Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1839)/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Romeo i Julia |
Pochodzenie | Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1839 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Ignacy Hołowiński |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Romeo and Juliet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom pierwszy Całe wydanie |
Indeks stron |
ROMEO I JULIA.
ПЕЧАТАТЬ ПОЗВОЛЯЕТСЯ
Съ тѣмъ, чтобы по отпечатаніи представлено были въ Ценсурный Комитеть три экземпляра. Кіевъ, Марта 12-го дня 1839 года. Ценсоръ О. Новицкій.
MOJÉJ SIOSTRZE.
PROLOG.
W dwóch znacznych domach w pięknej Weronie, OSOBY.
ESKALUS, xiąże Werony.
STARZEC, wuj Kapuleta.
ABRAHAM, sługa Montega.
AKT I.
SCENA PIERWSZA.
(Plac publiczny).
Wchodzą SAMSON i GRZEGORZ uzbrojeni mieczem i tarczą. SAMSON.
Na honor, Grzegorzu, nie damy sobie zagrać po nosie. GRZEGORZ.
Nie, bo téz nie myślemy grac w noska. SAMSON.
Już kiedy się ja rozgniewam, to dam duchu. GRZEGORZ.
Na co te obietnice, kiedy każdy ma duch dopóki żyje. SAMSON.
O! ja prędko biję będąc poruszony. GRZEGORZ.
Ale nie prędko się poruszasz do bicia. SAMSON.
Pies z domu Montega mnie porusza.GRZEGORZ.
Poruszać się, jest-to opuścić miéjsce; być zaś mężnym, jest-to stać na miéjscu: więc skoro się poruszysz, tém samem uciekasz. SAMSON.
O pies z tego domu poruszy mię do stania na miéjscu: będę jak mur dla męzczyzn i dziewcząt Montega. GRZEGORZ.
Właśnie tém samém dowiodłeś swego tchórzostwa, bo najsłabsze stworzenie może przystąpić do muru. SAMSON.
Prawda; i dla tego niewiasty, jako najsłabsze stworzenie, zawsze się o mur opierają: — Przeto odepchnę mężczyzn od muru, a dziewczęta do muru. GRZEGORZ.
Spór tylko zachodzi między naszymi panami a mężczyznami, którzy u nich służą. SAMSON.
Wszystko dla mnie jedno, postanawiam być tyranem; walcząc z ich mężczyznami, nie oszczędzę całego ich panieństwa; wszystko popłatam! GRZEGORZ.
Jakto! panieństwo? SAMSON.
Tak, panny czy panieństwo: bierz w jakiéj chcesz myśli. GRZEGORZ.
One muszą brać w takiéj myśli, jak ich nauczą. SAMSON.
O nauczę ich, dopóki tylko utrzymam się na nogach: a to wiadomo, żem tęgi kawał mięsa.GRZEGORZ.
To prawda, żeś nie ryba, inaczéj byłbyś śledziem. Dobądź twojej szpady, dwóch tu nadchodzi z domu Montega. (Wchodzą: ABRAHAM i BALTAZAR)
SAMSON.
Moja broń obnażona; rozpocznij kłótnię, a ja się za ciebie zastawię. GRZEGORZ.
Co? zastawisz się za mnie, to jest schowasz się za mnie i zemkniesz? SAMSON.
No, no, nie bój się o Samsona. GRZEGORZ.
Nie, zapewne: bac się o Samsona! SAMSON.
Niech będzie praw o po naszej stronie; niech oni zaczną. GRZEGORZ.
Przechodząc zmarszczę się na nich, niech to sobie wezmą jak chcą. SAMSON.
Nie, jak się odważą. Pogrożę im palcem, wstyd będzie dla nich, jeśli zniosą. ABRAHAM.
Czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Tak sobie macham, panie. ABRAHAM.
Ale czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Czy prawo będzie za nami, je£li powiem ze tak?GRZEGORZ.
Nie. SAMSON.
Więc nie grożę wam, panie, lecz sobie tak machałem palcem, panie. GRZEGORZ.
Chcesz się kłucić, panie? ABRAHAM.
Kłucić, panie? nie, panie. SAMSON.
Jeśli chcesz, panie, gotów jestem; służę tak dobrem u panu jak i Waspan. ABRAHAM.
Nielepszemu. SAMSON.
Tak, panie. (wchodzi BENWOLIO, lecz w odległości)
GRZEGORZ.
Mów lepszemu; oto nadchodzi jeden z krewnych mojego pana. SAMSON.
Owszem lepszemu, panie. ABRAHAM.
Kłamiesz. SAMSON.
Dobądź miecza jeśliś człowiek. — Grzegorzu, nie zapomnij twoich uderzeń brzęczących. (biją się) BENWOLIO.
Rozdzielcie się, głupcy; schować miecze, nie wiecie sami
co robicie. (wchodzi TYBALT) TYBALT.
Miecza dobyłeś na psy tchórzliwe? BENWOLIO.
Chcę uspokoić; pałasz twój schowaj, TYBALT.
Z mieczem dobytym pokój wspominać? (Wchodzą różni stronnicy obudwóch domów i łączą się do bitwy; wchodzą także mieszkance z kijami.) PIERWSZY MIESZKANIEC.
Do kijów! DRUGI MIESZKANIEC.
Do włóczni! do oszczepów! WIELU MIESZKAŃCÓW.
Bij! WIELU INNYCH.
Uderzyć na nich! JEDNI.
Precz Kapulety! DRUDZY.
Precz Montegi! (wchodzi KAPULET w szlafroku i PANI KAPULET)
KAPULET.
Co to za hałas? hej! miecza dajcie. PANI KAPULET.
Ożóg, kociubę! — Na co tu miecza? KAPULET.
Miecza, powiadam; — Idzie Montego, (wchodzi MONTEGO i PANI MONTEGO) MONTEGO.
Podły Kapulet! — Puszczaj, nie trzymaj. PANI MONTEGO.
Kroku nie ruszysz natrzéć na wroga. (wchodzi XIĄŻE ze Świtą)
XIĄŻE.
Wrogi pokoju, krnąbrni poddani! MONTEGO.
Kłótnia od kogoż dawna wznowiona? — BENWOLIO.
Wroga służący z twymi się bili PANI MONTEGO.
Kędyż Romeo? — Dziśże widziany? BENWOLIO.
Pani, godziną pierwéj nim słońce MONTEGO.
W ranku niejednym tam postrzeżono BENWOLIO.
Stryju dostojny, wieszże przyczynę? MONTEGO.
Nie wiém, nie mogę wiedziéć od niego. BENWOLIO.
Czy nalegałeś różnym sposobem? MONTEGO.
Sam z przyjaciółmi nie raz badałem: (Widać nadchodzącego ROMEA) BENWOLIO.
Patrzcie nadchodzi: chciéjcie się schronić, MONTEGO.
Życzę ci szczęścia, aby w twe łono (wychodzą Montego i Pani Montego)
BENWOLIO.
Krewny, dzień dobry! ROMEO.
Jeszczeź tak rano? BENWOLIO.
Dzień jest w dziewiątéj tylko godzinie. ROMEO.
Czas przy niedoli powoli płynie! BENWOLIO.
Tak. Co za smutek chwile przedłuża? ROMEO.
Brak tego, coby chwile skracało. BENWOLIO.
Kochasz? ROMEO.
Brak — BENWOLIO.
Miłości? ROMEO.
Brak wzajemności dla méj miłości. BENWOLIO.
Miłość, niestety, piękna z pozoru, ROMEO.
Miłość z przepaską ciągle na oku, BENWOLIO.
Ledwo nie płaczę. ROMEO.
Luby, dla czego? BENWOLIO.
Bo serca twego widzę ściśnienie. ROMEO.
Jakto, w miłości nowe cierpienie. — Zgubną goryczą, zbawczą słodyczą. BENWOLIO.
Zaczekaj, razem pójdziemy; ROMEO.
Sam się rzuciłem, tu nie istnieję: BENWOLIO.
W jakiéj się tęskny kochasz osobie? ROMEO.
Mamże stękając powiedziéć tobie? BENWOLIO.
Jakto, stękając? nie; ROMEO.
Zrobić testament rozkaż choremu: — BENWOLIO.
Wiedząc ze kochasz łatwo to zgadnę. ROMEO.
Celny zgadywacz! — A kocham ładnę. BENWOLIO.
Cel im jaśniejszy prędzéj się trafi. ROMEO.
Ale tu chybisz: ona nieranna Słowom najczulszym nieda obsiadać, BENWOLIO.
Czy poprzysięgła czystości szluby? ROMEO.
Tak, ta przysięga przyczyną zguby; BENWOLIO.
Pódź za mą radą, o niéj zapomnij. ROMEO.
O mój kochany naucz zapomniéć. BENWOLIO.
Powróć twym oczom dawną swobodę; ROMEO.
Takim sposobem Imię piękniejszéj od najpiękniejszéj. BENWOLIO.
Lub umrę dłużny, lub to dokażę. (wychodzą). SCENA DRUGA.
(Ulica).
Wchodzą: KAPULET, PARYS i SŁUGA.
KAPULET.
Ze mną Montego równie związany PARYS.
Wyście obadwa równie dostojni; KAPULET.
Powiem ci nadto, co się mówiło: PARYS.
Młodsze szczęśliwie matką zostają. KAPULET.
Rano zamężne, rano znikają. Jeśli cię przyjmie, w takim wyborze (wychodzą Kapulet i Parys).
SŁUGA.
Wyszukać tych, których imiona tu napisane? Napisano, że szewc powinien pracować łokciem, a krawiec pociągaczem, rybak pęzlem, a malarz siecią: alem posiany wyszukać te osoby, których imiona tu napisano, skądże u licha mogę wiedziéć, jakie imiona piszący napisał, gdym niepiśmienny. Muszę kogo prosić o nauczenie: — właśnie w porę. (wchodzi BENWOLIO i ROMEO). BENWOLIO.
Ogniem się ogień roznieca nowy, ROMEO.
Babki listeczek na to wyborny.[1] BENWOLIO.
Na co? ROMEO.
Na twoje kości złamane. BENWOLIO.
Jakto, Romeo, czyżeś oszalał? ROMEO.
Więcej jak warjat jestem związany: SŁUGA.
Dobry wieczór. — Proszę pana czy pan umie czytać? ROMEO.
Tak; jedno szczęście w mojej niedoli. SŁUGA.
Może pan na pamięć bez xiążek nauczył się czytać: ale, poszę pana, czy wszystko przeczytasz co obaczysz?ROMEO.
Tak jest, bylebym znał pismo i język. SŁUGA.
Mówisz uczciwie: bądź pan szczęśliwy. ROMEO.
Zaczekaj, bracie, mogę przeczytać. (czyta). „Sinior Martino, jego żona i córki; Hrabia Anzelm i jego piękne siostry; Pani Witruwia wdowa; Sinior Placzencio i jego milutka synowica; Merkucio i jego brat Walenty; mój stryj Kapulet, jego zona i córki; moja piękna synowica Rozalina: Lucio i żywa Helena.“ — Piękne towarzystwo; (oddaje papiér.) gdzież się zbierze? SŁUGA.
Na górze. ROMEO.
Gdzie? SŁUGA.
Wieczerzać w naszym domu. ROMEO.
W jakim domu? SŁUGA.
Pana mojego. ROMEO.
W rzeczy samej naprzód powinienem był zapytać o twego pana. SŁUGA.
Więc powiem panu bez pytania: Mój pan jest potężny i bogaty Kapulet, a jeśli panowie nie jesteście z domu Montegów, proszę przyjść i łyknąć dzban wina. Bądź pan zdrów. (wychodzi). BENWOLIO.
U Kapuleta wieczerzać będzie ROMEO.
Jeśli podobnym fałszem skalaną BENWOLIO.
Jéj się samotnym wdziękom dziwiłeś, ROMEO.
Pójdę nie twoje widzieć niebianki, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój w domu Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Gdzie moja córka? Mamko! zawołaj. MAMKA.
Na me panieństwo, w roku dwunastym, — (wchodzi JULIA).
JULIA.
Co tam, kto woła? MAMKA.
Twoja matka. JULIA.
Pani, tu jestem; jaka twa wola? PANI KAPULET.
Rzecz idzie: — Mamko odejdź na czasek, MAMKA.
Lata jej powiem co do godziny. PANI KAPULET.
Nie ma cztérnastu. MAMKA.
Nié ma cztérnastu w zakład oddaję PANI KAPULET.
Więcéj dwóch niedziel. MAMKA.
