<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Zagłoba swatem
Podtytuł Komedja w jednym akcie.
Pochodzenie Pisma zapomniane i niewydane
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ZAGŁOBA SWATEM.
KOMEDJA W JEDNYM AKCIE.




SCENA I.
Scena przedstawia dworek szlachecki. W środku w głębi, jak również z prawej i lewej drzwi, po prawej na froncie okno, po lewej stolik i otomana.
ZOSIA
(przędzie przy kołowrotku)

Ot, dola moja nieszczęsna! Chyba mi oczy wypłakać! Tatuś się zacięli i ani słychać o panu Zarembie nie chcą. Dni moje popłyną w smutku i ciągnąć się będą we łzach, jak ta nić lniana. O Boże mój! zacóż cierpię tak srodze!?

CYPRJAN
(stary żołnierz, wchodzi)

Co ci Zosiu? Znowu płakałaś?

ZOSIA
(kryjąc smutek)

A nieprawda, zdaje się waści.

CYPRJAN
Daremnie symulujesz. Wiem ja nawet tego smutku przyczynę. To pan Jan Zaremba, towarzysz lekkiego znaku, wcisnął się do serduszka — i z tej to przyczyny oczki łezki ronią.

ZOSIA

Co począć, panie Cyprjanie? Niech waćpan poradzi.

CYPRJAN
(filuternie)

A może i co obmyślę.

ZOSIA
(z prośbą)

Obmyśl waćpan, obmyśl, bo inaczej tego nie przeżyję. Gdy tylko wspomnę ojcu o panu Zarembie, wpada w gniew okrutny, tupie nogami i przekleństwem grozi: „Nie chcę żołnierza, — powiada — pijaka, warchoła, powsinogi! Będzie mi do domu kompanów z obozu zapraszał i w rok posag przehula. Pierwej mi włosy na dłoni wyrosną, nim cię oddam panu Zarembie“.

CYPRJAN

Coprawda, pana Zaremby ta zaciekłość nie przestrasza. Na jarmarku w Niechanowie coram publico oświadczył:

(Zosia zasłoniła sobie ze wstydu ręką oczy, ale patrzy przez szpary).

„Pierwej mi na dłoni włosy wyrosną, nim się Zośki zrzeknę. Wszystko furda, nie dziś, to jutro Zośka będzie moją“.

ZOSIA
(radośnie, zapominając się)

Naprawdę tak powiedział?


CYPRJAN

A ty płakać przestałaś?

ZOSIA
(znów trwożnie)

Ale tatuś się zaciął.

CYPRJAN

Ot, jak zwykle, palestrant. Może nietyle osobista niechęć ku panu Janowi, ile raczej dawna przyjaźń dla kolegi Młynika, również palestranta. A po nieboszczyku Młyniku pozostał syn, który w pojęciu ojca jakby stworzony dla ciebie.

ZOSIA
(rzucając się)

Nie chcę Krupnika, nie! Raczej do klasztoru pójdę!

CYPRJAN

Coprawda, ma ojciec twój i pewien rankor do rodu Zarembów. Posłuchaj, opowiem ci, jako to było. Ojciec twój, nim się z twoją matką ożenił, chciał brać pannę Kuleszankę na Podlasiu, w której okrutnie był rozmiłowan. Ba! cóż z tego, kiedy był i drugi zalotnik, towarzysz pancerny, brat tego właśnie Zaremby, który się w tobie kocha. Naszym palestrantom nie nowina szabla, ale twój ojciec był bojaźliwego serca, zdrowia nie miał, siły nijakiej, chowały go od dzieciństwa niewiasty — i po prawdzie... nie z szabli wyrósł wasz ród, jeno z kancelarji. Juści tak, bo twój dziad był sekretarzem u księdza prymasa i za jego protekcją indygenat otrzymał... że to po łacinie ekspedite umiał, co podobno w Holandji, skąd pochodził, zwykła rzecz. Ten Zaremba tedy, który był frant i wielce do szabli wartki, bardzo sobie twego ojca lekceważył i na pośmiewisko go wystawił. Gadają, że go w smole umoczył, a potem w pierzu utarzał. No! — nie wiem, co dalej było, ale to wiem, że Kuleszankę wziął... a twój ojciec dopiero w cztery roki później z twoją matką się ożenił.

ZOSIA

Jak to można winić jednego za drugiego! Ratujcie mnie, panie Cyprjanie, wyście mi jedni przyjacielem, bo Weronika i Marcjanna — obie za panem Młynikiem.

CYPRJAN

Jako-że inaczej ma być? Młynik im grodeturu na spódnice przywiózł i powiedział, że wyglądają na jego siostry. A Zaremba — zawsze szałaput i wietrznik. Ujrzawszy je pierwszy raz, zaraz do mnie: „Cóż to za muchomory?“ A one to słyszały i tego mu nie darują, chociaż się wypierał, że powiedział nie „muchomory“ tylko „dwa amory“. A znów wieczorem puścił im nietoperza do izby. No, hultaj to on jest, ten twój Zaremba.


