Targowisko próżności/Tom II/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Targowisko próżności |
Tom | II |
Rozdział | Fajka młodego pana Jakóba Crawley |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1914 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Grzeczne zachowanie się pana Crawley i dobre przyjęcie ze strony lady Joanny pochlebiło niezmiernie pannie Briggs, która nie omieszkała przemówić na korzyść hrabianki, gdy oddano pannie Crawley bilety rodziny Southdownów. Bilet hrabiny, oddany umyślnie dla niej, sprawił niemałą przyjemność biednej demoiselle de compagnie, niemającej przyjaciół na świecie.
— Radabym wiedzieć co też hrabinie Southdown przyszło do głowy że tobie przysłała bilet, panno Briggs — rzekła znakomita republikanka, panna Crawley, na co jej Briggs odpowiedziała potulnie, że „przecież w tem nie ma nic złego jeżeli dama wielkiego rodu zwraca uwagę na biedną szlachciankę,“ poczem schowała bilet do skrzynki, między najdroższe swoje skarby. Następnie opowiedziała jak wczoraj spotkała pana Crawleya, idącego na przechadzkę ze swoją kuzynką i narzeczoną, jak dobrą i łagodną jest lady Joanna, i jak skromnie była ubraną — przyczem oczywiście opisała jej strój z kobiecą dokładnością, zacząwszy od kapelusza a skończywszy na trzewikach.
Panna Crawley pozwoliła jej szczebiotać nie przerywając jej zbyt często. W miarę jak przychodziła do zdrowia, czuła potrzebę towarzystwa. Pan Creamer, jej lekarz, sprzeciwiał się jak najmocniej powrotowi jej do Londynu, do dawnego, szkodliwego trybu życia. Ztąd poszło że rada była bardzo znaleść jakie takie towarzystwo w Briggton, i dla tego też nietylko kazała zaraz nazajutrz oddać swoje bilety, ale nawet Pitt Crawley otrzymał łaskawe zaproszenie by przyszedł odwiedzić swoją ciotkę. Przyszedł i przyprowadził z sobą hrabinę Southdown wraz z córką. Mylady nie pisnęła ani słówka w sprawie zbawienia duszy panny Crawley, ale z nadzwyczajną dyskrecją rozmawiała o pogodzie, o wojnie, o upadku tego potwora, nazywającego się Bonaparte, a przedewszystkiem o doktorach, o lekach, i o szczególnych zaletach dra Podgers, którego była protektorką.
Podczas tej rozmowy Pitt Crawley wykonał wielki manewr, dowodzący że gdyby był przedwcześnie nie porzucił karjery dyplomatycznej, to mógłby był mieć w niej wielkie powodzenie. Gdy hrabina-wdowa Southdown, jak to było zwyczajem podówczas, znęcała się nad „perweniuszem z Korsyki“, gdy dowodziła że był to potwór splamiony wszelką możliwą zbrodnią, tchórz i tyran, który nie wart był żyć na świecie, którego upadek był przepowiedziany itd. Pitt Crawley stanął nagle w obronie tego męża Opatrzności. Opisał on Pierwszego konsula, jakim go widział w Paryżu po zawarciu pokoju w Amiens, kiedy on, Pitt Crawley, miał zaszczyt poznać wielkiego i zacnego męża stanu, pana Fox, którego nie podobna mu było nie podziwiać jakkolwiek dzieliła ich różnica zdań, a ten mąż stanu miał zawsze bardzo wysokie wyobrażenie o cesarzu Napoleonie. Wyrażał on się przytem z jak największem oburzeniem o zachowaniu się sprzymierzonych mocarstw w obec monarchy strąconego z tronu, który powierzywszy się ich wspaniałomyślności, wysłany był na haniebne i okrutne wygnanie, podczas gdy zamiast niego gnębił Francję podły i obłudny papista.
Prawowierny ten wstręt do rzymskich zabobonów ocalił Pitta Crawley w opinji lady Southdown, podczas gdy jego uwielbienie dla Foxa i Napoleona podniosło go niezmiernie w oczach jego ciotki. Wprowadzając ją po raz pierwszy w to opowiadanie, wspomnieliśmy o jej przyjaźni ku zmarłemu mężowi stanu angielskiemu. Wiernie trzymając z Whigami, panna Crawley przez cały ciąg wojny należała do opozycji, i jakkolwiek upadek cesarza z pewnością nie wstrząsł bardzo mocno starej panny, ani też los jego nie skrócił jej życia, ani nie odebrał snu, to przecież Pitt przemawiał jej do serca chwaląc obudwu jej faworytów, i temi kilkoma słowy zrobił ogromne postępy w jej łaskach.
— A coż pani sądzisz, moja droga? rzekła pani Crawley do młodej lady, która podobała się jej była na pierwszy rzut oka, równie jak wszystkie piękne i skromne młode osoby — chociaż należy wyznać iż upodobania tego rodzaju niknęły równie szybko jak powstawały.
Lady Joanna zarumieniła się mocno, i rzekła że „nie rozumie się na polityce, i zostawia ją mędrszym głowom od swojej, ale że chociaż mama niezawodnie musi mieć słuszność, to pan Crawley mówił bardzo pięknie.“ Gdy damy odchodziły, panna Crawley wyraziła nadzieję że „lady Southdown przyszłe jej od czasu do czasu lady Joannę, jeżeli to być może, ażeby przyszła pocieszyć biedną starą kobietę, chorą i samotną“. Dano jej to przyrzeczenie, i panie rozstały się w największej z sobą przyjaźni.
— Nie sprowadzaj mi tu więcej lady Southdown, Pitt — rzekła po ich odejściu panna Crawley. — Taka głupia i pompatyczna, jak cała rodzina twojej matki, której nigdy cierpieć nie mogłam. Ale za to przyprowadzaj jak najczęściej tę ładniutką i poczciwą lady Joannę.
Pitt przyrzekł zastosować się do tego polecenia. Nie powiedział hrabinie jakie było o niej zdanie jego ciotki, ale owszem pozwolił jej cieszyć się mniemaniem, że zrobiła na pannie Crawley przecudne i majestatyczne wrażenie.
