Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro (1926)/Tom II/VII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Druk. W. Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons: Tom I, Tom II |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zarzucić kotwicę — rozkazała Józefina Balsamo — przyholować barkę.
Gęsta mgła otulała morze i czyniła noc jeszcze ciemniejszą. Żadne światło nie przenikało mroków ciemności. Latarnia morska z Antifer nie mogła również przebić potwornej mgły.
— W jaki sposób poznamy, że jesteśmy w pobliżu brzegu? zapytał Leonard.
— Życzenie moje czyni wszystko możliwem! odparła Cagliostro.
Leonard poruszył się niespokojnie:
— Wyprawa ta, to czyste szaleństwo. Od czternastu dni powodzenie nam sprzyja i pod twym kierunkiem osiągnęliśmy niesłychane zwycięstwo. Kosztowności i cenne zbiory znajdują się w kufrach w Londynie. Niebezpieczeństwo nie istnieje. dla nas. Cagliostro, Pellegrini, Balsamo, markiza de Belmonte wszystkie te postacie leżą na dnie morskim po pamiętnej katastrofie.
Jednak to zatopienie okrętu było mistrzowiskim dziełem i można ci go powinszować.
Dwudziestu świadków widziało wybuch z brzegu. Wszyscy mają cię za zgubioną, ciebie i nas, twoich pomocników. Gdyby komukolwiek udało się rozwiązać tajemnicę skarbów to w rezultacie swoich badań doszedłby do wniosku, że zatopione one zostały przy katastrofie twego statku.
W rzeczywistości jednak, władze są zadowolone z owego rozbicia ponieważ zależy im bardzo na tem aby ten nieprzyjemny wypadek Beaumagnan-Cagliostro zetrzeć ze świata pamięci ludzkiej.
Jesteś panię położenia i tryumfujesz nad swemi wrogami. Prosty rozum nakazuje opuścić teraz brzegi Francji. Ty jednak nie spoczywasz bo pozostał jeszcze jeden przeciwnik przy życiu. Mam wrażenie, że on ci przyniesie nieszczęście. Jednak co to za przeciwnik! To genjusz! Bez niego nigdybyś nie odnalazła skarbu. Twój plan więc jest tem bardziej szalony.
— Miłość jest szaleństwem!
— Więc wyrzecz się jej!
— Nie mogę, nie mam sił! Kocham go. Ach jak szalenie go kocham... Innych mężczyzn nie liczę, ale Raul! Przed nim nie znałam szczęścia. Myśl, że on chce zaślubić innę, że inna...Nie, to ponad moje siły — raczej wszystko postawię na kartę — raczej umrzeć, Leonard!
Barka podjechała bliżej. Józefina podniosła się i rzekła dumnie:
— Ale w tej grze, muszę wygrać.
— Więc co zamierzasz czynić?
— Uprowadzę go.
— Masz nadzieję?...
— Wszystko przygotowane i obmyślone aż do najmniejszych drobiazgów.
— W jaki sposób, przez kogo?
— Przez Dominika.
— Dominika?
— Tak; zanim Raul przybył do Haie d’Etigues udało się Dominikowi zainstalować w majątku za stajennego.
— Ależ Raul go zna! Widział on go raz czy dwa razy, a znasz Dominika jak umie się ucharakteryzować. Niemożliwe aby Raul mógł zwrócić nań uwagę przy tak licznej służbie w zamku. Dominik udziela mi codziennie informacyj. Wiem kiedy Raul wstaje i o której idzie spać, jak żyje i co porabia. Wiem, że dotychczas nie widział się z Klaryssą, czyni jednak wszystkie przygotowania i stara się o dokumenty niezbędne do ślubu.
— Skąd ta nieufność i ostrożność?
— Nie ze względu na mnie. Dominikowi udało się podsłuchać rozmowę Raula z Godefroy d’Etigues. Śmierć moja nie pozostawia dla nich żadnych wątpliwości. Raul jednak, jakgdyby intuicyjnie przeczuwa niebezpieczeństwo. Śledzi i czuwa nad zamkiem, przesłuchuje i podsłuchuje służbę i wieśniaków.
— I mimo wszystko udaje się Dominikowi oddalać codziennie niepostrzeżenie?
— Tak, ale tylko na godzinę i to z zastosowaniem największych środków ostrożności.
— A więc to dziś wieczorem?
