Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom I/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom I
Rozdział IV
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Jest to wzrok, iest to harde czoło tego pana,
Którego w naszych gronach godność iest nieznana,
To iego glos;to iego rycerskie stąpienie,
I pod temi rysami szlachetne spoyrzenie:
Jego godność, i dzielność iego męzkiéy siły,
Wiednéy sławnéy potyczce niebezpieczne były —
Kiedy niesprawiedliwość, czy przemoc zuchwała,
Niespodzianie na moie życie nastawała,
Uciekałem do niego z blagaiącym wzrokiem,
Ale czuiąc się winnym; on za każdym krokiem
Zdawał się iak sztyletem, przeszywać pierś moią
To on! to on! wołaiąc.........

Walter-Skott.

Głębokie milczenie panowało przez kilka minut po odejściu Kramarza. Sam Warthon siedział zamyślony nad tylu wiadomościami ściągaiącemi się do iego syna. Kapitan niczego bardziéy nie pragnął, iak żeby Harper postawił się w iego położeniu, żeby mógł mu się zwierzyć, coby w obecnych wypadkach przedsięwziąść należało. Miss Peyton przyrządzała daną herbatę na śniadanie, które przybyciem Harweya Birch przerwaném zostało. Sara zaś z Franciszką układały niektóre porobione przez siebie sprawunki, gdy Harper iedną razą przerwał milczenie.
— Jeżeli przedemną, rzekł, kapitan Warthon, ukrywać się chce, zapewniam go i proszę, aby się mnie wcale nic obawiał. Jakiekolwiek dałbym wydania go powody, nie zdradzę gościnności, którą w domu oyca iego znalazłem.
Franciszka upadła na krzesło pomieszana i blada, Miss Peyton upuściła imbryk z którego nalewała herbatę. Sara stanęła iak alabastrowa statua. Stary Warthon zadrżał z boiaźni, kapitan zaś nie namyślając się długo, zerwał się z krzesła, i pozrzucał z siebie wszystko co mu do przebrania służyło.
— Ufam ci, zawołał, ufam z całéy méy duszy; i na cóż mi się zresztą moia maskarada przydała? ale iakimże sposobem poznać mnie mogłeś?
— Tak są znamienite własne twe rysy kapitanie, rzekł Harper z lekkim uśmiechem, iżbym ci nigdy nie życzył abyś się miał przebierać. Chociażbym cię nigdy nie znał, i żadnych do poznania ciebie nie miał innych środków, sądzę i ten dostateczny mi iuż bydź powinien. I w tém wskazał mu na portret zawieszony na ścianie, wystawiaiący oficera Angielskiego w mundurze.
— Pochlebia mi to, rzekł Henryk uśmiechaiąc się, iż lepiéy wyglądam na portrecie, niżeli przebrany. Dobry iednak z Pana znawca, kiedyś mnie poznał.
— Potrzeba i doświadczenie, uczy wszystkiego człowieka, odpowiedział Harper i wstał z krzesła. Postępował był właśnie ku drzwiom, gdy Franciszka pobiegła ku niemu, wzięła go za rękę, i z nieśmiałością, któréy lepiéy żywy na twarzy iéy rumieniec tłómaczył, rzekła do niego: nie zdradzisz zapewne moiego brata, niepodobna iżbyś go miał zdradzić? Harper stanął i wpatruiąc się w prześliczną postać ziemskiego owego anioła, poważnym odezwał się głosem:
— Nie powinienem, nie mogę, i nie chcę go zdradzić: wznosząc potem rękę nad głową Franciszki, ieżeli dodał błogosławieństwo cudzoziemca ma iaką cenę w twych oczach, przyimiy go odemnie, drogie dziecię, i pozdrowiwszy przytomnych do swego oddalił się pokoiu.
Kilka te słów wyrzeczone przez Harpera, głos iego i sposób zachowania się, wielkie na wszystkich uczynił wrażenie; sam nawet Warthon, który iuż był zwątpił o przeznaczeniu syna, spokoynieyszym iuż bydź zaczął. Uradowany kapitan, iż bez obawy, będzie się mógł swobodnie w domu swéy familii zabawić, po odeyściu oyca do zwykłych swych zatrudnień, pozostał z ciotką i z siostrami, z któremi od swego przybycia, ledwie miał czas kilka słów pomówić. Oczewiście nie zbywało na zapytaniach, o różnych znaiomościach w New-Yorku, i Miss Peyton nie zapomniała także pułkownika Welmer.
