Patryotyzm i kosmopolityzm/V
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Patryotyzm i kosmopolityzm |
Wydawca | Wydawnictwa Elizy Orzeszkowéj i S-ki |
Data wyd. | 1880 |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przyczyny antypatryotyzmu.
Pozostaje nam do rozważenia jedna już tylko strona zajmującej nas sprawy, mianowicie: jeżeli patryotyzm znajduje się w naturze ludzkiej, jako jedna ze składowych i niepozbytych jéj części; jeżeli, następnie, zamyka on w sobie wielkie bogactwo uczuć i pojęć, rozwojowi i wzrostowi tak jednostek, jak społeczeństw sprzyjających; jeżeli powstały przed wiekami, a ulegający modyfikacyom i ulepszeniom dokształcać się on może do każdej fazy czasu i postępu, — zkąd i jakim sposobem powstać mógł, a w pewnych miejscach i sferach społecznych rozszerzyć się antypatryotyzm? Gdzie, w jakich zjawiskach, na jakich punktach społecznego stanu, istnieją źródła nowozbudzonych uczuć i wyobrażeń?
Czy jednomyślnie z wielą umysłami, posiadającemi więcej skłonności ku przyganom i wyrzekaniu, niż zdolności do wyrozumiewania czasów minionych i teraźniejszych, przyczyny te ujrzymy w mniemaném zmateryalizowaniu się pokoleń nam spółczesnych, w mniemaném zatraceniu przez nie żądzy ideału i pierwiastku współczucia? Bynajmniej. Wierząc mocno, że ludzkość, od pierwszych momentów bytu swego, postępowała wciąż naprzód, a wiarę tę na świadectwach nauki i rzucających się w oczy porównaniach opierając, nie możemy uwierzyć, aby czasy nasze były wytrącone z pod praw rządzących całym biegiem historyi i aby ludzie wieku naszego gorszymi byli od poprzedników swych, których prac, doświadczeń i zdobyczy stali się przecież dziedzicami. Owszem, spostrzeżenia, nad ludzkością spółczesną czynione, ukazują nam rzecz inną wcale; ukazują nam one nie upadek pierwiastu współczucia i zatracenie żądzy ideału, lecz znakomite wzmożenie się pierwszego i silniejsze, niż kiedy, natężenie drugiej. Wzmożenie się pierwiastku współczucia zaznaczyliśmy już powyżej na tych i owych punktach widnokręgu ludzkości; tu wskazać jeszcze możemy na uwydatniające je pomysły, ustawy i usiłowania takie, jak: spotęgowanie i rozprzestrzenienie miłosierdzia publicznego i posługujących mu instytucyi do stopnia, nigdy przedtém nie osięgniętego; wmięszanie się do ustaw karnych pojęć o przebaczeniu występnym i pracy nad ich poprawą, a wytrącenie z nich pierwiastku okrucieństwa i nadaremnych udręczeń; postępujące coraz zrównanie warstw społecznych w obec praw do bytu, zasługi i szczęścia; chętność i zapał, z jakiemi oświecone klassy społeczne pracują nad podniesieniem moralnej i umysłowej skali klass niższych; coraz szybsze zanikanie międzystanowych wzgard i nienawiści; przepełniająca naukę, piśmiennictwo i sztukę litość nad cierpiącymi i wydziedziczonymi świata tego; same nawet doktryny i stronnictwa społeczne, mające za cel i hasło poprawę doli cierpiących i wydziedziczonych. Wyliczanie to nie obejmuje sobą wszystkich objawów spółczesnych tejże natury, a które nieprzeparty składają dowód nie upadku bynajmniej i zgnębienia, lecz, przeciwnie, wzmagania się i tryumfów współczucia. Owe wzmożenie się współczucia widzieć nawet możemy w samym antypatryotyzmie, o ile pochodzi on ze wstrętu ku pierwiastkowi nienawiści, objawiającemu się w pewnych kierunkach patryotyzmu lub zjawiskach, szatą jego przyobleczonych. Co zaś do żądzy ideału, ta zmieniła tylko kierunek swój, lecz nie wygasła bynajmniej w łonie ludzkości. Żądzę tę ideału i usilne ku niemu dążenie spostrzegać możemy w olbrzymich, spółcześnie dokonywanych, trudach naukowych; w gorętszej, niż kiedy, czci i wdzięczności ogółu dla tych, którzy trudy te podejmują; w szerzących się wciąż estetycznych potrzebach i uprzystępnianiu źródeł do ich zaspokojenia; w podejmowaniu i wykonywaniu zbiorowemi siłami dzieł i przedsięwzięć, mających na celu bądź uprawę i udoskonalenie kuli ziemskiej, bądź poprawę wszechstronnego bytu mass, dzieł i przedsięwzięć których podnóża zaledwie wieki i pokolenia minione dostrzegać mogły, a ku szczytom których współczesna ludzkość, jeżeli wspinać się może, to tylko dla tego, że w łonie jéj wre i pracuje żądza ideału. Żądzę tę ideału, w wyprężeniu jéj najwyższém, widzieć jeszcze możemy na krańcach, ku którym dochodzą pewne teorye i dążenia społeczne, które, w skutek rozbratu, wziętego z rzeczywistością, czyli zapoznania istotnych, a nieodebralnych własności natury ludzkiej, wpadają w ideologję. Ideologją taką, czyli, sprowadzającą utopje, żądzą ideału, jest sam antypatryotyzm, ilekroć występuje on przeciw patryotyzmowi, w imię ludzkości, przeciw rzeczom widzialnym i namacalnym — w imię abstrakcyi.
Mylą się więc pessymiści, przypisujący antypatryotyczne pojęcia pogorszeniu się ludzkości, upadkowi w niéj pierwiastku współczucia i żądzy dążenia coraz dalej i wyżej. Czy lepiej widzą i trafniej rozumieją zwolennicy ogólników, którzy, panującą we współczesnym świecie, skłonność cku niedowierzaniu i krytycyzmowi tłómaczą t. zw. duchem czasu? Tłómaczenie to byłoby nader trafném, gdyby cokolwiek tłómaczyło. Nie tłómaczy ono przecież nic; czemże bowiem jest ów duch czasu, tak często wspominany, do walki wyzéwany, lub jako niezłomny argument używany? Czy odrębną jakąś, usposobieniami i losami ludzi rządzącą istotą? Czy siłą o tajemniczem istnieniu, kierującą ruchami świata a podobną téj, za jaką niegdyś, pierwotni badacze istot ożywionych, poczytywali życie? Któżby mógł w to uwierzyć? a jednak ze sposobu, w jaki używanym bywa wyraz ten, wnosićby można, że najpowszechniej takiem bywa nadawane mu znaczenie. W rzeczywistości — jest to tylko ogólnikowa nazwa, obrazowa forma określenia czegoś; tém czemś zaś, co ukrywa sie pod ogólnikową nazwą i obrazową formą określenia, są usposobienia, czyli: sposoby myślenia, kierunki i procesy uczuć, właściwe czasom i pokoleniom pewnym. Ktokolwiek więc zjawiska, w czasie jakimś istniejące, tłómaczy duchem czasu tego, ten rozumuje w sposób następny: sposoby myślenia, kierunki i procesy uczuć spółczesnego świata takiemi są dla tego, że są takiemi. Tłómaczenie to, jak widzimy, nic wcale nie tłómaczące i pozostawiające bez odpowiedzi zapytanie: dla czego spółczesne pokolenia szczególną posiadają skłonność do niedowierzania i krytycyzmu, czyli: dla czego niedowierzanie i krytycyzm jest cechą albo duchem czasu? Zapytanie to pozostać musi bez zadawalniającej odpowiedzi dopóty, dopóki po odpowiedź nie udamy się do naukowego pojęcia o historyi ludzkości, — pojęcia, dostarczonego przez metodę dochodzenia, za pomocą spostrzeżeń, doświadczeń i porównań, a najmniejszej niemającego wspólności z cudownymi wpływami, wytrącającymi pewne czasy i pokolenia z pod praw, rządzących całą ludzkością, ani z tajemniczemi siłami, któreby, po za nią lub w niej samej osobnikowe wiodąc istnienie, rwały i nawiązywały dowoli łańcuch przyczyn i następstw.
W obec naukowego pojęcia tego: „historya ludzkości jest zjawiskiém naturalném; czyli: rozwój cywilizacyi ludzkiej, tak jak wszelkie inne zjawiska, rządzonym jest przez naturę ludzkości i właściwości, w naturze téj spoczywające. W rozwoju cywilizacyi panuje prawo filjacyi; czyli: przyszłość ludzkości wywiązuje się z jéj przeszłości. Nakoniec: przeszkody, utrudniające wywiązywanie się przyszłości z przeszłości, zawarte są w pewnych granicach; czyli: czynniki, zwalczające rozwój, są zawsze słabszemi od ogólnego parcia, które go naprzód popycha.” (Littré, „Fragments de philosophie positive et de sociologie contemporaine, p. 154”).