W ten sposób lady Joanna stała się wcale częstym gościem u panny Crawley, towarzyszyła jej gdy wyjeżdżała na spacer, i uprzyjemniała jej nie jeden wieczór, rada z tego że przynosi ulgę cierpiącej osobie, a w głębi duszy może też nie zbyt niezadowolona iż to ją uwalniało od straszliwego perorowania wielebnego Bartłomieja Irons i innych powag, garniących się u stóp pompatycznej hrabiny, jej mamy. Była ona tak dobrą i łagodną z natury, że nawet Firkin nie była o nią zazdrośna, a Briggs mniej czuła okrucieństwa swojej przyjaciółki w obecności lady Joanny. Zachowanie się panny Crawley w obec młodej lady było nadzwyczaj uprzejme. Opowiadała jej tysiące anegdot z czasu swojej młodej młodości, ale tonem znacznie odmiennym od tego, w jakim zwykła była dawniej rozmawiać z bezbożną Rebeką — bo w niewinności lady Joanny było coś, co sprawiało że śliskie zwroty mowy w obec niej brzmiałyby były jak impertynencje, a panna Crawley była nadto dobrze wychowaną osobą, by była zdolna obrazić tak czystą duszę. Młoda lady, nie doznawszy nigdy przedtem uprzejmości, jak chyba ze strony swojego ojca i brata, odpłacała pannie Crawley jej upodobanie w swojej osobie nieafektowaną słodyczą i przyjaźnią.
Wieczorami jesiennemi (podczas gdy Rebeka bawiła się w Paryżu, najweselsza pomiędzy wesołymi — a Amelja, nasza biedna Amelja! Co się z nią działo?!) lady Joanna siedziała w bawialnym pokoju panny Crawley, i śpiewała słodkim swoim głosem proste piosneczki i hymny, podczas gdy słońce zachodziło a morze huczało u brzegów. Panna Crawley budziła się zwykle gdy śpiew ustawał, i prosiła o ciąg dalszy. Co się tyczy Briggs i jej łez rozkoszy, wylewanych w takiej chwili, podczas gdy udawała że robi pończochę, i spoglądała na ocean ściemniający się pod oknami i na lampy wszechświata, rozjaśniające się na stropie niebieskim — któż, mówię, zdołałby opisać jak Briggs była rozczuloną i szczęśliwą?
Pitt tymczasem, z broszurą o cle zbożowem albo raportem misjonarskim pod ręką, używał w jadalnym pokoju tego wczasu, który po obiedzie pożądanym bywa ludziom romantycznego i nieromantycznego usposobienia. Popijał maderę, stawiał chałupki na lodzie, czuł że jest niepospolitym młodym człowiekiem, czuł że kocha się w lady Joannie mocniej niż kiedy w ciągu tych siedmiu lat, które trwał ich stosunek, bez najmniejszej z jego strony niecierpliwości — i spał przy tem nie mało. Gdy podano kawę pan Bowls wchodzi z hałasem i prosił pana Pitta, którego zastawał wśród ciemności zatopionego w broszurze...
— Chciałabym moja droga, ażebym mogła znaleść kogo coby grał pikieta ze mną, rzekła raz panna Crawley właśnie gdy Bowls pojawił się był z światłem i kawą. — Ta biedna Briggs umie grać tyle, co sowa: głupia jest okropnie (panna Crawley lubiła zawsze mówić niegrzeczności swojej towarzyszce przy sługach) a zdaje mi się że spałabym lepiej, gdybym miała moją partję!
Lady Joanna zarumieniła się po same końce swoich maleńkich uszu i swoich drobnych paluszków, a kiedy pan Bowls wyszedł z pokoju i zamknął drzwi za sobą, rzekła:
— Miss Crawley, ja... ja umiem trochę grać w karty. Grywałam... czasem... z biednym, kochanym ojcem moim.
— Chodź tutaj, niech cię pocałuję! Chodź tutaj, niech cię pocałuję natychmiast, droga poczciwa duszyczko moja! zawołała panna Crawley w zachwyceniu, a kiedy pan Pitt pojawił się w pokoju ze swoją broszurą w ręku, zastał ciotkę i narzeczoną we wzajemnych uściskach. Jak ta biedna lady Joanna rumieniła się przez cały wieczór!
∗ ∗
∗ |
Nie należy wyobrażać sobie jakoby zabiegi pana Pitta Crawley uszły baczności drogich jego krewnych, na probostwie w Queens Crawley. Hrabstwa Hampshire i Sussex sąsiadują z sobą bardzo blisko, a w ostatnim z nich pani Butte Crawley miała przyjaciół, którzy nie omieszkali donieść jej o wszystkiem, i więcej niż o wszystkiem co się działo w domu panny Crawley w Brighton. Pitt przesiadywał tam coraz pilniej. Całemi miesiącami nie było go w Crawley Hall gdzie obrzydliwy jego papa spędzał czas w wyłącznem towarzystwie butelki z rumem i rodziny Horrocksów. Powodzenie Pitta wprawiało rodzinę pastora we wściekłość, a pani Butte żałowała coraz mocniej — choć coraz mniej przyznawała się do tego — że obraziła pannę Briggs, że okazała się dumną i skąpą wobec Bowlsa i Firkinównej, że w skutek tego nie miała w domu panny Crawley nikogo, coby jej doniósł o tem, co się tam działo.
— Wszystkiemu winien obojczyk mego męża — powtarzała — gdyby się był nie złamał, nie byłabym dotychczas opuściła jej domu. Jestem męczennicą obowiązków małżeńskich, i twojego nieksiężego zamiłowania w myśliwstwie, Butte!
— W myśliwstwie! Co za nonsens! To ty przestraszyłaś ją, Barbaro, odparł filar kościoła. Jesteś zręczną kobietą, ale temperament masz djabelski, i lubisz dusić pieniądze, Barbaro!