Tyle czy więcéj, pewno wieczorem I, matko boska! piękna dziecina PANI KAPULET.
Dosyćże tego; ucisz się, proszę. MAMKA.
Dobrze, nie mogę jednak się nie śmiać. PANI KAPULET.
Dość tego tak, proszę cię, mamko. MAMKA.
Właśnie skończyłam. Bóg niech ci szczęści PANI KAPULET.
Właśnie zamężcie tema prawdziwe JULIA.
Honor, o którym nigdy nie marzę. MAMKA.
Honor![2], jeślibym mamką nie była, PANI KAPULET.
Myśl o zamężciu; młodsze od ciebie, MAMKA.
Człowiek, kochanko! człowiek jedyny PANI KAPULET.
Wiosny werońskiéj kwiat najpiękniejszy. MAMKA.
Kwiatek, istotnie, kwiatek prawdziwy. PANI KAPULET.
Mozesz-li kochac tego młodziana? ROMEO I JULIA.
W morzu ryb życie: — Droższa uroda, MAMKA.
Mniejszą? Nie, większą; z mężów rośniemy. PANI RAPPLET.
Słowem, czy tobie on się podoba? JULIA.
By się podobał, będę patrzyła, SŁUGA.
Pani, już się goście zebrali, wieczerza podana, pani wzywają i młodej panny pragną, mamkę klną w piekarni i wszystko w zamieszaniu. Muszę leciec do usługi; proszę się spieszyć. PANI KAPULET.
Wnet. — Oczekuje hrabia, Juleczko. MAMKA.
Miéj nocy błogie i dnie, rybeczko! (wychodzą.)
SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzą: ROMEO, MERKUCIO, BENWOLIO, z pięcią lub sześcią maskami, ludzie z pochodniami i inni.
ROMEO.
Mamyż co mówić na przeproszenie? BENWOLIO.
Wyszły już z mody takie perory.[3] ROMEO.
Dać mi pochodnią[4] — Jam nie do skoków; MERKUCIO.
Nie, mój Romeo, musisz tańcować. ROMEO.
Wierz mi, nie mogę: z lekkim trzewikiem MERKUCIO.
Weź, jak kochanek, skrzydła miłości. ROMEO.
Strzała jéj wbita we mnie, nie mogę MERKUCIO.
Tak upadając miłość zagnieciesz; ROMEO.
Co! miłość czuła? nazbyt surowa, MERKUCIO.
Twarda ci, bądźże twardy miłości, Dać mi pochewkę na me oblicze: (wkłada maskę.) BENWOLIO.
Chodźmy, stukajmy, a jak wejdziemy, ROMEO.
Dać mi pochodnię: niech wiercipięty MERKUCIO.
Ej, koty wszystkie szare po nocy: ROMEO.
Tak nie czynimy. MERKUCIO.
Przez to rozumiem, że nasze brednie ROMEO.
Dobrze pojmujem być na bankiecie, MERKUCIO.
Skądże to przecie? ROMEO.
Sen dzisiaj miałem. MERKUCIO.
I mnie się śniło, ROMEO.
Cóż ci się śniło? MERKUCIO.
Często sny kłamią. ROMEO.
W sennych marzeniach prawda się chowa. MERKUCIO.
Mab nawiedziła ciebie królowa. Noc w noc czwałuje w przybraniu takiém ROMEO.
Umilknij daj się uprosić; MERKUCIO.
Tak o marzeniach; BENWOLIO.
Wiatr ten, co mówisz, cel nam unosi; ROMEO.
Drżę, by nie rano: czucie złowieszcze BENWOLIO.
W bęben, do marszu.
SCENA PIĄTA.
(Sala w Kapuleta domu).
MUZYKANCI czekają. Wchodzą SŁUDZY.
PIERWSZY SŁUGA.
Gdzie Potpan, niechby mi pomógł zbierać; nie zmienia talerzy! nie czyści sztućców.DRUGI SŁUGA.
Szkaradna rzecz! kiedy cały porządek zależy od dwóch rąk nieumytych. PIERWSZY SŁUGA.
Wynoś krzesła, zbiéraj szkło, miej oko na srébro: — mój dobry, schowaj mi kawałek marcypanu: poproś odźwiernego, jak mię kochasz, niech wpuści Zuzię Grindstone i Leosię. — Antoni! Potpan! DRUGI SŁUGA.
Dobrze, chłopcze; jestem gotów. PIERWSZY SŁUGA.
Tam w sali wielkiéj wyglądają, wołają, pytają i szukają ciebie. DRUGI SŁUGA.
Nie możemy byc tu i tam. — Wesoło chłopcy; bądźcie zuchami teraz: kto najdłużej pożyje wszystko zabierze. (usuwają się w głąb.)
(Wchodzi KAPULET ze wszystkiémi gośćmi i maskami.)
PIERWSZY KAPULET.
Mile witajcie, moi panowie! Grać muzykanty! — Miejsce uczyńcie! — (gra muzyka, tańcują.)
Więcéj oświecić; usunąć stoły, DRUGI KAPULET.
Ha! będzie pono lat ze trzydzieści. PIERWSZY KAPULET.
Co zaś, tak wiele, nie, nie tak wiele: DRUGI KAPULET.
Więcéj i więcéj, syn jego starszy PIERWSZY KAPULET.
Mnież to powiadasz? ROMEO.
Co za dziewica, co ubogaca SŁUGA.
Nie wiém. ROMEO.
Jaśniéć pochodnie uczy dziewica! Jak drogi kleinot w uchu murzyna. TYBALT.
Z głosu poznaję, ze to Montego: — PIERWSZY KAPULET.
Cóź to ci, krewny, wzburzasz się czego? TYBALT.
To nieprzyjaciel, stryju, Montego: PIERWSZY KAPULET.
Młodyż Romeo? TYBALT.
Podły Romeo. PIERWSZY KAPULET.
Wstrzymaj się, daj mu w pokoju zostać, Nie chcę za skarby całej Werony, TYBALT.
Jak to, czy z takim gościem wesoło? KAPULET.
Cierpiéć przymuszę: TYBALT.
Hańba to, wuju. PIERWSZY KAPULET.
Cicho no, cicho. TYBALT.
Z musu cierpliwość ze złością w boju, Wyjdę, lecz jego śmiałe wtargnienie (wychodzi).
ROMEO.
Jeśli znieważam niegodną dłonią JULIA.
Krzywdzisz twą rękę, która pobożna, ROMEO.
Święci czy usta, jak pielgrzym, mają? JULIA.
Mają na same tylko modlenie. ROMEO.
Niech to co ręce, usta działają, JULIA.
Święci są zawsze nieporuszeni, ROMEO.
Bądźże mi święta nieporuszona. JULIA.
Więc moje usta grzechem splamiłeś. ROMEO.
Z ust moich grzechy? O zarzut miły! JULIA.
Z reguł całujesz. MAMKA.
Pani, twa matka prosi na słówko. ROMEO.
Kto jest jéj matką. MAMKA.
Matką, paniczu, ROMEO.
Ona Kapulet? Cena jéj droga, BENWOLIO.
Chodźmy zabawa prawie skończona. ROMEO.
Na tę myśl moja spokojność kona. PIERWSZY KAPULET.
Niechaj panowie nie chcą wychodzić: Ach mój kochany, (do 2go Kapuleta) nader już poźno. (wychodzą wszyscy prócz Julii i Mamki.)
JULIA.
Chodź no tu, mamko; co to za panicz? MAMKA.
Starca Tyberia syn spadkobierca. JULIA.
Któż to co teraz za drzwi wychodzi? MAMKA.
Syn Petrucia, gdy się nie mylę. JULIA.
Kto za nim idzie, co nie tańcował? MAMKA.
Nie wiem. JULIA.
Dowiedz się jak się nazywa. — MAMKA.
Imie Romeo, rodem Montego. JULIA.
Z méj nienawiści miłość jedyna, MAMKA.
Jak to? JULIA.
Tych wierszy ten mię nauczył, MAMKA.
Idziém tej chwili. (wchodzi CHÓR.)
Staréj miłości grób się otwierał, (wychodzą.)
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
(Otwarte miejsce przylegle ogrodowi Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Mogęź iść daléj, kiedy tu serce? (Przełazi przez mur do ogrodu. — Wchodzą BENWOLIO i MERKUCIO.) BENWOLIO.
Krewny Romeo, Romeo! MERKUCIO.
Mądry! BENWOLIO.
Biegł tędy, w ogród przez mur przeskoczył. MERKUCIO.
Słuchaj zaklinać będę. — Romeo! Pokaz się jawnie w kształcie westchnienia, BENWOLIO.
Jeśli usłyszy gniewać się będzie. MERKUCIO.
Gniewny nie będzie: zostałby wtedy, BENWOLIO.
Chodź, on się ukrył między drzewami, MERKUCIO.
Pewno spudłuje gdy ślepa miłość. BENWOLIO.
Pójdziem bo darmo (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(ogród Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Kto nie czuł rany, blizny wyszydza. (JULIA pokazuje się na górze w oknie.)
Cicho! przez okno blask jakiś pada! Głupcy ją noszą, porzuć jéj służbę. — JULIA.
Biada! ROMEO.
Przemawia: — JULIA.
Romeo! za cóż tak cię nazwano? ROMEO.
Więcej-li słuchać, czy odpowiadać? JULIA.
Imie twe tylko trzymam za wroga; — ROMEO.
Chwytam za słowo: JULIA.
Któż to, co płaszczem nocy odziany ROMEO.
O, święta! droga! Moje nazwisko trzymani za wroga, JULIA.
Jeszcze w me uszy głosu twojego ROMEO.
Żaden z tych, kiedy nie lubisz obu. JULIA.
Jak tu przyszedłeś, powiedz mi? czego? ROMEO.
Skrzydłem miłości mur przeleciałem, JULIA.
Jeśli cię ujrzą, będziesz w mogile. ROMEO.
Twa niebezpieczna więcej źrzenica, JULIA.
Za świat nie żądam, by cię ujrzano! ROMEO.
Mam w płaszczu nocy od nich ukrycie; Lepiéj od wrogów stracić raz życie, JULIA.
Któż zaprowadził ku tej cię stronie? ROMEO.
Miłość najpierwéj szukać kazała: JULIA.
Mnie maska nocy kryje oblicze; Byłabym więcéj udawać biegła, ROMEO.
Pani, na światło klnę się xiężyca, JULIA.
Ach na niestały nie klnij się xiężyc, ROMEO.
Na cóż się zakląć? JULIA.
Nie klnij się na nic; ROMEO.
Gdy cię nie kocham, ziemi ozdobę, — JULIA.
Dość, nie przysięgaj: chociaż cię lubię, Dobranoc! niechaj słodkie pokoje ROMEO.
Rzucasz nie dając zaspokojenia? JULIA.
Jakiegoż pragnież zaspokojenia? ROMEO.
Moję przysięgę niech twoja zmienia. JULIA.
Pierwej przysięgłam niźli żądałeś. ROMEO.
Na cóż odebrać żądasz twe słowo? JULIA.
Wyznam ci, żeby oddać na nowo. (słychać wołanie z domu.)
Głos słyszę: luby, bywaj mi zdrów! — ROMEO.
Nocy szczęśliwa! jestem w obawie, JULIA.
Trzy słów Romeo i już dobranoc. Objaw mi jutro zamiar zamężcia MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Zaraz: — Jeżeli myślisz inaczéj, MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Idę natychmiast: — ROMEO.
Jak chcę zbawienia — JULIA.
Po stokroć życzę tobie dobranoc. ROMEO.
Bez twego światła po stokroć zła noc. — (Pomału odchodzi. — Julia powraca do okna.)
JULIA.
Cyt, cyt! Romeo! — Głos sokolnika, Schrzypła niewola głośno nie woła; ROMEO.
Moje kochanka imię wymawia: JULIA.
Romeo! ROMEO.
Luba! JULIA.
W jakiéj godzinie ROMEO.
Tak, o dziewiątéj. JULIA.
Pewno nie chybię; do téj godziny ROMEO.
Az nie przypomnisz pozwól niech stoję. JULIA.
Abyś stał zawsze, zawsze zapomnę, ROMEO.
Byś zapomniała zawsze stać będę, JULIA.
Chcę abyś odszedł, brzask już się świéci; ROMEO.
Byłbym twój ptaszek, droga istoto! JULIA.
Tegobym chciała, słodki aniele! ROMEO.
Sen na twe oczy, pokój na łono! —
SCENA TRZECIA.
(Cela Brata Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC z koszykiem.
