„Poeci się rodzą“ mówi łacińskie przysłowie. Rodzą się istotnie już poetami, ale tylko ci, co mają coś do powiedzenia. Takich jednak niewielu. Więcej znacznie, osobliwie dzisiaj — takich, co nie mają do powiedzenia właściwie nic, ale za to mają wiele do pisania i zapisują tomy całe rzeczami, które szkoda! że są napisane. Księgarskie wystawy pełne są książeczek o dziwnych tytułach i jeszcze dziwniejszej treści, dziennikarskie sprawozdania i odcinki, pełne chwalby i reklamy dla tego tłumu wieszczów, przemawiających „myślą i mową człowieka wysokiej kultury i wydelikaconych uczuć, czy odczuć“. Zwykły to objaw czasów, w których nic się właściwie nie dzieje, nic mózgów i serc ludzkich żadną wielką myślą nie zapładnia. Zagadnienia „kultury“ i sztuki są i były zawsze za małe, aby stworzyć dzieła potężne, czy to w literaturze, czy w innym sztuki wyrazie... Odwrotnie zaś, poezya wielka i wielka sztuka szczera, sztuka robiona z potrzeby [10]i rozpędu ludzkiej duszy, prawdziwy wyraz ludzkich dążeń i marzeń, są dziećmi duszy do jakiejś myśli zapalonej i wierzącej w nią i zjawiają się w czasach wielkich zdarzeń dziejowych, albo w epokach przełomowych, gdzie nowy żywioł społeczny wchodzi w dzieje. Że dzisiejsza mieszczańska poezya, mieszczańska sztuka, marnieją, rozdrabniają się na jakieś wyrazy osobistych uczuć zwyrodniałych dusz, albo że się gubią w gmatwaninie pustych dźwięków — nic dziwnego. Bo mieszczaństwo przeżyło już swe wielkie czasy dążeń i odrodzenia w czasach wielkiej rewolucyj, konstytucyi 3-go maja i czasu powstań narodowych. Wówczas, ożywione było potężną myślą, ogromnym patryotyzmem i wielkością swoich zadań. Dziś mieszczaństwo żyje tylko przeróbkami cudzej, raczej międzynarodowej, kultury, nowych myśli nie ma, więc w polityce nie ma wyrazu, a w poezyi stwarza dziwolągi bezduszne. Lud miejski roboczy, w chwilach walki o byt swój i jego poprawę, w dniach boju o ideję socyalną, miał swoją poezyę, której ślad pozostał na zawsze w potężnej pieśni o czerwonym sztandarze. Pieśń ta pochodzi oczywiście z poza kordonu rosyjskiego, gdzie ludzie silniej, żyją, głębiej czują, bo żyją w boju, wśród [11]tętniących a nierozwiązanych zagadnień społeczno-narodowych, wieńczeni często męczeństwem. U nas, w szarości życia, marnocie polityki, drobnostkowości zagadnień i zadań politycznych, w braku narodowych ideałów, w nędzy ekonomicznej, ani poezyi być nie może, ani sztuki wielkiej. Ale u nas rośnie po cichu zielone drzewo ruchu ludowego. Chłopi zwolna, wytrwale wchodzą w życie historyczne i zaczęli już ważyć na losach narodu. W ludzie też wiejskim już mieszka i przejawiać się zaczyna ogromna myśl przeobrażenia Polski na społeczeństwo chłopskie. Choć więc ta myśl nie wybuchła grzmotem rewolucyj, choć nie brzmi w chórze rewolucyjnej pieśni, ani w huku dział, nie mniej przeto jest silną, nie mniej zapala i zapładnia twórcze mózgi. Ci też poeci, którzy tę myśl mają i czują, ci pozostawią po sobie dzieła, które, może i niedocenione dzisiaj, będą kiedyś chlubą przyszłej Polski. Między chłopami też zjawiają się pieśniarze, bardy i wieszcze tej rzeszy olbrzymiej, którzy, jak wróże starosłowiańscy, śpiewają męki i bóle tej rzeszy, budzą, zagrzewają, piękności ziemi opisują i swoją ku niej miłość gorącą. [12]Ci mają zawsze coś do powiedzenia, są prawdziwymi poetami, co „się rodzą“. Więc kiedy się czyta coraz częściej pojawiające się książki, pisane przez chłopów, uderza natychmiast różnica między bladą, bezkrwistą, komedyancką a pretensyonalną poezyą mieszczańską a tem szczerem, silnem, męskiem słowem chłopa poety. Myśl i porównanie takie nasuwają się same każdemu chyba, kto czyta poezye Ferdynanda Kurasia albo Jantka z Bugaja. Leżą też przed nami jego wiersze. I przy całem silnem szczerem uczuciu, widać w nich jedną właściwość: jego chłopską muzykalność, która sprawia, że wiersz jego jest niesłychanie rytmiczny, dźwięczny, potoczysty. Ta zewnętrzna oznaka, ta łatwość rytmu i rymu jest oznaką talentu. Sama jednak dla siebie nie wystarczyłaby na poetę. Posiadają tę łatwość często i wierszoklety. Ale Jantek z Bugaja ma głowę pełną myśli, duszę pełną wrażeń zewnętrznego świata, serce pełne miłości ziemi, ludu, słońca, zbóż i wsi. Więc śpiewa dlatego, że śpiewać potrzebuje i musi, bo pieśń jest jego życiem, jego radością w szarej dobie życia. Cieszy go pieśń i dzieli się tą radością z braćmi, wołając:
„Żebyście wy, Bracia moi, wiedzieli!...“
[13]Cieszy go, bo wieś rodzinna mówi doń i mówią stare chaty i znojem żyźniony zagon roli“. Cieszy go pieśń, bo:
„Ma ci serce takie gorące,
Żeby nim ogrzał piersi tysiące,
Co dla Ojczyzny ostygły lodem“.
