Ostatni Mohikan/Tom III/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ostatni Mohikan |
Data wyd. | 1830 |
Druk | B. Neuman |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Feliks Wrotnowski |
Tytuł orygin. | The Last of the Mohicans |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jesteśmy; i oto wyborne miejsce do odbycia naszej próby.“
Czytelnik lepiej sobie potrafi wyobrazić, niżeli my możemy opisać zadziwienie Hejwarda. Oboz Indyan, co go tak zastraszał, przemienił się w stado bobrów; jezioro pokazało się tylko stawem utworzonym przez długą pracę tych zwierząt; wodospad czyli upust także skutkiem ich wrodzonego przemysłu, a pod postacią dzikiego, który tyle nabawił go niespokojności, poznał dawnego towarzysza Dawida Gammę. Niespodziewane znalezienie psalmisty sprawiło Hejwardowi tak dobrą otuchę iż pełen nadziei że wkrótce i szukane siostry zobaczy, wyskoczywszy ze swojej zasadzki pobiegł do dwóch naczelnych aktorów tej sceny.
Sokole Oko jeszcze w wesołym humorze, bez ceremonii obracał Dawida na piętach i oglądając go ze wszech stron, przysięgał że cały jego ubiór czynił wielką zaletę gustowi Huronów. Wziął go potém za rękę i winszując ślicznej przemiany, ścisnął tak mocno, że aż poczciwemu Gammie łzy w oczach stanęły.
— To więc tedy zabierałeś się uczyć bobrów pieśni pobożnych, — rzecze nakoniec do niego; — nie prawdaż? Chytre te zwierzęta i tak już posiadają część twojej sztuki: widziałeś jak umieją ogonami takt wybijać. Ponurzyły się jednak jak w porę; bo wielkie miałem nagabanie pokazać im ton mojej danielówki. Widziałem ja wielu ludzi mniej roztropnych od bobrów, chociaż umiejących czytać i pisać; ale co się tyczy śpiewania, biedne stworzenia rodzą się nieme. A co powiesz o tej piosence, naprzykład?
Przy tém zapytaniu powtórzył trzy razy głos kruka. Dawid obiema rękoma zatknął delikatne swe uszy, a Hejward, chociaż wiedział że to było umówione hasło, mimowolnie spojrzał w górę, czy nie przelatywał który z tych ptaków.
— Widzisz, — mówił dalej Sokole Oko ukazując Mohikanów na dany znak przychodzących z dwóch stron przeciwnych; — ta muzyka ma własność szczególną: sprowadza ona do mnie dwie porządne strzelby, nie wspominam już o tomahawkach i nożach. No dobrze, przyjacielu, widziemy że tobie nic nie przytrafiło się złego; ale powiedz nam, gdzie się obracają dwie panienki?
— Są one w niewoli pogańskiej, — odpowiedział Dawid; — lecz chociaż strapione na umyśle, zupełnie bezpieczne na ciele.
— Obie? — zapytał Hejward ledwo zdolny oddychać.
— Obie, — powtórzył Dawid. — Podróż nasza była mordująca, posiłek bardzo oszczędny, ale nie doświadczyliśmy innego gwałtu, prócz tylko że zmuszono nas iśdź w dalekie kraje.
— Niechaj cię niebo nagrodzi za pociechę jaką mi twoje słowa przynoszą! — zawołał Munro z mocném wzruszeniem; — moje kochane córki będą mi wrócone tak czyste, tak niewinne, jak były porwane!
— Wątpię, azali już przyszła godzina ich wybawienia, — odpowiedział Dawid. — Wódz dzikich jest opętany od złego ducha, którego chyba tylko moc Bożka pokonać potrafi. Ja używałem już wszystkich sposobów, lecz ani harmonija głosu, ani dzielność słów, nie może zmiękczyć jego duszy.
— Gdzie jest ten łotr? — porywczo zapytał strzelec.