WAWRZYNIEC.
Już się uśmiécha świt szaro-oki Pstrząc blaskiem światła wschodu obłoki; (wchodzi ROMEO). ROMEO.
Ojcze, dzień dobry. WAWRZYNIEC.
Benedicite! ROMEO.
Zgadłeś, lecz miałem słodsze spocznienie. WAWRZYNIEC.
Boże grzech odpuść! — Przy Rozalinie? ROMEO.
Przy Rozalinie, ojcze mój? nie, nie; WAWRZYNIEC.
Dobrze, me dziecko: gdzieś noc przepędził? ROMEO.
Powiem, bym dalszych pytań oszczędził. Patrz, święty ojcze, zemsty nie noszę, WAWRZYNIEC.
Prostą i szczerą daj mi odpowiedź; ROMEO.
Dowiedz się ojcze, że pokochałem WAWRZYNIEC.
Święty Franciszku! Co to za zmiana? ROMEO.
Miłość mnieś ganił w téj Rozalinie. WAWRZYNIEC.
Szał a nie miłość, kochany synie. ROMEO.
Pogrześć kazałeś miłość. WAWRZYNIEC.
Nie w grobie ROMEO.
Proszę cię nie gań, bo mi oddaje WAWRZYNIEC.
Bo twe kochanie ROMEO.
Chodź, na pośpiechu wiele zależy. WAWRZYNIEC.
Zwolna i mądrzej pada, kto bieży. (wychodzą.) SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzi BENWOLIO i MERKUCIO.
MERKUCIO.
Gdzie się u djabla podział Romeo? BENWOLIO.
Lecz nie w ojcowskim; z jego służącym MERKUCIO.
Ach, Rozalina, BENWOLIO.
Tybalt złączony krwią z Kapuletem, MERKUCIO.
Daję gardło, ze wyzyw. BENWOLIO.
Romeo odpowie. MERKUCIO.
Każdy umiejący pisać może na list odpowiedziéć. BENWOLIO.
Nie, odpowie samemu panu tego listu śmiałością za śmiałość. MERKUCIO.
Niestety, biedny Romeo już umarły! przeszyty czarném okiem białéj dziewczyny; dostał po uszach miłosną piosenką, jego serce na wpół rozdarte strzałą ślepego łucznika; takiż-to człowiek ma się spotkać z Tybaltem?BENWOLIO.
Cóż osobliwego Tybalt? MERKUCIO.
Więcéj jak Mruczysław xiąże kotów, powiadam tobie. O, to waleczny wódz ceregielów! Walczy, jakby śpiewał z nót piosenką, z miarą, pauzami i taktem; czeka raz, dwa, a trzy już w piersiach: na śmierć tobie przebije guzik jedwabny: pojedynkownik, pojedynkownik; szlachcic z najpierwszych domów, a przyczyny do zabicia oparte na honorze naprzód i powtóre wysypie jak z rękawa: ach, immortal passado! punto rcverso! ha! BENWOLIO.
Cóż to? MERKUCIO.
Dżuma na tych śmiésznych, szepluniących i wymuszonych junaków; unoszą się oni nad każdą fraszką dziwnym językiem dziwnych znawców; — Co to za wyśmienitéj tęgości brzeszczot! Co to za potężnego wzrostu człowiek! Co to za prawdziwie dobra wszetecznica! — Nie jestże-to opłakana rzecz, dziaduniu! że musimy cierpieć od tych much zagranicznych, od tych modnisiów, od tych Pardon-nez-moi, którzy tak stoją przy nowych prawidłach, że nawet bótów nie każą kłaść na starych. BENWOLIO.
Idzie Romeo, idzie Romeo. MERKUCIO.
Bez własnej ikry, jak śledź suszony: — O ciało, ciało, jakże się rybą stało! — Smakuje teraz w rymach, które wylał Petrarka: Laura przy jego pani, kucharka; wprawdzie miała lepszego kochanka, który ją obrymował: Dydo kawał mięsa; Kleopatra cyganka — Helena i Hero nic poczciwego; Tisbe siwe oko, lub co podobnego; lecz to nic do naszej rzeczy. — Signior Romeo, bon jour! otóż francuzkie powitanie odpowiedue twoim francuzkim szarawarom. Tęgiegoś nam wczoraj wywinął kominka. ROMEO.
Dzień dobry — wam. Jakiego kominka wywinąłem? MERKUCIO.
Zemknąleś, zemknąleś; czy nie pojmujesz? ROMEO.
Przepraszam, dobry Merkucio, miałem ważną sprawę, a w takich, jak mój, razach, można uchylić uszanowanie. MERKUCIO.
Wszystko jedno, jakbyś powiedział, ze człowiek w podobnym przypadku uchylać musi kolana. ROMEO.
Rozumi się wznak uszanowania. MERKUCIO.
Przewybornie trafiłeś. ROMEO.
Najgrzeczniejsze tłumaczenie. MERKUCIO.
Jestem bukiet, albo wyskok grzeczności. ROMEO.
Wyskok grzeczności. MERKUCIO.
Tak. ROMEO.
Zapewne, bo z niej często wyskakujesz. MERKUCIO.
Dobrze mówisz: chodź ze mną na wyprzodki, a prędko zedrzesz z kretesem swój dowcip i zostaniesz bosiuteńki i obrany z całego zapasu żartów. ROMEO.
Ej, nie dbam o siebie, bylebym tobie uszył bóty. MERKUCIO.
Wdaj się między nas, mój dobry Benwolio, mój dowcip ustaje. ROMEO.
Batogiem i ostrogą, batogiem i ostrogą; albo zawołam szach mat. MERKUCIO.
Jeśli zechcesz wystrajae dudki, to mię zakasujesz: bo ręczę, ze więcej masz dudków w jednym zmyśle, jak ja w pięciu. Czy polowałeś kiedy ze mną na dudki? ROMEO.
Nigdym cię ze mną nie widział, chyba ze sam byłeś dudkiem. MERKUCIO.
Za ten żart uskubnę cię za ucho. ROMEO.
Nie skubaj, pokażę ci dudka na kościele. MERKUCIO.
Twój dowcip, jak dudka, przykry dla ucha. ROMEO.
Czy niestosowny wabik na dudki? MERKUCIO.
Jak szewc skórę, tak swój dowcip naciągasz z cala na łokieć. ROMEO.
Ciągnij i mierz jak chcesz, to wszystko w dłuż, w szerz i poprzek przypadniesz na dudka.MERKUCIO.
Czyż teraz nie lepiej, jak stękać dla miłości? teraześ towarzyski, teraześ Romeo, teraześ taki, jakim rzeczywiście jesteś przez wychowanie i naturę: bo ta ślepa miłość podobna do prostaka grającego w ciuciubabkę, który biega na oślep i miasto osoby złapie guza, padając jak długi. BENWOLIO.
Ej, pohamuj nieco twój długi język. MERKUCIO.
Pragniesz, abym się w język ukąsił i przestał mówić. BENWOLIO.
Jeśli go nie będziesz trzymał za zębami, to się może wystrzępić albo uciec z gęby, jak u łakomego dziecka: zwłaszcza, że język nié ma kości, ani gęba pana. MERKUCIO.
Bardzo się zawiodłeś, mój język krótki: bo skończyłem, co miałem na języku i nie myślę mleć dłużej. ROMEO.
Oto doskonały towar. (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
MERKUCIO.
Żagiel, żagiel, żagiel! BENWOLIO.
Dwa, dwa — spódnica i szarawary. MAMKA.
Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Mój wachlarz, Pietrze!MEUKUCIO.
Proszę ciebie, dobry Pietrze, podaj wachlarz niech twarz zakryję, bo z dwojga złego wybierając wachlarz piękniejszy. MAMKA.
Dzień dobry, panom. MEUKUCIO.
Dobry wieczór, pięknéj pani. MAMKA.
Dla czego dobry wieczór? MEUKUCIO.
Mówię prawdę, bo dzień pani już się schylił ku zachodowi. MAMKA.
Idź pan do smutka. Co to za człowiek? ROMEO.
Człowiek, pani, którego Bóg stworzył na szkodzenie sobie samemu. MAMKA.
Dalibóg dobrze powiedziałeś; na szkodzenie sobie samemu! Co to, to prawda. Panowie, proszę powiedzieć, gdziebym znalazła młodego pana Romeo? ROMEO.
Ja mogę powiedzieć: ale młody Romeo będzie starszym, niż był, kiedy go szukałaś: jestem najmłodszy tego imienia, które noszę dlatego, ze nié mam lepszego. MAMKA.
I to dobre. MEUKUCIO.
Jak to, czyż złe dla tego staje się dobrem, że nié ma lepszego? rozumnie, rozumnie.MAMKA.
Jeżeli pan jesteś Romeo, tobym chciała sam na sam chwilkę z nim pomówić. BENWOLIO.
Pewnie go zaprasza na jaki wieczór. MERKUCIO.
Koczotka, koczotka! Na ta, tu! ROMEO.
Cóżeś natrafił? MERKUCIO.
O, nie sarneczkę, ale starą, spleśniałą zwierzynę, której nie zjesz, bo niestrawna; słuchaj dam ci receptę. Nie pij po rybie wody, Romeo będziesz u twego ojca? tam przyjdę na obiad. ROMEO.
Będę. MERKUCIO.
Żegnam starożytną panią; bywaj mi zdrowa pani, pani, arcypani. (wychodzą Merkucio i Benwolio.)
MAMKA.
O, ruszaj sobie z Bogiem! — Proszę pana co to za bezczelny człowiek, taki pełny łotrostwa? ROMEO.
Człowiek, mamko, co lubi pleść, aby go słuchano; i powie więcéj w jednéj minucie, jak może zdać rachunek z tego przez cały miesiąc.MAMKA.
Jak to, szydzić ze mnie? O, ja go cisnę pod nogi, choć by był silniejszy jak jest i takich dwudziestu Maćków, a jeśli sama nie podołam, to znajdę pomocników. Łotr przebrzydły! nie jestem żadna z jego fryjerek, ani z jego nic wartych kamratów: — Ty także stałeś i cierpiałeś, aby każdy łotr obchodził się ze mną wedle upodobania. PIOTR.
Nie widziałem, aby się kto z panią obchodził wedle upodobania; jeślibym ujrzał, broń moję żywobym dobył, ręczę panią, bo śmiem tak prędko dobyć miecza, jak każdy inny człowiek, jeśli tylko widzę dobrą zręczność do sporu i prawo po mojéj stronie. MAMKA.
Teraz, dalibóg, takem poruszona, że drżę caluteńka. Łotr przebrzydły! — Proszę pana na jedno słowo, jak mówiłam: moja młoda pani kazała mi szukać pana, a co kazała powiedziéć to zachowam u siebie: ale pierwej racz mię zawiadomić, czy nie zechcesz ją zaprowadzić do raju głupców, jak mówią, będzie to bardzo nieuczciwie z jego strony, bo panienka młoda, a przeto, jeśli ją oszukasz, nader rzecz podłą ofiarujesz szlachetnéj pannie i byłby nikczemny postępek. ROMEO.
Mamko, polec mię twojéj pani; daję ci rękojmię, — MAMKA.
Co za poczciwe serce! na honor, przepowiém to wszystko. Boże, Boże, jak będzie szczęśliwa kobieta! ROMEO.
Cóż jéj powiész, mamko? nic mię nie słuchasz.MAMKA.
Powiem jéj, panie, ze dajesz rękojmię; tak wysokie wyrażenie dowodzi gatunku twojej wysoko urodzonej i pięknéj duszy. ROMEO.
Niech po obiedzie, proszę cię powiedź, MAMKA.
Nic, wcale, panie, ani halerza. ROMEO.
Proszę cię wezmij. MAMKA.
Dziś popołudniu? dobrze, tam będzie. ROMEO.
Mamko pod murem czekaj klasztornym: MAMKA.
Niech cię Bóg błogosławi! — Słuchaj, panie. ROMEO.
Co powiész, moja droga mamko? MAMKA.
Człekże twój do sekretu? pomnij na przysłowie, ROMEO.
Bądź spokojną, mój człowiek jak grób milczący. MAMKA.
Dobrze, panie. Moja pani najsłodsza osoba: Boże, Boże! — Kiedy jeszcze była małém, paplącém panięciem, — o — Jest w mieście niejakiś hrabia Parys, który do niéj cholewki smali: ale dobra dusza, wolałaby raczéj widziéć ropuchę, prawdziwą ropuchę, jak jego. Czasem ją drażnię i mówię, że Parys najładniejszy w świecie chłopiec: ale ręczę panu, że kiedy to mówię, wygląda tak blada jak chusta. Rozmaryn i Romeo czy się nie zaczynają od jednej litery? ROMEO.