— Byliby cię dusili w kozie, Butte, gdybym była nie dusiła pieniędzy.
— Wiem to, wiem, odparł pastor dobrodusznie. Jesteś zręczną kobietą, ale przemądrujesz czasem, jak sama przyznasz. Co rzekłszy, bogobojny mąż pocieszył się dużą szklankę portu.
— Chciałbym też wiedzieć co u licha podobać jej się mogło w takim mazgaju jak Pitt Crawley — mówił dalej. Jest to stworzenie, które nie potrafiłoby opędzić się gęsi. Pamiętam że nieraz Rawdon, który — nie ma co mówić, jest mężczyzną, pędził go batogiem na około wszystkich stajen, a panicz z płaczem uciekał do mamy. Chacha! Każdy z moich chłopców przewróciłby go jedną ręką. Jim[1] powiada że dotychczas w Oxfordzie mazgaja tego wspominają jako „pannę“ Crawley.
— Wiesz co. Barbaro? dodała Jego wielebność po chwili.
— Co? zapytała Barbara, która na przemian gryzła paznokcie i bębniła w stół palcami.
— Dlaczego też nie mielibyśmy wyprawić Jima do Brighton, ażeby spróbował czy nie da się co zrobić ze starą jejmością. Wiesz że wkrótce otrzyma stopień akademicki. Był wprawdzie dwa razy wypędzony z uniwersytetu — równie jak ja, ale zawsze może się chlubić że był w Oxfordzie i otrzymał wykształcenie akademickie. Zna się z kilkoma pierwszorzędnemi gwiazdami tamtejszemi. W klubie wioślarzy nalerzy do łodzi Bonifacego. Jest ładnym chłopcem. Goddam, moja pani, wyprawmy go do starej baby, a gdyby mu Pitt przeszkadzał, to niech mu połamie kości. Chachacha!
— Jim zapewne może pojechać i odwiedzić ją, odparła małżonka, dodając z westchnieniem: Ach! gdybyśmy mogli umieścić u niej którą z naszych dziewcząt! Ale nie zniosłaby ich, bo nie są piękne!
Nieszczęśliwe te i dobrze wychowane istoty dawały się słyszeć w tej chwili w bawialnym pokoju, gdzie twardemi nader palcami wybębniały na fortepianie jakąś nader mozolnie wystudjowaną kompozycję. W istocie cały dzień zajmowały się one to muzyką, to haftami, to jeografją, to historją; ale cóż pomogą wszystkie te doskonałości dziewczętom za krótkim, za ubogim i za brzydkim? Oprócz kooperatora, pani Butte nie widziała nikogo, coby ją mógł uwolnić od jednego z tych ciężarów. W tej chwili Jim wracając ze stajni, przez okno wlazł do pokoju, z krótką fajeczkę wetkniętą w ceratowy kaszkiet, i rozpoczął ze swoim ojcem rozmowę o zakładach i szansach przyszłych wyścigów, a tem samem skończyła się pogadanka między pastorem a jego małżonką.
Pani Butte nie spodziewała się wiele dobrego po misji swojego syna Jakóba, i z niewielką otuchą patrzyła na jego wyjazd. Młodzieniec ten gdy mu powiedziano w jakim celu jedzie, także nie wiele przyjemności i pożytku obiecywał sobie z tej podróży, ale pocieszała go myśl że ciocia da mu może jaką pamiątkę, która mu ułatwi zapłacenie najbardziej naglących długów przy rozpoczynającej się wkrótce nowej kampanji w Oxford — wsiadł tedy na dyliżans w Southhampton i tego samego wieczora przybył do Brighton, wraz z ulubionym swoim buldogiem, zwanym Towzer, i z ogromnym koszem jarzyn i innych produktów wiejskich, od drogich krewnych w Queens Crawley dla drogiej panny Crawley. Zważywszy że było już za poźno ażeby naprzykrzać się chorej, Jim stanął w domu zajezdnym i dopiero nazajutrz około południa pojawił się u panny Crawley.
Kiedy go ciotka widziała po raz ostatni pan James Crawley był niezgrabnym wyrostkiem w tym niekorzystnym wieku życia, w którym głos zmienia się kolejno z nieludzkiego pisku na nadnaturalny bas, i odwrotnie, w którym twarz zakwita rozmaitemi wypryskami; w którym chłopcy w sekrecie próbują golić się nożyczkami swoich sióstr, a na widok innych młodych osób wpadają w strach niewytłómaczony; w którym miewają duże czarne ręce i olbrzymie stopy, daleko wystające z odzieży za krótkiej i za ciasnej; w którym obecność ich po obiedzie jest równie niemiłą kobietom, szepcącym o szarej godzinie w salonie, jak nieznośną dorosłym mężczyznom w jadalnym pokoju, których swobodna wymiana żartów i konceptów tamowania jest w obec tej niezgrabnej niewinności, póki, po drugim kieliszku, ojciec nie powie: „Jack, mój chłopcze, pójdźno i zobacz jaki tam wieczór na dworze“ — poczem Jack opuszcza towarzystwo, kontent z otrzymanej wolności, ale tknięty do żywego tem że go jeszcze uważają za dziecko. Obecnie zaś James Crawley był skończonym młodym człowiekiem, za którym przemawiało wychowanie uniwersyteckie, połączone z tym nieocenionym kolorem, jakiego się nabywa żyjąc gromadnie w małem kolegium, robiąc długi, i będąc wypędzanym ze szkół i relegowanym od czasu do czasu.
James był jednakże ładnym chłopakiem, gdy przedstawił się swojej ciotce, a przyjemna powierzchowność była u niej zawsze dobrą rekomendacją. Jego rumieńce i jego niezgrabne zachowanie się nie zaszkodziły mu wcale, owszem podobały się także, jako dowody młodociannej naiwności.
Powiedział że „przyjechał na parę dai odwidzieć kolegę z uniwersytetu, i złożyć swoje uszanowanie ciotce dobrodziejce, wraz z ukłonami od papy i od mamy, którzy bardzo troskliwie kazali dowiedzieć się o jej zdrowie“.
