Jan Kochanowski z Czarnolasu

>>> Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Tatomir
Tytuł Jan Kochanowski z Czarnolasu
Podtytuł opowiadanie
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego
Data wyd. 1883
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


JAN KOCHANOWSKI
Z CZARNOLASU.
OPOWIADANIE.
WARSZAWA.
NAKŁADEM KSIĘGARNI
TEODORA PAPROCKIEGO i S-ki.
8. Chmielna. 8.

1883.


Дозволено Цензурою.
Варшава, 31 Марта 1883 г.

Druk Emila Skiwskiego, Chmielna Nr. 20 w Warszawie.


JAN KOCHANOWSKI Z CZARNOLASU.


W starym lecz pięknie odrestaurowanym kościele, wznoszącym się we wsi położonéj na lewym brzegu Wisły, przy drodze prowadzącéj z Solca do Tarłowa, właśnie niedzielne nabożeństwo ukończyło się i włościanie miejscowi z wójtem na czele, podążyli do gospody będącéj we wsi a utrzymywanéj wzorowo przez niemłodego, zacnego i sumiennego człowieka. W gospodzie téj, od lat już wielu dzierżawiący ją Mateusz Powała, idąc za radą miejscowego księdza proboszcza, utrzymywał także i sklep z towarami najpotrzebniejszemi dla gospodarzy. Było więc tam żelazo, stal, siekiery, kosy, części składowe pługów, radła, sierpy, piły i pilniki, daléj sól, słonina, sadło, wędliny, cukier, herbata, różne płócienka, perkaliki, tasiemki, igły, szpilki, nici, guziki, skóra na podeszwy, buty, pasy i t. d. Oprócz tego wszystkiego zacny Mateusz miewał i różne książki, Zorzę, Gazetę świąteczną, które pragnącym dowiedzieć się czegoś nowego chętnie dawał do przeczytania.
Zwykle w niedziele i święta po skończoném nabożeństwie, a w dnie powszednie zimą we czwartki, latem zaś w sobotę wieczorem, poważni gospodarze i dojrzała młodzież z wójtem na czele zgromadzali się u Mateusza w izbie gościnnéj przyległéj do sklepu, w któréj od czasu jak Mateusz osiadł nie widziano jeszcze pijanego człowieka. Zgromadzający się zasiadłszy po za stołami utrzymanemi czysto i oddychając powietrzem nieprzesyconém szkodliwemi wyziewami wódki, gawędzili bądź o gospodarstwie i potrzebach gminnych, bądź téż przysłuchiwali się uważnie temu co jeden z młodszych gospodarzy, a czasem i sam wójt czytali z gazet leżących zawsze na stole. W czasie tego pożytecznego zajęcia ten lub ów popijał bądź herbatę, bądź téż, a zwłaszcza starsi wiekiem, grzane piwo nadzwyczaj smaczne i czysto przyrządzone przez żonę Mateusza, która pobrzękując kluczykami krzątała się między zgromadzonymi.
Otóż i dnia tego, w którym zaczynamy nasze opowiadanie, również po nabożeństwie zgromadzono się u Mateusza, a to tém liczniéj, że tenże dnia poprzedniego powrócił z Radomia, dokąd jeździł za zakupem różnych towarów potrzebnych do jego sklepu. Zwykle po takiéj wycieczce Mateusz miał wiele do opowiadania zgromadzonym o tém wszystkiém co widział i słyszał.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! rzekł wójt wchodząc do izby gdzie już kilku gospodarzy z Mateuszem zajętych było pogawędką.
— Na wieki wieków, Amen! odparli obecni witając uprzejmie wójta i przybyłych z nim sąsiadów.
— A cóż tam słychać u was, Mateuszu? zapytał wójt siadając na ławie będącéj obok jednego ze stołów, przyjechaliście pono wczoraj wieczór z Radomia, musieliście więc przywieść z sobą niemało różnych ciekawych wiadomości, radzi bylibyśmy co od was usłyszeć. A może téż przywieźliście z sobą jakie nowe książki, to użyczcie ich nam abyśmy się mogli z nich coś nowego dowiedzieć!
