Powstanie wielkopolskie w roku 1848

>>> Dane tekstu >>>
Autor Władysław Mieczysław Kozłowski
Tytuł Powstanie wielkopolskie w roku 1848
Podtytuł Zarys historyczny
Wydawca Księgarnia Polska; M. Arct; Księgarnia Stow. Naucz. Polsk.
Data wyd. 1920
Druk Druk Synów St. Niemiry, Warszawa, Plac Warecki 4.
Miejsce wyd. Warszawa; Poznań; Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WYDAWNICTWO IM. M. BRZEZIŃSKIEGO
W. M. Kozłowski.

Powstanie Wielkopolskie
W ROKU 1848.
ZARYS HISTORYCZNY.

WYDANIE DRUGIE.

1920.
SKŁADY GŁÓWNE:
WARSZAWA, „KSIĘGARNIA POLSKA“, WARECKA 15.
Poznań, M. Arct, Plac Wolności 7. — Wilno, Kśięgarnia Stow. Naucz. Polsk.
WARSZAWA


PRZEDMOWA.

Spełniają się dziś najgorętsze pragnienia narodu naszego; urzeczywistniają się najdalej idące nadzieje i najśmielsze marzenia patryjotów i męczenników sprawy narodowej. Ojczyzna odzyskuje niepodległość, jednoczą się jej części rozszarpane; dzielnice, które przez wieki całe jęczały pod obcem jarzmem, a mimo wysiłków wrogich potrafiły zachować ducha polskiego, wracają do jedności z ojczyzną. Staje się to, w co zaledwie wierzyć śmiały najgorętsze umysły. Olbrzymia przyszłość odsłania się przed Polską.
W takiej chwili powinnością naszą jest przypominać imiona i czyny bezimienne tych, którzy pracą, poświęceniem i ofiarą życia przyczynili się do tego, aby nie wygasła pamięć niepodległości, — aby słuszne prawa narodu naszego nie poszły w zapomnienie, — aby inne ludy świata ucywilizowanego wiedziały, że nie wyrzekła się Polska najświętszego z praw naszego narodu: prawa do niepodległego bytu, do najwyższowładztwa politycznego, do rządu narodowego.
Ich trudom, ich walkom, ich poświęceniu zawdzięczamy dobrodziejstwa, spadające na obecne i przyszłe pokolenia. Im zawdzięczamy to, że skoro tylko przyszło do rozbicia potęgi grabieżców ziemi polskiej, wyrokiem niezaprzeczalnym i przez nikogo prócz owych łupieżców niezaprzeczonym, Polska z martwych powstała w całej swej rozciągłości. Bo życie ich, ich czyny, ich imiona były jakby niemilknącą mową oskarżającą, brzmiącą przed trybunałem opinji świata, — jakby niemilknącym głosem sumienia, wołającym do ludów współwinnych z rządami w rozbiorze Polski: „Oddaj, coś winien“, — głosem, który daremnie stłumić usiłowały rządy zaborcze, zakazując wszelkich wspomnień o tych dziejach, wyrywając karty z historji naszej, kneblując usta prorokom lepszej przyszłości.
Cześć więc dla tych, którzy w czystości przechowali myśl polską, którzy pielęgnowali w sobie i w innych budzili ducha polskiego, którzy nie szli na ugodę z wrogami, lecz nieustannie trzymali wysoko podniesiony sztandar buntu przeciw niewoli wewnętrznej i jarzmu zewnętrznemu, cześć dla nich nakazuje nam teraz, gdy nie mamy już knebla na ustach, przypominać wszystkim współrodakom dzieje ich walk i poświęceń. Z drugiej zaś strony, walka dziś jeszcze tocząca się z nikczemną, krwi chciwą hydrą niemiecką czyni to, że najbardziej na czasie jest przypomnienie bojów z przed lat kilkudziesięciu z tym samym najnikczemniejszym i najbardziej polskiej krwi chciwym wrogiem toczonych.
Odczytując historję walki naszych braci z Wielkopolski z Prusakami w r. 1848, dostrzeże czytelnik, że nic się nie zmienił charakter podłego krzyżaka: jakim był za czasów Jagiełły i jak niepoprawnie bezczelnym został wróg ten po łaźni grunwaldzkiej, takim samym okazał się w r. 1848, a stokroć gorszym dziś, gdy bezwstydne prowokacje i okrucieństwa, popełniane na Ślązku przez wijącego się pod stopą zwycięskiej Europy, budzą jeden okrzyk ohydy, jeden głos oburzenia, jedno wołanie o karę na zbrodniarza wśród ludów świata.
Niechże ta książeczka przyczyni się do obudzenia pamięci niedawnej przeszłości w całym kraju, a zwłaszcza w Wielkiej Polsce, która dziś, jak i wówczas, świeciła całemu narodowi przykładem sprawności, odwagi, ofiarności i doskonałej organizacji.
Opowieść o powstaniu wielkopolskiem 1848 roku poprzedziliśmy krótkim przeglądem wysiłków i walk, toczonych od chwili upadku rewolucji 1830—31 roku do tej wiosny ludów, którą był rok 1848, wiosny zbyt krótkotrwałej, a która w narodzie naszym tak krwawe zapisała karty. Jako dopełnienie daliśmy krótką opowieść dziejów równoczesnej rewolucji w Galicji.

Warszawa  1 września 1919 roku.

WSTĘP.

Od chwili, gdy po powstaniu kościuszkowskiem w r. 1794 nastąpił trzeci rozbiór Polski (1795), nie ustawały ani na chwilę usiłowania szlachetniejszych wśród naszych rodaków ku przywróceniu Ojczyźnie niepodległości. Niedobitki wojska i młodzież zaciągały się do legjonów, pod rządem Francji republikańskiej walczących we Włoszech, w Niemczech i w Austrji, w nadziei, iż zwycięsko pójdą „z ziemi włoskiej do polskiej“. Spiski i przygotowania w kraju nie ustawały aż do chwili, gdy po różnych kolejach losów mały skrawek Polski wskrzeszony został do życia przez Napoleona I pod nazwą Księstwa Warszawskiego (1807), a granice jego rozszerzyły późniejsze walki (1809). W 1812 roku Księstwo Warszawskie brało udział w wyprawie Napoleona przeciw Moskwie, która obudziła wielkie nadzieje wśród Polaków, ale skończyła się nieszczęśliwie.
Po ostatecznej porażce Napoleona w r. 1814 Aleksander I, nie zrażony tem, że Polska walczyła z nim, utworzył z większej części Księstwa Warszawskiego Królestwo Polskie z rządami konstytucyjnemi, połączone z Rosją przez osobę cesarza rosyjskiego, który był jednocześnie królem konstytucyjnej Polski.
Trudno atoli było pogodzić tę dwoistą rolę: króla narodu konstytucyjnego z nieograniczonem władztwem w Rosji. Ucisk i uszczuplenia praw Polaków budziły ustawiczne niezadowolenie, ujawniające się na sejmach rzadko zwoływanych. Gdy zaś po śmierci Aleksandra I królem Polski i carem Rosji został tępy despota Mikołaj I, ucisk zwiększył się znacznie i wszystko rokowało dalsze ograniczenia, a nawet zniesienie konstytucji.
Tymczasem w lipcu 1830 r. wybuchła we Francji rewolucja przeciw królom, narzuconym jej przez wrogów w r. 1814. Rewolucja ta wywołała pokrewny ruch w Belgji i powstanie odrębnego królestwa belgijskiego. Mikołaj I zamierzał wysłać wojska swe przeciw rewolucyjnemu rządowi Francji, a zwłaszcza zgnieść niepodległość Belgji. Armja polska miała iść na czele tej zbrodniczej wyprawy przeciw wolności ludów. Rozkaz mobilizacji już był wydany. Gdy się dowiedziano o tem w Warszawie, nasza dzielna armja, której hasło dała szkoła podchorążych, osądziła, że szlachetniej jest ponieść śmierć w próbie zdobycia wolności i bytu niepodległego, niż haniebnie stać się narzędziem ucisku ludów, które świeżo odzyskały wolność. Dnia 29 listopada 1840 roku wybuchła rewolucja, zapoczątkowana przez gromadkę podchorążych. Pociągnęło to za sobą wojnę z Rosją, trwającą do końca października 1831 r., oznaczoną na początku świetnemi zwycięstwami Polaków, lecz wkońcu przez niedołęstwo dowództwa i przewagę sił zakończoną nieszczęśliwie.
Klęska poniesiona pociągnęła za sobą zniesienie konstytucji i przyłączenie ściślejsze Królestwa do Rosji, razem z całym szeregiem środków okrutnych, jak wywożenie dzieci porywanych rodzicom dla wychowania na siepaczy moskiewskich, wysiedlanie tysięcy rolników w odległe pustkowia Rosji i t. d. Stopniowo dążono do zniesienia wszystkich instytucji polskich.


CZĘŚĆ I.
Ruchy rewolucyjne w Polsce między rokiem 1831 a 1848.

1. Towarzystwo Demokratyczne.

Po upadku powstania 1830 — 31 r. liczne oddziały wojska polskiego, nie chcąc złożyć broni przed nieprzyjacielem, wyruszyły przez granicę, kierując się ku Francji.
Niektórych wodzów zatrzymywali, więzili i męczyli Prusacy, całe oddziały przetrzymywano po twierdzach i wszelkiemi sposobami nakłaniano, aby powróciły pod rząd zwycięski. Ale lud polski przetrwał mężnie prześladowania i matactwa pruskie, i wkońcu większość dopięła celu swego: pozwolono jej maszerować ku Francji. Kiedy wkroczyli do Niemiec zachodnich, gdzie lud był bardziej oświecony, witano ich wszędzie jako bohaterów walki o wolność Europy. Kobiety rzucały im kwiaty pod nogi i pokazywały dzieciom, aby kiedyś takimi samymi się stały.
We Francji skupiły się więc tysiące Polaków. A nie tylko żołnierze z oficerami i jenerałami. Przybywali ludzie rozmaitych stanów, zwłaszcza zaś pisarze i poeci, wszyscy ci, którzy brali jakikolwiek udział w powstaniu i rządach narodowych, i wogóle znakomitsi obywatele kraju.
Całe życie narodu przeniosło się do Francji; a że tu w owym czasie odbywała się praca myśli, nowe idee szerzyły się w pismach i książkach, więc i Polacy, którzy tyle ciężkich przebyli doświadczeń, wzięli żywy udział w tej pracy. Otrząsnąwszy się z trudów wojennych, zaspokoiwszy jako tako pierwsze potrzeby, patryjoci nasi zajęli się gorliwie układaniem planów odrodzenia ojczyzny, dalszej dla niej pracy.
Owocem tych zabiegów było Towarzystwo Demokratyczne, założone 17 marca roku 1832 pod hasłami: „Wolność, równość, braterstwo“. Liczyło ono do 3000 członków, a jednoczyło w sobie najbardziej postępowe żywioły wśród emigracji.
Członkowie Towarzystwa Demokratycznego mieli to słuszne przekonanie, że dotychczasowe powstania Polski dlatego nie odniosły zwycięstwa, że za mało w nich myślano o ludzie, a przez to i lud za mało je popierał.
„Wszystko dla ludu i wszystko przez lud“ — taką wygłosiło zasadę Towarzystwo Demokratyczne. Zniesienie pańszczyzny i wszelkiej służebności, równość stanów, nadanie włościanom ziemi — takie przedewszystkiem zmiany zaprowadzić miano w przyszłej, odrodzonej Polsce.
W roku 1836 Towarzystwo Demokratyczne wydało Manifest do ludów Europy, w którym zawarte są jego zasady. Autorem jego był Wiktor Heltman, jeden z członków komitetu zwanego Centralizacją, który był właściwym rządem narodowym.

Kiedy w ten sposób zasady ogólne i plan powstania zostały opracowane, Towarzystwo Demokratyczne zaczęło wysyłać swoich posłów czyli emisarjuszów do wszystkich części kraju, aby przygotować tam powstanie. Emisarjusze ci narażeni byli na największe niebezpieczeństwo. Przebrani za kupców wędrownych lub koszykarzy (tak zwanych węgrów), chodzili oni od dworu do dworu, od chałupy do chałupy, roznosząc książeczki Towarzystwa Demokratycznego, zawiązując spiski, przygotowując stopniowo powstanie. Niejeden z nich dostał się w ręce policji i po męczarniach więziennych wysłany został do twierdzy lub na Sybir. Nie odstraszało to wszakże innych. Młodsi i starsi chętnie nieśli wolność i życie w ofierze ojczyźnie.
2.  Wyprawa Zaliwskiego.

