Ryta/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ryta |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Bibljoteka Najciekawszych Powieści |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zgodnie z przewidywaniami — uprzedziwszy przedtem o swej wizycie telefonicznie — odwiedziła Otockiego w godzinach popołudniowych Vera.
Wprost doczekać się nie mógł kochanki...
Już nie o piękną grzesznicę chodziło, o jej oszałamiające pieszczoty i pocałunki — ale ona jedna była w stanie wytłomaczyć zagadkową przygodę z panną Stratyńską...
To też ledwie Vera, znalazłszy się w mieszkanku, zajęła miejsce, gorączkowo zawołał.
— Opowiem ci nadzwyczajną historję...
Nikt lepiej od Very nie wiedział, co Otocki ma na myśli i co go tak poruszyło. Udała jednak mocno zadziwioną.
— Cóż się stało?
— Posłyszysz za chwilę coś takiego, co zakrawa na bajkę... Już wczoraj chciałem ci szepnąć podczas zebrania parę słów, ale nie mogłem... Wyobraź sobie...
— Ale cóż się stało? — powtórzyła, a gdyby Otocki mniej był podniecony, zauważyłby lekką ironję w jej głosie.
— Przypominasz sobie moją opowieść o tej nieznajomej?
— Która pozostawiła walizkę?
— Tak!
— Więc o nią chodzi? Bardzo interesujące! Pojawiła się powtórnie...
— Oczywiście...
— Wytłomaczyła wszystko? — Vera świetnie już teraz udawała zaciekawienie.
— Poczekaj! Po kolei powtórzę...
— Słucham?
— Zjawiła się tedy wczoraj około południa... Jakaś blada, wystraszona, nieszczęśliwa... Wydawało się, że nie spała całą noc... Sukienka i płaszczyk powalane...
— Nadzwyczajne!
— Zażądała oddania walizeczki... Przyniosłem więc walizeczkę... Otworzyła ją i wtedy dopiero rozpoczęła się awantura.
— Awantura?
— Tak! Wyciąga ztamtąd jakieś śmiecie... stare gazety, pudełka i poczyna we mnie wmawiać, że znajdowały się tam dokumenty i biżuterja... Rzuca się, niczem furjatka...
— Szantaż? — znów z ust Very padło zapytanie, w którem zadźwięczał źle ukryty śmiech.
— I ja tak z początku sądziłem! Sądziłem, że sprytna awanturnica, opowiedziawszy mi zmyśloną bajeczkę i pozostawiwszy kufereczek z bezwartościowemi przedmiotami, zaraz zażąda znacznego odszkodowania za rzekomo zabrane kosztowności.
— Słusznie...
— Sądząc, iż przestraszę się skandalu i aby uniknąć kompromitacji, zapłacę...
— Zażądała?
— Właśnie, że nie! Zaczęła pleść bez związku, że zwąchałem się z jej wrogami, że ponieważ wiem, iż to ujdzie mi bezkarnie, przywłaszczyłem sobie klejnoty i papiery... Że jestem łotrem nad łotrami i że ona się zemści... Wreszcie, trzasnąwszy drzwiami, uciekła...
— Warjatka?
— Czy jest warjatką, ty najlepiej mi powiesz!
— Ja?
— Bo tu właśnie rozpoczyna się nowa zagadka, a nie kończy...
— Mów wyraźnie!...
— Więc słuchaj! I ja w pierwszej chwili sądziłem, że jest to obłąkana, osoba dotknięta manją prześladowczą... Powoli zacząłem zapominać o całej przygodzie, poprzysięgając sobie nigdy w żadne „ocalanie“ nieznajomych się nie wdawać... Ale nastąpił dalszy ciąg...
— Ciąg dalszy?
— Tak! U ciebie, na zebraniu!
— U mnie? Na zebraniu? — Vera świetnie grała swoją rolę...
— Tam spotkałem nieznajomą!
— W moim domu, nieznajomą?
— Była nią...
— Kto?
— Stratyńska! Panna Ryta Stratyńska!
— Oszalałeś chyba!
Otocki roześmiał się, rad z wywołanego wrażenia. Również w duchu śmiała się Vera, przybrawszy pozornie zdumioną i pełną niedowierzania minę. Wypadało jednak zaprzeczyć.
— Oszalałeś! — zawołała niby to z oburzeniem — Ryta? Pomyłka! Halucynacja...
