Wyspa (Byron, 1924)
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa |
Podtytuł | czyli Chrystjan i jego towarzysze |
Pochodzenie | Powieści poetyckie |
Redaktor | Andrzej Tretiak |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Druk W. L. Anczyc i Spółka w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Adam Pajgert |
Tytuł orygin. | The Island |
Podtytuł oryginalny | or, Christian and His Comrades |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Genua, 1823.
Nadeszła ranna na okręcie warta,
Płynęła nawa lekko kołysana,
A za nią fala połyska rozdarta,
Jak w skiby pługiem olbrzymim orana.
Poza nią wyspy australskiego morza.
Cicha noc kona, jej cienie ruchome
Po oceanie rozproszyła zorza;
Delfiny, jakby przyjścia dnia świadome,
Gwiazdy, w błękicie wód odbite jasno,
Już przed jaśniejszym świtu blaskiem gasną;
Ciemne wprzód żagle znowu zabielały,
I wiatry świeższym oddechem powiały.
Lecz nim dzień błyśnie, — ma być czyn spełniony.
W swojej kajucie spoczął wódz waleczny,
We wybór straży zaufał bezpieczny;
We śnie Albjonu widział brzegi lube,[1]
Bo swoje imię w tych umieścił rzędzie,
Co śledzą drogi przez biegunów lody;
Przebył najgorsze i resztę przebędzie,
Dlaczegóż nie miał użyć snu swobody?
Niechęć o czarnej już przemyśla zdradzie;
Jego żeglarzy tęskni umysł młody
Do owych wysep słonecznego świata,
Gdzie kobiet wdzięki równe żarom lata;
Zdawna od własnej odwykli ojczyzny,
I napół dzicy, dzikich ludzi groty
Nad fal niepewnych przenoszą kłopoty.
Słodkie owoców dojrzałych syropy
Pola zasiane z obfitości roga,
Kraj, gdzie nie gniecie żadna przemoc sroga,
Chęć, której wieki w ludziach nie wygaszą:
Nie poznać pana, oprócz własnej chęci,
Gdzie warstwy złota lice ziemi kraszą,
Gdzie każda grota jest domem swobody,
Każdy krok wolny, — gdzie ogrodem niwy,
Gdzie cały naród jest dzieckiem przyrody,
Tam muszla, owoc i czółenko małe,
To wszystkie skarby, to bogactwo całe;
Łowy, żegluga — jedynem igrzyskiem,
A Europejczyk najnowszem zjawiskiem...
Drogo te żądze okupić musieli.
Wstań, śmiały Blaju! Wróg się stawia groźno![2]
Wstawaj! o, wstawaj! — Niestety, za późno!
Już przy twym boku orszak buntowniczy
Ty sam spętany; do twojego serca,
Dłonią, co drżała na dźwięk twojej mowy,
Przykłada bagnet zuchwały morderca.
Już dziś twój rozkaz do pracy nie znagli,
Już cię na pokład wloką okrętowy,
Chcą dziką wrzawą stłumić głos, co woła,
Że swą powinność zdeptali niegodnie;
Patrząc na wodza, w swoję własną zbrodnię
Bo wprzód sumienia człowiek nie ukoi,
Aż trunek zbrodni — wściekłość go upoi.
Nieustraszony, choć ci śmierć zagraża,
Darmo tych wzywasz, co ci jeszcze wierni;
Ulegać muszą rozhukanej czerni.
Napróżno głos twój o przyczynę bada:
Tylko przekleństwa krzyk ci odpowiada,
Nad tobą szable błyszczące się jeżą,
A wszystkie lufy w twoje piersi mierzą,
I w każdym ręku tkwi narzędzie śmierci.
Ty sam wołałeś: »Ognia!« — lecz ci twardzi,
Choć już z litości swe serca wyzuli,
Czy, że w człowieku, chociaż prawem wzgardzi,
Pomimo woli jeszcze pozostanie
Dla dawnych władców swych uszanowanie, —
Dość, że nie chcieli jeszcze rąk swych krwawić,
»Odsadzić czółno!« zagrzmiał okrzyk głośny
Któż: »Nie!« odkrzyknie w zgrai rozhukanej
W pierwszej zwycięstwa godzinie radośnej,
Wśród saturnaljów władzy niespodzianej?[3]
Z całym pośpiechem wrzącej nienawiści.
Teraz cię tylko deska kruchej łodzi
Dzieli od śmierci, — a jej przybór cały[4]
Przyrzeka spełnić na morza powodzi,
Wreszcie na prośby tych, co nie widzieli
Żadnej nadziei śród morza topieli,
Tyle ci wody dodano i chleba,
Ile do śmierci powolnej potrzeba;
Och! to są skarby dla wędrowca fali! —
Wreszcie bieguna drgającego sługę:
Kompas, co duszą ożywia żeglugę.
Teraz naczelnik, co się sam okrzyknął,
Bo nigdy gardła nie potrzeba suszyć,
Cudze i własne chcąc sumienie zgłuszyć;
»Wódki rycerzom!« Burke niegdyś wołał, —[5]
Zaprawdę, droga wilgotna do sławy!
Wśród takiej mety któżby wstrzymać zdołał?
»Do Otahajty!« — głos łamie się w krzykach...
Och! jakże zdziwią głos ten w buntownikach?...
Pogodnej wyspy mieszkania gościnne,
Skarby prostacze, rozkosze niewinne, —
Do tegoż tęsknić mogą ludzie tacy?
Majtek, do trudu przywykły i znoju,
Którym po fali każdy wicher miota,
Jaki w nagrodę ledwo zyska cnota?
Takim jest człowiek! — Jedne wszystkich cele,
Tylko do mety dróg prowadzi wiele;
Kraj, urodzenie, obyczaj, majątek,
Bardziej na czynów oddziałają wątek
Niż cała wiedza o pośmiertnym bycie:
Lecz jest głos jeden, który każdy słyszy,
U jakichkolwiek świątyń klęka proga,
Ten głos sumienia — to wyrocznia Boga.
Łódkę przepełnia ta garstka do zbytku,[6]
Co towarzyć chce wodza niedoli.
Reszta pozostać musi mimo woli
Ze łzą litości ci los wodza widzą,
Drudzy nikczemnie z jego nieszczęść szydzą
Na widok łódki lichego pozoru,
Co, choć tak mała, tak pełna naboru,
Statkiem i majtkiem sam sobie być zdolny,
Jak jasna nimfa błękitnej powodzi,[8]
Mniej jest ułomny, ach! i bardziej wolny!
On, kiedy burza na morzu szaleje,
I szydząc, z ludziej armady się śmieje,[9]
Co światem wstrząsa, a od wiatrów ginie.
Gdy wszystko było już przygotowanem
I już buntownik został nawy panem,
Okazał żal, co jeszcze bardziej drażni:
W dawnego wodza łzawem utkwił okiem,
Dając znak niemy bezwładnej przyjaźni,
Wreszcie mu zwilżył pomarańczy sokiem
Za to też przy nim pełnił straż niedługo,
Reszta litośną nie zgrzeszy przysługą.
Naprzód wystąpił zuchwały młodzieniec,
Dawnego wodza niegdyś ulubieniec;
»Precz stąd! bo wkrótce być może za późno«!
Jednak do gruntu czucia nie wyziębił,
A słowem zdradził, co w sercu zagłębił;
W ostatniej chwili, gdy się zbrodnią mazał,
Gdy Blaj z surowem pytał go obliczem:
»Gdzie twoja wdzięczność? Gdzie nadzieje śmiałe,
Że twoje imię nieskalane niczem
Zapłonie jasno ojczyźnie na chwałę?« —
»Och! tak! — wykrzyknął — jestem w piekle! w piekle«!
Nic nie rzekł więcej, i wpychał do łódki
Swojego wodza i falom powierzał...
To jego słowa, lecz choć dźwięk ich krótki,
Północne słońce coraz okazaléj
Z fal się podnosi; już się wiatr uciszał,
Jak po eolskiej harfie tylko dyszał,
I cichem skrzydłem popędzał po fali.
Co świeci tylko jak obłoczek biały,
Po źwierciadlanej zwolna płynie szybie...
Z swoim okrętem nigdy się nie zdybie!
Lecz my nie będziem pieśnią nieszczęść głosić,
Dni niebezpieczeństw i nocy niewczasów,
I nadaremne męstwo śród zapasów,
Gdy głód tak siły zniszczył do ostatka,
Że jużby syna nie poznała matka, —
Co jak głód straszne i jak głód trawiące,
Fale, co grożą raz pogrążyć na dno,
To znów, łaskawsze, już się ciszej kładną,
To ryczą groźnie, to zaszumią smętnie,
To już gorączka pragnienia, niemocy,
Co każdą chmurę jakby źródło wita,
I chciwie każdą kroplę deszczu chwyta
Sinemi usty, w burzą grzmiącej nocy,
Wilgoć, co nowym życia zdrojem tryska;
To znów wróg dziki, przed którego złością
Chyba gościnne morza chronią wody, —
Aż gdy do trupów podobni bladością,
Których gdy dzieje wysłucha tułacze,
Mąż się przelęknie, niewiasta zapłacze.
My ją własnemu zostawim losowi,
Rychło się Albjon o jej krzywdzie dowié;
Wołają pomsty. — My powieścią naszą
Za buntowników popłyniemy nawą;
Dalekiej zemsty groźby ich nie straszą...
Chyżo po fali — daléj! daléj! daléj!
Kraj, gdzie praw niema, a gdzie rządzi zgoda,
Gdzie tych zuchwałych przynęca przyroda,
Wabi kobieta, przyrody bogini;
Gdzie prócz sumienia nikt ich nie obwini,
Gdzie chleb, jak owoc, na drzewie się plemi,[10]
Gdzie niema sporu o las, pola, rzeki,
I gdzie bez złota złote kwitły wieki,
Nim Europejczyk od północy śniegów
I obyczaje dzikie ich uprawił,
I w spadku swoje zbrodnie im zostawił.
Precz z tym widokiem! Nam dzisiaj potrzeba
Znać ich takimi, jacy przedtem byli.
