Lekarz swojego honoru (Calderón, tłum. Porębowicz, 1887)/Dzień Drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Lekarz swojego honoru
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ DRUGI.



SCENA I.
(Kwinta don Gutierra. Wchodzą Hiacynta i don Henryk, po ciemku).
Hiacynta.

Racz zachować książę ciszę.

Henryk.

Własne kroki ledwo słyszę.

Hiacynta.

Wstępujemy do ogrodu;
Pod nocnéj skrzydłem opony,
Kiedy pan mój uwięziony,
Lękać się nie masz powodu.
Z moją pokorną zachętą,
Śpiesz, książę, na lube święto.

Henryk.

Jeśli, słodka Hijacynto,
Przyobiecaną nagrodę
Uważasz może za małą,
Nie ociągaj się, — mów śmiało.
Duszą hojności dowiodę.

Hiacynta.

W téj tu bluszczowych wiszorów
Kotarą bronnéj altanie
Pani spędza część wieczorów.

Henryk.

Cicho, by nasze szeptanie
Nie doleciały jéj ucha.
Boję się, że wiatr nas słucha.

Hiacynta.

Aby z mego oddalenia
Nie powzięła podejrzenia
Moja pani, że się godzę
Na wasz, książę, gwałt, — odchodzę.

(Wychodzi).
Henryk.

Kiedy już nade mną władnie
Amor, niech mi sił dodaje.
Za drzew kotarą zieloną
Ukryję się i przyczaję,
Skryty za wasze ramiona,
Co słońca promienie kradnie.
Broń mię duchu Akteona!

(Kryje się za drzewa).



SCENA II.
(Wchodzą: Dońa Mencia i służące).
Mencia.

Sylwia, Fedora, Jacynta!

Hiacynta.

Pani?

Mencia.

Przynieście tu świéce,
Moje lube swawolnice.
Myślą jestém przy Gutierze, —
Smutek mię za serce bierze...
Jak tu wszystko jest dobrane,
Jak natura błyszczy piękniéj
Nad obrazy malowane!...
Fedoro!

Fedora.

Co pani mojéj?

Mencia.

Zaśpiewaj-no! Piosnka koi;
Rozweselcie!...

Fedora.

Lutnię stroję,
Lecz co znaczą piosnki moje?

(Przynoszą świece, Mencia opiera się na poduszkach. Śpiew).
Fedora.

Słowiczeńku, śpiewaj pięknie.
Pod cyprysów szatą ciemną,
Śpiewaj jeszcze, zostań zemną,
Lub mi serce z żalu pęknie.

Hiacynta.

Przestań piosenki, Fedoro.

(Patrząc na śpiącą Mencię).

Na tę głowę smutkiem chorą,
Sen pocichuteńku spłynął
I w podrażnionéj fantazyi
Smutek przed nim skrzydła zwinął.
Odejdźmy wszystkie, — nie budźmy.

Fedoro.

Nie dajmy szmerom okazyi
Zostając tutaj.

Hiacynta (n. s.).

My wróćmy
Do okazyi, co tam czeka.
Westchnienia słychać zdaleka.
O sługi! Ileż to cnót
Od waszych zginęło psót!

(Wychodzą).



SCENA III.
(Wchodzi don Henryk).
Henryk.

Została sama; me zmysły
Całe w lęku nad nią zwisły,
Że mi zniknie jak śród marzeń.
Korzystajmy ze skojarzeń
Losu; stan jéj wspiera śmiałość.
Piękna Mencio!

Mencia (budząc się).

Ha, mój Boże!...

Henryk.

Niechaj cię — piękna — nie trwożę.

Mencia.

Co takiego?

Henryk.

Zuchwałość,
Którą tyle lat tłómaczy
Méj nadziei i rozpaczy.

Mencia.

Wy książę...

Henryk.

Nie lękaj się!

Mencia.

Śmieliście...

Henryk.

Nie gniewaj się!

Mencia.

W ten sposób...

Henryk.

Wstrętem mię nie karz!

Mencia.

Do mego domu zawlekasz
Wstyd, kobietę upokarzasz
Uczciwą i tak znieważasz
Z zacném imieniem wasala?

Henryk.

Twoje słowo mię ocala,
Wszakże radziłaś mi sama
Zbadać, czy się owa dama
Nie uniewinni, tak srodze
Dotknąwszy mię; — więc przychodzę.

Mencia.

Ten mój błąd rzeczy nie zmienia.
Jeśli chcę uniewinnienia,
To nie myśl wysokość wasza,
Bym płaciła je honorem.

Henryk.

Ważąc się na to szaleństwo
Koniecznie-ż muszę obrażać
Twoje cześć i dostojeństwo?
Łowy me były pozorem.
Nie przybyłem oczywiście
Za uśpioném ptactwem łazić.
Albo czekać, rychło miłym
Ćwierknie śpiewem na dnia przyjście
Do ciebie, czaplo, śpieszyłem,
Co tak dumnie wzniósłszy głowę

Prując pole lazurowe,
Skrzydłem śród blasków kaskady
Trącasz w nieba balustrady.

Mencia.

Grzecznie przypisujesz książę
Czaplom takie z słońcem gony.
Mówią — ptak ten obdarzony
Podobno instynktém takim,
Że powietrznym pędząc szlakiem
Bez pobłysku ptasi promień,
Bez życia puchowy płomień,
Kometa bez ogniowéj grzywy
I z instynktém obłok żywy,
Chociaż z takiem dumnem czołem.
Przed królewskim mknie sokołem;
Już przeczuwa w przelęknionéj
Głowie, że mu wpadnie w szpony;
I tak, nim ją porwie jeszcze,
W przerażenia wpada dreszcze,
Że śmierć uprzedzając pewną,
Dziobem własne krwawi łono.
Taką czaplą przelęknioną
Byłam ja, kiedym zamilkła
Na wasze zjawienie, książę.
I przestrach język mi wiąże.
Bo mówi mi w téj minucie
Nieomylone przeczucie,
Z czyjéj ręki śmierć odbiorę.

Henryk.

Szukałem, znalazłem porę
I okazyi nie dam minąć.

Mencia.

Boże, pozwolisz mi ginąć?
Krzyknę...

Henryk.

Słudzy się wyroją.

Mencia.

