodzaj [...] wychodzą kilka miesięcy, do roku, a gdy redaktorzy ich kontynuują swą karierę w więzieniu, powstają nowe pisma, na krótszy lub dłuższy żywot”.
Jak wynika z tych i wielu innych podobnych wypowiedzi, wokół tych pism — i to bodaj najbardziej niepokoiło sanacyjne władze i Kościół — skupiały się najwybitniejsze pióra i umysły ze świata nauki i kultury, ludzie, którzy często nie mieli nic wspólnego z komunizmem, byli jednak głęboko zatroskani przejawami faszyzacji życia społeczno-politycznego i kulturalnego kraju. W tej sytuacji nie zawsze skuteczne okazywały się środki administracyjne, konfiskaty i inne represje. Nie jest przypadkiem, że właśnie w tym czasie pojawiły się na horyzoncie wydawniczym Polski także nowe czasopisma prawicowe i klerykalne, jak wspomniana już poznańska „Kultura”, a także związany z tzw. obozem narodowym (a raczej nawet z ONR) tygodnik „Prosto z mostu”, pod redakcją Stanisława Piaseckiego. W ten sposób aktywizacja sił lewicy wywołała szeroki ferment ideowo-polityczny i kulturalny nie tylko we własnych szeregach, ale na całym froncie życia kulturalnego kraju.
W kategorii czasopism kulturalnych ogromną większość stanowiły czasopisma specjalistyczne, branżowe (poświęcone w zasadzie tylko wąskim profesjonalnym zainteresowaniom, np. plastyce, muzyce, radiu itp.). Czasopisma o szerszej problematyce społeczno-kulturalnej, jak „Wiadomości Literackie”, „Prosto z mostu”, „Sygnały” i inne, tworzyły wśród nich ilościowo niewielką (nie więcej jak kilkanaście tytułów), ale z punktu widzenia oddziaływania na opinię publiczną najważniejszą podgrupę.
Niewątpliwie czołowe miejsce wśród nich zajmowały „Wiadomości Literackie”, najbardziej długowieczne z polskich czasopism tego typu (1924 — 1939), o stosunkowo dużym nakładzie (nie przekraczającym wszakże ok. 14 tys. egz.), niezwykle żywo i interesująco redagowane przez Mieczysława Grydzewskiego. Nie bez racji było ono uznawane za swego rodzaju instytucję polskiego życia kulturalnego i literackiego tamtych czasów: jego nagrody literackie należały do najwyżej cenionych, opinie na jego łamach bywały przedmiotem ostrych nieraz polemik lub nawet napaści, nie były jednak nigdy lekceważone czy niezauważane. Swój wysoki autorytet w kołach inteligencji polskiej zawdzięczały, obok swych walorów redakcyjnych (szybka i wszechstronna informacja o wydarzeniach kulturalnych w kraju i za granicą, bogactwo tematyki na łamach pisma, różnorodność form literackiego i publicystycznego przekazu itp.), bodaj przede wszystkim znakomitości piór, które z „Wiadomościami” współpracowały. Należeli tu m. in. Tuwim, Wierzyński, Słonimski, Iwaszkiewicz, Lechoń, Wittlin, Boy-Żeleński, Pruszyński, Winawer, Janta-Połczyński, Ossowski, Staff, Dąbrowska, Miller, a także, od czasu do czasu, Irzykowski, Kaden-Bandrowski, Broniewski, Nałkowska, Strug, Choromański, Rudnicki i wiele, wiele innych wybitności literackich, zarówno już powszechnie uznawanych, jak też dopiero — dzięki „Wiadomościom” — wprowadzonych na arenę wielkiej literatury polskiej tamtego czasu, niejednokrotnie później potwierdzonych w czasach nowych, w Polsce Ludowej.
Przy tak niezwykle szerokim wachlarzu autorów i współpracowników nieunikniona była wielość i różnorodność poglądów, wyrażanych piórami tych autorów, zarówno w sprawach dotyczących bezpośrednio problemów warsztatu pisarskiego, jak i w kwestiach światopoglądowych oraz ideowo-politycznych. Czyniło to „Wiadomości” pismem w dużej mierze eklektycznym, co z kolei narażało je na liczne ataki i zarzuty z lewa, jak też — znacznie częściej — z prawa. Częściej z prawa niż z lewa, bo chociaż zdarzały się w „Wiadomościach” wystąpienia ideowo-polityczne budzące zdziwienie i nawet wzburzenie w kołach demokratycznej inteligencji (ciągle sentyment dla Piłsudskiego, stępienie ostrza krytyki społecznej w latach trzydziestych, euforia w związku z zajęciem Zaolzia w 1938 r.), to jednak w ogólnym bilansie zdecydowanie przeważały ilościowo i jakościowo materiały z drugiej strony barykady światopoglądowej: antyendeckiej i antysanacyjnej, antyklerykalnej i antyobskuranckiej. Świadczyły o tym wspomniane już artykuły Boya-Żeleńskiego przeciwko siłom Ciemnogrodu w Polsce (stąd ich ataki na „boyszewizm” „Wiadomości”), liczne protesty przeciwko terrorowi wobec więźniów Brześcia, wyrazy solidarności i sympatii dla republikańskiej Hiszpanii w jego boju z rebelią gen. Franco i jego faszystowskich sojuszników włoskich i niemieckich, nieustanne piętnowanie i ośmieszanie wszelkich przejawów szowinizmu i antysemityzmu oraz wiele innych w podobnym duchu inicjatyw. Przy całym sceptycyzmie wobec niekonsekwencji i eklektyzmu „Wiadomości” doceniali to nawet publicyści i pisarze rewolucyjni, jak W. Broniewski (przez pewien czas sekretarz redakcji, którego wiersze rewolucyjne były drukowane na łamach Wiadomości”) czy jeden z późniejszych przywódców PPR Ignacy Fik, gdy — jak to przypomina Koźniewski - stwierdzał: „Znaczenie »Wiadomości Literackich« jest dość duże. Ich akcja »bojowa« jest interesująca i potrzebna. Endek, szowinista, rasista, matoł, antysemita — warci są zawsze, aby ich drażnić i tępić. »Wiadomości Literackie« drażnią bardzo sumienie”.
Były jednak sprawy ważne pod względem politycznym i ideologicznym, w których redakcja „Wiadomości” zajmowała stanowisko znacznie mniej jednoznaczne. Dotyczy to m. in. stosunku do komunizmu i Związku Radzieckiego,
zwłaszcza do jego polityki kulturalnej.
Problematyka kultury i literatury radzieckiej (także filmu i innych gałęzi sztuki) zajmowała na łamach pisma sporo miejsca, niewątpliwie znacznie więcej niż w jakimkolwiek innym niekomunistycznym piśmie społeczno-kulturalnym ówczesnej Polski. Nie ulega też wątpliwości, że materiały tym sprawom poświęcone (niejednokrotnie pióra pisarzy radzieckich lub polskich z kręgu komunistycznego) wyróżniały się rzeczowością, obiektywizmem, nierzadko wyraźną sympatią dla trudnego dzieła budowy nowego ustroju sprawiedliwości społecznej i zrębów socjalistycznej kultury. Warto zwłaszcza podkreślić inicjatywę redakcji
rozpisania i opublikowania ankiety Pisarze polscy a Rosja Sowiecka (1933), w której wypowiedziało się wielu najwybitniejszych polskich pisarzy i intelektualistów, przeważnie właśnie z sympatią do pierwszego państwa socjalistycznego, często „aż — jak stwierdza Koźniewski — demonstracyjnie serdecznie i pozytywnie”. Swoistym ukoronowaniem tego nurtu informacji i ciepłego zainteresowania sprawami wschodniego sąsiada Polski był specjalny, bardzo obszerny i bogaty numer z października 1933 r., w całości wypełniony tekstami pisarzy i publicystów radzieckich. Było to wówczas w polskim czasopiśmiennictwie kulturalnym czymś zupełnie niezwykłym. Zdaniem Koźniewskiego „nikt wtedy w Polsce nie uczynił tyle dla propagowania osiągnięć Związku Radzieckiego, co
»Wiadomości«”
Nie byłyby jednak one sobą, gdyby nie przeplatały tych materiałów innymi, o wymowie mniej lub więcej antykomunistycznej. Między innymi nie skąpiły też miejsca wypowiedziom różnych byłych komunistów polskich i niepolskich, o charakterze często paszkwilanckim, z reguły dalekim od rozumienia specyficznych, pionierskich zadań i trudności, towarzyszących budowie nowego ustroju w otoczeniu wrogiego świata kapitalistycznego.
Byłoby powierzchownością widzieć we wszystkich tych meandrach i zmiennościach jedynie owoc świadomej polityki redakcyjnej Grydzewskiego i jego najbliższych współpracowników. Chyba wiele racji ma cytowany już Koźniewski, gdy zauważa, że „Wiadomości Literackie” odzwierciedlały w sobie poniekąd ową charakterystyczną dla świata polskich intelektualistów i pisarzy postawę daleko posuniętego liberalizmu intelektualnego, lubującego się w wirze zmieniających się frontów i sojuszów, nieoczekiwanych ataków, błyskotliwych polemik. Ludzie ci „wyczuleni na wolność słowa bez jakichkolwiek ograniczeń, niechętni wobec wszystkich rygorystycznych doktryn filozoficznych, politycznych, religijnych, traktowali życie umysłowe jako pasjonującą grę. »Wiadomości Literackie« w niemal doskonały sposób reprezentowały tę właśnie postawę. Postawę zasadniczej wrogości wobec nacjonalistycznej, faszyzującej prawicy, ale i pełną rezerwy wobec rewolucyjnej lewicy, która wprawdzie zapowiada realizację sprawiedliwości społecznej, ale szanse jej obwarowuje twardymi rygorami dyktatury proletariatu [...]. W tych liberałach kapitał budził wprawdzie odrazę, gotowi byli potępiać towarzyszące mu zjawiska społecznej krzywdy, ale ziębił ich również komunistyczny wschód”.
Eklektyzm, niekiedy wręcz dwuznaczność „Wiadomości Literackich” w kwestiach ideowo-politycznych nie zmieniały wszakże faktu, Że w kwestiach światopoglądowych i obyczajowych, na polu walki z obskurantyzmem i zakłamaniem w życiu publicznym — pismo to sytuowało się wyraźnie na pozycjach demokracji i postępu. Również zresztą w sprawach społeczno-politycznych bliżej było lewicy niż prawicy. Nie przypadkiem witryny „Wiadomości Literackich” były wielokrotnie wybijane i dewastowane przez bojówkarzy endeckich, nie przypadkiem też niejednokrotnie pismo z właściwą sobie zjadliwością odgryzało się przeciwko napaściom nacjonalistów i ortodoksów żydowskich.
Jako swego rodzaju instytucja w życiu kulturalnym II Rzeczypospolitej, „Wiadomości Literackie” przesłaniały swą pozycją i autorytetem wszystkie inne czasopisma tego typu, reprezentujące orientacje prawicowe, sanacyjne i klerykalne, nieraz przewyższające „Wiadomości” siłą finansową, bazą poligraficzną oraz poparciem potężnych organizacji i wpływowych czynników politycznych. Dotyczyłoto nie tylko wspomnianej już poznańskiej „Kultury”, lecz także środowiska literacko-publicystycznego o znacznie większych możliwościach i ostrzejszych piórach, skupiającego się wokół „Prosto z mostu”, „najpoważniejszego de facto — jak pisze A. Paczkowski — konkurenta »Wiadomości Literackich« wśród pismspołeczno-kulturalnych”. Była to rzeczywiście konkurencja groźna, i to z kilku względów o dużym znaczeniu społeczno-politycznym. Rzecz w tym przede wszystkim, że „Prosto z mostu”, związane silnie z kołami młodoendeckimi z kręgu ONK i redagowane przez jedną z czołowych jego postaci, Stanisława Piaseckiego, nie ukrywało swych sympatii profaszystowskich, podobnie jak niechęci lub wręcz nienawiści już nie tylko do socjalizmu, ale i do zasad demokracji burżuazyjnej z jej „nadmiernym” liberalizmem, laickością, skłonnością do tolerancji i innymi grzechami. Interesująco i żywo redagowane, rozchodziło się od chwili swego powstania (1935) w stosunkowo dużym nakładzie, nie mniejszym niż ”Wiadomości Literackie”. Początkowo względnie eklektyczne, zamieszczało na swych łamach teksty nie pozbawione akcentów krytyki społecznej (np. w sprawach wsi i położenia chłopów), chętnie podejmowało też inne problemy o dużym rezonansie społecznym, jak problem koncentracji kapitału (jako źródła proletaryzacji społeczeństwa, czemu przeciwstawiano formułę „deproletaryzacji przez „dekoncentrację”), problem wielodzietności rodziny, walki pokoleń” jako motoru życia społeczno-politycznego itp. Niezależnie od często demagogicznego sposobu ujmowania tych zagadnień oblicze ideowo-polityczne „Prosto z mostu” determinowały jednak artykuły, materiały i informacje służące krzewieniu megalomanii narodowej i nacjonalizmu, ekspansji narodowej na zewnątrz (Czechosłowacja, Litwa) i rządów totalitarnych wewnątrz kraju. Ataki na marksizm i komunizm, napaści antysemickie i straszenie „żydokomuną” mieściły się niejako w stałym repertuarze tematyki pisma. Cechowała je przy tym na ogół duża agresywność w treści, formie i tonie, wzmagająca się zwłaszcza od roku 1936, niewątpliwie nie bez związku przyczynowego z aktywizacją sił lewicy na froncie kulturalnym, a w szczególności — o czym jeszcze będzie mowa — z jej inicjatywami wydawniczymi w tych właśnie latach. Nasilenie się profaszystowskich tendencji w piśmie odpychało odeń niektórych wybitnych twórców, nie na tyle jednak, by w sposób decydujący podważyć jego rangę i wpływ w kołach czytelników.
Wzmagający się wyraźnie w drugiej połowie lat trzydziestych ferment ideologiczny w życiu kulturalnym i społeczno-politycznym kraju czerpał swe soki w niemałej mierze we wspomnianej przed chwilą aktywizacji środowisk, związanych z lewicą, w szczególności z lewicą rewolucyjną. Jej inicjatywy wydawnicze na polu czasopiśmiennictwa społeczno-kulturalnego, choć z reguły rychło unicestwiane przez władze sanacyjne, stanowiły przecież istotne novum w ówczesnym kraj obrazie kulturalnego życia Polski i żłobiły w nim ślad głębszy, niżby to wynikało z ich krótkowieczności.
Dotyczy to m. in. wychodzącego (z dużymi przerwami) w latach 1933 — 1936 dwutygodnika (później miesięcznika) „Lewar”, wokół którego skupiło się grono wybitnych pisarzy i publicystów związanych z ruchem rewolucyjnym, jak J. Wyka, St. R. Dobrowolski, A. Wat, L. Szenwald, St. J. Lec, i które odegrało dużą rolę w upowszechnianiu w środowiskach inteligencji twórczej idei frontu ludowego. W tym samym duchu redagowane były przez T. Hollendra, K. Kuryluka i H. Górską lwowskie „Sygnały” — pismo, które spośród czasopism lewicowych ukazywało się najdłużej (1933 — 1934 i 1936 — 1939) i stosunkowo najregularniej, początkowo jako miesięcznik, później jako dwutygodnik. W jeszcze większym stopniu niż „Lewar” energiczna i zręczna redakcja „Sygnałów” potrafiła skupić wokół siebie liczne grono przeważnie młodych, wybijających się stopniowo pisarzy i publicystów, sympatyzujących lub blisko związanych z różnymi odcieniami lewicy, zjednoczonych ideą bezkompromisowej walki z tendencjami faszystowskimi i dążeniem do stworzenia wspólnego frontu także na polu kultury. W gronie entuzjastów i propagatorów tych idei znaleźli się m. in. 1. Fik, L. Kruczkowski, A. Kowalska, W. Bieńkowski, M. Jastrun, S. Jędrychowski, J. Putrament, St. J. Lec, M. Naszkowski, W. Grosz.
Linia ideowo-polityczna pisma, zarysowująca się dość wyraźnie już od pierwszych jego numerów, wykrystalizowała się definitywnie w 1936 r. Było to pismo jednoznacznie antyfaszystowskie, demokratyczne i antynacjonalistyczne. Daleko idące zaangażowanie i poparcie dla dorobku głośnego Kongresu Pracowników Kultury we Lwowie (1936), równie zdecydowane wystąpienia w obronie strajkujących w tymże roku robotników Lwowa i Krakowa, w obronie republikańskiej Hiszpanii i przeciwko groźbie ekspansji hitlerowskiej, interesujące rozważania na temat możliwości współdziałania socjalistów i katolików, dyskusje o istocie demokracji socjalistycznej i mieszczańskiej, reportaże i materiały o tragicznym położeniu bezrobotnych itd. — oto niektóre tylko przykłady zaangażowania społeczno-politycznego oraz nowatorstwa myśli politycznej w kręgu młodych z „Sygnałów”. Ale obok tych i innych ważnych problemów ideologicznych i politycznych, gdy na tzw. kresach wschodnich zaogniały się z roku na rok stosunki polsko-ukraińskie, gdy w miastach i na wyższych uczelniach młodzież „narodowa” nieustannie prowokowała burdy antysemickie, jednym z najistotniejszych probierzy podziałów światopoglądowych i moralno-politycznych stawał się stosunek,do rodzimego nacjonalizmu. Sprawy te zajmowały stale jedno z czołowych miejsc na łamach „Sygnałów”.
Wymowę swoistej manifestacji nie tylko kulturalnej, ale w większym jeszcze stopniu moralno-politycznej i humanistycznej miały pod tym względem liczne teksty, polemiki i inne materiały, jednoznacznie przeciwstawiające się wszelkim przejawom szowinizmu narodowego, w tym specjalne numery poświęcone kulturze i piśmiennictwu ukraińskiemu, podobnie białoruskiemu, a także numer zawierający obszerny wybór poezji żydowskiej.
Walkę o nieskażone i postępowe oblicze polskiej kultury narodowej i polską myśl polityczną podjęło równocześnie — w podobnym jak „Sygnały” duchu redagowane — „Oblicze Dnia”. Ukazywało się wprawdzie zaledwie kilka miesięcy — od lutego do lipca 1936 — i na skutek ciągłych konfiskat i innych szykan wydano zaledwie II numerów, ale jednak w istotnym stopniu poszerzyło ono front tej walki. Sprawiał to m. in. stosunkowo wysoki nakład tego dwutygodnika, przekraczający niekiedy dwukrotnie nakład „Wiadomości Literackich” lub „Prosto z mostu”, a także niezwykle szeroki wachlarz najwybitniejszych pisarzy i publicystów, którzy na ręce redakcji pisma (kierowanej przez M. Bibrowskiego i J. Burgina) zgłaszali chęć współpracy z nim. Spośród kilkudziesięciu nazwisk na tej stale wydłużającej się liście wymieńmy tylko kilkanaście: A. Strug, W. Broniewski, H. Boguszewska. S. Czarnowski, H. Dembiński, L. Kruczkowski, Z. Nałkowska, S. Ossowski, L. Pasternak, L. Szenwald, W. Wasilewska, A. Wat, L. Chwistek, St. Dubois,B. Hertz, A. Kowalska, H. Krahelska, A. Pronaszko, A. Rudnicki, K. Winawer, E. Zegadłowicz i wielu innych. Nie zabrakło wśród nich i wybitnych pisarzy i uczonych francuskich, jak Romain Rolland, L. Aragon, P. Langevin, a także — co godzi się podkreślić — ukraińskich, jak: J. Gałan, A. Hawryluk. Miało to tym większą wymowę polityczną, że pismo powstało z inspiracji KPP, działającej poprzez kanały Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR) i stawiało sobie jako główne cele walkę w obronie zagrożonego przez faszyzm pokoju, obronę praw człowieka oraz walkę przeciwko nacjonalizmowi i rasizmowi, wyrażającym się wówczas, po przewrocie hitlerowskim i prawach norymberskich, najjaskrawiej w postaci antysemityzmu, owego — jak go w liście do „Oblicza Dnia” określił Romain Rolland — „trądu moralnego Europy”.
Odmiennie od innych czasopism, które zazwyczaj określały się w podtytułach jako „literackie”, „społeczno-kulturalne”, „artystyczne” itp., „Oblicze Dnia” określało się po prostu jako „dwutygodnik”. Rzeczywiście, punkt ciężkości jego publicystyki, jakkolwiek również zaadresowanej głównie do inteligencji, spoczywał głównie na polityce i ideologii, w znacznie skromniejszym stopniu na kwestiach literackich czy artystycznych. Nie ulega wątpliwości, że taki właśnie profil tematyczny pisma w latach silnych fermentów społeczno-politycznych w szczególnym stopniu odpowiadał społecznemu zapotrzebowaniu, co w niemałej mierze powiększyło atrakcyjność pisma, czyniło je bardziej czytelnym i poszukiwanym. Jeśli mimo krótkotrwałości swego istnienia „Oblicze Dnia” tak wydatnie przyczyniło się do poszerzenia frontu walki ideologicznej oraz wzbogacenia jej nowymi treściami, to niewątpliwie taki właśnie profil tematyczny i ideowo-polityczny pisma był tego podstawową przesłanką.
Scharakteryzowane wyżej pokrótce czasopisma społeczno-kulturalne reprezentowały sobą najbardziej istotne i liczące się środowiska i kierunki myśli społeczno-politycznej i kulturalnej w kołach polskich intelektualistów, pisarzy i inteligencji. Z uwagi na nieunikniony w tego rodzaju ocenach element subiektywizmu należy jednak przynajmniej, na zasadzie egzemplifikacji wspomnieć o niektórych innych jeszcze tytułach z różnych orientacji społeczno-politycznych. Wymienić tu należy np. czołowe czasopisma orientacji piłsudczykowskiej, mianowicie wychodzący przez 15 lat (od 1922) miesięcznik „Droga” (jak pisze A. Paczkowski „jedno z najciekawszych pism polityczno-naukowych w Polsce”) oraz niejako oficjalny organ społeczno-literacki kół sanacyjnych tygodnik „Pion”, stopniowo — zgodnie z ewolucją polityczną tych kół - coraz bliższy pozycjom nacjonalistycznym. Natomiast w przeciwnym kierunku ewoluowało parę innych pism społeczno-literackich tego obozu, jak „Kuźnia Młodych”, nieco później „Orka
na Ugorze”, a przede wszystkim redagowany przez Januarego Grzędzińskiego „Czarno na białem” — „tygodnik demokratyczny”, który stał się trybuną szybko radykalizującej się inteligencji, organizującej się w ostatnich latach niepodległości w „klubach demokratycznych” i „Stronnictwie Demokratycznym”. W latach 1938 — 1939 ewolucja ta poszła jeszcze dalej — ku współpracy ze zdeklarowanymi działaczami lewicy, włącznie z pisarzami i publicystami komunistycznymi — a „Czarno na białem” stało się jednym z najbardziej poczytnych pism społeczno-kulturalnych w kraju.
Nie tylko ze względu na swe oblicze ideowo-polityczne, lecz także w nie mniejszym stopniu na swą genezę i skład osobowy zespołu redakcyjnego na uwagę zasługuje wychodzący w Wilnie od połowy 1935 r. (zawieszony przez władze na początku 1936 r.) dwutygodnik literacko-społeczny „Poprostu”. Duszą zespołu redakcyjnego, a zarazem jednym z najpłodniejszych autorów w nowym piśmie stał się Henryk Dembiński, były działacz katolickiego „Odrodzenia” i prezes Bratniej Pomocy w Uniwersytecie Stefana Batorego. Jego ewolucja ideowo-polityczna ku komunizmowi świadczyła o szansach rozszerzenia idei antyfaszystowskiego jednolitego frontu także na niektóre koła młodzieży katolickiej. Młodzi asystenci i studenci Uniwersytetu Wileńskiego, komuniści lub sympatycy, m. in. S. Jędrychowski, K. Petrusewicz, J. Putrament, M. Żeromska, W. Borysowicz, stanowili wespół z Dembińskim trzon zespołu redakcyjnego „Poprostu”, czyniąc z niego trybunę śmiałych i ambitnych wystąpień przeciwko narastającym tendencjom faszyzacji życia w kraju i w Europie (m. in. jako pierwsze wśród czasopism społeczno-literackich „Poprostu” tekst Deklaracji Praw Młodego Pokolenia Polski, zaproponowanej przez Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej). W ogólności było „Poprostu” — podobnie jak „Oblicze Dnia” — bardziej czasopismem społeczno-politycznym niż literackim, a ośrodek, radykalnej inteligencji wileńskiej zaliczał się — obok Warszawy i Lwowa — do najbardziej twórczych i ambitnych na polu walki o postępowe treści polskiej kultury i polskiej myśli politycznej.
Czasopisma społeczno-literackie czy artystyczne przybierały częstokroć de facto charakter czasopism społeczno-politycznych lub wprost ideotwórczych. Częstokroć też ta ostatnia ich funkcja dominowała nad pierwszą. Nawet jednak w takim wypadku nie mogły one zastąpić pism i wydawnictw par excellence politycznych, tworzonych przez różne partie i organizacje społeczne jako ich organy programowe, niekiedy wręcz instruktażowe, przeznaczone niejako dla zawodowych działaczy politycznych. Z reguły nie były to pisma o wielkim nakładzie i zasięgu, często nie były też rozprowadzane drogą normalnego kolportażu, ale raczej kanałami organizacyjnymi do określonych adresatów indywidualnych bądź instancji czy grup działania. Właśnie jednak ze względu na swój charakter i przeznaczenie dla kierowniczych instancji zespołów życia politycznego rola ich nie może być lekceważona. W tych bowiem organach publikowano zasadnicze dokumenty programowe i ideologiczne, dawano ich wykładnię, prowadzono dyskusje w sprawach strategii walki politycznej, formułowano jej cele i hasła itp. Materiały te bywały z kolei przedmiotem dyskusji na zebraniach, szkoleniach, odprawach różnych szczebli organizacyjnych, przenikając w ten sposób niekiedy daleko poza krąg bezpośrednich adresatów tych pism i wydawnictw. Mowa tu np. o licznych czasopismach i wydawnictwach kościelnych w rodzaju miesięczników „Ruch Katolicki” czy „Przewodnik Społeczny”, w pewnej mierze „Anteneum Kapłańskie”, czy znakomicie redagowany przez jezuitów krakowski „Przegląd Powszechny”. Za organ teoretyczny Stronnictwa Narodowego uchodził warszawski tygodnik „Myśl Narodowa”, mający kontynuować tradycje jednego z najbardziej znanych i zasłużonych dla tego obozu politycznego czasopism, mianowicie „Przeglądu Wszechpolskiego”. Jednym z charakterystycznych przykładów roli tego rodzaju czasopism może być organ Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” (1928 — 1939), którego nakład nie przekraczał zapewne nigdy 3 tys. egz., ale którego nie można utożsamiać z poczytnością pisma. Jak stwierdza J. Borkowski „»Wici« miały wielu, może nawet większość zbiorowych prenumeratorów w postaci kół Związku. Przeciętnie koło liczyło około 30 członków. Zakładając, że 1000 1500 kół otrzymywało pismo i że wszyscy jego członkowie czytali je, otrzymamy 30 do 45 tys. czytelników »Wici«. Szacunek ten w odniesieniu do członków Związku jest na pewno przesadny, ale prócz nich korzystali z pisma ich koledzy, sąsiedzi, krewni, rodzina [...]. W kołach związkowych pismo czytane było zbiorowo, po czym następowała dyskusja nad wybranymi artykulami”. Innym przykładem wielkiej roli tego rodzaju pism był nielegalny organ teoretyczny KPP „Nowy Przegląd” (1922 — 1937), na którego łamach ukazywały się nie tylko najważniejsze dokumenty programowe partii, lecz także materiały, dyskusje i polemiki o zasadniczym znaczeniu dla niej i całego rewolucyjnego ruchu robotniczego w Polsce. W tym wypadku dysproporcje między wysokością nakładu (ocenianego przez znawczynię tych zagadnień, M. Meglicką, na przeciętnie ok. 1000 — 1500 egz.) a wybitną rolą ideotwórczą, a nawet praktyczno-polityczną pisma zaznaczały się oczywiście jeszcze wyraźniej. Wielka ruchliwość i aktywność lewicowej, radykalnej inteligencji na polu czasopiśmiennictwa społeczno-kulturalnego i politycznego w ostatnich latach przedwojennych, wyrażająca się w scharakteryzowanych uprzednio licznych inicjatywach wydawniczych, stanowiła istotne i ważne novum w życiu społeczno-politycznym kraju. Nie oznaczało to jednak jeszcze podważenia czy tym bardziej przełamania przewagi, jaką na tym polu ciągle posiadały silne, nie prześladowane przez sanacyjne władze czasopisma o orientacji prorządowej i prawicowej, także opozycyjnej. Ekspansji społeczno-kulturalnej sił lewicowych nie sprzyjała też, niezależnie od ciągłych szykan i konfiskat, trudna i niejasna sytuacja w międzynarodowym ruchu rewolucyjnym, szczególnie skomplikowana w Polsce w związku z delegalizacją KPP.
Z punktu widzenia kształtowania opinii publicznej nie można też nie doceniać roli czasopism masowych różnych rodzajów i dla różnych grup czytelniczych, jak magazyny ilustrowane, czasopisma kobiece, młodzieżowe, satyryczne i inne. Tymczasem w tych właśnie kategoriach czasopiśmiennictwa dominowały zdecydowanie motywacje wydawnicze komercjalne i z rzadka tylko dochodziły w nich do głosu motywacje natury ideowo-politycznej, zwłaszcza o charakterze lewicowym. Specyficznym fenomenem wydawniczym pod tym względem był miesięcznik „Morze”, który w latach trzydziestych cieszył się gwałtownie rosnącą poczytnością, co odpowiednio odzwierciedliło się w równie dynamicznym wzroście jego nakładu: od ok. 50 tys. egz. w 1933 r. do 250 tys. w 1939 r. Czasopismo to, dobrze i ciekawie redagowane, przyczyniło się w ogromnym stopniu do popularyzacji spraw morskich w społeczeństwie polskim, nadrobiło wieloletnie pod tym względem zaniedbania, wyostrzyło też silnie polityczną czujność narodu polskiego na ciągłe zagrożenie praw Polski do Pomorza i Gdańska przez imperializm niemiecki. Równocześnie było „Morze” oficjalnym organem Ligi Morskiej i Kolonialnej i w tym charakterze bałamuciło społeczeństwo „ideą kolonialną”, lansowaną przez wielkomocarstwową politykę rządów sanacyjnych. Nie ulega jednak wątpliwości, że efekty tej propagandy w świadomości politycznej społeczeństwa nie wytrzymywały porównania — jak to już niedaleka przyszłość miała pokazać — z rolą, jaką odegrało „Morze” w uczuleniu społeczeństwa na sprawy naprawdę ważne, w tym przede wszystkim na sprawę utrzymania się za wszelką cenę nad Bałtykiem.