Ślizga się okręt, i właśnie w tej chwili
Wiatr się podnosi, — żagle, wprzód zwieszone,
Już się jak łuki wzdęły naciągnione,
I przy fal szumie i przy majtków gwarze
Tak niegdyś Argos do dziewiczem łonie[12]
Euksynu snuł się, lecz jego żeglarze
Wstecz ku rodzinnej poglądali stronie...
Ci od ojczyzny stronią swoją jazdą,
A jednak dzielić chcą z gołębiem gniazdo,
W jarzmo miłości dumne zgiąwszy karki.
Jak mile dźwięczy pieśń Toobanaju,[14]
Gdy słońce tonie w swem łożu z koralów!
Słuchać turkawki gruchających żalów;
Dziewczęta mówią, że jej skargi rzewne
Jak z Bolotoo głosy bogów śpiewne.[15]
Narwiemy kwiatków, gdzie umarły leży...
Siądziem o zmroku, aby patrzeć w lasku
Na drzewo tua przy miesiąca blasku;[16]
Pod drzewem westchnień samotnie usiędziem
I smutnej skargi smętnie słuchać będziem;
I będziem patrzeć na walczące marnie
Bałwany morza z olbrzymiemi skały,
Co odtrącają słupy z piany białéj.
O! jak to pięknie! O! jak ci szczęśliwi,
I teraz lubią patrzeć na tę wojnę,
Gdzie, oprócz morza, tak wszystko spokojne!
Nawet ocean czasem lubi ciszę.
Gdy księżyc fale do snu ukołysze.
Będziem jak nieba mieszkance weseli;
Potem w szumiącej zanurzym się fali,
Potem na darniów wypoczniem pościeli;
Potem na członki wilgocią błyszczące
I kwiecie z mogił rycerzy, grobowe,
Spleciem na wianek i włożym na głowę.
Lecz noc się zbliża, i Moa nas woła,[17]
Słychać już pieśni i widać już tańce;
Przy ogniach pląsa drużyna wesoła.
I my też będziem w tym tańcu się kręcić,
Będziem weselem pamiątkę dni święcić,
Nim Fidżi w konchę zatrąbił, gdy w łodzi[18]
Przez nich — o! biada — kwiat poległ nam młodzi,
Przez nich nam niwa burzanem porosła,
I znikła rozkosz, co serce zachwyca,
Błądzić z kochanką przy świetle księżyca.
Dzierżym maczugę, łuk, strzały i włócznie,
Niech zbiorą plony nauki swej hojne...
Hej! dzisiaj w pląsy! a jutro na wojnę!
Z pełnych puharów dziś do dna wypijmy!
Dzisiaj lekkiemi się szaty okryjmy,
Niech biały tapa nam biodra powleka;[19]
Dzisiaj w czerwone przystrójmy się róże...
Na czołach kwiaty, — w sercach wojny burze!
Niechaj ten uśmiech wam twarze umila!
Na jutro Moa już wzywa rycerzy,
Lecz ta noc jeszcze miłości należy!
Raz jeszcze krasne podajcie nam wianki,
Jak piękny kształt wasz, co kochać przymusza!
Do was się zmysły, do was garnie dusza!
Wyście jak kwiaty Mataloku błoni,[21]
Co ślą na morze fale swoich woni...
Ale cóż mówię? — Wszak jutro na boje...
Od takich pieśni gaje wyspy brzmiały,
Nim tutaj wiatry Europę przywiały.
Och! i tu wprawdzie lud miał wady swoje,
To wady dzikich, — my mamy oboje,
Kojarząc podłość obłudnej kultury
I barbarzyństwa grzech przedpotopowy.
Kto widzi chytrość, co ster władzy trzyma,
Wyzna, że stary świat gorszy niż nowy,
I ten nowego czcze już nosi imię! —
Chyba gdzie owe bliźnięta olbrzymie,[22]
Dzieci wolności, Kolumbji narody,
Okiem Tytana widzi lądy, wody,
Lecz nie obaczy nigdy niewolnika.
Takie tu brzmiały z dni dawnych powieści,
Na zmarłych chwałę, ku rycerzów cześci,
Zostały pieśni, co śpiewały syny.
A pieśń swych dźwięków półboskim urokiem
Strzeże pamiątek przed natrętnem okiem
I całe dzieje melodji powierza.
Lutnią Centaura wielbiąc przodków czyny,
Uczy się śmielsze zdobywać wawrzyny;
Bo nuta gminnej pieśni lub ballady,
Zwiana ze skały, ponad traw kobiercem,
Więcej ma władzy nad słuchaczów sercem,
Bardziej podnosi niż wszystkie kolumny,
Które zdobywca stawia sobie dumny.
Bo kiedy martwe hieroglify trudzą,[24]
Lub gdy historji grube tomy znudzą, —
Wabi nas piosnka, pierwszy kwiat uczucia!
Dzikie to pieśni — lecz taka pieśń dzika
Towarzyszyła w zdobywczym pochodzie
I takie pieśni w każdym są narodzie,
Tam, gdzie miecz obcych nie zaniósł tyranów,
Ani oświaty, ani też kajdanów...
Wszakże i naszych poetów potęga,
Takie tam słodkie, nieuczone pienie
Przerywa niebios rozkoszne milczenie,
Luby spoczynek przedwieczornej chwili,
Gdy letnie słońce z południa się chyli,
I każda palmy gałązka się chwieje,
I fala w cichym kołysze się wietrze
I do skalistej groty chłód swój wieje,
Gdzie dźwięcznych pieśni nadobna królowa
Ucząc się błogich kochania katuszy,
Któremi serca najsilniej pałają,
Co jeszcze końca miłości nie znają,
I tak się cieszą nowym ogniem w duszy,
I zachwyceniem takiem się unoszą,
Że śmierć im życia największą rozkoszą, —
Szukają śmierci, toteż śmierć ich losem.
Bo nad te cudne wybuchy serdeczne,
Ni we śnie nawet, gdy nam nieba kreśli, —
Nic nad miłości zachwycenie wieczne!
Tam w grocie dziewczę siedzi na murawie,
Wzrostem kobieta, wiekiem dziecko prawie,
Gdzie nic prócz zbrodni rychło nie dojrzéwa.
Młodziuchna córka młodzieńczego świata,
Urocza, wrząca, dojrzała nad lata.
Ciemna jak nocne niebo od gwiazd lśniące,
W oczach czar jakiś niewypowiedziany...
Piękna, jak Wenus, kiedy wyszła z piany![25]
Taka lubieżna, jak przedsenne chwile,
A jednak wrząca w pełnej życia sile,
Wymowny wstydu rumieniec się żarzy,
I przez tę słońcem opaloną szyję
Jej krwi jaśniejsza barwa się przebije.
Tak błyszczy koral przez ciemne tło morza
I taką była ta córka Australji,
Szybka i zwinna, podobna do fali,
Gdy cudze szczęście, niby łódkę, pławi,
Nie znając troski, prócz drugich cierpienia...
Zimny, probierczy kamień doświadczenia,
Co śliczne barwy ze wszystkiego ściera,
Jeszcze jej żadnej złudy nie odbiera;
Złe jej nie trwoży, ona nie zna złego,
Jej łzy i uśmiech bez śladu przebiegą,
Jak wietrzyk, kiedy ciche zmarszczy fale:
Głębi nie wzruszy, a gór źródła hojne
Znów je wygładzą, znów cieką spokojne;
I do dna grotę rozedrze Najady,
Źródła zasypie, i jeziora prądy
Zamieni w bagno, gdzie mieszkają gady!
Takaż jej przyszłość? — Do zmian i zagłady
A człowiek pada tak, jak padną światy, —
Lecz sprawiedliwy wstanie śród zatraty,
By nad słońc zgliszczem wiecznie świecić duchem.
Lecz któż jest przy niej wśród skalistych ciemni?
Wysp więcej znanych, ale dzikich nie mniéj:
Zimnej północy młodzian jasnowłosy,
Dziecko Hebrydów, gdzie wartkie potoki[26]
Do ciemnych jezior toczą lodów stosy.
Duszą i ciałem przywyknął do gromu.
Z dziecka na wzdęte poglądał bałwany,
Z dziecka na morzu już czuł się jak w domu;
Morze piastunem było mu młodości,
Z niem nieraz gwarzył na jałowej skale,
Lub puszczał łódkę na wiatry, na fale!
Góralskie pieśni w jego duszy grały;
O los nietrwożny, wiódł żywot tułaczy,
Wszystkich już uczuć doznał, prócz rozpaczy.
Gdyby był w puszczy arabskiej się chował,
Byłby najśmielszym synem pokolenia,
Byłby po piaskach z wielbłądem żeglował,
Na brzegach Chili zostałby kacykiem,[28]
Na greckich górach kleftem, buntownikiem;[29]
Zrodzon w namiocie, byłby Tamerlanem,[30]
Na tronie może zaś tylko tyranem;
Gdy własnym żądzom już nie znajdzie żeru,
W siebie się zwraca i trawi sam siebie,
Aż z tortur duszy znów rozkosz wygrzebie.
Nero, co Rzymu największą sromotą[31]
Zrodzony w niższym stanie, może cnotą
Byłby się zrównał ze swym imiennikiem;
Zostaw mu nawet i złość jego całą,
Jakże bez tronu mógłby szkodzić mało!
Nazbyt wysoko w porównaniach dążę,
Kiedy do takich wielkich imion wiążę
Nieznajomego ci człowieka imię,
Który nic nie wie o sławie, lub Rzymie,
Śmiejesz się? Dobrze! Lepiej się uśmiéchać,
Niżeli miałbyś płakać, albo wzdychać.
Jednak on wyższy był od gminnej tłuszczy,
On był z tych ludzi, którzy idą przodem,
Mógł bohaterem zostać lub despotą,
Narodu chwałą, albo też sromotą...
Lecz to marzenie! Nie mów, czem być zdolny,
Lecz czem jest teraz? — To hoży młodzieniec,
Toobanajskiej córki oblubieniec.
On siedział z Neuhą i patrzał na wody;
Zacnym się rodem piękna Neuha szczyci:
Och! bo i tutaj są wysokie rody,
Niech się szyderczo śmieją heraldycy!
