Zagłoba swatem/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zagłoba swatem |
Podtytuł | Komedja w jednym akcie. |
Pochodzenie | Pisma zapomniane i niewydane |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
(przędzie przy kołowrotku)
Ot, dola moja nieszczęsna! Chyba mi oczy wypłakać! Tatuś się zacięli i ani słychać o panu Zarembie nie chcą. Dni moje popłyną w smutku i ciągnąć się będą we łzach, jak ta nić lniana. O Boże mój! zacóż cierpię tak srodze!?
(stary żołnierz, wchodzi)
Co ci Zosiu? Znowu płakałaś?
(kryjąc smutek)
A nieprawda, zdaje się waści.
Co począć, panie Cyprjanie? Niech waćpan poradzi.
(filuternie)
A może i co obmyślę.
(z prośbą)
Obmyśl waćpan, obmyśl, bo inaczej tego nie przeżyję. Gdy tylko wspomnę ojcu o panu Zarembie, wpada w gniew okrutny, tupie nogami i przekleństwem grozi: „Nie chcę żołnierza, — powiada — pijaka, warchoła, powsinogi! Będzie mi do domu kompanów z obozu zapraszał i w rok posag przehula. Pierwej mi włosy na dłoni wyrosną, nim cię oddam panu Zarembie“.
Coprawda, pana Zaremby ta zaciekłość nie przestrasza. Na jarmarku w Niechanowie coram publico oświadczył:
„Pierwej mi na dłoni włosy wyrosną, nim się Zośki zrzeknę. Wszystko furda, nie dziś, to jutro Zośka będzie moją“.
(radośnie, zapominając się)
Naprawdę tak powiedział?
A ty płakać przestałaś?
(znów trwożnie)
Ale tatuś się zaciął.
Ot, jak zwykle, palestrant. Może nietyle osobista niechęć ku panu Janowi, ile raczej dawna przyjaźń dla kolegi Młynika, również palestranta. A po nieboszczyku Młyniku pozostał syn, który w pojęciu ojca jakby stworzony dla ciebie.
(rzucając się)
Nie chcę Krupnika, nie! Raczej do klasztoru pójdę!
Coprawda, ma ojciec twój i pewien rankor do rodu Zarembów. Posłuchaj, opowiem ci, jako to było. Ojciec twój, nim się z twoją matką ożenił, chciał brać pannę Kuleszankę na Podlasiu, w której okrutnie był rozmiłowan. Ba! cóż z tego, kiedy był i drugi zalotnik, towarzysz pancerny, brat tego właśnie Zaremby, który się w tobie kocha. Naszym palestrantom nie nowina szabla, ale twój ojciec był bojaźliwego serca, zdrowia nie miał, siły nijakiej, chowały go od dzieciństwa niewiasty — i po prawdzie... nie z szabli wyrósł wasz ród, jeno z kancelarji. Juści tak, bo twój dziad był sekretarzem u księdza prymasa i za jego protekcją indygenat otrzymał... że to po łacinie ekspedite umiał, co podobno w Holandji, skąd pochodził, zwykła rzecz. Ten Zaremba tedy, który był frant i wielce do szabli wartki, bardzo sobie twego ojca lekceważył i na pośmiewisko go wystawił. Gadają, że go w smole umoczył, a potem w pierzu utarzał. No! — nie wiem, co dalej było, ale to wiem, że Kuleszankę wziął... a twój ojciec dopiero w cztery roki później z twoją matką się ożenił.
Jak to można winić jednego za drugiego! Ratujcie mnie, panie Cyprjanie, wyście mi jedni przyjacielem, bo Weronika i Marcjanna — obie za panem Młynikiem.
Jako-że inaczej ma być? Młynik im grodeturu na spódnice przywiózł i powiedział, że wyglądają na jego siostry. A Zaremba — zawsze szałaput i wietrznik. Ujrzawszy je pierwszy raz, zaraz do mnie: „Cóż to za muchomory?“ A one to słyszały i tego mu nie darują, chociaż się wypierał, że powiedział nie „muchomory“ tylko „dwa amory“. A znów wieczorem puścił im nietoperza do izby. No, hultaj to on jest, ten twój Zaremba.
Buch! nieprawda! o wilku mowa, a wilk tuż.