Niezależnie od Towarzystwa Demokratycznego, część Polaków przebywających za granicą porozumiała się ze związkami rewolucyjnemi we Francji, Szwajcarji, Włoszech i Niemczech, które dążyły do wolności i braterstwa, a nazywały się związkami węglarzy.
W jesieni 1832 roku związki te postanowiły wysłać wyprawę do Polski na wiosnę następnego roku, w nadziei, że lud polski powstanie na pierwsze hasło.
Wodzem jej miał być Józef Zaliwski, były oficer polski z wojny 1831 roku.
Zaliwski przybył do Galicji i naprędce zrekrutowawszy kilka oddziałów z byłych żołnierzy w walce 1831 roku, osiadłych w Galicji, wkroczył z nimi do Królestwa 19 marca 1833 roku. Dowódcami oddziałów byli: Dziewicki, Białkowski, Łubieński i Dmochowski.
Lud jednak nie był przygotowany do powstania i nie przyłączył się do oddziałów. Dziewickiego niebawem otoczyli kozacy i wzięli do niewoli, gdzie młody wódz ten pozbawił się życia. Białkowski i Łubieński trzymali się przez 2 miesiące w lasach, odnosząc od czasu do czasu zwycięstwa nad drobnemi oddziałami kozaków. Dmochowski z Zaliwskim i ośmiu ludźmi przedarł się przez województwo Lubelskie do Galicji. Doznawszy niepowodzenia, Zaliwski odwołał wyprawę, poczem Białkowski i Łubieński wrócili do Galicji.
Od granicy pruskiej wkroczył do Królestwa z niewielkiemi oddziałami: Artur Zawisza, Borzewski, Winnicki, Piszczakowski, Sulimirski, Dornfeld, Bojarski i Bugajski. Tej części wyprawy powiodło się lepiej. Do oddziałów przyłączyli się liczni włościanie, uciekający przed poborem rosyjskim do wojska. Ogół ludu wszakże chociaż przyjazny, nie wziął czynnego udziału w walce.
Oddziały te staczały bitwy z wojskami rosyjskiemi i utrzymały się do czerwca, kiedy Zaliwski odwołał wyprawę.
Jednocześnie na Litwie organizował włościan w majątku swoim pod Słonimem Wołłowicz, dawny członek związku Filaretów na uniwersytecie wileńskim. Zdradzono go i został ujęty.
Rządy austryjacki i rosyjski z równą gorliwością srożyły się nad tymi, których udało im się schwytać. Zaliwskiego, ujętego w Galicji, skazano na śmierć, lecz wyrok ten zamieniono na 20 lat więzienia w twierdzy Kufsztajnie. Towarzysze jego: Białkowski, Borkowski i ksiądz Zaboklicki dostali po 15 lat więzienia, inni krótsze terminy.
Ujęci w Królestwie Bugajski i Winnicki straceni zostali w r. 1834. Artur Zawisza, potomek Zawiszy Czarnego, złożył dowody niezwykłego męstwa. Z oddziałem włościan w liczbie 25 walczył on mężnie, dopóki nie został otoczony przez siły przeważne. W ostatniej bitwie stracił prawie wszystkich żołnierzy i sam ranny dostał się do niewoli. Męczono go w więzieniu, aby wydostać zeznania, ale odwaga i wytrwałość jego wprawiły w zdumienie nawet wrogów. Powieszono go w Warszawie 27 listopada 1833 r.
Wołłowicza powieszono w Grodnie i wiele innych ofiar pochłonęła ziemia.

3.  Spiski Konarskiego i ks. Ściegiennego.

Drugą próbę powstania wykonała wkrótce Młoda Polska. Był to związek również międzynarodowy, jak i „węglarze“. W obrębie rozmaitych narodów powstały demokratyczne towarzystwa spiskowe, które nazywały się: Młode Włochy, Młoda Szwajcarja, Młode Niemcy i inne.
Młoda Polska zawiązała się w Bernie, w Szwajcarji, w roku 1835, a następnie przeniosła siedzibę swoją do Brukselli w Belgji, gdzie przyłączył się do niej znakomity historyk Joachim Lelewel i Stolzmann. W Krakowie głośny poeta Seweryn Goszczyński utworzył jej oddział pod nazwą „Stowarzyszenia ludu Polskiego“, do którego zaciągnęło się wielu studentów uniwersytetu.
Najwybitniejszym członkiem tego stowarzyszenia był Szymon Konarski, któremu powierzono organizację Litwy i Rusi.
Młody, piękny, pełen zapału dla sprawy, porywający wymową, niesłychanie odważny i nieskazitelnego charakteru, należał już do powstania 29 listopada i wojny 1831 r. Później był na wyprawie Zaliwskiego. W roku 1836 przyjechał na Wołyń i rozpoczął tu pracę z wielkiem powodzeniem. Potworzywszy liczne kółka postępowe w Kijowie, w Odessie i w mniejszych miastach, przeniósł się na Litwę, którą w ciągu dwóch lat zorganizował.
Tymczasem policja francuska uwiadomiła rząd rosyjski o działalności Konarskiego. Zaczęto go gorliwie poszukiwać. Zdradzony w Wilnie przez kupca win, został schwytany przez policję, lecz w drodze przez miasto uciekł i ukrył się. Jenerałgubernator obsadził policją wszystkie bramy miejskie. Mimo to jednak po upływie kilku dni udało się Konarskiemu wyjechać w roli sługi Rodziewicza, u którego na wsi mieszkał. Na jednym z popasów spotkali się nasi podróżni z miejscowym „sprawnikiem“ (naczelnikiem powiatu), który jednak, będąc mocno podochocony, nie myślał o emisarjuszach, a przywitawszy się z Rodziewiczem, kazał jego lokajowi podać sobie fajkę. Gdy ten uczynił to niezręcznie, uderzył go w twarz. Konarski nie mógł wstrzymać się i odpowiedział sprawnikowi potężnym policzkiem, który go odrazu wytrzeźwił.
Zaczęły się liczne aresztowania. Katowano i dręczono więźniów, a odznaczał się w tem szczególniej prezes komisji wileńskiej Trubeckoj. W całym przebiegu badania śledczego Konarski wykazał niezwykły hart ducha, nie tylko że od niego nie mogli się niczego dowiedzieć, lecz zręcznemi pytaniami krzyżował i plątał zeznania tych więźniów, którzy nie mieli równej mu wytrwałości w cierpieniu. Skazany na śmierć, został rozstrzelany w Wilnie 27 lutego 1839 r. Inni poszli na Sybir; w tej liczbie czterech skazanych w Kijowie na śmierć, którym pod szubienicą odczytano zmianę wyroku. Część młodzieży uniwersyteckiej wzięto do wojska; wielu bito kijami.
W tym samym prawie czasie wśród licznych Polaków wysłanych do wojska syberyjskiego powstał śmiały plan owładnięcia fortecą Omskiem i wywołania powstania wśród Kirgizów i innych ludów Syberji. Blizki urzeczywistnienia, plan ten został udaremniony przez zdradę. Pociągnęła ona za sobą liczne ofiary. Ksiądz Sieroczyński, stojący na czele spisku, i czterej inni zginęli okrutną śmiercią pod pałkami.
Niezależnie od wszelkich stowarzyszeń zagranicznych rozpoczął dzieło swoje ksiądz Piotr Ściegienny, z pochodzenia włościanin. Zorganizował on liczny związek wśród włościan w okolicy Kielc. Wybuch powstania miał nastąpić 24 października 1844 r.
Dnia tego zgromadził on należących do spisku włościan we wsi Krajnie pod Kielcami. Lecz zdradzony przez jednego z gospodarzy tej wsi, został aresztowany, zanim zdołał utworzył oddział. Przez kilka nocy z rzędu włościanie okoliczni zbierali się z kosami pod miastem i czekali w lesie na nadejście innych oddziałów. Lecz pozbawieni dowódcy, nie wiedzieli, co robić.
Tymczasem gubernator kielecki, udając zwolennika planu Ściegiennego, wyciągnął od niego wiele szczegółów. Liczne ofiary znowu zapełniły więzienia i Sybir. Sam Ściegienny został skazany na śmierć; lecz w chwili, gdy miał stryczek założony na szyję, odczytano mu zmianę wyroku na kopalnie w Nerczyńsku.