Lecz jej ojcowie, dzielni wojownicy,
Słyną wśród nagich tej wyspy rycerzy;
Ich groby dotąd stoją wzdłuż wybrzeży,
Napróżno oko dziś szuka wędrowca...
Gdy cudzoziemców, zbrojnych piorunami,
Przyniosły łodzie wieńczone ogniami,
Z drzewem, co jeszcze wyższe niż palmowe,
A gdy wiatr fale zamąci perłowe,
Szerokie skrzydła rozpuszcza jak chmury,
I niby miasta po morzu pływają,
Aż same fale mniej wolne się zdają, —
Szybko po falach, jak reny po śniegu;
To białe piany wiosełkiem rozgrodzi,
To jak Nerejda wypluśnie, to pierzchnie,[32]
Widzi olbrzyma, co wali do brzegu,
Już się na fali położył powierzchnie,
Jak lew na słońcu; wkoło niego dzicy
Snują się w łodziach, gwarzy rój wesoły...
Tak nad lwem śpiącym letnie brzęczą pszczoły.
Nowy świat podał ogorzałe dłonie;
Wprzód dziwowiskiem był jeden drugiemu,
Nim podziw przyjaźń rozpalił w ich łonie;
Dzicy ich mile przyjęli jak braci,
Uczucia wspólność; już synowie burzy
Znachodzą piękność w ich ciemnej postaci,
Tamtym się bladość podoba ich lica.
W krajach bez śniegu białością zachwyca.
Która w dom własny wszystkie zmienia strzechy,
Nocny spoczynek i dzienne uciechy,
Sieci rybackie i czółenek zwinność,
Niedoścignionych pośród morskiej jazdy,
Palma, najwyższa tych gajów Dryada,[33]
Karmiąca Bakcha u swojego łona,[34]
(Orzeł tak chyżo gniazda nie zakłada,
Jak jej wierzchołka winnica zielona);
Co czarą, mlekiem i ziarnem jest razem,
Chlebowe drzewo, nieżętego kłosu
Plon nieposiany, w ziemi, co żelazem
Oracz nie kraje, bez pieca, piekarza,
I głód na zawsze od tych miejsc oddala;
Co las udziela, co użycza fala,
Luba samotność, rozkosz towarzyska,
Ludzie szczęśliwi, chociaż mniej rozumni, —
Że już się z nimi zbratali ci dumni;
I tyle na nich sprawił wdzięk natury,
Że ułagodził i syna kultury.
Tu, choć par wiele wije sobie gniazdo,
Wysep mieszkańce, chociaż się rodzili
Zdala od siebie, lecz pod jedną gwiazdą,
Morzu przyjazną, — oboje karmiła
Jednych widoków czarująca siła,
Serce wciąż wraca do najrańszych wrażeń.
Kto patrzał z młodu na gór sine szczyty,
Każdej się skały widokiem rozczuli,
Uściskiem duszy jej twarde granity
Długo wśród obcej jam błądził krainy,
Kochałem Alpy, czciłem Apeniny,
Wielbiłem Parnas, Olimp niebotyczny,[36]
Widziałem Idę Jowiszowi świętą, —[37]
Ni wdzięk natury tu mi był ponętą:
Tu mi w pamięci młodości początki,
Tu mi odżyły szczęśliwsze dni moje!
Wraz z Idą patrzał Loch-na-gar na Troję:[38]
Z kastalskiem źródłem szkockie mieszał zdroje.[39]
Przebacz, o Febie! Przebacz mi, Homerze!
Przebaczcie, greckie wy góry i wody!
Że was uwielbiać, że was kochać szczerze
Miłość, co wszystko swym wdziękiem przystraja,
Młodość, co tęcze po powietrzu ściele,
Przebyta walka, co tak uspakaja,
Że i niszczyciel spocznie w swojem dziele;
Jak błyskawica, kiedy w stał uderza, —
To wszystko łączy w jeden związek ścisły,
Napół dzikiego z tą zupełnie dziką,
I w jednę duszę tych dwie dusz sprzymierza.
Z walki rozkoszą i gromów muzyką;
Nie trawią duszy wrzące niepokoje,
I orzeł w gnieździe już nie ostrzy dziobu,
I bystrem okiem i skrzydłem zuchwałem
Żyć tem rozkoszy życiem zniewieściałem,
Co urny męża laurem nie zaszczyci;
Laur więdnie, jeśli krew go nie podsyci,
Lecz gdy popioły złożą w padół ciemny,
Gdyby, nie znając nic oprócz miłości,
Cezar był tylko Kleopatrę ściskał,
Rzym byłby swojej nie stracił wolności,
A on nad światem berłaby nie zyskał.
Cóż-li dla świata przysporzą ci krwawi?
Och! wstyd ludzkości, wstyd jej takich synów!
Ich sława tylko kajdany nam rdzawi,
Choć sława, rozum, wolność, przyroda, kazały[40]
Zgoń te szydercze ptaki, dumnych władców sługi,
Z konarów wzniosłych, gdzie już siedziały czas długi.
Choć ścigają nas sowy drapieżne, wyrodne,
My bierzem za sokołów to ptastwo niegodne,
Wnet spędzi, jak ich bojaźń jawnie się wydaje.
Dziewica wyspy już siebie niepomna,
Cała kobietą, cała jest miłością!
Tu zimny świat jej nie rani zazdrością,
Głupich pochlebców, podłych zwodzicieli;
Tu cnót przedrzeźniać nikt się nie ośmieli,
Ani tu kiedy urągał szyderca
Wierności, szczęściu, lub czułości serca.
Stała, jak tęcza wzbita ponad burze,
Co mieniąc barwy, piękności nie traci,
I jakbądź łuk swój rozpina na chmurze,
Zawsze błękitu wyłoni przezrocza,[41]
Gdzie o skał grotę łamały się cudnie
Bałwany morza, tam skwarne południe
Spędzili razem; czas mijał z pośpiechem,
Bo go zegara nie przerywa bicie,
Szydzi z człowieka swym żelaznym śmiechem.
Dla nich przeszłości, ni przyszłości niéma,
Ich teraźniejszość w swoich więzach trzyma;
Ich chwil obrazem, ich czasu wymiarem,
Na niebios bani słońce im zegarem,
Godzin nie liczą: dla nich dzień godziną,
Słowików chóry — ich dzwony nieszporne —
Śpiewają różom swe pieśni wieczorne.
Jak się w północnych krajach słońca kładą,
Ale pełniejsze, gorętsze i krwawsze,
Jakgdyby ziemię żegnało na zawsze;
Jakby w grób skacząc bohaterskim zgonem,
Oni powstali, — wprzód po nieba globie,
A potem w oczy popatrzyli sobie,
Dziwiąc się, czemu słońce już nie świeci?
Czy też doprawdy dzień tak szybko leci?
Jak się świat wkoło niszczy i przetwarza:
On nie na ziemi, lecz w marzeniach żyje,
Nim umrze ciałem, duch w niebo się wzbije;
Czyż mniejsza władza miłości? Jej droga
Kto po niej kroczy, w kochanej istocie
Lepszą połowę widzi własnej duszy,
Ogień przy rzewnej tlejący tęsknocie
Bucha pożarem w uniesień katuszy,
Obsiędą stosy i giną wesoło.
Często, samotni przy natury krasie
Zapominamy o sobie i czasie,
Gdy wody, lasy w uroczej ustroni
Och! czyż nie żyją i gwiazdy i góry?
Czyliż we falach także niema ducha?
Czyż las nie jęczy? Czyż nie płaczą chmury?
Czyliż jaskinia cichych łez nie roni? —
I nim proch jeszcze otrząśnie poziomy,
Dąży tam, kędy wszechświata ogromy.
O! otrząś, otrząś ten pył, co tak ciężył
A duszą w górę! A coraz to wyżej!
Myśli o sobie? Któż, choć patrząc niżej,
Myślał o sobie, póki umysł młody
Nie uczuł wzgardy, bo nie doznał szkody?
Sercu, w doświadczeń szkole nie ćwiczonem,
Wstali; zmrok spłynął do skalistej groty,
Wieczorną rosą sperlone kamienie
Odźwierciadlają złote gwiazd promienie;
A kochankowie, wolni od tęsknoty,
Idą pod palmą swojej szukać strzechy.
To milczą, to się mile uśmiechają,
Jak te przedmioty, co ich otaczają.
Cudny jak miłość był widnokrąg cały,
Jak szumi muszla swoją skargą smętną,[43]
Kiedy za głębią wód zatęskni mętną;
Kwili, jak dziecko za matką w oddali,
I żąda piersi karmicielki: fali. —
I była senna cisza w ciemnym borze,
I wkoło niebios tak czyste błękity,
Jakby spokoju rozlało się morze.
Ale przez palmy, przez gęste platany,
Wcale kochankom dźwięk niepożądany!
Bo to nie wiatru wieczornego drżenie,
Co ciche struny natury potrąca,
Nie szelest liści, nie fala szumiąca,
Lub gwar daleki wojennych hałasów,
Ani posępnej też monolog sowy,
Wielkookiego pustelnika lasów,
Kiedy skrzydłami o skały łopoce
Ale świst długi, przenikliwy taki,
Jakim nad nawą morskie świszczą ptaki...
A potem pauza, wreszcie naostatku:
»Hop! hop! Torkwilu! A gdzieżeś to bratku?«
»Ktoś!« — głos doleciał krótkiej odpowiedzi.
I w tejże chwili, z tejże samej gęby,
Tu, wśród powietrza woni zwrotnikowej,
Dziwnych zapachów jakieś wieją kłęby:
Lecz jak nad elu szklenicą lub grogu[44]
Snują się chmurą u szynkowni progu, —
Z krótkiej fajeczki, która dymy swoje
Na hemisfery już wiała oboje,[45]
Już od Portsmouthu do obu biegunów,[46]
Pośród nawałnic, pośród gromów blasku,
Wśród fali wycia i okrętów trzasku,
Niewyczerpanie swoje dymy szare,
Jej właściciela — być może, że błądzę,
Lecz filozofem, lub majtkiem być sądzę.[48]
Sławny tytoniu! Ty, co na okręcie
Dzielisz trud majtka, jak dzielisz w orjencie
I równieś jemu drogim niebios darem,
Jak opjum, albo pełny dziewic harem;
Boski w Stambule! w Anglji miły sercu,
Przedni we fajce, kiedy dymek bucha
Choć bardziej nęcisz, nakształt zalotnicy,
Pod strojnej szaty zazdrośną kotarą,
Jednak prawdziwi wolą miłośnicy
Nagość twych wdzięków. — Dajcie mi cygaro!
