Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom IV/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom IV
Rozdział III
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Wśród pustyń samotna, nieśmiała,
Wolnym przechodziła krokiem,
A cel, do którego zmierzała,
Coraz bardziéy giuął przed iéy okiem.

Goldsmitih.

Wśród zimnéy i ciemnéy nocy, Franciszka Warthon z biiącém mocno sercem, żywą uderzona wyobraźnią, wolnym krokiem przeszedłszy tylnemi drzwiami ogród folwarkowy, udała się prosto ku skale, na któréy iak iéy się zdawało dwukrotnie widziała Harweya Bircha. Chociaż nie było ieszcze tak późno, posępność nocy, samotność, niebezpieczeństwo na iakie się narażała, wszystko to przeięło iéy duszę boiaźnią, któréy się oprzeć nie mogła. Kilka nawet razy wracać się chciała, lecz głos natury, silnieyszy nad ludzkie skłonności, przemógł zresztą wszelkie wrodzonéy nieśmiałości wrażenia, i z szybkością Atalanty przebiegła do połowy równinę, przedzielaiącą folwark od skał.
Poszanowanie dla kobiet, należy do rzędu pierwszych dowodów cywilizowanego narodu, i żaden posiadaniem téy cnoty do tak wysokiego posuniętéy stopnia, chlubić się tyle nie może, iak Amerykanie. Przekonaną o tém była Franciszka, i ze strony piechoty, stoiącéy nad drogą obozem, nie spodziewała się żadnego nadużycia w winnym płci swoiéy szacunku, lecz charakter lekki dragonów Wirgińskich, grubość i prostota ich obyczaiów, nie zapewniała ią czyli spotkawszy się z którym, narażoną nie zostanie na iakie zapytania, lub żarty któreby iéy nieprzyiemne bydź mogły. Usłyszawszy przeto tentent konia, pędzącego za sobą galopem, zeszła z drogi, i w pobliskim ukryła się lesie.
Wysłany kuryer przez Porucznika Masson, przeiechał téż koło niéy, nie spostrzegłszy iéy wcale; wkilka minut xiężyc zeszedł, i rozbiiaiąc po górach promienie swoie, wskazał iéy cel zamierzonéy podróży. Odległość nie była wprawdzie tak wielką, i Franciszka rzuciwszy okiém na skałę, wyniosłością swoią do gotyckiéy wieży podobną, a niemal przedmurzem gór będącą, poznała trudność swego przedsięwzięcia, i na chwilę powątpiewać zaczęła, ażeby ie do skutku doprowadzić mogła. W téy niepewności różnemi uczuciami miotana, oparła się na klocu drzewa, któren w ziemię wkopany na kilka stóp wznosił się nad iéy głową. Przypadkiem spoyrzała w górę, a wąż, coby ią iadem swoim napoił, nie byłby iéy mocniéy przeraził. Poprzeczna belka, aż na drugą stronę owego kloca wpuszczona, zdawała się bydź podpartą żelaznym hakiem, na którym przywiązany z podwóynym węzłem postronek, kołysał się za każdym wiatru powiewem. Poznawszy przygotowaną szubienicę dla brata, zimny dreszcz przeszedł po wszystkich iéy członkach, i tém żywiéy uczuła potrzebo ostrzeżenia Henryka, aby bez zwłoki opuszczał tak niebezpieczne schronienie. Z nową zatém odwagą zebrawszy swe siły, po iednogodzinném utrudzeniu zeszła na pagórek, któren kończył górę, a otwierał weyście na skałę, celem iéy nadziei i poświęcenia będącą.