— Tak dzisiaj między godziną dziesiątą a jedenastą. Raul zamieszkuje stojący na uboczu pawilon, w pobliżu wieży, w której w swoim czasie więził mnie Beaumagnan. Pawilon ten mieści się, w otaczającym zamek, murze i nazewnątrz znajduje się tylko duże okno, zamykane na noc okiennicą. Ażeby wejść od wewnątrz musimy przejść przez furtkę w murze do ogrodu. Oba klucze t. j. od ogrodu i od pawilonu będą leżały dziś wieczorem pod dużym kamieniem około kraty ogrodzenia.
Raul będzie spał i spowiniętego we własne koce i kołdry zabierzemy ze sobą, poczem bezzwłocznie podnosimy kotwicę.
— Czy to wszystko?
Józefina Balsamo zawahała się nieco, potem rzekła stanowczo:
— To wszystko.
— A Dominik?
— Pójdzie z nami.
— Czy nie dałaś mu jakiegoś specjalnego polecenia?
— O czem myślisz?
— Myślę o Klaryssie. Nienawidzisz ją, w obec czego przypuszczałem, że Dominik otrzymał pewne polecenia....
Józefina zawahała się i tym razem, zanim odparła:
— To ciebie nie obchodzi...
W każdym bądź razie...
Barka kołysała się wzdłuż burty statku. Józefina pierwsza zeszła na dół i usiadła. Leonard i czterej pomocnicy towarzyszyli jej. Dwoje z nich pracowało wiosłami. Józefina wydała odpowiednie każdemu instrukcje.
W końcu, ster łodzi zaszorował o piasek nadbrzeżny.
Józefinę przeniesiono na brzeg, poczem wyciągnięto barkę i przymocowano ją silnie.
— Czy jesteś pewna, że nie spotkamy urzędników celnych?
— Najzupełniej. Ostatnia depesza od Dominika zapewniała o zupełnem bezpieczeństwie.
— Czy wyjdzie naprzeciw nas?
— Nie, pisałam mu aby pozostał w zamku. O jedenastej przyłączy się do nas.
— Gdzie?
— W pobliżu pawilonu Raula. Ale teraz cisza!
Milcząc zaczęli wstępować na górę po schodach kościelnych. Jakkolwiek było ich sześć osób nie sprawiali jednak najmniejszego hałasu.
Gwiazdy poczęły błyskać, po przez mgłę i nad nimi zarysowały się kontury zamku. Na wieży kościelnej w Benouville zegar wydzwonił godzinę dziesiątą.
Józefina zadrżała.
— Ach te dzwony! Dziesiąta jak wtedy, kiedy licząc każde uderzenie szłam śmierci naprzeciw...
Szła tą samą drogą, którą podążali wówczas Godefroy z przyjaciółmi; maszerowali gęsiego w najzupełniejszym milczeniu.
Przed nimi wyłoniła się sztywna sylweta muru. Jeszcze kilka kroków i znaleźli się tuż obok pawilonu.
Cagliostro podniosła rękę.
— Tutaj zaczekacie na mnie.
— Czy mam ci towarzyszyć? — zapytał Leonard.
— Nie, wrócę aby was poprowadzić. Wejdziemy od innej strony przez ogród. Krok za krokiem zbliżyła się do samego pawilonu. Spróbowała ręką okiennic. Jedna z nich pozostawiona przez Dominika niedomkniętą, pozwalała zajrzeć przez szczelinę do wnętrza.
Ujrzała Raula w łóżku. Mała lampka oświetlała skronie, ramiona i książkę którą czytał. Ubranie złożone leżało na pobliskim krześle. Wyglądał bardzo młodo, nieledwie jak dzieciak, który odrabiając zadane lekcje walczy z ogarniającym go snem. Głowa opadła mu powoli na piersi, zbudził się jeszcze jednak i zgasił światło.
Józefina opuściła swoje stanowisko i powróciła do oczekujących ludzi. Role już były podzielone, ale ostrożność nakazywała jej powtórzyć instrukcje raz jeszcze półgłosem:
— Przedewszystkiem bez zbytecznych gwałtów!
Czy słyszysz, Leonardzie? Nie posiada on żadnej broni przy sobie, którą mógłby użyć w obronie, nie będziecie więc zmuszeni używać swojej. Jest was pięciu to wystarczy!
— Jeżeli jednak stawi opór?
— Podejdziecie w taki sposób, że nie będzie w stanie bronić się.
