Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom II/9

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


22.
Ojciec i syn.

Hrabia zamknął na rygiel drzwi swéj sypialni, wielkiej komnaty zastawionéj czarno lakierowanemi i złoconemi meblami, obitéj zielonym adamaszkiem, oświetlonéj kandelabrem o trzech ogniskach, którego blask osłabiała zielona umbrelka.
Twarz jego była poważna, surowa; przez kilka chwil stał milcząc i mocno się w syna wpatrywał.
Wicehrabia niedbale oparty o kominek, przewracał w ustach niezapalone cygaro, obie ręce ukrył w kieszeniach spodni i od niechcenia kołysał się z nogi na nogę. Piękna twarz jego bledsza była jak zwykle, a powieki wielkich i ciemnych oczu lekko się spajały, gdyż doświadczając cnoty pani Chalumeau, nie mało wypił wina Porto; bynajmniéj jednak nie był pijany, na jakby wnosić można, bo wino od niejakiego czasu już go nie upajało; owszem zachował zupełną przytomność umysłu, nie stracił głowy, i że się wyrazimy dyalektem orgii, był tylko pełny; pełność zaś tę objawiał zwykle podwojeniem swéj pogardliwéj zimnéj krwi i obelżywéj flegmy. To też czekając aż ojciec przemówi, spokojnie zapalił cygaro przy jedném ognisku stojącego na kominku kandelabra.
Pan Duriveau wyrwał mu z rąk cygaro i cisnął je w ogień, mówiąc:
— U mnie kurzyć nie wolno, mości panie.
— Ah! bah! — odrzekł zdziwiony Scypio patrząc na ojca, — i od kiedyż to zapadł taki wyrok?
— Odkąd postanowiłem zająć właściwe mi miejsce, a ciebie postawić na twojém, cierpkim i ostrym głosem rzekł pan Duriveau.
— Oh! oh!... zimno odparł Scypio, nawykły w żarty obracać rzadkie przystępy surowości swego ojca, zdaje się że gramy trochę w Poquelina... ja jestem Klitander albo Danius... a ty odgrywasz rolę poczciwego Orgona, albo Geronta. — I długo to tego będzie? czy myślisz aż do śmierci okładać kijem swego łotra syna? A gdzież jest Scapin który mi powie: mości Danius, niech djabli porwą twego ojca! cóżto za złośliwy starzec! Kiedyż przecie ten przeklęty barbarzyniec uczyni nas swemi dziedzicami?
Niepodobna opisać z jak zuchwałą powagą Scypio wyrecytował to szyderstwo.
Hrabia, mimo że spodziewał się tych drwinek, którego dawniéj bawiły; mimo że postanowił zachować spokojność, jednak ulegając mimowolnemu uniesieniu, groźnie przystępując ku synowi, zawołał:
— Zuchwalcze...
— Dobrze, otóż i scena z kijem; byłem tego pewny, — z podwójną śmiałością rzekł Scypio; — no, tylko prędko,...kija,...kija panu Geronte.
— Scypionie! — straszliwym głosem wrzasnął hrabia przerywając synowi i drżącą ręką chwytając go za ramię.
A po chwilowem milczeniu, dodał z głęboką goryczą.
— Moja to wina,... ja to zaprawiłem cię w takiéj bezczelności,...ja tolerowałem twoję zuchwałą poufałość... I teraz zbieram owoce wychowania jakie ci udzieliłem... Przykra mi zaiste ta ostatnia lekcya... ale też za to będzie skuteczna...
— Bah! powiedział Scypio, — każde wychowanie coś warte Prevala wychowywano przykładnie pod okiem matki, a jednak dopuścił się fałszerstw a zasługującego na galery; d’Havrincourt wyszedł ze szkoły politechnicznéj, a oddano go w kuratelę jako marnotrawcę... No, no, istotnie za nadto jesteś skromny, twój uczeń zaszczyt ci przynosi.
— Dosyć,... mości panie, dosyć, nie znasz mię jeszcze...ale wkrótce się poznamy, i do pioruna! dziś jeszcze, i to natychmiast, każdy z nas zapewniam, zajmie właściwe sobie miejsce,... a ty odtąd będziesz o tyle posłusznym, pokornym i poważającym dla mnie, o ile dotąd byłeś zuchwałym i szyderczym.
Scypio, który niełatwo się zdziwił, stał zdumiony; dotąd bowiem rzadkie przestrogi ojca nie oparły się nigdy żartowi; dotąd ojciec jego nigdy nie mówił z nim z taką stałością i z tak stanowczym zamiarem odzyskania swojej powagi.
— A więc — bynajmniéj niepokonany, obojętny na mowę ojca Scypio, spojrzał nań z głębokiém politowaniem i zapytał: — a więc mówisz na seryo?
— Bardzo seryo, mości panie.
— To coś nowego... ale nie koniecznie miłe...
— I ty śmiesz pytać mię o to...
— No, proszę! — wzruszając ramionami rzekł Scypio, — spojrzyjno na mnie bez śmiechu... Przypomnij sobie twą piękną sprawkę z margrabiną Saint-Hilaire... którąś nam téj zimy opowiadał na wieczerzy u Zefiryny.
Hrabia zamilkł na chwilę, pognębiony wypadkiem o którym mu wspomniał syn jego.
— No, no, nie lękaj się, — z ironiczną uprzejmością rzekł Scypio, — przecież nie czynię ci żadnego zarzutu, owszem...
Hrabia nie wiedział co ma odpowiedziéć... Straszna to była nauka,... w bezsilnéj wściekłości poniósł do czoła zaciśnięte pięści i zawołał boleśnie!
— O Boże! mój Boże!
