Historia Polski (Henryk Zieliński)/Rozdział 8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historia Polski 1914-1939 |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Data wyd. | 1982 |
Druk | Prasowe Zakłady Graficzne, Wrocław |
Miejsce wyd. | Wrocław |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
8
|
rozdział
ósmy |
Próby faszyzacji życia w kraju
W ciągu pierwszych 7-8 lat rządów pomajowych uwaga ich koncentrowała się głównie na sprawach wewnętrznych. Dyktowała to przede wszystkim niełatwa walka o utrwalenie nowego systemu, jak również trudności gospodarcze, wywołane wielkim kryzysem. N a arenie międzynarodowej natomiast panował względny spokój. Począwszy mniej więcej od 1933/34 r. w obu tych płaszczyznach zaczęło się zarysowywać przesunięcie punktów ciężkości. Kryzys gospodarczy w Polsce ciągle jeszcze dawał się dotkliwie we znaki, ale powoli i stopniowo zaczął się przesilać. Równocześnie zaś niezwykle skomplikowała się sytuacja międzynarodowa na skutek zwycięstwa hitleryzmu w Niemczech, co dla Polski miało szczególne znaczenie. W tych warunkach problemy zewnętrzne, a zwłaszcza zagadnienie stosunków polsko-niemieckich, zaczęły wysuwać się na plan pierwszy, przysłaniając sobą w dużej mierze zagadnienia polityki wewnętrznej, choć i one nastręczały rządom sanacyjnym nadał wiele poważnych kłopotów i narażały kraj na ciężkie wstrząsy.
Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych wpływy Hitlera i jego Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (National Sozialistische Deutsche Arbeiter-Partei, NSDAP), dotychczas bez większego znaczenia, gwałtownie wzrosły. W wyborach do Reichstagu w maju 1928 r. hitlerowcy uzyskali 810 tys. głosów i 12 mandatów. W wyborach następnych liczby te przedstawiały się następująco: we wrześniu 1930 r. 6410 tys. głosów i 107 mandatów, w lipcu 1932 r. odpowiednio 13 746 tys. i 230, w listopadzie 1932 r. — 11 737 tys. i 196.
Tak więc w ciągu zaledwie dwóch lat partia hitlerowska stała się w drodze legalnych wyborów najsilniejszą partią w Niemczech, dwukrotnie silniejszą niż jej główny przeciwnik — Komunistyczna Partia Niemiec (KPD), która w wyborach 1932 r. skupiła odpowiednio 5283 tys. i 5980 tys. głosów. Zaskakujący wzrost partii hitlerowskiej tłumaczył się głównie tym, że potrafiła ona w sposób niezwykle demagogiczny i umiejętny wykorzystać głębokie niezadowolenie w masach z powodu szalejącego w Niemczech kryzysu i bezrobocia oraz odwołać się do ciągle żywych w tym kraju, szczególnie w warstwach drobnomieszczańskich, nastrojów odwetu na tle postanowień „dyktatu wersalskiego”. Szeroki oddźwięk w tych kołach znajdowała zwłaszcza agitacja hitlerowska za zmianą „krwawiących granic” Niemiec na wschodzie oraz postulat równouprawnienia Niemiec w dziedzinie zbrojeń.
Wszystko to nie mogło nie wywołać żywego zainteresowania i zaniepokojenia w społeczeństwie polskim. Propaganda rewizjonistyczna na temat Górnego Śląska, a szczególnie natarczywe domaganie się ponownego złączenia Prus Wschodnich z Rzeszą poprzez likwidację „korytarza pomorskiego” i włączenie W.M. Gdańska, bujna już za czasów Stresemanna, stawała się coraz natrętniejsza. Krzewiły ją nie tylko nacjonalistyczne organizacje i partie polityczne, lecz także przedstawiciele rządu Rzeszy. Szczególnie szerokim echem w Polsce i Europie odbiło się gwałtowne wystąpienie min. Gottfrieda Treviranusa w 1930 r., wywołując w Polsce ostre, masowe protesty. Organizacje i przywódcy hitlerowscy mieli swój wybitny udział w rozpalaniu nastrojów antypolskich, dopuszczając się m. in. licznych brutalnych napaści na mniejszość polską w Niemczech, czego jednym z jaskrawszych przykładów był bestialski mord, popełniony na polskim komuniście Konradzie Piecuchu w Potempie pod Gliwicami (1932). Mordercy, których bronił przed sądem dr Hans Frank, późniejszy gubernator w Krakowie, otrzymali w więzieniu liczne depesze z wyrazami uznania i solidarności, m. in. od Hitlera i Goeringa.
Sprawa stosunków polsko-niemieckich stała się w tej sytuacji jednym z na czelnych problemów polskiej polityki zagranicznej. Pozycja geograficzna i polityczna Polski sprawiała, że stosunki te trzeba było kształtować w ścisłej współzależności ze stosunkami polsko-radzieckimi. Piłsudski i Beck uważali, że polska polityka zagraniczna powinna kierować się zasadą „równowagi” w stosunkach z dwoma potężnymi sąsiadami. Polityka taka jednak już w samym swym założeniu pozbawiona była niezbędnego realizmu, jeśli zważyć ogromną dysproporcję sił między Polską a jej sąsiadami, zarówno wschodnim, jak i zachodnim, uniemożliwiającą jej na dłuższą metę status równorzędnego partnera. Niezależnie od tego sam charakter rządów sanacyjnych w pewnym sensie determinował ich rzeczywiste sympatie i skłonności w praktycznej realizacji owej doktryny „równowagi”.
Jedynie w początkach omawianego tu okresu polityka Piłsudskiego-Becka (bo w praktyce tylko oni ustalali linię polskiej polityki zagranicznej) mogła robić wrażenie przestrzegania wspomnianej zasady.
Jak już o tym była mowa, właśnie wtedy, w początkach lat trzydziestych, dążenia odwetowe w Niemczech przybrały szczególnie napastliwe formy i rozmiary. Równocześnie zaistniały realne niebezpieczeństwa dopuszczenia Niemiec do współdecydującej roli w koncercie kilku głównych mocarstw europejskich. Tendencje te wyraziły się w przyznaniu Niemcom równouprawnienia w dziedzinie zbrojeń (grudzień 1932), a jeszcze bardziej w próbie stworzenia tzw. paktu czterech (Anglia, Francja, Włochy, Niemcy — marzec 1933). Projekt tego paktu potwierdzał m. in. expressis verbis aktualność zasady rewizji traktatów w wypadkach „sytuacji mogących doprowadzić do konfliktu” oraz stwarzał coś w rodzaju dyrektoriatu wielkich mocarstw w Europie. N a skutek zdecydowanego oporu państw mniejszych (w tym Polski i Małej Ententy), a także pewnych oporów Francji pakt ten nie został sfinalizowany, ale sama próba jego stworzenia wskazywała na kruchość podstaw międzynarodowej pozycji Polski.
Wzrost sił hitleryzmu, równouprawnienie Niemiec, wspomniane próby stworzenia dyrektoriatu mocarstw zachodnich i podobne kroki wywoływały niepokój także w Związku Radzieckim. W ten sposób powstał podatny grunt do pewnego zbliżenia polsko-radzieckiego, czego wyrazem był przede wszystkim polsko-radziecki pakt o nieagresji z lipca 1932 r. Wiosną 1933 r., w okresie prób tworzenia paktu czterech, nastąpiło dalsze zbliżenie polsko-radzieckie w postaci wymiany wizyt wybitnych działaczy politycznych obu krajów, a w lipcu tegoż roku podpisanie konwencji o „określeniu napastnika” m. in. przez Polskę i Związek Radziecki.
Był to okres największego napięcia w stosunkach polsko-niemieckich, zapoczątkowany zresztą już w 1932 r. W lutym 1933 r. Hitler — już jako kanclerz Rzeszy — udzielił brytyjskiej gazecie „Sunday Express” głośnego wywiadu, w którym zapowiadał, że „korytarz” musi być zwrócony Niemcom, i to w „krótkim czasie”. Ze swej strony senat gdański dokonał nowego pogwałcenia praw Polski w Gdańsku, rozwiązując policję portową, podporządkowaną polsko-gdańskiej Radzie Portu. Po kolejnym zwycięstwie wyborczym Hitlera 5 marca 1933 r. doszło do nowego zaognienia w Gdańsku, kiedy to transportowiec polski „Wilia” wyładował na Westerplatte oddział wojska wzmacniający tamtejszą polską kompanię wartowniczą. Wtedy pojawiły się również pogłoski o sugestiach rządu polskiego pod adresem Francji, by zahamować niebezpieczną ewolucję sytuacji w Niemczech póki czas za pomocą „wojny prewencyjnej”. W istocie rzeczy (sprawa do dziś nie jest całkowicie wyjaśniona) chodziło tu raczej — jak stwierdza w sposób przekonywający autor jednej z najlepszych prac o tych sprawach, M. Wojciechowski — o stworzenie pewnego klimatu zastraszenia wobec Niemiec i wywarcia na nie presji politycznej, mającej je pohamować przed przystąpieniem do „paktu czterech”, a w dalszym rozwoju uczynić skłonnymi do porozumienia z Polską.
Niemcy w tych czasach były jeszcze zbyt słabe, by ryzykować konflikt ze swoimi sąsiadami. Pozycja Hitlera na arenie międzynarodowej pozostawała nieustabilizowana, a i w samych Niemczech nie brakowało mu jeszcze przeciwników. W imię stabilizacji i umocnienia nowo wprowadzonego reżimu należało zyskać na czasie i siłach. Unormowanie — do czasu — stosunków z Polską mogło temu dobrze się przysłużyć.
Wbrew pozorom, wynikającym ze wspomnianych wyżej konfliktów gdańskich i innych, zależało!la tym również Piłsudskiemu i Beckowi. Wyobrażali sobie oni, że poprzez zbliżenie z Niemcami zneutralizują ich dążenia odwetowo-rewizjonistyczne. Od czasu Locarna wartość sojuszu polsko-francuskiego w polskiej opinii publicznej poważnie spadła. Fundamenty pozycji międzynarodowej Polski uległy w ten sposób dużemu osłabieniu. Można to było zrekompensować przez zbliżenie do ZSRR i Małej Ententy, tj. w szczególności do Czechosłowacji. Taka koncepcja była jednak dla Piłsudskiego i rządów sanacyjnych możliwa najwyżej jako tymczasowy zabieg taktyczny, w żadnym zaś wypadku jako trwała zasada polskiej polityki zagranicznej. Tym wszystkim przesłankom towarzyszyły zupełnie mylne, powierzchowne rozeznanie istoty faszyzmu hitlerowskiego i równie fałszywa ocena intencji oraz zamiarów samego Hitlera, który jako nie-Prusak miał w przekonaniu Piłsudskiego być znacznie bardziej skłonny do ugody z Polską niż wszelkie dotychczasowe rządy niemieckie. Piłsudski stał na stanowisku, że główne zagrożenie Polski wychodziło ze strony Związku Radzieckiego, a nie Niemiec hitlerowskich.
Po kilkumiesięcznych rozmowach i konsultacjach doszła do skutku 26 stycznia 1934 r. polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy (potocznie zwana paktem o nieagresji), podpisana przez posła polskiego w Berlinie J. Lipskiego i niemieckiego ministra spraw zagranicznych Konstantina von Neuratha, mająca obowiązywać przez la lat.
W następstwie podpisania deklaracji przycichła niemiecka propaganda rewizjonistyczna, uległa pewnej normalizacji sytuacja w Gdańsku. Skończyła się definitywnie polsko-niemiecka wojna gospodarcza (1934). Ważniejsze były jednak inne następstwa deklaracji.
Umocniła się pozycja międzynarodowa Niemiec hitlerowskich. Udało się im wbić silny klin w nadwerężone już mocno stosunki polsko-francuskie, pogorszyć też stosunki polsko-czechosłowackie i polsko-radzieckie. Nagły zwrot Polski wywołał wiele nieufności w szeregu krajów, przyczyniając się do pogłębienia izolacji Polski, co z kolei utrudniało jej swobodę manewru wobec hitlerowskich Niemiec.
Niemcy natomiast zyskiwały niezbędny czas i większą swobodę ruchów w celu przygotowania kroków zmierzających do odbudowy ich politycznej i militarnej potęgi. do rewizji traktatu wersalskiego — do zdobycia „przestrzeni życiowej” (Lebensraum).
W przeciwieństwie do Niemiec — które traktowały pakt o nieagresji jako wybieg taktyczny, jako kamuflaż dla swych właściwych celów. całkowicie sprzecznych z duchem i literą paktu — rząd polski widział w nim możliwość trwałej podstawy nowej koncepcji polskiej polityki zagranicznej. Dalsze jej posunięcia systematycznie pogłębiały izolację Polski w stosunkach międzynarodowych, wiązały ją coraz silniej z rosnącą potęgą hitlerowską, a nawet podważały porządek europejski ustalony w traktacie wersalskim, którego nienaruszalność miała tak istotne znaczenie dla Polski międzywojennej i którego obalenie stanowiło — jak już o tym była mowa — jeden z głównych celów polityki Hitlera.
W obliczu tych przemian i zarysowujących się niebezpieczeństw rząd francuski wystąpił latem 1934 r. z inicjatywą tzw. paktu wschodniego (zwanego też często „Locarnem wschodnim”), którego celem byłoby zapewnienie bezpieczeństwa i zagwarantowanie istniejących granic w Europie środkowo-wschodniej. Inicjatorem i głównym rzecznikiem tej koncepcji był minister spraw zagranicznych Francji — L. Barthou. Projekt ten spotkał się z dużym poparciem ze strony zainteresowanych państw, szczególnie Związku Radzieckiego i Czechosłowacji.
Mijałby się jednak z celem, gdyby nie wzięły w nim udziału Polska i Niemcy, ponieważ właśnie te ostatnie najbardziej zagrażały istniejącemu stanowi rzeczy i bezpieczeństwu europejskiemu. Rząd hitlerowski nie miał oczywiście żadnego interesu w dojściu do skutku tego rodzaju układu. Storpedowanie projektu „Locarna wschodniego” znakomicie ułatwiła polityka polska, która również przeciwstawiła się mu niedwuznacznie.
