Hamlet (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1839)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Hamlet
Podtytuł Xiąże duński
Pochodzenie Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1839
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Ignacy Hołowiński
Tytuł orygin. The Tragedie of Hamlet, Prince of Denmarke
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Całe wydanie
Indeks stron
JAŚNIE WIELMOŻNEMU
FRANCISZKOWI
LEŃKIEWICZOWI
W DOWÓD NAJCZULSZÉJ PRZYJAŹNI
I NAJGŁĘBSZEGO POWAŻANIA TĘ SZTUKĘ
POŚWIĘCAM.

HAMLET
XIĄŻE DUŃSKI.

OSOBY.

KLAUDIUSZ, król Danii.
HAMLET, syn poprzedniego króla, a panującego synowiec.
POLONIUSZ, wielki szambelan króla.
HORACIO, przyjaciel Hamleta.
LAERTES, syn Poloniusza.

WOLTIMAND,   Panowie przy dworze królewskim.
KORNELIUSZ,
ROZENKRANC,
GUILDENSTERN,

OSRIK, dworzanin.
Drugi dworzanin.
XIĄDZ.

MARCELLUS,   Oficerowie.
BERNARDO,

FRANCISKO, żołnierz.
REJNALDO, sługa Poloniusza.
KAPITAN. — POSEŁ.
DUCH Hamleta ojca.
FORTINBRAS, xiąże Norwegski.
GERTRUDA, królowa Duńska, matka Hamleta.
OFELIA, córka Poloniusza.

Panowie, Panie, oficerowie, żołnierze, aktorowie, grabarze, majtkowie, posłańcy i inni usługujący.
(Scena w Elsinore).

AKT I.

SCENA PIERWSZA.
(Elsinore. — Krużganek pałacu).
FRANCISKO na warcie. Wchodzi BERNARDO.
BERNARDO.

Kto tam?

FRANCISKO.

Raczéj sam to powiedz: stój, daj się poznać.

BERNARDO.

Niech żyje król!

FRANCISKO.

Bernardo?

BERNARDO.

Tak.

FRANCISKO.

Pilnie przyszedłeś na swą godzinę.

BERNARDO.

Biła dwunasta: idź spać Francisko.

FRANCISKO.

Dzięki za zmianę: chłód przenikliwy:
Smutno mi bardzo.

BERNARDO.

Miałżeś spokojną wartę?

FRANCISKO.

Nawet się mysz nie ruszyła.

BERNARDO.

Dobrze, dobranoc.
Jeśli Horacia spotkasz z Marcellem,
Straży wspólników, mów niech się spieszą.

(Wchodzi HORACIO i MARCELLUS).
FRANCISKO.

Zdaje się idą. — Stój, co za jedni?

HORACIO.

Kraju przyjaciel.

MARCELLUS.

Danii lennik.

FRANCISKO.

Dobranoc.

MARCELLUS.

Żegnaj, mężny żołnierzu!
Kto zmienił ciebie?

FRANCISKO.

Zmienił Bernardo.
Jeszcze dobranoc.(wychodzi).

MARCELLUS.

Hola! Bernardo!

BERNARDO.

Mów, czy Horacio?

HORACIO.

Zgadłeś prawdziwie.

BERNARDO.

Witaj Horacio; witaj Marcellu.

HORACIO.

Czy to widziałeś znowu téj nocy?

BERNARDO.

Nic nie widziałem.

MARCELLUS.

Mówi Horacio, ze przywidzenie:
W straszne nie wierzy nasze widzenie,
Któreśmy dwakroć w nocy widzieli:
Przetom namówił, aby na straży
Z nami pozostał w strasznéj północy,
Wtedy, jak przyjdzie znowu widziadło,
Uzna niemylność wzroku naszego
I z tém widziadłem zechce pomówić.

HORACIO.

Pewno nie przyjdzie.

BERNARDO.

Siądźmy na chwilę;
Jeszcze do jego uszu szturmujmy,
Które nie wierzą w straszne widzenie,
Co przez dwie noce mieliśmy.

HORACIO.

Siądźmy.
Mówże, Bernardo.

BERNARDO.

Nocy ostatniéj,
Gdy na zachodzie gwiazda ta sama,
Po swym obiegu, w nieba téj stronie
Błyszczała, kędy i teraz płonie,
Ja i Marcellus, pierwsza jak biła, —

MARCELLUS.

Cicho, poprzestań; patrzcie, nadchodzi!

(wchodzi Duch).
BERNARDO.

Całkiem w postaci króla zmarłego.

MARCELLUS.

Przemów, Horacio, wszakeś uczony.

BERNARDO.

Patrzaj, do króla czy niepodobny?