4.  Powstanie krakowskie roku 1846.

Komitet zarządzający Towarzystwa Demokratycznego (Centralizacja) nie ustawał w czynności. Liczni jego emisarjusze pracowali skutecznie w Poznańskiem i Galicji.
W Poznańskiem utworzony został Komitet Centralny, podległy Centralizacji i działający w duchu Towarzystwa Demokratycznego. W roku zaś 1844 Centralizacja wysłała tam dwóch swoich członków: Wiktora Heltmana i Ludwika Mierosławskiego, biegłego w sprawach wojskowych.
W Galicji czynnym był Wiszniewski. W roku 1844 przybył do Galicji Heltman, mający powierzoną sobie władzę naczelną, i zorganizował ostatecznie ruch galicyjski.
Powstanie zostało wyznaczone na miesiąc luty roku 1846. Miało ono wybuchnąć jednocześnie w obu zaborach, pruskim i austryjackim, a siły powstańcze miały wkroczyć do Królestwa, kierując się na Piotrków.
Policja francuska zawiadomiła oba rządy: pruski i austryjacki, o grożącem im niebezpieczeństwie, lecz każdy z nich na swój sposób wziął się do rzeczy.
Rząd pruski wyśledził przygotowania do powstania i aresztował wybitniejszych kierowników ruchu, zaczynając od Mierosławskiego (12 lutego), co spowodowało odwołanie powstania. Ponieważ jednak odwołanie to nastąpiło zbyt późno, więc tu i ówdzie odbyły się wybuchy.
Rząd austryjacki, z którego wychodziły w owym czasie wszystkie najczarniejsze pomysły i zdrady przeciw dążeniom ludów, wpadł na pomysł okropny. Przebrani lub jawni policjanci jego zaczęli krążyć po wsiach, podniecając lud przeciw szlachcie i mówiąc mu, że czas już przyszedł, aby zrobić porządek z panami i dopomóc łaskawemu monarsze, przyjacielowi chłopów; powstańców zaś, którzy walczyli o prawa ludu, o nadanie mu wolności i ziemi, przedstawiali ci ajenci jako wrogów chłopów, chcących przywrócić niewolę i pańszczyznę.
Pomimo odwołania powstania (do czego przyczyniło się zajęcie Krakowa przez 2800 żołnierza austryjackiego), Tyssowski i Dembowski postanowili wytrwać na stanowisku.
W okręgu Tarnowskim miejscowa organizacja przyśpieszyła powstanie. W nocy 18 lutego miało się zebrać pod Tarnowem 2000 powstańców. Wskutek zawiei śnieżnej przybyło zaledwie 300. Jednocześnie ukazały się gromady uzbrojonego chłopstwa. Powstańcy odczytali im swój program, lecz podburzeni i oszukani przez urzędników chłopi rzucili się, aby ich chwytać. Zaczęła się walka, w której zginęła większość powstańców.
Miasto Kraków z niewielkim obszarem ziemi okolicznej tworzyło wówczas jedyny drobny skrawek ziemi, zostający pod rządami przynajmniej pozornie narodowemi, pod nazwą „Wolne Miasto Kraków“. Stało się tak dzięki temu, że Austrja i Rosja na kongresie wiedeńskim 1815 roku nie mogły dojść do porozumienia, które z tych państwa ma zabrać Kraków. Rządy spoczywały w ręku senatu, a wszystkie trzy państwa rozbiorcze miały w Krakowie swych przedstawicieli, pilnie czuwających, aby nie wylągł się w tym drobnym punkciku ziemi polskiej jaki duch rewolucyjny. Wisła stanowiła granicę między Galicją (do niej należało Podgórze — przedmieście Krakowa) a drobną rzecząpospolitą.
Powstanie rozpoczęło się tu 20 lutego (1846) o 4-tej z rana od strzałów do szyldwachów austryjackich. Jednocześnie wkroczyły do miasta drobne oddziały powstańcze z okolic; lecz po drobnej strzelaninie w rynku rozproszyły się.
Mimo to jenerał austryjacki, obawiając się wkroczenia większych oddziałów ludu, opuścił z wojskiem Kraków o 5-ej po południu, zostawiając broń i zapasy w Podgórzu. Lud zaczął się uzbrajać, a nazajutrz od rana wystąpił publicznie Rząd Narodowy z ramienia Towarzystwa Demokratycznego. Składali go: Jan Tyssowski, Ludwik Gorzkowski, Aleksander Grzegorzewski i Karol Rogawski. Rząd Narodowy ogłosił manifest, zawczasu napisany przez głośnego filozofa Karola Libelta (w tym czasie był on już w więzieniach pruskich w Poznańskiem), w którym ogłaszało się zniesienie wszelkich przywilejów i nadanie ziemi włościanom.
24 lutego Tyssowski został dyktatorem. Paruset górników z Wieliczki i garść powstańców z Miechowa w Królestwie, którzy, zniósłszy kozaków i rozbroiwszy żandarmów na granicy, przybyli do Krakowa, obudzili nadzieje zbrojącego się ludu.
Tymczasem przyszły wieści o rabunkach dworów i okrucieństwach, popełnianych nad ich właścicielami przez bandy spokojnego ludu, kierowanego przez urzędników austryjackich, do spółki z umyślnie na ten cel uwolnionymi zbrodniarzami.
Rząd Narodowy wysłał stu kilkudziesięciu żołnierzy piechoty, kosynierów i jazdy dla opamiętania napastników. Oddział ten spotkał bandę, liczącą 600 włościan, którymi kierowało 40 żołnierzy austryjackich, i po krótkiej utarczce rozpędził ją. Idąc dalej, oddział spotkał się pod Gdowem ze znacznemi siłami austryjackiemi i liczną bandą spojonych włościan z cepami i kosami, których dowódca podjudzał, przyrzekając im pieniądze za krew bratnią. Otoczeni dokoła, powstańcy przebili się mężnie przez pierścień nieprzyjaciół; lecz 40 ich poległo, 80 zaś wzięto do niewoli. Wszystkich jeńców wymordowało żołdactwo i chłopi w oczach pułkownika, który wcale temu nie przeszkadzał.
Chcąc upamiętać zbłąkanych włościan, rząd krakowski postanowił wysłać do niego procesję z księżmi i krzyżami na czele. 27 lutego wyruszyła ta procesja w liczbie 500 osób, złożona z mężczyzn, kobiet i dzieci. Na czele jej szedł Edward Dembowski z krzyżem, towarzyszyło mu zaś kilku księży.
Skoro tylko procesja wyszła za most, kierując się ku Podgórzu, ukryta w zasadzce jazda austryjacka wypadła i zaczęła strzelać do bezbronnych. Dembowski padł pierwszy, przeszyty kulą. Żołdactwo rzuciło się na tłum — mordując kobiety i dzieci, a trupy po obdarciu rzucało do Wisły.
Tymczasem na pomoc Austryjakom przybyły wojska pruskie i rosyjskie. Kraków otoczono i zagrożono bombardowaniem. Wówczas Tyssowski po naradzie z kolegami postanowił opuścić Kraków z tysiącem powstańców i przejść do Ślązka, gdzie złożyli broń przed Prusakami 4 marca. Sam Tyssowski został uwięziony, lecz po niedługim pobycie w twierdzy uwolniony; wyjechał do Ameryki, gdzie żyją dotąd jego synowie i wnuki. Austryjacy i Rosjanie zajęli Kraków, a oburzona na Austryjaków ludność chętnie się udawała o obronę do oficerów rosyjskich, którzy też jej niejednokrotnie udzielali.
Rzeczpospolita Krakowska została przyłączona do Austrji.
Tymczasem policja austryjacka organizowała w Galicji bandy ze zbrodniarzy wypuszczonych na wolność, które pod dowództwem hersztów, wciągając spojonych i rozbestwionych przez urzędników chłopów, rabowały dwory, w męczeński sposób mordując obywateli. Przeszło 2000 osób zginęło śmiercią okrutną. Tylko tych, którzy przez stosunki z rządem dostawali bilety ochronne, oszczędzano. Innych, którzy zostawali przy życiu, okaleczonych odwozili rabusie do więzień austryjackich, gdzie w sposób nieludzki znęcano się nad rannymi i umierającymi.
Jednym z najokrutniejszych hersztów band był wypuszczony z więzienia zbrodniarz Szela, którego rząd po rzezi hojnie wynagrodził. Dla zachęty do morderstwa, płacono za trupy więcej, niż za żywych. Ówczesny cesarz austryjacki dziękował manifestem chłopom za „wierność“…
Jest to straszna rzeź bratobójcza, w której pokazało się, do czego może doprowadzić ciemnota ludu, dającego posłuch szatańskim namowom i kłamstwom rządów najezdniczych.
Żałoba legła na kraj cały, a znakomity piewca niedoli narodowej, Kornel Ujejski poświęcił wypadkom tym słynny i wszystkim znany hymn boleści:

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej
Do Ciebie, Panie, bije ten głos…
............
O, Panie, Panie, ze zgrozą świata
Okropne dzieje przyniósł nam czas:
Syn zabił ojca, brat zabił brata,
Mnóstwo Kainów jest pośród nas!

Lecz w tej samej pieśni już szlachetne serce poety daje rozgrzeszenie ciemnym, obłąkanym, przez długie wieki w ciemnocie utrzymywanym, a przez to na podszepty złego pochopnym włościanom:

Ale, o Panie, oni niewinni,
Choć przyszłość naszą cofnęli wstecz;
Inni szatani tam byli czynni,
O, rękę karaj, nie ślepy miecz!

A winowajcom wskazywał jako odkupienie walkę za wolność i ojczyznę:

Zbłąkanym braciom otworzym serca;
Winę ich zmaże wolności chrzest.

I przyszły rychło te boje; w dwa lata po rzezi galicyjskiej, w r. 1848, kierownicy jej uciekali od gniewu ludu, kryjąc się w wozach z brudną bielizną.
Tymczasem jednak naród musiał cierpieć i składać ofiary.
Teofil Wiśniowski wyruszył był w dniu oznaczonym, t. j. 21 lutego, z sześćdziesięciu powstańcami i po kilku zwycięstwach nad drobnemi oddziałami otrzymał wiadomość o odwołaniu powstania. Rozwiązawszy więc oddział, sam ukrył się w pasiece, przebrany za księdza. Lecz zdradzony przez dwóch chłopów, schwytany został przez władze austryjackie i zginął mężnie na szubienicy we Lwowie, 31 lipca 1847 r., razem z Józefem Kapuścińskim, który rozpoczął powstanie w Pilznie i obezwładnił tem burmistrza, podniecającego chłopów do rzezi. Dotąd corocznie urządzają mieszkańcy Lwowa obchód żałobny w dniu tym na cmentarzu Łyczakowskim, gdzie pogrzebani są ci dwaj męczennicy.
W Poznańskiem, jak wiemy, rząd uprzedził powstanie przez uwięzienie większej części przywódców. Rząd wytoczył uwięzionym proces. Wszystkich oskarżonych było 254. W liczbie ich był głośny już wówczas uczony Karol Libelt. Mierosławski był głównym oskarżonym. Wygłosił on świetną mowę, oskarżając rządy zaborcze, wyjaśniając zasady Towarzystwa Demokratycznego i prawa narodu polskiego.
Cała ludność Berlina z ogromną sympatją śledziła przebieg sprawy; najwybitniejsi pisarze, w tej liczbie poeta Jerzy Herweg z żoną Ewą, odwiedzali więźniów. Pisma zaś wszystkich narodów powtórzyły mowę Mierosławskiego, która zawierała, rzec można, program dążności wszystkich ludów.
Sąd skazał ośmiu spiskowców na ścięcie; wielu innych na wieczne więzienie, innych spotkały lżejsze wyroki; 133 uwolniono od odpowiedzialności.
Powszechna sympatja ludności niemieckiej dla więźniów i liberalne prądy w ówczesnych Prusach były przyczyną, że wyroków śmierci nie wykonano. Tylko jednego Babińskiego, osobno sądzonego, który jako emisarjusz bronił się w chwili aresztowania, rozstrzelano w Poznaniu (na placu Działowym, 1 lutego 1847 roku). Innych skazanych osadzono w więzieniu Moabickiem w Berlinie, skąd ich niebawem uwolniła rewolucja 1848 r.


CZĘŚĆ II.
Powstanie Wielkopolskie.

5. Wiosna ludów 1848 roku.

Wszystkie ludy Europy w tym czasie odczuwały boleśnie ciężar ucisku rządowego, a pragnienie wolności łączyło się z nadzieją lepszego porządku społecznego, któryby ulżył losom klas uboższych, klas pracujących ciężko a zarabiających mało. Przykład Polaków, których sądzono w Berlinie za podobne żądania, połączone z pragnieniem odzyskania ojczyzny, żywo oddziaływał na umysły ogółu. Drugi przykład dał jeden z panujących.
Papieże w owym czasie mieli swoje państwo, w którem posiadali władzę zupełnie podobną do królewskiej. W roku 1846 na tron papieski obrany został Pius IX, człowiek łagodny i przekonań postępowych. Zaczął on rządy swoje od tego, że ogłosił w państwie swojem konstytucję.
Wywołało to ogromny zapał w całych Włoszech, które były wówczas podzielone na liczne państwa, poczęści niezależne, w większej zaś części zagarnięte przez obce mocarstwa. Lud włoski rozumiał, że Pius IX stanie na czele ruchu ku wyzwoleniu Włoch z obcej niewoli, a nasz wielki poeta Mickiewicz przybył z Paryża do Rzymu i namawiał papieża, aby stał się odrodzicielem Europy. Po całych Włoszech rozbrzmiewały okrzyki: „Niech żyje Pius IX! Niech żyje wolność i niepodległość Włoch!“ Wrzenie to zmusiło królów i książąt włoskich do nadania konstytucji swoim ludom. Część zaś podległa Austrji przygotowywała się do walki z najazdem.
W tym samym czasie odniesiono i w Szwajcarji zwycięstwo nad założonym przez jezuitów a popieranym przez obce rządy odrębnym Związkiem kantonów katolickich, rozbijającym jedność narodową.
Przykład sąsiadów podziałał na Francję, gdzie od samego początku lud niezadowolony był z rządów Ludwika Filipa Orleańskiego, obranego na tron po rewolucji 1830 roku. Policja jego, jak wiemy, już zdradzała plany polskich wygnańców rządom zaborczym; ku końcowi panowania ucisk ten wzmagał się ustawicznie, Ludwik Filip bowiem starał się przypodobać obcym monarchom, którzy zrazu niechętnie przyjęli go do swego grona, jako króla wyniesionego właśnie przez rewolucję.
Dwudziestego drugiego lutego 1848 r. rozpoczęła się na ulicach Paryża walka, a następnego dnia gwardja narodowa, złożona z zamożniejszych obywateli, przyłączyła się do ludu. 24 lutego zwycięstwo było powszechne; król z rodziną uciekł w przebraniu do Anglji; ogłoszono rzeczpospolitą, czyniąc zaś ustępstwo ludowi biednemu, który walczył o wolność na ulicach Paryża i zdobył ją krwią swoją, a który często, nie mając pracy, pozbawiony był zarobku, ogłoszono „prawo do pracy“ wszystkich obywateli, t. j. obowiązek rządu dostarczania każdemu zarobku.