Tam wszystkie żywioły niemal połączyły się z sobą, aby iéy zamiarom, olbrzymie stawić zapory. Żadnéy drogi, żadnéy ścieszki, śladu ludzkiéy stopy, nigdzie znać nie było: ziemia zielenić się przestała, wrzosy tylko mieyscami rosnące, i drzewa których gałęzie uschły, świadczyły, iż tam maiowy poranek nigdy swych kwiecistych nie rozwiiał wianków, i że natura sama wyrzekła się tych mieysc samotnych i dzikich: ogromne kamienie nadzwyczayném fizyczném wzruszeniem, oderwane z wierzchołka skały, wisiały pozaczepiane po iéy bokach, a szerokie, bezdenne, pomiędzy niemi rozpadliny, śmiercią groziły, gdyby kto krokiem tylko zniepewnéy drogi uchybił. Widok tylu trudności, zatrwożył na moment Franciszkę, lecz nie zmienił usiłowania, iakiém ią szczere przywiązanie dla brata natchnęło.
Nim iednak ośmieliła się weyść na tę niedostępną skałę, spocząwszy na chwilę, uderzoną została maluiącą się przed iéy oczyma sceną, któréy szczegóły naydokładniéy przy świetle xiężyca rozpoznać mogła. Prawie pod iéy nogami stały namioty obozuiących pułków piechoty: wspaniały Król gwiazd, rzucał światło swoie po oknach iéy ciotki, która zdawało się, iż pogrążona w naywiększéy niespokoyności, Boga na ratunek siostrzenicy swoiéy wzywała; latarnie zaś co moment przesuwały się po dziedzińcu przed folwarkiem, w którym dragony główne swoie stanowisko mieli. Franciszka powziąwszy ztąd mniemanie, iż ruch ten światła pochodził z czynionych przygotowań, do udania się w pogoń za iéy bratem, nowym zapałem przeięta, nie zrażaiąc się wszelkiemi przeciwnościami, zerwała się nagle, i wdrapywać się na skałę zaczęła.
Szczęściem Xiężyc sprzyiał zgubnéy iéy przeprawie, i pozwalał widzieć zdaleka wszystkie niebezpieczeństwa; których unikać należało. Raz okrążać musiała rozwartą przed sobą przepaść, iakaby wśród ciemności grobem dla niéy się stała, drugi raz uchwyciwszy się krzaków, lub pełzaiąc po ziemi przebywała urwiska, które nie mogąc własnym utrzymać się ciężarem, zdawały się zapadać co chwila. Zawsze zmierzała ona ku wierzchołkowi skały, gdzie po dwa razy widziała tego, którego sądziła bydź Harweyem Birchem. Wiedziała iż w tém mieyscu powinna była znaleść iego mieszkanie, lecz mimo wszelkich swych usiłowań doyść do téy wysokości nie mogła. Wiszące albowiem w powietrzu bryły rozwalonéy opoki, chwastami zarosłe, trudne i niepodobne dalsze przeyście czyniły. Sądząc przeto, iż z drugiéy strony, łatwieyszy przystęp znaydzie, przeszła na około, i mimo tysiąca niebezpieczeństw i trudów, uyrzała się nakoniec na szczycie skały. Ztamtąd miarkuiąc gdzieby udać się miała, spostrzegła dym snujący się kłębami po skale, i gdy bliźéy w przyległe okolice wpatrywać się zaczęła, poznała iż była właśnie nad tymże samym domem, którego szukała. Zeszła zatem na dół, krętą i wazką ścieszką, i wkrótce stanęła przededrzwiami owego osobliwszego mieszkania.