Nie przyjdą-ż mi z lasów nocy
Dzikie bestye ku pomocy?

Henryk.

Zniecierpliwić mię się boją.




SCENA IV.
(Don Gutierre za sceną).
Gutierre.

Potrzymaj mi, Kokin, siodło
I każ niech bramę otworzą.

Mencia.

Don Gutier, na miłość bożą!...
Ha! przeczucie mię nie zwiodło;
Śmierć czuję, w oczach mi ciemno.

Henryk.

Przekleństwo na mojéj głowie!

Mencia.

Patrz książę, co mąż mój powie,
Gdy was w swym domu zastanie?

Henryk.

Cóż mam począć?

Mencia.

Skryj się książę!

Henryk.

Tak męskiéj ubliżać cześci?

Mencia.

To pilnować czci niewieściéj
Obowiązek was nie wiąże?
Jak wyjść? — (Dusza we mnie zmarła) —
Przebiedz mimo — myśl szalona,
Bo służba nieuprzedzona
Już pewno bramę otwarła.
Widzę, idzie; służba za nim.

Henryk.

Gdzież nareszcie głowę skłonię?

Mencia.

W tamtym — książę — pawilonie,
Co się łączy z mem mieszkaniem,
Przystań, póki się nie powie.

Henryk.

Nie wiedziałem do téj pory,
Co strach; ha! odwagi spory
Zapas muszą mieć mężowie.

(Kryje się).
Mencia.

Jeśli nieszczęście znajduje
Niewinna na równéj drodze,
Jak musi w ciągłéj być trwodze,
Która do się winę czuje!




SCENA V.
(Wchodzą don Gutierre, Kokin, Hiacynta).
Gutierre.

Droga ma rywalko wiośnie,
Niechaj szyję twą oplotę.

Mencia.

A ja twą, jak nitki złote,
Które się wiążą na krośnie
Tak mocno i tak miłośnie.

Gutierre.

Serca rzekły ci rachuby,
Że przyjdę?

Mencia.

Jesteś, mój luby,
Kochankiem czułym i stałym.

Gutierre.

Kochankiem być nie przestałem,
Chociaż mię związały śluby.
Czy pozwolą wdzięki twoje
By się czułość ma zluźniła?
Owszem, w dwójnasób jéj siła
Wzmogła się, bo miłość mą dwoję,
Kiedy ją na próbach stroję,
Gdy grom po jéj strunach przebieży.

Mencia.

Méj wdzięczności powód świeży.

Gutierre.

Uwięziono mię; dozorca,
Dawny druh, wybrany z korca
Maku, wyjść pozwolił z wieży
Na słowo; uwolnił ciało,
A uwięził za to duszę,
Bo go wiecznie kochać muszę.
Namiętną pędziłem strzałą.

Mencia.

Szczęście większe czy spotkało
Kogo, niż mnie?

Gutierre.

Niż mnie, żono.
Choć jeśli mię wypuszczono,
To tylko dla odmienienia
Postaci mego więzienia.
Tam bez duszy moje łono
Stało niby puste krwi;
Trzeba było téj przysługi,
Ażeby mi po raz drugi
Ciało, co zakrzepło już
Ogrzał zaplot naszych dusz.
Będąc z tobą, w tym zachwycie
Więźniem jestém, lecz na szczycie
Szczęścia; bo co za katusza,
Gdy w jednym więzieniu dusza,
A w drugiem więzieniu życie.

Mencia.

Mówią, że dwa instrumenty
Kiedy równo nastrojone,
Jednym tonem rozżalone
Opiewają swe lamenty,
Bo muzyka dłonią tkniętéj
Strunie drganie odpowiada
Wiatru i na drugiéj gada.
To samo czuję do siebie:
Gdyby tam cios dotknął ciebie,
Tu-by śmierć mi o tém rzekła blada.

Kokin.

Uracz-że go pani trocha
Ust miodowych cukrem trunku.
Daj rączkę do pocałunku,
Gdy miłuje tak i szlocha,
Nie wiedząc, dlaczego kocha,
Czego beczy; i czeka śmierci
Nie wiedząc, kiedy wywierci
Dziurę w brzuchu.

Mencia.

Gadasz jeszcze?

Kokin.

Gadam, bo się z słowem pieszczę,

Dzieląc dyskurs mój na ćwierci.
Wiem, — król mi już szyje buty.
To dobrze; lecz pan mój zamrze
Don Kichotem; śmiać się mam-że?
Ja w butach — a on bez buty!

Mencia (do Gutierra).

Obiad twój nie będzie suty;
Oczekiwałam tak długo,
Że będzie wielką zasługą,
Jeśli teraz ucztę złożę.

Gutierre.

Sługa która iść nie może?

Mencia.

A ja nie jestém twą sługą?
Być nią wszak miłość mi każe.
Hiacyntę ku pomocy
Biorę.
(N. s.). Honorze mój, mocy
Dodaj mi, bo się na wraże,
Na szalone dzieło ważę.
Co życie kosztować może,

(Odchodzą obie).
Gutierre.

Ty się bawisz znakomicie,
Kokin, a nie myślisz o tém,
Że musimy być z powrotém
W naszéj wieży już o świcie,
Patrzaj, nocy ciemność blednie.
Ja pójdę, a ty do rana
Zostań.

Kokin.

Mam ja tu dla pana,
Choć pod moją czaszką biednie,
Koncept przedniejszy nad przednie.
Życie panu nim ocalę.
Koncept, niechże go zachwalę...

Gutierre.

Cóż?

Kokin.

Koncept bez uszkodzenia
Na ciele jak wyjść z więzienia.

Gutierre.

Jakiż?

Kokin.

Nie wracać tam wcale.
To-ć się przedstawia wyraźnie:
Zostawiając tu pedały,
Będziesz żywy, będziesz cały.

Gutierre.

Zachowaj dowcipy, błaźnie,
Bo nareszcie się rozdraźnię.
Ani mi w głowie postanie.
Mam oszukać zaufanie
I przyjaźń mego alkada?
Nie, nie mogę; — podłość, zdrada.

Kokin.

Zaczynam lękać się, panie,
Że was jakoś nie rozczula
Chropowaty humor króla.
Że zaś jego praw klauzula
Nie odnosi się do sług,
Myślę, — jak mi miły Bóg —
Samego pana zostawić.