Po chwili przystępując do syna, dodał:
— Zbłądziłem wyjawiając ci płocho usterki mojéj młodości, które należało zataić; ale ty nie powinieneś mi ich tak śmiało wyrzucać, témbardziej że cię w niczém nie upoważniały do haniebnego postępku jakiegoś się dziś wieczór dopuścił, a który mię podwójnie ubodł, bo wiesz dla czegom tych ludzi na obiad zaprosił.
— Ty deputowanym? dajże pokój! jak na deputowanego jeszcze za nadto seryo bierzesz rzeczy!...
— Nie mam prawa dziwić się... że nie szanujesz ani mojego domu, ani moich zamiarów; nie odpowiadając na szyderstwo syna, mówił daléj hrabia, bo cię do tego własny mój przykład upoważnia... Pozwalam i na to, z głęboką dodał goryczą. Ale dziś nie jednéj tylko dopuściłeś się niegodziwości.
— Jakto?
— A to nieszczęśliwe dziécię...
— Nieszczęśliwe dziecię?
— Znalezione dziś rano... w jaskini.
— I cóż?
— Ależ... mości panie, to okropność!
— Co?
— Twój czyn...
— A twój czyn, z tą młodą wyrobnicą, tą artystką koronek, która...
Na ten nowy cios, na ten nowy wyrzut straszniejszy od pierwszego, hrabia zadrżał, rysy jego okropnie się zmieniły...potém, do ostateczności przywiedziony nieubłaganą i fatalną Ioiką syna, zawołał:
— Ale ona się przynajmniéj nie zabiła z rozpaczy!
— Albo któż się zabił? spytał Scypio.
— Bruyére.
— Ona! zawołał Scypio, i zarumieniła się blada twarz jego.
— Ona! — powtórzył; i pot mu na czoło wystąpił.
— Tak jest... dziś wieczór... chciano ją aresztować... jako podejrzaną o dzieciobójstwo; wtedy przejęta wstydem... utopiła się; czy słyszysz? utopiła się... Ah! to przynajmniéj pokonywa twą zuchwałą oziębłość, młody uwodzicielu, niegodny fanfaronie występku! — zawołał hrabia z dojmującą nieroztropnością, tym bowiem sposobem do dzikości posunąć musiał ohydny cynizm swojego syna.
To téż nastąpiło:
Łza w oku Scypiona, mimowolnie zjawiająca się, szybko znikła; jego czoło, przez chwilę pochylone pod ciężarem straszliwéj myśli, wnet się podniosło dumne, zuchwałe; wzruszony głos uspokoił się i znowu zabrzmiał szyderczo:
— Ah, bah... to ta mała umarła?
— Tak jest... umarła...bacznie wpatrując się w syna powtórzył hrabia. Umarła! czy słyszysz? umarła!...
— Cóż stąd? z przerażającą flegmą odparł Scypio, — z twojéj strony piękny pojedynek z markizem... z mojéj kobiéta która się utopiła przez miłość dla mnie... to stawia nas obu na równi.
— Poczwaro! wrzasnął odchodząc od zmysłów hrabia.
— Zły graczu! wzruszając ramionami powiedział Scypio; i potem dodał spokojnie: a kiedyż zaczniemy grać na piękne?
I dobywszy piórko z kamizelki, zaczął wykałać zęby.
W obszernéj komnacie nastało straszliwe milczenie. Syn, tryumfował że dowiódł takiéj siły ducha; ojciec przeraził się tém co słyszał.
— On mię przeraża, spoglądając na Scypiona, półgłosem rzekł hrabia; a dodał wzruszony: Nie... niepodobna abyś w twoim wieku był już tyle zatwardziały... zwyczaj drwienia ze wszystkiego uniósł cię daléj jak sam chciałeś... jest to żart... ale żart... dziki... żałujesz go... i...
Scypio przerwał ojcu, mówiąc tonem dowiedzionéj wyższości:
— Żałuję... że położenie twoje wobec mnie jest tak fałszywe. Wszystko co teraz w napadzie cnoty, nazywasz mojemi występkami, zgrozą, dzikością, bynajmniéj nie krzyżowało nigdy twoich zamiarów. Śmiałeś się nieraz jak szalony z mojego łotrostwa, do którego zachęcałeś mię własném postępowaniem, które rmi za przykład przytaczałeś! Nieprawdaż? tak, czy nie?
I tym razem hrabia, ulegając nieodzownym skutkom wychowania i zgubnych zasad jakie wpoił w swoje nieszczęśliwe dziecko... nie mógł... i nie umiał zdobyć się na odpowiedź... Scypio bowiem miał prawdę po sobie.
— A gdyby i tak było! zawołał hrabio, a gdyby moja drażliwość, moja moralność, jeżeli wolisz... dla tego tylko budziła się we mnie, że tu idzie o twój własny interes?
— O mój interes? jakto?
— I któż ci powiedział że pragnąc zostać deputowanym, że nie myślę równie o twojéj, jak o mojej przyszłości? A ze względu na pannę Wilson, czyliż nie mam prawa obawiać się, aby dzisiejsze okropności nie skompromitowały twojego z nią małżeństwa?
— Doprawdy? z szyderczym uśmiechem odrzekł wicehrabia, przenikliwém spojrzeniem mierząc ojca; gdybym téż zmienił moje zdanie o tém małżeństwie?
— Co mówisz? z tajemną trwogą zawołał hrabia.
— Tak jest... gdybym już teraz nie chciał zaślubić Rafaeli Wilson? zwolna powtórzył Scypio, znowu badawczym wzrokiem przeszywając ojca.
Hrabia nie odpowiedział.
W oczach mu się zaćmiło, wszystka krew biła do mózgu... usiłował jednak ukryć przed synem to okropne wzruszenie.
