Kochankowie nieba/Doba druga

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Kochankowie nieba
Wydawca Karol Baliński
Data wyd. 1858
Druk M. Zoern
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Karol Baliński
Tytuł orygin. Los dos amantes del cielo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOBA DRUGA.

KLAUDJUSZ I ESKARPIN.
KLAUDJUSZ.

I cóż? dotąd się nie zjawił?
Może jaki ślad zostawił?

ESKARPIN.

Nic zgoła; od owej chwili,
Gdyśmy w lesie razem byli,
Gdzieś pan opuścił nas obu,
Znikł, i dotąd ni sposobu
Odszukać go, znikł bez wieści.
O! jakież cierpię boleści!

KLAUDJUSZ.

Wierność twą z dawna uznaję,
I oceniam należycie.

ESKARPIN.

Co się wiernością wydaje,
Jest nią, lecz nie całkowicie;
Jeszcze się tam coś dodaje.

KLAUDJUSZ.

Cóż takiego?

ESKARPIN.

Myśl, co skrycie
Dręczy mię i serce tłoczy,
Bo mi wciąż stawia przed oczy,
Że on z nią gdzieś się ukrywa,
I słodkich wczasów używa.

KLAUDJUSZ.

Gdyby w istocie tak było,
Toćby mię właśnie cieszyło.

ESKARPIN.

A mnie nie.

KLAUDJUSZ.

Cóż to się znaczy?

ESKARPIN.

Bo jestem w wielkiej rozpaczy.

Kocham najzapamiętalej,
I wściekła zazdrość mię pali.

KLAUDJUSZ.

Co mówisz? ty zakochany?
Ty, zazdrością udręczany?
Ty, co ze wszystkiego szydzisz?
Żartuj sobie, ja nie wierzę.

ESKARPIN.

Cóż pan w tem dziwnego widzisz?
Alboż to ja jestem zwierzę?

KLAUDJUSZ.

Więc Darja zajęła pana,
Owa piękność niezrównana?

ESKARPIN.

Właśnie mówię, że jej chwała,
By dojść do doskonałości,
Koniecznie potrzebowała
Hołdu od mojej miłości.

KLAUDJUSZ.

Głupstwa bredzisz.

ESKARPIN.

Jakto, panie,
Głupstwem zwiesz tak mądre zdanie?

KLAUDJUSZ.

Dość tego — patrz — wuj nadchodzi,
Błaznować tu się nie godzi.

ESKARPIN.

Na pochmurnem jego czole
Znać głębokie serca bole.

(POLEMIO z orszakiem.)
KLAUDJUSZ.

Sam tylko Jowisz na niebie
Wie, jakie cierpię katusze,
Jaki ból udręcza duszę,
Gdy dziś, panie, dziś dla ciebie...

POLEMIO.

Wiem, że moje niepokoje
Czujesz jakby własne swoje.

KLAUDJUSZ.

Ale zaręczam ci panie,
Że Krisanta...

POLEMIO.

Przestań, proszę,
Bo przez samo powtarzanie
Wznawiasz męki, które znoszę.

KLAUDJUSZ.

Lecz chciej mi panie powiedzieć,
Czy ci dotąd nic nowego
Nie udało się dowiedzieć?

POLEMIO.

Powtarzam, dosyć już tego;
Nie dręcz mię już pytaniami,
Odpowiedź z ust się wyrywa,
Ale zaklęta ślubami,
Niech wiecznie w piersi spoczywa.

KLAUDJUSZ.

Wszak krew twoja we mnie płynie,
Wszak wierność moja bez skazy,
Wiesz, że na twoje rozkazy
Wszystko co zechcesz uczynię,
Życie chętnie oddam tobie,
Czemuż w tej bolesnej probie
Niechcesz mi wydać słowami
Bolu, co próżno się kryje,
Bo z duszy przez oczy bije.

POLEMIO.

Niech wszyscy wyjdą, z pokoju.

ESKARPIN.

Ach! Darję widzę u zdroju.

(wychodzą.)
KLAUDJUSZ.

Oto już jesteśmy sami.

POLEMIO.

Więc powiem, choć przez zwierzenie
Przełamię postanowienie,
Do którego mię zmusiła
Boleść, co mię obarczyła.
Chciałem milczeć, ale muszę,
Kiedy koniecznie chcesz wiedzieć,
Wywnętrzyć ci moją duszę,
Cały ból mój opowiedzieć.
Krisanto nie znikł bez wieści,
On jest — jest tu — w moim domu.
Ach! mniej doznałbym boleści,
Gdyby siłą swego gromu
Bogowie dom ten w tej chwili
W grób dla niego zamienili.
Wielce jesteś zadziwiony,
Że on tu i uwięziony;
To nic, trochę cierpliwości,
Większych dowiesz się nowości.
Pomniesz ów dzień, dzień przeklęty,
Gdyśmy się z sobą rozstali?
Jam szedł w góry, ty w las dalej,
I tam czem innem zajęty
Zgubiłeś go w gęstym lesie,
Lecz jam znalazł! nie dziwże się!

Naszli go żołnierze, w norze,
I przy wiernym towarzyszu.
Cierpliwości! o! Jowiszu!
Wiesz przy kim?... przy Karpoforze!
Masce winienem jedynie
Szczęście, że go nie poznano
W onej nieszczęsnej godzinie,
Że z twarzy nie wyczytano
Przez tę zasłonę tajemną.
Podobieństwa jego ze mną;
Bo rozkaz wiernie spełnili,
Szybko z tyłu przyskoczyli,
Twarze im pozakrywali,
A potem ich powiązali.
Ów zwierz rzymski, ta poczwara,
Ten przeklęty zbrodniarz stary
Karpofor zniknął jak mara,
Zbawił się swojemi czary.
Właśnie wpadam w oną porę,
I więźnia coprędzej biorę,
By wspólnicy nie dostrzegli,
I w pomoc mu nie przybiegli.
Żołnierzy wszystkich wysłałem
W tropy za chrześcijanami,
A my dwaj zostali sami,
I gdy jeńca poznać chciałem,
Zdjąłem maskę z jego twarzy.
Stokroć przeklęta godzina!

Ojciec jestem sędzią syna,
Wspólnika nędznych zbrodniarzy,
W sprawie strasznej, co obraża
Razem bogi i cesarza!
Pojmujesz jak ciężkie boje
Rwały mi serce na dwoje,
Tu miłość, tam oburzenie,
Aż przemogło przebaczenie. —
Rzekłem mu, żeby się schował
Albo ucieczką ratował,
Lecz niestety! w tejże chwili
Żołnierze nazad wrócili,
Już nie mogłem go obronić.
To tylko jedno sprawiłem,
Że surowo zagroziłem,
By go nikt nie śmiał odsłonić.
W drodze zmieniam plan z obawy,
Bo w onem więzieniu w Rzymie,
Który wspólnik jego sprawy
Mógłby zdradzić jego imię.
Więc go wiodę pokryjomu
Do mego własnego domu.
A chcąc wszelkie zatrzeć ślady,
Używam gwałtu i zdrady:
Niewinnego niewolnika
Na jego miejsce podstawiam,
Ścinam jako bezbożnika,
I tym ciosem syna zbawiam.