Gutierre.

Opuścisz?...

Kokin.

Cóż długo prawić!

Gutierre.

A co na to powie świat?

Kokin.

Więc to mam być śmierci rad,
Aby mię chwaliła gawiedź?
Gdyby na śmiertelne schody
Można było wejść i zleść,
Tobym na nie — pal go sześć —
Choć to człek niepewien szkody,
Piął się dla pańskiéj wygody.
Ale niech pan na to zerka,
Że życie to poniterka;
Ciągnę, wszystkie punkta tracę
I nie miedzią, — życiem płacę
Bez odgrywki. Śliczna gierka!
Przegrało się i przegrało.

Nie odegrasz się, choć chwat,
Za tysiąc i jeden lat.




SCENA VI.
(Wbiega Mencia pomieszana).
Mencia.

Mężu, ratuj mię struchlałą!

Gutierre.

Nieba! Mencio, co się stało?
Czegóż się strasznego dowie
Moje ucho...

Mencia.

Tam w alkowie
Mężczyzna zamaskowany.
Broń mię, broń, mężu kochany!
Strach, — jakie przeszło mię mrowie...

Gutierre.

Na taką zeszłem sromotę?
Odwagę mu każdy przyzna. —
Zamaskowany mężczyzna?

Mencia.

Widziałam.

Gutierre.

Ha! mam ochotę...

(Do Kokina).

Weź światło.

Kokin.

Ja?

Gutierre.

Głupcze, zgniotę!
Ruszaj, wszakże idziesz ze mną.

Mencia.

Tchórza popychać daremno.
Weź szpadę, moja kobieca
Bojaźń mniejsza... Zgasła świeca.

(Gasi i upuszcza świece umyślnie).



SCENA VII.
(Wchodzą Hiacynta, za nią Henryk).
Gutierre.

Jeszcze i to? Teraz ciemno,
Ale radę sobie dam.

(Wchodzi do alkowy).
Hiacynta (na stronie do Henryka).

Niech się miłość pan nie lęka,
Za mną; oto moja ręka.
Wszystkie w domu wyjścia znam.

(Gutierre wchodzi przez jedne drzwi, Hiacynta wyprowadza Henryka przez drugie. Gutierre spotyka Kokina i chwyta go).
Kokin.

Gdzie pójdę?

Gutierre.

Ha! łotra mam.
Ktoś jest?

Kokin.

Ja? Niech pan nie bije!

Gutierre.

Jak się łotr w mych rękach wije,
Na Bóg żywy, trzymać będę,
Aż ci odpowiedź dobędę
Z gardła, a potém zabiję.

Kokin.

Patrz-że...

Mencia (n. s.).

Boże, jak się lękam,
Jakże straszno mi w téj chwili.
Jeśli to on...




SCENA VIII.
(Wchodzi Hiacynta ze światłem).
Gutierre.

Zaświecili.
Ktoś jest?

Kokin.

Tu przed tobą klękam,
Ja-m jest.

Gutierre.

Ha! Z wściekłości pękam.

Kokin.

Jakto? Czyż nie powiadałem?

Gutierre.

Żeś się odzywał, słyszałem.
Lecz tamten uszedł mi z rąk.
Dusza moja pełna mąk.
Cierpliwość wścieka się szałem.

Mencia (do Hiacynty).

Wypuściłaś go z mieszkania?

Hiacynta.

Tak pani.

Mencia (do Gutierra).

Patrz, co się dzieje:
Zbadaj cały dom; złodzieje,
Gdy im wstępu nikt nie wzbrania,
Wchodzą sobie bez wahania.

Gutierre.

Zbadam dom. Gniew mi się zżyma
W piersi. Ha, niech go powstrzyma
Bóg, bym nie odkrył gadziny,
Co tak składa odwiedziny
Domowi, gdy mnie w nim niema.

(Wychodzi z Kolanem).
Hiacynta.

Potrzeba było szalenie
Czuć się odważną, seńora;
Za chwilę było nie pora.

Mencia.

Życia mego ocalenie
W tém czułam.

Hiacynta.

Jakież natchnienie!

Mencia.

Cudowne. Księcia Henryka
Pomyśl, — Gutierre spotyka
U mnie. Logiką nie zbłądzi,
Gdy mię spólniczką osądzi.
Tak niebezpieczeństwo znika,

Bo udawszy przerażenie
Mogłam — i w tém mię nadzieja
Nie zwiodła, — krzycząc na złodzieja,
Użyć fałszu na złudzenie.




SCENA IX.
(Wchodzi don Gutierre, trzymając pod płaszczem sztylet).
Gutierre.

Jakie mary, jakie cienie
Fantazyą ci opętały?
Pilnie dom obszedłem cały,
Nie znalazłem w całym gmachu
Ani śladu z twego strachu.

(n. s.)

Przebóg! Z twarzy mojéj białéj
Pozna łacno, że jéj kłamię;
Bo znalazłem ten puginał,
Co się odtąd będzie wrzynał
W serce me, aż je wyłamie.
Na teraz niech milczy ramię.

(Do Mencii).

Mencio, droga moja żono,
Już noc swoje chmurne łono
Pod ponury płaszcz ukrywa
I ucieka bojaźliwa
Przed jutrzenką przebudzoną.
Boleję i z żalu ginę,
Że znów same cię zostawię
I opuszczę w téj obawie;
Lecz na spóźnioną godzinę
Bacz.

Mencia.

Niech szyję twą obwinę,
Ręce jak bluszcz cię oplotą

Gutierre.

Luba moja...

(Mencia spostrzega sztylet).
Mencia.

Mężu, co to?

Na mnie wznosisz to żelazo?
Jakąż nieznaną obrazą
Zasłużyłam? Ha! tyś po to
Przyszedł... Łaski!...

Gutierre.

Co się stało,
Mencio? Mówisz dziś jak we śnie.

Mencia.

Nie wiem... Coś tknęło boleśnie...
Przeczucie... Już mi się zdało,
Że tu moje blade ciało
We krwi...

Gutierre.

Wziąłem dla obrony,
Gdybym został zaskoczony.

Mencia.

Wyobraźnia moja żywa...

Gutierre (n. s.).

Jezu, jaka myśl straszliwa!

Mencia.

Szukając w myśli obrazy...

