O pracy (Kraszewski, 1884)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł O pracy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Krajowej Konrada Prószyńskiego
Data wyd. 1884
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Wydawnictwo Księgarni Krajowej
KONRADA PRÓSZYŃSKIEGO.

O PRACY
PRZEZ
J. I. Kraszewskiego.
Najłatwiéj djabłu nad tym panować,
kto chce bawić zamiast pracować.



WARSZAWA
Księgarnia Krajowa K. Prószyńskiego,
na Krakowskiém-Przedmieściu, pod Nr. 45.

1884.
Autor téj książeczki,
JÓZEF-IGNACY KRASZEWSKI,
najsławniejszy z żyjących teraz pisarzy polskich, który od pięćdziesięciu kilku lat niezmordowanie i bez przerwy pracując, z górą trzysta różnych książek, a w téj liczbie najwięcéj powieści pięknych do druku napisał. Urodził się w Warszawie 1812 roku, uczył się w akademji w Wilnie, gospodarował na Wołyniu, późniéj wydawał gazetę w Warszawie, a teraz mieszka w Dreźnie, stolicy królestwa Saskiego.
Wydawca K. Pr.






PRACA.

Na wsi ludzie kopią i orzą, sieją i żną; w lasach polują i ścinają stare drzewa; na morzu i rzekach łowią ryby, płyną, czółnami i okrętami; inni po wioskach i po miastach kują, strużą, heblują, piłują, przędą, tkają, przesiewają, mielą, piszą, rachują, malują, szyją. Wszelaka robota ludzka, czy rękami, czy głową człowiek robi, nazywa się pracą.


Człowiek, który pracuje, musi się wysilać albo rękami, albo myślą; potrzebuje na zrobienie czegokolwiek bądź i czasu i siły. Lepiéjby mu było może spokojnie odpoczywać, jeść, pić, na piecu leżeć, boby go to nie kosztowało nic, nie zmęczyłby się i ciału by dogodził.
Spytacie się więc, dlaczego człowiek, mimo to, że praca go wysila, zabiera mu czas, któryby mógł poświęcić na spoczynek, mimo że ona go kosztuje, jednak musi pracować?
Przyczyną tego jest najprzód, że prawo Boże w sercu człowieka zasiało nasienie pracy, potrzebę zajęcia, ochotę odznaczenia się; powtóre, że człowiek, który nic nie robi a żyje, jé, pije i zjada to, co drudzy zapracowali, w końcu z głodu umarłby, i ludzie by nim pogardzili i odepchnęli go jako nieużytecznego próżniaka. Widzimy ludzi, co nic nie robią, ale to nie może trwać długo: żyją zapasem swoim albo cudzym; ale jak w naczyniu, z któregoby wodę brał a nie dolewał nic, nakoniec zabrakłoby wody, tak i człowiekowi w ostatku niestałoby zapasu. Wreszcie próżniak zawsze koniec końcem zasługuje na pogardę ludzi, i żeby był najbogatszy, gdy nic nie robi, nic znaczyć nie będzie.


Ten, co nie pracuje, może się przechadzać z założonemi rękami, ale jeżeli jest ubogim, jutro nie będzie miał co jeść; jeśli bogatym, to mu życie zbrzydnie i on ludziom stanie się wstrętliwym. Każdy woli być pewnym, że jutro będzie miał co jeść, niż dziś przespać, a nazajutrz mrzeć głodem. Oczywiście lepiéj się zmęczyć robotą, niż cierpieć bez jedzenia. W dodatku próżniak choć sobie dogodzi na chwilkę, ale mu ani sen, ani odpoczynek, ani hulanka nie dadzą pokoju w sercu i duszy: sumienie go musi gryźć, a ludzka praca wstyd mu będzie robiła.


Gdyby na całym świecie nagle wszelaka praca ustała, łatwo pojmiecie, że bardzo prędko przyszedłby głód i nędza powszechna, i ludzie by wymrzeć musieli. Zabrakłoby zaraz zboża, mąki, chleba, świeżego mięsa, jarzyny, boby rolnik, młynarz, piekarz, rzeźnik, ogrodnik odpoczywali.
Odzież, obuwie, wszystkoby się w końcu porozpadało i podarło, nowego nie byłoby zkąd wziąć, ani z czego, ani komu zrobić; ludzie by zdziczeli jak zwierzęta i pozdychali z nędzy. Pola, majątki, domy, pieniądze bogatych na nicby im się nie zdały, bo za gotowy grosz nie byłoby co kupować; grunta nie rodziłyby, sady zdziczały, łąki chwastem porosły, a jakby się nikt niczego nie tknął, na stosach złota z głodu marliby wszyscy. Bez pracy i roboty niema nic. Dzikie owoce, grzyby, jagody nie na długoby starczyły, a chcąc i ich zapas zrobić, trzeba pracować. Przyszedłby więc głód i ludzie musieliby się chyba między sobą zjadać jak zwierz leśny.
Jeden człowiek, który nie chce pracować, nie zrobi wielkiéj różnicy, jeśli inni wszyscy pracują; ale i on wkońcu będzie musiał żebrać, prosić i upokarzać się, co daleko przykrzejsze jest niż najcięższa robota. Silnemu i zdrowemu wyciągać rękę, albo niegodziwym sposobem wydzierać cudze, jest ostatnią nędzą i nieszczęściem, a najmozolniejsza praca straszniejszą, nad to być nie może.




PODZIAŁ PRACY.

Spójrzyjcie na tę małą książkę, z któréj czytamy: drobna ona jest, a jednak nim się zrobiła, pracowało na nią kilkuset ludzi. Jeden ją napisał, drugi ją przerobił, daléj zecer, co litery drukowane stawia, układał pismo po jednéj literce, ustawiał wyrazy, inny potém zaniósł te litery do wyciskania, inny naprowadził czarną massą, aby się wycisnęły na papierze, inny papier podłożył i naostatek wybił czarne na białém. Niedosyć na tém, z każdym arkuszem książki, z każdą kartką ta sama była robota. Papier wydrukowany zanieśli do zeszycia, któś go poskładał, inny pozszywał, inny obciął, przylepił okładkę. Daléj któś przyniósł książkę, potém ją wzięto na sprzedaż i dopiero się do was dostać mogla.


Na tém nie koniec: ten, co pisał i przerabiał, musiał mieć nauczycieli, coby go przysposobili i nauczyli myśleć i pisać; księgarz także nie od razu i nie sam przyszedł do tego, że począł handlować.
Na książkę potrzeba było papieru, papier się robi ze starych szmat, szmaty są z przędzy, przędza ze lnu; a len ktoś siał, zbierał, moczył, wybijał, prządł, tkał, zszył, znosił, póki nie wyrzucono szmat.
Daléj tak samo litery drukowane nim się wylały z kruszcu, trzeba było rudę kopać, kruszce oddzielić, formę zrobić i t. p.
Papier robił się na machinie, machina téż dużo rąk i głów potrzebowała; każda najmniejsza rzecz nim się zrobiła, zajęła mnóstwo ludzi, kosztowała wiele pracy. Książki przewożono po bitych drogach, na wozach, koleją. Gdyby te wszystkie roboty i robotnicy nie składali się na tę małą książczynę, nie mielibyście jéj wcale.
Jéno pomyślcie a pomiarkujecie, jak to się praca nad jedną rzeczą dzieli na tyle rąk.


Gdyby teraz przyszło jednemu człowiekowi zrobić wszystko a wszystko, co do książki należy: siać len, tkać płótno, ze szmat papier wyrobić, machiny samemu budować, litery lać, składać i tym podobnie, — za całe życie swoje jednego arkusza książki zrobićby nie mógł, i to, coby zrobił, nie wieleby było warte.
Musiałby chyba człowiek pisać książkę na skórze, jak to dawniéj robili, póki druku nie wynaleźli, i napisałby może jedną. Takie pisanie nie byłoby ani tak czyste, ani czytelne i piękne, jak książka drukowana, i byłaby jedna tylko książka, a druk może ich odbić wiele chcąc. Pisana więc kosztowałaby bardzo drogo, boby człek nad nią długo się mozolił, i nie wielu bogaczów mogłoby z niéj korzystać, gdy drukowaną i ubogi łatwo sobie kupić może.


Książkę tę więc winniśmy temu, że się na nią dużo ludzi składało, a każdy tylko to robił, co najlepiéj umiał, co mu przychodziło najłatwiéj.

Tym sposobem, jak ta książka, robi się na świecie wszystko; a praca taka, podzielona, daje nam poznać, że na świecie prawem jest, iż nie wszyscy wszystko robią, ale każdy to, co może i umie.
Zowie się to podziałem pracy.
Każdy człowiek naturalnie, jeżeli ciągle jedno robi, nabiera wprawy, szybkości, zdatności do swojéj roboty; weźcie go do innéj, straci dużo czasu, nim się do tamtéj nałoży. Tak naprzykład z tą książką: już zecer, co litery układa, prędko je umie wyszukać i poustawiać; ten co ją zszywa, zna, jak papier złożyć i związać nicią: a im częściéj powtarza jedno, tém mu to łatwiej iść musi.
Chcąc się czegokolwiek nauczyć, niema téż innego sposobu, tylko jedno długo robić.


Oprócz téj przyczyny podziału pracy, jest jeszcze inna niemniéj ważna. Ten, naprzykład, co książki oprawia, ten co je drukuje, może sobie dostać stosowne narzędzia do swojéj roboty; gdyby przyszło jednemu wszystkie kupować, małoby kogo starczyło na to. W dodatku, gdyby narzędzia miał, nie prędkoby się z niemi nauczył obchodzić, jak naprzykład z machinami. Wiele zresztą z tych machin jest ciężkich i siły człowieka do nich nie dosyć.