— Wykluczone, abym się pomylił! Nie uległem halucynacji! Przysięgam, że panna Ryta Stratyńska jest tą samą osobą, która nocowała u mnie, pozostawiła walizkę, twierdząc później, iż zginęły z niej kosztowności....
— Mylisz się! Może niezwykłe podobieństwo?
— Powtarzam, omyłka wykluczona...
— Nie do wiary! Czy usiłowałeś z nią nawiązać rozmowę? — tym razem w oczach Very przemknął błysk niepokoju.
Otocki jednak, o ile był dobrym psychologiem w swych powieściach, o tyle, obecnie tak czuł się podniecony swem opowiadaniem, iż nie miał czasu zwrócić uwagi na ledwie dostrzegalne zmiany w zachowaniu się kochanki.
— Ależ naturalnie! — odrzekł żywo — skorzystałem z dogodnego momentu, podszedłem do niej i zapytałem wprost, czy mnie poznaje...
— I cóż? — w głosie grzesznicy spotęgował się niepokój.
— Oświadczyła stanowczo, że widzi po raz pierwszy w życiu! Kiedym począł nalegać, popatrzyła na mnie, jak na warjata i wzruszywszy ramionami odeszła...
— Ach, tak... — westchnienie ulgi wyrwało się z piersi pięknej grzesznicy — Rzeczywiście, obserwowałam zdaleka, żeście zamienili parę słów i że nie potraktowała cię zbyt grzecznie... Byłam zdumiona...
— Cóż ty o tem wszystkiem sądzisz?
Na twarzy Very odmalowało się świetnie odegrane zakłopotanie.
Wzruszyła ramionami.
— Cóż ja mogę sądzić? Wciąż mi się wydaje, że uległeś przywidzeniu...
— Nie, Vero...
— Skoro twierdzisz tak stanowczo, w głowę zachodzę, co to wszystko znaczy...
Otocki począł nalegać.
— Przecież znasz ją dobrze! — rzekł — Prędzej możesz się domyślić...
Zaprotestowała.
— Znam Rytę bardzo mało... Zaledwie od tygodnia bawi w Warszawie... Widziałam ją przedtem tylko raz, a następnie po raz drugi u mnie na zebraniu... Sam chyba rozumiesz, że Stratyńskiego krępuje dorosła córka i nie narzuca mi jej towarzystwa.
— Rozumiem... Ale czyś nie słyszała? Może naprawdę obłąkana? Co znaczyła wizyta tamtych dwu jegomościów, którzy szukali dziewczyny... Przecież nie był to Stratyński...
— Daję słowo honoru, że są to takie same dla mnie zagadki, jak i dla ciebie... Czy Ryta jest nienormalna? Bo ja wiem... Podobno ma jakieś szusy... Lecz, żeby do tego stopnia...
— Wszystko jednak za tem przemawia!... Walizka napełniona staremi gazetami, opowiadane przez nią fantastyczne bajeczki... Widocznie ulega dziwnym napadom, w czasie których ucieka z domu, nie wie ani co mówi, ani co robi, a potem powraca do przytomności... Tak tylko sobie tę całą historję umiem wytłomaczyć... Bo u ciebie na zebraniu czyniła jaknajlepsze wrażenie... Wytwornej, zrównoważonej, nawet bardzo miłej osóbki... Oczywiście nie chciała się przyznać do znajomości ze mną, gdyż albo nic nie pamięta o całej przygodzie, lub też jeśli nawet pamięta, to mocno jej się wstydzi... Bardzo ciekawy psychologicznie wypadek...
Vera najlepiej wiedziała, co sądzić o tym „ciekawym psychologicznym wypadku“, przytwierdziła jednak z przekonaniem.
— Może masz słuszność...
Ale w głowie Otockiego zrodziło się nagłe podejrzenie.
— Oj, Vero! Czyś ty aby ze mną szczera?
— Czemuż nie miałabym być szczera? — lekko zmięszała się piękna pani.
— Bo... bo... Widzisz, wciąż przypomina mi się tamta rozmowa, którą podsłuchałem... Rozmawialiście ze Stratyńskim o jakiejś dziewczynie, która uciekła... Wytłomaczyłaś mi wczoraj, że o służącą chodziło... A nuż to nie służąca... a Ryta? Toć byliście niezwykle zaniepokojeni?