Prawdę mówisz, Jantku z Bugaja! Masz ty i Bracia twoi serce gorące, a Bóg da, że ogrzejecie kiedyś te tysiące, „co dla Ojczyzny ostygły lodem“ dzisiaj. Ogrzejecie i zbudzicie. Szczęść Ci więc Boże! Jantku z Bugaja! Choć na fujarze grywasz wierzbowej, pomnij i zawsze pamiętaj Bracie, że z tych wierzbowych Waszych fujarek, składa się chór ogromny, olbrzymi, jakiego Polska jeszcze nie słyszała, chór przepotężny, który kiedyś, przy graniu armat, wśród znoju i potu polskiego ludu, wyśpiewa Polsce największą i najświętszą pieśń, pieśń zmartwychwstania.
Na fujarce grywam piosnki,
Pragnąc zbudzić śpiące wioski;
Moje Siostry, Braci kmieci;
Lecz mych piosnek echo leci
W ciemne bory i rozłogi,
Zamiast w Braci moich progi...
Czemuż piosnka z mego łona W ciemnym borze echem kona? Zamiast płynąć przez te rosy, Gdzie mych Braci dzwonią kosy... Gdzie pługami orzą rolę Na chleb czarny, lepszą dolę...
Hej, ja to sobie jestem król —
Gór, lasów, łanów, łąk i pól!
W wschodniej królestwa granicy
Mam łan złocisty pszenicy,
W zachodniej stronie od słonka
Owies grzywiasty i łąka,
Północ bór siny zakrywa,
Z południa różne warzywa.
Hej, ja to sobie jestem król — Wśród lasów, łanów, łąk i pól Mam elfy, skiery, chochliki, Żabki, chrząszczyki, koniki, Mam koralowe biedronki, Śpiewne słowiki, skowronki, Innych mieszkańców tysiące, W mojem królestwie żyjące!
Królestwa mego krainę
Za niecaluśką godzinę
Obejdę w koło wszerz i wzdłuż,
Opłynę morzem fali zbóż,
Które mi biją pokłony, —
Składają w dani swe plony,
Bukiety kwiatów bogate
Makiem, kąkolem, bławatem...
Hej, jam jest władca, król i pan — Niczem car, sułtan, cesarz, chan! Królewska moja korona Ze złotych kłosów spleciona.... Potęgą siły moja dłoń... Dyadem znoju zdobi mi skroń, Niczem dyamentów kamienie, Co skrzą się zimnym płomieniem...
Hej, ja to sobie jestem król —
Gór, lasów, łanów, łąk i pół,
Złocistych, srebrnych łanów zbóż,
Złotego słonka, gwiazd i zórz,
Złotych, słonecznych, jasnych dni,
Duszy, co srebrne sny mi śni,
Serca, co kocha, co jak żar
Gorący chłonie życia czar.
W pośrodku wioski wzgórze z lipami,
Na nim kościółek z dwoma wieżami,
Na których szczycie złociste krzyże.
W koło kościółka lipy kwitnące,
Stoją cieniste, miodem pachnące,
Nad mogiłami szemrzą pacierze.
A ten kościołek stary, drzewiany,
Wewnątrz jak niebo jest malowany,
Trzy w nim jaśnieją złote ołtarze,
Na ścianach jego świętej struktury
Są rajskie kwiaty, aniołów chóry,
Strop z gwiazd obłoków, niebios pejzażem.
W wielkim ołtarzu święta Dziewica,
Najświętsza Panna, Boga rodzica,
Boskie dzieciątko do łona tuli.
Ludek wioskowy w świętą niedzielę
U stóp Maryi w modłach się ściele,
Jak pszczółki w ulu koło Matuli.
Święta Panienka z Panem Jezusem,
Patrzy na ludu serca i dusze,
Goi ich rany, cierpienia, smutki...
Stwórcę wszechświata, Pana nad pany,
Chóry aniołów, święte niebiany,
Mieści kościołek ten nasz malutki.