— Poluje dziś na łosia ze zgrają swoich wojowników młodych; a jutro, jak słyszałem, mamy dalej pójśdź na puszczę i zbliżyć się do granic Kanady. Starsza siostra mieszka u sąsiedniego pokolenia, tam za tą czarną skalą; młodsza zostaje pod strażą niewiast hurońskich w ich obozie, stąd o dwie letkie mile, na płaszczyźnie jednego wzgórza, gdzie płomień wyręczając siekierę wyniszczył znaczą przestrzeń lasu.
— Alina! moja biedna Alina? — zawołał Hejward, — straciła więc nawet i tę pociechę, bydź razem z siostrą!
— Straciła, ale miała inną, jaką strapionemu umysłowi przynosi melodya pieśni świętych.
— Co? — zawołał Sokole Oko; — ona zaś miałaby upodobanie słuchać twojej muzyki!
— Muzyki poważnej i uroczystej, — dodał psalmista; — chociaż wyznać muszę, że mimo wszelką usilność rozerwania jej w smutku, częściej łzy niżeli uśmiech widzę na jej twarzy. W takim razie przerywam melodyą pienia mojego; lecz są szczęśliwsze momenta i wielką mam osłodę, kiedy gromady dzikich zbierają się koło mnie słuchać jak wzywam łaski niebieskiej.
— Ale jak się to dzieje, że chodzisz wolny, że cię nie pilnują? — zapytał Hejward.
— Niech to niebędzie brane za chlubę dla mnie lichego robaka, — odpowiedził Gamma przybierając na się minę najgłębszej pokory; — gdy powiem, że moc psalmów, chociaż była zawieszona kiedyśmy przebiegali straszną dolinę rzezi, czyni jednak swój skutek nawet na umysłach pogan, i dla tego wolno mi chodzić, gdzie się podoba.
Sokole Oko rozśmiał się i przytknąwszy palec do czoła, spojrzał na majora z pewném znaczeniem, a wnet lepiej podobno myśl swoję wytłumaczył dodając: — Nigdy Indyanin nie skrzywdzi tego, komu tu niedostaje. Ale powiedz mi przyjacielu, dla czegoż, kiedy droga otwarta przed tobą, nie poszedłeś napowrót swoim śladem? Wszak to znak widoczniejszy od tropu wiewiórki. Dla czego nie śpieszyłeś z uwiadomieniem do twierdzy Edwarda?
Strzelec miarkując po swoich siłach i wprawie do postrzegania najmniejszych śladów, zapomniał że wymagał od Dawida niepodobnej dla niego rzeczy. Psalmista jednak ze zwyczajną sobie prostotą odpowiedział tylko:
— Zaprawdę, wielka to byłaby radość dla mej duszy oglądać mieszkania chrześcijan; atoli, towarzyszyłbym raczej biednym panienkom powierzonym mojej opiece, nawet do bałwochwalczej prowincyi jezuitów, niżelibym miał cofnąć się o krok jeden, kiedy one jęczą w strapieniu i niewoli.
Nie wszyscy obecni mogli dosyć zrozumieć Dawida, ale jego ton pewny, wyraz oczu, otwartość i szczerość wyryta w twarzy, nie zostawiły wątpliwości dla żadnego. Unkas zbliżył się i spojrzał na niego uprzejmie, a Szyngaszguk objawił swoje zadowolenie przez ten wykrzyknik, który u Indyan zastępuje miejsce oklasku.
— Nigdy nie była taka wola Pana Boga, — rzecze strzelec wzruszając głową; — żeby człowiek myślał tylko o swojem gardle, a zaniedbywał ćwiczyć szlachetniejsze władze otrzymane z łaski nieba. Szkoda że ten nieborak zamiast tego coby miał wychować się na wolném powietrzu i wśrzód powabów puszczy, wpadł za młodu w głupie ręce babskie; bo jednak ma dobre skłonności. Na, przyjacielu, oto znalazłem twoje cacko. Chciałem użyć go na rozniecenie ognia; ale ponieważ mocno jesteś przywiązany do tej fraszki, weź ją sobie; niechaj ci służy szczęśliwie!
