Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom I/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Romans amerykański |
Tom | I |
Rozdział | V |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania |
Data wyd. | 1829 |
Druk | A. Gałęzowski i Komp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. H. S. |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Z przepaską nad oczami, przebywał te szczyty,
Co dzielą do Szkocyi, przystęp nieprzebyty;
Leslii i Lidelu groźnych wód bałwany,
Przebywał w dzień, i w nocy, nie czekaiąc zmiany,
Znał spadki wszystkich jezior, nie czekał na fale,
Nie trwał na czas; i burze omiiał zuchwale,
Gorącość lata, zima i iéy ostrość dzika,
Nie zachwiały zapału, w duszy śmiertelnika.
Cała familia Warthona przepędziła noc niespokoynie, mniéy lub więcéy w miarę swego charakteru. Oyciec ani na moment oka nie zmrużył, ciotka zaś i obiedwie siostry zrywały się często nagle, rozumiejąc iż woyska amerykańskie na dziedzińcu iuż stoią: i Henryk miino wszelkiéy odwagi, nie mógł równie zasnąć spokoynie.
Poranna jutrzenka z iasnego łoza Tytana powstaiąc, zapowiadała ieden z dni naypięknieyszych, które zwykle w Ameryce towarzyszą opadaniu liści, i które iesień czynią, iedną z nayprzyiemnieyszych pór roku. W północnych stronach Stanów Ziednoczonych, nie znaią wiosny: rośliny i drzewa, olbrzymim rozwiiaią się krokiem, kiedy pod tymże samym stopniem ekwatora rozkrzewiaią się zwolna i stopniami: ale za to, Wrześień, Październik, równie iak Listopad i Grudzień, są to miesiące rozkoszy. Jeżeli czasem burza przyidzie, lub się na słotę zaniesie, to nie trwa długo, i firmament w momencie powraca do swych pogodnych błękitów.
Czas i zmiana powietrza, często bywa barometrem humoru człowieka; familia téż Warthona zebrała się na śniadanie z większą nierównie spokoynością niżeli pod czas nocy doświadczała.
— Zdaie mi się rzekł, wesoło kapitan siadaiąc pomiędzy siostrami, żem lcpiéy zrobił kiedym się wyspał wygodnie, i teraz siedzę przy dobrem śniadaniu, niż cobym miał zdać się na gościnność walecznych oprawców i ich szanownego wodza Skinnera.
— Jeżcliś spał dobrze, móy bracie, odezwała się Sara, bardziéy w tém byłeś szczęśliwszy odemnie. Za naymnieyszym szelestem zrywałam się, słuchałam, marzyłam o powstańcach, iakby iuż dom nasz otoczyli.
— Daię słowo, rzekł Henryk z uśmiechem, ieżeli mam prawdę powiedzieć, i ia nie zupełnie byłem spokoyny. A ty siostro, rzekł zwracaiąc się do Franciszki, iakżéś noc przepędziła? widziałaś żeś chorągwie w obłokach? poświst wiatru, zdawał że ci się woiennéy muzyki odgłosem?
— Mimo wszelkiego przywiązania do moiéy oyczyzny, odpowiedziała Franciszka, wyznam szczerze, iż nicby mnie więcéy nie dotknęło, iak przybycie teraz woysk naszych.
Brat iéy nie odpowiedziawszy ani słowa, spoyrzał mile na nią, ścisnął iéy rękę, gdy w tym momencie Cezar, który przez przywiązanie ku swemu państwu ciągle przez okno wyglądał, wpadł raptem do pokoiu.
— Uciekay młody Panie! zawołał cały wybladły i drżący, uciekay prędko, ieżeli cokolwiek kochasz starego Cezara.
— Uciekać! odpowiedział kapitan, tego nie umiem i nie zrobię. I zbliżył się do okna, do którego cała familia w naywiększym przestrachu pobiegła.
O milę[1] niemal odległości widać było około 50 dragonów wychodzących i kryiących się na przemian w wąwozach. Przy boku officera postepuiącego na czele, szedł człowiek po wieysku ubrany, który pokazuiąc ręką prosto na pałac w Szarańczach, przewodniczyć ku niemu sic zdawał.
Przeieta trwogą familia Warthona, nie spuszczaiąc z oka garstki owego woyska, spostrzegła, iż to zatrzymało się przed domem Bircha i otoczyło go do koła. Kilku dragonów zsiedli z koni, i weszli do domu, lecz pięć minut nie wytrwało iak nazad wrócili, wraz z Katy Haynes, po któréy poruszeniu i gestach, wnosić można było iż szło o rzecz niemało znaczącą. Po krótkiéy z dowódzcą rozmowie, odeszła ona do siebie, a cały ów oddział, ku Szarańczom zmierzać zaczął.