Jesienią tegoż roku min. Beck wypowiedział w Lidze Narodów tzw. mały traktat wersalski (w sprawie ochrony mniejszości). Jak wiadomo, był to traktat o charakterze dyskryminacyjnym, narzucony przez wielkie mocarstwa w 1919 r. tylko państwom słabszym, w tym i Polsce. Rząd polski niejednokrotnie przeciwstawiał się temu właśnie charakterowi wspomnianego traktatu, domagając się m. in. „generalizacji ochrony mniejszości”, tj. rozszerzenia jego mocy obowiązującej także na inne państwa. Fakt, że obecnie, po piętnastu latach zdecydował się na oficjalne i definitywne odrzucenie zobowiązań traktatowych, wiązał się ściśle z jego polityką wobec Związku Radzieckiego. Chodziło o to, że właśnie w tym czasie (wrzesień 1934) rząd radziecki w obliczu ofensywy faszyzmu na arenie międzynarodowej wyraził gotowość przystąpienia do Ligi Narodów i wejścia w skład jej kierowniczego organu — Rady Ligi Narodów. W kołach rządowych Polski odnoszono się do tego z wyraźną niechęcią. W połączeniu z równoczesnymi zabiegami min. Barthou w sprawie paktu wschodniego z udziałem Związku Radzieckiego oznaczało to bowiem „przesunięcie ciężaru odpowiedzialności we Wschodniej Europie na Rosję Sowiecką”. Polska dokumentacja tych zagadnień, zawarta w Diariuszu Jana Szembeka, stwierdza dalej, że „do tych sugestii Marszałek Piłsudski odniósł się negatywnie” i był nimi „bardzo rozgoryczony”. Nie mniejsze obawy w siedzibie MSZ przy Wierzbowej budziła okoliczność, że Związek Radziecki jako członek Rady Ligi Narodów będzie uprawniony do zajmowania stanowiska na forum Ligi w kwestiach polskiej polityki mniejszościowej, zwłaszcza na kresach wschodnich. W rezultacie rząd polski wprawdzie głosował za przyjęciem Związku Radzieckiego do Ligi, ale poprzedził to wspomnianą wyżej odmową dalszego respektowania traktatu mniejszościowego. Niezależnie jednak od tego wszystkiego, wypowiedzenie go w określonej sytuacji politycznej, po zwycięstwie Hitlera w Niemczech i wystąpieniu ich z Ligi Narodów (nastąpiło to już w październiku 1933 r.) oznaczało niebezpieczny precedens w jednostronnym naruszaniu postanowień traktatowych — i to postanowień najważniejszego ze wszystkich międzywojennych traktatów.
Tymczasem Niemcy dozbrajały się forsownie. Jeszcze w kwietniu 1934 r. zrodził się tzw. plan Blomberga, przewidywały potrojenie sił zbrojnych, liczących w momencie powstania planu ok. 160 tys. ludzi. W marcu 1935 r. liczba ta wynosiła 380 tys. Niemcy dysponowały już wtedy poważnymi siłami lotniczymi, choć zabraniał im tego traktat wersalski. Przystąpiły też do rozbudowy swej floty wojennej. Już w dwa lata po dojściu Hitlera do władzy niemieckie siły zbrojne przewyższały poważnie polskie nie tylko liczebnością, lecz także i przede wszystkim nowoczesnością swego sprzętu i siłą ognia. A był to dopiero początek rugi dozbrajania się.
Dnia 16 marca 1935 r. Niemcy formalnie wypowiedziały część V traktatu wersalskiego, zawierającą postanowienia co do ograniczenia zbrojeń niemieckich i zakazującą m. in. wprowadzenia w Niemczech powszechnego obowiązku służby wojskowej. Dzięki wprowadzeniu obecnie tego obowiązku armia niemiecka miała zostać rozbudowana do około 20 dywizji piechoty i wojsk pancernych ogółem do stanu ponad 500 tys. ludzi.
Był to ze strony Niemiec pierwszy formalny i oficjalny akt odstąpienia od podpisanego przez nie traktatu wersalskiego. Ze względu na wagę tego kroku i jego precedensowy charakter można było spodziewać się jak najbardziej zdecydowanych kroków ze strony sygnatariuszy traktatu, a zwłaszcza wielkich mocarstw i Polski. Tymczasem reakcja zainteresowanych ograniczyła się do papierowych protestów. Co więcej, mnożyły się wzajemne wizyty polsko-niemieckie, odczyty itp., świadczące o uporczywym podtrzymywaniu „linii 26 stycznia” bez względu na rosnące siły i agresywność III Rzeszy. W celu silniejszego jeszcze związania Polski ze swymi dalekosiężnymi dążeniami, które bynajmniej nie ograniczały się tylko do rewizji traktatu wersalskiego, przywódcy hitlerowscy usilnie nakłaniali Polskę do współudziału w ekspansji na wschód, na Związek Radziecki. Jednakże w tym punkcie rząd polski był ostrożny i do przyjęcia tych planów nie dał się przekonać.
W tym czasie rozwijała się ofensywa faszyzmu w Europie, a także poza Europą. W 1934 r. hitlerowcy w Austrii dokonali puczu i zamordowali kanclerza Dolfussa, aby tą drogą osiągnąć połączenie Austrii z Niemcami (Anschluss), wyraźnie wzbronione przez traktat wersalski. Tym razem pucz ten jeszcze zakończył się niepowodzeniem. Równocześnie rozwijała się zapoczątkowana już przed paru laty agresja japońska na Chiny. W 1935 r. faszystowskie Włochy podjęły podbój Abisynii. Był to akt zupełnie jawnej agresji, ledwie maskowanej wątłym, rzec można standardowym pretekstem strzelaniny na pograniczu Abisynii i włoskiej Erytrei między patrolami wojskowymi obu krajów. Ewidentnie agresywny charakter akcji włoskiej przeciwko krajowi będącemu członkiem Ligi Narodów nie mógł nie spotkać się z jej reakcją. Na domiar Wielka Brytania widziała w afrykańskich ambicjach Mussoliniego potencjalne zagrożenie swych interesów kolonialnych w tym rejonie, zwłaszcza w kontrolowanym przez siebie Sudanie i Egipcie. Jednocześnie mocarstwa zachodnie pragnęły mieć poparcie Włoch w swej akcji protestacyjnej przeciwko III Rzeszy, która właśnie w tym czasie — jak wyżej wspomniano — wypowiedziała część V traktatu wersalskiego i przystąpiła do forsownych zbrojeń. W rezultacie Liga Narodów, dyrygowana przez Wielką Brytanię i Francję, uchwaliła przeciwko Włochom tzw. sankcje ekonomiczne, pełne luk i niedopowiedzeń, w dodatku nie respektowane przez państwa nie będące członkami Ligi, w tym Stany Zjednoczone i Niemcy. Według historyka francuskiego J. B. Duroselle’a „sankcje wywołały tylko irytację Włoch, ale nie przeszkodziły bynajmniej kontynuacji operacji [wojskowych] [...]. Wszystko działo się tak, jakby się chciało robić wrażenie stosowania sankcji, ale unikało się za wszelką cenę przyparcia Włoch do ściany i wywołania w ten sposób wojny europejskiej”. Rozpoczęta w październiku 1935 r. wojna zakończyła się w maju 1936 r. aneksją Abisynii przez Włochy. W sumie faktyczna bezkarność agresji faszystowskiej w Afryce ukazywała bezowocność polityki ugłaskiwania agresora, a tym samym zachętę do podobnych kroków w przyszłości.
Nie trzeba było długo na to czekać. Jeszcze w tym samym 1936 r. sfaszyzowane dywizje armii hiszpańskiej z hiszpańskiego Maroka pod dowództwem gen. Franco przeprawiły się do metropolii, gdzie uzyskały poparcie wielu dalszych garnizonów oraz innych reakcyjnych sił w społeczeństwie hiszpańskim przeciwko legalnemu, lewicowemu rządowi, powstałemu w wyniku zwycięstwa „frontu ludowego” w wyborach do Kortezów w lutym 1936 r. W lipcu tegoż roku rebelia gen. Franco przekształciła się w wielką i krwawą wojnę domową, która wkrótce ogarnęła swym zasięgiem całą Hiszpanię. Po początkowych sukcesach siły faszystowskie, zatrzymane m. in. przed Madrytem po dotkliwej porażce, napotkały jednak tężejący i coraz bardziej skuteczny opór sił ludowych. Decydujący udział we wspomnianych sukcesach wojsk faszystowskich miała od pierwszych dni wojny daleko idąca pomoc zbrojna, przede wszystkim w lotnictwie i marynarce wojennej, ze strony Włoch i Niemiec. III Rzesza przysłała m. in. osławiony „Legion Condor” — silną formację lotniczą, która walnie przyczyniła się do tego, że przez cały czas wojny domowej wojska faszystowskie niepodzielnie panowały w powietrzu. Również rząd ludowy otrzymał pomoc z zagranicy: byli to ochotnicy, przeważnie komuniści, z wielu krajów europejskich (w tym i z Polski). Zorganizowani w tzw. brygady międzynarodowe zapisali oni swą ideowością i poświęceniem kolejną chlubną kartę w dziejach proletariackiego internacjonalizmu. Jednakże pomoc ta nie równoważyła pod względem wojskowym znacznie większej siły oddziałów interwencyjnych włoskich i niemieckich, górujących nad brygadami międzynarodowymi swą liczebnością, a przede wszystkim uzbrojeniem. Mimo tej przewagi trzeba było aż trzech lat zaciekłych walk, zanim udało się gen. Franco i jego potężnym sojusznikom zdławić bohaterski opór Frente Popular i jego bojowników (1939).
Znaczenie wojny domowej w Hiszpanii nie ograniczało się jednak bynajmniej tylko do głębokich przemian. jakie przyniosła ona temu krajowi. Była to bowiem od czasów zwycięstwa faszyzmu we Włoszech i Niemczech pierwsza na taką skalę konfrontacja ideowo-polityczna i zbrojna między siłami faszyzmu i antyfaszyzmu. Była też znamiennym przyczynkiem do postawy „wielkich demokracji” zachodnich wobec tego najważniejszego konfliktu epoki.
Stanowisko mocarstw zachodnich wykazywało wiele analogii do ich stanowiska w sprawie agresji włoskiej na Abisynię. Niezdecydowanie, dwuznaczna połowiczność w podejmowanych działaniach, ledwie maskowana niechęć do legalnego, ale ludowego rządu, przede wszystkim zaś widoczna już podczas konfliktu włosko-abisyńskiego tendencja do „ugłaskania” agresorów — oto główne cechy tej postawy. Dała ona o sobie rychło znać w pracach powołanego z inicjatywy Anglii i Francji tzw. komitetu nieinterwencji (złożonego z przedstawicieli 27 państw europejskich, w tym ZSRR, Włoch, Niemiec, a także Polski), mającego czuwać m. in. nad zatrzymaniem dopływu broni i obcych wojsk do obu stron walczących w Hiszpanii. W rzeczywistości praktyczne owoce tej „polityki nieinterwencji” były mniej niż skromne, co wobec rozmiarów zaangażowania zbrojnego włosko-niemieckiego przynosiło nieporównanie większe pożytki rebeliantom niż legalnemu rządowi. Przedstawiciel radziecki w Komitecie, ambasador ZSRR w Londynie I. Majski, następująco oceniał wyniki jego działalności: „Komitet Nieinterwencji w istocie rzeczy stał się parawanem, osłaniającym potężną pomoc udzielaną przez państwa faszystowskie generałowi Franco. Państwa te poczuły, że mogą się nie lękać poważnego oporu wobec ich agresywnych planów — oporu nie w słowach, lecz w czynach — ze strony Anglii, Francji, Stanów Zjednoczonych. Obawiam się — stwierdzał dalej Majski — że po tego rodzaju doświadczeniach Hitler i Mussolini mogą stać się jeszcze bardziej pewni całkowitej bezkarności w wypadku jakichkolwiek, choćby najpotworniejszych dywersji na arenie międzynarodowej. A skoro tak, oznacza to, że niebezpieczeństwo wojny europejskiej, może nawet drugiej wojny światowej, wzrosło”.
W tych warunkach krystalizował się sojusz głównych państw faszystowskich, skierowany przeciwko wszelkim ruchom postępowym, a zwłaszcza komunistycznym, skonkretyzowany w latach 1936 — I 937 w tzw. pakcie antykominternowskim, opartym na „osi” Berlin — Tokio-Rzym. Polska nie zgodziła się na przystąpienie do tego paktu. Jednakże jej stosunek zarówno do agresji włoskiej w Abisynii, jak i stanowisko w sprawie wojny domowej w Hiszpanii wskazywały niedwuznacznie. że sympatie rządu polskiego są po stronie Mussoliniego i gen. Franco.
Szczególne, bezpośrednie znaczenie dla Polski miały wszakże posunięcia polityczne i wojskowe Niemiec. Zmierzały one konsekwentnie do jak najszybszej rozbudowy swych sił zbrojnych oraz uwolnienia się od krępujących więzów traktatu wersalskiego i innych porozumień międzynarodowych. Ważnym nowym krokiem w tej dziedzinie było wypowiedzenie przez III Rzeszę 7 marca 1936 r. układów lokarneńskich i traktatu wersalskiego w sprawie strefy zdemilitaryzowanej w Nadrenii i wprowadzenie tam wojsk niemieckich. Było to kolejne pogwałcenie traktatów, szczególnie jaskrawe (układy lokarneńskie zostały podpisane przez Niemcy całkowicie dobrowolnie i nawet przez samych Niemców nie były uważane za „dyktat”) i bezpośrednio zagrażające Francji. Również w Polsce zawsze uważano demilitaryzację strefy nadreńskiej za istotny element bezpieczeństwa. Jednakże i tym razem ograniczono się jedynie do protestów, przy czym ze strony polskiej były one wybitnie dwuznaczne. Wprawdzie min. Beck jeszcze tego samego dnia, 7 marca, zadeklarował ambasadorowi francuskiemu w Warszawie, L. Noelowi, gotowość wypełnienia przez Polskę wszelkich zobowiązań sojuszniczych wobec Francji, ale jednocześnie (w rozmowach w MSZ) stwierdzał, że „jego zdaniem naruszenie przez Niemcy zony zdemilitaryzowanej nie stwarza dla nas tzw. casus foederis”, Podkreślał też, że w czekających go rozmowach dyplomatycznych „nie będzie ukrywał, co o całej sytuacji myśli i nie da się namówić na potępiające rezolucje, jak to miało miejsce w kwietniu ub. r. przy okazji rozpatrywania dozbrajania się Niemiec”. Był zresztą od początku przekonany (co się w pełni potwierdziło), że Francja nie zdobędzie się na żaden energiczniejszy krok, który by naprawdę zmusił Polskę do zrealizowania złożonej ambasadorowi Noëlowi deklaracji.
Ofensywa faszyzmu na arenie międzynarodowej, a także w stosunkach wewnętrznych poszczególnych państw faszystowskich wywierała swój wpływ na sytuację w łonie sił antyfaszystowskich, szczególnie w partiach robotniczych, w tym i komunistycznych. Partie komunistyczne jeszcze nie zawsze doceniały pełnię niebezpieczeństwa faszyzmu. Często przeważało wśród nich przeświadczenie, że głównym wrogiem ruchu rewolucyjnego jest oportunizm socjaldemokratyczny, zwany często „socjalfaszyzmem“. Utrudniało to współdziałanie z niekomunistycznymi partiami robotniczymi i z innymi siłami demokratycznymi, które ze swej strony również przeważnie odnosiły się do współpracy z komunistami z daleko posuniętą niechęcią.
Duże zmiany w tej dziedzinie przyniósł VII Kongres Międzynarodówki Komunistycznej w 1935 r. Opierając się głównie na referatach G. Dymitrowa i P. Togliattiego przyjęto tam uchwały zalecające tworzenie jednolitego antyfaszystowskiego frontu ludowego we współpracy z wszystkimi siłami demokratycznymi, gotowymi przeciwstawiać się faszyzmowi. Taktyka ta przyniosła wyniki m. in. we Francji (gdzie już w 1934 r. doszło do porozumienia między socjalistami a komunistami, a w 1936 r. utworzony został nawet rząd frontu ludowego z udziałem komunistów) i Hiszpanii. W tej ostatniej wspólny międzynarodowy front antyfaszystowski znalazł swój szczególnie dobitny wyraz w czasie wojny domowej, kiedy do walki zbrojnej po stronie rządu republikańskiego stanęły także wspomniane już brygady międzynarodowe ochotników 32 różnych narodowości (wśród nich m. in. słynny pisarz amerykański E. Hemingway). Ochotnicy ci przybywali do Hiszpanii najczęściej nielegalnie, szykanowani i ścigani przez władze własnych i innych krajów. Było to również udziałem ochotników z Polski. Wielu Polaków przybyło też z Francji, dzięki czemu stanowili oni jedną z najliczniejszych grup narodowościowych, a brygada polska — im. Jarosława Dąbrowskiego — była jedną z najsilniejszych.