6.  Rewolucja w Berlinie i w Poznaniu.

Wieść o zwycięstwie ludu we Francji szybko obiegła Europę i rozbudziła zapał powszechny. Niemcy wówczas podzielone były na kilkadziesiąt państw i państewek, niekiedy bardzo drobnych, w których wszędzie były dwory, prowadzące życie nader kosztowne a obciążające ludy podatkami i uciskiem.
W Niemczech zaczął się lud tu i ówdzie zbroić i gotować do walki. W marcu wybuchły rozruchy w Kolonji i Berlinie. Król pruski zaczął czynić ustępstwa. Mimo to jednak zawziętość i nieprzyjazna postawa wojska wywołały w Berlinie krwawą walkę, trwającą 36 godzin. Król Fryderyk Wilhelm IV, nie chcąc przedłużać rozlewu krwi, kazał wojskom ustąpić. Patentem 18 marca 1848 roku ogłosił jedność Niemiec, pozostawiając swobodę tym prowincjom, któreby nie chciały przyłączyć się do związku. Miał tu na myśli Poznańskie, któremu w ten sposób przyznawano niepodległość.
W dniu 19 marca zebrali się Polacy i ułożyli prośbę do króla o uwolnienie więźniów polskich, trzymanych w Moabicie. Lud berliński, dowiedziawszy się o tem, pośpieszył nazajutrz tłumnie do Moabitu i wysadziwszy bramy więzienne, wtargnął do wnętrza w tej samej chwili, gdy prokurator, który przybył dorożką, aby uprzedzić pochód, czytał uwięzionym amnestję, daną przez króla.
Lud wyprowadził w tryumfie więźniów, a Libelta i Mierosławskiego wsadził do dorożki, z której wyprzągł konie, aby ją samemu wieźć. Pochód ruszył ku pałacowi królewskiemu, zwiększając się po drodze przez przybywających przechodniów, i z okrzykami na cześć Polaków doszedł do placu przed pałacem. Tu zaczęto wołać:
— Wilhelm, wychodź!
Król ukazał się na balkonie, a tłum okrzykami zmusił go do odsłonięcia głowy przed tymi, których tak niedawno skazywał na śmierć i długie lata więzienia.
Libelt przemawiał do tłumu, zachęcając, aby żądał konstytucji i wolności prasy, co też król przyrzekł. Przed gmachem uniwersytetu przemawiał po francusku Mierosławski, powiewając chorągwiami trójkolorowemi, polską i niemiecką, na znak braterstwa ludów.
Wojna z Rosją, dla uwolnienia pozostałej części Polski i dla zniesienia przeszkody z jej strony do wyzwolenia i połączenia się Niemiec, była w programie demokratów niemieckich; domagał się jej lud i rząd gotów był ustąpić. A takie znaczenie mieli wówczas Polacy, że minister Arnim zaprosił Mierosławskiego na narady nad tą wojną. Poeta niemiecki Herweg napisał gorącą odezwę, nawołującą ludy do tej wojny.
W Berlinie utworzył się legjon polski z zamieszkałych tam Polaków. Cieszył się on największem zaufaniem ludu berlińskiego, który gotów był iść za nim wszędzie. Rząd korzystał z tego, powierzając mu ochronę takich miejsc, gdzie obawiał się rabunku ze strony niesfornego tłumu, jak bank, poczta i t. p.
Tej samej nocy wysłał Mierosławski gońców do Poznańskiego i Prus Zachodnich, aby nawiązać nici powstania, przygotowanego w roku 1846.
Nie czekano tam jednak na to wezwanie. Jak tylko przyszła wiadomość o rewolucji berlińskiej, a więc już 19 marca, rozdano w Poznaniu kokardy narodowe; tłumy przeciągały po ulicach do późnej nocy z sztandarami polskiemi, ze śpiewem pieśni narodowych. Nazajutrz zebrały się tłumy w rynku, aby odpowiadając na patent królewski z dnia 18 marca, oświadczyć, że Księstwo Poznańskie, nie chce należeć do Związku Niemieckiego. Wybrano Komitet Narodowy, który natychmiast ułożył i odczytał ludowi petycję do króla. Oświadczono w niej, że Księstwo Poznańskie po wejściu Prus do Rzeszy Niemieckiej chce się wyodrębnić i zachować niezależny byt polityczny. Z petycją tą wysłano deputację do Berlina.
Tymczasem władze pruskie w Poznaniu zajmowały stanowisko chwiejne, a raczej wrogie ruchowi. Urzędnicy niemieccy, którzy mieli znaczną liczbę dobrze opłacanych posad w Wielkopolsce, nie chcieli ich tracić.
Prezes naczelny, z początku pozwolił na wiec dla omówienia dekretu królewskiego z d. 18 marca, później cofnął to pozwolenie i ogłosił działalność Komitetu Narodowego za nieprawną, grożąc w odezwach surowemi karami za wszelkie zakłócenia publiczne, a dowódca wojskowy, chcąc sprowokować Polaków, wtargnął, wyłamując drzwi, do Bazaru, gdzie żołnierze poranili śmiertelnie bezbronnego służącego (Chilewskiego). Później otoczył żołnierstwem dom, gdzie odbywało się posiedzenie Komitetu, i postawił szyldwachów w sali posiedzeń.
Nasyłano policjantów, nagląc, aby Komitet rozszedł się. Członkowie jego oświadczyli jednak, że dopuszczą do wszelkiej ostateczności, lecz dobrowolnie się nie rozejdą. Widząc mężny opór Komitetu, prezes odnowił swoją zgodę na jego posiedzenia i usunął wojsko.
Nazajutrz (22 marca) przyszła wiadomość o uwolnieniu więźniów Moabitu. Polacy uczuli się silnymi, wojsko niemieckie usunięto z miasta.
Już poprzednio Polacy wydali byli odezwę do Niemców mieszkających w Poznańskiem, zapewniając im bezpieczeństwo, wolność i braterstwo. Teraz Niemcy odpowiedzieli odezwą pełną zapału, w której nadmieniali o odkupieniu zbrodni historycznej względem Polaków, o sympatji zjednoczonych Niemiec dla Polaków, o wolności i braterstwie ludów „od Renu do Prosny“.
W towarzystwie cechów, które przybyły z chorągwiami dla obrony Komitetu Narodowego, komitet ten przeszedł uroczystym pochodem ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła“ do ratusza, gdzie odbywał w dalszym ciągu swe posiedzenia.
Tegoż dnia wieczorem przybyli do Poznania pierwsi więźniowie, uwolnieni z Moabitu. Tłumy ludu powitały ich na drodze za miastem, a wsadziwszy do powozu ozdobionego kwiatami, zaprzęgły się same, wioząc uroczystym pochodem do miasta.
Nazajutrz przybyła większa gromadka więźniów, którą powitano z tą samą uroczystością i ze śpiewem „Jeszcze Polska“… oprowadzano po ulicach. Władze pruskie były nieczynne, a sam prezes odsyłał interesantów do Komitetu Narodowego, jako do rządu. Zorganizowano służbę kurjerską z rozstawionemi końmi, która pozwalała przesyłać rozkazy Komitetu w ciągu 10 — 12 godzin do najodleglejszych krańców Księstwa.
Komitet rozesłał rozkaz zbrojenia się ludu. „Niech miasteczka i wsie najeżą się kosami“, pisał w odezwie swojej. W miastach utworzono magazyny z furażem i żywnością. Z każdych 100 mórg składali właściciele ziemi po 1 i pół korca żyta i owsa, 6 kwart grochu, 20 funtów mięsa, tyleż siana i słomy. Pozakładano kasy wojenne, do których wpływały hojne ofiary w pieniądzach oraz srebrnych i złotych rzeczach. Orły pruskie zamieniano wszędzie na polskie.
Wyznaczeni przez Komitet urzędnicy narodowi (delegaci Komitetu) wydawali rozkazy pruskim „landratom“ (naczelnikom powiatowym). Wielu z nich dobrowolnie spełniało te rozkazy; jeśli zaś który stawiał opór, to delegat Komitetu zrzucał go z urzędu i ustanawiał władzę tymczasową.
W niektórych miejscowościach landratom udało się jednak uzbroić kolonistów niemieckich i przeszkadzać organizacji powstania. W Krotoszynie nawet zgraja takich kolonistów wtargnęła do domu posiedzeń komitetu miejscowego i byłaby go wymordowała, gdyby nie pomoc wojska pruskiego.
Prócz gwardji narodowej w miastach, uzbrojonej przeważnie w kosy i piki, a przeznaczonej do utrzymania porządku, organizowało się szybko wojsko polskie uzbrojone w strzelby. Skupowano konie dla konnicy, którą tworzyła przeważnie młodzież obywatelska.
Chociaż nigdzie żadnych gwałtów nie popełniano nad Niemcami, niemało kolonistów niemieckich lub karczmarzy Żydów przychodziło do miast z opowiadaniami o gwałtach polskich, które wszystkie po sprawdzeniu okazały się kłamliwemi. Tak np. w jednej wiosce chłopi zaczęli żartować z szynkarza Żyda, że będzie musiał wziąć kosę i zaciągnąć się do gwardji narodowej. Z tego zrobiono historję o pogróżkach i gwałcie.
Komitet Narodowy zdołał taktownem postępowaniem uspokoić ludność niemiecką. Kupcy niemieccy w Poznaniu pootwierali swe składy, a prezes naczelny pruski w odezwie z d. 26 marca oświadczał, że porządek nigdzie nie był zakłócony.

7.  Deputacja u króla.

Tymczasem przybyła do Berlina wysłana przez Komitet Narodowy deputacja. Przyłączył się do niej utworzony w Berlinie komitet rewolucyjny polski, z Mierosławskim i Libeltem na czele.
Król, wiedząc o ruchu w Poznańskiem, pośpieszył przyjąć deputację 23 marca, t. j. nazajutrz po jej przybyciu. Niektórzy z członków komitetu, a mianowicie Maciej Mielżyński i arcybiskup Przyłuski, ulegli namowom ugodowo usposobionego księcia Radziwiłła (który był adjutantem króla) i wbrew wyraźnemu zleceniu Komitetu Narodowego w Poznaniu nie nadmienili w petycji o żądaniu niepodległości dzielnic polskich. Król jednak, będąc przygotowany na to żądanie, a nieuważnie słuchając petycji, zaczął oponować, mówiąc, że nie może się zgodzić na niepodległość, że nie dopuści do tego Rosja. Starał się wykazać, że Polacy nie potrafią wybić się na niepodległość, skoro tego w 1831 roku nie uczynili, kiedy warunki były przyjaźniejsze. Nastąpiła dość ostra dyskusja z jednym z członków deputacji, doktorem Kraszewskim, który wytknął królowi postępowanie rządu pruskiego. Wreszcie zwrócono uwagę, że Polacy domagają się tylko urzeczywistnienia praw, zaręczonych przez traktat wiedeński 1815 roku, a odrazu przez rząd pruski pogwałconych. Król obiecał dać odpowiedź przez ministrów.
Deputacja natychmiast spostrzegła, że popełniła błąd, zbaczając od danej sobie przez Komitet Narodowy instrukcji. Wystosowała więc na piśmie petycję, żądając utworzenia wojska narodowego i obsadzenia urzędów Polakami, a odwołania urzędników niemieckich. Król odpowiedział, iż zgadza się na reorganizację Księstwa w duchu narodowym i na utworzenie komisji, która ma się tem zająć.
Władze pruskie nie przeszkadzały zbrojeniu się w Poznańskiem, ponieważ spodziewano się wojny z Rosją, a nawet sądzono, że Rosja pierwsza ją zacznie. Polacy poszliby więc na pierwszy ogień, czy to broniąc kraju, czy wkraczając do Królestwa dla rozniecenia tam powstania. W ten sposób rząd pruski chciał pozbyć się niespokojnych Polaków.

Na życzenie deputacji komisarzem wojskowym przy komisji reorganizacji mianowano Willisena, który poprzednio był już w Księstwie, a życzliwość dla Polaków wykazał podczas wojny w 1831 roku.
8.  Układy.

