[37]KSIĘGA PIERWSZA [39]GOSPODARSTWO.
TREŚĆ.
Powrót panicza. — Spotkanie się pierwsze w pokoiku, drugie u stołu. — Ważna Sędziego nauka o grzeczności. — Podkomorzego uwagi polityczne nad modami. — Początek sporu o Kusego i Sokoła. — Żale Wojskiego. — Ostatni Woźny Trybunału. — Rzut oka na ówczesny stan polityczny Litwy i Europy.
Litwo, Ojczyzno moja![1] ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
5
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie![2] Ty, co gród zamkowy
Nowogrodzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
[40]
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
10
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu)
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono!...
Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną
15
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop[3], gryka jak śnieg biała,
20
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina[4] pała,
A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.
Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju[5],
Na pagórku niewielkim we brzozowym gaju
25
Stał dwór szlachecki[6], z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
[41]
Tem bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.
Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi,
30
I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi
Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może.
Widać, że okolica obfita we zboże,
I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów
Świecą gęsto, jak gwiazdy, widać z liczby pługów,
35
Orzących wcześnie łany ogromne ugoru,
Czarnoziemne, zapewne należne do dworu,
Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek:
Że w tym domu dostatek mieszka i porządek.
Brama nawciąż otwarta przechodniom ogłasza,
40
Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza.
Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek
I, obiegłszy dziedziniec, zawrócił przed ganek.
Wysiadł z powozu; konie porzucone same,
Szczypać trawę ciągnęły powoli pod bramę.
45
We dworze pusto, bo drzwi od ganku zamknięto
Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto.
Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać,
Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać.
Dawno domu nie widział, bo w dalekiem mieście
50
Kończył nauki, końca doczekał nareszcie.
Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne
Ogląda czule, jako swe znajome dawne.
Też same widzi sprzęty, też same obicia,
[42]
Z któremi się zabawiać lubił od powicia;
55
Lecz mniej wielkie, mniej piękne, niż się dawniej zdały.
I też same portrety na ścianach wisiały:
Tu Kościuszko[7] w czamarce krakowskiej, z oczyma
Podniesionemi w niebo, miecz oburącz trzyma;
Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów,
60
Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów,
Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie
Siedzi Rejtan[8], żałosny po wolności stracie;
W ręku trzyma nóż, ostrzem zwrócony do łona,
A przed nim leży Fedon[9] i żywot Katona.
65
Dalej Jasiński[10], młodzian piękny i posępny,
Obok Korsak[11], towarzysz jego nieodstępny,
Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali,
Siekąc wrogów, a Praga[12] już się wkoło pali.
[43]
Nawet stary stojący zegar kurantowy[13]
70
W drewnianej szafie poznał u wniścia alkowy,[14]
I z dziecinną radością pociągnął za sznurek,
By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek.[15]
Biegał po całym domu i szukał komnaty,
Gdzie mieszkał, dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.
75
Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice
Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce!
Któżby tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty,
A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty.
To nie był ochmistrzyni pokój? Fortepiano?
80
Na niem nuty i książki; wszystko porzucano
Niedbale i bezładnie — nieporządek miły!
Niestare były rączki, co je tak rzuciły.
Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta
Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta;
85
A na oknach donice z pachnącemi ziołki,
Geranijum[16], lewkonja, astry i fijołki.
Podróżny stanął w jednem z okien — nowe dziwo;
W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą,
Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty,
90
Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty.
Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek
Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek.
Grządki widać, że były świeżo polewane;
[44]
Tuż stało wody pełne naczynie blaszane,
95
Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki.
Tylko co wyszła; jeszcze kołyszą się drzwiczki
Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nożki
Na piasku — bez trzewika była i pończoszki.
Na piasku drobnym, suchym, białym nakształt śniegu,
100
Ślad wyraźny, lecz lekki; odgadniesz, że w biegu
Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi
Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.
Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając,
Wonnemi powiewami kwiatów oddychając.
105
Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił,
Oczyma ciekawemi po drożynach gonił,
I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał,
Myślał o nich i, czyje były, odgadywał.
Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie
110
Stała młoda dziewczyna... Białe jej ubranie
Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,
Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.
W takiem Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,
W takiem nigdy nie bywa od mężczyzn widziana;
115
Więc choć świadka nie miała, założyła ręce
Na piersiach, przydawając zasłony sukience.
Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe
Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,
Dziwnie ozdabiał głowę, bo od słońca blasku
120
Świecił się, jak korona na Świętych obrazku.
Twarzy nie było widać. Zwrócona na pole
Szukała kogoś okiem daleko na dole;
Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,
Jak biały ptak, zleciała z parkanu na błonie,
125
I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,
I po desce opartej o ścianę komnaty,
Nim spostrzegł się, wleciała przez okno świecąca,
[45]
Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.
Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła,
130
Wtem ujrzała młodzieńca, i z rąk jej wypadła
Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.
Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,
Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się ranną.
Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,
135
Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił
I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,
Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;
Podróżny zląkł się, spojrzał, lecz już jej nie było.
Wyszedł zmieszany i czuł, że serce mu biło
140
Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć
To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.
Tymczasem na folwarku nie uszło baczności,
Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.
Już konie w stajnię wzięto, już im hojnie dano,
145
Jako w porządnym domu, i obrok i siano;
Bo Sędzia[17] nigdy nie chciał według nowej mody
Odsyłać konie gości Żydom do gospody.
Słudzy nie wyszli witać, ale nie myśl wcale,[18]
Aby w domu Sędziego służono niedbale;
[46]
150
Słudzy czekają, nim się pan Wojski[19] ubierze,
Który teraz za domem urządzał wieczerzę.
On pana zastępuje i on w niebytności
Pana zwykł sam przyjmować i zabawiać gości
(Daleki krewny pański i przyjaciel domu).
155
Widząc gościa, na folwark dążył pokryjomu,
Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie[20];
Wdział więc, jak mógł najprędzej, niedzielne ubranie,
Nagotowane z rana, bo od rana wiedział,
Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.
160
Pan Wojski poznał zdala, ręce rozkrzyżował
I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.
Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,
W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa
Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,
165
Wykrzykników i westchnień i nowych powitań.
Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,
Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.
„Dobrze, mój Tadeuszu (bo tak nazywano
Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano
[47]
170
Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził),
Dobrze, mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził
Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.
Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;
Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne
175
Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne
Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu
I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;
Podkomorzy[21] już zjechał z żoną i z córkami.
Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,
180
A starzy i kobiety żniwo oglądają
Pod lasem, i tam pewnie na młodzież czekają.
Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy
Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy“.
Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,
185
I jeszcze się dowoli nagadać nie mogą.
Słońce, ostatnich kresów nieba dochodziło,
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,
Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
Gospodarza, gdy, prace skończywszy rolnicze,
190
Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty
Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,
Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,
Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;
I bór czernił się nakształt ogromnego gmachu,
195
Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.
Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary
Błysnęło, jako świeca przez okienic szpary,
I zgasło. I wnet sierpy, gromadnie dzwoniące
[48]
We zbożach, i grabliska, suwane po łące,
200
Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,
U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.
„Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;
Słońce, jego robotnik, kiedy znidzie z nieba,
Czas i ziemianinowi ustępować z pola“.
205
Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola
Była ekonomowi poczciwemu świętą;
Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto
Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły;
Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.
210
Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe
Wesoło, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe
Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,
Obok pan Podkomorzy, otoczon rodziną;
Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;
215
Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku
(Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał
O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał,
A każdy mimowolnie porządku pilnował;
Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,
220
I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu
Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.
„Tym ładem — mawiał — domy i narody słyną,
Z jego upadkiem domy i narody giną“.
Więc do porządku wykli domowi i słudzy;
225
I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,
Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,
Przejmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.
Krótkie były Sędziego z synowcem witania:
Dał mu poważnie rękę do pocałowania,
230
I w skroń ucałowawszy, uprzejmie pozdrowił;
A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mowił,
[49]
Widać było z łez, które wylotem kontusza
Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.
W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru
235
I z łąk i z pastwisk razem wracało do dworu.
Tu owiec trzoda, becząc, w ulicę się tłoczy
I wznosi chmurę pyłu; dalej zwolna kroczy
Stado cielic tyrolskich z mosiężnemi dzwonki;
Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki;
240
Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa
Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.
Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości,
Nie chybił gospodarskiej ważnej powinności:
Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora
245
Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;
Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy,
Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.
Wojski z woźnym[22] Protazym ze świecami w sieni
Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni;
250
Bo w niebytność Wojskiego Woźny pokryjomu
Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu
I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,
Którego widne były pod lasem zwaliska.
Pocóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił
255
I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,
Lecz stało się! już późno i trudno zaradzić:
Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.
Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,
[50]
Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:
260
We dworze żadna izba nie ma obszerności
Dostatecznej dla tylu tak szanownych gości;
W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana,
Sklepienie całe, — wprawdzie pękła jedna ściana,
Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;
265
Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi...
Tak mówiąc, na Sędziego mrugał; widać z miny,
Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny.
O dwa tysiące kroków zamek stał za domem.
Okazały budową, poważny ogromem,
270
Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków.
Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków;[23]
Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,
Bezładnością opieki, wyrokami sądu,
W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,
275
A resztę rozdzielono między wierzycieli.
Zamku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie
Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;
Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,
Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,
280
Przyjechawszy z wojażu[24], upodobał mury,
Tłumacząc, że gotyckiej są architektury,[25]
Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem,
Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem.
Dość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu
285
Przyszła nagle taż chętka niewiadomo czemu.
Zaczęli proces w ziemstwie[26], potem w głównym sądzie,
[51]
W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim[27] rządzie;
Wreszcie po wielu kosztach i ukazach[28] licznych
Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.
290
Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni
Zmieści się i palestra[29] i goście proszeni.
Sień wielka, jak refektarz[30], z wypukłem sklepieniem
Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,
Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi.
295
Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi
Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte;
Tuż myśliwców herbowne klejnoty[31] wyryte,
I stoi wypisany każdy po imieniu;
Herb Horeszków, Półkozic[32], jaśniał na sklepieniu.
300
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży;
Przy nim stał kwestarz[33]; Sędzia tuż przy bernardynie.
305
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie;
Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli,
I chołodziec[34] litewski milcząc żwawo jedli.
[52]
Pan Tadeusz, choć młodzik, ale prawem gościa
Wysoko siadł przy damach obok Jegomościa;
310
Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało
Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało.
Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał,
Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał.
I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał,
315
I z nim na miejscu pustem oczy swe osadzał.
Dziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic,
Na które mógłby spojrzeć bez wstydu królewic,
Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna:
Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna.
320
To miejsce jest zagadką, młódź lubi zagadki.
Roztargniony do swojej nadobnej sąsiadki
Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki;
Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki
I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne,[35]
325
Z którychby wychowanie poznano stołeczne.
To jedno puste miejsce nęci go i mami...
Już nie puste, bo on je napełnił myślami.
Po tem miejscu biegało domysłów tysiące,
Jako po deszczu żabki po samotnej łące;
330
Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę
Lilja jezior, skroń białą wznosząca nad wodę.
Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy,
Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Roży,[36]
A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki,
[53]
335
Rzekł: „Muszę ja wam służyć, moje panny córki,
Choć stary i niezgrabny“. Zatem się rzuciło
Kilku młodych od stołu i pannom służyło.
Sędzia, zboku rzuciwszy wzrok na Tadeusza
I poprawiwszy nieco wylotów kontusza,
340
Nalał węgrzyna i rzekł: „Dziś nowym zwyczajem
My na naukę młodzież do stolicy dajem,
I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki
Mają od starszych więcej książkowej nauki.
Ale codzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem,
345
Że niema szkół, uczących żyć z ludźmi i światem.
Dawniej na dwory pańskie jechał szlachcic młody;
Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody,
Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana
(Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął[37] za kolana);
350
On mnie radą do usług publicznych sposobił,
Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił;
W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga,
Codzień za duszę jego proszę Pana Boga.
Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze,
355
Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę,
Gdy inni, więcej godni Wojewody względów,
Doszli potem najwyższych krajowych urzędów:
Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu
Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu
360
W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało:
Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.
Niełatwą, bo nie na tem kończy się, jak nogą
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;
Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka,
365
Ale nie staropolska, ani też szlachecka.
Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna,
Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,
[54]
I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana
Dla sług swoich, — a w każdej jest pewna odmiana.
370
Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić
I każdemu powinną uczciwość[38] wyrządzić.
I starzy się uczyli: u panów rozmowa
Była to historyja żyjąca krajowa,
A między szlachtą dzieje domowe powiatu.
375
Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu,
Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;
Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą.
Dziś człowieka nie pytaj: co zacz?[39] kto go rodzi?
Z kim on żył? co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi,
380
Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy.
Jak ów Wespazyjanus[40] nie wąchał pieniędzy,
I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów,
Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów!
Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi,
385
Więc szanują przyjaciół, jak pieniądze Żydzi“.
To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem;
Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem,
Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,
Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza
390
Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem;
Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem,
Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał,
Ale częstem skinieniem głowy potakiwał.
Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał;
395
Więc Sędzia jego puhar i swój kielich nalał,
[55]
I dalej mówił: „Grzeczność nie jest rzeczą małą:
Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało,
Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje,
Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje:
400
Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali,
Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali.
Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej
Grzeczność, którą powinna młódź dla płci nadobnej;
Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty,
405
Objaśniają[41] wrodzone wdzięki i przymioty.
Stąd droga do afektów[42] i stąd się kojarzy
Wspaniały domów sojusz — tak myślili starzy.
A zatem...“ Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy
Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy,
410
Znać było, że przychodził już do wniosków mowy.
Wtem brząknął w tabakierę złotą Podkomorzy
I rzekł: „Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj!
Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia,
Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia.
415
Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny
Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!
Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów
Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,[43]
Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę,
420
Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.
Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,
Gadających przez nosy, a często bez nosów,[44]
Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,
[56]
Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.
425
Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza,
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza,[45]
Odbiera naprzód rozum od obywateli.[46]
I tak mędrsi fircykom[47] oprzeć się nie śmieli:
I zląkł ich się, jak dżumy jakiej, cały naród,
430
Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród.
Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory:
Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.
Była to maszkarada, zapustna swawola,
Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola!
435
„Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecie,
Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie[48]
Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,
Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.
Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem,[49]
440
Zazdroszczono domowi, przed którego progiem
Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka,
Która się po francusku zwała karyjulka.[50]
Zamiast lokajów w kielni[51] siedziały dwa pieski,
A na kozłach Niemczysko chude nakształt deski;
[57]
445
Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki,
W pończochach, ze srebrnemi klamrami trzewiki,
Peruka z harbajtelem,[52] zawiązanym w miechu.
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,
A chłopi żegnali się, mówiąc, że po świecie
450
Jeździ wenecki djabeł w niemieckiej karecie.
Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;
Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą,
W wielkiej peruce, którą do złotego runa
On lubił porównywać, a my do kołtuna.[53]
455
Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie
Piękniejsze jest, niż obcej mody małpowanie,
Milczał, boby krzyczała młodzież, że przeszkadza
Kulturze, że tamuje progresy,[54] że zdradza!
Taka była przesądów owoczesnych władza!
460
„Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,
Cywilizować będzie i konstytuować:[55]
Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni
Zrobili wynalazek, iż ludzie są rowni;[56]
Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie,
465
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.
[58]
470
Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża:[57]
Wiadomo że tytuły przychodzą z Paryża,
A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.
Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,
Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;
475
Wreszcie z odmienną modą pod Napoleonem,
Demokrata przyjechał z Paryża baronem;
Gdyby żył dłużej, może nową alternatą[58]
Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.
Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi,
480
A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.
„Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież
Wyjeżdża zagranicę, to już nie po odzież,
Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach,
Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.
485
Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,
Nie daje czasu szukać mody i gawędki.
Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,
Że znowu o Polakach tak na świecie głośno:
Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!
490
Zawżdy z wawrzynów[59] drzewo wolności wykwita.
Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką
W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!
Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina!...
Ojcze Robaku, (ciszej rzekł do bernardyna)
495
Słyszałem, żeś z za Niemna odebrał wiadomość;
Może też co o naszem wojsku wie Jegomość?“
— „Nic a nic“ — odpowiedział Robak obojętnie,
[59]
(Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie)
„Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy
500
Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy
Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy?
Są tu świeccy, do których nic to nie należy“.[60]
Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników
Siedział gość Moskal, był to pan kapitan Ryków,
505
Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,
Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.
Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę,
Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniósłszy głowę:
„Pan Podkomorzy! Oj Wy! Pan zawsze ciekawy[61]
510
O Bonaparta,[62] — zawsze wam tam do Warszawy!
[60]
He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem,
Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem!
Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem,
Jest armistycjum,[63] to my razem jemy, pijem.
515
Często na awanpostach nasz z Francuzem gada,
Pije wódkę; jak krzykną: ura! — kanonada.[64]
Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię:
Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie.
Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora
520
Płuta adjutant sztabu przyjechał zawczora;
Gotować się do marszu! Pójdziem czy pod Turka,
Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka!