Hasło jednolitego frontu antyfaszystowskiego miało duże znaczenie także dla Polski, już choćby z uwagi na procesy faszyzacyjne, jakie tu zachodziły pod rządami sanacyjnymi, jak również na poważne potencjalne możliwości tworzenia tego rodzaju frontu na podstawie rozpowszechnionych szeroko w społeczeństwie nastrojów opozycji antysanacyjnej.
Do utrzymania się tych nastrojów przyczyniła się w niemałej mierze ciągle ciężka sytuacja gospodarcza w kraju. Począwszy od lat 1933 — I 9 34 zaczęła się co prawda zarysowywać pewna jej poprawa, ale była ona minimalna i nie dotyczyła wszystkich dziedzin. Choć wielki kryzys stopniowo się przesilał — nadal trwał stan głębokiej depresji gospodarczej, wyraźny zwłaszcza na wsi. Nie ustępowało też chroniczne, masowe bezrobocie. Liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrastała ciągle i dopiero w 1938 r. zaznaczył się pewien jej spadek.
Katastrofalne skutki kryzysu skłoniły poszczególne rządy i państwa do zwiększenia ingerencji w życie gospodarcze w celu przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenia kryzysu. Była to polityka tzw. nakręcania koniunktury, polegająca na zastosowaniu nowych przepisów podatkowych, podwyższaniu barier celnych, ożywianiu produkcji poprzez odpowiednią politykę zamówień, podjęciu robót publicznych na szerszą skalę itd. Łącznie z ogólną poprawą sytuacji gospodarczej w świecie dało to pewne wyniki i w Polsce. Wskaźniki produkcji przemysłowej zaczęły się powoli podnosić powyżej dna z roku 1932, kiedy to — przypomnijmy — wskaźnik ten spadł w porównaniu z 1928 r. (100) do 64. W następnych latach kształtował się on (według „nowego wskaźnika”) następująco: w 1933 r. — 70, w 1934 — 79, w 1935 — 94, w 1937 — 111.
Najdłużej utrzymywała się depresja w rolnictwie. Rząd starał się złagodzić położenie wsi m. in. przez zapoczątkowanie tzw. akcji oddłużeniowej. Zakazano licytacji zbiorów na pniu, weszła w życie ustawa odraczająca na okres trzyletni (od 1935 r.) płatności wszelkich długów prywatnych. Wzrosło nieco tempo i rozmiary parcelacji, która w latach 1932-1935 obracała się w granicach zaledwie 56-80 tys. ha rocznie. W roku 1936 rozmiary parcelacji powiększyły się do 96 tys. ha, a w latach 1937 i 1938 sięgnęły odpowiednio 113 i 119 tys. ha (por. tab. 4).
Począwszy od 1936 r. nastąpiła pewna podwyżka cen na artykuły rolne. Nie oznaczała ona jednak istotnego zmniejszenia rozwarcia „nożyc cen”. Nadal też wieś uginała się pod brzemieniem przeludnienia i zbędnych rąk roboczych. Tak więc podstawowe źródła ciężkiej sytuacji wsi, jej przeludnienie, głęboko wypaczona struktura agrarna na korzyść wielkiej własności oraz „nożyce cen” nadal pozostawały problemami dalekimi od rozwiązania. Dystans między rozwojem gospodarczym Polski a innych krajów nadal pozostawał bardzo duży i, co gorsza, nie zmniejszał się, ale powiększał. W międzynarodowych zestawieniach statystycznych Polska, z nielicznymi wyjątkami, jak np. wydobycie węgla, zajmowała ciągle jedno z końcowych miejsc.
Obok utrzymującej się depresji gospodarczej drugim istotnym współczynnikiem stosunków wewnętrznych w kraju była totalitaryzacja polityki wewnętrznej rządu, wyrażająca się m. in. w szerokim stosowaniu policyjnych represji. Liczba więźniów politycznych w Polsce wynosiła w 1926 r. ok. 6000, 1929 — ok. 8700, 1935 — ok. 16 tys. Zmalała ona wyraźnie dopiero w 1937 r. — ok. 6280 osób. Pierwsze miejsce wśród nich zajmowali bezsprzecznie komuniści. Aresztowania za działalność komunistyczną, liczne już w latach dwudziestych, wzrosły bardzo poważnie zwłaszcza od 1931 r., kiedy ofiarą ich padło ok. 11 tys. osób. W latach następnych, aż do 1935 r. (później brak danych), aresztowano corocznie od ok. 11 700 do ok. 15 600 (1932) osób pod zarzutem komunizmu.
Dotkliwe prześladowania spadły w tym okresie na prasę opozycyjną, która podlegała daleko idącej cenzurze i mnożącym się konfiskatom (zdarzyło się nawet, że w 1936 r. skonfiskowano w „Obliczu Dnia” przedruk artykułu Adama Mickiewicza z paryskiej „Trybuny Ludów” pt. W sprawie chłopskiej, z 1849 r.)
Najjaskrawszym jednak przejawem procesu totalitaryzacji w tej dziedzinie, a zarazem gwałcenia podstawowych swobód obywatelskich, było utworzenie w Polsce w 1934 r. tzw. obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej na Polesiu. Zgodnie z dekretem prezydenta Mościckiego z 17 czerwca 1934 r. osadzano tam ludzi, których działalność „daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Do Berezy wysyłano bez sądu — na podstawie decyzji władz administracyjnych. Więźniowie byli tam poddawani wymyślnym udręczeniom moralnym i fizycznym, graniczącym niekiedy z torturami. W roku 1936 komuniści stanowili 97% skierowanych do obozu. Liczną grupę więźniów Berezy stanowili Ukraińcy i Białorusini.
W nowej konstytucji punkt ciężkości władzy państwowej został przesunięty z sejmu na prezydenta, którego władza została nie tylko wzmocniona, ale i wyodrębniona, stając się władzą nadrzędną zarówno nad rządem, jak i nad sejmem. Prezydent praktycznie nie odpowiadał przed nikim — jedynie „przed Bogiem i historią”. Prezydent miał być wybierany nie przez Zgromadzenie Narodowe, ale przez wąskie (80-osobowe) grono „elektorów”, wyłanianych przez obie izby lub przez referendum narodowe. Prezydent miał szereg ważnych uprawnień, tzw. prerogatyw osobistych, obejmujących m. in. wyznaczanie swego następcy w czasie pokoju, mianowanie i odwoływanie premiera, mianowanie i odwoływanie Naczelnego Wodza i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, rozwiązywanie izb przed upływem kadencji, powoływanie części senatorów itp. Istota tych prerogatyw polegała na tym, że prezydent mógł je wykonać bez kontrasygnaty odpowiedniego ministra. Był więc niczym nie ograniczony w podejmowaniu decyzji najbardziej węzłowych dla życia państwa.
Wzmocniona została także, kosztem sejmu, pozycja senatu. Ograniczenie kompetencji sejmu wyrażało się m. in. w tym, że jego votum nieufności nie oznaczało — jak dotąd — konieczności ustąpienia rządu. Prezydent mógł ignorować stanowisko izb ustawodawczych i je rozwiązać. Innymi słowy, odpowiedzialność rządu przed parlamentem pozostała już tylko w kadłubowej postaci. Nieprzypadkowo zresztą znikły w nowej konstytucji artykuły naczelne we wszystkich konstytucjach demokratycznych, stanowiące, że władza zwierzchnia w państwie należy do narodu, reprezentowanego przez swoich posłów w parlamencie. Znikły też artykuły mówiące o swobodzie wyrażania swych myśli i przekonań, wolności prasy, a artykuł mówiący o równości wszystkich obywateli wobec prawa został zastąpiony sformułowaniem, głoszącym, iż uprawnienia obywatelskie będą mierzone „wartością wysiłku i zasług obywatela na rzecz dobra powszechnego”.
Krokiem wstecz od demokracji była też uchwalona w lipcu 1935 r. nowa ordynacja wyborcza. Między innymi zmniejszała ona liczbę posłów do sejmu z 444 do 208, a senatorów ze 111 do 96. Podnosiła dotychczasowy wiek uprawniający do czynnego prawa wyborczego z 21 do 24 lat. Przede wszystkim jednak odbierała partiom i organizacjom politycznym prawo wysuwania kandydatów, przekazując to prawo tzw. zgromadzeniom przedwyborczym, którym przewodniczył komisarz wyborczy, mianowany przez ministra spraw wewnętrznych. W skład tych zgromadzeń nie wchodzili przedstawiciele partii politycznych, ale różnego rodzaju samorządów, w dużej mierze uzależnieni lub powiązani z władzami. Jeśli zaś chodzi o senat, to pomyślany był on jako „elita” społeczeństwa. Wybierany był w wyborach pośrednich (dwustopniowych) przez wojewódzkie kolegia wyborcze, złożone z delegatów obwodowych. Prawo wyborcze przysługiwało tylko niektórym kategoriom obywateli (z wyższym wykształceniem, oficerom odznaczonym, przedstawicielom samorządów i niektórych organizacji społecznych itd.). Kolegia te wybierały zresztą tylko 2/3 składu senatu, 1/3 mianował prezydent (stąd potoczna nazwa senatu: „senat mianowańców”).
Ważnym nowym aktem ustawodawczym, dotyczącym organizacji najwyższych władz państwowych, był też dekret prezydenta o zwierzchnictwie nad siłami zbrojnymi z maja 1935 r. W dużej mierze wyłączał on władzę wojskową spod wpływu rządu, uzależniając ją tylko od prezydenta, który — jak już wspominaliśmy — miał prawo mianowania Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, będącego zarazem desygnowanym Naczelnym Wodzem na wypadek wojny.
Konstytucja kwietniowa była ostatnim ważnym aktem państwowym, podpisanym przez Józefa Piłsudskiego. Wkrótce potem, 12 maja 1935 r., ciężko chory na raka, zmarł w Belwederze. Ciało Piłsudskiego umieszczono — po przezwyciężeniu oporów kurii krakowskiej — na Wawelu. Jego pogrzeb, bardzo uroczysty, odbył się z udziałem wysokich delegacji z wielu państw.
Wtedy też zaczęły się z całą siłą ujawniać sprzeczności i koteryjne rozgrywki w łonie obozu piłsudczykowskiego, prowadzące do coraz wyraźniejszej jego „dekompozycji”. Pierwszą okazję ku temu dała sprawa wyboru prezydenta. Jego kadencja upływała co prawda dopiero w 1940 r., ale Piłsudski jeszcze przed śmiercią wyraził życzenie, by po uchwaleniu nowej konstytucji wybrać też nowego prezydenta, sugerując na to stanowisko Walerego Sławka. Jednakże oparł się temu po śmierci Piłsudskiego sam najbardziej zainteresowany — prezydent Mościcki. Doszło do ostrych kontrowersji w kierowniczych kołach obozu rządzącego. Sławek ustąpił ze stanowiska szefa rządu (październik 193 5), jego miejsce zajął Marian Zyndram-Kościałkowski, uważany za przedstawiciela bardziej liberalnego kierunku w sanacji. Stopniowo do coraz większych wpływów dochodził gen. Rydz-Śmigły, coraz bardziej natomiast traciła je grupa pułkowników z Walerym Sławkiem na czele. Z czasem ukształtowały się w łonie obozu rządzącego jakby dwie grupy (w których zresztą zachodziły różne zmiany i fluktuacje): tzw. grupa zamkowa, skupiona wokół prezydenta Mościckiego i wsparta autorytetem twórcy Gdyni, E. Kwiatkowskiego, oraz „grupa GISZ” (Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych), skupiona wokół Rydza-Śmigłego (mianowane go w 1936 r. marszałkiem), obejmująca m. in. nowego ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego. Nie łączył się wyraźniej z żadną z tych grup min. Beck, którego pozycja jako jedynego właściwie powiernika zmarłego marszałka w sprawach polityki zagranicznej była mimo to przez cały czas bardzo silna i który wchodził w skład faktycznie rządzącego Polską w ostatnich latach jej międzywojennej niepodległości triumwiratu Rydz-Śmigły — Mościcki — Beck. Nie istniały między tymi grupami żadne istotne różnice ideologiczne. Wiele wskazuje jednak na to, że Rydz-Śmigły i w ogóle koła wojskowe z pewnym sceptycyzmem patrzyły na politykę zbytniego wiązania się z Niemcami, uprawianą uporczywie przez Becka, i że pragnęły utrzymać możliwie poprawne stosunki z Francją. Świadczyła o tym np. wizyta gen. Rydza-Śmigłego we Francji we wrześniu 1936 r., zakończona układem w Rambouillet i pożyczką francuską dla Polski. Sprzeczności między obu grupami ujawniły się w związku ze sprawą tworzenia nowego rządu po ustąpieniu gabinetu Kościałkowskiego (maj 1936), Przyjęto wyjście kompromisowe w postaci powołania na stanowisko premiera gen. Sławoja Składkowskiego. Nie miał on poważniejszych aspiracji politycznych, był typem wykonawcy o raczej ograniczonych horyzontach myślowych, służbiście posłusznego zarówno prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi. Na swym stanowisku utrzymał się najdłużej ze wszystkich międzywojennych premierów — aż do klęski wrześniowej 1939 r.
Dość odrębne pozycje w obozie sanacyjnym zajmowali działacze „Naprawy”, zespołu o charakterze na poły mafijnym, reprezentującym w łonie obozu piłsudczykowskiego tendencje bardziej lewicowe. Przeciwstawiali się oni m. in. nadmiernym wpływom kapitału zagranicznego w Polsce (byli zwolennikami tzw. etatyzacji, czyli przejmowania przemysłu przez państwo), a także proniemieckiej polityce Becka. Nie byli dopuszczeni do stanowisk rządowych, ale jeden z czołowych ich przedstawicieli, wojewoda Michał Grażyński, był faktycznym władcą województwa śląskiego, gdzie reprezentował rządy „silnej ręki” zarówno w stosunku do opozycji chadeckiej z Korfantym na czele, jak i do mniejszości niemieckiej. Sympatyzował z tą grupą również Stefan Starzyński, późniejszy bohaterski prezydent Warszawy z czasów kampanii wrześniowej 1939 r.
Lata 1935-1937 należały do najbardziej burzliwych w dziejach walki z dyktaturą sanacyjną.
Nasilenie ruchu strajkowego w 1936 r. było najwyższe po roku 1923 w całym okresie międzywojennym i ustępowało jedynie ruchowi strajkowemu w tych latach w Stanach Zjednoczonych i Francji.
Były to równocześnie wystąpienia często bardzo gwałtowne i nasycone silnie treścią polityczną. Widownią szczególnie burzliwych zajść stały się Kraków i Lwów. W następstwie próby brutalnego stłumienia strajku okupacyjnego w fabryce wyrobów gumowych „Semperit” w Krakowie (marzec 1936) rozwinął się w tym mieście wielki strajk solidarnościowy, połączony z demonstracjami robotników na ulicach miasta. W walkach padło 6 zabitych i kilkudziesięciu rannych. Pogrzeb zabitych przekształcił się w nową potężną manifestację solidarności robotniczej z udziałem dziesiątków tysięcy ludzi.