Dzięki dokładnemu szkicowi sytuacyjnemu, jaki nadesłał jej Dominik, Józefina doskonale orjentowała się w miejscowości i bez wahania poprowadziła ich do furtki ogrodowej. Klucze znalazła na umówionem miejscu. Po wejściu do ogrodu zbliżyli się do pawilonu.
Drzwi otworzono z łatwością. Józefina z pomocnikami weszli do wnętrza domu. Przeszli przedpokój i bez szelestu otwarli drzwi do sypialni.
Był to rozstrzygający moment. Jeżeli Raul nic nie zauważył, jeżeli w dalszym ciągu spał to plan Józefiny udał się.
Zaczęła nadsłuchiwać, nic się jednak nie poruszyło. Stanęła na uboczu, przepuszczając mimo siebie pięciu mężczyzn. Napad był tak gwałtowny, że o ile śpiący, po przebudzeniu zechciałby się bronić, to wszelki opór wówczas byłby już daremny.
Ludzie zawinęli go w jego własną pościel i skrępowali sznurem, co miało pozór długiej paczki bielizny. Wszystko to trwało zaledwie minutę. Raul nie wydał najmniejszego krzyku. Nie potrącono również o żaden przedmiot z umeblowania.
— Co mamy dalej robić? — zapytał Leonard.
— Na okręt z nim!
— A jeżeli będzie wzywał pomocy?
— Knebel w usta. Jednak on będzie milczał... naprzód!
Leonard zbliżył się do niej, kiedy inni zajęci byli wynoszeniem dość dziwnego łupu..
— Czy ty nie idziesz z nami?
— Nie.
— Dlaczego?
— Mówiłam ci już. Czekam na Dominika.
Zapaliła lampę i podniosła abażur.
— Jakaś ty blada Możliwe! — przemówił Leonard.
— Tu chodzi o tę małą, czy nie tak?
— Tak.
— Co robi Dominik w tej chwili?
Wzruszyła ramionami.
— Ale może się uda jeszcze przeszkodzić, zapobiedz....
— Gdyby nie było zapóźno — odpowiedziała, — niczego bym tak bardzo nie pragnęła... Ale niech się dzieje co się ma stać. Idź już.
— Dlaczego jednak mamy cię tu pozostawić samą?
— Raul jest jedynem niebezpieczeństwem i jeżeli znajdzie się na okręcie w bezpiecznem miejscu nic mi w tedy nie zagraża. Idź teraz.
Wybiła godzina jedenasta. Józefina przeszła na drugą stronę ogrodu i nadsłuchiwała. Rozległ się cichy gwizd. Odpowiedziała na ten sygnał i wkrótce nadbiegł Dominik.
Weszli do pokoju oboje. Zanim Józefina zapytała go o cokolwiek, wyrzekł:
— Stało się..
Milczała. Słychać było tylko jej ciężki oddech.
Dominik dodał:
— Nie cierpiała wcale.
— Nie cierpiała? — powtórzyła Józefina.
— Nie, spała.
— Napewno?
— O tak, a teraz śpi znacznie mocniej! Trafiłem ją prosto w serce. Trzykrotnie. Więcej nie miałem odwagi.... nie mogłem patrzeć na nią.... przestała oddychać... ręce jej były zimne...
— A jeżeli ten czyn już odkryto?
— Niemożliwe. Do pokoju jej wejdą dopiero z rana, a wtedy... zobaczymy.
Nie odważyli się spojrzeć sobie w oczy. Dominik wyciągnął rękę. Józefina odliczyła dziesięć banknotów i podała mu.
— Dziękuję rzekł krótko. — Na podobny czyn nie odważyłbym się jednak po raz drugi. A teraz co mam robić?
— Uciekaj, jeżeli się pośpieszysz to dosięgniesz swoich towarzyszy zanim wsiądą do barki.
— Czy udało się pani pochwycić Raula?
— Tak.
— Tem lepiej. Od czternastu dni przejmował mnie strachem.
Był taki ostrożny, nieufny. Ale, jeszcze jedno słowo... jak z klejnotami?
— Mamy je.
— Nie grozi im żadne niebezpieczeństwo?
— Nie, leżą złożone w Safe jednego z banków w Londynie.
— Czy dużo ich jest?
— Pełen kufer.
— Do djabła. To na moją część wypadnie chyba więcej jak sto tysięcy franków, co?