Widzimy tu potrzebę wspomnieć pokrótce o miłości hrabiego Duriveau ku pani Wilson.
Ten porywczy i energiczny człowiek, kochał jak zwykle wszyscy jego wieku i charakteru, kiedy po licznych, łatwych i przelotnych miłostkach, po raz pierwszy mimo wieku, uczują miłość żarliwą, głęboką, z każdym dniem podżeganą, drażnioną, bądź wyzywającemi ułudami blizkiego zwycięztwa, bądź srogą napozór ale nie bez nadziei odmową. Bo wyznać należy, iż pani Wilson zbyt mało kochała hrabiego iżby w téj szczególnéj intrydze nie rozwinęła Wszelkich zwycięzkich środków na jakie tylko kobieta piękna, zalotna, dowcipna, władająca, nami a nadewszystko niekochająca, zdobyć się może dla dopięcia celu, od którego zależy życie uwielbionego jéj dziecka.
Wszelkie bodźce które razem występując, miłość człowieka w średnim wieku czynią niepokonaną i prawie do szaleństwa posuwają, skoro tylko mniema że zyskał wzajemność: przekonanie, że jego zabiegi, dowcip, uprzejmość i poświęcenie się zatarły liczbę lat; przeświadczenie, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, umiał wzbudzić gorącą miłość ku sobie, a to w epoce życia w któréj już mężczyźni nie mogą spodziéwać się takiego powadzenia; nakoniec ślepe bałwochwalstwo, jakie wówczas człowiek mianowicie dumny, uczuwa dla kobiéty która swą miłością niejako niby uprawnia pretensye najzarozumialszego samolubstwa... wszystkie te bodźce, powtarzamy, do najwyższego stopnia rozdrażniły namiętność hrabiego.
I wreszcie... okoliczność może niedelikatna, ale główna... w takim razie, ten człowiek licznemi miłostki równie prawie jak i wiekiem oziębiony, czuł że żarliwa namiętność dla pięknéj wdowy przemieniała go w nowego Jasona. Może to zdanie zbyt materyalne? ale przeczytajmy nieśmiertelnego myśliciela zwanego Moliére, a w pismach jego jak i w rzeczywistości, znajdziemy że mianowicie zapał zmysłowy, drażniony oporem, czyni miłość starców tyle uporczywą, zajadłą i nieubłaganą. Cóż szczérszego, cóż zapalczywszego... a nawet cóż tkliwszego, — bo taki człowiek okropnie cierpi — jak miłość Arnolfa dla Agnieszki; ale téż co zarazem lubieżniejszego nad tę namiętność?
Tak wyjaśniwszy miłość pana Duriveau, łatwo pojmiemy przerażenie jego, skoro pomyślał że ta miłość, to tak gorąco upragnione posiadanie czarownéj kobiéty, zależy teraz od łaski syna... bo hrabia znał niezachwianą wolę pani Wilson; bo wiedział że jeden i ten sam dzień miał przyświecać małżeństwu jego i Scypiona.
Wystawmy sobie po tém wszystkiém trwogę pana Duriveau na wspomnienie zimnéj pogardy jaką Scypio okazywał Rafaeli w ciągu dnia tego złowrogiego; znalezienia zmarłego dziecka, samobójstwa nieszczęśliwéj Bruyére i nakoniec gorszącéj przygody z panią Chalumeau. Czyliż miłość pani Wilson wytrzyma tak ostre próby? a jeżeli Scypio przez nagły obrot swéj woli, zrzecze się tego małżeństwa; jeżeli gwałtowne, zaledwie ukryte wzruszenie, gdy przy stole występował poważnie i szlachetnie przeciw ojcu w obronie Baskiny, on zwykle tak uszczypliwy i drwiący... jeżeli to jego wzruszenie jest skazówką niecnéj miłości dla téj tak dwuznacznéj istoty, miłości odstręczającéj Scypiona od małżeństwa na jakie zrazu zezwalał; jakże go tedy skłonić, jak zniewolić do tego małżeństwa?
Myśli hrabiego gubiły się w téj przepaści, straszna to była dla niego chwila.
Zapóźno wprawdzie, i to jedynie powodowany interesem swych namiętności, człowiek ten poczuł nakoniec swoją ojcowską godność, tak długo niepoznawaną, krzywdzoną... poznał nakoniec występki syna; po raz piérwszy przemówił do niego jak ojciec; syn zaś za każdym wyrzutem, w twarz mu ciskał straszne słowa: — Czémże jest to zgorszenie w obec zgorszenia jakiém się przedemną chwaliłeś? — Czémże jest ta bezczelność w obec bezczelności jaką się przedemną szczyciłeś?... I nie dosyć na tém: hrabia, z powodu ślepéj miłości swojéj dla pani Wilson, czuł w téj saméj chwili, że zupełnie zależy od syna, który może zniweczyć jego małżeństwo, odmawiając połączenia się z Rafaelą.
— Co czynić? co czynić? — srodze zmartwiony powtarzał sam w sobie. Jeżeli Scypio odmówi związku z Rafaelą... mamże mu wyjawić gwałtowność mojéj miłości?... na jakież się narażę szyderstwo! mamie użyć ojcowskiej powagi?...jakże mię wydrwi!
I ten człowiek gwałtowny, wyniosły, dumny, ten człowiek czujący teraz całą powagę, całą świętość ojcowską... żałował że przemawiał do syna z szlachetnością, z powagą, co większa... pewny że srogością niczego się nie dowié, nic nie wydobędzie z tego młodzieńca, pomimo wstydu i wściekłości postanowił wrócić nikczemnie do roli młodego ojca, aby tym sposobem mógł przeniknąć skryte zamiary syna.
