Jojne Firułkes/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jojne Firułkes
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
Scena przedstawia piwnicę ciemną, brudną, wilgotną, w niej żydowska piekarnia, w głębi piec rozpalony do czerwoności, przy nim stoi piekarz wpół nagi (tors nagi) z wielką łopatą do wsuwania mac; obok niego Awrumel (także tors nagi), znędzony i biedny, podaje mu macę. Na prawo stół podłużny, wązki, przy nim Jańcio w chałacie długim i czapce, bierze w rękę każdą macę, którą mu podaje Dawid Nus, stojący przy maszynie do robienia mac. Naprzeciw Jańcia na ławce siedzi młody żyd, który kółkiem z rączką każdą macę kilka razy kreśli. Naprzeciw Nusa, po drugiej stronie maszyny siedzi na wysokim stołku Szmule i wsuwa ciasto do maszyny. Nus kręci korbą, wyjmuje ciasto i podaje Jańciowi, ten ogląda w milczeniu i oddaje żydowi z kółkiem, który, po naznaczeniu macy, rzuca ją na stół. Ztamtąd bierze macę mały chłopiec (Szalek z aktu 2-go) i podaje Awrumelowi, ten piekarzowi, który wsuwa na łopatę i kładzie do pieca, po chwili wyjmuje i drugi pomocnik wrzuca ją do kosza. Na drugim końcu stół wązki i długi; na końcu stołu siedzi żyd Sznajder i ten kawały ciasta kraje na mniejsze kawałki, potem rzuca na stół. Dokoła stołu stoi sześć kobiet bosych, biednych i te ciasto gniotą. W kącie na lewo stoi stolik mały i na nim robotnik wygniata ciasto, obraca i obtacza w mące. Wszędzie stoją miski z wodą, kobiety i robotnicy często myją w nich ręce. Ciemność prawie zupełna. Przez otwarte drzwi na lewo widać sień, oświetloną kawałkiem świeczki. Worki z mąką i kilka kobiet żydowskich, siedzących na ziemi w zupełnem milczeniu. Na scenie kosze płaskie, pełne już gotowych mac.
SCENA 1.
JAŃCIO, NUS, SZMULE, AWRUMEL, SZALEK, PIEKARZ, SZNAJDER, ROBOTNIK, sześć kobiet, w głębi żydówka.
ஐ ஐ
(Chwila milczenia. Wszyscy pracują).
JAŃCIO
(nagle rzuca macę do kosza, który stoi obok niego mówiąc):

Pasek!

DAWID NUS
(odziany, w butach, spodniach, w koszuli, kamizelce, w ręku fajka).

Co to, Jańcio? znów zepsuta?

JAŃCIO
(mrukliwie).

Una się przylepiła... ja nie mogę pozwolić, coby ją w piec kładli. Ja tu jestem od samego rabina, coby się żadna maca nie strefiła.

PIEKARZ
(w głębi).

Awrumel, spiesz się; jesteś stary nudziarz, niedołęga i śpioch! Ja stoję napróżno z łopatą i czekam, aż mi podasz macę. W ten sposób daleko nie zajdziemy z robotą.

AWRUMEL.

Ja się spieszę... ja się spieszę...

SZMULE
(głowa ogolona i na samym czubku krymka z różnokolorowej włóczki, z chwastem).
Un się spieszy, jak kaczka na weselu.
(Śpiewa).
AWRUMEL.

Jak kaczka na wesele!

(Kobiety się śmieją).
NUS.

Cicho bądź, Szmule! Ty zawsze musisz hałas robić! (Odwraca się do kobiet, z których dwie stoją bezczynnie i śmieją się do Szmula). Czego Wy nic nie robicie? Czego wy zęby szczerzycie do tego myszygene, co sam głupi, jak jego mycka, co ją ma na głowie?

SZMULE

Ty to mówisz, Dawid, przez zazdrość, że ja echt elegant kawaler i kobiety się za mną oglądają... Ty się już ożenił z Gustą, to na ciebie nikt nie patrzy, ale ja jestem jak ten ptak, co jeszcze sobie gniazdka nie usłał.

JAŃCIO
(rzuca macę).

Pasek!

NUS.

Znów pasek! Aj! aj! co to Jańcio wyrabia! Ty wszystką mąkę Trejny Przyszpiler na ziemię ciśniesz! Ona będzie na nas zła, jak po macę przyjdzie.


SCENA II.
CIŻ SAMI, CHANA, BALCIA, później WŁAŚCICIEL PIEKARNI.
ஐ ஐ
CHANA
(z woreczkiem mąki i z koszykiem).

Dawid! ja także przyniosłam moją mąkę na mace. Ja chciałam rano dać Jańciowi, żeby tobie oddał, a ja się bałam, że un jeszcze na ulicy gdzie położy...