— E! książek nie przywiozłem ja z sobą, odparł zagadnięty, bo obiecał mi nasz ksiądz proboszcz, który jedzie jutro do Warszawy w interesie naszego kościoła, że sam w księgarni wybierze książki dla nas i przywiezie je z sobą; mam ja jednak do opowiedzenia i przeczytania wam coś bardzo ciekawego, a jeżeli wasza wola to posłuchajcie!
— Ależ prosimy was o to! rzekł Józef Brona, najstarszy gospodarz ze wsi.
— Otóż więc, mówił daléj Mateusz, wracając z Radomia, zatrzymać się musiałem w Zwoleniu, aby od garbarza tamtejszego odebrać przed paru miesiącami zamówione skóry na rzemień. Nie było go jednak w domu bo pojechał z towarem na jarmark do Sienna, i dopiéro przed wieczorem miał wrócić. Dowiedziawszy się o tém postanowiłem zaczekać, ażeby nie być zmuszonym jechać drugi raz taki kawał drogi po odbiór skór zamówionych. Było to jeszcze rano i właśnie dzwoniono w kościele na nabożeństwo, a że ja, jak to wiecie, kieliszkiem zabawiać się nie lubię, a i znajomych w Zwoleniu nie mam, więc umyśliłem sobie pójść do kościoła i wysłuchawszy Mszy św. pomodlić się, dziękując Panu Bogu za wszystkie jego łaski i dobrodziejstwa. Zaszedłem téż do kościoła, a że nabożeństwo jeszcze się nie rozpoczęło, tak zmówiwszy pacierz, począłem się rozglądać po świątyni wcale pięknéj i schludnéj, i wtedy spostrzegłem, że w jednéj z kaplic znajduje się śliczny pomnik z czerwonego marmuru. Wiedziony ciekawością dowiedzenia się kto to jest pochowany pod tym pomnikiem, udałem się do onéj kaplicy i pod popiersiem przedstawiającym doletniego już mężczyznę o poważnym obliczu, z brodą i wąsami, zobaczyłem napis, z którego, że jest po łacinie dowiedziałem się tylko imię i nazwisko tam spoczywającego. Nie poprzestając na tém, po wysłuchaniu Mszy św., chcąc wiedzieć dokumentnie kim był ów na pomniku wyrzeźbiony mężczyzna, udałem się na plebanię do księdza proboszcza, prosząc aby moją ciekawość zaspokoił i powiedział czyje zwłoki spoczywają pod onym pomnikiem. Ksiądz proboszcz wielce się uradował tém mojém żądaniem, a ugościwszy mnie jak Bóg przykazał, oraz wypytawszy się zkąd jestem, czém się trudnię, a nadto dowiedziawszy się o tém, że tak chciwi jesteście różnych wiadomości i zgromadzacie się u mnie aby czytać gazety i książki, więc najprzód oprowadził mnie po kościele, kaplicy z onym pomnikiem, pokazał różne piękne kielichy i monstrancye będące w zakrystyi, a potém zaprowadziwszy na plebanię, kazał mi siadać i opowiedział kim i czém był ów człowiek, nad którego grobem tak piękny wznosi się pomnik. Skończywszy opowiadanie, dobył ksiądz proboszcz z szafki książkę i dał mi ją, polecając abym wam moi gospodarze i sąsiedzi przeczytał, abyście i wy dowiedzieli się o tym człowieku, przy grobie którego byłem w Zwoleniu, a który zwał się Jan Kochanowski z Czarnolasu i był pierwszym poetą polskim, czyli takim co to wiersze układa. Jeżeli więc chcecie to wam oną książeczkę przeczytam.
— Owszem, owszem! słuchamy i prosimy was o to Mateuszu — rzekł Michał Plichta najbliższy sąsiad i kum Mateusza — w książce, którą wam dał ksiądz proboszcz muszą być rzeczy wielce ciekawe, tak jak te, które wieczorami opowiada nam nasz poczciwy nauczyciel, a opowiadania którego ja stary i w świecie bywały słuchałbym bez końca.
— Ha, więc kiedy taka wola wasza — odparł Mateusz — to zaraz wezmę się do czytania téj książki.
I mówiąc to Mateusz wyjął z szafki będącéj w izbie sporą książkę owiniętą w czysty papier, a zasiadłszy za stołem w pobliżu wójta, rozłożył książkę i gdy cisza zaległa między zgromadzonymi tak począł czytać.