Puk, puk! Zbudź się, otwórz, Bracie!
Chcę zamieszkać z tobą w chacie,
Przynoszę ci skarb bogaty,
Nie więdnące szczęścia kwiaty,
Drogie perły i kamienie,
Z szarej doli wyzwolenie...
— Ja śpię! Kto tam w okno wali?!
(Czy sie moze kady pali,
Bo mi światło razi w ocy?)
Kto to co mie budzi w nocy?..
— To ja! Czy mnie nie znasz, Bracie?
Chcę zamieszkać z tobą w chacie,
Przynoszę ci skarb bogaty,
Nie więdnące szczęścia kwiaty,
Drogie perły i kamienie,
Z szarej doli wyzwolenie...
— Nie otworzę, nie znam ja cie,
Nie mam miejsca w mojej chacie,
U mnie bieda, w izbie ciasno,
Idź do dworu, kiej’ć tak jasno!
— Puść mię, Bracie, do twej chaty,
Przynoszę ci skarb bogaty!...
— Jak byś takie skarby miała,
Tobyś do mnie nie pukała,
Bo kto by ta tak bogaty,
Niósł skarb do mej biednej chaty.
Idź, przebudzaj innych ludzi,
Ja zły, jak kto w nocy budzi. ————————
I odeszła, zapłakała,
Jako anioł jasna, biała...
W nocnych cieniach chatek szuka,
Do każdej się prosi, puka.
Lecz nie było w wiosce chaty,
By otwarto dla oświaty...
Aż za wioską, w cienachcieniach nocy
W oknie chatki światło zoczy,
A to światło, miły Bracie,
Paliło się w mojej chacie,
Bo w tej ciemnej nocnej dobie,
Wierszyki pisałem tobie!
Przyszła do mnie pani miła,
W mej chacie się rozgościła...
I radzimy ciągle o tem,
Jak z wioski wygnać ciemnotę,
Jak to zrobić, żeby chaty,
Drzwi otwarły dla oświaty...
Żal mi jest kwiatów, gdy płaczące rosą,
Kosiarz na łące ścina ostrą kosą;
Lecz bardziej żal mi tych młodych serc w łonie,
Stwardłych przedwcześnie, jak od pracy dłonie...
Żal mi jest słonka, które w mgłach jesieni
Nie może ziemi przesłać swych promieni;
Lecz bardziej żal mi dusz, pełnych jasności,
Które pochłania noc grobów ciemności...
Żal mi jest sierót bez ojca i matki,
Że się tułają od chatki do chatki;
Lecz bardziej żal mi tych braci z obczyzny,
Co już nie ujrzą nigdy swej Ojczyzny...
Żal mi lilii białej złamanej,
Brutalną nogą do ziemi wdeptanej;
Lecz bardziej żal mi tych białych dziewicy,
Które bezczeszczą brudni rozpustnicy...
Nowy rok! Nowe lato!
Zbudź się ze snu polska chato,
Przeminęła północ głucha...
Nowy rok! Nowe życie
Drodzy Bracia rozpocznijcie,
Nowe życie czynu, ducha!...
Nowy rok! Nowe siły
Wytęż polski ludu miły,
Abyś zwalczył, co cię boli...
Czas już, czas, abyś wraz
Złączył siły, które masz
I wydostał się z niewoli!...
Nowy rok! lecz wróg stary!
Błędy, ciemność, gnuśność, swary...
Oby rok ten życie wlał!
Nowy rok! przyszłość nowa,
Piękna, jasna i godowa,
Gdybyś tylko ludu chciał!...
Gdy zmartwychwstaną okryci siermięgą,
Pełnią sił ducha i serc swych potęgą,
Jak jedno wielkie milionów morze —
Z Ojczyzny Matki opadną obroże.
Gdy zmartwychwstaną i krew chłopską zdrową,
Żywą, gorącą, płynącą, Piastową,
Wleją w te inne, strupieszałe stany...
Z Ojczyzny Matki opadną kajdany
Gdy zmartwychwstaną, z duchem sercem w łonie
Silnem, hartownem, jak pracą dłonie,
Wróg, co nas zakuł w kajdany ze stali,
Rzeknie z poddaniem — Oni zmartwychwstali!
Patrz synu, córko, oto wasza Matka!
Blade jej skronie w cierniowej koronie,
Zelżywe pęta krępują jej dłonie,
A wróg się znęca nad nią do ostatka...
Patrzajcie dzieci! Nie dość wrogów męki,
Własne jej syny zadają truciznę,
Na własność wrogom sprzedają Ojczyznę...
Grosz judaszowski nie pali im ręki.
Członki swej matki, co ich wykarmiły,
Oni, Judasze, wrogom zaprzedają
Na wieczną własność, łup wrogom oddają;
Nad życie matki onym grosz jest miły...