Odtąd nie było iuż nikogo coby miał przytomność, iakimby sposobem można ratować Henryka. Lecz niebezpieczeństwo zwiększało się coraz bardziéy: nie było z czego wybierać, i wszyscy radzili, aby uciekać w las niedaleko domu leżący. Każdy miał swoie uwagi, swoie spostrzeżenia, a na żadne wspólnie zgodzić się nie mogli. Uciekać, mówili znowu pomiędzy sobą, iest to uznać się za winnych. Zresztą niepodobieństwem się zdawało, ażeby kilku osobom uniknąć można było oka żołnierzy, którzyby ie przytrzymali z łatwością.
Uradzono nakoniec, iżby przebrać Henryka w taki sam ubiór w iakim był przyszedł, a któren na wypadek potrzeby Cezar starannie chował u siebie; pomagały mu iak mogły siostry iego do przebrania się, i gdy z trudnością toaletę iego kończyły, dragony przybyli, stanęli na dziedzińcu a niektórzy z nich zastukali do sieni, którą Cezar z niechęcią i boiaźnią otworzył.
Dowódzca zsiadł z konia, i wszedł do domu wraz z dwoma officerami. Zbladły wszystkie trzy damy, usłyszawszy stąpanie po schodach, oznaymuiące niemiłych gości przybycie.
Człowiek podobnéy postawy, w iakiéy nam malarze Herkulesa przedstawiają, ukazał się w sali i pozdrowił przestraszoną familię z uprzeymością, któréy po iego powierzchowności trudno się było spodziewać. Nie nosił on za sobą łokciowego arcaba ani pudrował czarnych swych włosów, chociaż to wówczas powszechnym było zwyczaiem: lecz za to ogromne wąsy, całe policzki i usta mu zasłaniały. — Siwe zaś małe iego oczy gęstemi obwiedzione brwiami, zarywały na Kafreyczyka, w spoyrzeniu iednak swoiém nie miał nic przykrego ani odrażaiącego od siebie. Głos iego był dość mocny, ale wymowa gładka, i sposób tłómaczenia się grzeczny i szczery. Franciszka na pierwszy rzut oka, poznała w nim owego Wirginczyka, którego obraz Harwey Birch w opisie swym wystawił.
— Nie trwóżcie się Panie, rzekł Officer, postrzegaiąc skutki przestrachu na ich twarzach, nie żądam iak tylko odpowiedzi szczeréy, otwartéy, i natychmiast odieżdzam.
— A na co takiego? łaskawy Panie! zapytał stary Warthon drżącym, i nieśmiałym głosem.
— Podczas onegdayszéy słoty przyiąłeś do domu pewnego cudzoziemca? rzekł Officer spoyrzeniem swoiém przenikaiąc Warthona.
— O to ten panie! odpowiedział oyciec wskazuiąc na syna, chciał nam uprzyiemnić nasze towarzystwo, i do dziś dnia z nami pozostał.
— Mości Panie! rzekł dragon, od stóp do głów mierząc okiem Henryka, i zbliżaiąc się ku niemu, Mości Panie powtórzył ze śmieszną powagą, iakże żałuię iż go poznaię tak gwałtownie zakatarzonego.
— Zakatarzonego! zawołał Henryk, wcale nie mam kataru.
— Przepraszam, rzekł Kapitan, lecz widząc piękne iego czarne włosy, brzydką rudą peruką okryte, sądziłem iż iesteś w potrzebie ciepłego głowy swéy trzymania. — Przepraszam za to posądzenie.
Pan Warthon westchnął ciężko, kobiety nie wiedząc do czego mogłyby doprowadzić podeyrzenia Officera, słowa się nie odezwały. Kapitan zaś Warthon z niechcenia dotknąwszy się swéy głowy, poznał iż z prędkości, perukę miał na wspak obróconą, i z boków równie iak czoła naturalne mu widać było włosy. Dragon spoyrzał na to poruszenie z złośliwym uśmiechem, i iakby na nie mało zważał obrócił się znowu do oyca Warthona.
— Więc tedy, rzekł do niego, proszę mi szczerze powiedzieć, czy przed kilko dniami nie przyiąłeś do siebie nieiakiego Harpera?