Gutierre.

Jakie to dziwne wyrazy!

(n. s.)

Tylko kiedy się odzywa
Wina, sny takie myśl trwożą.

Mencia.

Moje smutki, ma tęsknota,
Rozdrażnienie, bezochota,
Ciągłe strachy wre mnie mnożą.

Gutierre.

Dziś w nocy z pomocą bożą
Jeśli stróż puści, przybędę.

Mencia.

A ja tu smutna zasiędę
Czekać. Idź! (n. s.) O smutne zorze!

Gutierre (n. s.).

Ha, mam ja z tobą, honorze,
Treści na długą gawędę.

(Wychodzą przez przeciwległe drzwi).



SCENA X.
(Sala w pałacu. Wchodzi król w barwnym płaszczu, zdejmuje go i zostaje w czarnym stroju — Don Diego).
Król.

Odbierz ten puklerz, Don Diego!

Diego.

Późno wasz majestat wraca.

Król.

Ba, niełatwa była praca
Przyjrzéć się każdéj ulicy,
Chciałem wiedzieć, co nowego
Porabiają Sewilczycy.
Bo jest to miasto, jak słyszę,
Które w swych rocznikach pisze
Co noc nową awanturę.
Chciałem mieć fakta naoczne,
Nim się namyślę, co pocznę,
By tę szeroką naturę
Okiełzać i loty bujne,

Diego.

Słuszna. Król winien mieć czujne
W państwie oko, argusowe.
Dowodem te oczy w berle,
Wzrok królewski w każdéj perle.
I cóż widział król jegomość?

Król.

Pookutanych galanów
I damy nieśpiące do dnia,
Bale, tańce, serenady
I rozhukane tawerny,
Skąd przez okna gwar niezmierny
Wytryskał z szumem kaskady,
I szyldy, które przechodnia
Zapraszały: „tu się gra“.
Potém junaków gromady,
Młokosów buńczuczne bractwo.
A nie znam równie nieznośnéj
Rzeczy, jak takie junactwo,
Co mi się tutaj rozrosło
Po mieście, — istne rzemiosło.

A by nie ganili rajce
Grodu, że nie chcę wyzwalać
Owéj sławetnéj czeladzi,
W jednym zaułku dotrwałem
Całéj tych rębaczy szajce.

Diego.

Szaleństwo.

Król.

Wzmianki nie warte.
Egzamin poszedł najgładziéj:
Krwią ich własną podpisałem
Każdemu frycowską kartę.




SCENA XI.
(Wchodzi Kokin).
Kokin.

Nie chciałem wchodzić do wieży,
Żeby tu zachwycić świeżéj
Wieści co do pańskiéj kozy,
Lecz co widzę. — Pss... i cicho.
Jest tu najzgryźliwszy pies[1]
Z całéj kastylijskiéj rasy.
Mogą być, Kokinie, basy.

Król.

Kokin!

Kokin.

Królu?...

Król.

Cóż tam słychać?

Kokin.

Odpowiem na to, jak student.

Król.

Jakże?

Kokin.

De corpore bene
Jeno De pecuniis male.

Król.

Jakże-to? Straciłeś wenę?
A dokazywałeś cudów!
Rozśmiesz — dostaniesz sto skudów.

Kokin.

Dostanę, to cię pochwalę
W komedyi, którą napiszę,
A któréj tytuł: Król Anioł.
Przedtém jednak zakład wygram
Produkując tutaj powieść,
A po powieści epigram.

Król.

Własny, — to pięknie; lecz dowieść
Trzeba, że nagrody wart.

Kokin[2].

Widziałem kapłona wczora,
Co się umizgał do kwoki.
Nie pęknąż ci — królu — boki
Od śmiechu, że mizdrzy-kurka
Chciał udać Wielkiego Turka?
Napisałem nań epigram.
Niechże cię już raz rozigram;
Nie chcę winnic, Piotrze Wielki,
Za nic mam kapitał wszelki.
Trochę śmiechu niech pochwycę
W tę wstydliwą rękawicę.
A oto epigram mój:
Florku, pusta twa chałupa
I powybijane szyby;
Drzwi pod ryglami, jak gdyby
Prosto z niéj wynieśli trupa.
Jakto? Bez ziarna skorupa
I bez konfitury słój?
Florku, próżny mozół twój.
Kto sad kopie pod sałatę,

Musi miéć bodaj łopatę,
A ty co masz, Florku mój?

Król.

Chłodny.

Kokin.

Już mi piec wygorzał.




SCENA XII.
(Wchodzi Infant).
Henryk.

Królu mój, rękę mi podaj.

Król.

Jakże się masz dziś, Infancie?

Henryk.

Czuję się zdrowym i bodaj
Z twojego widoku, bracie,
Zawsze w swoim majestacie
Jasnego; toż prośbę wnoszę
Do tronu. Don Arias — proszę...

Król.

Do ciebie jego osoba
Należy; więc niech odbierze
Wolność na przyjaźni świeże
Związki. Życie-ć winni oba.

Henryk.

Twego niechaj Niebo strzeże
Za taką szlachetność serca.
Żyj przez wieki, spadkobierca
Własnéj chwały.

(Król wychodzi).

Idź, don Diego,
Na wieżę, gdzie więźniów strzegą,
Niech ich wypuszczą alkadzi.

(Don Diego wychodzi).

O niechaj mi niebo radzi,
Bo utonę w tym nawale
Wzruszeń, w tym ogniu się spalę.
Ty Kokin? Jesteś tu jeszcze?

Kokin.

A wolałbym być we Flandryi.

Henryk.

Jakto?

Kokin.

Tu biorą mię dreszcze.

Henryk.

Czemu?

Kokin.

Przez natury nierząd
Król jest dziwolągiem zwierząt.

Henryk.

Zwierząt?

Kokin.

Kazała natura,
Że lew ryczy i byk ryczy,
Że koń rży a osioł krzyczy,
Że wilk wyje a pies szczeka,
Kot miauczy, baran pobeka,
Świnia krzaka a kruk kracze,
Że gęś gęga, kura gdacze, —
A śmiech jeno się stanowi
Z jéj przykazu człowiekowi.
Toż u Arystotelesa
Zowie się: Śmiejące zwierzę.
I skądże tutaj u biesa
Taki dziwotwór się bierze?
Król mi się roześmiać nie chce,
Nieba! Czemże go połecheę?
Podajcież mi wszystkie środki
Humoru na te łaskotki!