Nowo przybyły ukazał się w stroju
Tak dziwacznego koloru i kroju,
Jakby był owych igrzysk uczestnikiem,[50]
Wyprawia majtek na twą cześć, Neptunie!
Już rydwan bożka na pokładzie sunie,
Król oceanu od żeglarskiej rzeszy,
Ucichłe pewno w ojczystych Cykladach,
I stary bożek igrzyskiem się cieszy,
Co, choć udane, jednak wyobraża
Dawną potęgę wszystkich wód mocarza. —
Naszego majtka kaftan był pstrokaty,
W niezgasłej fajce węgiel dogorywał.
Idąc, gdy w ruchu jak okręt się kiwał,
Żeglarz dawniejszy stan swój okazywał;
Głowę obwiązał pstrym chustki kawałkiem,
A zamiast spodni, co służyły wiernie,
Ale — gdy każdy las ma swoje ciernie —
Zdarły się teraz, miał słomianą matę;
Również nagradzał kapelusza stratę.
Do każdej rasy mógł należeć śmiało;
Na europejskiej nie zbywa mu broni,
Która w rygorze oba światy trzyma,
Pałasz bez pochwy przy boku mu dzwoni,
Choć zgięte służbą, lecz olbrzymiej siły,
Na taśmie starą rusznicę nosiły,
A pistoletów parę miał za pasem,
O której możem powiedzieć nawiasem
Że za małżeńskiej jedności wzór stanie:
Bo chociaż jeden nie dopisał gęsto,
Zato znów drugi sam wypalił często;
A przy nich rdzawy bagnet się najeżał,
Jak gdyby w szafie był zamknięty leżał.
W takiej to zbroi i w takiem ubraniu,
Majtek się w nocnem ukazał spotkaniu.[51]
»Cóż tam, Ben Bunting! Czyli co nowego?
»Oj! — rzecze Bunting — wcale nic dobrego!
Jakiś na morzu okręt nam zagraża«. —
»To być nie może! Próżne przywidzenia!
Na morzu żagli nie widać i cienia«. —
Lecz ja na naszej nawie nocowałem,
I sam z naszego pokładu widziałem
Jak się po fali w szybkim toczył biegu.« —
»Nim słońce zaszło, czy żagli nie zwinął?«
»Jaką miał flagę?« — »Nie mając lunety,
Nie mogłem z mojej dojrzeć jej wedety,
Lecz mi ten okręt bardzo podejrzany«. —
»Zbrojny?« — »Zapewne przeciw nam wysiany;
Dusza się moja przed ucieczką wzdryga,
Walczmy jak męże, póki życia stanie!« —
»Tak! — rzecze Bunting, — i to moje zdanie!«
»Chrystjan wie o tem?« — »Wie, o walce myśli
Czyścimy bronie, ciebie nam brakuje«. —
»Och! lecę do was! zapał w duszy czuję!
Jażbym miał braci opuszczać nikczemnie
I dać wam walczyć i ginąć bezemnie?
Losów mych fala i ciebie porywa?!
Och! tylko teraz, w rozstania katuszy,
Nie chciej twym płaczem rozbrajać mi duszy!
Cobądź nastąpi, i w każdej potrzebie,
»Dobrze! — rzekł Bunting, — walny majtek z ciebie!«
Walka skończona! — Działa już nie huczą,
Błyskawic śmierci już ustał lot szparki,
Już kłęby dymu i gęste mgły siarki,
Ani o skał już odbija się złomy
Echo, co walki powtarzało gromy.
I salwa salwie już nie odpowiada...
Walka skończona — zwyciężonym biada!...
Zabici, ranni — albo niewolnicy;
A ci, co jeszcze zostali przy życiu,
Zazdrościć muszą tym, co legli w boju.
Kilku uciekło błąkać się w ukryciu,
Z własnej ojczyzny sami się wyzuli,
Dzisiaj już reszta ziemi im odjęta.
Uciekli w puszcze, jak dzikie zwierzęta;
Na łono matki tak dziecię się tuli.
Tem bardziej człowiek przed sądem człowieka.
Nad brzegiem skała sterczy granitowa,
Wpół wychylona, pół w morze się chowa,
A o nią fala z wściekłością uderza,
Pada i ginie we fal hufcu szarym,
Co ten bój stacza pod wiatru sztandarem.
Lecz teraz było spokojnie i cicho:
Tu się gromadzi swoją garstką lichą
Jednak oręże jeszcze dzierżą w dłoniach,
I dumę jeszcze widno na ich skroniach;
Wiele nie lubią dumać tacy ludzie,
A gdy im kiedy losy się sprzeciwią,
Los ten przewidzieć mogli byli dawno,
Kara przewiny wprzód im była jawną,
Lecz w sercach mieli nadzieję do końca,
Że ich występek wierności zgwałconéj
Lub może okręt, wysłany za gońca,
Nie znajdzie drogi po fali obszarze
Do wyspy, gdzie się ukryli zbrodniarze.
Tak gdy od kary ich myśl już odwyka,
Zielonej wyspy rozkoszne wybrzeże,
Zbrodnią zyskany raj, już ich nie strzeże;
Wstecz już ich wszystkie cofnęły się cnoty
I tylko grzechu zostały zgryzoty;
Wszystkie zaparte już widzą wychody;
Darmo dziś za nich sprzymierzeńcy nowi
Polegli w walce, — cóż pomogą łuki,
Na cóż się pałka zda Herkulesowi,[53]
Cóż włócznia nada tam, gdzie kule świszczą,
Nierozwinięte jeszcze siły niszczą,
I, jak zaraza, grób pełen przekleństwa[54]
Kopią dla mężnych i razem dla męstwa?
Jak przeciw mnóstwu garstka walczy nieraz;
Lecz choć za wolność umierać tak mile,
I Grek miał jedne tylko Termopile! —
Aż dziś, w młodzieńczej odrodzony sile,
I godne przodków znowu stacza boje.
Szczupła ich garstka wygląda w skał cieniu
Jak reszta trzody rozbitej jeleni,
Zziajana trudem, z rozpaczą w spojrzeniu,
Mały strumyczek z wysoka się ciska,
Mile wśród ciszy i mruczy i błyska,
I wodospadem ze skały na skały
Leci nieść morzu swe słodkie kryształy;
Tak jak niewinność, lecz bardziej bezpieczny,
Świeci nad głębią srebrzysty, słoneczny,
Jak oko gemzy z opoki skalistéj;[55]
A morze ćmi się alpejskim błękitem,
Do tej źródlanej wszyscy biegną wody;
Z mąk swych pragnienie poczuli najprzódy,
Wszyscy ramiona na tył zarzucili,
Piją, jakgdyby raz ostatni pili;
Które obwiążą już chyba kajdany!
Spojrzeli wkoło, jakby ich dziwiło,
Że jeszcze tylu ich przy życiu było,
I wolnych dotąd! — wkoło była cisza;
Daremnie wzrokiem błagał o dźwięk słowa,
Jakby z ich sprawą skonała ich mowa.
Nieco opodal od reszty swych braci
Chrystyjan stoi, surowy z postaci,
Twarz, niegdyś życia świecąca rumieńcem,
Dzisiaj jak ołów była brudno blada,
I włos mu w miękkich puklach już nie spada,
Ale nad czołem wężowym wstał wieńcem;
I jakby oddech chciał wstrzymać milczeniem,
Zacisnął usta a groźnie spozierał,
I gdyby lekkiem stopy uderzeniem
Piaszczystych żwirów nie potrącał ciągiem,[56]
O kilka kroków w głębokiem milczeniu
Torkwil swą głowę oparł na kamieniu;
Z ran krew się sączy, lecz najgorsza rana,
Och! ta mu była na wewnątrz zadana!
Lecz krew, co złote kędziory mu broczy
Okazywała, że jeśli pobladnął,
To nie z rozpaczy, ale z sił utraty.
Przy nim się Bunting na piasku układnął,
Do ran przyłożył zwilgotnione szmaty,
I znów spokojnie dymem się ogarnia,
Z fajki, co przeszło sto bitew przetrwała
I jak portowej strażnicy latarnia
Czwarty, ostatni w tych rozbitków rzeszy,
Tam i sam chodzi, — to kroku przyśpieszy,
Stanie, to krzemyk podniesie, to rzuci,
To oczy ku swym towarzyszom zwróci, —
To coś pod nosem pół gwizdnie, pół mruknie;
Pół niespokojny, pół niedbały w duchu,
Stan swój wewnętrzny okazywał w ruchu.
Długi to opis, chociaż w jego treści
Lecz w takich minut jednej drobnej chwili
Ci ludzie wieki cierpienia przeżyli.
Nareszcie Skajskrep, człowiek krewki, rzutki,[57]
Co nie znał trosków, ni zważał na smutki,
Wolał śmierć nagłą niźli bój rozpaczny,
Zawołał: God damn! Ten wykrzyknik krótki,[58]
To non plus ultra wymowy brytańskiéj,
Jak Proh Jupiter! Rzymiana pogański,
Przygasłe życie wskrzesza i rozpala.
Pomieszanemu trudno się wysłowić,
A że się Skajskrep tak był zmieszał szczerze,
Jak tylko zmieszać mogą się rycerze,
Klął, jako Anglik, w swych myśli odmęcie, —
I niedaremnie, bo nim wyszła chwila,
Ben Bunting fajkę od ust już uchyla,
I — wzrokiem skończył zaczęte przeklęcie.