DAWID

Postaw, Chano, kosz i mąkę; po odpoczynku będziemy piekli twoje mace...

(Chana stawia kosz i mąkę: przyczepia do kosza chustkę czerwoną).
CHANA.

Ja tu naznaczyłam mój kosz... Ja do niego przyczepiłam moją chustkę i koło niego posadzę Balcię. Niech ona siedzi i pilnuje. Co? ty uciekniesz? ty chora? Una mówi, że chora, że ją w piersiach boli! Una przecie nic nie robi, tylko w chederze cały dzień siedzi... Dawid, Dawid! Gusta kazała ci powiedzieć, że była z waszem dzieckiem u doktora.

(Dawid kiwa obojętnie głową).
SZMULE.
Chano! twój Jańcio jest bardzo niegrzeczny!
CHANA

Oj wej! znowu? Czfemu ty, Jańciu, jesteś niegrzeczny? Ty możesz zarobek stracić... Ty wiesz, że jak ty się ze mną godził u rabina, to przyrzekał, że będziesz pracował.

JAŃCIO
(rzuca macę).

Pasek!

SZMULE.

Czego ty, Chana, się z nim pogodziła? Ty mogła się z nim nie godzić.

CHANA

Jakże to? On był żywotny, a ja bez niczego! Jakże to można być? Ja poszła do rabina i prosiła o rozwód i chciała dać pięćdziesiąt rubli. A on mówi: „Chana, Chana“ ciebie nowy mąż będzie więcej kosztował, niż pięćzdiesiąt rubli. Ty się pogódź z Jańciem i wydasz na to dwadzieścia rubli, a my jemu damy miejsce, bo on jest pobożny, choć mruczkowaty“. No i my się pogodzili... i on niby jest, ale się wszyscy na niego skarżą.

SZMULE.

A żeby on się był odrzekł od zgody, to Chana mogłaby iść za mnie.

CHANA

Żeby on się odrzekł, to jabym się zamówiła nie wziąć więcej nigdy męża.

(Wchodzi Trejne ze sługą i zabiera kosz mac, który jej Dawid wskazuje).
TREJNE
(z aktu 1-go, już jako mężatka).

Ja dałam dużo mąki... kosz nie pełny...

DAWID.

Dużo było pasek.

TREJNE.

Ny! co mnie do tego? Jak ja temi macami cały dom obdzielę?

(Wchodzi właściciel piekarni, żyd, w marynarce. Trejne zabiera kosz, płaci mu i wychodzi. Właściciel chodzi pomiędzy stołami, dogląda roboty. Chwila milczenia).
WŁAŚCICIEL
(zatrzymując się przed Dawidem).

Obermaszynist, macie dużo cudzej mąki?

DAWID

Ciągle znoszą, ale małe obstalunki.

WŁAŚCICIEL.

Od kiedy zaczniemy piec na sprzedaż?

DAWID.

Ja myślę, może jutro z południa.

(Wchodzi żydówka z małem dzieckiem i podaje właścicielowi worek mąki).
ŻYDÓWKA
(bardzo biedna).
Tu jest moja mąka. Ja jestem Ruchla Ehrenberg — ja tylko proszę, żeby mało było odrzucone pasek, bo ja bardzo biedna, a u nas w domu jedenaście osób będzie świętowało.
WŁAŚCICIEL.

Gdzie wasz kosz?

ŻYDÓWKA.

Ja nie mam kosza, ja biedna, ja fartuch czysty rozścielę.

WŁAŚCICIEL.

Mace się połamią.

ŻYDÓWKA.

Ny, co robić? Ja się ledwo na mąkę zmogłam.

CHANA
(do Jańcia).

Niech Jańcio uważa na moją mąkę i na Balcię. Ja idę do ochrony. Będzie Jańcio co wieczorem jadł? nie? Znów się gniewa, nic nie gada! Un mi znów bieliznę zabierze i pójdzie. Un nawet rabinowi nie chciał powiedzieć, co un z tą bielizną zrobił mokrą i gdzie un ją zapodział! (do właściciela). Ale pan Klejberg to już moje mace darmo upiecze.

WŁAŚCICIEL.

Kto wy jesteście?

CHANA

Żona waszego... Un bardzo pobożny i rozumny żyd... tylko my bardzo biedni...

WŁAŚCICIEL.
Dobrze, już dobrze! (do Dawida Nusa). Na co one czekają, tamte kobiety w sieni?
DAWID.

Une przyniosły mąkę, my będziemy piekli ich mace także.

(Chana wychodzi).
WŁAŚCICIEL
(staje koło pieca).

Kto to jest za pomocnika? Nu, zupełnie stary, on się ledwo na nogach trzyma.

PIEKARZ.

Żeby ja miał innego pomocnika, to dwa razy tyle mac byłoby już wypieczonych.