Pitt znajdował się w pokoju gdy zaanonsowano młodzieńca, i pobladł usłyszawszy jego nazwisko. Panna Crawley miała w sobie wiele złośliwego humoru, i bawiła się wybornie tem pomieszaniem przyzwoitego swojego synowca. Wypytywała się z zajęciem o wszystkich członków rodziny pastora, i nadmieniła że ma zamiar zrobić im wizytę. Chwaliła Jakóba w jego obecności, mówiła że wyrósł i wyprzystojniał, i że szkoda iż siostrom jego nie dostało się w udziele nieco z jego powierzchowności. Dowiedziawszy się iż stanął w hotelu, oświadczyła iż nie ścierpi tego i kazała Bowlsowi posłać natychmiast po rzeczy pana Jakóba i pójść zapłacić jego rachunek. Spojrzała przytem ukradkiem na Pitta, który omal nie pękał z zazdrości. Pomimo wszelkich łask swoich ciotka nie ofiarowała mu nigdy pomieszkania u siebie, a temu smarkaczowi na pierwszym wstępie zdarzała się ta gratka!
— Za pozwoleniem, łaskawy panie — rzekł Bowls, zbliżając się z głębokim ukłonem — w którym hotelu są pańskie rzeczy?
— O! zawołał James, zrywając się, jakby trochę zaalarmowany — ja... ja pójdę sam!
— W którym hotelu? zapytała panna Crawley.
— U... u Tomasza Cribbs... rzekł James, rumieniąc się po same uszy.
Panna Crawley wybuchła śmiechem usłyszawszy tę nazwę, a pan Bowls, jako stary sługa, pozwolił sobie także zachichotać raz, nim stłumił resztę swojej wesołości. Dyplomata uśmiechnął się tylko z lekka.
— Ja... nie znałem lepszego zajazdu — rzekł James spuszczając oczy. — Nie byłem przedtem nigdy w tem mieście, a woźnica wskazał mi ten zajazd!
Twierdzenie to było cokolwiek niedokładnem, fakt bowiem był taki, że tym samym dyliżansem z Southhampton co James przyjechał był do Brighton słynny Pett z Tudbury, mający potykać się z drugim zawołanym bokserem Fibberem z Rottingdean, a James poznajomiwszy się z nim i zachwycony jego rozmową, przepędził był we wspomnianym zajeździe wieczór wczorajszy w towarzystwie tego wielkiego męża i jego przyjaciół.
— Najlepiej będzie.. jeżeli ja pójdę sam i zapłacę — mówił James dalej — Nie śmiałbym narażać panią na wydatek — dodał wspaniałomyślnie.
Delikatność ta jeszcze bardziej rozśmieszyła ciotkę.
— Idź, Bowls, zapłać rachunek — rzekła — i przynieś mi go tutaj!
Nie wiedziała co czyni!
— Tam... tam jest.. piesek, rzekł James z miną winowajcy. Lepiej będzie jeżeli ja pójdę sam... Ten piesek... ma zwyczaj chwytać każdego lokaja za łytki!
Tym razem całe towarzystwo kładło się od śmiechu, nawet Briggs i lady Joanna, które dotychczas nie odzywały się wcale. Bowls wyszedł.
Na złość drugiemu swojemu synowcowi panna Crawley nie przestała obsypywać młodego akademika swojemi łaskami, którym nie było końca gdy się raz zaczęły. Podczas gdy Pitt otrzymał tylko zaproszenie na obiad, James musiał jechać z nią na spacer i paradować na przedniem siedzeniu w jej dorożce. Przez cały czas tej wycieczki miss Crawley męczyła chłopaka poezją włoską i francuską i utrzymywała że poczynił wielkie postępy w naukach, że otrzyma złoty medal i stopień „senjora“.
— Haha! — zaśmiał się James, ośmielony temi komplimentami. — Senjor! To nie w tej budzie, to w tamtej!
— Co to jest „tamta“ buda, moje dziecko?
— Senjorów robią Cambridge, a nie w Oxfordzie, rzekł z uczoną miną, i byłby był zapewne stał się coraz bardziej poufałym, ale w tem pojawili się na wózku, ciągnionym przez lichą szkapkę, w białych flanelowych kurtkach z guzikami z perłowej macicy, jego przyjaciele Pitt i Fibber, i trzech jeszcze dżentlmenów tego samego rodzaju, którzy wszyscy pozdrowili go jako dobrze znajomi. Wypadek ten podziałał źle na jego humor, i przez cały dalszy ciąg przejażdżki nie odezwał się więcej.
Po powrocie James zastał przygotowany dla siebie pokój w domu ciotki, i tłumok swój sprowadzony z hotelu. Mógłby był także w wyrazie twarzy pana Bowls, gdy go tenże wprowadzał do jego pokoju, uważać coś nakształt zdziwienia, litości i poważnego zgorszenia. Nie zwracał on wszakże uwagi na pana Bowlsa, i ubolewał tylko nad swojem położeniem w domu, w którym pełno było starych kobiet świegocących po francusku i po włosku i rozprawiających o poezji. — Tak mi tu dobrze jak psu na płocie! wzdychał skromny młodzieniec, który nie miał odwagi stawić czoła najłagodniejszej kobiecie, nawet pannie Briggs gdy mówiła do niego, podczas gdy podjąłby się był pobić najdzielniejszego wioślarza.