— Zawsze taki uprzeymy, taki wyszukany, iakim był dawniéy, rzekł kapitan.
Rzadko, żeby która z kobiet nie zapłoniła się na wspomnienie tego co kocha, albo przynayimniéy, o kim iest podobnie podeyrzana: nic zatém dziwnego, iż Sara spuściła oczy usłyszawszy imię Welmera.
— Czasami bywa zamyślony, dodał Henryk, nie zważaiąc na pomieszanie swéy siostry; wszyscy go téż w pułku prześladuiemy że kochać się musi.
Sara spoyrzała na swego brata, a iéy weyrzenie spotkało się razem z okiem Franciszki, która śmieiąc się zawołała:
— Biedny człowiek! czegóż on rozpacza?
— Nie rozumiem odpowiedział kapitan, coby do rozpaczy znaglało syna, bogatego człowieka, młodego, przystoynego, i pułkownika?
— To są bardzo przekonywaiące powody, iż podobać się może, rzekła Sara z uśmiechem, iakby się to wcale do niéy nie ściągało.
— Pozwólcież sobie powiedziéć, rzekł poważnie kapitan, stopień pułkownika w gwardyi, ma swoie wielkie znaczenie.
— Oh! pułkownik Welmer wszystkie doskonałości posiada? rzekła z szyderskim uśmiechem Franciszka.
— Niewiem dla czego, odezwała się Sara, z zdradzaiącém ią wzruszeniem, pułkownik nigdy nie miał szczęścia, podobania ci się moia siostro! i chyba go za to nie lubisz, iż nadto iest przywiązany, nadto wierny dla swego monarchy.
— Henryk czyż nie iest taki, zapytała Franciszka biorąc z uczuciem brata za rękę?
— Dość tego, dość, przerwała Miss Peyton, żadnéy o pułkowniku różniącéy się opinii, bo on należy do rzędu faworytów moich.
— Franciszka podobno lepiéy lubi majorów, rzekł Henryk z złośliwym uśmiechem.
— Co za dzieciństwo! zawołała zarumieniona Franciszka.
— Co mię iednak zadziwia, dodał kapitan, iż Dunwoodi, uwalniaiąc z niewoli oyca moiego, nie starał się zatrzymać Franciszki w obozie powstańców, i chociaż walczy za wolność, widać iż lękał się utracić własnéy wolności.
— Piękna to wolność! zawołała Sara, pięćdziesiąt miéć panów nad sobą.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka z uśmiechem, zmiana ta panów iest przywileiem wolności.
— I ten przywiléy naywięcéy téż przez damy nadużywanym bywa, dodał iéy brat.
— Przepraszam, rzekła Franciszka zawsze iednakim, żartobliwym tonem, my tylko lubiemy wybierać kogo chcemy uznać za pana. Nieprawda kochana ciociu?
— Moia droga! odpowiedziała Miss Peyton, źleś się do mnie udała, przeszły dla mnie czasy myślenia o takich rzeczach.
— Ah moia ciociu! rzekła, przebiegła Franciszka, iakżeby to ciocia wmówić w nas chciała, iż nigdy młodą nie była, a przecież słyszałam i wiem dobrze, iż Miss Joannie Peyton na wielbicielach nie zbywało.
— Bayka kochanko, bayka! rzekła ciotka przybieraiąc na siebie rodzay nieiąkiéy powagi; ludzie zawsze cóś dodadzą, i czy to można wierzyć wszystkiemu co mówią?
— Moia siostra ma racyą, rzekł wesoło kapitan, ienerał Montross dotąd nosi ieszcze sylwetkę Miss Peyton, a nie ma temu ośm dni, iakem był na obiedzie u hrabiego Klinton, który mi się bardzo o ciocię wypytywał.
— Nic dobrego tak z ciebie Henryku iak i z twéy siostry, rzekła ciotka: skończcie lepiéy wasze żarty, i chodźcie ze mną obeyrzéć materye z fabryk kraiowych, które teraz ostatnią razą kupiłam: ciekawa iestem iak też znaydziecie ie w porównaniu z temi, coście od Bircha nabyli.