Gamma przyjął ulubione narzędzie muzyczne wstrzymując się od oznaków radości, ile mu, jak mniemał, nakazywała powaga jego professyi. Natychmiast jednak dla zapewnienia się czy nie było uszkodzone, wydobył kilka tonów, i porównywał je z własnym głosem; a skoro uspokoił się tą próbą, wyjął z kieszeni swoje kantyczki i poważnie zaczął przerzucać karty, pewno szukając jakiej długiej pieśni dziękczynienia.
Ale Hejward przeszkodził mu w tym pobożnym zamiarze, zadając pytania jedne po drugich. Sędziwy ojciec zapytywał go również z uczuciem tak mocném, że Dawid chociaż co raz poglądał na swój instrument z widoczną chęcią użycia jego, musiał odpowiadać to dwóm oficerom, to strzelcowi często żądającemu dokładniejszej wiadomości o niektórych szczegółach. Tym tedy porządkiem, mimo kilka przerw, w których preludye psalmisty groziły już rozpoczęciem się długiej pieśni; wędrowcy nasi wiele powzięli wiadomości pomocnych do wykonania ich przedsięwzięcia.
Magua trzymał swoje niewolnice na górze aż póki wrzawa rzezi grasującej po równinie nie uspokoiła się zupełnie. O południu dopiero, zstąpił na dół i udał się ku granicom Kanady w zachodnią stronę Horykanu. Ponieważ zaś bardzo dobrze znał tę drogę i przynajmniej rychłej nie spodziewał się pogoni, szedł bez pośpiechu, starając się wszakże ukrywać swe ślady. Widać było z prostego opowiadania Dawida, że dzicy cierpieli tylko jego obecność, ale wcale jej nie życzyli; jednak sam Magua nawet nie był wolny od tego przesądu, który nakazuje im szanować ludzi z woli wielkiego Ducha pozbawionych rozumu. Za nadejściem nocy nie dbano ani o przykrycie branek od rosy, ani o zabezpieczenie od ucieczki.
Przybywszy do obozu Huronów, Lis Chytry podług polityki nieodstępnej wszystkim czynnościom dzikich, rozdzielił dwie siostry. Kora została przesłana do koczowniczej hordy zajmującej natenczas blizką dolinę; lecz Dawid nie tyle był obeznany z historyą i zwyczajami Indyan, żeby mógł powiedzieć imie tego pokolenia. Wiedział tylko, że dzicy ci nie znajdowali się pod twierdzą William Henryka, ze podobnież jak Huronowie trzymali stronę Montkalma, ze byli w przyjaznych stosunkach z bitnym i srogim narodem, w którego nieprzyjemném sąsiedztwie przypadek ich umieścił.
Mohikanie i strzelec słuchali niedokładnych i przerywanych doniesień Dawida z ciekawością wzrastającą co raz bardziej; a kiedy zaczął wysilać się na sposoby opisania obyczajów Indyan, do których Korę zaprowadzono, Sokole Oko przerwał mu zapytując:
— Czy uważałeś przynajmniej jakiej fabryki ich noże, angielskiej czy francuzkiej?
— Myśl moja nie była zajęta takiemi fraszkami, — odpowiedział Dawid; — podzielałem boleść panienek i starałem się je pocieszać.
— Przyjdzie może czas, że nie będziesz uważał nóża dzikich za tak nikczemną fraszkę, — rzecze strzelec z miną nietajonej wzgardy. Czy obchodzili oni święto zboża? Czy możesz powiedzieć nam cokolwiek o ich totem?
— Nie zbywa nam na zbożu, mamy go dosyć, dzięki Bogu, i gotowane w mleku równie jest przyjemne dla podniebienia, jak zdrowe dla żołądka. Co zaś do totem, to nie wiem co to znaczny. Jeżeli jest to jakaś rzecz należąca do muzyki indyjskiej, tego u nich nie znaleść, nigdy oni nie wznoszą wspólnie głosu na chwałę Boga; i są, jak się zdaje, najbezbożniejsi ze wszystkich bałwochwalców.