— Więcej, ale śpiesz się... a może zechcesz zaczekać na mnie?
— Nie, nie — odparł żywo — rad jestem, że będę mógł się oddalić... ale pani?
— Przejrzę jeszcze czy nie pozostały tu jakie niebezpieczne dla nas dokumenty i wkrótce podążę za wami.
Poszukiwania nie dały jednak żadnych rezultatów. Przejrzała jeszcze kieszenie w ubraniu, pozostawionym na krześle. Szczególniej zainteresował ją portfel. Zawierał on pieniądze, karty wizytowe i fotografję; podobiznę Klaryssy d’Etigues.
Przyglądała jej się długi czas. Wzrok jej nabierał stalowych ciemnych błysków, oparła się o pobliski kominek i krytycznym wzrokiem objęła swoją postać w wiszącym obok zwierciadle, poczem znów pogrążyła się w marzeniach. Rozległ się dźwięk zegara. Kwandrans na dwunastą. Nie poruszyła się jednak. Możnaby przypuścić że spała z otwartemi, nieruchomemi oczyma.
Powoli, powoli wzrok jej zaczynał nabierać życia, wyrazu. Zdawała się czemuś przypatrywać. Spostrzegła w końcu obraz którego widok zdawał się wprost trudny do zrozumienia. Czyżby halucynacja? Oto ciężka zasłona przy łóżku Raula, a przy wejściu do alkowy poruszyła się nagle jak gdyby dotknięta ręką ludzką.
Ręka ta wyłoniła się powoli z ciemności, za nią ramię i głowa...
Józefina przerażona krzyknęła:
— Raul... Raul...
Zjawa odsunęła zupełnie zasłonę, przeszła obok łóżka i skierowała się ku niej. Chciała uciekać, ale w tej samej chwili poczuła dłoń na swem ramieniu i wesoły głos zabrzmiał jej nad uchem:
— Pozwól, że ci dam dobrą radę kochana Józefino. Poproś księcia Lavorneff o małą przejażdżkę na morze w celu wypoczynku i uspokojenia wzburzonych nerwów. Ty mnie masz za widmo? Czyżbym był ci tak obcy w nocnej koszuli i bieliźnie.
Podczas kiedy się Raul ubierał i wiązał krawatkę Józefina powtarzała ciągle:
— To ty jesteś!... to ty!...
— Tak, tak; we własnej osobie.
Usiadł obok niej i rozpoczął:
— Przedewszystkiem, kochana przyjaciółko, nie gniewaj się na księcia Lavorneff i nie myśl, że on mi po raz drugi dopomógł do ucieczki. Nie, nie, twoi przyjaciele zapakowali i wynieśli stąd wielką lalę, podczas kiedy ja stałem ukryty w niszy i nie ruszałem się odkąd ty jesteś w tym pokoju.
Józefina ciągle jeszcze nie mogła się opanować.
— Tam, do djabła, zdaje mi się, że ci to nie dogadza? Czy nie napijesz się likieru? Zresztą, przyznam ci się Jozynko, że najzupełniej rozumiem twoje zwątpienie i rozczarowanie i nie chciałbym być na twojem miejscu. Zupełnie opuszczona przez przyjaciół i przed upływem godziny bez żadnej pomocy. Naprzeciwko zaś, w zamkniętym pokoju, prześladowany Raul. Tak, w samej rzeczy, sytuacja nie wesoła. Biedna Józefino... co za szczególny pech!
Schylił się i podniósł fotografję Klaryssy.
— Śliczne stworzenie, ta moja narzeczona, nieprawdaż?
Z prawdziwą przyjemnością patrzyłem, jak ją podziwiałaś niedawno. Wiesz zapewne, że w najbliższych dniach mamy się pobrać.
Cagliostro mruknęła:
— Ona nie żyje.
— Ach prawda — odrzekł — słyszałem już o tem od owego młodzieńca, który był tu niedawno. Zasztyletował ją w łóżku podczas snu.
— Tak, trzema pchnięciami, prosto w serce.
— No, jednego byłoby dość — zauważył Raul.
Józefina powtarzała powoli, mówiąc raczej do siebie:
— Nie żyje, nie żyje...