Vera poczerwieniała, a w głosie jej zadźwięczał gniew.
— Dziwię się doprawdy, że ci się zachciewa bawić w detektywa! Nigdy nie kłamię!... Powiedziałam już raz, że uciekła pokojówka, co mnie dotknęło wielce... A sprawa niema nic wspólnego z Rytą... Również wypadek włamania niema nic wspólnego ze służącą...
— Ależ Vero! — zawołał, widząc, że podrażnił ją nie na żarty — Bynajmniej, nie zamierzałem cię urazić! Ot, wyrwało mi się! Luźne przypuszczenie, że może świadomie ukrywacie wybryki panienki, które są kompromitujące...
— I jabym ci nie powiedziała o tem? Nie powiedziałabym, skoroś mi wyznał o przygodzie z nieznajomą i o walizce! Nie uprzedziłabym, że to Stratyńska nocowała u ciebie! Doprawdy, śmieszny jesteś! Toż poczytywałabym sobie za obowiązek, gdyby mi wiadoma była choć cząsteczka prawdy, ostrzec cię, aby oszczędzić przykrości tobie i jej ojcu...
Zarówno stanowcza forma tego oświadczenia pięknej grzesznicy, jak też argumenty w nim zawarte, zabrzmiały tak przekonywująco, że Otocki pobity jej „logiką“, wykrzyknął:
— Głupiec ze mnie! Raz jeszcze serdecznie przepraszam, jeśli cię uraziłem... Zapewniam, działałem w jaknajlepszej wierze...
Vera poczuła, że bitwa została wygrana. Prawda o „historji z walizką“ nigdy nie wypłynie na wierzch. Umyślnie wtedy, na zebraniu, zetknęła Otockiego z Rytą, aby dać mu możliwe wytłomaczenie całej przygody. Z góry była przekonana, że panna Stratyńska nic mu nie powie, gdyż nic powiedzieć nie może.
Czyż inaczej dopuściłaby do podobnego spotkania? A jakże świetnie jest zabezpieczona na przyszłość. Jeżeliby nawet zgłoszono się do Otockiego z rewelacjami — nie uwierzy. Sam przecież wynalazł ciekawy „psychologiczny wypadek“ — Stratyńska ulega chwilowym napadom obłędu, a później nie pamięta, co opowiadała, lub czyniła...
Gdyby raz jeszcze spotkali się na gruncie towarzyskim, nie jest to groźne. Ryta zachowa się tak samo, jak zachowała się poprzednio...
Zaręczyć może Vera...
Więc wszystko ułożyło się świetnie...
Należy jednak zakończyć nużącą rozmowę.
— Nie gniewam się bynajmniej na ciebie! — rzekła, nawiązując swoje słowa do ostatniego wykrzyknika kochanka — Rozumiem, że intryguje cię przygoda z Rytą... Rozumiem, że mogłeś sądzić, iż świadomie ze Stratyńskim zatajamy istotny stan rzeczy... Przekonałam cię chyba, że przynajmniej z mojej strony nie miałoby to najmniejszego celu, ani sensu... Na prezesie zależy mi nie wiele...
— Vero, jesteś bóstwem...
— Zaczekaj! — odsunęła go lekko, gdyż już usiadł przy niej, usiłując ją objąć. — Jeszcze nie skończyłam... Przygoda z Rytą również i mnie porządnie intryguje... W rzeczy samej szalona?
— Przypuszczam...
— Znam ją krótko... — mówiła z namysłem — Nie mieszkam z niemi... więc nie wiem, co wyrabia... Możliwe, że ojciec ukrywa prawdę i przedemną... Przyda mi się to ostrzeżenie...
— Widzisz...
— Postaram się prezesa delikatnie wybadać... Oczywiście, natychmiast cię powiadomię... Sądzę, nie będzie cię już napastowała panienka...
— Och! Niechaj sobie wynajdzie inną ofiarę dla swych „tajemniczych przygód“...
Roześmieli się oboje...
Otockiemu cała sprawa wydawała się całkowicie jasna. Zresztą, pocóż nadal się nią przejmować. Czy córka prezesa Stratyńskiego jest obłąkana, czy też obłąkaną nie jest, obchodzi go to niewiele. Podobała mu się ona jakiś czas bardzo, dopóki nie poznał Very... I póki nie poznał dobrze jej „charakteru“... Obecnie najważniejsze, że nie przyczepi się do niego powtórnie — a gdyby nawet się przyczepiła — będzie wiedział, jak zareagować i gdzie szukać przeciw niej pomocy.