WŁAŚCICIEL.

Ruszaj się stary, a prędzej... Do pieniędzy to prędzej łapy będziesz wyciągał jak do roboty! (do piekarza). Trzeba go na noc zmienić; taka robota to żadna robota! Ja tobie dobrze płacę, piętnaście kopiejek na dzień, to ty rób za te piętnaście kopiejek!

AWRUMEL.

Ja się będę starał!

WŁAŚCICIEL.

Nie, nie, to nie może być! Święta za pasem, a my jeszcze na święta na sprzedaż piec będziemy. Trzeba zmienić pomocnika, piekarz!

JAŃCIO
(rzuca na ziemię macę).
Pasek!
DAWID NUS
(do właściciela cicho).

Un tak ciągle robi! Un jest strasznie uparty.

WŁAŚCICIEL.

To wasza wina; dlaczego mace do desek przylegają?

DAWID.

Un je sam przylepi, jak je do stołu przyciśnie. Ja jego oddawna znam, on taki zły na wnętrzu i tak drugim na złość robi.

WŁAŚCICIEL.

Ny... jak my nie swoją mąkę pieczemy, to niech on się złości — ale jak my zaczniemy swoją mąkę piec, to niech un będzie mniej... mniej pobożny, bo ja pójdę do rabina i poproszę, żeby go zmienił.

PIEKARZ.

Wiatr strasznie dmie na dworze.

WŁAŚCICIEL.

Bardzo brzydka noc — deszcz ze śniegiem pada.

DAWID.

Ja trochę pójdę się przespać, panie Klejberg. Szmule siądzie na moje miejsce, a robotnik wie także, co podmaszynista robi. Ja bardzo zmęczony, bo robię już trzy dni i dwie noce.

WŁAŚCICIEL.
Idź ty, Nus, do mnie na górę i tam przylegnij w sionce. Tylko nie śpij długo... Czekaj, ja z tobą pójdę.
DAWID.

Niech robotnik weźmie się teraz do mąki z tych koszów; prędko przygotowywać ciasto; podmaszynista będzie wam rozporządzał, kobiety niech nie próżnują! Jest dużo mac już gotowych do maszyny, to piekarz ma robotę!

WŁAŚCICIEL.

Piekarz niech nie wychodzi i koło pieca zostanie... (we drzwiach do żydówek, siedzących w sieni). Niech kobiety zabierają sobie mace, które już są gotowe. Niema miejsca, żeby tak stały.

DAWID.

Kiedy się wszystkie spóźniają, a potem razem przyjdą!

(Odchodzi z właścicielem).
SZMULE
(w podskokach, nakładając sobie fajkę):

Ja kawaler jak brylant,
Nie garbaty, nie frant,
Żyję niby jaki pan,
Wiwajt kawalerski stan!

PIEKARZ.

Ty, Szmule, zawsze wesół i szczęśliwy!

SZMULE
(w podskokach):

Piękny, śliczny jak motyle,
Podskakuje sobie Szmile,
Ma policzki niby róże,
A na święto nowe spodnie!

(Wszyscy się śmieją).
PIEKARZ.

Tyby się nie śmiał, żeby ty miał żonę i czternaście dzieci!

SZMULE.

U ciebie, Szender Sokstenbried jest czternaście dzieci?

PIEKARZ.

Czternaście, jak jeden nic!

SZMULE.

Nyl co to za liczba... czternaście dzieci? Ty miej piętnaście... to wtedy?

Fircen kinder nie radość,
Niekompletny tak sendel,
Dzieciów całe piętnaścioro,
To dopiero piękny mendel!

A co? jaki ze mnie poet!

AWRUMEL
(który przechodzi przez izbę i myje sobie ręce w misce).

Poet?... Ty, Szmule, ty jesteś poet!

(Śmieje się smutnie).
SZMULE.

Jestem poet, bo układam wiersze.

AWRUMEL
(j. w.).

Wiersze? to są wiersze?

SZMULE.

A co ma być, stara wrono? Może ty umiesz ułożyć wiersze? A ja ci ułożę wiersze na fajkę, na twój garb, na nos Sokstenbrieda i na wszystko... uf ałes... Ty nie potrafisz tak, bo żebyś potrafił, to byłby z ciebie marszelik, a nie taki kapcan, jak jesteś...

AWRUMEL
(powoli).

Nie, Szmule — ja takich wierszy, jak ty, nie umiem układać. Ale ja umrę, a o Awrumelu Teodor to ludzie jeszcze mówić będą, a o Szmulu Szplinder to nikt nie wspomni.

SZMULE.