Z tego podziału pracy wynika, że możemy tanią wydrukować książeczkę machiną, która kilka tysięcy kosztuje. Bo machina służy ciągle do drukowania książek i wydaje ich na świat tysiące, a litery, któremi się drukuje jedno, zaraz potém użyte być mogą do innego druku, na inną książeczkę. Tym sposobem, to co warte tysiące, wypłaca się powoli i powraca koszta, dając ciągle nowe książeczki.
Tak samo i arkusz papieru do druku, który może wart grosz, robi się na machinie wartéj kilka, kilkadziesiąt tysięcy, ale ta machina w jeden dzień wyrabia ich wielkie mnóstwo.
Gdyby nie taki podział pracy, wszystkoby szło powoli, drogo, i ludzie by wielu rzeczy pierwszéj potrzeby mieć nie mogli.


Łatwo rozrachujecie, co się zyskuje na podziale roboty; gdy wam powiemy, że teraz można drukowane Pismo Św. całe kupić za kilkanaście złotych, gdy wprzódy nim był druk wynaleziony, musiano je przepisywać, i kosztowało pisane kilkaset lub i tysiąc złotych nawet, a zatém mało kto je mógł sobie kupić.
Tak samo książki do nabożeństwa mieli dawniéj tylko magnaci i królowie, a dziś prosty człowiek za parę złotych może sobie dostać, na czém Boga chwali. Widzicie więc, że wynalazek druku rozpowszechnił słowo Boże, rozlał je pomiędzy ludzi i tém samém wielu poprawił i nawrócił. A ten jeden wynalazek może wam dać wyobrażenie o innych podobnych, które na podziale pracy się zasadzają.




ZAMIANA.

Człowiek mieszkający na wsi, uprawia rolę, sieje zboże, hoduje bydło; stolarz w mieście pracuje koło drzewa tylko, szewc robi buty i trzewiki, krawiec szyje odzienie.
Nie trudne to są zajęcia, nie potrzebujące dużo czasu do nauki; jednakże gdyby przyszło szewcowi pójść za pługiem, albo stolarzowi wziąć się do dratwy, lub krawcowi do hebla, nie łatwoby co zrobili, więc każdy pilnuje swojego.


Ten sam podział pracy, o którym mówiliśmy, trzyma każdego przy jednéj robocie. Szewc może trzewiki zrobić w jeden dzień; gdyby stolarz się do nich wziął, straciłby tydzień, nimby ladajako uszył. Tak samo szewc gdyby sobie chciał stół zrobić, zapłaciłby za heble, za piłę i warsztat, i więcéj niżeli stolik wart.


Wieśniak, który pracuje około roli, zbiera, jak mu urodzi, więcéj daleko zboża, niż sam spożyć może; ale mu za to brak butów, stołu, odzieży i t. p. Szewcowi, choć ma butów poddostatkiem, brakuje odzieży, stołu, chleba, i tak każdemu czegoś niedostaje — sam sobie nikt nie starczy.


Otóż z tego podziału pracy wynika, że się ludzie pomiędzy sobą mieniać muszą na to, czego mają nadto, a na czém drugim zbywa. Wieśniak oddaje część swojego zboża lub bydło mu niepotrzebne, szewc dostarcza obuwie, stolarz drewnianą robotę, krawiec suknie.
Szewc daje wieśniakowi za zboże lub za bydlę buty, które uszył; daje stolarzowi za stół, krawcowi za suknie, i tak każdy tém, co mu zbywa, wymienia to, co mu jest potrzebne.
To się nazywa zamianą.
Łatwo sobie wyobrazić, jak taka zamiana jest wszystkim użyteczna.
Tak samo jak stolarz tydzień by może pracował, nimby liche uszył trzewiki, które szewc zrobi w jeden dzień; szewc znowu tydzieńby strugał około stołu, na który stolarzowi dosyć jednego dnia.
Gdy więc stolarz buty sobie daje robić szewcowi, a tamten stół bierze od stolarza, zamieniając swą pracę na inną mu potrzebną, każdy z nich oszczędza na tém sześć dni roboty; każdy zyskuje te sześć dni, w ciągu których może pracować nad czém inném.


Tym sposobem, jeżeli szewc zamieni sześć par butów zrobionych w dni sześć, a drugi sześć stolików, — na inne rzeczy, każdy z nich mieć będzie: ten siedm par butów nabytych za czas w którymby ledwie zrobił jednę, a drugi siedm stołów zamiast jednego stołu. Zamiana więc ten ma skutek, że powiększa nasze zasoby, i daje nam więcéj, niżbyśmy mieli, wszystko sami robić będąc zmuszeni.


Dopóki ludzie sami sobie wszystko robią, mało mogą używać i muszą być ubodzy. Tak jak niepodobna im sobie wydrukować książki samym, nie mogą porządnie się odziać i mieć do pracy dobrych narzędzi.
Nie mogąc zamieniać, każdy musi sobie sam wystarczyć, i w naszym kraju wiele jeszcze jest miejsc, gdzie się to tak dzieje. Łóżko, na którém odpoczywa człowiek, sukmana, którą się odziewa, miski, na których jé, stół, na którym obiaduje, ława, na któréj siedzi, są w domu robione, dużo czasu kosztują i nie mogą być bardzo wygodne. Gdyby policzyć te dnie, które robota zajęła, na pieniądze, a za pieniądze to wszystko kupić, pewnieby i lepsze było, i może nie jak drogie.
Ale są inne rzeczy, naprzykład książki, których jeden człowiek sam nigdy zrobić nie potrafi.


Korzyść, wynikająca z podziału pracy i zamiany, pochodzi ztąd, że dozwala człowiekowi pracować nad tém, do czego ma najwięcéj zdolności; a korzyść ta staje się tém większą, im zdolności u ludzi robiących zamiany między sobą są rozmaitsze. Tak naprzykład, stolarz meblowy dobry, może łatwiéj prostą robotę stolarską wykonać niż robotę kowalską; a kowal łatwiéj zrobi klucz, niż najlepszy stolarz.

Zdolności ludzi różnią się bardzo, w miarę jak ludzie w różnych krajach dalekich od siebie i rozmaitych stronach cieplejszych, zimniejszych, inaczéj od Boga stworzonych, mieszkają.


Tak na południe od nas, u Włochów, gdzie jest bardzo ciepło, ziemia rodzi cytryny i oliwę; na drugiéj stronie kuli ziemskiéj, w Ameryce środkowéj, rodzi się kawa i bawełna; w Niemczech i u nas w Polsce jabłka, kartofle, len, pszenica i żyto, a każda z tych rzeczy jest właściwą krajowi i klimatowi. Trudnoby było na przekór słońcu chcieć mieć u nas kawę i oliwę, albo cytryny w Niemczech. Więc gdy nam potrzeba bawełny, cytryn, kawy, a innym pszenicy lub żyta, musimy się mieniać, choć kraje te są od siebie dalekie, tak, jakby to robił stolarz z szewcem, o których dopiero co mówiliśmy.


Pan Bóg w łasce swéj i mądrości dał człowiekowi ochotę używania wszystkich darów ziemi, i otrzymywania ich przez zamianę, aby tym sposobem ludzi do siebie zbliżyć; połączył ich z sobą, i przypomniał im, że są wszyscy braćmi. Muszą, chcąc czegoś dostać, szukać jedni drugich, poznawać się, żyć w zgodzie, uczyć się jedni od drugich, bo gdyby każdy zamknął się w domu, wieleby mu rzeczy brakowało, którychby sam sobie zrobić nie mógł.
Pan Bóg dał ludziom różne zdolności, a krajom rozmaite owoce i płody, naumyślnie, aby z sobą żyły w zgodzie i braterstwie. Przez te stosunki, handel, podróże i nauka Chrystusowa doszły już przez morza i góry do najdalszych końców świata.


Zamiana między oddalonemi ludźmi i krajami takie same ma skutki, jak między sąsiadami; każdy mienia to, czego ma nadto, na to co mu niedostaje; bo zbywająca rzecz nie jest mu potrzebna, a może za nią dostać to, na czém mu zbywa. I tak, jak sąsiedzi mieniając się z sobą, robią użytek z rzeczy, któreby darmo się popsuły, tak i oddalone kraje zyskują na zamianach.


Ażeby zamiana mogła przyjść do skutku, musi zapewniać jakąś korzyść tym, którzy się mieniają.
Jeżeli naprzykład wieśniak jadący na targ z korcem owsa, może go tam przemienić na siekierę, a korzec ten owsa nie był mu ani na zasiew, ani dla chudoby potrzebny, i siekiera kowalowi nieużyteczna: oba zyskali na tém. Wszystko jedno, czy tę siekierę mieniają na owies sąsiedzi, czy ludzie od siebie mieszkający daleko. Mieniają tak samo jedwab’, len, cytryny, kawę i t. p. Gdyby te zamiany nie przychodziły do skutku, musianoby się bez wielu rzeczy obchodzić.


Są jednak rzeczy, które we wszystkich krajach robić można, a jednak otrzymujemy je zdaleka i u siebie nie robimy. Naprzykład prząść możemy wszędzie, a jednakże nici po większéj części, szczególniéj bawełnę przędzoną, otrzymujemy z Anglji.
Wydaje się to rzeczą dziwną.