Wszystkie te uwagi rychléj nim je opisać zdołaliśmy, nasunęły się na myśl hrabiemu. Wiedząc że nie zawiedzie Scypiona najzgrabniejszém nawet przejściem, a nie chcąc mu dać poznać przyczyny tak nagłéj zmiany swéj postawy i mowy, hrabia przeszedł się kilka kroków po pokoju, i niby zamyślony rzekł sam do siebie tak aby go Scypio słyszał:
— Na honor! zrzekam się.
A potem przystępując do syna, serdecznym tonem dodał:
— No,... nic dobrego,... zapal cygaro.
— Mimo przezorność hrabiego, nie uszło baczności Scypiona głębokie wzruszenie ojca, gdy wspomniał o zerwaniu zamierzonego związku z Ranfaelą; ale uważając za rzecz stosowną ukryć to spostrzeżenie, zbliżył do ogniska swoje panatellas i w chwili gdy mu ojciec rzekł tonem pozornéj serdeczności:
— No, nic dobrego,...zapal cygaro; odpowiedział.
— Teraz poznaję cię; ale przed chwilą... byłbym się ciebie zaparł...
— Cóż u djabła chcesz abym ci mówił? — z udaną dobrodusznością zaczął znowu hrabia; — ty na wszystko znajdziesz odpowiedź... zabijasz mię moją własną bronią. Grałem jak mogłem najlepiej rolę... Geronta, jak utrzymujesz niegodziwy hultaju; ale zdaje się że to zła rola.
— Rola godna politowania!... Na drugi raz będziesz miał naukę; zresztą uspokój się... naprawię ja szczerbę którą zrobiłem w twojéj kandydaturze... Koniecznie musisz być deputowanym... będzie to arcy zabawne... to téż będziesz nim niezawodnie... ale i ja także...
— I ty?... doprawdy!
— Teraz, nie, bo jeszcze nie jestem człowiekiem statecznym, jak powiada twój przyjaciel Guizot; ale kiedy ci narobię jaki milion długów, kiedy szumnie wykradnę jaką księżniczkę lub polityczną kobietę (kobiéta polityczna jaki to musi być dziwoląg); kiedy jeszcze parę ludzi zabije w pojedynku,... kiedy palić będę turecki pieprz, bo cygaro już mi się wtedy wyda różanym liściem; kiedy wypijać będę małe szpilki, bo alembikówka sprawi na mnie wrażenie wody z grzankami; słowem, kiedy już zupełnie będę znużony, to jest kiedy zostanę człowiekiem statecznym, twój przyjaciel Guizot, zrobi mię deputowanym; a skoro za jego pomocą, zostanę młodym deputowanym jak d’Armainville i Saint-Firmin, obaczysz jakiej nabiorę powagi. Spróbuję... posłuchaj:
I Scypio, spuściwszy oczy ale podniósłszy czoło, tonem pogardliwego zarozumienia tém wybitniejszego przy pokorze słów swoich, rzekł:
— „Upraszam Izby w obec której po raz piérwszy mam zaszczyt przemawiać, aby mi wolno było nieść królewskiemu rządowi, moję arcy-pokorną arcy-uniżoną i arcy-szczupłą pomoc itd. itd.... ”A kończąc moję ministeryalną mowę: „Mogęż mieć nadzieję, że Izba przebaczyć raczy bojaźliwemu niedoświadczeniu mojemu... Śmiem rokować sobie od Izby tę powolność... nigdy bowiem Izba nie da mi tylu dowodów przychylnego pobłażania, ile ja czuję dla niéj głębokiego szacunku...
A potém dodał naturalnym głosem:
— Późniéj zaś, niech mię szatan porwie, jeżeli za rok, twój przyjaciel Guizot, który uwielbia tęgich gadułów, nie zrobi mię pełnomocnym ministrem przy... królowéj Pomaré... Ale, ale, pamiętasz przeszłego roku w Mabille? przyznaj żem był przedziwny! kiedym rzekł: Rosita, przedstawiam ci papę... Wszystko czworo wieczerzać będziemy z Mogadorem... Ale żadne głupstwa, proszę cię! za dawcę dni moich odpowiadam przed moimi wierzycielami.
— Milczże, łotrze! powiedział hrabia, nie wspominaj przynajmniéj o naszych kawalerskich figlach... boć przecie wkrótce... mamy się żenić...
Hrabia, mimo mocnego postanowienia, widocznie się zmieszał, kiedy rzucając na syna niespokojne a przenikliwe spojrzenie, wymawiał wyrazy:
„Wkrótce, mamy się żenić”...
Scypio śmiało spojrzał w oczy ojcu, powoli zapalił drugie cygaro i rzekł:
— Co do naszego małżeństwa... przyznaj żeś mię chciał wywieść w pole?
— Ja!... a to jakim sposobem?
— Oto tak: dzięki tobie, niedawno jeszcze miałem zaślubić pannę de Francheville d’Ormon, mającą trzy miliony posagu, sierotę, szczep jednéj z najznakomitszych rodzin Francy i!... to było wcale przyzwoite... pięćdziesiąt tysięcy talarów dochodu... to łechce; sierota... to nie żenuje; wielkie imię... to wznosi... mianowicie kiedy kto jest wnukiem garkuchniarza z Clermont, ojca Du riz-de-veau; przez ambitne i uszlachetniające zepsucie zamienionego w pana Duriveau.
Chociaż właściwe Scypionowi drwiny z początku swéj familii zwykle sprawiały nieprzyjemność hrabiemu, on jednak, zbyt obawiając się skutków téj rozmowy, mówił daléj bez gniewu:
— No, zostawiam ci twojego dziada... oberżystę; podléj go według zwyczaju, rozmaitemi sosami; ale kończ... niech wiem do czego zmierzasz?
