Xiądz Faust/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Xiądz Faust |
Wydawca | „Książka“ |
Data wyd. | 1913 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Piotr spochmumiał — i rzekł tonem, w którym znać było powagę długich przemyśleń.
— Widzę ogrom kwestji, ocean w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Zbyt wielkie bezmiary grożą mojej maleńkiej łodzi, która powinna trzymać się skromnie brzegów zrozumiałego dla niej materjalizmu. I nie mogę odgadnąć, jak może pancernik, na którym płyniecie z księdzem Faustem, nosić miano: Nec mergitur! jak można mieć krzyż i trumnę za łoże obok aparatów dla przekształcania plazmy zarodkowej? Jak może istnieć Naśladowanie Chrystusa obok dzieł Reinacha i Frazera, czyniących Jego istnienie mitem? jak może istnieć wogóle katolicyzm — przypuśćmy — zmieniony, prometeiczny, ale ostatecznie przyjmujący za teren działania Wiarę, Kościół, Mszę, prawo Łaski — obok wiedzy surowej, która zna tylko walkę z otaczającą przyrodą, a w tej przyrodzie siły wrogie, unicestwiające człowieka bez śladu jakiejkolwiek pomocy „nadświatowej“! Stawiam tezę za Heraklitem, że ojcem wszechrzeczy jest bój, a w formie uświadamiającej i zorganizowanej — praca. Kościół zaś jest rozdawcą łask. Jakich? nie zbada tego mędrca ni szkiełko ni oko. Odpowiedz mi w imieniu księdza.
— Nie powinieneś utożsamiać pojęć księdza Fausta z mojemi. Ja jestem wobec niego poganką mistyczną. Mimo, że domagam się chrztu, dotąd mi go nie udzielił, aby religja moja wyrastała z własnych źródeł — jak w dniu pierwszym świata biblijnego. Czerpię ją z oceanu mistycznego, wchłaniając zamiast dogmatów najwyższą adorację dla Mocy duchowych, zaś w przyrodzie jej centauryczną moc. Ale jest między mną a Tobą różnica zasadnicza i wybacz, że to powiem: ty jesteś nie człowiek pierwotny, ale mieszczanin rewolucjonizujący. Szukasz twardych określeń; z eteru religijnego chcesz mieć bryły piramidalne lub stożkowate. Jesteś katolikiem umysłowości, który się zgubił w pojęciach i nie przez pojęcia, ale przez objawienie Życia — musi być odzyskany dla nowego Kościoła.
— Ty żartujesz? mam wejść do katolicyzmu jak poeta, którego zachwyciły postacie pastuszków ewangielicznych, lub renesansowego mędrca Eneasza Pikkolominiego, jadącego na białym koniu wśród gór z wspaniałym orszakiem po tjarę papieską; nęcą mnie wprawdzie groźne zawikłania psychiczne papieskiej rodziny Bordżiów, ale chyba nie o tym myślisz!...
— Bynajmniej. Uświadom dokładnie krytykę współczesnego materjalizmu, zdobyte nowe tezy o czynnikach ponad świadomością (nietylko instynkty podświadome)! musiałbyś wyjść nie z krytyki „legiendy Chrystusowej“, ale z Jego najwyższej tragiedji, której rezultatem i zdobyczą dla ludzkości była Swoboda Człowiecza; musiałbyś nakoniec spojrzeć na katolicyzm nie jako na wielkie ruiny, od których odżegnywa się wszelka Młodość, żądna rozpasanej walki i wielbiąca żywioł, ale jako na monument organizacji duchowej. Mylnej we wszystkich niemal przejawach intelektualnych, ale nieomylnej w instynkcie religijnym mas, które nie chcą oddać duchowego pierworodztwa ludzkości za miską użycia bezreligijnego. Człowiek w Mszy uzyskał nietylko symbol odrodzenia, ale istotny Most w zaświaty. Praca księdza Fausta opiera się na ogarnianiu tych czynników, które z pod badań wymykają się, lecz które, istniejąc, objęte zostały nazwą metazjawisk.
— Kościół oficjalny dla inteligiencji być może za prędko skończył się, ale już się skończył.
— Ale czy skończył się Chrystus i dzieje świętości? zapewne, łatwo nad legiendą z Nazaretu i świętemi przechodzą tłumy oświecone. Pobożny ignorant wyda ze swej strony ad usum bezmyślności książeczki pełne horrendalnych bredni. Lecz życie religijne jest nietylko potrzebą dzikiego człowieka z puszczy — jest też kopułą przemyśleń najtęższych. Nie dla tego, że chrześcijaństwo wytwarza jakoby najlepszych poddanych i że rządy oficjalnie popierają ten krój myślowy, ale mimo tego i wbrew temu! bezwzględnie surowy rewolucyjny umysł księdza Fausta z religji nie wychodzi, ale w niej tworzy i buduje. Murów katedry współczesnej nie może on postawić na podziemiu zatęchłych scholastycyzmów i teologicznych sporów zawieszonych w próżni, rozbitych przez Teorję Poznania. Zeszedł w dawniejszą, niż Biblja, głębię centrów twórczych, w zdolność tworzyć swe przeznaczenie i mieć swą myśl zależną jedynie od życia, które stwarzamy. — Wystarczy ogarnięcie ekonomicznych praw, które zmiotły Polskę jezuicką, pańską, szlachecko‑animuszową, stawiąc natomiast problemat Polski wytwórczej, wspartej na rzeczywistym zetknięciu się Anteusza z ziemią. Herakles przemocy politycznych zdławi nas o tyle tylko, o ile zdoła nas oderwać z rzeczywistości, z ziemi.