Również i Vera miała głębokie przeświadczenie, że z powodu „historji“ z walizką — żadna nowa przykrość nie spotka kochanka...
Niestety, najbliższe dni szykowały im wiele niespodzianek.
Lecz obecnie żadna obawa przed niebezpieczeństwem nie mąciła pogodnego nastroju...
Otocki zapomniał już o Rycie — miał tuż obok piękną kobietę — Verę.
I Vera odwiedziła go powtórnie nie tylko poto, aby wyłącznie zaspokoić swą ciekawość — w jaki sposób zachowała się nieznajoma — kiedy w walizce miast dokumentów i biżuterji — odnalazła śmiecie...
I ją ciągnęło do Otockiego — choć od ostatniego z nim widzenia, dużo różnych refleksji nawiedziło piękną główkę...
Nie chciała rozstać się tak rychło ze Stratyńskim, tem bardziej, że kufereczek znalazł się w jej posiadaniu — ale pragnęła zatrzymać kochanka.
— Zapomnijmy o Rycie! Zapomnijmy o zagadkach! — zawołała, wyciągając ku niemu ramiona i podając pierwsza „krwawe“ usta do pocałunku.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedy nieco później, Vera już ubrana, zamierzała opuścić mieszkanko Otockiego, ten lekko zatrzymał ją za ramię. Jak wszystkie natury niezwykle nerwowe i wrażliwe, to co dręczyło go najbardziej wypowiadał z trudem i wyjaśnienie odkładał aż do chwili ostatniej.
— Vero! — szepnął. — Czy wolno zadać pytanie?
— Znowu o Rytę ci chodzi? — roześmiała się w odpowiedzi.
— Ach, zostawmy Rytę w spokoju... Jest coś, co dręczy mnie daleko więcej...
— Mianowicie...
Otocki uczynił pauzę, poczem szybko wyrzucił z siebie.
— Jak ułoży się nasz stosunek?
— Jakże ma się ułożyć? — zapytaniem na zapytanie odparła piękna grzesznica, która w duchu nie była rada, iż poruszył ten temat.
— Zerwiesz ze Stratyńskim?
— Zapewne...
— Kiedy?
— Bo ja wiem... Należy zachować pozory...
Vera znalazła się w dużym kłopocie. Zatrącił właśnie o te same refleksje, które wciąż nawiedzały jej główkę. Jeśli zeszłym razem, pod wpływem duchowej depresji, w obawie mogących nastąpić rewelacji, znudzona tą ciągłą pogonią za majątkiem i stanowiskiem, wspomniała, że obrzydł jej Stratyński, a chętnie złączyłaby się z kimś, do kogo mogłaby się przywiązać — mówiła szczerze. Lecz obecnie nie groziło niebezpieczeństwo — natomiast na myśl przychodziły zastrzeżenia...
Jakaż oczekuje ją przyszłość w związku, czy też małżeństwie z literatem, który ledwie zarabia na siebie. Czy potrafi się ograniczyć, zastosować do skromnych warunków bytu? Ona, która tak kocha zbytek, piękne futra, stroje, klejnoty... Jej osobisty majątek? O tym majątku chętnie lubiła pani Vera z wiadomych sobie powodów opowiadać — w rzeczy samej ograniczał się on — do niewielkiego kapitaliku... Bo choć fortuny już posiadła w swojem życiu — szybko topniały one w drobnych rączkach...
Co robić? Przykro zrywać z Otockim. Podoba się jej naprawdę. Jest nieco chwiejny i zmienny — ale przystojny, subtelny, inteligentny...
Może oczekuje go sława...
Lecz czy nie przerazi się przeszłości? Czy wybaczy? Toż i względem niego postąpiła nieładnie, wykradając walizkę. Na szczęście, nigdy o tem się nie dowie...
A Stratyński?
Ze Stratyńskim byt ma zapewniony. To cicha przystań po burzliwym żywocie. Stratyński nie wypomni grzechów przeszłości... Wie o nich doskonale.
W każdym razie Otockiego nie zamierza tak prędko porzucić. Wypadnie lawirować.
Więc! Otocki, czy Stratyński?