— Kiedyśmy układali to małżeństwo, bawiłem się wówczas (mimo twojéj wiedzy) udawaniem rozkochanego w Rafaeli Wilson.
— Ty?
— Tak. Widywałem ją u jéj ciotki, kiedyśmy rankami wychodzili na grę, do tego niedołęgi Dumolarda. Ta miłość pensyonarki dosyć mi była do smaku; ale małżeństwo z trzema milionami, sieroctwem i znakomitym rodem, daleko mi się więcéj podobało; przyrzekłem więc ożenić się według twoich chęci, co rozumié się, nie przeszkadzało bynajmniéj dalszym moim umizgom do Rafaeli Wilson... Nagle... zwijasz chorągiewkę, i... wnet... moje małżeństwo staje się niepodobném; trzy miliony panny de Francheville d’Ormon zasadzają się na podejrzanych funduszach; młoda dziewica i jéj opiekun zmieniają zdanie,... a wszystko to były twojego wynalazku banialuki... boś już nie chciał tego małżeństwa.
— Zapewniam cię...
— Pragniesz być deputowanym? Nauczie się nie przeszkadzać mówcy; późniéj odpowiesz... Panna de Franchevillc była na pensyi, nie mogłem jéj widywać, nie mogłem o niczém się dowiedzieć. Nie ożeniłem się z nią, i dla tego nie umarłem; alem się przekonał że dawca dni moich djabelnie mię oszukał... w osobistym interesie, i że w obec mnie zajął stanowisko Roberta Macaire, dla mnie zostawiając nieczynną rolę Goga lub Bertranda.
— Scvpionie!
— Nie przerywaj mowy... wkrótce po zerwaniu tego bogatego związku, wspomniałeś mi znowu o małżeństwie, i zaproponowałeś... kogóż? Rafaelę Wilson: moję kochankę! bez majątku, córkę bankiera wynalezionego przez Dumolarda... Ty, ty!! projektowałeś mi małżeństwo... z nieznaną i ubogą dziewczyną; powiadam sobie: okradziono mię... Ale nie mówmy o tém, tonem zdrajcy z melodramy dodał Scypio.
Hrabia zbladł, straszne zgryzoty szarpały mu serce. Usiłując pokryć te uczucia rzekł do syna:
— Cóż daléj?...
— Dla formy... czvniłem niejakie trudności: Pocóż zrywać, mój ojcze, tak wspaniałe małżeństwo dla tak lichego związku? — Uspokój się, mój synu! nic na tém nie stracisz; na całej mojéj własności, w dzień twojego ślubu zabezpieczę ci piędziesiąt tysięcy talarów dochodu, to jest trzecią część mojego majątku... Ta wspaniałomyślność dawcy dni moich, który zresztą obdarzał mię tém co było lub będzie mojém, przejęła mię wdzięcznością i zdecydowała. Ja ciągle udaję, a naprzód, ponieważ mam w podejrzeniu małą Wilson że ona to usnuła tę całą intrygę, i żem się chciał dowiedzieć wszystkiego, podwajam moje miłosne oświadczenia. Prawię Rafaeli o blizkich naszych zaślubinach; to jéj zawraca głowę; namawiam ją na schadzkę i na nic niezważając... daję jéj zadatek.
— Rafaeli! wrzasnął hrabia.
— Dla Boga!!! z oburzającą bezczelnością mówił znowu Scypio, paznokciem otrząsając pyłek swego cygara i szyderczy wzrok wiodąc po ojcu, powiem ci nawet: że się z nią ożenię; bo kiedy niby w karty gramy, pragnę poznać kto z nas mocniejszy... zaraz, zaraz; u ciebie święci dama czerwienna. Ty szalejesz za matką, która nadużywając twojéj miłości, zapewne za warunek małżeństwa swojego z tobą, położyła moje zaślubiny z córką... ha! jak to czule! Partya we czworo w guście naszéj sławnéj wieczerzy z Mogadorem i królową Pomaré. Otóż podług mnie, sens moralny téj sprawki: Teraz jedynie tylko moja wola zaprowadzić cię może do ołtarza wraz z przedmiotem twoich życzeń; a Rafaela Wilson była moją kochanką, była moją... Któż więc z nas drugiemu wypłatał figla?
— To wcale nie źle, pokonywając wewnętrzną trwogę rzekł hrabia. Ale grasz tylko o honor, bo i na cóż ci się przyda, żeś był kochankiem Rafaeli i Wilson, i że, jak sądzisz, trzymasz moje małżeństwo w swojem ręku?
— Jakto, na co mi się to przyda? Na bardzo wiele. Znam tajemnicę twojéj miłości... wola moja jedynie może jej zadosyć uczynić... zatém jak ci zagram, tak będziesz skakał.
— Nędzne rozumowanie, mój chłopcze.
— Ale bah!
— W istocie; przypuszczam że odmawiając połączenia się z Rafaelą, przeszkodzisz mi w zaślubieniu jéj matki, cóż na tém skorzystasz? Nic. W przeciwnym zaś razie, jeźli przystajesz na to małżeństwo, na co te wszystkie obroty?
— Prawda... ale nie wiesz... pod jakiemi warunkami przystanę?
— Naprzykład?
— Nie ja je podam.
— A któż?
— Bardzo ładna kobiéta.
— Kobiéta? rzekł zdziwiony hrabia.
— Tak jest... kobiéta która mię ubóztwia. którą mocno obchodzi moja przyszłość; ale że jest zbyt oryginalna i mianowicie zgoła niezazdrości zamężnym... wiele więc jéj zależy na ułożeniu z tobą, z tobą samym... i to tajemnie, warunków mojego małżeństwa i artykułów mojéj intercyzy.