Podnieś, o córko, synu, wzrok twej duszy
Na obraz twojej Ojczyzny-macierzy,
A jeśli ciebie jej widok nie wzruszy,
Jej córką, synem, zwać was nie należy.
O! polskie dzieci! połączmy swe dłonie
W obronie matki, zwalczając tyrany;
Z Ojczyzny-matki zerwijmy kajdany, KoroneKoronę z ciernia, co wrosła w jej skronie!...
Wiarę, o Boże, daj mi taką żywą,
Daj taką silną, bym tej wiary cudem,
Mógł iść do Braci, na serc, duszy żniwo,
Jako posłannik Twój z krzyżowym trudem...
Nadzieję taką wlej mi w ducha, Boże,
Abym nie zwątpił pośród życia burzy,
Szedł z mymi Braćmi na przejasne zorze
I doszedł celu wiekowej podróży...
Miłość mi zapal taką w łonie, Chryste —
By serce moje jako Twoje biło,
Miłością Boską, wielką, promienistą,
Tylko dla Ciebie i Ojczyzny żyło.
Chociaż wyście polskie dzieci maluśkie,
To najbardziej swej Ojczyźnie miluśkie,
I z miłością przez Ojczyznę pieszczone,
Bo jej kiedyś upleciecie koronę...
Hej! kochane polskie dzieci, wzrastajcie,
I Ojczyznę swą jedyną, kochajcie,
Hej! wzrastajcie w siłę, męstwo i cnotę,
Przez tę wielką do wolności tęsknotę...
W proch się rozsuły przedwieczne tyrany
Rzymscy Neroni, Dyoklecyany,
A tylko pamięć krwawa z nich została...
Dziś tyran krzyżak znów jak oni działa.
Gdy dzikie zwierzę ma swe jamy, nory,
Robocze bydle stajnie i obory,
Krzyżak zakazał ustawami swemi
Polakom stawiać domy na swej ziemi.
Krzyżak zamilknąć kazał polskiej mowie,
Dzieciom modlitwy mówić w polskiem słowie,
A już tyraństwa dosięgnąwszy szczytu,
Biednym Polakom odmawia i bytu.
W ojczystej ziemi, odwiecznej Polakom,
Którą Bóg dał im, jak powietrze ptakom,
Zadrżyj, tyranie okrutny, krzyżaku!
Ten szczyt tyraństwa na biednym Polaku
Pan Bóg ukarze, wnet podniesie dłonie
Wykonać karę, jako na Neronie!
Również, jak ongi tyrany-Rzymianie,
Polak Polakiem w Polsce pozostanie!
Kiedyż, ach, kiedyż, nadejdą te czasy,
I, że mieszczanin, pan w dworze, chłop w chacie
Złączą swe dłonie, bez względu na klasy,
W uścisk serdeczny i z tem słowem: Bracie!
Kiedyż ta miłość bratnia się roznieci
We wszystkich sercach polskiego narodu,
Iż będziem jako jednej matki dzieci
Z wiosk, fabryki, dworu i z ogrodu.
Jedna Ojczyzna, nasza matka święta,
Jedni wrogowie w życie nasze godzą,
Jedne znosimy niewolnicze pęta;
Czemuż jej dzieci wzajem sobie szkodzą?
Kiedyż, ach, kiedyż, o polski narodzie,
Walka, niezgoda w twem łonie ustanie,
Abyś pracował w miłości i zgodzie,
Na twej Ojczyzny przyszłe zmartwychwstanie!?
Jeszcze Polska nie zginęła!
Rośnie duchem, ciałem,
Wnet zasłynie, jak słynęła,
Z wolnym Orłem białym. Marsz, marsz, narodzie W wolności pochodzie, Bóg nam mocy doda Wstanie Polska młoda!
Jeszcze Polska nie zginęła!
Polska matka żyje,
A z jej łona życia siła
Nieśmiertelna bije. Marsz, marsz, matrony, Dzieci miliony Chowajcie miłośnie — Niech Ojczyzna rośnie.
Jeszcze Polska nie zginęła!
Budzą się żołnierze,
Co ich ciemna noc zaśpiła
„Jadwigi rycerze“.
Jeszcze Polska nie zginęła!
Polska szlachta żyje,
W niej odwieczna męstwa siła
Gromem w sercach bije! Marsz, marsz, wraz z ludem! Wspólnej pracy cudem Wstanie Polska młoda, W niej wolność, swoboda!
Jeszcze Polska nie zginęła!
Żyje Bóg nad nami,
I Królowa Częstochowska
Z nami Polakami! Marsz, marsz, wytrwale, Ku wolności chwale, Z żywą w piersi wiarą, Siermięga z czamarą!...
Jeszcze Polska nie zginęła!
Od przemocy wroga;
Żyje duchem, jako żyła,
W nas Ojczyzna droga. Marsz, marsz, narodzie, W miłości i zgodzie, Pierś z piersią, dłoń z dłonią, Za Orłem z Pogonią!