Teraz powiesz bez wątpienia,
Że gdy wszystko już skończone,
To już dość tego więzienia;
A ja na moją obronę
Powiem ci, że choć nie chciałem,
By publicznie był karany,
To jednak tej ciężkiej rany,
Której od niego doznałem,
Nie mogę puścić bezkarnie,
Póki żal go nie ogarnie.
Pomnij, że z ręki ojcowskiej
Chłosta, zbawia od katowskiej,
A jaka w obu różnica,
I jaki przedział daleki!
Pierwsza leczy i zaszczyca,
Druga piętnuje na wieki.
Gniew mój jednak zwyciężyłem,
I jak ojciec przebaczyłem;
Bo jakże przebaczyć łatwo,
Gdy w każdej takiej potrzebie,
Ręka wzniesiona nad dziatwą
Chłoszcze razem sama siebie!
Z tym zamiarem przebaczenia
Wchodzę do jego więzienia,
Pewien, że dobrocią wzruszę,
Wdzięczność wzbudzę, żalem skruszę.
A on mi na to z zapałem
Chrześcijańskie cnoty głosi,

Ich prawo zwie doskonałem
I pod niebo je wynosi,
Że aż ojcowską gotowość
Znów zmienił w gniew i surowość.
Zabite okno i krata
Oddzieliły go od świata,
Cały zakuty w kajdany,
Na głodną mękę skazany.
Sam wszystkiego doglądałem,
Bo nikomu nie ufałem.
To moje postępowanie
Tak już na niego wpłynęło,
Że przytomność mu odjęło;
I w takim jest dzisiaj stanie,
Że wciąż od rzeczy rozprawia,
Szaleństwo jest w jego głowie,
Szaleństwo w myśli i w mowie.
Słucham gdy z sobą rozmawia,
Bo duch jego wyzwolony
Gdzieś w wysokie wzbił się strony,
A on w tym zachwycie ducha
Nic nie widzi, nic nie słucha.
Czasem skargę szerzy smutną
Niby w miłosnej tęschnocie,
Na jakąś piękność okrutną:
Pokochasz mię, bo w tej dobie
Ginę z miłości ku tobie.“
To znów jakby z sobą w sporze:

„Trzy osoby! jak być może!
W jednej, w tej samej istocie.“
Rzecz którą, chrześćjańskie czary
Kładą za podstawę wiary.
Stan ten trwogi mię nabawia
I w straszną wątpliwość wprawia.
Jak tu postąpić w tej sprawie?
Jeśli uwolnię z więzienia,
Jeśli go wolnym zostawię,
To w tym stanie zaślepienia
Chrześcijańskiemi czarami,
Niewątpliwie, niezawodnie,
Chrześćjaninem się obwieści,
A tym czynem, przez tę zbrodnię
Wielkie moje imię splami,
Szlachectwo moje zbezcześci.
A znów, jeśli uporczywie
Zatrzymam w więzieniu dłużej,
To stan jego to mi wróży,
I to widzę niewątpliwie
Z jego mowy i postaci,
Że do szczętu rozum straci.
Wreszcie, synowcze kochany,
Mocno jestem przekonany,
Że to chrześcijańskie sztuki.
Czarami swojej nauki
Przywiedli go do obłędu,
A to wszystko przez złość do mnie,

Że surowo i niezłomnie
Pilnuję mego urzędu.
Na synu mszczą się tak srogo,
Gdy na mnie samym nie mogą.
Powiedzże mi, cóż ja zrobię?
Poradź, jak mam począć sobie
W tem okropnem położeniu?
Lecz wprzód zobacz go w więzieniu,
Przypatrz się jemu w tym stanie,
A potem dasz swoje zdanie,
Jak tu się trzeba zachować,
Co począć, jak go ratować.
Otóż izba — wejdź do niego,
Abyś potem z dwojga złego
Mógł radzić, co mam wybierać:
Czy ma w tym grobie umierać,
Czy być, wyszedłszy z więzienia.
Hańbą rodu i imienia.

(widać KRISANTA w kajdanach.)
KLAUDJUSZ.

Widzieć go w takiej niedoli
Nad wyraz serce mię boli.

POLEMIO.

Pozostańmy tu w pomroku:
Nie idź dalej ani kroku;
Oszczędzić mu trzeba sromu,
Zostańmy tu pokryjomu.

KLAUDJUSZ.

Dobrze, już nie pójdę dalej,
Ztąd będziemy go słuchali. —

KRISANTO.

I kogoż z ludzi losy nieszczęśliwe
Rzuciły w odmęt takiej nawałnicy!
Niedość że bole cierpię tak straszliwe,
Lecz jeszcze mękę z tych bólów różnicy!

Prosiłem nieba o życie prawdziwe
Przez wyjaśnienie Bóstwa tajemnicy;
Prosiłem nieba o śmierć, bo zbyt tkliwe
Serce płonęło miłością dziewicy.

Lecz gdzież mię zbytek cierpienia unosi?
Gdy razem o śmierć i o życie prosi,
Gdy żąda zguby i pociechy razem!

O! innym trzeba modlić się wyrazem!
Czy śmierć czy życie niebo mi ogłosi,
Chylę się, korzę, przed jego rozkazem.

POLEMIO (do Klaudjusza).

Cóż, czy nie prawdę mówiłem?
Czy nie słusznie oceniłem?

KLAUDJUSZ.

Sprawiedliwe pańskie zdanie,
Tak jest, to już obłąkanie!

POLEMIO.

Wyjdźmy zanim się spostrzeże;
A teraz gdy całkowicie
Znasz co mnie tak dręczy skrycie,
Cóż mi radzisz? powiedz szczerze.

KLAUDJUSZ.

Chociaż to jest rzecz zuchwała,
Kiedy młodość niedojrzała
Śmie doradzać siwym włosom,
Lecz twa miłość mię ośmiela,
Więc z odwagą, przyjaciela
Puszczę wodze serca głosom.
Kara dobrze wymierzona
Wielkie nieraz wady leczy,
Ale kara przesadzona
Jątrzy tylko i kaleczy.
Tak zawsze było i będzie.
A najlepsze przekonanie
I najlepsze porównanie
Da nam muzyczne narzędzie.
Nastroisz w miarę właściwą —
Harmonja będzie prawdziwą,
Lecz jeśli miarę przesadzisz,
Całą melodję zagładzisz.
Nie kładzie żaden myśliwy
Na łuk swój tak wielkiej strzały,

By od napięcia cięciwy
Łuk lub struna pęknąć miały.
Otóż w tych przykładach, panie,
Zamyka się moje zdanie.
Kara ma być wymierzona,
Ale nigdy przesadzona.
Powściągnij więc twoją karę,
Bo za wielka, przeszła miarę.
Niech złe w gorsze się nie zmienia,
Wypuść Krisanta z więzienia;
Czegoś nie sprawił srogością,
Tego dopniesz łagodnością.
A gdy takie zdanie pańskie,
Że to czary chrześcijańskie
Przyczyną jego choroby,
To i na to są sposoby.
Bo natura miłościwa
Nie wypuszcza nas z opieki,
Każda trucizna zjadliwa
Ma przeciwne sobie leki. —
A jeśli chcesz ostatecznie
Zbawić go, wyrwać z tej nędzy,
To postaraj się koniecznie
Ożenić go jak najprędzej.
Niemasz lepszego wędzidła
Na wszelkie serca zachwyty,
A nawet na myśli skrzydła,
Jak ślub, jak ten czar ukryty,

Którym żona ubóstwiona
Przykuwa męża do łona.
Lecz niechaj temu ślubowi
Twój przymus nie przewodniczy,
Niech o nim tylko stanowi
Sam pociąg serc tajemniczy,
Niech swobodnie go zawiera,
Niech podług woli wybiera.
Gdy wybierze ulubioną,
Już choćby chciał, nie podoła
Biedź myślą za niczem zgoła,
Bo jest rzeczą dowiedzioną,
Że małżonek rozkochany
W różane wzięty kajdany,
W zachwyceniu czarowniczem
Nie zdolny myśleć o niczem.