Dom ten raczéy iaskinią nazwać należało, gdyż dach, fundamenta, i dwie boczne ściany, wydrążone były w skale z natury. Front składały pniaki z drzewa odarte z kory i gliną z sobą złączone: suche zaś liście grubo na nich nabite, broniły zewnątrz od zimna i wiatrów. Drzwi ważkie i niskie, na drewnianych trzymaiące się zawiasach, iednéy osobie weyść pozwalały, a przez małe okienko z czterech szyb złożone, ledwie iak widać było, czasami światło dzienne przedzierać się musiało. Franciszka przystąpiła ku niemu, iak mogła naybliżéy: lecz okienica szczelnie zamknięta, nie pozwalała iéy dobrze widzieć ognia, który tylko trzaskaiący na kominie słyszała. Po chwili iednak, przez szparę pomiędzy dwóma pniakami wychodzącą, rozpoznać dokładnie mogła całe wewnętrzne urządzenie. Płomień z suchego drzewa nałożony, przyświecał samotnemu ustroniu: w kącie trochę porzuconéy słomy, przykrywała podwóyna wełniana kołdra, żelazne zaś haki wbite do koła w skałę, utrzymywały na sobie odzież różnego rodzaiu, oboiéy płci, każdemu wiekowi i rozmaitym stanom służyć mogącą, a pomiędzy innemi mundury Angielskie, i Amerykańskie w zupełnéy harmonii obok siebie wisiały. Naprzeciw komina w otwartéy niewiclkiéy szafie, kilka talerzy, dwa żelazne garnki, chléb, trochę zimnego mięsa, i inne gospodarskie sprzęty, stały rozstawiono po pułkach. Stół duży, krzesło i ławka przed kominem, resztę ruchomości kończyło. Nic iednak nie zaięło tyle uwagi Franciszki, ile człowiek siedzący przed stołem, podparty obydwoma rękami, zdaiący się rozbierać z całém natężeniem umysłu geograficzną kartę, rozłożoną przed sobą. Na stole leżała para pistoletów bogato wysadzanych, a prosta rękoieść pałasza, którą trzymał przy sobie, świadczyła iż broni swéy nie nosił daremnie. Siedząc odwrócony do komina, twarz miał całkiem zakrytą, lecz wszystko co w nim dostrzedz mogła Franciszka, przekonywało ią, iż to nie był ani iéy brat, ani Harwey. Surdut miał na sobie zapinany, aż pod brodę, i któren roztwieraiąc sie do kolan, widziéć pozwalał, iż nosił spodnie skórą podszyte, długie szerokie bóty, i ostrogi. Włosy stosownie do ówczesnego zwyczaiu miał upudrowane, okrągły zaś kapelusz leżał przy nim na ziemi.
Franciszka pewna, iż ten, którego dwukrotnie na skale widziała, nie był kto inny, tylko Harwey Birch sądziła za niepodobne, aby kogo innego w dzikiém tém mieszkaniu znaleść miała. Równie zdziwiona, iak zmieszana z początku cofnąć się myślała, lecz gdy nieznaiomy obrócił głowę, poznała w nim dobrze sobie znaiomą postać Harpera.
Wszystko cokolwiek przyrzekł iéy bratu, co tylko Dunwoodi powiedział o iego charakterze i władzy, wszelkie dowody rodzicielskiego uczucia z iakiemi się dla niéy saméy okazał, uderzyły w momencie żywą imaginacye Franciszki. Pobiegła ku drzwiom w myśli zastukania do nich, lecz znalazłszy ie otwarte, weszła wołaiąc i padaiąc mu do nóg:
— Ratuy go! ratuy moiego brata! pamiętay na przyrzeczenie swoie!
W piérwszym razie, Harper widząc otwieraiące się drzwi, zerwał się nagle i ręką sięgnął ku pistoletom: lecz poznawszy w téyże saméy chwili Franciszkę, zawołał z naymocnieyszém zadziwieniem:
— Miss Warthon tutay? niepodobna, abyś samą bydź miała?
— Nie ma nikogo ze mną, tylko Bóg i ty ieden odpowiedziała, i na święte Jego imię, zaklinam cię, dopełniy swego przyrzeczenia, ratuy moiego brata!
Harper podniósłszy ią z ziemi, wskazał ławkę prosząc aby usiąść chciała, i uspokoiwszy się powiedziała mu, iakim wypadkiem, w tém mieyscu, o tak późnéy znayduie się godzinie?