— Żartujesz... ale niech i tak będzie... Jakże się nazywa ta kobieta? która djabelnie zakrawa na.. notaryusza.
— Nazywa się... Baskina.
Hrabia podskoczył jakby go wąż ukąsił; na rysy jego, dotąd nacechowane udaną serdecznością, wystąpiło oburzenie, gniew i zgroza.
— A więc na prawdę znasz tę obrzydliwą istotę którą przy obiedzie tak gorąco broniłeś?...
— Od miesiąca już szczycę się jéj znajomością... ale w obec twoich wyborców nie chciałem ci tego wyjawiać.
— Znasz więc, z wzrastającym przerażeniem zawoła! hrabia, znasz ten potwór chciwości, wyuzdania, podłości i obłudy?
— Zazdrośniku, wzruszając ramionami powiedział Scypio; byłbym ci ją przedstawił... ale tyś tak zakochany...
— I może... kochasz tę niegodziwą kobiétę?
— Jak szalony! zawołał Scypio, a piękne rysy jego lekko się zarumieniły, wielkie czarne oczy ogniem spłonęły. Uwielbiam zaś w niéj nie podwójny talent tancerki i śpiewaczki, zostawiam to szaleńcom z naszego przedscenia... ale czy wiesz co?... to właśnie, co ty i wielu innych bez dowodu potępiacie; uwielbiam jéj wściekłe wyuzdanie, jéj śmiały, piekielny dowcip, tę nieporównaną obłudę, z jaką gra rolę istnego anioła, która jéj otwiera salony najzacniejszych, najznakomitszych dam... Mnie,... mnie tylko jednemu wyznała swoje występki, bo mię jednego tylko osądziła godnym ubóstwiać je! z najobrzydliwszą dumą zakończył Scypio.
— Nieszczęśliwy! zginął,... ta przewrotna kobiéta omamiła go próżnością występku, szepnął przerażony hrabia.
— Tak jest, z wzrastającym zapałem mówił daléj Scypio, uwielbiam w Baskinie, sprzeczność duszy, czarnéj jak piekło, z anielską jéj twarzą, uwieńczoną jasnym włosem; dla tego téż, dziś wieczór broniłem jéj przeciw zarzutom, aby na zawsze mogła zachować tę aureolę cnoty, która nas tyle bawi a głupich skromnisiów zaślepia. Czy pojmujesz teraz moję cześć bałwochwalczą dla tego potworu? ale niestety!... uwielbiam ją platonicznie,... bo chwilę szczęścia, czyli jak ona nazywa, chwilę szatańską, odłożyła na późniéj, po moim ślubie z Rafaelą; którego warunki Baskina sama z tobą ułoży... Strzeż się zatem, z wyrazem nieubłaganéj groźby dodał Scypio, uczyń zadosyć Baskinie,... bo tą tylko ceną okupisz moje, a tém samem twoje małżeństwo... inaczéj nic z niego nie będzie.
Hrabia dosyć dobrze znał, jak sądził, przeszłość Baskiny; w niecnej zatém namiętności Scypiona widział przepaść, która nietylko najdroższe jego nadzieje, ale nadto przyszłość, honor, a może i życie Scypiona pochłonąć mogła. Nagle jednak uderzając się w czoło, jakby sobie coś niespodzianie przypomniał, hrabia wydobył z kieszeni rysopis Bambocha, który mu zostawił jeden z biesiadników a który, jak wiadomo, opiewał że ten zbiegły więzień między innemi znakami miał na piersi, nad sercem wykłóty napis:

Wieczna miłość dla Baskiny.
Hrabia podał synowi ten papier.

— Przeczytaj... a przekonasz się, że ta nikczemnica, była kochanką rozbójnika... bandyty, którego dziś rano w naszych lasach ścigano.
Scypio przeczytał rysopis i oddając go hrabiemu, zimno odpowiedział:
— I cóż to znaczy? a może téż dla niéj właśnie ten człowiek, został bandytą i mordercą... To mię wcale nie dziwi.
— Ale mnie, mnie, mości panie, wszystko to przeraża, wszystko każe mi się lękać o ciebie, wrzasnął hrabia odzyskując wrodzoną wyniosłość, groźne spojrzenie, nakazujące poruszenia i energiczną, na wszystko gotową postawę.
Widząc zaś że szyderczy uśmiech przebiega po ustach Scypiona, dodał groźnie:
— O! nie czas już teraz żartować, nie czas prawić mi o Gerontach, Orgonach! byłem słaby, bezwstydny, podły i występny, tak jest, występny; bom ci dozwolił bezkarnie policzkować na mojéj twarzy ojcowską godność, ale dosyć już tego, dosyć, powtarzam, czy słyszysz mię? z przerażającym postanowieni zawołał hrabia. Nie chodzi już teraz o zuchwałe i niegodne łotrowstwa, które świat toleruje a do których wyznam, żem cię nikczemnie przytaczaniem własnych przykładów zachęcał! ale raczéj chodzi o haniebną miłość która cię może doprowadzić do zbrodni, bo kochać tę piekielną istotę, jestto z umysłu kochać występek, nieprawość i przyuczać się zbrodni; bo!... i gwałtownie przeciw samemu sobie oburzony, hrabia zamilkł na chwilę, a potem dodał: ach! zresztą na co ci tak obszernie to wszystko przekładam. Bo, czyż o podobnych rzeczach mówić nawet warto? Niewiész więc, że pyszniąc się przede mną tak haniebną miłością, że ośmielając się czynić taką poczwarę sędzią losu mojego i losu tego anioła niewinności tak niegodnie uwiedzionego... nie wiész więc, powtarzam, że ośmielając się na to w dwudziestym roku życia, zasługujesz więcéj jak na wzgardę ze strony ojca?... Nie na wzgardę mówię, ale na więzienie.