Młode rodzeństwo powstało i razem udało się za swą ciotką, któréy Henryk podał był rękę, i gdy z nią do drugiego przechodził pokoiu, zapytała go o ienerała Montross gdzie konsystuie, i czyli zawsze iak wprzódy na pedogrę cierpiał.
Harper nie pokazał się dopiero iak na obiad, i skoro tylko wstali od stołu, pod pozorem iż ma wiele listów do pisania, pożegnawszy gospodarza domu, do swego wyszedł pokoiu. Nieobecność iego pożądaną była od całéy familii, bo chociaż iego postępowanie usuwało wszelką nieufność, zawsze iednak przytomność cudzoziemca ograniczała ich rozmowy, poufałe zwierzenia, i wzaiemne wynurzenie się z uczuciami serca swego: kapitan téż Warthon nie mógł dłużéy bawić nad dni kilka, raz że mu urlop w tym czasie wychodził, drugi raz iż pobyt iego w Szarańczach nie bardzo był bezpieczny, i iak się zwykle w woynie dzieie, różnym ulegał wypadkom.
Ukontentowanie zostania z sobą przemogło nakoniec w rodzeństwie wszelką obawę złych skutków, iakieby nastąpić mogły: sam tylko stary Warthon tłumił w sobie wewnętrzne przeczucia, i po kilka razy wychodził wypatrywać swoiego gościa, czyby czasem nie podsłuchiwał podedrzwiami, i coby u siebie robił, powtarzaiąc ciągle przed swemi, iż go ma bardzo w podeyrzeniu, aby syna nie zdradził. Dzieci, iego siostra, nieufność tego rodzaiu za zbyteczną uważały, przekonane aż nadto o otwartości i szczerym charakterze Harpera.
— Takie powierzchowne wszystkie oznaki bardzo często zawodzą, rzekł oyciec trzęsąc głową, a niczego tak bardziéy lękać się nie można iak złych ludzi, co podobnie iak maior Andrzey podaią się szalbierstwu i......
— Szalbierstwu! przerwał Henryk z żywością. Zapominasz chyba móy oycze, iż on wiernie służył królowi swemu, i że go prawa woyny usprawiedliwiają.
Ale czyż te same prawa woyny, nie usprawiedliwiaią także iego śmierci, móy bracie, zapytała drżącym głosem Franciszka.
— Jego śmierci! zawołał kapitan z zapałem. Proszę na wszystko, zaczniymy iuż o czém inném, bo żaden officer Angielski mówić o tém bez wzruszenia nie może. Nie znaliście go: był to człowiek odważny, cnotliwy, rozsądny lecz iak widzę, i o tém nawet powątpiewacie ieszcze, inaczéy sobie nieszczęsną śmierć iego tłómacząc.
— Nie wątpię bynaymniéy o iego przymiotach móy bracie, odpowiedziała Franciszka, powiem nawet iż lepszego był godzien losu, ale z drugiéy strony przypuścić nie mogę, aby Washington zezwolił na zgwałcenie praw woiennych i sprawiedliwości.
— Czegóż można spodziewać się po człowieku, który prawemu władcy swemu woynę wypowiedział? zawołała z niecierpliwością Sara.
— Kobiety, rzekł Henryk, podobne są do zwierciadeł, które odbiiaią od siebie przedmioty iak im są przedstawione. W Franciszce widzę maiora Dunwoodi, w Szarze poznaię........
— Pułkownika Welmer, przerwała Franciszka śmieiąc się i rumieniąc w téyże saméy chwili. Co do mnie przyznaię, iż winna iestem majorowi, że mnie myśleć nauczył: nie prawda kochana ciociu?
— W saméy rzeczy, odpowiedziała Miss Peyton, iego rozumowania w ostatnim liście co pisał do mnie, są bardzo gruntowne, i trafiaią do przekonania każdego.
— Nie zapomnę ich nigdy, rzekła Franciszka, równie iak Sara uczonych rozpraw pułkownika Welmer.
— Podchlebném dla mnie będzie zachować w pamięci zasady rozsądku i cnoty, odpowiedziała Sara podnosząc się z krzesła dla ukrycia swych płomieni, które iak gdyby w naywiększy upał, na piękne iéy wystąpiły lica.