To zapytanie ożywiło stroskanego Warthona — Harpera! powtórzył; daruy mi Panie żem o nim zapomniał. Jakiś nieznaiomy tego nazwiska, przyszedł był do mnie prosząc o schronienie przed burzą. Nie znałem go nigdy, pierwszy raz widziałem go w mém życiu, i ieżeli to był człowiek podeyrzany.........
— Gdzie się podział?
— Wyiechał wczoray wieczorem.
— Jak wyiechał?
— Na koniu na którym tu przybył.
— Gdzie się udał?
— Ilem widział ku północy.
Dowódzca skończywszy swoie wypytywanie ukłonił się i wyszedł z pokoiu. Cała familia odetchnęła spokoyniéy i pobiegła do okna sądząc, iż sobie szczęśliwie odiedzie. Lecz nadzieie te zawiodły, gdyż on kilku podofficerów wywoławszy z szeregów po imieniu, i przeznaczywszy niektóre oddziały w różne okoliczne strony, dwunastu Dragonów przed bramą zostawił, a sam wszedł do domu. Wracaiąc do sali zbliżył się do Kapitana Warthona, i uszczypliwym rzekł do niego tonem:
— Przychodzę raz ieszcze przypatrzyć się twéy peruce, i dokładnie tak kształt iéy iak robotę rozpoznać.
— Henryk tymże samym odpowiedział tonem pokazuiąc mu swoię perukę: oto proszę, rzekł, ciekawość iego łatwo zaspokoioną bydź może.
— Ubliżałbym iemu samemu, rzekł Officer z przekąsem, gdybym przeniósł perukę nad czarne iego włosy, które widać starannie musiały bydź pudrowane, nim się pod tę spustoszałą strzechę dostały. Niech mi się godzi przytém zapytać: czy ta czarna muszka, co prawe oko i część twarzy zasłania iaką wielką bliznę zakrywa?
— Jeżeli, rzekł Henryk, tak sercem przenikasz ludzi, iak wzrokiem, prawdziwie ci tego daru zazdrościć należy. I w tych słowach odlepił kawałek angielskiéy kitayki, która mu za maskę służyła.
— Na móy honor, dodał Officer, nie zmieniaiąc komicznéy swoiéy powagi, o sto procent zyskuiesz na téy przemianie i gdybym cię mógł ieszcze namówić do zrzucenia z siebie wytartego surduta, który iak mi się zdaie piękne niebieskie ubranie ukrywa, byłaby dla mnie tak przyiemna metamorfoza, iak kiedym z porucznika postąpił na Kapitana.
— To rzecz naymnieysza, odpowiedział Henryk, i zrzucaiąc z siebie swóy kusy kubrak, stanął przed Officerem amerykańskim w całéy naturalnéy postaci, z nieporuszoną charakteru swego stałością, i z szlachetnym dumy wyrazem.
— Móy Panie, iesteśmy obcy dla siebie, rzekł Officer, a że nie ma nikogo coby nas z sobą poznał, sam przeto zaprezentować ci się muszę. Nazywam sic Lawton, kapitan Wirgińskiéy iazdy.
— A ia, móy Panie rzekł Henryk zowię się Warthon kapitan 60 pułku piechoty Jego Królewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii.
W momencie zmieniła się postać Lawtona, odpadła go wszelka do żartów ochota, i mieysce iéy pewna niechęć na iego twarzy zaięła.
— Kapitanie Warthon, rzekł, żałuię cię z całéy méy duszy.
— Jeżeli go żałuiesz, zawołał stroskany oyciec, czegóż chcesz od niego? po co lituiesz się nad nim, i trwożysz spokoyność naszą? wszakże on nie iest szpiegiem, przyszedł tutay iedynie nawiedzić swoię familię. Ja sobą samym, maiątkiem moim ręczę za niego, gotów iestem złożyć taką summę, iaką.......
— Zapominasz się chyba, do kogo mówisz, przerwał Lawton. — Przywiązanie tylko do syna, podobne uchybienie człowiekowi honoru, tłómaczyć może. Kapitanie, kiedyś tu przyszedł, wiedzieć musiałeś, iż straże nasze stoią na Białéy-równinie?
— Dowiedziałem się o tém tutay dopiéro, odpowiedział Henryk, i iuż było za późno wracać się nazad. Nie przyszedłem tu iak zobaczyć się z oycem, który mnie od roku nic widział. Nie słyszałem o postępie woysk naszych, i gdyby mnie zaręczono, iż przednie wasze straże iuż się w Peekschill znayduią, nigdy byłbym z New-Yorku nie wyszedł.