— Tak, ale pod słowem ziemia rozumiejmy nietylko fakt posiadłości obszaru dworskiego czy chłopskiego, ale ziemię jako świadomy teren ludzkości i jej losów. Po dawnym panowaniu w Polsce bezmyślności najpłytszego katolicyzmu i odcięciu od kultury zachodniej — grozi nam nowy psychiczny „Kitaj“, stworzony przez najbardziej nieprodukcyjne umysły, hołdujące materializmowi, pod formą monizmu; czynią z tego nie pewien przebyty już okres biologizmu, ale sektę wierzącą i przysięgającą na to, że człowiek nie ma wolnej woli, a duch jest wytworem kory mózgowej. Człowiek maszyną, religja to mity, etyka — to procesy chemiczne, a wszechświat pustą nicością, gdzie kotłuje się wiecznie ruchomy ocean Materji.
Kotłuje przypadkowa gra atomów przez parę miljonów lat, aż nastąpi ochłodzenie materji i wszystko w straszliwym wszech‑absurdzie zamrze. Otóż przeciwko temu horoskopowi wszystkich odwiecznych i nowoczesnych sceptyków występuje ze swym Veto Religja. Walczyła mężnie przez lat wiele tysięcy, dźwigała tonące w mroku rozpaczy jestestwo ludzkie. W przecenieniu swego stanowiska, w chęci ogarnięcia życia wogóle, zbyt przytulała do siebie, że aż dusiła. Ale ostatecznie ona to — Religja — ratowała cywilizację od zgnicia wewnętrznego, ona było solą ziemi.
Teraz Religja przebywa straszliwy kryzys: robią z nią obrachunki, wytykając wszystkie winy i niedołęstwa umysłu ludzkiego za tysiącolecia. Skopana i zbita, nie umiejąca się bronić — inaczej niż piskiem fanatycznych pokątnych pisarzy, pokornym poświęceniem Sióstr Miłosierdzia, albo straszliwym Milczeniem — Religja ma dziś niespodziewanego obrońcę — w Nauce, która wejrzała w życia głębie twórcze.
Tu jest morze do przepłynięcia, Zapominamy o czasie: jaki owoc wyda ta noc? już blizki świt, a my na jednym miejscu od godzin wielu badamy wciąż, sondujemy głębie życia, wydobywamy straszydła z głębin i dziwa, ale dotąd nie zapłonęliśmy ani jedną sylabą tej wiary, że Duch ma się dziś narodzić.
Piotr schylił czoło.
— Wezbrała we mnie burza pojęć... pięć lat więzienia bezczynnego pozwala myśleć i czytać wiele. Nie ustąpię w imię atawistycznych uczuć. Ale uznaję, że głos prawdy wyjść może od tego, kto nie zamknięty jest w samych formułach intelektu. Jesteś dla mnie Hypatją współczesną, filozofką w najgłębszym znaczeniu, bo świat przeżyłaś myślą, wiarą i czynem. Bierzesz pod uwagę coś więcej, niż ostatni numer Revue scientyficznego lub walkę interesów. Mów, zwiąż mi duszę, która się rozpada z chwilą, gdy nie mam wolności!... Bądź mi jak dawne Sybille, lub jak te ciche mądre Anioły, strzegące świętego Graala, w którego istność zdajesz się wierzyć.
— Nie można budować dzielnicy nowej, nie burząc starych ulic i ropiących się kamienic. Ale w dziedzinie duchowej wystarczy wznieść jedno światełko, jeden punkt przyciągający, aby nastąpiło stopniowe rozjarzenie całego wnętrza. Nie ja będę umniejszała wartość krytyki i znaczenie rozumu! nie ja będę zakrywała grozę i piękność świata materjalnego! nie ja będę odwodziła od walki słusznej — w imię najwyższych praw życia: to są prawdziwe Cherubiny, wiodące cywilizację naszą. Ale musimy się porozumieć, o co nareszcie ma być ten bój narodów? Wzgardzić musimy krytyką pseudo‑naukową, która jak syn Noego naigrawa się z historji życia religijnego, gdzie nagość natury ludzkiej objawia się tym bardziej, im mniej uświadamianą była moc wina ekstazy. Łatwo drwić ze świętych, z sekt niezliczonych, wyławiać niezgodności wersetów. Wszakże nie będziemy i my wybóstwiać olbrzymiej, dzikiej, nieraz potwornej postaci Jehowy albo Chrystusa płaczliwego i przesłodzonego różnych bigockich korporacji. Ale też z ubolewaniem spoglądamy na tych, co chleb powszedni zrobili sobie z „wielkiego chamstwa“. Mam tu na myśli wraz z znanym pisarzem nietylko obóz pewien, lecz całe warstwy, niemal całą inteligiencję, która, zapomniawszy lotów orlich, dziś karmi się trawami błotnemi lub jak u nas — drzemie chorobliwie, reagując tylko na ostre ukłucia. Życie ducha i myśli badawczej — w innych krajach rozbudzone, potężnieje — u nas rozplenia się dziwactwem reakcyjnym Marjawityzmu, lub kabaretem astralno‑materjalistycznych hecarzy. Żyjemy fałszowanym trującym produktem materjalizmu dziejowego, chełpiącego się ze swej niepoczytalnej, niepodległej rozkwitom — myśli, tudzież rozcieńczoną religijną zupą dla nędzarzy.
A wszakże na niwach wiejskich, w głębiach kopalń, wśród wiru transmisji maszynowych, w pracowni chemika i biologa, w redakcji pism, w kaplicy paralityków, w ochronce dla sierot, w szkole młodzieży, w kantorze handlowym — wszędzie, na ulicy hałaśliwej, w kadrach pracy czy w zbiegowisku użycia — powstaje straszliwa próżnia niezapełniona dotąd, oczekująca kosmicznego ducha Prawdy.