— Potwarz przeciwko naturze Indyan! Mingowie, i ci nawet oddają cześć tylko prawdziwemu Bogu! Mówię to ze wstydem dla naszej farby; ale jestto bezczelne kłamstwo białych, że jakoby wojownicy leśni biją czołem posągom robionym przez się. Prawda że starają się oni żyć w zgodzie z szatanem; lecz któżby nie chciał żyć w zgodzie z nieprzyjacielem, którego pokonać nie można? To pewna jednak, że łaski i pomocy błagają tylko u dobrego i wielkiego Ducha.
— Bydź to może, ale wśród malowideł na ich ciele widziałem szczególniejsze postaci; a pilność w ich zachowywaniu, i uszanowanie jakie wzbudzają, trąci duchem pychy. Między innemi widziałem wyobrażenie obrzydliwego i nieczystego stworzenia.
— Czy nie węża? — spiesznie zapytał strzelec.
— Nie węża, ale prawie takież plugastwo, bo żółwia.
— Hug! — wykrzyknęli razem obodwaj Mohikanie, a strzelec poruszał głową, jak kiedy kto odbierze ważną ale nieprzyjemną nowinę.
Szyngaszguk odezwał się natenczas z taką powagą i godnością, że chociaż mówił po delawarsku, ci nawet co go nierozumieli, słuchali uważnie. Poruszenia jego były znaczące, a niekiedy żywe i mocne. W ciągu mowy, jeden raz podniosł ramię prostopadle w górę i opuszczając zwolna, oparł wyciągnięty palec na piersiach, jak gdyby chciał przezto nadać większą moc temu co mówił. Ruch ten ręki odsłonił trochę kalikotową tkaninę pokrywającą mu wyższą część ciała, i Dunkan bacznie śledzący każde skinienie Sagamora, postrzegł na jego piersiach drobny wizerunek, albo raczej tylko zarys żółwia doskonale wykończony żywym błękitem. Wszystko co słyszał o nagłem rozerwaniu się licznego narodu Delawarów, przyszło mu teraz na myśl, i niecierpliwie czekał chwili kiedyby mógł zadać kilka pytań, a niecierpliwość ta wzmagała się tém bardziej, że mowa wodza Mohikanów tak mocno go obchodząca była dla niego niezrozumiałą.
Skoro Szyngaszguk skończył, Sokole Oko nie dał majorowi czasu zapytać i sam przemówił do niego po angielsku.
— Dowiedzieliśmy się o tém, co może bydź nam albo pożyteczne albo szkodliwe, podług woli nieba. Sagamor pochodzi z najdawniejszej krwi Delawarów i jest wielkim wodzem ich Zółwiów. Że się oni znajdują w pokoleniu o którem śpiewak mówi, niewątpliwie możemy wnosić z tego, co nam on powiedział; i gdyby zamiast zrywania piersi na trąbienie w gardło, choć cząstki tego tchu użył roztropniej, a rozpytał się przynajmniej wielu jest tam wojowników tej kasty, moglibyśmy lepiej doradzić sobie. Cokolwiek bądź, zawsze mamy wiele niebezpieczeństw jeszcze, bo przyjaciel który odwrócił oblicze od nas, częstokroć jest gorszy, niżeli nieprzyjaciel otwarcie nastający na nasze włosy.
— Wytłumacz się jaśniej, — rzecze Dunkan.
— Byłaby to historya równie smutna jak długa, i nie lubię wspominać o tém, — odpowiedział strzelec; — bo nie można zaprzeczyć, ze pierwsze złe poszło od ludzi białych. Koniec na tém, że bracia przeciw braciom podnieśli tomahawki, a Delawarowie z Mingami jedną ścieżką idą obok.
— I sądzisz ze Kora znajduje się teraz u jakiej cząstki pierwszego z tych narodów? — zapytał Hejwatd.