POLEMIO.

Najlepszą zapłatą rady
Nie jest samo wysłuchanie,
Ale spieszne wykonanie,
Wejście w wyznaczone ślady.
To najhojniejsza nagroda
Temu, który radę poda.
Więc wedle twego życzenia
Niech zaraz wyjdzie z więzienia.
Powierzam go twojej straży,
Lecz pilnuj, niech się nie waży

Przejść za mury ogrodowe.
Skrzydło tamto pałacowe,
Co to w ogród wchodzi całe,
Zamień w mieszkanie wspaniałe.
Przepysznie przyozdób ściany
Kobiercami najdroższemi,
Obiciami złocistemi;
Zgoła, niech przepych nieznany
Wszystkich zdumieniem uderzy. —
Spraw, niech kwiat rzymskiej młodzieży
Nieustannie tu przebywa,
Niech go bawi i rozrywa.
Wybornej muzyki tony
Niech grzmią, ciągle z każdej strony.
Nareszcie niech się obwieści
Ogłoszenie takiej treści:
Wszelka piękność zacna rodem,
Która tak szczęśliwa będzie,
Że nad jego serca chłodem
Przez swoje wdzięki, przymioty,
Władzę miłości posiędzie,
I wyleczy go z tęschnoty,
Ta kobieta, choćby biedna,
Choćby wcale nie uczona,
Imię żony sobie zjedna,
Zostanie z nim poślubiona.
Ogłoś też między doktory,
Że jeśli znajdzie się który,

Co mi Krisanta wyleczy,
Ten już sobie zabezpieczy
Majątek na całe życie,
Tak go opłacę sowicie.

(Odchodzi. — Wchodzi ESKARPIN.)
KLAUDJUSZ.

Święta miłości ojcowska!
Jak wielkie twoje ofiary!
Siła twoja prawie boska,
W poświęceniu nic znasz miary,
Bo tylko zawsze i wszędzie
Szczęście dziecka masz na względzie.

ESKARPIN.

Zaklinam cię na Bachusa,
Co wszystkich łotrów i tchórzy
Opieką swoją zaszczyca,
Powiedz! co za tajemnica?

KLAUDJUSZ.

Nie wczesna twoja pokusa,
Rzecz już wiadoma każdemu,
Krisanto wrócił z podróży,
Ale chory.

ESKARPIN.

Cóż to jemu?

KLAUDJUSZ.

Nikt tego zgadnąć nie umi,
Bo sam w sobie wszystko tłumi,
I ledwie tylko czasami
Coś przebąknie półsłówkami.

ESKARPIN.

Źle robi; — sam winien, sobie,
Kiedy niechce odpowiadać,
Bo w każdej zgoła chorobie
Trzeba wszystko jasno gadać.
Bolał ząb pewnego człeka.
Posyła w takiej niedoli
Po golarza; — ten nie zwleka
I pyta: „któryż to boli?“
A ów z mądra i niedbale:
„Przedostatni,“ odpowiada.
Więc doktór bierze narzędzie,
Co prędzej w gębę mu wkłada,
Lecz w stylu nie biegły wcale,
Rwie mu ząb ostatni w rzędzie.
Dopieroż bolem zbudzony
Zrywa się język skrwawiony:
„Doktorze! woła w niedoli,
Ten zdrów! to nie ten mię boli!“
Doktór tłumaczy się z błędu:
„Jakto? wszak ostatni z rzędu?“

— „Tak! lecz jam mówił inaczej:
Przedostatni, to się znaczy,
Ten co przy ostatnim siedzi.“
Gdy go tak mądrze naucza,
Doktór po tej odpowiedzi
Znowu powraca do klucza
I mówi: „więc to ten będzie,
Co tuż przy ostatnim w rzędzie?“
— „Tak jest.“ — „Jeśli tak, mój panie,
To go masz na zawołanie.
Tak czynią, dentyści zdatni.“
I wyrwał mu: przedostatni!
Dość że: gdy w rzeczach zębowych
Lenił się tłumaczyć jaśnie,
Został sobie za to właśnie
Z zębem chorym bez dwóch zdrowych.

KLAUDJUSZ.

Ale słuchaj; — jest nowina,
Chodź ze mną a będziesz wiedział,
Co Polemiusz zapowiedział
Ze względu na zdrowie syna,
O którym myśli...

ESKARPIN.

Cóż? panie!

KLAUDJUSZ.

Że go urzekli chrześćjanie.

(postrzega CINTIĘ.)

Cintia! ach! iść z nią nie mogę,
Muszę iść w przeciwną drogę.

(odchodzi.)
ESKARPIN.

Pójdę, dowiem się, a potem
Ujrzę cię Darjo z powrotem.
Przebacz, że śmiem się zalecać,
Nie gorsz się moim zapałem;
Rodzić się by miłość wzniecać,
Jest to piękności udziałem.

(odchodzi.)
DARJA
(na polowaniu, z łukiem i strzałami).
DARJA.

Chyża jak zefir w powiewie,
Biedna ty sarneczko mała,
Co nie biegniesz lecz lecisz jak strzała,
By na łonie tego zdroju
Skonać w spokoju
W własnej krwi rozlewie,
Zaczekaj dla końca twej męki
Na nowy cios z mojej ręki.

Wszak cierpiącego pociesza
Nowy grot, co śmierć przyspiesza.

(nagle chwieje się i pada tuż przy otworze pieczary.)

Wszechmocne nieba!
Wy to czuwacie nade mną.
Kroku tylko było trzeba,
Aby wpaść w tę otchłań ciemną,
Co u stóp tej skały skryta,
Nigdy pełna, nigdy syta,
Jakby paszcza niezgłębiona
Milcząc, czycha rozdziawiona.
Ach! jestem jak posąg żywy
Z ognia i z lodu zarazem.
Krok tylko, a zgon straszliwy
Czekał mię tu pod tym głazem!
Sam widok tej groźnej pieczary
Taką we mnie wznieca trwogę,
Ze spojrzeć w jej głębię nie mogę.
Tam być muszą straszne czary.

(słychać muzykę i śpiew wewnątrz.)

Co to jest? czy to ułuda?
Że cudnej muzyki tony,
Że śpiew słyszę utajony?
Wyobraźni to są cuda,
Samotność te widma stwarza,
Dziwem i strachem przeraża.
Nie! to nie mary! ucho dobrze słyszy,
Śpiew to jakiś się odzywa,

A harmońja słodka, tkliwa,
Wtórzy mu i towarzyszy.

ŚPIEW.

Chwila to będzie zbawienna,
Po stokroć błogosławiona,
W której ta przepaść bezdenna
W grób Darji będzie zmieniona.

DARJA.

Co mówisz, władzo tajemna!
Że to będzie szczęścia znak,
Gdy ta otchłań straszna, ciemna,
Będzie dla mnie grobem?

ŚPIEW.

Tak.

DARJA.

Jak być może? cóż to znaczy?!
Szczęście konać na tem dnie?
Taki zgon nie będzież raczej
Największem nieszczęściem?

ŚPIEW.

Nie.

DARJA.

Straszliwa fantazji maro,
Czy ty, złowroga pieczaro!