Można tak samo piec chléb u siebie w domu, a jednak po miastach i bułki i chleb pieką piekarze tylko, dla tego, że tym sposobem mniéj on kosztuje, niż gdyby każdy z osobna piec musiał opalać i wypiekać chléb w domu. Wielu gospodarstwom ubogim trudnoby było drzewa kupić na wypieczenie codzień chleba; inni mogą więcéj zarobić niż chléb wart przez ten czas, w którymby musieli miesić i piec. Cóż tu robić? Trudno się obchodzić bez chleba, i niedorzecznieby było kupować drzewa za złotówkę, aby wypiec chléb, który wart dziesięć groszy. Człowiek, co może zarobić dwa lub trzy złote, straciłby dzień nad robotą, która nie warta połowy. Musi więc udać się do piekarza, i lepiéj na tém wyjdzie. Otóż tak samo i z nićmi, które przędą w Anglji. Dla tego je ztamtąd sprowadzają, że są tańsze, a ci, coby je u nas przędli, więcéjby na nie stracili czasu, niż one warte. Nici więc sprowadzone — są dla nas czystym zarobkiem, bo przędąc je w domu, wieleby dni ludzie stracili i nie zrobiliby innych rzeczy potrzebnych; albobyśmy nie mieli bawełny, która jest użyteczna i bez któréj obejść się trudno.

Chléb drogi i nici drogie, a chléb i nici tanie — są rzeczą zupełnie różną; drogie naturalnie są nie dla wszystkich, tanie może kupić każdy. Tam, gdzie chléb i nici są drogie, nie wszyscy je miéć mogą, i większa część ludzi jest ich pozbawiona. Jeżeli za chleb lub nici musimy zapłacić więcéj, niż mamy na to, już one nam nie są dogodne; musimy szukać ich tam, choćby daléj, zkąd ich taniéj dostać możemy.


Gdzie niema zamiany, nie może być podziału pracy, nędza i barbarzyństwo uciskają ludzi. Gdzie zamiana odbywa się tylko między mieszkańcami jednego kraju, a z oddalonemi krajami niéma żadnego stosunku, sprzeciwia się pewnie woli Bożéj, która nakazała podział pracy między różnemi częściami ziemi zarówno, jak między mieszkańcami jednego kraju.




PIENIĄDZE.

Mówiliśmy wam, jak się wszystko otrzymuje zamianą, lecz w wielu razach prosta taka zamiana bywa niemożliwa. Przypuśćmy, że potrzebuje wieśniak korzec owsa zamienić na siekierę, ale kowal nie potrzebuje owsa, a żąda naprzykład butów; więcby wieśniak musiał szukać szewca najprzód, wymienić owies na buty, a dopiero te buty na siekierę, coby go dużo czasu i kłopotu kosztowało.


Takie zamiany, któreby się często trafiać mogły, byłyby uciążliwe dla wszystkich, boby czasem nie jeden raz, ale dwa i trzy razy mieniać trzeba różne rzeczy, pókiby się dostało téj, któréj się potrzebuje. W dawniejszych czasach zaczęto szukać ułatwienia zamiany, i ażeby samemu nie chodzić od jednego do drugiego, wymyślono znaki czyli świadectwa zamiany.
Z takim znaczkiem można było pójść do kowala i wziąć siekierę, a on z nimby poszedł znowu i odebrał sobie u szewca buty.
Ale ułatwienie podobne nie jest jeszcze dostateczne, bo znaczek albo pismo nie każdy by przyjął, nie każdy by wierzył, nie byłby pewny, czy trzeci mu odda, co należy i czy swoje odbierze. Nareszcie dobre to między kilku znajomymi ludźmi, ale w dalszym kraju, gdzieby podpisu nie znali i podpisującego, na nicby się nie przydały znaczki.


Z tego powodu od bardzo dawnych czasów zaczęto do wymiany używać takich przedmiotów, które wszędzie równą i stałą mają wartość, i dano pierwszeństwo kruszcom drogim z powodu, że łatwiéj je przewozić i przenosić, że się nie niszczą i nie psują i że szacunek ich jest uznany i przyjęty wszędzie, choćby w najdalszych i najdzikszych krajach.
Późniejsze użycie kruszców jeszcze się stało dogodniejsze, gdy rządy zaczęły je na małe kawałki dzielić, i znaczyć ich wagę i wartość.


Dziś szewc zamienia buty na pieniądze, a z pieniądze kupuje chleba; wieśniak sprzedaje owies, a nabywa za to siekierę. Ten, któryby nie dał owsa za siekierę, bo siekiery nie potrzebuje, odda go za pieniądz, gdyż zań dostanie sobie, co zechce.
Zamiana taka z pomocą pieniędzy zowie się zwykle handlem, i jest dziś więcéj we zwyczaju niż inna, chociaż na jedno to wychodzi i zawsze jest zamianą. Nikt pieniędzy nie potrzebuje dla pieniędzy, ale na to, aby za nie mógł kupić, czego zażąda.


Za pomocą pieniędzy zamiana staje się łatwą w wielkich odległościach, bo każdy wié w Paryżu naprzykład, że gdy mu płacą dwieście złotych, dostanie za nie tyle a tyle korcy pszenicy lub t. p. Pieniądz tylko daje tę pewność, że za niego możemy nie jeden towar, ale wszelki, jakiego potrzebujemy, dostać, gdzie się nam podoba. Gdybyśmy chcieli zapomódz bliźniego, a mieli mu do dania tylko to, co mamy, on zaś potrzebował innéj rzeczy, naprzykład, gdyby ubogi był bosy, a my zamiast butów dali mu zboża; coby to on się nakłopotał, nimby zboże dźwigając, na buty przemienił! Dając mu pieniądz, dajemy prędki sposób nabycia tego, co chce.


Gdy raz był wielki głód w ziemi żydowskiéj, tam, gdzie się Chrystus Pan narodził, chrześćjanie w Grecyi chcieli przyjść w pomoc tamtejszym braciom swoim. Ale niepodobna było posłać tak prędko zboża z Grecyi do ziemi żydowskiéj, i w Grecji też nie było zbytku chleba.
Chrześćjanie ci więc zrobili między sobą składkę pieniędzy, a summę uzbieraną apostół Paweł zawiózł do ziemi żydowskiéj, gdzie chrześćjanie użyli tych pieniędzy dla zakupienia sobie zboża, które prędzéj z bliższych krajów dostać mogli.


FABRYKANT I RZEMIEŚLNIK.

Jaki jest użytek z żelaznéj bryły? Bardzo mały, póki ona jest bryłą; można jéj użyć tak jak ciężkiego kamienia, posłużyć się nią jak ciężarem, wagą, lub do zatkania dziury.
Gdy ten kawał żelaza zostanie wykuty, wyciągnięty na szynę, przerobiony na siekierę, na nóż, nożyce, lub inne narzędzia, uważajcie, jak się staje użytecznym.


Bez tych narzędzi nie wielebyśmy rzeczy zrobić mogli, albobyśmy musieli robić je źle i powoli. Musielibyśmy nie mając rydla i pługa, kopać ziemię rękami; zabierałoby to czasu wiele i małoby ludzi zostawało wówczas do innéj roboty, a wszyscy byliby biedni i żyliby w stanie najnędzniejszym.


Jaki byłby użytek ze snopka lnu? Bardzo mały: możnaby go podesłać, wymościć nim groblę; a gdy się len wymoczy, wytrze, wyprzędzie i wytcze na warsztacie, służy do uszycia bielizny i na tysiąc codziennych potrzeb.


Jaki wreszcie użytek z gliny, w któréj grzęźniemy kiedy błoto, i wozy w niéj i chudoba więzną, że ledwie wydobyć się mogą? Tam gdzie ta glina jest, najczęściéj na nic się nie przydała; ale niech człowiek ją dobędzie i przerobi, co to z niéj rzeczy! Robi się z niéj cegła na budynki i murują domy, robi dachówka na pokrycie, miski do jedzenia, dzbanki do noszenia wody, mnóstwo drobnych i pięknych rzeczy polewanych, które po sklepach sprzedają.


Jaki pożytek z drzewa, które nie daje owoców? Chyba cień i chłód w skwarne dnie lata. Ściąć go nawet nie można bez narzędzia, które zrobić musi fabrykant, albo rzemieślnik. Popiłować na tarcice bez piły lub tartaku nie można. A z tego drzewa późniéj co sprzętu, co różnych wyrobów: domy, stoły, wozy, czółna i wszelkiego rodzaju dogodności.


Najprzód należy Panu Bogu dziękować, że z rzeczy na pozór tak nieużytecznych, ręce ludzkie mogą zrobić tak potrzebne; bo Bóg nic darmo nie stworzył, a człowiekowi dał rozum, aby każdą rzecz umiał sobie spożytkować. Otóż ludzie, którzy te nieużyteczne przedmioty umieją przerobić na potrzebne, i dać im nową wartość pracą, zowią się fabrykanci i rzemieślnicy.


Rzemieślnik wyrabia albo własnemi rękami, albo narzędziami, których użyć umie, tę dziwną zmianę rzeczy nieużytecznéj na rzecz potrzebną i przydatną. Stara się on najprzód robić takie przedmioty, które są w okolicy najużyteczniejsze, które albo potrzeby zaspokajają, albo przypadają do smaku mieszkańcom. Musi się tedy uczyć jak to zrobić, musi sumiennie i mocno wykonać każdą rzecz, bo odpowiada za nią temu, co ją u niego kupił, i robota jego jest jakby on sam. Dobra robota, dobry rzemieślnik; zła robota, zły robotnik. Jeżeli się co zepsuje, złamie, rzemieślnik przychodzi i naprawia; robi stół piękny, potém dorabia do niego nogi; szyje suknię nową dla ojca i przerabia ją po kilku latach na mniejszą dla jego syna.