Wśród innych kategorii czasopism masowych na uwagę zasługują czasopisma satyryczno-humorystyczne, w których satyra polityczna zajmowała na ogół sporo miejsca. Do początku lat trzydziestych na rynku tym niepodzielnie niemal panowała „Mucha”, której nakład w jej najlepszych latach sięgał nawet 50 tys. egz. Jej orientacja polityczna była jednoznacznie prawicowa i nacjonalistyczna, a „poziom artystyczny wypowiedzi, zarówno literackich jak i graficznych — według oceny A. Paczkowskiego — wzbudza raczej uczucia litości dla ich twórców niż podziwu”. Niewiele różniły się od „Muchy” — przy wyższym jednak poziomie graficznym i technicznym — krakowskie „Wróble na Dachu”, wydawane w koncernie prasowym Dąbrowskiego, właściciela IKC, w podobnie wysokim nakładzie. Znacznie ambitniej pod każdym względem przedstawiał się profil „Cyrulika Warszawskiego”, zaopatrywany w teksty i rysunki m. in. przez Tuwima, Słonimskiego, Leca, Hemara, Karpińskiego, Czermańskiego, Berezowską, Zarubę i innych. Już sam skład zespołu redakcyjnego i grona współpracowników wskazywał, że w swej ogólnej orientacji polityczno-kulturalnej „Cyrulik” zbliżał się do „Wiadomości Literackich”. To jedno z najlepszych pism satyrycznych w Polsce skończyło się po opanowaniu koncernu prasy „czerwonej” przez Miedzińskiego i sanację. Dopiero po paru latach (1936) powstałą w ten sposób lukę wypełniły najbardziej z tych pism lewicowe i odważne „Szpilki”, także dysponujące ostrymi piórami (m. in. redaktor Z. Mitzner, E. Lipiński, Z. Wasilewski). Nie wahały się one m. in. atakować polityki zagranicznej min. Becka i jego flirtu z III Rzeszą, co nie było wówczas rzeczą łatwą. „Antyfaszyzm » Szpilek« — zauważa A. Paczkowski — nie był rozwadniany jak w »Musze« antyniemieckością, lecz uderzał we wszystkie narodowe odmiany faszyzmu, nie szczędząc i rodzimej”.
Trudno przeceniać rolę i wpływ „środków masowego przekazu” na postawy światopoglądowe i społeczne najwrażliwszej części każdej społeczności, mianowicie młodzieży. Toteż wszystkie obozy polityczne i orientacje światopoglądowe przywiązywały dużą wagę do czasopiśmiennictwa do niej adresowanego. Charakterystyczny pod tym względem jest dynamiczny wzrost liczby tytułów pism dziecięcych i młodzieżowych (łącznie z harcerskimi) ze 141 tytułów W 1926 r. do 322 w dziesięć lat później.
Była to zarazem jedna z nielicznych dziedzin, w której treści światopoglądowe o charakterze postępowym przekazywane były ich młodym odbiorcom stosunkowo szerokim strumieniem. Doniosłą rolę na tym polu odgrywały lewicowe organizacje młodzieżowe i ich prasa, jak np. wspomniane już „Wici”, podobnie działalność i wydawnictwa Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (OM TUR). Jeśli chodzi natomiast o młodzież szkolną, to było to przede wszystkim zasługą wydawnictw Związku Nauczycielstwa Polskiego, których łączny nakład jednorazowy sięgać miał w końcu lat trzydziestych (według różnych źródeł) 250 — 500 tys. egz., w czym największy udział miały wydawane przez ZNP pisma dla młodzieży i dzieci „Płomyk” i „Płomyczek”. Wprawdzie w wyniku początkowo prosanacyjnej postawy władz ZNP (spotykającej się zresztą stale z silną opozycją w łonie Związku) ujawniało się w „Płomyku” przez pewien czas sporo materiałów wpajających w młodzież idee sanacyjnego tzw. wychowania państwowego oraz czci dla Józefa Piłsudskiego, ale nie odebrało to „Płomykowi”, redagowanemu przez wytrawnych pedagogów, charakteru pisma otwartego, tolerancyjnego, dalekiego od wszelkiego fanatyzmu religijnego, narodowego czy partyjno-politycznego. Toteż koła nacjonalistyczne i klerykalne nie szczędziły krytyki i potępień dla Związku i jego wydawnictw z „Płomykiem” na czele, zwłaszcza gdy w Związku znowu wzięły górę siły lewicowe. Przeciwko „Płomykowi” (do którego redakcji weszła m. in. Wanda Wasilewska) rozpętały prawdziwą nagonkę w związku z jednym z jego numerów w roku 1936, poświęconym Związkowi Radzieckiemu i przedstawiającym go w życzliwym świetle.
Problemy prasy i czasopiśmiennictwa wiążą się nierozerwalnie z szerszymi zagadnieniami czytelnictwa słowa drukowanego w Polsce w ogóle. Prasa zarówno informowała, jak i przyzwyczajała oraz zachęcała do czytania, z czasem nie tylko prasy, ale także innych publikacji i literatury różnego rodzaju i poziomu. Są to jednak zagadnienia jeszcze bardziej złożone i rozległe, a przy tym mniej naukowo zbadane niż czytelnictwo prasy. Z konieczności więc wypadnie ograniczyć się w poniższych uwagach na ten temat jedynie do kilku ustaleń bądź spostrzeżeń, niekiedy dość przypadkowych z uwagi na dużą nierównomierność stanu badań, przeważnie tylko fragmentarycznych i z reguły uprawniających jedynie do wniosków raczej orientacyjnych bądź hipotetycznych.
W kraju, w którym większość ludności, a zwłaszcza najliczniejsza jej warstwa, chłopi, zaspokajała z trudem swe elementarne potrzeby bytowe, w którym jeszcze pod koniec II Rzeczypospolitej blisko 1/4 tej ludności nie umiała czytać ani pisać — czytelnictwo nie mogło oczywiście odbiegać od tego ogólnego obrazu społeczeństwa i rozwinąć się do poziomu, odpowiadającego standardom w krajach wysoko, a często nawet średnio rozwiniętych. Pewne światło na to zagadnienie rzuca wskaźnik rocznego zużycia papieru na 1 mieszkańca Polski w latach 1928 — 1936, który był sześciokrotnie niższy niż w Anglii, Szwecji lub w Niemczech. Zużycie papieru gazetowego na 1 mieszkańca było w Polsce również niskie i dopiero w ostatnich latach niepodległości nieco się podniosło (w roku 1930 — 0,8 kg, 1937 — 1,0 kg).
W budżetach rodzin gorzej sytuowanych, tzn. w większości rodzin chłopskich i robotniczych (a częściowo i drobnomieszczańskich), wydatki na kulturę miały z reguły udział niewielki i były zresztą przeznaczone głównie na koszty związane ze szkołą. Ponadto wydatki te były szczególnie chwiejne i w zależności od położenia gospodarczego i warunków bytowych rodziny szczególnie łatwo podlegały redukcji. I tak np. z badań ankietowych tych zagadnień na wsi wynika, że
wydatki na prasę codzienną i książki (i pocztę) wynosiły rocznie na 1 osobę dorosłą w latach 1928 — 1929 przeciętnie dla całego kraju 5,2 zł, by w latach
1935 — 1936 spaść do 1,6 zł. Były przy tym bardzo mocno zróżnicowane między „Polską A” i „Polską B”: 6,3 zł w woj. śląskim i 0,7 zł w woj. nowogródzkim (w latach 1936 — 1937). „Jeżeli przyjąć — stwierdza w związku z tym A. Paczkowski — że rodzina wiejska składała się z czterech osób dorosłych, uzyskamy dla najlepszego z lat przedkryzysowych sumę około 20 zł rocznie wydawanych na prasę, książki i pocztę, co przy jednostkowej cenie najtańszego wówczas dziennika, wynoszącej 10 gr, pozwalałoby — przy zupełnym zarzuceniu korespondencji i zakupów książek — nabywać gazetę mniej więcej co drugi dzień. Wieś polska jako całość nie mogła więc stać się stałym odbiorcą prasy codziennej” i tym bardziej — dodajmy — znacznie droższych czasopism i książek. Niewiele lepiej przedstawiała się pod tym względem sytuacja w środowiskach robotniczych. Wynika to z innych badań ankietowych, przeprowadzonych w 1927 r., a więc w okresie dobrej koniunktury i tylko w trzech wielkich
ośrodkach przemysłowych (Warszawa, Łódź, Zagłębie Dąbrowskie — a więc wśród robotników stosunkowo dobrze sytuowanych). W świetle tych badań ok. 25% rodzin robotniczych w ogóle nie kupowało gazet i książek, a 44% ograniczało się do kwoty poniżej 1 zł miesięcznie na te cele. Przypomnijmy tu, że cena taniej gazety wynosiła wówczas 10 gr, tygodnika społeczno-kulturalnego ok. 40-50 gr, najtańszej książki (powieści) ok. 1 zł (najczęściej jednak w granicach 3 do 10 zł). Dużą rolę w upowszechnieniu książki przez jej potanienie od
grywały inicjatywy tanich serii wydawniczych, podejmowane przez niektóre księgarnie i wydawnictwa, jak np. „Biblioteka Groszowa„” (każdy tom 9 5 gr) w Warszawie, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, wydające np. serię „Biblioteka Powieściowa” (poszczególne tomy w granicach 2 zł), także warszawska „Biblioteka Dzieł Wyborowych” (podobne ceny) itp. Nie zmieniało to faktu, że
książka w Polsce międzywojennej była droga i dla znacznej części społeczeństwa stanowiła artykuł poniekąd luksusowy. Odnosi się to nawet do uboższych grup inteligencji (pracowników umysłowych), w których dochód miesięczny na rodzinę nie przekraczał 150 zł. Świadczyła o tym ankieta przeprowadzona w Warszawie w rodzinach inteligenckich (1932), która wykazała, że we wspomnianej grupie o dochodach do 150 zł miesięcznie (stanowiącej w 1933 r. ok. 30% ogółu pracowników umysłowych) wydatki na prasę i książki ograniczały się do ok. 3, 5 zł
miesięcznie lub nieco ponad 40 zł rocznie. Dopiero w następnej grupie zamożności (150- 249 zł) wydatki na te cele wyraźnie rosły — do kwoty ok. 7,5 zł. W świetle tych materiałów A. Paczkowski dochodzi do wniosku, że rynek czytelniczy prasy codziennej w ostatnich latach II Rzeczypospolitej, przy liczbie ludności sięgającej już ok. 35 mln, nie przekraczał ok. 1,5 mln osób.
Z uwagi na to, że książka była znacznie droższa niż gazeta czy tygodnik, rynek czytelniczy książki — rozumiany komercjalnie — był niewątpliwie znacznie węższy. Potwierdza to także niski wskaźnik produkcji książek w latach 1929 — 1938, wynoszący wtedy — według S. Żółkiewskiego — 0,7 egzemplarza na 1 mieszkańca.
Byłoby jednak dużym uproszczeniem, a nawet zdeformowaniem obrazu tego skomplikowanego zagadnienia sprowadzenie go tylko do kwestii wielkości produkcji oraz obrotów handlowych w księgarniach. W społeczeństwie biednym, takim jak polskie, rozmiary rynku czytelniczego były kształtowane nie tylko i nie tyle przez posiadanie książki na własność, ile przez faktyczny obieg czytelniczy książki różnymi kanałami, wśród nich przede wszystkim komunikacją biblioteczną, różnymi formami czytelnictwa zbiorowego, dyskusjami nad książką w organizacjach oświatowych, społecznych, związkowych itp. Trzeba przy tym dodać,
że sieć bibliotek była w Polsce stosunkowo obfita i rozwijała się (z niewielkimi zahamowaniami) nawet w latach kryzysu. Obok blisko 25 tys. bibliotek szkolnych
( 1936/37) działało w Polsce coraz więcej stałych publicznych bibliotek oświatowych, społecznych i samorządowych; liczba ich wzrosła z 8526 w 1929 r. do 8982 w 1937/38 r. Co najważniejsze jednak wzrosła w nich również liczba czytelników (z 674,7 tys. w 1929 r. do 975,2 tys. w 1937/38 r.), a także wypożyczeń (z 12 925 do 13 220).
W sieci bibliotek oświatowych występowały jednak charakterystyczne dysproporcje między miastem a wsią, gdzie wprawdzie bibliotek było więcej, ale ich księgozbiory były kilkakrotnie skromniejsze niż w miastach (np. w 1929 r. biblioteki miejskie posiadały ponad 81% tomów w sieci bibliotecznej, wiejskie zaś zaledwie ponad 18%). Zauważmy też, że blisko 75% tych bibliotek było polskich, natomiast reszta przypadała na mniejszości narodowe. Znacznie ostrzejsze dysproporcje zachodziły między stopniem wykorzystania księgozbiorów bibliotecznych w różnych regionach kraju. Pod względem liczby wypożyczeń zdecydowanie czołowe miejsca zajmowały (w roku 1937/38) województwa lwowskie, łódzkie, krakowskie i tarnopolskie, „w ogonie” znajdowały się województwa wileńskie, kieleckie, nowogródzkie i poleskie, w których liczba wypożyczeń niekiedy dziesięciokrotnie ustępowała wypożyczeniom w woj. lwowskim, a kilkakrotnie w pozostałych czołowych pod tym względem województwach. Problem przyczyn tej dość zaskakującej i — być może — przypadkowej hierarchizacji (np. w wyniku dużych niedokładności statystycznych?) musi pozostać tu bez odpowiedzi, wymaga bowiem odrębnych studiów. W warunkach polskiego rynku
czytelniczego rola bibliotek oświatowych nie może pozostać niedoceniona, i to nie tylko ze względu na wskazane wyżej położenie ekonomiczne większości społeczeństwa, uniemożliwiające mu posiadanie własnych, choćby skromnych księgozbiorów. Chodzi także o to, że — jak słusznie podkreśla Żółkiewski — w Polsce, odmiennie od wielu innych narodów, „biblioteki odgrywały o wiele donioślejszą rolę w rozwoju czytelnictwa; zgodnie z tradycją naszej kultury gromadziły głównie literaturę piękną i propagowały ją wśród mas, traktując to już w XIX wieku jako zadanie narodowe w kraju niewolnym”.
Istotną okoliczność w ocenie roli bibliotek w kształtowaniu czytelnictwa stanowi fakt, że niezwykle aktywne na tym polu były stowarzyszenia młodzieżowe, związki zawodowe i inne organizacje społeczne. Utrzymywały one w 1930 r. ok. 80% bibliotek oświatowych i ok. 68% posiadanych przez nie książek. Natomiast kościelne biblioteki parafialne stanowiły zaledwie 3% tych bibliotek i posiadały tylko 2,4% książek. Nie oznaczało to oczywiście, że siły prawicy i kler zaniedbywali te zagadnienia. Organizacje społeczne o charakterze prawicowo-klerykalnym i sanacyjnym miały zdecydowaną przewagę liczebną i przede wszystkim materialno-finansową nad organizacjami lewicowymi i postępowymi. Te ostatnie wykazywały jednak ogólnie biorąc znacznie większą aktywność, pomysłowość, a przede wszystkim odrzucały przeżyty już patronacki charakter ruchu społecznego i jego instytucji (jak m. in. bibliotek), w którego ramach uczestnicy tego ruchu, a zwłaszcza młodzież, byli w zasadzie obiektem określonych działań wychowawczych, podejmowanych przez klerykalno-konserwatywnych przewodników duchowych. Pozbawiali oni w ten sposób młodzież prawa do samodzielności, paraliżując jej zaangażowanie społeczne i odbierając niejako jej podmiotowość. Znamiennym pod tym względem przykładem było katolickie Zjednoczenie Stowarzyszeń Młodzieży Polskiej, które w latach trzydziestych ogarniało 220 — 300 tys. członków i rozporządzało też wielką siecią biblioteczną. Ale liczba wypożyczeń z tych bibliotek była nieproporcjonalnie mała do posiadanych przez nie zasobów książkowych. Również organizacje sanacyjne nie potrafiły na ogół z większym rozmachem i powodzeniem rozwinąć swej działalności kulturalno-oświatowej. Tak np. Związek Strzelecki. liczący ok. 200 tys. członków, ustępował pod tym względem zdecydowanie ludowym „Wiciom” — m. in. właśnie na polu upowszechniania czytelnictwa, organizowania bibliotek itp. Podobnie dużą aktywność w tej dziedzinie rozwijało wśród młodzieży robotniczej Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego (TUR).
Odrębny i ważny rozdział stanowiła działalność na tym polu związków zawodowych, a także organizacji i związków spółdzielczych, w których na ogół poważną rolę odgrywali ludzie związani z lewicą czy wprost z ruchem robotniczym.
W sumie więc sądzić można, że niewątpliwą przewagę liczebną i materialną
organizacji oświatowo-kulturalnych o charakterze „patronackim”, prawicowym
i sanacyjnym rekompensowały w niemałym stopniu aktywność, ofiarność i nowatorski wzorzec działalności postępowych organizacji, przede wszystkim młodzieżowych. Wydaje się, że zwłaszcza w latach trzydziestych ich rola i wpływy wzrastały szybciej niż środowisk o profilu tradycjonalnym (o czym świadczyć
może m. in. silny wzrost liczebny ZMW RP „Wici” z ok. 30 tys. w 1930 r. do ponad 100 tys. w 1939 r.)
Nie pozostawało to — zdaniem S. Żółkiewskiego — bez wpływu na kształtowanie poziomu i kierunków rozwoju kultury literackiej w społeczeństwie polskim. „Ta mniejszość — stwierdza on — mająca wobec literatury swoistą postawę osobistego zaangażowania, zaciekawienia, odbiorczej aktywności, narzucała wzory przez siebie modyfikowane reszcie społeczeństwa. Wokół
właściwych czytelników książek mieliśmy w tych latach dość szeroką otoczkę raczej czytelników tylko gazet, którzy jednak sięgali po teksty literackie. Byli to przede wszystkim czytelnicy »powieści w odcinkach« [...] druków brukowych i jarmarcznych”. Właśnie w tym kontekście podkreśla też rolę bibliotek jako ośrodków wychowywania nowej „publiczności literackiej”: „nowa kultura literacka
nie powstałaby, gdyby nie istniały biblioteki, te najbardziej cenne i powszechne formy uczestnictwa w kulturze literackiej owych lat. Wówczas była to forma uczestnictwa o szerszym zasięgu aniżeli komunikacja radiowa, ustępowała wprawdzie ilościowo prasie, ale przerastała ją jakościowo”.
Nie od rzeczy będzie w związku z tym zwrócić uwagę na dwie inne jeszcze opinie Żółkiewskiego. Pierwsza z nich dotyczy czytelnictwa określonych typów (poziomów) literatury. Wbrew potocznym opiniom nakłady literatury wartościowej i ambitnej („wysokoartystycznej”) nie ustępowały wysokością swych nakładów literaturze popularnej („trywialnej”), w tym romansom, książkom sentymentalnym, przygodowym, kryminalnym itp. Trudniejsza była walka z literaturą „brukową”(różne, często anonimowe, wydawnictwa zeszytowe bez ambicji literackich). Dopiero w latach trzydziestych, gdy zaczęły pojawiać się na większą skalę wspomniane już tanie, często wartościowe książki w ramach np. „Biblioteki Groszowej”, „Biblioteki Dzieł Wyborowych” i innych, sytuacja na tym odcinku zaczęła — jak się wydaje — ulegać zmianie na lepsze. Oceny te, oparte na niepełnych i nie zawsze wiarygodnych materiałach, wymagają jednak weryfikacji w dalszych badaniach.
Dotyczy to również niewątpliwie próby udzielenia przez Żółkiewskiego, w sposób oczywiście hipotetyczny, odpowiedzi na istotne pytanie: „ilu mieliśmy czytelników książek u progu lat trzydziestych?” Opierając się na różnych przesłankach można tę liczbę widzieć w granicach 700-750 tys. osób, czyli około 7% dorosłej ludności kraju. Mowa tu oczywiście o „publiczności literackiej” sensu stricto. Należy jednak podkreślić, że w tej stosunkowo niedużej grupie znaczną część — około 40% — stanowić mieli według szacunku autora czytelnicy młodzi, w niemałej mierze pochodzenia robotniczego i chłopskiego. Było to niewątpliwie optymistyczne zabarwienie tego skądinąd dość pesymistycznego obrazu. Oznaczało to w dalszej konsekwencji również zapowiedź stopniowego przełamywania dotychczasowego modelu kultury literackiej i kultury w ogóle, jeszcze w początkach drugiej niepodległości silnie obarczonego naleciałościami szlachetczyzny, tak często podkreślanymi przez socjologów. Prowadziło wreszcie do przełamania pozaborowych barier międzydzielnicowych i stworzenia przesłanek do integrującej całe społeczeństwo — m. in. dzięki pełniejszym obecnie możliwościom ujawnienia się autentycznej walki poglądów i postaw społeczno-politycznych — kultury ogólnonarodowej w całej jej wszechstronności i wielobarwności.
Za inaugurację radiofonii polskiej uznać można rozpoczęcie nadawania próbnych i krótkotrwałych (przez 1 godz. dziennie) audycji radiowych Polskiego Towarzystwa Radiotechnicznego z radiostacji w Warszawie w lutym 1925 r., słyszalnej w zasięgu ok. 200 km. Była to więc stacja o niewielkiej jeszcze mocy (1, 5 kW), podobnie zresztą jak stacje nadawcze uruchamiane niewiele wcześniej lub później w innych krajach europejskich (najwcześniej Anglia, Dania, Francja — 1922, najpóźniej Grecja, Luksemburg, Portugalia — 1932 — 1933). Stałe i regularne programy radiowe, już znacznie dłuższe (6 godz. dziennie), zaczęto nadawać w kwietniu 1926 r. W następnych latach uruchamiano kolejno szereg stacji regionalnych. Łączna liczba stacji rosła dość szybko: w roku 1931 było ich 5, a w 1939 — 11. W szybkim również tempie rosła ich techniczna jakość, zasięg i moc (w 1939 r. łącznie 393 kH). Największa z nich w Raszynie pod Warszawą miała moc 120 kH. Uruchomiona w 1931 r., była wówczas najsilniejsza w świecie, stanowiąc zarazem poważnie osiągnięcie najnowszej myśli technicznej (łączna moc wszvstkich radiostacji europejskich bez Raszyna wynosiła wówczas ok. 420 kH).
W miarę budowy stacji, powiększania ich mocy i ogarniania ich zasięgiem całego kraju rosła szybko liczba radioabonentów. Na przełomie 1926/27 było ich 48 tys., w roku 1939 — już nieco ponad 1 milion. W przeliczeniu na liczbę ludności nie było to jednak wiele — 29 na 1000 mieszkańców (1939) — i pod tym względem zajmowała Polska jedno z końcowych miejsc w Europie (m. in. za Węgrami, Łotwą, Czechosłowacją, Norwegią, ale przed Włochami, Rumunią, Jugosławią). Tłumaczyło się to oczywiście głównie stanem zamożności ludności.
Radioodbiorniki były bardzo drogie. Początkowo, przed rokiem 1930, cena średniego odbiornika lampowego wynosiła ok. 250 zł i choć w następnych latach nieco się obniżyła, to jednak i wtedy równała się mniej więcej miesięcznemu zarobkowi wykwalifikowanego robotnika lub nauczyciela. Podjęto więc produkcję tanich, bezlampowych (oczywiście o znacznie mniejszym zasięgu odbioru i jakości) odbiorników detektorowych w cenie ok. 30 zł (tj. tyle mniej więcej, ile dwie pary butów), ale i to był wydatek nie dla biednych. W rezultacie dopiero pod koniec okresu międzywojennego radio przestało mieć charakter artykułu
luksusowego i tym samym poniekąd elitarnego. W 1936 r.liczba radioodbiorników przekroczyła pół miliona, czyli ok. 1,5% ludności kraju, z tym że przez cały czas i pod tym względem wieś pozostawała głęboko upośledzona (zaledwie nie
całe 113 odbiorników). W jeszcze większym stopniu odnosi się to do województw wschodnich (z wyjątkiem lwowskiego i wileńskiego), gdzie liczba aparatów radiowych na 1 tys. mieszkańców w 1939 r. nie przekraczała 10 — 12.
Radio w swych początkach fascynowało, budziło podziw, ale niekiedy też opory psychiczne i obawy, że „usunie z powierzchni ziemi słowo drukowane”, „zabije książkę”, zniszczy wydawnictwa itd. Podnosił te obawy w 1927 r. Miriam-Przesmycki, a Irzykowski nazywał radio wręcz „wynalazkiem szatańskim”, rabusiem czasu, zamieniającym człowieka w „dodatek do radia”. W większości jednak twórcy, intelektualiści, pisarze i artyści oceniali wysoko szerokie możliwości, jakie do podniesienia poziomu kultury i jej upowszechnienia stwarzał ten wielki wynalazek. Z entuzjazmem i uznaniem wypowiadali się na temat m. in. Boy-Żeleński, Karol Szymanowski, prof. Wacław Komarnicki, Andrzej Strug, Ignacy Daszyński, który m. in. podkreślał (1927) możliwości wykorzystania radia w celach politycznych i społeczno-wychowawczych.
Wydaje się jednak, że przynajmniej w pierwszych latach nie doceniano roli radia jako instrumentu wielostronnego odziaływania na społeczeństwo, ograniczając ją raczej do funkcji rozrywkowej i traktując jako swego rodzaju hobby garstki (zamożnych) łowców nowinek technicznych. Wprawdzie już w 1924 r. wyszła ustawa regulująca m. in. niektóre sprawy związane z przyszłym statusem prawnym radiofonii w polsce (głosząca m. in. zasadę wyłączności uprawnień państwa w zakresie zakładania, utrzymywania i eksploatowania radia oraz kontroli państwa nad nim), a w roku następnym rząd dał koncesję na założenie Spółki Akcyjnej „Polskie Radio” (której kontrolę zapewnił sobie przez wykupienie 40% akcji), ale faktycznie kontrolę tę wykonywał dość powierzchownie, pozostawiając spółce dużą swobodę poczynań. W dniach zamachu majowego 1926 r. ani rząd, ani zamachowcy nie pomyśleli w ogóle o wykorzystaniu radiostacji w Warszawie jako środka informacji lub łączności, żadna ze stron nie próbowała w ogóle zająć czy zabezpieczyć rozgłośni. Zdaniem historyka polskiej radiofonii,
M. J. Kwiatkowskiego, wynikało to zapewne stąd, iż „nikomu po prostu nie
przyszło do głowy, że takie niepoważne urządzenie rozrywkowe może spełnić
ważną rolę polityczną”. Piłsudski zaledwie trzy razy wystąpił przed mikrofonami
radiowymi.
Z czasem jednak coraz lepiej zaczęto sobie uświadamiać znaczenie wielkiego
wynalazku Marconiego. Wcześnie zrozumiano to zwłaszcza w Wielkopolsce i na Śląsku, gdzie nie docierały programy radiowe polskie, natomiast słyszalne były niemieckie, co przy szerokiej tam znajomości języka niemieckiego miało tym większe znaczenie polityczne. Już w 1927 r. powstały więc w Poznaniu i Katowicach dwie nowe rozgłośnie, z których ta ostatnia miała w chwili swego powstania moc równą centralnej rozgłośni warszawskiej, a przewyższała znacznie wszystkie regionalne (a także konkurencyjne rozgłośnie niemieckie w Gliwicach i Wrocławiu). Celom politycznym w niemałej mierze służyły także dwie kolejne radio stacje w Wilnie (1927) i Lwowie (1930), mające oddziaływać na mniejszość białoruską, litewską i ukraińską za pomocą specjalnych programów dla nich przeznaczonych oraz przeciwdziałać wpływom rozgłośni kowieńskiej i mińskiej, dobrze słyszalnym w Polsce północno-wschodniej.
Jak już wspomniano, w pierwszych latach rząd nie interesował się zbytnio sprawami radiofonii i nie ingerował na ogół w politykę programową i personalną Polskiego Radia. W połowie lat trzydziestych nastąpiły pod tym względem duże zmiany, czego zapowiedzią było powołanie do życia Głównej Rady Programowej Polskiego Radia (1929), która niewątpliwie przyczyniła się do położenia kresu dotychczasowej polityce pewnego laissefairyzmu w tej dziedzinie, ale jednocześnie zadbała też o bardziej adekwatne dostosowanie jej do linii ideowo-politycznej reżimu sanacyjnego. Wkrótce potem przyszły drastyczne „czystki” personalne, których celem było — jak pisze K. Eydziatowicz — obsadzenie stanowisk kluczowych „osobami dającymi gwarancję, że mikrofon służyć będzie propagandzie stronnictwa rządzącego”. W 1935 r. rząd wykupił 96% akcji Polskiego Radia, co przekształciło je już całkowicie w swoisty organ rządowy. Opanowanie tego już wówczas prawdziwego masowego środka przekazu w tym czasie nie było przypadkiem. Przypomnijmy, iż liczba abonentów radiowych zbliżała się wtedy do granicy pół miliona. Innym przyczynkiem do kwestii zasięgu oddziaływania radia na społeczeństwo może być fakt, iż właśnie w tych latach wprost lawinowo rosła korespondencja słuchaczy z radiem: z ok. 50 tys. listów od słuchaczy w 1935 r. do ok. 300 tys. w 1939 r.
W świetle przedstawionych faktów trudno mieć wątpliwości co do kierunków reorientacji ideowo-politycżnej profilu programowego Polskiego Radia po 1935 r., zwłaszcza gdy chodzi o programy informacyjne i polityczne. Pewne pośrednie światło na to zagadnienie rzucają poczynania i plany w zakresie rozbudowy sieci rozgłośni radiowych. Największe środki przeznaczono na rozbudowę rozgłośni na kresach wschodnich (Wilno, Lwów) lub budowę tam nowych (Baranowicze, w budowie w 1939 r. Łuck). Te trzy stacje miały łączną moc większą niż sześć pozostałych rozgłośni (z wyłączeniem Raszyna), tj. rozgłośnie w Krakowie, Katowicach, Poznaniu i Łodzi, Warszawie II i Toruniu (jedynej nowo zbudowanej na zachodzie), mianowicie l50 kH wobec 116 kH w sześciu ostatnich. Z braku odpowiednich badań nie sposób jednak dokładniej scharakteryzować ewolucji polityki programowej Polskiego Radia z punktu widzenia jej treści społeczno-politycznych w tym okresie.
Nie ulega wątpliwości niezwykle doniosła rola Polskiego Radia na polu szerzenia kultury artystycznej, literackiej i muzycznej, a także popularyzacji wiedzy
i nauki w najszerszych kręgach społeczeństwa. Jedynie na zasadzie egzemplifikacji zwróćmy tu uwagę np. na osiągnięcia międzywojennej radiofonii polskiej w dziedzinie kultury muzycznej. Muzyka zajmowała w programach radiowych ponad 58% czasu (1937), z czego prawie 1/3 przypadała na muzykę poważną.
Szczególnie dużym powodzeniem i uznaniem cieszyły się stałe koncerty muzyki szopenowskiej, a także ludowej, transmisje koncertów symfonicznych, oper itp. Potrzeby Polskiego Radia w tym zakresie stały się też bodźcem do utworzenia w jego ramach własnych orkiestr, m. in. orkiestry symfonicznej Polskiego Radia, która obok orkiestry Filharmonii Warszawskiej uchodziła za najlepszą w kraju.