Ty byłeś zawsze myszygene, Awrumel, dlatego ty teraz taki nędzarz i kiedy jeszcze z głodu umrzesz... Ty mówisz, że o tobie po śmierci mówić będą, a dziś jak idziesz po ulicy, dzieci za tobą kamieniami rzucają. Ja tam widziałem, ty szedł i sam do siebie coś gadał, a dzieci biegły za tobą i kamieniami ciskały!

AWRUMEL.

Nie szkodzi, Szmule, nie szkodzi! Niech oni ciskają — mnie takie kamienie już nie bolą — ja do nich zwyczajny.

SZMULE.

Za mną nie będą dzieci kamieniami ciskały.

AWRUMEL
(powoli odchodzi do głębi).

Nie, Szmule, za tobą nie będą dzieci kamieniami ciskały!

SZMULE.

Spodziewam się! Ja będę wielki bogacz, będę miał własną piekarnię... ożenię się z córką jakiego kupca. Ja i moja żona będziemy codzień jedli mięso i makaron i będziemy pili arbatę z samowaru; a na spacer to ja będę nosił rękawiczki i laskę, a moje żone parasolkę. U nas będzie lustro i kanapa z Franciszkańskiej od meblarza i na szafie miedziane rondle — i wszystko! wszystko będzie fein i git!

Wszystko będzie fein i git,
Bo pan Szmule mądry żyd,
Mądry żydek i wesoły,
Chociaż teraz jeszcze goły!

(Wybiega, śmiejąc się i tańcząc, do sieni).
AWRUMEL.

To się nazywa mądry żyd! Może on i mądry, taki żyd!

SCENA III.
AWRUMEL, PIEKARZ, ROBOTNIK, SZALEK, BALCIA, SZNAJDER, JOJNE, JAŃCIO, sześć kobiet, w sieni kobiety.
Podczas całej rozmowy poprzedniej, biedne bardzo żydówki wnoszą mąkę, kosze ustawiają na ziemi i wychodzą do sieni. Balcia śpi koło kosza. Piekarz w głębi. Jańcio siedzi filozoficznie z założonemi rękoma. Przez drzwi wchodzi Jojne. Jojne jest bardzo blady i zmieniony; ma na sobie ubiór robotnika i jest przewiązany sznurem grubym w pasie. Zatrzymuje się w progu i zapytuje robotnika.
ஐ ஐ
JOJNE.

Czy tu jest stary żyd, Awrumel? On miał pomagać przy pieczeniu mac.

(Robotnik pokazuje na Awrumela).
JOJNE
(podchodzi do Awrumela).

To ja, Awrumel!

AWRUMEL.

A! a! co ty, Jojne?

JOJNE.

Tak... ty mnie wczoraj na placu powiedział, że ty w piwnicy na Gnojnej będziesz koło macy pomagał i żeby ja do ciebie przyszedł.

AWRUMEL.

Ja myślał, że ja już dostanę zapłatę dziś wieczór, to ja chciał się z tobą podzielić, Jojne, ale ja widzę, że oni dopiero razem za całe dwadzieścia cztery godzin będą płacili.

JOJNE.

Ty nie myśl o mnie, Awrumel, ty się o mnie nie kłopocz, ty myśl lepiej o sobie.

AWRUMEL.

Kiedy ty bardzo, Jojne, jesteś biedny i ja przecież pamiętam, że ty także nigdy nie myślał o sobie, tylko o mnie i o innych jeszcze biednych. Ja widział wczoraj, jak ty jeszcze małemu chłopcu, co kości na podwórzu zbierał, bajgełe za ostatni grosz kupił.

JOJNE.
On był bardzo biedny, głodny, ten chłopiec i on był sierota.
AWRUMEL.

Ty także głodny, Jojne, i także sierota! (Po chwili). A gdzie ty spał, Jojne?

JOJNE.

Ja nigdzie nie spał, Awrumel, ja nie miał gdzie spać, ja całą noc po ulicy chodził i bardzo się bał, żeby mnie nie złapali. Potem ja długo na kamieniu koło mostu siedział. (Po chwili). Bardzo ciężko dostać pracę. Inni ludzie silniejsi odemnie, odtrącą i odepchną. Czasem, jak się zaczną pchać, kiedy trzeba co z fury zładować, to mnie aż popchną na ziemię i po mnie przejdą. Ja takby nie potrafił.

AWRUMEL.

Ty tak nie potrafisz, dlatego ty jesteś na spodzie — oni na wierzchu, oni mają pracę i zapłatę — a ty nie masz nic...

JOJNE.

Tak! tak! ludzie się nawet dziwią i gniewają, że ja taki słaby chcę dźwigać ciężkie rzeczy. A ja co mogę robić innego, Awrumel? Ja rzemiosła nie umiem żadnego, mnie tate do handlu sposobił — ja za stary, żeby mnie kto do terminu wziął — siły nie mam, żeby ciężkie roboty robić... Źle, Awrumel, żydowi, jak jego tylko do handlu sposobią... Jak on handel straci, albo handlować nie chce, to co on ma robić? on ma głodem mrzeć! (po chwili). I żeby tylko ludzie jeszcze inne były, ale ludzie, Awrumel, to jałmużnę dadzą, ale pracę to wydrą... A ja żebrakiem być nie chcę... ja ich dobroczynności nie chcę: ja chcę, żeby mi dali pracować na mały kawałek chleba!