Możeby ieszcze dłużéy rozmowa ta trwała, gdyby Cezar nie wszedł do pokoiu. Przybył on oznaymić, iż słyszał głos cichy i przerywany w pomieszkaniu Harpera, które wychodziło na ogród, od iednego z dwóch pawilonów stoiących po każdéy stronie domu: przywiązanie albowiem starego Negra do młodego Pana, wzbudziło w nim chęć szpiegowania Cudzoziemca, od którego pewność Henryka zależała. Ta wiadomość rzuciła na nowo postrach w całéy familii, lecz Harper z swą łagodną i skromną postacią pokazawszy się w tym momencie, usunął wszelką o sobie obawę, i nie sądzono inaczéy, iak tylko że się Cezarowi przywidzieć musiało.
Resztę tego wieczora i poranek dnia następnego, przeszły bez żadnego zdarzenia, któreby zasługiwało na przytoczenie go czytelnikom naszym. Słota wciąż blisko 36ściu godzin nic ustawała na chwilę, lecz po południu właśnie gdy wstawać od stołu mieli, nagle wypogadzać się zaczęło. Deszcz wiecéy iuż nie szumiał po oknach domu, a słońce wychodząc o podal z zachmury, przedzierało się przez gęste drzewa, i po ich liściach srebrną napełnionych rosą, swoie rozbiiało promienia. Cała familia wybiegła natychmiast na wał ogrodowy. Powietrze samym aromatem tchnąć się zdawało, i chociaż czasami ieszcze czarne, po nad ziemią zwieszone, snuły się obłoki, na zachodzie iednak całkiem się wyiaśniło, iakby z iesienném przyiściem, obumieraiąca natura, do nowego życia powrócić miała.
— Co za wspaniały widok! rzekł Harper do siebie półgłosem i w zapomnieniu iż nie sam był tylko. Jak wielki, iak świetny obraz, i kiedyż skończą się nieszczęścia oyczyzny moiéy! kiedyż tak pogodne słońce, dla chwały iéy i szczęścia zabłyśnie!
Franciszka będąc blisko przy nim, sama iedna usłyszała co mówił, i spoyrzawszy na niego nieznacznie, uyrzała go z odkrytą głową, z wzniesionemi wgórę oczyma, zdaiącego się zasyłać modły swe do nieba. Jego spokoyne melancholiczne rysy, ożywiał naysilniéyszy zapał, który tylko miłość oyczyzny, i cierpienia dla niéy wzbudzić są zdolne.
— Taki człowiek zdradzić nas nic powinien, pomyślała sobie w duchu; kto czuć umie, ten złym bydź nic może.
— Wszyscy ieszcze rozmyślali w milczeniu, gdy uyrzano Harweya Bircha, który korzystając z pogodnego czasu pośpieszał do Szarańcz. Przychodził on pasuiąc się z dącym ieszcze gwałtownie od wschodu wiatrem, głowę maiąc naprzód podaną, ręce na obydwie lataiące strony i ten chód prędki, żywy, iakim zwyczaynie spieszy kupiec uganiaiący się za sprzedażą towarów swoich.
— Doczekaliśmy się przecie pięknego wieczora, rzekł pozdrawiaiąc przytomnych, czas taki przyiemny, tak łagodny, iakiegośmy ieszcze téy iesieni nie mieli.
— W saméy rzeczy, odezwał się Pan Warthon, ale iakże się miewa twóy oyciec? słyszałem iż mocno słaby.
Harwey milczał, lecz gdy Warthon powtórzył zapytanie, przerywanym i drżącym odpowiedział głosem:
— Nie naylepiéy się miéwa: cóż robić na wiek i zmartwienie?
Kończąc te słowa, łzy mu się w oczach zakręciły, i odwrócił się na bok ukrywaiąc swe wzruszenie: dowód iednak téy synowskiéy czułości nie uszedł uwagi Franciszki i zjednał mu w iéy sercu to uwielbienie, które w każdym czasie i mieyscu, prawéy cnocie należy.