W Poznańskiem tymczasem wojsko polskie rosło szybko w liczbę. Lud garnął się chętnie pod sztandary narodowe. Tworzono z niego piechotę: strzelców i kosynierów. Już dwa oddziały po 1000 ludzi wkroczyć miały do Królestwa dla rozpoczęcia powstania; lecz Mierosławski wstrzymał je, zaznaczając niedostateczne przygotowanie wojska.
Prusy Zachodnie także zaczęły się organizować, lecz przewaga Niemców w wielu miejscowościach nie pozwoliła na taką organizację, jak w Poznańskiem. Utworzono tylko oddziały wojska, które wyruszyły na pomoc poznańskim.
Niemcy, mieszkający w Księstwie, byli w ciągłej obawie i strachem swoim oraz kłamliwemi wieściami o gwałtach Polaków utrzymywali nieprzyjaźń narodową, pomimo sympatji, którą manifestacyjnie okazywali Niemcy mieszkający w swoim kraju dla sprawy polskiej.
Willisen zaraz po przybyciu do Poznania wydał odezwę, przyrzekającą Polakom rychłe spełnienie obietnic królewskich, a uspakajającą Niemców. Urzędnicy Niemcy, którzy ciągnęli zyski ze swego uprzywilejowanego położenia w Księstwie, wysłali do Willisena deputację, żądając, aby skasował wszystkie postanowienia polskiego Komitetu, a siły polskie rozproszył bagnetami, nadewszystko zaś, aby im zaręczył, że Księstwo nie będzie oderwane od Prus. Willisen kazał im przespać się 24 godziny i przyjść ze świeżemi głowami. Wówczas Niemcy posłali na niego skargę do Berlina, oświadczając zarazem, że nie chcą się oddzielać od Prus, i prosząc, aby szereg powiatów, leżących nad rzeką Notecią, wyłączony był z zamierzonej reorganizacji.
Willisen naznaczył na 7 kwietnia posiedzenie komisji reorganizacyjnej, do której wybrał 5 Polaków i 4 Niemców. Dowódca wojskowy w Poznańskiem jenerał Colomb czuł się dotkniętym tem, że przysłano Willisena z wyższemi pełnomocnictwami od jego własnych, i złość swoją chciał wywrzeć na Polakach, których nienawidził. Zaczął więc powoli gromadzić wojsko w Poznańskiem i miał go już do 30,000. Chciał też bez porozumienia się z komisarzem królewskim (Willisenem) napaść na Polaków. Dowiedziawszy się o tem, Willisen udał się do niego i z trudnością uzyskał trzydniową zwłokę.
Komitet Narodowy jednak nie próżnował i poczynił kroki dla uprzedzenia niebezpieczeństwa. Wydział wojenny jego opracował plan skupienia wojska polskiego w czterech obozach, a mianowicie: pod Książem, w Pleszewie, we Wrześni i w Mieścisku.
Mierosławski objechał obozy, których dowódcy przedstawili go żołnierzom jako naczelnego dowódcę. Wszystkiego wojsko polskie liczyło niewiele więcej nad 8,200 żołnierza.
Kiedy Willisen traktował z komitetem reorganizacyjnym o przekształceniu wojska zapasowego (landwery) na armję polską z komendą i barwami narodowemi, licząc na chęć króla pokojowego załatwienia sprawy, kiedy cała postępowa opinja Niemiec stała po stronie Polski; intrygi nikczemnych żywiołów niemieckich w Poznańskiem, pod przywództwem Colomba, przygotowywały krwawy zatarg.
Colomb w porozumieniu z królem gromadził wojska w Księstwie lub na jego granicach, aby napaść na obozy polskie. Ustawicznie też odbywały się to napaści znienacka i mordowanie bezbronnych ochotników polskich, podążających do obozów, to zrywanie i znieważanie kokard narodowych u włościan, którzy je nosili powszechnie.
Takie prowokowanie ludu wywołało wkrótce swoje skutki.
— My tam o życie nie stojema, mówili włościanie, byle ino te Niemcy nad nami nie przewodziły.
W Mieścisku, 9 kwietnia, gdy lud cały był w kościele (była to Palmowa niedziela), przybył oddział dragonów pruskich, strzelając po drodze. Zanim zdołano rozbiec się z kościoła po domach, dragoni zajechali przed kościół i dali salwę, zabijając sołtysa i kilka kobiet. Uderzono w dzwony. Zbiegła się ludność z okolicznych wsi i dano odprawę Prusakom, którzy uciekli, unosząc kilku rannych.
W innej wsi (Kiełczewie) przekuwano kosy na broń. Żandarm pruski odebrał kosę jednemu z gospodarzy. Rozesłano natychmiast posłańców do wsi sąsiednich, a w kilka godzin stało już kilkaset ludzi pod bronią.
Zebrawszy już do 30,000 wojska, któremi otoczył obozy polskie, Colomb dla dalszej prowokacji ogłosił stan oblężenia w Poznaniu. Na ulicach żołdactwo zaczepiało ludzi, biło kolbami, przejmowano listy do Komitetu. Komitet odwołał się do ministra: minister odpowiedział, że nic o tem nie wie i że stan oblężenia będzie zniesiony.
W tym samym czasie zgromadził się we Frankfurcie parlament wszechniemiecki dla zjednoczenia wszystkich ziem niemieckich i opracowania konstytucji liberalnej dla nowego związku niemieckiego. Jedną z pierwszych czynności jego była następująca uchwała:
Związek Niemiecki uważa podział Polski za haniebną niesprawiedliwość i uważa za święty obowiązek ludów niemieckich dołożyć wszelkich starań, aby Polska została odbudowana. Oświadcza przytem życzenie swoje, aby rządy niemieckie zapewniły Polakom wolne przejście bez broni do ich ojczyzny, a w razie potrzeby udzieliły im pomocy.“
W tym samym czasie poeta niemiecki Herweg, stojący na czele legji niemieckiej, sformowanej w Paryżu, ogłosił odezwę demokratów niemieckich do Polaków, w której pisał: „Demokraci niemieccy nie złożą broni, dopóki imię narodu polskiego nie będzie rozbrzmiewać wspanialej, niż kiedykolwiek, w sercu ludów Europy… Zbawienie Polski będzie zbawieniem Rosji… Naszem hasłem bojowem[1] niech będzie: Niema wolnych Niemiec bez wolnej Polski; niema wolnej Polski bez wolnych Niemiec.“
Uchwała parlamentu frankfurckiego i ruch opinji postępowej na rzecz Polski sprawiły wielkie wrażenie w całej Europie. W Paryżu lud zgromadził się na stutysięczną manifestację, domagając się od konstytuanty ogłoszenia wojny Rosji dla wyzwolenia Polski. Francja wysłała do Poznania Karola Didier z misją dyplomatyczną.
Rząd austryjacki w deklaracji swojej z d. 6 kwietnia ogłaszał również: „Wolna Austrja przyniesie wolność Polsce, a silna związkiem z Polską i sympatją Europy, nie będzie się wahała walczyć z Rosją w tak wielkim celu.“
Willisen, w dobrej wierze dążący do pokojowego załatwienia sprawy i ufający dobrym chęciom dworu, (chociaż sam w pertraktacjach „politykował“), starał się zawrzeć z Komitetem Narodowym ugodę, domagając się rozwiązania wojska polskiego.
Komitet wahał się i naradzał z swym wydziałem wojennym, który oświadczył, że wobec przewagi sił pruskich walka nie rokuje pomyślnego skutku. Komitet wreszcie przychylił się ku ugodzie, lecz trzeba było uzyskać zgodę samego wojska. W tym celu Willisen wybrał się 10 kwietnia do obozu w Środzie.
Tymczasem już poprzedniego dnia 14 tysięcy Prusaków przesunęło się ku Środzie. 11-go kwietnia, w dżdżysty ponury dzień, po wszystkich drogach posuwały się wojska pruskie ku obozowi, gdzie zebrali się delegaci od wszystkich obozów dla pertraktacji z Willisenem, który zamieszkał w Jarosławcu. Żołnierzy pruskich podniecano piosenkami, pisanemi przez popleczników czarnej zgrai, i obietnicami, że dostaną ziemię po wymordowanych Polakach. Na widok tych ruchów i rozwścieczonego żołnierstwa pruskiego w obozie powstała wrzawa. Wołano o zdradzie.

W takich warunkach odbyło się zawarcie fatalnej dla sprawy polskiej ugody jarosławieckiej. Zgodzono się na to, że zostaną cztery obozy, liczące najwyżej po 600 piechoty i 120 jazdy, Środę zaś odda się Prusakom.
9.  Prowokacja i intrygi pruskie.

Polacy gotowi byli dotrzymać umowy jarosławieckiej, którą Mierosławski uważał za czasowe zawieszenie broni, nie przeszkadzające dalszemu organizowaniu sił zbrojnych poza obozami. Prusacy jednak, pomimo przyrzeczeń, nie dotrzymali słowa.
Już 10 kwietnia napadli oni na Trzemeszno, gdzie było około 500 ochotników polskich nawpół uzbrojonych. Polacy stawili energiczny opór, barykadując wozami drogę. Później bitwa przeniosła się do miasteczka. Żydzi miejscowi, dopomagając Prusakom, zaczęli z tyłu strzelać do Polaków. Niebawem bitwę przerwał rozkaz przysłany Prusakom do cofnięcia się. Ochotnicy zaś polscy, mszcząc się za zdradzieckie postępowanie Żydów, rzucili się na ich domy i niejeden może niewinny przypłacił życiem za zdradę swych współwyznawców.
Wiadomość o ugodzie była przyjęta w obozach z oburzeniem. W Środzie komitet miejscowy, złożony ze szlachty, mieszczan i oficerów, zaczął głośno mówić o zdradzie, gdy mu zakomunikowano zawartą umowę. W obozie zaś lud o mało nie rozsiekał kosami Libelta, któremu powierzono odczytanie ugody.
We Wrześni przyjęto wieść z równem oburzeniem. Oficerowie pozostawili do decyzji Garczyńskiego, jako głównego dowódcy, przyjęcie umowy. Garczyński przyjął ją i na prośbę Willisena ustąpił Wrześnię zbliżającym się Prusakom, chociaż Mierosławski przysłał mu rozkaz odparcia ich siłą i sam wyruszył z Miłosławia na odciecz Garczyńskiemu.
Garczyński jednak cofnął się tak pośpiesznie, że zostawił Prusakom ogromny magazyn zbożowy na pastwę.
W Miłosławiu, gdy zwolnieni kosynierzy gromadami opuszczali obóz, Prusacy rzucili się na nich i cofnęli ich do obozu; kosynierzy wrócili, krzycząc, że panowie wydali ich na rzeź Prusakom.
Za pośrednictwem Willisena, któremu ufali Polacy, wymógł również Colomb, aby ustąpili Prusakom obóz w Pleszewie. W ten sposób obozy polskie zostały przeniesione z dogodnych miejsc, wyznaczonych w umowie jarosławieckiej, na inne, mniej dogodne i zamiast otaczać Poznań, przyciśnięte zostały do granicy Królestwa i odcięte od kraju, dostarczającego żywność.
Najgorszym zaś skutkiem umowy jarosławieckiej było ogólne zdemoralizowanie ochotników, zniechęcenie ich do walki, osłabienie zapału patryjotycznego. Czując się zawiedzionym w nadziei rychłej walki za ojczyznę i wolność, lud chętnie posądzał o zdradę tych, którzy dali się oszukać przez rząd pruski. Przytem Komitet Narodowy przyrzekł był w odezwie, powołującej do boju, po trzy morgi pola każdemu, kto stanie pod bronią. Gdy teraz znaczną część wojska rozwiązano, przypuszczano, iż Komitet chce się wycofać z tego zobowiązania. Aby takie pogłoski przeciąć, Komitet wydał 16 kwietnia odezwę, potwierdzającą to przyrzeczenie swoje niezależnie od rozwiązania (chwilowego, jak sądzono) wojska.
„Co Komitet Narodowy wam przyrzekł, bracia, Polska, ojczyzna nasza, skoro będzie wolna i niepodległa, dotrzyma“, czytamy w tej odezwie. „Wszyscy ochotnicy, których spis podadzą komendanci oddziałów, nabyli prawo do trzech mórg roli; każdy z ochotników zapisany do pułków otrzyma od komisji dowód na piśmie uzyskanego prawa do trzech mórg ziemi.“
Gdy Willisen po podpisaniu umowy wrócił do Poznania, Niemcy poznańscy powybijali mu okna i odpędzili straż honorową od jego domu. Tłum ten podniecony był przez Colomba i innych urzędników pruskich. Sam Colomb urządził Willisenowi innego rodzaju skandal. Gdy wracając raz z objazdu, Willisen przyjechał w nocy do Poznania, zastał bramę zamkniętą. Nie wpuszczono go do miasta pomimo energicznych żądań, lecz kazano jechać na nocleg do poblizkiej twierdzy — Winiar. Działo się to pod pretekstem ochrony Willisena od niebezpieczeństwa, grożącego mu od Niemców, mieszkających w Poznaniu, chociaż wojsko pruskie poprzednio spokojnie przyglądało się, jak wybijano szyby u Willisena.
Jednocześnie z objawami nienawiści do Willisena czarna zgraja niemiecka, złożona z urzędników pruskich, którym bardzo żal było opuszczać tłuste posady w Poznańskiem, i wszelkiego rodzaju przekupniów i spekulantów, którzy straciliby pole do zysków przy reorganizacji kraju w duchu autonomji narodowej, używała wszelkich wysiłków, aby przeszkodzić tej reorganizacji.
Na początku kwietnia deputowani tej zgrai w sejmie pruskim złożyli ministrom petycję, żądając, aby powiaty pograniczne Księstwa z Prusami były oddzielone od Księstwa, a przyłączone do Związku Niemieckiego, pod pretekstem, że w nich nibyto jest większość Niemców. Król tylko czekał na to; 14 kwietnia wydał więc odpowiedni dekret, a parlament frankfurcki, dokładnie rzeczy nie znający, na wniosek rządu pruskiego, postanowił (22 kwietnia), że powiaty te „stosownie do ich życzeń“ przyjmuje do Związku Niemieckiego.
To pierwsze powodzenie rozbudziło apetyt czarnej zgrai. Urzędnicy niemieccy, mając poparcie wojska, zaczęli zmuszać ludność polską do podpisywania petycji przeciw reorganizacji. Daremnie jednak starano się szerzyć oszczerstwa wśród ludu i podniecać go tak, jak to uczynili urzędnicy austryjaccy w Galicji w r. 1846. Jeden z jenerałów pruskich kazał wydrukować i rozrzucać wśród włościan odezwy, że jakoby powstańcy dążą do oddania Księstwa pod rządy Rosji, aby przywrócić poddaństwo. Lecz lud poznański był już świadomy rzeczy, a przytem ciągłe napaści wojska pruskiego na bezbronnych włościan i tyranizowanie ich na każdym kroku przepełniały serca wszystkich nienawiścią dla rządu pruskiego i jego popleczników.
Polacy ze swej strony złożyli protest przeciw postępowaniu zgrai niemieckiej, ze 160,000 podpisów, lecz rozumie się bezskutecznie.