AWRUMEL.

Dlatego ja nawet już ludzi o pracę nie proszę, bo jeszcze ust nie otworzę, a mnie już rzucają kopiejki, żeby się mnie pozbyć!

JOJNE.

Co ja się nachodził, naprosił! — wszędzie byli więksi, silniejsi odemnie. Ja tylko sposobny do ręcznej pracy, a inni, co mieli więcej siły, zabrali mi ją zaraz. I nieraz, jak ja widziałem, Awrumel, jak oni tak między sobą się jedli i kłócili o ten zarobek — ja uciekł, Awrumel, bo mi wstyd było i mnie i ich! (Ogląda się) Kto to? Jańcio? Co on tu robi, Awrumel?

AWRUMEL.

On się pogodził z Chaną i on teraz jest od rabina przy macach, co on jest... pobożny.

JOJNE
(z gorzkim uśmiechem, kiwając głową)

I jemu za tę pobożność płacą! O! I on się z Chaną pogodził! i on znów tam do nich powrócił... O, Awrumel! a ja myślał, że jemu duszno, jak mnie, i że on poszedł w świat pracować i starą skorupę z siebie zrzucić!

(Szmule powraca i siada do roboty na miejsce Nusa; pomaga mu żyd, który krajał macę kółkiem).
AWRUMEL.

Może on chciał i to zrobić, Jojne, ale on siły nie miał. ja wiem, że on dużo biedy przeszedł... Co chcesz, Jojne! on był tylko pobożny...

JOJNE
(z goryczą).

Tak, on był tylko pobożny, tak jak ja był tylko handlarzem. Jego ojciec przeznaczył na pobożnego, a mnie ojciec przeznaczył na handlarza. U nas zawsze przeznaczają z góry — i żony i mężów i na to, co robić się ma w życiu. I powiedzą, od dziecka: ty będziesz ludzi oszachrowywał — a ty będziesz udawał pobożnego. I nieszczęście dla tego, kto się sprzeciwi!... Nieszczęście, nędza i głód, albo on wrócić znowu do tego, co mu przeznaczone, musi! (Po chwili). Ale ja nie wrócę; ja matce odpowiedział, żeby ona to, co po ojcu zostanie, oddała moim braciom. Oni z tego zrobią tysiące — w nich jest duch Firułkesów; oni nie będą mieli pół sklepik, oni będą mieli całe sklepy na Marszałkowskiej, albo na Nowym Świecie i dzieci swoje przeznaczą także na wielkie kupcy, już takie kupcy, co to się kapcany przed nimi kłaniają. I oni będą bardzo miłosierne i dobre ludzie dla takich, co są suche gałęzie na drzewie i nie umieją zarobić; a jak zobaczą takiego, jak ty, jak ja — jak zobaczą, jak za nami dzieci będą krzyczeć i kamieniami rzucać, to powiedzą: Patrzcie, to biedne warjaty, im trzeba szpital ufundować, żeby ludzie nie powiedzieli: u żydów nędza jest, a bogate serca nie mają! (po chwili). Niechby oni te pieniądze, co oni dają na dobroczynność, dali na to, żeby nas nauczyć pracować i pracę, choć biedną, ale nie handel kochać — to oni by lepiej zrobili!

PIEKARZ
(w głębi).

Awrumel! ty już dosyć odpoczął — chodź na swoje miejsce.

AWRUMEL.

Jojne, ty odemnie pieniędzy wziąć nie chcesz — ale ja tobie dam zarobek.

JOJNE.

Daj, Awrumel! daj! Ja siłę znajdę... Mnie czasem się szelki od trag w ciało wkrajały, tak mnie cisnęły, a ja nie czuł i był szczęśliwszy, jak tam w pół sklepik u ojca... Co ja mam robić, Awrumel?

AWRUMEL.

Ty idź dziś na noc na moje miejsce pomagać piekarzowi mace podawać. Umyj ręce... ja ci powiem, co masz robić.

JOJNE
(myjąc ręce).

A ty, Awrumel?

AWRUMEL.
Ja pracował już... ja zarobił trzydzieści kopiejek, mnie do świąt dosyć i na święta starczy. Ja pójdę i położę się spać w ubraniu. Chodź, ja powiem piekarzowi, że ty na moje miejsce jesteś.
(Odchodzą w głąb do piekarza; po drodze Jojne spostrzega Balcię i pochyla się ku niej).
JOJNE.