Fabrykant, który zwykle ma pieniądze, kupuje machinę, aby mu ta taniéj robiła, i pozwalała użyć choćby człowieka co się nie uczył rzemiosła, aby tylko miał siłę. Najprostszą machiną jest młyn: ileby to ludzi potrzeba było i ile czasu na mielenie w żarnach, pókiby się zmełło to zboże, które we młynie woda, albo na deptaku wół, w kilka godzin zmiele i podsieje? Tak i inne robią machiny, które obraca albo woda, albo koń, albo para wodna. W fabryce podział roboty jest jeszcze większy niż u rzemieślnika, bo tu każde zatrudnienie oddane jest różnym częściom machiny, albo różnym robotnikom, którzy jedno tylko zawsze robią.
Machina odrazu nie daje nic gotowego do użycia; naprzykład młyn nie wypieka chleba, ale przysposabia tylko mąkę, z któréj piekarz bułki robi: gdy tymczasem rzemieślnik najczęściéj odrazu całą podejmuje robotę, i oddaje ją wprost do użycia.
Fabrykant także rzadko tak jak rzemieślnik pracuje dla niewielkiéj liczby osób, których potrzeby zaspokaja; on robi więcéj towaru i szuka potém na niego kupców, zważając tylko jaki towar może być pokupniejszy i potrzebniejszy, jaki zdoła łatwiéj zbyć.


Fabrykant i rzemieślnik zarówno są użytecznymi ludziom, i można powiedzieć, że są sobie rodzonymi braćmi. Rzemieślnik użyteczny nam jest, bo nabywa zdolności zaspokajania naszych potrzeb, i zawsze jest gotów im zadość uczynić. Fabrykant jeszcze może być użyteczniejszy, bo z profesji swojej stara się, aby wyroby jego były tanie i potrzebom odpowiednie, i zaspokaja żądania daleko większej ilości ludzi.
Tak naprzykład weźmy szewca, który jest rzemieślnikiem, jak on nam przydatny co chwila: bo i nowe robi, i stare naprawia i t. p. W fabryce zaś szkła nie dla kilku lub kilkunastu ludzi, ale dla całego niemal kraju wyrabiają się butelki, a muszą się starać o to, aby były mocne, dogodne, tanie i takie, jakich tam ludzie potrzebują.




ROLNIK.

Gdyby ludzie nie chodzili koło roli, musieliby chyba żyć korzonkami roślin i owocami drzew, albo mięsem zwierząt dzikich zabitych na polowaniu. Gdyby nie rolnik i gospodarz wiejski, nie byłoby ani lnu, ani wełny, ani bawełny: musianoby się odziewać skórami zwierząt i liśćmi drzew, jak się to do dziś dnia dzieje u dzikich ludzi. Słowem, gdyby nie rola, świat byłby dziki, głodny; człowiek zmuszony błądzić za dzikiemi zwierzętami, musiałby żyć z rybołóstwa i leśnemi owocami.


Rolnictwo daje nam inne pokarmy i napoje, wyciąga korzyść i pożytek z żyzności, którą Bóg dał ziemi, dla zaspokojenia potrzeb naszych cielesnych. Zajęcie więc około roli należy czcić i szanować jako matkę wszelkiego dobra na ziemi, bo tam gdzie się go jeszcze ludzie nie nauczyli, błądzą nie mając czasu ani domu pobudować, ani sobie innych przysposobić narzędzi do wszelakiego rzemiosła. Dom nawet nieużyteczny jest takim błąkającym się ludom, bo nie mogą długo mieszkać na jedném miejscu, i muszą za pożywieniem posuwać się ciągle w inne strony. Są jeszcze do dziś dnia w stepach takie narody żyjące pod namiotami i zowią się koczującemi, ale u nich ani rzemiosł, ani oświaty żadnéj niema i być nie może.


Rolnik zna, jakie zbóż nasiona przypadają do gruntu, wié, w któréj porze siać i orać potrzeba, nawozić i kosić; umie on z jednego korca zboża wyrobić dziesięć.
Zna także zwierzęta, wié jak się z niemi obejść, wyhodować, otrzymać z nich mleko, zrobić z niego sér i masło; pracą rąk swoich żywi sam dziesięć i więcej osób, a tymczasem tamci innemi mogą się zatrudniać rzeczami, i powiększać tym sposobem inną pracą swoje mienie. Tak to się idzie powoli do dobrego bytu i zapasu na złą godzinę.


Rolnik to robi z ziemią, co kowal z żelazem, co tkacz z przędzą, co garncarz z gliną. Obszerne przestrzenie ziemi pustéj i nieużytecznéj użyznia swym potem, daje im życie, wyciąga z nich pokarm dla mnóstwa ludzi.


Rolnik jest w położeniu bardzo szczęśliwém. Powołanie jego nie zmusza go mieszkać w mieście, siedziéć nieustannie za warsztatem lub za stołem: patrzy ciągle na dzieło Boże, podziwiać może cuda Jego wszechmocności i Mądrości. Ale rolnik téż ciężko pracować musi. On w pocie czoła zdobywa chléb dla ludzi, bo ziemia nie łatwo daje plony, i wymaga nieustannéj pracy. Tam gdzie nic nie zasiano, wyrośnie tylko chwast i pokrzywa.


KUPIEC.

Na co się przydał kupiec? — spytacie może — kiedy on nic sam nie robi i nie wydobywa ani z ziemi, ani z żelaza żadnéj rzeczy nowéj, tylko gotowem handluje?
Nie robi on jak rolnik, powiecie mi, który zasiéwa korzec kartofli, a dobywa ich z ziemi dwadzieścia; ani jak rzemieślnik, który przędzie wełnę, tka sukno: on tylko kupuje tanio a sprzedaje drogo, ot cała sztuka. Nieraz to tak mówią, ale niesprawiedliwie; posłuchajcie trochę, a zrozumiecie, że to inaczéj się tłumaczy.


Kupiec także wyrabia coś tak samo jak rolnik i fabrykant, tak samo jak gospodarz, który rzuca w ziemię korzec kartofli, aby z niéj wyciągnąć większą ich ilość, tak samo jak fabrykant, który wełnę kładzie pod machinę i zamienia ją na sukno. Kupiec ładuje pszenicę i drzewo na statek, wiezie je, sprzedaje i w kilka miesięcy późniéj na tymże statku przywozi żelazo, nici, kawę, cukier, które zamieniał na drzewo i pszenicę.
Wszakci to zupełnie toż samo, jakby swojemi flisami i ludźmi zasiawszy drzewo i pszenicę, zebrał natomiast żelazo i nici. On także zasiewa, czeka i zbiera, i jak rolnik żnie zboże, tak on przywozi co potrzeba dla kraju: czy sól, czy żelazo, czy perkal, czy tam inne rzeczy. Więc wszystko jedno jakby je sam zrobił.


Gdyby nie było kupca, fabrykanciby sobie rady nie dali: musieliby sami dostawiać wszystkiego, co im do fabryki potrzeba. Gdzie tylko nie ma handlu, tam fabryki źle idą, bo fabrykant musi sam robić za dwóch, ryzykować pieniądze, kłopotać się handlem, i już nie ma tyle czasu na doglądanie fabryki.


Kupiec tak jest potrzebny dla fabryki, jak sam fabrykant: przynosi mu materjał, i zabiera towar z fabryki, a rozwozi między tych co go potrzebują. Fabrykant także sam nie tka, nie farbuje, nie postrzyga, ale używa do tego robotników, którzy robią pod jego dozorem.
Sukno wyrobione dopiero wówczas rozchodzi się między tych co go potrzebują, gdy przejdzie przez ręce kupca, bo on je wiezie tam gdzie je potrzebują, i pośredniczy między fabrykantem a potrzebującym.


Naprzykład książeczki téj nie macie wprost ani od tego co ją pisał, ani od tego co ją drukował, ani od papiernika; oni się do dania wam jéj przyłożyli wiele, ale gdyby nie księgarz co handluje książkami, rozwozi i wystawia na sprzedaż, nie mielibyście jéj ani tak łatwo, ani tak prędko. On ją kupuje i rozprzedaje 1udziom. Tak więc, kupiec każdy, który siedzi za stołem, równie jest pożyteczny, choć niby on nic nie robi, jak rolnik i fabrykant; on także stwarza rzecz jak oni swoją pracą; on pobudza rolnika i rzemieślnika do roboty, bo ci wiedzą, że od nich kupi gdy mieć będą zboże lub wyrób jaki, a imię jego oznacza tylko rodzaj pracy i sposób jakim on przysługuje się ludziom, chociaż inaczéj, ale nie mniéj skutecznie jak rolnik i rzemieślnik.




NAUCZYCIEL.

Teraz uważmy, jaki jest los człowieka, który nie umie ani czytać, ani pisać, ani rachować. Musi on wszystko robić na wiarę cudzą, nie może się nigdy sam przekonać czy to prawda, co drudzy mówią. Jeżeli ruszy w drogę, nie ma wiadomości od krewnych, ani rady od przyjaciół, ani uspokojenia z domu, bo listu nie przeczyta, a gdyby mu go napisali, musi komu dać, aby mu powiedział co tam jest, i spuścić się na to, co mu tamten powie. Ztąd idzie, że mało co nauczyć się może i musi być najlichszą, najcięższą a najmniéj płatną pracą zajęty; nie można go na targ posłać nawet, boby się z pieniędzy nie wyliczył.


Jeżeli jest człek gospodarzem, a czytać umie, to się dowie z pisma, gdzie może sprzedać najlepiéj zboże, po jakiéj ono cenie w mieście; z książek może się nauczyć gdzie bydło piękne, gdzie i jak je hodują, gdzie jak tam chodzą koło roli, i jakie ludzie obmyślają sposoby, żeby zboże lepiéj wydawało, a rola więcéj rodziła.
Jeżeli handluje, to mu łatwo przeczytać, co gdzie płacą w oddalonych krajach, i może sobie porachować czy zyszcze, czy straci, prowadząc tam swój towar, a kupując to, co tam ziemia rodzi.
Jeżeli ma dzieci, może do nich napisać, posłać im dobrą radę, dodać im otuchy do pracy. A przyjdzie płynąć statkiem takiemu co umie pisać i czytać, to sobie obrachuje choć w nocy po gwiazdach, gdzie się znajduje, i zapisze sobie co wydał i na co ekspensował, i może sobie każdą razą zajrzeć do książki, a znajdzie w niéj każdy grosz. Umiejąc czytać i pisać, można się już łatwo innych rzeczy nauczyć, i dojść do wszystkiego: do majątku, do znaczenia między ludźmi, a co lepiéj jeszcze, do poznania prawdy i prawa Bożego.