Tak, mamko, cóż z tego od R. MAMKO.
Ach, drwiarzu! err, to tylko warczy tak pies: o, wiem, że się od innej litery poczyna: najpiękniejsze wiersze napisała o panu i rozmarynie, bardzo cię to ucieszy jak usłyszysz. ROMEO.
Poleć mię twojéj pani. MAMKA.
Dobrze, po tysiąc razy. — Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Pietrze, weź mój wachlarz i pójdziemy. (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Ogród Kapuleta).
Wchodzi JULIA.
JULIA.
Biła dziewiąta, mamkęm wysłała; (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
Boże, nadchodzi! — Mamko słodziuchna, MAMKA, do Piotra.
Czekaj u bramy. JULIA.
Mamciu, dla czego smutne twe czoło? MAMKA.
Jestem zmęczona, poczekaj chwilę: — JULIA.
Chciałabym, abyś miała me koście, MAMKA.
Jezu! jak nagli! wytchnąć nie daje: JULIA.
Tchu ci nie staje, kiedy masz tyle, MAMKA.
Dobrze, bardzo prosty uczyniłaś wybór, nie wiész, jak potrzeba wybiérać męża: Romeo! nie, nie on; chociaż twarz jego piękniejsza od innych, ale noga wyżej od kostki nadzwyczajnie gruba: a co do ręki i kibici, — chociaż nie ma co o nich mówić, jednak są z niczém nie porównane: Nic jest kwiatem grzeczności, — ale ręczę za niego, że tak łagodny jak baranek. Idź swoją drogą, dziewczyno — chwał Pana Boga: — Co już w domu po obiedzie? JULIA.
Nie; lecz to wszystko piérwéj wiedziałam; MAMKA.
Jak boli głowa! jak jestem chorą! JULIA.
Smutnam, istotnie, że ci nie dobrze; MAMKA.
Luby twój mówił, jak człek uczciwy, JULIA.
Gdzie moja matka? — W swoim pokoju; MAMKA.
Najświętsza Panno! JULIA.
Rzućmy niesnaski; — jakaż odpowiedź? MAMKA.
Masz pozwolenie dziś odbyć spowiedź? JULIA.
Mam. MAMKA.
Spiész się do ojca Wawrzyńca celi, JULIA.
Spieszyć do szczęścia! żegnam cię, droga! (wychodzą.)
SCENA SZÓSTA.
(Wawrzyńca cela).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC i ROMEO.
WAWRZYNIEC.
Niech błogosławi niebo zamężcie, ROMEO.
Amen! lecz smutek niech jak chce będzie, Co jéj widzenia chwilka udziela: WAWRZYNIEC.
Rozkosz gwałtownych koniec gwałtowny. (wchodzi JULIA.)
Panna nadchodzi: — Tak lekkiéj nogi JULIA.
Mój spowiedniku przyjm dobry wieczór. WAWRZYNIEC.
Dzięki od obu sldada Romeo. JULIA.
Życzę dobrego jemu wieczora, ROMEO.
Ach, luba, jeśli radość w twem łonie Muzyką rajską, głosem niebiana JULIA.
Miłość bogatsza w sobie jak w słowach, WAWRZYNIEC.
Chodźcie, przystąpim ku świętej sprawie; (wychodzą.)
AKT III.
SCENA PIERWSZA.
(Miejsce publiczne).
Wchodzą: MERKUCIO, BENWOLIO, PAŹ i SŁUDZY.
BENWOLIO.
Chodźmy, Merkucio, słuchaj méj rady: MERKUCIO.
Podobnyś do jednego z tych junaków, co wchodząc do karczmy rzuca na stół szablę i mówi: daj Boże, abym jéj nie potrzebował! A rozgrzany drugą szklanicą dobywa miecza bez najmniejszej potrzeby na uprzejmego karczmarza. BENWOLIO.
Czyżem słowo w słowo taki junak? MERKUCIO.
Słowo w słowo. Nieznani gorętszego junaka nad ciebie. BENWOLIO.
I cóż ztąd?MERKUCIO.
To, ze gdybyśmy mieli dwóch podobnych, tobyśmy prędko obydwóch stracili, bo zabiłby jeden drugiego. Ty, tak ty, gotówbyś wszcząc burdę z człowiekiem, za to, że ma od ciebie mniéj albo więcéj jednym włosem w brodzie. Gotów byłbyś kłócić się o gryzienie orzechów dla tej jedynie przyczyny, że masz oko orzechowe, bo czyjeź-by drugie oko mogłoby wyśledzić podobny powód do sporu? Twoja głowa tak pełna hałaburdy, jak jaje pełne białku i żółtku, jednak twoja głowa przez poboje tak próżna, jak wyjedzone jaje. Kłócic się będziesz z człowiekiem, że kaszle na ulicy, ponieważ obudził twego psa śpiącego na słońcu. Czyż nie napadasz na krawca, że nosi nową kamizelkę przed wielkanocą? a na innego, że związał nowe trzewiki starą wstążeczką? i jeszcze chcesz mię ochraniać od sporu? BENWOLIO.
Jeślibym był tak skłonny do kłótni jak ty, każdy kupiłby moje życie na prostą lenność za pięć kwadransów. MERKUCIO.
Na prostą lenność? Och prosty! BENWOLIO.
Przysięgam na głowę, nadchodzą Kapnięty. (Wchodzi TYBALT i inni.)
MERKUCIO.
Przysięgam na nogi, nie dbam. TYBALT.
Idźcie za mną blisko, bo chcę pomówić z nimi. — Dobry wieczór, panowie; mam powiedzieć słówko jednemu z panów.MERKUCIO.
Tylko słówko jednemu z nas? Zparuj to słówko z czém jeszcze — naprzykład z ciosem. TYBALT.
Dosyć mię gotowym znajdziesz panie do tego: jeśli dasz jaki powód. MERKUCIO.
Czy pan nie byłbyś łaskaw znaleść jakiego powoda bez dawania. TYBALT.
Pan jesteś z panem Romeo w dobrej harmonii, — MERKUCIO.
W harmonii! co ty robisz nas muzykantami? Oj, nie proś Pana Boga, abyśmy tobie grali, bo nie bardzo dobrą usłyszysz harmonią: oto mój smyczek, który pana poruszy do tańca. — U milionkroć sto tysięcy! harmonia! BENWOLIO.
Tu rozprawiamy w miejscu publiczném; MERKUCIO.
Patrzą, bo na to dane im oczy; (Wchodzi ROMEO.)
TYBALT.
Idzie mój człowiek; z panem już zgoda. MERKUCIO.
Powieś mię, jeśli barwę twą nosi: TYBALT.
Gniéw mój, Romeo, słowem nielepszém ROMEO.
Tybalt, mam powód ciebie kochania, TYBALT.
Chłopcze, to wcale krzywdy nie maże, ROMEO.
Ręczę, żem nigdy ciebie nie skrzywdził; MERKUCIO.
Niecne, spokojne, podłe się zdanie! TYBALT.
Czego chcesz odemnie? MERKUCIO.
Dobry Mruczysławie, mężny królu kotów, nic więcéj nie chcę tylko jednego życia z twoich dziewięciu; proszę o to życie do wiadomego użycia, co jeśli się uda, to resztę ośm wypędzę suchymi razami. Czy się podoba panu wyciągnąć miecz swój za uszy? Spiesz się, abym nim dobędziesz, nie oczerkiesił panu uszu.TYBALT, dobywając miecza.
Służę panu. ROMEO.
Dobry Merkucio schowaj twój rapir. MERKUCIO.
Twoje passado. ROMEO.
Dobądź Benwolio; (wychodzą Tybalt i jego stronnicy.)
MERKUCIO.
Jestem raniony: — ROMEO.
Czyżeś raniony? MERKUCIO.
Tak, drasnął, drasnął, dosyć, na honor! ROMEO.
Nie trać odwagi, bracie, rana nie może być wielka. MERKUCIO.
Nie, ani tak głęboka jak studnia, ani tak szeroka jak drzwi kościelne; ale dostateczna: na śmierć usłuży: pytaj się o mnie jutro, a znajdziesz nieboszczykiem w grobie. Jużem na tamten świat napieprzony i nasolony: — Powietrze, na wasze dwa domy! — Do licha! pies, szczur, mysz, kot mógł zadrapać na śmierć człowieka! samochwał, łotr, nikczemnik, co się bije wedle prawideł arytmetycznych: — Czego u djabla między nas wpadłeś? Otrzymałem raz pod twoją ręką. ROMEO.
Chciałem jak najlepiej. MERKUCIO.
W dom, Benwolio, jaki zaprowadź, (wychodzą Merkucio i Benwolio.)
ROMEO.
Bliski xiążęcy krewny ten człowiek, (powraca BENWOLIO.)
BENWOLIO.
Mężny Merkucio skończył, Romeo! ROMEO.
Losy dnia tego pod kir fatalny (powraca TYBALT.) BENWOLIO.
Wściekły powraca Tybalt na nowo. ROMEO.
Żywy! w tryumfie! Merkucio poległ! TYBALT.
Ty, chłopcze nędzny, za przyjacielem ROMEO.
Walka pokaże. (biją się, Tybalt upada.)
BENWOLIO.
Uchodź, Romeo! ROMEO.
Igrzyskom losu! BENWOLIO.
Stać-li tu będziesz? (Wychodzi Romeo. — Wchodzą Obywatele.)
PIERWSZY OBYWATEL.
Zbójca Merkucia kędyże pobiegł? BENWOLIO.
Tybalt tu leży. PIERWSZY OBYWATEL.
Ze mną chodź, panie, (Wchodzi XIĄŻE ze Świtą: MONTEGO, KAPULET, ich żony i inni.) XIĄŻE.
Podli wszczynacze jacyż téj bitwy? BENWOLIO.
Mogę odsłonić, xiąże dostojny, PIERWSZY KAPULET.
Tybalt mój krewny! — Braterskie dziécie! XIĄŻE.
Wnet, Benwolio, BENWOLIO.
Tybalt, co poległ z Romea dłoni; Tybalta, który głuchy na pokój PIERWSZY KAPULET.
Krewny Montega jemu życzliwy, XIĄŻE.
Tybalt Merkucia zgładził ze świata; MONTEGO.
Nie na Romeu, w ścisłéj przyjaźni XIĄŻE.
Przeto Romeo za taki błąd, (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Pokój w domu Kapuleta.)
Wchodzi JULIA.
JULIA.
Ognisto-nogie lećcie rumaki Zaraz wyprawia noc nachmurzoną. — Dziecku, że nowéj szaty nie wkłada, (wchodzi MAMKA ze sznurową drabiną.)
Niesie nowiny; a każdy język, MAMKA.
Drabina. JULIA.
Ach! ręce łamiesz! jakaż nowina? MAMKA.
Umarł, ach! umarł! o zła godzina! JULIA.
Jakto, czyż niebo zazdrośne tyle? MAMKA.
Ach to Romeo, ale nie niebo: — JULIA.
Szatan! bo sprawiasz torturę duszy, Zginął? mów, tak; nie zginął? nie. MAMKA.
Oczy własnemi widziałam ranę, — JULIA.
Zgiń moje serce! biédny bankrucie! MAMKA.
O Tybalt, Tybalt mnie najżyczliwszy! JULIA.
Co to za burza sprzecznie tak bije? MAMKA.
Tybalt zabity, bannit Romeo; JULIA.
Boże, Romeo zabił Tybalta? MAMKA.
Zabił i zabił, zabił, niestety! JULIA.
Skryty kwiecistą twarzą wąż serca! MAMKA.
Teraz w mężczyźnie JULIA.
Za to życzenie, MAMKA.
Zbójcy krewnego chcesz dobrorzeczyć? JULIA.
Męża mojego mamże niesławić? Ojciec i matka, Tybalt, Romeo, MAMKA.
Płaczą przy ciele, żałośc ich wielka. JULIA.
Łzy myją rany? — Łza ich ustanie; MAMKA.
Spiesz się w twój pokój; znajdę Romea JULIA.
Znajdź, i wiernemu daj ten pierścionek, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Cela brata Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC z koszykiem.
WAWRZYNIEC.
Wychodź Romeo, człeku bojaźni! ROMEO.
Jakaż wieść dla mnie xiążęcia kaźni? WAWRZYNIEC.
Zpoufalony ROMEO.