— To wszystko może bydź prawda, rzekł Lawton, po chwili namysłu, ale przykład majora Andrzeia nauczył nas, iż w dzisieyszych czasach, lepiéy nie ufać nikomu, niżeli wierzyć każdemu. Kiedy Offieerowie podeymuią się tak haniebnego rzemiosła, Kapitanie, przyiaciele wolności ostrożni bydź muszą.
Henryk nic nie odpowiedział, i tylko Sara ośmieliła się przemówić za bratem swoim. Lawton wysłuchał ią uprzeymie i unikaiąc nieużytecznych próźb, którymby wymówić się nic był w stanie. Miss Warthon, rzekł, ubolewam nad bratem twoim, każe zachować dla niego wszelkie względy iakie się domowi waszemu należą, lecz o losie iego stanowić może iedynie nasz Dowódzca Major Dunwoodi. Dunwoodi zawołała rumieniąc się Franciszka, Bogu chwała! w takim razie Henryk spokoynym zupełnie bydź może.
Lawton spojrzał na nią z zadziwieniem, i wstrząsnąwszy głową, z serca mu tego życzę, rzekł, lecz pozwolisz Pani byśmy zaczekali na dalsze rozkazy maiora.
Obawa Franciszki chociaż się o połowę zmnieyszyła, z tém wszystkiém mimowolne wzruszenia, duszę iéy dręczyły: ieżeli czasem rzuciła okiem na Officcra amerykańskiego, zaraz ie zwracała ku ziemi, i ktoby na nią patrzał z daleka, mógłby ią był posądzić, iż miała się go o cóś zapytać, lecz że do tego ośmielić się nic mogła.
Miss Peyton zbliżyła się z powagą do Lawtona, możemyż tedy, rzekła do niego, spodziewać się prędkiego przybycia Maiora Dunwoodi?
— Za dwie, lub trzy godziny, odpowiedział Kapitan: wyprawiłem do niego gońca z uwiadomieniem o tém co zaszło, i sądzę iż pośpieszyć zechce, tém wiecéy, dodał spoglądaiąc na Franciszkę, kiedy powinien mieć nadzieię, iż iego przybycie wielu osobom przyiemném bydź może.
Wszyscy zawsze radzi iesteśmy witać Maiora Dunwoodi, odezwał się stary Wartbon, bardziéy z interessu iak z szczerości.
— Nie wątpię o tém bynaymniéy rzekł Lawton, Major wielu osobom podobać się może, lecz tém samém proszę mi darować, iż ośmielam się prosić, aby można posilić iego żołnierzy, którzy w tym momencie tu się znayduią, a którym ia mam zaszczyt dowodzić.
— Natychmiast, rzekł Warthon, dla którego to żądanie pochlebnego uięcia sobie Kapitana, czyniło nadzieię.
Podczas kiedy rozdawano wódkę i żywność pomiędzy Dragonów, Lawton przedsięwziął wszelkie kroki ostrożności, tak dla straży swoiego więźnia, iako też dla zabezpieczenia swego oddziału. Postawił szyldwacha przed drzwiami domu, i wysłał żołnierza na ieden z pobliskich wzgórków, z którego widok na sąsiednie okolice wychodził, poczém powrócił z dwoma innemi Officerami równie zaproszonemi do stołu.
Miss Peyton do każdego grzecznie przemówiła, i ożywiała przy stole rozmowę, gdy tymczasem Amerykanie z apetytem Wampona, wszystkie potrawy uprzątali ze stołu. Nakoniec Lawton przerwał długi attak, iaki wraz z swemi kollegami do wybornego pasztetu przypuścił; zapytuiąc gospodarza domu, czyby nie znał Kramarza nazwiskiem Bircha, o ćwierć mili mieszkającego od Szarańcz?
— Rzadko bardzo on tu przychodzi, odpowiedział ostrożnie Warthon, i mogę powiedzieć iż nie widuię się z nim nigdy.
— To co mnie zadziwia, rzekł Kapitan spoglądaiąc przenikliwie na swoiego Gospodarza. Będąc tak bliskim sąsiadem, mógłby bydź bardzo państwu użytecznym. Pewien iestem iż wszystko u niego o połowę taniéy: i ręczę za to, iż ta materya, którą tu na krzesłach widzę, dalekoby mniéy kosztowała.
Warthon obeyrzał się po za siebie, i z nieiakiém pomieszaniem spostrzegł, iż większa cześć sprawunków nowo kupionych, porozkładana ieszcze leżała w pokoiu.