(przerażona)
Jezus, Marja!
A co? nie mówiłem, że hultaj? Zawołaj tylko po imieniu, a on jest.
Dla Boga! Waćpan tutaj? tak niespodzianie?
Ba! ojciec waćpanny zakazał mi przestępować progów tutejszych, więc je przeskakuję.
Co będzie, jak tatuś, albo krewne waćpana tu zobaczą?
(porywa jej rączki i całuje)
Miód! specjał... jak Boga kocham! Na krewniaczki mam sposób, a ojciec mnie nie zobaczy. Widziałem go na stawie, ościami szczupaki bije. Noc późna, śpią wszyscy, prócz nas. Ba! ja już dwie noce nie śpię. Zośka! złoto moje, jak mi Bóg miły, tak nie mogę żyć bez ciebie!
Chyba do tego, co macie sobie do powiedzenia, świadkowie zbyteczni, to też idę do mego alkierza.
(rzuca się na kolana)
Zośka! Kochasz ty mnie?
Nie śmiem powiedzieć... ale, chyba... kocham...
O, moje ty złoto, mój skarbie. I mnie śmiałości brak. Łatwiej o uczynek, niż o słowo.
To przez nieśmiałość, Zośka, przez nieśmiałość, jak Boga kocham! Chcesz, to cię przeproszę. W nogi, w ręce, jak chcesz...
Nie chcę, nie...
Bo jakoż cię przekonać? Wierzysz ty mi?
Waćpanu może swawola, a mnie łzy i wstyd.
Miłuję cię z całej duszy, we dnie i w nocy, na piechotę i konno! Amen!
Właśnie słyszałam, że każden żołnierz płochy i niestały.
Ra ta ta ta ta! Nieprawda!
Żołnierz ze stalą ma do czynienia, więc musi stale wszystko czynić. Amory żołnierskie też jak stal.
Waćpan na wszystko znajdziesz odpowiedź, a mnie smutno.
Nietylko odpowiedź, ale i sposób... Smutków ja nie kocham, jeno ciebie — i przeto pótym szukał, pókim nie znalazł.
Co waćpan zamierzasz?
Przyrzeknij mi tylko, że, choćby tu sąd ostateczny nastał, choćby nie wiem co zaszło, ty się nie zlękniesz, nie stracisz serca. Zaufaj mi!
Przecie siłą nie będziesz mnie waćpan brał?
Nie, nie! sam ojciec mi cię odda.
Dlaczego ma oddać? kiedy?
Kiedy? dziś! Ale przyrzecz mi, że się nie zlękniesz, nie stracisz serca! Powtarzam, choćby tu piekło, choćbyś słyszała: Allah! Allah! — nie bój się!
Jużem się zlękła, aż mi w głowie szumi. Co waćpan chcesz uczynić?
Wesele chcę uczynić. Wesele z tobą, Zosiu! Niech mnie kule biją! Wiwat pani Zarembina! Zdrowie moje! żywot mój!
Na miłość Boską, nie krzycz waść! Krewne posłyszą, albo służba.
Zamknijże mi buzią gębę, bo krzyknę jak tatar: Allah! allah!
Sodoma!
Gomora!
Wstyd!
Infamja!
Ratunku!
Ratunku!
Tak jest! Ratunku! Sprawiedliwości!
Waćpanna mnie nie chciałaś! dobrze! wzgardziłaś mną, dobrze! Ale wypędzać mnie, jak psa, z domu — nie masz prawa dlatego tylko, że dziś nie o waćpannę, ale o jedną z tych ślicznych panien przybyłem prosić.
Coś waćpan powiedział?
Prawdę! Gdym tu był raz ostatni i gdy mnie, jak cygana, nie jak żołnierza i szlachcica, przyjęto, przysiągłem sobie właśnie z tego domu na złość żonę wziąć i parol sobie dałem, a słowo rycerskie święta rzecz!
(gniewnie)
I chciałeś brać Zośkę?!
Przyznaję! Tak. Bielmo na oczach! Ale skoro mną wzgardziła, wezmę jedną z was, najsłodsze orzeszki, jagódki, śliweczki! Jedną z was, jakem Zaremba!
A którą? którą?
Którą?
O, do djaska!