Dużą wagę przywiązywano w Polskim Radiu do audycji literackich. O ich wysoki poziom troszczyła się specjalna komisja literacka Polskiego Radia, w której skład wchodzili m. in. Sieroszewski, Boy-Żeleński, Nałkowska, Kaden-Bandrowski. O ile w latach dwudziestych bezpośredni, osobisty udział literatów w pracy radiowej był jeszcze stosunkowo niewielki i przypadkowy, o tyle w latach późniejszych sytuacja ta zmieniała się szybko na korzyść. Coraz częściej też przekazywano na falach eteru teksty i słuchowiska specjalnie przygotowane do celów i warunków radiowych. Z punktu widzenia upowszechnienia kultury literackiej i artystycznej szczególnie duże znaczenie miały te właśnie słuchowiska i utwory dramatyczne, ponieważ teatr o wysokim poziomie artystycznym był na prowincji praktycznie niemal niedostępny, a i w wielkich miastach dostęp ten był niełatwy ze względu na wysokie ceny biletów teatralnych. Wbrew wyrażanym tu i ówdzie obawom audycje te nie odciągały słuchaczy od sal teatralnych ani od książki — tak jak informacja i publicystyka radiowa nie zahamowały czytelnictwa prasy. Pokazywało się, jak wiele przenikliwości tkwiło w przewidywaniach Boya-Żeleńskiego, wypowiedzianych w czasach, gdy radiofonia ledwie raczkowała: „W ocenie nowych zjawisk uderza mnie — pisał Boy w 1927 r. — że rozważa się je z punktu widzenia współzawodnictwa, antagonizmu. Czy kino szkodzi teatrowi, czy radio zaszkodzi koncertom symfonicznym? Wydaje mi się to dość powierzchowne: wszyscy ci pozorni antagoniści są w istocie na dłuższą metę tylko sojusznikami. Tak samo mówi się, że gazeta zabija książkę, ale policzcie nakład książki w epoce przedgazetowej. Zapewne kino odebrało doraźnie nieco widzów teatrowi, ale ilu ich wychowa dla teatru i dla książki? Wszystkie rozrywki, rozszerzające horyzont i stwarzające potrzeby kulturalne wspomagają się nawzajem. A czy radio czeka podobna powszechność, jak teatr i kino? Bez wątpienia przez swoją taniość, przez swoją cudowność i bezpośredniość, radio ma bodaj najwięcej warunków powszechności. Dlatego z radością dowiaduję się, że wnika ono coraz częściej do domków robotniczych, niedługo rozpowszechni się w chatach wiejskich, a w ślad za nim wniknie książka, wejdą potrzeby szlachetnej rozrywki i wiedzy o świecie. Toteż każdy literat musi z największą radością patrzeć na codzienny rozwój radia”.
11
|
rozdział
jedenasty |
Dnia 1 września o godz. 4.45 armie niemieckie ruszyły na Polskę. Jednocześnie lotnictwo przystąpiło do gwałtownych bombardowań polskich miast, obiektów wojskowych i koncentracji wojsk. W zatoce gdańskiej przysłany tu już przed kilku dniami pancernik niemiecki „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzeliwanie ze swych ciężkich dział liczącej około 200 żołnierzy załogi polskiej na Westerplatte.
Przewaga sił niemieckich była miażdżąca. Na Polskę ruszyło ogółem około 1,8 mln żołnierzy w 62 wielkich jednostkach, w tym 14 dywizji pancernych i zmotoryzowanych oraz 3 dywizje górskie. Rozporządzały one obfitym i nowoczesnym wyposażeniem w postaci m.in. 6 tys. dział i moździerzy, 4,5 tys. dział przeciwpancernych i 2,7 tys. czołgów. Działania sił lądowych wspierało ok. 2 tys. samolotów (w tym liczne eskadry lekkich, groźnych bombowców nurkujących „Stukasów”). W siłach tych znalazły się wszystkie niemieckie dywizje pancerne i zmotoryzowane, większość lotnictwa i innych tego rodzaju broni. Do osłony frontu zachodniego („linia Zygfryda”) Niemcy pozostawili zaledwie 30 dywizji o niższej wartości bojowej.
Armia polska pierwszego rzutu sięgała ok. 840 tys. ludzi w 36 wielkich jednostkach oraz 56 batalionów Obrony Narodowej. W skład tych jednostek wchodziła tylko 1 brygada zmotoryzowana, natomiast 8 brygad kawalerii. Od działy te dysponowały 2400 działami, 266 czołgami i ok. 400 samolotami. Jednakże na skutek zamieszania w toku mobilizacji tylko część tego wyposażenia weszła 1 września do walki. Ponadto lotnictwo polskie rozporządzało w gruncie rzeczy ok. 400 samolotami, w tym jedynie 44 pełnosprawnymi, nowoczesnymi maszynami bombowymi (typu „Łoś”).
Siły te miały za zadanie operacyjne utrzymać „zasadniczą pozycję obronną” długości około 1500 km i sięgającą od Puszczy Augustowskiej na północy, poprzez Modlin, Toruń, Bydgoszcz, jeziora żnińskie i Gopło wzdłuż Warty, poprzez Częstochowę, Katowice, Bielsko, Chabówkę po rejon Nowego Sącza na południu. Zadanie utrzymania tak wydłużonego frontu spowodowało, że pasy obrony poszczególnych dywizji piechoty były z konieczności bardzo szerokie i przez to wątłe, wahające się w granicach od 1 z do 70 km na jedną dywizję; przeciętnie na 1 dywizję piechoty przypadało ok. 41 km frontu obrony. Nawet na głównym kierunku uderzenia niemieckich zgrupowań pancernych znalazła się tylko 1 dywizja piechoty, mając do obrony pas szerokości 35 km.
Walka na przedpolu tej linii obronnej i o jej jak najdłuższe utrzymanie miała być pierwszą fazą wykonania „planu Zachód”. Druga faza miała polegać na ewentualnym odskoku armii polskich i zajęciu tzw. linii ostatecznego oporu, której obrona miała stanowić treść trzeciej i ostatniej fazy „planu Zachód”. Jednakże zdążono opracować jako tako tylko realizację pierwszej fazy „planu Z”. W praktyce trwała ona zaledwie kilka dni i trzeba było szybko przejść do fazy drugiej i trzeciej. Tymczasem na ich opracowanie, jak już wspomnieliśmy, zabrakło czasu, wskutek czego działania te przekształciły się w gruncie rzeczy w improwizację, często tylko na niższych szczeblach dowodzenia.
Przyczyniła się do tego również niewłaściwa organizacja dowodzenia na najwyższych szczeblach. Było ono silnie scentralizowane, dowódcy dywizji podlegali bezpośrednio dowódcom armii, ci ostatni zaś Naczelnemu Wodzowi. Nie było w tej strukturze dowodzenia szczebla pośredniego między dowództwem armii a Naczelnym Wodzem (w postaci „grup armii”, „frontów” itp.). Prowadziło to do nadmiernego przeciążenia Sztabu Głównego i Naczelnego Wodza sprawami szczegółowymi, a jednocześnie groziło poważnymi komplikacjami w wypadku zakłócenia łączności między armiami i Naczelnym Wodzem, co przy złym wyposażeniu technicznym sił polskich i w wyniku ogromnej przewagi lotniczej oraz pancernej nieprzyjaciela było prawie nieuchronne.
W momencie wybuchu wojny w pierwszym rzucie polskiego frontu obronnego znajdowało się sześć armii oraz jedna samodzielna grupa operacyjna. Były to: Samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” (dowódca: gen. Cz. Młot-Fijałkowski), armia „Modlin” (gen. E. Przedrzymirski-Krukowicz), armia „Pomorze” (gen. W. Bortnowski), armia „Poznań” (gen. T. Kutrzeba), armia „Łódź” (gen. J. Rómmel, a po nim gen. W. Thommée); armia „Kraków” (gen. A. Szyling) i armia „Karpaty” (gen. K. Fabrycy).
Celem ofensywy niemieckiej było zniszczenie sił głównych armii polskiej. Zamierzano to osiągnąć za pomocą uderzenia rozcinającego obronę polską siłami głównymi ze Śląska w kierunku środkowej Wisły. Równocześnie miały nastąpić dwa uderzenia oskrzydlające, jedno z Pomorza i Prus Wschodnich, drugie ze Słowacji. Zadanie to miało wykonać 5 armii niemieckich, tworzących dwie grupy armii: grupę armii „Północ” (gen. von Bock), składającą się z dwóch armii, skoncentrowanych na Pomorzu Zachodnim i w Prusach Wschodnich, oraz grupę armii „Południe” (gen. von Rundstedt), składającą się z trzech armii, skoncentrowanych na Śląsku i Morawach. Właśnie ta południowa grupa armii, a zwłaszcza najsilniejsza z nich armia 10 (gen. von Reichenau), miała za zadanie przepołowić niejako polskie siły zbrojne marszem na Radomsko, Piotrków ku Wiśle na południe od Warszawy. Naczelnym dowódcą wojsk lądowych był gen. von Brauchitsch. Operacje tych wojsk były wspomagane przez dwie floty powietrzne, a ponadto przez jednostki niemieckiej marynarki wojennej.
Przebieg wojny można podzielić na trzy etapy: Pierwszy — mniej więcej od 1 do 6 września — w którym toczyła się bitwa o utrzymanie zasadniczej linii obrony. Wojska polskie poniosły w tych dniach ciężkie straty i musiały wycofać się daleko w głąb kraju.
Etap drugi trwał od 7 do 17 września. Niemcom udało się wtedy dokonać okrążenia i rozczłonkowania głównych sił polskich oraz w dużej mierze je zniszczyć, zwłaszcza podczas bitwy nad Bzurą.
Etap trzeci, od 18 września do 5 października, był okresem walk już tylko odosobnionych grup wojsk polskich oraz ośrodków oporu. Jeszcze w pierwszych dniach wojny ciężkie straty poniosła armia „Modlin”, broniąca kierunku z północy na Warszawę. Armia ta, zagrożona oskrzydleniem przez dywizję pancerną niemiecką, zaczęła odwrót 4 września. Dramatyczna sytuacja wytworzyła się na Pomorzu, gdzie poważna część armii „Pomorze”, znajdująca się w rejonie Chojnic i Borów Tucholskich, została odcięta szybkimi zagonami pancernymi od południa od dowództwa i głównych sił armii. Już 3 września oddziały pancerne niemieckie, idące od zachodu, połączyły się w rejonie Grudziądza z oddziałami niemieckimi, maszerującymi z Prus Wschodnich. Bitwa w Borach Tucholskich, jedna z pierwszych większych bitew tej wojny, zakończyła się zniszczeniem lub wzięciem do niewoli większości sił polskich, zamkniętych w środkowej i północnej części Pomorza. W Gdańsku nadal broniła się bohatersko załoga Westerplatte pod dowództwem mjr. H. Sucharskiego, skazana wyłącznie na siebie. Dopiero po 7 dniach walki pod ogniem najcięższych dział okrętowych Niemcy zdołali opanować ten bastion polski u ujścia Wisły.
Najważniejszym wydarzeniem pierwszych dni wojny na froncie zachodnim było przedarcie się silnego niemieckiego klina pancernego przez „lukę częstochowską”, na styku armii „Łódź” i „Kraków”. Dnia 5 września niemiecka dywizja pancerna zdobyła Piotrków. Równocześnie armii „Łódź” zagroziło również oskrzydlenie od północy i rozerwanie w ten sposób styku z armią „Poznań”. W związku z tym zaczęto czynić przygotowania do stworzenia nowej linii obronnej na środkowej Wiśle oraz do obrony Warszawy. Jednocześnie Naczelny Wódz zarządził odwrót najbardziej zagrożonych odcięciem od sił głównych armii „Pomorze” i armii „Poznań” (która do tej pory cięższych walk nie przechodziła).
Również na południowym zachodzie i na południu (armie „Kraków” i „Karpaty”) napór oraz szybkość niemieckich wojsk zmotoryzowanych i pancernych przekreśliły plany działań obronnych na tym terenie. Górny Śląsk znalazł się w rękach niemieckich jeszcze 2 i 3 września, a wkrótce potem, 6 września, również Kraków.
W tym okresie Naczelny Wódz usiłował jeszcze organizować pomyślane na większą skalę przeciwuderzenia i inne manewry obronne, wykorzystując do tego organizującą się w rejonie Skierniewic i Rawy Mazowieckiej armię odwodową „Prusy”. Jednakże na skutek działań przede wszystkim lotnictwa niemieckiego plany te mogły być zrealizowane tylko w części, niedostatecznymi siłami. Wiele szkód, zwłaszcza w działaniach armii „Pomorze”, wywołała dywersja niemiecka w postaci przekazywania dowódcom niemieckim (nieraz za pomocą tajnych radiostacji) informacji o ruchach wojsk polskich czy nawet wystąpień zbrojnych dywersantów niemieckich przeciwko oddziałom polskim, jak np. 3 września w Bydgoszczy (stłumienie tej dywersji przez oddziały polskie propaganda hitlerowska nazwała „bydgoską krwawą niedzielą” i uczyniła ją pretekstem do masowych mordów na Polakach).
Było od pierwszego dnia wojny widoczne, że bez szybkiej i zdecydowanej pomocy sojuszników Polska nie sprosta przewadze niemieckiej. Rządy Anglii i Francji wystosowały do Berlina ultymatywne noty, domagające się natychmiastowego przerwania działań wojennych i wycofania się z terenu Polski. Wobec mieszkańców negatywnego stanowiska Niemiec, Francja i Anglia wypowiedziały Niemcom wojnę w dniu 3 września. W Polsce przyjęto tę wiadomość z entuzjazmem i nadzieją, że bieg wojny ulegnie teraz szybkiej i radykalnej zmianie na korzyść sojuszników i Polski. Na próżno jednak wyczekiwano faktycznej pomocy zbrojnej, szczególnie w postaci pomocy lotniczej, a także konkretnych działań na froncie zachodnim i na morzu. Rząd brytyjski stanął na stanowisku, że zachowując całkowitą wierność świeżemu sojuszowi z Polską „nie może jednak rozpraszać swych sił, które są potrzebne do rozstrzygającego ciosu”. Na froncie zachodnim nie działo się prawie nic poza działaniem patroli i od czasu do czasu strzelaniną, Wkrótce też przyjęło się określać tę wojnę jako „śmieszną wojnę” (drôle de guerre).
Tymczasem w Polsce sytuacja stawała się coraz krytyczniejsza nie tylko na polu walki, lecz także w innych dziedzinach życia. Już 4 września rozpoczęła się ewakuacja naczelnych władz państwowych; z prezydentem i ministrami, z Warszawy do Lublina i Brześcia. Ewakuowały się też władze niższych szczebli, najczęściej bezładnie i bezplanowo. Doprowadziło to rychło do daleko idącego rozprzężenia i nawet paniki wśród ludności. Rozpoczęła się z kolei „dzika” ewakuacja mas ludności cywilnej na wschód, nawet na terenach nie objętych działaniami wojennymi. Niezależnie od ciężkich strat i szkód od bombardowań, jakie ta ewakuacja powodowała wśród ludności cywilnej, wywoływała ona dodatkowe poważne komplikacje w ruchach wojsk polskich, zmuszonych do uciążliwego i czasochłonnego torowania sobie drogi wśród blokujących szosy mas ludzi i wozów.
Również sytuacja na polu walki pogarszała się gwałtownie z dnia na dzień. Dnia 9 września siły walczące stopniały do ok. 400 tys. Armia „Łódź”, walcząca na głównym kierunku niemieckiego uderzenia, była okrążona i bliska rozsypki. Niemieckie kliny pancerne dotarły nad Wisłę środkową, a nawet na przed pola Warszawy. Nie udało się im jednak jeszcze opanować z marszu stolicy wobec zaciętej jej obrony, zaimprowizowanej ad hoc przy spontanicznym udziale ludności cywilnej. Zaczęto organizować ochotnicze Robotnicze Bataliony Obrony Warszawy. Tworzone z inicjatywy PPS, a zwłaszcza jednego z jej czołowych przywódców, Mieczysława Niedziałkowskiego, wspomagały one wydatnie regularne jednostki wojskowe. Nie zabrakło w tych Batalionach także komunistów, którzy żywo popierali tę inicjatywę.
Jeśli chodzi o działania sił regularnych, to ich punktem ciężkości stała się największa i najbardziej krwawa w kampanii wrześniowej bitwa nad Bzurą, stoczona z nacierającą 8 armią niemiecką przez połączone w toku odwrotu ku Warszawie armie „Pomorze” i „Poznań”.
Celem przeciwuderzenia polskiego nad Bzurą było przebicie się obu armii, poprzez zacieśniający się pierścień niemiecki, do Warszawy. Początkowo przedsięwzięcie to, zainicjowane i dowodzone przez gen. Kutrzebę (Naczelny Wódz już parę dni wcześniej wyjechał z częścią sztabu do Brześcia nad Bugiem), przyniosło polskim jednostkom pewne sukcesy. W wielu punktach dochodziło do zaciekłych walk, przechodzenia miejscowości z rąk do rąk itp. Tymczasem jednak dowództwo niemieckie zdążyło ściągnąć tu nowe dywizje i uzyskać zdecydowaną przewagę nad skrajnie już wyczerpanymi i przerzedzonymi armiami polskimi. Otoczone coraz ciaśniejszym pierścieniem, zostały one rozbite i zniszczone. Tylko niektóre oddziały zdołały wyrwać się z okrążenia i dotrzeć do Warszawy. Natomiast resztki armii „Łódź”, dowodzonej obecnie przez gen. Thommée, nie mogąc przedrzeć się do Warszawy, skierowały się na Modlin, gdzie zorganizowały następnie obronę tej twierdzy. W ten sposób około 17 września ostatnie większe jednostki regularnej armii polskiej na zachód od Wisły zostały zniszczone lub wycofały się za Wisłę. Były to zresztą również stosunkowo niewielkie siły, usiłujące stworzyć tam jeszcze jakieś linie i ośrodki zorganizowanego oporu. Nie mogło to jednak powstrzymać naporu dywizji niemieckich, które też przeprawiły się przez Wisłę, a nawet przez San i parły szybko dalej na wschód.
W obliczu groźby całkowitego okrążenia kraju prezydent Rzeczypospolitej, rząd, a także Naczelny Wódz ewakuowali się stopniowo coraz bardziej na południowy wschód, ku granicy rumuńskiej. Dnia 17 września wieczorem wszyscy oni opuścili terytorium państwa, przekraczając pod Kutami nad Czeremoszem granicę polsko-rumuńską.
Tego samego dnia o świcie granicę wschodnią Polski przekroczyły wojska radzieckie i zajęły obszary wschodnich województw Polski. Oddziały polskie, które się tam znajdowały, zostały internowane. Były to przeważnie obszary zamieszkane w większości przez ludność ukraińską i białoruską. Akcja wojsk radzieckich zabezpieczyła je przed okupacją niemiecką, a ponadto nie dopuściła do ustalenia się linii wyjściowej w czasie nieuchronnego wcześniej czy później starcia radziecko-niemieckiego wzdłuż międzywojennej granicy polsko-radzieckiej, tj. o ok. 300 km dalej na wschód, niż to się stało na skutek zajęcia przez ZSRR dawnych polskich ziem wschodnich[8].
Stanowisko, jakie wówczas zajęły prasa i propaganda radziecka, wywołało poważne zamieszanie ideologiczne, m.in. w międzynarodowym ruchu komunistycznym.
Jeśli chodzi o działania wojenne w Polsce, to w omawianym okresie w drugiej połowie września toczyły się przeważnie już tylko drobniejsze starcia mniej lub więcej osłabionych zgrupowań polskich na wschód od Wisły. Dnia 20 września skapitulowały po krwawej bitwie pod Tomaszowem Lubelskim, w obliczu beznadziejnej sytuacji, połączone oddziały armii „Kraków” i nowej (utworzonej w toku działań wojennych) armii „Lublin”. Natomiast z powodzeniem opierała się jeszcze nieprzyjacielowi grupa operacyjna „Polesie” pod dowództwem gen. Kleeberga. Broniła się również twierdza Modlin i garnizon na półwyspie Hel. Z wielkim poświęceniem i bohaterstwem broniła się też oblężona już od pewnego czasu i bombardowana intensywnie z powietrza Warszawa. Dowództwo obrony stolicy spoczywało w rękach gen. Rómmla, kierownictwo cywilne w rękach jej prezydenta — Stefana Starzyńskiego, którego hart ducha stanowił istotny czynnik w podtrzymywaniu nastrojów woli walki i poświęcenia mieszkańców miasta.
W dniach 25 i 26 września Niemcy poddali Warszawę szczególnie ciężkiemu, zmasowanemu bombardowaniu artyleryjskiemu i lotniczemu. Wywołało ono wielkie straty w ludziach i szkody materialne. Zabrakło wody i światła. Dalszy opór groził nowymi, jeszcze większymi zniszczeniami i był całkowicie beznadziejny.
Dnia 27 września Warszawa skapitulowała. W dwa dni później to samo uczynił Modlin. Dnia 2 października poddała się załoga Helu.
Ostatnim związkiem taktyczno-operacyjnym armii polskiej, stawiającym zbrojny opór nieprzyjacielowi, była grupa operacyjna gen. Kleeberga. Odczuwając coraz większe braki w uzbrojeniu i amunicji, gen. Kleeberg postanowił uderzyć na Dęblin, aby tam dokonać niezbędnych uzupełnień. Jednakże w drodze na Dęblin, pod Kockiem, grupa natknęła się na niemiecką dywizję zmotoryzowaną, której na pomoc pospieszyły oddziały jeszcze jednej dywizji. Po czterodniowych walkach, będących ostatnią większą bitwą tej wojny, po wyczerpaniu zasobów amunicji, musiała poddać się — 5 października 1939 r. — i grupa Kleeberga.
Wrzesień 1939 r. oznaczał załamanie się nie tylko Polski międzywojennej, ale całego porządku europejskiego, zwanego systemem wersalskim. Polska stanowiła zbyt węzłowe — i słabe — jego ogniwo, by zły los całego tego systemu mógł ją ominąć. Czy można jednak na tym stwierdzeniu, nieco fatalistycznym, poprzestać i uznać, że żaden wysiłek, żadna koniunktura wewnętrzno- i zewnętrznopolityczna nie mogły tego losu od niej odwrócić lub przynajmniej złagodzić jego skutków? I dalej: skoro już do katastrofy doszło, to czy oznacza to, że wszystko, co zdziałano w latach drugiej niepodległości, poszło na marne?
Odpowiedź na te pytania każe zastanowić się nad obiektywnymi i subiektywnymi przesłankami bezpieczeństwa II Rzeczypospolitej oraz — co się z tym ściśle wiąże — zewnętrznymi i wewnętrznymi gwarancjami jej niepodległego bytu. Zmusza też do podjęcia próby sporządzenia bilansu jej osiągnięć i zadłużeń. One bowiem w wielkim stopniu determinowały jej siłę i odporność na zagrożenia, których nie skąpił jej ówczesny niespokojny świat.
II Rzeczpospolita przejęła po rządach zaborczych nie tylko spuściznę zacofania i zaniedbań w gospodarce, oświacie, kulturze, ustawodawstwie itp., lecz także dezintegrację polskiego obszaru i wspólnoty narodowej we wszystkich niemal dziedzinach życia, od pewnych nawyków w stylu życia i pracy poczynając, a np. na dysproporcjach w rozwoju sieci komunikacyjnej kończąc. Nawarstwiły się na to dodatkowo, odmienne od zaborczych, podziały z czasów okupacji i ruiny, jakie pozostawiła po sobie I wojna światowa. W sumie złożyło się to na bardzo niski próg wyjścia ku nowej przyszłości w niepodległej ojczyźnie, na domiar mocno zróżnicowany w różnych zaborach.
Nierównomierności te oraz wynikające z nich dla budownictwa państwa zadania można by w wielkim skrócie ująć — za A. Jezierskim — w następujących punktach:
— odmienność struktur społecznych;
— silnie zróżnicowany poziom kultury i cywilizacji;
— odmienne systemy prawne;
— nierówny, ale ogólnie niski, poziom oświaty;
— ostry niedobór kadr administracji państwowej i terenowej;
— znikomy stopień wzajemnych powiązań gospodarczych między dzielnicami kraju (byłymi zaborami);
— odmienny układ rynków zbytu i źródeł surowców;
— nieprzystosowany do potrzeb państwa układ komunikacyjny — kolejowy, drogowy i morski;
— odmienny system kredytowo-pieniężny, z wyraźnie zróżnicowaną strukturą cen;
— całkowity brak bądź wyraźny niedorozwój niektórych gałęzi przemysłu;
— niski poziom infrastruktury gospodarczej i społecznej.
„Do konsekwencji, nie mających bezpośrednio związku z gospodarką — podkreśla tenże autor — dodać trzeba odmienność obyczajów, a nawet cech psychicznych ludności. Rozbiory wstrzymały proces integracji narodowej uniemożliwiając formowanie się rynku narodowego, stanowiącego gospodarczą podstawę tej integracji. Fakt, iż z Warszawy do Poznania trzeba było podróżować przez Toruń, a jadąc z Kielc do Krakowa zmieniać za Miechowem pasmo ruchu z prawostronnego na lewostronny, stanowić może ilustrację odmienności prowincji polskich, ich ograniczonych związków”.
Był to więc w sumie balast bardzo ciężki, zadania do wykonania ogromne. W jakiej mierze z nimi się uporano?
Wydaje się, że bilans tamtego dwudziestolecia stosunkowo najkorzystniej przedstawia się w dziedzinie integracji administracyjnej, prawnej, oświatowej i kulturalnej. Przemawia za tym szybki postęp na polu rozbudowy i unifikacji ustawodawstwa socjalnego w całym kraju — oraz nie mniej godny uwagi rozwój oświaty wszystkich szczebli. Za swego rodzaju wskaźnik syntetyczny pod tym względem przyjąć można wykonywanie obowiązku szkolnego w szkole podstawowej (ludowej, powszechnej). Tuż przed wojną tylko w zaborze pruskim był on wykonywany prawie w 100%, w zaborze austriackim w ok. 85%, natomiast w największym, najludniejszym zaborze rosyjskim nie sięgał nawet 20%. Na całości ziem polskich, które po 1918 r. weszły w skład niepodległej Polski, sięgał on wówczas ok. 54, 5%. W niecałe dziesięć lat później odsetek ten wynosił już 93, 3% (spadł jednak w latach trzydziestych do ok. 90%). Był to niewątpliwie skok wielki, jakościowy. Oczywiście, nie zawsze i nie wszędzie rozwój ten zaspokajał nawet całkiem niezbędne potrzeby społeczne i kulturalne. Dotyczy to m.in. spraw tak zasadniczych, jak problemu bezrobocia, dostępu młodzieży wiejskiej do wyższych, a nawet średnich szczebli nauczania, swobodnego rozwoju kulturalnego mniejszości narodowych (czyli 1/3 ogółu ludności Polski), budownictwa mieszkaniowego i urządzeń komunalnych w mieście i na wsi itp. Niemniej jednak obok głębokich cieni nie brakowało i świateł w tych dziedzinach.
W jeszcze większym stopniu odnosi się to do rozwoju kultury i nauki w Polsce odrodzonej, choć był to nadal rozwój dość jednostronny, głównie na polu kultury i nauk humanistycznych. Nauki techniczne (i ogólna kultura techniczna) ciągle mocno odstawały od potrzeb i profilu społeczeństwa nowoczesnego. Poniekąd syntetyczny tego wskaźnik stanowił bardzo słaby postęp motoryzacji, a także — w nieco mniejszym stopniu — radiofonii. Pod względem liczby samochodów (w 1938 r. I na 1000 mieszkańców) Polska ustępowała nie tylko krajom wysoko rozwiniętym, lecz także wielu krajom średnio, a nawet słabo rozwiniętym, jak Portugalia, Finlandia, Rumunia, Węgry czy Brazylia.
Nie zmienia to faktu, że kultura narodowa „wybuchła” w niepodległej Polsce z siłą i jasnością, którą chyba tłumaczyć można tylko swoistym prawem odwetu za czasy zaborczej dyskryminacji i zdławienia. Świadczył o tym dowodnie rozkwit literatury polskiej, znaczony nazwiskami tej miary, jak Żeromski, Reymont, Strug, Staff, Tuwim, Broniewski, Słonimski, Dąbrowska, Nałkowska, Kossak-Szczucka, Gojawiczyńska, Iłłakowiczówna, Leśmian, Lechoń, Zegadłowicz, Kaden-Bandrowski i inni. Wybitne również osiągnięcia odnotowywał polski teatr, muzyka i plastyka — osiągnięcia honorowane niejednokrotnie wysokimi wyróżnieniami międzynarodowymi. Co nie. mniej ważne, ów rozkwit, nie hamowany obecnie sztucznymi przegrodami, ogarniał cały kraj i stawał się własnością całego narodu. Znaczące placówki teatralne i wydawnicze rozwijały się nie tylko w paru wielkich, tradycyjnie silnych ośrodkach kulturalnych, jak Warszawa, Kraków czy Lwów, ale często także w mniejszych, jak Katowice, Toruń, Bydgoszcz, Wilno czy Lublin. Bodaj największy udział w rozszerzeniu się komunikacji kulturalnej na cały obecnie kraj, a tym samym integracji społeczeństwa polskiego miały prasa i czasopiśmiennictwo, a w latach trzydziestych także radiofonia, dysponująca nie tylko najsilniejszą w Europie radiostacją w Raszynie, ale ponadto 7 stacjami regionalnymi.
Obalenie kordonów zaborczych wyzwoliło nie znaną przedtem aktywność społeczną, kulturalną i naukową. Powstawały lub rozszerzały zasięg swej działalności organizacje i instytucje, które w czasach niewoli bądź w ogóle nie mogły powstać, bądź z trudem tylko przedzierały się przez granice „swych” zaborów. Mowa tu w szczególności o związkach zawodowych, stowarzyszeniach naukowych, nauczycielskich, młodzieżowych, krajoznawczych, instytucjach i organizacjach gospodarczych itp. W ten sposób procesy integracyjne w płaszczyźnie administracyjnej, prawnej, systemu oświaty itp., realizowane niejako z urzędu przez państwo, były pogłębiane i ugruntowywane przez inicjatywę oddolną, społeczną. Tędy też wiodła droga przełamywania uprzedzeń i niechęci międzydzielnicowych, początkowo dość silnych (zwłaszcza w starszym pokoleniu) w stosunkach między Polakami z różnych dawnych zaborów.
Ogromną rolę w tych procesach odgrywały znacznie większe obecnie możliwości samookreślenia ideowo-politycznego różnorodnych odłamów i orientacji w społeczeństwie. Odzwierciedliło się to najwyraźniej w tworzeniu nowych partii politycznych lub ekspansji już istniejących. Towarzyszyły temu częstokroć burzliwe dyskusje lub polemiki, do niedawna jeszcze często przytłumione wymogiem narodowej solidarności przeciwko wynaradawiającej polityce zaborców, a także hamowane dotkliwymi ograniczeniami swobody języka polskiego. Skrępowania te obecnie odpadły. Widoczny od pierwszych dni wolności wzrost namiętności politycznych i ostrości wspomnianych polemik, np. w łonie ruchu robotniczego czy między tzw. obozem belwederskim a endecją, mógł wywoływać wrażenie wzrostu wewnętrznego skłócenia w wolnej ojczyźnie — a więc zjawiska zgoła przeciw stawnego procesowi integracji narodowej. Wrażenie takie jednak byłoby powierzchowne i fałszywe. Swoboda polemik i dyskusji ideologicznych stwarzała przesłanki do ujawnienia się postaw i poglądów ideowo-politycznych w całej ich wielobarwności i autentyczności, wzbogacała w sposób zasadniczy życie ideowo-polityczne i duchowe narodu, uwalniała je od gry pozorów, w tym także od tendencji ku solidaryzmowi społecznemu, tak silnych zwłaszcza w zaborze pruskim. W rezultacie odpadnięcie dotychczasowych skrępowań, a w parze z tym i ujawnienie w całej pełni panoramy zróżnicowań ideowo-politycznych, stawało się ważną dźwignią podnoszenia kultury politycznej narodu, deformowanej dotychczas anormalnymi warunkami jego rozwoju. Nawet dotkliwe ograniczenia swobód obywatelskich w czasach sanacyjnych nie potrafiły już tego procesu zniweczyć ani też unicestwić dorobku pierwszego dziesięciolecia niepodległości na polu demokratyzacji życia politycznego.