Bez Suwarowa[65] to on może nas wytuza[66].
U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza,
525
Że Bonapart czarował: no tak i Suwarów[67]
Czarował; tak i były czary przeciw czarów.
Raz w bitwie gdzie podział się? — szukać Bonaparta.
A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta;
Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca,
530
Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca.[68]
Obaczcież, co się stało wkońcu z Bonapartą...“
Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawą czwartą
Wszedł służący, i raptem boczne drzwi otwarto.
[61]
Weszła nowa osoba, przystojna i młoda,
535
Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda,
Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali;
Prócz Tadeusza, widać, że ją wszyscy znali.
Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,
Suknię materyjalną,[69] różową, jedwabną.
540
Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki
Krótkie, w ręku kręciła wachlarz dla zabawki
(Bo nie było gorąca); wachlarz pozłocisty
Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty.
Głowa do włosów,[70] włosy pozwijane w kręgi,
545
W pukle i przeplatane różowemi wstęgi,
Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu,
Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu, —
Słowem ubiór galowy; szeptali niejedni,
Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni.
550
Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy,
Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj,
Jako osóbki, które na trzykrólskie święta[71]
Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.
Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,
555
Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem.
Trudno było, bo krzeseł dla gości nie stało:
Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało;
Trzeba było rzęd ruszyć, lub ławę przeskoczyć.
Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,
560
A potem między rzędem siedzących i stołem,
Jak bilardowa kula toczyła się kołem.
W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;
Uczepiwszy falbaną[72] o czyjeś kolana,
[62]
Pośliznęła się nieco, i w tem roztargnieniu
565
Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.
Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swem siadła
Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła,
Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek
Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek[73]
570
Poprawiała, to lekkiem dotknięciem się ręki
Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.
Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery,
Tymczasem, w końcu stoła naprzód ciche szmery,
A potem się zaczęły wpółgłośne rozmowy;
575
Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.
Asesora z Rejentem wzmogła się uparta,[74]
Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,
Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił
I utrzymywał, że on zająca pochwycił;
580
Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi,
Że ta chwała należy chartu[75] Sokołowi.
Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła
Brali stronę Kusego albo też Sokoła,
Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.
585
Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki
Rzekł półgłosem: „Przepraszam, musieliśmy siadać,
Niepodobna wieczerzy na później odkładać:
Goście głodni, chodzili daleko na pole;
[63]
Myśliłem,[76] że dziś z nami nie będziesz przy stole“.
590
To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu
O politycznych sprawach rozmawiał pocichu.
Gdy tak były zajęte stołu strony obie,
Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie.
Przypomniał, że za pierwszem na miejsce wejrzeniem
595
Odgadnął zaraz, czyjem miało być siedzeniem.
Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie;
Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!
Więc było przeznaczono, by przy jego boku
Usiadła owa piękność, widziana w pomroku!
600
Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,
Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.
I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,
A u tej krucze, długie, zwijały się sploty.
Kolor musiał pochodzić od słońca promieni,
605
Któremi przy zachodzie wszystko się czerwieni.
Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła,
Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;
Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta,
Białą twarz, usta kraśne, jak wiśnie bliźnięta;
610
U tej znalazł podobne oczy, usta, lica.
W wieku możeby była największa różnica:
Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,
A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;
Lecz młodzież o piękności metrykę[77] nie pyta,
615
Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,
Chłopcowi[78] każda piękność zda się rówiennicą,
A niewinnemu każda kochanka dziewicą.
[64]
Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście,[79]
I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie,[80] wielkiem mieście,
620
Miał za dozorcę księdza, który go pilnował
I w dawnej surowości prawidłach wychował.
Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne
Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,
Ale razem niemałą chętkę do swywoli.
625
Zgóry już robił projekt, że sobie pozwoli
Używać na wsi długo wzbronionej swobody;
Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,
A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.
Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie
630
Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,
Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.
Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:
Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,
Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,
635
Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił.
On wolał z flinty[81] strzelać, albo szablą robić;
Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,
Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;
Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.
640
Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,
Kazał, aby przyjechał i aby się żenił
I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek
Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.
[65]
Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety
645
Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.
Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,
Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,
I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec,
Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:
650
Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął,
I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.
Również patrzyła ona, i cztery źrenice
Gorzały przeciw sobie, jak roratne świéce.[82]
Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę,
655
Wracał z miasta ze szkoły, więc o książki nowe,
O autorów pytała Tadeusza zdania,
I ze zdań wyciągała na nowo pytania.
Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,
O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie!
660
Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki.
Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki;
Lękał się, by nie został pośmiewiska celem,
I jąkał się, jak żaczek przed nauczycielem.
Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi;
665
Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,
Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach,
O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,
I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,
By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.
670
Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj,
W pół godziny już byli z sobą poufali;
Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.
[66]
Wkońcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki,
Trzy osoby na wybór: wziął najbliższą sobie,
675
Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,
Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała,
Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała.
Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła,[83]
Bo tam, wzmógłszy się nagle, stronnicy Sokoła
680
Na partyję Kusego bez litości wsiedli,
Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli;
Stojąc i pijąc, obie kłóciły się strony,
A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony:
Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoję tokował[84]
685
I gestami ją bardzo dobitnie malował.
(Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta,
Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta).
Teraz ręce przy boku miał, wtył wygiął łokcie,
Z pod ramion wytknął palce i długie paznokcie,
690
Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem,
Właśnie rzecz kończył. „Wyczha![85] puściliśmy razem
Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki
Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki;
Wyczha! poszli, a zając jak struna[86] — smyk w pole,
695
Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole
I palcami ruch chartów przedziwnie udawał),
Psy tuż, i hec! od lasu odsadzili kawał;
Sokół smyk naprzód, rączy pies, lecz zagorzalec,[87]
Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec;
[67]
700
Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nielada,[88]
Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;
Gracz szarak! skoro poczuł wszystkie charty w kupie,
Pstręk na prawo koziołka, z nim w prawo psy głupie,
A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,
705
Psy za nim fajt na lewo, on w las, a mój Kusy
Cap!!“ Tak krzycząc, pan Rejent, na stół pochylony,
Z palcami swemi zabiegł aż do drugiej strony,
I „Cap!“ Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem.
Tadeusz i sąsiadka tym głosu wybuchem
710
Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy,
Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy,
Jako wierzchołki drzewa powiązane społem,
Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem,
Blisko siebie leżące, wstecz nagle uciekły
715
I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły.
Tadeusz, by nie zdradzić swego roztargnienia,
„Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia
Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny“...
„Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny
720
Żeby nie miał być chwytny?“ — Więc Tadeusz znowu
Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu,
Żałował, że go tylko widział, idąc z lasu,
I że przymiotów jego poznać nie miał czasu.
Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek,
725
Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek.[89]
[68]
Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy
Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy,
Lecz straszny na reducie,[90] balu i sejmiku,
Bo powiadano o nim: ma żądło w języku.
730
Tak dowcipne żarciki umiał komponować,
Iżby je w kalendarzu można wydrukować:
Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni,
Schedę[91] ojca swojego i majątek bratni,
Wszystko strwonił, na wielkim figurując[92] świecie;
735
Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie.
Lubił bardzo myślistwo już to dla zabawy,
Już to, że odgłos trąbki i widok obławy
Przypominał mu jego lata młodociane,
Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane;[93]
740
Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały,
I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały!
Więc zbliżył się i zwolna gładząc faworyty,
Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity:
„Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu,
745
Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu,
A Pan kusość uważasz za dowód dobroci?
Zresztą, zdać się możemy na sąd Pańskiej cioci.
Choć pani Telimena mieszkała w stolicy
I bawi się niedawno w naszej okolicy,
750
Lepiej zna się na łowach, niż myśliwi młodzi:
Tak to nauka sama z latami przychodzi“.
Tadeusz, na którego niespodzianie spadał
Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał,
Lecz patrzył na rywala[94] coraz straszniej, srożéj...
[69]
755
Wtem, wielkiem szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy:
„Wiwat!“ krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił,
I zwolna w tabakierę palcami zadzwonił.
Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa,
A w środku jej był portret króla Stanisława.[95]
760
Ojcu Podkomorzego sam król ją darował,
Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował;
Gdy w nię dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać.
Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać.[96]
On rzekł: „Wielmożni Szlachta, Bracia Dobrodzieje!
765
Forum myśliwskiem tylko są łąki i knieje,[97]
Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję,
I posiedzenie nasze na jutro solwuję,
I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę,
Woźny! odwołaj sprawę na jutro na pole.
770
Jutro i Hrabia z całem myślistwem tu zjedzie,
I Waszeć z nami ruszysz, Sędzio, mój sąsiedzie,
I pani Telimena i panny i panie,
Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie;
I Wojski towarzystwa nam też nie odmowi“.