Widzicie z tego, że los ludzi, którzy czytać i pisać umieją, wcale jest różny od tych, co się nic nie uczyli. Zastanówcie się, że nie umiejący nic skazani są przez to na pracę cięższą; gdy drudzy mogą dojść wysoko, i zdobyć co zechcą, byle starali się. Czémże się to i przez kogo dzieje? Oto przez nauczyciela.
Tak, swoją pracą ludzi przerabia nauczyciel i zmienia ich, dając im naukę; całe téż narody pozbawione nauki i nauczycieli, przez to w biednym stanie gnuśnieć muszą. Wieśniak i lud, który nie ma nauczycieli, nie umie czytać, pisać i rachować, musi być mniéj do pracy zdatny, wielu rzeczy nieświadomy i uboższy od wieśniaków i ludów, które mają nauczycieli i czytać i pisać umieją.


Nauczyciel wprawdzie nie piecze chleba jak piekarz, ani tka sukna jak fabrykant, ani handluje cukrem i kawą jak kupiec, ani sprzedaje kartofle jak rolnik, ani pisze wyroki i daje na stemplu pozwolenia jak urzędnik; a jednak przysługuje się bardzo wiele ludziom swą pracą, tak właśnie jak i tamci, bo uczy ich tego, co wiedzieć powinni dla pokierowania swojemi interesami, dla porozumienia się przez pisma gwoli zamiany tego co mają, na to co potrzebują.
Jak fabrykant przerabia kawał żelaza na użyteczne narzędzia, tak nauczyciel z dziecka nieużytecznego i nieumiejącego nic, robi człowieka pożytecznego i roztropnego.
Jestto praca, która się na pieniądze oszacować i zapłacić nie daje, a ludzie i kraje mający nauczycieli, winni są im niezmierną wdzięczność, za ich wielkie i ciężkie poświęcenie się.




URZĘDNIK.

Wielu ludzi mówi sobie: na co się nam zdali urzędnicy i władza? co oni robią? Te papiery, które podpisują, ani karmią, ani poją. Pobierają podatki od nas, a w zamian nam nic nie dają.
Zastanówmy się tylko, czy te papiery w istocie na nic się nie przydały? czy urzędnik jest w rzeczy saméj nieużytecznym. Wyobraźcie sobie coby to było, gdybyśmy nie mieli żadnego prawa i osób pilnujących porządku i spełnienia prawa? Sąsiad by ci się worał w pole, zabrałby sobie źródło i poić w niém bronił, a jakby był silniejszy, musielibyście mu radzi nie radzi ustąpić. Bo gdzieżby się wówczas pójść poskarżyć i do kogo udawać? Jakbyście nie mieli siły, co począć? Słabszy byłby zawsze uciśnięty. Wreszcie gdybyście i równą z sąsiadem siłę posiadali, przyszłoby bić się o każdą miedzę i kułakować przy studni, żeby wody dostać.


Albo przypuśćcie, że gdybyście wyszli z pługiem w pole, nachodzi jaki człowiek waszą chatę, zabiera z niéj co znalazł, obdziera śpiżarnię, uprowadza dobytek: gdzie pójść szukać sprawiedliwości?
Musielibyście tedy sami gonić za rozbojem lub złodziejem, a drudzyby się jeszcze naśmiewali, bo gdybyście i dognali go, a był silny, jakże go zmusić, aby wam powrócił co zabrał? W istocie znaleźlibyście, dajmy na to, gromadę przyjaciół, krewnych, braci, ale złodziej mieć może spólników i bronić się. Przyszłoby do krwawéj bójki, a w najlepszym razie choćbyście może odzyskali skradzione, przyszłoby je opłacić krwią i dużo na to stracić czasu. Nie lepiéjże co roku opłacić podatek, aby za to urząd czuwał nad wami i bronił w potrzebie?
Gdzie nie ma urzędu i prawa, dokąd się uda taki, któremu zboża z pola skradziono, albo podpalono domostwo?
Musiałby dzień i noc wartować koło swojego mienia, albo najmować wartowników, a toby mu pewnie więcéj kosztów wyniosło niż opłacony podatek.
Urzędnicy więc także stwarzają coś i wyrabiają, bo oszczędzają ludziom czasu, któregoby oni na nieustanne czuwanie wiele szafować musieli, oszczędzają im pieniędzy i niepokoju.
Już gdyby nic więcéj tylko czasu oszczędzili, to tém samém to, co przez ten czas zrobione być może, im bylibyśmy winni.


Nie bardzo to dawne wieki temu, jak we wszystkich krajach człowiek nie mógł się wybrać w podróż bez szabli i pistoletów, bo byli zbójcy po lasach i gościńcach, którzy na podróżnych czatowali, obdzierali ich i czasem zabijali.
Ale nie zawsze człowiek mógł mieć szablę lub strzelbę, a czasem nie dał sobie rady z nimi nawet i bronić się nie mógł.
Teraz wszędzie można bezpiecznie podróżować bez broni; rzadko się trafia, aby kogo na gościńcu napadli. Cóż sprawia tę zmianę? Oto postrach prawa i pilność urzędu.


Niezbyt także dawno temu, po wielu miejscach nie było dróg dobrych, i w niektóre zakątki kraju trudno się było dostać po przepaścistych grzęzawiskach i wąwozach. Jechać było potrzeba przez pola, przez lasy, i mała podróż dużo czasu i męki dla dobytku kosztowała. Teraz przez godzinę daléj się człowiek dostanie, niż dawniéj przez dzień cały. A cóż dopiero gdy przyszło wieźć ciężary, towar jaki, to i w drodze zamoknął i drogo musiano opłacać furmanów, bo oni dużo czasu tracili i utrzymanie koni ich kosztowało.
Lepsze drogi bite, żelazne i inne porobione z dochodu podatków. Gdyby nie to, nigdyby sami mieszkańcy nie zgodzili się na porobienie dróg, na wyznaczenie gościńców, i byłoby to, co się trafiło w jednym kraju pół włoskim, pół niemieckim, należącym do Austrjaka, który się zowie Tyrolem, gdzie drogi każda wieś sobie robiła i poprowadzili je umyślnie przez wysokie góry, aby podróżni dłużéj jechali, więcéj pieniędzy w ich kraju tracili i opłacali się jeszcze drogo przewodnikom.
Zresztą małoby kto pomyślał o drogach, każda wieś z osobna ledwieby u siebie bliższe jako tako wysypała, a dalszych ani nadziei.
Trafiało się także, iż jeden drugiemu co pożyczył albo wziął na kredyt, a odzyskać miał od dłużnika; i ubogiemu często nikt pożyczyć téż nie chciał, bo nie miał pewności odebrania. Ubogi téż ani do warsztatu, ani do rzemiosła przyjść nie mógł, nie dostając pieniędzy. Dziś każdy człowiek, który nic złego nie popełnił, może znaleźć kredyt u ludzi na pieniądze i inne przedmioty, obowiązując się je zwrócić w naznaczonym czasie, bo gdyby nie oddał, rządby dług dla wierzyciela wyzyskał.


Dla tego uznać potrzeba, że urzędnik ma także zasługę i użytecznym jest społeczeństwu.




UŻYTECZNOŚĆ I CENA RZECZY.

Książka do nabożeństwa, na któréj się modlicie, może kosztować trzy lub cztery złote.
Książce téj winniście, że was uczy obowiązków względem Boga i ludzi, że z niéj czerpiecie pociechę w strapieniu, jest więc wam bardzo potrzebna, a trzy, lub cztery złote są małą rzeczą w stosunku do jéj wartości.
Ten, który umie się modlić, w całém życiu znajduje radę i uspokojenie, a trzy lub cztery złote może zarobić z siekierą w jeden dzień. Widzicie ztąd różnicę użyteczności rzeczy i jéj ceny. Użyteczność książki zależy od korzyści, jaką z niéj wyciągacie; cenę stanowią te trzy złote, któreście za nią zapłacili. Może się jednak trafić, że komuś książka jest niepotrzebna, bo umie na pamięć wszystkie w niéj zawarte modlitwy; takiby za nią nie dał trzech złotych, chyba żeby ją drugiemu odprzedać potém. Ztąd zrozumiecie, że użyteczność jednéj rzeczy nie dla wszystkich może być jednakowa; że książka ta naprzykład dla was jest pożyteczna bardzo, a dla drugiego niepotrzebna. Cena więc rzeczy nie stanowi jéj użyteczności.
Możeście kiedy byli w miasteczku na licytacji, i widzieliście na niéj, dajmy na to, dwa stołki zupełnie jednakowe i równo warte. Sprzedają najprzód jeden i dają za niego trzy złote, daléj cztery, pięć, sześć, aż nareszcie kupuje go ktoś sobie za tę cenę, bo już więcéj nikt nie daje. Następuje licytacja na drugi taki sam stołek: dają zań dwa, trzy, cztery. Wyżéj już nikt nie ofiaruje; choć stołek taki dobry i tak mocny, i tyle wart co pierwszy, sprzedają go za cztery złote. Oba stołki zupełnie były jednakowe, więc ani robota ich, ani dogodność nie wpłynęły na tę cenę, a przecież jeden się sprzedał za sześć, drugi za cztery. Nie można nawet powiedzieć, ażeby jeden był mniéj użyteczny niż drugi, bo ten co dał za niego cztery złote, może nie ma w domu na czém siedzieć, a ten co zapłacił sześć, ma stołków u siebie kilka. Stołek więc mógł być użyteczniejszy temu, co taniéj kupił, niż temu co drożéj; ale ten co dawał cztery złote, nie miał więcéj nad to co dał. Nie można także powiedzieć, by użyteczność jednego stołka była mniejsza niż drugiego. Gdyby ten, co kupił pierwszy, miał jeszcze kilka złotych, nabyłby może i drugi.
Prawdopodobnie także, ten co dał za drugi stołek cztery złote, i ten co dał za pierwszy sześć, oba zapłaciliby za nie drożéj, gdyby więcéj kto licytował i dawał wyżéj od nich. Okazuje się z tego, że cena rzeczy zawisła od liczby osób, które jej żądają i od ich zamożności, to jest od ilości pieniędzy jaką mają.