Panujące w rozwoju ludzkości prawo filjacyi, inaczej: wywiązywania się zjawisk obecnych z przyczyn, zgromadzonych w przeszłości, wytwarza różne, po sobie następujące, a w stosunku przyczyn do następstw i odwrótnie, względem siebie, zostające fazy, czy stadya, czy najlepiej może stany społeczne. Każde ze stadyów tych, czy każdy z tych stanów napiętnowanym jest właściwemi sobie sposobami myślenia, czucia i działania ludzkości, właściwą sobie konstrukcyą uspołecznienia i odpowiedniem do konstrukcyi téj ustosunkowaniem składających ją części. Jeżeli bacznie i umiejętnie spojrzymy na epokę dziejów przedchrześcijańskich, najwybitniej odznaczonych wszechwladzą wyobrażeń i wiar religijnych, jak też wojowniczością, pełną jeszcze pierwiastków, wytworzonych przez pierwotną walkę o byt; jeżeli, następnie, przeniesiemy wzrok nasz ku cyklowi czasu, znanemu pod nazwą wieków średnich, a który do wierzeń i wyobrażen religijnych włączył żywioł metafizycznych dociekań i starożytny patryarchalizm rozszerzył do formy uspołecznienia, noszącej nazwę feudalizmu; jeżeli, nakoniec, rozejrzymy się w czasach nowożytnych, napiętnowanych przeważnie wzrostem nauki i niezmiernym rozrostem, a także nowemi całkiem formami pracy ludzkiej, czyli przemysłu, — przekonamy się o niezaprzeczalnej prawdziwości istnienia i kolejnego po sobie następowania stadyów, czyli stanów rozwoju i uspołecznienia ludzkości. Lecz — i tu jest punkt dla zajmującego nas zagadnienia najważniejszy — żadne ze stadyów tych, czy żaden z tych stanów rozwoju ludzkości, nie zaczyna się wraz z końcem mijającego, ani kończy się z powstaniem tego, który przybywa. Niezmiernie powolne początkowanie towarzyszy tu, przez długie okresy czasu, niezmiernie też powolnemu zanikaniu. Tak np. kiedy śród starożytnego świata powstały pojęcia naukowo-filozoficzne, przedstawiane przez greckich badaczy i myślicieli, a coraz bardziej sprzeczne z podawanemi przez religją wyobrażeniami o pochodzeniu i naturze świata; kiedy rozumienie stosunków i obowiązków międzyludzkich i międzynarodowych ulegało zmianom, uwidoczniającym się w doktrynach moralnych, głoszonych przez pewne warstwy i szkoły Izraelskiego ludu, przez greckich myślicieli, takich jak: Sokrates, Platon i Xenofont, i przez tę część ustawodawstwa rzymskiego, która na celu miała stosunek zdobywczej metropolji do podbitych przez nią ludów; kiedy w Rzymie samym, na miejscu ślepej wiary w religijne podania i przepisy, zapanowywał skeptyczny na nie pogląd, a jednocześnie metafizyka wywijała się z łona religji w szkole filozofji Aleksandryjskiej, — wszystko to, co stawało się i działo podówczas, było początkowaniem stanu ludzkości nowego, początkowaniem, które przez wiele wieków postępowało tuż, obok zanikania religijności i wojowniczości, czyli: stanu tego, który przemijał. Toż samo ze stosunkiem epoki nowożytnej do średniowiecznej. Przed Franciszkiem Baconem, któremu nauka zawdzięcza wzrost swój, przez zdobytą na rzecz jéj, metodę doświadczalnego dochodzenia; przed Lutrem i spółczesnymi mu reformatorami, którzy metafizykę, będącą wmięszanym do religji pierwiastkiem myślenia, zastąpili rozbiorem prawd religijnych, czyli swobodą myśli; przed filozofją wieku 18-go, wypracowującą pojęcia o innych, niż przedtem, formach organizacyi państwowych, istnieli ludzie, zjawiały się pomysły, dokonywały się dążenia i usiłowania, będące świtami niby stanowczych zmian. Świty takie epoki nowej, czyli zmienionego stanu rozwoju ludzkości, widzieć możemy w zgnębionych niby a jednak pełnych następstw dążeniach, dokonywanych w wieku 13-m jeszcze, przez Abelarda np. lub Alberta, zwanego Wielkim, ku wyświetleniu i uproszczeniu zawiłych, a w pustce krążących, dochodzeń filozofji scholastycznej; widzieć je możemy następnie w bohaterskiem łamaniu przeszkód, stawionych wzrostowi nauki, dokonywanych przez mężów takich, jak np. filozof Jordano Bruno, chemik Paracelsus, anatom Versaljusz, genjalny i nieszczęsny, a zbyt mało znany, poprzednik wielkiego Franciszka Bacona, francuz i mnich, Roger Bacon i mnóstwo im podobnych; widzieć je możemy jeszcze w szerzącej się wciąż skłonności do sekciarstwa i odszczepieństw, w potężnieniu i o pewną kategoryę praw im przynależnych, energicznem od czasu do czasu upominaniu się średnich a pracowitych, miejskich przedewszystkiem i przemysłem trudniących się, ludności. Świty te błyskały i coraz stalej a silniej rozpalały się w czasie tym samym, gdy mniemania, ustawy i formy bytu epoki mijającej, zdawały się zostawać jeszcze w pełnej swej sile. Nowe stadyum rozwoju i uspołecznienia wschodziło i coraz wyżej wstępowało na horyzont ludzkości, a słońce mijającego, zstępując ku zachodowi, silnem jeszcze i może nawet jaskrawszym, niż kiedykolwiek, świeciło blaskiem.
W taki to spósób dwa, następujące po sobie, stany ludzkości zachodzą wzajem na siebie i przez czas jakiś, długi zazwyczaj, równolegle z sobą istnieją. Ilekroć zaś zjawisko to ma miejsce w życiu społeczeństw, tylekroć powtarza się tak zwana epoka przejściowa, czyli: powolne i mozolne przechodzenie społeczeństw ze stanu mijającego w stan nadchodzący, — epoka, odznaczona zazwyczaj niezmiernem zmięszaniem i nieźmierną sprzecznością panujących wyobrażeń, wierzeń, ustaw i dążności. „W przejściowym tym stanie społecznym istnieją jeszcze pojęcia i urządzenia, właściwe stanowi mijającemu, lecz niewłaściwe już temu, który, wyradzając się zeń, nadchodzi. Pojęcia te i urządzenia umożliwiły powstanie stanu nowego, a zniknąć nie mogą, dopóki ten ostatni nie wypracuje sobie własnych swych pojęć i urządzeń. Lecz, dopóki istnieją one, dopóty ścierać się muszą z temi, które istnieć zaczynają, a starcie się to wytwarza niezbędne sprzeciwieństwo myśli i postępków ludzkich.“ (H. Spencer, „Intr. à la science sociale p. 428“). I oto, gdzie jest źródło, panującej w epokach przejściowych, więc i w epoce nam spółczesnej, skłonności do powątpiewania, niedowierzania, krytyki i rozbioru wszech zjawisk, pojęć i urządzeń. Na trwające dotąd stadyum rozwoju zachodzić poczyna, — od dość dawna, — stadyum rozwoju nowe. Zmienione już do stopnia pewnego, sposoby i procesy ludzkiego myślenia i czucia stoją naprzeciw sposobów i procesów dawnych, w roli przeciwników, których miejsce zająć usiłują, w roli żywiołu, niszczącego to, co go zrodziło. Jest to powolnie dokonywający się, a pospolity w naturze akt metamorfozy, przez który gąsiennica mozolnie przemienia się w istotę skrzydlatą, a ulatując w przestrzeń, w pył potrąca skorupę, wśród której rozwinęły się jéj skrzydła.
Dotąd przecież wyświetliliśmy tylko te przyczyny, z których powstaje skłonność pewnej części ludzkości ku zaprzeczeniom, niedowierzaniu, krytycyzmowi. Pozostaje nam jeszcze zbadać: dla czego zaprzeczanie i niedowierzanie owe, dla czego krytycyzm ów sięgnął ku patryotyzmowi, tu i ówdzie wytwarzając antypatryotyczne uczucia i pojęcia. Idźmy więc dalej. Przypatrzmy się sprzeciwieństwom, dzielącym ludzkość epok przejściowych i sprzeciwieństw tych koniecznym następstwom. W epokach przejściowych, czyli w czasach wzajemnego zachodzenia na siebie dwu stadyów rozwoju ludzkości, większość ludzi, usposobienami swemi, należy zarazem i jednocześnie do zanikającej przeszłości i do przyszłości nadchodzącej, zachowując w sobie cóś z tamtej, i cóś z téj sobie przywłaszczając. Z tąd właśnie powstają, niezmiernie dziś rozpowszechnione, nieloiczności i niekonsekwencye w sposobach myślenia i postępowania, owa wiara i cześć wyznawana dla przedmiotów jednych, obok zwątpienia i lekceważenia dla innych, tęż samą zupełną naturę posiadających; owe przechowywanie zwyczajów pewnych, obok zamiłowania w innych, a całkiém z tamtemi niezgodnych; owa nakoniec chwiejnosć i niekompletność zasad i prawideł życia, będące wynikiem sprzecznych, a jednocześnie doświadczanych wpływów i pociągów. W ten sposób przecież kształtują się tylko ludzie przeciętni, rządzeni niezrównanie więcej, przez wrażenia i popędy, niż przez refleksyę i wiedzę; po za nimi zaś istnieje kategorya ustrojów ludzkich, obdarzona większą ciągłością myśli, większą wyraźnością uczuć i stanowczością woli, bardziej więc loicznych i zgodnych z sobą. Kategorya ta ludzi, loicznych i zgodnych z sobą, stosownie do przeważających właściwości natury swej, jak też do wpływów wychowania, umieszczenia i innych życiowych czynników, rozpada się na dwie połowy: jedna z których pozostaje całkowicie w stadyum mijającém i do niego wszystkiemi stronami istoty swej należy, druga przyswaja sobie właściwości stadyum nadchodzącego, przyjmuje w siebie wszystkie, przynoszone przezeń, pojęcia, uczucia i dążności wraz z najbardziej oddalonemi i rozległemi ich następstwami. Obie gruppy te, z jednaką usilnością i na wszelkich polach działalności społecznej: w ustawodawstwie, piśmiennictwie, obyczaju prywatnym i publicznym, w samej nawet sztuce, pracują nad pociąganiem społeczeństw w dwa różne kierunki, a śród pracy tej usposobienia ich, wręcz sobie przeciwne, zderzają się z sobą i przez prawo reakcyi odpychają się wzajem ku dwom najprzeciwleglejszym krańcom. Zwolennicy mijającej przeszłości stają się bezwzględnymi zachowawcami, miłośnicy nowej fazy cywilizacyi, fanatycznymi i radykalnymi nowatorami. W obozie jednych panuje przekonanie, że natura ludzka, a zatém i formy bytu i uspołecznienia ludzkiego, nie zmieniają się i zmieniać się nie powinny nigdy; — obóz drugi głosi i dowieść usiłuje, że zmieniać się one mogą, i że zmieniać je należy szybko, nagle i bez żadnego względu na wszystko, co istniało w przeszłości. Z jednej strony panuje tu ślepa i głucha cześć i miłość: dla tradycyi, wiary i obyczaju dawnego; w stronie drugiej, wyradza się również ślepa i głucha względem nich nienawiść i wzgarda. Strony obie, we wzajemnych spotykaniach się i starciach, cierpią i trwożą się, a cierpienia te i trwogi, obudzając w zachowawcach żądzę pognębiania przeciwników, środkami przymusu i obezwładniania, budzą z kolei w nowatorach gwałtowną skłonność do czynienia protestów, oblewania żółcią gniewu i octem krytyki wszystkiego, cokolwiek przeciwnicy ich szanują i miłują. Ztąd pochodzi, że nowatorstwo à outrance, stając naprzeciw, również do krańców posuniętego konserwatyzmu, jednostajném niedowierzaniem i lekceważeniem, jednym odrzucającym ruchem obejmuje i to, co istotnie do mijającej lub minionej przeszłości należy, a szanowanem być powinno tylko jako gleba, która wydała z siebie rzeczy nowe, i to także, co, należąc do mijającego stadyum, należy zarówno do natury ludzkiej we wszelkich fazach jéj rozwoju i modyfikowane, ulepszone zapewne, stać się musi dziedzictwem czasów przyszłych tak, jak było właściwością tych, które przechodzą lub przeszły. I tu są przyczyny, które sprawiły, że protest, zanoszony przeciw wszystkim bezwarunkowo, dotychczasowym czynnikom i formom bytu ludzkości, objął sobą także i patryotyzm; że ci, którzy naturę ludzką i wyrobioną przez nią formę wszechstronnego bytu rdzennie i nagle przetworzyć pragną i ku tej także składowej ich części skierowali niszczące swe usiłowania.