SCENA II.
Ciż i ZAREMBA, przeskakuje próg.

Buch! nieprawda! o wilku mowa, a wilk tuż.

ZOSIA
(przerażona)

Jezus, Marja!

CYPRJAN

A co? nie mówiłem, że hultaj? Zawołaj tylko po imieniu, a on jest.

ZOSIA

Dla Boga! Waćpan tutaj? tak niespodzianie?

ZAREMBA

Ba! ojciec waćpanny zakazał mi przestępować progów tutejszych, więc je przeskakuję.

ZOSIA

Co będzie, jak tatuś, albo krewne waćpana tu zobaczą?

ZAREMBA
(porywa jej rączki i całuje)

Miód! specjał... jak Boga kocham! Na krewniaczki mam sposób, a ojciec mnie nie zobaczy. Widziałem go na stawie, ościami szczupaki bije. Noc późna, śpią wszyscy, prócz nas. Ba! ja już dwie noce nie śpię. Zośka! złoto moje, jak mi Bóg miły, tak nie mogę żyć bez ciebie!

CYPRJAN

Chyba do tego, co macie sobie do powiedzenia, świadkowie zbyteczni, to też idę do mego alkierza.


ZAREMBA
(rzuca się na kolana)

Zośka! Kochasz ty mnie?

ZOSIA

Nie śmiem powiedzieć... ale, chyba... kocham...

ZAREMBA

O, moje ty złoto, mój skarbie. I mnie śmiałości brak. Łatwiej o uczynek, niż o słowo.

(całuje ją, Zosia się wyrywa, on ją trzyma)

To przez nieśmiałość, Zośka, przez nieśmiałość, jak Boga kocham! Chcesz, to cię przeproszę. W nogi, w ręce, jak chcesz...

ZOSIA

Nie chcę, nie...

ZAREMBA

Bo jakoż cię przekonać? Wierzysz ty mi?

ZOSIA

Waćpanu może swawola, a mnie łzy i wstyd.

ZAREMBA

Miłuję cię z całej duszy, we dnie i w nocy, na piechotę i konno! Amen!

ZOSIA

Właśnie słyszałam, że każden żołnierz płochy i niestały.


ZAREMBA

Ra ta ta ta ta! Nieprawda!

(uderza po szabli)

Żołnierz ze stalą ma do czynienia, więc musi stale wszystko czynić. Amory żołnierskie też jak stal.

ZOSIA

Waćpan na wszystko znajdziesz odpowiedź, a mnie smutno.

ZAREMBA

Nietylko odpowiedź, ale i sposób... Smutków ja nie kocham, jeno ciebie — i przeto pótym szukał, pókim nie znalazł.

ZOSIA

Co waćpan zamierzasz?

ZAREMBA

Przyrzeknij mi tylko, że, choćby tu sąd ostateczny nastał, choćby nie wiem co zaszło, ty się nie zlękniesz, nie stracisz serca. Zaufaj mi!

ZOSIA

Przecie siłą nie będziesz mnie waćpan brał?

ZAREMBA

Nie, nie! sam ojciec mi cię odda.

ZOSIA

Dlaczego ma oddać? kiedy?


ZAREMBA

Kiedy? dziś! Ale przyrzecz mi, że się nie zlękniesz, nie stracisz serca! Powtarzam, choćby tu piekło, choćbyś słyszała: Allah! Allah! — nie bój się!

ZOSIA

Jużem się zlękła, aż mi w głowie szumi. Co waćpan chcesz uczynić?

ZAREMBA

Wesele chcę uczynić. Wesele z tobą, Zosiu! Niech mnie kule biją! Wiwat pani Zarembina! Zdrowie moje! żywot mój!

ZOSIA

Na miłość Boską, nie krzycz waść! Krewne posłyszą, albo służba.

ZAREMBA

Zamknijże mi buzią gębę, bo krzyknę jak tatar: Allah! allah!


SCENA III.
Marcjanna i Weronika wchodzą ze stoczkami w rękach, które na widok Zaremby upuszczają z przerażenia.
WERONIKA

Sodoma!

MARCJANNA

Gomora!

WERONIKA

Wstyd!

MARCJANNA

Infamja!

WERONIKA

Ratunku!

MARCJANNA

Ratunku!

ZAREMBA

Tak jest! Ratunku! Sprawiedliwości!

(zwraca się gniewnie do Zosi)

Waćpanna mnie nie chciałaś! dobrze! wzgardziłaś mną, dobrze! Ale wypędzać mnie, jak psa, z domu — nie masz prawa dlatego tylko, że dziś nie o waćpannę, ale o jedną z tych ślicznych panien przybyłem prosić.

MARCJANNA

Coś waćpan powiedział?