— Na więzienie?
— Tak jest, z wściekłością zawołał hrabio, tak! Wiedz, że jeżeli mię do tego przymusisz, poznasz, co to jest dom poprawy, gdyż dopiero za dziesięć miesięcy będziesz pełnoletni!... tak jest, czy rozumiesz mię, poznasz dom poprawy! poznasz całą surowość więzienia, a chleb i woda nauczą cię szanować powagę ojca, bo łakotki przesyciły cię; w więziennéj odzieży zapomnisz zbytku w którym opływasz. To nagłe przejście.... dziwi cię, byłem tego pewny.
— Nagłe przejście?... bynajmniéj, odzyskując chwilowo zachwianą zimną krew, przerwał Scypio; z wesołej komedyi przechodzimy do smutnéj dramy, do dramy w domu poprawy; to pachnie nieco Gazetą sądową.... i nic więcéj.
— O! tak jest,... pilnie czuwać będę aby twoje nazwisko nie znajdowało się kiedyś w tym dzienniku.... chociaż to nazwisko nosił dawniej nędzny garkuchniarz, z goryczą dodał hrabia. Jakkolwiek śmieszném je być sądzisz, zbrodnia przynajmniéj nigdy go nie skalała. Ah! czy mniemasz, że dosyć się urodzić aby kosztować wszelkich rozkoszv zamożności, i aby przez jéj nadużycie skończyć na ogólném przesyceniu, stawszy się najszkaradniejszym wyrodkiem!
— Oświadczam że ten wyrzut jest niedorzeczny, powiedział nieustraszony Scypio puszczając kłąb dymu z cygara; i ty podobnież urodziłeś się dla bogactwa, dla korzystania z ryzykownych zabiegów kochanego dziadunia Du-riz-de veau, obrzydliwego lichwiarza, a co większa, oszusta z czasów dyrektoryatu... i na tém koniec.
— Za nadto mię przerażasz, mniéj więc zważam na twoję zuchwałość, zawołał hrabia. Ah! mówisz mi o warunkach? Posłuchaj teraz moich. Nie obaczysz nigdy wiecéj kobiéty któréj nazwisko tylko co wymieniłeś, a nikczemne uwiedzenie nagrodzisz zaślubieniem panny Wilson.
— Zawsze dla tego iżbyś sam mógł zaślubić jéj matkę? Bardzo cnotliwy z ciebie jubiler, mój panie Josse.
— Powiadam ci że zaślubisz pannę Wilson, że stosownie do mojéj woli, pozostaniesz tutaj na wsi dwa lub trzy lata, a może i dłużéj, że ani na chwile nie pokażesz sic w Paryżu. Pobyt w tych stronach, przywiązanie kobiéty uposażonéj najrzadszemi przymioty, surowa czujność moja, potrafią uśmierzyć w tobie ten szał przewrotności, który zresztą litość wzbudza, bo w twoim wieku, dzięki Bogu, nie jest ona jeszcze wcielonym występkiem, ale szaloną przesadą, opłakania godną monomanią,.. a z tego szaleństwa łatwo wyleczyć można. Bądź więc spokojny, ja sam będę twoim lekarzem.
— Jakiś ty dobry,... ale jeżeli ja nie chcę zaślubić Rafaelę Wilson; czyli inaczéj mówiąc, jeżeli ci nie dozwolę zaślubić jéj matkę?...
— Nie uwodź się... nie sądź że w twojém ręku trzymasz los miłości którą wyznaję... Czy słyszysz?... miłości którą się chlubię, bo jest zaszczytną. Jeżeli więc nie chcesz wynagrodzić nikczemny twój postępek z Rafaelą, ja, jako człowiek prawy powiem pani Wilson... kim jesteś... wyjawię jéj niecne miłostki do których zuchwale się przyznawałeś, przedstawię cały ogrom nieszczęścia którego ofiarą padłaby jéj córka gdyby ciebie zaślubiła... A że przedewszystkiém pani Wilson ubóstwia swoje dziecię,... uzna się za szczęśliwą, tak jest zbyt szczęśliwą, że Rafaela uniknęła złowrogiéj przyszłości jaką jéj przjgotowywałeś; szczéry ten krok, zamiast stawać na zawadzie związkowi mojemu z panią Wilson, owszem silniéj jeszcze skrępuje szlachetne nasze uczucie. A co? prawda że pomimo przebiegłéj nikczemności nie zapatrywałeś się z tego punktu na rzeczy. Szkoda!
Scypio wzruszył ramionami, i odzyskując smutną przewagę, którą utracać zdawał się, z gorzką ironią odpowiedział hrabiemu:
— Bardzo mi przykro że nadużyć muszę mojéj wyższości; ale w istocie zanadto mi wygrywać pozwalasz.... zapominasz że Rafaela była moją kochanką, a co większa, nie wiesz... com się dowiedział czytając list który mi wręczyła na polowaniu; niestety! nie wiesz, powtarzam, że ta kochana dziewczyna wkrótce może będzie, jakto powiadają w interesującym stanie...
— To fałsz niegodziwy którego cel przewiduję.
— Czytaj, powiedział Scypio do ojca podając mu list Rafaeli.
Hrabia przeczytał i struchlał.
— Widzisz więc, że teraz Rafaela, jeżeli już nie z miłości dla mnie, to ze wstydu, małżeństwo zemną wszelką ceną okupi, powiedział Scypio. Jakkolwiek bądź zatem oczernisz mię przed jéj matką, ona przez miłość dla córki, która może wszystko jéj wyzna, niezachwianie obstawać będzie przy moich zaślubinach z Rafaelą, i tém bardziéj... położy je za warunek zaślubinom twoim. — Otóż bardziej jak, kiedykolwiek zależysz ode mnie... no, przyznaj przecie iż nierozważnie działałeś; postępowałeś jak młodzik jaki.