Dziki, surowy, posępny, milczący,
Był na wejrzenie jak wulkan gasnący;
Z chmurnego lica namiętność wybucha,
Podniósł źrenicę, co pożarem błyszczy,
»Do tegoż przyszło — jęknął, — że i ciebie,
Nieszczęsny chłopcze, nie szaleństwo niszczy!«
Potem przystąpił do młodzieńca zbliska,
Gdzie piasek jego świeżą krwią przesięknął,
Drgnął, jakby własnej czułości się zlęknął;
Lecz, gdy usłyszał, że rany Torkwila
Lżejsze, niż sądził, wzrok mu się rozżarzy,
I błogi uśmiech przeleciał po twarzy,
»Och! walczyliśmy — zawołał — daremnie!
Ale nie podle, ale nie nikczemnie!
Drogo okupić musieli nas, drogo!
Resztę opłacić jeszcze drożej mogą...
Czy masz dość jeszcze do ucieczki siły?
Gdybym choć wiedział, żeś ty ocalony!
Nas już za mało i tak do obrony.
Och! gdyby czółno! Och! gdybym oglądał
Nic dać w tem życiu! Ja mam, czegom żądał:
Żyłem i ginę nietrwożny i wolny«!
Zaledwie skończył, na fali lazurze
Znać plamkę szarą, gdzie przylądku skała
Zrazu jak skrzydło mewy wyglądała,
A za nią druga taka plamka goni,
To się wychyla, to znika wśród toni, —
Aż kiedy bliżej fala je przyniosła,
To dzicy płyną! — Oszumione wiosła,
To się zanurzą, to z głębi wydźwigną,
Snują się łodzie, a fala szeleszcze
I w srebrnej piany rozpryska się deszcze;
Bo dla nich morze to ojczyzna druga,
A od dzieciństwa zabawą: żegluga.
Lecz któż najpierwszy, tak lekki w poskoku,
Z fal jak Nerejda wypluska na piaski, —
W którem miłości i nadziei blaski?
Neuha! ta tkliwa, ta wierna, ta stała,
Na pierś Torkwila jak strumień się zwiała.
Śmieje się, płacze, — bliżej się nagięła,
Że to doprawdy jego uścisnęła.
Zrazu się wzdryga, gdy rany obaczy, —
Widząc, że lekkie, znów się uśmiechnęła,
Bo do takiego widoku przywyka
Czuje żal, litość, lecz nie zna rozpaczy.
Jej Torkwil żyje! Już losy i wrogi
Niezdolne chwili zamącić tak błogiéj.
Radość w jej płaczu, radość w jej westchnieniu!
I błogość rajska w każdem wionie tchnieniu
Dziecka natury, w natury zachwycie!
I harde dusze to spotkanie wzrusza,
Bo serce serca do współczucia zmusza;
I patrzał na nich, choć nie łzawem okiem,
Ale z tą dziwną radością posępną,
Co i dla gorzkich myśli jest przystępną,
Gdy, choć już szczęście pierzchło nakształt tęczy,
»A ja«!... wykrzyknął — i oczy odwrócił,
Chmurny, milczący; lecz jeszcze raz rzucił,
Na młodą parę spojrzeniem tak właśnie,
Jak lew na lwięta popatrzy, nim zaśnie;
Jakby o przyszłe niedbający losy.
Lecz krótka służy do dumania chwila;
Gdzie sterczy skała przylądku wyniosła,
Groźbą szumiące słychać wrogów wiosła.
A przeciw losom, ich jedyna tarcza,
Czyż Tobanaju dziewica wystarcza?
Ona przed nimi stanęła na straży,
I zbrojny zdala gdy dostrzegła statek,
Szybko na swoich skinęła wioślarzy, —
I dwa czółenka już fala kołysze:
W jednym Chrystyjan i dwaj towarzysze —
Lecz jej z Torkwilem nic już nie rozdzieli:
Dalej a dalej! Po pianie, po białéj,
Płyną, gdzie wieńcem czernieją się skały,
Gdzie ptak się gnieździ, gdzie łoże narwala[59]
Sama w kamieniu wydrążyła fala.
Szybko za nimi prześladowca goni:
To grozi zdala, to naciera zbliska,
To znów ich traci, to znowu naciska.
Teraz, ażeby omylić pogonie,
O! prujcie wiosła, prujcie w fali łonie!
Od was tu życie i miłość zależy!
O! raźno, szybko łódka Neuhy pędzi
Skrzydłem miłości, tam, do skał krawędzi!
Och! chwila jeszcze!... O! leć, lekka łodzi!
Jak biały żagiel na ciemnym lazurze,
Kiedy widnokrąg pół w blasku, pół w chmurze,
Pomiędzy niebem a morza topielą
Tak i ostatnia nadzieja człowieka;
Chociaż w przepaściach stracona kotwica,
Za śnieżnym żaglem pomyka źrenica;
Choć z każdą falą żagiel w dal ucieka,
Przy jasnych brzegach, Tobanaju blisko,
Czarna opoka z fal wyrasta toni,
Ludziom pustynia, a ptakom siedlisko,
Gdzie chętnie narwal przed burzą się chroni
Lub się rozkosznie na słońcu wygrzéwa.
Tutaj, gdy okręt sine pruje wały,
Echo od czarnej przyniesie mu skały
Chrypliwe krzyki ostrodzióbych ptaków,
Pomiędzy głazów sterczącemi kupy
Przesmyk żółtego wychyla się piasku;
Tutaj żółw młody, pozbywszy skorupy,
Lezie do morza szukać swej rodziny,
A do tak ciemnej przeznaczon głębiny.
A zresztą wszędzie czarnych skał granity,
Majtkom znak trwogi, a oraz ochrony,
Gdzie może nieraz żeglarz ocalony
Ten dziki uchron dziewica wybrała,
Tutaj przed wrogiem skryć kochanka miała;
Wie ona dobrze, jaki skarb tajemny
Przed ludzkiem okiem kryje głaz ten ciemny.
Ażeby z łódki Torkwila wioślarze
Przeszli do łodzi, co Chrystjana niosła;
Szybkości nowe dodadzą jej wiosła.
Wzbraniał się Chrystjan, lecz Neuha, z uśmiechem
Jemu się każe ratować pośpiechem,
A jej opiece powierzyć Torkwila, —
I łódź przy nowej mignęła pomocy
Szybko, jak gwiazda po błękicie nocy.
Zdaleka za nią jego statek został.
Teraz ku skale leci pogoń chyża,
Do której Neuha z Torkwiiem się zbliża;
Pracują wiosłem, Neuhy dłoń, choć mała,
Ledwie Torkwila ramieniu ustąpi.
I tuż przed nimi już piętrzy się skała,
Nieubłagana, naga, czarna, stroma,
Wkoło niej fala zdobyczy łakoma;
O długość ledwie stu łodzi za niemi.
Już Torkwil pytać zdawał się spojrzeniem:
»Czy takim Neuha ocala sposobem?
Czy to jest miejscem ratunku, — czy grobem?
Oboje ręce od wioseł odjęli;
Ona, wskazując, na statek złowrogi,
Woła: »Spiesz za mną, Torkwilu, bez trwogi!«
I skacze z czółna i znika w topieli...
Coraz to silniej pracuje wiosłami,
Urąga słowem, brzęczy kajdanami,
I nazwę jego zbrodni w twarz mu ciska,
I groźnym głosem wzywa do poddania.
Miał już wrodzoną, lecz gdzież będzie płynął?
Skoczył, dał nurka, i z oczu im zginął,
I nie wstał więcej. — Napróżno go śledzi
Ciekawe oko zdumionej gawiedzi!
Stroma i śliska, jako bryła lodu;
Czekają chwilę, a fala szeleści,
Lecz żadnej o nim nie poda im wieści,
I żadna brózda nie marszczy jej lica,
A nad nią fala kręciła się wirem,
I z białej piany nad ciemnym szafirem
Grobowy pomnik wstał śród fal kobierca,
Trwały, jak w żalu swoim spadkobierca;[61]
To ślad jedyny po kochanków parze.
Gdyby nie ona, to przysiącby można,
Że to sen tylko, albo mara próżna.
Długo daremne szukanie ich trudzi,
I dłużej w miejscu nie dozwala zostać.
Ten mu upiora przypisuje postać,
Tamten zaręcza, że rozwiał się dymem,
Jak błędny ognik, co świeci na grobie;
I coś strasznego miał w całej osobie;
A wreszcie wszyscy wyraźnie widzieli,
Że twarz i czoło śmiertelnej miał bieli;
A jednak, kiedy te miejsca rzucali,
Czy nie dostrzegą śladu swej zdobyczy?...
Ale daremnie. — Znikł, jak cień zwodniczy.
I gdzież jest teraz ten pielgrzym głębiny,
Co w otchłań skoczył za śladem dziewczyny?
Lub wyżebrali gościnność u morza,
Na koralowe przyjęci tam łoża?
Czy może bogi tych głębi łaskawsze
W orszak Trytonów oboje zabrali:[62]
Trefione włosy rozwiewa i dzieli?
Lub też oboje snem wiecznym zasnęli,
Odkąd do sinej skoczyli topieli?
Skoczyła Neuha, Torkwil skoczył za nią;
Jakgdyby ona sama była panią
Całego morza szafirowej bani;
A kędy nurek w głąb po perły sięga,
Od stóp jej jasna rozwiała się wstęga,
W północnych morzach on nurzać się ćwiczył,
A teraz lekko i szybko i śmiało
Szedł, kędy światło od nóg jej błyszczało.
Ona go wiedzie wciąż niżej, wciąż głębiéj,
Wyciąga ręce i z ciemnych warkoczy
Otrząsa pianę, co w puklach się kłębi,
A potem głośnym zaśmieje się śmiechem,
A śmiech jej skała powtórzyła echem,
Drzew, pola, nieba, szukać tu daremnie;
Neuha mu grotę wskazuje obszerną:[63]
Fala jedyną jej wchodu odźwierną,
A słońca promień do niej nie doleci,
Gdy fala w złote połamie się sieci,
I święcą morską uroczystość ryby.
I z ócz mu pianę swym włosem otarła,
I w dłonie klaszcze nad jego zdumieniem!
Grota się w chatę Trytona rozwarła;
Zrazu im wszystko okryło się cieniem,
Aż światłość dniowa szczeliną się wdarła,
Taka niepewna, i drżąca, i blada,
Tak w tej jaskini podmorskie siedliska
Promień słoneczny ukradkiem się wciska.