Przed trzystu pięćdziesięciu trzema laty, w Sycynie, wiosce będącéj nieopodal od Zwolenia, dziedzicom tamtejszym Piotrowi i Annie Kochanowskim urodził się drugi syn, któremu na chrzcie świętym dano imię Jan. O dziecięcych i pacholęcych latach tego Jana nic nie wiadomo, dopiéro z lat późniejszych wiadomém jest, że uczęszczał na nauki w Krakowie, zkąd pojechał do Włoch, tego kraju, gdzie w Rzymie mieszka Ojciec święty, i do Francyi, a skończywszy nauki i dowiedziawszy się o śmierci matki powrócił do kraju, gdzie wskutek podziału ojcowizny jaka po rodzicach została, dostał w dziedzictwie połowę wsi Czarnolas.
Jan Kochanowski będąc jeszcze zagranicą, począł już pisywać różne pieśni i wiersze po łacinie, a z Francyi nadesłał nawet do kraju wspaniałą pieśń napisaną po polsku, co było rzeczą tém więcéj zadziwiającą, że dotąd nikt w Polsce nie pisał wierszy po polsku.
W lat parę po powrocie do kraju, Biskup krakowski Padniewski postarał się, że Jan Kochanowski powołany został do Krakowa na dwór króla polskiego Zygmunta Augusta, jako sekretarz kancelaryi królewskiéj. W czasie pobytu Jana na dworze królewskim, poznał go, polubił i ocenił a nawet i przyjaźnią obdarzył ks. Myszkowski, późniejszy Biskup krakowski, a pod on czas jeszcze podkanclerzy królestwa, który chcąc przyjacielowi zapewnić dostateczne utrzymanie, wyrobił u króla nadanie Janowi Kochanowskiemu dochodów z probostwa w Zwoleniu, będącego w pobliżu Czarnolasu. Przed tém zaś, bo jeszcze r. 1564 ksiądz podkanclerzy zrzekł się dla niego własnych dochodów jakie pobierał w Poznaniu z probostwa przywiązanego do godności jednéj z tamtejszych kanonii.
Za dawnych czasów bo prawie po rok 1600 w Polsce, a w innych krajach to i dłużéj jeszcze, był ten zwyczaj, przeciw któremu Kościół święty nic nie miał, że za zasługi wynagradzano świeckich ludzi takiemi duchownemi dochodami, czyli jak to w on czas zwano po łacinie beneficiami (dobrodziejstwami).
Jan Kochanowski obok zajęć jakie na sekretarzu królewskim ciążyły, zajmował się także i pisaniem wierszy, — wtedy to zaczął pracować nad przetłomaczeniem z języka łacińskiego na polski Psalmów Dawidowych. Około roku 1569 Jan Kochanowski opuścił dwór królewski a osiadłszy w Czarnolasiu r. 1574, licząc już lat czterdzieści i kilka, ożenił się z Hanną z Podlodowskich ze wsi Przytyka. Ożenienie to przyniosło mu wielkie szczęście i spokój, a siedząc na wsi w Czarnolasiu pod rozłożystą lipą rosnącą tuż przed dworem, wziął się do pracy i tu jakby nowy Dawid wyśpiewał: Psałterz, który poświęciwszy swemu przyjacielowi ks. Myszkowskiemu, wtedy już Biskupowi krakowskiemu, po raz pierwszy w Krakowie 1578 r. drukował. Psałterz ten, czyli Psalmy Dawida, odrazu w całym narodzie wielką zrobiły dla Kochanowskiego sławę.
Jan Kochanowski ciesząc się sławą i wziętością u najbliższych, podejmując u siebie gościnnie i serdecznie hetmana Zamojskiego, biskupa Myszkowskiego i innych znakomitych ludzi, cieszył się także i liczném potomstwem z pośród którego najmłodsza dzieweczka Urszulka była jego ukochaném dziecięciem. Żyjąc tak wesoło i szczęśliwie, Kochanowski coraz to nowe układał wiersze, a jedne piękniejsze od drugich.
W r. 1575, po śmierci króla Zygmunta Augusta, i ucieczce Walezego, Jan Kochanowski udał się w listopadzie na obiór nowego króla, którego téż w osobie Stefana Batorego w Grudniu tegoż roku obrano. Powróciwszy do domu zajął się dalszą pracą. Lecz oto r. 1579 ukochana dziecina owa Urszulka, która będąc cudowném dzieckiem wiersze już składała, licząc lat trzy nagle umarła. Śmierć ukochanego dziecięcia wśród nadmiernego żalu pobudziła jeszcze bardziéj talent Kochanowskiego, który w rok po utracie Urszulki wydał najpiękniejsze dzieło swoje, to jest Treny czyli Żale.
W lat kilka późniéj umarła Kochanowskim jeszcze jedna córka Hanna, cztery zaś inne Ewa, Poliksena, Halszka i Krystyna przeżyły rodziców, jedyny zaś syn, który już po śmierci Jana Kochanowskiego się urodził — ten także zmarł dziecięciem.
Król Steran Batory kochając się wielce w koniach, wysłał był do Turcyi Jakóba Podlodowskiego, krewnego żony Jana Kochanowskiego, celem sprowadzenia ztamtąd koni. — Jako téż Podlodowski, sprawiwszy się należycie, wracał już do kraju z dziesięciu pięknemi arabczykami, gdy go turcy, nienawidzący chrześcian napadli i na miejscu zabili. Wiadomość o tym gwałcie nadeszła do rodziny w zimie 1583 na 1584 rok. Zaczęto robić starania o zadosyćuczynienie téj krzywdy, lecz starania rodziny zabitego nie przyniosły żadnego skutku. Wtedy r. 1584 w Sierpniu, gdy król Batory zjechał do Lublina na narady z senatorami, pośpieszył tamże i Jan Kochanowski, aby stanąwszy przed królem zażądać kary i odwetu na mordercach. Jako téż w dniu 22 Sierpnia Jan Kochanowski, w wielkiéj sali trybunału lubelskiego, tuż pod krzyżem, na którym rozpiętą była figura Pana Jezusa, stanął przed królem i począł wywodzić swą skargę, gdy oto rozegrzany swą mową i przejęty wielką żałością padł nieżywy na ziemię. Ciało zmarłego wśród ogólnego żalu przewieziono do Zwolenia i tu pochowano je w kaplicy zwanéj Kochanowskich. Pomnik będący nad grobem Jana Kochanowskiego, postawiła jego żona pomieszczając na nim piękny napis po łacinie, który po polsku znaczy: „Jan Kochanowski Wojski Sandomierski tu spoczywa. Aby żaden przechodzień oświecony nie minął kości tak wielkiego męża, którego pamięć w umysłach wykształconych wiecznie żywa trwać będzie, bez oddania im pokłonu, ten marmur niechaj za znak służy. Zmarł roku 1584, dnia 22-go Sierpnia licząc lat 54.”
Dodać tu jeszcze należy, że krzyż, u stóp którego w sali trybunalskiéj, Jan Kochanowski, pierwszy poeta polski, życia dokonał, do dziś istnieje i znajduje się w ołtarzu kaplicy Najświętszego Sakramentu, w katedrze lubelskiéj.