Do owej fanatycznej, a przez prawo oddziaływania ku ostatecznym krańcom partej, miłości i czci dla rzeczy nowych, a nienawiści i wzgardy dla tych, które wprzód już istniały, łączyć należy zapał i pośpiech, towarzyszące zwykle działaniom ludzi, którym się zdaje, że są odkrywcami nieznanych dotąd światów mądrości i szczęścia, wynalazcami i posiadaczami Archimedesowej dźwigni świata. Zapał ten i pośpiech, wytryskujące z najwyższych może stron istoty ludzkiej, bo ze wzmożonego niezmiernie pierwiastku współczucia i wyprężonej żądzy dążenia ku ideałowi, sprowadza przecież to następstwo, że w upojonych nimi ustrojach refleksya milknie i wrażeniami sterować przestaje; wrażenia zaś nie sterowane przez refleksyę przechodzą w stan namiętności lub rojeń, — namiętności, które wskazówki przez naukę, na drogach ludzkich umieszczane, porywają w kierunki własnych prądów, rojeń, które, z pod stóp oddających się im ludzi, usuwają grunt rzeczywistości, — stały i żyzny jakkolwiek twardy grunt, na którym panuje możliwość, a unosi ich w ponętne, lecz marne, mgły ideologji. Ideologją nazéwamy wszelkie szematy, dla natury ludzkiej i ustroju społecznego tworzone, na podstawach subjektywnych, tylko pragnień i wyobrażeń, a połączone z zapoznaniem tejże natury ludzkiej i wytwarzanego przez nią naturalnego rozwoju historyi. Ideologją jest: postępowanie, idące nie od człowieka ku idei, lecz od idei ku człowiekowi, zmierzające nie do urzeczywistnienia ideałów na rzecz ludzkości, lecz — do przetworzenia ludzkości dla tryumfu ideałów.
Pośród idei, które w czasach naszych wzmogły się w czar i potęgę, przeważne może miejsce zajmuje powszechna między-ludzka zgoda i miłość, a z niéj wytwarza się pojęcie ukochania i służenia ludzkości całej, — pojęcie, które, wedle ideologów, wykreślić ma szkodliwy mu jakoby patryotyzm. Nie wchodzą tu bynajmniej w grę wątpliwości i pytania: ażali takie ogarnięcie sercem, myślą i czynem ludzkości całej możliwém jest dla ograniczonej wielce w środkach swych natury ludzkiej? ażali unicestwianie uczuć i pojęć patryotycznych nie pozbawia istot ludzkich strun, przez samą naturę we wnętrzach ich naciągniętych, a do nieskończoności pomnażać, modyfikować i przeciągać mogących drgania swe i pieśni? ażali nakoniec unicestwianie to nie odbiera istotom ludzkim tych właśnie środków, za pomocą których najłatwiej i najbezpieczniej dochodzić one mogą do umiłowania i służenia ludzkości całej? Wątpliwości te i zapytania bynajmniej tu w grę nie wchodzą, gdyż ideologja, zrodzona z zapału i pośpiechu, warunki możliwości i wybór środków pozostawia na stronie, a skrzydlata i rozogniona, ku celowi swemu leci na oślep, dla ziemi pracując i nieraz nawet oddając się na męczeństwo, a przecież — ziemi nie widząc.
Ideologowie znajdują się w obozach wszelkich. Są nimi: bezwzględni zachowawcy, którzy, nosząc w sercach i głowach ideały, na firmamencie ludzkości już gasnące, pragną i usiłują znieruchomić ludzkość, a wierzą, iż uczynić to można, iż czynić to należy; są też nimi krańcowi nowatorowie, którym się zdaje, że, na rzecz ulubionych pojęć swych, naturę ludzką przetworzyć i rozwój dziejów na drogi, wbrew dotychczasowym przeciwne, pchnąć potrafią. Ideologja tych ostatnich niespodzianką jest, tak dla przeciwników ich, jak dla nich samych; przeciwnicy ci bowiem, wiedząc, że ścigają oni ideały, im niezrozumiałe, a opuszczają te, w które oni sami nieruchome wlepiają wzroki, zanoszą przed sąd ludzkości skargę o poniewierkę i zatratę ideałów wszelkich; ci zaś, przeciw którym skierowaną jest skarga ta, wierzą najmocniej i głoszą najusilniej, że sztandarem, pod którym stoją, jest realizm i racyonalizm, że ku poznaniu prawdy dążą, przez krytykę i pilny rozbiór wszechrzeczy. Są to ideologowie zapoznani i bezwiedni.
Trzebaż dodawać, że jedni i drudzy zostają w śrogiem omamieniu? że szłuszność i prawda znajduje się tylko po stronie tych, którzy wiedzą i wierzą, iż ludzkość idzie i iść musi naprzód, przemienia i przemieniać musi wagę i ustosunkowanie składników życia swego; lecz, którzy zarazem wiedzą też i wierzą, że pochodem jéj rządzić nie może wola jednostki żadnej, ani żadnej nawet gruppy jednostek, bo postępuje on według warunków i właściwości własnej jéj i świata natury; że zachodzące w niej przemiany odbywają się zwolna i pracowicie, a wszelkie zadawane im gwałty, wszelkie niecierpliwe przeskakiwanie szczebli, w celu dorazowego dostania się na szczyt najwyższy, plącząc łańcuch przyczynowości, mącą proces przemiany i rozwoju.
Obu powyższym kategoryom ideologów zarówno przydatną być może parabola następna, w nowożytną formę ujęta i pogląd na ludzkość, wyrobiony przez nowożytną naukę, zawierająca.
„Czy widzicie ten arkusz blachy, niezupełnie gładki, lecz ze strony lewej wzdymający się nieco. Czego potrzeba, aby go wyprostować? — Potrzeba tu rzeczy wielce prostej. Weźmiemy do ręki młot i uderzymy nim w wypukłość. — Bardzo dobrze; oto jest młot; czynię, jak mówicie. Uderzam! — Uderzaj silniej! — Silniejsze uderzenie skutku nie wywiera. — Każecie uderzać jeszcze. — Dobrze. Cóż, kiedy wypukłość nie umniejszyła się, owszém — powiększyła się raczej a w dodatku: czy uważacie, że, w skutek uderzeń moich, blacha wykrzywiła się ze strony innej. Wydęła się ona i tam, gdzie wprzódy gładką była. Slicznieśmy się urządzili. Zamiast poprawić wadę pierwotną, przyczyniliśmy jeszcze drugą. Otóż, gdybyśmy byli wezwali robotnika umiejętnego, w wygładzaniu blachy, powiedziałby on nam, że nie uczynimy nic dobrego, uderzając w punkt najwydatniejszy, że powinniśmy byli uderzać kędyś daej, w kierunkach rozmaitych i w sposób pewien, a wychylenie prostować nie bezpośrednio, lecz pośrednio. Widzicie więc, iż rzecz ta nie była tak prostą, jakeście mniemali.“
Znaczenie przenośni téj wyraża się w słowach następnych: „Metody postępowania, w których tak zupełną pokładacie ufność, niewystarczającemi są nawet dla naprawienia kawałka metalu“. Cóż ze społeczeństwem? „Czy myślisz, że łatwiej jest grać na mnie, jak na flecie?“ zapytuje Hamlet. Czy myślicie, że łatwiej jest wyprostować ludzkość, jak arkusz blachy? (Herb. Spencer, „Intr. à la science sociale, p. 292—293“).
Ideologowie epoki nowej, którzy, dla ustanowienia powszechnego międzyludzkiego pokoju i braterstwa, godzą w patryotyzm i unicestwić go usiłują, podobni są do owych nieumiejętnych wyrabiaczy blachy, którzy, przez niewłaściwie skierowane ciosy, szkodliwych wypukłości nie umniejszają, lecz wydymają i krzywią blachę ze stron innych. Ci znowu, którzy czuwają nad gasnącemi ideałami przeszłości, wzbraniają dotykać garbów i skaz, przez przeszłość wytworzonych, a oporem swym utrudniają rozwój i doskonalenie się idei wszelkich w ogóle, a patryotyzmu w szczególności, wywołują w stronie przeciwnej tę zapalczywość, ten pośpiech i tę bezwzględność, których uderzenia ślepe są i błędne, które o działaniu, w kierunkach rozmaitych i sposobami pewnemi, wiedzieć nie chcą i nawet — nie mogą.
Na obustronne błędy te i omamienia jakąż jest rada? Któż wie? niema jéj może wcale. Może starcia te i krańcowości koniecznym są wypływem natury ludzkiej, a niezbędnym warunkiem dla postępowania jéj naprzód; może jeszcze są one nieodebralną właściwością czasów naszych, w których pierwiastek nienawiści dalekim jest jeszcze od wygaśnięcia, a ci nawet, którzy śnią o powszechnej miłości, przez nienawiść i z nienawiścią iść ku niej muszą? Rzeczą naszą było: wykazać podstawowe zjawisko, z których tu i ówdzie wynika antypatryotyzm, a także — zanieść przeciw wynikowi temu protest, w imię natury ludzkiej, istotnej nauki i społecznego szczęścia sformułowany. Rzeczą już będzie samozachowawczego zmysłu, trzymającego straż nad społeczeństwami, które w samych sobie posiadają jeszcze zadatki życia, poskramiać owe bunty jednym krzykiem złorzeczenia, ogarniające wszystko, co tylko idzie z przeszłości: fałsz czy prawdę, dobro czy zło; powściągać te dłonie, które, pragnąc budować jaknajwyżej, probują wznosić wieże bez podstaw i ścian. Dla przebywających w fazie rozwoju mijającej lub minionej, prawdopodobnie rady już niema żadnej; lecz tych, którzy przyswoili sobie cechy i dążności epoki nowej, a zatem i w głównej z pomiędzy nich, więc w nauce rozmiłować się musieli, nauka tylko musi być i będzie hamulcem i sterownicą. Ona to przedewszystkiem, w sprawie powszechnego pokoju i braterstwa, czyli: dobrze zrozumianego kosmopolityzmu, wyjmie im z rąk patent wynalasku i ukaże, iż wielkie pojęcie to, jak wszystko inne w dziejach i duchu ludzkości, nie powstało z niczego i przez nich stworzoném nie zostało, lecz początkiem swym sięga daleko w przeszłość. Ona to przekona ich może, iż: „żadna teorya, rwąca nić ciągłości i filjacyi, dobrą nie jest i że, kreśląc wzory dla przyszłości, zważać należy, aby były one rozwinięciem i doskonaleniem tego, co już było. W nieskończonej złożoności rzeczy ludzkich, myśl ludzka ten tylko stér posiadać może, a bez niego tworzyć musi despotyczne i bezwzględne pomysły i utopje, za cel rojeń swych i żądz mające, bądź przyszłość niemożliwą, bądź przeszłość niepowrotną. Zadaniem tych, którzy, z naukowego stanowiska, zapatrywać się na świat pragną, jest odkrywanie dróg i środków, którymi wszelka teraźniejszość wysnuwa się z przeszłości. Zadanie to stanowi wielką i prawdziwą pracę współczesnego pokolenia.“ (Littré, „Fragments de philosophie positive, p. 179—180“).
Nauka to nakoniec, przez właściwe sobie wpływy wychowawcze, przez karność fantazyi i regulowanie prądów myśli, zapobiegać może despotycznej sile wrażeń i wybuchom namiętności, wyrażającym się w zbyt bezwzględnych protestach, w prostowaniu garbów społecznych ciosami, niewłaściwie skierowanymi, w popędzie ku niszczeniu, który, gdy pewnych granic dosięga, nadweręża i osłabia ludzką moc twórczą.