I tak źle i tak niedobrze... Nie potrafi obecnie powziąść decyzji.
Byle tylko się nie poznał na tej podwójnej grze...
— Mój drogi — rzekła, obmyśliwszy sobie odpowiedź, — zrozum, że muszę się zastanowić i jakoś wszystko ułożyć... Bądź spokojny...
Lecz Otocki właśnie nie był „spokojny“.
— Vero! — zawołał namiętnie — Chciałbym wciąż być przy tobie! Chciałbym cię odwiedzać o każdej porze dnia i nocy... Chciałbym, aby wszyscy wiedzieli o mojem szczęściu, a nie korzystać z tego szczęścia, jak złodziej...
— Zaczekaj...
— Nie chcę czekać! Jestem zazdrosny... Zazdrosny, niczem młodzieniaszek... Wciąż wydaje mi się, że cię widzę w objęciach tego starca... Że nie należysz niepodzielnie do mnie...
Grzesznica uśmiechnęła się lekko. Przypomniała się jej scena z „buldogiem“. I tamten był zazdrosny, a ona tak nieznosiła zazdrości. Otockiemu jednak odpowiedziała inaczej.
— Dzieciaku! — wymówiła słodko — Wielki dzieciaku! Zapewniam cię, że mnie ze Stratyńskim nic nie łączy! Możesz polegać na twojej Verze... Ale mamy wspólne interesy... Nie mogę zerwać z nim z dnia na dzień... Sam pojmujesz, że nic złego mi nie uczynił i winnam z nim wyjść przyzwoicie.. Jeszcze tydzień, jeszcze dwa... a wyjaśnię sytuację...
— Vero! Ja się męczę...
— Doprawdy niema o co! Powtarzam, nie bądź śmieszny i cierpliwie poczekaj... Przecież widujemy się ciągłe.
Udzieliwszy podobnie ogólnikowej odpowiedzi, Vera ucałowała kochanka i szybko wybiegła z mieszkania, rzekłbyś unikając dalszej dyskusji na niebezpieczny temat.
Westchnął... Nie tak sobie wyobrażał jej wyjaśnienie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Opuściwszy mieszkanko Otockiego, Vera chcąc się uspokoić i nieco ułożyć swe myśli, podążyła na piechotę do domu.
Lecz rychło oczekiwało ją nowe spotkanie.
Gdy kierując się w stronę Alei Róż, znalazła się w Alejach Ujazdowskich — spostrzegła, iż naprzeciw niej idzie jakiś starszy pan, w towarzystwie młodej panny.
Był to Stratyński z córką...
Vera niezbyt pragnęła wdawać się w rozmowę z Rytą — ale cofać się było za późno. Zresztą dojrzał ją już prezes i dawał na powitanie przyjazne znaki ręką.
— Na spacer wybrała się nasza śliczna pani! — rzekł, gdy się zrównali. — My również... Nawet zamierzaliśmy do pani wstąpić... Nie wiedziałem tylko, czy nie przeszkodzimy...
— Ależ, bardzo proszę! — bąknęła, zerkając z pod opuszczonych rzęs na Rytę.
Młoda osóbka, dziś ubrana w jasną, ładną sukienkę, uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Tak, sama ciągnęłam papę!... Chciałabym się bardzo z panią zaprzyjaźnić.
Vera spoglądała coraz bardziej podejrzliwie. Przyszłą „macochę“ bardzo zastanowiły słowa przyszłej „pasierbicy“.
— To pani mnie lubi, panno Ryto?
— Jakże można nie lubić takiej ślicznej i miłej kobiety, jak pani...
Słowa te zabrzmiały niezwykle szczerze — to też Vera nie mniej „szczerze“ odrzekła.
— Mam nadzieję, że będziemy zawsze w wielkiej zgodzie!
— A czemu nie miałybyśmy być w zgodzie? — ze zdziwieniem zapytała Stratyńska.
— Pragnie pani tego, panno Ryto...
— Z całego serca...
— Naprawdę?...
— Czemu pani wątpi, pani Vero...
— Och, wcale już nie wątpię! — wesoło zabrzmiał głos grzesznicy.
Na scenę tę z rozczuleniem patrzył prezes Stratyński. Istotnie, ładny to był obrazek te dwie kobiety, młode, strojne i wesołe, stojące obok siebie. Vera bezsprzecznie była daleko ładniejsza, ale i Rycie nie brakło uroku. Na pozór wyglądała daleko niewinniej i na daleko mniej przez życie uświadomioną, niźli demoniczna grzesznica.