Jeszcze Polska nie zginęła!
Póki krew w nas tętnie,
Która z serca by płynęła,
Za Ojczyznę chętnie! Marsz, marsz, narodzie, W wolności pochodzie, Bóg da siłę, męstwo, Na wrogów zwycięstwo!
Zapłacz, o ludu! twój Ojciec już w grobie,
Co cię z duchowej pańszczyzny odrodził;
Całe swe życie żył dla ciebie, w tobie,
Po łzawych szlakach życia twego chodził.
Zapłacz, o ludu! twojego kapłana,
Co żywem słowem, pijąc czarę trudu,
Pierwszy w twe wioski idąc śladem Pana,
Wyrzekł te słowa: „Żal mi tego ludu!“
Zapłacz o ludu! twojego hetmana,
Co między tłumu miliony szare,
Jak grom przez chmury, szedł od dni swych rana,
Jak Chrystus życie oddał na ofiarę...
Zapłacz, o ludu! twego apostoła,
Co jak męczennik w ciernia aureoli
Szedł, budząc ciebie, przez uśpione sioła,
Aż dojrzał, jak kłos, bólem, co lud boli...
Śniła mi się, śniła,
Matusieńka miła,
Co już leży w grobie...
Przyszła do mej chaty
Jak przed dwoma laty,
Kiedy jeszcze żyła,
I usiadła sobie...
I patrzy i wzdycha,
Mówi do mnie z cicha,
Jak się masz me dziecię?
Czemu mię nie witasz,
O zdrowie nie pytasz...
Czy mię już nie kochasz
Na tym drugim świecie?
Z miłością dziecięcia
Padłem w Jej objęcia:
— Matulu kochana!
Śniła mi się śniła,
Bo ona nie była,
Tylko zimna ściana,
Co mię przebudziła...
Powróciły jaskółeczki, Kochane,
Do mej chatki, do gniazdeczka, Na ścianę.
Szczebiocą mi nad okienkiem Radośnie,
O miłości, o kochaniu, O wiośnie.
Powróciły moje lube Ptaszyny,
Choć rankami nieraz jeszcze Mróz siny...
To one się do mej chatki Spieszyły,
Do gniazdeczka swej ojczyzny, Co siły...
Powróciły, ja je witam Rachuję,
Czy są wszystkie; jednej mi z nich Brakuje...
Utonęło biedne ptaszę, Mój Boże!
Do ojczyzny spiesząc do swej, Przez morze...
Pierwszy całus miłosny na dziewiczem ciele
Złożyłem na twych ustach koralu, kochanko,
Pierwszych uczuć kochania tyś była kapłanką,
Pierwszym uścisk wzajemny miał od cię, aniele.
Pierwszą boleść w mej piersi odczułem serdeczną,
Gdym zobaczył o rękę twą moich rywali.
Krążących koło ciebie, by mi cię porwali,
A mnie z tobą skazali na rozłąkę wieczną.
Pierwszą w życiu przysięgę złożyłem przed tobą,
Że cię kocham nad życie, do grobowej truny,
Hej, wiosno! Powróciłaś, czarowna królewno!...
Ale to już nie taka, jaka byłaś przed laty!...
Nie mówisz mi do duszy, tak anielsko-śpiewno,
Nie tak wonne, czarowne, łudzące twe kwiaty...
Hej, wiosno, ty królewno jasna, złotokłosa!...
Już na twoje zielono-złociste kobierce
Z moich oczu się sączy łez milczących rosa...
Twe uśmiechy dla innych, nie dla cię me serce...
Hej, wiosno, tyś już nie ta, co byłaś przed laty,
Już nie ta jest twa cudność, nie ta miłość w tobie,
Kiedy jeszcze raz przyjdziesz, może twoje kwiaty
Okwiecą mię, okryją darnią w zimnym grobie...
Hej, wiosno, nie ujrzę ja wtedy twego słonka,
Ani śpiewu skowronka twego nie usłyszę,
Chyba że się Magdusia na mój grób zabłąka.
Usłyszę ja jej kroki, w zagrobową ciszę...
Hej, wiosno życia mego, powiędły twe kwiaty!
Wiatr jesienny już w suche łodygi szeleści,
Już czar ich tysiącbarwny mych oczu nie pieści,
Smutne patrzą na biało-sine szronu szaty...
Wiatr jesienny już w suche łodygi szeleści,
Zamiast pieśni słowiczych kraczą stada wronie,
Dziwny smętek bezkreślny w duszy mojej łonie,
Za wiosną co minęła, jak echo bez wieści...
Zamiast pieśni słowiczych kraczą stada wronie,
Z niebiosów śniegu płatki padają na ziemię,
Ciałem, duchem żyjący, jak snem śmierci drzymie,
I ciemność zagrobowa w duszy mojej łonie...