Czémże od śmierci wyrok ten mniéjszy? WAWRZYNIEC.
Z ust jego wyszedł sąd łagodniéjszy, ROMEO.
Wygnanie? powiedz zmiłuj się — śmierć: WAWRZYNIEC.
Tylko z Werony tyś wypędzony: ROMEO.
Ach nié ma świata za temi mury, WAWRZYNIEC.
Czarna niewdzięczność, okropny grzechu! ROMEO.
Raczéj tortura, łaska to żadna: Lecz nie Romeo! biedny wygnaniec: WAWRZYNIEC.
Ty zapaleńcze posłuchaj słowo; ROMEO.
Zechcesz wygnaniec wyrzec na nowo. WAWRZYNIEC.
Kiedy pociskiem śmierci to słowo, ROMEO.
Jeszcze wygnaniec? Na szubienicę WAWRZYNIEC.
Widze szaleni uszu nie mają. ROMEO.
Jakże mieć będą gdy ślepi mądrzy? WAWRZYNIEC.
Pozwól o twoim stanie pomówię. ROMEO.
Mówić nie możesz, tego nie czujesz: (słychać stukanie.)
WAWRZYNIEC.
Wstań, bo stukają; skryj się, Romeo! ROMEO.
Kryć się nie myślę chyba westchnienia, WAWRZYNIEC.
Cyt, puka! — Kto tam? — Powstań, Romeo! (stukanie.)
Bież do czytelni: — zaraz: — mój Boże! MAMKA, za sceną.
Wpuść mię do domu, poznasz poselstwo; WAWRZYNIEC.
Witaj! (wchodzi MAMKA.) MAMKA.
O święty ojcze! mów ojcze święty, WAWRZYNIEC.
Oto na ziemi spił się łzą swoją. MAMKA.
W jednym przypadku jest z panią moją: WAWRZYNIEC.
Smutne spółczucie! MAMKA.
Ona tak leży, ROMEO.
Mamko! MAMKA.
Ach, panie! — wszystko śmiercią się kończy. ROMEO.
Mówisz o Julce? Jakże jéj zdrowie? Gdzież jest? co robi? co na zerwane MAMKA.
Nic nie powiada, płacze i płacze; ROMEO.
Jeśli to imie, (dobywa sztylet.)
WAWRZYNIEC.
Rękę powstrzymaj w dzikiéj rozpaczy: Twoję samotrzeć bytność składają; Kędy przemieszkasz, nim przyjdzie pora MAMKA.
O mocny Boże! ROMEO.
Powiedz, jak przyjdę niechaj mię gromi. MAMKA.
Pani kazała oddać pierścionek: (wychodzi Mamka.)
ROMEO.
Dar ten mię nową odwagą cieszy. WAWRZYNIEC.
Dobranoc; los twój na tém oparty, — ROMEO.
W świecie największe wzywa wesele, (wychodzą.)
SCENA CZWARTA.
(Pokój w domu Kapuleta).
Wchodzą: KAPULET, PANI KAPULET i PARYS.
KAPULET.
Rzeczy wypadły tak nieszczęśliwie, PARYS.
Boleść i umizg razem nie chodzą: PANI KAPULET.
Dobrze, wybadam rano jéj myśli; KAPULET.
Panie Parysie, ręczę ci śmiało Powiedz, uważaj, w przyszłą tę środę — PARYS.
Dziś poniedziałek. KAPULET.
Ha, poniedziałek? środa więc wcześnie, PARYS.
Jutro oglądać chciałbym ten czwartek. KAPULET.
Dobrze, już odejdź: — Tedy we czwartek: — (do żony.)
Pójdziesz do Julki nim się położysz, (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Pokój Julii.)
ROMEO i JULIA.
JULIA.
Chceszże odchodzić? jeszcze nie dzionek: ROMEO.
Był to skowronek, zwiastun poranku, JULIA.
Blask to nie dzienny, wiém ja dowodnie, ROMEO.
Niech mię pochwycą, na śmierć powloką; Gdy żądasz, Julko, śmierć dla mnie błoga. JULIA.
Już, już, uciekaj, ach to skowronek, ROMEO.
Widniéj i widniéj? (wchodzi MAMKA.)
MAMKA.
Pani! JULIA.
Mamko! MAMKA.
Matka do pani idzie pokoju: (Mamka oddala się.) JULIA.
Oknem dzień wchodzi, życie wychodzi. ROMEO.
Żegnam cię, żegnam, całus na drogę. (Romeo spuszcza się.)
JULIA.
Także odchodzisz? drogi kochanku! ROMEO.
Żegnam, zręczności żadnéj nie minę JULIA.
Myślisz, ze znowu ujrzym się kiedy? ROMEO.
Nie wątpię, będą wszystkie te biedy JULIA.
Boże, ma dusza źle przepowiada: ROMEO.
Wierz mi, kochanko, zdasz mi się bladą: (wychodzi Romeo.) JULIA.
O dolo, dolo, zwą cię niestałą; PANI KAPULET, za sceną.
Córko, czy wstałaś? JULIA.
Któż mię to wola? Matka kochana? PANI KAPULET.
Jak się masz Julko? JULIA.
Coś mi nie dobrze. PANI KAPULET.
Zawszeż po krewnym łzy i wzdychanie? JULIA.
Niechaj najczulszą stratę opłaczę. PANI KAPULET.
Czując tę stratę, lecz przyjaciela JULIA.
Czując tę stratę, PANI KAPULET.
Nie tak nad śmiercią jego łzy lejem, JULIA.
Jaki to podły? PANI KAPULET.
Podły Romeo. JULIA.
Podły od niego niebem daleki. PANI KAPULET.
Przez to, że żyje krwawy morderca. JULIA.
Tak że go nié mam w rękach swych, matko: PANI KAPULET.
Nie bój się, nie płacz, zemsta go schwyta, JULIA.
Nigdy nie będę zaspokojona Nie być z nim razem, wzdryga się serce, — PANI KAPULET.
Przypraw truciznę, znajdę człowieka. JULIA.
Czas ten nieszczęsny pociechy czeka, PANI KAPULET.
Dobrze, czujnego masz rodzieiela, JULIA.
W dobry czas, pani, cóż to za gody? PANI KAPULET.
W czwartek następny wielkie wesele, JULIA.
Na Piotra kościół święty i Piotra, PANI KAPULET.
Ojciec nadchodzi, sama mu powiedz, (wchodzi KAPULET i MAMKA.)
KAPULET.
Mży niebo rosą po zajściu słońca; PANI KAPULET.
Tak jest, mówiłam; nie chce, dziękuje. — KAPULET.
Cicho, zdaj na mnie, na mnie zdaj, żono; JULIA.
Pyszną nie jestem, wdzięczną zostaje: KAPULET.
Co to, syllogizm śmieszny i lichy? PANI KAPULET.
Fe! czyś oszalał? JULIA.
Błagam cierpliwie, ojcze kochany, KAPULET.
Nędzna fryjerko! krnąbrna powiśnij! Świerzbi cię skóra? — Żono, myślałem, MAMKA.
Strzeż ją, mój Boże! KAPULET.
Co, Salomonko? język za zęby! MAMKA.
Zbrodni nie mówię. KAPULET.
Z Bogiem kochanko! MAMKA.
Mówić nie można? KAPULET.
Milcz głupi mruczku! PANI KAPULET.
Nadtoś gorący. KAPULET.
Krwi, ciało Pańskie! szaleję prawie: Młodzian, co z xięciem krwią połączony, JULIA.
Czyliż się litość w niebie nie mieści, PANI KAPULET.
Do mnie nie gadaj, słowa nie powiem; JULIA.
O Boże wielki! — O mamko droga! Mąż mój na ziemi, przysięga w niebie; MAMKA.
Jedna ta rada; JULIA.
Z duszy to mówisz? MAMKA.
Z duszy i serca, JULIA.
Amen! MAMKA.
Co? JULIA.
Dobrze, z twéj rady dziwnie się cieszę. MAMKA.
Dobrze, ja powiem, mądrze to czynisz. (wychodzi.)
JULIA.
Wiedma przeklęta, pełna szkarady! (wychodzi.)
AKT IV.
SCENA PIERWSZA.
(Cela Wawrzyńca).
WAWRZYNIEC i PARYS.
WAWRZYNIEC.
Panie we czwartek? pora za krótka. PARYS.
Tego Kapulet ojciec mój żąda; WAWRZYNIEC.
Mówisz, że nie znasz panny myślenia; PARYS.
Lecz po Tybalcie płacze zbytecznie, Chcąc mądrze wstrzymać płaczu wezbrania: WAWRZYNIEC, na stronie.
Obym przyczyny zwłoki nie wiedział! (wchodzi JULIA.)
PARYS.
Szczęsne spotkanie, pani i żono! JULIA.
Może być, jeśli mogę być żoną. PARYS.
Może być, w czwartek pewném się stanie. JULIA.
Co się stać musi, stanie. WAWRZYNIEC.
Prawdziwe zdanie. PARYS.
Ojcu chcesz czynić z grzechów swych spowiedź JULIA.
Na to odpowiedź byłaby spowiedź. PARYS.
Ku mnie miłości nie tajże jemu. JULIA.
Panu wyznaję miłość ku niemu. PARYS.
Pewnym, że zeznasz ku mnie życzliwość. JULIA.
Jeśli tak, więcej ceny nabierze, PARYS.
Łzy, biédne dziéwcze, twarz ci popsuły. JULIA.
Małe zwycięztwo łzy otrzymały; PARYS.
Od łez ją krzywdzisz więcéj tą mową. JULIA.
Wcale nie krzywdzę, szczéra to prawda; PARYS.
Lice twe moje, ty je spotwarzasz. JULIA.
Być może; bowiem twarz już nie moja. — WAWRZYNIEC.
Córko posępna, wolne mam chwile: — PARYS.
Broń Boże, mieszać ćwiczenia święte! — (wychodzi.)
JULIA.
Drzwi zamknij, kiedy będą zamknięte, WAWRZYNIEC.
Julio twojem słyszał nieszczęście; JULIA.
Nie mów mi, xięże, co ty słyszałeś, WAWRZYNIEC.
Wstrzymaj się, córko, widzę nadzieję, Jak rozpacz, którą chcemy uprzedzić. JULIA.
Jak szlub z Parysem rozkaz mi raczéj WAWRZYNIEC.
Powróć do domu, bądźże wesoła, Usypiające, zimne napoje, JULIA.
Dawaj mi, nie mów nic o obawie. WAWRZYNIEC.
Masz i powracaj; stalą, szczęśliwą JULIA.
Daj sił, miłości! wszystko zwycięża
SCENA DRUGA.
(Pokój w domu Kapuleta.)
Wchodzą: KAPULET, PANI KAPULET, MAMKA i SŁUGA.
KAPULET.
Tylu zaprosisz jak napisano. (wychodzi Sługa.)
Najmiesz dwudziestu dobrych kucharzy. DRUGI SŁUGA.
Nie będzie pan miał żadnego złego, bo doświadczenie zrobię, czy umieją oblizywać własne palce. KAPULET.
Jakże tym sposobem poznasz. DRUGI SŁUGA.
Prawdziwie, panie, zły to kucharz, co nie umie oblizywać własnych palców, nie pójdzie ze mną. KAPULET.
Ruszaj! Jeszcze do szlubu my nie gotowi. — MAMKA.
Tak jest. KAPULET.
Może na dobre skłonić ją zdoła: (wchodzi JULIA.)
MAMKA.
Patrz, ze spowiedzi wraca wesoła. KAPULET.
Cóż opornico, gdzieżeś to była? JULIA.
Gdziem się żałować już nauczyła KAPULET.
Posłać za hrabią; donieść mu o tem; JULIA.
W celi Wawrzyńca jego spotkałam; KAPULET.
Cieszę się z tego; dobrze, — już wstawaj: JULIA.
Mamko do mego pójdziesz pokoju, PANI KAPULET.
Odłóż do czwartku, będzie dość czasu. KAPULET.
Idźże z nią, mamko; — jutro do szlubu. (wychodzą Julia i Mamka.)
PANI KAPULET.
Przygotowania krótkie są chwile; KAPULET.
Ja się zawinę, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój Julii.)
Wchodzi JULIA i MAMKA.
JULIA.
Tak, strój najlepszy: — Mamko kochana, Bo mi się modlić wiele potrzeba (wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
Czyście zajęte, mamże pomagać? JULIA.
Rzeczy potrzebne jużeśmy, mamo, PANI KAPULET.