Nie mniej gwałtowny przebieg miały nieco późniejsze (kwiecień 1936) zajścia we Lwowie. W czasie demonstracji bezrobotnych policja zastrzeliła tu jednego z nich, Antoniego Kozaka. Masy robotnicze zareagowały strajkiem powszechnym i demonstracyjnym pogrzebem zabitego towarzysza, co przemieniło się w krwawe starcie uliczne i walki o rewolucyjnym charakterze (próba uwolnienia więźniów politycznych, kilkadziesiąt tysięcy uczestników demonstracji itp.). Krwawe starcia i demonstracje, choć na mniejszą skalę, rozwinęły się w tym czasie również w takich miastach, jak Chrzanów, Częstochowa, Toruń, Gdynia i inne. Ogromne rozmiary przybrały w tym roku wiece i manifestacje 1-majowe.
Wkrótce potem przyszło święto ludowe (31 maja), w którym, według źródeł Stronnictwa Ludowego, wzięło udział w całym kraju ok. 1 mln chłopów. W miesiąc później na innej wielkiej manifestacji w Nowosielcach (pow. Przeworsk) z udziałem gen. Rydza-Śmigłego wręczono mu rezolucję chłopską, domagającą się przywrócenia demokracji, „uczciwych wyborów”, powrotu Witosa do kraju, zmiany polityki zagranicznej itd. Zajścia i demonstracje trwały również w drugiej połowie roku. W sierpniu 1937 r. poruszenie na wsi osiągnęło swój punkt kulminacyjny w postaci dziesięciodniowego powszechnego strajku chłopskiego, proklamowanego po przezwyciężeniu licznych oporów przez Naczelny Komitet Wykonawczy SL. Strajk ten gorąco poparła KPP, starając się w szczególności, wbrew postawie kierownictwa PPS, wzmocnić wystąpienia chłopskie strajkami solidarnościowymi robotników w miastach. Strajk ogarnął znaczną część kraju, prowadząc w wielu miejscach do nowych starć, represji i aresztowań. Według niepełnych danych zginęło w tych walkach 42 chłopów, kilkuset było rannych. Aresztowano ok. 4 tys. osób. Był to największy w okresie międzywojennym strajk chłopski. Znaczenie jego podkreślały wysoki stopień upolitycznienia tego strajku i nierzadkie przejawy sojuszu robotniczo-chłopskiego, do którego tak usilnie dążyła KPP.
W całokształcie komunistycznej propagandy jednolitofrontowej kładziono akcent na hasła ogólnodemokratyczne, na poprawę warunków bytowych nie tylko robotników, lecz także innych grup zawodowych (np. nauczycieli), na konieczność podjęcia skutecznej walki z plagą bezrobocia itp. Wszystko to ułatwiało KPP dotarcie nie tylko do robotników, ale i do innych warstw społeczeństwa. Duże znaczenie pod tym względem miała rozwinięta w latach 1935 — 1936 szeroka kampania na rzecz amnestii dla więźniów politycznych, w której uczestniczyły również PPS i SL. KPP popierała w tej dziedzinie wysiłki i akcje, podejmowane przez Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela, którym patronował wybitny pisarz i zarazem zdecydowany przeciwnik dyktatury sanacyjnej — Andrzej Strug. Ważnym elementem nowej, jednolitofrontowej strategii walki komunistów polskich było ich jednoznaczne stanowisko w sprawach rosnącego z roku na rok zagrożenia hitlerowskiego, zwłaszcza obrony Górnego Śląska i praw polskich w Gdańsku, i związane z tym zdecydowane potępienie polityki Becka, niepopularnej w szerokich masach społeczeństwa polskiego i ostro krytykowanej przez wszystkie partie opozycyjne. Komuniści polscy już wtedy, w 1936 r., trafnie dostrzegali, że plany Hitlera wybiegają znacznie dalej i są o wiele bardziej niebezpieczne niż „tradycyjny” rewizjonizm niemiecki z czasów republiki weimarskiej. W lipcu 1936 r. pisał o tym organ KPP, nielegalny ”Czerwony Sztandar”: „Wojna o Śląsk to tylko fragment hitlerowskich planów antypolskich. Ostateczny cel — to zabór nawet takich ziem, gdzie zupełnie nie ma ludności niemieckiej, to uczynienie z »niższej rasy« — Polaków — niewolników hitleryzmu, a z Polski — niemieckiej kolonii”. Podobne głosy ostrzeżenia podnosiła KPP także w związku z zakusami hitlerowskimi na Gdańsk.
Wielką rolę w propagowaniu haseł antyfaszystowskich odegrała prasa jednolitofrontowa, w szczególności „Dziennik Popularny” (1936 — 1937, pod redakcją lewicowego działacza PPS N. Barlickiego) i „Oblicze Dnia”, a także niektóre inne czasopisma kulturalne i literackie, jak „Lewar”, „Sygnały”, „Karta” „Poprostu” i inne, choć z powodu trudności finansowych, ciągłych konfiskat i innych szykan pisma te zazwyczaj nie utrzymywały się długo przy życiu. Swego rodzaju ukoronowaniem współpracy antyfaszystowskiej czołowych przedstawicieli polskiej kultury, literatury i nauki był Zjazd Pracowników Kultury we Lwowie (maj 1936), który zamanifestował ich wolę walki w obronie humanizmu, po stępu społecznego i demokracji.
Walkę tę toczyli również ludzie, organizacje i partie polityczne, skądinąd nieufne wobec komunistów lub wręcz odmawiające współpracy z nimi. Dotyczy to w szczególności PPS i SL, które miały większe możliwości oddziaływania dzięki posiadaniu własnej legalnej prasy (również zresztą borykającej się z szykanami cenzury) i pewnych możliwości publicznych legalnych wystąpień. Dużą rolę w tej dziedzinie odgrywała też pozostająca pod wpływami PPS Komisja Centralna Związków Zawodowych. Zdecydowane akcje antysanacyjne prowadził Związek Nauczycielstwa Polskiego (strajk nauczycielski w 1937 r.).
Niektórzy przywódcy opozycji niekomunistycznej usiłowali doprowadzić do stworzenia porozumienia międzypartyjnego. skierowanego przeciwko rządom sanacyjnym, na emigracji. Nieprzejednanymi ich przeciwnikami byli m. in. Wincenty Witos, Władysław Sikorski, Wojciech Korfanty. Rozmowy w tej sprawie, prowadzone w 1936 r. w siedzibie Ignacego Paderewskiego w Morges w Szwajcarii (stąd określenie „front Morges”), nie dały jednak większych rezultatów. Pośrednim owocem tych pertraktacji było w kraju pewne przegrupowanie w centrum opozycji, mianowicie zjednoczenie Chrześcijańskiej Demokracji, NPR i Związku Hallerczyków, z czego zrodziła się nowa partia — Stronnictwo Pracy.
Pogłębiał się po przewrocie majowym kryzys wewnętrzny w Stronnictwie Narodowym (por. wyżej, s. 189). Następująca już od pewnego czasu opozycja „młodych”, inspirowanych przez Dmowskiego, wobec „starych” rozwijała się i po rozwiązaniu Obozu Wielkiej Polski. Działacze tego Obozu stali się kadrą nowych grup opozycyjnych, jak Związek Młodych Narodowców, a zwłaszcza powstały w 1934 r. (wprawdzie rozwiązany po kilku miesiącach przez władze) Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) i „Falanga”.
Podobnie jak OWP, reprezentowały one linię skrajnie reakcyjną i jawnie naśladowały wzory faszystowskie zarówno pod względem swej organizacji, struktury, jak i ideologii. Kierując się tą ideologią, nacechowaną m. in. elementami programowego antysemityzmu, grupy te, przede wszystkim ONR, inicjowały szereg antyżydowskich wystąpień na wyższych uczelniach, gdzie domagały się wprowadzenia tzw. getta ławkowego dla studentów Żydów, daleko idącego ograniczenia ich przyjęć na wyższe uczelnie według zasady numerus clausus lub wręcz żądały całkowitego niedopuszczenia Żydów na zasadzie numerus nullus. Rząd rozwiązał, co prawda, ONR, ale działalność ludzi ONR bynajmniej nie ustawała.
W tej atmosferze dochodziło też do lokalnych antyżydowskich wystąpień, inspirowanych przez elementy faszyzujące, jak np. w 1936 r. w Przytyku, miasteczku pod Radomiem, a także w Liszkach, Czyżewie i w toku „marszu na Myślenice”, zorganizowanego przez jednego z czołowych przywódców endeckich Adama Doboszyńskiego. Ofiarą tych zajść padała z reguły biedota żydowska.
Lewica polska i inne siły postępowe w społeczeństwie polskim zdecydowanie przeciwstawiały się tym przejawom antysemityzmu, piętnując je niejedno krotnie.
Utrzymujące się w kraju napięcie stosunków wewnątrzpolitycznych, silne fermenty społeczne w mieście i na wsi, próby zespolenia się opozycji, tworzenie antyfaszystowskiego frontu ludowego, „dekompozycja” w samym obozie rządzącym — wszystko to nie mogło nie wywoływać zaniepokojenia w kierowniczych kołach tego obozu. Od czasu rozwiązania BBWR, który zresztą okazał się tworem zupełnie sztucznym i wybitnie niepopularnym. sanacja nie dysponowała żadną poważniejszą siłą polityczną, zdolną jej zapewnić jakie takie zaplecze w społeczeństwie. W ten sposób zrodziła się wśród jej przywódców myśl powołania do życia nowej organizacji, która by zapełniła istniejącą lukę.
W lutym 1937 r. proklamowano uroczyście powstanie Obozu Zjednoczenia Narodowego (tzw. Ozonu), na którego czele postawiono płk. Adama Koca. Program przezeń przedstawiony miał charakter w dużej mierze totalitarny. Wskazywały na to silne wyeksponowanie roli armii, akcenty klerykalne, konstytucja kwietniowa jako podstawa „ładu i porządku w państwie”, gwałtowny antykomunizm, kult Piłsudskiego podniesiony do rangi jedynej, swoistnej ideologii narodowej („Polska dzisiejsza jest dziełem Józefa Piłsudskiego”}, państwo jako wyłączny arbiter w starciach klasowych, ledwie zawoalowane poparcie dla tendencji antysemickich w imię „samoobrony” kulturalnej i gospodarczej itd.
Mimo szeroko stosowanych nacisków politycznych i administracyjnych żadna z poważniejszych organizacji, a tym bardziej partii politycznych nie zgłosiła tak pożądanego „akcesu” do OZN. Nie przystąpiła doń nawet część działaczy b. BBWR, zwłaszcza z tzw. lewicy sanacyjnej. Uczyniły to jedynie organizacje, które już przedtem znajdowały się w kręgu dawnego BBWR, ponadto zaś niektóre związki zawodowe, organizacje kombatanckie, Związek Harcerstwa Polskiego, a także naczelna organizacja wielkiego kapitału — „Lewiatan”. Ponadto wiele z tych „akcesów” sprowadzało się do zgłoszeń jedynie zarządów odpowiednich organizacji. W celu poszerzenia tej wątłej podstawy politycznej OZN przywódcy sanacyjni (m. in. marsz. Rydz-Śmigły) próbowali zbliżyć się i przyciągnąć przynajmniej niektóre grupy z kręgu Narodowej Demokracji. Pertraktacje te, prowadzone m. in. z przedstawicielami różnych grup „młodych” tego kierunku, w szczególności skrajnie reakcyjnych grup byłego ONR i zbliżonej doń „Falangi”, nie przyniosły jednak owoców. Jeszcze mniej nadziei budziła perspektywa zbliżenia się do ruchu ludowego, choć i w tym kierunku podejmowane były próby jakiegoś kompromisowego porozumienia.
Pokazało się więc, że i ta nowa inicjatywa sanacji, choć początkowo wywołała pewne nadzieje i ożywienie w życiu politycznym, rychło zakończyła się fiaskiem. Niepowodzenie jej stanowiło równocześnie przyczynek do szerszego zagadnienia, mianowicie zagadnienia charakteru państwa polskiego po z górą dziesięciu latach dyktatury sanacyjnej.
W roku 1937 można było już stwierdzić, że nie udało się jej przekształcić Polski w państwo o wyraźnym profilu faszystowskim. W porównaniu z państwami i ideologiami wzorcowymi w tej mierze, jak Włochy i przede wszystkim III Rzesza, system wprowadzony w Polsce wykazywał co prawda szereg podobieństw, ale też i znamiennych odchyleń, tudzież połowiczności. Jak w innych państwach faszystowskich, tak również w Polsce parlament, zepchnięty na margines życia politycznego, przestał się liczyć. W postaci konstytucji kwietniowej stworzono w Polsce dogodną podstawę prawno-ustrojową do realizacji celów reżimu faszystowskiego. Charakterystyczne dla faszyzmu cechy wykazywała polityka rządu wobec mniejszości narodowych, zwłaszcza Ukraińców, Białorusinów i częściowo Żydów. Lapidarnie ujęła to posłanka ukraińska w sejmie, charakteryzując tę politykę w słowach: „po pierwsze wynarodowienie, po drugie ciemnota, po trzecie system represji policyjnych”. Wydatnie rozwinięty został system represji policyjnych także w stosunku do Polaków. „Ukoronowany” Brześciem i Berezą Kartuską, był potwierdzany na bieżąco wysoką liczbą więźniów politycznych w ciągle przepełnionych więzieniach. Podobnie jak we Włoszech, Niemczech i Hiszpanii generała Franco, antykomunizm był rozniecany i w Polsce jako jedna z naczelnych treści propagandowych wpajanych społeczeństwu. Wytworzono specyficzny klimat uwielbienia dla armii, postawionej na wysokim piedestale, sprzyjający rozwojowi tendencji militarystycznych. Polska polityka zagraniczna za czasów Becka starała się dotrzymać kroku posunięciom państw faszystowskich na arenie międzynarodowej.
Ale jednocześnie w niejednym istotnym punkcie rzeczywistość Polski lat trzydziestych wyraźnie odbiegała od profilu państwa faszystowskiego lub mocno utrudniała realizację określonych dążeń ku pełnemu faszyzmowi. Odmiennie zatem od Włoch i Niemiec promotorzy faszyzmu w Polsce nie mieli za sobą masowego zaplecza. Nawet w okresie wzmagającej się faszyzacji, od lat 1934-1935, nie udało się narzucić Polsce żadnego „wodza” ani tym bardziej wprowadzić w sposób instytucjonalny zasady wodzostwa na różnych szczeblach życia państwowego i społeczno-politycznego.
W przeciwieństwie do innych krajów faszystowskich, nigdy nie przyjął się w Polsce system monopartyjny. Co więcej, obóz rządzący w Polsce był w gruncie rzeczy jedyną siłą polityczną, nie mającą za sobą w ogóle partii politycznej w prawdziwym tego słowa znaczeniu (zarówno BBWR, jak i zwłaszcza OZN były w istocie sztucznym zlepkiem organizacji społecznych i grupek politycznych, sklejonych przede wszystkim naciskami administracyjnymi lub doraźnym interesem tych grup). Nie przyjęły się w Polsce na szerszą skalę teorie rasistowskie ani nie doczekały się one nigdy sankcji prawnej w obowiązującym ustawodawstwie. Nie znikł nigdy w Polsce pewien margines wolności słowa i prasy (z wyjątkiem komunistycznej), choć często świeciła ona białymi plamami cenzorskimi.