Lecz Kosmos, to ład, a ład wprowadza Syn człowieczy dochodzący wyżyn, gdzie staje się już niosącym Światłość. Ksiądz Faust jest Janem, który na pustyni dziś nawraca na Religję Życia powszechnego, na zgromadzenie ludzi, tworzących ze swej wiedzy — uszlachetniony czyn na ziemi.
W tym znaczeniu rzec można, iż Polskę stworzy Religja, o ile znajdą się w niej ludzie, którzy syzyfową pracę ubłogosławią w wartość Mszy. Człowiek przemieni materję w wytwór swej myśli, w artyzm, w potęgę techniczną, dającą poczucie skrzydeł i cyklopejską moc.
— Wobec twego zapału religijnego, dla czego dotąd nie weszłaś do Kościoła, jako prawa córa? — spytał ironicznie Piotr. — A ksiądz, czy nie jest czasem anabaptystą, który chrzci tylko pełnoletnich?
— Na twój ton powinnabym odpowiedzieć milczeniem. Ale jeśli chcę ci wybaczyć, to jedynie przez wzgląd, że się to nie powtórzy.
— Przyrzekam.
— Mój chrzest będzie z mistycznego ognia. Aby cię nie trwożyć bezmiarami, w których nie znajdujesz słupów telegraficznych dla swej myśli, przytoczę ci zdanie Dżemsa: „Granice naszej istoty pogrążone są w zupełnie innych wymiarach, niż świat zmysłowy i poznawalny. Nazwijcie to krainami mistycznemi, lub nadnaturalnemi, jak wam się podoba. Skoro w tych krainach rodzą się nasze pobudki idealne... należymy do tej krainy bodaj ściślej, niż do świata widzialnego, albowiem należymy tam, gdzie należą nasze ideały. Gdy zetkniemy się z temi krainami, nasza ograniczona osobowość podlega ich działaniu, zmieniamy się sami w sobie i zmienia się nasze postępowanie w świecie. To, co wywołuje zmiany w rzeczywistości, samo musi być rzeczywistością; niema filozoficznego usprawiedliwienia, aby nazywać niewidzialny mistyczny świat — nierealnym.
— James uznaje za rzeczywiste to, co wywiera wpływ na widzialną rzeczywistość — rzekł Piotr. — W takim razie byłby rzeczywistym Baal, w imię którego przez wieki całe mordowano; albo Smok, którego Chińczycy na sztandarach noszą; albo jakakolwiek wieść np. o zderzeniu komety z ziemią, która wywoła samobójstwa, alarm, panikę na giełdzie, choć okaże się w rezultacie fałszem.
— Trzeba odróżniać fikcje umysłowe tub świadomą symbolikę od wzruszeń, które tę symbolikę tworzą. Kto jest dla nas bardziej żyjącym — dla nas i całego narodu — dla narodu i całego chrześcijaństwa: pacjent, którego można zbadać, czy Chrystus‑Słońce, na drogach polnych błogosławiący zasiewom, Chrystus‑Słońce, ogarniający całe życie wiejskie — wraz z tą przedziwnie wzniosłą Matką Narodu, której twarz cięta szablą patrzy na miljony modlącego się o Królestwo Boże na ziemi ludu — —
Powiesz mi, że to jest rzeczywistość religijnego porywu. Co jednak jest motywem tego porywu? oto najwyższa tęsknota za momentami wewnętrznego szczęścia, gdy rozchylają się granice życia i człowiek przestaje być istotą zdławioną więzieniem trzech wymiarów.
— Złuda! — rzekł twardo Piotr. — Mózg porównał ktoś do fabryki olbrzymiej: tysiące transmisji i kabli elektrycznych przebiega; komórki są to komory, gdzie odbywają się reakcje chemiczne. Gdy tworzymy teorję lub zasadę moralną, w mózgu wytwarza się zasocjowana sieć obrazów i pojęć. Nie możemy wyjść z tej aparatury poznania. Pod fabryką wprawdzie są olbrzymie piwnice, tam odbywa się praca podświadoma naszych instynktów, ale te były też — tylko zbiorem doświadczenia.
— To wszystko prawda, ale nad fabryką jest przestrzeń całego kosmosu, w części tylko poddającego się ujmowaniu zmysłowemu. W mrokach nad nią przelatują błyskawice Mocy duchowo‑kosmicznych.
— Hipotezy! trzebaby w rezultacie uwierzyć w duchy kręcące stolikami.
— Nie trzeba brać nic na wiarę. Dowieść można dwojako: przeżywszy samemu jedno ze zjawisk nadświadomości w rodzaju telechronizmu; lub leż za pomocą teorji poznania, która wciąż jaśniej wykazuje, że poza sferą zmysłów jest jeszcze olbrzymia przestrzeń irracjonalna, tj. niedająca się zbadać przy pomocy logiki i eksperymentu fizyko‑chemicznego. Rozwój nauk przyrodniczych, który stężył przed laty 50 myśl w materjalizm dziejowy — wszedł dziś w fazę tak pogłębioną badań radjoaktywności, że cały materjalizm zawisnął już — na strychu, jako zdarta odzież, jako odrzucony kopcący lampjon.