— Sokole Oko odpowiedział tylko skinieniem głowy i widocznie nie rad był prowadzić dalej rozmowy o tym przedmiocie przykrym dla niego. Niecierpliwy Dunkan zaczął natychmiast podawać rozmaite śrzódki wyratowania dwóch sióstr z niewoli, lecz wszystkie tak były niedostępne, ze chyba sama tylko rospacz mogła je doradzać lub obierać. Munro ocknął się ze swego letargu, słuchał z pobłażaniem bałamutnych projektów młodego majora. i nawet, jak się zdawało, gotów był przystać na te zamiary, które jego rosądek i wiek sędziwy odrzuciłby w innym razie. Lecz strzelec zaczekał spokojnie póki się nie wyszumiał pierwszy zapęd rozkochanego młodzieńca, a potem przełożył mu jak było rzeczą nierozsądną chwytać się nagłych i więcej niż azardownych sposobów, kiedy takie przedsięwzięcie wymagało tyleż zimnej krwi i ostrożności, ile męztwa i odwagi.
— Oto tak będzie najlepiej, — dodał nakoniec; —: niechaj ten śpiewak wraca śpiewać Indyanom, niech uwiadomi panienki że jesteśmy w tych stronach, i niech znowu przychodzi do nas dla narady, skoro mu damy hasło. Ty przyjacielu, jako muzyk, potrafisz zapewne rozróżnić głos kruka od głosu kukułki?
— Dla czegóż nie. Kukułka ma głos przyjemny i melancholiczny, a chociaż dwie tylko bierze noty, śpiew — jej dosyć jest miły.
— Dobrze więc, ponieważ głos ten lubisz, będzie on ci służył za hasło. Kiedy kukułka zakukuje trzy razy, pamiętaj trzy, ni mniej ni więcej; przychodź do lasu na to miejsce gdzie ją usłyszysz.
— Poczekaj jeszcze, — rzecze Hejward; — ja z nim pójdę.
— Pan! — zawołał strzelec z zadziwieniem patrząc mu w oczy; — czy się już panu uprzykrzyła widywać wschód i zachód słońca?
— Dawid jest żyjącym dowodem, ze i Huronowie nie zawsze są bez litości.
— Ale gardło Dawida czyni mu taką usługę, jakiej człowiek zdrowego rozsądku nie może spodziewać się po swojém.
— I ja mogę grać rolę waryata, głupca, bohatera, kogo chcesz nareszcie, bylebym tylko wybawił z niewoli drogą dla mnie osobę. Nie czyń więcej zarzutów; juzem postanowił.
Sokole Oko znowu spojrzał na niego oniemiały z podziwienia; lecz Dunkan, który dotąd przez wzgląd na doświadczenie i przychylność strzelca, prawie ślepo był posłuszny jego radom, przybrał teraz ton człowieka nawykłego rozkazywać, dał znak ręką że nie chce słuchać żadnych przekładań i nareszcie przemówił umiarkowańszym głosem.
— Wiem ze potrafisz mię przebrać, i użyj natychmiast twojej sztuki. Maluj mię, zmieniaj całą moję powierzchowność, zrób ze mnie co ci się podoba, mniemanego waryata naprzykład, jeżeli nie chcesz żebym został prawdziwym.
Strzelec nie rad z tego wszystkiego potrząsł głową.
— Nie do mnie, — rzecze, — należy przekładać, że ten kogo potężna ręka Opatrzności ukształciła, nie potrzebuje żadnej odmiany. Z resztą, państwo sami wysyłając oddział wojska w pole, macie zwyczaj dawać hasło i naznaczać miejsce zgromadzania się, żeby żołnierze mogli poznawać swoich i wiedzieli gdzie szukać przyjaciół; podobnie też....
— Słuchaj mię, — zawołał Dunkan nie pozwalając mu dokończyć; — ten poczciwy człowiek, co tak nieodstępnie towarzyszył dwóm siostrom porwanym przez Indyan, powiada wyraźnie, że one przebywają u dwóch różnych pokoleń, czy może narodów. Ta którą nazywasz czarną kosą, znajduje się, jak sam mniemasz, pod strażą jakiejś hordy Delawarów; młodsza zaś niezawodnie zostaje w ręku otwartych nieprzyjaciół naszych, Huronów. Ją zatém uwolnić jest najbardziej trudna i niebezpieczna część naszego przedsięwzięcia, i tę część biorę na siebie, jak tego wymaga moja młodość i mój stopień. Kiedy więc będziecie robili układy z waszymi przyjaciółmi o wydanie jednej, ja tymczasem uwolnię drugą, albo zginę.