Obie uśmiechały się przyjaźnie do siebie i wydawało się, że pragną wejść nawzajem w serdeczną zażyłość.
To też westchnienie ulgi, wymknęło się z piersi prezesa.
Ach... Wszystko jeszcze ułoży się dobrze...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Otocki po wyjściu grzesznicy, długo chodził wzdłuż i wszerz gabinetu, bijąc się z myślami własnemi i paląc nieskończoną ilość papierosów, jednego za drugim....
Dokąd go zaprowadzi ten cały stosunek?
Co właściwie zamierza Vera?
Nie dała szczerej odpowiedzi. Jej odpowiedź była bardzo ogólnikowa. On długo nie zniesie podobnej roli. Roli „kochanka od serca“ — gdy panem i władcą pozostaje Stratyński...
Tak, Stratyński...
Wreszcie, zniecierpliwiony, pochwycił za kapelusz i laskę, również postanawiając przechadzką uspokoić podniecone nerwy.
Ściemniło się już dobrze, gdy wychodził z domu. Był ciepły, letni wieczór. Tu i owdzie zapalano latarnie, a chodniki roiły się od barwnego i ożywionego tłumu.
Na chwilę przystanął w zadumie, nie wiedząc dokąd się skierować. Później jął iść, prosto przed siebie.
Gdyby Otocki mniej zatopił się w swe myśli, zapewne uderzyłby go pewien szczegół.
Oto, od dłuższego czasu, na przeciw kamienicy w której zamieszkiwał, krążył jakiś młody, wysoki drab, jakby sprawując czaty.
Czaty te musiały posiadać związek z osobą Otockiego, bo skoro go ujrzał — błysk zadowolenia przemknął w jego oczach — a z ust wypadł cichy syk..
— Jest...
Na syk ten, przechodząca rzekłbyś przypadkiem ulicą kobieta, przybliżyła się do draba. Była otulona w chustkę, zasłaniającą twarz i wyglądem swym przypominała służącą.
— Wyszedł? — szepnęła cicho.
Kiwnął głową.
— Idziemy?
— Co czekać?
— Ty pierwszy... ja za tobą...
— Dobra je...
— Są statki?
— Wyłamiem drzwi w tri miga...
— Świetnie.
— Kikuj w oba na ciecia, jak bendziem na schody liźć...
— Już wypatrzyłam... Wcale go niema w bramie...
— Jazda...
Rozmawiający wślizgnęli się, jak cienie do domu, w którym zamieszkiwał Otocki, nie zauważeni przez nikogo. Najprzód mężczyzna, potem kobieta...
Otocki tymczasem kroczył powoli, zatopiony w swe dumy.
Och, niewesołe były te rozmyślania.
Nie błogosławił już obecnie, a przeklinał chwilę, kiedy poznał Verę... Przychodziły mu na myśl teraz opowiadania o kaprysach i zmienności uczuć pięknej pani. Wspomniał i o malarzu, który będąc porzucony przez „grzesznicę o krwawych ustach“ — zemścił się, malując złośliwie jej portret...
Obiecywała, że zerwie ostatecznie z prezesem?... Lecz Otocki zbyt dobrze znał kobiety, aby nie wyczuć, iż poza tą obietnicą kryje się wahanie. Podobnie wybuchowa i żywiołowa natura, jak Vera, gdyby zamierzyła tak postąpić — zerwałaby natychmiast, nie oglądając się na żadne „względy towarzyskie“...
Więc?
To, co przewidywał od początku! Szał, przelotne upojenie... Pierwsze chwile uniesienia przeszły — pojawiła się refleksja — co za przyszłość oczekuje ją z biednym literatem? Zresztą, czy kiedykolwiek myślała szczerze się z nim złączyć? Wątpliwe! Ileż to najdziwniejszych obietnic składają mężczyźni i kobiety w chwilach miłosnego uniesienia — aby ich nigdy nie dotrzymać...
Ot, pragnie pobawić się nim jeszcze dzień, dwa, trzy, może tydzień... Wszak ostrzegał Tonio, iż rzadko kiedy dłużej trwają te kaprysy, „flirty“. A później odrzuci go najspokojniej precz, jak z tyloma w swoim życiu postąpiła — i powiększy on tylko zbiór „zapomnianych kochanków“.