(Wychodzi).



SCENA XIII.
(Wchodzą don Gutierre, don Arias i don Diego).
Diego.

Oto tu więźniowie stoją.

Gutierre.

Niech się do twych kolan schylę.

Arias.

Życie wracasz nam w mogile.

Henryk.

Król — niechaj go nieba stroją
W laury — wzruszon prośbą moją
Ku wieczystéj nierozłęce
— Cieszę się, że dzień ten święcę —
Uwalnia was.

Gutierre.

W wiecznéj lidze
Cześć ma z Wami... Ha, co widzę!

(Porównywa sztylet ze szpadą księcia).
Henryk.

Więc podajcie sobie ręce.

Arias.

Tu moja.

Gutierre.

Tu moje daję
I poprzysiądz jestém gotów,
Że śmierć nie zniszczy tych splotów,
Chyba je w sztuki pokraje.

Arias.

Niechaj nieprzyjaźń odtaje
Nasza, niby wiosną lody.

Henryk.

Dajcież szczerości dowody
Pierwsze; a jako rycerze
Raz z sobą wszedłszy w przymierze,
Nie zadraśnijcie téj zgody
I trwajcie wiarą wzajemną,
Bowiem nią się honor znaczy.
A ktoby sądził inaczéj,
Miałby do czynienia ze mną.

Gutierre.

Przysięgam nienadaremno.
Daję słowo, — to na życie
I dziś się nie omylicie,
Książę. Wasza miłość raczy —
Tuszę — brać mię nieinaczéj,
Niżli jakim mię sądzicie.
Jesteście potężnym wrogiem!
Gdyby mię nie powodował
Honor, strach-by mię hamował.

Draźnić Was, świadczę się Bogiem!
W Waszem przymierzu tak drogiem
Naprzeciw mieczów i grotów
Downeść zawsze jestém gotów,
Na co się przyjaźń ośmiela.
Lecz mieć w Was nieprzyjaciela!...
Ha! Duch mój z samych zawrotów
Myśli blednie. To widziadło
Taką we mnie budzi trwogę,
Że — ot — i teraz nie mogę
Patrzeć, by lice nie zbladło.
A gdyby jeszcze wypadło,
Iżbym za nieznaną zdradę
Bezwiednie miał zetrzeć szpadę,
Wolałbym, by zgasło słońce,
Niż w te oczy pałające
Patrząc, widziéć swą zagładę.

Henryk (n. s.).

Taki wybuch namiętności
Nie wróży mi nic dobrego.
Don Ariasie, coś pilnego
Miałbym Wam na osobności
Powierzyć.

Arias.

Służę Wam, Mości
Książę.

(Wychodzą Henryk, don Diego i don Arias).
Gutierre.

Zamilkł. Już się boję,
Że pojął aluzye moje,
A ja na nieznaną zbrodnię
Skarżyć się mogę swobodnie,
Skarżyć!... Czyż się uspokoję?
Sam jestém, język mój wolny.
O Boże, któż będzie zdolny
W jednym wyrazie pomieścić,
W jedném małém zdaniu streścić
Takie krzywd i cierpień roty
I takie armie sromoty,
Co jak węże do ócz skaczą,
Jak kruki nad głową kraczą.
Ha, teraz, teraz, honorze,
Niechaj się w jękach wybroczy

Serce, niech mu się otworzą
Bramy duszy, któremi są oczy,
I niech się wyleje łzami,
Przed ludzkim ukryta szydem.
Łza — czci moja — cię nie splami,
Ani cię zapłoni wstydem.
Ha, teraz, teraz, odwago,
Potrzeba, byś zaświadczyła,
Jak cię boleść nauczyła
Rankor hamować rozwagą.
Nie — niechaj zamilkną żale,
Niechaj honoru i cześci
Dostojność nieméj boleści
Niemą wielkością utrwalę,
Bo schlebia katuszom ciosu,
Kto sprawozdania zeń żąda u głosu.
Sza... Przystąpmy do wypadku,
Może znajdziemy odpowiedź.
Ach, gdybym ją mógł wysłowić,
Gdybym ją tylko miał w mocy!
— Wróciłem do domu w nocy.
Bramę zaraz otworzono,
A ja rozmawiając z żoną
Nie widziałem w niéj zmieszania.
Wszedł. — Czy sama go wpuściła?
Wszak mię pierwsza uprzedziła.
Nie, — niepodobieństwa klecę.
Dlaczego zgasiła świecę?
Czy sama? Nie; — gdzież jest świadek,
Że jéj nie zgasił przypadek?
Potém, potém ten puginał.
Może go tam zgubił sługa?
Tak, — lecz zgodność broni obu
Tego samego wyrobu?...
Nie! Do czego złość ma zmierza?
Nie istnieje-ż taka druga
Broń? Wszak mogą być ich krocie
Ręki jednego płatnerza.
Lecz przypuśćmy, że wistocie...
Na tę same myśl już mrowie
Przebiega mię; — że w alkowie
Był on; że mi dom zeszpecił
Infant; — choć żem go nie schwycił,

Dziwno mi; — to pytam, czemu
Mencia ma być winna tému?
Wszak jak kluczem sztuką złota
Wszystkie się otwiera wrota,
Wszak nie dziwne sług przekupstwo.
Jak uczyniłem wybornie,
Żem się ułożył pokornie.
Skończyłem rozhowor. Głupstwo,
Gdy wszystko na to wychodzi,
Że Mencia jest tém, czém była,
A ja też jestém, czém byłem,
Kiedy się najmniejszym pyłem
Jéj cnota nie przypruszyła.
A przecież... kiedy po słońcu
Mała chmura się przetoczy,
Choć nie zgasi, już je mroczy,
Już obraża, już je plami...
Jakich praw paragrafami
Niewinnym tylko ból i wstyd są dane?
Jesteś, mój honorze, chory
I widmo śmiertelnéj zmory
Ustawnie zagraża tobie.
Jedną nogą stoisz w grobie,
Z nadzieją życia niewielką
Póki jest twą karmicielką
Kobieta, Ja cię wyleczę
I kiedy paroksyzm pierwszy
Taką na cię niemoc wlecze,
Pierwsze, jakie ci zadamy
Lekarstwo, jest: Zamknąć bramy;
Aby u twojego dworu
Choroba znalazła metę.
Więc Lekarz swego honoru
Przepisuję ci dyjetę
Milczenia, na popędliwość
Dając po pierwsze — cierpliwość.
Po drugie, mam być dla żony
Uprzejmy i umilony,
Usłużny, czuły, pochlebny,
Bowiem jest tu fałsz potrzebny,
Aby z tkliwości zmienionéj
Naraz w chłód, to złe nie wzrosło.
Niechęci, żale i złości,