ZAREMBA

Prawdę! Gdym tu był raz ostatni i gdy mnie, jak cygana, nie jak żołnierza i szlachcica, przyjęto, przysiągłem sobie właśnie z tego domu na złość żonę wziąć i parol sobie dałem, a słowo rycerskie święta rzecz!

WERONIKA
(gniewnie)

I chciałeś brać Zośkę?!


ZAREMBA

Przyznaję! Tak. Bielmo na oczach! Ale skoro mną wzgardziła, wezmę jedną z was, najsłodsze orzeszki, jagódki, śliweczki! Jedną z was, jakem Zaremba!

WERONIKA I MARCJANNA

A którą? którą?

ZAREMBA

Którą?

(na stronie)

O, do djaska!

(głośno)

Jakto, którą? No, namyślę się... Tę, którą ojciec Cyprjan mi doradzi. Tak! Wreszcie tę, która ma dłuższy dech!

WERONIKA I MARCJANNA

Jakto? Dlaczego?

ZAREMBA

Dlaczego? Bo za żołnierzem trzeba jeździć... Spróbujecie?

WERONIKA

Jakże spróbować?

ZAREMBA

Ba! my żołnierze mamy dobry sposób. Pociągnie się dobrze powietrza w brzuch i mówi się tak: Jedna wrona bez ogona, druga wrona bez ogona, trzecia wrona bez ogona. Im kto więcej wron bez przerwy wyliczy, ten ma dłuższy dech.

WERONIKA I MARCJANNA
(zamyślają się).


ZAREMBA
(wymyka się z Cyprjanem).


WERONIKA
(rzuca się na Zosię)

Bo co szlachcic, to szlachcic!

MARCJANNA

Żołnierz i do tego oficer!

WERONIKA

Nie żaden palestrant, ni pan Oliwjusz, albo Młynik, co to dziś to powie, jutro tamto.

MARCJANNA

Bo u żołnierza słowo święta rzecz. Hańba mu nie dotrzymać.

WERONIKA

Takiego rycerza wypędzić!

MARCJANNA

Tak zacnym szlachcicem pogardzić!

ZOSIA

Nie chcę słuchać niezasłużonych wyrzutów, uciekam.


SCENA IV.
Weronika i Marcjanna.
WERONIKA

Siostro!

MARCJANNA

Siostro!

WERONIKA

Gdyby tak co do czego... nie zazdrość mi!

MARCJANNA
(gniewnie)

To ty mnie nie zazdrość!

WERONIKA
(z przekąsem)

Jeszcze nie mam czego.

MARCJANNA

Jeszcze cię nie wybrał.

WERONIKA

Kłótnię zaczynasz?

MARCJANNA

To ty, nie ja.

WERONIKA

Dobrze, niech cię usłyszą. Idą tu z Cyprjanem. Będzie wiedział, którą brać.

MARCJANNA

Chybaby ślepy był.


SCENA V.
Też, Cyprjan, Zaremba.
ZAREMBA

Raczcie nas, waćpanny, zostawić teraz samych, gdyż musimy się naradzić nad wyborem.

WERONIKA

Pójdźmy, siostro!

MARCJANNA

Pójdźmy! do widzenia waćpanu!

(dyga Zarembie, kokietując)

Do widzenia, panie Cyprjanie!

WERONIKA
(dyga)

Do widzenia!

(dyga przed Cyprjanem)

Do widzenia, kochany panie Cyprjanie!

(wychodzą).



SCENA VI.
Zaremba i Cyprjan.
ZAREMBA

Nad stojącym o milę oddziałem Tatarów i nad lekką chorągwią ma dowództwo pan Wierszuł, który jednak wyjechał na permisję, a komendantem na ten czas uczynił pana Zagłobę. Owóż Zagłoba, który mi jest przyjacielem, ułożył, iż przebierze się za beja tatarskiego i na czele Tatarów uczyni pozorny najazd na dom Oliwjusza.

CYPRJAN

Oliwjusz osobiście Zagłoby nie zna, jeno ze słyszenia, więc maskarada udać się może.

ZAREMBA

O planie będzie uprzedzony ksiądz proboszcz ale nikt więcej. Nawet Zosi powiedz waćpan tylko, by się nie bała, bo mógłby się w niej dech zaprzeć.

CYPRJAN

Ale w fortel nie trzeba jej wtajemniczać, aby ojciec nie miał później podstawy do odmówienia jej błogosławieństwa.

ZAREMBA

Oczywiście, tak należy postąpić, a teraz bywaj waćpan!

(wybiega).


CYPRJAN

Bywaj!


SCENA VII.
Cyprjan, Marcjanna, Weronika.
MARCJANNA I WERONIKA

Jedna wrona bez ogona, druga wrona bez ogona, trzecia wrona bez ogona i t. d.

(aż stracą oddech, Cyprjan w głębi zaczyna się śmiać do rozpuku).


MARCJANNA
(pada na krzesło)

Uff!