— Cóż chcesz? To dzieje się codziennie. Codziennie się ktoś rodzi i umiera. Takie drobnostki nie mogą jednak pokrzyżować mi moich planów. Zaślubię ją żywą lub umarłą! Ale wracając do ciebie to ty masz szczęście wychodzić ze wszystkich przygód obronną ręką.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Cagliostro, którą szyderstwa Raula zaczęły niepokoić.
— Baron chciał cię raz utopić. Po raz drugi wyleciałaś w powietrze ze swoim statkiem: pomimo to jesteś tu obecną dlaczegóż ja nie mógłbym wobec tego zaślubić Klaryssy — nawet jeżeli otrzymała cios sztyletem w serce.
Józefina spojrzała nań uważniej.
— Czyżby Dominik miał mnie w błąd wprowadzić, ale dlaczego?
— Żeby otrzymać dziesięć tysięcy franków, które mu obiecałaś.
— Dominik niezdolny jest do zdrady. Nie uczyniłby tego nawet za sto tysięcy franków. Oprócz tego nie uciekł by odemnie. Zobaczę go wraz i innymi.
— Czy jesteś pewną że on cię oczekuje, Józefino?
Zadrżała. Miała wrażenie że jakieś fatalne kręgi przeznaczenia zacieśniają się w okół niej.
Raul podniósł głowę.
— Jesteś dosyć naiwną, przypuszczając że ja uwierzę w nieszczęśliwy wypadek eksplozji na twym statku i w twoją śmierć. Ręce twoje ociekają krwią i policja poszukuje cię. Był to więc najprostszy sposób zniknięcia z tego świata i powrotu doń pod innem nazwiskiem aby dalej mordować i rabować. Kiedy przeczytałem o twojej katastrofie, nie dałem się zwieść, ale przyszedłem tutaj.
Rozumowałem słusznie że musisz tutaj przyjść. Chcąc zaś przyjść musi mieć zapewnioną pomoc na miejscu. Byłem więc na straży i przyglądałem się czy nie zobaczę znajomej twarzy w pobliżu.
Natychmiast poznałem Dominika, którego widziałem jako woźnicę u ciebie przed domem Brygidy Rousselin, o czem nawet nie wiedziałaś. Dominik jest wiernym sługą ale obawa przed żandarmami i odpowiednia porcja kijów skłoniły go do przejścia na moją służbę.
Posyłał ci fałszywe doniesienia i zgotował ci zgubę. Nagrodziłaś go wspaniałomyślnie dziesięcioma banknotami, które może zużyć w spokoju, ponieważ znajduje się w zamku i pod moją opieką.
Taki jest stan rzeczy, moja dobra Józefino. Chętnie bym ci oszczędził tej małej komedji i z przyjemnością przyjął u siebie aby ci dłoń uścisnąć. Byłem jednak ciekaw w jaki sposób zechcesz przeprowadzić swój plan i jak przyjmiesz wiadomość o rzekomem morderstwie Klaryssy.
Józefina drgnęła. Raul nie żartował więcej. Pochylił się nad nią i rzekł:
— Wiadomość ta poruszyła cię zaledwie cokolwiek. Uwierzyłaś że dziecko nie żyje, a reszta okoliczności była ci obojętną. omyśl... ma się dwadzieścia lat — jest się młodą i piękną i całe życie przed sobą — nagle przychodzisz i niszczysz to wszystko jakgdyby szło o zgniecenie orzechu. Nie śmiejesz się ale i nie płaczesz. Wprost nie myślisz o tem.
Pamiętam że Beaumagnan nazwał cię kiedyś piekielnicą co mnie niewymownie oburzyło.
Teraz muszę przyznać że miał on trochę racji. Masz w sobie coś piekielnego, coś o czem nie mogę pomyśleć bez wstrętu. Czy ty się czasami nie lękasz samej siebie, Józefino Balsamo?
Józefina ukryła twarz w dłoniach.
Nielitościwe słowa prawdy nie wywołały wybuchu wściekłości jak Raul przypuszczał. Czuł on że Józefina przeżywa chwile w której się widzi duszę swoją do dna samego i że przeraża ją ta straszna otchłań. Nie był on tem specjalnie zaskoczony. Wszystkie zdarzenia ostatnich chwil wypadły tak przeciwnie jej oczekiwaniom i wyrachowaniu; nieoczekiwane zjawienie się Raula, obecność jego i bezwzględne słowa tak ją przybiły że otrząsnąć się z nich nie mogła.
Raul ciągnął dalej:
— Nieprawdaż, Jozyno że czasami lękasz się samej siebie?