Balcia!

BALCIA
(budząc się i radośnie wyciągając ręce do Jojnego).

Jojne! to ty? Gdzie ty był tak długo? Czemu ciebie w sklepik niema?

JOJNE.

Bo ja teraz pracuję, Balcia. Ja nie mam czasu w sklepiku siedzieć. Ale ty mnie poznała, Balcia, choć ja nie mam chałata i taki znędzony...

BALCIA.

Ty był dobry, Jojne... ty mnie i Lajbele mięso i wino dawał, ty nam także śliczne historje opowiadał... Teraz mnie bardzo smutno... Mozesa także poszła!

JOJNE.

Ty bardzo blada, Balcia! Czy ty chora?

BALCIA.

Ja nie chora, tylko ja się uczę... Ja do chederu codzień chodzę.

JOJNE

Do chederu! Awrumel, ona taka blada, jak Lajbele!

BALCIA.

Mnie się spać chce, Jojne...

(Usypia. Jojne idzie w głąb do piekarza z Awrumelem i tam rozmawiają chwilę po cichu; Jojne się rozbiera i wchodzi do pogłębienia, Awrumel powoli wychodzi ze sceny).
SZMULE.

Pan obermaszynist coś się długo wysypia... Trzeba kazać go zbudzić. (Do kobiet). No, dalej, nie zakładać ręki, nie odpoczywać, jak jakie księżne...

SCENA IV.
JOJNE, SZMULE, BALCIA, PIEKARZ, SZALEK, SZNAJDER, JAŃCIO, młody żyd z kółkiem, sześć kobiet, ROBOTNIK, ŻYDÓWKI, GUSTA.
ஐ ஐ
GUSTA
(wchodzi z dzieckiem maleńkiem na ręku; jest bardzo blada, zmieniona mówi powoli i widocznie ledwie się na nogach trzyma. Jest ubrana w perukę ze wstążki).

Gdzie Dawid? Jabym chciała z nim mówić.

SZMULE
(odwraca się).

Aj! to ty, Gusta? Ja ciebie odrazu poznać nie mógł.. Dawid poszedł na górę trochę przylegnąć. Ja ciebie dawno nie widział, Gusta!

GUSTA.

Ja słabowałam długo, Szmule, ja ciągle słabuję...

SZMULE.
Czemu ty po nocy wstajesz i chodzisz, Gusta?
GUSTA.

Dziecko chore, Szmule. Ja byłam u doktora, un kazał i mnie i dziecku lekarstwo kupić. Ja zaniosła do apteki i przyszła do Dawida po pieniądze...

SZMULE.

Bardzo dziecko chore?

GUSTA.

Doktór mówi, że bardzo. Ja jego nie chciała wziąć z sobą, bo tam deszcz i wiatr na dworze, ale u nas w stancji mieszka Łaja Fainbube i u niej pięć chłopaki strasznie złe i niepoczciwe. Oniby mogli mojemu dziecku krzywdę zdobić. Ja musiała wziąć dziecko z sobą. Aj!

SZMULE
(przypatrując się jej uważnie).

Aj, Gusta!... jak ty się zmieniła! Dawniej ty była wesoła i świeża, jak róża, a dziś...

GUSTA.

Ja przecież za mąż poszła, Szmule — a to nie rozkosz i nie zdrowie dla kobiety... Ja wiem, że ja była jak włos, taka dziewczyna, a teraz...

SZMULE.

To tobie, Gusta, za Dawidem źle?

GUSTA
(obojętnie).

Co ma być źle? Nie jest dobrze, tak jak za mężem.

(Patrzy na Szmula uważnie).
SZMULE.

Dlaczego ty na mnie tak patrzysz, Gusta?

GUSTA.

Ja sobie tak patrzę i myślę, czy, jak tybyś się ze mną ożenił, to mnieby było lepiej, jak teraz?

SZMULE.

Może tobieby i było lepiej, a może nie. Dawid więcej zarobi — może ci dać więcej.

GUSTA.

Ale Dawid ani mnie, ani dziecka nie ma w sercu. On myślał, że ja będę zdrowiutka, jak Mozesa, ale ja zaraz zaczęła słabować i nic nie mogła robić. On się za to na mnie gniewa, a mnie przez to chorość jeszcze większa napada (po chwili). Ty pamiętasz, Szmule, jak ty dwa lata temu na purym bal piosenki śpiewał i za babusię był ubrany?

SZMULE.

A ty, Gusta, miała dwa pióra we włosy — w twoje długie, kędzierowate włosy!

GUSTA
(smutnie).
Ja już nie mam długie, kędzierowate, czarne włosy! Mnie obcięli moje włosy, kiedy mnie pod baldachim poprowadzili. (Patrzy smutnie na Szmula). Jak ja na ciebie patrzę, Szmule, to mi się na wnętrzu strasznie smutno robi.
SZMULE.