WERONIKA
(pada z drugiej strony)

Uff! już nie mogę!

CYPRJAN

W imię Ojca i Syna! czy was bies opętał? Nie wstyd-że waćpannom?

MARCJANNA

Panie Cyprjanie! Ja waćpana zawsze tak poważałam...

WERONIKA

Waćpan jesteś niepospolitego rozumu człowiekiem...

MARCJANNA

Dam mu pas lity po ojcu.

WERONIKA

A ja spinkę brylantową do żupana, tylko...

MARCJANNA

Waćpanna nie wtrącaj się, kiedy ja mówię...

WERONIKA

Żmija!

MARCJANNA

Jaszczurka!


SCENA VIII.
Ciż i Oliwjusz, za sceną.
OLIWJUSZ
(wrzeszczy)

Zakazałem waćpanu! Rozbój! Rabunek... vis armata, raptus puellae... latrocinium!

(wpada na scenę)

Trybuna waści nauczy...

CYPRJAN

Daj waćpan spokój, Zaremby już tu niema...

WERONIKA

Tu o nas chodzi...

MARCJANNA

Nie zamykaj nam losu...

WERONIKA

Kacie!

MARCJANNA

Tyranie!

OLIWJUSZ
(żegna się)

W imię Ojca i Syna! A to co znów? Powściekały się baby... Gdzie Zaremba? Zosia?

WERONIKA

Waćpan sam dziad, robaczywy grzyb!


CYPRJAN

Co u kroćset! Dajcie słowo powiedzieć! Zaremby niema, a te panny są w furji, że Zosia go wypędziła, gdyż przyjechał za żonę pojąć jedną z nich.

OLIWJUSZ
(zdumiony)

Słuchajcie-no! Albo tu ze mnie kpią, albo wszyscy poszaleli. Co? Zosia wypędziła Zarembę? który...

CYPRJAN

Alboś pan nie kazał?

OLIWJUSZ

Który przyjechał się żenić z jednym z tych grzmotów?

MARCJANNA

Bluźnierco!

WERONIKA

Świętokradco!

CYPRJAN

Gdyś waćpan uczynił mu afront, przysiągł, że na złość weźmie żonę z tego domu — i parol przy świadkach dał, a że Zosia nim wzgardziła, więc musi brać jedną z tych panien.

WERONIKA
(obrażona)

Nie „musi“ tylko „chce“.


MARCJANNA
(spuszcza oczy)

Pragnie... pożąda...

WERONIKA

Jak kania wody...

OLIWJUSZ

A którąż to?

WERONIKA I MARCJANNA

Mnie, mnie, panie bracie!

OLIWJUSZ
(wybuchając śmiechem)

A na miły Bóg! Toć, żebym sto lat myślał, jak nad Zarembami mam się pomścić, jeszczebym lepszej zemsty nie obmyślił.

WERONIKA

Słusznie masz waćpan węża w herbie, boś wąż.

MARCJANNA

I do tego jadowity. Dość nam było męki siedzieć pod waćpanowym dachem.

OLIWJUSZ

A kto was tu trzymał, stare szczypawki?

WERONIKA

A nasz fundusz na prowizji?!

MARCJANNA

Nie siedziałyśmy z własnej woli.


WERONIKA

Lepiej nam było wybrać jaki stary szlachecki dom, nie dom takiego wykręta, którego ojciec dopiero przez protekcję szlachcicem został.

MARCJANNA

I który, z luterskiego kraju pochodząc, lutra może jeszcze za kołnierzem nosi.

WERONIKA

I który prawa wyuczył się, ale grzeczności, ani polityki kawalerskiej nie.

MARCJANNA

Który zacnego rycerza spostponował.

WERONIKA

Nienawiść i pogardę stanu rycerskiego na się ściągnął.

MARCJANNA

I zemstę żołnierzy.

OLIWJUSZ

Cicho, stare pytle, bo będzie źle...! Cóż to? rokosz?

CYPRJAN

Pozwól waćpan! Wolno było waćpanu Zarembę chcieć albo nie chcieć, aleś istotnie źle zrobił, żeś go — a w nim cały stan żołnierski — spostponował. Czasy idą niespokojne i łatwo się może zdarzyć, że będziemy potrzebowali obrony.


OLIWJUSZ

Czyś waść rozum stracił? O wa! Zaremba nie hetman. Pojadę, poznam się z panem Zagłobą, który o dwie mile z wolentarzami stoi, postawię mu gąsior, dwa, trzy — i będę miał obronę, jakiej zechcę.

CYPRJAN

Anuż on przyjaciel, albo krewny Zaremby? A czasy idą złe.

OLIWJUSZ

Jakie czasy? co za czasy? Nie strasz próżno, bo się nie zlęknę. Jakie czasy?

CYPRJAN

W Czemiernikach na jarmarku mówili, że się na coś niedobrego zanosi. Dziś wieczór widziałem też jakąś łunę. Lepiej było żyć w dobrej komitywie z żołnierzami.