Kłamstwa Niemców poznańskich wpływały i na Niemców berlińskich, których sympatja dla Polaków rychło oziębła. Zaprzedany zaś Niemcom poseł francuski w Berlinie okłamywał rząd francuski fałszywemi wieściami, donosząc naprzykład, że lud jest przeciwny autonomji Księstwa Poznańskiego.
10.  Prusacy odsłaniają karty.

Colomb wcale nie myślał dotrzymywać ugody, zawartej przez Willisena.
Ciągłe napady wojska bądź to na miasta, które przemocą zajmowały, strzelając do bezbronnych mieszkańców, bądź na pojedyńcze osoby, powtarzały się ustawicznie.
W jednem miejscu Prusacy wystrzałami z tyłu pozabijali pracujących w polu włościan. Gdzieindziej napadali na wsie dla odbierania broni, chwytali i bili batami tych, o których wiedzieli, że należeli do wojska polskiego.
Jeden z robotników, uwięziony w Pakosławiu, Melchior Dziubiński, katowany był przez Prusaków. Po każdem uderzeniu bata komendant pytał go, czy kocha Prusy. Dziubiński za każdym razem odpowiadał: — Kocham ojczyznę moją, Polskę, a nienawidzę Prus.
Mieszkańcy wsi tak byli przyzwyczajeni do barbarzyństwa żołdactwa pruskiego, że ilekroć zbliżał się oddział wojska, uciekali, kryjąc się po lasach. Wówczas żołnierstwo wpadało do wsi, zabijało inwentarz i drób, niszczyło sprzęty, wybijało szyby w chałupach.
Podobneż napady odbywały się na dwory. W dniu 26 kwietnia oddział dragonów pruskich wpadł do dworu w Słupach: w obecności matki i żony dowódca zastrzelił Stanisława Sadowskiego, koledzy zaś jego i żołnierstwo znęcali się nad trupem kolbami i bagnetami.
W kilku miejscach lud stawiał opór prowokującemu go wojsku pruskiemu. Komisarze polscy, chcąc przerwać rozlew krwi, skłaniali lud nasz do złożenia broni, a wówczas Prusacy mścili się na bezbronnych i rabowali miasto. Tak np. w Koźminie zabili salwą w liczbie kilkunastu ludzi także i komisarza Chłapowskiego, u którego kosynierzy złożyli byli broń.
Obozy polskie, chociaż niekorzystnie rozstawione i otoczone Prusakami, liczyły jednak do 4000 wojska, a Mierosławski gorliwie zajął się jego organizacją: usunięto z szarż oficerskich ludzi nie znających sztuki wojskowej; pracowano nad umundurowaniem żołnierza. Wieści o zbrodniach, popełnianych przez wojsko pruskie, wywołały wrzenie w obozach polskich. Żołnierze domagali się wystąpienia dla pomszczenia morderstw i ukarania Prusaków. Mierosławski jednak nie był zdecydowany na kroki zaczepne. Położenie jego było trudne. Z jednej strony krępował go Komitet Narodowy, który, wciąż jeszcze licząc na Willisena i pokojowe osiągnięcie celu, sprzeciwiał się krokom zbrojnym; z drugiej strony nie wszyscy dowódcy obozów chcieli mu się poddać, jako najwyższemu wodzowi. W obozach odbywały się ustawicznie sejmiki, domagające się akcji, lecz wodzowie starali się je powstrzymywać.
Tymczasem Komitet Narodowy wysłał nową deputację do Berlina. Tu zastali przybywający zupełnie zmienione względem Polaków usposobienie. Sprzedajne lub oszukane pisma niemieckie pełne były kłamliwych doniesień o gwałtach, nibyto popełnianych przez Polaków nad Niemcami w Poznańskiem. Żadne z nich, prócz postępowej Reformy Arnolda Rugego, nie chciało umieścić sprostowań.
Minister okłamywał deputację, obiecując zniesienie stanu wojennego; król przyjął ją rychło, a nazajutrz odpowiedział, wydając rozkaz, oddzielający nowe powiaty od Księstwa na rzecz Prus. Jednocześnie wysłał minister do Colomba tajny rozkaz, aby pod jakimkolwiek pretekstem napadł na obozy.
W tym czasie Komitet Narodowy w Poznaniu radził nad tem, jak postąpić w razie, gdyby Prusacy zażądali od obozów złożenia broni. Głosy rozdzieliły się na równe części, tylko przewodniczący swoim głosem rozstrzygającym przechylił ku postanowieniu złożenia broni. Wtedy pięciu członków usunęło się z Komitetu. W tej chwili przybyli na posiedzenie wracający z Berlina Libelt i Prusinowski, oświadczając, że rząd pruski nie myśli dotrzymywać przyrzeczeń.

Napróżno Libelt w gorącem przemówieniu wzywał Komitet, aby się rozwiązał, wydawszy uprzednio manifest, wzywający lud do powstania. Komitet, z którego wystąpili najenergiczniejsi członkowie, nie przyjął jego rady. Libelt usunął się więc z Komitetu i opuścił zebranie.
11.  Walka orężna i Książ.

Gdy przybyła do obozu deputacja od Komitetu Narodowego z postanowieniem złożenia broni, Mierosławski, zawiadomiony już o tem, co się stało, odpowiedział, że broni nie złoży i że będzie się bił, gdy go Prusacy napadną.
Widząc, że Komitet stracił już wszelkie znaczenie i że nadzieja pokojowego przeprowadzenia sprawy narodowej upadła bezpowrotnie, Mierosławski postanowił uczynić to, od czego należało zacząć: wywołać powstanie narodowe.
Rozesłał on na całe Księstwo wysłańców z rozkazem: „Powstać z tyłu napastnika na pierwszy huk dział, wymierzonych przeciw któremukolwiek z naszych obozów.“
Mierosławski przewidywał, że pierwszy atak Prusaków skierowany będzie na Książ. Dowódcą obozu był Florjan Dąbrowski, który doprowadził go do wzorowego stanu. Jednak liczba ludzi nie przekraczała 700. O dwie mile od niego stał Garczyński w Nowem Mieście. Garczyński był niechętny Mierosławskiemu i już poprzednio odmówił był mu posłuszeństwa.
25 kwietnia rozeszła się w Książu pogłoska, że Prusacy wysłali szpiegów dla podpalenia Książa. Zrobiono rewizję u dwóch podejrzanych osobistości i znaleziono w piwnicach u jednego skład broni i prochu, u drugiego — noże obosieczne. Aresztowano obu. Wówczas pułkownik pruski przysłał żądanie, aby ich uwolniono, grożąc w przeciwnym razie atakiem na obóz.
Dąbrowski zażądał pomocy od Garczyńskiego; lecz Garczyński, zamiast podążyć z całym oddziałem, przysłał tylko kompanję strzelców, złożoną z 80 ludzi. Licząc, że w razie ataku Garczyński nadejdzie z całym obozem, Dąbrowski odpowiedział Prusakom, że uwięzieni zostaną uwolnieni, jeśli sąd uzna ich za niewinnych, w przeciwnym razie zostaną ukarani.
Oczekując ataku, Dąbrowski zgromadził nazajutrz ochotników z okolicznych wsi; lecz gdy nieprzyjaciel przez cały dzień nie atakował, uwolnił ich, nie mając czem żywić. Dopiero trzeciego dnia (29 kwietnia) o 9-ej rano patrole polskie doniosły, iż wojsko pruskie koncentruje się na trakcie od Śremu. Obóz polski liczył 750 ludzi; Prusacy mieli przeszło 6,000 żołnierza. O pół do 11-ej przysłał niemiecki pułkownik parlamentarza z żądaniem poddania się. Dąbrowski odpowiedział, że będzie się bronił do upadłego. Konnica pruska zaczęła zajeżdżać, aby odciąć odwrót do Nowego Miasta. Lecz szwadron polskiej jazdy, złożony ze 120 ludzi, stawił jej czoło i nie dopuścił do tego. Dąbrowski wysłał do Garczyńskiego kartkę: „Przybywaj, jesteśmy atakowani, krew nasza już się leje.“
Kawalerja pruska rzuciła się w rozsypce na Polaków. Szli naprzód stępa, potem mocnym kłusem… W tej chwili ze strony polskiej dała się słyszeć komenda:
— Lance do ataku! Marsz — marsz! I ułani polscy z kopyta puścili się na wroga ze spuszczonemi lancami, z wyciągniętemi od wiatru proporcami. Dopuściwszy ich na 60 kroków, Prusacy dali ognia. Konie polskie nie ostrzelane popłoszyły się chwilowo. Niektóre uniosły jeźdźców swoich zdala od bitwy. Mimo to pozostały oddział z siłą uderzył na konnicę pruską, tak iż odrazu przebił pierwsze jej szeregi i werznął się w środek.
Rozpoczęła się zacięta walka. Polacy zostali otoczeni przeważną siłą (800 konnicy mieli Prusacy). Pierwszy pluton (40 jeźdźców), odcięty od swoich, zdołał wyjechać na drogę do Nowego Miasta i w połowie drogi do niego spotkał nadchodzący obóz Garczyńskiego. Drugi i trzeci pluton cofnął się po znacznej stracie do swoich. Goniących ich ułanów pruskich spotkał ogień naszych strzelców i zmusił do ucieczki.
Tymczasem sformowały się powtórnie resztki jazdy, liczące zaledwie 50 koni, i uderzyły za uciekającymi ułanami pruskimi, chcąc zmieszać konnicę nieprzyjacielską. Zbyt mała była ich liczba, niestety! Odparci ze stratą, zmuszeni byli cofnąć się do swoich.
W tym czasie artylerja pruska od strony Śremu rzucała pociski na miasto, a strzelcy kilku pułków osypywali je gradem kul. Tylko 80 strzelców mieli Polacy ustawionych dla obrony barykad, zamykających drogę. Trzy razy Prusacy atakowali barykady, lecz byli odparci. Strzelcy polscy wyszli wtedy z za barykady i rozsypawszy się w łańcuch, zaczęli prażyć strzałami nieprzyjaciela, zabijając przeważnie oficerów pruskich.
Trzy godziny już trwała walka, a Prusakom nie udało się zdobyć ani jednego domu należącego do linji obronnej. Nadzieja posiłków podtrzymywała ducha walczących. Lecz Garczyński nie nadchodził. O godzinie trzeciej, gdy już prawie wszyscy strzelcy polegli, Niemcy mieszkający w Książu przeprowadzili tyłami przez rowy Prusaków, którzy rzucili się na kosynierów i podpalili połowę miasta. Z innych zaś domów, do których wdarli się, strzelali do nie mających palnej broni kosynierów, skupionych w rynku.
Po pięciu godzinach walki, gdy już kilkakrotnie ranny ciężko Florjan Dąbrowski nie mógł dalej walczyć, Polacy wysłali parlamentarza z gotowością złożenia broni. Otrąbiono pokój. Ale teraz dopiero rozjuszone żołdactwo pruskie rzuciło się mordować bezbronnych, znęcając się w okrutny sposób nad jeńcami. Strzelano przez okna do lazaretu, aż wreszcie podpalono go, i ci, którzy nie mogli wyjść dla ciężkich ran, padli ofiarą ognia.