775
To mówiąc, tabakierę podawał starcowi.
Wojski na ostrym końcu[98] śród myśliwych siedział.
Słuchał, zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział;
[70]
Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania,
Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania,
780
On milczał; szczyptę wziętą z tabakiery ważył
W palcach i długo dumał, nim ją wkońcu zażył;
Kichnął, aż cała izba rozległa się echem,
I potrząsając głową rzekł z gorzkim uśmiechem:
„O, jak mnie to starego i smuci i dziwi!
785
Cóżby to o tem starzy mówili myśliwi,
Widząc, że w tylu szlachty, w tylu panów gronie,
Mają sądzić się spory o charcim ogonie?
Cóżby rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył?
Wróciłby do Lachowicz[99] i w grób się położył!
790
Coby rzekł wojewoda Niesiołowski stary,[100]
Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary,
I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim,
I ma sto wozów sieci w zamku worończańskim,[101]
A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze.
795
Nikt go na polowanie uprosić nie może,
Białopiotrowiczowi[102] samemu odmowił!
Bo cóżby on na waszych polowaniach łowił?
Piękna byłaby sława, ażeby pan taki
Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki!
800
Za moich, panie, czasów w języku strzeleckim
Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk zwany był zwierzem szlacheckim,
A zwierzę, nie mające kłów, rogów, pazurów,
[71]
Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów;[103]
Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki
805
Strzelby, którą zhańbiono, sypiąc w nią śrut cienki!
Trzymano wprawdzie chartów, bo z łowów wracając,
Trafia się, że z pod konia mknie się biedak zając;
Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze,
I na konikach małe goniły panicze
810
Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie
Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie!
Więc niech Jaśnie Wielmożny Podkomorzy raczy
Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy,
Że nie mogę na takie jechać polowanie,
815
I nigdy na niem noga moja nie postanie!
Nazywam się Hreczecha, a od króla Lecha
Żaden za zającami nie jeździł Hreczecha“.
Tu śmiech młodzieży mowę Wojskiego zagłuszył,
Wstano od stołu. Pierwszy Podkomorzy ruszył,
820
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy;
Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży.
Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie,
Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie,
Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance,[104]
825
A pan Rejent nakońcu Wojskiej Hreczeszance.
Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły,
A czuł się pomieszany, zły i niewesoły.
Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki,
Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki;
830
A szczególniej mu słowo „ciocia“ koło ucha
Brzęczało ciągle, jako naprzykrzona mucha.
Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać,
[72]
O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać;
Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy
835
Wszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy,
Urządzając we dworze izby do spoczynku.
Starsi i damy spały we dworskim budynku,
Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano
W zastępstwie gospodarza w stodołę na siano.
840
W pół godziny tak było głucho w całym dworze,
Jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze;
Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża.
Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża:
Jako wódz gospodarstwa, obmyśla wyprawę
845
W pole, i w domu przyszłą urządza zabawę.
Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym,
Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym,
I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać;
Nareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać.
850
Woźny pas mu odwiązał, pas słucki,[105] pas lity,
Przy którym świecą gęste kutasy jak kity,
Z jednej strony złotogłów’ w purpurowe kwiaty,[106]
Nawywrót jedwab’ czarny posrebrzany w kraty;
Pas taki można równie kłaść na strony obie,
855
Złotą na dzień galowy a czarną w żałobie.
Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać;
Właśnie tem się zatrudniał i kończył tak gadać:
„Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyskazamczyska,
Nikt na tem nic nie stracił, a Pan może zyska,
860
Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa.
My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa,
[73]
I mimo całą strony przeciwnej zajadłość
Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość.
Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę,
865
Dowodzi, że posiadłość tam ma, albo bierze;
Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki:
Pamiętam za mych czasów podobne wypadki“.
Już Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni,
Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni,
870
Która mu jak „Ołtarzyk złoty“[107] zawsze służy,
Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży.
Była to trybunalska wokanda:[108] tam rzędem
Stały spisane sprawy, które przed urzędem
Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał,
875
Albo o których później dowiedzieć się zdołał.
Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem;
Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem.
Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,
Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem,
880
Radziwiłł z Wereszczaką, Giedrojć z Rodułtowskim,
Obuchowicz z kahałem,[109] Juraha z Piotrowskim,
Maleski z Mickiewiczem, a nakoniec Hrabia
Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia
Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki,
I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;
885
I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym,
W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,
[74]
Jedna ręka na szabli, a drugą do stoła
Przywoławszy dwie strony: „Uciszcie się!“ woła.
890
Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału
Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału.
Takie były zabawy, spory w one lata
Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata
We łzach i krwi tonęła, gdy ów mąż, bóg wojny,[110]
895
Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,
Wprzągłszy w swój rydwan[111] orły złote obok srebnych,
Od puszcz Libijskich[112] latał do Alpów podniebnych,
Ciskając grom po gromie w Piramidy, w Tabor,
W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor[113]
900
Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,
Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu
Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów
Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów,
Które broniły Litwę murami żelaza
905
Przed wieścią, dla Rosyji straszną jak zaraza.
Przecież nieraz nowina, niby kamień z nieba,
Spadała w Litwę. Nieraz dziad żebrzący chleba,
Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,
Stanął i oczy wkoło obracał ostróżne.
910
Gdy nie widział we dworze rosyjskich żołnierzy,
Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy,[114]
[75]
Wtenczas, kim był, wyznawał: był legijonistą,[115]
Przynosił kości stare na ziemię ojczystą,
Której już bronić nie mógł... Jak go wtenczas cała
915
Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała,
Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał,
I dziwniejsze od baśni historyje gadał.
On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski[116]
Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski;
920
Jak on rodaków zbiera na Lombardzkiem polu;[117]
Jak Kniaziewicz[118] rozkazy daje z Kapitolu,
I, zwycięzca, wydartych potomkom cezarów
Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów;[119]
Jak Jabłonowski[120] zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,
925
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
[76]
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju
Tam wódz murzyny gromi, a wzdycha do kraju.
Mowy starca krążyły we wsi pokryjomu;
Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu,
930
Lasami i bagnami skradał się tajemnie,
Ścigany od Moskali skakał kryć się w Niemnie,
I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego,[121]
Gdzie usłyszał głos miły: „Witaj nam kolego!“
Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia
935
I Moskalom przez Niemen rzekł: „Do zobaczenia!“
Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz,[122]
Piotrowski, Obolewski, Różycki, Janowicz,
Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,
Kupść, Giedymin i inni, których nie policzę:
940
Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,
I dobra, które na skarb carski zabierano.
Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru
Przyszedł i, kiedy bliżej poznał panów dworu,
Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza.
945
Tam stała wypisana i liczba żołnierza,
I nazwisko każdego wodza legijonu,
I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu.
Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina
Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna:
950
Brał dom żałobę, ale powiedzieć nie śmiano,
Po kim była żałoba; tylko zgadywano
[77]
W okolicy i tylko cichy smutek panów,
Lub cicha radość była gazetą ziemianów.[123]
Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno:
955
Często on z panem Sędzią rozmawiał osobno;
Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina
Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna
Wydawała, że mnich ten niezawsze w kapturze
Chodził i nie w klasztornym zestarzał się murze.
960
Miał on nad prawem uchem, nieco wyżej skroni,
Bliznę wyciętej skóry na szerokość dłoni,
I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;
Ran tych nie dostał pewnie przy czytaniu mszału.
Ale nietylko groźne wejrzenie i blizny,
965
Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołnierszczyzny.
Przy mszy, gdy z wzniesionemi zwracał się rękami
Od ołtarza do ludu, by mówić: „Pan z wami!“,[124]
To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem,
Jakby prawo wtył robił za wodza rozkazem,
970
I słowa liturgii[125] takim wyrzekł tonem
Do ludu, jak oficer, stojąc przed szwadronem:
Postrzegali to chłopcy, służący mu do mszy.
Spraw także politycznych był Robak świadomszy,
Niżli żywotów Świętych, a jeżdżąc po kweście,
975
Często zastanawiał się[126] w powiatowem mieście.
Miał pełno interesów: to listy odbierał,
Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,
To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co,
Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą
[78]
980
Do dworów pańskich, z szlachtą ustawicznie szeptał,
I okoliczne wioski dokoła wydeptał,
I w karczmach z wieśniakami rozprawiał niemało,
A zawsze o tem, co się w cudzych krajach działo.
Teraz Sędziego, który już spał od godziny,
985
Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.
|