Była tak pełna zwątpienia i rozpaczy, że wbrew jej woli zerwały się z ust słowa:
— Tak.... tak chwilami... ale nie mów o tem... zamilcz! zamilcz!
— Ależ przeciwnie — rzekł Raul. Musisz sobie jasno zdać z tego sprawę. Jeżeli czujesz wstręt do pewnych czynów, dlaczego popełniasz je?
— Nie mogę inaczej....
— Czy nie próbujesz zwalczyć tego w sobie?
Staram się, walczę, ale jestem zawsze pokonana. Nauczono mnie zła... i czynię zło, jak inni dobro czynią jak powietrza tak mi go trzeba.
— Któż cię tego uczył.
Usłyszał szeptem wymienione słowa:
— Moja matka.
— Twoja matka? Szpieg? Ta która owa historię o Cagliostro ogłosiła?
— Tak... ale nie czyń jej zarzutów! Kochała mnie tak bardzo — ale nie powodziło się jej... była biedną i stała się nędzną; dlatego tak gorąco pragnęła mego szczęścia w życiu... i bogactwa dla mnie.
— Ależ ty byłaś piękną. Dla kobiety piękność jest jej największym bogactwem.
— Moja matka również była piękna, Raulu, ale to jej nie przyniosło szczęścia.
— Czy jesteś do niej podobną?
— Aż do złudzenia. I to było moją zgubą, koniecznie pragnęła abym urzeczywistniła jej wielkie plany.... dziedzictwo Cagliostro....
— Czy posiadała ona jakie dokumenty?
— Świstek papieru... kartkę z czterema zagadkami, którą jedna z jej przyjaciółek, znalazła w starej książce... zdaje się że kartka ta rzeczywiście była oryginałem Cagliostro... To ją upoiło oszołomiło... jak również i powodzenie jakie zaznała u księżny Eugenji. W następstwie musiałam ja dalej pracować w tym kierunku. Już od dziecka przygotowywała mnie do tego i tę jedną myśl wbijała w mozg popi ostu. To był mój los... Byłam córką Cagliostro... i musiałam kontynuować jej życie. Zycie awanturnicy...
Na łożu śmierci, w testamencie, pozostawiła mi dwa słowa:
— Pomścij mnie!
Raul zamyślił się i wreszcie zapytał:
— Rozumiem teraz przestępstwa... ale potrzeba morderstwa?
Nie mógł zrozumieć jej odpowiedzi i ciągnął dalej:
— Ale wychowała cię nie tylko matka. Kto był twoim ojcem? Przypuszczał, że usłyszy imię Leonarda. Ale czyby zechciała powiedzieć że Leonard jest jej ojcem lub że jest to ten sam człowiek który w raz z żoną wygnany był z Francji za uprawianie szpiegostwa.
Raul nie mógł się nic więcej dowiedzieć. Nie pytał więc o nic więcej. Józefina płakała rzewnemi łzami, „djabelski twór“ był w tej chwili tylko biedną, złamaną kobietą dla której poczuł litość i współczucie.
— Nie odpychaj mnie od siebie — prosiła.
— Ty jeden tylko możesz mnie ustrzedz od złego.
Masz w sobie tyle tężyzny, zdrowia i siły...
— Ach miłość.... tak tylko miłość ocalić mnie może i ja cię tak pokochałam... Jeżeli mnie odtrącisz....
Raul otrząsnął się z wszelkich sentymentalnych uczuć.
Znał ją. Wiedział że to nagłe uniesienie szybko przeminie.
— Daj pokój, Jozyno, — powiedział — w samej rzeczy od pierwszego dnia byliśmy zaciekłymi przeciwnikami. Jeden o drugim myślał tylko jak go zgubić. Przedewszystkiem ty.
Byłem dla ciebie intruzem, obcym. W umyśle twoim obok mego obrazu, stał obraz śmierci.
Poruszyła się niespokojnie, ale rzekła twardo i wrogo:
— Aż do dzisiaj, nie.
— Ale teraz, nieprawdaż? Jedna się tylko rzecz zmieniła, Jozyno! Oto nic sobie z ciebie nie robię za nic mam twoje prośby i groźby. Stoimy teraz naprzeciw siebie i nie masz więcej władzy nademną. Klaryssa żyje, ja jestem wolny. Jesteś pobitą na całym froncie.
Zejdź mi teraz z drogi, pogardzam tobą.