WERONIKA

A waćpana córka wypędziła pana Zarembę.

MARCJANNA

Takiego kawalera!

OLIWJUSZ

Tego jej nie kazałem!

WERONIKA

Kazałeś!

OLIWJUSZ

Nie kazałem. W niczem miary nie zna ta dziewka... Bodaj ją! Kazałem odprawić, ale grzecznie... Zośka! Zośka! Dam ja tej owcy!


SCENA IX.
Ciż i Zosia, wpada.
ZOSIA

Jestem, tatusiu! Nie śpię.

OLIWJUSZ

Kto ci kazał pana Zarembę, jak psa, wyganiać?

ZOSIA

Tatusiu, ja przecież pana Zaremby... nie chciałam...

OLIWJUSZ

Nie chciałaś, to twoja sprawa. Inna rzecz odmowa, inna grubianitas! Nie dla ciebie — mówią — przyjechał. Ty, kukło!

ZOSIA

Tatusiu! Ja pana Zarembę...

OLIWJUSZ

Milczeć! Co to, na Boga!?


SCENA X.
Ciż i Zaremba, wpada.
ZAREMBA
(woła)

Ludzie, ratujcie się! Śmierć nad wami!

WSZYSCY

Rany boskie! co się stało!?

ZAREMBA

Tchu! tchu! Tatarów litewskich pobuntował bej, z Krymu nasłany. Biją, palą, ścinają... Ratujcie się! Zaprzęgać! zaprzęgać!

WERONIKA I MARCJANNA

Matko Najświętsza! Ratuj nas!

ZAREMBA

Z Tatarami nie przelewki! Pan Zagłoba miał się cofnąć przed przemocą.

OLIWJUSZ
(do okna)

Zaprzęgać! Zaprzęgać! Zginęliśmy. A co to za bej?

ZAREMBA

Piętnaście lat u nas w niewoli siedział, teraz zemsty szuka.

CYPRJAN

A po polsku mówi?

ZAREMBA

Jako i my. Przecież piętnaście lat siedział u nas w niewoli! Straszny człowiek!

OLIWJUSZ

Zginęliśmy!


ZAREMBA

Mam ci ja piętnaście ludzi pod lasem, skoczę wam z pomocą. Zginę, to zginę, ale razem z wami!

(wybiega).


OLIWJUSZ
(woła za nim)

Ratuj, zbawco! ratuj!

(słychać krzyki i strzały)

Konia! konia!

(ogólny popłoch i bieganina).


CYRRJAN
(przy oknie)

Niestety! za późno! Dom otoczony!

OLIWJUSZ
(zagląda w komin)

Możeby tędy szukać ratunku!

(zęby mu dzwonią, jak w febrze)

O Jezu mi-ło-sier-ny! O Jezu!


SCENA XI.
Tłum Tatarów wpada wśród ognia, strzałów, trąb i krzyków.

Allah! Allah!

(na ich czele przy pochodniach Łykaj-bej, czyli Zagłoba)


ZAGŁOBA

Allah! Bismillah! Ciemno tu! Żagwi! Domu ni zabudowań nie palić! Chcę mieć dach nad głową, dla mnie i dla was. Ludzi powiązać, a jutro tak...

(przeciąga palcem po gardle)

Aha, są i niewiasty!

(siada na sofie po turecku)

Doskonale! Ale z niemi później. Podobno pan tego domu jest bogaczem. Ślicznie! Jeśli dobrowolnie odda wszystkie bogactwa, zwyczajną śmiercią umrze, każę go zastrzelić z łuków — jeśli nie, to skórę z niego żywcem zedrzeć, a potem chr-krr, na pal...

OLIWJUSZ
(jęcząc płaczliwie)

Chanie miłosierny!

ŁYKAJ-BEJ

Co? nie wiesz, że chan jest stryjecznym bratem księżyca, a ja tylko bejem? Huku, puku, szyku, bzdyku, szurum, burum! Pobluźnił! Na pal z nim! Allah, Bismillah! Pokażcie tu kobiety!

(Tatarzy przyprowadzają ciotki i Zosię).


ŁYKAJ-BEJ
(głaszcząc piersi)

Hm-mniam... niam... niam! Ta będzie dla mnie!

(do uszka jej)

Nic się nie bój!


ZOSIA

Co to? dla Boga!

ŁYKAJ-BEJ

Tsst! A te dwie dla chana, dla chana! Pójdziecie do haremu, turkaweczki — i zaznacie rozkoszy, jakich tylko huryski w raju doznają.

WERONIKA
(płaczliwie)

Siostro, słyszysz?

MARCJANNA

Dziej się wola Boża!

(usuwają się)
(słychać hałas, wchodzi Tatar).


TATAR

Efendi, nasi ludzie schwycili na plebanji księdza wraz z piętnastu żołnierzami i rycerzem.

