[323]AKT IV.
SCENA PIERWSZA.
(Cela Wawrzyńca).
WAWRZYNIEC i PARYS.
WAWRZYNIEC.
Panie we czwartek? pora za krótka.
PARYS.
Tego Kapulet ojciec mój żąda;
Wcale nie skory zwlekać ten pośpiech.
WAWRZYNIEC.
Mówisz, że nie znasz panny myślenia;
Droga to krzywa, tego nie lubię.
PARYS.
Lecz po Tybalcie płacze zbytecznie,
Stąd małom mówił jéj o kochaniu;
Wenus bez śmiéchu w łez pomieszkaniu.
Sądzi jej ojciec to niebespiecznie,
Że się oddaje tyle żalowi;
I prędki termin szlubu stanowi,
[324]
Chcąc mądrze wstrzymać płaczu wezbrania:
Smutek sam na sam rośnie w pamięci,
A towarzystwo troskę wygania:
Teraz pojmujesz powód pośpiechu.
WAWRZYNIEC, na stronie.
Obym przyczyny zwłoki nie wiedział!
Patrz, do mej celi panna nadchodzi.
(wchodzi JULIA.)
PARYS.
Szczęsne spotkanie, pani i żono!
JULIA.
Może być, jeśli mogę być żoną.
PARYS.
Może być, w czwartek pewném się stanie.
JULIA.
Co się stać musi, stanie.
WAWRZYNIEC.
PARYS.
Ojcu chcesz czynić z grzechów swych spowiedź
JULIA.
Na to odpowiedź byłaby spowiedź.
PARYS.
Ku mnie miłości nie tajże jemu.
JULIA.
Panu wyznaję miłość ku niemu.
PARYS.
Pewnym, że zeznasz ku mnie życzliwość.
JULIA.
Jeśli tak, więcej ceny nabierze,
Gdy to za oczy wyznam nie w oczy.
[325]PARYS.
Łzy, biédne dziéwcze, twarz ci popsuły.
JULIA.
Małe zwycięztwo łzy otrzymały;
Przed ich zniszczeniem ładna nie była.
PARYS.
Od łez ją krzywdzisz więcéj tą mową.
JULIA.
Wcale nie krzywdzę, szczéra to prawda;
Z resztą o swojéj twarzy mówiłam.
PARYS.
Lice twe moje, ty je spotwarzasz.
JULIA.
Być może; bowiem twarz już nie moja. —
Maszli czas wolny, ojcze szanowny,
Lub na nieszpory przyjdę do ciebie?
WAWRZYNIEC.
Córko posępna, wolne mam chwile: —
Hrabio, pozwolisz zostać sam na sam.
PARYS.
Broń Boże, mieszać ćwiczenia święte! —
Julko! we czwartek zbudzę cię rano:
Przyjm pożegnanie w świętym całunku.
(wychodzi.)
JULIA.
Drzwi zamknij, kiedy będą zamknięte,
Chodź ronić ze mną łzy nad stroskaną;
Nié ma nadziei, wsparcia, ratunku!
[326]WAWRZYNIEC.
Julio twojem słyszał nieszczęście;
Które mi wprawia zmysł w pomieszanie:
Musisz, a przewlec nic już nie w stanie,
Z hrabią we czwartek zawrzéć zamężcie.
JULIA.
Nie mów mi, xięże, co ty słyszałeś,
Chyba że powiész złe jak oddalić:
Gdy nié ma środka w twoim rozumie,
Zamiar mój tylko zechciéj pochwalić,
A tym sztyletem nędzę potłumię.
Moje z Romeem Bóg ręce skował,
Tyś ręce związał, i nim ta ręka,
Coś dla Romea szlubem skrępował,
Innemi więzy będzie skalana,
Lub wierne serce, jak przeniewierca,
W buncie innego uzna za pana,
Rękę i serce nóż ten ukarze.
Przeto niech długie twe doświadczenie
Zaraz użyczy prędkiej porady;
Albo pomiędzy mną i niedolą
Krwawy nóż będzie rozjemcą zwady;
Łacniéj rozstrzygnie zawiłość sprawy,
Któréj nie możesz wiekiem, nauką
Rozstrzydz bez szwanku czci méj i sławy.