Takiemi mogą być i będą zapewne zapobiegające działania nauki, wszędzie tam, kędy sięga ona, kędy do źródeł jéj przystęp jest możliwym; miejsca zaś, cierpiące na niedostatek źródeł tych, lub utrudniony do nich przystęp, posiadają w sobie drugą z podstawowych przyczyn antypatryotyzmu: połączenie, panującej w czasie, skłonności do przeczenia i niszczenia z brakiem nauki, która jedynie łagodzić ją i powściągać może. Przyczyna to jest działająca na bardzo rozległych przestrzeniach społecznych, a sprowadzająca znaczną ilość zjawisk, pośród których najważniejszemi są: 1) głuche niezadowolenie, uczuwane przez ludzi, którzy dosięgnąć nie mogli wyższych stopni oświaty; 2) złudzenie, co do łatwości wyrozumienia i rozstrzygania wszelkich społecznych spraw i zagadnień. Nie dosięgnięcie wyższych stopni oświaty, pospolite w miejscach, cierpiących na brak odpowiednich naukowych zakładów, lub utrudniony do nich przystęp, głuchem a nie milknącém nigdy niezadowoleniem napełnia wnętrze ludzi, najpospoliciej dla tego, że zmusza ich do pozostawania w położeniach nizkich, niedogodnych, pozwalających im spostrzegać wyższe formy bytu, lecz nie dających im środków do ich dosięgnięcia; częstokroć zaś i dla tego jeszcze, iż ludzie, posiadający w naturze swej znaczny zasób umysłowych i charakterowych zdolności, a przez brak nauki nie mogący dosięgnąć nigdy właściwej sobie skali moralnej i umysłowej, przepełnieni są goryczą: z poczucia, częściowego choćby, zmarnowania się wypływającą. Niezadowolenie i gorycz, stale w piersiach ludzkich osiadłe, w sposób szczególny uspasabiają do ogarniania, pełnym rozjątrzenia protestem, wszystkiego, co istniało i istnieje na ziemi, do marzeń o lepszym jakimś, szczęśliwszym a całkiem innym, niż przeszły lub obecny, stanie i porządku rzeczy. Grunt to, na którym usposobienie ogólne ku wątpieniu i przeczeniu najłatwiej przeradza się w namiętność bezwzględnego niszczenia, a żądza jaknajszybszego doścignięcia wyższych stopni doskonałości i szczęścia — najbujniej wyrasta w czczą i marną ideologję. Namiętność tę i tę ideologję wspiera potężnie jedna jeszcze cecha czasu naszego, mianowicie: umysłowa ciekawość, rozkazująca, w braku systematycznie nabywanej i zużytkowywanej wiedzy, chciwie zbierać tu i ówdzie rozsiane jéj okruchy. Ludzie, którzy ze źródła nauki zaczerpnęli kroplę jakąś i dzięki jéj zdobyli sobie skromny choćby udział w pracach i zawodach społecznych, posiadają zawsze i możność i żądzę korzystania z niezmiernego rozpowszechnienia się druków, ze spadającego dziś zewsząd gradu wiadomości, pomysłów, poglądów. Niezaprzeczone te dobrodziejstwa cywilizacyi umożliwiają samouctwo, samouctwo też dokonywa się dziś w sferach, posiadających połowiczną lub cząstkową oświatę, na bardzo szeroką skalę, Lecz, jakże odbywa się ono? Środek ten kształcenia się zawsze ciężki, zawsze niebezpieczny dla umysłowego zdrowia, trudniejszym i niebezpieczniejszym stokroć staje się dla tych, którzy posługiwać się nim mogą dorywczo tylko, na oślep, a z pewnymi już, przedpowziętymi pociągami i wstrętami. Umysły, nie zaprawione do ciągłości i prawidłowości myślenia, zstępować nie umieją na dno rzeczy, — tam kędy istnieją pierwiastki i założenia nauki, a gdyby nawet posiadały dostateczne na to siły wrodzone, uczynić tego nie mogą, gdyż nie wybierają pomiędzy wiadomościami, pomysłami i poglądami, ani nikt dla nich wyboru tego nie czyni, lecz przyjmują i wchłaniają w siebie wszystko, co przynosi im traf: cząstki nauk, oderwane od swej całości, wnioski bez premissów, pytania bez odpowiedzi, twierdzenia bez przeciwstawianych im przeczeń, wieńczące naukę pojęcia umysłowe bez podstaw, z których wyrosły i bez poprawiających je lub modyfikujących pojęć innych. Z rozstrzelanych tych promyków nauki, które traf wnosi do umysłów ludzkich, wytwarza się nie wiedza o świecie i ludzkości istotna i w pewien całokształt ujęta, lecz mara wiedzy, bezsilna mara, która nietylko sterować nie może myślami i działaniami człowieka, lecz, którą, przeciwnie, człowiek popycha w kierunki takie, w jakie, pod wpływem namiętności i popędów swych, zwraca się sam. Znajdując się raz w posiadaniu tych promyków, które z jednej strony zadrażniły umysłową ciekawość jego, a z drugiej — schlebiły, do pewnego stopnia przynajmniej, skłonnościom jego i żądzom, człowiek zaczyna już czynić wybór pomiędzy przybywającemi doń wiadomościami i pojęciami, odwracając się od jednych, po inne chciwie sięgając; lecz wybór ten nie dokonywa się na rzecz najwszechstronniejszego i najpełniejszego oświetlenia przedmiotów myśli, ale, przeciwnie, na rzecz oświetlania ich z jednej tylko strony i w pewien tylko, najlepiej żądaniom i popędom odpowiadający, sposób. I taki to właśnie proces kształcenia się sprawia istnienie całych a licznych kategoryi ludzi, którzy, ciekawi nauk jednych, od innych, służących tamtym za podstawę, odwracają się ze wzgardą; którzy, ścigając bacznie postęp wyobrażeń jednych, nie chcą wiedzieć o innych, dopełniających właśnie i prostujących tamte; którzy nakoniec, pochwyciwszy pojęcia umysłowe, zwane przez niektórych: ostatnimi wynikami nauki, mają je istotnie za ostatnie i wzgardliwie odpychają wiadomość o tem, iż nauka wyznacza im miejsce daleko niższe, a nieskończony rozwój ich i nieskończone dla nich modyfikacye przewiduje i przyrzeka. Słowem — samouctwo, dokonywane w sposób powyższy i na gruncie, przepojonym skłonnością do przeczenia, przez niezadowolenie i gorycz przemienione w namiętność, wlewa w naukę żywioły niekompletności, tendencyi i absolutyzmu, które, w większości wypadków, nietylko unicestwiają dobroczynność jéj wpływów, lecz czynią z niej jeszcze, dla omyłek i wybujałości wszelkich, bodziec i jakieś złudzenie powagi. Spójrzmy następnie w stronę drugą. Podstępna owa a bezsilna mara nauki szepcze do ucha tych, którzy ją posiedli, ułudnie mniemanie, że zagadnienia wszelkie społecznej natury niezmiernie łatwemi są do wyrozumiewania i rozstrzygania; skłonność zaś do formułowania protestów, połączona z niezadowoleniem, goryczą i wybujałością rojeń, popycha ku rozstrzyganiu ich szybkiemu i stanowczemu. To też ludzie, którzy, względem różnych gałęzi nauk, takich np., jak: astronomja, fizyka, medycyna, a choćby prawoznawstwo lub historya, znajdują się z przyzwoitą skromnością i należnem im poszanowaniem, o sprawach i zagadnieniach społecznych wydają sądy prędkie a nieodwołalne i ani przypuszczać nie chcą, że to, ku czemu tak śmiałą sięgają dłonią, jest także nauką, co więcej — nauką najzawilszą, najtrudniejszą, zwieńczeniem i zamknięciem wszystkich nauk innych. Przyczyna tego prosta. Żadne ze zjawisk, będących przedmiotami nie tylko umiejętności ścisłych, ale nawet społecznych, nie dotyka ludzi tak zbliska, nie mięsza się tak nieustannie w sprawy ich i stosunki, jak owe powikłania i zagadnienia, będące przedmiotem nauki o społeczeństwach, czyli: w kolebce jeszcze niemal zostającej socyologji. O żadnej też ludzie nie rozprawiają tak często i żadnej dotykać tak nieustannie nie czują potrzeby, jak tej ostatniej. Że zaś jest to nauka o ludziach, człowiek więc, któremu się zdaje, że zna naturę własną i naturę istot, do jednego z nim rzędu należących, — a zdaje się tak każdemu niemal, posiadającemu jakąś okruchę wiedzy, — czuje się w zupełności uprawnionym i kompetentnym do rządzenia i określania przedmiotów nauki tej, czyli zawikłań i zagadnień, zachodzących w losach i usposobieniach ludzkich.
Zaznaczyć tu jeszcze wypada, że wszystkim, wymienionym powyżej, procesom uczuć i myśli podlegają, przeważnie i prawie wyłącznie, indywidua, posiadające naturę bogatą w zdolności i energję. Takie tylko bowiem indywidua, bezświadomie choćby, nurtowanemi być mogą żalem za szczytami wiedzy i działania niedostepnemi im, a dla dopięcia których czują oni przecież, że mają lub mieliby dość sił i zdolności; w takich tylko indywiduach budzi się i pracuje umysłowa ciekawość, którą, byle jak i byle czem, zaspakajać oni muszą; takie tylko zdolne są do zainteresowania się sprawami ogólnemi i do poświęcania im części myśli swych, uczuć i czasu. Takie też indywidua, których przyrodzone bogactwo, źle wyzyskiwane, złe, lub przynajmniej niekompletne, sprowadza wyniki, lecz które, pomimo wszystko, noszą na sobie piętno wrodzonej swej wyższości, wyższością tą, skarlałą, lecz niezmazalną, pociągają za sobą, liczniejszą od nich stokroć, gruppę ludzi o słabej, leniwszej, bardziej biernej naturze. Miejscu, w którem żyją, sferze społecznej śród której działają, podają oni ton, powtarzany potem tysiąckrotnie i rozlegający się daleko — bezmyślném lub fałszywém echem. Wchodzą tu w grę: naśladownictwo i chętne poleganie na zdaniu cudzem, — dwa czynniki, rządzące ustrojami biernymi i chełpliwymi, pragnącymi oparcia jakiegoś lub jakiejś chluby, na któreby jednak pracować nie trzeba było, któreby przyszły darmo z rąk czyichś, od czyjejś pracy. Przybywa tu jeszcze poszukiwanie sztandarów i haseł, wspaniałych i brzmiących, pod którymi ukryćby się mogły żądze i postępki, z czysto osobistych pobudek i interesów pochodzące. I w ten to sposób garstka ludzi silnych i zdolnych z natury, lecz do właściwego wzrostu swego nie dorosłych, a zawsze jednak wyższych nad wzrosty mierne lub całkiem nizkie, z dobrą wiarą, a nawet z zapałem rzuca w świat sądy i hasła, które leniwa i chełpliwa bierność bierze na swój użytek, któremi nizkie częstokroć żądze i dążenia przykrywają się niby płaszczem, mającym osłonić je i przyozdobić.