Dlaczego, Gusta? Przecież ja nie grabarz i mam wesołą gębę.

GUSTA.

Ale mnie się tak zdaje, co ja widzę wszystko dawne przed sobą — tak jak ja była młoda i śpiewała i była zdrowa i wszystkiemu się cieszyła... I potem mnie się tak zdaje, że ja umarłego przed sobą widzę.

SZMULE
(po chwili).

To dziwne, Gusto — i mnie się tak zdaje, że ja umarłego przed sobą widzę.

(Stoją chwilę w milczeniu; nagle Szmule podskakuje i zaczyna śpiewać):

Nie płacz Gusta, nie płacz Szmile
Już minęły dawne chwile!
Skiknij, jakby młody wróbel
I zrób sobą wszystkim jubel!

GUSTA
(zachwycona).

Ach, Szmule! Szmule! jakie ty zawsze żarciki wyprawujesz!

PIEKARZ
(do Jojnego).

Daj mi ten fartuch, co leży koło tej małej dziewczynki.

JOJNE
(idzie i bierze fartuch).
Czy ten?
ŻYDÓWKA
(która stała przy fartuchu).

Nie ruszaj — moje mace już gotowe. Weź próżny fartuch. Nie ten — i tu jest mace... Ten koło kosz...

PIEKARZ.

Ułóż także mace w koszach, bo ten głupi nawet ich porządnie ułożyć nie umiał.

(Jojne układa mace w koszach; powoli wchodzą żydówki, ale nie zabierają koszów, tylko stoją i rozmawiają z sobą. Przychodzi także dwóch podrostków i stary żyd).


SCENA V.
CIŻ SAMI, i DAWID NUS.
ஐ ஐ
SZMULE.

No, to i twój mąż, Gusta.

(Idzie na swoje miejsce).
DAWID
(siadając do roboty).

Czego ty odemnie chcesz, Gusta?

GUSTA.

Mnie trzeba pieniędzy na lekarstwo dla mnie i dla dziecka. Rubel i czterdzieści siedem kopiejek.

DAWID
(pracując).
Ja nie mam pieniędzy.
GUSTA.

Dla mnie to już mniejsza, ale daj ty choć na lekarstwo dla dziecka, Dawid!

DAWID
(dając jej pieniądze).

Ja mam tylko trzydzieści kopiejek.

GUSTA.

Lekarstwo kosztuje osiemdziesiąt pięć kopiejek. Ty miał jeszcze wczoraj pięć rubli — gdzie ty podział te pięć rubli?

DAWID.

Ja mąki za to kupił i do spółki ze Srulem Packowerem wszedł. My także upieczemy mace i będziemy sprzedawać. Na tem my możemy zrobić interes.

SZMULE.

Ty masz kepełe do geszeftu, Nus! Ej Gusta, ty masz mądrego męża!...

GUSTA.

Mnie w aptece nie zborgują. Oni na rozpłatę lekarstwa nie dają. Kupcy, to dywany i lustra na wypłaty dają, ale lekarstwa, Szmule, nie dadzą.

DAWID
(do Gusty).

Poczekaj, to się lekarstwo kupi w święta, jak się na mace zarobi...


SCENA VI.
CIŻ SAMI, MARJEM i CHANA.
ஐ ஐ
MARJEM.

Czy moje mace już gotowe?

DAWID.

Zobacz sama Marjem. Umiałaś dać znak jaki?

CHANA

A moje? A, już upieczone! To ja zaraz wezmę!

MARJEM.

Une były w koszyku Lejzora, ot tu-.. ich układają; to moje (Spostrzega Jojnego, który układa mace). Jojne! to ty? Gdzie ty bywał?

CHANA

Jojne! Patrz, Jojne!

DAWID
(odwracając się szybko).

Jojne? gdzie Jojne? (spostrzegając Jojnego, który zaczyna układać mace drugiej żydówce). Precz! nie ruszaj mac!

WSZYSCY.

Dlaczego?

DAWID.

On jest przeklęty!

WSZYSCY
(z przestrachem odsuwają się od Jojnego).
On jest przeklęty!
(Na środku pozostaje Jojne i Nus).
DAWID NUS
(z siłą i gniewnie).

Ty, Jojne, jesteś pod heremem! Czy ty nie pamiętasz? czy ty zapomniał o tem, że ciebie ojciec przeklął i herem na ciebie rzucił? Czy ty nie wiesz, że ty gorszy, jak nieczyste zwierzę i że tobie do ludzi nie wolno się zbliżać? Tobie kropli wody nikt podać nie może. Z tobą nikomu pod jednym dachem zostawać nie wolno!

(Odwraca się do tłumu).

Przez niego umarł stary Firułkes! jego ojciec!