Do obiadu James stawił się w białej chustce na szyi i miał zaszczyt wprowadzić pod rękę lady Joannę, podczas gdy za nim postępowali Pitt Crawley i panna Briggs, podpierając ciotkę wraz z całym jej aparatem zawiniątek, szalów i poduszek. Briggs przy obiedzie poświęcała połowę czasu staraniom o wygodę panny Crawley, i karmieniu jej pieska pieczonemi kurczętami. James mówił mało, ale uważał to za swój obowiązek pić wino z wszystkiemi po kolei paniami, trącał się kieliszkiem z panem Pitt Crawley i wypił większą część butelki szampana, którą Bowls odetkał na jego cześć z polecenia pani domu. Gdy panie wróciły do salonu, a bracia stryjeczni zostali sam na sam, exdyplomata Pitt stał się bardzo rozmownym i przyjacielskim. Wypytywał Jakóba o jego życie uniwersyteckie, o jego projekta na przyszłość, wyrażał nadzieję że będzie miał powodzenie jak najlepsze, i jednem słowem, pełen był otwartości i szczerości. Wino z Oporto rozwiązało język i Jakóbowi, wyspowiadał się tedy otwarcie ze swego życia, z swoich widoków, długów, kłopotów, awantur i zajść z prorektorami (dozorcami kolegiów) przyczem nalewał sobie jeden kieliszek po drugim, i od Portu, wesoło i żywo, przeszedł do Madery.
— Nic nie sprawia tyle przyjemności naszej ciotce, rzekł Pitt, nalewając sobie kieliszek wina — jak kiedy każdy zachowuje się u niej jak gdyby był we własnym domu. Jesteśmy tutaj w Liberty-Hall, w domu wolności mój Jakóbie, i zobowiążesz sobie pannę Crawley jeżeli będziesz robił co ci się podoba i zażądasz wszystkiego co ci przyjdzie do głowy. Wiem ja to dobrze że braliście mi na wsi wszyscy za złe iż należę do Torysów. Panna Crawley jest liberalną nad wszelki wyraz, republikanką z zasady, nieprzyjaciółką różnic społecznych i tytułów.
— Dla czegoż żenisz się z hrabianką?
— Nie zapominaj że biedna lady Joanna niewinna swemu urodzeniu — odpowiedział Pitt z miną dworaka Nie mogła przeszkodzić temu że jest córką lorda. Zresztą wiesz że jestem Torysem.
— O! co się tego tyczy, zawołał Jim, zgadzam się że nie ma jak krew! Nie, do licha, po nad starą krew nie ma nic na świecie! Nie jestem radykałem. Wiem co to znaczy być szlachcicem! Przypatrz się wyścigom wioślarskim, walkom bokserskim, szczwaniu szczórów psami; któż wygrywa? Dobra krew! Przynieś-no więcej portu, Bowls, gdy skończę tę butelkę. O czem to mówiłem?
— Jeżeli się nie mylę, mówiłeś o szczwaniu szczurów, odparł Pitt łagodnie, podając mu butelkę.
— O szczwaniu szczurów? A więc, Pitt czy lubisz ten rodzaj sportu? Czy chciałbyś widzieć psa, który umie wziąć szczura jak należy? Chodź ze mną do Tomka Corduroy, na Castle Street Mews, a pokażę ci takiego bull-terrier, jakiego... Ale, żarty! zawołał James śmiejąc się z własnej niedorzeczności. — Tobie nie w głowie szczury, ani psy! Nie wiem czy potrafiłbyś odróżnić psa od kaczki!
— Ale, nawiasem mówiąc — przerwał Pitt coraz łagodniej — wspomniałeś o krwi i o korzyściach, jakie daje dobre pochodzenie... Oto jest świeża butelka.
— Krew, tak, krew! zawołał James, wychylając czerwony nektar — nie ma jak dobra krew w koniach psach, i ludziach. Przeszłego roku, nim mię wykluczono z kolegium... to jest, chciałem powiedzieć, nim zapadłem na odrę... siedzimy właśnie razem, ja i Ringwood z kolegium Christchurch — Robert Ringwood, syn lorda Cingbar... siedzimy i pijemy piwo pod Dzwonem, kiedy naraz nadchodzi wioślarz z Banbury i ofiaruje się pokonać każdego z nas o zakład, to jest, o wazę ponczu. Nie mogłem przyjąć wyzwania, bo miałem rękę na temblaku... dwa dni przedtem kobyła wywróciła się była ze mną i myślałem, żem złamał ramię. Otóż — nie mogłem, ale Robert natychmiast zdjął surdut, i przez trzy minuty stawiwszy czoło przeciwnikowi, cztery razy powalił go o ziemię. Do kroćset! Gdybyś był widział jak go trzepnął! I cóż to było? Krew, mój kochany, krew!
— Nie pijesz, Jakóbie, przerwał były attaché ambasady — za moich czasów w Oxford, butelki jak widzę krążyły raźniej, niż to się u was dzieje.
— Ej, rzekł James, przykładając rękę do nosa i mrugając na swego kuzyna oczyma, w których Porto dopominało się o swoje prawa. Nic z tego, mój kochany! Nie uda ci się! Chciałbyś mię widzieć pod stołem, ale nie dokażesz tego! In vino veritas, mój drogi. Mars, Bachus, Apollo viroram! Co, hę? Chciałbym ażeby ciocia posłała kilka kropel tego Porto mojemu staremu. Wyborny napitek!
— Powiedz jej to, odparł Machiawel, a teraz korzystaj ze sposobności. Jakże to mówi poeta:
Nunc vino pellite curas,
Cras — ingens iterabimus aequor.[2]
Wygłaszając te słowa tonem mowcy parlamentarnego, dyplomatyczny zwolennik Bachusa z wielkim zamachem połknął cały prawie naparstek wina.
U pastora, gdy odetkano po obiedzie butelkę Portu, panny dostawały każda po kieliszku stołowego wina. Pani Butte wypijała kieliszek Portu, a James dostawał ich dwa, a ponieważ pastor wpadał w zły humor jeżeli mu nie zostawiano reszty butelki, poczciwy chłopak wstrzymywał się od niej i gasił resztę pragnienia stołowem winem, albo dżinem z wodą, w stajni, w towarzystwie woźnicy i fajeczki. W Oxfordzie, ilość wina była nieograniczona, ale jakość nie zbyt wyszukana. Jeżeli ilość i jakość odpowiadały zarówno wszelkim wymaganiom, jak teraz, Jim umiał okazać że jest znawcą i nie potrzebował tedy wcale zachęty ze strony swego kuzyna ażeby wysuszyć drugą butelkę. Wszelako gdy trzeba było wrócić do pań na kawę, opuściła go swoboda i popadł nanowo w zwykłą swoją nieśmiałość. Odpowiadał tylko: Tak, albo nie, wytrzeszczał oczy na lady Joannę i wywrócił jedną filiżankę kawy przez cały wieczór. Natomiast jeżeli nie otwierał ust do mówienia, otwierał je tem pilniej do ziewania — i obecność jego wpłynęła nienajkorzystniej na skromne rozrywki towarzystwa, bo panna Crawley i lady Joanna przy pikiecie, równie jak Briggs przy swojej robótce, czuły że nie spuszcza z nich dzikiego, osłupiałego wzroku, który sprawiał szczególnie niemiłe jakieś wrażenie.