Jakto, którą? No, namyślę się... Tę, którą ojciec Cyprjan mi doradzi. Tak! Wreszcie tę, która ma dłuższy dech!
Jakto? Dlaczego?
Dlaczego? Bo za żołnierzem trzeba jeździć... Spróbujecie?
Jakże spróbować?
Ba! my żołnierze mamy dobry sposób. Pociągnie się dobrze powietrza w brzuch i mówi się tak: Jedna wrona bez ogona, druga wrona bez ogona, trzecia wrona bez ogona. Im kto więcej wron bez przerwy wyliczy, ten ma dłuższy dech.
(zamyślają się).
(wymyka się z Cyprjanem).
(rzuca się na Zosię)
Bo co szlachcic, to szlachcic!
Żołnierz i do tego oficer!
Nie żaden palestrant, ni pan Oliwjusz, albo Młynik, co to dziś to powie, jutro tamto.
Bo u żołnierza słowo święta rzecz. Hańba mu nie dotrzymać.
Takiego rycerza wypędzić!
Tak zacnym szlachcicem pogardzić!
Nie chcę słuchać niezasłużonych wyrzutów, uciekam.
Siostro!
Siostro!
Gdyby tak co do czego... nie zazdrość mi!
(gniewnie)
To ty mnie nie zazdrość!
(z przekąsem)
Jeszcze nie mam czego.
Jeszcze cię nie wybrał.
Kłótnię zaczynasz?
To ty, nie ja.
Dobrze, niech cię usłyszą. Idą tu z Cyprjanem. Będzie wiedział, którą brać.
Chybaby ślepy był.
Raczcie nas, waćpanny, zostawić teraz samych, gdyż musimy się naradzić nad wyborem.
Pójdźmy, siostro!
Pójdźmy! do widzenia waćpanu!
Do widzenia, panie Cyprjanie!
(dyga)
Do widzenia!
Do widzenia, kochany panie Cyprjanie!
Nad stojącym o milę oddziałem Tatarów i nad lekką chorągwią ma dowództwo pan Wierszuł, który jednak wyjechał na permisję, a komendantem na ten czas uczynił pana Zagłobę. Owóż Zagłoba, który mi jest przyjacielem, ułożył, iż przebierze się za beja tatarskiego i na czele Tatarów uczyni pozorny najazd na dom Oliwjusza.
Oliwjusz osobiście Zagłoby nie zna, jeno ze słyszenia, więc maskarada udać się może.
O planie będzie uprzedzony ksiądz proboszcz ale nikt więcej. Nawet Zosi powiedz waćpan tylko, by się nie bała, bo mógłby się w niej dech zaprzeć.
Ale w fortel nie trzeba jej wtajemniczać, aby ojciec nie miał później podstawy do odmówienia jej błogosławieństwa.
Oczywiście, tak należy postąpić, a teraz bywaj waćpan!
Bywaj!
Jedna wrona bez ogona, druga wrona bez ogona, trzecia wrona bez ogona i t. d.
(pada na krzesło)
Uff!
(pada z drugiej strony)
Uff! już nie mogę!
W imię Ojca i Syna! czy was bies opętał? Nie wstyd-że waćpannom?
Panie Cyprjanie! Ja waćpana zawsze tak poważałam...
Waćpan jesteś niepospolitego rozumu człowiekiem...
Dam mu pas lity po ojcu.
A ja spinkę brylantową do żupana, tylko...
Waćpanna nie wtrącaj się, kiedy ja mówię...
Żmija!
Jaszczurka!
(wrzeszczy)
Zakazałem waćpanu! Rozbój! Rabunek... vis armata, raptus puellae... latrocinium!
Trybuna waści nauczy...
Daj waćpan spokój, Zaremby już tu niema...
Tu o nas chodzi...
Nie zamykaj nam losu...
Kacie!
Tyranie!
(żegna się)
W imię Ojca i Syna! A to co znów? Powściekały się baby... Gdzie Zaremba? Zosia?
Waćpan sam dziad, robaczywy grzyb!
Co u kroćset! Dajcie słowo powiedzieć! Zaremby niema, a te panny są w furji, że Zosia go wypędziła, gdyż przyjechał za żonę pojąć jedną z nich.