Osada Szarańcz położoną była wśród pasma wąwozów, ciągnących się od północy i zachodu, ku południo-wschodowi, dom zaś leżał na iednéy naywyższéy górze owego całego łańcucha, opasany naokoło wałem, zkąd przez poziome skały, lasami zarosłe, morze zwłaszcza przy iasnym dniu widzieć się dawało. Wzburzone ciągłą i długą burzą, opadać właśnie wtedy zaczynało, a wiatr południowo wschodowy kołysał iuż był spokoynie owém rozhukaném przed chwilą królestwem Neptuna. Kilka czarnych punktów ukazywało się na iego powierzchni pianą zbielonéy: i powstawały one, wzmagały się i rosły wraz z falami, które niemi miotały, i raz ie na, wierzch wznosiły, drugi raz porywały z sobą, i w raz z niemi w bezdennéy ginęły przepaści. Nikt na to nic zważał oprócz jednego Kramarza. Stał on blisko Harpera, i za każdym razem gdy owe punkta wydobywały się zpod bałwanów, on kilka kroków postąpił, głowę wyciągnął i na palce się spinał, iakby chciał uróść na Olbrzyma, coby rozeznał te niedościgłe przedmioty, i ciekawość iego zaspokoił.
W kilka chwil iednak przystąpił do zebranéy pomiędzy sobą familii, spoyrzał śmiało na Harpera, i wolnym rzekł głosem:
— Woyska Królewskie iuż wyruszyły, i są naprzeciw nas.
— Któż ci to mógł powiedzieć, zapytał kapitan Warthon. Bóg zresztą przysłałby ich tutay, nie gniewałbym się oto bobym zabrał się z niemi.
— Te dziesięć statków nie korzystałyby z tak pomyślnego wiatru, odpowiedział Birch, gdyby nie były ciężarem woiennym ładowne.
— Ale cóżby niepodobnego bydź miało, rzekł zmieszany Pan Warthon, żeby te statki nie były..... Amerykańskie?
— Lecz te maią podobieństwo do Królewskich, odpowiedział Birch spoglądaiąc po wszystkich, i moment spoyrzenie swe zatrzymuiąc na Harperze.
— Jak to podobieństwo? zawołał Henryk wszakże trudno rozróżnić tych kilku czarnych punktów? Harwey słowa nie odpowiedział na to postrzeżenie, i sam do siebie mówić zaczął: iuż widzę co się znaczy, przybyli przed burzą, dwa dni przeczekali na wyspie, a teraz są iuż na morzu: kawalerya musiała też także wyiść z Wirginii, nie zadługo zatém bić się zaczną w tych tu stronach. Podczas gdy tak z sobą rozmawiał, ani oka nie spuścił z Harpera, który naymnieyszego nie okazuiąc po sobie poruszenia, zdawał się spokoynie zmiany powietrza używać.
Z tém wszystkiém po chwili skoro Birch zamilkł, Harper obrócił się do swego gospodarza, i oświadczył mu, iż maiąc ważne zatrudnienia, za któremi pośpieszać musi, chciałby korzystać z pięknego wieczora, i ieszcze kilka mil uiechać. Uradowany w duchu Warthon, iż się takiego gościa pozbędzie, nawet przez grzeczność zatrzymywać go nie chciał, i rozkazał, aby mu natychmiast konia iego okulbaczono.
Skoro to Kramarz usłyszał, cały iak na szpilkach bydź się zdawał: to wychodził, to znowu nazad powracał, a iego oczy pełne ognia, przelatywały ustawnie, to na morze, to na Harpera, to zresztą na stajnię, zkąd konia podróżnemu przyprowadzić miano. Cezar przywiódł go nakoniec, i Harwey Birch opatrzywszy starannie iego okiełzanie, mały tłomoczek, podróżnego, przy siodle przywiązał.
Nie pozostawało nic więcéy Harperowi, iak rozstać się ze swoiém gospodarstwem. Ukłonił się on dość oboiętnie, lecz z wielką przytém grzecznością Miss Peyton i Sarze; Franciszkę pożegnał czułem na nią weyrzeniem: z samym zaś Panem Warthonem skończyło się na wzaiemnych oświadczeniach, bardziéy powierzchownych niż szczerych. Zwracaiąc się nakoniec do Kapitana, ścisnął go za rękę i poufałym rzekł do niego tonem.
— Postępek twóy, Kapitanie! tyle iest niebezpieczny ile nierozważny; może on ściągnąć dla ciebie, niebardzo przyiemne skutki, lecz w tym razie bydź może, iż znaydę sposobność okazania méy wdzięczności, iaką twéy familii winienem.
— Zapewne, zawoła! oyciec nie myśląc iuż o zgubnym losie syna; mam prawo spodziewać się po tobie, szlachetny cudzoziemcze! iż nie wydasz odkrycia, któreś winien gościnności moiéy.