Choć szerzył się w Polsce w niektórych kołach i grupach ludności antysemityzm, to jednak był on równocześnie ostro i publicznie piętnowany — rzecz nie do pomyślenia w krajach faszystowskich, a zwłaszcza w III Rzeszy. Opór stawiany tym i podobnym tendencjom nie dozwolił, by nabrały one cech ideologii dominującej w Polsce ani — tym bardziej — programu politycznego popieranego przez większe, liczące się odłamy narodu polskiego.
U progu ostatnich dwóch lat pokoju stosunki polsko-niemieckie nadal jeszcze pozostawały poprawne i na pierwszy rzut oka nie różniły się od sytuacji w początkach zbliżenia polsko-niemieckiego w latach 1934-1935. W rzeczywistości było inaczej. Niemcy stały się już pierwszorzędną europejską potęgą wojskową i polityczną, stopniowo, ale szybko i bezwzględnie realizującą swe dalekosiężne cele. Polska stała w miejscu i — wbrew rozlepianym na wszystkich murach mocarstwowym hasłom w rodzaju „silni, zwarci, gotowi” — nie była ani silna, ani zwarta, ani gotowa. Dysproporcja między siłami obu pozornie równorzędnych partnerów pogłębiała się z miesiąca na miesiąc. Jednakże z uwagi na swe najbliższe plany Hitler ciągle jeszcze cenił sobie dobre stosunki swym wschodnim sąsiadem.
Plany te, nie odbiegające zresztą w swych generalnych założeniach i celach od programu wyłożonego w biblii hitleryzmu Mein Kampf, sformułował obecnie bardziej dokładnie. Przedstawił je swym najbliższym współpracownikom wojskowym i politycznym na poufnej naradzie 5 listopada 1937 r. (przebieg jej znany jest z nieco późniejszego jej zapisu, tzw. protokołu Hossbacha). Stwierdził, że naczelnym celem polityki niemieckiej pozostaje zdobycie „przestrzeni życiowej” — (Lebensraum). Będzie to wymagało zastosowania siły. Pierwszym etapem w tej walce powinien być Anschluss Austrii oraz rozbicie i zabór Czechosłowacji.
Rzecz oczywista, że przy tego rodzaju planach neutralność Polski nie mogła być dla Hitlera sprawą obojętną. Dlatego też przeciwstawiał się poczynaniom, zdolnym zakłócić stosunki ze wschodnim sąsiadem. Sytuacje takie powstawały szczególnie łatwo — jak o tym nieraz już była mowa — w Gdańsku oraz w związku ze sprawami mniejszościowymi.
Sprawy mniejszościowe były wówczas szczególnie aktualne, ponieważ właśnie w 1937 r. wygasła zawarta na 15 lat konwencja genewska, normująca m. in. problem ochrony praw mniejszości polskiej i niemieckiej w obu częściach podzielonego Górnego Śląska (por. wyżej, s. 101). Choć ciągle naruszana, stanowiła ona jednak pewien hamulec dla polityki gwałcenia praw mniejszości, uprawianej na Górnym Śląsku. Szczególne zaniepokojenie z powodu wygaśnięcia konwencji objawiało się w łonie zasobnej, mającej wiele do stracenia mniejszości niemieckiej, podlegającej ponadto twardym antyniemieckim rządom wojewody Grażyńskiego.
W gruncie rzeczy mniejszość polska na Śląsku po stronie niemieckiej (i w ogóle w Niemczech) znajdowała się w nieporównanie gorszym położeniu niż mniejszość niemiecka w Polsce. Mimo swej dużej liczebności — według statystyki niemieckiej z 1925 r. wynosiła ona ponad 800 tys. Polaków, faktycznie ponad 1 mln — była to mniejszość słabsza niż mniej liczna mniejszość niemiecka w Polsce (według statystyki polskiej z 1931 r. ponad 740 tys., faktycznie zapewne nieco więcej). Wynikało to przede wszystkim stąd, że składała się w ogromnej większości z warstw najbiedniejszych — robotników, rzemieślników i przeważnie biednego chłopstwa. To z kolei uzależniało ją silnie pod względem ekonomicznym od niemieckich pracodawców. W tych warunkach otwarte przyznawanie się do polskości było ze strony Polaków w Niemczech aktem dużej odwagi i patriotyzmu, gdyż narażało ich na odmowę pożyczek, zapomóg, a bardzo często prowadziło wręcz do pozbawienia pracy i chleba. Szczególnie dotkliwe konsekwencje groziły Polakom za posyłanie swych dzieci do szkół polskich. W połączeniu z szykanami władz w stosunku do polskich nauczycieli prowadziło to do tego, że znaczna większość dzieci polskich w Niemczech nie mogła uczęszczać do szkół z polskim językiem nauczania. Mimo tych częstych niepokonalnych przeszkód liczba szkół polskich i uczniów powoli rosła — do roku 1932/33. Ale i w tym najpomyślniejszym dla polskiego szkolnictwa roku liczba szkół polskich wynosiła zaledwie 94 (w tym tylko 1 polska szkoła średnia, powstała w 1932 r. w Bytomiu), a w nich 2295 uczniów — co stanowiło niecałe 2% ogółu dzieci polskich w wieku szkolnym. Rzecz charakterystyczna, że począwszy od 1934 r. — roku „zbliżenia” polsko-niemieckiego i paktu o nieagresji — liczby te zaczęły szybko i systematycznie maleć. W tym samym mniej więcej czasie, w roku szkolnym 1929/30, mniejszość niemiecka w Polsce posiadała 768 szkół z językiem wykładowym niemieckim (w tym ok. 30 szkół średnich), do których uczęszczało 62 tys. dzieci niemieckich — co stanowiło ok. 73 % ogółu dzieci niemieckich w wieku szkolnym. Liczba ta w latach następnych malała, ale nie tak katastrofalnie, jak szkół polskich w Niemczech.
Podobnie rażące dysproporcje między obu mniejszościami zachodziły także w innych węzłowych dziedzinach ich życia i rozwoju narodowego, jak liczba i nakłady prasy mniejszościowej w obu krajach, siła i wpływy organizacji oświatowo-kulturalnych, przedstawicielstwo w samorządzie i parlamencie (w Niemczech Polacy mieli tylko dwóch posłów w sejmie pruskim do 1928 r., w Reichstagu żadnego; w Polsce przed rokiem 193 o Niemcy mieli z reguły 22—26 posłów i senatorów; później 8).
Niezwykle trudną w tych warunkach walkę o prawa narodowe Polaków w Niemczech prowadziła ich naczelna organizacja, powstała w 1922 r., Związek Polaków w Niemczech (czołowi przywódcy: prezes Związku — ks. dr B. Domański, poseł J. Baczewski, dr J. Kaczmarek, Arka Bożek z Górnego Śląska i in.). Wśród mniejszości niemieckiej w Polsce panowało duże rozbicie wewnętrzne. Najsilniejsze pozycje w województwie śląskim miał popierany przez wielki kapitał niemiecki Volksbund, a w latach trzydziestych coraz szersze wpływy zyskiwała hitlerowska Partia Młodoniemiecka (Jungdeutsche Partei).
Głównie pod naciskiem mniejszości niemieckiej rządy niemiecki i polski porozumiały się co do nowego uregulowania położenia mniejszości w obu krajach. Tak zrodziły się podpisane 5 listopada 1937 r. jednobrzmiące deklaracje obu rządów „O wzajemnej ochronie praw mniejszości”. Zawierały one wyliczenie podstawowych praw mniejszości narodowych i zapewnienie im ochrony w obu państwach, z podkreśleniem obowiązku lojalności wobec państwa-gospodarza. Jak słusznie zauważa jeden z czołowych znawców tych zagadnień, W. Wrzesiński, oznaczało to uzależnienie wykonywania postanowień deklaracji od „koniunkturalnych zmian politycznych”, zachodzących w stosunkach międzypaństwowych polsko-niemieckich. Na razie układały się one jeszcze dość poprawnie, ale przybierające właśnie w tym czasie coraz konkretniejszą postać plany ekspansji hitlerowskiej Rzeszy nie rokowały tym stosunkom nic dobrego. Toteż deklaracje z 5 listopada nie miały przed sobą przyszłości i ich praktyczne skutki ograniczyły się do paru doraźnych gestów obu rządów w dziedzinie polityki mniejszościowej, o charakterze raczej symbolicznym, bez większego znaczenia.
Właśnie w tym okresie przygotowywał Hitler, jak to wynika z „protokołu Hossbacha”, znacznie poważniejszą akcję, mianowicie realizację Anschlussu Austrii. Wymagało to przezwyciężenia pewnych trudności z Włochami, które nie bez oporów patrzyły na plany usadowienia się potężnego sojusznika nad przełęczą Brenneru. Swoje zamierzenie wykonał Hitler w początkach marca 1938 r. W obliczu niemieckiego ultimatum, grożącego wkroczeniem wojsk niemieckich, rząd austriacki z kanclerzem Kurtem Schuschniggiem na czele ugiął się przed żądaniami hitlerowskimi. Dnia l 2 marca 1938 r. wojska niemieckie wkroczyły do Austrii, której kanclerz i rząd uprzednio ustąpili. Zgodnie z życzeniem Hitlera władzę przyjął jego czołowy eksponent w tym kraju Artur Seyss-Inquart.
To nowe pogwałcenie traktatu wersalskiego nie mogło nie interesować Polski, jak również wielkich mocarstw, głównych sygnatariuszy tego traktatu. Rząd niemiecki informował zresztą rząd polski o zamierzonych pociągnięciach. Ale po dobnie jak w wypadku remilitaryzacji Nadrenii, w kołach rządzących tych państw dominowała zdecydowanie doktryna „ugłaskiwania” Hitlera, doktryna appeasementu, reprezentowana zwłaszcza przez ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii, Neville’a Chamberlaina. Rząd polski uznał wydarzenia w Austrii za jej „sprawę wewnętrzną”. W polskich kołach rządzących uważano nawet, że ekspansja niemiecka na południe ma pomyślne dla Polski momenty, ponieważ odwraca uwagę Hitlera od spraw wschodnich.
Co więcej, zakrzątnięto się w Warszawie wokół wykorzystania tej okoliczności do załatwienia, w sposób przypominający poniekąd metody Hitlera, sprawy Litwy. Jak wiadomo, rząd litewski nie godził się na włączenie Wilna do Polski i uważał je ciągle za swoją stolicę. Między Polską a Litwą utrzymywało się przez cały czas od zakończenia wojny silne napięcie, podkreślane na zewnątrz brakiem stosunków dyplomatycznych między obu sąsiadującymi państwami. Sprawy Litwy, a zwłaszcza tzw. obszar Kłajpedy.(który przed I wojną należał do Niemiec i był w dużej części niemiecki pod względem narodowościowym), znajdujący się pod zarządem li.tewskim, żywo interesowały rząd w Berlinie. Odzyskanie tego obszaru leżało również w jego planach.
Wykorzystując jednak fakt, że zarówno uwaga Niemiec, jak i całej Europy kierowała się wówczas na region naddunajski, rząd polski (pod pretekstem incydentu granicznego, w którym zginął żołnierz) zażądał od Litwy w formie 48-godzinnego ultimatum nawiązania stosunków dyplomatycznych. Chciano w ten sposób zmusić Litwę do pośredniego wyrzeczenia się Wilna. Towarzyszyły temu koncentracje wojsk polskich na Wileńszczyźnie. Pod naciskiem z różnych stron i wobec ogromnej dysproporcji sił rząd litewski wyraził zgodę na żądanie polskie. Dnia 30 marca nastąpiła akredytacja posłów obu państw w Kownie i Warszawie. Konflikt z Litwą stał się jednocześnie okazją do rozpętania nastrojów nacjonalistycznych w Polsce i nowym bodźcem do szerzenia na różnych wiecach i manifestacjach propagandy w duchu „Polska jest mocarstwem”.
Dalszy cios na Litwę miał spaść ze strony III Rzeszy. Chodziło jej o obszar Kłajpedy, do którego aspiracje zgłaszały Niemcy już od dawna, powołując się na dążenia silnej tam mniejszości niemieckiej. Załatwienie sprawy Kłajpedy w duchu tych aspiracji nastąpiło w marcu 1939 r. W wyniku kolejnego aktu agresji hitlerowskiej obszar Kłajpedy znalazł się w granicach „wielkich Niemiec”.
Główną jednak uwagę zwracał Hitler w tym czasie na rozprawienie się z Czechosłowacją. Punktem wyjścia całej akcji w tym kierunku stała się i w tym wypadku liczna — ponad 3 mln ludności — mniejszość niemiecka, skoncentrowana nad granicą niemiecką w Sudetach i silnie przesiąknięta wpływami hitlerowskimi. Było to przede wszystkim dziełem niezwykle agresywnej Partii Niemców Sudeckich (Sudetendeutsche Partei}, na której czele stał jeden z czołowych przywódców hitlerowskich za granicą, Konrad Henlein. Demokratyczny ustrój Czechosłowacji zapewniał im daleko idące swobody narodowe. Między innymi mieli Niemcy czechosłowaccy własny uniwersytet w Pradze, rozbudowane szkolnictwo niemieckie wszystkich szczebli, pełną swobodę języka, silne przedstawicielstwo we władzach samorządowych i w parlamencie Czechosłowacji, a w niektórych latach piastowali nawet teki ministerialne w rządach Republiki.
W realizacji szerszych planów Hitlera opanowanie Czechosłowacji miało dlań duże znaczenie nie tylko polityczne (faktyczne władztwo nad regionem naddunajskim, okrążenie Polski od południa, rozbicie Małej Ententy i systemu sojuszników francuskich w Europie środkowo-wschodniej, likwidacja głównej bazy demokracji w tej części Europy), lecz gospodarcze, a także wojskowo-gospodarcze. Czechosłowacja posiadała wysoko rozwinięty przemysł, w tym także przemysł wojenny (zakłady Skoda).
Wkrótce po kryzysie austriackim Henlein zażądał (po uprzednim uzgodnieniu z Hitlerem) od rządu czechosłowackiego przyznania Niemcom sudeckim praw, oznaczających właściwie utworzenie państwa w państwie. Rząd czechosłowacki początkowo to odrzucił i zarządził na wet mobilizację. Jednakże rychło został poinformowany, że sojusznicy Czechosłowacji z Francją na czele, jak również Anglia, nie są skłonni ryzykować wojny z powodu Czechosłowacji. Jedynie Związek Radziecki wyrażał gotowość wykonania swych zobowiązań sojuszniczych. Na przeszkodzie temu stał jednak brak wspólnej granicy Związku Radzieckiego z Czechosłowacją i Niemcami. Na ewentualny przemarsz wojsk radzieckich na pomoc Czechosłowacji nie zgodziła się ani Polska, ani Rumunia.
Wiedząc o nastrojach appeasementu w kołach rządowych mocarstw zachodnich, Hitler zorientował się, że otwiera się przed nim szansa „pokojowego” rozbioru Czechosłowacji. Żądania jego wzrosły: domagał się wręcz przyłączenia okręgu sudeckiego do Niemiec.
Istotnie, rządy Francji i Wielkiej Brytanii dość niedwuznacznie dały do zrozumienia Czechosłowacji, że powinna zaniechać swego „sztywnego” oporu. Nie pomógł osobisty wielki autorytet prezydenta Czechosłowacji Edwarda Benesza, jednego z najwierniejszych sojuszników Francji w Europie.