ŁYKAJ-BEJ

Sprowadzić go tutaj!

TATAR

A z ludźmi i księdzem co zrobić?

ŁYKAJ-BEJ

Księdza zamknąć w kaplicy, a ludzi w łyka!

TATAR

Stanie się według twego rozkazu, wielki beju!

(wychodzi).




SCENA XII.
Ciż i Zaremba, wprowadzony.
ŁYKAJ-BEJ

Na rany Boskie, toż to Zaremba!

OLIWJUSZ
(do Cyprjana)

Jakto? Tatar mówi na rany Boskie?

CYPRJAN

Bo wśród naszych przez piętnaście lat w niewoli był, to się nauczył.

ŁYKAJ-BEJ
(otwiera ramiona)

Zaremba! mój pobratymiec! Hej! Ktoby tknął tego oficera, każę mu głowę uciąć, a potem huku, puku, szurum, burum, na czworakach chodzić. Jakem Zagł..., jakem Łykaj-bej, chciałem powiedzieć. Wiedzcie, że on mi życie pod Kamieńcem ocalił, a potem my wodę leli na szable i pobratymstwo sobie przysięgali. Święty on dla mnie i wszystko, co jest jego... Szelmą jestem, jeślim zełgał. Pomnisz, Zaremba?

ZAREMBA

Jakżebym miał zapomnieć, Łykaj-beju...

ŁYKAJ-BEJ

Tak, my wodę na szable leli, ale to połowa ślubu, który, żeby całkiem dopełnić, trzeba wino lać... Chcesz-li zbratać się ze mną doreszty, Zaremba?

ZAREMBA

Chcę, zacny Łykaj-beju!

ŁYKAJ-BEJ

Wina!

OLIWJUSZ

Tatar chce wina? toć to muzułmanom nie wolno.

CYPRJAN

Bo w niewoli był u nas. Dawaj mu waćpan wina, byle dobrego. Może się udobrucha.

OLIWJUSZ

Wina czem prędzej, wina z piwnicy! a najlepszego!

ŁYKAJ-BEJ

Zaremba, wolnyś jest! Łykaj-bej jedną gębę ma i jedno słowo. A jeśli twoja żona wpadnie mi kiedy w ręce, Allah — i ona będzie wolna, a jeśli twój ojciec, albo teść, — Bismillah — i on będzie wolny! i twoja czeladź i twoja majętność! Łykaj-bej jedną ma gębę i jedno słowo!

OLIWJUSZ
(do Zaremby)

Ratuj nas!


ZAREMBA

Dzięki ci, Łykaj-beju! To uczyńże mi łaskę i daruj życie wszystkim w tym domu.

ŁYKAJ-BEJ

Alboż to twoi krewni?

ZAREMBA

Krewni — nie!

ŁYKAJ-BEJ

Bismillah! Albo może chciałeś jedną z tych niewiast za żonę brać?

ZAREMBA

Tak, chciałem, ale...

ŁYKAJ-BEJ

Czegoż milczysz, Zaremba? Co? Może cię nie chcieli? Jakem Łykaj-bej, jabym ich, huku, puku, szyku, bzdyku, szurum, burum, hrr! krr! No, mówże, którą chciałeś?

MARCJANNA, WERONIKA

Jedna wrona, bez ogona i t. d.

ŁYKAJ-BEJ

Co to jest?

CYPRJAN

Wybacz, beju, te biedne niewiasty widocznie ze strachu dostały pomieszania.


ŁYKAJ-BEJ
(śmieje się)

Myślałem, że ja tu będę krotochwili powodem, a nie, że sam pękać będę ze śmiechu.

(przynoszą butelki z winem i kielichy).


ŁYKAJ-BEJ

Dawaj je sam! hm, grzecznie wyglądają.

(nalewa i pije)

Dobre.

(znów pije)

Doskonałe. To będzie z roku... Daj-no jeszcze, bo nie mogę dokładnie poznać, z którego roku...

(pije)

Wyborne! A ty, Zaremba, nie pijesz? To człowiekowi serca dodaje.

(pije)

A możeby wam tak całkiem życie darować?

OLIWJUSZ

Dobroczyńco! zbawco! Może jeszcze wina?

ŁYKAJ-BEJ

Zaraz! zaraz! Tak bez niczego to nie można. Trzeba okazji, żeby tak chrzciny, albo wesele, tak, tak. Takie wino wyborne na wesele.

(pije, nuci)

Jagusiu, Marysiu! wina mi lej!
Dębniaczek, zieleniak — dobry olej!
Dowcipu dodaje i afekta płodzi,
Chcesz dziewce wpaść w oko, wypijże dobrodziej!