Dobréj ci nocy. (wychodzą Pani Kapulet i Mamka.)
JULIA.
Żegnam was! (kładnie przy sobie sztylet.) Jeśli trucizna, którą zakonnik Co słuchających wprawia w szał ludzi; — (rzuca się na łoże swoje.)
SCENA CZWARTA.
(Sala Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Mamko, weź klucze, przynieś korzenie. MAMKA.
Pigwy, daktylów w kuchni żądają. (wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Wstać, wstać! podwakroc kogut wzniósł pienie, Pilnuj pieczywa dobra Anielo: MAMKA.
Idź liczy krupie, KAPULET.
Nic, nic, po całych nocach nie spałem PANI KAPULET.
W czasie swym no ca ciągnął na słomki; (wychodzi Pani Kapulet i Mamka.)
KAPULET.
Zazdrość i zazdrość! — (wchodzą słudzy z rożnami, drwami i koszami.)
Cóż to, mój bracie? PIERWSZY SŁUGA,
To dla kucharza, nie wiém co, panie. KAPULET.
Spieszże się, spiesz się. (wychodzi piérwszy Sługa.) DRUGI SŁUGA.
Mam, panie, głowę, znajdę sam kloce, KAPULET.
Jezu, wybornie; hultaj wesoły! Z muzyką hrabia przyjdzie niebawem, (muzykę słychać.)
Mamko! hej! żono! — Mamko, powiadam! (wchodzi MAMKA.)
Julię obudź, ubierz ją prędzéj; (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Pokój Julii.)
JULIA na łożu: wchodzi MAMKA.
MAMKA.
Panno! — co, Julko! — ręczę, śpi mocno. — Na cóż niestety świat ten ujrzałam! — (wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
Co to za hałas? MAMKA.
Dzień opłakany! PANI KAPULET.
O co tu idzie? MAMKA.
Patrz, patrz! nieszczęście! PANI KAPULET.
Biada! me dziécie! jedno me życie! (wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Przez wstyd niech Julka wyjdzie, graf przyszedł. MAMKA.
Zmarła, skonała, zmarła, niestety! PANI KAPULET.
O dniu! niestety! zgasła! umarła! KAPULET.
Ha, ujrzę: — zimna, blada jak chusta; PANI KAPULET.
Śmierć, co ją zmiotła, ryczéć mi każe, (Wchodzą WAWRZYNIEC, PARYS z muzykantami.)
WAWRZYNIEC.
Pannaż gotowa iść do kościoła? KAPULET.
Iść już gotowa, wrócić nie zdoła. PARYS.
Na tożem widzieć twarz ranku żądał, PANI KAPULET.
Dniu nędzy, nieszczęść, przeklęctw i biedy! MAMKA.
Dniu nieszczęśliwy! O! nieszczęśliwy! Jaki widziałam kiedy na świecie! PARYS.
Zwiedzion, rozwiedzion, wzgardzon, zabity! KAPULET.
Zhańbion, skołatan, zmęczon, zabity! WAWRZYNIEC.
Wstydźcie się! — W trosce szukać nie trzeba Jak nie umiécie kochać swe dziécie! KAPULET.
Przygotowania wszelkie na gody WAWRZYNIEC.
Wyjdź panie; — pani pospiesz za mężem, (Wychodzą: Kapulet, Pani Kapulet, Parys i brat Wawrzrniec.) PIERWSZY MUZYKANT.
Jak widzę, możemy nasze dudki wepchnąć do kieszeni i odejść. MAMKA.
Ach dobrzy ludzie, wepchnąć i wepchnąć. Dobrze już wiecie straszny wypadek. PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, ten wypadek straszny. (wchodzi PIOTR.) PIOTR.
O muzykanty, o muzykanty! PIERWSZY MUZYKANT.
Jakto, serca uweselenie? PIOTR.
O muzykanty! ponieważ serce moje gra samo, serce moje pełne boleści: och! grajcie jaką wesołą dumkę dla rozweselenia. DRUGI MUZYKANT.
Oj, teraz mamy smutną dumkę; teraz grać nie pora. PIOTR.
Nie chcecie tedy? DRUGI MUZYKANT.
Nie. PIOTR.
To ja wam zabrzęczę. PIERWSZY MUZYKANT.
Jak zabrzęczysz? PIOTR.
W rzeczy samej nie monetą, ale jednak poskaczecie na moją nutę.PIERWSZY MUZYKANT.
Dobrze, weźmiemy cię na chłopca, co trzyma nuty. PIOTR.
Ostróżnie jednak, abym na waszych czaszkach nie wybijał taktu pałaszem. O zaśpiéwacie, jak wam wynotuję po gółce i ogonatce. PIERWSZY MUZYKANT.
Słuchaj, do nas grac należy, a tak potańczysz jak zagrają. DRUGI MUZYKANT.
Proszę ciebie schowaj pałasz, a dobądź dowcip. PIOTR.
Chcecież się probować z moim dowcipem? dobrze, tęgo was wypłazuję suchemi razami, czyli brzeszczotem dowcipu: — dajcie odpowiedź jeśliście ludzie: Gdy smutek gniecie jakby kamieniem Dla czego srebrzystém brzmieniem? Dla czego muzyka srebrzystém brzmieniem? Co mówisz, Szymonie Kwinto? PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, panie, bo srébro ma słodki brzęk. PIOTR.
Pięknie: co mówisz, Janie Bałabajko! DRUGI MUZYKANT.
Srébrne brzmienie, bo muzykanci brzmią dla srébra. PIOTR.
Także pięknie: co mówisz Jakóbie Wrzeszczadło? TRZECI MUZYKANT.
Istotnie, nie wiem co powiedziéć.PIOTR.
O proszę darować, bo Waspan nie muzykant ale śpiéwak: przeto odpowiem za ciebie. Dla tego muzyka ze srebrzystém brzmieniem, bo takie jak wy biedaki rzadko złoto biorą za swoje brzmienie: — Muzyka wtedy srebrzystem brzmieniem (wychodzi śpiewając.)
PIERWSZY MUZYKANT.
Jaki to wisus zapowietrzony? DRUGI MUZYKANT.
Niech powiśnie. — Jakóbie! Chodźmy do domu Kapuleta, tam zaczekamy do powrotu z pogrzebu i zostaniemy na obiad. (wychodzą.)
AKT V.
SCENA PIÉRWSZA.
(Mantua: ulica.)
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Gdy pochlebnemu oku marzenia (wchodzi BALTAZAR.)
Wieści z Werony! — Jak Baltazarze? Jakże ma pani? Jakże rodzice? BALTAZAR.
Dobrze, jej złego nic się nic stanie; ROMEO.
Także to? szydzę z was moje gwiazdy! — BALTAZAR.
Przebacz mi, panie, że nie zostawię, ROMEO.
Milcz, ty się mylisz; BALTAZAR.
Nie, panie. ROMEO.
Nic to nie znaczy; idźże natychmiast, (wychodzi Baltazar.) W noc z tobą, Julko, spocznę na wieki. APTEKARZ.
Któż to mię woła? ROMEO.
Słuchaj, połatać twoję goliznę I zmordowany życia podróżą APTEKARZ.
Mam tę truciznę; lecz jej przedanie ROMEO.
Biedny, ze wszystkich wygód obrany, APTEKARZ.
Nędza, nie moja wola się zgadza, ROMEO.
Nędza nie wola twa się nagradza. APTEKARZ.
W płyn jakikolwiek wsypiesz to tylko; ROMEO.
Masz złoto, gorszą duszy truciznę, Chodź, nie trucizno, lecz kordiale, (wychodzi.)
SCENA DRUGA.
(Cela ojca Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT JAN.
JAN.
Święty Franciszku! bracie, hej! bracie! (wchodzi WAWRZYNIEC.)
WAWRZYNIEC.
Ten sam istotnie głos brata Jana. — JAN.
Pragnąc wynaleść brata bosego WAWRZYNIEC.
Któż Romeowi wręczył me pismo? JAN.
Posiać nie mogłem, — oto oddaję, — WAWRZYNIEC.
Losie nieszczęsny! na święty zakon! JAN.
Bracie, przyniosę, (wychodzi.) WAWRZYNIEC.
Muszę samotnic spieszyć do grobu;
SCENA TRZECIA.
(Smętarz, na którym widać grób Kapuletów,)
Wchodzi PARYS, a za nim Paź niesie kwiaty i pochodnię.
PARYS.
Podaj pochodnię: zostań się w dali; — Ucha nie ujdzie: wtedy świstnienie PAŹ.
Straszno samotnie odbywać straże PARYS.
Słodki kwiateczku, szlubne twe łoże (świszcze chłopiec.)
Chłopiec ostrzega: co za przybłęda Wchodzi ROMEO i BALTAZAR z pochodnią, motyką i t. d.
ROMEO.
Drąg ten żelazny daj i motykę. Lecz mi do tego większą podnietą BALTAZAR.
Panie, odchodzę i nie przeszkodzę. ROMEO.
Tak mi dowiedziesz twojej przyjaźni. BALTAZAR.
Skryty dla tego muszę tu zostać, ROMEO.
Brzydki żołądku śmierci, zniszczenia, (otwiéra grób.)
PARYS.
To wypędzony hardy Montego, Przyszedł tu czynić jeszcze co złego (występuje.)
Rzuć świętokradzkie dzieło, Montego; ROMEO.
Umrę, istotnie; tegom tu przyszedł. — PARYS.
O twe zaklęcia wcale nie stoję, ROMEO.
Chcesz mię wyzywać? wezmij za swoje. (biją się.) PAŹ.
Biją się, Boże! straże zawołam. (wychodzi.) PARYS.
Ach już umieram! (upada.) — Gdyś litościwy, ROMEO.
Dobrze, to zrobię: — lice obaczę; — (kładąc w grób Parysa.)
Często przed śmiercią ludzie weseli, Młodość przecina twojego wroga: (Wchodzi z drugiéj strony smętarza WAWRZYNIEC z latarnią, dźwignią żelazną i szpadą.) WAWRZYNIEC.
Święty Franciszku! dodaj mi siły, BALTAZAR.
Jeden znajomy, drugi twój miły. WAWRZYNIEC.
Bądźcie szczęśliwi! — Powiedz kochany, BALTAZAR.
Tak, święty ojcze, pan mój tam poszedł, WAWRZYNIEC.
Któż to? BALTAZAR.
Romeo. WAWRZYNIEC.
Długoż tam bawi? BALTAZAR.
Od pół godziny. WAWRZYNIEC.
Chodźże do sklepu? BALTAZAR.
Lękam się, ojcze: WAWRZYNIEC.
Zostań, sam pójdę: — strach na mnie pada: BALTAZAR.
Gdy pod cisami tu zasypiałem, WAWRZYNIEC.
Romeo! (postępuje.) (wchodzi do grobu.)
Romeo! blady! — Co to i Parys JULIA.
Xięże pomocny, gdzie mój małżonek? (słychać hałas.)
WAWRZYNIEC.
Zgiełk jakiś słyszę. — Wyjdź z tego gniazda (wychodzi.) JULIA.
Idź, bo co do mnie, stąd się nie ruszę. PIERWSZY STRAŻNIK, za sceną.
Prowadź: — którędy? JULIA.
Hałas? więc prędko: — mieczu kochany, (bierze miecz Romea.)
Zakończ me troski; (przebija się.) rdzawiéj wśród rany. (Wchodzą Strażnicy z Parysa paziem.)
PAŹ.
Miejsce to, kędy płonie pochodnia. PIERWSZY STRAŻNIK.
Ziemia skrwawiona; smętarz obejrzéć; (wychodzą niektórzy.)
Widok żałośny! hrabia zabity; — (wychodzą niektórzy ze straży.) Grunt widzim kędy klęska się stała, (wchodzą niektórzy strażnicy z Baltazarem.)
DRUGI STRAŻNIK.
Sługa Romea na tym smętarzu PIERWSZY STRAŻNIK.
Miéć go pod strażą (wchodzą inni strażnicy z Wawrzyńcem.)
TRZECI STRAŻNIK.
Oto zakonnik, drży, wzdycha, płacze: PIERWSZY STRAŻNIK.
Zbyt podejrzenie wielkie; zatrzymać. (wchodzi XIĄŻE ze świtą.)
XIĄŻE.
Co za nieszczęście rano się stało, (wchodzą KAPULET, PANI KAPULET i inni.)
KAPULET.
Krzyki te jakiéj zwiastuny burzy? PANI KAPULET.
Romeo — krzyczy lud na ulicy, XIĄŻE.