Franciszka przytoczyła w krótkości, uwięzienie Henryka, wyrok śmierci na niego wydany, iego ucieczkę ułatwioną przez Harweya Bircha; powody iakie miała do przeświadczenia, iż obydwóch w tém mieszkaniu znaydzie, i przyczynę, dla któréy ostrzedz ich pragnęła, aby z tak niebezpiecznego uciekali schronienia.
Trudno iest czytać w myślach człowieka, umieiącego bydź Panem skłonności swoich: z tém wszystkiém troskliwość, z iaką Harper słuchał całego tego opowiadania, nieuszłaby uwagi wytrawionego badacza, w szkole świata, i ludzi. Poświęcenie Franciszki, miłość iéy w rodzeństwie, rzadko kiedy w tym stopniu widziana, żywo wzruszyła Harpera: i gdy kończąc wynurzyła mu obawę swoią, aby brat iéy nie pozostał dłużéy w tych górach, zdawał się równie iéy niespokoyność dzielić, i ze dwa czy trzy razy przeszedłszy się po izbie, usiadł mocno zamyślony.
— Możemy bydź pewni, dodała rumieniąc się Franciszka, przyiaźni Majora Dunwoodi: ale u niego honor nayświętszém iest uczuciem, i..... mimo..... mimo wszelkich usiłowań swoich, z ofiarą własnego serca, uważał za powinność uwięzić Henryka. Zresztą sądził, iż dopełniaiąc obowiązku służby i honoru, nie wystawi brata moiego na żadne niebezpieczeństwo, gdyż zawsze rachował na pomoc twoię.
— Na pomoc moię! powtórzył z zadziwieniem Harper.
— Tak iest, rzekła Franciszka, gdym mu mówiła coś nam przyrzekł, zapewnił mnie, iż możesz otrzymać łaskę dla Henryka, i skoro dałeś słowo, święcie dotrzymać go zechcesz.
— I nic więcéy nadto nie powiedział? zapytał Harper wpatruiąc się w nią przenikliwém weyrzeniem.
— Nic więcéy, odpowiedziała Franciszka, powtarzał nam tylko ciągle, iż Henryk uratowanym zostanie, i w tym celu szuka cię właśnie w téy chwili.
— Miss Warthon, rzekł Harper z umiarkowaną powagą, napróżno chciałbym ukrywać przed tobą, iż iestem z rzędu znaczących osób w téy nieszczęśliwey walce, iaka teraz pomiędzy Anglią i Ameryką panuie. Ucieczkę brata twoiego, winna iesteś przekonaniu o niewinności iego, i obowiązkom, które przyrzeczeniu moiemu winien byłem. Major Dunwoodi mylnie sobie wystawiał, abym otwarcie mógł otrzymać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Gdyby bowiem Washington ułaskawił Officera Angielskiego, którego Sąd woyskowy za szpiega uznał, ściągnąłby na siebie nieukontentowanie całego woyska: tem więcéy, iż w sprawie Majora Andrzeja, naymocnieyszym za nim wstawieniom się, odmówić musiał. Miss Warthon! czuwać będę nad bezpieczeństwem brata twoiego; zaręczam cię mém słowem, iż wszelkich użyię środków, aby na nowo zatrzymanym nie został; lecz równie żądam od ciebie, abyś mi przyrzekła, iż nikomu, o naszém widzeniu się nie powiesz, dopóki ci o tem powiedzieć nie będzie wolno.
Franciszka przyrzekła mu zachowanie taiemnicy, którey od niéy żądał.
— Twóy brat, dodał daléy, przyidzie tu pewnie z wybawicielem swoim, lecz nie chcę aby mnie widzieli, gdyż inaczéy życie Bircha, zgubą zagrożonémby zostało.
— Zgubą ze strony brata moiego! żywo zawołała Franciszka: nigdy! móy brat miałżeby zdradzać człowieka, który mu się drugim stał oycem.