(zdumiony)
Słuchajcie-no! Albo tu ze mnie kpią, albo wszyscy poszaleli. Co? Zosia wypędziła Zarembę? który...
Alboś pan nie kazał?
Który przyjechał się żenić z jednym z tych grzmotów?
Bluźnierco!
Świętokradco!
Gdyś waćpan uczynił mu afront, przysiągł, że na złość weźmie żonę z tego domu — i parol przy świadkach dał, a że Zosia nim wzgardziła, więc musi brać jedną z tych panien.
(obrażona)
Nie „musi“ tylko „chce“.
(spuszcza oczy)
Pragnie... pożąda...
Jak kania wody...
A którąż to?
Mnie, mnie, panie bracie!
(wybuchając śmiechem)
A na miły Bóg! Toć, żebym sto lat myślał, jak nad Zarembami mam się pomścić, jeszczebym lepszej zemsty nie obmyślił.
Słusznie masz waćpan węża w herbie, boś wąż.
I do tego jadowity. Dość nam było męki siedzieć pod waćpanowym dachem.
A kto was tu trzymał, stare szczypawki?
A nasz fundusz na prowizji?!
Nie siedziałyśmy z własnej woli.
Lepiej nam było wybrać jaki stary szlachecki dom, nie dom takiego wykręta, którego ojciec dopiero przez protekcję szlachcicem został.
I który, z luterskiego kraju pochodząc, lutra może jeszcze za kołnierzem nosi.
I który prawa wyuczył się, ale grzeczności, ani polityki kawalerskiej nie.
Który zacnego rycerza spostponował.
Nienawiść i pogardę stanu rycerskiego na się ściągnął.
I zemstę żołnierzy.
Cicho, stare pytle, bo będzie źle...! Cóż to? rokosz?
Pozwól waćpan! Wolno było waćpanu Zarembę chcieć albo nie chcieć, aleś istotnie źle zrobił, żeś go — a w nim cały stan żołnierski — spostponował. Czasy idą niespokojne i łatwo się może zdarzyć, że będziemy potrzebowali obrony.
Czyś waść rozum stracił? O wa! Zaremba nie hetman. Pojadę, poznam się z panem Zagłobą, który o dwie mile z wolentarzami stoi, postawię mu gąsior, dwa, trzy — i będę miał obronę, jakiej zechcę.
Anuż on przyjaciel, albo krewny Zaremby? A czasy idą złe.
Jakie czasy? co za czasy? Nie strasz próżno, bo się nie zlęknę. Jakie czasy?
W Czemiernikach na jarmarku mówili, że się na coś niedobrego zanosi. Dziś wieczór widziałem też jakąś łunę. Lepiej było żyć w dobrej komitywie z żołnierzami.
A waćpana córka wypędziła pana Zarembę.
Takiego kawalera!
Tego jej nie kazałem!
Kazałeś!
Nie kazałem. W niczem miary nie zna ta dziewka... Bodaj ją! Kazałem odprawić, ale grzecznie... Zośka! Zośka! Dam ja tej owcy!
Jestem, tatusiu! Nie śpię.
Kto ci kazał pana Zarembę, jak psa, wyganiać?
Tatusiu, ja przecież pana Zaremby... nie chciałam...
Nie chciałaś, to twoja sprawa. Inna rzecz odmowa, inna grubianitas! Nie dla ciebie — mówią — przyjechał. Ty, kukło!
Tatusiu! Ja pana Zarembę...
Milczeć! Co to, na Boga!?
(woła)
Ludzie, ratujcie się! Śmierć nad wami!
Rany boskie! co się stało!?
Tchu! tchu! Tatarów litewskich pobuntował bej, z Krymu nasłany. Biją, palą, ścinają... Ratujcie się! Zaprzęgać! zaprzęgać!
Matko Najświętsza! Ratuj nas!
Z Tatarami nie przelewki! Pan Zagłoba miał się cofnąć przed przemocą.
(do okna)
Zaprzęgać! Zaprzęgać! Zginęliśmy. A co to za bej?
Piętnaście lat u nas w niewoli siedział, teraz zemsty szuka.
A po polsku mówi?
Jako i my. Przecież piętnaście lat siedział u nas w niewoli! Straszny człowiek!
Zginęliśmy!