Ale tłumy i nasi badacze „pustelnicy“ wciąż jeszcze przysięgają na tego bożka „Atoma“. Materjalizm, czy jak się dziś zwie — monizm, jest też metafizyką, ale ciasną, moralnie — ohydną, bo odbiera nam wolność wewnętrzną, bez której schodzimy do etyki małpozwierzów. Zaciemnia, nie tłumaczy, przez formułkę rozwoju z przypadkowego incydentu w mgławicy atomu.
Du Bois Reymond wykazał, że duchowość nie może powstać z gry atomów, Chwolson zaś, że monizm jest odgrzanym średniowiecznym perpetuum mobile. Teorja pochodzenia organizmów nabiera coraz więcej transcedentalności, wchodzi w sfery metazjawisk tj. zjawisk nieuchwytnych dla doświadczenia. Żeby wyliczyć tylko parę nazwisk, wspomnę Fechnera, Wundta, Driescha, Bergsona, którzy z postępem wiedzy musieli przyjąć intuicyjną celowość w naturze; nie może ona być ściśle dowiedziona, jak teza fizyczna, ale bez niej niepodobna wyrozumieć życia, które tworzy się wciąż improwizacyjnie z głębin, zaledwo w części dostępnych naszym badaniom.
Nakoniec przypuśćmy, że świat jest mechanizmem. Dajmy duszy ludzkiej takiego pstryczka, jak pewien Kasjer w banku londyńskim, któremu oddano złotą monetę, gdy wydał za wiele. Moneta odleciała, Kasjer rzekł: my się nie mylimy! — Dajmy pstryczka duszy ludzkiej tylko dla tego, że duszy ani zliczyć, ani zważyć niepodobna. Rzeknijmy z dumą: my się nie mylimy!
Pierwszym rezultatem jest bezwartościowość „rozwoju“, który jakoby ludzkość prowadzi. Zdjęliśmy z bark ludzkich wszelką odpowiedzialność; tłumy uradowane, że nareszcie mogą zrzucić w dół ze schodów widmo „grzechu“, „sumienia“, „moralnych doskonaleń“. Ale tłumy są hordą, jeśli ich nie zorganizować. W imię głodu? — hasło to kończy się wraz z zaspokojeniem. W imię braterstwa, równości? — okaże się to wnet frazesem, bo wolna konkurencja pozwala oszukać i uciskać, wolność zaś jest fikcją w naturze, gdzie uznajemy tylko żelazne prawa. Który ze wzbogaconych proletarjuszów odmówi sobie zbytku i uciech, dla tego że są nieszczęśliwi nędzarze? wszakże nauczono go, że celem życia — uciecha, finałem — grób. Monizm konsekwentny — to Stirnera „Jedyny i jego własność“. Przywódcy monizmu mogą osobiście zachować wielkość etyczną, jak np. Ostwald. Idą niektórzy z nich Orlą percią, choć bez słońca — od strony cienia.
Ale ludzkość przeciętna ma tylko dwie drogi: od ołtarza do szynku, lub naodwrót. Jeśli katolicyzm, protestantyzm, mahometanizm, buddyzm — nie są już świątyńmi ludzkości, budujmy nową.
Ludzkość bez świątyni istnieć nie może.
Tylko strzeżmy się rządu tych, co nie mają lub nie mogą w imię przekonań swych mieć żadnych skrupułów. Radykał materjalistyczny konsekwentny straszniejszy byłby u władzy, niż Torkwemada lub Delancre, który napisał Młot na czarownice, byłby to Marat.
Streszczam się! Przyroda nie jest mechaniką i nie dzieje się tylko w przestrzeni. „Natura jest nietylko naturą, natura jest z istoty swej nadnaturalna“. Mamy w niej czynniki bezprzestrzenne — te, które organizują całość. Ta całość nadosobowa tworzy ewolucję, naradza w swych intuicyjnych głębiach religję i moralność, w ostatecznych swych przejawach rozwiera człowieka, jako tubę akustyczną dla świata duchowego.
Piotr jął mówić, siląc się dorównać w spokoju Imogienie, choć czuł, że ona go przewyższa treścią, i metodą rozumowań.
— Zali przez tę tubę usłyszę coś innego niż to, co zawierają już moje stany atawistyczne? w hymnie banity rytmowała moja przeszłość religijno‑narodowa. Ale teraz mówi zimna filozoficzna myśl — patrząca tak, jakbym prześwidrował ziemię i ujrzał piekielny mrok pod stopami i piekielny mrok w górze nad sobą.
Jeślibym miał uznać religję, oparłbym ją na walce, jak dawni Skandynawowie. To jedyne wyzwanie nicości, która nas otacza. Jeśli nawet, jak dowodzisz, Imogieno, jest w nas możność komunikowania się z jakimś „nadświatem“, to wydaje mi się to nietylko problematyczne, ale i bezcelowe.
Ludzkość porównam do zatopionego pancernika. Wydostać się nie może nikt ze straszliwego ciśnienia kilku tysięcy metrów wody nad sobą. Próbowano już w tym wnętrzu modlić się, uwierzono w Trimurti indyjską i w Trimurti chrześcijańską, moc wyższą odbierano w ekstazie derwiszów lub gdy dzwonek uderzył we Mszy na Podniesienie. Ale kto wyjrzał przez grube szyby pancernika — postrzegł zastygłą przeraźliwie mroczną Infernalność: jakby zamiast hostji spożyć cyjankali: mroźny śmiertelny wstręt...
Uwzględniając wielkość żądzy naukowej, co nam przyjdzie, że w tym mroku prócz ohydnych monstrów są jeszcze niteczki, za które uchwyciwszy, można wysłuchać głosu z dalekiej dziedziny? wszakże parowca nie wydobędzie żadna już potęga. Niteczki te wzbudzają nadzieje daleko idące; lecz w tych, co już duszą się z braku powietrza, w tych, co już przepalili mózg opalowym absyntem, w tych, co zamienili wiarę na pozytywną wiedzę — musi powstać jedyne wrażenie: że się jest zbudzonym — wśród olbrzymiego grobu.