Harper zmarszczył czoło, obrócił sic z żywością ku Warthonowi, lecz w momencie umiarkowanie zaięło mieysce uniesienia, i odpowiedział uprzeymie:
— Nic takiego nie dowiedziałem się przez ciąg bytności moiéy w twoim domu, szanowny Panie! czegobym wprzód nie wiedział: i może bydź ieszcze szczęściem dla syna twoiego, że wiem o iego tu pobycie, i o powodach które go do tego skłoniły.
Pozdrowił na nowo wszystkich, wsiadł na konia i cwałem popędził — Birch dopóty go z oczu nie spuścił, póki mu w wąwozach nie zginął, i gdy iuż daléy nie widział, westchnął głęboko, iakby zrzucił z siebie ów ciężar iaki go uciskał.
— Piérwszy raz tobie Harweiu! dłużnikiem iestem, odezwał się Pan Warthon, gdyż dotąd nie zapłaciłem ci za tytuń, który mi przyniosłeś.
— Wszakże tak dobry, iak i ten com go ostatnią razą Panu dostarczył, odpowiedział Birch, ciągle na wąwozy spoglądaiąc.
— Znayduię go bardzo dobrym, rzekł Warthon, aleś mi nie powiedział ceny.
W momencie zmieniła się postać Harweya, wyraz niespokoyności ustąpił z iego twarzy, pozostał tylko prosty geniusz Kramarza, coby dla zysku gotów był sam siebie zafrymarczyć.
— Ceny! zawołał, nie umiałbym naznaczyć. — Tyle trudności, iakie przebyłem dla..... dla przysłużenia się Panu, powinnyby w iego łasce znaleść nagrodę.
Pan Warthon dobył z kieszeni trzy dollary, zapłacił Kramarzowi, który uśmiechnął się z radością, gdy ie do rąk odbierał. Z tém wszystkiém uderzył wprzód niemi o kamień, probuiąc czy przypadkiem nie były fałszywe, zważył w ręku, i dopiero ów drogi sobie kruszec, schował do skórzanego trzosu, któren z taką ostrożnością przy sobie nosił, iżby się nikt nie domyślał gdzieby go ukrywał.
Ucieszony szczęśliwém zdarzeniem, iż wdwóynasób zarobił, przystąpił do Henryka i rzekł do niego: Kapitanie Warthon! wyieżdzasz tego wieczora?
— Nie Birchu! odpowiedział Henryk pokazuiąc na swą familię: chciałżebyś iżbym opuszczał te tak drogie dla mnie osoby, z któremi iuż może nie zobaczę się więcéy.
— Takie żarty nie uchodzą móy bracie, rzekła Franciszka.
— Bydź może, zawołał Birch, iż teraz gdy słota ustała, Skinner ze swoią bandą wyruszy w pole. Bodaybym nie przepowiedział, ale on gotów tu napaść, a w takim razie.....
— To rzecz naymnieysza! przerwał Henryk przedrwiwaiąc, ieżcli mnie ieszcze tutay znaydą te łotry, to kilka gwineów cały interes zakończy. Nie Birchu, nie, zostanę tu do iutra.
— I maior Andrzey miał także gwineie, a dla tego niewiele mu pomogły, rzekł kramarz ozięble.
Obydwie siostry na ramionach u siebie oparte, trwożyć się równie pomiędzy sobą zaczęły. Móy bracie, rzekła starsza, usłuchay podobno rady Bircha, który ci nigdy źle nic życzył.
— Jeżeli iak się domyślam, dodała Franciszka, Birch dopomógł ci do nawiedzenia nas, bezpieczeństwo twoie wymaga ażebyś go słuchał.
— Wyszedłem sam z New-Yorku, i sam do niego powrócę; odpowiedział hardo kapitan; Bircha prosiłem tylko aby mi dostarczył ubioru do przebrania się, i wskazał drogę, którą mógłbym przeiechać spokoynie. Tego ostatniego warunku nie dotrzymałeś mi Harweyu?
— Prawda, odpowiedział kramarz, ale ieżeli chcesz wiedzieć kapitanie, to właśnie iest powód, coby cię znaglać powinien do nayśpiesznieyszego odiazdu. Oszukać świata dwa razy nie można, i tylko do razu sztuka uchodzi.
— Nie mógłżebyś iakicgo innego wymyśléć sposobu? zapytał Henryk.