Neuha z przepaski teraz wydobywa
Kawał smolnego z jedliny łuczywa;
I pod tym płaszczem sucho wyszedł z morza,
A Neuha z liścia okrusza korzonki,
Dobywa krzemień, — Torkwil tylcem noża
Krzesze z nich ogień, i ciemne sklepienie
A przy tem świetle wewnętrze jaskini[64]
Nakształt gotyckiej wygląda świątyni...
Gotyckim łukiem rozciąga się brama,
Jej budowniczym jest natura sama:
Może śród ziemi trzęsienia wyrosła,
A te kolumny, podporę kopuły,
Chyba dymiące wulkany wykuły,
Póki świat gorzał i drżał na swej osi.
Jeszcze z olbrzymiej wyrąbał się skały,
Kiedy we wodach świat kąpał się cały;
Gzymsy, babiniec i chóry i nawę
Światło pochodni olśniło bladawe,
Może obaczyć w głębi najwyraźniéj
Ołtarz, krucyfiks i mitrę biskupią;
W takie się kształty stalaktyty kupią,
Tak się natura cudotwórcza bawi,
A Torkwil, ręką wiedziony kochanki,
Co przed nim cienie pochodnią rozgania,
Oglądał wszystkie framugi i ganki,
I każdy kącik nowego mieszkania;
I o osłodzie pomyślała losu:
Tu na posłanie leżą maty z trzciny,
Do jadła świeże orzechy kokosu,
Owoc chlebowy i jamu korzonki; a
Olej sandału, tudzież gnatu ziele;[65]
Tu liść platanu obrusem się ściele,
Tu żółw, co mieści przysmaki w swej skrzyni,
Własną skorupą służy za talerze;
Tu i z ogrodu banany są świeże,
Przyczem wiązanka łuczywa w zapasie.
A ona sama, jak noc w swojej krasie,
Jemu mieszkanie w tym świecie podziemnym
Odkąd przybyli prześladowcy biali,
I zrozumiała, że to statek gończy
I że ucieczka nawet nie ocali
Przed zemstą ziomków, — wtedy dach ochrończy
I odtąd tutaj płynęła co ranka,
Tutaj każdego wracała wieczoru,
Znosząc owoce ze sadu i boru,
A teraz przed nim swe skarby rozkrywa,
A gdy wdzięcznością Torkwil się rozczula,
Ona go ściska, — do serca przytula,
I prawi dawną powieść o miłości!
Bo miłość wiekiem wyrówna wieczności —
Bo w każdem sercu na nowo rozkwita.
A Neuha prawi, jak raz rycerz młody
(A będzie temu już tysiąc miesięcy)
Na łówkę żółwi szedł nurka do wody,[66]
Odkrył jaskinię, co im dziś schronieniem;
Jak potem z drugiem wojował plemieniem,
I córkę wroga, swoję ukochaną.
Przez jego plemię w niewolę pojmaną,
Jak, kiedy wojny przeminęła burza,
On do tej skały swoich towarzyszy
Przywiózł na czółnach, — wtem sam się zanurza,
Zniknął we fali i więcej nie wstaje,
Że on oszalał i że już utonął,
Lub że go może morski wilk pochłonął;
Około skały szukali go długo,
Wreszcie spoczęli, znużeni żeglugą;
Gdy raptem wstaje bogini wśród fali
(Tak się zdawało zdumionemu oku),
Roztrąca piany, — a tuż przy jej boku
Ich rycerz młody dumnie się weseli
Jak potem wszyscy w weselnym szeregu
Trąbili w konchy, wracając do brzegu;
Jak młoda para w dalszym życia biegu
Była szczęśliwą; — i czemuż to szczęście
Nie moją rzeczą opisać pieszczoty,
Któremi Neuha w zaciszu tej groty
Skończyła powieść. — Ta miłość serdeczna,
Żywa, a jednak jak w grobie bezpieczna,
Od lat dwudziestu Aberlard umarły,[67]
Gdy Heloizy trupa przy nim kładą,
Wyciągnął jeszcze rękę martwą, bladą,
Tuląc do serca kochanki popioły...
Skalistym brzegom fala wciąż powtarza:
Nikt jej nie słucha i nikt nie uważa...
Muzyki serca w grocie dźwięczą pienia:
Stłumione szepty i ciche westchnienia.
Chrystjan i jego losu towarzysze,
Och! gdzie są teraz? — Gonią przez fal cisze,
Lecz czyliż morze będzie ich wybawcą?
Czyż im da niebo, czego ludzie bronią:
Fala, co teraz pod ich wiosłem gnie się,
Kędy ich niosła, i wrogów poniesie.
Wróg, kiedy pierwszy połów go zawodzi,
Skierował pogoń ku Chrystjana łodzi;
Jak skrzydłom sępa, gdy zdobycz postradał.
Już ich dościga, — ich nadzieja cała:
Przystań ukryta, albo stroma skała...
Czas już wyboru czynić nie dozwala,
Ku stromej skale, nim wróg zdoła natrzeć.
Z jej szczytu jeszcze raz na świat popatrzeć,
Potem się poddać, lub, broniąc się, zginąć!
Lecz wprzódy dzikim kazali odpłynąć,
Lecz Chrystjan nie chce darmo ofiar mnożyć
Cóż wreszcie łuki pomogą i włócznie
Wśród takiej walki, jak się tu rozpocznie?
Stali na skały urwisku wysokiem,
Z nabitą bronią i z posępnem okiem,
Każdy spotkania ostatniego czeka.
Tu żadnej niema nadziei zwycięstwa,
Ni żądza sławy dodaje im męstwa, —
Nie doda hartu w przedskonania chwili.
A ci trzej stali, jak tych trzystu stało,
Co Termopile świętą krwią zbroczyli...
Lecz jakże inna była tamtych sprawa!
Przekaże części, lub sromocie wiecznéj!
Tych nie nagrodzi tysiącletnia sława,
Ni ocalona od wroga ojczyzna
Z uśmiechem szczęścia wielkimi ich wyzna!
Ni im bohater zgonu pozazdrości,
Ni łzą narodu oczy zajaśnieją,
Ich grób swą rosą opromieniać co dnia;
Jakkolwiek mężnie swoją krew przeleją,
Czują to, wiedzą, jednak się nie chwieją;
Najbardziej Chrystjan czuł tę śmierć bezchlubną,
Wódz, co ich wszystkich pchnął w tę przepaść zgubną.
On może wyższe niegdyś cele marzył,
Lecz na grę jednę całe życie ważył,
Ta gra trwa dotąd, — teraz rzuca kości,
Wszystko niechybną grozi mu przegraną,
I jeszcze taką! — Jednak niezachwianą
Jakgdyby sam już stał się cząstką głazów,
O które wsparty patrzał w lufek końce,
Ciemny jak chmura, co zakrywa słońce.
Zbliża się statek, a jego załoga
Niebezpieczeństwo tyle sobie ceni,
Co zwiędłe liście waży wiatr jesieni;
Jednak obcego woleliby wroga,
Niżli z tym hardym walczyć buntownikiem,
»Poddaj się!« — krzyczą; — odpowiedzi niéma...
Mignęli bronią przed jego oczyma:
»Poddaj się!« — głośniej niż wprzódy wołają,
Lecz tylko skały im odpowiadają...
A głos ich echo pożegnało w dali,
Potem błysł krzemień, ryknęły wystrzały,
I kłęby dymu podniosły się wałem.
Kule się z hukiem odbiły o skały,
A potem przyszła odpowiedź z kolei
Tych, co już żadnej nie mieli nadziei.
Po pierwszym strzale, skoro się zbliżyli.
Chrystjan zawołał: »Ognia!« — i w tej chwili,
Dwóch padło, — lecz już na skałę jałową
Drą się żołnierze; ich wrogów szaleństwo
Podwaja wściekłość, gniew podwaja męstwo.
Ale na skałę przystęp trudny, stromy,
A między głazów sterczącemi złomy,
Gdzie tylko orzeł zakłada siedlisko,
Chrystjan dla swoich obrał stanowisko;
A wróg, którego stąd strzałami wita,
Lecz tych, co jeszcze pną się na urwisko,
Dosyć na zgubę owej garstki dzielnéj:
Choć do schwytania nie dosyć są blisko,
Blisko aż nadto na wystrzał śmiertelny,
Chociaż już życie wisiało na włosi,[68]
Jak morska ryba, kiedy połknie wędkę.
Jedne po drugich padły strzały prędkie,
Ale jęk żaden przed wrogiem nie zdradził,[69]
Chrystjan ostatni ginął, — krwią był zlany,
Wróg jeszcze raz go wzywa do poddania...
Żyć już za późno, — nazbyt wielkie rany!
Lecz nie za późno jeszcze do skonania,
Z nogą złamaną jeszcze wlókł się kawał,
Jak pozbawiony swojej dziatwy sokół,
Sczerniałe głazy świeżą krwią swą broczy;
Głos go obudził, lub budzić się zdawał, —
Skinął na wroga, który stał najbliżej, —[70]
Nie miał już kuli, strzelbę podniósł wyżej,
Oderwał guzik od sukni i nabił,
Wymierzył, strzelił, i śmiał się, gdy zabił.
Straszny jak głębia, nad głębią zawisnął,
Wtył się oglądnął, obie pięści ścisnął,
I rzucił ziemi pożegnanie wzgardy,
I skoczył w przepaść, i tak się rozprysnął
Że już w tej bryle niekształtnej, rozbitéj,
Ludzkiej postaci nie dopatrzeć znaków,
Ani nakarmi sępów i robaków
Czaszki czerepem i skrwawionym włosem,
Lecz dotąd widne krwawych dzieł pamiątki,
Po skale broni rozrzucone szczątki;
On do ostatka mężnie niemi władał,
I tylko razem z życiem je postradał,
Nim rdzą szumiące obrzucą ich fale,
A rdza do reszty złamie i pokruszy...
A reszta wszystko niczem — oprócz duszy!
Lecz gdzie jest dusza? Kto jej los oznaczy?