Program rządu lubelskiego z 1918 r., walka Rad Delegatów Robotniczych w latach 1918-1919, konstytucja marcowa 1921 r., demokratyczna ordynacja wyborcza, wolność prasy i stowarzyszeń, szybki i prężny rozwój związków zawodowych, aktywizacja i rozwój ruchu ludowego nie tylko w Galicji, ale i pozostałych byłych zaborach — wszystko to wytworzyło w społeczeństwie polskim potrzeby i nawyki, które nawet w późniejszych latach dyktatury pomajowej odżywały uporczywie z siłą trudną do opanowania. Świadczyły o tym wymownie inicjatywy w rodzaju Centrolewu, protesty przeciwko Brześciowi, wielkie strajki robotnicze i chłopskie w latach trzydziestych, w tym potężny strajk chłopski z 1937 r., próby utworzenia antyfaszystowskiego frontu demokratycznego, znaczone m. in. lwowskim Kongresem Pracowników Kultury w 1936 r. czy rezonansem, jaki w tych kołach budziły prasa i czasopiśmiennictwo lewicowe w rodzaju „Oblicza Dnia”, „Sygnałów” czy „Dziennika Popularnego”. Przy wszystkich niedomaganiach i słabościach systemu demokracji parlamentarnej, który w ówczesnych warunkach stanowił niewątpliwie jedną z podstawowych gwarancji demokracji politycznej w ogóle, zdołał się on zakorzenić stosunkowo szybko w mentalności politycznej społeczeństwa. Bojkot wyborów z 1935 r. stał się — na pozór paradoksalnie — wymownym świadectwem przywiązania społeczeństwa do zasad parlamentaryzmu.
Przywiązanie to stanowiło zarazem ważny składnik kultury politycznej społeczeństwa. Nie rozwinięte jeszcze należycie badania nad tą problematyką nie pozwalają w sposób udokumentowany ukazać i wykazać, jakie miejsce w ogólnym bilansie dwudziestolecia zajmuje ewolucja również w tej dziedzinie. Nie ulega wszakże wątpliwości, że postęp demokratyzacji stanowił conditio sine qua non rozwoju ogólnej kultury politycznej społeczeństwa II Rzeczypospolitej. Potwierdza to m. in. jego odporność na nasilające się w latach trzydziestych tendencje faszyzacyjne. Wbrew presjom zewnętrznym i wewnętrznym nie zdołały one uzyskać w nim przewagi nad postawami im wrogimi lub przynajmniej krytycznymi. Na uwagę pod tym względem zasługuje m. in. silny opór, jaki siły demokratyczne w Polsce stawiały rozpętywaniu jadu antysemityzmu w społeczeństwie.
Za ważne kryterium kultury politycznej uznać trzeba znaczenie czynnika narodowościowego i wyznaniowego w życiu publicznym, jako czynnika określającego w istotnym stopniu rzeczywistą miarę równości wszystkich obywateli wobec prawa oraz praworządności w państwie. Trzeba powiedzieć, że bilans dwudziestolecia na tym polu nie napawał optymizmem. W polityce mniejszościowej kolejnych rządów II Rzeczypospolitej trudno dopatrzyć się jakiejś względnie jednolitej, długofalowej, a przede wszystkim tolerancyjnej koncepcji programowej. Nie tylko nie potrafiły one rozwiązać nabrzmiałych problemów z tej dziedziny, ale nawet zahamować czy złagodzić zaogniających się antagonizmów, zwłaszcza w stosunkach polsko-ukraińskich. Jednym z podstawowych i nie wysychających źródeł tych antagonizmów pozostawała sprawa szkolnictwa ukraińskiego (i białoruskiego), które w ramach tzw. utrakwizacji uległo za czasów polskich drastycznej redukcji, niemal likwidacji. Eskalacja terroru i kontrterroru sprawiała, że stosunki polsko-ukraińskie u schyłku dwudziestolecia przedstawiały się gorzej niż w jego początkach.
Życie publiczne w Polsce międzywojennej podlegało intensywnej często presji elementów klerykalnych. Za czynnik „zastoju i regresji” uważa J. Bardach „postępującą klerykalizację życia, widoczną w szczególności w szkolnictwie”. Zdecydowanie ujemny wpływ na poziom kultury politycznej społeczeństwa wywierały niektóre pisma i gazety, ściśle związane z Kościołem, jak „Rycerz Niepokalanej”, „Mały Dziennik” i kilka innych. Przesądzał o tym prymitywizm upowszechnianych przez nie treści światopoglądowych i ideowo-politycznych, a w szczególności duch napastliwej nietolerancji w stosunku do inaczej myślących. Były to pisma o wysokich nakładach, z reguły bardzo tanie, które za pośrednictwem rozlicznych kanałów kolportażu, m.in. poprzez parafie, docierały do najszerszych mas ludności w kraju.
Były to wówczas w Kościele, prasie i czasopiśmiennictwie katolickim postawy dominujące. Ale w postaci na razie zalążkowej zaczęły się ujawniać również orientacje odmienne, będące zapowiedzią katolicyzmu „otwartego” — otwartego na problemy społeczne, moralno-polityczne i filozoficzne nowej epoki. Orientacje te, ograniczone do nielicznych środowisk inteligencji katolickiej (jak zwłaszcza grupa wokół kwartalnika „Verbum” i ks. W. Korniłowicza, kapelana słynnego zakładu dla młodzieży niewidomej i upośledzonej w Laskach pod Warszawą), nie mogły jednak wówczas jeszcze stanowić alternatywy dla orientacji „integrystycznej”, reprezentowanej przez Kościół oficjalny, jego hierarchię i zdecydowaną większość kleru.
Problem wpływu czynnika wyznaniowego na rozwój kultury politycznej w II Rzeczypospolitej nie ograniczał się rzecz jasna do rzymskokatolickiej większości jej mieszkańców. Zaznaczał się on także w postawie mniejszości narodowych sprzyjając krzewieniu się i wśród nich nastawień konserwatywnych, nieraz wręcz obskuranckich, a także nacjonalistycznych. Jeśli chodzi o mniejszość ukraińską świadczyła o tym dobitnie rola metropolity greckokatolickiego we Lwowie, arcybiskupa A. Szeptyckiego. Inne motywacje leżały u podstaw siły oddziaływania ortodoksyjnych środowisk konserwatywno-klerykalnych na drugą wielką mniejszość w Polsce, mianowicie żydowską, w tym również młodzież żydowską. Pisze o tym J. Żarnowski: „Kariera młodego pokolenia miała tu też z góry określone formy, a edukacja na terenie b. zaboru rosyjskiego w wielkim jeszcze stopniu odbywała się w religijnej szkole — chederze [...]. J. Chedery i talmud-tory było to siedlisko legendarnego wprost zacofania, obskurantyzmu i fanatyzmu”. Nie ma potrzeby rozwodzić się szerzej, iż tego rodzaju mentalność nie tylko nie służyła podnoszeniu kultury politycznej społeczeństwa, ale stanowiła również trudną do pokonania przeszkodę na drodze jego integracji.
Tendencje dośrodkowe i odśrodkowe, krzyżujące się w życiu politycznym i kulturalnym II Rzeczypospolitej, pozostawały w bliskiej współzależności z charakterem ustrojowym państwa. Jako państwo kapitalistyczne, rozdzierane klasowymi sprzecznościami i antagonizmami, nie mogło ono ich przezwyciężyć nie zmieniając swego charakteru. Nie mogło też wyeliminować ze swego życia niektórych dotkliwych tendencji odśrodkowych, w szczególności tych, które swe źródło miały w stosunkach narodowościowych i otaczającym je klimacie nacjonalistycznych uprzedzeń. Nie ulega jednak wątpliwości, że wiele zależało od położenia gospodarczego państwa, podnoszenia poziomu życia ludności, usuwania występujących w tej mierze dysproporcji itp.
Rozdział gospodarczy w bilansie II Rzeczypospolitej przedstawiał się raczej skromnie, i to zarówno na polu industrializacji, jak i produkcji rolnej. Źródła niedorozwoju w tej ostatniej dziedzinie tkwiły przede wszystkim w niskiej kulturze rolnej oraz wysoce niekorzystnej strukturze stosunków własnościowych na wsi. Reformy rolne w dwudziestoleciu, zbyt nieśmiałe i połowiczne, nie mogły w sposób odczuwalny naprawić tych stosunków. Nie potrafiły m. in. odwrócić od wsi lub choćby złagodzić jednej z największych jej plag, mianowicie problemu kilku milionów ludzi „zbędnych”, bezproduktywnie wegetujących na wsi. Wprawdzie miasto na ogół nie cierpiało na niedostatek produktów rolnych, Polska nawet je eksportowała, ale była to w dużej mierze tzw. podaż głodowa, niejako wymuszona koniecznością uzyskania przez chłopów środków pieniężnych na pokrycie najbardziej niezbędnych potrzeb i zobowiązań, często kosztem daleko idących wyrzeczeń. Dzieło naprawy stosunków agrarnych i podniesienia produkcji rolnej hamowała dodatkowo dyskryminacyjna polityka narodowościowa na wielkich rolniczych obszarach kresów wschodnich i w ten sposób pogarszała też całościowy bilans kraju w tej dziedzinie.
Nieco lepiej przedstawiał się dorobek II Rzeczypospolitej na polu rozwoju przemysłu oraz integracji gospodarczej trzech byłych zaborów. Jak już wspomniano, spuścizna pozaborcza obciążyła Polskę niepodległą hipoteką niezwykle ciężką, w tym jaskrawymi dysproporcjami między poszczególnymi dzielnicami. W niemałej mierze polityka dyskryminacji i degradacji ziem polskich do roli surowcowo-agrarnego zaplecza państw zaborczych zdeterminowała też już przed odzyskaniem niepodległości podział kraju na Polskę „A” i „B”. Był to niewątpliwie jeden z najszkodliwszych elementów pozaborczego dziedzictwa, ciążącego na niej dotkliwie przez całe dwudziestolecie. Natomiast zrobiono niemało, aby usunąć lub złagodzić inne nierównomierności, a także przynajmniej w części nadrobić zapóźnienia i wypełnić luki w wyposażeniu przemysłowym kraju. Dotyczyło to m. in. kolejnictwa, rozwoju energetyki, budowy lub rozbudowy niektórych gałęzi przemysłu, jak elektrotechniczny, chemiczny, zbrojeniowy, lotniczy. Od podstaw stworzono gospodarkę morską przez zbudowanie wielkiego i nowoczesnego portu gdyńskiego. Nie mniej doniosłe znaczenie — szczególnie ze względu na obronność kraju — miało podjęcie budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego w widłach Wisły i Sanu. Niezależnie od czysto gospodarczych i produkcyjnych owoców tych inicjatyw miały one swoje implikacje polityczne, społeczne i wojskowe: stanowiły dalszy krok na drodze uniezależnienia się od Niemiec i Gdańska, stwarzały nowe stanowiska pracy w regionach o dużych nadwyżkach „zbędnej” siły roboczej, zapewniały bezpieczniejszą lokalizację przemysłowi zbrojeniowemu itp.
Inicjatywy te, jakkolwiek zbyt skromne, a przede wszystkim zbyt spóźnione, zasługują na uwagę także z innego punktu widzenia, mianowicie jako przejaw rosnącej roli państwa w kształtowaniu podstaw i kierunków jego gospodarczego rozwoju. Łączyło się to z wprowadzaniem do gospodarki państwowej, głównie przez min. E. Kwiatkowskiego, elementów długofalowego planowania i w ogólności z dążeniem do zwiększenia regulującej roli państwa. Nie jest przypadkiem, że właśnie w tych latach nasiliły się w Polsce dyskusje na temat tzw. etatyzacji i w ogóle tendencje etatyzacyjne, zmierzające do przejmowania przemysłu, zwłaszcza z rąk kapitału obcego, przez państwo. Gospodarcze i społeczne skutki wielkiego kryzysu gospodarczego dawały rzecznikom tych tendencji dogodne argumenty do ręki.
Osiągnięcia te nie mogły wszakże przesłonić dominującej cechy gospodarki Polski międzywojennej, mianowicie jej stagnacji. Przy wszystkich wątpliwościach i zastrzeżeniach, jakie budzić może porównywanie rozwoju gospodarczego ziem polskich przed I wojną światową i w latach niepodległości, dowodzi tego zbyt wiele ważnych i zbieżnych kryteriów, by przechodzić do porządku dziennego nad ich wymową. I tak nawet w najlepszych latach produkcja przemysłowa Polski nie przekroczyła poziomu z roku 1913, jej udział w światowej produkcji przemysłowej nie wzrastał, ale malał; mimo wspomnianych dążeń etatyzacyjnych nadal ważne sektory gospodarki pozostawały pod kontrolą kapitału zagranicznego, utrzymywały się mimo wszystko ostre dysproporcje między poziomem cywilizacyjnym w różnych regionach kraju, poziom kultury rolnej (z wyjątkiem b. zaboru pruskiego) wykazywał cechy analogiczne. W sumie były to zjawiska o znaczeniu zbyt podstawowym, by ich cień nie przytłumiał świateł, o których mowa była wyżej.
Bezpieczeństwo II Rzeczypospolitej zależało w wielkim stopniu od jej wewnętrznej zwartości, siły gospodarczej, politycznej i wojskowej. Nawet jednak przy maksymalnym wykorzystaniu nowych możliwości rozwojowych w warunkach niepodległego państwa nie mogło ono własnymi tylko siłami zagwarantować sobie bezpiecznego i spokojnego bytu. Jako państwo średniej wielkości, położone w jednej z najbardziej newralgicznych stref starego kontynentu, musiało ono stale i bacznie oglądać się na zmienne układy w stosunkach na arenie międzynarodowej i odpowiednio do nich się przystosowywać.
Dotykamy w ten sposób niezwykle istotnego problemu obiektywnych i subiektywnych przesłanek bezpieczeństwa Polski w dwudziestoleciu międzywojennym. Ustalenie, które z nich kwalifikują się jako obiektywne, a które jako subiektywne, zależy od kryteriów podziału, jakie się zastosuje. Wydaje się, że za kryterium takie przyjąć można siłę historyczną i trwałość pewnych wyznaczników pozycji Polski, determinujących jej swobodę ruchów w świetle realiów ówczesnej Europy. Oczywiście jednak nawet przyjęcie tego kryterium nie przesądza sprawy jednoznacznie, m. in. ze względu na niejednoznaczność pojęcia „historyczna trwałość” owych wyznaczników.
Nie ulega wątpliwości, że jedną z podstawowych przesłanek obiektywnych pozycji II Rzeczypospolitej było jej geograficzne położenie w centrum Europy, między dwoma wielkimi mocarstwami, na styku świata kapitalistycznego i świata nowego, socjalistycznego. Do kategorii przesłanek obiektywnych zaliczyć trzeba też jej słabość i niedorozwój gospodarczy, charakteryzujące położenie krajów europejskich na wschód od Łaby, w wypadku Polski pogłębione w wyniku dyskryminacyjnej polityki gospodarczej państw zaborczych. Przezwyciężenie tego zacofania wymagało pracy pokoleń i w tym sensie stanowiło ono w zasadzie również
obiektywną determinantę pozycji Polski. To samo powiedzieć trzeba o pewnych motywacjach socjo- i psychologicznych w mentalności i postawach społeczeństwa,
historycznie głęboko w nim zakorzenionych — takich jak nieufność i wrogość wobec byłych zaborców, niektóre stereotypy i wyobrażenia o innych narodach lub społecznościach, przedziały międzydzielnicowe itp. Przemiany w świadomości społeczno-politycznej, z reguły bardzo powolne i trudne, zależały na domiar nie tylko od klimatu wytwarzanego przez politykę wewnętrzną i zagraniczną państwa polskiego, ale także od postawy jego partnerów. I w tym zakresie występowały określone realia społeczne i polityczne, które ze względu na swą trwałość
uznać wypada za obiektywne ramy tej polityki.
Należały tu, po pierwsze, kapitalistyczny charakter ustrojowy II Rzeczypospolitej, który mimo wszelkich wstrząsów przetrwał przez dwadzieścia lat niepodległości, i — po drugie — przynależność i zależność Polski od funkcjonowania ówczesnego systemu stosunków międzynarodowych, tj. systemu wersalskiego.
Bezpieczeństwo państwa wymagało dostosowania subiektywnych koncepcji polityki zagranicznej do obiektywnych realiów jego położenia. Najogólniej biorąc, dominowały w niej w latach międzywojennych dwie orientacje, z których jedną można by nazwać orientacją „francuską”, drugą zaś orientacją „mocarstwową”. Pierwsza z nich, dominująca w polskiej polityce zagranicznej w latach dwudziestych, oplatała się wokół osi sojuszu z Francją jako głównej zewnętrznej gwarancji bezpieczeństwa Polski. Druga, realizowana w myśl wskazań Piłsudskiego
przez min. J. Becka w latach trzydziestych, zmierzała do uniezależnienia Polski od sojusznika francuskiego i stanowiła w niemałej mierze reakcję na niepewności
i rozczarowania, których on Polsce nie skąpił, zwłaszcza od czasów układów lokarneńskich. Wszelako istotą tej orientacji było zbliżenie do III Rzeszy, rozumiane nie tylko jako środek nacisku na Francję, ale jako koncepcja długofalowa, mająca awansować Polskę z pozycji francuskiego przyczółka nad Wisłą do rangi europejskiego mocarstwa. Miała temu służyć zasada „równej odległości” od Berlina i Moskwy. W rzeczywistości wyraźną preferencję miały dobre stosunki z Niemcami, co w miarę wzrostu ich potęgi groziło nieobliczalnymi konsekwencjami. Naprawdę ani jedna, ani druga orientacja nie zapewniały i nie mogły zapewnić Polsce bezpieczeństwa, albowiem sojusznik francuski był zbyt słaby, odległy i krótkowzroczny, natomiast partner niemiecki zbyt silny i przez swe nieprzejednanie odwetowe aspiracje zbyt niebezpieczny.
Zasadnicza słabość obu orientacji tkwiła w niedostatecznej trosce o najważniejsze gwarancje bezpieczeństwa, mianowicie o przyjazne lub choćby poprawne
stosunki z sąsiadami. W praktyce, ze względu na wspomniane dążenia Niemiec, mogły tu wchodzić w rachubę tylko Czechosłowacja i Związek Radziecki. Odmienność ustrojowa Polski i ZSRR stanowiła niewątpliwie istotne utrudnienie w nawiązaniu przyjaznych stosunków między obu państwami. Wyrównywało ją jednak w znacznej mierze wspólne zagrożenie z zachodu, jak o tym świadczyła m. in. reakcja ZSRR na układy lokarneńskie czy jego żywa aprobata dla projektu paktu wschodniego. W jeszcze większym stopniu dotyczyło to relacji Polska — Czechosłowacja, zwłaszcza w latach trzydziestych, kiedy zagrożenie niemieckie także wobec Czechosłowacji nakazywało obu krajom słowiańskim sprowadzenie dzielących je różnic do właściwych proporcji. Oczywiście, wymagało to od Becka porzucenia jednego z kanonów jego polityki w środkowej Europie, wedle którego „Czechosłowacja to fikcja”, a „istnienie państwa czechosłowackiego — jak to odnotował J. Szembek — to absurd”, wymagało też rezygnacji z mocarstwowych aspiracji uczynienia z Polski organizatora i przewodniej siły tzw. trzeciej Europy.
Już tylko ten przykład wskazuje, że przy wszystkich skrępowaniach i ograniczeniach o charakterze obiektywnym, w tym również wynikających z oblicza ustrojowego państwa polskiego, jego koła rządzące miały wcale szeroki margines swobody działania, umożliwiający im przynajmniej niepogarszanie obiektywnie niewątpliwie trudnego położenia Polski. Ale przykłady takie można by mnożyć. I tak np. nie zmieniłaby ona swego charakteru ustrojowego, gdyby w 1919 r. przyjęła bardzo korzystne dla siebie radzieckie propozycje pokojowe, gdyby nie odrzuciła projektu paktu wschodniego w 1934 r., gdyby swój system obronny rozbudowywała nie tylko na wschodzie, lecz także na zachodzie, gdyby nie uczestniczyła w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 r. Nie była bowiem Polska skazana na rolę przedmiotu w polityce międzynarodowej, mogła być i była także jej ważnym podmiotem.
Dotyczy to zwłaszcza pierwszych lat niepodległości, początków lat trzydziestych oraz końca lat trzydziestych. Pierwszy z tych okresów to okres kształtowania zasadniczych orientacji polskiej polityki zagranicznej wobec trzech najważniejszych sąsiadów: Niemiec, Czechosłowacji i Rosji Radzieckiej. W szczególności charakter stosunków z tą ostatnią w wielkiej mierze zależał od Polski, a ściślej mówiąc od Piłsudskiego. Odrzucił on wówczas radzieckie propozycje pokojowe, przedstawione w imieniu rządu radzieckiego przez Juliana Marchlewskiego podczas obrad w Mikaszewiczach, podobnie jak wspomniane już inicjatywy z grudnia 1919 i stycznia 1920 r. Były to propozycje, które nie tylko nie kwestionowały podstaw ustrojowych Polski, nie tylko zapewniały jej korzystne regulacje terytorialne, lecz także — co najważniejsze — stanowiły dobrą przesłankę do stopniowego przezwyciężania nawarstwień nieufności, dzielących narody polski i rosyjski. Tę szansę przekreślono.
W latach 1932-1934, gdy w Niemczech do głosu dochodził hitlerowski faszyzm, Polska ponownie stanęła przed dylematem brzemiennego w skutki wyboru swej orientacji politycznej. W tym niezwykle ważnym momencie na czele polskiej polityki zagranicznej stanął Józef Beck, główny rzecznik „polityki równowagi” między Niemcami a ZSRR, w istocie rzeczy polityki niebezpiecznego lawirowania między nimi, polityki paktów dwustronnych, mających zastąpić system zbiorowego bezpieczeństwa. W warunkach ogromnej dysproporcji sił była to polityka skazana na niepowodzenie, nie mówiąc już o tym, że w świetle ówczesnych tendencji ku faszyzacji życia politycznego w Polsce można było mieć uzasadnione wątpliwości co do rzetelności owej „polityki równowagi”. Ujawniło się to z całą wyrazistością, m.in. w 1934 r., kiedy Polska wspólnie z Niemcami storpedowała podjętą przez Francję i popartą przez Związek Radziecki ideę tzw. Locarna wschodniego. Była to kolejna szansa zagwarantowania nie naruszalności granic Polski Ci innych krajów środkowej Europy) i równocześnie przełamania uprzedzeń do Związku Radzieckiego i Czechosłowacji — szansa ponownie zaprzepaszczona. Zadecydowały o tym nie obiektywne, ale subiektywne założenia polskiej polityki zagranicznej, stojącej na stanowisku, że — jak to sformułował wiceminister J. Szembek — „z punktu widzenia interesów polskich jest rzeczą dla nas w każdym razie niewątpliwą, że ze wszystkich reżimów, jakie mogłyby rządzić Niemcami, reżim aktualny, to jest hitlerowski, jest dla nas najdogodniejszy, czego najlepszym dowodem, żeśmy mogli się z nim porozumieć”.
W podobnym duchu wypowiadali się ministrowie Beck i Szembek niejednokrotnie, można więc te słowa uważać za autentyczną wykładnię programu polskiej polityki zagranicznej, a nie tylko zrozumiałej na tym polu zmiennej taktyki. Potwierdziły to zresztą posunięcia ul. Wierzbowej w okresie konferencji monachijskiej 1938 r., która zalegalizowała rozbiór Czechosłowacji, jak też stanowisko Becka wobec anglo-francusko-radzieckich rokowań w Moskwie latem 1939 r., będących ostatnią przed tragicznym wrześniem 1939 r. próbą powstrzymania ekspansji III Rzeszy. I w tym wypadku nad obiektywnymi wymogami bezpieczeństwa państwa i narodu, nakazującymi współdziałanie nie tylko z mocarstwami zachodnimi, ale i z ZSRR, wzięły górę nastawienia subiektywne, w dużej mierze emocjonalne. Stwierdzają to autorytatywnie autorzy wydanych w Londynie Polskich Sił Zbrojnych — dzieła, będącego reprezentatywną wykładnią postawy i poglądów polskich kół rządzących przed wojną. Uważały one, że Związek Radziecki „to niebezpieczeństwo poniekąd wyższego rzędu [niż niemieckie — H. Z.], grożące poprzez Polskę całej Europie”. Niełatwo wyjaśnić, a tym bardziej uzasadnić ów pogląd w kategoriach racjonalnego myślenia, jeśli zważyć, że był to już czas najwyższego zagrożenia, idącego od strony Niemiec i dostrzegalnego niemal gołym okiem. A jednak tkwiła w tym jakaś logika, mianowicie logika polityki zagranicznej państwa o określonym charakterze ustrojowym, uważanego i uważającego się za przedmurze tego — kapitalistycznego — ustroju. W tym świetle cech swoistej racjonalności nabierają nawet tezy, wpadające w tonację mi styczną, jak np. następująca: „Z Niemcami ryzykujemy utratę wolności; Rosjanie odbiorą nam duszę”. Ale nie mówił tego mistyk — mówiła to pierwsza wówczas osoba w państwie, marszałek Rydz-Śmigły, w rozmowie z francuskim ministrem spraw zagranicznych, Georgesem Bonnetem.
Nie ulega wątpliwości, że ten sposób myślenia politycznego miał swe źródła nie tylko w starych resentymentach antyrosyjskich, spotęgowanych w czasach zaborów i rusyfikacji. Miał je również w nie mniejszej mierze w antykomunistycznym nastawieniu kolejnych rządów II Rzeczypospolitej, przesłaniającym im niejednokrotnie trzeźwe, realistyczne spojrzenie na realia międzynarodowe i racje bezpieczeństwa państwa. Do realiów tych należała zwłaszcza słabość i niezdecydowanie sojuszników Polski na zachodzie, boleśnie ujawnione podczas „śmiesznej wojny” na zachodzie. Do oceny dróg i bezdroży polskiej polityki zagranicznej są to sprawy najważniejsze. Z tego też względu rozdział „polityka zagraniczna” w ogólnym bilansie II Rzeczypospolitej rzuca na międzywojenne dwudziestolecie cień głęboki, niekiedy ostro kontrastujący ze światłami, których w tym bardzo nierównym bilansie także przecież niemało.
Dzieje II Rzeczypospolitej ściągały baczną uwagę historyków polskich niemal od chwili zakończenia II wojny światowej. Naukowe owoce tego zainteresowania kazały jednak czekać na siebie dość długo. Złożyły się na to rozliczne przyczyny, wśród nich przede wszystkim krótkość dystansu historycznego, dzielącego pierwsze lata powojenne od klęski wrześniowej, zniszczenie lub rozproszenie wie lu ważnych materiałów źródłowych, zasobów archiwalnych i bibliotecznych, brak odpowiedniej kadry historyków, wreszcie — last but not least — presja klimatu rozrachunkowego, nasyconego głębokim rozgoryczeniem i emocjami, zrozumiałymi po klęsce, ale nie sprzyjającymi spokojnej, rzeczowej analizie naukowej tak niedawnej i bolesnej przeszłości.
Ewolucja ilościowa i jakościowa badań nad ćwierćwieczem 1914-1939, a zwłaszcza dwudziestoleciem międzywojennym, znalazła w pewnej mierze swe odzwierciedlenie w podstawowej dokumentacji twórczości naukowo-historycznej lat powojennych, w wydawanej systematycznie przez Instytut Historii PAN Bibliografii historii polskiej. Wykazuje ona, że liczba publikacji na temat II Rzeczypospolitej wynosiła w 1950 r. zaledwie 34 pozycje, 1955 — 130, 1965 — 342, 1975 — 491, a także, iż ich udział w całokształcie twórczości historiograficznej zwiększał się z roku ni rok wydatnie. Przede wszystkim jednak istotnym zmianom uległ jej profil tematyczny i charakter. Przeważające początkowo pozycje raczej publicystyczne lub opracowania tzw. demaskatorskie ustępowały od drugiej połowy lat pięćdziesiątych artykułom i rozprawom naukowym, mono grafiom, wydawnictwom źródeł. Rodziła się w ten sposób podstawa, na której z czasem powstać, mogły długo i niecierpliwie oczekiwane ujęcia syntetyczne dziejów drugiej niepodległości. Czy i w jakiej mierze jest to podstawa dostatecznie szeroka i solidna dla takich przedsięwzięć — oto pytanie, które stawało i staje przed każdym historykiem, podejmującym tego rodzaju próbę, niewątpliwie jedną z najtrudniejszych w pracy historyka.
Jest rzeczą niemożliwą na parudziesięciu stronach druku dokonać pełnego przeglądu nawet tylko ważniejszych pozycji spośród kilku setek opracowań, traktujących o czasach II Rzeczypospolitej i okolicznościach, w jakich powstała, tj. w czasach I wojny światowej. Dlatego też uwagi poniższe odnoszą się jedynie do tej części niemałego dorobku historiografii polskiej, której przedmiotem są najbardziej węzłowe wątki problemowe ćwierćwiecza 1914-1939 i której wyniki stały się w głównej mierze podstawą niniejszego opracowania. Dotyczy to również niektórych wydawnictw źródeł, w tym i materiałów pamiętnikarskich. Na szczególną uwagę z tego punktu widzenia zasługują próby ujęć syntetycznych, częściowych lub całościowych. Stanowią one bowiem niejako propozycję selekcji i hierarchizacji nie tylko podstawowego zespołu faktów, wymagających — zdaniem autorów tych prac — odpowiedniego wypunktowania w syntezie, lecz także ustalenia właściwych proporcji między poszczególnymi wątkami problemowymi, rozłożenia akcentów na określone punkty ciężkości, wyboru najwłaściwszych kryteriów ocen, słowem — wymodelowania owego ogólnego obrazu jako pewnej, spójnej całości.
Stosunkowo wcześnie ukazały się pierwsze ujęcia syntetyczne czasów I wojny światowej bądź jako fragmenty większych całości, bądź wyłącznie tym czasom poświęcone. Pierwszą próbę tego rozdziału podjął H. Wereszycki w Historii politycznej Polski w dobie popowstaniowej 1864 — 1918, Warszawa 1948. Z natury rzeczy książka jego opierała się głównie na materiałach i pracach jeszcze przedwojennych. Znaczną ich część znamionowało piętno sporów „orientacyjnych” z okresu pierwszej wojny. Dotyczy to tak ważnych dla tego okresu opracowań i pamiętników, jak m. in. R. Dmowskiego, M. Seydy, W. Lipińskiego, I. Daszyńskiego, L. Bilińskiego, K. Srokowskiego i innych. Niewolne od tego piętna były częściowo nawet prace zawodowych historyków, jak M. Bobrzyńskiego Wskrzeszenie państwa.polskiego, t. I: 1914 — 1918, Kraków 1920, t. II: 1918 — 1923, Kraków 1925; St. Kutrzeby Polska odrodzona 1914 — 1921, Kraków 192 1; W. Sobieskiego Dzieje Polski, t. III, Warszawa 1925 czy, w jakiejś mierze, także znacznie późniejsze i najlepiej udokumentowane dzieło z tej dziedziny, J. Dąbrowskiego Wielka wojna 1914 — 1918, Warszawa 1937, wreszcie też skądinąd ciągle bardzo cenne wydawnictwo źródeł w opracowaniu K. W. Kumanieckiego Odbudowa państwowości polskiej. Najważniejsze dokumenty 1912 — styczeń 1924, Warszawa — Kraków 1924. Przezwyciężenie owej presji orientacyjnych sporów i przeniesienie rozważań na temat „sprawy polskiej” podczas I wojny na grunt naukowy to bodaj najważniejsze osiągnięcie książki Wereszyckiego. Od tej chwili zarówno kwestia selekcji i hierarchizacji faktów, jak też zachodzących między nimi współzależności, a w rezultacie i ocen mogła zostać sprowadzona na grunt naukowej dyskusji. Ułatwiła i poszerzyła ją wydana wkrótce pierwsza powojenna próba naszkicowania, wprawdzie w sposób raczej materiałowy, położenia gospodarczego ziem polskich podczas I wojny w książce J. Rutkowskiego Historia gospodarcza Polski, t. II (czasy porozbiorowe do 1918 r.), Poznań 1950.