— Co się dzieie w tym kraiu, Miss Warthon! odpowiedział Harper, nie iest igraszką. Życie, maiątki ludzkie, zawieszone są tylko na bardzo wątłéy nitce, którą naymnieyszy wypadek zerwać może. Gdyby Sir Henryk Klinton wiedział, iż Birch iakikolwiek ma związek ze mną, nicby tego nieszczęśliwego ocalić nie zdołało. Bądź zatem rozsądną i milcz: powiedz im wszystko, coś widziała przed swoiém tutay przybyciem, i nagliy na nich, aby natychmiast ztąd wyszli. Potrzeba koniecznie, aby przededniem przeszli ostatnie straże Amerykańskiego woyska, ia zaś biorę na siebie dopilnowanie, aby im nikt w drodze nie tamował. Przyznam się, iż Major Dunwoodi, mógł czém użytecznieyszém przysłużyć się oyczyźnie, niż poddaniem na niebezpieczeństwo przyiaciela swojego.
Kończąc tę słowa, zwinął kartę rozłożoną przed sobą na stole, wziął kilka papierów leżących obok siebie, i wszystkie schował do kieszeni surduta. Dwóch minut nie wyszło, gdy Franciszka usłyszała nad głową swoią Kramarza, głośniéy mówiącego iak zwyczaynie.
— Tędy! Kapitanie Warthon, tędy! widzisz na dole Amerykańskie namioty? niech nas sobie teraz ścigaią, mam tu gniazdo, dość dla nas obydwóch obszerne, gdzie spoczynek i wygodę znaydziemy.
— I gdzież to gniazdo? rzekł Henryk? powiedziałeś mi iż niedługo znaydziemy się czém posilić: głód coraz bardziéy czuć się daie, zwłaszcza téż mnie, co od czasu mey niewoli, kawałka chléba zieść spokoynie nie mogłem.
— Hem! dał się słyszeć Kramarz, kaszląc z całéy siły, hem! wilgoć dzisieyszéy nocy nabawiła mnie kataru. Idź wolniéy! uważay żebyś się nie pośliznął, i nie wpadł na bagnet szyldwacha, stoiącego na równinie. Zeyście ze skały, nierównie iest od wstępu na nią przykrzeysze.
Harper przyłożył palec do ust swoich, na znak przypomnienia Franciszce iéy obietnicy, i wziąwszy kapelusz i pistolety, podniósł suknie, które wisząc w nayciemnieyszym kącie izby, ukrywały ciasne wyjście wydrążone w skale z natury, i od przypadku mieszkańcowi iéy służące.
Łatwo wystawić sobie można, iakie musiało bydź zadziwienie Henryka, a nadewszystko Harweya, gdy wchodząc uyrzeli Franciszkę. Rzuciła się ona w obięcie brata, i zrazu łzami tylko wytłumaczyć się mogła.
Birch zdawał się bydź pomieszanym, spoyrzał na ogień, który chwilą przed nim przygasł, otworzył szufladę od stolika, i ieszcze bardziéy się strwożył, gdy w nim nic nie znalazł.
— Samaś tu przyszła Miss Franciszko? zapytał drżącym prawie głosem.
— Jak mnie widzisz Birchu, odpowiedziała obracaiąc się tyłem do brata, i na potaiemne wyiście rzucaiąc swe weyrzenie, którego natychmiast dorozumiał się kramarz.
— Ale dla czcgożeś przyszła tutay? zapytał iéy brat, i iakim sposobem odkryłaś to dzikie, samotne ustronie?
Franciszka opowiedziała w krótkości co zaszło, po iego ucieczce, i środkach iakie Masson przedsięwziął do wstrzymania iego ucieczki, przedstawiaiąc mu zarazem powody, któreby go do opuszczenia tak niebezpiecznego schronienia znaglić powinny.