Jakież szczęście w tem być może?
Powiedz! jakimże sposobem?

ŚPIEW.

Powie ci to w onej porze,
Gdy zostanie Darji grobem.

DARJA.

Czyjże wyrok? któż to karze,
Bym ginęła w tej pieczarze?

ŚPIEW.

Ten Darjo, który legł w grobie
Przez wielką miłość ku tobie.

DARJA.

Straszny, tajemniczy czarze!
Co mówisz? że ten tak karze,
Kto umarł z miłości ku mnie?
Ach! jeśli to ów młodzieniec,
Któremu rzekłam tak dumnie,
Że tylko temu dam wieniec,
Temu będę poślubiona,
Kto z miłości ku mnie skona;
Jeśli to on z wiarą, we mnie,
Ufający w moje słowo,
Skoczył w tę otchłań grobową,
I skonał tu potajemnie,

A myśl o mnie w tej katuszy
Była mu jedyną zbroją,
To ja jestem już bez duszy,
Dusza moja już nie moją!

CINTIA (w głębi).

Spieszmy za nią, prędzej, gońmy,
Aby głębia tej otchłani
Nie stała się grobem dla niej,
Od tej zguby ją ochrońmy!

DARJA.

Nowe jakieś głosy słyszę,
Tu, w cudne tony zaczarowane,
Tam, przez dalekie echa powtarzane.
Gdyby to byli moi towarzysze,
Co dziś z rana razem ze mną
Weszli w tę ustroń tajemną!
Ich obecność w takiej chwili
Pocieszy mię i zasili.

CINTIA (z łukiem i strzałami).

O! piękna Darjo! cały las przebiegłam,
Nim cię nareszcie spostrzegłam.

DARJA (na stronie).

Chciałabym ukryć boleści moje,
Tę wyrocznią tak żałobną,

Te okropne niepokoje,
Jeśli jest rzeczą, podobną.

(głośno.)

Na wzór nigdy niezrównanej
Bogini naszej Diany,
Ledwo błysnęło zaranie
Wybiegłam na polowanie.
Ujrzałam sarneczkę małą,
Zraniłam ją z lekka strzałą,
Uszła mi — ja za nią w pędzie
Uporczywie gonię wszędzie,
I byłabym doścignęła,
Gdyby ta paszcza straszliwa,
Co tak okropnie poziewa,
Na drodze mi nie stanęła.

CINTIA.

W okropnej obawie byłam,
Póki cię nie zobaczyłam,
Lękałam się, mówię szczerze,
Aby jakie dzikie zwierze
W drodze ciebie nie spotkało.

DARJA (na stronie).

O! bogdajby tak się stało!
Ta śmierć możeby mię była
Od straszniejszej uwolniła!

Lecz cóż w tak okropnej porze
Próżna skarga pomódz może!

(wchodzi NISIDA.)
NISIDA.

O! piękno Darjo! o! Cintio uczona!
Szukam was wszędzie!

CINTIA.

Cóż za przyczyna?

NISIDA.

Dziwna, powiadam, dziwna nowina!
Może źle jestem zawiadomiona,
Bo tylko całkiem przypadkiem.
Spotkałam w drodze człowieka,
Który mówił, że był świadkiem,
Jak w całym Rzymie głoszono,
I nagrodę wyznaczono
Dla tej szczęśliwej kobiety,
Która przez swoje zalety,
Wdzięki, czy inne przymioty,
Ostygłe serce rozrusza
W chorym synu Polemiusza,
I wyleczy go z tęschnoty.

CINTIA.

Jakaż przyczyna choroby?

NISIDA.

Niewiem, ale są, sposoby...
Patrz, widzisz tego żołnierza,
Co tam ku Rzymowi zmierza,
Wstrzymajmy go a w rozmowie...

CINTIA.

Zawołaj, niech nam opowie.

DARJA (na stronie).

Mnie nic nie dziwi, nie wzruszy,
Taka boleść w mojej duszy.

(wchodzi ESKARPIN.)
NISIDA.

O ty! co przez te przyjemne zagony
Stąpasz w myślach zatopiony!

ESKARPIN.

O ty! wraz z twemi! pytam się wzajemnie,
Czego wymagasz odemnie?

NISIDA.

Co to jest za obwieszczenie,
Które, jak nam powiadano,
W Rzymie wszystkim ogłaszano?
Będziem wdzięczne nieskończenie.

ESKARPIN.

Opowiem wam doskonale,
Jeśli mię tylko w zapale
Widok Darji nie powstrzyma,
Bo któż mądrze mówić może
Pod ulubionej oczyma?
Otóż jasno rzecz wyłożę:
Polemiusz, pierwszy senator,
Oraz Rzymu gubernator,
Ma syna — a jedynaka —
A z tym synem jest rzecz taka:
Jak powszechne mówi zdanie,
Czarownicy to chrześćjanie,
Ten ród strasznych naszych wrogów,
Nie cierpiący naszych bogów,
Chcąc ojca udręczyć w synu,
Sprawcami są tego czynu:
Takiego coś mu zadali,
Tak strasznie zaczarowali,
Że wciąż w tęschnicy, w żałobie;
Nic go zabawić nie zdoła,
Ni smutku rozpędzić z czoła;
Nieznośny ludziom i sobie.
Cesarz, który swemi względy
Tak Polemiusza zaszczyca,
Przykazał ogłosić wszędy,
Że każda zacna dziewica,

Że każda mówię kobieta,
Byle rodem znakomita,
Która będzie taka zgrabna,
Czy przez sztukę taka wabna,
Czy przez dowcip tak wymowna,
Czy przez wdzięki tak czarowna,
Że Krisanta rozpłomieni
I smutek w miłość zamieni,
Ta szczęśliwa jako żona
Będzie z Krisantem złączona,
I posag weźmie stosowny,
Skarbom Polemiusza równy.
Jest innych obietnic wiele,
O których, że już nie wspomnę,
To tylko rzec można śmiele,
Że są wspaniałe, ogromne.
Tak dalece, że Rzym cały,
Jakby dla mistrzów uczonych,
Jakby dla wodzów wstawionych,
Gotuje wieńce, pochwały,
I oklaski i nagrody,
I tryumfalne pochody
Dla tej, co przez swoje męstwo
Takie odniesie zwycięstwo.
Dość, że przez takie podniety
Niema dziś w Rzymie kobiety,
Coby się nie spodziewała,
Że to dla niej taka chwała.

Myśl ta każdej w sercu cięży,
Każda mniema, że zwycięży.
Ani jedna nie zostanie,
Wszystkie biegną na spotkanie.
Jedne sama próżność nęci,
U drugich zyski w pamięci,
A brzydkie... niewiem dla czego.
Lecz dość już tego wszystkiego.
Żegnam... Darjo niezrównana!
Gdy rozkosz była mi dana,
Że spotkałem cię po drodze,
Uszczęśliwiony odchodzę.

(odchodzi.)
CINTIA.

Rzadkość!

NISIDA.

Wątpliwości niema,
Któraż od boju się wstrzyma!
Rzecz nieznana po te czasy,
Kobiety ruszą w zapasy!

CINTIA.

Jak widać jasno z twej mowy,
Pochwalasz ten pomysł nowy,
I już w myśli kreślisz plany,
Jak najtkliwsze zadać rany.

NISIDA.