Szyderstwo; pogarda bijąca ze słów Raula smagały ją po twarzy jak razy bicza. Zbladła jak płótno, oblicze jej wykrzywił dziwny grymas.
— Zemszczę ja się jeszcze!
— Niemożliwe — zaśmiał się Raul, — już ci przyciąłem pazurki.
Obawiasz mnie się. Jestem z tego dumny że ci zaszczepić mogłem taki strach przedemną.
— Na nic zważać nie będę...
— Nie możesz mi już zaszkodzić. Znam dobrze twoje sposoby działania.
— Mam jeszcze inne środki.
— Jakie?
— Niezmierne bogactwa, jakie udało mi się zdobyć...
— Komuż to zawdzięczasz je? Zdaje mi się, że to ja przyczyniłem się do tego niemało?
— Możliwe. Ja je jednak posiadam, zdobyłam, podczas kiedy ciebie stać było tylko na słowa. Wołasz „zwycięstwo41 ponieważ Klaryssa żyje, a ty jesteś wolny, ale życie Klaryssy i twoja wolność to drobnostka w porównaniu do olbrzymiego celu jaki osiągnęłam. Prawdziwa walka była to sprawą zdobycia tysięcy, tysięcy klejnotów. Ja tę bitwę wygrałam. Skarb posiadam ja.
— Kto wie! — zażartował Raul.
— Upewniam cię. Sam a pakowałam klejnoty do kufra, który starannie opakowany i opieczętowany przewiozłam na swój statek i obecnie znajduje on się w safe jednego z banków w Londynie nienaruszony.
— Naturalnie, naturalnie — potwierdził Raul z całym spokojem.
— Sznur jest zupełnie nowy, mocny i czysty... jest pięć pieczęci z fioletowego laku z inicjałami J. B., Józefa Balsamo, kufer z plecionki wierzbowej, posiada rzemienie i rączki ze skóry, zwykły kufer nie zwracający niczyjej uwagi...
Cagliostro spojrzała nań z szeroko rozwartemi oczami.
— Skąd wiesz to wszystko?
— Spędziłem z nim kilka godzin... zaśmiał się Raul.
— Łżesz! Nie odstępowałam od kufra ani na chwilę.
— Jednak umieściłaś go w kajucie...
— Tak, ale umieściłam go za żelaznymi drzwiami przed którym i stała warta, póki nie podnieśliśmy kotwicy.
— Wiem o tem.
— Wiesz?
— Tak, ponieważ znajdowałem się wewnątrz tej właśnie kajuty!
Raul musiał raz jeszcze powtórzyć te straszne dla Józefiny słowa, zdawała się jednak ich nie rozumieć, w obec czego ciągnął dalej:
— Kiedy znalazłem się w Mesnil-sous-Jumiéges przed rozbitą skałą, pomyślałem, że szukając cię mogę się spóźnić. Należało więc oczekiwać na ciebie w miejscu do którego sam a przyjść musisz. Rozumowałem dalej, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zechcesz opuścić Francję, a najwygodniejszą drogą do tego to twój własny statek.
Około południa byłem już w Le Havre. O godzinie trzeciej marynarze twoi wyszli na kawę. Wśliznąłem się przez burtę i ukryłem w kajucie do której o godzinie szóstej wstawiłaś kufer powierzając go mojej opiece.
— Łżesz, łżesz — jęknęła Cagliostro.
— O godzinie dziesiątej wrócił na pokład Leonard. Przyniósł on dzienniki donoszące o samobójstwie Beaumagnan‘a. O jedenastej podniesiono kotwicę. O północy na pełnem morzu oczekiwał okręt na który przeniesiono co cenniejsze rzeczy, oczywiście przedewszystkiem kufer, poczem twój statek wysadzono w powietrze.
Muszę ci się przyznać, że przeżyłem okropne chwile. Pozostałem sam jeden na statku. Na szczęście w porę odgadłem twój piekielny plan.
Nie było do stracenia ani chwili. Już miałem rzucić się w morze kiedy spostrzegłem małą łódź na tyłach statku. Byłem uratowany. W dziesięć minut później z całym spokojem przypatrywałem się jak wystrzeliły pierwsze płomienie, a wkrótce donośny, mimo kilkusetmetrowego oddalenia, huk w strząsnął powietrzem.