Mimo oburzającéj impertynencyi, rozumowanie Scypiona o małżeństwie jego ojca, było logiczne na chwilę zdumiało hrabiego. Ale, ten do najwyższego stopnia rozdrażniony zuchwalstwem syna, miotany długo powstrzymanym gniewem i gwałtownemi wstrząśnieniami, blady, obłąkany, ulegając porywczości charakteru swojego, z niemą wściekłością i groźnym giestem rzucił się na syna.
— Strzeż się! — wrzasnął Scypio, stojąc nieporuszony i nieulękłym wzrokiem mierząc ojca, strzeż się! nie stoi tu ani Geront ani Danius, ale są dwaj warci siebie ludzie!
Szczęściem, kilkakroć zapukano do drzwi sypialni,... ręka hrabiego opadła; otarł pot spływający mu po czole, zamilkł na chwilę; wreszcie wzruszonym jeszcze głosem zapytał:
— Kto tam?
— To ja, Beaucadet, — odezwał się poważny głos wachmistrza.
— Eh! mój panie! — zawołał hrabia, — nie pojmuję dla czego mi nawet w własnym domu nie dasz spokojności?
— Idzie tu o życie lub śmierć, — odparł głos żandarma.
Na te słowa, hrabia szybko otworzył drzwi wachmistrzowi, a tymczasem Scypio zapalił nowe cygaro i niedbale rzucił się na fotel.
— O życie lub śmierć? żywo zapytał hrabia Beaucadeta wchodzącego z miną tajemniczą.
— Tak jest, panie hrabio... do tego przyjść może... jeżeli się strzedz nie będziemy;... ale ja... oko sprawiedliwości,... nie zamknę powieki i pilnie czuwać będę.
— Lecz nakoniec, o cóż chodzi? — niecierpliwie zapytał hrabia.
— Pan hrabia masz pokojowca imieniem Marcin.
— Tak jest.
— Dziś wieczór lekko go zraniono?...
— Tak jest, tak...
— Właśnie go wybadywałem, bom go już miał w podejrzeniu.
— Marcina?
— Tak, panie hrabio, z dwuznacznych odpowiedzi podejrzanego, wnoszę że on należy do bandy złoczyńców których zwierzchnikiem jest Bamboche (ah! łotrze dam ja ci za ukłony moich ludzi), a zaś komissantami Bête-Puante i wspomniony Marcin...
— On... Marcin? Eh! oszalałeś mój panie; — wzruszając ramionami rzekł hrabia, — najlepsze o tym człowieku posiadam świadectwa.
— Ale pan hrabia nie wié, że wspomniony Marcin był przyjacielem od serca Bambocha, bo ten zbójca ma na piersi wykłóte jego imię... ten oto rysopis jest tego dowodem...
— Prawda, — przypominając sobie tę okoliczność powiedział hrabia.
— Co słyszę! ten zuch Bamboche oprócz imienia Baskiny, ma także wykłóte imię Marcina, rzekł zdziwiony Scypio przybierając ton szyderski jakby chciał urągać się z ojca. — Istotnie pan Marcin znajduje się tam w bardzo przyzwoitém towarzystwie... ale któż wasanu powiedział, mój szanowny panie wachmistrzu, że tym Marcinem jest nasz Marcin?
— On to być musi, panie wicehrabio — odrzekł Beaucadet — mój doświadczony instynkt mi to powiada, i zwracając mowę do pana Duriveau, dodał: — To też działaj — ostrożnie, panie hrabio! nie trzeba żeby zuchy moje co przed czasem wiedzieli... Udawaj pan zatem że o niczém nie wiesz... nic się pan nie lękaj... śpij pan spokojnie. — Miej pan tylko parę pistoletów, karabin i dobry pałasz pod poduszką... A, jakem Beaucadet, za trzy lub cztery dni, wiedzieć będziemy czego się trzymać mamy, bo jak sądzę, trzymać będziemy kommissantów tego wielkiego łotra, który od moich ludzi odbiera ukłony.
— Jutro... jutro, mój panie... obaczymy się i pomówimy z sobą, — rzekł hrabia do Beaucadeta podchodząc ku drzwiom.
— Jutro rano, panie hrabio, nie omieszkam i uszanowaniem stawić się na pańskie rozkazy.
W ciągu téj rozmowy, Scypio leżał rozciągnięty na fotelu i palił cygaro; czasem tylko wzruszał ramionami; a gdy wachmistrz wyszedł, rzekł do ojca tonem gorzkiej ironii:
— Przerwaliśmy naszę rozmowę na dosyć groźném poruszeniu... z twojej strony... Chciałeś, podobno, podnieść na mnie rękę...
— I źlem uczynił, przebacz... zimno odparł hrabia; gwałtowność nic nie dowodzi, nic nie przyspiesza. Wolę raczéj powiedziéć ci wyraźnie: za piętnaście dni, bezwarunkowo, i nie wychodząc na krok z zamku, ożenisz się z Rafaelą Wilson.
— Ah! bah! ożenię się?... tak?... po prostu?...
— Ożenisz się... tak, po prostu, najspokojniéj odrzekł hrabia.
— Czy już mi żadnego innego nie nastręczysz małżeństwa? — wstając z fotelu zapytał Scypio.
— Żadnego...
— No, to dobra noc, — dodał wicehrabia i zmierzył ku drzwiom, a gdy już trzymał za klamkę, obrócił się i rzekł:
— Słuchajno, tylko niech ci się nie przyśni pani Wilson, bobyś mógł zachorować.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.