— Zdaje się chłopakiem w wysokim stopniu nieśmiałym, niezgrabnym i milczącym, rzekła panna Crawley do dyplomaty.
— Bywa rozmowniejszym w męskim towarzystwie niż w kobiecem, odparł sucho Machiawel, nie kontent z tego że Porto nie zrobiło Dżima bardziej wymownym.
Nazajutrz Jakób wystosował do swojej matki list zawierający kwieciste sprawozdanie z przyjęcia, jakiego doznał u ciotki. Niestety — nie przeczuwał jeszcze nieszczęść, które go czekały, i które miały skrócić jego panowanie w łaskach panny Crawley. W oberży „pod tarczą herbową Tomka Cribbs“ wydarzyła się była w dzień jego przyjazdu okoliczność drobna na pozór, ale fatalna, o której Dżim zapomniał był zupełnie. Rzecz miała się po prostu tak: Dżim, wspaniałomyślny z natury, i nader gościnny, jeżeli miał środki potemu, wyprawił był traktament dla szermierza z Tutbury i dla jego kolegi z Rottingdean, wraz z nich przyjaciółmi. Traktament ten składał się z kilku dań — dżinu z wodą, do tego stopnia że nie mniej i nie więcej jak tylko ośmnaście szklanek tego orzeźwiającego napoju, po ośm penny każda, figurowało na rachunku pana Jakóba Crawley. Nie chodziło o dwanaście szylingów, wydanych w ten sposób, ale o ilość wypitego dżinu, która dawała fatalne świadectwo obyczajom pana Jakóba, gdy Bowls na rozkaz jego ciotki zapłacił rachunek. Oberżysta, z obawy by nie odrzucono rachunku, zapewniał uroczyście że młody panicz wypił sam całe to jezioro dżinu, Bowls zapłacił tedy i powróciwszy do domu, pokazał rachunek pani Firkinowej, która była bardzo zgorszona i pokazała go pannie Briggs, jako naczelnej rachmistrzyni, ta zaś uważała to za swój obowiązek zwrócić uwagę panny Crawley na ten szczegół niezwykły.
Gdyby James wypił był dwanaście butelek Bordeaux, ciotka byłaby mu to przebaczyła. Wszak Fox i Sheridan pijali Bordeaux! Ale ośmnaście szklanek dżinu z wodą, wypitych w szynku w towarzystwie bokserów z profesji — to było zbrodnią nie do darowania. Wszystko sprzysięgło się przeciw zbrodniarzowi: wszedł do salonu w sukniach naperfumowanych atmosferą stajni, którą zwidzał ażeby wyprowadzić na spacer swojego Tawzera. W towarzystwie tego drapieżnego zwierza spotkał niespodziewanie także pannę Crawley i jej tłustego mopsa, którego Towzer omal nie pożarł. Mops uciekł pod protekcję panny Briggs, a okrutny właściciel buldoga przypatrywał się z nieczułym śmiechem temu okropnemu prześladowaniu. Tego samego dnia opuściła go także jego skromność. Przy obiedzie mówił dużo, śmiał się, i zażartował parę razy z Pitta Crawley; pił tyle wina co wczoraj, a wróciwszy do salonu począł bawić damy anegdotami Oxfordzkiemi. Opisał im kwalifikacje bokserskie słynnych szermierzy, jak Molyneux i Dutch Sam, proponował lady Joannie zakład z powodu zbliżającej się rozprawy między swoimi przyjaciółmi od Tomka Cribbs, i dawał jej do wyboru na którego chce trzymać — a nakoniec ofiarował się walczyć sam z Pittem, w rękawicach lub bez rękawic.
— Jest to propozycja na serjo, mój chłopcze, rzekł klepiąc dyplomatę po ramieniu. Ojciec mój polecił mi abym ci ją zrobił, i przystąpi do połowy w zakładzie. Co rzekłszy jowialny młodzieniec mrugnął poufale do panny Briggs i zrobił giest żartobliwy, wskazując na Pitta wielkim palcem przez ramię.
Pitt nie mógł być bardzo zachwycony temi żartami ale w duchu cieszyły go one nie mało. Dżim naśmiał się do woli, i zataczając się po salonie z świecą panny Crawley w ręku, gdy ta odchodziła do swego pokoju, chciał ją pocałować na dobranoc, z pijanym uśmiechem roskoszy na swej twarzy — poczem pożegnał się i poszedł spać nadzwyczaj zadowolony sam z siebie i przekonany że ciotka nikomu z całej rodziny oprócz niego nie zapisze swojego majątku.
Gdy już był w swoim pokoju, możnaby było mniemać że nie zaszkodzi sobie niczem więcej, a jednak stało się inaczej. Księżyc świecił przecudnie i blask jego odbijał się w morzu, a Dżim, zwabiony do okna tym widokiem, pomyślał że krajobraz podoba mu się jeszcze lepiej przy fajeczce. Nikt przecież nie poczuje dymu, jak sądził, jeżeli otworzy okno i będzie trzymał głowę i fajkę po za niem. Tak też uczynił, ale na nieszczęście swoje podniecony winem zapomniał że zostawił drzwi otwarte. Wietrzyk ciągnął od morza, i dym z fajki niesiony przeciągiem na schody, w całej pełni swojego odoru dostał się do nosów panny Crawley i panny Briggs.