Chléb jest niezawodnie najpotrzebniejszą dla każdego rzeczą, bogaty i ubogi go żądają, a jednak jestto rzecz najmniéj droga; gdy wino naprzykład albo kawa, rzeczy zbytkowe, tylko nie dla wielu osób służą i nie są konieczne, a daleko drożéj się płacą. Tam nawet, gdzie wino się robi, można za cenę jednéj butelki dostać chleba na kilka dni. Gruba opończa sukienna potrzebna każdemu od chłodu i dla okrycia, wiele taniéj kosztuje niż jedwabna materja, która tylko przydałaby się do stroju.
Przyczyną, dla któréj powszechna potrzeba chleba i opończy sukiennéj nie podnosi do zbytku ich ceny, jest to, że chléb i sukno otrzymują się mniejszą pracą i w większéj ilości niż wino, kawa i jedwab’ a także dla tego, że chléb i sukno będąc potrzebowane przez wszystkich, wyrabiają się w większéj ilości, bo ten co je ma, prawie pewny jest, że je sprzeda, a na wino, kawę i jedwab’ nie zawsze znajdzie się kupiec i trzeba czekać na niego i szukać go.
Okazuje się ztąd, że jak na targu, gdy wiele owsa nawiozą, a mało na niego kupujących, owies się tanio sprzedaje, tak i z chlebem i innemi rzeczami się dzieje: gdy wiele towaru a ochotników mało, cena spada; gdy kupujących dużo a mało towaru, cena się podnosi. Zależy więc od tego cena, ile jest towaru i kupujących.


Widzicie więc, że wartość rzeczy jest stosunkowa: nie można powiedzieć, że to jest warto tyle, ale jak co komu; a cena zależy od ilości rzeczy i potrzebujących, i ustanawia się zawsze tém, czego wiele lub mało, gdy pokup mały lub wielki.


Cena zboża może tu służyć za przykład codzień się powtarzający. Słyszymy nieustannie ubogich obawiających się nieurodzaju i dziękujących Bogu w kościołach, gdy da dobre żniwo. Otóż jak się to dzieje: gdy zboże nie urodzi, staje się tak drogiem, że go ubodzy kupić nie mogą; bo wówczas towaru jest mało, a kupujących za wiele. Przeciwnie, gdy zboże się obrodzi, towaru dosyć wszędzie, kupców mało, i cena spada.
Tak ze wszystkiém.




WŁASNOŚĆ.

Słyszeliście zapewne, jak to bywały u nas wystawy zwierząt i popisy robotników około orki, a temu co piękniejsze bydle wychował lub orał lepiéj i prędzéj, rozdawano nagrody. Cobyście powiedzieli na to, żeby temu co nie pracował i nie umié orać porządnie, dano nagrodę? Musielibyście osądzić, że nie wart był nagrody, bo na nią nie pracował, gdy ten co otrzymał, musiał się mozolić, aby na to zasłużył.
Próżniak, który nagrody nie dostał, mógłby powiedzieć, że i on tych stu złotych potrzebuje także, więc mu je dać należało. Ale nie w tém rzecz, bo gdyby był chciał, a pracował, i on by sobie nagrodę mógł zarobić; a ten co ją wziął, został słusznie zapłacony za trud, gdy próżniak wolał na piecu leżeć i nic nie robić. Dodaćby jeszcze można, że próżniak choćby dostał sto złotych, toby z nich poczciwego użytku nie zrobił; kiedy pracowity człowiek i oszczędny, nie straci ich, ale pomnoży.


Tak samo i z innemi rzeczami na świecie się dzieje. Człowiek pracowity, pilny, stateczny, nabywa wiele rzeczy, których nigdy próżniak mieć nie będzie, bo on swoją pracą tworzy wiele pożytecznego i przysługuje się wszystkim; każdy go potrzebuje, każdy mu rad, a po próżniaku nic nikomu, tylko ciężar.
Ludzie więc wypłacają się pracowitemu, który może dojść gdzie tylko zechce, i nie ma słusznéj przyczyny, żeby ten co pracuje, nagrody ustępował temu, który nic dla nikogo nie robi: chybaby to uczynił z miłosierdzia i litości.
Nagroda jest pożądana jako cena pracy i zasługi; nie odpowiada zawsze wartości tych usług, ale nie daje się samemu człowiekowi tylko jego robocie, i nie chodzi o to, kto zrobił, ale co zrobił.


Nagrody, które rozdają pracującym, są téj saméj natury co nabytek, jaki sobie człowiek przysparza swoją pracą. Gdyby był osamotniony, człowiek zbudowałby sobie porządniejszy dom, zrobiłby sobie lepszą odzież, otrzymałby żniwo obfitsze niżeli leniwy. W społeczeństwie żyjąc, gdzie podział pracy ma miejsce, robi on nie tylko na własną swoją potrzebę, ale zarazem dla drugich. Społeczność dając mu w zamian inne przedmioty, tém samém jego pracowitość wynagradza


Głównie tą nagrodą jest własność. Pojmujecie, że ona należeć musi do tego, kto ją nabywa pracą; on właściwie bowiem tworzy ją swoim trudem i oszczędnością. Gdyby nie pracowano, społeczność nie miałaby tyle zbywających owoców pracy swéj, które może rozdawać ubogim. Ten który mniéj pracuje, mniéj też ma prawa do wszystkiego, a nie pracujący wcale, żadnego nie ma prawa do własności.


Wszystko co człowiek nabywa pracą: zapłata robotnika, żniwo rolnika, zysk kupca, pensja urzędnika, zowie się własnością. Jedni tę własność zużywają na swoje potrzeby i przyjemności; drudzy część jéj tylko zużytkowują, i odmawiając sobie przyjemności i uciech, oszczędzają na przyszłość.


Widoczném jest, że własność, chociaż nie zużytkował jéj kto zaraz, jest przecie jutro także własnością tego, który ją nabył pracą. Ma on prawo zupełne zachowania jéj póki mu się podoba, i nikt nie może go zmusić do uczynienia z nią jak tylko to, co on sam chce. Człowiek rozporządza tém, co stworzył: rzeczą, któraby nie była, gdyby on jéj pracą nie zrobił.


Jest wielką pociechą dla ludzi, zostawić co dzieciom po sobie; starają się téż o to usilnie, i nietylko że nie spotrzebowują całkiem co zarobili, ale oszczędzają do ostatniego dnia życia. Tym sposobem dzieci otrzymują gotowe to, czego one same nie zapracowały, ale nie biorą jednak tego darmo.
Na to co im zostanie, pracował ich ojciec, który sobie ujmował i oszczędzał. Przekazuje on im swe prawa; a że własnością swoją może rozporządzać jak chce, to, co im oddaje, należy do nich. Gdybyśmy temu chcieli zaprzeczać, musielibyśmy utrzymywać, że ojciec własną pracą i dziedzictwem po sobie nie może rozporządzać. Łatwo dowieść, że gdyby tego prawa (zostawiania po sobie dziedzictwa dzieciom) ludzie nie mieli, nie chcieliby ani pracować, ani oszczędzać, i ludzkość by na tém straciła, boby mniéj było pracy i mniéj wogóle dostatku. Każdyby tylko tyle zarobił, ile mu na dzień potrzeba, a małoby co zachował, nie mogąc tego oddać po sobie komu pragnie. Nie zbierałyby się kapitały, które są tak potrzebne dla wszystkich, i społeczność byłaby pozbawiona korzyści, jakie wyciąga teraz ze spadków, które w jednych rękach gromadzą znaczne summy, owoce pracy i oszczędność kilku pokoleń, służące do nowych przedsiębierstw na wielką skalę.




KAPITAŁ I PROCENT.

Ten, kto ma swój własny pług, może uprawiać daleko większą przestrzeń pola, niż ten, któremu go braknie. Pług więc daje właścicielowi zarobek, jakiego bez niego nie miał. Gdyby ten, który pługa własnego nie posiada, chciał go pożyczyć u drugiego, tamtenby miał prawo mu go odmówić i odpowiedziałby mu:
— Jeżeli ci dam mój pług, za pomocą którego uprawiam pole, to sam nie będę miał czém orać i stracę korzyści, jakie z niego ciągnę.
Ten, któremu brak pługa, czując jego potrzebę odpowie na to: że gotów dać coś za pożyczenie, albo podzielić się tém, co zarobi pługiem, z tym co mu go pożyczy. Może mu ofiarować zboże, które otrzyma, lub pieniądze ze sprzedaży jego wzięte.
Tak samo z ziemią. Ten który posiada pole orne, może powiedzieć: jeśli ja je sam zaorzę i zasieję, będę miał z tego przychód; jeśli chcesz, abym ci na moim polu siać pozwolił, wynagródź mnie za to cobym z niego miał, gdybym je zasiewał.
Tak samo naostatek z pieniędzmi; ten który je ma, może także powiedzieć: za te pieniądze kupiłbym sobie pług, pole, dom, któreby mi dały korzyść lub przyjemność; jeżeli więc pożyczę pieniędzy, muszę wymagać wynagrodzenia od tego, który wziąwszy moje pieniądze, będzie z nich korzystał.
Pług, pole, pieniądze, wszystko co służy człowiekowi za pomocnika w jego pracy, dla zwiększenia dobrego bytu, są to kapitały. Wynagrodzenie wymagane przez jednych, dawane przez drugich za tego pomocnika, nazywa się procentem, czynszem, opłatą, rozmaicie, wedle tego jak za co się daje.