Mój przykład zbyt czarny, bo ludzkość ma wielkie możliwości szczęścia. Ale czemu wy — kapłani, mistycy i wieszczowie, zakrywacie nam bramy i klniecie drogę użycia? Choćby strome przepaście wiodły nas ku Zgubie — ginąć chcemy. Wchodzić zaś przy pomocy drabinki z iluzji, aby znaleźć śmierć wśród rozweselających nadziei — ja nie pragnę! wolę tańczyć wśród przepaści, chłonąc ich grozę i mrok.
Chrześcijaństwa główną wartością, że robi dobrych poddanych, że pozwala naciągnąć szlafmycę na głowę, spać i tyć przez całe życie, nie troszcząc się o to, co i dla czego zakryła mądrość Boża przed nami. Śmierć jest podobna — wybacz trywjalne porównanie — do hotelowego wysysacza, który wchłania pył i kurz.
Pyłem jesteśmy, mówi wszak Biblja. Czy jest tak ważne, tak konieczne, abym ja pył — zanim mię wysysacz schlupnie — stał się homo religiosus i tę otchłań uwielbiał?... Humanizm każe mi ofiarować siebie dla tych, co są dopiero w mosznie spermicznej... neomistycyzm namawia, aby kłaść filozoficzne aplauzy na tym kręgu przeciwieństw, co jak wąż Egiptu gryzie swój ogon: Jestem tym, co się dzieje, to co się dzieje przemija, czyli nie będę. Byt jest tym, co się dzieje, to, co się dzieje, przemija, czyli jest niebytem! — Wierzyłem i ja, że zbawi nas jakowe misterjum: „Umrzyj i stań się“ mówiła maksyma wtajemniczonych. Stać się — posągiem cnoty? To może bardzo być zbawienne dla moich bliźnich, których nie będę deptał, oszukiwał, a przeciwnie pomogę im i potomstwu. Ale dla mnie w obliczu śmierci to już czysta farsa. Maraton, Teby stubramne, Polska... piękne to hasła dla żyjących, a ja wszak — rozmyślam już w tych sferach, gdzie umarłem.
Przypuśćmy cud, że ożyję, tj. że będę uwolniony. Wejdę z impetem do kultury, która umie wymordować naród w bitwach gigantycznych, ale dotąd chemicznie nie stworzyła ameby. Jeśli pójdę na wojnę, będę kierował maszyną Maxime’a — i wystrzelam kilka bataljonów, póki mnie granat nie rozerwie. Jeśli będę uczonym, zamieszkam w New‑Yorku na 40‑tym piętrze, zbierając radjum; nadam władczą mu potęgę nad światem zamiast pary i elektryczności. Pędząc w zaduchu benzyny, mając własny dziennik i parę miljonów, tudzież — jak ktoś określił — złośliwe egoistyczne modern dzieci, będę li czuł się szczęśliwszym, niż mój praszczur dziki w puszczach? tamtemu mówił Bóg tajemniczy w przeczuciach duszy, wzlatał Promienny na skrzydłach zorzy, huczał Gniewny w piorunach, szeptał Mądry w zamyślonej nad jeziorem trawce. Ten Bóg — przytulał duszę dzikiego człowieka po śmierci. Nas nie przytuli nikt, chyba robak w brudnej ziemi, albo w najlepszym razie — ogień w krematorjum. I cóż z tego, że jeszcze długo religja będzie mieć wyznawców? Przeżycia animiczne w ciągu miljona lat utworzyły gieologiczną warstwę wiary nieświadomej, ot w rodzaju tych Kjoekkenmoeddinger, warstw muszlowych w Danji, które się utworzyły z odpadków kuchennych. Być może ten atawizm czyni grunt cywilizacyjnie żyznym, albo jeśli to są pokłady węgla kamiennego na czas mroku — to kwestją pozostanie, co mamy z tego węgla pierworodnego wypalić: aromaty kadzideł kościelnych, czy pioruny nadczłowieczeństwa? —
— Węgiel jest martwy, ale puszcze w nas żyją. Wejdźmy W te puszcze, rozewrzyjmy Sezamy najgłębszych głosów w nas — rzekła namiętnie Imogiena. — Bądźmy jak mędrcy i zarazem jak prorocy. Jeśli rzekniemy za Joelem, że „smęci się ziemia, zepsowana jest pszenica, zawstydziło się wino, zemdlała oliwa — winnica zawstydziła się, a figa zemdlała... i zawstydziło się wesele w synach człowieczych“ — toć musimy dodać wraz z Habakukiem: „Bóg Pan jest moc moja i po wysokościach moich poprowadzi mię — Zwycięzcę — psalmy śpiewającego“.