Rosnące zainteresowania okresem I wojny i narodzin niepodległej Polski (do czego przyczyniła się i czterdziesta rocznica odzyskania niepodległości) zaowocowały nowymi studiami i przyczynkami naukowymi dopiero jednak — z przyczyn przed chwilą wspomnianych — w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Zaczęły się wtedy pokazywać już także prace, podejmujące niektóre węzłowe „wielkie” problemy epoki (jak ewolucja poglądów i działalności poszczególnych partii politycznych, zniszczenia wojenne i ich skutki społeczno-polityczne, walka o charakter ustrojowy powstającego państwa polskiego i jego granice, znaczenie rewolucji rosyjskich dla Polski, stanowisko mocarstw Ententy itp.). Prace te, niekiedy o zakroju syntez węzłowych problemów lub procesów w określonych ramach chronologicznych, stwarzały dobrą podstawę wyjściową dla całościowych syntez I wojny światowej i początków II Rzeczypospolitej. Odnosi się to w szczególności do obszernego i niezwykle bogato udokumentowanego dzieła H. Jabłońskiego Polityka Polskiej Partii Socjalistycznej w czasie wojny 1914—1918 r., Warszawa 1958, które, wykraczając swą treścią daleko poza zapowiedź w tytule, ukazało w nowy sposób całokształt stosunków wewnętrznych w Polsce i niemało światła rzuciło też na niektóre implikacje międzynarodowe sprawy polskiej. Spojrzenie na nią przez pryzmat interesów mocarstw centralnych stało się przedmiotem m. in. studiów J. Pajewskiego, Mitteleuropa. Studia z dziejów imperializmu niemieckiego w dobie pierwszej wojny światowej, Poznań 1959, oraz L. Grosfelda, Polityka mocarstw centralnych wobec sprawy polskiej w latach pierwszej wojny światowej, Warszawa 1962. Sięgnęli oni przy tym do nie wykorzystywanych jeszcze dotychczas źródeł austriackich i niemieckich, dzięki czemu mogli ukazać kwestię polską w kontekście nie tylko bieżącej polityki rządów mocarstw centralnych, ale także ich planów i zamierzeń urządzenia Europy środkowej po zwycięskim zakończeniu wojny. Problem ten interesował również historyków niemieckich z RFN i NRD, w szczególności W. Conzego, I. Geissa, F. Fischera, W. Baslera.
Nieco gorzej pod tym względem przedstawiała się sprawa z piśmiennictwem na temat stosunku państw Ententy do kwestii polskiej. Wprawdzie i z tego zakresu pojawiło się sporo prac, przeważnie jednak mniej lub więcej fragmentarycznych. Jeszcze w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych główne źródło wiedzy w tej dziedzinie stanowiły bądź prace przedwojenne, jak M. Seydy, R. Dmowskiego czy Dąbrowskiego, bądź wydane za granicą. Wśród tych ostatnich stosunkowo najpełniejszy obraz stosunku mocarstw Ententy do kwestii polskiej przekazywała książka historyka emigracyjnego T. Komarnickiego Rebirth of the Polish Republic. A Study in the Diplomatic History of Europę 1914—1920, Melbourne—London—Toronto {1975). Oparta głównie na opublikowanych materiałach źródłowych oraz prasie nie wnosiła ona na ogół elementów nowych do zagadnienia, niemniej jednak stanowiła niewątpliwy krok naprzód w stosunku do literatury przedwojennej. Zapóźnienie to zaczęła nadrabiać historiografia w kraju dopiero z chwilą ukazania się książek M. Leczyka Komitet Narodowy Polski a Ententa i Stany Zjednoczone 1917—1919, Warszawa 1966, oraz J. Pajewskiego Wokół sprawy polskiej. Paryż—Lozanna—Londyn 1914—1918, Poznań 1970.
W ten sposób stopniowo poszerzał się grunt dla całościowego obrazu I wojny światowej na ziemiach polskich oraz losów sprawy polskiej na arenie międzynarodowej w tym okresie. W piętnaście lat po książce H. Wereszyckiego ukazało się pierwsze syntetyczne ujęcie tych zagadnień, poświęcone w całości i wyłącznie czasom I wojny, mianowicie J. Holzera i J. Molendy Polska w pierwszej wojnie światowej, Warszawa 1963. O tym, jak bardzo potrzebna była ta książka, świadczy kilka jej wznowień, które dawały autorom okazję do uzupełnień i zmian w miarę publikacji wyników nowych badań. Na szereg lat stała się podstawowym źródłem informacji o sprawach polskich w latach 1914—1918 (do książki dołączony m. in. cenny „słowniczek organizacji politycznych i społecznych”) oraz ważnym etapem na drodze do wytworzenia sobie obrazu powstawania niepodległej Polski.
W kilka lat później pojawiły się kolejne próby syntez tego okresu, mianowicie S. Kieniewicza Historia Polski 1795—1918, Warszawa 1968, oraz H. Zielińskiego Historia Polski 1864—1939, Warszawa 1968, w których autorzy sporo miejsca poświęcili i czasom I wojny. Niemniej były to fragmenty większych całości, z konieczności więc ujęte skrótowo. W jedenaście lat po pierwszym wydaniu pracy Holzera i Molendy ukazała się wreszcie najobszerniejsza jak dotąd synteza I wojny w postaci odrębnego tomu Historii Polski, PAN pod red. Ż. Kormanowej i W. Najdus, t. III, cz. 3, Warszawa 1974 (opracowali: T. Cieślak, K. Dunin-Wąsowicz, A. Galos, L. Grosfeld, J. Holzer, Z. Landau, J. Molenda, W. Najdus, J. Pajewski, K. Rosen-Zawadzki, J. Tomaszewski i K. Wajda). Dzięki uwzględnieniu w szerokiej mierze problematyki gospodarczej, demograficznej, międzynarodowo-politycznej, wojskowej i oczywiście wewnętrzno-politycznej jest to dzieło faktograficzne najpełniejsze w naszej literaturze na temat I wojny. Jego wartość podnosi fakt, że wykorzystano w nim nie tylko istniejącą już literaturę przedmiotu krajową i zagraniczną, lecz niejednokrotnie sięgano także do nowych źródeł archiwalnych i prasowych. W pewnym stopniu natomiast obniża te walory jego wieloautorski charakter, jak też położenie głównego nacisku na stronę faktograficzną, co naraża na szwank jednolitość koncepcji i wykładu tej wielkiej pracy i nie sprzyja także formułowaniu tak istotnych w syntezie wniosków uogólniających. Stąd wymogom tego rodzaju pracy bardziej odpowiada ostatnio opublikowana znakomita książka J. Pajewskiego Odbudowa państwa polskiego 1914—1918, Warszawa 1978. Równocześnie J. Buszko opublikował Historię Polski 1864—1948, Warszawa 1978, w której jeden z rozdziałów w sposób zwięzły traktuje o I wojnie światowej.
Trudniejsza i dłuższa była droga do syntetycznego ujęcia dziejów II Rzeczypospolitej, które w przeciwieństwie do zamkniętego już rozdziału I wojny nie mogły z natury rzeczy stać się przedmiotem badań na szerszą skalę przed wrześniem 1939. Tylko niektóre ważne problemy dwudziestolecia międzywojennego, głównie związane z jego początkami (jak zwłaszcza walka o granice na zachodzie, wschodzie i południu, sprawa konstytucji i ustroju parlamentarnego itp.) oraz kilka innych z okresu także późniejszego (np. niektóre zagadnienia gospodarcze, mniejszościowe, oświaty i parę innych) doczekały się już wówczas opracowań, mogących stać się punktem wyjścia do badań bardziej wszechstronnych i pogłębionych, a z czasem i do syntezy. Z tego punktu widzenia obok wspomnianych już prac S. Kutrzeby, M. Bobrzyńskiego czy W. Sobieskiego na szczególną uwagę zasługuje rzecz A. Próchnika Pierwsize piętnastolecie Polski niepodległej. Zarys dziejów politycznych, publikowana w odcinkach w „Robotniku”, ale której pełny tekst i w postaci książkowej ukazał się po wojnie (Warszawa 1957). Ta pierwsza na taką skalę próba syntetycznego ujęcia historii II Rzeczypospolitej, mimo że pisana poniekąd na bieżąco, do dziś zachowała walory, niejednokrotnie wykorzystywane i w pracach późniejszych, zwłaszcza gdy chodzi o zawarte w niej materiały i oceny na temat stosunków wewnętrznych, międzypartyjnych, roli i funkcjonowania sejmu, źródeł i charakteru przewrotu majowego, ogólnej ewolucji ustawodawstwa socjalnego i politycznego itp.
Niemniej potrzebne były dalsze intensywne poszukiwania i studia, aby obraz przedstawiony przez Próchnika rozwinąć, zweryfikować, a przede wszystkim uzupełnić wątkami tematycznymi przezeń pominiętymi bądź tylko zamarkowanymi z braku odpowiednich źródeł. Dodatkowy bodziec w tym kierunku stanowiło ukazanie się w tymże czasie na emigracji obszernej Najnowszej historii politycznej Polski 1864—1945, pióra W. Poboga-Malinowskiego, której t. III, cz. I (Londyn 1956) w całości poświęcony jest Polsce międzywojennej. Wprawdzie tendencyjny charakter tej książki nakazuje odnieść się do niej z dużą dozą krytycyzmu, ale nie zmienia to faktu, że wprowadziła ona w obieg naukowy materiał faktograficzny i interpretacyjny, nad którym nie można po prostu przejść do porządku dziennego, tym bardziej że autor, blisko związany z piłsudczykowską elitą władzy, miał dobre rozeznanie w polityce rządów sanacyjnych i musi być traktowany nie tylko jako historyk, ale poniekąd także żywe źródło historyczne.
Ale i w kraju, w nowym klimacie społeczno-politycznym po październiku 1956, badania nad dziejami dwudziestolecia międzywojennego ożywiły się wyraźnie. Przyczyniały się do tego wydatnie powołane wówczas do życia nowe czasopisma naukowohistoryczne z profilem historii najnowszej, zwłaszcza „Najnowsze Dzieje Polski” (od 1958 r., później pod tytułem „Dzieje Najnowsze”), „Z pola walki” (1958), „Roczniki Dziejów Ruchu Ludowego” (1958), wznowione po wieloletniej przerwie katowickie „Zaranie Śląskie” (1957) i kilka innych; również w czasopismach ogólnohistorycznych i regionalnych, jak „Kwartalnik Historyczny”, „Przegląd Historyczny”, „Sobótka”, „Zapiski Historyczne”, „Przegląd Zachodni”, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych” problematyka historii XX w. znajdowała obecnie więcej uwagi i miejsca. Niemało interesujących materiałów, m. in. wspomnieniowych, wnosiły do tej problematyki paryskie „Zeszyty Historyczne” (1962) i londyńska „Niepodległość” (wznowiona po wojnie w 1950 r.). Istotne znaczenie miało też podjęcie publikacji serii wydawnictw źródeł z tego zakresu chronologicznego, niekiedy wielotomowych, m.in. Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich, pod red. N. Gąsiorowskiej, (t. I pt. Materiały archiwalne do historii stosunków polsko-radzieckich), Warszawa 1957; reedycja organu teoretycznego KPP „Nowego Przeglądu” (ale tylko z lat 1922—1929) przez Zakład Historii Partii przy KC PZPR, t. I (rocznik 1922), Warszawa 1957; Rady Delegatów Robotniczych w Polsce (także przez Zakład Historii Partii), t. I, Warszawa 1962; Źródła do dziejów powstań śląskich, pod red. K. Popiołka, t. I, cz. 1, Wrocław— —Warszawa—Kraków 1963, Sprawy polskie na konferencji pokojowej w Paryżu 1919 r. Dokumenty i materiały, pod red. R. Bierzanka i J. Kukułki, t. I, Warszawa 1965; Materiały źródłowe do historii polskiego ruchu ludowego (wyd. przez Zakład Historii Ruchu Ludowego przy NK ZSL), t. I, Warszawa 1966; Programy stronnictw ludowych, w opr. S. Laty i W. Stankiewicza, Warszawa 1969; II Zjazd Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, Protokoły obrad i uchwały, w opr. G. Iwańskiego, H. Malinowskiego i F. Świetlikowej, Warszawa 1968; Archiwum polityczne Ignacego Paderewskiego, (wyd. przez Instytut Historii PAN), t. I, Wrocław 1973, Diariusz i Teki Jana Szembeka 1935—1945, opr. T. Komarnicki, t. I, London 1964.
Duży udział w poszerzaniu podstawy źródłowej do badań nad dwudziestoleciem międzywojennym miały coraz liczniejsze również publikacje pamiętników i wspomnień, jak również edycje przemówień, artykułów i innych wystąpień publicznych wybitnych działaczy politycznych i społecznych oraz niejednokrotnie „szeregowych” przedstawicieli różnych warstw społecznych. Ograniczając się jedynie do najczęściej przez historyków wykorzystywanych w pracach historycznych, wymieńmy tu przykładowo pamiętniki lub pisma M. Rataja, W. Witosa, M. Romeyki, J. Skotnickiego, A Bożka, ambasadorów francuskich w Warszawie J. Laroche’a i L. Noela, min. J. Becka (tylko w językach obcych, nie wydany w kraju), A. Pragiera, K. Morawskiego, A. Fiderkiewicza, M. Koszutskiej, A. Warskiego, N. Barlickiego, A. Wysockiego i wielu innych.
Stworzenie podstaw naukowych do ujęć syntetycznych wymagało wypełnienia białych plam w naszej historiografii, wyjaśnienia problemów czasem nawet faktograficznie spornych, wreszcie przezwyciężenia tez, mających swe źródło nie tyle w racjach naukowych, ile dyktowanych bieżącymi, zmiennymi potrzebami opacznie rozumianej walki ideologicznej. Twierdzenia o agenturalnej roli PPS — relikt „teorii socjalfaszyzmu” — w polskim ruchu robotniczym, dominujące nie tylko w publicystyce, ale nieraz i w pracach historycznych i podręcznikach szkolnych, o „jawnie faszystowskim” charakterze „Polski przedwrześniowej” i inne podobne nie są jedynymi przykładami tego typu walki ideologicznej. Oceny te, dodajmy, nie mogły nie przenieść się i na przywódców odpowiednich ruchów i partii politycznych. Sytuacja w historiografii polskiej wymagała szczerej dyskusji zarówno na temat interpretacji i stosowania w praktyce historiograficznej niektórych ogólnych założeń metodologii marksistowskiej, jak i ponownego przemyślenia pewnych ważnych zagadnień szczegółowych. Nie jest przypadkiem, że właśnie wtedy, w końcu lat pięćdziesiątych, pojawiła się książka W. Kuli Rozważania o historii (Warszawa 1958), a VIII Powszechny Zjazd Historyków Polskich w Krakowie (także 1958) należał do najburzliwszych w powojennych dziejach Polskiego Towarzystwa Historycznego. Nie jest też przypadkiem, że w tym okresie oraz na początku lat sześćdziesiątych rozwijały się na łamach czasopism naukowych, a często i tygodników społeczno-literackich dyskusje tak żywe, jak np. na temat obiektywnych i subiektywnych przesłanek porażki rewolucji socjalistycznej w Polsce 1918/19 (głównie w „Z pola walki”), na temat „polityki Becka”, czyli w istocie przyczyn klęski wrześniowej, w związku z książką J. Kirchmayera 1939 i 1944. Kilka zagadnień polskich, Warszawa 1957 (głównie na łamach „Życia Literackiego”, „Tygodnika Powszechnego”, „Świata”, „Przeglądu Kulturalnego”, „Nowej Kultury”, „Polityki”), czy wreszcie — w kilka lat później — na temat charakteru, funkcji i roli polskiej państwowości w okresie międzywojennym (głównie w „Miesięczniku Literackim”).
Jak już wspomniano, stosunkowo nieźle zaawansowane były zapoczątkowane jeszcze przed wojną badania na temat początków drugiej niepodległości, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie terytorialne i stosunki odrodzonego państwa polskiego z sąsiadami. Ale i w tej dziedzinie wiele jeszcze pozostawało do zrobienia, sprostowania i wyjaśnienia. Świadczy o tym ogromna literatura, m. in. na temat konferencji pokojowej oraz walki o rewindykację ziem zachodnich. Tak np. zagadnienie konferencji pokojowej znalazło nowe wszechstronne oświetlenie w obszernej pracy zbiorowej Problem polsko-niemiecki w traktacie wersalskim pod red. J. Pajewskiego, Poznań 1963, w książkach Z. Wroniaka Sprawa polskiej granicy zachodniej w latach 1918—1919, Poznań 1963; R. Bierzanka Państwo polskie w politycznych koncepcjach mocarstw zachodnich 1917—1919, Warszawa 1964; M. Leczyka, op. cit., W. Balceraka Powstanie państw narodowych w Europie środkowo-wschodniej, Warszawa 1974 (na szerokim tle dążeń narodowowyzwoleńczych narodów Europy środkowej podczas i po I wojnie). Problematyka ta przewijała się też mniej lub więcej obszernie w licznych pracach, poświęconych powstaniom i plebiscytom na ziemiach zachodnich, jak m.in. K. Popiołka Trzecie śląskie powstanie, Katowice 1946; H. Zielińskiego Położenie i walka górnośląskiego proletariatu w latach 1918—1922 Warszawa 1957; T. Jędruszczaka Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918—1922, Warszawa 1958; J. Przewłockiego Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku w latach 1920—1922, Wrocław 1970; W. Zielińskiego Polska i niemiecka propaganda plebiscytowa na Górnym Śląsku, Wrocław 1972; Powstanie wielkopolskie 1918—1919 pod red. K. Piwarskiego, Poznań 1958; Studia z historii powstania wielkopolskiego 1918/1919, pod red. Z. Kaczmarczyka, Poznań 1962; Powstanie wielkopolskie 1918—1919, pod red. Z. Grota, Poznań 1968; S. Kubiaka Niemcy a Wielkopolska 1918—1919, Poznań 1969; A. Czubińskiego Powstanie wielkopolskie 1918—1919. Geneza — charakter — znaczenie, Poznań 1978; W. Wrzesińskiego Plebiscyty na Warmii i Mazurach oraz na Powiślu w 1920 roku, Olsztyn 1974; P. Łossowskiego Między wojną a pokojem. Niemieckie zamysły wojenne na wschodzie w obliczu traktatu wersalskiego, marzec — czerwiec 1919 roku, Warszawa 1976 (mowa tu o rzadko poruszanych w naszej literaturze historycznej powiązaniach planów wojennych niemieckich, skierowanych przeciwko Polsce, z podobnymi planami przeciwko krajom nadbałtyckim, a także Rosji Radzieckiej).
W istotnym stopniu pogłębiły zrozumienie charakteru i trudności polskich rewindykacji na zachodzie, oparte często na archiwaliach zagranicznych, opracowania poświęcone stosunkom dwustronnym Polski z innymi krajami. Dowodzą tego m.in. prace A. Szklarskiej-Lohmannowej Polsko — czechosłowackie stosunki dyplomatyczne w latach 1918—1925, Wrocław 1967; P. Łossowskiego Stosunki polsko-litewskie w latach 1918—1920, Warszawa 1966; M. Nowak-Kiełbikowej Polska — —Wielka Brytania w latach 1918—1923. Kształtowanie się stosunków politycznych, Warszawa 1975; a w szczególności prace o stosunkach z Francją i oczywiście Niemcami, jak zwłaszcza J. Kukułki Francja a Polska po traktacie wersalskim 1919—1920, Warszawa 1970, oraz J. Krasuskiego Stosunki polsko-niemieckie 1919—1925, Poznań 1962. Wśród wielu innych jeszcze prac i monografii, wiążących się z ustalaniem tej najbardziej niebezpiecznej granicy w Europie, jaką była „wersalska” granica polsko — niemiecka, na specjalną uwagę zasługuje dzieło, stawiające sobie za cel prześledzenie historii tej granicy na przestrzeni tysiąclecia stosunków polsko — niemieckich, mianowicie książka G. Labudy Polska granica zachodnia. Tysiąc lat dziejów politycznych, Poznań 1971. Nie trzeba specjalnie podkreślać, że tego rodzaju syntetyczne ujęcie, odbierając poniekąd decyzjom wersalskim cechę epizodyczności czy fałszywej kalkulacji dyplomatycznej, ukazuje zagadnienie walki o tę granicę w jedynie właściwym wymiarze, tj. jako kolejne ogniwo w długim historycznym procesie i zarazem jako problem nie tylko polsko — niemiecki, lecz w całym tego słowa znaczeniu europejski.
Niezwykle duże i trudne zadania stanęły przed historiografią polską na polu zbadania rozwoju stosunków polsko-radzieckich u progu dwudziestolecia i właściwej ich oceny. Dotyczyło to zwłaszcza roli i znaczenia rewolucji rosyjskich 1917 r. dla odzyskania niepodległości przez Polskę, genezy i charakteru wojny polsko-radzieckiej 1919-1920, stosunku Polski do „białej" Rosji, miejsca Polski w montowanym przez mocarstwa imperialistyczne antyradzieckim tzw. kordonie sanitarnym, polskich planów „federacyjnych" i „inkorporacyjnych" itp. Sprawy te, w literaturze międzywojennej często w ogóle pomijane lub zniekształcane, wymagały nie tylko innego potraktowania i sposobu ujmowania, ale w nie mniejszym stopniu nowych, źródłowych opracowań. Wspomniane już wielotomowe wydawnictwo źródłowe Dokumenty i materiały... samą swą objętością świadczyło o rozmiarach zadłużeń historiograficznych na tym polu. Jednocześnie celowe przemilczanie przed wojną znaczenia i wpływu rewolucji rosyjskich na powstanie niepodległej Polski sprzyjało niekiedy — niejako na zasadzie prawa ruchu wahadła — do ich eksponowania jako niemal wyłącznego czynnika i źródła niepodległości Polski. Jednakże monokauzalizm pozostawał w sprzeczności z metodologią naukową i musiał z czasem ustąpić pola poglądom bardziej wyważonym. Doniosłą wagę przemian rewolucyjnych w Rosji 1917 r. uwypukliły silnie, ale jednocześnie z należytym uwzględnieniem innych czynników — przede wszystkim dążeń i walki samego narodu polskiego — najbardziej reprezentatywne dzieła polskiej historiografii powojennej, jak m.in. zbiorowa praca czołowych historyków polskich Rewolucja Październikowa a Polska pod red.
T. Cieślaka i L. Grosfelda, Warszawa 1967, czy cytowana już praca J. Pajewskiego Odbudowa państwa polskiego. Nawiązując do licznych opinii historyków na ten temat, Pajewski ujmuje zagadnienie, jak gdyby w wielkim syntetycznym skrócie, w słowach: „Zasadniczą przyczyną odzyskania niepodległości była postawa narodu polskiego, była jego wola przetrwania katastrofy niewoli, była jego wola odzyskania niepodległości. Chwilę dziejową, w której wyzwolenie się dokonało, wyznaczyła sytuacja międzynarodowa". Nawiasem mówiąc, podjęcie tej tematyki stanowiło nowe i ważne ogniwo zapoczątkowanej jeszcze przed wojną i kontynuowanej także po wojnie dyskusji wokół problemu szerszego i ogólniejszego, mianowicie roli czynników zewnętrznych i wewnętrznych oraz ich współzależności jako przesłanek odzyskania niepodległości. Jak się
wydaje, w ostatnich latach historiografia polska skłania się ku silniejszemu eksponowaniu roli czynników wewnętrznych. Jest to zarazem przyczynek do innej ważnej dyskusji metodologicznej: znaczenia przesłanek obiektywnych i subiektywnych w kształtowaniu procesów historycznych, m.in. tego rodzaju, jak wzmiankowane już polemiki wokół walki o charakter ustrojowy państwa polskiego i jej wyników w latach 1918- 1919 czy przyczyn klęski wrześniowej.
Inne ważne pytanie, które stawało przed badaczami tego okresu dziejów II Rzeczypospolitej, dotyczyło walki o jej kształt terytorialny, w tym wypadku od wschodu. Polegało na tym, czy i w jakiej mierze polityka wschodnia ówczesnej Polski (a właściwie Piłsudskiego) była następstwem gry sił i interesów wielkich mocarstw imperialistycznych, posługujących się Polską jako swym narzędziem polityczno-wojskowym przeciwko nowej Rosji, w jakiej zaś mierze wynikała z własnych inicjatyw i koncepcji rządów Polski. Inaczej mówiąc — w jakiej mierze była ona podmiotem, a w jakiej przedmiotem politycznych i wojskowych łań w Europie środkowej. Wiązało się to ściśle z szeregiem bardzo istotnych i konkretnych zagadnień, o których przed chwilą była mowa i do których należało się ustosunkować.
Badania w tych kierunkach zaczęły rozwijać się później niż w zakresie stosunków polsko-niemieckich, niekiedy też odbijały się na nich ujemnie trudności z dostępem do źródeł, a także pewne niedomagania warsztatowe. Niemniej posunęły one znacznie naprzód wiedzę o stosunkach polsko-radzieckich w początkach II Rzeczypospolitej, wydobywając na światło dzienne szereg mało znanych faktów, m. in. w monografiach J. Lewandowskiego Federalizm. Litwa i Białoruś w polityce obozu belwederskiego XI. 1918—IV.1920, Warszawa 1962; tegoż autora Imperializm słabości. Kształtowanie się koncepcji polityki wschodniej pilsudczyków 1921—1926, Warszawa 1967; A. Leinwanda Polska Partia Socjalistyczna wobec wojny polsko-radzieckiej 1919—1920, Warszawa 1964; W. Gostyńskiej Stosunki polsko-radzieckie 1918—1919, Warszawa 1972, a przede wszystkim pracy A. Juzwenki Polska a „biała” Rosja (od listopada 1918 do kwietnia 1920 r.), Wrocław 1973, wreszcie także książka A. Skrzypka Związek Bałtycki. Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia w polityce Polski i ZSRR w latach 1919—1929, Warszawa 1972. Szereg artykułów i przyczynków z tej dziedziny ukazało się na łamach ukazujących się periodycznie od 1965 r. „Studiów z Dziejów ZSRR i Europy Środkowej” oraz „Z Dziejów Stosunków Polsko-Radzieckich. Studia i Materiały”. Należy dodać, że problematyka stosunków polsko-radzieckich (podobnie jak polsko-niemieckich) stała się przedmiotem wielu opracowań za granicą, nie tylko w Związku Radzieckim, lecz także w krajach zachodnich, zwłaszcza w Anglii, Stanach Zjednoczonych i obu państwach niemieckich.
Prześledzenie i charakterystyka walki o kształt terytorialny państwa wymagały, jak widać, wiele czasu i wysiłku badawczego. Bodaj w jeszcze większym stopniu odnosi się to do walki o kształt i charakter ustrojowy niepodległej Polski. W tej dziedzinie trzeba było zaczynać od podstawy wyjściowej jeszcze skromniejszej. Dążenia i ruchy strajkowe robotników, fermenty społeczne na wsi, powstanie, rozwój i upadek rad delegatów robotniczych, konflikty wewnętrzne w łonie ruchu robotniczego, sprawa reformy rolnej i szereg innych pozostawały w historiografii międzywojennej na marginesie znacznie odleglejszym niż sprawy terytorialne i związane z nimi dyplomatyczne przetargi.
W rezultacie problemy modelu ustrojowego powstającego państwa to oddzielny i obszerny rozdział twórczości historiograficznej po wojnie. Znalazły one silne odbicie nie tylko w pracach z zakresu historii politycznej, ale w nie mniejszym stopniu historii gospodarczej.
Okres walki o charakter ustrojowy państwa nie trwał długo, zaledwie kilka lat, był jednak niezwykle ważny, gdyż w dużej mierze niejako żłobił koleiny, którymi przez długie lata toczyć się miał wehikuł państwowy. Toteż nie jest przypadkiem, że i w historiografii zaznaczają się dość wyraźnie cezury chronologiczne lat 1918—1921 (uchwalenie konstytucji marcowej, traktat ryski, decyzje Rady Ambasadorów i Ligi Narodów w sprawie podziału Górnego Śląska), czasem nawet tylko 1918—1919 — lata „narodzin” państwowości polskiej. Początki drugiej niepodległości bywają też często zamykane w przedziale czasowym 1918-1923/24 (przełamanie hiperinflacji, początki stabilizacji gospodarczej, załamanie się wysokiej fali ruchów strajkowych, ostateczne uznanie przez Radę Ambasadorów także polskiej granicy wschodniej według traktatu ryskiego). Niejednokrotnie okres ten, zwłaszcza w opracowaniach o zakroju syntetycznym, bywa wydłużany do przewrotu majowego 1926 r. jako kolejnej doniosłej cezury chronologicznej w życiu państwa i społeczeństwa, ale i w tych opracowaniach wymienione uprzednio przedziały czasowe są z reguły wyraźnie wyodrębniane. Dlatego też prace, obejmujące niekiedy nawet wąskie chronologicznie wycinki dziejów tych przełomowych lat, ze względu na wagę i precedensowy charakter zapadłych w tych latach rozstrzygnięć, stanowią istotne tworzywo syntezy, a więc to, co z punktu widzenia założeń niniejszego przeglądu i całości tej książki wydaje się zasługiwać na szczególną uwagę.
Do prac tego typu należy m. in. książka H. Jabłońskiego Narodziny Drugiej Rzeczyospolitej 1918-1919, Warszawa 1962. Nie pomijając międzynarodowych okoliczności powstania niepodległego państwa polskiego, główną uwagę skupił w niej autor właśnie na stosunkach wewnętrznopolitycznych w kraju u progu niepodległości, m. in. na przegrupowaniach w układzie sił politycznych po zakończeniu wojny oraz na wnikliwej analizie postawy społeczeństwa polskiego w okresie pierwszych wyborów do Sejmu Ustawodawczego, a także na charakterze sprzeczności, dzielących obóz endecki i „belwederski”. Istotny udział w rozświetleniu skomplikowanych stosunków wewnątrz- i międzypartyjnych oraz fermentów społecznych w tym okresie mają też prace J. Holzera Polska Partia Socjalistyczna w latach 1917-1919, Warszawa 1962, oraz W. Stankiewicza Konflikty społeczne na wsi polskiej 1918-1920, Warszawa 1963.
Rozbicie Rad Delegatów Robotniczych oraz uchwała o reformie rolnej w połowie 19l9 r. faktycznie przesądziły walkę o charakter ustrojowy państwa na korzyść ustroju burżuazyjno-demokratycznego, nie przesądzały jednak jeszcze, jaki będzie model tego ustroju, czy dominować w nim będą treści i tendencje demokratyczne, czy konserwatywne i nacjonalistyczne.