— Ale Miss Franciszko! iakżéś to mieszkanie znalazła, zapytał Harwey, i czemużeś sądziła, iż nas tu znaydziesz, kiedy zupełnie w przeciwną zwróciliśmy się stronę, nie zostawiaiąc żadnéy poszlaki po sobie? Franciszka wyznała szczerze, iż gdy iechali do Fischkill, promienie zachodzącego słońca, odbiiaiąc się o okna, domyślać się iéy kazały, iż nie kto tylko on mieszkać tam musiał; że kilkakrotnie widziała iego samego na wierzchołku skały, i że sądząc po bezpieczném mieysca tego położeniu, pewną była, iż brata iéy zaprowadzić tam zechce.
— Giń więc zdrayco coś mnie wydał! zawołał Birch, tłukąc wszystkie cztery szyby w oknie. Miss Warthon! rzekł obracaiąc się ku niéy, z tą goryczą i smutkiem, iakie pasmo długich nieszczęść przynosi za sobą; szukaią mnie, poluią na mnie w tych górach iakby na dzikie zwierze; w tém tu tylko schronieniu, mogłem głowę moią złożyć, i odetchnąć swobodnie. Chceszże także należeć do uczynienia ieszcze nikczemnieyszém życia moiego?
— Nigdy! nigdy! zawołała Franciszka. Bezpieczeństwo twoie, polega w mém sercu.
— Ale Major Dunwoodi..... dodał Birch wpatruiąc się w nią pilnie.
— Nigdy wiedzieć o tem nie będzie, rzekła Franciszka, Boga biorę na świadka, który mnie widzi, i skrytości myśli ludzkich przenika.
Kramarz zdawał się bydź spokoynym, i korzystaiąc z momentu, w którym Henryk zaiął się rozmową z swą siostrą, sam się wcisnął do ukrytego w łonie skały schronienia.
Franciszka niczego tymczasem nie oszczędzała, aby dać uczuć bratu smutny stan iego położenia, gdyby opóźniał się dłużéy, i dał czas Dunwoodiemu do przecięcia środków dalszéy ucieczki; gdyż ieżeli zechce dopełnić powinności swéy, dodała, o czém iak go sam znasz, wątpić nie możesz, wówczas niema władzy na ziemi, któraby cię ocalić mogła.
Henryk wysłuchał ią w milczeniu, i zdawał się dzielić iéy uwagi. Dobył w końcu pugiliaresu, napisał kilka słów ołówkiem, zwinął kawałek papieru, i oddał go swéy siostrze.
— Jeżeli mnie kochasz, rzekł, czego mi w poświęceniu swoiém dałaś dowody, odday tę kartkę Dunwoodiemu, lecz nie otwieray iéy, dopóki się z nim nie zobaczysz, pamietay iż kilka godzin zwłoki, może mi życie uratować.
— Dopełnię! dopełnię Wszystkiego co żądasz, zawołała Franciszka, ale wychodź ztąd, uciekay, każda chwila niebezpieczeństwo twoje powiększa.
— Słuszne iest żądanie twéy siostry, Kapitanie Warthon, rzekł Harwey, wchodząc w tym momencie niespostrzeżony przez Henryka, wychodzić ztąd natychmiast musiemy. Trudno odpoczywać, czémkolwiek posilemy się w drodze.
— Ale iakże w takiém mieyscu, samą wśród nocy odstąpić mogę, siostrę moie? iakże z téy skały zeyść bez pomocy potrafi.
— Tak łatwo zeydę, iakem ta przyszła; nie zbywa mi na siłach, ani na odwadze.
— Dowiodłaś tego droga siostro; ofiary twe dla mnie przechodzą wszelką możność okazania ci wdzięczności moiéy; niepodobna, żebym ci przynaymniéy nie miał towarzyszyć, i nie sprowadzić cię z góry.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, drzwi otwieraiąc, ieżeli nie iedne masz tylko życie na ziemi, możesz niém rządzić iak ci się podoba; co do mnie szanuię dni moie; i ieszcze ludziom użytecznym bydź pragnę. Decyduy się: idź ze mną, albo daruy, iż cię opuścić muszę.