Dąbrowskiego, rannego już, kolbami i bagnetami w okrutny sposób poranili. Bohatersko znosił on męki, w których przetrwał przeszło dobę, nim umarł. Poległo Polaków 140; było stu pięćdziesięciu rannych. Zniesiono ich wieczorem do stodoły i tam pozostawiono bez żadnej pomocy. Lekarz miejscowy Żyd chciał im nieść pomoc. Żołdactwo pruskie obiło go kolbami i razem z jeńcami wzięło do Poznania. Nazajutrz w niedzielę zwalono rannych na wozy bez żadnej względności i przewieziono do Śremu. W ciągu drogi, trwającej kilka godzin, niektórzy, przygnieceni ciężarem towarzyszy, poumierali. W Śremie dopiero grono obywateli, a szczególniej pań, mogło się zająć opieką nad rannymi.
12.  Zwycięstwa w Miłosławiu i we Wrześni.

Prusacy już 28 kwietnia postanowili atakować wszystkie obozy polskie. Wodzowie polscy byli wczas o tem zawiadomieni.
Białoskórski, dowodzący w Pleszewie, wyruszył do Miłosławia 29 kwietnia na noc. Miał on w obozie 140 ułanów, 300 strzelców i 600 kosynierów. Po drodze zaś w Jarocinie przyłączyło się do niego jeszcze 132 strzelców. Także Garczyński pożałował wczorajszej opieszałości, która była przyczyną zguby Książa, zbliżył się na rozkaz Mierosławskiego do Murzynowa i tu się zatrzymał.
W samym Miłosławiu było przeszło 1000 ludzi (140 konnicy, 270 strzelców i 700 kosynierów) z czterema armatami.
Jenerał pruski Blumen, który atakował Miłosław z 5000 żołnierza dobrze uzbrojonego, spodziewał się jeszcze pomocy Brandta, który poprzedniego dnia napadł był na Książ. Lecz ten, nie mogąc podążyć, prosił Blumena o odłożenie ataku do 2 maja. Polacy jednak przejęli huzara pruskiego, wiozącego ten list.
O 8-ej rano 30 kwietnia zaczęli Prusacy ukazywać się od Winno-Góry. Około 9-ej zatrąbił ich parlamentarz, proponując poddanie się. Mierosławski skorzystał z tej sposobności do zwłoki, aby dać czas swoim nadejść. Wodzowie zjechali się na mostku, lecz po chwili skończyło się rokowanie i wodzowie rozjechali się.
Artylerja pruska zaczęła osypywać kartaczami jazdę polską, której nie mogły osłonić 4 armatki. Cofnęła się ona ze stratą, a piechota pruska, nie wstrzymana słabym ogniem strzelców, wkroczyła do miasta. W szeregach polskich wszczął się popłoch. Tylko garstka kosynierów broniła zawzięcie ogrodu i pałacu.
Tymczasem część kosynierów i strzelców zdążyła zebrać się i uszykować za miastem. W tej też chwili ukazał się w lesie przybywający z Pleszewa oddział Białoskórskiego. Mierosławski ustawił wojsko w postaci wideł, do których wpadła nacierająca konnica pruska. Byłaby zupełnie odcięta, gdyby nie przedwczesne „hura!“ kosynierów. Jazda pruska wstrzymała się wczas, a polska, chociaż nieliczna, uderzyła na nią z takim pędem, że huzarzy i kirasjerzy pruscy, zmieszani, uciekać poczęli do Miłosławia. Za nimi w panicznym strachu uciekali ułani i artylerja, wpadając na własną piechotę i mieszając jej szeregi. Brzeziński poprowadził strzelców ku miastu, za nim rzuciła się piechota Garczyńskiego. Prusacy bronili z początku zabudowań folwarku Bugaj; lecz stamtąd wyparci, obwarowali się w pałacu miłosławskim i w kościele. Lange, Poniński i Oborski natarli na nich ze strzelcami, a Węclewski osypał ich żelastwem ze swoich armatek. Blumen chciał sformować swoje szeregi za miastem i kazał trąbić na odwrót. Gdy z pośpiechem cofali się Prusacy, gromadka strzelców polskich, odcięta poprzednio przez nich i ukryta w bazarze, dała salwę do cofających się. Wznieciło to popłoch ostateczny wśród Prusaków, którzy w nieładzie zaczęli uciekać z miasta. Gdyby była jazda świeża, można byłoby zupełnie zniszczyć cały oddział pruski; lecz oddziały konnicy były nieliczne i niekarne. Sam tylko Mierosławski w kilkanaście koni pojechał za nieprzyjacielem, aby go obserwować, ale rychło został odwołany przez wypadki w obozie.
Wielu oficerów, mimo zwycięstwa, składało szarże, wystawiając za powód brak zarządzeń podczas bitwy. Usunięcie się oficerów nie zraziło ani Mierosławskiego, ani dzielnego ludu poznańskiego, który miał najwyższe zaufanie do wodza swego. Mierosławski zamierzał przebić się na Kujawy i tu wzniecić powstanie. Miał przeszło 2000 kosynierów, z którymi wyruszył 1 maja wieczorem ku Wrześni.
Nazajutrz o 4-ej po południu, gdy miał iść na Gniezno, doniesiono mu, że Prusacy idą stamtąd. Był to jenerał Hirschfeld z 4 bataljonami piechoty, 2 szwadronami jazdy i 6 armatami.
Polacy sformowali się pod Wrześnią: strzelcy rozsypali się w łańcuch, a kosynierzy utworzyli 2 czworoboki. Prusacy zaczęli zasypywać zarośla, gdzie byli strzelcy i kosynierzy, pociskami armatniemi, wyrządzając znaczne straty. Jednocześnie rzuciła się konnica pruska na szeregi polskie. Gdy jednak zbliżyła się do czworoboków, kosynierzy zaczęli uderzać kosą o kosę, sprawiając hałas, który spłoszył konie. Wiele z nich uniosło jeźdźców. Konnica została odparta i kolumna kosynierów ruszyła do ataku pod działowym ogniem, lecz nie mogła wytrzymać ognia karabinowego na bliższej odległości.
Druga kolumna rzuciła się odważnie naprzód i mimo potrójnego ognia dobiegła do folwarku Sokołowskiego, gdzie ją otoczyła potrójna liczba piechoty pruskiej. Oficer kazał złożyć broń, poddając się w niewolę. Lecz na bezbronnych rzucili się Prusacy, strzelając na kilkanaście kroków. Rannych dobijali kolbami. Niewielki oddział, który się schronił w owczarni, spalili żywcem, zabijając tych, którzy zdążyli się wydostać.
Tymczasem kawalerja polska wykonała obrót, zajeżdżając z tyłu Prusakom; zaczęły się tu także gromadzić oddziały włościan z okolicznych wsi, aby iść w pomoc swoim. Widząc to, Hirschfeld zaczął się cofać. Polacy, ścigając go, przyśpieszyli jego odwrót, który zamienił się w ucieczkę.
Polacy odnieśli zwycięstwo, okupione stratą 200 rannych i zabitych.
Mierosławski uderzył na Czeluścin, gdzie stała pruska straż tylna, i zmusił ją do ucieczki.
Teraz przerwany został pierścień, którym otoczone było wojsko polskie. Mierosławski postanowił iść na Gniezno, dochodziły bowiem wieści, że w wielu miejscowościach lud przygotowywał się do powstania, oczekując tylko na przyjście wojska polskiego. Plan ten został zniweczony przez opór oficerów i trwożliwy odwrót wysłanego do Trzemeszna oddziału przed garścią Prusaków. Mierosławski wrócił ku Wrześni.

13.  Koniec powstania.

W tym czasie przysłano z Berlina z nieograniczonemi pełnomocnictwami jenerała Pfuela, który miał uregulować stosunki w Poznańskiem.
Stronnictwo ugodowe w obozie chciało skorzystać z tego, aby na lepszych warunkach złożyć broń i ocalić walczących od zemsty pruskiej. Wysłali więc parlamentarzy i stanęła ugoda, że 10 kwietnia wojsko polskie złoży broń w Czarnym Piątkowie.
Gdy jednak Prusacy przybyli na to miejsce, zastali 35 ludzi rannych lub wycieńczonych. Reszta żołnierzy bądź rozproszyła się poprzednio, bądź też, nie chcąc przyjąć warunków pruskich, wyruszyła z bronią do lasów, aby się przyłączyć do formujących się tu i ówdzie oddziałów powstańczych.
Pfuel tymczasem, wydzieliwszy kilka powiatów niewątpliwie polskich, chciał w nich przeprowadzić reorganizację. Napróżno jednak proponował kilku wybitnym Polakom (Kraszewskiemu, Potworowskiemu i innym) stanowisko naczelnego prezesa w tem maleńkiem Księstwie; wszyscy odmawiali, zaznaczając, że ten nowy podział Polski obraża ich uczucia narodowe.
Oddziały partyzanckie, utworzone z niedobitków wojska, a wzmacniane gromadami włościan, toczyły jeszcze walkę i nieraz odnosiły zwycięstwa. Jeden z dowódców, Krauthofen - Krotowski wypędził Prusaków z Kórnika i ogłosił tu (6 maja) Rzeczpospolitą polską, zamianował urzędników i powołał lud do broni. Sformował się oddział z 800 ludzi, który dzielnie walczył, wymykając się Prusakom.
Rząd pruski zaczął formować bandy zbrojne z kolonistów niemieckich, które popełniały okrucieństwa nad ludnością polską, rabowały i paliły wsie i dwory, zabijały przejeżdżających. Nie lepiej też postępowało wojsko. Chwytano Polaków w miastach i po wsiach, bito ich kijami i popełniano najokrutniejsze gwałty. Więziono ludzi tłumnie i katowano ich w więzieniach.
Hołota pruska urządziła pod ochroną wojska w Poznaniu pochód i illuminację, wybijając szyby w polskich domach, wskutek ogłoszonego (12 maja) przez Pfuela wcielenia Poznania do Związku Niemieckiego.


CZĘŚĆ III.
Rewolucja w Galicji i inne ruchy rewolucyjne polskie.