Muzyka jest niebios darem,
Jest najpotężniejszym czarem.
Ona przez swój wpływ głęboki
Najsroższe niszczy uroki,
Najdziksze łagodzi zwierza,
Zjadliwe gady uśmierza,
Nawet genjusze złośliwe,
To jest duchy uporczywe,
Z całą swoją straszną zgrają
Przed jej potęgą pierzchają.
Gdy więc w tej sztuce czarownej
Niemam dzisiaj sobie równej,
Czemuż nie mam iść w zawody
Dla tak wspaniałej nagrody,
Mając nadzieję ją dostać?
Teraz właśnie dla mnie pora.
Czemużbym nie miała zostać
Córką pana senatora?
Tak, senatorską synową,
Przytem panią milionową!

CINTIA.

Że muzyka w samej rzeczy
Ma bardzo wielkie zalety,
Temu pewnie nikt nie przeczy,
Lecz przy tem wszystkiem niestety!

Choć to czar wielki muzyka,
Choć ona życie nam słodzi,
Dźwięk to, co ledwie się zrodzi,
Wraz z tchnieniem powietrznem znika!
Ja, biegła w każdej nauce,
Ja, co w rymótworczej sztuce,
Która nad wszystkie się stawi,
Że wraz naucza i bawi;
Ja, co w niej, wyznać to muszę,
Prześcigłam wszystkie gieniusze,
Kwitnące w dzisiejszej dobie,
Przyznaj, że ja prędzej mogę,
Porzuciwszy płonną trwogę,
Obiecywać tryumf sobie.
Bo tylko duszy muzyka
Czaruje myśl i przenika,
Przytem pobudek różnica
Jasno mi przed oczy stawa,
Ciebie chęć zysku podnieca,
Mnie wiedzie tylko obawa,
By nagroda tak wspaniała
Niegodnej się nie dostała.
Ja chcę, ażeby Rzym cały
Uznał na zawsze raz przecie,
Że rozum, dowcip w kobiecie,
Jest chwałą nad wszelkie chwały.

DARJA.

Otoż rzecz widna i jasna:
Interes i miłość własna
To wasza podnieta cała,
Dla której każda z was działa,
I zwycięstwa życzy sobie.
Według mnie grzeszycie obie.
Bo przecież wam powiedziano,
Że czar, który mu zadano,
Jest to dzieło chrześćjan, wrogów,
Co nie cierpią naszych bogów,
Jest to zniewaga straszliwa
Bogom naszym wyrządzona,
Jednak nie to was wyzywa,
I obelga nie zemszczona!
Otoż ja w tej jednej chwili
Uwierzę, że się nie myli
Strumień, co swemi wyrazy
Zaręczał mi tyle razy,
Żem jest piękność niezrównana,
I w tej wierze zaufana
Piękność tę w dzisiejszym sporze
Na ofiarę bogom złożę,
Abym tylko wykazała
Jawnie przed świata obliczem,
Jak siła chrześćjańska mała
I że czary ich są niczem.

NISIDA.

Według tego walka nasza
Już publicznie się ogłasza.

CINTIA.

Tak jest, wybiła godzina,
Odtąd bój się rozpoczyna.

NISIDA.

Ty, coś jest czarem nad czary,
Śpiewie! pomoż mi w tej dobie!
Niech przez ciebie zyskam sobie
Imię i złota bez miary!

(odchodzi.)
CINTIA.

Ty, coś jest duszo wszech tworów!
Dowcipie! ukaż się cały!
Spraw, abym wyszła z tych sporów
Ozdobna wieńcem twej chwały!

(odchodzi.)
DARJA.

Piękności! bogów przymiocie,
Pokaż, czem jesteś w istocie,
I że źródło twoje w niebie;
Otocz mię twojemi blaski,

Niech za pomocą, twej łaski
Zwyciężę wszystko dla ciebie.

(odchodzi.)
POLEMIO, KLAUDJUSZ.
POLEMIO.

I cóż? czy wszystko gotowe?

KLAUDJUSZ.

Wszystko już jest w takim stanie,
Jak sam przykazałeś, panie.
Ono skrzydło pałacowe,
W głębi ogrodu ukryte,
Całkowicie już obite
Przepysznemi kobiercami,
Tylko gdzieniegdzie, miejscami,
Malowidła tak przecudne,
Tak zwodnicze i ułudne,
Że samą naturę zwiodą.
Po gazonach i nad wodą
Wybór kwiatów najcudniejszych,
Najświeższych i najwonniejszych,
Które w licznych wodotryskach,
W źródlanej fali połyskach
Odbite po tysiąc razy,

Urocze tworzą, obrazy.
Przytem muzyka, igrzyska,
Zabawy i widowiska.
A to wszystko tak szczęśliwie
Tajemniczość dotąd chroni,
Że nikt w Rzymie dotąd niewie,
Co się dzieje w tej ustroni. —
Dość, że będzie tu zebrany
Kwiat piękności najgłośniejszych,
I talentów najsławniejszych,
Wybór dotąd nie widziany.
Wszystkie panie uprzedzone,
Że zawód jest pełen chwały,
Że zwycięstwo odniesione
Odbierze wieniec wspaniały,
Że piękność, co go pokona,
Zostanie z nim poślubiona.
Myślę więc, że do zawodu
Wszystkie bez wyjątku staną,
Każda przyjdzie do ogrodu
Widzieć go i byt widzianą.

POLEMIO.

Bogdajby się ta rzecz cała
Jowiszowi podobała!
Bo w wielkiej jestem obawie
O koniec w całej tej sprawie.

(wchodzi AURELIO.)
AURELIO.

Panie, jakiś mistrz uczony,
Lekarz przybyły z daleka,
Chce być do więźnia wpuszczony
I rozkazu twego czeka.

POLEMIO.

Niech wejdzie.

(wchodzi KARPOFORO.)
KARPOFORO. (na stronie).

Wszechmocny Boże!
Gdy raczyłeś mię zachować
Do spełnienia tego dzieła,
Nech mię Twa Łaska wspomoże!

(głośno.)

Panie, pozwól ucałować
Rękę, co tak zasłynęła.

POLEMIO.

Zacny starcze, powstań z ziemi,
Na twój widok potajemnie
Otucha budzi się we mnie,
Że ty jeden leki twemi
Natchniesz go zdrowiem i siłą.

KARPOFORO.

Bogdajby tak się ziściło;
Uczynię co będę w stanie.

POLEMIO.

A z kąd jesteś?

KARPOFORO.

Z Aten, panie.

POLEMIO.

Ateny! a toż to przecie
Ojczyzna nauk na świecie.

KARPOFORO.

Tak jest, panie! bez wątpienia
Tej sławy nikt im nie przeczy.
Ale przechodząc do rzeczy,
Jakież są jego cierpienia?
Jakie objawy choroby?

POLEMIO.

Melancholja to głęboka,
Której powód do tej doby
Całkiem ukryty dla oka.
Lecz gdy lekarzowi szczerze
Wszystko się zgoła wymienia,
Choćby tylko podejrzenia,
Więc wynurzę ci w tej mierze,
Skryte moje przekonanie.
Urzekli go chrześcijanie.
Oni to są sprawcy czynu;
Chcą mię dotknąć w moim synu.

A szczególnie ich przodownik
Karpoforo, mistrz czarownik.
Ach! dniu zemsty upragniony!

KARPOFORO. (na stronie).

Bogdajby był przyspieszony!
W dniu tym twego okrucieństwa
Dostanę palmę męczeństwa.

(głośno.)

Gdzież chory? wskazać mi raczysz.

POLEMIO.