Co to za trwoga? jakie-to wrzaski? PIERWSZY STRAŻNIK.
Władzco, tu leży Parys zabity; XIĄŻE.
Śledzić, jak brzydki mord się popełnił. PIERWSZY STRAŻNIK.
Tu jest zakonnik z Romea sługą; KAPULET.
W krwi nasza córka! Nieba! O żono! PANI KAPULET.
Biada! ten widok śmierci jak dzwon, (wchodzi MONTEGO i inni.)
XIĄŻE.
Przystąp, Montego, z boleścią serca MONTEGO.
Żona skonała nocy téj, biada! XIĄZE.
Patrz, a obaczysz. MONTEGO.
Synu nie dobry, mnie wprzódy w grobie XIĄŻE.
Wstrzymaj na chwilę swe użalenia, WAWRZYNIEC.
Jestem najwięcéj, najmniéj zrobiwszy, XIĄŻE.
Powiedz, jak możesz niewinność dowieść. WAWRZYNIEC.
Krótko opowiem, krótkie me życie Pan dla wyrwania troski z pamięci, XIĄŻE.
Zawsześ był znany jak świątobliwy. — BALTAZAR.
Panum o śmierci Julii doniósł; XIĄŻE.
Podaj mi pismo, niechaj obaczę. — PAŹ.
Składał dla pani kwiecie na grobie; XIĄŻE.
Pismo potwierdza xiędza zeznania, Zabić miłością wasze wesele? KAPULET.
Bracie Montego, podaj mi rękę; MONTEGO.
Więcej dać mogę, KAPULET.
Równie bogaty obok swéj żony XIĄŻE.
Ranek ten ojcem posępnej zgodzie;
|
W mieście Weronie dwa wielkie domy Montecchi i Capelletti oddawna pałały ku sobie nienawiścią która często była przyczyną krwawych utarczek na ulicach pomiędzy krewnémi dwóch nieprzyjaznych rodzin. Alberto della Scala, dożywotni władzca Werony, próżno usiłował zaprowadzić zgodę, jednak dokazał tego, jak pisze historyk Werony Girolamo della Corte, z którego bierzemy to opowiadanie, ze młodzi ustępowali starszym, dawali i odbierali wzajem powitanie.
W roku 1303 za panowania Bartłomieja della Scala, wybranego na rządzcę dożywotniego po śmierci jego ojca Alberta, zdarzyło się, ze Anton o Capelletto, głowa całéj swojéj rodziny, wydał w czasie karnawału ucztę wielką, na którą zaprosił znakomitszą części szlachty werońskiéj. Romeo Montecchio, liczący sobie rok dwudziesty piérwszy, jeden z najurodziwszéj i najmilszéj młodzieży Werony, udał się także na tę biesiadę w towarzystwie kilku przyjaciół w masce. Po niejakim czasie zdjął maskę i usiadł w miejscu, z którego mógł wszystkich widziéć i sam być widzianym. Bardzo się wszyscy dziwili nad jego śmiałością, że się odważył wejść w pośród swoich nieprzyjaciół, lecz że był młody i w obejściu się bardzo przyjemny, nie obracali tyle uwagi na niego, powiada dziejopis, ileby pewno zwrócili, jeśliby był starszy wiekiem. Jego i Julii oczy natychmiast się zbiegły, a uderzone wzajemnym podziwem nie przestawały się patrzéć na siebie. Uczta kończyła się tańcem dal capello, jak powiada Girolamo, jedna z kobiet wzięła w taniec Romea, który potańczywszy z nią chwilę i korzystając ze swego wprowadzenia w koło bawiących się, wziął Julię z drugim tańczącą. Jak tylko uczuła dotknięcie jego ręki, rzekła: „Błogosławione przyjście twoje!“ — A on ściskając jéj rękę zapytał: „Jakież błogosławieństwo pani przynoszę?“ — Na to uśmiéchając się odpowiedziała: — „Niech się pan nie dziwi, że błogosławię jego przyjście, bo Markurio długo tu mię ziębił, a pan swoją grzecznością rozgrzewasz,“ (ten młody Markurio, kochany od wszystkich dla przyjemności swego dowcipu, zawsze miał ręce zimniejsze od lodu). Na te słowa rzekł Romeo: — „Nadzwyczaj jestem szczęśliwy, jeśli w czemkolwiek jéj mogę usłużyć.“ Taniec się kończył i Julia mogła mu tylko powiedziéć: „Niestety, więcéj jestem twoją jak moją.“ Romeo często udawał się w małą uliczkę, na którą wychodziły okna Julii: jednego wieczoru poznała go po czychaniu, czy po innym znaku, i otworzyła okno; przywitali się jak najgrzeczniéj, (cortesissimamente), i długo rozprawiając o swojej miłości, postanowili się pobrać bez względu na wszelkie następstwa, za pomocą brata Lonarda Franciszkana, co był wielkim teologiem, filozofem, dziwnym dystyllatorem, biegłym w czarnoxięztwie i spowiednikiem prawie całego miasta. Udał się do niego Romeo, a zakonnik mając na względzie wziętość, jakąby pozyskał nie tylko u władzcy dożywotniego, ale u wszystkich, przez połączenie i pogodzenie tych dwóch domów, skłonił się na prośbę kochanków. W czasie postu, kiedy spowiedź nakazana, Julia idzie ze swoją matką do kościoła Ś. Franciszka w cytadelli, staje piérwsza przy konfessionale, po którego drugiéj stronie już był Romeo, co przyszedł także ze swoim ojcem; xiądz połączył ich ręce szlubem przez otwarte pierwéj konfessionału okienka. Potém, za pomocą zręcznéj staruszki, bawiącej w domu Julii, nowożeńcy przepędzili całą noc razem w ogrodzie jéj ojca.
Tym czasem po wielkanocy liczna banda Kapelletów spotkała niedaleko od bramy werońskiéj kilku Montekkiów i napadła na nich, zagrzana przez stryjecznego brata Julii Teobalda, który widząc, że Romeo wszelkie czyni usiłowanie, aby pohamować tę bitwę, natarł na niego i zmusił do walki, a w niéj sam padł trupem, pchnięty w gardło mieczem przeciwnika. Romeo został za to zabójstwo wygnany, a Julia wkrótce potem widząc się zmuszoną drugiego poszlubić, udała się po radę do brata Lonarda, który dał jej proszek taki, że po zażyciu ma się zdawać umarłą i będzie zaniesioną do familijnego grobu, co znajdował się w kościele klasztoru Lonarda, a ten miał przyjść dla dobycia jéj z grobu i przebraną zaprowadzić do Mantui, gdzie był Romeo, którego o wszystkiém przyrzekł zawiadomić.
Tak tedy szły rzeczy jak przepowiedział Lonardo, ale Romeo dowiedziawszy się ze strony o śmierci Julii, przed odebraniem listu zakonnika, udał się do Werony z jednym sługą, uzbrojony w gwałtowną truciznę otworzył grób, zrosił łzami ciało Julii, wypił truciznę i umarł. Wkrótce Julia obudziła się, a widząc martwego Romea i dowiedziawszy się od zakonnika, który tylko co przybył, o wszystkiém co się zdarzyło, w gwałtownéj boleści nie mogąc wyrzec ani słowa, padła martwą na łono Romea,[10]
To zdarzenie jako prawdziwe opisuje Girolamo della Corte; utrzymuje, ze często widział Julii i Romea grób, który wznosząc się nieco nad ziemią przy krynicy, służył za miejsce do umycia się sierotom domu Ś. Franciszka tam zbudowanego. Dodaje jeszcze, że Gerardo Boldiero jego wuj, który go wodził na ten grób, pokazywał mu w jednym kącie muru przy klasztorze Kapucynów miejsce, skąd, jak słyszał, przed wielu laty pierwéj wydobyto szczątki Julii i Romea z wielu innemi. Kapitan Breval w swoich podróżach także powiada, że widział w Weronie 1762 roku starą budowę będącą wówczas domem sierot, w któréj, wedle świadectwa jego przewodnika, miał się znajdować grób Julii i Romea, ale go już wtedy nie było.
Shakspeare nie z historyi Girolama della Corte wziął osnowę trajedyi: bo ta sztuka wyszła w 1579 roku, a dzieło della Corte, mające się składać z 22 xiąg było przerwane śmiercią autora na dwudziestéj xiędze i 1560 roku, skąd jasno się pokazuje, że della Corte pisał lat kilka późniéj. Nadto czytamy w przemowie wydawcy, ze śmierć Girolama była poprzedzona długą chorobą, że przejrzenie dzieła, którego autor nie mógł wykończyć, wiele czasu zabrało i nareście, że processy cywilne i kryminalne, które prowadził wydawca, nie dozwoliły mu ogłosić tego dzieła tak prędko jakby żądał: tym sposobem Historya Girolama była drukowana po niemałym przeciągu czasu od jego śmierci, a wydanie z roku 1594 wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest pierwsze. Ale dzieje Romea i Julii nadto głośne w Weronie, posłużyłby już za przedmiot do noweili którą ułożył Luigi da Porto i ogłosił 1535 roku, sześć lat przed swoją śmiercią, pod tytułem La Giulietta w Wenecyi. Z téj nowelli kilkakrotnie przedrukowanej, tłumaczonej, naśladowanej w wielu językach, zrobił angielskie poema Arthur Brooke i z niego Shakspeare niezawodnie ułożył swoją trajedyę. Naśladowanie zupełne. Julia w poemacie i nowelli Ludwika da Porto zabija się sztyletem Romea, a nie umiéra ze smutku jak w historyi: ale to rzecz szczególna, że Arthur Brooke i Shakspeare, co się pilnie trzymali nowelli, kładą śmierć Romea przed obudzeniem się Julii, kiedy u Ludwika da Porto umiéra po jej ocknieniu się i po rozmowie z nią bolesnej i pożegnalnéj. Zarzucano naszemu dramatyście, że nie wziął téj okoliczności, któraby mu dostarczyła scenę bardzo patetyczną i stąd powszechnie wniesiono, że nie znał téj nowelli, choć była przełożona na język angielski. Jednak niektóre okoliczności naprowadzają nas do wierzenia, że Shakspeare znał tę nowellę, a do opuszczania téj ostatniéj rozmowy kochanków mógł mieć wiele powodów. Zapewne Arthur Brooke wiedział o historyi prawdziwéj, a jako współczesny mógł to objawić naszemu poecie, który miał za powinność trzymać się podania historycznego. Ale to najpewniej główną było przyczyną, że Shakspeare nigdy, żadnych mocnych postanowień nie poprzedza długą mową, bo słowa, powiada Makbet, ostudzają uczynek. Jeśliby Julia w piérwszej chwili nieszczęścia rozwodziła się w żalach, toby może później nie miała mocy odebrania sobie życia. Garrik to widzenie się przedśmiertne kochanków dorobił; scena czuła: ale, jak się można spodziewać było, to wszystko za nadto mdłe i słabe w porównaniu okropnego położenia kochanków.
Można zauważyć, ze krótka mowa Julii w ostatniej chwili, i Romea, kiedy się dowiedział o mniemanéj śmierci Julii, zupełnie się sprzeciwia sposobowi wysłowienia się w całej sztuce. Shakspeare starał się przejąć tę obfitość mówienia, która stanowi charakter włoskich ludów: postrzegamy to w narzekaniach rodziców nad śmiercią Julii, gdzie słowa liczne płyną na oddanie jednej i téj samej myśli. Znać, ze Shakspeare przynajmniej w przekładach czytał włoskich poetów; te ustawiczne concetti, z których osnuta cała mowa tej sztuki, te ciągle porównania do słońca, kwiatów i gwiazd, chociaż pełne wdzięku, pokazują umyślne naśladowanie stylu sonetów i najrzetelniéj oddają koloryt włoski. Że zaś sonety po większej części są u nich płaczliwe, dla tego Shakspeare szczególniej nastroił na ten ton rzewnej exaltacyi narzekania kochanków. Wyrażenie ich krótkiego szczęścia nadewszstko w ustach Julii oddycha zachwycającą prostotą, a kiedy uczucia zapalają się prawdziwą energią, kiedy wreście poeta zdobędzie położenie rzeczywiście traiczne, wtedy idzie za własnym popędem, i te osoby, którym zawsze, jak mówi Johnson zostawiał concetti w ich biedzie, nie mają ich, albo przynajmniéj bardzo rzadko, kiedy nieszczęście całą swą potęgą uderzy. Wyobraźnia bowiem przestaje igrać; sama nawet namiętność ustępuje miejsca uczuciom gwałtownym; a Julia, ta chciwa kochanka rozkoszy i miłości, zaledwie została zagrożoną niebezpieczeństwem złamania wiary, o niczem innem nie myśli, tylko, aby się niezmazaną zachować dla drogiego Romea. Zresztą, jak można zauważyć, Julia Shakspeara nawet w swojém oddaniu się więcéj skromna, jak Julia historyi, do któréj się autor pilnie stosował.