— Rozum nie daje nam upojeń ekstazy! — zawołał Piotr. — Ach, serce pierwotnego dzikiego Aryjczyka chwyciłaś oburącz — serce jak ptaka chwyciłaś: iść nad wysokościami swojemi i śpiewać hymny Zwycięstwa! nad śmiercią i lichotą jej, nad lichotą zwierza w człowieku i nad śmiercią bogów, których pogrzebaliśmy... Nie uderzaj mię jednak w struny uczuć: musimy wysłuchać odpowiedzi naszej złączonej Wiedzy, gdyż nie może być, abyśmy, poraniwszy dusze w przepaściach bólu i mroków, mieli zakończyć ładną bajeczką, albo wersetem świętym, który już nie ma dla nas żywego sensu. Mówisz, wejdziemy w puszcze, w nasze nieświadome podziemia. A jeśli z tych puszcz przedwiecznych wyjdzie nie prorok z harfą, ale np. starszy, tysiąckroć mądrzejszy Lucyfer? demon wzgardy nad życiem, gdy życie było jeszcze rajem... Wszystkie Sodomy i Gomory wydadzą się zbytnią drażliwością moralną, książka Makjawela, dająca jako wzór tyrana, niewinnym Telemakiem. Nieświadomemu dowierzać znaczy zrzec się cywilizacji, opartej właśnie na świadomości. Świątyni, któraby mogła ostać się wobec wiedzy współczesnej, niema i być nie może, kościół zaś katolicki — mimo, że kryje w sobie przedziwne stany dusz — jest martwy — opuścił go Duch, który już cudów ani nawróceń nie tworzy.
Uwierzyć w kościół niepodobna nietylko dla tego, że masami go ludzkość opuszcza. W ciągu trzech lat w Niemczech z kościoła wystąpiło 100 tysięcy ludzi. Francja chowa pokolenie zupełnie bezreligijnie. Religja jest broniona przez państwo, jako środek hamujący siły wybuchowe. Zgadzam się nawet, że tłum tchórzliwy zmarniał, odkąd nie wierzy w moc konsekracji i ofiarę Zbawienia. Ale któż uwierzyć może, jeśli nie chce rozumu swego uznać za świadka dziesięciorzędnego? uwierzyć w słowa Jezusa, gdy mówi: nie sprzeciwiaj się złemu, nadstaw policzka, gdy cię biją, oddaj płaszcz, gdy ci zabierają suknię, nie troszczcie się o to, co będziecie jedli?... Tymczasem Jezus inny, bliższy nam, mówił: przyszedłem ogień rzucać, kupcie miecz! Faryzeuszów nazwał grobami bielonemi, wypędzał powrozami handlarzy ze świątyni — i skarżył się, że Syn człowieczy nie ma gdzie złożyć głowy... Niestety! piękna postać onego Agni jest historycznie niepewną. Na kongresie religijnym w Berlinie r. 1910 uznano wszystkie wypowiedzenia „Chrystusowe“ za popularne już w tej epoce, nim Chrystusa poprzedziła „gwiazda“. Mam wiernym być Watykanowi, który mi zabiera myśl, a od narodu wybiera więcej niż grosz Piotrowy, bo energję życia! Z kilkunastu miljonów dochodu, Watykan ma dla biednych tylko pół miljona, nie odda im płaszcza, i ma pałace dla sług swych, a całą ulicą w Rzymie miał dla kobiet — kardynalskich. Zaiste, gdybym uwierzyć mógł — uwierzyłbym w Bethovena, Króla Ducha i rozwijający się swobodnie mój naród. Temat Chrystusa jest przedmiotem wielu elukubracji, gdzie np. stawią Go jako pierwszego socjalistę lub konstelacji Dziewicy każą naradzać konstelację Bliźniąt: Jezusa i Jana. Odrzućmy te absurdy, zostaje faktem brak pewności co do zmartwychwstania. Paweł zbudował Chrześcijaństwo, niby kościół gotycki z opartym sklepieniem na zworniku. Usunął się zwornik Wiecznego Zwycięstwa nad śmiercią. I cóż nam, że będziemy jeszcze się spierać, czy krwawe djonizyjskie objaty Menad w Małej Azji i kult Attisa wpłynęły na Ewangielję!... Tak czy inaczej — krew ta już nie napoi, ciało to już nie posili. Ktoś żył niewątpliwie. Ale w jakim stopniu mgławica, która rozpadła się już na naukę Filona i greckich gnostyków o Logosie, na Chrystusa wizyjnego św. Jana, na Chrystusów sprzecznych u każdego z synoptyków — jak może ta legienda wyższa, przyznaję, niż Herakles lub Faust, prowadzić ludzkość? jest mogiła — i nie przekroczył jej zwycięsko nikt! Zakończmy, jak w Trybunale przysięgłych — słowem jedynym: Życie wśród nicości. Jestem mężny dość, aby znieść wyrok zagłady dla siebie w więzieniu politycznym i na ludzkość w więzieniu świata. Tylko, na miły Rozum, nie pocieszajmy się djalektyką Platona i Kanta, że jest inny świat transcedentalny, jakiś byt „sam w sobie“ — nie do poznania, garderoba nagiego króla. Zresztą już ktoś na nowo dowodzi, że materja jest rzeczywistością, a wrażenia naszej duszy — funkcjami tejże materji. Życie jest prawdą. Wyjść poza doświadczenia zmysłowe nie umiem i nie wierzę. Wznieść się ponad czasem w wieczność uważam za nielogiczne, bo wieczność jest tylko zbiorem czasów.
— Mylne to, jakbyś rzekł, że organizm jest nagromadzeniem materji. Wieczność jest zdobyczą wciąż nową, jest wciąż nowym dziełem życia. Wciąż nowy dzień, w którym słoneczny oddech rozpiera noc. Tu w nieuchwytnym utajeniu pulsuje boskość Wielka Żyjąca.
— Więc panteizm?
— Religja życia, objawiona w szumie Morza, w milczeniu Gwiazd, a niewysłowienie mocno i przeczysto w Chrystusie.