Żołnierski zapał błyszczał w oczach młodego majora i całej jego osobie nadawał tak znaczącą postawę, że trudno było mu się sprzeciwiać. Sokole Oko chociaż znał aż nadto dobrze jakiém niebezpieczeństwem w podobném przedsięwzięciu groziła przenikliwość Indyan, nie wiedział jednak co począć przeciw tak nagłemu postanowieniu. Mógł też tajemnie podobać się mu ten zamiar, bo zgadzał się z jego wrodzoną śmiałością i z tym pochopem do przedsięwzięć zuchwałych, które wzrastając w nim obok doświadczenia, powiększył się tak dalece, iż niebezpieczeństwo stało się niejakoś dla niego koniecznie potrzebny w życiu igraszką. Nagle więc zmieniwszy swoje myśli, nie sprzeciwiał się dłużej Hejwardowi i ochoczo skłonił się mu pomagać.
— No, — rzecze uśmiechając się z miną dobrego humoru; — kiedy daniel chce rzucić się do wody, żeby mu przeszkodzić, trzeba zabiedz przed oczy, a nie z tyłu pędzić się za nim. Szyngaszguk ma w swojej torbie tyle farb, co jedna, znajoma mnie żona oficera artyleryi, która zasadza drzewa i wznosi góry na kawałku papieru. Z łaski jej można palcem dotykać obłoków; ale i Sagamor umie używać swoich kolorów. Usiądź pan na tym karczu, ręczę życiem, że zaraz zrobi on z pana tak naturalnego półgłówka, jak tylko można żądać.
Dunkan usiadł, a Szyngaszguk, który z uwagą słuchał całej tej rozmowy, zaraz wziął się do roboty. Wyćwiczony w sztuce mniej więcej znajomej prawie wszystkim dzikim, dołożył wszelkiej usilności żeby nadać majorowi powierzchowność tego, za kogo chciał uchodzić. Przekreślił jego czoło rysem, który Indyanie zwykli uważać za godło spokojnego i wesołego charakteru; pilnie wystrzegał się wszystkich znaków wyrażających skłonności wojenne, pomalował na jego policzkach figury dziwaczne, słowem, przestroił żołnierza na istnego śmieszka. Ludzie podobnego usposobienia nie byli rzadkim zjawiskiem u Indyan; a ponieważ Hejward wychodząc z twierdzy Edwarda zupełnie zmienił swój ubiór i doskonale umiał po francuzku, mógł więc spodziewać się, że będzie wzięty za jakiegoś kuglarza z Tykondegory zwiedzającego pokolenia sprzymierzone.
Skoro już osądzono że w malowidle nie brakowało niczego, strzelec dał mnóstwo rad i nauk jak należy postępować z Huronami; obrano znaki porozumiewania się i miejsce schadzki w razie jeśliby tej lub owej stronie udało się dopiąć celu; zresztą niezapomniano o niczém co tylko mogło wesprzeć ich przedsięwzięcie.
Rozstanie się Munra z młodym przyjacielem było bolesne. Półkownik jednak przystał na nie z tą obojętnością, jakiejby nigdy nie okazał, gdyby jego umysł był w zwyczajnym stanie, a ciężar smutku nie stłumił jego wrodzonej czułości i dobroci serca.