Zakochanie się Romea w Rozalindzie, wymyślił Luigi da Porto, a poemat angielski zachował. Ta miłość sprawuje, że pierwsze akty nie są tak zajmujące, dla tego wyrzucano to jako błąd naszemu traikowi, ale Shahspeare użył jéj na wyraźniejsze odbicie tego nagiego i gwałtownego charakteru, co tak właściwy namiętnościom włoskiego klimatu. Do przedstawienia roli Merkucia podały myśl następne słowa poematu Arthura Brooke:
„Dworak, co gdzieby nie był, zawsze wysoko ceniony, w mowie grzeczny, przyjemny i dowcipny: a jak lew byłby śmiały w pośród baranków, tak wpośród wstydliwych dziewcząt Merkucio był śmiały.“[11]
Taki bez wątpienia był ton modny za czasów dramatysty i w Merkuciu przedstawił nam typ przyjemnego i miłego człowieka. Jednak znać, ze wyszydzenie tonu dworskiego wiele go kosztowało, i Dryden przytacza podanie swego czasu, jakoby Shakspeare mówił, że był przymuszony zabić Merkucia w trzecim akcie, z obawy, aby go samego nie zabił; ale Merkucio zawsze miał stronnikami wielu Anglików i Johnson surowo obchodzi się z Drydenem za kilka słów ubliżających miłemu Merkuciu, kiedy mówi: te żarty są może często wyższe nad pojęcie Drydena. Widoczna rzecz, ze Shakspeare umyślnie hojną dłonią rzucał ten koloryt sonetowy, bogaty w konczetti i pełny exaltacyi, kiedy Lonardo mówi do Romea: „Mój synu, mów po prostu.“ Franciszkan przedstawia charakter mądrego człowieka i jego mowy tyle są proste, ile w jego czasach godziło się być prostym filozofowi. Rola Mamki, jest to charakter tak prawdziwy i tak doskonale oddany; że bez ochyby należy do najpiękniejszych osób, jakie utworzył tylko jeniusz naszego poety i tym bardziéj trudny do przedstawienia, im się prostszym i pozbawionym pewnych zasad wydaje.
W tej sztuce prócz tego uroku, co prawie przenosi nas we włoskie strefy, napotykamy często, osobliwie w roli Romea i Julii, wiérsze najtkliwsze i najpiękniéjsze, jakie kiedy wyszły z pod pióra naszego dramatysty. Rym w téj sztuce często używany, jest także hołd krainie i obyczajom włoskim. F. Guizot.
Znakomity nasz pisarz w swoich Wędrówkach literackich pod artykułem Romeo i Julia zrobił z nowelli Ludwika da Porto piękny wyciąg, którego porównanie z tą trajedyą będzie zajmujące, chociaż, jak sądzę, nie w tym względzie, aby się przekonać wiele cudzego, a wiele swego w naszym dramatyku, ale raczéj, aby się nauczyć, jak jeniusz poety umiał korzystać z tego prostego opowiadania; takowe porównanie nie tylko nie będzie szkodliwe dla niego, ale owszem wyświeci jego twórczy talent. Prawda, że cały wypadek wzięty z poematu Pana Brooke, czyli z powieści da Porto, lecz tu właśnie dziwić się potrzeba, jak w te porozrzucane i martwe nowelli posągi, wlał duch i życie: na jego rozkaz czarnoxiezki powstały z grobów wszystkie osoby, a te charaktery, te obyczaje, ten głos najżywszéj namiętności; nadały im życie nieśmiertelne. Ja w Szekspirze nigdy nie uważam za rzecz główną samą osnowę, albo treść sztuki; ale charaktery, które są jego własném dziełem, ale ten dziwnie wierny obraz natury, co nas swoją prawdą zdumiéwa. Wszystkie znakomitsze dzieła swoje budował na kronikach, które mu służyły za płótno dla rozwinięcia na niém żywego malowidła twórczym pędzlem. I w tém nawet widzę jeniusz poety, bo odgadł tę sprężynę serca ludzkiego, że nas więcéj zajmuje rzecz oparta na historyi; sama fikcia może zrobić wrażenie na chwlię, ale potém ginie, kiedy zważymy, że tego nigdy nie było; stąd po przeczytaniu dzieła poetycznego, lubimy czytać tę historyę na któréj było usnute, aby się więcéj o prawdzie przekonać: tak prawda zawsze nam się podoba! W każdym podobnym utworze miał Shakspeare na pilnéj uwadze i pamiątki historyczne i samą ludzką naturę ze zwykłym torem rzeczy ziemskich, ztąd wszystkiemu co brał, nadawał tak piętno własne, że w nim nie ma nic cudzego, ztąd wszystko ożywiał, stąd wypłynął ten systemat sprzeczności i mieszaniny wielkich rzeczy z drobnémi i smutnych ze szmiesznémi, bo tak się dzieje na świecie. Niech co chcą mówią Francuzi, sądzę jednak, że może nigdy, a przynajmniéj nie łatwo znajdzie się podobny dramatizator kronik: nie mówię tego, jak dawniéj o Horacym prawili nam po szkołach, że nigdy nie może się znaleść podobny jeniusz, ale zdaje mi się, że wiek dramatów, albo przynajmniéj dawna ich forma przeszła, ze tylko pod inną całkiem postacią może się dzisiaj zjawie jemusz.
Co się tyczy rozmów Julii i Romea ani Panu Wolterowi, którego dowcip satyryczny tak się znał na wszystkich uczuciach przechodzących egoizm, jak i na uczuciu religijném, ani Panu de Balzac, co chce to wszystko podać za ironią miłości, nie uwierzę z Panem Kraszewskim, a nie tylko dla tego, że wielki jeniusz nie wytrwa tak długo w żarcie i ze sam koniec inaczéj dowodzi; ale że wedle mego przekonania gwałtowne uczucia, osobliwie miłości, wywnętrzają się ledwie nie zawsze z pewną przesadą; mamy tego codzienne dowody, bo proszę tylko posłuchać jak każdy młody kochanek exaltowany wynosi swoję Dulcynellę z Tobozo. Zdaje się, że wszelka exaltacia, oparta tylko na prawdziwej miłości, nie może się nazwać przesadą: a tém bardziéj, jeśli to zastosujemy do Włochów. Wprawdzie możemy inaczej sądzić w stanie spokojnym, bo przesadą i niedorzecznością zdają s:ę nam często słowa i sprawy zakochanych, to téż nawzajem miłość ma za nic świat i wszystkie jego najpożyteczniejsze zajęcia, głupstwem nazywa. Jeżeli w nowelli są rozmowy proste i rozumne, to bardzo naturalnie, bo na zimno pisał Luigi da Porto: trzeba było poetyckiéj, twórczej zdolności przeniesienia się w położenie osób, aby ich miłość oddać. Nie mogę się wstrzymać od przytoczenia słów w tym względzie Pana Mich. Gra... „Pogodziłem się z tą włoską przesadą romansowych rozmów Romea i Julii. Alboż tak nie mówiono? To nie autor wymyśla te napuszone słowa, ażeby szczupłą myśl i zimne uczucia jakkolwiek zamaskować, to właśnie język dworny i zalotny, brzmiący istotnie po marmurowych schodach i gankach pałaców włoskich. Język ten pełen konczettów nie jest to nasz język mistyczny, któryby omglił uczucia wprowadzonych na scenę osób, to szyba szklanna, za którą jeszcze lepiéj widać jasne fizyognomie i otwarte serca.“ Słusznie może każdy znawca naszego poety, powtórzyć słowa P. Kraszewskiego: „Jeżeli jego jeniusz nie przeżyje swoją sławą XIX wieku, nie wiem czyj potém odważy się prosić o nieśmiertelność.“
- ↑ Tackius powiada, ze ropucha przed zaczęciem walki z pająkiem wzmacnia się tą rośliną: także w przypadku jakiego zranienia leczy się tem samem zielem. Liście téj planty krew tamują i dawniej do świeżych ran były używane.
Steevens. - ↑ Słowo honor uderzyło starą prostą kobiétę, jako bardzo szczytne i rostropnie stosowne do rzeczy. Steevens.
- ↑ W Henryku VIII na ucztę do Wolseja król nieproszony wchodzi w masce, podobnie jak Romeo i jego towarzysze, i wyprawia naprzód posłańca, któryby przeprosił za to najście. Ten zwyczaj był zachowywany przez tych, co nieproszeni przychodzili w chęci utajenia siebie dla jakiej intrygi, albo dla używania większéj swobody w rozmowach. Podobnego rodzaju wejście miało zawsze pewną, przemowę, zawierającą w sobie pochwalę piękności kobiet i wspaniałomyślności gospodarza. Sądzę, że przewlekłość podobnych mów przedwstępnych ma tu Romeo na celu. Steevens.
- ↑ Człowiek z pochodnią musiał konieeznie towarzyszyć maskom. Król Henryk VIII, kiedy szedł do pałacu Wolseja, dzisiaj Whitehall, miał szesnastu ludzi niosących pochodnie.
- ↑ Tu autor miał na celu dawną balladę pod tytułem: King Cophetua and the beggar maid. Znajduje się w zbiorze Dra Percy pod tytułem: „Szczątki starożytnéj angielskiéj poezyi.“
- ↑ Wtedy byłby wieczór, kiedy żabki krzyczą, a nie ranek, kiedy skowronek śpiewa, a tem samem nie bylibyśmy zmuszeni teraz się rozdzielać. A.C. — Żabka ma piękne oczy, a skowronek brzydkie, co zrodziło u pospólstwa mniemanie, jakoby skowronek z żabką pomieniał się na oczy. Warburton.
- ↑ Niejeden nasz drammatyk, ale wszyscy pisarze nieugrzecznionego wieku Shakspeara używali podobnych wyrażeń nie tylko w oryginalnych swoich utworach, ale nawet w swoich przekładach greckiéj i rzymskiéj poezyi wprowadzali podobne słowa w miejscach najczystszych i najozdobniejszych. Stanyhurst tłumacz Eneidy w 1582 roku łaje Eneasza imieniem Dydony słowami, — bedgebrat, eullion, torgbreech, w przeciągu jednéj mowy; ba! nawet w pobożnych poematach, jak Pokuta Maryi Magdaleny, wydrukowana w 1567 roku, przedstawia się ta Święta tak łająca jednego ze swoich czcicieli: „Horeson I. beshrowe your heart, are you here.
- ↑ W ogóle charakter mamki dziwnie trafnie oddany. Prawdziwy wizerunek prostej osoby, której czynności nie są oparte na żadnych zasadach; zdradziła zaufanie Kapuleta w niéj złożone, a teraz chwyta się najpierwszego sposobu co się nadarza, byleby uniknąć skutków swéj niewiernoścj.
- ↑ Oprócz innych dziwnych własności pokrzyku, jeszcze mu to przyznają, że przy rwaniu wydaje krzyk, co słuchających przywodzi do szaleństwa. Utrzymują, że rośnie na mogiłach ludzi straconych za popełnione zbrodnie i że ciało tych winowajców wydaje tę roślinę obdarzoną życiem. I u nas wiele baśni o tem zielu; mówią, że kto kopie korzenie jego, to krzyknie: stąd też wzięto swoje nazwanie.
- ↑ Patrz Istorie di Verona del sig. Girolamo della Corte i t. d, T. 1. str. 589 i następ, wyd. 1594.
- ↑ Tego więc charakteru, nie ułożył Shakspeare z rąk zimnych Merkucia, jak żartem utrzymuje P. Kraszewski, bo nie tylko że o tej okoliczności nigdzie, autor nie czyni wzmianki, nie tylko, że przedstawia Julię tańczącą nie z Merkuciem, lecz z nieznajomym sobie młodzianem, ale jeszcze Merkucia charakter mimo ciągłych drwinek nie jest zimny, kiedy był powszechnie lubiony i sam tak kochał przyjaciół, że za ich sławę naraził się na utratę życia. Shakspeare mając zarys téj roli, w poemacie chciał tylko przedstawić młodzieńca wedle ówczesnego dworskiego tonu, co sobie pusty i wesół, ale w gruncie serca czuły i szlachetny.