Szczera to prawda! jakem Łykaj-bej! Wielcy to u nas familjanci Łykaje, ale i u was, myślę, takich nie brak. Dyspensę mam, tylko, że to już lata człeku idą... Ale przy płci nadobnej wolę się nie zdradzać! tem bardziej, że jak widzę taką rzepę, jak ta panna, albo ta druga, to jeszcze człeku ślinka idzie! Chodźcie-no tu, ulęgałeczki!
(Marcjanna i Weronika podchodzą).


ZAGŁOBA
(szepce im do ucha).


WERONIKA

Fe, co znowu? Nie chcę słyszeć.

MARCJANNA

A waćpan co sobie myślisz? Skoro mamy iść za chana, to wiedz, z kim mówisz.

ŁYKAJ-BEJ
(gniewnie)

Huku, puku, szyku! bzdyku! A weźcie te czupiradła!

(Marcjanna i Weronika wychodzą)

Hm! muszę winem gniew zagasić!

(pije)

Zaremba! chodź, niech cię uściskam. Tyś szczęśliwy, bo młody. A fortunę jakową masz?

ZAREMBA

Nie.


ŁYKAJ-BEJ

No, to nietylko cię uściskam, ale ci się i pokłonię, bom ja turecki poddany, a ty... turecki święty.

ZAREMBA

Tak-ci jest.

ŁYKAJ-BEJ

To się ożeń... Bierz jakową gładyszkę, ale z wianem.

(spogląda na Zosię)

Patrz, to ci malina. Bierz ją.

ZAREMBA

Chciałem... ale...

OLIWJUSZ
(dygocąc, do Zaremby)

Bój się Boga! nie gub mnie...!

ŁYKAJ-BEJ
(groźnie)

Co? co? Może cię nie chciała?

OLIWJUSZ
(do Zosi)

Zośka, nie gub mnie!

ZAREMBA
(z wahaniem)

I to nie...


ŁYKAJ-BEJ

Więc możeś ty nie mógł pokochać?

ZAREMBA

Ja? Jabym za nią w piekło!

ŁYKAJ-BEJ

Więc co u djabła? A może ten stary dziad dać ci jej nie chce?

OLIWJUSZ

Nieprawda... nie... to nie ja!

ZAREMBA

Przecież nie kto inny!

ŁYKAJ-BEJ

On! Wina! niech gniew zaleję, bo go tu zaraz uduszę. Ha! płomień ze mnie buchnie! Noża, jatagana, powrozów, łuku, strzał, topora, ognia, żelaza, wina!!!

OLIWJUSZ

Nie! nie! nieprawda! Wielki wezyrze, to nie ja!

ZAGŁOBA

Tureckiemu świętemu ubliżył, przeciw wierze pobluźnił. Noża, jatagana, łyka, ognia, siarki! Huku, puku, szyku, bzdyku! dawaj wina!

OLIWJUSZ

Nieprawda! na potęgi niebieskie! Panie Zaremba, Zosiu! Chciałem stałości waszej wypróbować! To było dla próby, nic, tylko dla próby! Ja dla waćpana... Zosia... przemówże za ojcem!

ZOSIA

Panie Zaremba, ja się czegoś domyślam... Ale nie męczcie ojca, bo nie wytrzymam.

ŁYKAJ-BEJ
(wychylił jednym haustem kielich świeżego wina)

No, przecież płomień zalałem. Słuchaj-no, Zaremba. I ja niegdyś w Krymie kochałem się w jednej królewnie murzyńskiej, ale gdy ojciec jej kazał mi ją po drzewach gonić, tego nie chciałem uczynić, bom też nie żadna małpa, jeno szlach... te, jeno bej, z godnej familji Łykajów. Nie, bracie, skoro ci jej nie chcą dać, toć ich błagać nie będziesz.

OLIWJUSZ

Cóż robić, oto rycerz! Panie beju! Łaskawco, dobrodzieju, nie namawiajcie go, aby mi dziecko pokrzywdził. Ona go miłuje i on ją... Pomrą z żałości. Nie odmawiajcie! Bądźcie im swatem... połączcie ich...

ŁYKAJ-BEJ

Naprawdę się tak miłujecie?...
Allah! Bismillah! Niechże wam idzie na zdrowie...

OLIWJUSZ

Tak! tak! na zdrowie! Wina, lepszego, niż to! Weselnego!


ŁYKAJ-BEJ

Jeszcze lepszego!? Weselnego! Ha! jakem Łykaj-bej mięknę, mięknę... Skoro się miłują... Ale sam-że waść o to prosisz, sam sobie życzysz?...

OLIWJUSZ

Ja sam chcę, parol szlachecki, ja sam proszę, błagam... Błogosławię!

ŁYKAJ-BEJ

Skoro tak... Ale waszmościów biorę na świadki, że to nie żaden przymus... Przyjechaliśmy ot, tak sobie kuligiem...

OLIWJUSZ

Poco zwlekać? Ksiądz jest właśnie w kaplicy... Boskie zmiłowanie, że jest ksiądz!...

ŁYKAJ-BEJ

Zaremba, cóż ty na to?