Mam ci ja piętnaście ludzi pod lasem, skoczę wam z pomocą. Zginę, to zginę, ale razem z wami!
(woła za nim)
Ratuj, zbawco! ratuj!
Konia! konia!
(przy oknie)
Niestety! za późno! Dom otoczony!
(zagląda w komin)
Możeby tędy szukać ratunku!
O Jezu mi-ło-sier-ny! O Jezu!
Allah! Allah!
Allah! Bismillah! Ciemno tu! Żagwi! Domu ni zabudowań nie palić! Chcę mieć dach nad głową, dla mnie i dla was. Ludzi powiązać, a jutro tak...
Aha, są i niewiasty!
Doskonale! Ale z niemi później. Podobno pan tego domu jest bogaczem. Ślicznie! Jeśli dobrowolnie odda wszystkie bogactwa, zwyczajną śmiercią umrze, każę go zastrzelić z łuków — jeśli nie, to skórę z niego żywcem zedrzeć, a potem chr-krr, na pal...
(jęcząc płaczliwie)
Chanie miłosierny!
Co? nie wiesz, że chan jest stryjecznym bratem księżyca, a ja tylko bejem? Huku, puku, szyku, bzdyku, szurum, burum! Pobluźnił! Na pal z nim! Allah, Bismillah! Pokażcie tu kobiety!
(głaszcząc piersi)
Hm-mniam... niam... niam! Ta będzie dla mnie!
Nic się nie bój!
Co to? dla Boga!
Tsst! A te dwie dla chana, dla chana! Pójdziecie do haremu, turkaweczki — i zaznacie rozkoszy, jakich tylko huryski w raju doznają.
(płaczliwie)
Siostro, słyszysz?
Dziej się wola Boża!
(słychać hałas, wchodzi Tatar).
Efendi, nasi ludzie schwycili na plebanji księdza wraz z piętnastu żołnierzami i rycerzem.
Sprowadzić go tutaj!
A z ludźmi i księdzem co zrobić?
Księdza zamknąć w kaplicy, a ludzi w łyka!
Stanie się według twego rozkazu, wielki beju!
Na rany Boskie, toż to Zaremba!
(do Cyprjana)
Jakto? Tatar mówi na rany Boskie?
Bo wśród naszych przez piętnaście lat w niewoli był, to się nauczył.
(otwiera ramiona)
Zaremba! mój pobratymiec! Hej! Ktoby tknął tego oficera, każę mu głowę uciąć, a potem huku, puku, szurum, burum, na czworakach chodzić. Jakem Zagł..., jakem Łykaj-bej, chciałem powiedzieć. Wiedzcie, że on mi życie pod Kamieńcem ocalił, a potem my wodę leli na szable i pobratymstwo sobie przysięgali. Święty on dla mnie i wszystko, co jest jego... Szelmą jestem, jeślim zełgał. Pomnisz, Zaremba?
Jakżebym miał zapomnieć, Łykaj-beju...
Tak, my wodę na szable leli, ale to połowa ślubu, który, żeby całkiem dopełnić, trzeba wino lać... Chcesz-li zbratać się ze mną doreszty, Zaremba?
Chcę, zacny Łykaj-beju!
Wina!
Tatar chce wina? toć to muzułmanom nie wolno.
Bo w niewoli był u nas. Dawaj mu waćpan wina, byle dobrego. Może się udobrucha.
Wina czem prędzej, wina z piwnicy! a najlepszego!
Zaremba, wolnyś jest! Łykaj-bej jedną gębę ma i jedno słowo. A jeśli twoja żona wpadnie mi kiedy w ręce, Allah — i ona będzie wolna, a jeśli twój ojciec, albo teść, — Bismillah — i on będzie wolny! i twoja czeladź i twoja majętność! Łykaj-bej jedną ma gębę i jedno słowo!
(do Zaremby)
Ratuj nas!
Dzięki ci, Łykaj-beju! To uczyńże mi łaskę i daruj życie wszystkim w tym domu.
Alboż to twoi krewni?
Krewni — nie!
Bismillah! Albo może chciałeś jedną z tych niewiast za żonę brać?
Tak, chciałem, ale...