Obydwa Officerowie spoyrzeli po sobie z uśmiechem, Lawton iednak nie zdawał się na to uważać, i spokoynie szczątków pasztetu dokończał. — Przerwa iednak między piérwszém daniem a drugiém, dała mu czas odetchnienia i znowu mówić zaczął.
— Chciałbym, rzekł, poprawić tego Bircha, z iego antyspółeczcńskich skłonności — Gdybym go znalazł u siebie, pewnie w takie odesłałbym go mieysce, iżby mu nie zbywało na towarzystwie, przez kilka godzin przynaymniéy.
— I gdzież tak miał bydź odesłany? zapytał Warthon sądząc iż należało z czémsiś się odezwać.
— Do obozu pod dobrą strażą, odpowiedział Kapitan.
— Cóż takiego przewinił ten biedny Birch? zapytała Miss Peyton podaiąc mu kryształową salaterkę z lodami.
— Biedny! zawołał Officer, ieżeli biedny, potrzeba żeby mu John Bull[2] lepiéy płacił.
— Zapewne, dodał ieden z Officerów, Król Jerzy powinienby mu dadź iakie Xięstwo.
— A kongres postronek na szyię, rzekł Lawton, kilka podanych sobie ciastek biorąc ze stołu.
— Ubolewam mocno, rzekł Warthon, iż ieden z moich sąsiadów, popadł w niełaskę współ-obywateli moich.
— Gdybym go był tylko znalazł u siebie, rzekł Kapitan, na pierwszym drzewie byłby mi podzwonił nogami. Ale nie uydzie on i tak rąk moich, wprzódy ieszcze nim zostanę Majorem.
Sposób tłómaczcnia się Officera Amerykańskiego wszystkim usta zamknął, i każdy osądził, iż nayrozsądniéy było nie odzywać się więcęy do niego w tym przedmiocie. Wiedzieli przytém dobrze, iż Harwey Birch od dawna był podeyrzany w Republikanckim Rządzie, iż go kilka razy zatrzymywano, więziono, i że zawsze cudownym sposobem z grożącego mu niebezpieczeństwa wychodził. Zresztą osobista nienawiść Kapitana Lawtona przeciw Kramarzowi ztąd naywięcéy pochodziła, iż potrafił mu się wykraść z pod straży dwóch naywiernieyszych iego Dragonów, którym był oddany.
Rok właśnie upływał, iak dostrzeżono Bircha kręcącego sic około głównéy kwatery Amerykańskiéy w momencie w którym tleiąca iskra wybuchnąć miała. Naczelny Dowódzca dowiedziawszy się o tém, zlecił był Kapitanowi Lawton, iżby go śledził, przytrzymał, i do niego samego dostawił. Kapitan znaiąc dokładnie lasy, wąwozy i wszystkie ścieszki, podiął się tego obowiązku, i Kramarza w własnym iego domie schwytał. W drodze stanąwszy przed iedną karczmą, tak dla posilenia siebie, iak swego oddziału, umieścił swego więźnia w osobnéy izbie, przy któréy dwóch pewnych swych żołnierzy postawił. Lecz gdy przyszło do wyiazdu, Kramarz zniknął, i nic znaleziono tylko iego skrzynkę otwartą i prawie próżną. Wszystko czego się można było dowiedziéć, to tylko iedynie, iż nieznaioma kobieta wyszła z karczmy, mówiła kilka minut z szyldwachami, lecz wktórąby się udała stronę, żadnéy nie było można powziąść poszlaki.
Kapitan Lawton stał się odtąd głównym nieprzyiaciclem Bircha, lecz wypadek ten nauczył go iak dalece nie należy bydź uprzedzonym o sobie, i że człowiek mimo wszelkiego rozsądku i ostróżności, zbłądzić iednak może; nie mógł on nigdy darować Kramarzowi téy zniewagi, i nigdy nie pomyślał o nim, bez przypomnienia sobie tak przykrego dla siebie zdarzenia. Zgrzytał ieszcze zębami i piorunował przeciw niemu, gdy w tém wśród wąwozów woienna pobudka usłyszyć się dała. Zerwał się od stołu, pobiegł do okna i wołaiąc na Officerów......
— Na konia Panowie! na konia! otóż i Major! wyszedł z niemi z pokoiu.
Oprócz dwóch żołnierzy stoiących na warcie przy Kapitanie Warthon, wszystkie dragony wsiedli na koń, i cwałem udali się naprzeciw współbraci swoich.