Doniosłą rolę pod tym względem miało do spełnienia podjęcie głębokich reform społeczno-politycznych i socjalnych, niezbędnych zwłaszcza na najbardziej zacofanym w tej dziedzinie obszarze, stanowiącym trzon niepodległej Polski, na terenie byłego Królestwa. Jednakże w przeciwieństwie do historyków wsi i ruchu ludowego, którzy w swych pracach z reguły wiele uwagi poświęcali węzłowej dla wsi kwestii reformy rolnej, historycy ruchu robotniczego nie okazywali na ogół większego zainteresowania problematyce reform socjalnych, a jeśli ją podejmowali, to raczej marginesowo i z przesadnym nieraz krytycyzmem (jako reformy z reguły „wymuszone”, niepełne. spóźnione, w praktyce nie respektowane itp.) Pierwsze gruntowniejsze prace na te tematy w postaci monografii książkowych zaczęły się ukazywać dopiero w latach sześćdziesiątych. Jako przykłady można tu wymienić m. in. : M. Święcickiego Instytucje polskiego prawa pracy w latach 1918-1939, Warszawa 1960; J. Jończyka Ochrona pracy kobiet i młodocianych w polskim przmyśle w latach 1918-1939, Warszawa 19661; A. Ajnenkiela Położenie prawne robotników rolnych w Polsce (1918-1939) Warszawa 1962; M. Ciechocińskiej Próby walki z bezrobociem w Polsce międywojennej, Warszawa 1965. Pełniejszą i całościową charakterystykę ustawodawstwa socjalnego stawili dopiero autorzy syntetycznych ujęć historii gospodarczej Polski Z. Landau i J. Tomaszewski w swej Gospodarce Polski międzywojennej, t. I: W dobie inflacji, Warszawa 1967, a zwłaszcza w dziele Robotnicy przemysłowi w Polsce 1918—1930. Materialne warunki bytu, Warszawa 1971. Mimo to dokładniejsze rozpoznanie problemów warunków bytowych i ustawodawstwa socjalnego w tamtych czasach wymaga i dziś jeszcze sięgania do obfitej w tym zakresie literatury i wydawnictw międzywojennych, w szczególności do znakomitej „Statystyki Pracy”, „Przeglądu Gospodarczego” oraz wydanej przez Ministerstwo Opieki Społecznej Polityki społecznej państwa polskiego 1918-1939, Warszawa 1935.
Niezależnie od zadłużeń historiografii polskiej na polu badań ustawodawstwa socjalnego, reform społecznych i w ogóle warunków pracy i bytu szerokich warstw społeczeństwa, już dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie wskazują, że problemy te grały dużą rolę w polityce odrodzonego państwa, zwłaszcza w pierwszych latach jego istnienia. Jest to zarazem istotny przyczynek do wspomnianego wyżej zagadnienia szerszego, także politycznego — walka o model ustrojowy państwa.
Problematyka reform społecznych z natury rzeczy wiązała się ściśle z ogólnym obrazem życia gospodarczego w Polsce i przemian w nim zachodzących. Pod tym względem polska historiografia powojenna już stosunkowo wcześnie wydała sporo wartościowych opracowań, w tym również o zakroju syntetycznym, przeważnie opartych na gruntownych badaniach źródłowych. Wymienić tu można przykładowo prace J. Popkiewicza i F. Ryszki Przemysł ciężki Górnego Śląska w gospodarce Polski międzywojennej (1922—1939), Opole 1959, Z. Landaua i J. Tomaszewskiego pierwszy popularny całościowy Zarys historii gospodarczej Polski 1918-1939), Warszawa 1960 (później dwukrotnie wznawiany); H. Jędruszczak Płace robotników przemysłowych w Polsce w latach 1924—1939), Warszawa 1963; M. M. Drozdowskiego Polityka gospodarcza rządu polskiego 1936—1939) Warszawa 1963, a przede wszystkim wspomniane już, fundamentalne prace Z. Landaua i J. Tomaszewskiego o gospodarce międzywojennej (t. I i II, ten ostatni doprowadzony do 1929 r.) i robotnikach przemysłowych, tudzież M. Mieszczankowskiego Struktura agrarna Polski międzywojennej, Warszawa 1960. Problematyce gospodarczej Polski w czasach II Rzeczypospolitej wiele miejsca poświęca również obszerna synteza I. Kostrowickiej, Z. Landaua i J. Tomaszewskiego Historia gospodarcza Polski XIX i XX wieku, Warszawa 1966.
Jednakże charakter czy raczej model ustrojowy nowo powstałego państwa zależał w nie mniejszej mierze od jego struktur politycznych oraz zasięgu swobód demokratycznych, przysługujących jego obywatelom. Z tego punktu widzenia do katalogu "wielkich problemów" w czasach drugiej niepodległości wpisać należy m. in. problem zmian w układzie sil politycznych oraz roli sejmu i w ogóle parlamentaryzmu w Polsce międzywojennej, w tym również genezy, charakteru i funkcjonowania konstytucji w niepodległej Polsce. Te ostatnie sprawy stały się przedmiotem kilku monografii, początkowo nie wolnych od „demaskatorskich” wyjaskrawień, później jednak znacznie bardziej wyważonych, przede wszystkim dzięki pogłębionemu spojrzeniu na tradycje parlamentaryzmu polskiego, powiązaniu go z funkcjonowaniem systemu parlamentarnego w innych krajach europejskich, a także z realiami sytuacji politycznej w Polsce przed i po 1926 r. Mowa tu o pracach m. in. M. Pietrzaka Rządy parlamentarne w Polsce w latach 1919—1926, Warszawa 1969; A. Ajnenkiela Spór o model parlamentaryzmu polskiego do roku 1926, Warszawa 1972; tegoż Parlamentaryzm II Rzeczypospolitej, Warszawa 1975; S. Krukowskiego Geneza konstytucji z 17 marca 1921 r., Warszawa 1977. Duże znaczenie dla historyka dziejów politycznych mają też publikacje historyków prawa, w szczególności Historia państwa i prawa Polski (1918-1939) pod red. F. Ryszki, cz. I, Warszawa 1962, oraz J. Bardacha, B. Leśnodorskiego, M. Pietrzaka Historia państwa i prawa polskiego, Warszawa 1976, w której obszerna część 3, pióra M. Pietrzaka, prawie w całości poświęcona jest okresowi II Rzeczypospolitej. Ze względu na swój syntetyczny charakter te dwie ostatnie pozycje z konieczności eksponują i charakteryzują jedynie problemy najistotniejsze i najbardziej węzłowe, co tym bardziej podnosi ich walor w oczach historyka „ogólnego” i w jego warsztacie.
Już w pierwszych latach niepodległości ujawniły się także inne istotne zagadnienia, których rozpoznanie stanowi ważną przesłankę dla opracowań o aspiracjach syntezy historycznej. Mowa tu m. in. o kwestii stosunków między Kościołem i państwem, ważkiej nie tylko ze względu na silną, historycznie ugruntowaną pozycję katolicyzmu i Kościoła w życiu narodu, ale również wówczas nader aktualnej z uwagi na rozbieżne stanowiska na ten temat w sejmowych debatach nad konstytucją, a w kilka lat później nad tekstem konkordatu z Watykanem; nie mówiąc już o właściwie nieustannych sporach i konfliktach wokół nauczania religii w szkołach. Problemy te znalazły odbicie głównie w kilku obszernych studiach historycznych i prawnohistorycznych, zamieszczonych w czasopismach naukowych bądź pracach zbiorowych, jak Szkice zdziejów papiestwa, pod red. naukową K. Piwarskiego, wyd. 2, Warszawa 1961. Stosunkowo nieliczne są też odrębne monografie na ten temat, co niewątpliwie łączy się z niezwykle obszerną i rozproszoną podstawą źródłową do tych badań (zwłaszcza podstawą prasową), jak też z nie zawsze łatwym dostępem do niezbędnych źródeł. Mimo to książka W. Mysłka Kościół Katolicki w Polsce w latach 1918—1939 (Zarys historyctny), Warszawa 1966, jak też J. Wisłockiego Konkordat polski Z 1925 roku. Zagadnienia prawno-polityczne (tu m. in. obszerna bibliografia), stanowią obiecujący punkt wyjścia do dalszych badań na tym polu.
Nie mniej węzłowym problemem II Rzeczypospolitej było zagadnienie mniejszości narodowych, ich położenia, stosunku do państwa i odwrotnie. Zachodzi wyraźna dysproporcja między rangą tego problemu a skromnym miejscem, jakie zajmuje on w powojennej historiografii polskiej. Wyjątek pod tym względem stanowi jedynie mniejszość niemiecka, która stała się przedmiotem wielu artykułów, przyczynków i także opracowań monograficznych, choć przeważnie regionalnych. Wskazać tu trzeba m. in. na prace M. Cygańskiego Mniejszość niemiecka w Polsce centralnej w latach 1919—1939, Łódź 1962; R. Staniewicza Mniejszość niemiecka w województwie śląskim w latach 1922—1923, Katowice 1965, K. Grünberga Niemcy i ich organizacje polityczne w Polsce międzywojennej, Warszawa 1970, T. Falęckiego Niemieckie szkolnictwo mniejszościowe na Górnym Śląsku w latach 1922—1939, Katowice 1970; H. Rechowicza Sejm śląski 1922—1939,, Katowice 1965; S. Potockiego Położenie mniejszości niemieckiej w Polsce 1918—1938, Gdańsk 1969; T. Kowalaka Spółdzielczość niemiecka na Pomorzu 1920—1938, Warszawa 1965; tegoż autora Prasa niemiecka w Polsce 1918—1939, Warszawa 1971; A. Szefera Mniejszość niemiecka w Polsce i Czechosłowacji w latach 1933—38, Kraków 1967. Niemało uwagi poświęcili mniejszości niemieckiej w Polsce także historycy zachodnioniemieccy, jak T. Bierschenk, O. Heike, R. Breyer, G. Rhode i kilku innych. Na uwagę zasługuje próba porównawczego spojrzenia na rolę mniejszości niemieckiej w Polsce i innych krajach Europy środkowej w postaci międzynarodowej konferencji naukowej na ten temat, zorganizowanej przez Śląski Instytut Naukowy w Katowicach i uwieńczonej pracą zbiorową pod red. H. Batowskiego Irredenta niemiecka w Europie środkowej i południowo-wschodniej przed II wojną światową, Katowice-Kraków 1971.
Zdecydowanie gorzej przedstawia się stan badań i ich wyniki, jeśli chodzi o trzy największe mniejszości w Polsce międzywojennej, tj. Ukraińców, Białorusinów i Żydów, zwłaszcza dwie ostatnie. Poza monografiami S. Bronsztejna Ludność żydowska w Polsce w okresie międzywojennym. Studium statystyczne, Wrocław 1963, J. Tomaszewskiego Z dziejów Polesia. Zarys stosunków społeczno-ekonomicznych, Warszawa 1963, oraz A. Bergman Rzecz o Bronisławie Taraszkiewiczu, Warszawa 1977 (gdzie sporo interesujących materiałów o białoruskiej "Hromadzie") bodaj na palcach obu rąk dałoby się zliczyć artykuły naukowe w czasopismach historycznych o tych mniejszościach (głównie w "Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego"). Nieco lepiej przedstawia się historiograficzny obraz spraw ukraińskich, omawianych m. in. (także jeśli chodzi o okres międzywojenny) w monografii A. B. Szcześniaka i W. Szoty Droga do nikąd. Działalność organizacji ukraińskich nacjonalistów i jej likwidacja w Polsce, Warszawa 1973; R. Torzeckiego Kwestia ukraińska w polityce III Rzeszy (1933—1945), Warszawa 1972; M. Iwanickiego Oświata i szkolnictwo ukraińskie w Polsce w latach 1918—1939, Siedlce 1975; dopiero ostatnio ukazała się ważna, na bogatym materiale źródłowym oparta, praca M. Papierzyńskiej-Turek Sprawa ukraińska w Drugiej Rzeczypospolitej 1922—1926, Kraków 1979. Można do tego dorzucić pewną liczbę artykułów i przyczynków oraz fragmentów ogólniejszych prac o problematyce mniejszościowej, jak np. S. Mauersberga Szkolnictwo powszechne dla mniejszości narodowych w Polsce w latach 1918—1939, Wrocław 1968, czy W. Michowicza Walka dyplomacji polskiej przeciwko Traktatowi Mniejszościowemu w Lidze Narodów w 1934 r., Łódź 1963, czy wreszcie w paru pracach napisanych, ale nie ogłoszonych drukiem. W pewnej mierze wypełniają te dotkliwe luki opracowania na temat działalności KPP, KPZB i KPZU - jak zwłaszcza J. Radziejowskiego Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy 1919—1929. Węzłowe problemy ideologiczne, Kraków 1976, oraz prace J. Kowalskiego (patrz poniżej). Dopiero ostatnio ukazała się cenna książka A. Chojnowskiego Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921—1939, Wrocław 1979. Oparta na solidnym materiale źródłowym, wypełnia ona w niemałym stopniu wspomniane luki, ale równocześnie ujawnia, jak wiele jest na tym polu do zrobienia. Nadal wartościowym źródłem dla badaczy tych problemów pozostaje obfita literatura międzywojenna, w szczególności redagowane przez L. Wasilewskiego "Sprawy Narodowościowe" — jedno z najlepszych czasopism tego typu i tego profilu w Europie międzywojennej. Nadal też ważnym źródłem informacji o położeniu mniejszości żydowskiej pozostaje dwutomowe wydawnictwo 'Żydzi w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1933-1934. Warto przy tym podkreślić, że problematyka mniejszościowa w Europie środkowej i Polsce budzi stosunkowo szerokie zainteresowanie w historiografii ZSRR oraz w Europie zachodniej.
Problemy mniejszościowe w kraju zazębiały się niejednokrotnie blisko z położeniem i walką mniejszości polskiej za granicą, zwłaszcza w Niemczech. Sprawom tym niemało miejsca poświęcała już historiografia polska w dwudziestoleciu międzywojennym. Stosunkowo wcześnie stały się one przedmiotem zainteresowania historiografii polskiej także po wojnie. Przez szereg lat wiele artykułów i innych materiałów na ten temat zamieszczał zwłaszcza poznański "Przegląd Zachodni". Z czasem zainteresowanie to wyraziło się również w opracowaniach monograficznych bądź pracach zbiorowych, przede wszystkim W. Wrzesińskiego Ruch polski na Warmii, Mazurach i Powiślu w latach 1920—1939, Poznań 1963; tegoż autora Polski ruch narodowy w Niemczech 1922—1939, Poznań 1970; K. Joncy Polityka narodowościowa III Rzeszy na Śląsku Opolskim w latach 1933—1940. Studium polityczno-prawne, Katowice 1970; w pracy zbiorowej Polacy w republice weimarskiej i w III Rzeszy, Olsztyn 1965; K. Fiedora Antypolskie organizacje w Niemczech 1918—1933, Wrocław 1973 i innych. Pojawiły się też prace na temat położenia mniejszości polskiej w innych krajach, Francji, Stanach Zjednoczonych, Czechosłowacji.
Uwagę wielu historyków ściągały wydarzenia i poczynania, które w sposób szczególnie wyrazisty, niekiedy dramatyczny, ujawniały przemiany w układzie sił politycznych kraju, a także niektóre wydarzenia zewnętrzne o szczególnym znaczeniu dla jego położenia na arenie międzynarodowej. Była już o tym mowa w związku z początkami Polski niepodległej. Ale i w latach późniejszych przeżywała ona wstrząsy, brzemienne w daleko idące następstwa społeczno-polityczne. Dotyczy to np. przewrotu majowego oraz wielkiego kryzysu gospodarczego.
Geneza, przebieg i skutki przewrotu majowego mają bardzo obszerną literaturę, przeważnie jednak mocno rozproszoną. Z reguły uwzględniane są szeroko w opracowaniach syntetycznych, dziejach partii politycznych, biografistyce itp. Na uwagę zasługują zwłaszcza prace i artykuły L. Hassa, H. Jabłońskiego, A. Garlickiego, A. Czubińskiego, D. Nałęcz, T. Nałęcza, J. Żarnowskiego, M. Pietrzaka, J. Tomaszewskiego, T. Feder, H. Piaseckiego, B. Woszczyńskiego, W. Jędrzejewicza, W. Władyki, K. Sawiekiego i innych. Wiele miejsca zajmują też w licznych wspomnieniach i diariuszach, jak K. Morawskiego, W. Grzybowskiego, M. Rataja, W. Witosa, J. Laroche'a, A. Pragi era, J. Grzędzińskiego, a zwłaszcza M. Romeyki (Przed i po maju, t. I-II, Warszawa 1967). Dopiero jednak w ostatnich latach pojawiły się opracowania całokształtu problematyki majowej „rewolucji bez rewolucyjnych konsekwencji”, charakteryzujące ją w całej jej złożoności. Należy do nich praca J. Rothschilda Piłsudski's coup d'etat, New York-London 1966 (gdzie m. in. też obszerna bibliografia) oraz A. Garlickiego Przewrót majowy, Warszawa 1978, dająca najpełniejszy obraz tych wydarzeń, oparta m. in. na materiałach, zgromadzonych w Instytucie im. J. Piłsudskiego w Nowym Jorku.
Problematyka wielkiego kryzysu gospodarczego doczekała się wielu opracowań mniej lub więcej szczegółowych, nieraz monograficznych (w tym i regionalnych), przeważnie traktujących o położeniu i walkach strajkowych mas robotniczych, rzadziej o położeniu wsi. Próba ukazania wielkiego kryzysu jako całości w odrębnym syntetycznym ujęciu, podjęta swego czasu przez L. Grosfelda w pracy Polska w latach kryzysu gospodarczego 1929—1933, Warszawa 1952, jest już przestarzała. Gdy chodzi o sprawy wsi w tym okresie, to na uwagę zasługuje zwięzła i treściwa rzecz J. Ciepielewskiego Polityka agrarna rządu polskiego w latach 1929—1935, Warszawa 1968. Ukazało się też szereg wartościowych opracowań monograficznych o tematyce społeczno-gospodarczej, w których okres kryzysu jest najczęściej wyraźnie wyodrębniany. Jest to regułą w pracach o charakterze syntetycznym, jak przede wszystkim prace Z. Landaua, J. Tomaszewskiego, l. Kostrowickiej czy także we wspomnianych już w innym kontekście publikacjach na temat ustawodawstwa socjalnego, położenia prawnego robotników czy innych publikacjach przekrojowych przez dwudziestolecie.
Wielki kryzys był nie tylko zjawiskiem gospodarczym, ale miał też swe implikacje polityczne. Nie jest przypadkiem, że rządy sanacyjne, początkowo jeszcze względnie liberalne, na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych usztywniły system dyktatury sanacyjnej, czyniąc ją coraz bardziej totalitarną i reakcyjną ("rządy pułkowników", drastyczne dalsze ograniczenia roli sejmu, aresztowania i wybory brzeskie itp.). W parze z tym dokonywały się nie mniej ważne i charakterystyczne przesunięcia w układzie sił politycznych, przeciwnych sanacji, znajdując swój wyraz m. in. w powstaniu Centrolewu, zjednoczeniu ruchu ludowego, zaostrzeniu się fermentów społecznych i wzroście fali strajkowej w mieście i na wsi. Znaczenie tych procesów, a zwłaszcza przemieszczeń na lewicy i w centrum oraz syndromu Brześcia, odzwierciedliło się wyraźnie w historiografii, m. in. w postaci prac A. Czubińskiego Centrolew. Ksztaltowanie się i rozwój demokratyznej opozycji antysanacyjnej w Polsce w latach 1926—1930, Poznań 1963; S. Stęborowskiego Geneza Centrolewu, Warszawa 1963; S. Laty Ruch ludowy a Centrolew, Warszawa 1965.
W kilka lat później, po śmierci Piłsudskiego, przemiany w układzie sił politycznych zaznaczyły się także w sanacyjnym obozie rządzącym, ulegającym postępującej "dekompozycji", sfinalizowanej zastąpieniem BBWR równie nieudanym tworem politycznym — Obozem Zjednoczenia Narodowego (Ozonem. Genezę, charakter i kierunki tej ewolucji prześledził w zwięzłym, ale treściwym studium T. Jędruszczak (Piłsudczycy bez Piłsudskiego, Warszawa 1963), a po kilkunastu latach nie mniej interesującą książkę poświęcił tym zagadnieniom J. Majchrowski (Czynniki jednoczące naród w myśli politycznej Obozu Zjednoczenia Narodowego, Kraków 1978). Przy tej okazji dały o sobie znać niejednorodność obozu sanacyjnego (czy raczej piłsudczykowskiego) i drzemiące w nim tendencje odśrodkowe, niekiedy wręcz lewicujące. Doprowadziły one m. in. do odwrócenia się od tego obozu popierającego go przez wiele lat potężnego Związku Nauczycielstwa Polskiego czy też powstania w końcu lat trzydziestych Klubów Demokratycznych, wywodzących się w dużej mierze z lewicowej inteligencji w tymże obozie. Wiele światła na te zagadnienia rzucają Materiały do historii Klubów Demokratycznych i Stronnictwa Demokratycznego w latach 1936-1937, wstęp i oprac. L. Chajna, cz. 1-2, Warszawa 1964.
Przegrupowania w układzie sił politycznych zaznaczyły się także w kołach opozycji, choć nie na taką skalę, jak w czasach Centrolewu, i nie w kierunku na lewo. Pisze o tym H. Przybylski, Front Morges w okresie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1972.
Dalej idące cele w walce o zmiany w stosunkach i układzie sił politycznych — mianowicie stworzenie „jednolitego frontu”, „frontu ludowego”, demokratycznego „frontu antyfaszystowskiego” — stawiał sobie ruch robotniczy, przede wszystkim KPP. Problemy z tym związane znalazły silne (choć o bardzo nierównej wartości naukowej) odbicie w licznych publikacjach regionalnych, rzadziej w pracach traktujących te zagadnienia w skali ogólnokrajowej, jak praca F. Kalickiej Z zagadnień jednolitego frontu KPP i PPS w latach 1933 — 1934, Warszawa 1967, czy — w skali stołecznej — Z. Szczygielskiego Walka o jednolity front w Warszawie 1933 — 1935, Warszawa 1972.· Jednakże prace te nie sięgają poza rok 1935, a więc czasów, kiedy jednolitofrontowe decyzje VII Zjazdu Międzynarodówki Komunistycznej z 1935 r. miały być w praktyce realizowane. Tę lukę w pewnej mierze wypełniają niektóre opracowania o zakroju syntetycznym, zwłaszcza J. Kowalskiego Komunistyczna Partia Polski 1935 — 1938, Warszawa 1975.
Przemiany, zachodzące w stosunkach wewnętrznych, znajdowały z reguły swe odzwierciedlenie mniej lub bardziej dokładne w opracowaniach poświęconych dziejom poszczególnych partii i ruchów politycznych. Z punktu widzenia syntezy historii II Rzeczypospolitej opracowania te mają o tyle istotne znaczenie, że z natury rzeczy ujmują owe przemiany w formie skrótowej i przedstawiają je niejako w ekstrakcie, a więc to, co — zdaniem poszczególnych autorów — w nich najważniejsze.
Zrobiono pod tym względem dużo, choć nadal niektóre ważne fragmenty panoramy partyjno-politycznej II Rzeczypospolitej czekają na ujęcia o ambicji syntetycznej. Odnosi się to m.in. do KPP, która stała się wprawdzie przedmiotem wielu prac, ale stosunkowo niewielu o takich właśnie ambicjach. Prace te zresztą obejmują niejednokrotnie tylko pierwsze pięciolecie niepodległej Polski (do II Zjazdu KPRP), jak np. popularny zarys H. Malinowskiego Powstanie i pierwszy okres działalności KPP, Warszawa 1958, czy F. Świetlikowej Komunistyczna Partia Robotnicza Polski 1918-1923, Warszawa 1968, Z uwagi na specyficzne warunki powstawania i późniejszej działalności oraz charakter i rolę odegraną w czasie powstań i plebiscytu śląskiego należy też zwrócić uwagę na F. Hawranka Ruch komunistyczny na Górnym Śląsku w latach 1918-1921, Wrocław 1966, oraz wzmiankowaną pracę J. Radziejowskiego o KPZU. Na wszechstronnej podstawie źródłowej oparta jest obszerna historia KPP w ostatnim dziesięcioleciu jej istnienia, pióra J. Kowalskiego, pt. Trudne lata. Problemy rozwoju polskiego ruchu robotniczego 1919 — 1935, Warszawa 1966, oraz wspomniana już Komunistyczna Partia Polski 1935 — 1938. Nieunikniona kontrowersyjność pewnych ujęć czy ocen nie podważa wagi tych niewątpliwie najpoważniejszych jak dotąd prób naukowego przedstawienia dziejów KPP (do obu tomów dołączone obszerne zestawienia bibliograficzne). Istotne jest dążenie autora do osadzenia historii polskiego ruchu rewolucyjnego w szerszym kontekście ogólnej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce lat trzydziestych oraz stosunków między KPP a innymi partiami robotniczymi oraz ludowymi. W dużym skrócie przedstawiał dzieje KPP H. Rechowicz, Konsekwentna lewica, Warszawa 1972 w której wywód autora jest jasno podporządkowany tezie zawartej w tytule.
Dzieje największej partii w polskim ruchu robotniczym, PPS, spotykały się również z żywym zainteresowaniem historyków, o czym świadczyły wymienione już prace H. Jabłońskiego i J. Holzera. Z czasem zainteresowania te rozszerzyły się na późniejsze okresy jej działalności i objęły prawie całość jej dziejów międzywojennych. Złożyły się na nią m.in. książki A. Tymienieckiej Polityka Polskiej Partii Socjalistycznej w latach 1924—1928, Warszawa I969; B. Głowackiego Polityka Polskiej Partii Socjalistycznej w latach 1929—1935, Warszawa I979, oraz J. Żarnowskiego Polska Partia Socjalistyzna w latach 1935—1939, Warszawa 1965. Ta wieloautorska całość historii PPS, choć przypadkowa i oczywiście niejednorodna, stwarzała jednak w sumie stosunkowo pełny jej obraz, tym bardziej że wzbogacały go inne monografie, jak np. L. Ziaji PPS a polityka zagraniczna 1926—1939, Warszawa 1974, wspomniana już praca A. Leinwanda o stanowisku PPS wobec wojny polsko-radzieckiej prace na temat ruchu związkowego, młodzieżowego (jak E. Rudzińskiego Działalność polityzna OM TUR w latach 1931— 1936, Warszawa 1961), wreszcie liczne prace regionalne, dotyczące głównie Górnego Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego, Łodzi i niektórych innych ośrodków ruchu robotniczego. Nie pominięto też dziejów lewicowych nurtów w PPS, jak PPS-Opozycja, PPS-Lewica, Niezależna Socjalistyczna Partia Pracy, o których pisali m.in. L. Hass i K. Kawecka. Treściwe i nader pożyteczne ujęcie popularne dziejów PPS od jej początków po rok 1948 dał J. Holzer (PPS. Szkic dziejów, Warszawa 1977).
Spośród mniejszych partii robotniczych tylko niektóre doczekały się opracowań o charakterze syntetycznym. Wymienić tu można T. Monasterskiej Narodowy Związek Robotninczy 1905—1920, Warszawa 1973 oraz R. Wapińskiego Działalność Narodowej Partii Robotniczej na terenie województwa pomorskiego w latach 1920—1930, Gdańsk 162. Duże natomiast zadłużenie ma historiografia polska wobec ruchów robotniczych mniejszości narodowych ukraińskiej i żydowskiej, nie wyłączając "Bundu", choć tradycje jego walki o prawa robotniczesięgają końca XIX w.
Ważny składnik ruchu robotniczego stanowił zawsze ruch związkowy. Wagę, jaką doń przywiązują historycy polscy, poświadcza specjalne czasopismo poświęcone jego dziejom i walce, "Kwartalnik Historii Ruchu Zawodowego", na którego łamach L. Kieszczyński opublikował m.in. cenną Kronikę ważniejszych wydarzeń z historii ruchu zawodowego i strajkowego (od początku 1939 r.). Istotne znaczenie dla badań nad ruchem związkowym ma również sporządzony przez L. Hassa obszerny informator pt. Organizacje zawodowe w Polsce 1918—1939, Warszawa 1963, jak również opracowania dziejów ruchu zawodowego różnych pionów (kolejarze, marynarze i portowcy, metalowcy, robotnicy rolni, budowlani, drukarze i szereg innych), a także prace o rozwoju ruchu zawodowego w poszczególnych miastach i regionach.
Cały ten obfity dorobek stworzył podstawę do podjęcia próby opracowania syntezy historycznej dziejów polskiego ruchu robotniczego. Dorobek ten narastał jednak głównie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dlatego też pierwsza tego rodzaju inicjatywa, J. Kowalskiego Zarys historii polskiego ruchu robotniczego w latach 1918-1939, cz. I: Lata 1918-1928, Warszawa 1959, oparta na zbyt skromnej podstawie i jednostronna, nie mogła spełnić roli naukowej syntezy dziejów polskiego ruchu robotniczego; także poprawione i rozszerzone drugie jej wydanie (Warszawa 1962) wymogom tym jeszcze nie odpowiadało. Pewien postęp zarówno w płaszczyźnie faktograficznej, jak i interpretacyjnej stanowi kolejna tego rodzaju inicjatywa w postaci wydanej przez Zakład Historii Partii przy KC PZPR Historii polskiego ruchu robotniczego 1864-1964, t. I: 1864-1938, Warszawa 1967, w której ćwierćwiecze 1914-1939 opracowali F. Tych, J. Kowalski, H. Malinowski, L. Kieszczyński i S. Ajzner. I ta pozycja jednak „nie kusi się — jak głosi wstęp — o ujęcie całości ruchu, wszystkich [podkr. oryg.) składających się nań nurtów politycznych. Za wyraźny cel stawiano sobie bowiem w pierwszym rzędzie oświetlenie dziejów prekursorów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej", mianowicie "Proletariatu", SDKPiL, PPS, PPS-Lewicy i KPP. Zupełnie skrótowo potraktowano czasy międzywojenne w pracy zbiorowej o charakterze raczej szkoleniowym, zatytułowanej Polski ruch robotniczy. Zarys historii, pod red. A. Czubińskiego, Warszawa 1972.
Wraz z ruchem robotniczym czołowe miejsce na mapie politycznej II Rzeczypospolitej zajmował ruch ludowy. Jego umiejscowienie na tej mapie nastręczało jeszcze do niedawna o tyle duże trudności, że był to ruch przez wiele lat nie tylko silnie zróżnicowany i zdezintegrowany pod względem ideowo-politycznym, ale na domiar równie silnie rozproszony i płynny pod względem organizacyjnym. Tym większego znaczenia dla syntezy całości dziejów n Rzeczypospolitej nabierają wszelkie prace, ukazujące charakter, wpływy i ewolucję poszczególnych stronnictw ludowych i tym samym przyczyniające się do rozświetlenia i jakiegoś uporządkowania zachodzących między nimi relacji. Chodziło przecież o ruch polityczny, który aspirował do "rządu dusz" na wsi — a więc w stosunku do dwóch trzecich ludności kraju.
Podobnie jak w wypadku ruchu robotniczego, również pierwsza próba syntezy dziejów ruchu ludowego pióra T. Reka Ruch ludowy w Polsce, t. II (1918—1926) i III (1926—1929), Warszawa 1947, znacznie wyprzedziła badania monograficzne i — obciążona treściami swoiście dydaktycznymi — odbiegała od wymogów syntezy naukowej. Podejście to uległo istotnej zmianie z chwilą powołania do życia "Roczników Dziejów Ruchu Ludowego". W ślad za licznymi materiałami i studiami na łamach "Roczników" przyszły — podobnie jak po
powstaniu "Z pola walki" w historiografii ruchu robotniczego — coraz liczniejsze monografie, a nawet prace o charakterze syntetycznym. Doczekało się takiego opracowania najbardziej wpływowe ugrupowanie w ruchu ludowym w postaci książki J. R. Szaflika Polskie Stronnictwo Ludowe Piast 1926—1931, Warszawa 1970 (w rzeczywistości obejmującej i okres 1918—1926), a także niektóre inne partie chłopskie, jak pióra A. Więzikowej Stronnictwo Chłopskie 1923—1931, Warszawa 1963; B. Dymka Niezależna Partia Chłopska 1924—1927, Warszawa 1972 (wcześniej o tejże partii popularna praca S. Jareckiej, Warszawa 1961), czy J. R. Szaflika Z dziejów Zjednoczenia Lewicy Chłopskiej „Samopomoc” 1928—1931, Warszawa 1968 (wcześniej publikacja źródeł do dziejów tejże organizacji, przygorowana przez B. Dymka i L. Hassa, Warszawa 1964).