Czegoż milczysz, Zaremba? Co? Może cię nie chcieli? Jakem Łykaj-bej, jabym ich, huku, puku, szyku, bzdyku, szurum, burum, hrr! krr! No, mówże, którą chciałeś?
Jedna wrona, bez ogona i t. d.
Co to jest?
Wybacz, beju, te biedne niewiasty widocznie ze strachu dostały pomieszania.
(śmieje się)
Myślałem, że ja tu będę krotochwili powodem, a nie, że sam pękać będę ze śmiechu.
Dawaj je sam! hm, grzecznie wyglądają.
Dobre.
Doskonałe. To będzie z roku... Daj-no jeszcze, bo nie mogę dokładnie poznać, z którego roku...
Wyborne! A ty, Zaremba, nie pijesz? To człowiekowi serca dodaje.
A możeby wam tak całkiem życie darować?
Dobroczyńco! zbawco! Może jeszcze wina?
Zaraz! zaraz! Tak bez niczego to nie można. Trzeba okazji, żeby tak chrzciny, albo wesele, tak, tak. Takie wino wyborne na wesele.
Jagusiu, Marysiu! wina mi lej!
Dębniaczek, zieleniak — dobry olej!
Dowcipu dodaje i afekta płodzi,
Chcesz dziewce wpaść w oko, wypijże dobrodziej!
(szepce im do ucha).
Fe, co znowu? Nie chcę słyszeć.
A waćpan co sobie myślisz? Skoro mamy iść za chana, to wiedz, z kim mówisz.
(gniewnie)
Huku, puku, szyku! bzdyku! A weźcie te czupiradła!
Hm! muszę winem gniew zagasić!
Zaremba! chodź, niech cię uściskam. Tyś szczęśliwy, bo młody. A fortunę jakową masz?
Nie.
No, to nietylko cię uściskam, ale ci się i pokłonię, bom ja turecki poddany, a ty... turecki święty.
Tak-ci jest.
To się ożeń... Bierz jakową gładyszkę, ale z wianem.
Patrz, to ci malina. Bierz ją.
Chciałem... ale...
(dygocąc, do Zaremby)
Bój się Boga! nie gub mnie...!
(groźnie)
Co? co? Może cię nie chciała?
(do Zosi)
Zośka, nie gub mnie!
(z wahaniem)
I to nie...
Więc możeś ty nie mógł pokochać?
Ja? Jabym za nią w piekło!
Więc co u djabła? A może ten stary dziad dać ci jej nie chce?
Nieprawda... nie... to nie ja!
Przecież nie kto inny!
On! Wina! niech gniew zaleję, bo go tu zaraz uduszę. Ha! płomień ze mnie buchnie! Noża, jatagana, powrozów, łuku, strzał, topora, ognia, żelaza, wina!!!
Nie! nie! nieprawda! Wielki wezyrze, to nie ja!
Tureckiemu świętemu ubliżył, przeciw wierze pobluźnił. Noża, jatagana, łyka, ognia, siarki! Huku, puku, szyku, bzdyku! dawaj wina!
Nieprawda! na potęgi niebieskie! Panie Zaremba, Zosiu! Chciałem stałości waszej wypróbować! To było dla próby, nic, tylko dla próby! Ja dla waćpana... Zosia... przemówże za ojcem!
Panie Zaremba, ja się czegoś domyślam... Ale nie męczcie ojca, bo nie wytrzymam.
(wychylił jednym haustem kielich świeżego wina)
No, przecież płomień zalałem. Słuchaj-no, Zaremba. I ja niegdyś w Krymie kochałem się w jednej królewnie murzyńskiej, ale gdy ojciec jej kazał mi ją po drzewach gonić, tego nie chciałem uczynić, bom też nie żadna małpa, jeno szlach... te, jeno bej, z godnej familji Łykajów. Nie, bracie, skoro ci jej nie chcą dać, toć ich błagać nie będziesz.
Cóż robić, oto rycerz! Panie beju! Łaskawco, dobrodzieju, nie namawiajcie go, aby mi dziecko pokrzywdził. Ona go miłuje i on ją... Pomrą z żałości. Nie odmawiajcie! Bądźcie im swatem... połączcie ich...
Naprawdę się tak miłujecie?...
Allah! Bismillah! Niechże wam idzie na zdrowie...