I oto są przyczyny, dla których w miejscach i sferach, skąpo uposażonych w środki zdobywania nauki, — w środki takie przynajmniej, jakich dostarczać już może obecny stan cywilizacyi, — powstaje i szerzy się gwałtowny a nierozwikłany chaos twierdzeń, przeczeń, zdań, sądów i wyroków. Cóż dziwnego, że w chaosie tym, ciosy, niesione przez traf, namiętność, osobiste pobudki, uderzają częstokroć w miejsca, które uszanowanemi być powinny, a omijają te właśnie, które najostrzejszymi stérczą garbami? I cóż dziwnego, że, gdy chaos ten dotknął wszystkich stron i wszystkich strun społecznego życia, ogarnął też on sobą i ów mniemany spór pomiędzy patryotyzmem i kosmopolityzmem, a rozstrzygnął go na rzecz kosmopolityzmu, jako czegoś, rzekomo nowszego, ogromniejszego, silniej porywającego fantazyą w krainę marzeń o przyszłych rajach, olbrzymach, słodyczach i doskonałościach?
Że zgoda i wzajemna odpowiedzialność narodów nie jest pojęciem nowém, że poprawy ludzkości oczekiwać należy nie od samych tylko najogromniejszych zjawisk i czynników, że kosmopolityzm rozmaite miewa tłómaczenia, a jedno z nich tylko trafnem będąc i sprawiedliwem, nie sprzeciwia się, w najmniejszym stopniu, trafnie i sprawiedliwie pojętemu, patryotyzmowi, że, nakoniec, ani kosmopolityzm, ani żadna inna idea ręczyć nie może, czy kiedykolwiek ludzie wyrosną w olbrzymów i osiądą w raju słodyczy i doskonałości niezmąconej, o tém wszystkiem ludzie, posiadający bezładnie zebrane okruchy wiedzy, a posługujący się nimi, na rzecz żądań swych i rojeń, wiedzieć nie chcą i nawet — nie mogą. Z właściwą sobie prędkością i stanowczością sądu, rozstrzygają oni spór, który dla nich tylko jest sporem i z kosmopolityzmu wyjmują, włożony weń przez nich samych, antypatryotyzm.
Trzecią, a niezmiernie ważną, przyczyną powstania i szerzenia się antypatryotyzmu, jest: czerpanie cywilizacyi ze źródeł obcych, czyli: przyjmowanie naukowej wiedzy i pojęć o świecie i ludzkości, od odpowiednich instytucyi obcokrajowych. Pomijamy tu umyślne zrażanie do społeczeństw rodzinnych, za pośrednictwem pewnych kierunków, nadawanych historycznemu i socyologicznemu nauczaniu dokonywane i przypuszczamy, że Alzatczyk, kształcący się w Berlinie, lub Irlandczyk, którego sposób myślenia i czucia wyrobił się pod angielskimi wpływami, nie nabyli o tradycyi, naturze i położeniu rodzinnych społeczeństw swych żadnych fałszywych wyobrażeń, żadnych stronniczych uprzedzeń. Przypuszczenie to czynimy tém chętniej i pośpieszniej, że wierzymy mocno, iż żaden naród, istotnie dorosły do miary cywilizacyi właściwej wiekowi naszemu, iż żadna instytucya naukowa godna nazwy swej i swego zadania, postępków podobnych, tak silnie napiętnowanych czynnikami, rządzącymi pierwotną fazą bytu ludzkości, dopuszczać się nie może. Całkowicie więc usuwając na stronę przypuszczenie to, spostrzegamy przecież w wymienionym fakcie: rozluźnienie węzłów przyzwyczajenia i przywiązania, wynaturzony do stopnia pewnego proces czucia i myślenia i, — co najważniejsze, — konieczny, w wypadkach podobnych, brak wiedzy o rzeczach swojskich, czyli: nieznajomość historyi, piśmiennictwa, stosunków i położenia rodzinnego społeczeństwa. Wszystkie zaś wpływy te, połączone razem, najbardziej zaś i najszczególniej ostatni z nich, jako bezpośrednie i najkonieczniejsze następstwo, wytwarzają pessymistyczne poglądy na nieznaną acz rodzinną społeczność. Następstwo to wyniknąć musi nietylko z systematycznego i długiego przebywania w ogniskach obcokrajowej cywilizacyi i nauki, ale także i bardziej może jeszcze sprowadza je samouctwo, posługujące się wyłącznie obcemi piśmiennictwami, które zarówno naginają ku procesom i kierunkom czucia i myślenia, wyrobionym przez inną naturę plemienną i inną historyą, a na widnokrąg najbliższy żadnych nie rzucają świateł.
Pessymistyczne poglądy na rodzinną społeczność wytwarzają się przez fałszywe miary sądu, posługujące zwykle tym, którzy sąd wydają bez dokładnej lub bez żadnej znajomości przedmiotu. Fałszywych miar sądu istnieje w wypadku tym nie mało; spojrzmy na najważniejsze z nich i najpospolitsze. Najpospoliciej, ludzie, którzy, przez ciasnotę umysłu lub brak odpowiednich wiadomości, objąć nie mogą przedmiotu wszechstronnie, ani zstąpić spojrzeniem na dno jego, ani zbadać go we wszystkich jego przejawach, czynią o nim wnioski i wydają nań sądy na podstawach osobistych spostrzeżeń i doświadczeń; uwagę swą zatrzymują oni nie na zjawiskach typowych, zwierających w sobie cechy i usposobienia ogólne, więc ogół dobrze tłómaczących, lecz na tych tylko, które, najbardziej na powierzchni leżąc, najłatwiej dostrzeżonemi być mogą, lub które najbliżej zetknąwszy się ze zmysłami ich, wyobraźnią lub losem, najsilniej wyryły się w ich pamięci. O ile podobna miara sądu niedokładnych, a częstokroć fałszywych, całkiem o przedmiocie udzielać może wyobrażeń, uwydatnią to następujące przykłady:
Przykład 1-szy. — Francuzka pewna, w skutek okoliczności, które urodzeniem jéj i wychowaniem rządziły, nie znająca wcale rodzinnego kraju swego, przybyła do Francyi, ażeby stale się w niej osiedlić. Traf zrządził, iż miejscem, w którem zamieszkała, był jeden z zakątów kraju tego najmniej oświeconych, najwięcej jeszcze pogrążonych w ciasnocie wyobrażeń, sztywności, a zarazem bezsensowności parafjańskiego obyczaju. Przybyła, ciekawie zrazu rozglądała się dokoła nieświadomem niczego spojrzeniem; po pewnym jednak upływie czasu, dolegliwie uczuwać zaczęła moralną mierność i umysłowy zastój otoczenia swego. Że zaś otoczenie to było jedynem, znanem jéj, zjawiskiem francuzkiej umysłowości i francuzkiego obyczaju, w umyśle jéj powstała miara sądu, wytworzona przez osobiste spostrzeżenia i doświadczenia, skutkiem czego, ilekroć znalazła się w obec której ze swych ograniczonych i nudnych sąsiadek, lub którego ze swych ciemnych i grubijańskich sąsiadów, wykrzykiwała w myśli: „Wielki Boże! jakże ta Francya głupią jest i nudną!“ Zaiste! gdyby francuzka ta zapoznała się była z dziejami narodu swego i z przewodniczącemi im ideami, gdyby poznała współudział, przez naród ten przyjęty w powszechnej pracy, i współudziału tego wagę zrozumiała, gdyby spojrzała ku szczytom wielkiego narodowego życia, któremi są: nauka, sztuka i piśmiennictwo i w blaskach szczytów tych pojętny wzrok zatapiła; gdyby, nakoniec, rozejrzała się śród różnych miejsc i różnych warstw ludności kraju swego, a miejsc tych i warstw policzyła prace wszystkie, dążenia i zasługi, — nudne sąsiadki i ograniczeni sąsiedzi zajęliby w umyśle jéj miejsce, sobie przynależne, — miejsce cząstkowych objawów, jednej tylko strony przedmiotu; o Francyi zaś całej sądzićby musiała cale inaczej, rozleglej, gruntowniej, przedewszystkiem zaś z pessymizmem znacznie mniejszym, więc z większą sprawiedliwością.
Przykład 2-gi. — Indywiduum, urodzeniem swem należące do najniższych warstw społeczeństwa, a sposobem samouctwa i za pomocą obcych wyłącznie piśmiennictw, wykształcone do stopnia pewnego, miało nieszczęście spotkać się z kilku okazami ludzkiemi epoki mijającej, które w umysłach i postępowaniu przechowały jeszcze wiarę i cześć dla przedziałów, niegdyś pomiędzy różnemi klassami społeczeństw, istniejących. Do lekceważenia i ubliżeń, istotnie doświadczonych, przyłączyła się jeszcze owa demokratyczna drażliwość i duma, będące przedtem wziętym na odwrót, a upatrująca wyniosłość i pomiatanie wszędzie, kędy istnienie ich przypuszczać tylko można. Z doświadczeń tych i z tych złudzeń doświadczenia, w umyśle pomienionego indywiduum wytworzyło się mniemanie o despotycznem i powszechnem w kraju jego panowaniu ducha kastowości, pychy i wzgardy; z mniemania zaś tego wynikła niechęć do społeczeństwa i odmawianie mu, w obec postępu i cywilizacyi, wszelkiej wartości i zasługi. Gdyby indywiduum, w sposób ten czujące i myślące, uczucia swe, myśli i ich motywy powierzyło komuś, posiadającemu zdrowe socyologiczne pojęcia, usłyszałoby niezawodnie zdanie: że, sprawdzian summy i siły, istniejącego w społeczeństwie jakiemś, ducha kastowości, nie spoczywa w osobnikach, napotykanych trafem, a przedstawiać mogących objawy zanikającej epoki dłużej nieco nad inne trwające lub zjawiska, rządzone podrzędnemi i ubocznemi przyczynami; lecz, że sprawdziana tego szukać wypada w ustawach i instytucyach krajowych, w sposobach znajdowania się względem siebie różnych warstw ludzkości na polach prac i działań publicznych, w zapatrywaniach się na przedmiot ten piśmiennictwa, w odnośnych prądach myśli i usiłowań, które przebiegały historyczną przeszłość narodu. Usłyszałoby ono następnie: że, jeżeli w historycznej przeszłości narodu spostrzedz i wykazać się dadzą prądy myśli i usiłowań, dążące ku zrównaniu klass w obec praw i godności ludzkich; jeżeli ostatecznym prądów tych wynikiem było: wytworzenie ustaw i instytucyi, torujących drogi ku sprawiedliwości, oświacie i polepszeniu bytu bez względu na to, kto i zkąd na drogi te wstępuje; jeżeli wszędzie tam, gdzie idzie o publiczne dobro i bezpieczeństwo, o pomnożenie publicznego zasobu lub zagwarantowanie lepszej dla ogółu przyszłości, klassy różne łączą się z sobą w spójnem i zgodnem działaniu; jeżeli nauka i piśmiennictwo krajowe szerzą pojęcia równości ludzi pomiędzy sobą, a przyganą lub pośmiewiskiem okrywają tych, którzy, na mocy mniemanych wyższości, równości tej zaprzeczają, — oskarzenie społeczeństwa o poddawanie się duchowi kastowości upaść powinno dla braku podstaw, a powyższe objawy, ogólne i typowe, służą za niezaprzeczalny dowód, iż ilość członków społeczeństwa, wolnych już od ducha kastowości, niezrównanie jest większą od ilości tych, którzy zostają jeszcze pod jego władzą; że, — co więcej, — jakość pierwszych, polegająca na inteligencyi, energji i gatunku działalności, przenosi niezmiernie jakość ostatnich. Indywiduum pomienione usłyszałoby niezawodnie to wszystko od każdego, ktokolwiekby posiadał szerokie i gruntowne socyologiczne pojęcia, lecz pessymistyczne poglądy jego i wynikający z nich antypatryotyzm zniknąć mogły tylko w obec zapoznania się z dziejami, piśmiennictwem, nauką, stosunkami i położeniam rodzinnego społeczeństwa.