Oczywistą jest rzeczą, że ten który posiada kapitał, ma prawo z jego owoców korzystać, bo kapitał jest jego własnością, a każdy z własności swéj ciągnie korzyści, jakie może.
Mówią wszakże często ludzie: niech korzysta z własności ten, kto ją nabył pracą i oszczędnością, ale kapitalista bierze procent, czynsz, opłatę, choć na nie nie robi. Czy to sprawiedliwie?
Ale gdyby ten co posiada pług, zamknął go nieużywając sam, i nie pożyczał nikomu; toby ten co pługa nie ma, nie orał, nie siał pola, leżałoby odłogiem, i onby nie miał korzyści i mniéjby zboża było na świecie, a niedostatek chleba byłby przyczyną nędzy i głodu dla wielu. Czy nie lepiéj więc coś dać za pożyczenie pługa, a zarobić na tém i zboża ludziom przymnożyć?
Więc ten co pożycza swojego pługa, przyczynia się do tego, że jest zboża więcéj; a nie darmo też bierze cóś za swój pług, bo musiał go albo kupić za pieniądze zapracowane i oszczędzone, albo sam zrobić, a czas na to i pracę poświęcić. Więc mu się słusznie należy wynagrodzenie za dawny jego trud i oszczędność.


Tak samo z najmem domu, pola lub pieniędzy, jak z tym pługiem, wszystkie te rzeczy dają korzyści, którychby nie było, gdyby na takowe nie zapracowano: one wszystkie powstały z dawniejszéj czyjéjś pracy. Tę téż dawniejszą oszczędzoną pracę właściciel jéj pożycza, a w nagrodę bierze czynsz, procent, opłatę.
Wszystkie te przedmioty jednak nie dałyby korzyści, gdyby do nich nie przyłączyła się praca nowa; to, co się płaci za pożyczenie, nigdy nie wynosi tyle, ile się może wyciągnąć korzyści z tego, co nam wynajęto. Gdyby ten co pożycza pług, musiał za niego tyle zapłacić, ile warto całe zboże, które nim zarobi, wolałby się obchodzić bez pługa i ziemię rydlem skopać, albo jéj nie uprawiać.


W wielu jednak razach, procent od kapitału, oprócz płacy za dawną pracę czyli nabycie go, zawiera w sobie jeszcze wynagrodzenie za użycie pożyczonego kapitału i opłatę dla właściciela za to, że waży go pożyczając i ryzykuje iż nie odbierze wcale. Zwykle to wynagrodzenie mniejsze jest, gdy idzie o pieniądze gotówką dane, większe — gdy się pożycza jaki sprzęt lub narzędzie: bo pieniądz się nie zużywa i nie traci wartości swéj, a pług naprzykład, lub inna rzecz może i musi się niszczyć przez użycie. Procent téż tém bywa mniejszy, im bezpieczeństwo jakie właściciel kapitału znajduje jest większe, że odbierze go z pewnością.
Tak naprzykład, kiedy się pożycza na ziemię, któréj sprzedaż może z pewnością powrócić pieniądze, procent bywa wymagany mniejszy, bo ziemia nie traci na wartości, ale jéj nabywa coraz większéj.
Ci co pożyczają nie dając ani zastawu, ani rękojmi żadnéj, na osobistą odpowiedzialność, płacić muszą większy procent, bo pewność odebrania mniejsza, bo od ich pracy, od zdolności, od powodzenia, od życia nawet nie zawisło oddanie długu. Pożyczający im ryzykuje, i podnosi procent, aby się za niepewność wynagrodził.




BOGACI I UBODZY.

Bogaty człowiek mieszka w domu obszernym, zawierającym wiele pokojów, obicia złociste, firanki kosztowne, sprzęty wytworne; trzyma powóz i konie, na stole jego codzień po dwanaście półmisków, ubiera się, stroi, ma klejnoty, suknie cienkie, rękawiczki, jeździ do teatru i na koncerta, słowem dobrze mu się dzieje.
Przy téj saméj ulicy bogacza, żyje sto rodzin ubogich, które po większéj części mieszczą się każda w jednéj izdebce, mają ledwie jeden stół, parę stołków lichych, często braknie im łóżka, karmią się kartoflami i chlebem, odziewają w łachmany, nie mają za co drzewa kupić w zimie aby się ogrzać, i na utrzymanie tego nędznego życia muszą całemi dniami pracować po fabrykach lub w polu.
Wielka jest zaprawdę różnica tych dwóch rodzajów życia, i każdy człowiek miłosierny radby, aby ona ustała. Ale jakże tego dokazać?


Ludziom bez zastanowienia zdaje się to rzeczą bardzo łatwą; powiadają oni sobie, nieszanując cudzéj własności, że należałoby odebrać bogatym tylko a rozdać ubogim.
Pokazaliśmy wam wyżéj jednak, że to co kto ma, z zupełnym prawem używać może i nikt mu tego odbierać nie powinien.
Ale przypuśćmy na chwilę, że się tak stało, jak chcieli ci ludzie bez zastanowienia: że nie poszanowano własności, i odebrano bogatemu to, co on, albo któś z jego rodziny, zapracował.
Jest obok sto rodzin ubogich, przypuśćmy, a licząc na każdą rodzinę po pięć osób; wypadnie pięćset osób, między które należałoby podzielić to, co odebrano bogatemu. Znalazłoby się i więcéj ubogich, którzyby się upomnieli. Bogaty miał ziemię albo fabrykę. Gdyby bogatemu je odebrano, jużby ich sprzedać nie można, bo któżby je chciał kupić, gdyby nie był pewny posiadania i mógłby się obawiać, że i jemu jutro własność tę odbiorą. Jeżeli odebrano jednemu, takiém samém prawem możnaby i drugiemu wziąć potém.


Potrzebaby więc ziemię podzielić. Ale nie każdyby chciał ziemi i mógł ją uprawiać; drugi nie miałby siły, wolałby wziąć co innego niż kawałek ziemi, odstąpiłby swoją część za jaki sprzęt lub fraszkę; jużby tedy równości nie było, i znowu jeden byłby bogatszy od drugiego, a co daléj to gorzéj, bo ten coby wziął więcéj, dorobiłby się łatwiéj.
Gdyby jednak zakazano sprzedawać ziemię, musieliby wszyscy zostać rolnikami, nie byłoby podziału pracy, swobody w wyborze jéj i ludzie byliby biedni. Człowiek czynny nie mógłby oszczędzonego grosza używać więcéj, a jednakże on zawszeby miał i zarobił więcéj od leniwego.
Gorzéjby jeszcze było, gdyby przyszło dzielić fabrykę. Te machiny, które wszystkie razem jedna drugiej pomagają i służą dobrze gdy się podtrzymują, a warte są wiele, bo oszczędzają dużo siły i czasu; gdyby je podzielono na pięćset kawałków, dla pięciuset ludzi, na nicby się nie zdały i ledwieby je jak stare żelaztwo użyć można. Fabryka by upadła.


Łatwo ztąd wnieść, że podział cudzéj własności nie zbogaciłby ubogiego, a byłby wielką niesprawiedliwością. Bogaty nie mógłby już dostarczyć roboty kilkuset ludziom, których używał wprzód do budowania domów, fabryk, do gospodarstwa; nie byłoby bogatych. Każdyby dla siebie pracował, i koniec końcem ledwieby ludzie żyć mogli, bo wiele rzeczy, które dziś i ubogi mieć może, takby podrożały, żeby ich nikt się nie dokupił.
Niktby nie oszczędzał, nie byłoby więc kapitałów, nie byłoby dochodów i zapasu na starość lub czasy głodu. Podzieliwszy majątek bogatego, ubodzy byliby ubożsi jeszcze niż przedtém.


Ale gdyby nawet i nie tak być miało, gdyby można własność bogatego podzielić nie niszcząc jéj i nie odbierając wartości, gdyby te sto rodzin, o których mówiliśmy, rozdzieliły się dochodem bogacza, dzieląc jego majątek: czyby i z tém lepiéj było? Dziś te rodziny zyskują razem za robotę blisko czterechset złotych dziennie; jest to mało i ledwie starczy na wyżywienie, odzież i pierwsze potrzeby owych pięciuset osób. Bogaty może mieć dziennie dochodu, dajmy na to dwieście złotych; jeżeli zarobku ci ubodzy mieć nie będą, jaki mieli, a natomiast rozdzielą się dochodem bogacza, będą o połowę ubożsi jeszcze niż byli.
Powiecie może, iż nie powinni stracić tego, co zarabiali wprzódy; ale mylicie się, bo wszystko co bogaty używa, każda dwuzłotówka, którą wydaje na zbytki nawet, jest zarobkiem ubogiego, co te rzeczy robi, i pracą przygotowuje. Jeżeli nie będzie bogatego coby kupił, i roboty też ustaną, bo nie znajdzie się, ktoby ich potrzebował.


Koniec końców coby było, gdyby nie szanowano własności; oto po rozdzieleniu cudzego dobra, znowuby powoli jedni mieli więcéj, drudzy mniéj i powstaliby tylko inni bogacze i inni może ubodzy. Bogactwo jednych służy drugim, nie koniecznie temu co je posiada; jest potrzebne wszystkim, a grzech nieszanowania cudzéj własności i pożądania jéj, jest i grzechem i wielkiém głupstwem.




MACHINY.