— Tam do licha! Dlaczegoż Otocki musi każdą miłostkę brać poważnie? Czemu i on nie umie „zabawić się w uczucie“?
Zaszedł do kawiarni sądząc, że ruch i gwar przygłuszy przykre myśli. Daremnie. Nudziła go pusta i czcza paplanina znajomych, wiecznie ta sama młocka plotek i oklepanych frazesów.
Nieokreślony jakiś instynkt, pchał go z powrotem do domu.
— Zabiorę się do pracy... Przy pracy minie zdenerwowanie...
Opuścił kawiarnię i szybkim krokiem podążył na Piękną.
Już dom, w którym zamieszkuje... Rozłoży rękopisy i weźmie się uczciwie do roboty. Dość tych miłostek i przygód, które wytrącają z równowagi duchowej, dość tej psychicznej depresji...
Gdy znalazł się przed domem, otarł się o niego prawie jakiś drab, spojrzał nań przelotnie i pobiegł dalej... Choć drab ten przemknął niezwykle pośpiesznie, podobne spotkanie nie zwróciłoby uwagi Otockiego, gdyby nie nowy szczegół...
Z bramy wyszła również pośpiesznie dziewczyna, otulona w chustkę a ujrzawszy pisarza, cofnęła się jakby mimowolnie. Odruch ten trwał może sekundę, lecz sekunda ta wystarczyła, aby rozpoznał rysy znajome.
— Ryta! — zawołał — Panno Ryto, co pani tu robi?
Ale dziewczyna, nie oglądając się i puściwszy mimo uszów wykrzyknik, była daleko. Czy ją doganiać? Poco? Zapewne się pomylił. Stratyńska biega wieczorem, po ulicach, w chustce? Przywidzenie... Zapewne służąca, podobna trochę do Ryty... Wszędzie wydaje mu się, że widzi jej rysy...
Uśmiechnął się i podążył na górę...
Lecz, gdy otworzył mieszkanie — wnet uśmiech znikł z jego twarzy.
W gabineciku panował nieopisany nieład.
Wszystkie szuflady biurka zostały wyłamane. Powyciągano z tamtąd papiery, które obecnie chaotycznie zaścielały podłogę. Porozrzucano książki z bibljoteki, jakby wśród nich poszukując czegoś. Nie darowano również meblom i obrazom. Z mebli zostały ściągnięte pokrowce, zaś obrazy zdjęto ze ścian...
— Złodzieje...
Zajrzał do sypialni.
Nieproszeni goście nie oszczędzili sypialni — nosiła ona ślady szczegółowo przeprowadzonej rewizji. Z rozbitej szafy wyzierała poprzewracana bielizna, łóżko przedstawiało jedno rumowisko, skłębionych poduszek i materaców.
— Co skradziono?
Szybko pobiegł wzrokiem po urządzeniu i począł sprawdzać. Jakaż ściągnęła tu włamywaczów przynęta? Książki, meble, obrazy? Wątpliwie. Aby je zabrać, trzeba wywieźć sprzęty furgonem. Ale złodzieje prawdziwi, pochwyciliby ubranie, pościel, bieliznę i kosztowniejsze drobiazgi. Te zaś pozostały nietknięte. Czegoś innego więc poszukiwali... przestępcy.
— Ach! — zawołał nagle.
Olśniła go pewna myśl. Przypomniał sobie o spotkaniu w bramie z dziewczyną, otuloną w chustkę, podobną do Ryty. Nie pomylił się! Ta dziewczyna nie była podobna do Ryty — to była Ryta we własnej osobie!
Jeszcze podejrzewa, że przywłaszczył sobie klejnoty i dokumenty, które znajdowały się w walizce? Nowe ogarnęło Stratyńską szaleństwo? Wypatrzywszy, kiedy będzie nieobecny, zakradła się do mieszkania i przeprowadziła rewizję, poszukując rzekomo skradzionej biżuterji, przy pomocy zawodowego złodzieja?
Bo tylko zawodowy złodziej mógł równie sprawnie porozbijać wszystko...
Teraz przypomniał sobie Otocki, że na sekundę przed spotkaniem z Rytą, otarł się o niego jakiś podejrzany drab.