Prędko mów, prędko chcę iść do grobu,
Gdy mi jakiego nie dasz sposobu.
WAWRZYNIEC.
Wstrzymaj się, córko, widzę nadzieję,
Któréj spełnienie pełne rozpaczy,
[327]
Jak rozpacz, którą chcemy uprzedzić.
Jeśli, jak zawrzéć szluby z Parysem,
Raczéj masz siebie zabić odwagą;
Przeto podobna, ze przedsięweźmiesz
Śmierci pozorem stłumić zniewagę,
Przed którą uciec chcesz i do grobu;
Gdy śmiesz, — nie braknie jeszcze sposobu.
JULIA.
Jak szlub z Parysem rozkaz mi raczéj
Z blanków téj wieży skoczyć w rozpaczy,
Lub iść po drodze gdzie rozbójnicy;
Albo w łożyska skryć się wężowe;
Lub zostać dzikich niedźwiedzi łupem;
Lub na noc zamknij w sklepy grobowe;
Okryj straszliwym mnie kościotrupem,
Z czaszką pożółkłą, zgniłą piszczelą;
Albo w niedawnej połóż mię tronie,
Uwiń ze zmarłym w jednym całunie;
Mówiąc te rzeczy jestem strwożoną;
Lecz się nie waham, ani się boję,
Byle miłemu wierną być żoną.
WAWRZYNIEC.
Powróć do domu, bądźże wesoła,
Na szlub z Parysem daj swoją zgodę:
Wszakże nazajutrz mamy już środę;
W nocy jutrzejszéj sama spoczywaj,
Mamki do twego nie wpuść pokoju.
Weź tę flaszeczkę, gdy się położysz,
Zaraz się napij tego napoju:
Wtedy po żyłach twoich przebiegną
[328]
Usypiające, zimne napoje,
Które ogarną żywotność twoję,
Puls poprzestanie biegu i bicia,
Ni tchu, ni ciepła, ni znaku życia,
Róże powiędną ustek i lica,
Blade jak popiół, a okiennica
Oczu zapadnie, jak czas skonania
Który dzień jasny życia zasiania;
Każdy twój członek ruch swój utraci,
Zimny, zdrętwiały jak umarłego:
W téj pożyczanéj śmierci postaci
Będziesz czterdzieści i dwie godziny,
Potém się ockniesz jakoby ze snu.
Gdy rano zrobi graf nawiedziny,
Aby cię zbudzić, znajdzie umarłą:
Wtedy, jak zwyczaj naszéj krainy,
W sukni najlepszéj, w trunie odkrytéj
Ciebie poniosą w sklepy oddawne,
Gdzie Kapuletów leży rodzina.
W czasie uprzednim nim się obudzisz,
O tém Romea wnet zawiadomię,
I tu przybędzie; razem obadwa
Czuwać będziemy aż się ocucisz;
Nocy téj samej w Mantuę ciebie
Stąd uprowadzi Romeo drogi.
Tak się uwolnisz od téj zniewagi;
Jeśli z płochości, z kobiecej trwogi
Twojéj nie stracisz w sprawie odwagi.
JULIA.
Dawaj mi, nie mów nic o obawie.
[329]WAWRZYNIEC.
Masz i powracaj; stalą, szczęśliwą
Bądź w przedsięwzięciu: brata wyprawię
W Mantuę z pismem do twego męża. —
JULIA.
Daj sił, miłości! wszystko zwycięża
Siła miłości. Żegnam cię, ojcze. (wychodzi.)
SCENA DRUGA.
(Pokój w domu Kapuleta.)
Wchodzą: KAPULET, PANI KAPULET, MAMKA i SŁUGA.
KAPULET.
Tylu zaprosisz jak napisano.
(wychodzi Sługa.)
Najmiesz dwudziestu dobrych kucharzy.
DRUGI SŁUGA.
Nie będzie pan miał żadnego złego, bo doświadczenie zrobię, czy umieją oblizywać własne palce.
KAPULET.
Jakże tym sposobem poznasz.
DRUGI SŁUGA.
Prawdziwie, panie, zły to kucharz, co nie umie oblizywać własnych palców, nie pójdzie ze mną.
KAPULET.
Ruszaj!