Strzelec odprowadziwszy majora na stronę powiedział mu, że ma zamiar zostawić starca w jakiej bezpiecznej kryjówce pod opieką Szyngaszguka, a sam z Unkasem udać się dla powzięcia pewniejszych wiadomości względem pokolenia Indyan, które z wielu powodów mogli uważać za cząstkę Delawarów. Powtórzywszy potém swoje przestrogi, żeby we wszystkiém co będzie mówił i czynił najbardziej radził się ostrożności, dodał nakoniec tonem uroczystym, lecz razem z uczuciem mocno wzruszającym Dunkana:
— A teraz, majorze, niech Bóg prowadzi i oświeca pana! Ujmuje mię zapał pański; jestto dar właściwy młodości, zwłaszcza kiedy przy niej krew żywa i serce odważne. Ale proszę pamiętać na rady człowieka, który co mówi, wszystko to jest prawdą i nauką doświadczenia. Żeby uniknąć wszystkich sideł Minga i skłonić jego wolą, trzeba będzie panu więcej przytomności umysłu i dowcipu, niżeli tego z książek nabrać można. Niech Bóg czuwa nad panem! Jeśliby jednak Huronowie z głowy pańskiej wzięli godło tryumfu dla siebie, proszę ufać słowu człowieka mającego dwóch dzielnych wojowników do pomocy, że opłacą oni ten tryumf tylu trupami, ile włosów znajdą na niej! Jeszcze raz powtarzam, majorze, oby Opatrzność błogosławiła przedsięwzięciu pańskiemu, bo to jest słuszne i chwalebne; lecz pamiętaj pan, że dla oszukania tych łotrów godzi się czynić i to, co nie zupełnie zgadza się z przyrodzeniem białych.
Hejward uścisnął rękę zacnemu towarzyszowi, który sam niewiedział czy mu wypadało przyjąć ten zaszczyt; znowu polecił jego opiece starego przyjaciela, oddał wzajemnie życzenia pomyślności w zamiarach, i skinąwszy na Dawida żeby mu pokazywał drogę, odszedł z nim razem.
Strzelec przejęty uwielbieniem dla męztwa i odwagi młodego majora, poglądał za nim póki tylko mógł go widzieć, a potem smutnie wzruszając głową, jak gdyby wątpił, czy zobaczy się z nim kiedykolwiek, wrócił do trzech pozostałych towarzyszów i udał się z nimi w głąb lasu.
Dawid wyprowadził majora na przestrzeń wytrzebioną przez bobrów i poszli brzegiem ich stawu. Dopiero teraz Hejward zostawiony sam sobie, obok istoty tak prostej, tak mało zdolnej dać mu jakąkolwiek pomoc choćby w najostateczniejszym razie, uczuł całą trudność swego przedsięwzięcia, nie tracąc jednak nadziei przełamania wszystkich zawad.
Mrok wieczorny powiększał jeszcze bardziej ponurość i dzikość pustyni daleko rozciągającej się na wszystkie strony, a martwa cisza w domkach z okrągłymi dachami, gdzie tyle żyło mieszkańców, przejmowała jakąś okropnością. Dunkan przypatrując się dziwnym tym budowlom i postrzegając w każdej ich czystce zastanawiający dowód przewidzenia, został uderzony myślą, że nawet zwierzęta dzikich tych ustroni mają instynkt prawie równy rozumowi, i nie mógł wspomnieć bez trwogi jaka czekała go walka i przeciw jakim siłom odważył się zuchwale. Lecz wśrzód tych uwag obraz biednej, samotnej, strapionej Aliny, stanął mu przed oczyma: zadrgał na jej niebezpieczeństwo i zapomniał o własném. Pełen nowego zapału, ośmielając Dawida słowami i przykładem, ruszył naprzód pewnym i lekkim krokiem młodości i odwagi.
Okrążywszy staw bobrowy niemal do połowy drugiej jego strony, wzięli się w bok od brzegu, wstąpili na niewielką wyżyny i z pół godziny idąc wzniosłą płaszczyzną, ujrzeli drugi przestwor w lesie, podobnież strumykiem przecięty, i podobnież jak się zdawało zamieszkany niegdyś przez bobrów; lecz porzucony zapewne dla tego, ze zmyślne te stworzenia, niedaleką dolinę osądziły za dogodniejsze siedlisko. Uczucie bardzo naturalne było powodem, iż Dunkan przed opuszczeniem gęszczy lasu zatrzymał się na chwilę, jak len co mając pokonywać trudną zawadę, nim uczyni pierwszy zamach, stara się zebrać wszystkie swoje siły. Krótki ten przeciąg czasu dostarczył mu niektórych postrzeżeń, jakie wzrok rzucony na prędzce mógł zebrać.