Nie bacząc na prawie bezpośrednie niebezpieczeństwo, wynikające z okrążenia Polski także od południa w wypadku rozbicia Czechosłowacji, minister Beck uznał, że i Polska powinna wyciągnąć korzyści z tragedii swego południowego sąsiada. Zapowiadała to zresztą polityka Becka, uprawiana przezeń od kilku lat.
Już na jesieni 1933 r. rząd polski rozpoczął przygotowania do wielkiej kampanii politycznej przeciwko Czechosłowacji, której pretekstem stało się upośledzenie Polaków w czeskiej części Śląska Cieszyńskiego. W styczniu 1934 r. zorganizowano liczne manifestacje w piętnastolecie interwencji czeskiej na tym terytorium, a konsulat polski w Morawskiej Ostrawie wciągnął do akcji także polskie organizacje działające w Czechosłowacji. Od tego czasu z rozmaitym nasileniem trwała kampania dyplomatyczna i propagandowa przeciw Czechosłowacji, biorąca za punkt wyjścia ochronę interesów mniejszości polskiej, faktycznie wykorzystywanej przez Becka jako narzędzie do przeforsowania w ostatecznym rachunku, w dogodnym momencie, zmian granicznych między obu krajami. Zarówno Piłsudski, jak i Beck nie wierzyli bowiem w trwałość państwa czechosłowackiego i zamierzali podczas jego oczekiwanego rozpadu zająć terytoria, do których Polska od dawna zgłaszała pretensje. Kulminacyjny moment nastąpił właśnie w chwili, gdy ekspansja III Rzeszy stworzyła w 1938 r. dogodną po temu okazję.
Po uzgodnieniu postępowania z rządem niemieckim również Polska wystąpiła z żądaniami w sprawie tzw. Zaolzia (tj. części Śląska Cieszyńskiego, zajętej w 1919 r. przez wojska czeskie). Był to wysoko rozwinięty obszar przemysłowy o powierzchni 1871 km², który zamieszkiwało 216 225 mieszkańców, w tym — według spisu z 1930 r. — 76 230 Polaków. Stanowisko Polski (w mniejszym stopniu półfaszystowskich Węgier regenta Horthy’ego, które również wysunęły postulaty terytorialne pod adresem Czechosłowacji) poważnie ułatwiało grę Hitlera, zdejmując z niego odium jako jedynego burzyciela porządku europejskiego, a zarazem uprawdopodobniając tezę o rzekomych prześladowaniach mniejszości narodowych w Czechosłowacji, o „nienaturalności” czechosłowackiej konstrukcji państwowej itd. Nieprzypadkowo w rozmowach z Chamberlainem Hitler mógł się powoływać i powoływał się na żądania wobec Czechosłowacji nie tylko niemieckie, lecz także polskie i węgierskie.
Rozmowy te odbywały się w drugiej połowie września i doprowadziły do głośnego układu monachijskiego, uzgodnionego i podpisanego przez Hitlera, Mussoliniego, premiera Wielkiej Brytanii Nevillea Chamberlaina i premiera Francji Eduarda Daladiera. Sprowadzały się one w istocie rzeczy do całkowitej kapitulacji Anglii i Francji wobec żądań Hitlera — w imieniu nieobecnej Czechosłowacji. Układ monachijski, podpisany 29 września 1938 r., stał się wkrótce poniekąd hasłem wywoławczym dla całej określonej linii politycznej, reprezentowanej wówczas przez mocarstwa zachodnie, „polityki monachijskiej”, czyli polityki kapitulacji przed przemocą i bezprawiem hitlerowskim, połączonej ze zdradą własnych sojuszników i przyjętych wobec nich zobowiązań traktatowych. Następstwa tej polityki trafnie scharakteryzował ówczesny minister spraw zagranicznych Czechosłowacji K. Krofta w momencie, gdy mu wręczono decyzje monachijskie: „my nie jesteśmy ostatni. Po nas ten sam los dosięgnie również innych”.
Wojska niemieckie już następnego dnia przystąpiły do zajmowania przyznanej im części Czechosłowacji.
O jeden dzień później — 2 października 1938 r. — na Zaolzie wkroczyły wojska polskie pod dowództwem gen. Bortnowskiego, wykonując rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego, zakończony pompatycznym „Maszerować!” Stało się to powodem do nowej serii szowinistycznych wieców i manifestacji, organizowanych przez OZN, i nowej fali propagandy mocarstwowej. Tę swoistą kampanię wojskową celnie i lapidarnie scharakteryzował Churchill mówiąc, że „żołnierz polski wyjął Cieszyn z plecaka żołnierza niemieckiego”.
W dwa miesiące później rząd polski powiększył swe zdobycze w Czechosłowacji o dalsze 220 km², przyłączając do Polski część Spisza i Orawy, w tym Jaworzynę spiską. Nie mogło to nie pogłębić w Pradze i innych stolicach europejskich opinii o polityce polskiej, określonej przez czechosłowackiego ministra spraw zagranicznych Kroftę jako polityce dobijania śmiertelnie rannego przeciwnika... Jak stwierdza M. Orzechowski, „za ten niewielki obszar Polska zapłaciła sympatią słowackich polonofilów”, czyli mizernymi resztkami poparcia, na jakie mogła jeszcze liczyć w niektórych środowiskach w kraju swego południowego sąsiada.
Aluzje podobnego rodzaju wysuwano już wcześniej w rozmowach dyplomatycznych polsko-niemieckich. Tym razem jednak postulaty te zostały sformułowane w sposób nadający im charakter programu, określającego nowy stosunek III Rzeszy do Polski. Rząd polski i minister Beck odrzucili tę sugestię. Mimo to Niemcy uporczywie i coraz natarczywiej wracali do swoich „propozycji”. Między innymi potwierdził je Hitler w czasie rozmowy z Beckiem na początku stycznia 1939 r. w Berchtesgaden, ponowił raz jeszcze i z jeszcze większym naciskiem Ribbentrop podczas swej wizyty oficjalnej w Warszawie w końcu tegoż miesiąca. Łączono z tym propozycje rekompensaty dla Polski kosztem radzieckiej Ukrainy. Stawało się coraz jaśniejsze, że Polska — odrzucając konsekwentnie te żądania — zajmuje w planach hitlerowskich miejsce kolejnej ofiary agresji.
Stawienie czoła zbliżającemu się wielkimi krokami niebezpieczeństwu wymagało maksymalnej mobilizacji sił wewnętrznych narodu, jak też wytworzenia wokół Polski jak najskuteczniejszego systemu zabezpieczeń zewnętrznych.
W tej ostatniej płaszczyźnie sytuacja Polski — jak to wynika już z przedstawionego wyżej obrazu — przedstawiała się zdecydowanie niekorzystnie. Polska była obiektywnie państwem zbyt słabym, by mogła decydująco wpłynąć na sytuację i układ sił na arenie międzynarodowej. Wbrew pozorom była raczej przedmiotem niż podmiotem polityki międzynarodowej. W szczególności nie mogła wpłynąć na zmianę „appeasement policy”, uprawianej przez główne mocarstwa zachodnie wobec hitleryzmu i będącej jednym z głównych źródeł jego rosnących sił i aspiracji. Położenie geograficzne Polski w pewnym sensie przesądziło konflikt z potężniejącym z miesiąca na miesiąc imperializmem niemieckim.
Równocześnie jednak m. in. to właśnie kluczowe położenie geograficzne Polski sprawiało, że mogła ona w mniejszym lub niekiedy dość poważnym stopniu przyczynić się do zahamowania lub osłabienia narastającego niebezpieczeństwa. Postawa Polski w 1934 r. w sprawie paktu wschodniego, ogólny nieprzyjazny stosunek do Związku Radzieckiego, rola Polski podczas kryzysu monachijskiego i inne sytuacje wykazują to niezbicie. We wszystkich tych sytuacjach polityka Becka nie tylko nie przyczyniła się do powstrzymania ekspansji hitlerowskiej, ale przeciwnie — oddała jej poważne usługi. Skłócona z wszystkimi swymi sąsiadami, z wyjątkiem tylko Rumunii i Łotwy, stawała w obliczu czekającej ją wielkiej próby w dużej mierze osamotniona, pozbawiona potencjalnych sojuszników, do których zniszczenia sama wydatnie się przyczyniła.
Po latach kryzysu, a potem głębokiej depresji Polska w drugiej połowie 1937 r. i w latach 1938-1939 ponownie weszła w stadium względnej koniunktury, choć w niektórych ważnych dziedzinach nie udało się w istotnym stopniu cofnąć niekorzystnych zmian okresu kryzysu. Dotyczyło to m. in. bezrobocia, które stało się zjawiskiem chronicznym i masowym. Liczba bezrobotnych (zarejestrowanych) tylko nieznacznie spadła w stosunku do najgorszych lat 1936 i 1937, mianowicie z 470 tys. (l937) do 456 tys. (1938). Produkcja przemysłowa w niektórych dziedzinach dreptała w miejscu lub tylko nieznacznie się powiększała (np. ropa naftowa, gaz świetlny, cynk, ołów), jednakże w większości wypadków postęp był wyraźny, przekraczając poziom z 1928 czy 1929 r. Zarysowała się pewna poprawa płac realnych robotników. Poprawa wystąpiła również w rolnictwie, głównie dzięki podwyżce cen artykułów rolnych, choć w 1938 r. znowu poczęły one spadać. Mimo wszystko położenie finansowe wsi było w tych latach znacznie lepsze, co wyraziło się m. in. w znacznym wzroście jej siły nabywczej, zwiększonych zakupach nawozów sztucznych, maszyn rolniczych i innych artykułów przemysłowych. Nastąpiło też ożywienie w handlu zagranicznym.
Wszystkie te zjawiska tyły następstwem przede wszystkim ogólnej poprawy koniunktury w świecie. Nie bez znaczenia był wzrost zbrojeń w wielu państwach europejskich, w tym i w Polsce. Utrzymywała się też polityka „nakręcania koniunktury”, wyrażająca się we wzmożonym interwencjonizmie państwa w życie gospodarcze. W Polsce znalazło to swoje odbicie także w tendencjach do etatyzacji przemysłu. W roku 1936 państwo przejęło za odszkodowaniem większość akcji największego koncernu górniczo-hutniczego, „Wspólnoty Interesów” na Górnym Śląsku, znajdującego się dotąd w rękach kapitału niemieckiego i stojącego w obliczu bankructwa. W tym i w niektórych innych wypadkach motywem działania była chęć zapobieżenia wzrostowi bezrobocia (i następstwom społeczno-politycznym w wyniku upadłości firmy i zamknięcia zakładów). Etatyzacja nie oznaczała oczywiście socjalizacji przemysłu; państwo, rządzone przez burżuazję, działało jako kapitalistyczny przedsiębiorca. Wzrost roli kapitału państwowe go sprawiał jednak, że interesy kraju w jego działalności, zwłaszcza inwestycyjnej, były uwzględniane w znacznie szerszej mierze niż pod egidą kapitału prywatnego, zwłaszcza zagranicznego.
Ważnym elementem poprawy sytuacji gospodarczej w kraju w ostatnich latach jego niepodległości był pokaźny wzrost inwestycji na budownictwo, tak publiczne jak i prywatne; dotyczyło to np. budownictwa mieszkaniowego, które przeżywało wtedy swój rozkwit. Uruchomiono też poważne inwestycje komunalne, przemysłowe, energetyczne, wodne i komunikacyjne, jak w szczególności wielkie nowoczesne zapory wodne i hydroelektrownie w Porąbce (na Sole) i w Rożnowie (na Dunajcu). Duże znaczenie miało ukończenie kolejowej magistrali węglowej, łączącej Górny Śląsk z Gdynią. O wiele gorzej natomiast przedstawiała się rozbudowa sieci dróg kołowych mimo pewnych wysiłków podejmowanych i w tej dziedzinie (jak np. zbudowanie szos Kraków-Katowice czy Kraków-Zakopane oraz niektórych innych odcinków, łączących Kraków przez Radom z Warszawą). Nadal utrzymywało się określenie „polskie drogi” jako synonim dróg złych. Na kresach wschodnich sieć dróg bitych (a także kolejowych) była znikoma: gdy w województwach zachodnich przypadało na 100 km² 34, 2 km dróg o twardej nawierzchni, to w województwach wschodnich zaledwie 4, 9 km (1936). Podobnie fatalnie przedstawiał się rozwój motoryzacji. W roku 1939 w Polsce jeździło zaledwie 42 tys. samochodów (osobowych, ciężarowych i autobusów) oraz nieco ponad 12 tys. motocykli. W statystykach porównawczych Polska zajmowała pod tym względem jedno z ostatnich miejsc w Europie, za Portugalią, Rumunią i Węgrami.
Niezwykle dynamicznie rozwijała się natomiast Gdynia i port gdyński. Z osady o 1300 mieszkańców w 192 I r. rozwinęła się ona do jednego z większych miast polskich ze 120 tys. mieszkańców. W porcie gdyńskim prze ładowano w 1937 r. ponad 9 mln ton towarów. W roku 193 o przeszło przez port gdyński 14% całego polskiego obrotu towarowego (pod względem wagi), a przez port gdański 36%; natomiast w roku 1937 odpowiednio 46% i 32% (pod względem wartości stosunek był dla Gdańska jeszcze mniej korzystny). W ostatnich latach przed wojną Gdynia stała się największym portem na Bałtyku, wyprzedzając m. in. Sztokholm, Gdańsk i Szczecin. Nie zmieniło to jednak faktu, że polska flota handlowa należała do najmniejszych w Europie, jej tonaż w 1939 r. sięgał zaledwie 102 tys. BRT, choć wliczały się doń już dwa nowoczesne, świeżo zbudowane we Włoszech piękne transatlantyki pasażerskie "Batory" i "Piłsudski".
Jednym z ważnych celów tego planu było też pewne wyrównanie rażących różnic między Polską A i B. Jego realność budziła co prawda od początku wielkie wątpliwości z uwagi na skromne środki kapitałowe, jakimi dysponowała Polska. Prace nad budową COP podjęto energicznie. Wynikało to stąd przede wszystkim, że zamierzano tam stworzyć silny przemysł zbrojeniowy, którego brak tak dotkliwie Polska odczuwała, zwłaszcza w świetle zarysowującego się niebezpieczeństwa wojny. Lokalizacja COP w środku Polski miała zabezpieczyć ten okręg przed groźbą bezpośredniego ataku, na co tak silnie wystawiony był przygraniczny Górny Śląsk. Ponadto założeniem COP było wchłonięcie do przemysłu „zbędnych rąk roboczych” ze wsi, co właśnie na tych terenach występowało z dużym nasileniem. Między innymi rozpoczęto tam budowę huty i fabryki dział w Stalowej Woli, zbudowano fabrykę amunicji w Kraśniku i samolotów w Mielcu.