Fajka ta rozstrzygnęła sprawę i rodzina Butte-Crawleyów nie domyśliła się nigdy ile tysięcy funtów ona ich kosztowała. Firkinowa pędem zbiegła po schodach do Bowlsa, który donośnym, grobowym głosem czytał swojemu adjutantowi rzecz o „wiecznym ogniu i piekielnej patelni“. Straszliwa tajemnica wyjawiona mu została przez Firkinowę z tak przerażoną miną, że Bowls w pierwszej chwili myślał iż rozbójnicy wkradli się do domu, właśnie nogi jednego z nich zostały odkryte pod łóżkiem panny Crawley. Gdy się dowiedział o właściwym stanie rzeczy Bowls zerwał się i przeskakując po trzy schody naraz wpadł do pokoju Dżima i głosem stłumionym z niepokoju, zawołał:
— Na miłość Boga, panie Jakóbie, rzuć pan tę fajkę! I łącząc czyn do słowa, wyrzucił nieszczęsny ten instrument za okno, poczem dodał: O! panie Jakóbie, panie Jakóbie, dlaczegoś pan to uczynił! O! co pan uczyniłeś, panie Jakóbie! Pani nie może znieść tytoniu!
— Pani nie potrzebuje palić, odparł James śmiejąc się i mniemał że cała ta sprawa jest wybornym figlem. Jakież było jego rozczarowanie nazajutrz gdy adjutant pana Bowlsa, który zajmował się jego butami, i przynosił mu ciepłą wodę do golenia tej brody, której zarostu oczekiwał tak niecierpliwie — doręczył mu bilet pisany przez pannę Briggs tej treści:
„Drogi panie! Panna Crawley przepędziła noc nadzwyczaj niespokojną, dzięki rażącemu sposobowi, w jaki cały jej dom sprofanowano tytoniem. Panna Crawley poleciła mi donieść panu że żałuje mocno iż jest zbyt cierpiącą, by mogła widzieć się z panem przed Jego wyjazdem, i że żałuje jeszcze mocniej iż nakłoniła pana do opuszczenia piwiarni, w której pan niezawodnie przepędzisz wygodniej resztę swojego pobytu w Brighton“.
Tak skończyła się kandydatura Dżima do względów jego ciotki. Nie wiedząc o tem zrobił to, czem zagroził: Stoczył z Pittem walkę w rękawicach.
∗ ∗
∗ |
Gdzie był przez cały ten czas dawniejszy faworyt[3] w tych wyścigach o pieniądze? Rebeka i Rawdon, jakeśmy widzieli, przybyli po bitwie pod Waterloo do Paryża i przepędzali tam zimę r. 1815 w wielkim blasku i wesołości. Rebeka była dobrą gospodynią, a suma którą Józio Sedley zapłacił jej był za konie, wystarczyła sama przez się na utrzymanie domu przez rok cały, co najmniej — nie było tedy potrzeby sprzedawania „moich pistoletów, tych samych, z których zastrzeliłem kapitana Marker“ — ani złotego necéssaire, ani płaszcza, podbitego futrem. Becky przerobiła go na futerko dla siebie, i budziła niem podziwienie w lasku bulońskim. Warto było widzieć przywitanie między nią a zachwyconym jej małżonkiem, za którym przyjechała gdy armja angielska weszła do Cambray, co to była za scena, gdy rozpruła swoje suknie, i gdy zaczęła wyjmować z niej wszystkie te zegarki, klejnoty, banknoty, czeki i inne kosztowności, które tam była zaszyła przed zamierzoną ucieczką z Brukseli! Jenerał Tufto nie posiadał się z zachwycenia, a Rawdon kładł się na ziemi od śmiechu i klął się na Jowisza że nigdy nie widział zabawniejszej komedji. Cóż dopiero gdy zaczęła opisywać i naśladować przestrach Józia! Rawdon omal nie oszalał z wesołości, i wierzył w swoją żonę jak francuscy żołnierze w Napoleona.
Powodzenie jej w Paryża było wielkie. Damy francuskie znajdowały ją czarującą. Mówiła doskonale ich językiem. Przyswoiła sobie z łatwością ich grację, ich żywność, ich manjery. Mąż jej bez wątpienia był tumanem — każdy Anglik jest tumanem — ale w Paryżu głupi mąż jest dobrą rekomendacją dla kobiety. Był on zresztą dziedzicem de la riche et spirituelle. Miss Crawley, której dom stał otworem dla arystokracji francuskiej na wygnaniu. Arystokracja ta przejmowała teraz chętnie panią pułkownikowę w swoich hotelach. Jedna z tych wielkich pań, od których panna Crawley kupiła była koronki i inne drobiazgi za taką cenę, jakiej sama zażądała, i którą przyjmowała gościnnie w swoim domu za czasów biedy emigracyjnej, pisała teraz do niej: „Dla czego droga panna Crawley nie przyjedzie odwidzieć swojego synowca i synowicę, i wszystkich swoich przyjaciół w Paryżu. Wielki świat zachwycony jest tutaj, oczarowany przez piękną pułkownikowę Crawley, on raffole d’elle et de son espiégle beauté. Widzimy w niej wdzięk i dowcip drogiej naszej przyjaciółki, panny Crawley. Król raczył zwrócić na nią swoją uwagę, wczoraj w Tuilerjach, a my wszystkie pękamy z zazdrości z powodu grzeczności jakiemi ją obsypuje Monsieur. (Brat królewski, hrabia d’Artois, późniejszy Karol X.) Warto było widzieć złość niejakiej lady Bareacres, której dziób i biret z piórami sterczą tu po nad każdem liczniejszem zebraniem, gdy księżna d’Angouleme, dostojna córka naszych królów, zażądała ażeby ją przedstawiono pani Crawley, jako kuzynce pani, i gdy jej dziękowała w imieniu Francji za dobroć, jaką pani okazywałaś dla emigrantów naszych. Zapraszają ją na wszystkie bale, na wszystkie zebrania — chociaż nie może tańczyć. Pomimo tego stanu swojego wygląda nadzwyczaj interesująco i pięknie wśród hołdów, jakie jej oddają mężczyźni — podwójnie interesująco, jeżeli się zważy że wkrótce będzie matką. Jak ona panią kocha — jak my wszyscy tutaj kochamy naszą nieocenioną, naszą czcigodną pannę Crawley!“
List ten od księżnej francuskiej wcale nie przyczynił się do wzbudzenia łaskawszych uczuć dla Rebeki u panny Crawley. Przeciwnie, gdy się dowiedziała o jej stanie, wpadła w ogromną wściekłość, zwiększoną tem iż Rebeka nadużywała zuchwale jej imienia ażeby uzyskać wstęp w towarzystwa francuskie. Panna Crawley była zbyt oburzoną ażeby ułożyć i napisać sama list francuski w odpowiedzi na pismo księżnej, podyktowała więc pannie Briggs odpowiedź po angielsku, w której wypierała się pani Rawdon Crawley uroczyście, i ostrzegała publiczność przed tą przebiegłą i niebezpieczną osobą. Ponieważ atoli księżna X. przepędziła zaledwie dwadzieścia lat w Anglji, więc nie zrozumiała ani jednego słowa z całego listu, i przy najbliższej sposobności doniosła Rebece tylko iż otrzymała une lettre charmante od tej drogiej Miss, i że list ten zawierał mnóstwo przyjemnych rzeczy i pozdrowień dla pani pułkownikowej, która od tej chwili poczęła mieć nadzieję że panna Crawley da się przebłagać.