Z niebiosów śniegu płatki padają na ziemię,
Wichura z nich formuje śnieżyste mogiły,
Na dni życia mej wiosny, co się już przeżyły..
A reszta życia idzie w zagrobową ziemię...
Wichura już formuje śnieżyste mogiły,
Boże daj mi gdy spocznę w ojczystym kurhanie,
Aby Ojczyzna moja i moje kochanie
Przez całą mi się wieczność, jak w dni wiosny śniły...
Lecz ja nie mam orlich skrzydeł Do lotu,
Mam pierś bratnią uznojoną Od potu, —
W której piosnka skrzydełkami Łopota...
Bo ją do was ciągnie lecieć Tęsknota...
Pragnę ja, pragnę,
Jak pszczółka na miody,
By nasze wioski,
Wieśniacze zagrody,
Miłośnie, zgodnie
Splotły ogniwa,
Idąc do pracy
Ojczystego żniwa...
Pragnę ja, pragnę, Jako kwiaty słonka, Gdy wiosną budzi Ze snu śpiew skowronka, By serca, dusze Kwitły ludu z chaty, Jak wiecznie żywe, Niewiędnące kwiaty...
Pragnę ja, pragnę,
Jako kochankowie,
Wzajem się pragną:
By wielko-ludowie,
Z siermiężnej, Bracie,
Wzrośli w każdej gminie
Zostały po nich popioły-głogi,
Na resztę mojej życiowej drogi...
Północna cisza; noc, jak grób ciemny;
W tej nocnej ciszy, mój zegar ścienny,
Marowem tępem — tak... tak... uderza,
Sekundy reszty życia odmierza...
∗ ∗ ∗
Hej, już się młodość nigdy nie wróci,
Przeszłość wciąż rośnie, przyszłość się króci,
Duch pragnie życia, lecz ciało senne...
Północ... gdzieście dni wiosny promienne!?
Hej, młoda siostro, młody mój bracie,
Co wiosny życia kwiaty zrywacie,
W złote sny złudne, mary nie wierzcie...
„W czynów stal“ młodem życiem uderzcie!
Bywa nieraz, dziadek gwarzą,
Gdy wspomnienia ich rozmarzą,
Gadu — gadu — baju — baju —
Jak to było dawniej w kraju.
Straszne zimy i zawieje,
Czarownice i złodzieje,
Jak pańszczyzna gniotła srodze,
Wilka spotkał bądź gdzie w drodze.
— Raz z jarmarku szedłem dzieci,
Ciemno w nocy, w tem wilk świeci
Tuż przedemną ślepiskami,
Klapie na mnie zębiskami.
Jezus! Józef! i Maryjo!
Niosłem kukieł na „wiliją“,
Gdy wilczysko pysk rozdziawił,
Ja się prędziusieńko sprawił;
„Siup“, kukiełką w gardziel wilka.
No widzicie — jedna chwilka.
I od śmiercim się wybawił,
Bo wilczysko się zadławił,
I udusił kukłą w pysku.
Przyszło na koniec wilczysku!
Bym kukiełki mu nie zadał,
Byłby mię był wilk ześniadał,
Nie zostawił Boże drogi,
Tylko po cholewy nogi.
Wrócił do wioski Wojtek od landwery,
Przyniósł cesarsko-niemieckie maniery.
Dwa roki on się przy landwerze męczył,
I już się biedak całkowicie zniemczył,
Polskiej swej mowy nie pamięta wiele,
Do Kaśki mówi: — Majne libe frele!
Do ojca „fater“ z niemiecka „śprechuje“,
Nawet mu „forweć“ bajgien obiecuje.
Do matki mówi: — Ty ferśtanden muter,
Bite na menasz, flaiś, śnaps und der buter!
Kolegom mówi — bledes trynkbehery....
Ich kajser hocheit, sołdat od landwery!
Krrrucyf... nohamal, cum taifel, rekruty,
Zi bledes polniś, ich bin dajć kłaputy!
Taki ten Wojtek. — U was, w okolicy
Czy też przychodzą tacy urlopnicy?
∗ ∗ ∗
Oj Wojtku, Wojtku, głupi, Wojtkowaty,
Bym był twym ojcem, wsypałbym ci baty,
Żebym ci rozum napędził do głowy,
Byś nie paskudził twojej polskiej mowy!
Stary rok leży
Śmiertelnie chory,
Nie pomogą mu
Żadne doktory,
Żadne mikstury,
Maści i leki,
Choćby zjadł wszystkie
Świata apteki!
Przy schyłku życia
Ostatniej doby,
Zeszły się w niego
Wszystkie choroby.
Ma zapalenia
Kilka gatunków,
Reumatyczne
Łamanie członków,
Galopujące,
Groźne suchoty,
Podagra, astma,
Poty, wymioty.
Tyfus plamisty,
Febra, cholera,
Różne katary
I etcetera,
Stokilkadziesiąt
Różnych chorości,
Które go dręczą
W schyłku starości.