Zaraz go tutaj zobaczysz,
I spostrzeżesz to od razu,
Z pierwszego jego wyrazu,
Że choroba, co go gnębi,
Nie w ciele, lecz w ducha głębi.

KARPOFORO.

Więc w pomoc wezwawszy nieba.
Duszę w nim leczyć potrzeba.

(słychać muzykę.)
KLAUDJUSZ.

Właśnie wychodzi z mieszkania,
Bo słyszę śpiewy i grania,
Smutkowi to jego czoła
Muzyka wtórzy wesoła.

(wchodzi KRISANTO w świetnym stroju — z licznym orszakiem — z muzyką i śpiewami.)
KRISANTO.

Przestańcie!... boleści mojej
Żaden śpiew już nie ukoi.
Wszystko to sposoby mylne,
Muzyka nie uspokaja,
Lekarstwo to nadto silne,
Ono owszem ból podwaja.

JEDEN Z ORSZAKU.

Twój ojciec tak nakazuje.

KRISANTO.

Bo on nie czuł i nie czuje
Bolu, co mi pierś rozrywa.

POLEMIO.

Zważaj, że jestem przy tobie.
Nową jeszcze próbę robię;
Myślę, że muzyka tkliwa
Przyniesie ulgę, pokrzepi;
W zabawie, śród towarzyszy...

KRISANTO.

Nie panie, mnie stokroć lepiej
W samotności, w głuchej ciszy.
Dla czego mnie z niej wyrwałeś?
Czemuż mi umrzeć nie dałeś?

POLEMIO.

Bo miłość moja prawdziwa
Chce twoję boleść zniweczyć,
Twoję chorobę wyleczyć;
I oto lekarz przybywa,
Który może cię uzdrowić.

KARPOFORO.

Więc wolno mi jest z nim mówić?

KRISANTO (na stronie).

Co widzę! wszechmocny Boże!
Karpoforo! czyż być może!

KARPOFORO.

Powiedz mi panie co czujesz.

KRISANTO.

Kiedy tak mną się zajmujesz,
To ci wyznam jak najszczerzej.
Smutek to niewysłowiony,
Kamieniem na sercu leży,
I tak wpił się w głębię duszy,
Jak gdyby krwawemi szpony,
Swoją tęschnotą ponurą,
Że już nic go nie zagłuszy,
Już we mnie stał się naturą.

KARPOFORO.

A zkądże powstał ten smutek?

KRISANTO.

Głębokich to nauk skutek.
Czytałem nienasycenie,
Aż w końcu przyszło zwątpienie,
I rozpacz, i wieczne ciemnie,
I gonią za mną jak mara.

KARPOFORO.

Więc przyjm naukę odemnie.
Do wszelkich najgłębszych ciemnic,
Do wszelkich zgoła tajemnic,
Najpierwszym kluczem jest wiara.
Ona ułatwia trudności,
Ona jedna drogę prości.
Przez nią myślę leczyć ciebie,
Lecz trzeba, byś w tej potrzebie
Całe mi serce otworzył,
I ufność we mnie położył.

KRISANTO.

A więc mówię tobie szczerze,
Że już ufność we mnie wzniecasz,
I wytrwać pragnę w tej wierze,
Którą tak mocno zalecasz.

KARPOFORO (do Polemjusza.)

Na chwilę zostaw nas panie,
Gdy sam ze mną pozostanie,
Śmielej mi wszystko wyłoży,
I serce głębiej otworzy.

(wychodzi POLEMIO.)

Poznajesz mię?

KRISANTO.

Doskonale.
Tyś to jest, co w onej skale
Nagle w powietrznych przezroczach
Znikłeś cudem w moich oczach.

KARPOFORO.

Boskie to dzieło, nie moje,
Przez nie dziś przed tobą stoję.
Gdyby mię był w tej potrzebie
Łaską swoją nie zachował,
Czyżbym dziś ciebie ratował,
Czyżbym mógł dziś widzieć ciebie?

KRISANTO.

Nie.

KARPOFORO.

Opatrzność miłościwa
Jest zarazem sprawiedliwa;

Zachowała mię w potrzebie,
Abym tu przyszedł do ciebie
I dał ci światło prawdziwe
Na te ciemności straszliwe,
Co umysł twój skryły chmurą
Taką czarną i ponurą.

KRISANTO.

Ach! trudno podołać temu!

KARPOFORO.

Wszystko łatwe wierzącemu.

KRISANTO.

Cóż mam czynić? pragnę szczerze.

KARPOFORO.

Trzeba rozum poddać wierze.

KRISANTO.

Poddaję go całkowicie.

KARPOFORO.

Trzeba wziąść prawdziwe życie:
Chrzest święty i prawo Boże.

KRISANTO.

Błagam cię o to w pokorze!

KARPOFORO.

Jeszcze nie; — dłuższe bawienie
Wzbudziłoby podejrzenie,
Zniszczyło nasze zamiary.
Jeśli oględni będziemy,
Codziennie się zobaczemy;
A gdy w tajemnicach wiary
Będziesz dobrze objaśniony,
Wtedy zostaniesz ochrzczony.
Dziś to tylko powiem tobie:
Strzeż się, czuwaj w każdej dobie,
Patrz dobrze na wszystkie strony,
Boś jest zewsząd zagrożony.
Od dziś godzić w ciebie będą,
I w koło ciebie obsiędą,
Wszystkie najniższe podniety:
Szukać cię będą kobiety,
Kusić cię mary zwodnicze,
Rozkosze, ziemskie słodycze,
I żądze najdokuczliwsze,
I pokusy najstraszliwsze.
Nie zrzucajże z siebie zbroi,
I walcz jak wiernym przystoi.

KRISANTO.

Lecz któż podoła, niestety!
Oprzeć się czarom kobiety!
Któż sprosta takiemu wrogu?

KARPOFORO.

Ten, kto cały spocznie w Bogu.

KRISANTO.

Módl się za mną, ojcze drogi!

KARPOFORO.

Dobrze, lecz pomnij przestrogi:
Bóg pomaga tylko temu,
Kto sam walczy przeciw złemu.

(wchodzi POLEMIO.)
POLEMIO.

Jakże uważasz doktorze?

KARPOFORO.

Myślę, że zdrowym być może,
Byle tylko spełniał wiernie
Przepisy, które mu dałem.

POLEMIO.

Wdzięcznym ci będę niezmiernie,
Jeżeli z całym zapałem
Zajmiesz się jego osobą,
I wyleczysz go szczęśliwie.

KARPOFORO.

Trudna rzecz z taką chorobą,
Jednak nie źle o niej tuszę;

Tylko zająć się gorliwie,
I często widzieć go muszę.
I nie opuszczę aż w chwili,
Gdy złe w dobre się przesili,
I gdy jakby człowiek nowy
Powstanie silny i zdrowy.

(odchodzi.)
POLEMIO.

Bardzom ci wdzięczen doktorze!

KRISANTO.

On jeden pomódz mi może,
Bo on jeden zna i czuje
Leki, których potrzebuję.

(wchodzi ESKARPIN.)
ESKARPIN.

Ogród ten, każdy to przyzna,
Jest dziś piękności ojczyzna.
Najżywszej róży rumieniec,
Najczystszy jaśminu wieniec,
Nauczą, się w tej ustroni
Nieznanych im barw i woni.

POLEMIO.

Jakto?

ESKARPIN.