— Ależ to właśnie utrzymać się nie da, — zawołał z mocą Piotr. — Religja życia, to kontradykcja w założeniu. Do religji prowadzą tak przykre rogatki, jak dogmat nieomylności papieża, jak homojuzios czy homouzios Syna Bożego, jak tysiąc sprzeczności wersetów ewangielicznych. Chrystus osnuty został mitami. Gdzie jego Vera ikon? a co do życia nakoniec, to życie nie może oglądać się już na popełnione błędy, jako na wzory przed sobą. Życie rozstrzyga się w każdym momencie, bo idzie tu przecież o coś niepowracalnego: czas i upływającą ze serca krew. Dla tego Bóg na tronie ze swym nieruchomym dogmatem jest już historyczną reminiscencją, jak wspaniałe królewskie landary po Sasach w Polsce.
— Nie chcesz mnie zrozumieć, narzucasz mi klerykalizm, którego nie mam, — odparła. — Ale to już los wszelkiej djalektyki — kto wojuje pojęciami, od pojęć ginie. Nie mam już dla ciebie odpowiedzi, bo na gorącą Saharę twego umysłu żaden deszcz nie dolata, lecz rozpyla się w żarzącej atmosferze. Jeśli masz być koniecznie lucyferystą, bądź nim. Nam zostaw religijną radość życiem, cześć dla tajemniczego Bytu, miłość dla wszystkiego, co żyje, narodowy rozwój w jego misji wewnętrznej — i życie ludzkości w metaeterze Ducha... A Chrystus, jak błyskawica Apokaliptyczna będzie zapalał niebo przed nami swym tchnieniem wieczności.
Mistyczna moc głębszą jest, niż pogląd zoologiczny na człowieka.
Mistyczną głębią żyjmy, jak przecudownym źródłem, ale odmiećmy z brzegów tej cysterny pył, pajęczynę, trujące zioła — i niegodziwe larwy, zrodzone przez mózg ludzki: fanatyzm kleru, fanatyzm wolnomyślicieli. Odrzućmy głaz intelektualizmu. Za wytryskiem tych źródeł pójdą moce kultury, jak za św. Franciszkiem szedł Dante i Dżiotto, a za Chrystusem piętnaście wieków wiary gotyckiej.
Trzeba umieć spojrzeć z wyżyn bezprzestrzennych i bezczasowych, jakby z głębokiego snu, rzekł pewien filozof. Na bezmiernym oceanie mroku widzimy skorupkę płynącą — to życie ludzkości. Wyrosła z głębiny i utonie w głębinach, ale błogosławiony ten, kto spotkał się z Wiekuistym Promieniem.
— W takim razie, zaklinam Cię na Boga żywego, dla czego Ty i Faust nie staniecie się prorokami? Jeśli jesteście już czymś więcej niż nauką, być może nawet czymś więcej niż filozofją — dla czego nie staliście się Magją, która przyjdzie oddać hołd jutrzence Nowego Boga? Pod najmędrszemi dowodzeniami księdza Fausta czuję tylko Wodza, który dla siebie chowa ostateczną pewność klęski, a dla tłumów ma zawsze hasło: naprzód!
— O klęsce mówić — odparła dumnie, może tylko ten, komu wraz z ciałem duszę zamknięto w ciemnicy. Wyzwoleniu wszystkich z labiryntu ksiądz Faust współdziała. Że jego pracy nie znać? obejrz się na piekielną robotę zdziczenia — czy jeden a choćby dziesięciu walczących z morzem rozszalałym zdoła usypać tamę, większą niż diuny w Holandji? Zdaje się, że ty jednak naprawdę nie znasz Polski obecnej i podnosisz, jak inni, zagadnienia zewnętrzne: jak polepszyć byt polityczny? jak zneutralizować nawałę żydowską? jak unarodowić wieś? jak przeciwdziałać klerykalizmowi? ale nie uświadamiasz dotąd ewolucyjno‑moralnej Świątyni. Zaiste Świątynia tylko może nas uratować. Bo wszelki wysiłek, praca, bohaterstwo, idą za głosem Świątyni. Na wsi mamy ciemny i ciasny kierunek księży, stający się fanatycznym; przeciwko nim walczą nieraz bardzo nizkiemi środkami. Lud nasz opiera się na Wierze. Trzeba tę Wiarę zrobić światłem, trzeba ją połączyć z pracą przy ziemi. Zakładają się w Królestwie szkoły rolnicze, założyli i tu włościanie fabryki, kasy, szkoły. Ksiądz Faust tworzy, ja mu pomagam. Nie podejrzywałeś mię zapewne, że wykładam w szkole kilkudziesięciu kobietom wiejskim mleczne gospodarstwo. W mieście poznałam się dokładnie z nędzą robotniczą. Więc nie dziw się, że serce moje rzuciłam w tę otchłań sprawy ludowej u nas i zanim mogłam książkę napisać albo zrobić odkrycie, godne mej dumy — wchodziłam w poddasza i sutereny, ucząc się u Marksa, Sarela i George’a teorji ekonomicznych ale u Sióstr Miłosierdzia mocy sprawiania cudów. Tam widziałam nędzarzy, którzy uginali się w bezsilności przed chorobą, brakiem pracy; widziałam zapadłe twarze dzieci, które wychowują się w kałużach rozpusty — i zadrżałam, że tyle Światła ma ludzkość, tyle bogactw mają ludzie, tak dumnie wznoszą sztandary myśli — a łotrostwo tak rządzi wszystkim, a sprawy serca tak głęboko pohańbione!... I więcej jeszcze niż chleba — trzeba nam wszystkim —
— Domyślam się, jakie imię chciałaś wymówić, uznałaś, że jeszcze dla mnie zawcześnie. Masz rację, moja religja tymczasem, a może nazawsze — to Polska widzialna. Lecz wybacz mi szczerość! uczuwasz się tak głęboko córą tej ziemi — po matce — Chorwatka, po ojcu patryjotycznym polskim żydzie! — — — jaką męką dla Ciebie musi być twój wybitny antysemityzm?!