Tak! tak! na zdrowie! Wina, lepszego, niż to! Weselnego!
Jeszcze lepszego!? Weselnego! Ha! jakem Łykaj-bej mięknę, mięknę... Skoro się miłują... Ale sam-że waść o to prosisz, sam sobie życzysz?...
Ja sam chcę, parol szlachecki, ja sam proszę, błagam... Błogosławię!
Skoro tak... Ale waszmościów biorę na świadki, że to nie żaden przymus... Przyjechaliśmy ot, tak sobie kuligiem...
Poco zwlekać? Ksiądz jest właśnie w kaplicy... Boskie zmiłowanie, że jest ksiądz!...
Zaremba, cóż ty na to?
Pobłogosławcie, ojcze!
Z duszy, z serca, błogosławię wam, dziateczki moje. No, prędzej, do kaplicy, do kaplicy!
A przygotować tu wszystko na nasze przyjęcie...
Siostro, słyszysz?
Słyszę.
Co to takiego?
To pan Cyprjan przygrywa do ślubu Zosi i Zarembie.
Co? Zosia z Zarembą? Siostro, słyszysz!
Pewno ten Tatar wymusił na ojcu zezwolenie.
Biedna Zosia! bo ona go nie chciała!...
Ani on jej... Jedną z nas chciał zaślubić. Ach!
Teraz już wszystko przepadło.
Pozostał nam tylko harem.
I codzienna męka...
Codzienna? Skąd wiesz?
Ach... Ale usuńmy się, bo wracają.
(zaciera ręce)
Najlepiej się stało!... Najlepiej! z duszy, serca dziękuję wam, mości Łykaj-beju.
Ej! taki ja Łykaj-bej, jak i ty Łykaj, bośmy już obaj łykali i jeszcze będziemy.
Jakto?
Tak to, że kulig skończył się weselem. Poznaj mnie i moje fortele. Zagłoba sum!
Co? Kulig? Wesele? Pan Zagłoba?...
Któren nie takich, jak waść, wywodził w pole.
(chwyta się za głowę)
Violentia! Raptus puellae! Simulatio! Gwałt! Kryminał! Odpowiesz waść za to przed trybunałem!
(błagając)
Ojcze!
I ty, wyrodna, w zmowie przeciw mnie! Bodaj was zabito! Ślub unieważnię, napiszę do konsystorza i wszystkich przed trybunał!
Trybunał! Jeśli nie rozumiesz, żeś przegrał, toś taki prawnik, jak rycerz. A to ci nie wstyd będzie wyznać, że cię na dudka wystrychnięto? Stchórzyłeś, jak zając wśród ogarów, jakże to? Będziesz własną hańbę publikował?
(zgnębiony)
Co robić? co robić?
Niema rady! Ale ja waści co innego powiem... Kiep ten, co żołnierza w rodzie nie ma. Chwalebniej krwią służyć Rzeczypospolitej, niż gębą pieniaczą. Zaremba żołnierz, jak osa, pomyśl, żali nieprześpieczniej ci będzie za plecami takiego zięcia. Przyjdzie starość, przyjdzie niedołęstwo, kto cię od przygody uchroni?... No... rozczulże się waść! Czy nie miałbyś pragnąć szczęścia własnego dziecka i dobrej szabli pod dachem?... Czyż nie chciałbyś mieć wnuków?... Pobłogosław im, nie z musu, jeno z serca. Oto klękają przed tobą dzieci — nie wzruszyszże się, hm? mrugasz, dobry znak!
Nie wzruszaj się waćpan!
Zadrwiono z waćpana!
(z pogardą)
Kto? kto? Taki Zaremba, taki golec!
Co, Zaremba golec? Ma dobra na księżycu, a i ja mu zaraz zapiszę swoją majętność — w Arabji, tam, gdzie pieprz rośnie. Szelmą jestem, jeśli tam pieprz nie rośnie!
(zaczyna się śmiać).
(ciągnie go za rękaw)
Nie wzruszaj się waćpan!
Milczcie, stare szczypawki! Właśnie, że się wzruszam... Błogosławię wam, dzieci. In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti.
Amen!
Niech żyje Oliwjusz! A huknąć mi na wiwat z samopałów — i niech żyją państwo młodzi!