Podejrzenia i zazdrości
Zwłaszcza wobec własnéj żony
Pogarszają stan, nie leczą.
Potém konieczną jest rzeczą
Dzisiaj, nie mówiąc nikomu
Cichaczem wrócić do domu,
Głębią rany wysondować
I zawinąć i zasnować,
Aby na jaw nie wytrysły
Podejrzenia i domysły,
Ta żałość i głupie płacze,
Ta boleść i te rozpacze,
Ten szal, co mię parzy piekłem,
Ta zazdrość... ha! zazdrość rzekłem?
Źle zrobiłem. Niechaj wróci
W łono głos. Nie, niech nie wraca,
Bo skoro to jad, co kłóci
Wszystkie mego wnętrza wodze,
To jeśli nie zabił w drodze
Z piersi do ust, to wracając
Z ust do piersi śmierć mi zada.
Jak o żmii się powiada,
Że się własnym jadem truje,
Gdy gad drugi ją ukłuje.
Zazdrość rzekłem? Zazdrość rzekłem?
Dość, — bo spalę się tém piekłem.
Kiedy mąż w sobie doszuka
Zazdrości, już blednie sztuka
I nie ma w środkach wyboru
Stanowczy lekarz swojego honoru.

(Wychodzi).



SCENA XIV.
(Wchodzą don Arias i Leonora).
Arias.

Nie myśl, piękna Leonoro,
Bym dla twéj nieobecności
Śmiał się zaprzeć powinności,
Którą-m ci dłużny; a skoro

Na szczęsną trafiwszy chwilę.
Dłużnik znalazł wierzyciela,
Nie sądź znów, że się ośmiela
Mniemać, iż ma środków tyle,
Że będzie zdolen szalony
Powinności téj dogodzić
I dług cały wynagrodzić
Wysokością niezmierzony.
Lecz jeśli ich nie posiadam, —
Że się dłużnikiem wyznaję,
Że się z wyznaniem nie taję,
Oto, co na zakład stawiam.

Leonora.

Chcę uprzedzić waszmość pana,
Że w waszym nieszczęsnym sporze
O mój honor byłam może
Głównie interesowana.
Straciłam — wszak waszmość winny
Ukochanego człowieka:
Zrządziła boża opieka,
Że mię cios ominął inny;
Bo lepiéj ostatnie tętna
Życia stracić, honor stracić,
Niźli miłością przypłacić,
Niźli żyć — mężowi wstrętna.
Niech sama karę ponoszę,
Jeśli moja była wina.
Jam pobłądziła jedyna
I moja gwiazda...

Arias.

O, proszę,
Nie mów tak, piękna pani.
Zaprzeć mi się winy w sobie,
To nadzieje wszystkie w grobie
Pochować. Jeśli w otchłani
Mych uczuć widzisz mą mękę,
Zrozumiesz, że mię popycha
Miłość, co pragnie i wzdycha
Tu prosić cię o twą rękę,
Kiedy cię w takiéj żałobie
Moja wina pogrążyła,
Gdyś męża przezemnie straciła,
Przyjmij go w mojéj osobie.

Leonora.

Seńor, uwierzcie, że cenię
Szlachetność waszéj ofiary;
Toż, że waścine zamiary
Uważam za poświęcenie,
Pozwólcie, bym wynurzyła
Słów kilka i z mojéj strony:
Nie mogę. — Nie aby żony
Waszéj godność mię raziła
Małą ceną; lecz że skoro
Wasz ów postępek stanowi
To, co właśnie Gutierrowi
Stało się okropną zmorą
Méj winy, gdyby obecnie
Widział mię żoną waszmości,
Nie miałby wątpliwości,
Że go oszukałam niecnie.
A mając mojéj niecnoty
Taki dowód oczywisty,
Sam-by przedstawił się czysty,
A mnie wydał na ramoty.
Ą wolę przeżyć w żałobie
Żywot już niczem niezdobny,
Niż mu podać powód drobny,
By słuszność przyznawał sobie.
Dziś go sądzą, że zawinił,
Tak ma być daléj i już nie
Powiedzą, że czynił słusznie,
Gdy ja wiem, że źle uczynił.

Arias.

Odpowiedź ta była płocha...
Zważcie, piękna Leonoro:
Jeśli wasze ową porą
Serce mówiło, że kocha,
Zrzeczenie się téj miłości
Usprawiedliwi was skorzej;
Bo o ileż będzie gorzej,
Jeśli nabierze pewności
O waszéj rzkomo niewierze,
Nie wiedząc, by jéj ktoś kłam
Śmiał zadać...

Leonora.

Żal do was mam,

Don Arias. Nie sprzyja szczerze
I zdradliwe to kochanie
Radzić na złe. — Więc zaniechaj.
To, co było krzywdą, niechaj
Nadal krzywdą pozostanie.
A byłoby stokroć gorzej,
Gdybym utraciła prawo
Wołać, że mię zelżył krwawo.
To zaś i wam nie przysporzy
Chwały.

Arias.

Dobrze, — niech się stanie.
Twa niewinność dla mnie święta.
Toż ma wiara nieugięta
Na każde wasze wezwanie
Świadczyć jéj gotowa orężem.
Już to pewnik niezawodny:
Nigdy zalotnik niegodny,
Zazdrośny, zostawszy mężem,
Nie skryje się niebios karze.
Że rozumne to przysłowie
Niech sam don Gutierre powie,
Bo kiedy rzuca potwarze,
I kiedy węszy dom cudzy,
We własnym wstydu nie czyta.
Ha, ha, wkrótce się dopyta,
Co u niego czynią drudzy.

Leonora.