Przykład 3-ci. — Młoda osoba, wzrosła i wychowana w miejscu, gdzie wiele jest mowy i pracy, o powadze życia, o powinności poświęcenia się ideom i działalnościom społecznym, po raz pierwszy w życiu swem przybywszy do jednego z wielkich miast kraju swego, miała sposobność przypatrzyć się kilku wesołym i świetnym zebraniom. Była na przedstawieniu teatralnem, gdzie widziała wielu ludzi, śmiejących się z wesołej komedyi i okazujących sobie wzajemne towarzyskie grzeczności; wprowadzono ją w ściany prywatnego domu jakiegoś, napełnione wrzawą muzyki, tańców i lekkiej rozmowy; w słoneczne południe jakieś wmięszała się w ruch uliczny, kędy spotkała wiele strojnych kobiet i wielu mężczyzn, swobodnie oddających się przyjemnościom przechadzki. Blask ten i gwar, rozmowy te i śmiechy, młodej osobie, która wiele, wiele słyszała o pracy, powadze życia i poświęcaniu się ideom i sprawom społecznym, wydały się straszną, kary godną, a ogół cały pochłaniającą płochością. Że zaś pracować i poświęcać się zamierzała ona na polu piśmiennictwa, po kilku dniach powyższego przypatrywania się wielkiemu miastu, napisała i ogłosiła w dziennikach słowa następne: „Miasto N. odznacza się szczególną lekkomyślnością obyczajów i nizką skalą umysłowego życia. Nikt w niem nie pracuje, nikt poważnie nie żyje, nikt nie poświęca się ideom i sprawom społecznym. O, miasto N.! Kiedyż przestaniesz być płochą tanecznicą, myśląca tylko o wdziękach swych i strojach? Kiedyż opuścisz błyszcące łachmanki wielkiej pani, a przywdziejesz wspaniały, choć twardy, pancerz pracownicy!“ Niestety! gdyby, będąca w mowie, młoda osoba posiadała zdrowe socyologiczne wykształcenie, wiedziałaby ona z pewnością, że nie w teatrach, nie na tańcujących wieczorach, ani publicznych przechadzkach uderza serce, pracuje mózg, buduje ramię kilkuset tysięcznej ludności; że miejsce te i rozrywki są zbiornikiem, z którego ludzie czerpią tę odrobinę wesołości i pociechy, która im w udziale przypadła, która, pośród Trapistów chyba, nie istnieć całkiem może, której pożądają i szukają, o! i w jak wielkiej mierze! ci sami, którzy najgłośniej mówią o pracy, powadze życia i poświęceniu się ideom i sprawom społecznym. Do zbiornika tego wesołości i uciechy przybywa garstka istotnie próznujących i lekkomyślnych wraz z wielką ilością tych, którzy w nim pragną zatopić na chwilę troski swe i znoje, aby wnet potem do nich powrócić. Że zaś, po za tym zbiornikiem wesela i uciech, istnieją, wśród kilkutysięcznej ludności wielkiego miasta, objawy innej cale natury, że ludzie tam myślą, tworzą, krzątają się, dźwigają srogie ciężary, staczają rozpaczne walki, zdobywają przyszłość za cenę teraźniejszości i zachowują życie kosztem życia, tego wszystkiego będąca w mowie młoda osoba nie spostrzegła. Nie spostrzegła ona tego, nie żeby była na to zbyt młodą, nie żeby do należytego ocenienia objawów społecznych niedostawało jéj zdolności lub chęci; lecz, że rodzaj i kierunek otrzymanego wykształcenia pozostawił ją w zupełnej z tej strony nieświadomości, a wśród nieświadomości, jedyną miarę sądu, którą posiąść mogła, podały jéj zjawiska, z któremi zetknęła się osobiście i najbliżej.
Inna fałszywa miara sądu polega na słem zestawieniu, porównywanych ze sobą punktów czasu i miejsca. Są ludzie, którzy przez nieznajomość dziejów, tak powszechnych, jak krajowych, a zarówno też przez nierozwinięte pojęcia socyologiczne, czynią społeczeństwu swemu zarzut z tego, iż w wieku np. XV-ym lub XVI-m nie posiadało ono wyobrażeń i urządzeń, które społeczeństwa inne posiadały w wieku XIX-m, które w tym ostatnim dopiéro wieku powstać lub dojrzeć mogły. Znajomość dziejów i zdrowe pojęcie o ogólnym rozwoju cywilizacyi ukazałyby niezawodnie ludziom tym, że, w czasach owych, wszystkie narody te, samą cywilizacyę wypracowujące, przebywały też same stany i podlegały tym samym przejawom, które, w obec dzisiejszych pojęć, błędami są lub winami; że, jeżeli ten lub ów błąd, ta lub owa tak zwana wina, tu większą była, niż gdzieindziej, to gdzieindziej większemi być musiały innorodne, naturze i warunkom rozwoju danego społeczeństwa, odpowiadające błędy i winy. Jakże śmiesznem i nierozsądnem wydaćby się musiało zdanie, któreby na Hiszpanją np. ferowało wyrok, potępiający za to, że w wiekach średnich, a nawet w początkach jeszcze epoki nowożytnej, nie potrafiła ona zawładnąć duchem tolerancyi religijnej i wcielić go w obyczaj i ustawy, które w wieku 19-m jeszcze pełni dojrzałości swej nie dosięgły. Co powiedzielibyśmy o umysłowej stronie człowieka, któreby od praw bytu i zasług cywilizacyjnych odsądzał Niemcy, w imię owej organizacyi społecznej, która w wiekach minionych umożliwiała istnienie baronów, rabujących na drogach publicznych członków kupieckiego stanu, a w obronnych zamkach swych dokonywujących nad poddanym władzy ich ludem aktów najstraszniejszej tyranji. Czy moglibyśmy zgodzić się z twierdzeniem, że Francuzi są narodem nieporównanie niższym od Anglików, dla tego, że w przeszłości ich nie istnieli ludzie, myślący w ten sposób, jak Darwin, Spencer, Bain, Stuart Mill, czyli, że nie istniały w niej wiadomości naukowe i umysłowe pojęcia takie, jakie w wieku XIX-m istnieją w Anglji? Wszystkie powyższe twierdzenia i zdania wydają się i są istotnie nieloicznością, śmiesznością, absurdem. A jednak grube te omyłki niezmiernie pospolitemi są w sądach, wydawanych na społeczeństwo własne przez ludzi, których wykształcenie historyczne niezmiernie jest niedostateczne, socyologiczne całkiem skrzywione; którzy, dla zestawiania punktów porównawczych, posługują się linjami krzywemi i z krzywych tych premissów wyprowadzają pessymistyczne wnioski. Pessymistyczne te wnioski fałszywemi są zarówno, ilekroć za podstawę im służy nie całokształt historycznej przeszłości narodu, nie idea i nić przewodnia, rozwijająca się w całym przebiegu i wszystkich gałęziach cywilizacyjnej jego pracy; lecz jeden wyłączny moment dziejów, jedna jakaś wyłączna odrośl cywilizacyi. Tak np. z fałszywych premissów wychodziłby i do błędnych sądów dójść by musiał ten, ktokolwiek o naturze, właściwościach, dążnościach i zasługach Francyi wyrokował na mocy tego np. momentu dziejów jéj, który przedstawia panowania Karola VI-go i VII-go stóletnią wojnę z anglikami i panującą w epoce owej dezorganizacyę państwową, słabość i niedołężność działań obronnych; albo tego, w którym na tle zepsutego dworu, w karykaturalnych zarysach, przedstawia się postać Ludwika XV-go, dalej zaś nie widać nic, prócz nędzy, ciemnoty, niewoli i cierpień. Byłyżby następnie prostemi podstawy sądu, potępiającego Niemcy za to, że nie zawładły taką, jak Anglja, potęgą morską i kolonizacyjną, albo widzącego w Anglji kraj, nie godny szacunku i sympatyi dla tego, że nie wydał on z siebie takich mistrzów pendzla i dłuta, jakiemy się szczycą Włochy? Możnaż czynić zarzut Szwajcaryi z tego, że nie handluje ona bawełną, albo potępiać Stany Zjednoczone na mocy gwałtów i nieporządków, zachodzących na zachodnim ich pasie, a od których Szwajcarya istotnie jest wolną? Czyliż rozsądnem i sprawiedliwem byłoby zniechęcać się do Szwedów za to, że górzysta ich północ pustynią wydać się może w obec przeludnionej Belgji, albo, przybywszy z Paryża do Pacanowa, zapałać gniewem i wzgardą przeciw społeczeństwu, które zbudowało Pacanów, dla tego, że w Pacanowie mniej pięknie i wesoło jest, jak w Paryżu?
Nonsens! absurd! chaos! Zkąd powstałe? Z fałszywego zostawienia punktów porównawczych, z wymagań, wbrew przeciwnych naturze czasów i miejsc, z nieogarnięcia okiem całości obrazu, a fakirowskiego wlepiania wzroku w jeden jego szczegół, w jedną jakąś linję, której przecież ocena sprawiedliwa zależy od uwzględnienia mnóstwa innych, krzyżujących ją i okrążających linji. Absurdów takich, nonsensów i chaosów umysłowych nie dopuszcza się istotnie nikt prawie w stosunku do społeczeństw obcych, lecz społeczeństwo rodzinne, nie znane całkiem lub jednostronnie poznane, sądzoném bywa, wedle powyższych miar sądu, niezmiernie często. Za dostrzeżony w historyi, jedyny może wypadkiem poznany, moment rozstroju, upadku, zepsucia, rzuca się tu namiętne potępienia na całą przeszłość narodu; za niedostatek uprawy jednej gałęzi cywilizacyi odsądza się go od wszelkich, względem cywilizacyi w ogóle, praw i zasług; za olbrzymią różnicę, zachodzącą pomiędzy wielkiem ogniskiem innokrajowej oświaty, z którego się przybywa, a ciasnym i zapadłym kątem, do którego przyjeżdża się w odwiedziny, wydaje się sąd o niezmierzonej niższości kraju, w którym istnieje ciasny i zapadły kąt, w obec tego, który posiada wielkie ognisko oświaty. Czy istotnie kraj, posiadający wielkie ognisko, nie posiada ze swej strony ciasnych kątów, a ten, w którym znalazł się ciasny kąt, ogołocony jest całkiem z wielkich ognisk, o to zapytywać i, wedle otrzymanej odpowiedzi, sąd swój kształtować ten tylko może, kto dostateczną znajomość krajów obu posiada lub przynajmniej posiąść usiłuje; kto swiętą uczuwa trwogę przed nierozsądkiem, na bezkształtnych, lecz, o jakże szerokich jeszcze, barach swych niosącym — niesprawiedliwość.