Przy jego łożu,
Wdzięcznej urody,
Leży w kolebce
Nowy Rok młody.
Stary, gdy koniec
Już blizki czuje,
Taki testament
Mu przekazuje:
„Jeszcze się żaden
Rok nie urodził,
Coby był wszystkim
Ludziom dogodził,
Chociażbyś zrobił
Dziadów hrabiami,
A wyposażył
Hrabiów torbami,
Podzielił wszystko
Jak chce Daszyński,
Zrobił byś głupstwo
I nieład świński.
Byś organistom
Dał plebanije,
Księżom organy
I harmonije,
A zakonnikom
Celibat zmienił,
Nic byś na lepsze
Tem nie przemienił.
Choćbyś chciał wszystkich
Chorych uleczyć,
Będą ci zdrowi,
Kląć i złorzeczyć...
Choćbyś dał ludziom
Tak dobre czasy,
Żeby grodzili
Płoty z kiełbasy,
I toby jeszcze
Na nic się zdało,
Ludziom by było
Źle i za mało...
A więc testament
I dobrą radę
Weźmi odemnie;
Idź moim śladem,
Rób jak się tobie
Podoba, zdaje.
Jednemu gęś daj,
Drugiemu jaje.
Jednemu miliard,
A zaś helera
Daj dla tysięcy...
I etcetera.
Tak samo jak ja
Rządzić się musisz,
Jednych urodzisz,
Drugich zadusisz.
Mądry niech łupi
Skórę z głupiego,
Doktor korzysta
Znowu z chorego.
A ksiądz jegomość
I organista
Niechaj korzysta...
Krótko mówiący,
Daj takie czasy,
Jakie w narodzie
Stronnictwa klasy,
Jakie starania,
Praca i wiara,
Jaka wytrwałość,
Jak się kto stara.
Czasem rozporządź
I losem ślepym,
Jednym ananas,
Drugiem dwie rzeczy.
Jednym daj liczby,
A drugim zera...
Już się wieczności
Brama otwiera,
Kończe już, idę
Na Boże sądy,
Tobie oddaję
Nad światem rządy!
Noc... wtem otwarły się nieba gwiaździste...
Pod lazurowem niebiosów sklepieniem,
Gwiazd miliardem haftowanem złotem,
Ziemia snem twardem, owładnięta dyszy.
Noc... ludzkość ziemi śpiąca snem znużenia,
Co w śnie i jawie patrzyła w niebiosy...
Na ziemskie niwy, łaknąc niebios rosy,
Przez tysiąc lecie czekała zbawienia.
Noc... wtem otwarły się nieba gwiaździste...
Chóry aniołów odkupienia dzieło
Głoszą: „Gloria in excelsis Deo“!
Bóg się narodził z Panienki Przeczystej!
O, święta nocy! twa niebieska zorza,
Gwiazda promienna, co wiodła trzech króli,
Do Syna Boga i Jego Matuli,
Oświeć nam ciemne życiowe rozdroża...
O, święta nocy! w Boże Narodzenie,
Światło niebiańskie niech na ludność spłynie,
Jak na pasterzy w Betleem krainie,
Gwiazdy trzech króli rzuć na lud promienie!
Niech lud twój polski, zbudzony tą zorzą,
W gwiazdę trzech króli patrząc zachwycony,
Idzie w jasności Bożej odrodzony...
Żadne Herody... ziemskie go nie zmożą!
O Boskie Dziecię,
Niebiański kwiecie,
Twoje pastuszki
Ubogie służki,
Pierwsi Cię na ziemi witamy!
A żeś ubogi,
Jezu nasz drogi,
Ze serc ofiary,
Ubogie dary
Pierwsi niż króle, składamy...
Jezu, Twe Bóstwo, Nasze ubóstwo, Tak ukochało, Że zapłakało Na całej ziemi, z ubogiemi... W nedzyś się zrodził, Byś nam osłodził, Byt nasz ostatni, Stał się nam bratni.... Złączył łzy Boskie z naszemi...
O, niepojęty!
Między bydlęty
Leżący w żłobie,
W ludzkiej osobie,
Stwórco nasz, królu, Panie, Boże!
My, twoje służki,
Proste pastuszki,
Prosim biedacy,
Błogosław pracy,
I trzodom naszym na ugorze.
Zawisł na krzyżu, Bóg w okrutnej męce,
Morderców serca kamienno-zwierzęce —
Męczarnia Jego cieszy...
Zawisł na krzyżu — Król w ciernia koronie,
Ból, Boska miłość, gorze w Jego łonie,
Dla swych morderców rzeszy...
Zawisł na krzyżu, rozciągnął ramiona,
Pragnie, by ludzkość przyciągnąć do łona,
Raj jej dać ziemski... i niebiosa.