Bo ta ustroń przecie
Najpiękniejsza dziś na świecie;
Elizeum zawstydzone
Przez wdzięki tu zgromadzone.
Co drzew, kwiatów, źródeł żywych,
Tyle...

POLEMIO.

Cóż?

ESKARPIN.

Nimf urodziwych.

POLEMIO.

Klaudjo, chodź, niech sam zostanie,
Bo przy nas byłby nieśmiały.

KLAUDJUSZ.

Kto podał ten pomysł cały,
Winien dbać o wykonanie,
Więc wyjdźmy wszyscy.

ESKARPIN (na stronie).

Bachusie!
Ojciec pomaga pokusie!
Dziwny ojciec!

KRISANTO.

Eskarpinie!
Czyż mię samego zostawisz?
Czemu ze mną nie zabawisz?

ESKARPIN.

Trzeba iść, mądrze uczynię...

KRISANTO.

Wszak sam widzieć to musiałeś,
Że twoje dowcipne zdanie,
Krotochwilność doskonałą,
Ceniłem jak należało.

ESKARPIN.

Niewiem co mi kiedy dałeś.
Lecz gdybyś był dał to, panie,
Co się daje temu z ludzi,
Który w nas szacunek budzi...

KRISANTO.

Co też o mnie mówią w świecie?

ESKARPIN.

Powiedzieć?

KRISANTO.

Mów, co słyszałeś?

ESKARPIN.

Ha! mówią, że zwarjowałeś.

KRISANTO.

Tak sądzą, mówisz — lecz przecie
Jakiż powód takiej mowy?

ESKARPIN.

Taka myśl przyszła do głowy,
To i powód jest gotowy.
Alboż z mędrcem inna sprawa?
Ztąd ni z owąd, niespodzianie
O kimś krzykną: mądry panie!
I dość — już mądrym zostawa.

KRISANTO.

Nie źle mówią jednakowo,
Jeśli wiedzą, żem dał słowo
Pewnej przecudnej kobiecie,
Piękności jedynej w świecie,
Że dla niej poświęcę życie,
Że z miłości umrę skrycie,
Byleby dla mnie po zgonie,
Uczuła miłość w swem łonie.

ESKARPIN.

Jakto? dla względów piękności
Przyrzekłeś umrzeć z miłości?

KRISANTO.

Tak.

ESKARPIN.

Jeśli tak, cóż za dziwa,
Że cię świat głupcem nazywa.

KRISANTO.

Gdyby to wiedzieć z pewnością,
Że po ostatniej godzinie
Szczęście takie mię nie minie,
Szał taki byłby mądrością.

ESKARPIN.

W pewnej bitwie żołnierz dzielny
Odebrał pocisk śmiertelny,
I gdy już ostatkiem dyszy,
Woła do swych towarzyszy:
„Do namiotu mię zanieście,
Dam wam tam dukatów dwieście,
Wszystko to, mili druhowie,
Przepijcie za moje zdrowie.“ —
Zdrowie jak miłość kobieca,
Po śmierci wszystko próżnica!

(wchodzi NISIDA.)
KRISANTO.

Patrzno — co to za kobieta
Tak samotnie do nas wita?

ESKARPIN.

Gdybyś poszedł trochę dalej,
Dośćbyśmy takich spotkali.

NISIDA.

Przychodzę ukrócić twoje
Tęschnoty i niepokoje.

KRISANTO (do siebie).

A!... widzę!... już się zaczyna
Udręczeń moich godzina.

(do NISIDY.)

Nie ubliżam twojej chwale,
Lecz widzieć cię niechcę wcale.

NISIDA.

Błąd to jest, czyż tak się godzi
Z tym co nam pomódz przychodzi?

KRISANTO.

Większy błąd byłby z mej strony
Mówić z kimś, co tak się zniża,
Co tak sam sobie ubliża,
Że chce bawić nieproszony.

NISIDA.

Czyż to wszyscy niewzywani
Są bezwstydni?

KRISANTO.

Wszyscy, pani.
I powtarzam ci w tej dobie,
Niechcę cię widzieć, idź sobie!

NISIDA.

Kiedy przez oczy nie mogę
Przedrzeć się do twojej duszy,
Mam ja jeszcze inną drogę,
Dostanę się tam przez uszy.

(śpiewa.)

Zapomnienia straszna karo!
Za cóż jestem twą ofiara?
Wszak ja tem silniej kochałam,
Im bardziej zapomnieć chciałam.

KRISANTO.

Co za głos! jak słodko wzrusza!
Śpiewem tym zaklęta dusza!
Któżto nóci tak przyjemnie?...

(spostrzega się.)

Ha! syreno! precz odemnie!
Na to chcesz duszę zczarować,
Aby nad nią zapanować.

(wchodzi CINTIA.)
CINTIA.

Gdy na dźwięk, co w ucho wpada,
Żadna nie pomaga rada,

I gdyś już tak przyciśniony,
Słuchaj co niosę z mej strony.
Jestto mój wczorajszy kwiatek,
Zrobiłam go jak dodatek,
Objaśnia on należycie
Myśl w śpiewie zawartą, skrycie.
„Zapomnienia straszna karo!
Za cóż jestem twą ofiarą?
Wszak ja tem silniej kochałam,
Im bardziej zapomnieć chciałam!“
Natura w swojej rozstrzeni,
Gdy wszystko potrzebnem mieni,
W tem moc swoją objawiła,
Że nigdy niezostawiła
W ciągu swego gospodarstwa
Trucizn bez przeciw-lekarstwa.
Wszystko co tylko się rodzi
Z przeciwnikiem razem wschodzi.
I tak: miłośne cierpienia
Mają balsam zapomnienia.
Te śliczne cuda natury,
Te złote gwiazdy u góry,
Wszak ich wpływ nieunikniony,
Ich blask niczem niezgaszony,
Poznać je wszak łatwo można,
Lecz dostać, pokusa próżna.
Tak ja, choć dobrzem wiedziała,
Że na miłości cierpienia

Jest moc co skutecznie działa,
Jednak nigdym nie poznała
Co jest balsam zapomnienia!
Więc cóż z tąd że mi jest znany
Sposób na miłości rany,
Gdy nie goją, leki znane,
Ale leki zażywane.
Widzisz to po moim stanie;
Bo choć wiem, że zapomnienie
Jest lekarstwem na kochanie,
Jednakże ja się nie zmienię;
Zamiast zapomnieć tem więcej,
Ja owszem kocham goręcej!
A choć jestem udręczoną,
Jestem wraz dumną i hardą,
I mogąc być uleczoną,
Rzuciłam leki ze wzgardą.
Otóż w tej strasznej potrzebie
Zwyciężyłam sama siebie,
Bo chociaż zapomnieć chciałam,
To jednak nie zapomniałam.

KRISANTO.

Muzyką się nie nazywa
Sam głos co dźwięczy, co śpiewa,
Muzyką wszystko co mieści
Harmonijność w swojej treści.
Ty śpiewu słodyczą miłą

W sercu mojem rzewność wzniecasz,
Ty znowu dowcipu siłą
I rytmem umysł zachwycasz,
Ty śpiewasz czule i wdzięcznie,
Ty rozumujesz tak zręcznie!
I chociaż w różnym sposobie,
Porywacie duszę, obie...

(spostrzegając się)

Ach! co mówię?! głos mój kłamie!
Precz! precz! sfinksy tajemnicze!
Znam wasze śpiewy zwodnicze,
I wasze przeklęte znamię!
Wiem co knowacie tajemnie.
Precz odemnie! precz odemnie!