Pójdźmy dalej. Pessymistyczne poglądy, powstałe w sposób, opisany powyżej, wytwarzają z kolei w ludziach, którzy się nimi posługują, uczucie nieskończonej wyższości własnej nad społecznością rodzinną i co zatém idzie — zaprzeczenie wszelkim, względem niej, obowiązkom. Krytykujący uważa się tu o tyle doskonalszym od krytykowanego przedmiotu, iż ani przypuszcza, aby cokolwiek z moralnego lub umysłowego ukształcenia swego mógł mu zawdzięczać. Dzieje się tak z tymi szczególniej, którzy oświatę swą zaczerpnęli u innokrajowych ognisk wiedzy lub z innokrajowych piśmiennictw i z tymi także, którzy, pojęciami i usposobieniami swemi należąc do epoki nowej, zostawać muszą w jakichkolwiek stosunkach z wiecznie i wszędzie istniejącą falangą ludzi, pozostających w tyle. Spojrzmy najpierw na pierwszych. Że ukształcenie swe otrzymali oni nie na rodzinnym gruncie; że, w dziecięcych lub młodzieńczych latach, grunt ten opuściwszy, wracają doń mędrsi, niż byli, ze zmienionemi pojęciami, z szerszem i bystrzejszem na świat spojrzeniem, wnoszą oni, iż wszystko, co mają, wzięli zkądinąd, iż, co więcej, wszystko, co ztąd wynieśli, było im przeszkodą, niepotrzebnym balastem, który z trudem rzucać musieli w morze zapomnienia. Rozumowanie słuszne na pozór, lecz zważmy: gdzie ludzie ci powstali i skąd ku onym dalekim ogniskom przybyli? z księżyca? z oceanu? z powietrznej przestrzeni? Z czém do ognisk owych przybyli oni? Czy ciała ich złożone były z pary i mgieł? Czy umysły ich za cały zasób posiadały zdolność liczenia do pięciu i nazéwania po imieniu każdego gatunku drzew, bez możności objęcia ich wszystkich jedném ogólném pojęciem o drzewie, jak się to dzieje z umysłami ludów, nie mających za sobą długich wieków kultury? Czy obyczajność ich zostawała na tym nizkim stopniu rozwoju, na którym „wszelka narada wzruszeń różnych“ jest wprost niemożliwą, a osobnik, oddany na pastwę popędom, absolutnie nad nim panującym, nie jest zdolnym ani do konsekwentności w postępkach, ani do ciągłości myślenia, bez których oświaty żadnej z ogniska żadnego czerpać nie podobna? Nie. Nie. Nie. Przybyli oni do ognisk owych z gruntu jakiegoś, którego żywioły utworzyły, a którego siły i zasoby ochraniały, pielęgnowały, od zniszczenia ustrzegły fizyczne ich ustroje. Przybyli oni do tych ognisk od wiekowej kultury jakiejś, która umysły ich uzdolniła do spostrzegania i rozróżniania zjawisk, do wyrozumiewania i uogólniania pojęć, do przywłaszczania sobie, bodajby tylko najlepszej części tego, co wywołanem zostało do życia przez kulturę inną. Przybyli oni tam jeszcze z pewnymi zaczątkami przynajmniej uobyczajnienia tego, które nie jest czém inném, jak wypracowywaną przez wieki równowagą różnych władz wewnętrznych, potłumieniem pierwotnych popędów i pierwotnej chaotyczności na rzecz refleksyi i świadomej siebie woli, będących cechami wyższych faz rozwoju. Oto, czém są oni i z czém przybyli do onych dalekich ognisk oświaty. Czy nie spostrzegają, że w ustrojach ich tkwią właściwości, wzięte od owej ziemi i owego nieba, od powiewów, które tam kędyś przelatują nad rozłogami, od dźwięków, które tam kędyś napełniają przestrzeń, od materyi, któremi żywiły się poprzedzające ich pokolenia, od wrażeń, któremi, w pierwszej dobie życia, poiły się własne ich istoty? Czy nie czują, że w mózgu ich krąży i kipi praca wieków i miljonów, że w sposobach, jakimi zwalnia się lub przyśpiesza bicie ich serc, drgają tentna długich, mozolnych przemian uczucia, smaku i woli? Kędyż jednak dokonywała się owa niezmierna praca myśli, która jedynie uzdolniała ich do tego, co zwą oni samodzielném myśleniem? Kimże byli ci, którzy, kosztem trudów i cierpień niesłychanych, poddawali dziedzinę moralną przemianiom i ulepszeniom, dozwalającym sercom współczesnym uderzać uczciwie, wzniośle lub rozkosznie?..
Przejdźmy do zapoznanych. Tu przyznać należy, iż istotnie ludzie, należący do epoki nowej, w zetknięciu z tymi, którzy przechowują i strzegą wierzeń i wyobrażeń mijających, doświadczać muszą z konieczności pewnych utrudnień, w dążeniach swoich, pewnych dolegliwych zadrażnień. Że zaś przez uznanie wyższości haseł, przynoszonych światu, uczuwać się oni muszą sami wyższymi nad tych, którzy hasła te odpierają; wynika ztąd uczucie — zapoznania, a z uczucia zapoznania wyprowadzanym bywa wniosek, iż, względem zapoznających, żadne już nie istnieją obowiązki. W wypadkach tych, dość częstych, rozumowanie odbywa się, mniej więcej, w sposób następujący: „Zważywszy, iż ogół, do którego należymy, odpycha pojęcia i uczucia, któremi przejęci jesteśmy i które w nim zaszczepić usiłujemy; zważywszy, iż za trudy i walki, kosztem których zdobylismy dzisiejszy nasz sposób myślenia i czucia, — ogół ten płaci nam niedowierzaniem, obojętnością lub, co gorsza, niechęcią i przyganą; zważywszy, iż, przez znajdowanie się podobne, ogół ten składa dowody, że jest on względnie do nas za nizkim i że my, względnie do niego, jesteśmy za wysocy, orzekamy i wyrokujemy: że wolno nam jest rozwiązać wszelkie pomiędzy nami, a ogółem tym istnieć mogące węzły współczucia i obowiązku, a na progu domóstwa jego strząsnąwszy proch ze stóp naszych, iść w światy lepsze, ku społeczeństwom nas godniejszym i tam, dla wartości i pracy naszej, sprawiedliwszej szukać oceny.“
Ci, którzy w sposób powyższy rozumują i wyrokują, pomimowoli i wiedzy, wbrew nowożytnemu sposobowi myślenia swego, wracają do teoryi t. zw. Opatrznościowych mężów, — wielkich mężów, spadających na ziemię niewiedzieć zkąd, — cudownych mężów, którzy dla tego właśnie, iż powstali mocą cudu, w mgnieniu oka ludzkość przetwarzać, więc cudów dokonywać są w stanie. Któżby przewidział to, któżby się tego domyślił, aby ludzie, wnoszący w społeczeństwo swe nowożytne sposoby myślenia i czucia, wierzyli w cuda? A przecież jest tak w samej rzeczy. Jeżeli bowiem ogół, śród którego powstali oni, jest wręcz i doskonale z nimi różny; jeżeli tak dalece jest od nich niższym, iż ani myśleć o tém, aby wysokości ich dosięgnąć mógł kiedykolwiek; jeżeli, co zatém idzie, moralne i umysłowe ich istoty nic wcale nie zawdzięczają, ani właściwościom plemiennym ogółu tego, ani wpływom jego cywilizacyi i zgromadzonym przezeń zasobom, — czemże są oni sami? Cudem chyba. Jakim sposobem stali się takimi, jakimi są? Sposobem cudu najpewniej. A spodziewając się, iż działania ich nadadzą ogółowi taką elastyczność, iż przekroczyć on potrafi wszystkie naturalne stopnie rozwoju, aby dostać się na najwyższy ze znanych im stopni i taką siłę, iż złamać zdoła całą więź rządzących nim przyczyn, a poddać się jednej tylko przyczynie, którą jest ich sposób myślenia i czucia, — jeżeli oddają się oni takim nadziejom i rojeniom, czegoż spodziewają się? cudu. O czém roją? o cudzie.
My zaś, którzy wierzymy mocno, że nic nie powstaje z niczego, nasuwamy tu przypuszczenie: czy wypadkiem samo istnienie osobników, odznaczających się pewnemi właściwościami umysłów i dążeń, nie przedstawia dowodu, iż ciało zbiorowe, którego osobniki te są członkami, wyrobiło już w sobie taki zasób tych właściwości, aby silne, choć częściowe, uwydatnienie się ich, w pewnym szeregu ustrojów, było możliwém? Jeżeli zaś dane właściwości umysłów i dążeń wyrobiły się już w ciele zbiorowem i w pewnej mierze w niem istnieją, rekojmia to i niemal pewność, że z biegiem czasu rozwijać się i potęgować mogą, że zatem praca nad rozwijaniem ich i potęgowaniem, ani bezowocną, ani niemożliwą nie będzie. Czy będzie ona łatwą i szybko postępującą? rzecz inna, rzecz to zostająca pod rządem całego zbiegowiska niezmiernie zwykle splątanych przyczyn. Lecz, jeżeli trudność i powolność roboty zraża do niej tych, którzy dokonywać ją zamierzyli, nie materyał o sztywność i chropowatość, lecz robotników o brak cierpliwości i należytej znajomości fachu swego obwiniać należy.