Don Arias, próżno tém licem
Drwiącém skłonić mię się silisz,
Bo łub kłamiesz, lub się mylisz.
Don Gutierre jest szlachcicem,
Co nie zarumieni czoła,
I — na Bóg żyw — każdéj chwili
Czy językiem dumnym, czyli
Szpadą bronić się podoła.
Człowiek, co honor uzdrowi
Stalą, milczenia nie sprzeda,
I co się pokrzywdzić nie da
Kastylskiemu infantowi!
Jeśli sądzisz, że obmowa
I pochlebstwo siecią będzie
Na mnie, — seńor — jesteś w błędzie.

Sposób trafny, — ani słowa!
Patrzaj, nie dopiąłeś celu.
Gdybyś czuł honor szlachcica,
Wiedziałbyś, że nie zaszczyca
Plotka o nieprzyjacielu.
Patrzaj — ja jestém skrzywdzona,
Tutaj widząc go, jam drżała
Zdradne życie wydrzeć z ciała,
Lecz zaparłam w głębi łona
Niecne słowo o honorze.
Bo wiedz to, że każda z nas
Skoro ukochała raz,
Nieszczęsna już mścić się nie może.

(Wychodzi).
Arias.

Nie umiałem słowa bąknąć.
Popełniłem gruby błąd.
Harda jéjmość! — Ale skąd
Paragrafami nasiąknąć
Mogła tak — i o honorze?
— Wymówię się infantowi.
Niechaj sobie innych łowi
Myszkować w cudzéj komorze.
Czeka tam na mnie; dzień kona,
Lecz niech pokraje na ćwierci,
Nie powącham już do śmierci,
Gdzie do wzięcia cudza żona.

(Wychodzi).



SCENA XV.
(Kwinta don Gutierra. Ogród. Don Gutierre przeskakuje przez mur).
Gutierre.

Śród martwoty milczenia,
Co błogosławię, choć mi noc odmienia
W cmentarz, na nędzną głowę
Kładąc się cieniem jak niebo grobowe,
Jak złodziéj tu pod płotém
Czając się, wracam do domu z powrotem
W podłém upokorzeniu.
Mencia nic nie wie o mem uwolnieniu.

Chcę ją nieuprzedzoną
Zejść — o domysłach, co mi trują łono.
Gdy się lekarzem zowę
Swego honoru, niechże mu surowe
Lekarstwo przyłagodzę.
Pacyenta mego odwiedzić przychodzę
W ten sam czas, co i wczora,
Czy téż powtórzy mi cześć moja chora
Ów paroksyzm zazdrości?...
Boleść mi drogę ku prawdzie umości:
Przez ten mur ogrodowy
Przeszedłem, nie chcąc do bramy wchodowéj
Pukać. Mój Boże, co za świat plugawy,
Aby w nim nie śmiał swéj obelgi krwawéj
I krzywdy szukać człowiek,
By mu strach wstydu nie zamrużył powiek.
Kto wstydem zwał to, — skłamał,
Bo niepodobna, by się nie wyłamał
We łzach ten ból mozolny.
Kto mówi, że czul zazdrość i był zdolny
Zamilczeć, kłamie, lub jéj nie czuł szczerze.
Czuć zazdrość w łonie i milczeć?... nie wierzę.
W owéj oto altanie
Zwykle wieczorem siada na dumanie.
Więc zlekka, moja cześci,
Od echa kroków niech liść nie szeleści;
Choć wściekłość ją popycha,
Zazdrość się skrada niby złodziéj cicha.

(Patrzy na Mencię śpiącą).

Piękna jak senne mary.
O Mencio, tak mi dochowujesz wiary?
Nie, nie mogę; — powrócę;
Wszakże mój honor cały; po co kłócę
Spokój tą podłą wojną?
Wszak ją oglądam samą i spokojną.
Lecz dlaczego przy śpiącej
Gdy jest z nią zawsze, — nie widzę służącéj?
Szpieguje!... Myśli podła,
Już się buntujesz, jużeś mię powiodła
Na nowe podejrzenia!
Stało się; nie chcę ich mieć ani cienia.
Do reszty z nich oczyszczę

Duszę, choćbym w niéj pozostawił zgliszcze:
Zagaszę naprzód świecę.

(Gasi światło).

Bez światła i bez rozumu w dół lecę,
Ślepiec, ślepiec dwa razy.
By nie poznała, przytłumię wyrazy.
Mencio! (Budzi ją).

Mencia.

Ha!

Gutierre.

Cicho, nie zdradź się szelestem.

Mencia.

Kto to?

Gutierre.

Czy nie znasz mię, luba? Ja jestem.

Mencia.

Poznaję: czyjaż inna
Stopa śmiała-by...

Gutierre (n. s.).

Oddycham, — niewinna.

Mencia (n. s.).

Wszedł tutaj pokryjomu.
(Gł.) Wstąpić do tego domu?
Innemu jużbym w mojéj czci obronie,
I dotąd nieskalanéj
Cnoty, ten sztylet utopiła w łonie.

Gutierre (n. s.).

Dzięki, dzięki! Świt rany
W czeluściach duszy méj zapalił głownie.

(Głośno)

Przebacz mi, Mencio; wszedłem tak gwałtownie.

Mencia (n. s.).

Serce mi bije; — jakie przelęknienie!...

Gutierre.

Odwagę twoje i roztropność cenię.

Mencia.

Czém zawiniłam?...

Gutierre.

Już niczém!

Mencia.

.
Że wasza
Wysokość w méj mię samotni przestrasza?

Gutierre (n. s.).

Wasza wysokość? więc nie ja? Co słyszę?
Znowu w ciemnościach wiszę,
Męczarnia, piekło, walcie na mnie góry!

Mencia.

Chcesz mię narazić na śmierć po raz wtóry?
Myślisz, że każdéj nocy...

Gutierre (n. s.).

O, wściekłości!

Mencia.

Zdołasz się ukryć...

Gutierre.

O niebieskie mocy!

Mencia.

Zgasiwszy światło..

Gutierre.

Ha! zabij, zazdrości!

Mencia.

I wyjść po takiéj próbie
Wobec Gutierra?

Gutierre (n. s.).