Zawisł na krzyżu — Król w ciernia koronie,
We krwi szkarłacie na krzyżowym tronie,
By zbawić... ludzkość — Barabasza...
Runęły straże, rażone piorunem
Boskiej potęgi, majestatu chwały,
A nad otwartym śmierci, grobu łonem,
Siadł złotoskrzydły anioł życia biały.
Zadrżały serca morderców kamienne
I bogobójstwem poplamione ręce,
Słońce z swym Stwórcą powstało promienne,
Co smutkiem ciemne płakało przy męce...
Zagrała ludzkość hymnem zmartwychwstania,
Że powstał z grobu Bóg-człowiek miłości,
Który przez mękę swą ukrzyżowania
I śmierć tchnął życie w grobowe ciemności...
Gdy przyjdzie „on dzień“... otworzą swe łona
Martwe grobowce, snem śmierci drzemiące,
Powstaną prochy, duchem pałające,
Życia ich wieczność będzie nieskończona...
Czcząc Twoje, Chryste, z grobu zmartwychstaniezmartwychwstanie,
„Przed Twe ołtarze zanosim błaganie“,
Oto Ojczyzna nasza droga, święta,
Na trzech męczeńskich krzyżach rozciągnięta,
W pętach niewoli, przez wrogów shańbiona, DuszeDuszę jej polską wróg wydziera z łona!...
...Zlituj się Boże nad Ojczyzny męką,
Wróć wolność Boską Zmartwychwstania ręką!
„Jest to cnota nad cnotami,
Trzymać język za zębami“.
Powtarzajcie to przysłowie
Swoim kobietkom, mężowie,
Wtedy gdy są jeszcze młode,
Ząbki zdobią ich urodę:
Lecz kiedy się zestarzeją
Zęby z gęby się podzieją,
Toć języka nie utrzyma
Za zębami, bo ich niema.
Więc mąż niech się nie dziwuje,
Gdy językiem wciąż pytluje.
Teraźniejszej ludzkości na ziemskim obszarze
Dwa są główne gatunki: „Nędznicy-nędzarze“
Nędznicy bez uczucia, bez cienia ludzkości,
Którzy ssą krew nędzarzy i soki z ich kości...
Nędzarze padający od pracy pokotem,
By jednego nędznika ozłocili złotem...
Miłe lenia początki, lecz koniec żałosny...
Wygrzewał się Jacenty w słońcu podczas wiosny.
Przyszło lato, Jacenty, leżał sobie w cieniu.
Przyszła zima, odmroził ręce, nogi, słuchy,
Przyszła zima, odmroził ręce, nogi, słuchy,
Chcąc zarobić kawałek chleba — chociaż suchy.
Hej, Bracia rówieśni
Po pługu i pieśni,
Siermiężni siół polskich bardowie,
Jak ptacy o wiośnie,
Śpiewamy rozgłośnie,
Echo nam serc bratnich odpowie...
Hej, Bracia pieśniarze,
Serdeczni żniwiarze...
Wśród trudu, wśród nocy i znoju
Niech nasza pieśń płynie,
Po polskiej krainie,
Budzi brać, do życia... do boju!
Gdy w wolnych chwilach wezmę skrzypeczki,
Gram sobie na nich różne piosneczki:
Najprzód te dawne, z dni mych zarania,
Z młodzieńczych marzeń, snów i kochania,
Które grywałem tak sielsko-śpiewnie
Mojej Magdusi, serca królewnie...
Potem gram piosnki one tułacze,
W których tęsknota „do swoich“ płacze,
Jak gdym się tułał „za chlebem“ w świecie,
Tęskniąc, jak tęskni za matką dziecię,
Do mej ojczyzny, rodzinnej chatki,
Mojej kochanki, sióstr, braci, matki...
Znów gram radosne, wesołe piosnki,
Jakżem z tułaczki wracał do wioski,
Z pracą rąk moich, srebrem bogaty,
Zawitał w progi rodzinnej chaty,
W otwarte swoich dla mnie ramiona,
I mej kochanki, co tak stęskniona.
I znów piosenki płyną serdeczne
Z mego wesela... skoczne, taneczne,
Które śpiewali moi drużbowie
Mnie i Magdusi z wiankiem na głowie,
Gdy do kościoła przez ślubowanie
Szliśmy się złączyć w wieczne kochanie.
Gdy tak wygrałem przeszłe me życie,
Patrze! mój synek, kochane dziecię
Na dwóch drewienkach, niby w skrzypeczki,
Jak tatuś jego, też gra piosneczki,
Na ten mi widok łzy z oczu płyną,
Bo mych skrzypeczek piosnki nie zginą...
Gdy mi skrzypeczki wypadną z dłoni,
Zamilknie piosnka, co z serca dzwoni,
Tobie, kochane ty dziecię mole,
Zostawię lube skrzypeczki swoje,
Choć mnie wyniosą, między mogiły,
Moje skrzypeczki, wciąż będą żyły...