Nie sądzić zmarłych. Ci, których wyroki
Spychają drugich W otchłanie rozpaczy,
Ci pójdą sami pod piekielne rózgi, —
Chyba, że Bóg ich złym sercom przebaczy
Czyn dokonany. — Z reszty buntowników
Już oprócz samych tylko niewolników
Nie pozostało zresztą ani śladu;
A do okrętu przykuci pokładu,
Dziś niedobitków nędzne wloką życie.
Tylko ostatnią krwią zbroczona skała
Żadnych tej nawie trofeów nie dała:
Leżą, gdzie padli; nad nimi się tłumią
I pieśń pogrzebu chrypliwie im kraczą.
A tam, u stóp ich, nieczule, niedbale,
Wiecznym się ruchem chłodne toczą fale;
Po nich delfiny rozigrane skaczą;
Znęcona blaskiem wesoło podleci,
Aż gdy jej skrzydła oschną i opadną,
Po świeżą wilgoć znów powraca na dno.
Zabłysnął ranek. — Neuha z morskiej groty
I patrzeć, czyli ich mokremu łożu
Nic nie zagraża? Wtem ojrzy na morzu
Żagiel, co łuk swój szeroko rozdyma...
Tchu jej zabrakło, mgławo przed oczyma;
Kędy skieruje bieg swój wrogów nawa?
Och! marna trwoga! Już żagiel daleki,
Coraz się zmniejsza i pierzcha z jej oczu;
A ona z piany ociera powieki,
Na widnokręgu maszty szarym szczytem
W niedostrzeżoną prawie nikną bladość!
Nikły i znikły, — pod niebios błękitem
Wszędzie już tylko ocean i radość!
Budzi kochanka i rączkami klaśnie,
I opowiada, co widziała właśnie,
I jakie szczęście stąd na przyszłość wróży,
I znów wypływa nad morza otchłanią. —
Płyną do skały, gdzie w szczeliny ciemnie
Neuha swe czółno ukryła tajemnie.
Wczoraj, gdy jeszcze ścigali ich wrogi,
Łódka bez wiosła o skał tłukła progi,
Neuha wypływa, i swe czółno małe
Kryje w szczelinę, gdzie go dziś znachodzi.
Siedli weń razem, już pełni radości,
I nigdy tyle szczęścia i miłości
Znowu swe własne wybrzeża ujrzeli,
Lecz wróg już blasków tej ziemi nie kazi,
Ani ich oczu dumny okręt razi,
Jak pływające więzienie topieli.
Brzęcząc muszlami, zwiastują ich drogę;
Wyszli naprzeciw nich wodzowie z ludem,
Witać Torkwila, zbawionego cudem!
Potem niewiasty i krasne dziewice
Wszyscy pytają, gdzie ich wróg zagonił?
I jak uciekli, lub kto ich ochronił?
A Neuha całą opowiada powieść,
A każdy klaszcze, podziwia i chwali!
Jaskinią Neuhy tę grotę nazwali.
A na pagórkach sto ogniów się pali:
Jarzące światła owych nocnych godów,
Na cześć gościowi, co po długim znoju
A po tej nocy weselnych obchodów
Takich szczęśliwych dni pasmo się plecie,
Jakie w młodzieńczym tylko znaleźć świecie.
- ↑ w. 19. Albjon — poetycka nazwa Anglji. Wyprowadzano ją albo od białych (albus) wapiennych skał koło Dowru, albo z greckiego ολβιος, szczęśliwy, albo od podania o córce króla Danaosa, Albie, która miała pierwsza odkryć Anglję.
- ↑ w. 52. Blaj — ang.: Bligh (1754—1817), por. Wstęp, str. XXXVII.
- ↑ w. 89. saturnalja — zwyczaj rzymski, że w dzień uroczystości na cześć boga Saturna panowie usługiwali niewolnikom. Pojęcie służy dzisiaj ogólnie na określenie, że stosunek podwładnych do władzy został wręcz odwrócony. Tu więc np. bunt marynarzy nazwany jest »saturnaljami«.
- ↑ w. 93. przybór cały — całe urządzenie.
- ↑ w. 108. Wódki rycerzom! — Tego wyrażenia nie użył Edmund Burke, głośny parlamentarzysta z końca XVIII w. (1729—1797), ale dr. Samuel Johnson (1709—1784), sławny krytyk literacki, dominujący nad całem życiem kulturalnem Anglji w drugiej połowie XVIII w. (»Ten, kto pragnie być bohaterem, musi pić wódkę«).
- ↑ w. 132. do zbytku — ponad miarę.
- ↑ w. 140. Nautilus — żeglarek (argonauta), z rodziny głowonogów; pływa zawsze tuż pod powierzchnią morza.
- ↑ w. 142. Jak jasna nimfa — w oryg.: »Mab, dobra wróżka«.
- ↑ w. 146. z ludzkiej armady — z wojennej floty ludzi.
- ↑ w. 221. chleb... na drzewie się plemi. — »Sławne teraz drzewo chlebowe, którego przywiezienie do Anglji było celem wyprawy kapitana Bligh’a« (B.).
Drzewo chlebowe (Artocarpus incisa), odkryte przez Dampiera w r. 1688; owoce, wielkości melonu, dają po wysuszeniu mąkę, a sfermentowane — rodzaj sera; z włókna robią materje, a drzewo jest doskonałe do budowy łodzi. - ↑ w. 230. Otaheiti — Tahiti, najważniejsza z Wysp Towarzyskich, nazwanych tak na cześć Królewskiego Towarzystwa Naukowego przez James’a Cook’a, który udał się tam w r. 1769 dla badania astronomicznego zjawiska »przejścia Wenery«. Od r. 1838 wyspy te pozostają pod protektoratem Francji.
- ↑ w. 236 i n. Argos — okręt Jazona, który wyprawił się po »złote runo« i płynął przez Euksynum, t. j. Morze Czarne.
- ↑ w. 240. kruk Noego — Według Genesis Noe, chcąc się przekonać, czy wody potopu opadły, wypuścił kruka z arki; kruk ten już nie powrócił.
- ↑ w. 243. pieśń Toobanaju — »Pierwsze trzy ustępy [tej Pieśni] są wzięte z rzeczywistej pieśni mieszkańców wyspy Tonga; jej prozaiczny przekład podany jest w Mariner’a Opowiadaniu o wyspach Tonga. Toobonai nie należy wprawdzie do nich, ale była jedną z wysp, na które Christjan i buntownicy się schronili. Zmieniłem i dodałem kilka szczegółów, ale o ile możności trzymałem się oryginału« (B.).
Wyspy Tonga, czyli Przyjacielskie, odkryte w r. 1616 przez Tasmana, oddalone o 250 mil m. na wschód od Fidżi, należą od r. 1900 do Anglji. - ↑ w. 248. Bolotoo — mityczna wyspa, zawsze na pn.-zachód od miejsca zamieszkania wyznawców, jest siedzibą bogów. Dusze królów, kapłanów i ewentualnie szlachty idą po śmierci do Bolotoo; ale dusze ludzi z klas niższych rozpadają się »na proch« wraz z ich ciałami.
- ↑ w. 252. drzewo tua — Tua (Casuarina equisetifolia), podobna do ogromnego skrzypu, o bardzo twardem drewnie; uważana pierwotnie za drzewo święte.
- ↑ w. 273. Moa — nazwa na oznaczenie stolicy w danej wyspie.
- ↑ w. 279. Fidżi — archipelag z 250 wysp, odkryty w r. 1643 przez Tasmana; od r. 1874 pod protektoratem Anglji.
- ↑ w. 292. tapa — tappa, tkanina z pewnej odmiany drzewa morwowego.
- ↑ w 300. Likoo — nazwa na miejsca w głębi wyspy, lub niezamieszkałe jej części.
- ↑ w. 303. Małalok — nazwa na oznaczenie stromego stoku.
- ↑ w. 318—322. Od r. 1811 trwało powstanie w Kolumbji przeciw Hiszpanom; w r. 1819 udało się Boliwarowi połączyć Ekwador (gdzie właśnie leży góra Chimborasso) i Wenezuelę z Kolumbją; stąd Byron mówi o bliźniętach. Ostatecznie uzyskała ta republika niepodległość w r. 1824. W r. 1829 odpadł Ekwador, w r. 1830 Wenezuela, i utworzyły osobne republiki.
- ↑ w. 330 i n. Achilles jako chłopiec był uczniem Centaura (pół-człowieka, poł-konia) Chirona.
- ↑ w. 339. hieroglify — obrazkowe pismo egipskie, którego zagadkę rozwiązał pierwszy uczony francuski Champollion, przedstawiając swoją pracę na posiedzeniu Akademji paryskiej w dniu 17 września 1822.
- ↑ w. 382. Wenus, według mitologji greckiej, urodziła się z piany morskiej.
- ↑ w. 418. Hebrydy, zwane także Western Isles (Wyspy Zachodnie), na zachodniem wybrzeżu Szkocji; grupa 102 wysp, z których ⅓ ma mniej niż po 10 mieszkańców.
- ↑ w. 435. Izmael — syn Abrahama i Hagar, biblijny założyciel dwóch szczepów żydowskich: Berszabe i Kadesz.
- ↑ w. 436. Chile — kraj na zach. wybrzeżu połudn. Ameryki, odkryty w r. 1535 przez Diego de Almagro, w r. 1540 zdobyty przez Pizarra.
- ↑ w. 437. kleft (wyraz nowogrecki) — rozbójnik.
- ↑ w. 438. Tamerlan (Timur Leng = Timur Kulawy, 1336—1405), władca mongolski, zdobywca wschodniej Europy.
- ↑ w. 444 i n. Nero... byłby się zrównał ze swym imiennikiem — Mowa o cesarzu rzymskim i konsulu Neronie. »Jest to ten konsul Nero, który przez dokonanie owego niezrównanego marszu zwiódł Hannibala i pobił Hazdrubala. O powrocie Nerona dowiedział się Hannibal dopiero, kiedy zobaczył głowę Hazdrubala, wrzuconą do swego obozu. Ujrzawszy ją, Hannibal wykrzyknął z boleścią: Teraz Rzym będzie panem świata! — I temu to zwycięstwu należy może przypisać, że cesarski imiennik konsula wogóle przyszedł do władzy. Ale niesława jednego zaćmiła chwałę drugiego. Gdy się słyszy imię Nero, któż pomyśli o konsulu? Ale tak się już dzieje na świecie« (B.).