Tymczasem była ona najweselszą i najbardziej podziwianą Angielką w całym Paryżu, i co wieczór przyjmowała u siebie mały kongres międzynarodowy — Prusaków i Kozaków, Hiszpanów i Anglików. Cały świat zbiegł się był podówczas do Paryża, a widok gwiazd i wstęg, napełniających skromny salon Rebeki, byłby był mógł wprawić w żółtą zazdrość wszystkich mieszkańców ulicy Baker-Street Sławni wojownicy kłusowali obok jej dorożki w lasku bulońskim, i cisnęli się do loży. Rawdon był w doskonałym humorze. W Paryżu nie było jeszcze woźnych, Véry i Beauvilliers mieli u siebie partje co wieczora, gra szła żwawo i miał w niej szczęście. Jenerał Tufto natomiast był nieco niezadowolony. Pani Tufto, nieproszona przez nikogo, przybyła do Paryża, a oprócz tego całe tuziny jenerałów otaczały teraz fotel Rebeki, i miała tuziny bukietów do wyboru gdy szła do teatru. Lady Bareacres i inne reprezentantki angielskiego „towarzystwa,“ niewiasty głupie i bez skazy, drżały z gniewu na widok powodzeń Rebeki, której zatrute dowcipy godziły w ich cnotliwe łona. Miała ona wszakże wszystkich mężczyzn po swojej stronie, a z kobietami walczyła bez trwogi, zwłaszcza gdy nie umiały robić plotek w innym języku jak tylko w angielskim.
Tak przeszła zima z roku 1815 na 1816ty wśród rozrywek i powodzenia dla pani Rawdon Crawley, która oswoiła się z życiem dystyngwowanem, jak gdyby przodkowie jej przez kilka wieków nie zajmowali się niczem innem Na wiosnę nakoniec r. 1816 Galignam’s Messenger, dziennik angielski wychodzący w Paryżu, w rubryce urodzin umieścił wiadomość iż 26. marca pani Crawley od zielonego pułku królewskiej gwardji przybocznej, powiła szczęśliwie syna.
Wiadomość tę powtórzyły pisma angielskie, a z tych panna Briggs wyczytała ją głośno pannie Crawley, przy śniadaniu w Brighton. Wypadek ten, od dawna przecież przewidziany, spowodował przesilenie w rodzinie Crawleyów. Gniew starej panny doszedł do swego punktu kulminacyjnego, posłała natychmiast po Pitta i po lady Southdown, i zażądała ażeby wesele od dawna odkładane, odbyło się natychmiast. Oświadczyła przytem iż daje młodej parze tysiąc funtów rocznie za swego życia, a po śmierci cały swój majątek przekazuje Pittowi i drogiej swojej synowicy lady Joannie. Pan Waxy przybył i sporządził akt urzędowy, lord Southdown przy ołtarzu oddał siostrę swoją panu młodemu, a ślub dawał biskup, nie zaś wielebny Bartłomiej Irons, co sprawiło wielką przykrość temu dysydenckiemu prałatowi.
Po ślubie Pitt byłby był rad wyjechać w podróż z żoną, jak przystawało ludziom ich stanu. Ale przywiązanie panny Crawley do lady Joanny wzmogło się było do tego stopnia, że wyznała otwarcie iż nie może rozłączyć się z swoją faworytką. Pitt i jego żona musieli tedy sprowadzić się do niej, a — ku wielkiemu zmartwieniu Pitta, oddanego na łaskę i niełaskę humorów ciotki i teściowej — lady Southdown z pobliskiego domu panowała nad nim, nad lady Joanną, nad panną Crawley, nad panną Briggs, nad Bowlsem, nad Firkinową, i nad całym domem. Bez miłosierdzia aplikowała im leki i broszury pobożne. Odprawiła dr. Creamera, a zainstalowała Rodgersa. Wkrótce pozbawiła pannę Crawley ostatniego nawet cienia władzy. Biedaczka ta stała się tak trwożliwą, że przestała nawet dokuczać pannie Briggs, i lgnęła całą duszą do swojej synowicy, która była jedyną jej pociechą i podporą. Pokój tobie, dobra i samolubna, próżna i wspaniałomyślna stara poganko! Nie obaczymy cię więcej. Miejmy nadzieję że lady Joanna wspierała cię swoją dobrocią, i że łagodną ręką wyprowadziła cię z ruchliwego gwaru „Targowiska próżności.“