Ludzie o machinach różnie gadają i sądzą: są, co na nie narzekają i myślą, że one ludziom szkodzą; inni dowodzą, że wielkie z nich płyną korzyści.
Posłuchać tylko w mieście albo koło fabryk, jak ludzie o tém rozumują. Ten powiada, że machina pomaga człowiekowi, oszczędza pracy, robi to, że wyrób może być tańszy i że z niego więcéj ludzi korzysta. Drugi przeczy i mówi, że machina dobrą jest dla tego, kto ją ma, że jego tylko zbogaca, a odbiera chléb robotnikom, i jest przyczyną ich nędzy, bo mając machinę fabrykant mniéj ludzi potrzebuje.


Otóż to, co ludzie mówią o szkodliwości machin, na pozór jest sprawiedliwe, ale tylko pozornie i nie całą ma prawdę. W istocie machiny to robią, że ludzie do czego innego idą, ale nie odbierają im chleba. Praca się zawsze znajdzie, byle jéj chcieć szukać.
Abyście się o tém przekonali, uważcie tylko dobrze do końca, co wynika z tego, gdy nowa machina do fabryki przybywa.
Mamy naprzykład fabrykę, do któréj codziennie potrzebowano dziesięciu robotników; nagle wynajdują taką machinę, która sama to robi, co tam, tych dziesięciu. Fabrykant odprawia dziewięciu, zostawując, dajmy, jednego dla doglądania machiny.
Skutkiem wynalezienia téj machiny pierwszem jest, że dziewięciu robotników pozostało bez zarobku, a fabrykant zyskał to, co im codziennie płacił.
Ale czyż machina ten tylko rodzi skutek, że zbogaca jednego bogatego, a zuboża i tak już biednych ludzi wielu? Poczekajmy i zastanówmy się, a idźmy do końca.
Jeżeli fabrykant płaci robotnikom tym dajmy, po cztery złote dziennie, zyskuje więc trzydzieści sześć złotych, które używa na nowe machiny, na życie swoje lub choćby rzeczy zbytkowe. Potrzeba mu więcéj różnych tych sprzętów i przedmiotów, a do ich zrobienia więcéj rąk, tak, że dziewięciu poszli bez roboty, ale inni dziewięciu a może i większa liczba za to otrzymali zamówienia i pracę. Tamci szukają sobie roboty, inni ją znajdują, i jedno drugiém im wynagradza. Machiny to sprawują, że człowiek do czego innego się bierze, ale pracę ma i łatwiejszą i coraz rozumniejszą. Fabrykant zbogaca się w nagrodę swojéj pracy około wynalazku i zbudowania machiny, ale bogactwa tego nie odbiera nikomu, i owszem pomnaża dla kraju rąk, bo ci zbytni dziewięciu mogą zająć się czém innem.


Może być tak, że fabrykant zaspokojony zyskiem, który mu daje jego machina, nie będzie się starał o drugą, a pieniądze schowa; ale może być i przeciwnie, że pomnoży liczbę machin, rozszerzy fabrykę, więcéj towaru wyrabiać będzie. Kupujący towar ten będą go płacili coraz taniéj, bo go będzie dużo, a fabrykant zyskując na liczbie, spuści z ceny wyrobu. Tak więc wynalazek machiny stanie się korzystny dla wszystkich, bo się oszczędzi na cenie towaru.
Inni fabrykanci zechcą naśladować tamtego, porobią lub sprowadzą podobne machiny, będą także fabrykować ten towar i zniżą jego cenę przez to, że coraz więcéj go będzie. Wszyscy więc skorzystają z wynalazku machiny.


Wiele rzeczy powszechnéj potrzeby kosztowały dawniéj przed wynalezieniem machin, które je daleko oszczędniéj pozwalają dziś wyrabiać, po cztery złote, a dziś, skutkiem oszczędności przez nie otrzymanéj, można je kupić za dwa. Każdy więc kupujący zarabia na takiéj rzeczy nabywając dwa złote: a ile to dwuzłotówek w ten sposób oszczędzonych! Mając te dwa złote, każdy co je w ten sposób zachował, używa ich czy na najęcie robotnika, czy na co innego. Oszczędność więc jaką sprawia wynalazek machin, daje się czuć wszystkim, i robotników nie pozbawia pracy: zmienia tylko jéj przeznaczenie. Prócz tego korzystają i oni, taniéj kupują przedmioty codziennego użycia, które ich dobry byt zwiększają.
Zamiast narzekać na machiny, robotnicy powinniby je błogosławić i czcić tych co je wynaleźli, jako dobroczyńców ludzkości.


Machiny spełniają za człowieka prace najcięższe i najprzykrzejsze: jak przenoszenie ciężarów, czerpanie wody, klepanie żelaza i t. p.
Tym sposobem dają robotnikowi czas a inne prace, na ukształcenie się i udoskonalenie moralne. Machiny spełniają tylko to, do czego nie potrzeba myśli, a gdziekolwiek musi pracować rozum człowieczy, tam żadna go machina nigdy zastąpić nie może. Machina jest tylko udoskonalonym koniem, wołem, zwierzęciem, którego siłę ludzie od początku świata używali tam, gdzie własnej swojéj chcieli oszczędzić.


Trochę pomyśliwszy nad tém łatwo się przekonywa, że machiny ulżywając pracy ludzkiéj, a téż same co ona dając owoce, polepszą byt robotnika nie pogorszając go; a społeczeństwu, które ich używa, dają coraz większe bogactwo, równiéj i sprawiedliwiéj rozdzielone miedzy wszystkich, w miarę jak ich wyroby się upowszechniają. Liczne na to mamy dowody, które tę prawdę mocniéj jeszcze popierają. Oto niektóre z nich.
Za dawnych czasów, kiedy się Chrystus Pan narodził, a Rzymianie panowali, niewolnicy mełli zboże na mąkę w żarnach i młynach. Każdy z nich w ciągu dnia bardzo małą mógł ilość mąki zemleć, i mąka była tak droga, że tylko bogatsi chléb jedli, a niewolnicy i ubodzy i tysiące ludzi żywili się surowém niemieloném zbożem. Teraz, kiedy mielą zboże za pomocą machin w wiatrakach, deptakach, młynach wodnych i parowych, młynarzami są nie niewolnicy: są to ludzie często majętni, a wszyscy młynarze i inni jedzą chléb także. Dziś trudno nawet temu uwierzyć, że były czasy, w których ludzie ziarno musieli ścierać w zębach, zamiast jeść chléb z mąki upieczony.
Od czasu owego, ludzi na świecie przybyło, liczba ich jest większa, a jednak wszyscy w ogóle mają się lepiéj. Możecie ztąd miarkować, ile jedne tylko młyny dobrego zrobiły ludziom.
Sto lat temu w Europie zaledwie znano bawełnę, nigdzie jeszcze nie używano do przędzenia i tkania jéj machin; bawełniane tkaniny przywożono z dalekiego kraju, z Indyj, a kosztowały tak drogo, że bogatsi tylko mogli je kupować. Od tego czasu wynaleziono i wydoskonalono wielką ilość machin i sposobów czyszczenia, przędzenia, tkania, farbowania i drukowania bawełnianych rzeczy; i dziś najuboższy człowiek ma kawałek perkalu taki, który dawniéj ledwie książęta nosili; dziś chustkę, fartuch, może sobie odnowić wieśniaczka kilka razy, dawniéjby ich całkiem nie miała.
Dzięki tym machinom, które robią koło bawełny, miljony ludzi ubiera się przystojnie, ładnie, czysto, tanio i zdrowo, a w saméj Anglji, gdzie koło tego najwięcéj chodzą, dziesiąta część ludzi żyje z tego, nie licząc robotników w innych krajach. Co roku ciepłe kraje, na drugiéj stronie ziemi położone, wydają miljony funtów bawełny; tysiące okrętów ją przewozi to surową, to obrobioną na wszystkie strony świata. Ileżto przez nią wygodniejsze stało się życie, ile ona dostarczyła ubogim zarobku! Ile, oprócz machin, ludzi i rąk krząta się około wyrobów bawełnianych.
Dawniéj z Warszawy do Częstochowy trzeba było iść czy jechać kilka dni, a podróż kosztowała dużo i zabierała czasu wiele; teraz w pół dnia koleją żelazną dojdziesz na święte miejsce, i za tak mały grosz, że dawniejby na pół drogi ladajaką bryką nie starczył. Co tu czasu oszczędzonego! Najbogatszy pan, gdyby dawał miljony, nie byłby mógł dawniéj dokazać téj sztuki, żeby w pół dnia dostał się o trzydzieści mil; a teraz i najuboższy za kilkanaście złotych pojedzie. Teraz też skutkiem wynalazku tych machin, jedzie i bogaty zarówno i ubogi, choć nie w jednéj klassie, ale równie szybko i bezpiecznie.
Lat temu trzysta kilkadziesiąt, mało kto umiał pisać i czytać: teraz przeciwnie mało kto czytać już nie umie i każdy łatwo się może tego nauczyć. Nim wynaleziono druk, piszących było mało, i przepisujących także: ci byli ubodzy i nieznaczący. Dziś ci co piszą, co wydają, co drukują, są ludzie znaczni, znani i często majętni, a wszystko to zrobił wynalazek druku: machina do wybijania liter na papierze. Dziś wieśniak za tani pieniądz może sobie zapisać na poczcie gazetę, może się o wszystkiem dowiedzieć tak samo, jak najbogatszy człowiek.
Dawniéj to i dla najmajętniejszych nie było przystępne, co dziś jest prawie dla wszystkich.
Możnaż, pomyślawszy nad tém, powiedzieć jeszcze, że ci, co machiny wymyślają, na nich sami zyskują, gdy one powoli dążą do tego, aby zrównać ludzi i dać wszystkim to, co dawniéj tylko wybranych było wyłącznym udziałem.
Tak to pozornie nigdy ani ludzi ani rzeczy sądzić nie należy, a dobrze pomyśleć wprzód co złe a co dobre: bo często to, na co narzekamy, korzystniejsze jest niż to, czego pragniemy.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.