Następnej nocy dobiłem do brzegu i tego samego unia przybyłem tutaj oczekując twej łaskawej wizyty, kochana Józefino.
Cagliostro słuchała uważnie nie przerywając mu ani słowem. Zdawała się już zupełnie spokojną. Myślała w tej chwili tylko o kufrze i zawartym w nim skarbie.
Obawiała się jednak zapytać wprost.
— O nic nie pytasz mnie? — wyrwał ją z zadumy Raul.
— O cóż mam pytać? Sam powiedziałeś, że kufer w raz z innemi cenniejszemi rzeczami został przeniesiony na pokład drugiego statku.
— Nie sprawdzałaś przypadkiem czy zawartość została nienaruszona?
— Nie, dlaczego miałam go otwierać. Sznury i pieczęcie były w zupełnym porządku.
— Czy nie zauważyłaś przypadkiem otworu w plecionce i wązkiej szczeliny?
— Szczeliny?
— Tak, więc mogłaś przypuszczać, że będąc dwie godziny przy kufrze, pozostanę bezczynny! Tak głupi nie jestem.
Powoli, powoli, droga przyjaciółko, cierpliwością i dużym trudem udało mi się cały kufer opróżnić. W ten sposób, jeżeli otworzysz teraz swój skarbiec znajdziesz w nim konserwy i inne artykuły spożywcze, któremi musiałem go zapełnić, aby zyskał odpowiedni ciężar.
Cagliostro próbowała mu przeczyć:
— To nieprawda, to niemożliwe...
W odpowiedzi Raul podszedł do szafy wziął kasetkę drewnianą z której wysypał na ręce kilka tuzinów djamentów, rubinów, szafirów, błyszczących wszystkiemi kolorami tęczy.
— To nie wszystko — rzekł. — Nie mogłem zabrać ze sobą całej zawartości i większą część skarbów spoczywa obecnie na dnie morza. Co sądzisz o tem Jozyno... Dlaczego nic nie odpowiadasz. Nie masz zamiaru chyba zemdleć tutaj. Ach te kobiety!
Józefina Balsamo uczyniła ruch jakgdyby chciała się nań rzucić. Członki jednak odmówiły jej posłuszeństwa i z jękiem zwaliła się na łóżko.
Raul się nawet nie poruszył. Spokojnie oczekiwał końca ataku i nie mógł się powstrzymać od dalszych szyderstw:
— Cios wymierzony doskonale, musisz przyznać mi to. Opuścisz teraz zamek w przekonaniu, że nic ze mną nie wskórasz i że lepiej jest pozostawić mnie w spokoju. Potrafię być szczęśliwym i bez ciebie ciesząc się Klaryssą i dziatkami w przyszłości...
Dalsze słowa jego przerwał huk wystrzału.
Cagliostro błyskawicznie wyciągnęła rewolwer i mierząc w niego wypaliła. Raul jednak przygotowany był na wszystko i w porę skręcił jej dłoń. Kula ugodziła Józefinę w pierś. Runęła z powrotem na łóżko.
Raul opanował się szybko. Józefina żyła. Rana okazała się dość powierzchowną. Obandażował ją.
Teraz dopiero poczuł jak go zmęczyła walka z tą kobietą. I on tę kobietę kochał niegdyś. Jakie straszne rozczarowanie.
Musi ją stracić z oczu nazawsze i nie myśleć o niej więcej.
Otworzył okno i gwizdnął. Od strony morza słychać było kroki zbliżających się ludzi. Leonard odkrył podstęp i spieszył swojej pani z pomocą.
Bez słowa, bez jednego spojrzenia, nie zważając na wyciągające się ku niemu dłonie Józefiny opuścił Raul pokój.
Następnego dnia kazał się zameldować Klaryssie d‘Etigues.
Wiedziała ona o jego obecności; pracy i opiece jaką roztaczał nad całym domem.
— Klarysso przyszedłem prosić cię o przebaczenie.
— Nie mam ci nic do wybaczenia — odpowiedziało dziewczę.
— Jednak sprawiłem ci tyle bólu... Sam również męczyłem się niemało. Proszę cię więc nietylko o miłość, ale i o wiarę we mnie i opiekę. Potrzebna mi jesteś, abym mógł zapomnieć przeszłość, wiarę w ludzi odzyskać i w sobie złe skłonności zwalczyć.
Czy chcesz być moją żoną, Klarysso?
Z calem zaufaniem podała mu obie dłonie...