(Zaremba z Zosią klękają).


ZOSIA

Pobłogosławcie, ojcze!

OLIWJUSZ

Z duszy, z serca, błogosławię wam, dziateczki moje. No, prędzej, do kaplicy, do kaplicy!

(wszyscy wychodzą)

A przygotować tu wszystko na nasze przyjęcie...

(wychodzi również)
(słychać w kaplicy głos organów).




SCENA XIII.
Marcjanna i Weronika wchodzą.
WERONIKA

Siostro, słyszysz?

MARCJANNA

Słyszę.

WERONIKA

Co to takiego?

TATAR

To pan Cyprjan przygrywa do ślubu Zosi i Zarembie.

MARCJANNA

Co? Zosia z Zarembą? Siostro, słyszysz!

WERONIKA

Pewno ten Tatar wymusił na ojcu zezwolenie.

MARCJANNA

Biedna Zosia! bo ona go nie chciała!...

WERONIKA

Ani on jej... Jedną z nas chciał zaślubić. Ach!

MARCJANNA

Teraz już wszystko przepadło.

WERONIKA

Pozostał nam tylko harem.

MARCJANNA

I codzienna męka...


WERONIKA

Codzienna? Skąd wiesz?

MARCJANNA

Ach... Ale usuńmy się, bo wracają.

(Wchodzą wszyscy).



SCENA XIV.
OLIWJUSZ
(zaciera ręce)

Najlepiej się stało!... Najlepiej! z duszy, serca dziękuję wam, mości Łykaj-beju.

ŁYKAJ-BEJ

Ej! taki ja Łykaj-bej, jak i ty Łykaj, bośmy już obaj łykali i jeszcze będziemy.

OLIWJUSZ

Jakto?

ŁYKAJ-BEJ

Tak to, że kulig skończył się weselem. Poznaj mnie i moje fortele. Zagłoba sum!

OLIWJUSZ

Co? Kulig? Wesele? Pan Zagłoba?...

ŁYKAJ-BEJ

Któren nie takich, jak waść, wywodził w pole.

OLIWJUSZ
(chwyta się za głowę)

Violentia! Raptus puellae! Simulatio! Gwałt! Kryminał! Odpowiesz waść za to przed trybunałem!

ZOSIA
(błagając)

Ojcze!

OLIWJUSZ

I ty, wyrodna, w zmowie przeciw mnie! Bodaj was zabito! Ślub unieważnię, napiszę do konsystorza i wszystkich przed trybunał!

ŁYKAJ-BEJ

Trybunał! Jeśli nie rozumiesz, żeś przegrał, toś taki prawnik, jak rycerz. A to ci nie wstyd będzie wyznać, że cię na dudka wystrychnięto? Stchórzyłeś, jak zając wśród ogarów, jakże to? Będziesz własną hańbę publikował?

OLIWJUSZ
(zgnębiony)

Co robić? co robić?

ZAGŁOBA

Niema rady! Ale ja waści co innego powiem... Kiep ten, co żołnierza w rodzie nie ma. Chwalebniej krwią służyć Rzeczypospolitej, niż gębą pieniaczą. Zaremba żołnierz, jak osa, pomyśl, żali nieprześpieczniej ci będzie za plecami takiego zięcia. Przyjdzie starość, przyjdzie niedołęstwo, kto cię od przygody uchroni?... No... rozczulże się waść! Czy nie miałbyś pragnąć szczęścia własnego dziecka i dobrej szabli pod dachem?... Czyż nie chciałbyś mieć wnuków?... Pobłogosław im, nie z musu, jeno z serca. Oto klękają przed tobą dzieci — nie wzruszyszże się, hm? mrugasz, dobry znak!

WERONIKA

Nie wzruszaj się waćpan!

MARCJANNA

Zadrwiono z waćpana!

WERONIKA
(z pogardą)

Kto? kto? Taki Zaremba, taki golec!

ŁYKAJ-BEJ

Co, Zaremba golec? Ma dobra na księżycu, a i ja mu zaraz zapiszę swoją majętność — w Arabji, tam, gdzie pieprz rośnie. Szelmą jestem, jeśli tam pieprz nie rośnie!

OLIWJUSZ
(zaczyna się śmiać).


WERONIKA
(ciągnie go za rękaw)

Nie wzruszaj się waćpan!

OLIWJUSZ

Milczcie, stare szczypawki! Właśnie, że się wzruszam... Błogosławię wam, dzieci. In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti.


ZAGŁOBA

Amen!

(otwiera ramiona i ściska Oliwjusza)

Niech żyje Oliwjusz! A huknąć mi na wiwat z samopałów — i niech żyją państwo młodzi!

KONIEC SZTUKI.


Komedję tę, która w całości ukazuje się tutaj po raz pierwszy, wystawiono na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie w dzień jubileuszu Sienkiewicza, 22 grudnia roku 1900.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.