NISIDA.

Wstrzymaj się!.....

CINTIA.

Posłuchaj chwilę!
Za cóż panie gniewu tyle?
Twoja surowość zabija
Serce co szczerze ci sprzyja.

ESKARPIN.

Gdyby mnie tak prosić chciały,
Nie byłbym tak zatwardziały.

KRISANTO.

Precz! precz! odepchnąć je muszę,
Słyszeć, widzieć, ani chwilę.
Znam te płacze krokodyle!
Ludzki wzięły kształt i głosy,
By zwolna rozbroić duszę,
I śmiertelne zadać ciosy.

NISIDA.

Nie potrzebuję widzenia,
Śpiew mój pokonać cię zdoła,
On ciebie do mnie przywoła.

CINTIA.

Próżne twoje wysilenia,
Próżny wybuch twego gniewu,
Ja pieśnią, w czasie jej śpiewu,
W twojego serca tajnicę
Wniknę, zwyciężę, pochwycę.

KRISANTO.

Gdy walczę, gdy trwam w odporze,
Czyż opuścisz mię o! Boże!

NISIDA (śpiewa).

Losu.....

(miesza się)

ach! cóż to się dzieje!
Straszna mię niemoc porywa!

Głos mi niknie, dłoń sztywnieje,
Na struny bezsilnie spływa! —

CINTIA.

Kiedy ucichł śpiew tej damy,
Słuchaj ślicznej epigramy:
Miłość.....

(miesza się)

ha! cóż to tak ciemno?
Jakaż to chmura przedemną?
Nic niewidzę, nierozumiem,
Umysłem władać nie umiem,
Głos ucicha, myśl maleje,
Pamięć gaśnie, wola mdleje!

NISIDA.

Jestem jak posąg prawdziwy,
Skamieniały chociaż żywy!

CINTIA.

Pierś jakby lodem zziębiona
Serce wyrywa się z łona!

KRISANTO.

I cóż to z niemi się stało,
Że straciły siłę całą?

ESKARPIN.

Przychodzi czasem cios taki
Na grajki i na śpiewaki.

NISIDA.

W tak wczesnej wieczornej porze,
Taka ciemność! jak być może!

CINTIA.

Całe niebo w mgnieniu oka
Tak gruba skryła pomroka!

NISIDA.

Tak mi straszno! tak mi ciemno!
Ziemia chwieje się podemną!

CINTIA.

Jakby całych gór brzemiona
Spadły na moje ramiona!

ESKARPIN.

Takto zwykle kończą tacy
Poetowie i śpiewacy. —

KRISANTO.

Ach! Twój to cud, wielki Boże!
Przed Tobą padam w pokorze!

(wchodzi DARJA).
DARJA.

Krisanto!

NISIDA.

Darjo! na bogi!
Niewchódź w te nieszczęsne progi!

CINTIA.

Darjo! niewchódź! biada! biada!
Straszna siła tutaj włada!

NISIDA.

Korzystaj z mego cierpienia.

CINTIA.

Z mojego upokorzenia.

NISIDA.

Patrz, w zawstydzeniu i trwodze,
Bez duszy z tych miejsc odchodzę.

CINTIA.

Siłą czarów zwyciężona,
Bez życia, wracam strapiona.

NISIDA.

O! nieszczęście!

CINTIA.

Ból bez miary!

NISIDA.

O! rozpaczy!

CINTIA.

Straszne czary!

(odchodzą.)
ESKARPIN.

W rozpaczy, w gniewie, w żałobie,
Ze wstydem odchodzą obie.

(odchodzi za niemi.)
DARJA.

Zasłużone wasze kary
Niedziwią mię, ani straszą.
Interes, pycha bez miary,
To było pobudką waszą.
Mnie prowadzi ku tym progom,
Nic, jeno miłość ku bogom.
Pod ich potężną opieką
Od trwogi jestem daleką.
Chroni mię czystość zamiarów,
Więc żadnych chrześcijańskich czarów
Nie lękam się w mojej drodze.
Tyś Krisanto?

KRISANTO.

Tak.

DARJA.

Przychodzę,
Ni zmieszana ni strwożona,
Ale tylko zadziwiona.

KRISANTO.

A to czemu?

DARJA.

Bo wierzyłam,
Nawet przekonaną byłam,
Żeś umarł w podziemnej grocie,
W miłośnej ku mnie tęsknocie.

KRISANTO.

Szczęścia tego nie dopiąłem,
Chociaż szczerze go pragnąłem.

DARJA.

Więc przybywam tu spokojna,
Czystością zamiaru zbrojna,
Pewna siebie, zaufana
W sile która mi jest dana,
Że zwyciężę i ukoję
Wszystkie te cierpienia twoje,
I zniszczę chrześćjan zamiary,
Ich wszystkie sztuki i czary.

KRISANTO.

Co do twej władzy nademną
Tej nie chcę przeczyć daremno,
Oceniam ją należycie,
Co zaś do chrześćjan zamiarów,
I do ich mniemanych czarów,
Temu przeczę całkowicie. —

DARJA.

A zkądże te wszystkie dziwy,
Wszystko co się tutaj działo?

KRISANTO.

Wszystko to co się tu stało,
To cud Darjo! cud prawdziwy.

DARJA.

Czemuż tych cudów potęga
Mnie bynajmniej nie dosięga?

KRISANTO.

Bo ja sam przeciwko tobie
Żadnych wysileń nie robię,
Wola moja jak nieżywa,
Więc i pomoc nie przybywa.

DARJA.

Takżeś im się oddał cały,
Że wciąż głosisz ich pochwały?

KRISANTO.

Tak; wierzę im sercem całem,
Tyle już cudów doznałem.

DARJA.

Otóż ja dzieło ich skruszę,
Z ich mocy wyrwać cię muszę!

KRISANTO.

Wysoko twój zamiar sięga!
Zacięte to będą boje!
Z jednej strony wdzięki twoje,
Z drugiej ich wiary potęga.

DARJA.

A najprzód toś winien wiedzieć,
I to przyszłam ci powiedzieć,
Że nieśmiertelni bogowie
Władcy na ziemi i niebie,
Zagniewani są na ciebie
Za twoje błędy straszliwe,
Za twoje.....

KRISANTO.

A ja ci mówię
Że to są bogi fałszywe.

DARJA.

A więc gotuj się do boju!

Nie zostawię cię w spokoju,
Aż zagładzę twoją, winę,
Zwyciężę cię albo zginę.

KRISANTO.

Zwyciężysz swobodę, spokój,
Lecz wiary?...... tego nie rokuj!

DARJA.

A więc do broni! do broni!

KRISANTO.

Serce łatwo się ukorzy,
Ta pierwsza placówka duszy,
Lecz rozumu nic niewzruszy.
Ten wódz od zguby ją chroni,
I nigdy broni niezłoży.

DARJA.

Napróżno się w słowach szerzysz,
Gdy mię kochasz to uwierzysz.

KRISANTO.

Nie uwierzysz, niewątpliwie,
Aż ukochasz mię prawdziwie.

DARJA.

Możebym..... może..... wzajemnie.....
Lecz nie! nie łudź się daremnie.

KRISANTO.

Miłości! w twojej to sile
Dać mi taką szczęścia chwilę!

DARJA.

Ach! któż mi, któż mi pomoże,
Być mu światłości posłanką!

KRISANTO.

Ratuj ją wszechmocny Boże!
Spraw by została chrześćjanką!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Karol Baliński.