Gorzej ma się rzecz z piśmiennictwem historycznym na temat innych stronnictw ludowych, w tym PSL „Wyzwolenia” oraz zjednoczonego w 1931 r. Stronnictwa Ludowego, choć i one były przedmiotem wielu badań i publikacji. M. in. utworzeniu i wewnętrznym stosunkom w łonie Stronnictwa Ludowego dużo uwagi poświęcił J. Borkowski w pracy Postawa polityczna chłopów polskich w latach 1930—1935, Warszawa 1970. Odnosi się to również do czołowej organizacji młodzieży wiejskiej „Wici”, której rozwojem, dążeniami i obliczem społeczno-politycznym zajęli się w oddzielnych monografiach m. in. D. Gałaj, J. Kowal, J. Borkowski, S. Jarecka. Istotne rozszerzenie horyzontów badawczych na polu historii ruchu ludowego przyniosły liczne również prace regionalne, dotyczące m. in. Wielkopolski, Kieleckiego, Lubelskiego, Rzeszowskiego, Łódzkiego, Pomorza, wśród nich obszerne i bogato udokumentowane książki M. Stańskiego Rozwój ruchu ludowego na Pomorzu Gdańskim w latach 1920—1926, Poznań 1960, czy zwłaszcza Z. Hemmerlinga Ruch ludowy w Wielkopolsce 1919—1939, Warszawa 1971. Nie mniej istotny wkład do syntezy historii ruchu ludowego stanowią prace, poświęcone pewnym specjalnym i ważnym dziedzinom jego działalności, np. problemom samorządu chłopskiego, spółdzielczości, oświaty i samokształcenia, prasy itp. Wymieńmy tu dla przykładu H. Trockiej Spółdzielczość w programach i polityce stronnictw ludowych do roku 1939, Warszawa 1969; A. Łuczaka Samorząd terytorialny w programach i działalności stronnictw ludowych, Warszawa 1973; A. Paczkowskiego Prasa polityczna ruchu ludowego 1918—1931, Warszawa 1970.
Historiografia polskiego ruchu ludowego może poszczycić się stosunkowo silnie rozbudowaną biografistyką, wyprzedzającą niewątpliwie wszystkie inne partie i nurty polityczne II Rzeczypospolitej. Świadczy o tym nie tylko bardzo pożyteczny zbiór życiorysów politycznych 24 czołowych przywódców ruchu ludowego (Przywódcy ruchu ludowego. Szkice biograficzne. Praca zbior. pod red. A. Więzikowej, Warszawa 1968), ale także parę innych biografii o dużej wartości naukowej, jak S. Gizy Jan Dąbski. Biografia, Warszawa 1969, czy zwłaszcza A. Zakrzewskiego Wincenty Witos. Chłopski polityk i mąż stanu, Warszawa 1977, która zarówno ze względu na rangę polityczną Witosa, jak też dokumentację i warstwę interpretacyjną stanowi jedno z najwybitniejszych osiągnięć polskiej biografistyki powojennej. Również dokumentacja pamiętnikarska ruchu ludowego należy do silnych jego stron i odpowiednio szeroko wykorzystywana jest przez historyków. Dotyczy to nie tylko wielu czołowych przywódców ruchu, jak Witos, Rataj, Thugutt, lecz również niejednokrotnie szeregowych jego działaczy. Ruch ludowy jest jedynym wielkim ruchem politycznym w Polsce międzywojennej, który — jak już wspomniano — dysponuje opublikowanym po wojnie zbiorem swych podstawowych dokumentów programowych.
Poważny dorobek historiografii polskiego ruchu ludowego stał się dobrą podstawą do realizacji ujęć o charakterze syntetycznym. Wśród kilku tego rodzaju prób za najpełniejszą i najbardziej dojrzałą uznać należy dwutomowy Zarys historii polskiego ruchu ludowego, którego t. II, pióra J. Borkowskiego, J. Kowala, S. Laty, W. Stankiewicza i A. Więzikowej, obejmuje okres 1918—1939, Warszawa 1970.
Na tle względnej obfitości dorobku historiograficznego na temat ruchów ludowych znacznie skromniej przedstawia się piśmiennictwo dotyczące partii politycznych centrum i prawicy. Odnosi się to również do najbardziej wpływowej wśród nich — Narodowej Demokracji, zwłaszcza w okresie międzywojennym. Poświęcono jej wprawdzie niejeden artykuł (głównie pióra R. Wapińskiego, J. J. Tereja, S. Rudnickiego, A. Micewskiego i kilku innych historyków), jednakże na palcach jednej ręki policzyć można szersze opracowania na ten temat. W jednym z nich pisze J. J. Terej: „Jest rzeczą niezrozumiałą, że jak dotychczas brak jest w zasadzie pełniejszych, naukowych opracowań dziejów tego wielkiego obozu politycznego. Dotyczy to w pewnym stopniu lat 1887—1918, a zwłaszcza okresu 1918—1945”. Toteż nawet bardzo skrótowa historia Narodowej Demokracji cytowanego autora (Idee, mity, realia. Szkice do dziejów Narodowej Demokracji, Warszawa 1971) nie może być w tym przeglądzie pominięta. Inna praca tegoż autora: Rzeczywistość i polityka. Ze studiów nad dziejami najnowszymi Narodowej Deomkracji, Warszawa 1971, dotyczy głównie postawy i działalnosci tej partii w okresie II wojny światowej. Z większych prac o endecji wymienić należy jeszcze R. Wapińskiego Endecja na Pomorzu 1920—1939, Gdańsk 1966. W tej sytuacji nie można nie wspomnieć i o książce A. Micewskiego Roman Dmowski, Warszawa 1971, mimo jej publicystycznego charakteru oraz ubóstwa i jednostronności jej podstawy materiałowej. W sumie trudno nie zgodzić się z refleksją R. Wapińskiego, wyrażoną we wstępie do cytowanej jego pracy, iż zadłużenie polskiej historiografii w badaniach nad dziejami i polityką polskich klas posiadających „stanowi jedną z zasadniczych przeszków na drodze do opracowania pełnej syntezy tego okresu dziejów narodowych. Brak ten jest tym ostrzejszy, że właśnie te klasy odgrywały kierowniczą rolę w ówczesnym życiu państwa”.
Uwagi powyższe w nie mniejszym stopniu odnoszą się i do innego głównego obozu politycznego polskiej prawicy, mianowicie obozu sanacyjnego. Ze względu na wspomnianą już uprzednio niejednorodność tego obozu, silne w nim tendencje odśrodkowe oraz wielowarstwowość gruntu społecznego i ideologicznego, z jakiego wyrastał przed majem 1926 (o czym szeroko informuje m. in. A. Garlickiego U źródeł obozu belwederskiego, Warszawa 1978), jak też z uwagi na jego dominującą pozycję w państwie, niedostatek badań w tej dziedzinie odbija się na pełności obrazu II Rzeczypospolitej w historiografii może jeszcze bardziej ujemnie niż w wypadku Narodowej Demokracji. W tym kontekście na uwagę zasługują — poza już wspomnianymi pracami T. Jędruszczaka, J. Majchrowskiego, A. Garlickiego, L. Hassa, A. Czubińskiego, J. Żarnowskiego i innych — wyniki badań nad postawą i rolą kół stronnictw konserwatywnych, na ogół sympatyzujących z obozem piłsudczykowskim. Mowa tu o artykułach i pracach S. Rudnickiego, J. Jaruzelskiego, a w szczególności W. Władyki, autora pionierskiej monografii Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926—1935, Wrocław 1977.
Stosunkowo mniejszą rolę w życiu politycznym II Rzeczypospolitej odgrywała Chrześcijańska Demokracja. Nie stanowiła jednak bynajmniej w pejzażu politycznym II Rzeczypospolitej jakiejś quantité négligeable. Miała silne powiązanie z klerem i Kościołem, do jej przywódców należał Korfanty, a sympatyzowały z nią inne wybitne indywidualności polityczne, jak Sikorski, Paderewski, gen. J. Haller. Sprawy te przedstawiła rzeczowo B. Krzywobłocka w swej obszernej monografii Chadecja 1918—1937, Warszawa 1974, a ostatnio H. Przybylski w książce Chrześcijańnska Demokracja i Narodowa Partia Robotnicza w latach 1926—1937, Warszawa 1980. Także w cytowanej już, wcześniejszej pracy tegoż autora o Froncie Morges kwestie te zajmują wiele miejsca.
Ogólnie stwierdzić można, że pejzaż partyjno-polityczny II Rzeczypospolitej, widziany oczyma historiografii polskiej, przedstawia się dość bogato i wielobarwnie. Nie jest jednak wolny od luk (dotyczy to zwłaszcza partii mniejszości narodowych), a w każdym razie dysproporcji, szczególnie ostrych przy zastosowaniu kryterium bezpośredniego wpływu określonych sił i ruchów politycznych na losy państwa. Ocenę tę łagodzi w pewnej mierze ukazanie się obszernego opracowania J. Holzera Mozaika polityczna Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1974. W świetle wspomnianych wyżej dysproporcji fakt, że książka Holzera ma w pewnej mierze charakter encyklopedyczny, podnosi tylko jej użyteczność zarówno informacyjną jak i naukową. W odmiennej konwencji, poniekąd eseistyczno-publicystycznej, skonstruowana jest interesująca książka A. Micewskiego Z geografii politycznej II Rzeczypospolitej. Szkice, Warszawa 1964; stała się ona przedmiotem licznych recenzji i dyskusji.
Jako państwo średniej wielkości, położone w jednym z najbardziej newralgicznych miejsc Europy, była Polska w znacznej mierze uzależniona od zmiennych układów sił na arenie międzynarodowej. Oczywiście i tej problematyce poświęciła historiografia polska dużą uwagę. Podobnie jak w opracowaniach na temat położenia wewnętrznego, również w kwestiach międzynarodowych uwagę skupiała przede wszystkim na wydarzeniach i procesach, mających szczególnie silny wpływ i znaczenie dla jej pozycji w stosunkach międzynarodowych. Była już o tym mowa w związku z pierwszym okresem niepodległości i walką o kształt terytorialny państwa, której opisy i charakterystyka należą niewątpliwie do najsilniej rozwiniętych wątków problemowych w historiografii polskiej. Ale i po zamknięciu się rozdziału walki o granice wydarzenia międzynarodowe nie pozostawiały Polski w spokoju.
W latach dwudziestych do wydarzeń takich należały przede wszystkim przemiany w układzie sił na kontynencie, zapoczątkowane układami lokarneńskimi z 1925 r. Historycy polscy sprawom tym nie szczędzili badań i publikacji. Najpełniejsze odbicie i w pewnym sensie podsumowanie znalazły one w monografii W. Balceraka Polityka zagraniczna Polski w dobie Locarna, Wrocław 1967. Za główny walor tej pracy uznać trzeba to, iż jej punkt ciężkości stanowi nie tyle sama konferencja lokarneńska i jej przebieg, ile pytanie, jak i dlaczego do niej doszło oraz jakie dalekosiężne przemiany ona zapoczątkowała.
Jeszcze więcej uwagi poświęciła historiografia polska znacznie bardziej niespokojnym latom trzydziestym, a szczególnie reorientacji polskiej polityki zagranicznej z kierunku paryskiego na kierunek berliński (zwłaszcza w kontekście polsko-niemieckiej deklaracji o nieagresji i projektów zawarcia tzw. paktu wschodniego) oraz wydarzeniom ostatniego „roku przed klęską”. Obok szeregu drobniejszych prac i przyczynków na temat roku 1934 pojawiły się stosunkowo rychło także opracowania monograficzne, jak — niewolna od uproszczeń i przejaskrawień — praca K. Laptera Pakt Piłsudski-Hitler. Polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 roku, Warszawa 1962; T. Kuźmińskiego Polska, Francja, Niemcy 1933—1935. Z dziejów sojuszu polsko-francuskiego, Warszawa 1963; J. Jurkiewicza Pakt Wschodni. Z historii stosunków międzynarodowych w latach 1934—1935, Warszawa 1963.
Obfitość literatury historycznej na temat ostatniego roku pokoju sprawia, że trzeba pominąć szereg wartościowych prac, by zwrócić uwagę jedynie na książki o zakroju mniej lub więcej syntetycznym. Należy do nich niewątpliwie podstawowa, jeśli chodzi o międzynarodowe uwarunkowania zbliżającego się wybuchu, pozycja H. Batowskiego Kryzys dyplomatyczny w Europie. Jesień 1938 — wiosna 1939, Warszawa 1962. Z szerokim uwzględnieniem stosunków wewnętrznych w Polsce omawia genezę wojny polsko-niemieckiej M. Turlejska, Rok przed klęską (1 września 1918 — 1 września 1939), Warszawa 1962. Ze względu na szczególną rolę W. M. Gdańska, jako bezpośredniej przyczyny rozpętania wojny przez III Rzeszą, należy też odnotować prace poświęcone temu właśnie zagadnieniu, zwłaszcza B. Dopierały Gdańska polityka Józefa Becka, Poznań 1967. Odnotujmy wreszcie spojrzenie z emigracji na genezę wybuchu wojny, w sposób najbardziej reprezentatywny ujęte w wydanych przez Instytut Historyczny im. gen. Sikorskiego Polskich Sił Zbrojnych w drugiej wojnie światowej, t. I, cz. 1, Londyn 1951.
Zagadnienia, o których mowa, koncentrowały na sobie również uwagę autorów syntetycznych opracowań historii polskiej polityki zagranicznej, w szczególności stosunków z Niemcami, Francją i Czechosłowacją. W sposób najpełniejszy — gdy chodzi o stosunki polsko-niemieckie — została ona przedstawiona we wzmiankowanej już pracy J. Krasuskiego Stosunki polsko-niemieckie 1919—1925 oraz kolejnej pozycji tegoż autora Stosunki polsko-niemieckie 1926—1932, Poznań 1964, wreszcie M. Wojciechowskiego Stosunki polsko-niemieckie 1933—1938, Poznań 1965.
Skromniej przedstawia się obraz stosunków polsko-francuskich. Do najważniejszych pozycji należy tu gruntowna praca J. Ciałowicza Polsko-francuski sojusz wojskowy 1921—1939, Warszawa 1970, w szerokiej mierze uwzględniająca polityczną problematykę stosunków między Warszawą i Paryżem. Ważny jej fragment omawia Z. Wroniak w pracy Polska—Francja, 1926—1932, Poznań 1971.
Żywe zainteresowania stosunkami polsko-czechosłowackimi wiązało się w historiografii polskiej w niemałej mierze z ich funkcją hamującą lub stymulującą stosunki polsko-niemieckie i polsko-francuskie. W książce M. Pułaskiego Stosunki dyplomatyczne polsko-czechosłowacko-niemieckie od roku 1933 do wiosny 1938, Poznań 1967, znajduje to poniekąd odzwierciedlenie już w tytule pracy. Podobna refleksja wiąże się z wartościową książką P. S. Wandycza France an her Eastern Allies 1919—1925, Minneapolis 1962, chronologicznie — ale oczywiście nie od strony podstawy źródłowej i materiałowej — prawie pokrywającą się ze wzmiankowaną już wyżej książką A. Szklarskiej-Lohmannowej o stosunkach polsko-czechosłowacnych. Istotne ogniwo w dopełnieniu ewolucji stosunków polsko-czechosłowackich stanowią prace J. Kozeńskiego Czechosłowacja w polskiej polityce zagranicznej w latach 1932—1938, Poznań 1964; K. Lewandowskiego Sprawa ukraińska w polityce zagranicznej Czechosłowacji w latach 1918—1932, Wrocław 1974, wreszcie również kilka cennych artykułów W. Balceraka.
Do najdonioślejszych i najtrudniejszych zagadnień w polskiej polityce zagranicznej należało ułożenie i normalizacja stosunków polsko-radzieckich. Historiografia polska poświęciła im kilka opracowań, gdy chodzi o pierwsze lata niepodległości. Nierównie skromniej przedstawia się ten dorobek dla lat późniejszych, lat pokoju. Sprowadza się on do kilku zaledwie szerszych opracowań, jak J. Kumanieckiego Po traktacie ryskim. Stosunki polsko-radzieckie 1921—1923, Warszawa 1971; M. Leczyka Polityka II Rzeczypospolitej wobec ZSRR w latach 1925—1934. Studium z historii dyplomacji, Warszawa 1976, czy wspomniana już książka A. Skrzypka, tylko pośrednio zresztą podejmująca problematykę polsko-radzieckiego sąsiedztwa. Wiele artykułów i przyczynków z tej dziedziny ukazało się we wzmiankowanych już wyżej specjalnych periodykach, poświęconych stosunkom polsko-radzieckim. Niemniej dysproporcja między podstawami źródłowo-materiałowymi dla badania tych zagadnień i ich historycznym znaczeniem a monograficznymi owocami tych badań utrzymuje się duża.
Zainteresowanie historyków polskich polityką zagraniczną II Rzeczypospolitej obejmują przede wszystkim jej stosunki z sąsiadami, co potwierdza też cytowana już praca P. Łossowskiego o stosunkach polsko-litewskich, a także polsko-łotewskich (w książce Kraje bałtyckie na drodze od demokracji parlamentarnej do dyktatury (1918—1934), Wrocław 1972). Pojawiły się też monografie dotyczące innych krajów, głównie Europy środkowej, np. Węgier (M. Koźmiński) Jugosławii (A. Garlicka). Warto w związku z tym podkreślić pewną ogólniejszą tendencję, charakteryzującą rozwój polskich badań historycznych w ostatnich latach, mianowicie tendencję do kompleksowego i komparatystycznego podejmowania tych badań w skali całej Europy środkowej. Wyraża się ona nie tylko w powołaniu do życia periodyku „Studia z Dziejów ZSRR i Europy Środkowej”, lecz również w analogicznie sprofilowanych konferencjach naukowych i publikacjach z nich wyrosłych, jak np. Ład wersalski w Europie środkowej. Konferencja naukowa w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, 2—3 grudnia 1969 r., Wrocław 1971; Dyktatury w Europie środkowo-wschodniej 1918—1939. Konferencja naukowa w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, 2—3 XII 1971, Wrocław 1973; Przyjaźnie i antagonizmy. Stosunki Polski z państwami sąsiednimi w latach 1918—1938, opr. H. Bułhak i in., pod redakcją J. Żarnowskiego, Wrocław 1977.
Istotne novum na polu przygotowań do syntezy historii Polski w czasach najnowszych stanowi zaznaczający się rozwój prac z zakresu biografistyki — dziedziny do niedawna zdecydowanie deficytowej. Obok wymienionych już uprzednio prac tego typu w ramach badań nad ruchem ludowym (gdzie rozwijają się one owocnie już od pewnego czasu) wskazać tu można na J. Tomickiego Norbert Barlicki 1880—1941. Działalność polityczna, Warszawa 1968; M. Orzechowskiego Wojciech Korfanty. Biografia polityczna, Wrocław 1975; F. Kalickiej Julian Brun-Bronowicz. Życie, działalność, twórczość, Warszawa 1973; R. Wapińskiego Władysław Sikorski, Warszawa 1978; Twórcy polskiej myśli politycznej. Zbiór studiów, pod red. H. Zielińskiego, Wrocław 1978; M. M. Drozdowskiego Iggnacy Jan Paderewski. Zarys biografii politycznej, Warszawa 1979.
Mimo fragmentaryczności powyższego przeglądu nietrudno dostrzec, że niemałe osiągnięcia historiografii polskiej w ostatnim dwudziestoleciu przybliżały z roku na rok realną możliwość stworzenia naukowej syntezy najnowszych dziejów Polski. Rozeznanie w piśmiennictwie historycznym oraz naukowa ostrożność nakazywały podejmować to zadanie etapami, obejmującymi wyodrębniające się mniej lub więcej wyraźnie określone odcinki chronologiczne, jak czasy I wojny światowej, okres budowy państwowości polskiej 1918—1921 (lub 1923), okres rządów parlamentarnych (do 1926) lub inne, odpowiednio naukowo uzasadnione. Tę właśnie drogę rzeczywistości obrali historycy XX w. Stosunkowo najwcześniej — co zrozumiałe — powstały naukowe syntezy historii Polski (lub „sprawy polskiej”) 1914—1918, o których była już mowa. W parę lat po nich zrodziła się pierwsza próba syntetycznego ujęcia dalszych etapów historycznych w postaci popularnej, ale odpowiadającej rygorom naukowej ścisłości, książki A. Ajnenkiela Od »rządów ludowych« do przewrotu majowego. Zarys dziejów politycznych Polski 1918—1926, Warszawa 1964. Jej parokrotne wznowienia dowodziły, jak bardzo była użyteczna i potrzebna. Dalszym ważnym krokiem na drodze ku pełniejszej syntezie była tzw. PAN-owska Historia Polski, pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego, opr. A. Ajnenkiel, T. Jędruszczak, Z. Kolankowski, B. Leśniodorski, H. Zieliński, t. IV, cz. 1 (1918—1921), Warszawa 1969 (w wersji makiety: 1966). W tym samym czasie ukazała się też pierwsza próba syntezy całego ćwierćwiecza 1914—1939, pióra H. Zielińskiego Historia Polski 1864—1939, Warszawa 1968 (w której okres 1914—1939 stanowił 2/3 tekstu), początkowo jako skrypt, potem jako podręcznik uniwersytecki. Po kilku latach pojawiły się kolejne ujęcia syntetyczne, teraz już także całego ćwierćwiecza 1914—1939, mianowicie Dzieje Polski, praca zbior. pod red. J. Topolskiego, Warszawa 1975 (autor historii dwudziestolecia międzywojennego: A. Czubiński), a w trzy lata później J. Buszki Historia Polski 1864—1948, Warszawa 1978. Na uwagę zasługuje też obszerne opracowanie syntetyczne Politics in Independent Poland 1921—1939. The Crisis of Constitutional Government, Oxford 1972. Wywołało ono szerokie echo w czasopismach historycznych w kraju, jak też za granicą.
Prace te różnią się oczywiście od siebie znacznie nie tylko w warstwie interpretacyjnej i ocen, lecz również hierarchizacją faktów i zjawisk, proporcjami określonych wątków problemowych itp. Są jednak wszystkie w tym sensie tradycyjne (w mniejszym lub większym stopniu), że dając zdecydowaną przewagę historii politycznej, w pewnej mierze także gospodarczej i problematyce kultury i oświaty, w nikłym tylko stopniu ukazują obraz społeczeństwa, jego dnia powszedniego, rozwarstwienia cywilizacyjnego, nawyków i obyczajów, standardów wyżywienia i mieszkania, potrzeb i wymagań w tych dziedzinach itp. Nieobecność tych niezwykle istotnych składników obrazu historycznego ma swe źródła niewątplwie w utartym od dziesiątków lat sposobie myślenia i pisania wśród zdecydowanej większości historyków, wynika jednak w niemałej mierze również z braku lub niedostatku głębszych badań w tym kierunku. Dopiero w ostatnich latach te bariery i przeszkody podlegają stopniowemu wykruszaniu. W historiografii polskiej najdalej w tym kierunku poszedł J. Żarnowski w swej pionierskiej książce Społeczeństwo Drugiej Rzeczypospolitej 1918 — 1939. Warszawa 1973.
Niejako ukoronowanie wieloletniego wysiłku badawczego historyków polskich XX w. stanowi pierwsza wersja (makieta) historii Polski okresu międzywojennego — dzieło zbiorowe pod ogólną redakcją Cz. Madajczyka, powstałe w Instytucie Historii PAN. Mowa tu o Historii Polski, t. IV, cz. 2, 3 i 4 pod red. T. Jędruszczaka, obejmującej lata 1921 — 1939, Warszawa 1978 (cz. I, lata 1918 — 1921, ukazała się — przypomnijmy — w roku 1969). Łączna objętość tego dzieła (wszystkich czterech części) przekracza 2 500 stron. Jego autorami są: A. Ajnenkiel, M. M. Drozdowski, T. Jędruszczak, W. Stankiewicz, P. Stawecki, H. Zieliński, J. Żarnowski (cz. 2); J. Borkowski, A. Czubiński, L. Grosfeld, H. Janowska, H. Jędruszczak, M. Nowak-Kiełbikowa (cz. 3); Z. Baranowicz, M. M. Drozdowski, B. Jaczewski, H. Janowska, T. Jędruszczak, M. J. Kwiatkowski, S. Marczak-Oborski, S. Mauersberg, A. Paczkowski, K. Ryżewska, K. Sierocka, P. Stawecki, J. Toeplitz, J. Żarnowski (cz. 4). Historia Polski, t. IV jest nie tylko najdokładniejszym, ale i najbardziej wszechstronnym przedstawieniem całokształtu dziejów II Rzeczypospolitej: ukazuje zarówno zachodzące w niej procesy polityczne i gospodarcze, jak też w dziedzinie oświaty, nauki i kultury. Warto podkreślić, że tym ostatnim problemem — oświaty, nauki i kultury — poświęcono blisko 450 stron druku. Wydaje się to być kolejnym świadectwem stopniowego przezwyciężenia barier i nawyków, zacieśniających najczęściej twórczość historiograficzną do problematyki politycznej i gospodarczej. Toteż stwierdzić można, że Historia Polski PAN wprowadza w obieg naukowy nie tylko niezwykle bogaty zasób informacji historycznej, lecz w istotnej mierze poszerza także horyzonty historycznego patrzenia na niedawne dzieje Polski.