Stratyńska łączy się z przestępcami?
Znów uciekła z domu, nadal sądzi, pod wpływem obłędu, że kufereczek zawierał klejnoty i dokumenty, miast gazet i starych pudełek?
A wczoraj, na zebraniu u Very, tak już wyglądała przytomnie i spokojnie...
Nie... Natychmiast należy powiadomić Verę.
Pochwycił za słuchawkę telefonicznego aparatu, nie zważając na to, że jego telefon mógł grzesznicy wypaść niepożądanie...
— Vero! — zawołał, posłyszawszy jej głos. — Daruj, że cię niepokoję, ale zaszedł wypadek...
— Cóż takiego?
— Dokonano u mnie włamania!
— U pana, włamania?
Otocki zrozumiał, iż Vera nie jest sama, skoro mówi mu: „panie“.
I on zmienił swój ton, na bardziej oficjalny.
— Tak... proszę pani... włamania... A wiesz kto? — dodał ciszej.
— Nie?
— Ryta!
— Niemożebne! Omylił się pan!
— Nie omyliłem się wcale! Wyszedłem na godzinę z domu. Powracam, natykam się w bramie na dziewczynę w chustce. Spoglądam — Ryta... Ale jeszcze miałem wątpliwości... Myślałem, że pod wpływem zdenerwowania, wziąłem jakąś służącą za pannę Stratyńską...
— Zapewne tak i było...
— Tymczasem, wchodzę do mieszkania, wszystko porozrzucane, szafy porozbijane, wyłamano szuflady z biurka... Ale złodzieje nic nie zabrali. Nie tknęli nawet ubrania i bielizny... O cóż innego więc im chodziło. Twierdzę tedy stanowczo, że to Ryta, dobrawszy sobie do pomocy jakiegoś draba, dokonała rewizji.. Zresztą poznałem ją świetnie...
— Powtarzam... Pomyliłeś się...
Głos Very zabrzmiał taką pewnością, że Otocki ze zdumieniem zawołał.
— Czemu nie wierzysz?
— Bo uwierzyć nie mogę!
— Dla czego?
— Panna Ryta Stratyńska znajduje się od godziny u mnie.
— Co? — Otocki miał wrażenie, iż cały pokój wraz z nim zawirował dokoła.
— Panna Ryta — powtórzyła z jeszcze większym naciskiem Vera — była na tyle uprzejma, iż odwiedziła mnie wieczorem... Może pan pragnie z nią parę słów zamienić?
Otocki teraz już tylko niewyraźnie bełkotał w tubę... Posłyszał natomiast, tam w pokoju Very, srebrzysty śmiech i wesoło rzucone zdanie — „Z kim pani tak długo rozmawiała?“.
— Z panem Otockim! — zabrzmiała odpowiedź. — Zatelefonował do mnie w pewnej sprawie.. Może i pani, panno Ryto, zechce naszego autora pozdrowić. Skarży się, że okropnie ozięble ostatnim razem potraktowała go pani...
— Ozięble! Bo..
— Oddaję słuchawkę...
— Pan Otocki? — dobiegł tak dobrze znajomy głos. — Skarży się pan na mnie do pani Very, że byłam dla pana niegrzeczna? Bardzo mi przykro... Ale zadawał pan takie dziwne zapytania... Sądziłam, że szanowny autor... nieco jest podniecony... dobrym trunkiem...
— Kiedy... ja... bo... Jaki... tam trunek... — zamamrotał i zapewne powtórnie musiało się wydać Stratyńskiej, że Otocki jest tęgo pijany.
Wymówiwszy parę banalnych frazesów, z całej siły zmuszając się do uprzejmości, zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
Wielkie krople potu spływały mu z czoła.
Nie skłamała Vera! Ryta znajdowała się u niej!
Lecz w takim razie, cóż to wszystko znaczyło? Usiadł na krzesełku i pochwycił się oburącz za głowę.
Ryta, ta sama Ryta, która w chustce, przebrana, w towarzystwie jakiegoś draba, dokonała włamania w jego mieszkaniu — w tymże czasie bawiła u Very?
Czy on oszalał? Czy umyślnie robią z niego szaleńca? Vera? Cóżby miała za cel, aby go oszukiwać? Zresztą, przecież rozmawiał z Rytą...
Nic już teraz nie pojmował i czuł, że poczyna mu się mieszać w głowie...