Mieniąc się cudami i wyglądając cudów, ludzie, rozumujący i wyrokujący w sposób powyższy, zapoznają też jedną z najważniejszych zasad, na jakich wspiera się sprawiedliwość społeczna, tę mianowicie zasadę: iż nikt nie jest w prawie do wymierzania samemu sobie zadość uczynienia za otrzymane krzywdy, ani tem bardziej do motywowania wyroku wartością swą własną i ocenianą przez siebie samego. Ci, którzy, na mocy istotnego lub, co częściej, mniemanego zapoznania, uznają się za uprawnionych do wzięcia rozbratu ze społeczeństwem rodzinnem, we własnej sprawie dla siebie i strony drugiej wyrok ferują, a motywują go czem? tem, że są wielcy i że strona druga jest małą. Wprowadzając w życie podobną procedurę sądową, należałoby zarazem wymyślić system śledczy, któryby dochodził istoty i rozmiarów wielkości i małości stron spornych, wedle jakiegoś, mniej więcej przynajmniej, jasno i stale określonego kryteryum. Dotąd bowiem kryteryum ulegać musi tylu określeniom i tylu sposobom rozumienia, ile jest w społeczeństwie indywidualnych umysłów, temperamentów, ambicyi i pretensyi. Niestałość, pod tym względem norm i niepewność kryteryów sprowadzać może istotnie wypadki niesłychane i wyroki, o jakich dotąd wszechświat niesłyszał. Przy ustalonej procedurze powyższej, gdyby tylko ona kiedykolwiek ustaloną byc mogła, — sprawić one mogą, iż psotny malec, przez wychowawców swych zgromiony, z kąta, w którym go za pokutę umieszczono, piąstki do zapłakanych oczu przyciskając, zawoła: „uznaję się za zapoznanego i zrywam pomiędzy mną a społeczeństwem mojem wszystkie wezły współczucia i obowiązku!“ Matki i ojcowie pogrążą się wtedy w niezgłębioną przepaść kłopotów; w trosce też utoną krytycy, których przekonania umysłowe i smak estetyczny skłaniać będą ku zganieniu jakiegoś dzieła myśli lub fantazyi; troska też ogarnie wszystkich tych, którzyby społeczeństwu swemu zachować chcieli jak największą ilość wiernych mu synów, a wszystkich bez wyjątku jego synów chwalić i czcić nie będą mieli możności, ni siły. Jednak, któż odgadnąć, kto określić zdoła, który z nich uważa się za wielkiego? Nuż wypowiedziana przygana trafi na wielkiego! oto wnet, w całym majestacie obrażonej dumy, powstanie zapoznany i patrzeć tylko, jak rozwiązywać pocznie węzły, łączące go ze społeczeństwem.
A teraz — co do małości strony drugiej, to jest: ogółu, społeczeństwa. Jaką miarą wzrost jéj wymierzać należy? Komu powierzoną zostanie dyagnoza, mająca zbadać prędkość, z jaką krew obiega jéj żyły, siłę pulsacyi jéj, summę, posiadanych przez nią zadatków życia i wzrostu? Czy dyagnozy tej dokonają i wyniki jéj światu ogłoszą sami — zapoznani? Nie; bo w czasie badań umysł ich mąconym być może przez osobiste wrażenia, a kreśląc ostateczny ich rezultat, mogą go oni przechylać nieco ku stronie własnej. Kogoż więc do czynności tej zaweźwiemy? Prawdopodobnie, najgodniejszym wiary dyagnostykiem i najsprawiedliwszym sędzią okaże się w tym wypadku: wiekowe doświadczenie społeczeństw, które utworzyło przysłowie o niezmiernie głębokim znaczeniu, orzekające, iż: gromada jest wielkim człowiekiem. Gromada, to niezliczona ilosć serc, w przeszłości i teraźniejszości wstrząsanych i dręczonych miłością, bólem, nadzieją i trwogą; to miljony umysłów, snujących przez wieki, aż po chwilę najbliższą, z wątka mądrości, przędzę postępu; to niezmierzona góra prac wielkich i drobnych, oblana morzem potu i łez; to miljony obliczy, wybladłych w znoju i trosce; chóry westchnień, zmięszane z okrzykami tryumfów krótkich, a ciężko zdobytych; to białym włosem okryte, a życiem zmordowane głowy starców i czoła młodzieńcze, jak sztandar przyszłości jaśniejące nad kruszącemi się gmachami; to jeszcze, i nakoniec, pokolenia, wzrastające zaledwie, i te, które dopiéro przyjść mają, przyszłość w pęku, którego rozwijaniu się, przyświeca słońce teraźniejszości, ów, naprzeciw wszelkiego zachodu, zjawiający się niezmiernie „świt słoneczny, świt daleki, do którego wszystkie wieki wyciągają swe ramiona.“
Oto, czem jest gromada. Niech z pośród niej powstanie osobnik, któryby w piersi swej zawarł większą summę uczuć, niż ta, która napełniała i napełnia jéj łono; któryby sam jeden i w oderwaniu od niej, więcej niż ona, przemyślał, przetrwał, przebolał, wywalczył; któryby wyższą, niż ona, wzniósł górę pracy i dalszą, dłuższą przyrzekł światu przyszłość; — niech powstanie osobnik taki, a chętnie mu powiemy: rozwiąż węzły, łączące cię z rodem śmiertelnych i wejdź spokojnie w ojczystą krainę twoję, — w krainę, którą zamieszkują Atlasy, Herkulesy, olbrzymy i cudotwórcy wszelkiego rodzaju, słowem — w krainę baśni!
Dla zapoznanych, przecież, gromada, do której należą, jest tak małym człowiekiem, iż, w niemożności dostania się pomiędzy nieśmiertelnych, poszukują oni, na ziemi już choćby, indywidualności zbiorowej jakiejś większej, a zatem — ich godniejszej. Jako indywidualność taką, w braku czegoś większego jeszcze, uznają ludzkość. Nićmi, które pozostały z owych, wspominanych wyżej, a rozwiązanych węzłów, związać się oni usiłują z ludzkością. Lecz, że to i owo szepcze im jeszcze do ucha te i owe wątpliwości i zapytania, zatrzymują się w robocie swej, aby sobie i światu rzucać arcy-ciekawe zagadnienia, w tym np. rodzaju: „czy człowiekiem urodziłem się wprzód, czy synem narodu mego?“ Któś dowcipny powiadał na to: „ilekroć usłyszę francuza pytającego: czy wprzód człowiekiem urodził się, czy francuzem, przychodzi mi na myśl słoń, któryby zapytał: byłem wprzód kręgowem, ssącem i czworonożnem źwierzęciem, czy słoniem?“ Oczywiście, w momencie przychodzenia swego na świat, był on już od razu jednem i drugiem, rzecz tylko w tem, że, poniewż urodził się słoniem, do lwa, będącego też kręgowem, ssącem i czworonożnem źwierzęciem, zupełnie podobnym nie jest; a jeżeli zechce kiedy w lwa się przedzierżgnąć — i słonią naturę zepsuje i porządnego lwa światu nie przysporzy. O ile wszelkie podobne zapytania lub twierdzenia sprzeczne są z samą naturą rzeczy i ludzi, charakterystyczną illustracyę tego znajdujemy w wykrzyku, który, w czasie ostatnich klęsk Francyi, wydarł się z samej głębi serca jednego z najznakomitszych, lecz też najskeptyczniejszych i najbardziej paradoksalnych jéj pisarzy. „Przez całe życie moje pracowałem nad pozbyciem się wszelkich przesądów, nad przejęciem się tem przekonaniem, że jestem wprzód obywatelem świata, niż Francuzem. Jednak filozoficzny płaszcz ten na nic mi się nie przydał. Krwawię się cały od ran tych głupców-francuzów, łzami oblewam ich upokorzenia i jakkolwiekby niewdzięcznemi lub niedorzecznymi byli, kocham ich zawsze.“ (Prosper Merimée à propos des lettres inédites. Revue de deux mondes. 1879, 15 Août).
Czy potrzebujemy tu dodawać, że, wyliczając główne przyczyny pessymistycznych zapatrywań się na społeczeństwa rodzinne i wykazując zapatrywań się tych płytkość i bezzasadność, nie mieliśmy na myśli: doradzania ostateczności przeciwległej, — owych „błękitnych omamień“, które powyżej wskazaliśmy, jako jeden z fałszywych kierunków, ze szkodliwych wielce wybujałości patryotyzmu? Powtarzamy tu jeszcze: jednym z najważniejszych składników patryotyzmu, jednym z najkonieczniej związanych z nim obowiązków, jest: odkrywanie prawdy i odważne jéj ukazywanie, — ukazywanie jéj wtedy nawet, gdy ukazującego spotkać może istotne, nie zaś rzekome, zapoznanie. Lecz, do prawdy, nie dochodzi nikt, powyżej wymienionymi sposobami, powierzchownego spostrzegania i porywczego uogólniania zjawisk. Zdobywa się ona ciężkim trudem umysłowym i moralnym; trudem myśli, sięgającej na dno i we wszystkie kierunki społecznej natury i społecznego życia; trudem serca, które smutne zjawiska widzi z boleścią, odsłania je z boleścią, a pomimo wszystko kochać nie przestaje i nawet boleść ową przenosi dla tego właśnie — że kocha. Pracownikom nauki, wystawiającym pierś swą na pociski „w imię dziejowej prawdy“, propagatorom myśli nowych, pociągjącym ogół ku rozpoznanej, choć nie miłej, prawdzie siłą talentu, wiedzy i odwagi, — ofiarujemy tę głęboką i rozrzewnioną cześć, którą obudza wielkość istotna. Wielkość ta powstawać i dobroczynne działanie swe rozwijać może na różnych społecznych szczeblach, nizkich, zarówno jak wysokich, na różnych drogach społecznego życia, rozgłośnych, zarówno jak cichych; a czy wśród licznych tysięcy, czy w ciasnych kołkach rodzinnych towarzyskich przemawia ona i działa, czy piórem pisarza lub umysłem wychowawcy włada, czy objawia się w postaci genialnego mówcy, lub odmładzającym powiewem skromne zacisza przebiega, — cechą jéj jest zawsze i wszędzie: gruntowne zbadanie rzeczy i odpowiednie mu uzdolnienie, motywem, pociechą i siłą pociągu — miłość i wierność.
Lecz na ten szereg wodzów i zarazem sług, krytyków i zarazem miłośników społeczeństwa, pessymiści, wszystkich powyżej opisanych kategoryi, daremnie zséłać by się chcieli. Innym wcale jest punkt ich wyjścia, innemi środki działania, inną też musi być wartość ich, tak sama w sobie, jak w stosunku do społecznego zasobu i pożytku.
Do rzędu najważniejszych przyczyn, sprowadzających antypatryotyzm, zaliczyć też wypada: oddalenie członków społeczeństwa od pełnienia funkcyi i zadań publicznych, czyli: pozostawienie w uśpieniu tych strun istoty ludzkiej i w zaniedbaniu tych stron ludzkiego życia, mocą których najdzielniej rozwija się pierwiastek współczucia i najwspanialszą, a zarazem najtrwalszą przyobleka postać pojęcie obowiązku. Nad tą przyczyną przecież, nadmieniwszy o niéj tylko, zastanawiać się nie będziemy.
Oto wszystko, cośmy powiedzieć mogli o zagadnieniu arcy-ważném i gorączkowo zajmującem liczne umysły. Ofiarując pracę tę ludziom, rządzonym powyżej wymienionemi przyczynami antypatryotyzmu, i o nich w czasie wykonania jéj myśląc, uczuwaliśmy może żal i trwogę, lecz nie maczaliśmy pióra w nienawiści i wzgardzie. Nie chcieliśmy gromić, ani złorzeczyć; pragnęliśmy tylko wyjaśnić i przekonać. Myśleliśmy też, iż przyczyny, sprowadzające zjawiska wszelkie, krzyżowane i modyfikowane być mogą przez przeciwne im oddziaływania i wpływy. W wytwarzaniu zaś oddziaływań tych i wpływów myśl czyjać, jakkolwiek skromna, lecz szczerze wypowiedziana i na pewnych podstawach oparta, spełnić może czynność jednej z tych kropel, których tysiące zmieniają kształty głazów, lub jednego z owych uderzeń światła, których ilość nieprzeliczona sprowadza przemiany w mollekularnym układzie kryształu.