— Idź! idź! kochany móy Henryku, zawołała Franciszka. Pamiętay na oyca naszego! wspomniy na nieszczęśliwą Sarę! i to mówiąc nieznacznie przyprowadziła go ku drzwiom, któremi Kramarz iuż był wyszedł, a gdy oboie ku nim się zbliżyli, pchnęła go mocno, i zamknęła ie za sobą.
Wkrótce usłyszała go opieraiącego się Harweyowi, który na niego nalegał, aby szedł za nim; nakoniec, Henryk musiał póyść za głosem swego wybawcy, a lekkie opodal ich kroków stąpanie, oddalenie się ich oznaymiło.
Kiedy iuż wszystko umilkło, Harper wrócił, wziął Franciszkę za rękę, wyszedł z nią razem, i sprowadził ze skały, przeciwną zupełnie drogą od téy, iaką przybyła. Szczęśliwie oboie stanęli wkrótce u podnóża niedostępnéy skały, i gdy Harper wskazał iéy utorowane przez trzody ścieszki, których trzymać się miała, nad spodziewanie swe, uyrzała pomiędzy drzewami, przywiązanego konia bogato przybranego, i który iak widać było umyślnie przyprowadzonym został.
Miss Warthon, rzekł wtenczas Harper, ściskaiąc ią za rękę, niedziw się iż nie iestem w stanie wynurzyć ci powodów, dla których otwarcie bydź użytecznym bratu twemu nie mogę; lecz ieżeli możesz wstrzymać na dwie godziny, maiącą się za nim udać w pogoń kawaleryą, za pewność osoby iego zaręczam. Po tém, coś uczyniła, przekonany iestem, iż nic dla ciebie niepodobnego nie ma. Bóg nie obdarzył mnie dziećmi, Miss Warthon, ale gdyby mi ie kiedy miéć pozwolił, chciałbym żeby z ciebie biorąc przykład, tobie były podobne. Lecz tyś dzieckiem moiém. Mieszkańcy téy krainy, wszyscy, którzy zrodzili się w drogiéy oyczyznie moiéy, są mi dziećmi, braćmi moiemi. Żegnam cię! przyimiy błogosławieństwo starego żołnierza który ma nadzieię w szczęśliwszych uyrzeć cię czasach.
W tych słowach wzniósł ręce ku niebu, przeżegnał ią po oycowsku, z pewném duszy wzruszeniem, i dodał:
— Trzymay się téy ścieszki, która cię na równinę wyprowadzi. Musze rozstać się z tobą, mam wiele do czynienia, i daleką przed sobą drogę. Byway zdrowa. Zapomniy żeśmy się z sobą widzieli.
To mówiąc wsiadł na konia, i zniknął z iéy oczu. Franciszka pilnuiąc się wskazanéy sobie drogi, nie długo na równinie stanęła, lecz zaledwie kilka kroków postąpiła, usłyszała tentent koni, zbliżających się ku sobie. Skryła się zatem przy płocie, i za chwile spostrzegła dwunastu iezdzców w mundurach, zupełnie iednak odmiennych od tych, iakie dragony Wirgińscy nosili. Za niemi długim okryty płaszczem, z pałaszem przy boku, na koniu postępował nieznaiomy, w którym, gdy bliżéy nadiechał, Franciszka poznała Harpera. Negr w liberyi, i dwóch młodych ochotników w mundurach orszak ten kończyli. Lecz w mieyscu, coby mieli udać się do Fischkill, zwrócili się na lewo w wąwóz, przedzielaiący obydwie góry.
Skoro się oddalili, wyszła ze swego ukrycia, i rozmyślaiąc ktoby mógł bydź ten niewiadomy, przemożny w władzy swéy i znaczeniu, i tak szczerze losem iéy brata zaięty, przybyła na mieysce, nie doświadczywszy żadnego wypadku.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.