Jeszcze do szlubu my nie gotowi. —
Czy do Wawrzyńca poszła ma córka?
MAMKA.
[330]KAPULET.
Może na dobre skłonić ją zdoła:
Choć to fryjerka krnąbrna, uparta.
(wchodzi JULIA.)
MAMKA.
Patrz, ze spowiedzi wraca wesoła.
KAPULET.
Cóż opornico, gdzieżeś to była?
JULIA.
Gdziem się żałować już nauczyła
Za grzech krnąbrnego nieposłuszeństwa
Panu i pańskiej woli rozkazom;
Ojciec Wawrzyniec kazał mi upaść,
U nóg twych błagać o przebaczenie: —
Przebacz łaskawie, błagam cię, ojcze!
Odtąd się rządzić będę twą wolą.
KAPULET.
Posłać za hrabią; donieść mu o tem;
Rano nazajutrz węzeł ten zwiąże.
JULIA.
W celi Wawrzyńca jego spotkałam;
Co było można to powiedziałam,
Nie przestępując granic skromności.
KAPULET.
Cieszę się z tego; dobrze, — już wstawaj:
Tak być powinno. — Posłać za hrabią;
Niech go tu słodką wieścią przywabią. —
Wiele, zaprawdę, xiędzu świętemu
Cała Werona winna wdzięczności.
[331]JULIA.
Mamko do mego pójdziesz pokoju,
Wybór pomożesz takiego stroju,
Jaki potrzebny będzie na jutro.
PANI KAPULET.
Odłóż do czwartku, będzie dość czasu.
KAPULET.
Idźże z nią, mamko; — jutro do szlubu.
(wychodzą Julia i Mamka.)
PANI KAPULET.
Przygotowania krótkie są chwile;
Prawie ściemniało.
KAPULET.
Ja się zawinę,
Wszystko najlepiéj pójdzie nam, żono:
Pośpiesz do Julki, pomóż do stroju;
Dzisiaj nie zasnę; — niech sam zostanę;
Wyjdę tą razą na gospodynię. —
Hej! — wszyscy poszli: dobrze pospieszę
Wnet do Hrabiego, aby na jutro
Został gotowy; lżéj mi na sercu,
Gdy to uparte zgadza się dziéwcze.
(wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój Julii.)
Wchodzi JULIA i MAMKA.
JULIA.
Tak, strój najlepszy: — Mamko kochana,
Proszę cię zostaw samą téj nocy;
[332]
Bo mi się modlić wiele potrzeba
Aby się do mnie zaśmiały nieba
W téj zawiłości grzechem splamionéj.
(wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
Czyście zajęte, mamże pomagać?
JULIA.
Rzeczy potrzebne jużeśmy, mamo,
Na jutro rano wszystkie wybrały.
Gdy się podoba zostaw mię samą,
Na tę noc mamkę weź do pomocy,
Wiém, że nie mało masz do roboty,
W przygotowaniu.
PANI KAPULET.
Dobréj ci nocy.
Spaćże się kładnij, trzeba ci spocząć.
(wychodzą Pani Kapulet i Mamka.)
JULIA.
Żegnam was!
Pan Bóg wié kiedy ujrzym się jeszcze.
Zimne przechodzą po żyłach dreszcze
I zamrażają ciepło żywotne:
Znów ich zawrócę dla pocieszenia;
Mamko! — lecz na co wołam ją do mnie?
Straszne to, musi dziać się samotne.
Chodź mój napoju! —
Gdy skutków żadnych to nie wykona,
Mamże Hrabiemu być poszlubiona?
Nie; — to obroni: — Przy mnie spoczywaj: —
(kładnie przy sobie sztylet.)
[333]
Jeśli trucizna, którą zakonnik
Chytrze podsunął, aby mię zgubił,
Hańbę tym szlubem bojąc się ściągnąć,
Gdyż Romeowi wprzód mię poszlubił?
Lękam się tego: lecz tak nie sądzę
O świątobliwéj ciągle osobie:
Tyle krzywdzące myśli porzucę. —
Jakże; gdy będę złożoną w grobie,
Jeśli się piérwéj jeszcze ocucę
Nim przyjdzie zbawić Romeo drogi?
Taki wypadek okropność trwogi!