- ↑ w. 488. Nerejda — Nereidy, nimfy morza, córki Nereusa i Dorydy.
- ↑ w. 511. Dryady — boginki opiekuńcze drzew.
- ↑ w. 512. Bakchus — bożek wina.
- ↑ w. 515. Korzenie jamu — rośliny (Dioscorea) podobnej do ziemniaka i bulwy; jedna z odmian udaje się w Pirenejach.
- ↑ w. 543. Parnas — szczyt w Focydzie (środkowej Grecji), na północ od Delphi; dzisiaj zwie się Liakura.
- ↑ w. 544. Ida — pasmo gór na płd. granicy Myzji (Azja mniejsza) w okolicy starożytnej Troi.
- ↑ w. 549. Loch-na-gar — »W dzieciństwie, kiedy miałem około ośm lat, po ataku szkarlatyny w Aberdeen zostałem za poradą lekarzy posłany w góry szkockie. Tam też przepędziłem kilka razy lato i od tego to czasu datuje się moja miłość do gór. Nie zapomnę nigdy wrażenia, jakiego doznałem w kilka lat potem w Anglji, zobaczywszy dawno niewidziane góry, chociaż to była tylko ich minjatura, w postaci pasma Malvern Hills. Powróciwszy do Cheltenham, patrzyłem na nie co wieczór pod zachód słońca, z uczuciem, które się nie da opisać. Dzieciństwo to było, — prawda; ale miałem wtedy trzynaście lat i byłem na wakacjach« (B.).
- ↑ w. 551. kastalskie źródło — na zboczach góry Parnasu, poświęcone Apollinowi i Muzom; stąd oznacza natchnienie poetyckie.
- ↑ ww. 584—91, opuszczone przez Pajgerta, podane w przekładzie A. Zawadzkiego (Warszawa 1846).
- ↑ w. 604. zawsze błękitu i t.d. — Tęcza, choć sama rozpina się na chmurze, jest zwiastunką, że na innej części nieba, już czystej, świeci słońce.
- ↑ w. 640. braminy — kasta kapłanów w religji Brahmy, bardzo ściśle oddzielająca się od innych warstw społecznych.
- ↑ w. 671. Jak szumi muszla... — »Jeżeli czytelnik przyłoży do ucha muszlę, leżącą na jego kominku, spostrzeże, do czego czynię aluzję. Komu ustęp ten może się wydawać niezrozumiałym, znajdzie tę samą myśl lepiej wyrażoną w dwóch wierszach poematu Gebir [utwór W. S. Landora, 1798]. Nie czytałem tego poematu, ale słyszałem te wiersze cytowane przez jednego z poważniejszych czytelników, który, zdaje się, różni się w swojem zdaniu od wydawcy Quarterly Review, który określił ten poemat, odpowiadając krytykowi swego Juwenala, jako stek złych i wprost szalonych opisów. Do p. Landora właśnie, autora tak osądzonego Gebira i kilku łacińskich poematów, które współzawodniczą z Marcjalisem i Katullem co do przyzwoitości treści, niepokalany p. Southey zwraca swoje deklamacje przeciw nieczystości (B.).
- ↑ w. 701. nad elu szklenicą lub grogu. — El (ale) piwo angielskie; grog, mieszanina spirytusu czystego z wodą; nazwa pochodzi od wynalazcy tego napoju, admirała Vernona z XVIII w., który nosił spodnie z surowej materji domowej, t. zw. grogram breeches.
- ↑ w. 704. hemisfery — półkule świata.
- ↑ w. 706. Portsmouth — ważne miasto portowe na płd. wybrzeżu Anglji, w hrabstwie Hampshire.
- ↑ w. 710. Eol — według Odyssei władca pływającej wyspy, przyjaciel bogów, któremu Zeus dał władzę nad wiatrami w stosunku do jego wyspy; później bóg wiatrów.
- ↑ w. 712 i n. filozofem — »Hobbes, ojciec filozofii Locke’a i innych, był namiętnym palaczem; palił tak wiele, że nie mógł się doliczyć liczby fajek« (B.)
Tomasz Hobbes (1588—1679), filozof, autor słynnej rozprawy o urządzeniach społecznych, p. t. Lewiatan. - ↑ w. 726. Ludzka ma postać... Zaimek ma wprowadził tłumacz niepotrzebnie, prawdopodobnie dla rytmu.
- ↑ w. 729 i n. owych igrzysk uczestnikiem i t. d. — »Ta rubaszna ale wesoła ceremonja w chwili przejazdu przez równik była tak często i tak dobrze opisywana, że nie potrzebuję dawać tu żadnych objaśnień« (B.).
W chwili przejazdu przez równik urządzano dawniej na okręcie zabawę, której głównym punktem była komiczna maskarada. - ↑ w. 768. w nocnem ukazał spotkaniu... Tłumaczenie niezręczne; znaczy to: ukazał się właśnie w tej wieczornej chwili.
- ↑ w. 805. bruczą — od: brukać = brudzić.
- ↑ w. 854. Na cóż się pałka zda Herkulesowi — Niezrozumienie tekstu oryginału, który brzmi: »lecz nacóż zda się pałka i włócznia i ramię herkulesowe« (t. j. silne ramię tubylca).
- ↑ w. 858—9. »Archidaraas, król Sparty, syn Agezylausa, ujrzawszy machinę do wyrzucania kamieni i pocisków, wykrzyknął, że to jest grób dla męstwa. To samo opowiadają o kilku rycerzach, gdy zobaczyli po raz pierwszy użytek prochu; oryginalną anegdotę zawiera jednak Plutarch« (B.).
- ↑ w. 878. gemza — kozica.
- ↑ w. 904. nie potrącał ciągiem. — Tłumaczenie niezręczne. W oryg.: »z wyjątkiem lekkiego uderzenia stopą, które znaczyło od czasu do czasu wgłębienie w piaszczystym brzegu pod jego nogami«.
- ↑ w. 933. Skajskrep — w oryg.: Skyscrape.
- ↑ w. 937 i n. God damn — i t. d. Wyliczone tu zaklęcia nie są równoważne co do swojej wartości; najsilniejsze jest właśnie angielskie Goddamn (niech cię Bóg potępi, lub pokarze).
- ↑ w. 1043. narwal — po angielsku narwhal (Monodon monocerro) z rodziny ssaków, pojawia się powyżej 65° szerokości półn.; kieł u samców dochodzi do długości połowy ciała zwierzęcia.
- ↑ w. 1045. szczeblują się — wspinają się, jak po szczeblach drabiny.
- ↑ w. 1139. Trwały, jak w żalu swoim spadkobierca — t. j. piana na morzu trwała tak krótko, jak krótko spadkobierca żałuje śmierci tego, po kim odziedziczył majątek.
- ↑ w. 1164. Trytony — bożki morskie, synowie Pozejdona i Amfitryty; przedstawiani zwykle z trąbami z muszli (konchy) w ręku.
- ↑ w. 1187. grotę wskazuje. »Oryginalny opis pieczary (która rzeczywiście istnieje) znajduje się w IX rozdziale Opowiadania o wyspach Tonga. Pozwoliłem sobie na licencję poetycką i przeniosłem ją na Toobonai, na wyspę, gdzie zachowały się ostatnie dokładne wiadomości o Chrystjanie i jego towarzyszach« (B.).
- ↑ w. 1211 i n. »Ten opis może się wydać za szczegółowym wobec ogólnych tylko zarysów podanych w Opowiadaniu Mariner’a, z którego jest zaczerpnięty. Ale niewielu tylko podróżników nie widziało podobnych rzeczy, naturalnie na lądzie. Nie mówiąc już o Ellorze, Mungo Park w ostatnim swoim dzienniku wspomina, że widział skałę czy też górę tak podobną do gotyckiej katedry, że tylko bardzo ścisłe badanie przekonało go, iż to jest utwór przyrody« (B.).
Ellora, miejscowość w Nizam, w Indjach, sławna z grot. — Mungo Park (1771—1806), sławny podróżnik po Afryce, gdzie też zginął w walce z tubylcami. - ↑ w. 1241. gnatu ziele — w oryg.: gnatoo. Rośliny tej nazwy nie dało się w dzisiejszych spisach roślin odszukać.
- ↑ w. 1269. szedł nurka — zanurzył się.
- ↑ w. 1301 i n. Abelard — »Podanie zawarte w historji Heloizy mówi, że kiedy ciało jej składano do grobu Abelarda, pochowanego przed dwudziestu laty, on otworzył ramiona, aby ją uścisnąć« (B.).
Abelard (1079—1142), sławny założyciel szkoły t. zw. nominalistów; znany jest również z przedziwnej historji miłosnej z Heloizą (1101—1164). - ↑ w. 1406. na włosi — na włosku.
- ↑ w. 1409—10. Zdanie to ma w przekładzie błędną konstrukcję, sens bowiem jest taki: ale jęk żaden nie zdradził przed wrogiem, że wróg zabił już dwóch towarzyszy.
- ↑ w. 1421 i n. »W dziele Thibaulta o Fryderyku II jest ciekawa historja o młodym Francuzie, który wraz ze swą kochanką zdawał się należeć do wyższych warstw. Zaciągnął się do wojska i zbiegł w bitwie pod Świdnicą; po rozpaczliwej obronie został złapany, ale przedtem zastrzelił z muszkietu, nabitego guzikiem od munduru, oficera, który próbował go, już rannego, ująć. Pewne okoliczności, odkryte w czasie sądu wojennego, wzbudziły wielkie zainteresowanie u sędziów, którzy starali się wykryć jego prawdziwe stanowisko w życiu; obiecał je odkryć, ale tylko królowi, do którego prosił, aby mu pozwolono napisać. Odmówiono mu jednak tego, — a Fryderyk oburzył się bardzo, czyto z niezaspokojonej ciekawości, czy też z innego motywu, kiedy się dowiedział, że prośbie oficera nie uczyniono zadość« (B.).