TŁUM.

Przez niego umarł stary Firułkes!

DAWID.

On chciał podpalić!

TŁUM.

Podpalić!

DAWID.

Un jest morderca! un przeklęty! un warjat!

TŁUM.
(z wzrastającą grozą).

On jest morderca! On jest przeklęty warjat!

JOJNE
(zdławionym głosem).

Jakie ty masz prawo, Nus, to mówić? Ty sam jesteś zabójca... bo ty dla geszeftu nie chcesz ratować swego dziecka i lekarstwa mu kupić nie chcesz... Jakie ty, Chana, masz prawo mnie nazywać zabójcą, kiedy ty Lajbele zabiła, kiedy ty teraz chcesz przez cheder Balcię zabić?!

CHANA

Zawrzej gardziel, ty opętany!

JOJNE
(z wielką mocą).

To wy zawrzyjcie gardziele! — wy, co dla geszeftu, dla odłożenia grosza na handel, głodzicie i siebie i swoje dzieci cały tydzień! wy, coście córki swoje posprzedawały przez swatki! — wy, co macie całe kupy dzieci, które robactwo toczy i nędza na kirkut wymiata!

DAWID NUS
(dysząc ciężko).

Ty gorszy, jak nieczysty duch, jak sam djabeł! Ty się dotknął do mace biednych ludzi, ty mi mąkę zepsuł! ty mąkę mi zanieczyścił!

TŁUM
(z okropnym wrzaskiem).

On przeklęty! On zepsuł nam mąkę! On zepsuł nasze mace! Niech nam zapłaci za mąkę! Co my teraz będziemy jedli na święta?!

JOJNE.

Ty mówisz Nus, że ja nieczyste zwierzę, że odemnie sam djabeł lepszy?... To wy jesteście jak zwierzęta złe, ciemne, nieczyste i dla geszeftu żyjące! To wy jesteście pod heremem świata, nie ja!

DAWID NUS
(rzuca się na Jojnego i uderza go).

Masz, ty zuchwały warjat!

(Jojne pada na ziemię i w tej chwili cały tłum z przerażającym wrzaskiem rzuca się na niego; biją go i szarpią przez chwilę, potem Chana pierwsza pociąga za sobą inne kobiety).
CHANA

Chodźmy do właściciela. Niech on nam za naszą mąkę zapłaci.

MARJEM i INNE.

Chodźmy! chodźmy! on musi nam za niego zapłacić!

(Tłum wybiega).
NUS
(do rzemieślnika i piekarza).

Chodźcie i wy ztąd wszyscy; my musimy iść do rabina i powiedzieć, co się tu w piekarni stało. Teraz tu wszystko nieczyste i grzeszne.

JAŃCIO.

Tak, teraz tu wszystko pasek! Chodźcie, chodźcie! Ja nie pozwalam więcej mace piec!

(Wybiega Nus i Jańcio, piekarz, rzemieślnik i Szalek).

SCENA VII.
JOJNE, BALCIA, później AWRUMEL.
Jojne leży na ziemi długą chwilę, wreszcie podnosi głowę i jest pokrwawiony.
ஐ ஐ
JOJNE
(cichym głosem).

Wody... wasser... O! wasser! (przychodząc do siebie z goryczą). Ja pod przekleństwem! mnie nikt Wody me poda! (usiłuje wstać, dowlec się do miski i nie może). Nie mogę... wody!

(pada. Z kącika wysuwa się Balcia, idzie ku niemu i bardzo zmartwiona, klęka przy nim).
BALCIA.

Ty chory, Jojne? Oj! z ciebie krew się leje! ja tobie dam wody!

JOJNE.

Ty odejdź odemnie, Balcia, ja pod przekleństwem... odejdź!

BALCIA.

Pod czem, ty, Jojne? pod czem? Ja nie rozumiem... Ty chcesz pić, ja tobie dam wody. (Zaczerpuje rękoma z miski wodę i wyciąga ręce, jak muszle, do Jojnego). Pij, Jojne! Ja tobie obmyję i tę krew, co tobie źli ludzie na twarzy zrobili.

JOJNE.

Ty się mnie nie boisz dotknąć, Balcia?

BALCIA.
Dlaczego się ciebie bać, Jojne?
JOJNE.

Prawda... ty jeszcze mała, ty jeszcze czyste dziecko... ty mnie jeszcze możesz dotknąć i dać mi wody...

(Balcia pochyla się nad nim, on pije z jej rąk złożonych wodę).
AWRUMEL
(wbiega).

Jojne! Jojne! co się tutaj stało? Oni cię bili! oj jej!

(Klęka przy Jojnem, który unosi się trochę z ziemi).
JOJNE.

Dziecko i taki, za którym kamieniami rzucają! Oni tylko jedni!...

Kurtyna zapada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.