Bo się uduszę w sklepie grobowym,
Ust pieczar brzydkich dechem niezdrowym:
Umrę nim przyjdzie Romeo drogi!
Jeśli żyć będę, czyż niepodobna,
Że noc ze śmiercią swoim obrazem
I miéjsca tego okropność razem, —
Jak sklep grobowy oddawne składy,
Kędy od wielu wieków się mieszczą
Wszystkie pomarłe moje naddziady;
Gdzie zbroczon Tybalt w grobowcu świéży,
W swoim całunie zbroczony leży;
Kędy co nocy, jak chodzą słuchy,
W pewne godziny powstają duchy;
Biada mi biada! czyż nie podobna,
Że mię za nadto wcześnie obudzi
Wyziéw obrzydły, albo-li krzyki,
Jako przy rwaniu pokrzyku zioła,[1]
[334]
Co słuchających wprawia w szał ludzi; —
O gdv się ocknę rozum utracę,
Strachy potworne mając do koła;
Z przodków kościami poigram w szale,
Wyrwę Tybalta z grobu pościeli,
Dziada piszczelą wściekła w zapale
Jakoby pałką łeb swój rozwalę.
Patrzaj, ach widzę ducha krewnego,
Szuka Romea, który mu ciało
Przeszył rapirem: — Stój, stój, Tybalcie!
Idę Romeo! piję do ciebie.
(rzuca się na łoże swoje.)
SCENA CZWARTA.
(Sala Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Mamko, weź klucze, przynieś korzenie.
MAMKA.
Pigwy, daktylów w kuchni żądają.
(wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Wstać, wstać! podwakroc kogut wzniósł pienie,
Już na pacierze dzwonią, już czwarta: —
[335]
Pilnuj pieczywa dobra Anielo:
Nic nie oszczędzaj.
MAMKA.
Idź liczy krupie,
Idź spać, zostaniesz jutro niezdrowy
Przez to niespanie.
KAPULET.
Nic, nic, po całych nocach nie spałem
Dla fraszek, jednak nie chorowałem.
PANI KAPULET.
W czasie swym no ca ciągnął na słomki;
Teraz ja czuwam, aby nie czuwał.
(wychodzi Pani Kapulet i Mamka.)
KAPULET.
(wchodzą słudzy z rożnami, drwami i koszami.)
PIERWSZY SŁUGA,
To dla kucharza, nie wiém co, panie.
KAPULET.
Spieszże się, spiesz się. (wychodzi piérwszy Sługa.)
Suche weź kloce
Piotra zawołaj, gdzie są, pokaże.
DRUGI SŁUGA.
Mam, panie, głowę, znajdę sam kloce,
I Piotra o to nie zakłopocę.
KAPULET.
Jezu, wybornie; hultaj wesoły!
Kloców tyś głowa. — Dzień już, istotnie;
[336]
Z muzyką hrabia przyjdzie niebawem,
Jak mi obiecał. Słyszę nadchodzi: —
(muzykę słychać.)
Mamko! hej! żono! — Mamko, powiadam!
(wchodzi MAMKA.)
Julię obudź, ubierz ją prędzéj;
Pójdę z Parysem pomówić: — spiesz się,
Spiesz się, już przyszedł jéj oblubieniec:
Spiesz się, powiadam.
(wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Pokój Julii.)
JULIA na łożu: wchodzi MAMKA.
MAMKA.
Panno! — co, Julko! — ręczę, śpi mocno. —
Pani! — baranku! fe! śpiochu! — serce! —
Lubko, powiadam! — Oblubienico!
Ani słóweczka! — Haracz snu płacisz
Za cały tydzień; w następnéj nocy,
Ręczę, że Hrabia, co spać nie może,
Nie da spać tobie. — Zmiłuj się Boże!
Jakże prawdziwie sen wielkiéj mocy!
Muszę ją zbudzić: — Pani ma, pani!
Dobrze niech złapie w łóżku cię hrabia;
Pewno wystraszy. — Co nie wystraszy?
W sukni najdroższa! znowu zasnęłaś!
Muszę cię zbudzić: Pani ma, pani!
Gwałtu, ach gwałtu! panna nie żywa!
[337]
Na cóż niestety świat ten ujrzałam! —
Héj spiritusu! Panie mój! Pani!
(wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
MAMKA.
PANI KAPULET.
MAMKA.
Patrz, patrz! nieszczęście!
PANI KAPULET.
Biada! me dziécie! jedno me życie!
Ożyj i przejrzyj, lub z tobą umrę! —
Gwałtu, ach gwałtu!
(wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Przez wstyd niech Julka wyjdzie, graf przyszedł.
MAMKA.
Zmarła, skonała, zmarła, niestety!
PANI KAPULET.
O dniu! niestety! zgasła! umarła!
KAPULET.
Ha, ujrzę: — zimna, blada jak chusta;
Krew jéj zamarła, członki zdrętwiałe;
Życie rzuciło dawno jéj usta;
Śmierć lezy na nich, jak szron przedwczesny
Na najpiękniejszym kwiateczku pola.
Starzec nieszczęsny! przeklęta dola!
[338]PANI KAPULET.
Śmierć, co ją zmiotła, ryczéć mi każe,
Język mi wiąże; mówić nie daje.
(Wchodzą WAWRZYNIEC, PARYS z muzykantami.)
WAWRZYNIEC.
Pannaż gotowa iść do kościoła?
KAPULET.
Iść już gotowa, wrócić nie zdoła.
W nocy przed szlubem zgon, synu, wkradł się
Gdzie twoja spała oblubienica. —
Patrz, oto leży, kwiat jaki była,
Zgonem przekwitła, już się prześniła.
Zgon m am za zięcia, zgon za dziedzica:
Córka ze zgonem szluby zawarła,
Umrę i wszystko zgon odziedziczy,
Do z życiem wszystko zgon ma w zdobyczy.
PARYS.
Na tożem widzieć twarz ranku żądał,
Abym takowy widok oglądał?
PANI KAPULET.
Dniu nędzy, nieszczęść, przeklęctw i biedy!
Chwilo najgorsza, jaką czas kiedy
Widział w odwiecznej swojéj pielgrzymce!
Lecz jedno, biédne, mile me dziécie
Jednę pociechę, szczęście i życie
Śmierć mi okrutna z oczu zabrała.
MAMKA.
Dniu nieszczęśliwy! O! nieszczęśliwy!
Najopłakańszy dniu nieszczęśliwy,
[339]
Jaki widziałam kiedy na świecie!
O dniu okropny! dniu ninnawistny!nienawistny!
Dzień tyle czarny nie był widziany;
Dniu nieszczęśliwy! dniu nieszczęśliwy!
PARYS.
Zwiedzion, rozwiedzion, wzgardzon, zabity!
Śmierci obrzydła! zwiedzion przez ciebie,
Przez cię okrutna całkiem obalon! —
Moje kochanie, o moje życie!
Nie życie, jednak w śmierci kochanie!
KAPULET.
Zhańbion, skołatan, zmęczon, zabity!
Po co ten zbójca czas nieużyty
Przyszedł te gody żabie zdradziecko? —
Dziecko! — ma duszo! ale nie dziecko!
Trup tylko! dziecko już nie istnieje,
Z dzieckiem pogrzebię szczęścia nadzieję.
WAWRZYNIEC.
Wstydźcie się! — W trosce szukać nie trzeba
Leku na troskę. Wyście i nieba,
Piękną dziewczynę w połowie mieli;
Dziś posiadają niebiosa całą,
Co dla dziewicy lepiej się stało:
Wyście od śmierci strzedz nie umieli
Części swéj: niebo części swéj dało
Życie wieczyste. Wasze pragnienie
W świecie największe — jéj podwyższenie;
Dla was to niebo — jéj podwyższenie:
Teraz płaczecie widząc wzniesioną
W same niebiosa na boskie łono.
[340]
Jak nie umiécie kochać swe dziécie!
Widząc ją szczęsną rozum gubicie:
W pójściu za męża nie ta ma szczęście,
Co długo z mężem przepędza lata;
Lecz najszczęśliwsze takiéj zemężcie,
Co młodą żoną schodzi ze świata.
Łzy swe osuszyć, kłaść rozmaryny
U jéj bladego śmiertelnie czoła;
Wedle zwyczaju naszéj krainy,
W stroju najlepszym nieść do kościoła;
Czuła natura nasza łzy leje,
Lecz z łez natury rozum się śmieje.