— Wybladłe lice kramarza, żywym okryły się rumieńcem, co mu się bardzo rzadko zdarzało, iednak dla tego milczał i zdawał się walczyć sam z sobą.
— Cokolwiek spotkać mnie może, dodał Henryk, nie poiadę iuż dzisiay i zostanę tu do iutra.
— Jeszcze słowo, kapitanie Warthon! rzekł poważnie Harwey, strzeż się kapitana Wirgińskiego z wielkiemi wąsami, olbrzymiéy postawy; wiem dobrze iż niedaleko ztąd bydź musi, a sam szatan, podeyść go nic potrafi, kiedy raz tylko udało mi się wywieść go w pole.
— Niechże się sam lepiéy strzeże, odpowiedział Henryk. Zresztą Birchu! uwalniam cię od wszelkiéy odpowiedzialności.
— Dostanęże to uwolnienie na piśmie? zapytał przezorny kramarz.
— Z całego serca! zawołał kapitan z uśmiechem: Cezar! prędko, papieru, atramentu, pióra! muszę w uroczystéy prawa formie, wydać uwolnienie moiemu współwinowaycy Harweyowi Birch.
Kramarz nie mówiąc słowa, odebrał z powagą to pismo, i iakby wielkie przywiązywał do niego znaczenie, schował go w środek skrzynki, którą iuż był upakował, i ukłoniwszy się nisko całéy familii, ku domowi swemu się udał.
Po iego odeyściu, Warthon równie roztropny, iak niespokoyny, zaczął na nowo przekładać synowi, iż chociażby rad zatrzymać go dłużéy u siebie, kiedy iednak tak okoliczności kazały, nie życzyłby mu zwlekać odiazdu, i za pomocą swych córek iako téż bratowéy, wymógł na Henryku, iż nie czekaiąc do iutra wrócić do swéy kwatery postanowił. Wyprawiono zatém natychmiast Cezara do Harweya, aby przybył do Szarańcz i przewodniczył w drodze Henrykowi; lecz iuż było za późno. Kramarz albowiem ledwie zayrzał do siebie, w tym momencie wyszedł niewiadomo w którą stronę.
— To lepićy; nie gniewam się o to bynaymniéy, rzekł Henryk, zostanę tu do iutra, i mimo zbawiennych przestróg pana Harweya Bircha, sam wiadomą mi drogą poiadę, a maiąc pieniądze, żartuię, czy mnie kto złapie, czy zaczepi.
— Nie poymuię icdnak, odezwała się Miss Peyton, iak w takim woiennym czasie można bydź spokoynym, i podobnie iak ten Birch nie lękać się niczego.
— Nie wiem iak on z powstańcami wychodzi, odpowiedział Henryk, ale co Sir Henryk Klinton, toby mu włosa z głowy wyrwać nie pozwolił.
— Do prawdy, zawołała Franciszka, Sir Henryk zna tak dobrze Harweya Bircha?
— Powinienby go znać, odpowiedział Henryk z uśmiechem.
— Sądziszże móy synu, zapytał Warthon, iż możemy bydź pewni że on ciebie nie zdradzi?
— Myślałem o tém wprzódy nimem mu się zwierzył, rzekł zamyślony Henryk. Powinienby zostać wierny swemu przyrzeczeniu. Zresztą własny iego interes dostateczną iest dla mnie rekoymią. Nie śmiałby on pokazać się w New-York, gdyby mnie zdradził.
— Rozumiem, rzekła Franciszka, iż Harwéy posiada wszelkie przymioty poczciwego człowieka, bo iest czułym i przywiązanym synem.
— Wiernym równie poddanym[1] zawołała Sara, a podług mnie iest to naypiérwsza cnota.
— Co do tego podobno, rzekł brat iéy, lepiéy on kocha pieniądze, niż króla.
— W takim razie, rzekł Warthon, naymniéy iesteś bezpiecznym, bo iakież są uczucia, któreby świętsze dla chciwego były, ieżeli nie pieniądze?
— Oh! odpowiedział wesoło Henryk, uczucia miłości świętsze są nad wszystko, nieprawda Franciszko?
— Wróćmy do domu, rzekła młodsza iego siostra: chłodne tego wieczora powietrze naszemu oycu zaszkodzićby mogło.






  1. Roialistą w angielskim stylu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.