Tu Mateusz przestał czytać, a gdy nikt z obecnych milczenia nie przerywał, tak wtedy po chwili niejakiéj ozwał się w te słowa:
— Ha no! teraz dowiedzieliście się czyj ja to grób widziałem i jak wielkie zasługi położył Jan Kochanowski, który będąc pierwszym poetą piszącym po polsku umarł trzysta lat temu. Lecz nie dosyć tego, mówił daléj Mateusz, żeśmy się dowiedzieli kim i czém on był, trzeba nam także i przeczytać z tego co napisał; a że wszystkiego dziś przeczytać nie można, bo Kochanowski napisał bardzo wiele więc jeżeli chcecie to odczytam wam te wiersze jego, które ksiądz proboszcz zaznaczył i kazał mnie wam odczytać.
— A cóż nas pytacie, czy chcemy słuchać? rzekł wójt — przecież radzibyśmy wiedzieć co Jan Kochanowski napisał, czytajcie ino!
— Czytajcie, czytajcie i nie traćmy czasu po próżnicy! — ozwało się kilka głosów z pomiędzy zgromadzonych.
Mateusz czyniąc zadosyć wezwaniu, rozwarł na nowo książkę i w miejscu zaznaczoném białym skrawkiem papieru zaczął czytać:


PSALM 91.

Kto się w opiekę poda Panu swemu
A całém prawie sercem ufa Jemu,
Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga,
Nie będzie u mnie straszna żadna trwoga.
Ciebie on z łowczych obieży wyzuje
I w zaraźliwém ......


— Ależ! cóż wy nam czytacie? — zawołał Józef Brona — wszak ci to chyba niéma człowieka coby téj pieśni nie znał, a i w kościele śpiewamy ją zawsze!
— No to i cóż? — rzekł Mateusz — lecz dotąd nie wiedzieliście, że przed trzystu laty napisał ją Jan Kochanowski. Gdy jednak wszyscy pieśń tę znacie to przeczytam inną:


PSALM 70.

Boże wiecznéj mocy,
Twéj żądam pomocy,
Chciéj się pospieszyć ku ratunku memu,
Nie daj mnie w ręce człowiekowi złemu.

Zamieszaj ich rady
Odkryj fałsz i zdrady.
Niechaj się wstydzą, niech nazad pierzchają,
Którzy niewinnéj duszy méj szukają.
A ludzie cnotliwi
Ludzie sprawiedliwi,
Niech się weselą, niechaj Najświętszemu
Uczciwość czynią imieniowi Twemu.
Panie! z każdéj strony
Jestem utrapiony.
Ale Ty nie daj niszczyć mię do końca,
A nie odkładaj wieczny mój obrońca.


MODLITWA O DESZCZ.

Wszego dobrego Dawco i Szafarzu wieczny,
Tobie ziemia spalona, przez ogień słoneczny,
Modli się dżdża, i smętne zioła pochylone,
I nadzieja oraczów: zboża upragnione.

Ściśnij wilgotne chmury świętą ręką swoją,
A one suchą ziemię i drzewa napoją
Ogniem zdjęte. O! który z suchéj skały zdroje
Niesłychane pobudzasz, okaż dary swoje.

Ty nocną rosę spuszczasz, Ty dostatkiem hojnym
Żywéj wody dodawasz rzekom niespokojnym,
Ty przepaści nasycasz i łakome morze,
Ztąd gwiazdy żywność mają i ogniste zorze.

Kiedy Ty chcesz, wszystek świat powodzią zatonie
A kiedy chcesz, od ognia, jako pióro spłonie.


PIEŚNI.
Opiewa dobrodziejstwa Boga.

Czego chcesz od nas Panie! za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie
I w otchłaniach i w morzu, na ziemi, na niebie.

Złota téż, wiem, nie pragniesz; bo to wszystko Twoje,
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznym Cię tedy sercem, Panie! wyznawamy,
Bo nad Cię przystojniejszéj ofiary nie mamy.

Tyś Pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował
I złotemi gwiazdami ślicznieś uhaftował,
Tyś fundament założył nieobeszłéj ziemi
I przykryłeś jéj nagość zioły rozlicznemi.

Za Twojém rozkazaniem w brzegach morze stoi,
A zamierzonych granic przeskoczyć się boi;
Rzeki wód nieprzebraną wielką hojność mają,
Biały dzień, a noc ciemna swoje czasy znają.

Tobie k'woli rozliczne kwiatki wiosna rodzi,
Tobie k'woli w kłosianym wieńcu lato chodzi;
Wino jesień i jabłka rozmaite dawa,
Potém do gotowego gnuśna zima wstawa.

Z Twéj łaski, nocna rosa na mdłe zioła padnie
A zagorzałe zboże deszcz ożywia snadnie,
Z Twoich rąk wszelkie zwierze patrzy swéj żywności.
A Ty każdego żywisz z Twéj szczodrobliwości.


Bądź na wieki pochwalon nieśmiertelny Panie!
Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie:
Chowaj nas, póki raczysz, na téj nizkiéj ziemi,
Jedno niech zawsze będziem pod skrzydłami Twemi.



DO ZDROWIA.
Szlachetne zdrowie! Także wiek młody
Nikt się nie dowie, I dar urody,
Jako smakujesz, Miejsce wysokie,
Aż się zepsujesz; Władze szerokie —
Tam człowiek prawie Dobre są; ale
Widzi na jawie Gdy zdrowie wcale,
I sam to powie, Gdzie niemasz siły,
Że nic nad zdrowie I świat niemiły.
Ani lepszego, Klejnocie drogi!
Ani droższego; Mój dom ubogi
Perły, kamienie, Oddany tobie
Ulubuj sobie!



NA LIPĘ.