Hamulce pogubię!
Jaż-to, ten sam, co byłem?
Jeszcze oddechem swym jéj nie zabiłem?
Więc drzwi nie zapewniła,
By nie wszedł; nawet przed nim się nie kryła
I tylko ją przeraża
Niebezpieczeństwo, co znowu zagraża
Téj ukochanéj głowie?
Więc tak. — Méj krzywdzie zemsta ma odpowie.

Mencia.

Błagam cię, wróć się, książe.

Gutierre (n. s.).

Wszystkie mi nerwy taki grom rozwiąże.

Mencia.

Niech tu już noga wasza nie postanie!

Gutierre (n. s.).

Któżby nie odszedł na takie błaganie!

Mencia.

Don Gutier wraca zwykle o téj porze.

Gutierre (n. s.).

Dławię się, ale cierpliwość ułożę.
Niechaj idzie roztropnie

Zemsta ma, — celu przy okazyi dopnie
(gł.) Nie przyjdzie, już w tém byłem.
Tam przyjaciela w bramie postawiłem.
I nikt nas nie zaskoczy: —
Luba, napasę tobą moje oczy.

(Obejmuje ją).



SCENA XVI.
(Wchodzi Hiacynta).
Hiacynta.

Ktoś tam jest, czy nie złodziej?
Szmery słyszałam.

Mencia.

Co to? Ktoś nadchodzi.

Gutierre.

Co zrobię?

Mencia.

Skryć się trzeba.
Nie do mych komnat; tutaj... wielkie nieba!

(Don Gutierre kryje się za drzewo).

Hej!

Hiacynta.

Pani?...

Mencia.

Patrzaj, wiatr co nakształt ducha
W fałdach zielonych tych firanek dmucha,
Podczas kiedy ja zdrzymnęłam się nieco,
Zagasił światło. Każ tu przyjść ze świecą,

Gutierre (n. s.).

W mym ogniu się zapali
Ta świeca; nie wiem, co mam począć daléj.
Jeżeli tu zostanę,
Dowie się Mencia, że wszystko mi znane,
A tak doznam dwa razy
Hańby: jednéj z obrazy,
Drugiéj stąd, że ją zdziwię,
Że wiem o wszystkiem, znoszę cierpliwie,
Patrzę i nie zabiję.
Oto, — co zrobię, że się nie wykryje:

(Przebiega na drugą stronę i woła głośno).

Hola! czemu się światło tu nie pali?

Mencia.

To Gutier; nowy cios na mnie się wali.
Ostatecznie mię zmoże.

Gutierre.

Nie wniosą świateł? O tak późnéj porze?




SCENA XVII.
(Wchodzi Hiacynta ze światłem, don Gutierre zbliża się z drugiéj strony).
Hiacynta.

Tu oto światło.

Gutierre.

Witaj, słońce lube.

Mencia.

Witam cię, mężu, szczęście me i chlubę.

Gutierre (n. s.).

Jakie podłe udanie!
Serce me, niechaj odwagi ci stanie.

Mencia.

Którędy wszedłeś?

Gutierre.

Klucz miałem w kieszeni.
Z ulicy w ogród a potém do sieni.
Zono ma, ma królowo,
Co tu robiłaś?

Mencia.

W tę tu ogrodową
Altanę zszedłszy, wsłuchana w krynicę
Siadłam, — tymczasem wiatr mi zgasił świécę.

Gutierre.

Ani mię to zdumiewa.
Lecz wiatr, co chodzi dziś pomiędzy drzewa,
Nabrał gdzieś takiéj mocy,
Że mi się zdaje oddechem północy;
A gdy mrozem swym buchnie,
Nietylko światło — i życie zadmuchnie,
I gdyś tu bez opieki
Spala, mógł życie ci zgasić na wieki.

Mencia.

Mężu mój, szydzisz ze mnie.
Chcę cię zrozumieć, — silę się daremnie.

Gutierre.

Czy nie widziałaś ty nigdy płomienia
Jak gaśnie nagle, gdy wiatr go rozkraje?
A płomień jeno siedlisko odmienia,
Na drugiéj świecy niepłonącéj wstaje,
Stąd biorąc życie, czem owy umiera.
Patrz, tu podobnie ta wietrzna chimera
Śmierć mogła zadać tobie
A mnie rozjaśnić.

Mencia.

W tym samym sposobie
Mówisz; jesteś nieznośny...
Rzekłabym — że zazdrośny.

Gutierre (n. s.).

Dość téj męki okropnéj;
Zduszę; — w zazdrości nikt nie był roztropny,
(gł.) Zazdrośny? Wiesz ty, co to zazdrość? wiesz ty?
Boja — ja nie wiem. — Zwaryuję do reszty.
Bo gdybym się dowiedział,
Gdybym..

Mencia.

Ach!

Gutierre.

Spytał siebie i powiedział:
Czuję zazdrość... co zazdrość!
Gdyby zazdrości był atom, cień, mara,
Ot, tyle, ile wydała ust para
Mojego niewolnika: —
To porwałbym nędznika,
Témi rękoma ducha-bym mu zdławił
I serce mu wykrwawił
I ogniem i krwią żądzę mą zabawił,
Podłe ciało rozdeptał,
Serce zębami darł i krew mu chłeptał
I wyrwałbym mu duszę
I — na Bóg żywy — oddał na katusze,
Gdyby czuć mogła dusza, tak jak ciało!...
— Jak dziwnie mówię.. Ha! Co mi się stało?....

Mencia.

Jak straszny jesteś, mężu! Ja się boję.

Gutierre.

Com mówił, życie moje?...
Tyś moje dobro, niebo, moja chluba,
Mencio moja luba,
Przebacz, moje kochanie,
Ten wybuch śmieszny. Myśli wyuzdanie
Stworzyło wyobraźni
Jakiejś gwałtownéj uczucie bojaźni.
Przysięgam i powtarzam,
Że cię uwielbiam, kocham i poważam,
Za słowa me się wstydzę.
Jezu, co mi się stało? Sam nie widzę.

Mencia (n. s.).

Strach, przerażenie wstrząsają mém łonem.
Czuję po ciele dreszcze jak przed skonem.

Gutierre (n. s.).

Skoro się zowę honoru lekarzem,
Hańbę mą dzisiaj pokryję cmentarzem.









  1. W oryg. gra słów między perro a pero.
  2. W oryg. gra słów nie do wytłómaczenia, bieg myśli jednak ten sam.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.