14. Rewolucja w Austrji.

Na wieść o rewolucji francuskiej 1848 r. powstał również i lud w Wiedniu. 13 marca rozpoczęły się walki uliczne; wojsko zbratało się z ludem, a znienawidzony Metternich uciekł z Wiednia, kryjąc się w koszu brudnej bielizny. Cesarz ogłosił wolność prasy i obiecał konstytucję.
W Krakowie lud poruszył się 15 marca, a 18 we Lwowie. 28 marca obrano w Krakowie Komitet Narodowy, a 6 kwietnia była już u cesarza deputacja polska z żądaniem zniesienia pańszczyzny i nadania włościanom ziemi.
Komitet odwołał się także do wszystkich ziemian, aby nie czekając na odpowiedź króla, sami z własnej woli znieśli pańszczyznę i wszelkie ciężary i nadali włościanom ziemię. Zniesienie pańszczyzny wyznaczył Komitet na 23 kwietnia dzień Wielkiejnocy.
Bardzo wielu obywateli ogłosiło jednak zniesienie pańszczyzny, nie czekając na dzień wyznaczony. Rząd austryjacki wówczas wydał (5 kwietnia) zakaz znoszenia pańszczyzny. Chciano znowu podżegać włościan na szlachtę. Naczelnicy powiatów namawiali chłopów, aby wiązali i oddawali w ręce policji tych panów, którzy będą znosili pańszczyznę, a urzędnicy celni zaczęli tworzyć bandy zbójeckie dla napadania na dwory. Lecz lud, nauczony strasznem doświadczeniem 1846 r., nie dał się teraz oszukać. Widząc, że nie można inaczej, cesarz sam, niby to od siebie, ogłosił zniesienie pańszczyzny od 15 maja, a urzędnikom kazano rozpowiadać, że to jest nagroda chłopom za rzeź 1846 roku. W taki sposób rząd starał się na swoją korzyść obrócić to, co uczynił Komitet Narodowy.
Komitet wydał jednak odezwę, tłomaczącą, że zniesienie pańszczyzny było przez niego zapoczątkowane i że rząd tylko ustępował jego życzeniom, wypowiedzianym przez deputację, i potwierdzał postanowienie Komitetu, znoszące pańszczyznę.
Pod naciskiem rewolucji wiedeńskiej cesarz wydał patent, pozwalający na formowanie gwardji narodowej w całem państwie. Utworzyła się ona i w Krakowie, a na czele jej stanął Adam Potocki. Lecz komisarz rządowy Krieg nie chciał wydać jej broni z arsenału. Wówczas Potocki własnym kosztem zamówił broń, lecz rząd austryjacki postarał się, aby ją zatrzymano w Hamburgu. Komitet tymczasem zaczął uzbrajać gwardję w kosy i piki.
Wojsko austryjackie, w liczbie 4000, zamknęło się na Wawelu i stamtąd ustawicznie zaczepiało lud. Pewnego dnia na tłum otaczający kuźnicę, gdzie kuły się piki i przekuwały kosy dla straży obywatelskiej, napadło wojsko austryjackie i zaczęło bić bezbronnych kolbami. Lub obległ Komitet Narodowy, domagając się broni.
26 kwietnia jenerał austryjacki wyprowadził wojsko na miasto trzema kolumnami. Gwardja narodowa uszykowała się na rynku, koło domu Pod Baranami, ale niebawem, za radą sędziwego jenerała Chłopickiego, zmieniła pozycję na bardziej osłonioną od ognia armatniego.
Austryjacy rozpoczęli bitwę wystrzałami. Uderzono w dzwony, i niebawem cały lud krakowski rzucił się do broni. Z okien rzucano na Niemców kamienie, popiół, lano wrzątek. Cech rzeźnicki wytoczył sikawki straży ogniowej i zalewał oczy żołdactwu wodą zmieszaną z piaskiem. Rzeźnicy z toporami rzucili się na atakujący bataljon austryjacki i odebrali żołnierzom 40 karabinów. Wojsko zmuszone zostało do ucieczki. Gdy ulicą Grodzką zmykało ku zamkowi, sypały się na nie strzały i garnki z okien domów. Jenerał austryjacki został postrzelony w twarz czcionką drukarską, a głowę mu zraniła kobieta garnkiem kuchennym.
Uciekłszy na Wawel, Austryjacy mścili się, bombardując z bezpiecznego schronienia miasto. Trwało to przez dwie godziny. Wreszcie Komitet Narodowy wysłał deputację dla traktowania z rozwścieczonym jenerałem. Ten pokazał Komitetowi listy od dowódcy rosyjskiego, stojącego na granicy i gotowego wkroczyć do Krakowa na pomoc Austryjakom.
Komitet pod naciskiem tych okoliczności, nie chcąc dopuścić do zburzenia miasta, pełnego pamiątek narodowych, lub oddania go w ręce Rosji, zgodził się na warunki austryjackie. Były one takie: 1. Emigranci polscy, przybyli do Krakowa, mieli opuścić miasto w ciągu 24 godzin.  2. Komitet Narodowy miał się rozwiązać.  3. Gwardja narodowa i lud złożą broń.
Dnia 29 kwietnia odbył się uroczysty pogrzeb ofiar, poległych w walce z wojskiem. Odtąd odbywały się tylko manifestacje patryjotyczne, którym nie przeszkadzali Austryjacy; posłowie zaś wybrani wyjechali na sejm do Wiednia, zwołany wskutek ogłoszonej konstytucji.


∗             ∗

We Lwowie Komitet obrano 18 marca. Jednocześnie mieszkańcy wysłali do Wiednia deputację z żądaniem administracji narodowej, sejmu krajowego, wojska narodowego, gwardji obywatelskiej, sądów przysięgłych, szkół ludowych, języka polskiego w szkołach, zniesienia pańszczyzny i nadania włościanom ziemi, równości wszystkich wobec prawa, wolności wyznań, druku, stowarzyszeń.
Rząd musiał się zgodzić na te żądania. Kazał gubernatorowi znieść cenzurę, wypuścić więźniów politycznych; pozwolono także formować gwardję narodową. Lecz z sejmem jeszcze się ociągano, a Komitet Narodowy rząd rozwiązał.
Wówczas utworzyła się na jego miejsce Rada Narodowa. Złożona z 80 członków, objęła ona rządy kraju. W skład jej wchodzili przedstawiciele wszystkich klas i zawodów: szlachty, mieszczan, włościan, duchowieństwa wszystkich wyznań i żydów. W liczbie jej członków znajdowali się głośni historycy: August Bielowski i Karol Szajnocha, oraz przedstawiciel Towarzystwa Demokratycznego Wiktor Heltman. Rada Narodowa zajęła się gorliwie organizacją straży obywatelskiej.
Nie mogąc podburzyć włościan przeciw ruchowi narodowemu, a bojąc się używać siły, rząd austryjacki zorganizował radę rusińską, która zbierała się w kościele unickim św. Jura i stąd otrzymała nazwę Świętojurców. Podniecanie przez rząd i przekupstwo roznieciło sztucznie nienawiść Rusinów względem Polaków w Galicji, trwającą do dziś dnia.
W czerwcu odwołano gubernatora Niemca (Stadiona), którego lud lwowski odprowadził kocią muzyką. Na jego miejsce mianowano Agenora Gołuchowskiego, Polaka. W lipcu namiestnikiem Galicji został bardzo dobry Polak — Wacław Zaleski; w październiku zaś rząd mianował naczelnikiem gwardji narodowej w Galicji Romana Wybranowskiego.
Gdy jednak pod koniec października udało się rządowi stłumić rewolucję w Wiedniu, zaczęto szukać zaczepek we Lwowie. Żołnierstwo, spajane i pobudzane przez dowódców, rzucało się na straż obywatelską i popełniało rozmaite nadużycia. Pewnego dnia żołnierze zamordowali kilku gwardzistów narodowych; 1 listopada gwardja zajęła barykady, przy których spędziła całą noc, krążyły bowiem pogłoski o napaści na miasto, w rzeczywistości zaś wojsko rabowało na przedmieściach.
Drugiego lipca odbyła się wymiana strzałów między wojskiem a gwardją narodową. Daremnie Rada Narodowa odwoływała się do Zaleskiego. Jedyną odpowiedzią namiestnika było, że jenerał wojskowy (Hammerstein) objął całą władzę.
Tymczasem jenerał ten zażądał ustąpienia gwardji z barykad, co też gotowa była ona uczynić, żądając wzajemnie ustąpienia z miasta. Wtedy Hammerstein zaczął bombardować miasto z okolicznych pagórków. Zniszczono przy tem wiele cennych gmachów i pamiątek narodowych. Spłonął starożytny ratusz z archiwami, uniwersytet z bibljoteką, teatr, gimnazja, kilkanaście domów prywatnych. Zabitych było 64 i tyluż rannych. Po 2 godzinach tego wandalizmu, gdy miasto kapitulowało, żołnierstwo wtargnęło do domów i strzelało z okien do przechodniów, a zwłaszcza do kobiet, wynagradzane dwudziestokrajcarówkami od swoich oficerów. Przeszło 200 osób zostało w ten sposób zabitych.
Po tych klęskach stronnictwo arystokratyczne złożyło cesarzowi adres. Rząd w odpowiedzi na to ogłosił stan oblężenia w Galicji, rozwiązał Radę Narodową i straż obywatelską, zawiesił pisma postępowe, a więzienia przepełnił uwięzionymi. Język niemiecki wprowadzono ponownie do szkół i urzędów.

15.  Ruchy w innych dzielnicach. Udział Polaków w walkach obcych.

Królestwo, przygnębione uciskiem po ostatniem powstaniu, zalane wojskiem, nie brało udziału w ogólnym ruchu ludów europejskich. Tylko młodzież setkami przekradała się przez granicę do Prus i do Galicji, aby tu walczyć w szeregach powstańczych.
Niemniej w Warszawie nie obeszło się bez licznych ofiar. Jedną z pierwszych był Józef Żochowski, uczony, który w katedrze ś-go Jana wzywał lud do powstania. Dalej aresztowano rzemieślników, namawiających żołnierzy do powstania, których przepędzono przez kije i wysłano na Sybir. Wreszcie wykryto związek młodzieży i literatów, z których kilkudziesięciu wysłano na Sybir.
W Wilnie przygotowywano się do powstania i był już naznaczony dzień jego. Lecz całą organizację, złożoną z rzemieślników i młodzieży szkolnej, wykryto. Aresztowanie przywódców przeszkodziło wykonaniu planu.
Polacy nie ograniczyli czynności swoich do kraju ojczystego. Gdzie tylko walczono o wolność, tam stawali w szeregach lub na czele ruchu.
Jednem z doniosłych zapoczątkowań polskich był kongres słowiański, zwołany w Pradze 31 maja 1848 r. Zgromadzili się nań przedewszystkiem Polacy i Czesi, a obok tego przedstawiciele Serbów, Chorwatów, Słowaków, Łużyczanów i Rusinów, także i rewolucyjnych żywiołów rosyjskich. Zjazd ten obradował nad zamianą Austrji na państwo związkowe słowiańskie i nad pojednaniem Polaków z Rosjanami. Polacy zajmowali w nim stanowisko kierownicze. Zjazd wydał manifest do narodów europejskich, łącząc się z dążeniami wszystkich ludów.
Austryjacy, mszcząc się na Czechach, napadli (12 czerwca) na pokojową manifestację młodzieży, a gdy lud wystawił barykady, zbombardowali Pragę i zabrali papiery kongresu słowiańskiego.
Drugim czynem doniosłym w tym samym duchu była legja polska, utworzona przez Mickiewicza w Rzymie, dla której sam poeta napisał Zasady w 15 punktach, obejmujące postępowe dążenia wieku („Symbol“). Wzmocniona do dwóch tysięcy przez ochotników włoskich, legja ta brała udział w walce o niepodległość Piemontu przeciw Austrji; później walczyła w Toskanji, wkońcu broniła republiki Rzymskiej.
Gdy w końcu r. 1848 wybuchła rewolucja w Sycylji, Sycylijczycy ogłosili rzeczpospolitą i obrali Mierosławskiego na głównego dowódcę połowy wyspy, gdzie też po bohatersku, lecz daremnie bronił miasta Katanji, zdobytego przez Austryjaków 6 kwietnia 1849 roku.
Tenże Mierosławski objął dowództwo armji republikańskiej w Badenie, gdzie ogłoszono rzeczpospolitą. Mając pod sobą 20,000 powstańców, przy pomocy wielu oficerów i ochotników Polaków, pomyślnie walczył z Prusakami i byłby ich pokonał, gdyby nie zdrada jednego z pułkowników niemieckich. Po paru tygodniach walki, w której ani razu nie doznał porażki, opuszczony od wszystkich prócz Polaków i garstki Niemców, złożył dowództwo i otrzymał od rządu republikańskiego pismo z podziękowaniem za zasługi, położone dla sprawy wolności narodu niemieckiego.
W Dreznie w maju r. 1849 ogłoszono również rzeczpospolitą i powierzono Heltmanowi, Krzyżanowskiemu i Gołębiowskiemu obronę miasta. I tu Prusacy przyszli w pomoc królowi saskiemu i zdobyli miasto.
Największy udział mieli Polacy w powstaniu węgierskiem i wojnie z Austrją, trwającej od połowy 1848 r. do sierpnia 1849 r. Nieśmiertelną sławą okrył się tu jenerał Bem, który dokazywał cudów, bijąc wszędzie kilkakroć silniejszych Austryjaków, i otrzymał od Węgrów podziękowanie i order, utworzony z kamieni, wyjętych z korony św. Stefana (narodowej węgierskiej). Przy nim walczyli jako jenerałowie: Dembiński, Wysocki, wielu innych oficerów i całe oddziały Polaków.
Mimo pomocy Rosji, która przysłała 50,000 wojska, byłby Bem wywalczył niepodległość dla Węgrów, gdyby nie zdrada jenerała węgierskiego Görgeya, który broń złożył.
Imię Polski i jej bohaterów zapisały wdzięcznemi zgłoskami wszystkie ludy, walczące o wolność w roku 1848

KONIEC.
TREŚĆ.
str.
Przedmowa 
 3
Wstęp (od powstania Kościuszki do rewolucji roku 1830) 
 6
Część I.  Ruchy rewolucyjne w Polsce między rokiem 1831 a 1848 
 8
Część II.  Powstanie Wielkopolskie 
 19
Część III.  Rewolucja w Galicji i inne ruchy rewolucyjne polskie 
 42




  1. W wojnie przeciw Rosji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Mieczysław Kozłowski.