Gościu! siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie;
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawyżéj wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelone cienie;
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają;

Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potém szlachci pańskie stoły;
A ją swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie,
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię Pan tak kładzie
Jako szczep najpłodniejszy w hesperyskim [1] sadzie.


Skończywszy czytać wiersz: „o lipie“ — Mateusz zatrzymał się chwilkę, a gdy obecni milczeli, ozwał się w te słowa:
— No! a teraz przeczytam wam parę pieśni z „Żalów“ czyli: „Trenów“, abyście mogli mieć pojęcie jak wielką jest miłość rodzica, i jak straszny żal rozdziera serce jego, gdy utraca ukochane dziecię! W żalach tych maluje się cała dusza Kochanowskiego, niéma téż człowieka, który czytając Treny nie zalałby się łzami i tak jak on nie płakał po śmierci swéj Urszulki!
Rzekłszy to, Mateusz począł czytać:

ŻAL X.

Orszulo moja wdzięczna! gdzieś mi się podziała?
W którą stronę, w którąś się krainę udała?
Czyś ty nad wszystkie nieba wysoko wzniesiona
I tam w liczbę aniołów małych policzona?

Czyliś do raju wzięta? czyliś na szczęśliwe
Wyspy zaprowadzona? czy cię przez tęskliwe
Charon [2] jeziora wiezie i napawa zdrojem
Niepomnym, że ty nie wiesz nic o płaczu moim?
Czy człowieka zrzuciwszy i myśli dziewicze,
Wzięłaś na się postawę i piórka słowicze?
Czyli się w czyścu czyścisz, jeśli z strony ciała
Jakakolwiek zmazeczka na tobie została?
Czyś po śmierci tam poszła, kędyś pierwéj była,
Niżeś się na mą ciężką żałość urodziła?
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, lituj méj żałości;
A niemożeszli w onéj dawnéj swéj całości:
Pociesz mię, jako możesz, a staw się przedemną
Lubo snem lubo cieniem, lub marą nikczemną.


ŻAL XIII.

Moja wdzięczna Orszulo! — bodaj ty mnie była
Abo nie umierała, lub się nie rodziła!
Małe pociechy płacę wielkim żalem swoim
Za tém nieodpowiedném pożegnaniem twojém.
Omyliłaś mnie jako nocny sen znikomy,
Który wielkością złota cieszy zmysł łakomy,
Potém nagle uciecze, a temu na jawi
Z onych skarbów jeno chęć a żądzą zostawi.
Takeś ty mnie Orszulo droga! uczyniła
Wielkieś nadzieje w mojém sercu roznieciła,

Potemeś mnie smutnego nagle odbieżała
I wszystkie moje z sobą pociechy zabrała;
Wzięłaś mi, zgoła mówiąc, dusze połowicę —
Ostatek przy mnie został na wieczną tęsknicę.
Tu mi kamień murarze! ciosany połóżcie,
A na nim tę nieszczęsną pamiątkę wydróżcie:
„Orszula Kochanowska tu leży, kochanie
Ojcowie, albo raczéj płacz i narzekanie
Opakeś [3] to niebaczna śmierci! udziałała:
Nie jać onéj, ale mnie ona płakać miała.


ŻAL XVII.

Pańska ręka mię dotknęła,
Wszystką mi radość odjęła;
Ledwie w sobie czuję duszę,
I tę podobno dać muszę.

Lubo wstając gore jaśnie,
Lubo padnąc słońce gaśnie;
Mnie jednako serce boli,
A nigdy się nie utuli.

Oczu nigdy nie osuszę
I tak wiecznie płakać muszę:
Muszę płakać; o mój Boże!
Kto się przed Tobą skryć może?

Próżno morzem nie pływamy,
Próżno w bitwach nie bywamy;
Ugodzi nieszczęście wszędzie,
Choć podobieństwa nie będzie.


Wiodłem swój żywot tak skromnie,
Że ledwie kto wiedział o mnie;
A zazdrość i złe przygody
Nie miały mi w co dać szkody;

Lecz Pan, który, gdzie tknąć widzi,
A z przestrogi ludzkiéj szydzi,
Zadał mi raz tém znaczniejszy,
Czymem już był bezpieczniejszy;

A rozum, który w swobodzie
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwie sam wié o sobie,
Tak mnie podparł w méj chorobie.

Czasemby się chciał poprawić,
A mnie ciężkiéj troski zbawić,
Ale gdy siędzie na wadze.
Żalu ruszyć nie ma władze.

Próżne to ludzkie wywody,
Żeby szkodą nie zwać szkody;
A kto się w nieszczęściu śmieje,
Jabym tak rzekł, że szaleje.

Kto zaś na płacz lekkość wkłada,
Słysząc dobrze, co powiada;
Lecz się tém żal nie hamuje,
Owszem większy przystępuje;

Bo mając zranioną duszę,
Rad i nierad płakać muszę.
Co snać nie cześć, to ku szkodzie,
I zelżywość serce bodzie.


Lekarstwo to, przebóg żywy!
Ciężkie na umysł troskliwy;
Kto przyjaciel zdrowia mego,
Wynajdzie co wolniejszego.

A ja zatém łzy niech leję,
Bom stracił wszystkę nadzieję,
By mię rozum miał ratować,
Bóg sam mocen to hamować.


ŻAL XIX.
SEN. — (Urywek).

Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała
Zamknąć i zemdlonego uspokoić ciała,
Ledwie mię na godzinę przed świtaniem swemi
Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawemi;
Natenczas mi się matka właśnie ukazała,
A na ręku Orszulę moją wdzięczną miała,
Jako więc po paciorek do mnie przychodziła,
Skoro swego posłania rano się ruszyła,
Giezłeczko [4] białe na niéj, włoski pokręcone,
Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione,
Patrzę co daléj będzie?—aż matka tak rzecze:
„Spisz Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?”
Zatemem ciężko westchnął i tak mi się zdało,
Żem się ocknął. A ona pomilczawszy mało,
Znowu mówić poczęła: Twój nieutulony
Płacz, synu mój! przywiódł mię w te tu wasze strony
Z krain bardzo dalekich, a łzy gorzkie twoje
Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.

Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoję,
Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoje
Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje
Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,
Darmo nie upuszczając najmniejszéj godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tém ważniejszy,
Czém nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy;
Ziemia w ziemię się wraca, a duch z nieba dany
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
Oto się ty frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja najmilsza Orszulka żywie;
A tu więc takimci się kształtem pokazała,
Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała;
Ale między anioły i duchy wiecznemi
Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swemi
Rodzicami się modli, jako to umiała
Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała.
.................
.................
.................
.................

— No! jak widzę — ozwał się Mateusz przerywając czytanie — że posmutnieliście wszyscy słuchając tych: „Żalów“, otóż na rozweselenie odczytam nieco z „Pieśni“ i „Fraszek“ naszego poety, który umiał być także i wesołym, rozśmieszając i siebie i przyjaciół swoich.


PIEŚNI.
Źle dopijać się przyjaciela.

Chcecieli słuchać, powiem wam swe zdanie,
Na czém zależy dobre zachowanie;
Ale w czas wiedzcie, że nie dzierżę z temi,
Którzy przyjaciół szukają pełnemi.

Trudnoby się tam miłość rodzić miała,
Gdzie swar, gdzie zwada gniazdo swe usłała;
Trudno ma urość, co kiedy niebacznie
I bez rozmysłu szumna głowa zacznie,

Cnota nad wszystko, a skarbu większego
Nad przyjaciela nie masz uprzejmego:
Kto się w taki skarb dobrze zapomoże,
Póki żywo, upaść w ubóstwo nie może;

Ale począwszy od stworzenia świata,
Aż po te nasze ostateczne lata,
Ledwie par kilka w dziejach opisano,
Które za prawe przyjacioły miano.

A my się tego piwem dopić chcemy?
Zaprawdę lekce przyjaźń szanujemy!


Śmierci się nie bać cnoty naśladować.

Synu mój! słusznie się zły człowiek śmierci boi,
Ale się jéj dobremu lękać nie przystoi;
Bo zły mniema, że wszystek już na wieki ginie,
A dobry prawie wtenczas do portu przypłynie.


I ty méj śmierci nie płacz; mnie się dobrze dzieje,
Takem bojaźni próżen, jako i nadzieje;
Łaska Pańska nademną; ty mię nie wydawaj,
A cnoty naśladować synu! nie przestawaj.

Cnocie niebo zapłata i wieczne wesele;
W rozkoszach świata tego źle pokładać wiele;
Wszystko to jako trawa czasu swego minie,
Ale sława poczciwa i po śmierci słynie.

O tę się synu! staraj, wszelakim sposobem,
A wdzięczniéj mi uczynisz, niż byś nad mym grobem
Płakał w dzień i w nocy; to wiedz: kto do nieba
Dostał się raz, tego już płakać nie potrzeba.




PIEŚNI ŚWIĘTOJAŃSKIE O SOBÓTCE.

PIEŚŃ 8.

Pracowite woły moje!
Przy tym lesie chłodne zdroje
I łąka nieprzepasiona.
Kosą nigdy nie sieczona;

Tu wasza dziś pasza będzie,
I ja mając oko wszędzie,
Będę nad wami siedziała
I tymczasem kwiatki rwała,

Kwiatki barwy rozmaitéj,
Które na łubce obszytéj
Usadzę w nadobne koło
I włożę na swoje czoło.


Tak dziewka jako młodzieniec,
Nie proś mię nikt o mój wieniec;
Samam go swą ręką wiła,
Sama go będę nosiła.

Dałam wczora taki drugi,
Będzie mi go żal czas długi;
Bo mię zaraz pobrać dano,
Czego mi czynić nie miano.

Pracowite woły moje;
Wam płyną te chłodne zdroje,
Wam kwitnie łąka zielona
Kosą nigdy nie sieczona.


PIEŚŃ 12.

Wsi spokojna, wsi wesoła!
Który głos twéj chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć zaraz wszystki?

Człowiek z téj pieczy uczciwie
Bez wszelakiéj lichwy żywie,
Pobożne jego staranie
I bezpieczne nabywanie.

Inszy się ciągną przy dworze
Abo żeglują przez morze,
Gdzie człowieka wicher pędzi,
A śmierć bliżéj jak na piędzi.

Najdziesz, kto w plat[5] język dawa
A radę na funt przedawa;

Krwią drudzy zysk oblewają,
Gardło na to odważają.

Oracz pługiem zarznie w ziemię,
Ztąd i siebie i swe plemię,
Ztąd roczną czeladź i wszystek
Opatruje swój dobytek.

Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają,
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda owiec pełna;

On łąki, on pola kosi,
A do gumna wszystko nosi.
Skoro ten siew odprawiemy,
Komin wkoło obsiędziemy;

Tam już pieśni rozmaite,
Tam będą gadki pokryte,
Tam trefne pląsy z ukłony,
Tam cenar, tam i goniony.[6]

A gospodarz wziąwszy siatkę
Idzie mrokiem na usadkę,
Abo sidła stawia w lesie;
Jednak zawżdy co przyniesie.

W rzece na gęste więcierze,
Czasem wędą ryby bierze;
A rozliczni ptacy w koło
Ozywają się wesoło.

Stada igrają przy wodzie,
A sam pasterz siedząc w chłodzie

Gra w piszczałkę proste pieśni,
A Faunowie[7] skaczą leśni

Za tym skrzętna gospodyni
O wieczerzy pilność czyni,
Mając doma ten dostatek
Że się obejdzie bez jatek;

Ona sama bydło liczy,
Kiedy z pola idąc ryczy,
Ona i spuszczać pomoże;
Męża wzmaga jako może.

A niedorośli wnukowie
Chyląc się ku starszéj głowie,
Wykną przestawać na male,
Wstyd i cnotę chować w cale.

Dzień tu; ale jasne zorze
Zapadłyby znowu w morze,
Niżby mój głos wyrzekł wszystek
Wieśne wczasy i pożytek.




FRASZKI.

NA HARDEGO.

Nie bądź mi hardym, chociaś wielkim panem,
Jam nie starostą ani kasztelanem,
Ale gdy najmniéj podweselę sobie
Siła mam w głowie panów równych tobie!


O SOBIE.

Dopiero chcę pisać żarty,
Przegrawszy pieniądze w karty;
Ale się i dworstwo zmieni
Kiedy w pytlu grosza neni![8]




NA ŁAKOMEGO.

Na umyśle prawdziwe bogactwa zależą,
Po nim srebro i złoto i pieniądze leżą,
A temu bogatego imię będzie służyć,
Który szczęścia swojego umie dobrze użyć.
Ale kto ustawicznie leży nad liczmany,
Tylko tego słuchając, gdzie przedajne łany? —
Ten równie jak pszczoła plastry z ul układa,
A drugi nic nie robiąc miód gotowy jada!




NA DOM W CZARNOLESIE.

Panie! to moja praca, a zdarzenie Twoje;
Raczysz błogosławieństwo dać do końca swoje!
Inszy niechaj pałace marmurowe mają,
I szczerym złotogłowem ściany obijają,

Ja Panie! niechaj mieszkam w tém gnieździe ojczystém,
A Ty mię zdrowiem opatrz i sumieniem czystém,
Pożywieniem uczciwém, ludzką życzliwością,
Obyczajmi znośnemi, nie przykrą starością!


— A teraz! — zawołał Mateusz przerzucając karty w księdze — należy przeczytać jeszcze jedną rzecz napisaną przez Jana Kochanowskiego, lecz już nie wierszami. — Da Bóg jak tu znowu do mnie zajdziecie i jeżeli wola po temu będzie, to przeczytam wam i inne wiersze. No! więc słuchajcie co pierwszy nasz polski poeta pisał dowodząc:


„Iż pijaństwo jest rzecz sprośna a nieprzystojna człowiekowi.“

Rzecz niezwykłą uszom waszym powiem; rozumiem temu, że mię nie wszyscy radzi słuchać będą; ale kiedy ja prawdę powiem, niechaj mię każdy, jako chce, sądzi. Tę nadzieję mam, że ludzi bacznych, którzy przystojność a sromotę rozeznać mogą, za sobą mieć będę. Zaprawdę zbytku żadnego chwalić nie mogę; ale co najcięższe bywa, kiedy ludzie jawną lekkość cudnemi słowy zdobią, a za coby się właściwie wstydzić mieli, to sobie nietylko za dobre, ale i za zasługę poczytują. A puściwszy na stronę wiele innych rzeczy, jeśli co pod słońcem tak ohydnego spotkane być może, jak jest pijaństwo, w którém człowiek i Boga, i ludzi i powinności swéj, naostatek i sam siebie zapomnieć musi: a zawsze to ludzie tak sobie objaśnić umieją, iż żadna zabawa bez pijaństwa być nie może; tym uznania szukać, tym się ludziom podobać chcą. Taki każdy naturze swéj, jawnie się sprzeciwia, a prawie poznać daje, że mu to nie miłe, iż go Bóg człowiekiem, a nie inném bydlęciem stworzył. Bo jeśli tak jest i człowiekiem rad się mieni, czemuż więc rozum, którym od innych zwierząt jest różny, dobrowolnie swém pijaństwem tłumi? czemu dowcip, a rozsądek co nad inne bydlęta ma, swém obżarstwem tak nikczemnie traci? Nie trzeba mi na szaleństwo ich dowodów wiele, niechaj sami powiedzą, jeśli wszystko pamiętają, co się wczoraj działo? I znaleźli sobie wymówkę, kiedy już co zbroją; że się to po pijanemu działo. Tymeś większéj kaźni godzien, żeś i bliźniego obraził i dla tego żeś się upił. Czynią wiele przykrości ludziom spokojnym szaleni, którzy albo przez ciężką niemoc, albo przez jakie frasunki rozum stracili; ale to od nich zawsze ludzie ulegle przyjmują, a snać ich więcéj bliźniego przygoda, niźli swoja własna krzywda boli. Ale pijany, żadnéj w téj mierze wymówki słusznéj nie ma, ani mieć nie może, bo go o szaleństwo żadna przyczyna postronna, żadna przygoda, albo kaźń Pańska, ale jego własna chęć, jego wola w zły nałóg przyprawia. Ktoby mógł wyliczyć jak wiele zwad, jak wiele morderstwa i innych wiele haniebnych rzeczy się dzieje, przez to zbytnie, a niemierne pijaństwo: o czém człowiek po trzeźwu nie pomyśli, to wszystko upiwszy się popełni. Niema nic tak grzesznego, czegoby się on wstydził, żadna taka bezwstydność, którejby się on nie ważył, wszystko mu równo, i Bóg przez pijaka jest nieraz zobelżony. Jak za to są wynagradzani to każdy widzi. Sama natura już, jako niewdzięcznych synów karze, tego na rękach, tego na nogach, ten puchnie, ów gnije; albo owrzadza, albo téż trąd obsypuje, żadnego zdrowego niemasz, a ileż to co nagle pomrze, albo co pobiją? Taką rozmaitą barwę swym dworzanom zwykła niemierność dawać, tak je sobie stroi, tak im służbę płaci. Co u mnie tém więcéj w podziwieniu jest, że ludzie, choć dobrze pamiętają, że pijaństwo zdrowiem przepłacają, a zawsze jednak zbytków swych przestać nie mogą; ani mierności żadnym sposobem naśladować chcą, przez którąby rozum i zdrowie spełna zachować mogli. Albowiem ludzie najlepiéj swą powinność tylko trzeźwo spełniają. A dowcipu swego ku wszelkiéj sprawie użyć mogą jedynie wtedy, kiedy się ani jadłem, ani piciem zbytniém nie przełożą. Zaprawdę, jako słońce światłość swoję traci, gdy za chmurę zajdzie, tak rozum ludzki od zbytków tępieje....
Trzeźwość będąc świadomą dobrze sił i niedostatków swoich, nigdy człowieka nie popchnie w to, czemuby sprostać nie mógł, i owszem, rychléj godności swéj zamilczy, niźli się o rzecz sobie nierówną pokusi. Nieprzepłaconą rzeczą jest rozum, choć czasem będzie w słabém a ułomném ciele; bo radą swoją więcéj pomódz może, aniżeli największa głupia moc. Jakiéj tedy chwały taka cnota niegodna, któréj się trzymając, nie tylko rozum zdrowy, ale i moc zupełną mamy?
Trzeźwość a miara, to są najwierniejsi stróże zdrowia naszego. Za ich pomocą, nie tylko człowiek wiele ciężkich niemocy się ustrzeże, ale i niektórych pozbęzie. I to jest najpierwszy wstęp ku uleczeniu wszelakiéj niemocy: skromne a mierne postanowienia życia. Krótko mówiąc, ta jedna cnota wszystkim innym drogę ściele, tak rozum ludzki i umysł nakazuje, że się na nim wszelka poczciwa nauka, wszelka cnota łatwo przyjąć może, ku czemu wszystkiemu pijaństwo a zbytek nam drogę zamykają. Przy téj to cnocie obstaję i ją téż chwalę..... Cnota a przyzwoite obyczaje, te ludziom szacunek jednają; w pijaństwie nic takowego nie widzę, na coby ludzie słusznie łaskawi być mieli, zaś wiele tego, czemuby się właściwie brzydzić mogli. Ale mi podobno rzeczesz: u Włochów to nawykłem, prawda, że nie u Niemców, bo takież opoje, jakoż i my. Ale jeślić się Włochów w tém naśladować nie da, znajdziesz to i u Turków, których ty za pogany masz! Lecz baczny człowiek nie to ma czynić co u drugiego widzi, ale to co mu należy. Nie kładęć za powinność cudzych obyczajów, ale tylko, abyś się im przypatrzył, a będą się li z cnotą a z rozumem zgadzać, czemu ich naśladować nie masz? Nie przeto, że tak Włoch albo Hiszpan czyni, ale przeto, że tak twoja powinność każe. Bo tłomacz ty sobie jako chcesz pijaństwo, zawżdy je potępienia godném znajdziesz. A jeśli wstrzemięźliwość (na co mi każdy pozwoli) cnotą nazwać musim, to zapytam ciebie jak sprawiedliwie nazwiesz pijaństwo?

Nie darmo Bacha [9] z rogami malują,
Bo pijanego i dzieci poczują.
Niech głowa, niech mu służą dobrze nogi,
Sama postawa ukazuje rogi!




Gdy Mateusz czytać przestał, zgromadzeni podziękowawszy za czytanie z książki udzielonéj przez ks. proboszcza ze Zwolenia i otrzymawszy przyrzeczenie, że w przyszły czwartek znowu Mateusz z téjże książki czytać będzie, rozeszli się do domów gwarząc po drodze o Janie Kochanowskim z Czarnolasu i o tém wszystkiém co słyszeli.





  1. Znaczy tyle co rajskim“.
  2. Ten co dusze ludzkie po śmierci, do nieba i piekieł przewozi.
  3. Odwrotnieś.
  4. Koszulka.
  5. Przedaje.
  6. Gry miejscowe.
  7. Leśne duchy.
  8. Znaczy „nie ma”.
  9. Znaczy tyle co „zły duch” — „djabeł.”





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Tatomir.