Innego rodzaju trudności miały władze z mniejszością niemiecką. Przywódcy jej, zwłaszcza z hitlerowskiej Jungdeutsche Parrei (kierowanej przez R. Wiesnera, senatora z mianowania prezydenta Mościckiego), byli poinformowani o zbliżającym się konflikcie polsko-niemieckim i przygotowywali się do odegrania roli V kolumny. Między innymi gromadzili broń w majątkach obszarników niemieckich, ułatwiali dezercję Niemcom przez przesyłanie ich do Niemiec przez zieloną granicę, odbywali nawet ćwiczenia wojskowe. Władze polskie w województwach zachodnich, zwłaszcza wojskowe i graniczne, wpadały nieraz na trop tych przygotowań i unicestwiały je, posuwając się niekiedy do aresztowań i wydaleń najbardziej aktywnych działaczy niemieckich. Akcje te jednak ani w części nie przybrały takich rozmiarów, jak wobec Ukraińców na Podolu czy Wołyniu. Przez długi czas, jeszcze nawet w roku 1938 i w początkach 1939, alarmy i kroki represyjne władz lokalnych przeciw Niemcom były hamowane oporami ze strony polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
W parze z twardym kursem politycznym wobec mniejszości narodowych szedł wymierzony również przeciw nim oraz wpływom kapitału zagranicznego program „nacjonalizmu gospodarczego”. Zdaniem M. Drozdowskiego przyczyn aktywizacji tych tendencji doszukiwać się należy w „bliskości wojny”. „Mimo różnic taktyczno-politycznych — stwierdza on dalej — ideologia nacjonalizmu gospodarczego łączyła programy Stronnictwa Narodowego i jego secesyjnych jawnie faszystowskich organizacji, sanacyjnego Obozu Zjednoczenia Narodowego, a częściowo także centrowego Stronnictwa Pracy. Była to ideologia wzmożenia ekspansji gospodarczej polskich warstw średnich kosztem mniejszości narodowych zamieszkujących Polskę oraz wzmożenia gospodarczych pozycji państwa przez przejęcie kluczowych pozycji gospodarczych, opanowanych przez kapitał zagraniczny”.
Nie był to bynajmniej program teoretyczny. Jego praktyczną realizację odczuwały szczególnie dotkliwie mniejszości ukraińska i żydowska. Za główny cel swej polityki na ziemiach wschodnich uznawał rząd wzmocnienie polskiego stanu posiadania, czemu służyć miały, poza wyżej już wspomnianymi posunięciami, m. in. odpowiednio stosowane preferencje podatkowe, ulgi inwestycyjne, ulgi i taryfowe, dotacje przyznawane Towarzystwu Rozwoju Ziem Wschodnich, a równocześnie szykany i utrudnienia wobec ukraińskich i białoruskich organizacji gospodarczych. W wypadku mniejszości żydowskiej ów gospodarczy nacjonalizm znajdował wyraz w tolerowaniu bojkotu ekonomicznego i pikiet, w przedstawianiu emigracji jako jedynego sposobu rozwiązania sprawy żydowskiej w Polsce, we wprowadzeniu numerus nullus dla Żydów w niektórych urzędach i w przedsiębiorstwach państwowych i samorządowych oraz w tendencyjnie. antyżydowskiej polityce wykorzystania funduszów publicznych” (Drozdowski).
Ogólnie jednak rzecz biorąc, sytuacja wewnętrzna w kraju w tym czasie — jak już wspomnieliśmy — polepszyła się i uspokoiła. Od dłuższego czasu po raz pierwszy spadła liczba strajków robotniczych. Również na wsi zaznaczyło się uspokojenie nastrojów po burzliwych latach 1932-1937. Wpłynęła na to nie tylko poprawa sytuacji gospodarczej, lecz także świadomość rosnącego niebezpieczeństwa hitlerowskiego najazdu i odczuwana powszechnie potrzeba solidarności w obliczu zagrożenia państwa. Żywym, często wzruszającym świadectwem tego była ofiarność najszerszych mas na Fundusz Obrony Narodowej, Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej i udział w innych akcjach patriotycznych. Aktywny udział w tym mieli także więźniowie polityczni, szczególnie komuniści, którzy nieraz dorzucali swój wkład do zbiórek na cele wojskowe, a w okresie najkrytyczniejszym domagali się broni, by wziąć udział w walce z najazdem hitlerowskim.
Obóz rządzący pragnął wykorzystać całokształt tej sytuacji do rozszerzenia — zgodnie z postulatami OZN — bazy rządów w społeczeństwie. Pomyślny wynik wyborów pozwoliłby też zatrzeć fatalne wrażenie klęski wyborczej w 1935 r. Nie bez znaczenia dla podjęcia decyzji o przedterminowym rozwiązaniu sejmu i rozpisaniu nowych wyborów były też konflikty wewnętrzne w łonie sanacji, przenoszące się i na posłów sanacyjnych w sejmie z 1935 r., grożące również załamaniem się ich chwiejnej jedności działania. Partie opozycyjne ponownie, choć z pewnym wahaniem, wybory zbojkotowały. Jednakże tym razem, w szczególnej sytuacji międzynarodowego napięcia (wybory miały się odbyć w listopadzie 1938 r., a więc krótko po Monachium) oraz w wyniku intensywnej propagandy rządowej po swoistych sukcesach z Litwą i Zaolziem bojkot nie dał takich wyników, jak w 1935 r. Głosowało 67% uprawnionych (w 1935 — 46%). Oczywiście, z braku list wyborczych partii opozycyjnych sejm znalazł się obecnie całkowicie w rękach prorządowego OZN, podobnie jak senat. Nawet w tych wyborach na uwagę zasługiwał fakt, że znowu o wiele większą frekwencję wyborczą zanotowano w województwach wschodnich niż w Polsce centralnej i zachodniej, gdzie frekwencja wyborcza nie sięgała nawet 50% uprawnionych. Wytłumaczenie tego zjawiska było niewątpliwie podobne jak w 1935 r. (por. wyżej, s. 246). Jeśli chodzi o rozgrywki w łonie samego obozu rządzącego, to zwracała uwagę porażka Sławka i jego zwolenników (w kilka miesięcy później popełnił on samobójstwo).
Nieco trafniej odzwierciedliły się rzeczywiste nastroje społeczeństwa w wyborach samorządowych latem 1939 r., których opozycja nie zbojkotowała. Odbywały się one etapami i dlatego wyniki ich dotyczą tylko części miast i gmin. W 48 miastach wydzielonych (powyżej 25 tys. mieszkańców) OZN uzyskał 29% głosów, a PPS niewiele mniej (26, 8%). I w tych wyborach nie brakowało różnego rodzaju represji, nacisków administracyjnych i fałszerstw. I te więc wyniki wymagają w gruncie rzeczy korektury na korzyść partii opozycyjnych.
Front antyfaszystowski uległ w tym czasie poważnemu osłabieniu na skutek rozwiązania jeszcze na początku 1938 r, przez czynniki decydujące w Kominternie — Komunistycznej Partii Polski, pod zarzutem wielkiego nasilenia się w jej szeregach działalności wrogów klasowych i prowokatorów. W istocie rzeczy sam ten zarzut stanowił prowokację, mającą uzasadnić rozwiązanie, dokonane zresztą bez porozumienia z władzami KPP. Prowokacja ta zrodziła się w warunkach pełnego już rozwinięcia kultu Stalina i całkowitego odejścia od zasad demokracji wewnątrzpartyjnej. Poprzedziły ją bolesne ciosy zadawane KPP już od 1933 r. w postaci aresztowania szeregu jej czołowych przywódców. Szczególne nasilenie przybrała ta akcja w 1937 r., kiedy to pod sfingowanymi i oszczerczymi zarzutami zaaresztowano wszystkich przebywających w Związku Radzieckim członków Biura Politycznego i Komitetu Centralnego partii. Wśród aresztowanych znaleźli się prawie wszyscy ówcześni czołowi przywódcy KPP, jak Adolf Warski, Maria Koszutska, Henryk Walecki, Edward Próchniak, Julian Leszczyński-Leński, Jerzy Ryng i wielu innych, którzy następnie ponieśli śmierć. Strata czołowej kadry przywódczej i rozwiązanie partii było dla ruchu rewolucyjnego w Polsce ciosem tym cięższym i politycznie brzemiennym w skutki, że nastąpiło to niemal w przeddzień najcięższej próby, przed jaką stawał naród polski. Na domiar złego stało się to w okresie, kiedy — jak o tym wyżej mowa — nowa taktyka jednolitego frontu zaczynała przynosić pierwsze swoje pozytywne owoce, przyczyniając się do wydatnego zwiększenia zasięgu i roli frontu antyfaszystowskiego. Komuniści w Polsce nie znali właściwych przyczyn rozwiązania partii i byli tym całkowicie zdezorientowani. Mimo to w mniejszych grupach lub indywidualnie starali się działać zgodnie ze swą ideologią i potrzebami walki z groźbą faszyzmu.
Tymczasem zagrożenie to rosło z miesiąca na miesiąc. Nawet sucha kronika wydarzeń z 1939 r.o daje wymowny obraz zarówno ich przebiegu, jak i metod, którymi Hitler się posługiwał. W marcu 1939 r. wywołał on kolejny kryzys, zmierzając obecnie do całkowitego wchłonięcia Czechosłowacji. Za pretekst wziął sprowokowane celowo antyniemieckie demonstracje w kilku miastach czeskich oraz separatystyczne żądania słowackiego, półfaszystowskiego ruchu pod wodzą najpierw ks. Andreja Hlinki, a po jego śmierci ks. Jozefa Tiso, domagającego się w porozumieniu z Hitlerem stworzenia niepodległej Słowacji. Wezwany do Berlina nowy prezydent Czechosłowacji (po ustąpieniu w 1938 r. Benesza) Emil Hácha wyraził 15 marca zgodę na wzięcie Czech pod „ochronę” III Rzeszy i stworzenie Protektoratu Czech i Moraw. Wojska niemieckie wkroczyły do Czech i Pragi. W kilka dni potem również nowo utworzone państwo słowackie zgodziło się na kontrolę wojskową Niemiec i wkroczenie wojsk niemieckich. Wykorzystały to z kolei Węgry, by zająć wschodni cypel Czechosłowacji — Ruś Zakarpacką — i tym samym zrealizować dążenie zarówno rządu węgierskiego, jak i polskiego do uzyskania wspólnej granicy polsko-węgierskiej.
Kleszcze niemieckie objęły obecnie Polskę nie tylko od północy i zachodu, lecz także od południa. W kilka dni później Hitler dokonał wspomnianego już kolejnego zaboru, mianowicie obszaru Kłajpedy.
W tym czasie — 21 marca — Ribbentrop raz jeszcze w kategorycznym tonie zwrócił się do ambasadora Lipskiego o odpowiedź w sprawie włączenia Gdańska do Rzeszy i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Odpowiedź polska, wręczona kilka dni później, była ponownie odmowna.
Stanowisko rządu polskiego umocnił fakt, że w tych właśnie dniach Wielka Brytania dała do zrozumienia Polsce swą gotowość udzielenia jej poparcia w obliczu bezpośredniego zagrożenia hitlerowskiego. I tam bowiem wreszcie zaczęto rozumieć zgubność polityki appeasementu, jako torującej Hitlerowi drogę do całkowitego obalenia ustalonego porządku w Europie i w konsekwencji do narażenia na ciężkie szkody podstawowych interesów Wielkiej Brytanii. Rząd brytyjski obawiał się w szczególności, by z kolei Polska nie uległa presji III Rzeszy, co pozwoliłoby Hitlerowi skierować cały impet planowanych agresji na Zachód. Obawy te wzmagała ścisła tajemnica, która otaczała spotkania i rozmowy polsko-niemieckie po Monachium, na przełomie 1938 i 1939 r. Czy i Polska nie ugnie się przed brutalną hitlerowską przemocą? Czy nie pójdzie na ustępstwa, jeszcze bardziej wzmagające agresywne dążenia III Rzeszy — oto pytania, które z głębokim niepokojem zadawał sobie rząd Jego Królewskiej Mości w Londynie. Aby więc podbudować i usztywnić stanowisko Warszawy, premier Chamberlain zaoferował Polsce gwarancje dotyczące jej niepodległości na wypadek agresji. Dnia 6 kwietnia min. Beck udał się do Londynu, gdzie przybrały one faktyczną (choć jeszcze nieformalną) postać sojuszu polsko-brytyjskiego. Do gwarancji tych dołączyła się również w tydzień później Francja.
Kroki te uznał Hitler za jednostronne pogwałcenie przez Polskę jej zobowiązań, wynikających z polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 r. W wielkiej mowie w Reichstagu 28 kwietnia oznajmił, że w związku z tym Niemcy uważają ową deklarację za anulowaną. Wspominał też o odrzuceniu przez Polskę jego „wspaniałomyślnej oferty”, gwarantującej Polsce jej granice zachodnie i proponującej zawarcie nowego paktu na lat 25, jeżeli Polska się zgodzi m. in. na przyłączenie Gdańska do Niemiec oraz na przeprowadzenie przez polski „korytarz” pomorski eksterytorialnej autostrady oraz linii kolejowej łączącej Niemcy z Prusami Wschodnimi.
Mówił tak w miesiąc po dyrektywie wydanej (25 marca) naczelnemu dowódcy armii niemieckiej, gen. W. von Brauchitschowi, w której polecał „wojskowe opracowanie sprawy polskiej”. Zgodnie z dyrektywą należało poczekać z rozwiązaniem tej sprawy do nadejścia „szczególnie dogodnych warunków politycznych” i wtedy rozbić Polskę, tak „aby nie [było] trzeba się z nią liczyć jako z czynnikiem politycznym przez najbliższe dziesięciolecia”.
Już w tydzień później przyszła odpowiedź ze strony polskiej w postaci przemówienia min. Becka, wygłoszonego w sejmie 5 maja. Przemówienie to było w gruncie rzeczy świadectwem bezpłodności i bankructwa całej jego dotychczasowej linii politycznej w stosunku do Niemiec. Przez społeczeństwo polskie zostało przyjęte z aplauzem, a nawet z entuzjazmem. Beck bowiem wypowiedział stanowcze „nie” wobec niemieckich roszczeń zarówno do Gdańska, jak i do podważenia polskiej suwerenności na Pomorzu. Podkreślając potrzebę zachowania pokoju, stwierdził: „Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”.
W niecały miesiąc po wypowiedzeniu paktu polsko-niemieckiego, 23 maja, Hitler zwołał odprawę najwyższych dowódców niemieckich, na której oznajmił, iż powziął decyzję „uderzenia na Polskę przy pierwszej nadarzającej się okazji”. Wyjaśnił też, że „Gdańsk nie jest obiektem, o który chodzi”, chodzi bowiem o „rozszerzenie przestrzeni życiowej na wschodzie i zabezpieczenie wyżywienia”.
Mniej więcej w tym samym czasie, toczyły się intensywne narady polsko-brytyjskie i polsko-francuskie, zmierzające do konkretyzacji sojuszu Polski z tymi krajami w płaszczyźnie wojskowej, politycznej i gospodarczej. Wyniki tych konsultacji były niewspółmiernie małe do kategoryczności i zasięgu zobowiązań politycznych obu mocarstw wobec Polski. Zarówno Anglia, jak i Francja wyraźnie uchylały się od zapewnienia konkretnej i zdecydowanej pomocy wojskowej oraz gospodarczej Polsce na wypadek wojny. W niemałej mierze wynikało to zapewne z faktu, że same te kraje nie były należycie do niej przygotowane. Ale, jak słusznie zwrócił uwagę J. Kirchmayer, grały tu też nie mniejszą rolę inne przyczyny. Obydwa mocarstwa zachodnie odnosiły się w gruncie rzeczy z głęboką niewiarą do wartości militarnej polskiego sojusznika, w którego zatem nie warto było inwestować zbyt poważnych środków, ale jednocześnie zdawały sobie sprawę z tego, że z braku zdecydowanego poparcia politycznego Polska mogłaby zostać zmuszona do ustępstw wobec Hitlera i zneutralizowana. Daleko idące i kategoryczne gwarancje polityczne brytyjsko-francuskie wykluczały tę groźbę i tym samym skłaniały Hitlera do rozprawienia się najpierw ze słabym przeciwnikiem na wschodzie, co dawało niezbędny oddech obu mocarstwom zachodnim. Pewną rolę w tej polityce odgrywały też ciągle silne w tych krajach nastroje „monachijskie”, defetystyczne, wyrażające się m. in. w dość rozpowszechnionym we Francji poglądzie, iż „nie ma sensu umierać za Gdańsk”.