— Nie obejmuj tym straganowym wyrazem bólu mego. Widząc na tle apatji narodowej gnozę zgnilizny żydowskiej, egoizm ich i wściekłą żądzę panowania — stałam się — tu rzec mi trudno, bo może mię posądzisz o pychę!
— Wiem, są głębokie tragiedje żydowskie, jakich świat nie zna. Jeśli żyd który czuje się naprawdę Polakiem — musi to być już dusza zacna. Tacy są. Ale cóż oni poradzą, nie mając nawet odwagi stanąć w konflikcie z własną rasą? znam takich, którzy idą w pierwszym szeregu oświaty, ale ci sami uznają konieczność walki z masą żydowską.
— Należy wojnę tę prześwietlić!
— Jesteś Joanną d’Arc!
— Jeśli mój los kazał mi być mieczem ognistym, będę umiała znaleźć moc rozcięcia matactw straszliwej sieci. Poznałeś księdza Fausta. On zbudował mą wiedzę, mój umysł, być może mą stalowość. Ale serce tworzyła mi — prócz matki mej, której pamięć uwielbiam — jeszcze moja ukochana pani z Ołtarzewa.
Wybacz, że nie opowiem ci tym razem o niej. Może kiedyś, jeżeli się jeszcze spotkamy w tym życiu, lub przyszłym.
Ale tu kres już pojęć, zaczyna się życie samo! Jesienią byłam z moją kochaną w świętym gaju nad Wisłą. Wśród zagąszczy rubinowych i złotych, wśród ogni purpurowych klonów — widniały zielone wiecznie jodły. Gaj ten zamknięty nie służy spacerom ludzkim ni wycieczkom. Chodziłam z nią po tych drogach, które dawni Polacy usypali ziemią, przywiezioną z krain Chrystusowych. Latami całemi wiozły konie rycerskie ziemię świętą. A Polska taka cicha, taka wiślana i daleka u naszych stóp... Mieszkanie dały nam siostry miłosierdzia, które znały nas ze szpitali. I wieczór spędziłyśmy przedziwnie biały, wśród kornetów, gdyż zeszły się siostry wraz z upadłemi kobietami, które tam pracują i odradzają się. Wieczór taki zaświatowy!... a jednak ból mię zmagał. Widziałam przypływy i odpływy, zamieszania i zmącenia ludzi świeckich lub tak zwanych duchownych. Czy zdobędziemy? {myślałam o tej wiodącej mię Pani — o księdzu Fauście i o sobie, bo ciebie wtenczas nie znałam) czy stworzymy? czy będziemy mieli moc do końca i męstwo odrębności własnej? i... nie damy się krzykom widzialnego zaprzeczenia?
Dobrze iść siostrom w białych kornetach duchowymi ścieżkami! przed nami zawrotne i niebezpieczne, nadprzepastne karkołomne ścieżyny ku ostatnim wirchom. Co nas czeka — myślałam — przepaść czy zdobycz wirchu?
Żadna z białych siostrzyczek nie domyślała się we mnie, spokojnie rozmawiającej, głębokiego tragizmu całej istoty mojej. Wtym zaczęto czytać ewangielję o zakopanym talencie. Radość buchnęła w mej duszy śmiałością. Niewolno ze strachu przed Wielkim Duchem zakopywać talentu. Dziesięć z niego zrobić potrzeba. Bać się Ducha niewolno. Tego wielkiego Ducha, który się zwie życiem. Jakaś zawrotna wolność pierś mą podnosiła do bólu.
A na rozstajnych drogach stal Chrystus — tam — patrzy na tych, którzy odchodzą, bowiem „twardą jest Jego mowa“. I stoi i pyta: „zali i Ty odejdziesz?“
— Ja nie odejdę. Wodzu już nic maluczkich i ubogich, ale królów, artystów, poetów i rycerzy nowych! Ja nie odejdę, ale Ty patrz pilnie na mnie i zabierz mnie na całopalenie, na jeden z Twych zbawiających płomieni!
Byleś Ty tylko narodził się i rozrósł w duszy narodu mojego! ja nie odejdę, ale Ty strzeż nas, Wodzu!...
Tak przeżywałam Chrystusa i poznałam, iż On żyje. — Imogiena zapatrzona w światło niewidzialne mówiła cicho, jak w wizji:
— Idźmy, kościół już jest złoty, pełen świateł i woni kadzideł. Idźmy... Oglądam ze zdziwieniem wyniesioną niespodziewanie myśl, poprostu objawienie: dotychczas nie wiedziałam, patrząc tylko w Chrystusa i w księdza Fausta, jak bardzo Chrystus Ciebie kocha! Każe mi On wziąć skrzydła wraz z Tobą. Teraz jest mi wiadomo: pozostaniesz ze mną już bezustannie. Uprawomocniony, jak nigdy, wielki i kochany. W wolności tych czynów, do których życie dojrzało — —
Uczuła włosy swe całowane tak nieśmiało i wstydliwie, że domyśliła się tego raczej, niż fizycznie uczuć mogła. Wstrząsła się jednak z boleścią.
— W nas jest jakiś mrok... Nie podnoś na mnie ręki, człowieku kochany! Widzę w nas tyle mroku, że gdybym już była tak mocną, jak moja kochana, rzekłabym: nie podnoś nigdy! Nie trzeba sięgać zbyt łatwo po tę, która zdobyła już Niebiosa nie z przywilejów, ale z tego co boli...