- Adamski Stanisław 128, 129
- Ajnenkiel Andrzej 244
- Alter Wiktor 140
- Andrzejewski Antoni 90
- Aragon Louis 356
- Askenazy Szymon 30, 326
- Baczewski Jan 256
- Bader Karol 30
- Bagiński Kazimierz 131
- Bagiński Walery 152
- Bałaban Majer 326
- Bandrowski-Kaden Juliusz 319, 352, 369, 381
- Bardach Juliusz 383
- Barlicki Norbert 134, 180, 210, 216, 251
- Bartel Kazimierz 182, 185, 199, 202, 204
- Barthou Louis 234
- Bartoszewicz Joachim 128
- Beck Józef 213, 231, 233, 234, 239, 247, 248, 251, 254, 259, 260, 262, 273, 275, 276, 279, 317, 329, 360, 386-388
- Benesz Eduard 175, 176, 201, 259, 273
- Berezowska Maja 360
- Berezowski Zygmunt 128
- Bernhard Ludwig 98
- Bertram Adolf 96
- Beseler Hans H. von 11, 20, 25, 26, 28, 36, 50
- Bethmann-Hollweg Theobald von 24, 25, 31
- Biały Franciszek 330
- Bibrowski Mieczysław 356
- Bieńkowski Władysław 355
- Bierschenk Theodar 170
- Bitner Henryk 220
- Bitner Wacław 129
- Blomberg Werner von 235
- Bock Fedor von 372
- Boerner Ignacy 107, 108, 202
- Boguszewska Helena 356
- Bomba Antoni 219
- Bon Adolf 131
- Bonnet Gearges 388
- Borkowski Jan 311, 358
- Barski Jan M. 216
- Bortnowski Władysław 260, 371
- Borysowicz Władysław 358
- Botwin Naftali 163
- Boussac, kapitalista francuski 151
- Boziewicz Władysław 325
- Bożek Arka 256
- Brauchitsch Walther von 275, 372
- Brejski Jan 133
- Briand Aristide 31, 173
- Brodacki Jan 131
- Broniewski Władysław 352, 353, 356, 381
- Bronsztejn Szyja 326
- Brun Julian 136
- Brusiłow Aleksiej 11, 18, 22
- Bryl Jan 152, 153, 160
- Budionny Siemion M. 110
- Burgin Juliusz 356
- Calonder Félix 102
- Cambon Jules Martin 92, 93, 102
- Cankow Aleksandyr 154
- Car Stanisław 202, 203
- Celewicz Wołodymyr 138, 210
- Chaciński Józef 129
- Chałasiński Józef 311-313, 316, 313, 329
- Chamberlain Artbur Neville 257, 260, 273
- Chądzyński Adam 133
- Choromański Michał 352
- Chwistek Leon 356
- Churchill Winston L. S. 261
- Clémanceau Georges 92
- Curzon George 112, 377
- Czarnowska Maria 340
- Czarnowski Stefan 314, 329, 356
- Czartoryscy Witoldowie 329
- Czechowicz Gabriel 198, 199, 203
- Czermański Zdzisław 360
- Czernin Ottokar 40
- Czetwertyńscy Jerzowie 329
- Cziczerin Gieorgij W. 176
- Czubiński Antoni 215
- Czuczmaj Maksym 138
- Daladier Eduard 26o
- Danieluk-Stefański Aleksander 185, 223
- Darowski Ludwik 176
- Daszyński Ignacy 38, 55, 58, 64, 85, 113, 133, 134, 147, 199, 203, 366
- Dawes Charles Gates 157, 173, 182
- Dąbal Tomasz 65
- Dąbrowska Maria 215, 352, 381
- Dąbrowski Jarosław 241
- Dąbrowski Marian 341, 343
- Dąbski Jan 114, 131, 152, 181
- Denikin Anton I. 106, 108
- Dembiński Henryk 356-358
- Dewey Charles 190
- Diamand Herman 134
- Diller Erich 20
- Dillon, bankowiec amer. 156
- Dłuski Kazimierz 92, 104
- Dmowski Roman 8, 19, 20, 30, 43, 52, 56, 61, 67, 68, 71, 92, 104, 105, 128, 134, 151, 189, 252
- Doboszyński Adam 2 52
- Dobrowolski Stanisław Ryszard 355
- Dołęga-Mostowicz Tadeusz 329
- Domański Bolesław 256
- Dowbór-Muśnieki Józef 44, 74, 90
- Downarowicz Medard 104, 105
- Downarowiez Stanisław 168
- Drobner Bolesław 85, 216
- Drozdowski Marian Marek 269, 270, 294
- Dubanowicz Edward 129
- Dubois Stanisław 216,356
- Dunin-Borkowski Henryk 329
- Duracz Teodor 163
- Duroselle J. B, 237
- Dymitrow Georgi 154, 240
- Dymowski Tadeusz 68
- Dzierżyński Feliks 45
- Engel Samuel 163
- Erlich Henryk 140
- Erzberger Matthias 17, 47
- Estreicher Stanisław 129
- Eydziatowicz K. 368
- Fabrycy Kazimierz 371
- Falski Marian 167. 299, 308, 310
- Fichna Bolesław 133
- Fiderkiewicz Alfred 131
- Fiedler Franciszek 185
- Fijałkowski-Młot Czesław 371
- Fik Ignacy 353, 355
- Filipowiez Tytus 24
- Fitelberg Grzegorz 326
- Foch Ferdinand 47, 90, 106, 149
- Forster Albert 276
- Franciszek Ferdynand arcyks. 9
- Franco Francisco 231-239, 254, 352
- Frank Hans 231
- Fulman Marian 269
- Gaj, dow. radzieckiego korpusu konnego 111
- Gałan Jarosław 356
- Garlicki Andrzej 185
- Gerard James 31
- Gdyk Ludwik 129
- Giesche, 190
- Głąbiński Stanisław 128
- Godlewski M, 297
- Goebbels Joseph 276
- Goering Hermann 231
- Gojawiczyńska Pola 381
- Goremykin Iwan 20
- Górska Halina 355
- Grabski Stanisław 61, 62, 92, 128, 158, 165, 169
- Grabski Władysław 111-113, 154-157, 160, 161, 164, 165, 167, 177, 178, 315, 316
- Grażyński Michał 200, 212, 213, 246, 248, 255
- Grosfeld Leon 60, 106
- Grosz Wiktor 355
- Grünbaum Izaak 139
- Grydzewski Mieczysław 353
- Grzelszczak Franciszek 136
- Grzędziński January 357
- Hacha Emil 273, 279
- Hafftka Aleksander 125
- Haller Józef 16, 36, 44, 45, 73, 112
- Handelsman Marceli 326
- Harriman William Averell 190
- Hasbach Erwin 141
- Hawryluk Aleksander 356
- Hemar Marian 360
- Hemingway Ernest 241
- Henderson Neville 279
- Henlein Konrad 258, 259
- Hertz Benedykt 356
- Heryng Jerzy 126, 185, 272
- Heydrich Reinhard 279
- Hibner Władysław 163
- Hindenburg Paul von 11, 24, 229, 230
- Hirszfeld Ludwik 326
- Hitler Adolf 228-235, 239, 251, 255, 257, 262, 273, 279, 350
- Hlinka Andrej 273
- Hlond August 347
- Hoetzendorf Conrad von 11
- Hohenlohe 157
- Holzer Jerzy 85, 127, 129, 130
- Hołówko Tadeusz 227
- Horthy Miklós, 260
- Hossbach Friedrich 255, 257
- House Edward Mandeli 52
- Iłłakowiczówna Kazimiera 381
- Irzykowski Karol 352, 366
- Iwanowski J. min. 79
- Iwaszkiewicz Jarosław 352
- Jabłoński Henryk 71
- Jamróz Józef 219
- Jama-Połczyński Aleksander 352
- Januszajtis Marian 68, 72, 168
- Jastrun Mieczysław 355
- Jasieński Bruno 326
- Jaworowski Rajmund 134, 181, 197
- Jaworski Władysław Leopold 13, 16
- Jezierski Andrzej 379
- Jędruszczakowa Hanna 289, 291, 294
- Jędrychowski Stefan 355, 358
- Jędrzejewicz Janusz 21 3, 337
- Jodko-Narkiewicz Władysław 17
- Jończyk Jan 298
- Józewski Henryk 267
- Judenicz Nikołaj N. 106
- Juzwenko Adolf 108
- Kaczmarek Jan 256
- Kaczyński Zygmunt 129
- Kakowski Aleksander 40, 57, 348
- Karol I Habsburg 50
- Karpiński Światopełk 360
- Kasprzycki Tadeusz 247
- Kellogg Frank Billings 200
- Kessler Harry 58, 69
- Kętrzyński Stanisław 176
- Kiernik Włydysław 131, 210, 217
- Kieszczyński Lucjan 221
- Kirchmajer Jerzy 276
- Kleeberg Franciszek 377, 378
- Kleiner Juliusz 326
- Kloskowska Antonina 331
- Kniewski Władysław 163
- Kobylański Tadeusz 329
- Koc Adam 253
- Kolbe Maksymilian 345
- Kołarow Wasyl I 54
- Kołczak Aleksander W. 106
- Komarniclei Wacław 366
- Konowalec Eugeniusz 138, 169, 212
- Korczak Janusz 326
- Korfanty Wojciech 17, 47, 56, 95, 96, 99, 100, 128, 129, 144, 145, 152, 154, 157, 210, 212, 213, 248, 252
- Kormanowa Żanna 28
- Korniłowicz Włydysław 347, 383
- Kossak-Szczucka Zofia 381
- Kostek-Biernacki Wacław 210
- Koszutska Maria (Wera, Kostrzewa) 135, 164, 185, 223, 272
- KościałkowshZyndram Marian 107, 246, 247
- Kościuszko Tadeusz 39, 59
- Kowalak Tadeusz 341
- Kowalska Anna 355, 356
- Kowalski Józef 223
- Kowerda Borys 200
- Kozak Antoni 248
- Kozicki Stanisław 128
- Koźniewski Kazimierz 347, 353
- Krahelska Halina 356
- Kreuger Iwar 156
- Korfta Kamil 260, 261
- Królikowski Stefan 135
- Kruczkowski Leon 350, 355, 356
- Krzyżanowski Adam 215
- Kuk Karl 20, 25
- Kulerski Wiktor 349
- Kuryluk Karol 355
- Kutrzeba Tadeusz 371, 376
- Kwiatkowski Eugeniusz 193, 202, 247, 267, 385
- Kwiatkowski Maciej 368
- Lanckoroński hr. 329
- Landau Ludwik 289
- Landau Zbigniew 75, 120, 121, 124, 190, 206, 285, 286, 289, 290, 291, 328
- Landy Adam 85
- Langevin Paul 356
- Lauer Henryk 136
- Lec Stanisław Jerzy 355, 360
- Lechnicki Zdzisław 215
- Lechoń Jan 352, 381
- Lenin Włodzimierz I. 21, 42, 64, 65, l13, 164
- Leo Juliusz 15, 16
- Leon XIII 129
- Le Rond Henri L. 96
- Leszczyński-Leński Julian 45, 136, 185, 223, 272
- Leśmian Bolesław 381
- Lewy Stefan 206
- Lieberman Herman 134, 199, 210
- Liebknecht Karl 47
- Limanowski Bolesław 134
- Lipiński Eryk 360
- Lipiński Wadaw 35
- Lipski Józef 233, 262, 273
- Litwinow Maksym 200, 277
- Lloyd George David 92, 93, 101, 112
- Loret Maciej 30
- Lubomirscy 318
- Lubomirski Zdzisław 40, 57, 215
- Ludendorff Erich von 11, 24
- Lwow Gieorgij 32, 41
- Łańcucki Stanisław 64, 134, 135
- Łapiński Stanisław 2 I
- Łewycki Dmvtro 138
- Łoziński Zygmunt 168
- Łubieńscy Michałowie 329
- Mackensen August von 11
- Mackiewicz-Cat Stanisław 129, 139, 338
- Mahler Rafał 327
- Majski Iwan 239
- Makiwka Stepan 138
- Malinowski Henryk 221
- Malinowski Marian 134, 181
- Marchlewski Julian 8, 107, 113, 387
- Marconi Guglielmo 368
- Matuszewski Ignacy 202
- Mauersberg Stanisław 307
- Max von Baden 47
- Meglicka Maria 359
- Mertens Stanisław 136
- Meysztowicz Aleksander 189
- Mickiewicz Adam 243
- Miedziński Bogusław 197, 342, 344, 360
- Mieszczankowski Mieczysław 80, 81, 301, 303, 304
- Mikołaj II. ces. ros. 31, 32
- Mikołaj Mikołajewicz, wielki ks. 12
- Miller Jan Nepomucen 352
- Minkowska Anna 286
- Miotła Piotr I 39
- Mitzner Zbigniew 36o
- Młodzianowski Kazimierz 168
- Mniszkówna Helena 329
- Molenda Jan 21
- Mołotow Wiaczesław 277
- Moraczewski Jędrzej 38, 50, 58-64, 67-70, 73-76, 79, 103, 134, 180, 181, 197, 202, 297, 335
- Morawski 329
- Mościcki Ignacy 185, 213, 243, 246, 247, 269
- Motz Bolesław 30
- Mussolini Benito 147, 237, 239, 260, 278
- Mycielscy 328
- Mycielski Jan 329
- Mycielski Zygmunt 329
- Mysłek Wiesław 347, 348
- Najdus Walentyna 28
- Nalkowska Zofia 329, 352, 356, 369, 381
- Napieralski Adam 39
- Narutowicz Gabriel 30, 127, 145-147, 178
- Naszkowski Marian 355
- Naumann Eugen 141
- Naumann Friedrich 25
- Neurath Konsrantin von 233, 262
- Niedziałkowski Mieczysław 56, 134, 376
- Niewiadomski Eligiusz 146, 147
- Niezabytowski Karol 189
- Nocznicki Tomasz 131
- Nod Leon 239
- Nowak Julian 144
- Nowicki Marian Jerzy 297
- Okoń Eugeniusz 65
- Olszewicz Bolesław 125
- Orlando Vittorio E. 92
- Orlicz-Dreszer Gustaw 179
- Orzech Maurycy 140
- Orzechowski Marian 261
- Ossowski Stanisław 352, 356
- Ostrowski Józef 40
- Osuchowski Antoni 29
- Paczkowski Andrzej 340-342, 345, 351, 354, 357, 360, 362
- Paderewski Ignacy 29-31, 43, 67, 70, 72, 73, 75, 76, 79, 85, 89, 92, 111, 128, 252
- Pajewski Janusz 30
- Paluch Mieczysław 90
- Pant Eduard 141
- Pasternak Leon 356
- Paszkiewicz Gustaw 269
- Perl Feliks 134
- Perlura Semen 10 5, 109
- Petrusewicz Kazimierz 358
- Piasecki Stanisław 351, 354
- Piecuch Konrad 2 3 I
- Pieracki Bronisław 227
- Pietrzak Michał 344
- Piltz Erazm 19, 30
- Piłsudski Józef 11-21, 29, 35-38, 49, 57-62, 66, 68-73, 92, 103-111, 113, 114, 128, 142-144, 147, 148, 151-153, 176, 178-185, 187, 189, 196-199, 202-204, 209, 210, 213,
- 231, 233, 234, 244-246, 253, 281, 352, 361, 368, 386, 387
- Pius XI 279
- Pius XII 279
- Pobóg-Malinowski Władysław 111, 267
- Poniatowski Juliusz 131
- Ponikowski Antoni 144
- Popiel Karol 133, 210
- Potoccy 82, 328
- Potoccy Arturowie 329
- Potocka Jerzowa 329
- Potocka Józefowa 329
- Prauss Ksawery 335
- Princip Gawryło 9
- Pronaszko Andrzej 356
- Próchniak Edward 136, 272
- Próchnik Adam 214
- Prus Bolesław 329
- Pruszyński Ksawery 352
- Prystor Aleksander 202, 213
- Przedrzymirski-Krukowicz Emil 371
- Przesmycki Zenon (Miriam) 366
- Putek Józef 210
- Putrament Jerzy 355, 358
- Raczkiewicz Władysław 44
- Radziwiłł Artur 329
- Radziwiłłowie 82, 189
- Radziwiłłowie Edmundowie 329
- Radziwiłłowie Władysławowie 329
- Rak-Michajłowski Szymon 139
- Rapacki Marian 297
- Rataj Maciej 54, 64, 131, 147, 183, 185, 188
- Ratajczak Franciszek 90
- Reich Leon 139
- Reichenau Walter von 372
- Rennenkampf Pawieł 10
- Renouvin Pierre 102
- Reymont Władysław 381
- Ribbentrop Joachim von 262, 273, 277
- Ringelblum Emanuel 327
- Rodziewiczówna Maria 325, 3 29
- Rolland Romain 356, 357
- Romeyko Marian 51
- Rose Edward 80
- Rosen-Zawadzki Kazimierz 12
- Rostworowski Michał 30
- Róg Michał 217
- Rómmel Juliusz 371, 377
- Rubinstein Artur 326
- Rudnicki Adolf 352, 356
- Rudziński Eugeniusz 345
- Rundstedt Gerd von 372
- Rutkowski Henryk 163
- Rychliński Stanisław 317, 329
- Rydz-Śmigły Edward 110, 246-248, 253, 261, 371, 373, 376, 377, 388
- Ryng Jerzy zob. Heryng Jerzy
- Samsonow Aleksander 10
- Sanojca Józef 197
- Sapieha Eustachy 68, 72, 129
- Sapieha Leon 329
- Scheidemann Philipp 58
- Schiper Ignacy 125, 326
- Schlieffen Alfred von 9, 23
- Schorr Mojżesz 326
- Schuschnigg Kurt 257
- Sempołowska Stefania 163
- Seyda Marian 30, 52, 128
- Seyss-Inquart Arthur 257
- Sienkiewicz Henryk 29, 30, 39
- Sieroszewski Wacław 369
- Sikorski Władysław 16-18, 24, 35, 147-149, 178, 183, 188, 252
- Skirmunt Konstanty 30
- Składkowski Felicjan Sławoj 202, 213, 247, 306
- Skłodowska-Curie Maria 30
- Skrzyński Aleksander 175-179, 201
- Skulski Leopold 111
- Sławek Walery 189, 198, 204, 210, 246, 271
- Słonimski Antoni 215, 326, 350, 351, 360, 381
- Smulikowski Julian 335
- Sochacki-Czeszejko Jerzy 134, 220
- Sokolnicki Michał 92
- Sosnkowski Kazimierz 36, 155
- Staff Leopold 352, 381
- Stalin Józef W. 164, 271
- Staniewicz Witold 215
- Stapiński Jan 131, 160
- Starzeński 329
- Starzyński Stefan 248, 377
- Stolarski Błażej 131
- Stresemann Gustaw 149, 157, 173, 174, 176, 177, 182, 200, 230
- Strug Andrzej 215, 251, 329, 352, 356, 366, 381
- Studnicki Władysław 21, 24, 25
- Stürgkh Karl von 9
- Sucharski Henryk 373
- Sujkowski Antoni 104
- Szancer Władysław 326
- Szembek Jan 234, 329, 387, 388
- Szenwald Lucjan 355, 356
- Szeptycki Andrzej 138, 383
- Szeptycki Stanisław 16, 110
- Szturm de Sztrem Tadeusz 120
- Szwalbe Stanisław 297
- Szyling Antoni 371
- Szymanowski Karol 366
- Szymański Zygmunt 219
- Śląski poseł 329
- Średniawski Andrzej 131
- Świeżyński Józef 49
- Świtalski Kazimierz 199, 202, 204, 244
- Taraszkiewicz Bronisław 139
- Tarnowscy 328
- Tarnowscy Juliuszowie 329
- Tarnowski Artur 329
- Tarnowski Karol 329
- Tarnowski Zdzisław 189
- Tartakower Arjeh 125
- Taubenschlag Rafał 326
- Teodorowicz Józef 86, 129
- Tetmajer Włodzimierz 39
- Thalmann Ernst 154
- Thommée Wiktor 371, 376
- Thon Abraham Ozjasz 139
- Thugutt Stanisław 67, 68, 131, 152, 165-167, 169
- Tiso Jozef 273
- Togliatti Palmiro 240
- Tołwiński Stanisław 297
- Tomaszewski Jerzy 75, 120, 121, 124, 190, 206, 285, 286, 289-291
- Tomorowicz Witold 185
- Trąmpczyński Wojciech 72, 100
- Trepow Aleksander 31
- Treviranus Gottfried 231
- Tuchaczewski Michaił N. 110, 114
- Tuwim Julian 215, 326, 352, 360, 381
- Tyszkiewicz Jan 329
- Ulitz Otto 172
- Wachowiak Stanisław 133
- Walecki Henryk (właśc. Horwitz Maksymilian) 135, 185, 223, 272
- Wańkowicz senator 329
- Warski Adolf 8, 21, 63, 65, 135, 164, 185, 220, 223, 272
- Wasilewska Wanda 356,361
- Wasilewski Leon 14, 68, 92, 103
- Wasilewski Zenon 36o
- Wasyńczuk Pawło 138
- Waszkiewicz Ludwik 133
- Wat Aleksander 355, 356
- Weber Paul 98
- Wesołowski Bronisław 70
- Weygand Maxime 112, 114
- Wieczorek Józef 153
- Wieczorkiewicz Antoni 152
- Wierzbicki Andrzej 182
- Wierzyński Kazimierz 352
- Wiesner Rudolf 269
- Wilamowski Bolesław 160
- Wilhelm II. ces. Niemiec 9, 24, 47, 50
- Wilson Thomas Woodrow 31, 40, 42, 43, 47, 48, 51, 52, 89, 92
- Winawer Bruno 352
- Winawer Karol 356
- Witos Wincenty 39, 52, 113, 131, 144, 149, 152, 183, 210, 217, 218, 248, 252, 315
- Wittlin Józef 352
- Wojciechowski Marian 232
- Wojciechowski Stanisław 70, 79, 146, 147, 155, 168, 183, 184
- Wojewódzki Sylwester 13l
- Wojkow Piotr 176, 200
- Wołoszyn Paweł 139
- Wójtowicz Stanisław 219
- Wrangel Piotr N. 106
- Wrzesiński Wojciech 257
- Wyka Jan 355
- Wyszyński Stefan 347
- Zagórski Włodzimierz 36, 197
- Zaleski August 30, 202, 213
- Zamoyscy 82
- Zamoyski Maurycy 30, 92, 146
- Zaruba Jerzy 360
- Zawadzki Aleksander 21
- Zdanowski Antoni 297
- Zdziechowski Jerzy 68, 128, 180, 181
- Zdziechowski Marian 129
- Zegadłowicz Emil 381
- Zembrzuski 329
- Ziaja Stanisław 219
- Zieliński Henryk 60, 106, 277, 377
- Zieliński Zygmunt 36
- Ziemięcki Bronisław 180
- Znaniecki Florian 323, 329
- Zofia, żona arcyks. Franciszka Ferdynanda 9
- ŻarnowskiJanusz 123, 124, 284, 288, 298, 300, 301, 303, 306, 311, 316, 317, 324, 325, 328, 383
- Żarski Tadeusz 85, 134
- Żeleński-Boy Tadeusz 215, 320, 350, 352, 366, 369
- Żeligowski Lucjan 144, 18o, 181
- Żeromska Maria 358
- Żeromski Stefan 381
- Żółkiewski Stefan 331, 362-365
- Żółtowscy Pawłowie 329
- Żymierski Michał 36
- Pierwsza kompania kadrowa w Kielcach (1914) (S. Arski, My pierwsza brygada, Warszawa 1962) / 15
- Krajobraz po bitwie pod Verdun w 1916 r. (Wielka Historia Powszechna, t. 7, cz. 2, Warszawa 1937) / 23
- Kuchnia polowa na jednej z ulic Warszawy (H. Jabłoński, Narodziny Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1962) / 21
- Ignacy Paderewski (Archiwum polityczne Ignacego Paderewskiego, t. IV, Wrocław 1972) / 29
- Odezwa Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich z marca 1917 r. (Na granicy epok, Warszawa 1967) / 32
- Manifestacja polska ku czci 125 rocznicy Konstytucji 3 maja w Warszawie w 1916 r. (Historia Polski, t. III, cz. 3, Warszawa 1974) / 34
- Prezydent Wilson ogłasza w styczniu 1918 r. w Kongresie Stanów Zjednoczonych deklarację ”14 punktów” (T. H. Williams, R. N. Current, F. Freidel, A History of the United States, New York 1963) / 43
- Julian Marchlewski w gronie słuchaczy Szkoły Czerwonych Komunardów (Na granicy epok, Warszawa 1967) / 45
- Rząd Moraczewskiego z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. W pierwszym rzędzie siedzą od lewej: S. Thugutt, J. Moraczewski, J. Piłsudski, L. Supiński, L. Wasilewski (H. Jabłoński, op. cit.) / 59
- Roman Dmowski (M. Drozdowski, Społeczeństwo, państwo i polity II Rzeczypospolitej, Kraków 1972) / 61
- Adolf Warski (II Zjazd Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, Warszawa 1968, dalej: II Zjazd...) / 63
- Demonstracja 1-majowa 1919 r. w Płocku (H. Jabłoński, op. cit.) / 83
- Grupa czołowych działaczy PPS w latach 1919-1920, W pierwszym rzędzie siedzą od lewej: B. Ziemięcki, F. Perl, M. Niedziałkowski, I. Daszyński, N. Barlicki (Historia polskiego ruchu robotniczego 1864 — 1964, t. I, Warszawa 1967, dalej: HPRR) / 84
- Odezwa Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu (Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga Pamiątkowa 1918-1928, Kraków — Warszawa 1928) / 91
- „Wielka czwórka” na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r. Od lewej: premier Wielkiej Brytanii Lloyd George, Włoch Vittorio Orlando, Francji Georges Clémenceau, prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson ( T. H. Williams i in., op. cit. ) / 93
- Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu. Siedzi trzeci od lewej Wojciech Korfanty (J. Ludyga-Laskowski, Materiały do historii powstań górnośląskich, t. I, Katowice 1925) / 97
- Grupa dowódców polskich oddziałów dywersyjnych w III powstaniu śląskim (W. Ryżewski, Trzecie powstanie śląskie 1921, Warszawa 1977) / 99
- Wkroczenie wojsk polskich do Lipin po podziale Górnego Śląska (tamże) / 101
- Naczelnik Państwa Józef Piłsudski i prezes Rady Ministrów Wincenty Witos (A. Zakrzewski, Wincenty Witos, chłopski polityk i mąż stanu, Warszawa 1977) / 112
- Polska delegacja pokojowa na konferencję w Rydze na angielskim kontrtorpedowcu. W środku przewodniczący delegacji Jan Dąbski(J. Dąbski, Pokój ryski, Warszawa 1931) / 115
- Maria Kosztuska (Wera, Kostrzewa) (II Zjazd...) / 135
- Z uchwał II Zjazdu KPRP (1923) (tamże) / 137
- Pierwszy prezydent niepodleglej Polski Gabriel Narutowicz (M. M. Drozdowski. op. cit.) / 146
- Prezydent Narutowicz opuszcza Sejm po złożeniu przysięgi (S. Arski, op. cit.) / 146
- Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Stanisław Wojciechowski (Dzieje Polski, pod red. J. Topolskiego, Warszawa 1975) / 147
- Marszałek sejmu Maciej Rataj, prezydent Stanisław Wojciechowski i premier gen. Władysław Sikorski (1923) (S. Arski, op. cit.) / 149
- Karykatura współczesna (A. Ajnenkiel, Od „rządów ludowych” do przewrotu majowego, Warszawa 1964) / 150
- Manifestacyjny pogrzeb robotników zabitych podczas zajść w Borysławiu w 1923 r. (S. Arski, op. cit.) / 151
- Premier Władysław Grabski (M. M. Drozdowski, op. cit.) / 155
- Wiec 1-majowy w Warszawie w 1925 r. (HPRR, t. I) / 163
- Schemat przepływu pożyczek i spłat długów wojennych po przyjęciu planu Dawesa w 1924 r. z banków amerykańskich przez Niemcy, Anglię, Francję z powrotem do Ameryki (T. H. Williams, op. cit.) / 174
- Demonstracja solidarności oficerów piłsudczyków w dniu imienin Piłsudskiego przed jego dworkiem w Sulejówku (1925). (S. Arski, op. cit.) / 179
- Gabinet Witosa, ostatni rząd polski przed zamachem majowym Piłsudskiego (tamże) / 181
- Piłsudski i gen. Orlicz-Dreszer po bezowocnym spotkaniu z prezydentem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego (tamże) / 184
- Brulion własnoręcznej relacji prez. Wojciechowskiego z rozmowy z Piłsudskim na moście Poniatowskiego (tamże) / 186—187
- Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki (II wojna światowa. Marsz ku wojnie, Warszawa 1978, dalej: Marsz ku wojnie) / 188
- Hala montażowa w fabryce traktorów Ursus („Przemysł i Handel” tygodnik 1918—1928, Warszawa 1928) / 191
- Rurociągi z huty „Ferrum” w Japonii (tamże) / 194
- Rurociągi z huty „Ferrum” w Brazylii (tamże) / 194
- Witos w swoim gospodarstwie w Wierzchosławicach (A. Zakrzewski, op. cit.) / 219
- List gończy za politykami skazanymi w procesie brzeskim (Historia Polski, t. IV, cz. 3, makieta, Warszawa 1978) / 211
- Prezydium V Zjazdu KPP (HPRR, t. I) / 222
- Julian Leszczyński-Leński (II Zjazd...) / 223
- Strajk okupacyjny w kopalni „Pokój” (1933) (HPRR, t. I) / 225
- Kobiety w oczekiwaniu na górników strajkujących w kopalni „Klimontów” (1933). H. i T. Jędruszczak, Ostatnie lata Drugiej Rzeczypospolitej (1935—1939), Warszawa 1970) / 226
- Marzec 1933: nowy kanclerz Adolf Hitler wita w Poczdamie prezydenta Rzeszy niemieckiej marsz. Hindenburga (J. Hoffmann, Spiegel der Zeiten, Bd. 4, Frankfurt am M. (1971) / 229
- Pożar Reichstagu w Berlinie w 1933 r. (Wulf Bley, Das Jahr I, Berlin [1934] / 229
- Publiczne palenie książek w Berlinie w maju 1933 r. (J. Hoffmann, op. cit.) / 230
- Po uprzednim anulowaniu zakazu traktatu wersalskiego przekazanie hitlerowskiej marynarce wojennej nowych łodzi podwodnych (1935) (Wulf Bley, Das Jahr III, Berlin 1936) / 235
- Minister propagandy III Rzeszy Goebbels z wizytą w Warszawie w 1934 r. Od lewej: ambasador Rzeszy w Warszawie von Moltke, marsz. Piłsudski, min. Goebbels, min. Beck (Wulf Bley, Das Jahr II, Berlin 1935) / 236
- Hitler przemawia na wiecu przedwyborczym w Berlinie w 1933 r. (Wulf Bley, Das Jahr I...) / 238
- Członkowie sekretariatu politycznego Międzynarodówki Komunistycznej w 1935 r. Siedzą od lewej: G. Dymitrow, P. Togliatti, W.Florin; stoją: O. Kuusinen, D. Manuilski, K. Gottwald, W. Pieck (H PRR, t. I) / 240
- Wydana przez Międzynarodową Organizację Pomocy Rewolucjonistom we Francji pocztówka przeciwko założeniu w Polsce tzw. obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej (HPRR, t. I) / 242
- Uroczysty akt podpisania nowej konstytucji (kwietniowej) na zamku królewskim w Warszawie przez prezydenta Mościckiego (Kalendarz IKC 1936 / 243
- Prezydent Mościcki przemawia nad trumną marsz. Piłsudskiego u wejścia do katedry na Wawelu (tamże) / 245
- Marszałek Edward Rydz-Śmigły (Marsz ku wojnie...) / 246
- Premier Felicjan Sławoj Składkowski (tamże) / 247
- Chłopi głosują za udziałem w strajku (Przeworsk, 1937 r.) (HPRR, t. I) / 247
- Winiety kilku czasopism jednolitofrontowych (HPRR, t. I) / 249
- Literaci w pochodzie 1–majowym w Warszawie w 1936 r. (HPRR, t. I) / 250
- Uczestnicy konferencji w Monachium w 1938 r. Od lewej: Chamberlain, Daladier, Hitler, Mussolini, Ciano (J. Hoffmann, op. cit. / 259
- Antypolskie przemówienie Gauleitera Gdańska, A. Forstera w 1939 r. (Marsz ku wojnie... ) / 261
- Wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski / 265
- Zapora i sztuczny zbiornik wodny w Porąbce na Sole (1937) (Kalendarz IKC 1938) / 265
- Pole Mokotowskie w Warszawie: przekazanie wojsku 126 samolotów ufundowanych przez społeczeństwo (tamże) / 270
- Oddziały niemieckie wjeżdżają do Pragi czeskiej 15 marca 1939 r. (J. Hoffmann, op. cit.) / 272
- Przemówienie min. Becka w sejmie 5 maja 1939 r. odrzucające kategorycznie żądania Hitlera wobec Polski (tamże) / 274
- Ofiarność społeczeństwa na cele wojskowe (Marsz ku wojnie...) / 275
- Jedna z wielu manifestacji przeciwniemieckich w Polsce w 1939 r. (Marsz ku wojnie...) / 275
- Rozdawanie chleba i herbaty bezrobotnym na ulicach Warszawy (H. i T. Jędruszczak, op. cit.) / 292
- Wyeksmitowana rodzina bezrobotnych w Warszawie (1930) (HPRR, t. I) / 296
- Szybkie niemieckie zagony pancerne zaskakiwały niekiedy rolników przy pracy w polu (R. Cartier, Der Weltkrieg, München 1967) / 371
- Major Henryk Sucharski. dowódca obrony Westerplatte (II wojna światowa. Wojna obronna Polski 1939 r. Warszawa 1979, dalej: (Wojna obronna...) / 372
- Westerplatte po zakończeniu walk (Wojna obronna...) / 373
- Manifestacja mieszkańców Warszawy na wiadomość o wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Anglię i Francję 3 września 1939 r. (Wojna obronna...) / 374
- Walki w Sochaczewie (Wojna obronna...) / 375
- Ludność cywilna Warszawy przy budowie umocnień (Wojna obronna...) / 376
- Odbudowa państwa polskiego 1918-1922 (na podstawie: Atlas historyczny Polski, Warszawa 1967, s. 44-45) / po s. 112
- Średnie plony czterech zbóż w Polsce (Atlas historyczny Polski..., s. 48) / 195
- Rozmieszczenie przemysłów w Polsce (1934) (Mały rocznik statystyczny 1936, s. 95) / 263
- Elektryfikacja Polski (1934) (tamże, s. 95) / 264
- Rozbudowa dróg o twardej nawierzchni (1924-1938) (Historia Polski PAN, t. IV, cz. 4, s. 871) / 266
- Narodowości w Polsce (1931) (Mały rocznik statystyczny 1936, s. 23) / 268
- Rzeczpospolita Polska. Podział administracyjny (Wielka Encyklopedia Powszechna, t. IX, po str. 248) / 283
- Analfabetyzm w Polsce (1931) (Atlas historyczny Polski..., s. 48) / 309
- Radio i kino w Polsce (Historia Polski PAN, t. IV, cz. 4, s. 795) / 367
- Wskaźniki kosztów utrzymania i płac robotniczych w Warszawie w latach 1914-1918 / 28
- Obszary zasiewów i plony z 1 ha w roku 1918/19 w stosunku do przeciętnej z lat 1911-1913 (100%) / 80
- Struktura agrarna Polski w 1921 r. / 81
- Rozwój parcelacji w dwudziestoleciu / 118
- Szacunek podziału klasowo-warstwowego ludności Polski w latach 1921, 1931 i 1938 (w mln) / 123
- Statystyka narodowościowa Polski niepodległej / 125
- Strajki w Polsce w latach 1921-1938 / 162
- Szkoły według języka nauczania / 166-167
- Rozwój produkcji ważniejszych gałęzi przemysłu / 192
- Bezrobocie w Polsce / 193
- Spożycie niektórych artykułów na głowę ludności / 208
- Porównanie struktury budżetów pracowników umysłowych robotników (budżety typowe) / 298
- Analfabetyzm w Polsce / 308
- Skład społeczny uczniów szkół średnich i studentów w odsetkach / 324
- Rozwój szkolnictwa w Polsce / 332-333
- ↑ O tej stronie działalności rządu Moraczewskiego pisał autor szerzej w Historii Polski, t. IV: 1918-1939, cz. 1: 1918-1926, pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego, Warszawa 1969, s. 131-133.
- ↑ W kategorii majątków powyżej 50 ha, w grupie gospodarstw 50-100 ha, znajdowały się i gospodarstwa wielkokmiece, zajmujące ok. 17% powierzchni w tej grupie.
- ↑ Problematykę tę przedstawił autor szerzej w Historii Polski, t. IV: 1918-1939, cz. I: 1918-1926, pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego. Warszawa 1969, s. 270-274.
- ↑ Według statystyki wyznaniowej (wyzn. mojżeszowe):
1921 - 10,4%, 1931 - 9.8%. - ↑ Prawdopodobne błędy w tabeli: a) brak wskazania jednostki miary w rubryce „Tkanina”; b) w rubryce poniżej „Maszyny elektryczne” brak zarówno wyszczególnienia, jak i jednostki miary.
- ↑ O tej problematyce szerzej w: H. Zieliński, Historia Polski 1864-1939, Warszawa 1971, s. 243.
- ↑ Jednostką energii elektrycznej jest kilowatogodzina, która oznaczana jest symbolem kWh.
- ↑ O tej problematyce szerzej w: H. Zieliński, Historia Polski 1864-1939, Warszawa 1971, s. 266.
- ↑ Indeks nie obejmuje nazwisk w podpisach pod ilustracjami i w „Posłowiu historiograficznym”
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.
Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.