Na drugim końcu przestworu, w miejscu gdzie strumyk z szumem przebiegał pochyłość wzgórka, stało przeszło sześćdziesiąt chatek skleconych niezgrabnie z kłód, sęków chrustu i ziemi. Rozrzucone nieładem bez żadnego starania o kształt lub przynajmniej ochędóstwo zewnętrzne, budy te pod każdym względem tak były niższe od mieszkań bobrowych, ze mocniej niż pierwsze zadziwiły Hejwarda.
Zadziwienie jego powiększyło się jeszcze bardziej, kiedy przy słabém świetle zmroku postrzegł niedaleko bud, dwadzieścia lub trzydzieści jakichsiś stworzeń, naprzemian ukazujących się z pomiędzy chwastów i znowu koleją niknących mu z oczu, jak gdyby zapadały w ziemię. Nie mogąc przypatrzyć się dziwacznym tym postaciom ledwo na chwilę widzialnym, prędzej gotów byt wziąść je za jakieś cienie lub nadprzyrodzone istoty, niżeli za osoby ludzkie z ciała i kości złożone. Naga figurka zjawiała się nagle, ginęła zaraz, i zostawując swoje miejsce dla równie tajemniczego widma, w mgnieniu oka wynurzała się o kilkanaście stop dalej.
Dawid niewiedząc czegoby się Hejward zatrzymał, rzucił wzrok w tymże samym kierunku i wywiódł go z osłupienia przemawiając następnie:
— Jest tu wiele żyznego gruntu; ale marnie leży odłogiem. Bez nagannej chęci dogadzania miłości własnej powiedzieć mogę, że przez krótki ciąg mojego pobytu u tych pogan, wiele zasiałem dobrego ziarna, chociaż nie mam pociechy widzieć zieleniejącego wschodu.
— Dzikie te ludy więcej zajmują się polowaniem, niżeli zatrudnieniami zwyczajnemi w naszych krajach, — odpowiedział Hejward niespuszczając oka z przedmiotu swego zadziwienia.
— Więcej jednak jest przyjemności niż trudu wznosić głos na chwałę Doga, a przecież te dzieci niegodziwie nadużywają daru niebios, — odparł Dawid; — rzadko mi się zdarzało widzieć, żeby kto w ich latach miał z natury tyle nieporównanych zdolności do śpiewania psalmów; ani jedno wszakże nie chce użyć na dobre swojego talentu. Przez trzy wieczory ciągle przychodziłem tutaj, zwoływałem je do siebie, nakłaniałem powtarzać za mną pieśń świętą; lecz zawsze odpowiadały mi tylko tak przeraźliwym i niezgodnym wrzaskiem, że mnie i uszy i duszę przeszywał na wskróś.
— O kim to mówisz? — zapytał Dunkan.
— A o tych djablętach, co tu, jak widzisz pan, tracą czas na igraszki dziecinne, którego mogłyby użyć tak pożytecznie, gdyby mię słuchały. Ale bo zbawienny przymus chłosty nie jest zaprowadzony u tych ludów puszczonych samopas. W kraju gdzie tyle brzóz rośnie, użycia rózek nie znają nawet. I cóż za dziw więc, ze widzę dobrodziejstwa Opatrzności na złe użyte i słyszę tak fałszywe głosy, jak te naprzykład.
Kończąc te słowa obu dłoniami pozatykał uszy, żeby niesłyszeć wrzasku którym dzieci napełniły lasy. Dunkan uśmiechnął się sam z siebie, ze przez chwilę podał się był zabobonnym myślom, i śmiało posuwając się naprzód, rzekł do towarzysza: — Idźmy!
Psalmista nieodbierając rąk od uszu poszedł za nim i wkrótce zbliżyli się do tak zwanego przez Dawida obozu Filistynów.