KAPULET.
Przygotowania wszelkie na gody
Na pogrzebowe pójdą obchody,
Muzyka w smutne zmienia się dzwony;
Uczta weselna w stypy biesiadę;
Pieśni weselne w pogrzebne tony;
Wieniec weselny na trupa kładę:
Wszystko na wsteczny idzie użytek.
WAWRZYNIEC.
Wyjdź panie; — pani pospiesz za mężem,
Pospiesz, Parysie: — bądźcie gotowi
Za piękném ciałem iść ku grobowi;
Niebo was karze rózgą niedoli
Za jakieś grzechy, więcéj nie grzeszcie
Szemrząc przeciwko najświętszéj woli.
(Wychodzą: Kapulet, Pani Kapulet, Parys i brat Wawrzrniec.)
[341]PIERWSZY MUZYKANT.
Jak widzę, możemy nasze dudki wepchnąć do kieszeni i odejść.
MAMKA.
Ach dobrzy ludzie, wepchnąć i wepchnąć. Dobrze już wiecie straszny wypadek.
PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, ten wypadek straszny. (wchodzi PIOTR.)
PIOTR.
O muzykanty, o muzykanty!
Zagrajcie serca uweselenie;
Jeśli mię w życiu chcecie zatrzymać,
Zagrajcie serca uweselenie.
PIERWSZY MUZYKANT.
Jakto, serca uweselenie?
PIOTR.
O muzykanty! ponieważ serce moje gra samo, serce moje pełne boleści: och! grajcie jaką wesołą dumkę dla rozweselenia.
DRUGI MUZYKANT.
Oj, teraz mamy smutną dumkę; teraz grać nie pora.
PIOTR.
Nie chcecie tedy?
DRUGI MUZYKANT.
Nie.
PIOTR.
To ja wam zabrzęczę.
PIERWSZY MUZYKANT.
Jak zabrzęczysz?
PIOTR.
W rzeczy samej nie monetą, ale jednak poskaczecie na moją nutę.
[342]PIERWSZY MUZYKANT.
Dobrze, weźmiemy cię na chłopca, co trzyma nuty.
PIOTR.
Ostróżnie jednak, abym na waszych czaszkach nie wybijał taktu pałaszem. O zaśpiéwacie, jak wam wynotuję po gółce i ogonatce.
PIERWSZY MUZYKANT.
Słuchaj, do nas grac należy, a tak potańczysz jak zagrają.
DRUGI MUZYKANT.
Proszę ciebie schowaj pałasz, a dobądź dowcip.
PIOTR.
Chcecież się probować z moim dowcipem? dobrze, tęgo was wypłazuję suchemi razami, czyli brzeszczotem dowcipu: — dajcie odpowiedź jeśliście ludzie:
Gdy smutek gniecie jakby kamieniem
Serce i myśli całkiem ogarnie;
Muzyka wtedy srebrzystém brzmieniem —
Dla czego srebrzystém brzmieniem? Dla czego muzyka srebrzystém brzmieniem? Co mówisz, Szymonie Kwinto?
PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, panie, bo srébro ma słodki brzęk.
PIOTR.
Pięknie: co mówisz, Janie Bałabajko!
DRUGI MUZYKANT.
Srébrne brzmienie, bo muzykanci brzmią dla srébra.
PIOTR.
Także pięknie: co mówisz Jakóbie Wrzeszczadło?
TRZECI MUZYKANT.
Istotnie, nie wiem co powiedziéć.
[343]PIOTR.
O proszę darować, bo Waspan nie muzykant ale śpiéwak: przeto odpowiem za ciebie. Dla tego muzyka ze srebrzystém brzmieniem, bo takie jak wy biedaki rzadko złoto biorą za swoje brzmienie: —
Muzyka wtedy srebrzystem brzmieniem
Prędką pomocą koi męczarnie.
(wychodzi śpiewając.)
PIERWSZY MUZYKANT.
Jaki to wisus zapowietrzony?
DRUGI MUZYKANT.
Niech powiśnie. — Jakóbie! Chodźmy do domu Kapuleta, tam zaczekamy do powrotu z pogrzebu i zostaniemy na obiad.
(wychodzą.)