Tymczasem w Gdańsku zaczęły mnożyć się prowokacyjne akcje i wystąpienia antypolskie (m. in. Goebbelsa). Przywódca hitlerowski w tym mieście, Forster, publicznie oświadczył, że musi ono wrócić do Rzeszy. Podobnie silne zaognienie wystąpiło w sprawach mniejszościowych.
Równolegle do tych wydarzeń toczyły się już od dłuższego czasu pertraktacje między przedstawicielami Anglii i Francji a Związkiem Radzieckim, zmierzające do zawarcia trójstronnego paktu, skierowanego przeciwko planom agresji hitlerowskiej w Europie. Mocarstwa zachodnie pragnęły uzyskać zapewnienie pomocy radzieckiej na wypadek napaści hitlerowskiej na Polskę i Rumunię. Rząd radziecki w dobrze zrozumianym własnym interesie domagał się, aby rozszerzyć zasięg działania paktu także na inne kraje Europy wschodniej, w szczególności na państwa bałtyckie, których ewentualne opanowanie przez Niemcy bezpośrednio zagrażało samemu Związkowi Radzieckiemu. Poważną trudność w dojściu do porozumienia stanowiła polityka min. Becka, który stanowczo sprzeciwiał się wyrażeniu zgody na przepuszczenie wojsk radzieckich przez Polskę w wypadku napaści niemieckiej. Oznaczało to, że Związek Radziecki miałby możność podjęcia działań wojennych przeciwko armii hitlerowskiej dopiero po zawładnięciu przez nią Polską, w chwili gdy wzmocniona tym zwycięstwem armia ta stanęłaby u samych granic radzieckich. W ten sposób cały impet niemiecki zwróciłby się po Polsce na Związek Radziecki, a cały ciężar i główny teatr wojny rychło przesunąłby się na wschód, daleko od granic mocarstw zachodnich. Na tego rodzaju koncepcję paktu Związek Radziecki nie chciał się zgodzić. Wielomiesięczne pertraktacje nie dawały wyniku, co w Berlinie przyjmowane było oczywiście z głębokim zadowoleniem.
Wykorzystał to Hitler, proponując rządowi radzieckiemu zawarcie paktu o nieagresji niemiecko-radzieckiej. Wobec fiaska pertraktacji z Anglią i Francją Związek Radziecki zdecydował się na przyjęcie tej oferty, odsuwającej odeń niebezpieczeństwo uwikłania w wojnę, do której także nie był należycie przygotowany. W ten sposób doszedł do skutku układ o nieagresji, zawarty w Moskwie 23 sierpnia między Ribbentropem a Mołotowem (który po Litwinowie zajmował od maja 1939 r. stanowisko radzieckiego komisarza ludowego spraw zagranicznych i wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR)[1].
Układ ten miał doniosłe znaczenie zarówno dla ZSRR, jak i dla Niemiec. Jeśli chodzi o Związek Radziecki, to odsuwał odeń — jak już wspominaliśmy — groźbę wojny i w czasie, i w przestrzeni. Jeśli chodzi o Niemcy — uwalniał je, przynajmniej do czasu, od groźby wojny na dwa fronty.
W przeddzień podpisania paktu niemiecko-radzieckiego Hitler zwołał naradę najwyższych dowódców wojskowych, podczas której wydał ostatnie konkretne dyspozycje w sprawie rozpoczęcia wojny z Polską. Celem tej wojny miało być nie osiągnięcie jakiejś określonej linii, ale całkowite zniszczenie Polski. Należało przy tym postępować „twardo i bezwzględnie, uodparniając się przeciwko wszelkim względom litości”, „nie chodzi bowiem o prawo, lecz o zwycięstwo”.
Jako termin rozpoczęcia działań wojennych wyznaczył sobotę, 26 sierpnia. Podejmując te decyzje Hitler ciągle jeszcze miał nadzieję, że mocarstwa zachodnie mimo wszystko nie odważą się wystąpić czynnie przeciw Niemcom. Spodziewał się też, że zawarty jeszcze w maju 1939 r. tzw. pakt stalowy niemiecko-włoski, mówiący m. in. o bezwzględnej solidarności i współdziałaniu na wypadek wojny obu państw faszystowskich, będzie trzymał w szachu i oddziała jako środek zastraszający, zwłaszcza na Francję.
Tymczasem właśnie w przeddzień wyznaczonego już terminu ataku na Polskę Hitler otrzymał dwie ponure dla siebie wiadomości. Pierwsza donosiła, że tegoż dnia, 25 sierpnia, został podpisany w Londynie teraz już formalny sojusz polsko-brytyjski. W ten sposób niewiele pozostawało nadziei na bierność Anglii w konflikcie polsko-niemieckim. Drugą wiadomość przynosił doręczony Hitlerowi po południu list od Mussoliniego, oznajmiający, że przy całej solidarności i wierności wobec „paktu stalowego” Włochy nie będą mogły wystąpić zbrojnie u boku Niemiec w wypadku wojny, gdyż nie są do niej przygotowane.
W obliczu tych nieoczekiwanych powikłań Hitler zmuszony został wydać wieczorem 25 sierpnia polecenie odwołujące w ostatniej chwili rozesłane już rozkazy wymarszu następnego dnia o świcie. Pragnął zyskać choćby kilka dni na rozważenie powstałej sytuacji i podjęcie ewentualnie nowych kroków.
Chciał w szczególności podjąć jeszcze jedną próbę izolowania Polski i oderwania od niej zachodnich sojuszników. Zabieg ten o tyle zdawał się rokować pewne nadzieje, że część kół rządzących w Anglii (a także Francji) nadal skłaniała się ku polityce typu monachijskiego. Dnia 29 sierpnia wieczorem Hitler przedstawił ambasadorowi brytyjskiemu w Berlinie N. Hendersonowi nowe warunki ewentualnego porozumienia z Polską. Miały one w gruncie rzeczy charakter ultimatum, i to znacznie wykraczającego poza dawniejsze żądania włączenia Gdańska do Rzeszy oraz autostrady przez Pomorze. Dopiero 31 sierpnia zostały one przedstawione na piśmie. Obejmowały 16 punktów, w których była obecnie mowa ponadto o plebiscycie na Pomorzu (z udziałem Niemców, którzy tam zamieszkiwali 1 stycznia 1918 r.), powołaniu międzynarodowej komisji „śledrczej” do zbadania skarg mniejszości w obu krajach, rekompensat gospodarczych dla poszkodowanych itp. Dla podpisania tych warunków miał się zjawić niezwłocznie w Berlinie specjalny pełnomocnik rządu polskiego. Celem tego ultimatum była właściwie tylko chęć stworzenia sobie swoistego alibi i zrzucenia odpowiedzialności za wybuch wojny na „nieustępliwą” Polskę. Hitler był już wtedy zdecydowany ostatecznie, nawet z uwzględnieniem zaskoczeń z 25 sierpnia, nie odwlekać rozpoczęcia wojny. Napierali na to również dowódcy wojskowi, trzymający już od kilku dni nad granicą polską w bezczynności milionowe armie. W tych warunkach 16 punktów było jawnym bluffem dyplomatycznym, mającym świadczyć o pokojowych do ostatka intencjach Hitlera, o czym on sam najlepiej wiedział i dlatego też wydał rozkaz wszczęcia działań zbrojnych w dniu 1 września.
W parze z tymi poczynaniami dyplomatycznymi szły mnożące się prowokacje hitlerowskie w strefie przygranicznej lub wywoływane także w głębi kraju przez mniejszość niemiecką. Szczególnie głośna wśród nich była prowokacja gliwicka. Na polecenie szefa hitlerowskiej policji bezpieczeństwa i Głównego U rzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), Reinharda Heydricha, grupa więźniów obozów koncentracyjnych, przebrana w polskie mundury wojskowe, została zmuszona do dokonania „napaści” na niemiecką radiostację w Gliwicach dnia 31 sierpnia 1939 r. (więźniowie zostali potem zamordowani), co stało się ostatnim pretekstem do rozpoczęcia najazdu na Polskę.
Rząd polski i min. Beck nie mieli już wówczas oczywiście żadnych wątpliwości co do powagi sytuacji. W kraju panowała całkowita jedność i solidarność narodu w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa.Wykładnikiem tej jedności było i tym razem stanowisko rządu, odrzucającego systematycznie kolejne groźby i ultimatum niemieckie, jak również wszelkiego rodzaju interwencje doradzające ustępliwość. Między innymi odrzucił min. Beck tego rodzaju interwencję znanego ze swych proniemieckich sympatii następcy niedawno zmarłego Piusa XI, nowego papieża Piusa XII, zwracającego uwagę, że „odstąpienie Pomorza i Gdańska mogłoby ocalić pokój”. Odrzucił też żądania niemieckie wysłania do Berlina jakiegoś specjalnego pełnomocnika, zdając sobie sprawę z tego, że znalazłby się on w poniżającej i beznadziejnej pozycji prezydenta Czechosłowacji Háchy w dobie kryzysu marcowego.
Równocześnie rząd polski unikał wszystkiego, co mogłoby przyczynić się do zaostrzenia sytuacji i dać Niemcom pretekst usprawiedliwiający ich wojenne plany. Pod naciskiem ambasadorów Anglii i Francji posuwał się w tej ostrożności nawet zbyt daleko. Przygotowane 29 sierpnia obwieszczenie o mobilizacji powszechnej w Polsce zostało przełożone o jeden dzień na życzenie obu ambasadorów.
Nie oznacza to oczywiście, że niepopełnienie tego błędu nadmiernej ostrożności mogło w jakikolwiek istotny sposób wpłynąć na losy wojny, Rozstrzygnęła to niejako z góry ogromna dysproporcja sił i środków wojskowych oraz gospodarczych, jakimi dysponowali obaj przeciwnicy.
Różnicę potencjału gospodarczego uwidacznia poniższa tabelka, która przedstawia produkcję niektórych ważniejszych artykułów przemysłowych w 1937 r. (w mln ton):
węgiel kamienny |
surówka żelaza |
stal |
wyroby walcowane |
cement |
samochody | |
Polska Niemcy |
36,0 185,0 |
0,7 16,0 |
1,5 19,8 |
1,0 14,0 |
1,3 12,6 |
— 327 000 szt. |
Ogromne dysproporcje występowały również w dziedzinie potencjału ludzkiego, a przede wszystkim materialnego i organizacyjnego.
Miały one swe podstawowe źródło we wskazanej dysproporcji siły gospodarczej obu krajów. Ale w niektórych dziedzinach zostały pogłębione w wyniku błędnej działalności ludzkiej. Dotyczy to przede wszystkim polskiej doktryny wojennej i organizacji armii polskiej. Stan liczebny armii polskiej na stopie pokojowej w 1939 r. wynosił (bez KOP) 338 tys. żołnierzy, z czego 178 tys. piechoty, 32 tys. kawalerii, 48 tys. artylerii. Natomiast wojska pancerne — 9300, lotnictwo 10 200 i podobnie wojska techniczne (łączność, saperzy). W sumie wojska techniczne, pancerne i lotnictwo sięgały ok. 43 tys., czyli ok. 12, 5% stanu osobowego armii polskiej, tj. łącznie niewiele więcej niż broń w tym okresie już poniekąd anachroniczna, mianowicie kawaleria (32 tys., tj. prawie 10%). Polska posiadała na stopie pokojowej 42 wielkie jednostki (dywizje, brygady), w tym 30 piechoty, 1 kawalerii i 1 pancerno-motorową. Niemcy zaś dysponowały w tym samym czasie (jeszcze na stopie pokojowej) 55 wielkimi jednostkami, w tym 39 piechoty, 1 kawalerii i 15 pancernych, zmotoryzowanych i lekkich.
Anachroniczna struktura organizacyjna armii polskiej wypływała nie tylko z przyczyn ekonomicznych (kawaleria należała do najkosztowniejszych rodzajów broni), ale pozostawała w ścisłym związku zarówno z ogólną orientacją polityczną rządów sanacyjnych, jak i doktryną wojenną obowiązującą w armii. U jej podstaw leżały bowiem doświadczenia wojny polsko-radzieckiej lat 1919-1920, W czasie której kawaleria rzeczywiście odgrywała poważną rolę, podczas gdy lotnictwo i wojska techniczne jedynie rolę pomocniczą. Zresztą skromny stopień motoryzacji armii polskiej i w ogóle wyposażenia jej w nowoczesne bronie i środki techniczne stanowił refleks szerszego zagadnienia, mianowicie ogólnego niedorozwoju techniki i kultury technicznej w społeczeństwie Polski międzywojennej. Nie tylko przeciętny rekrut, lecz także zawodowy podoficer i oficer na ogół pewniej czuł się na koniu niż przy kierownicy i silniku pojazdu mechanicznego. Jednocześnie generalna orientacja polityczna sprawiała, że armia polska od początku była budowana z przeznaczeniem głównie do walki na wschodzie, ze Związkiem Radzieckim. W ten sposób szkodliwa dla Polski orientacja polityczna wspierała fałszywą doktrynę wojenną. Fałszywą, gdyż wojna groziła Polsce nie ze wschodu, tylko z zachodu, a ponadto od 1920 do 1939 r. technika i sztuka wojenna poczyniły tak wielkie postępy, że nawet zastosowana na wschodzie doktryna wojenna i struktura organizacyjna armii polskiej musiałyby się okazać anachronizmem.
Jednakże w Polsce obowiązywała ona co najmniej do śmierci Piłsudskiego, a nawet dłużej. Dopiero w 1936 r. Sztab Główny doszedł na podstawie analizy polskich sił zbrojnych do wniosku, że w porównaniu z armiami innych państw armia polska należy do technicznie i organizacyjnie zacofanych. Podjęte wtedy kroki nie mogły już wnieść istotnych zmian w tej dziedzinie.
Odpowiednio do scharakteryzowanej wyżej ogólnej doktryny wojskowo-politycznej były realizowane określone ważne przedsięwzięcia szczegółowe, związane z obroną kraju. Dotyczyło to np. kierunków i metod szkolenia żołnierza, opracowania planów mobilizacyjnych, planów operacyjnych, budowy fortyfikacji itp. Fortyfikacje budowano np. niemal wyłącznie na granicy wschodniej i dopiero na krótko przed wojną pomyślano również o granicy zachodniej. Aż do końca 1938 r. znaczny wysiłek Sztabu Głównego skupiał się wokół opracowania planu wojny „Wschód”, nad którego wykończeniem pracowano jeszcze zimą 1938/39 r. W końcu 1935 r. przystąpiono do wstępnych tylko prac przygotowawczych nad planem wojny z Niemcami (plan wojny „Zachód”). Tego rodzaju plany wymagają jednak wieloletnich szczegółowych prac i studiów, na które zabrakło już czasu. Podjęte w marcu 1939 r. przygotowania do wojny na zachodzie toczyły się bez posiadania planu tej wojny. Nie był on nigdy zredagowany w całości na piśmie.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.
Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.