HORACIO.

Bardzo podobny; — cały truchleję
Z trwogi okropnéj i podziwienia.

BERNARDO.

Może chce mówić.

MARCELLUS.

Mówże, Horacio.

HORACIO.

Któżeś, co w późnéj porze téj nocy
Postać przybierasz piękną i mężną,
W któréj umarły duński monarcha
Zwykł się przechadzać? O, na niebiosa
Ciebie zaklinam, byś odpowiadał.

MARCELLUS.

Tém obrażony.

BERNARDO.

Patrzaj, uchodzi.

HORACIO.

Czekajże; przemów; przemów, zaklinam.

(Duch wychodzi).
MARCELLUS.

Poszedł i nie chce dać odpowiedzi.

BERNARDO.

Jakto, Horacio? drżysz i pobladłeś:
Czyż to nie więcej jak przywidzenie?
Cóź ci się zdaje?

HORACIO.

Nigdy, na Boga! nie dałbym wiary,
Gdyby prawdziwie nie przekonały
Własne mię oczy.

MARCELLUS.

Czyliż do króla
Nie jest podobny?

HORACIO.

Jak ty do siebie:
Zbroją takową był przyodziany,
Kiedy dumnego zwalczył Norwega;
Tak w boju gniewny marszczył się niegdyś,
Kiedy Polaka ścigał na lodzie.
Rzecz nadzwyczajna!

MARCELLUS.

Już to podwakroć,
Właśnie w tej samej martwych godzinie,
Krokiem marsowym straże przechodził.

HORACIO.

Nie wiem jak o tem sądzie wypada,
Ale mém zdaniem to zapowiada
Jakiś niezwykły wybuch w tym kraju.

MARCELLUS.

Dobrze, usiądźmy, kto wie, niech powie
Czemu tak pilne i ścisłe straże
Męczą co nocy kraju poddanych?
I leją co dnia działa spiżowe,
I za granicą bronie kupują,

I budowniczych okrętu ciągną
Gwałtem do pracy, których robota
Nie zna w tygodniu nawet niedzieli?
Cóż to zagraża, że pospiech znojny
Czyni noc dniowi współpracownicą?
Któż mię nauczyc zdoła?

HORACIO.

Ja zdołam:
Chodzą tak słuchy. Król nasz ostatni,
Obraz którego nam się pokazał,
Został, jak wiecie, przez Fortinbrasa
Wielką tkniętego sławy zawiścią
Wyzwan do boju. Hamlet waleczny,
Bo go tak zwała nasza część świata,
Zabił w potyczce téj Fortinbrasa.
Który umową zbrojną w pieczęcie,
Prawem stwierdzoną i zwyczajami,
Z życiem swém stawił wszystkie te kraje,
Jakie posiadał, swemu zwyciężcy:
Równie stosowną kraju dzielnicę
Król nasz zakładał, któraby przeszła
Już na dziedziczny dział Fortinbrasa,
Gdyby zwyciężył; jako tą samą
Zgodą i treścią rzeczy zawartéj
Hamlet zagarnął jego dzielnicę.
Teraz, mój panie, młody Fortinbras,
Ognia dzikiego pełny, gorący,
Na pograniczu Norwegskiem zbiéra
I tu i owdzie śmiałą hołotę.
Tylko za jadło wszystkich prowadzi
Na przedsięwzięcie śmiałe, a które,
(Jako wiadomo państwu naszemu),

Jest by odebrać ręką przemocy,
Głosem przymusu kraj pomieniony,
Przez jego ojca śmierć utracony;
Rzeczy takowe sądzę pobudką
Do przygotowań naszych największą,
Źródłem straż naszych i pierwszą głową
Nadzwyczajnego tego pospiechu,
Jak i rozruchu w kraju calutkim.

BERNARDO.

Zdaje się ze to, nie co innego.
Dobrze to zgodne z męża postacią,
Co się po straży przechadza zbrojny,
Do nieboszczyka króla podobny,
Który był i jest przyczyną wojny.

HORACIO.

Proch to, co miesza duszy zrzenice
Gdy najświetniejsze wieńce Rzym zbierał
Przed Juliusza nieco upadkiem,
Zmarli rzucili grobu ciemnice,
I przebiegali w swoim całunie
Z jękiem i krzykiem Rzymu ulice.
............
Komet ognista na niebie kosa
Trwożyła, krwawa padała rosa,
Słońce się ćmiło; gwiazda wilgotna,
Co morze od jéj zawisło rządu,
Gasła w zaćmieniu, jakby w dzień sądu.
Równie zwiastuny strasznych wypadków, —
Jakby poprzednie gońce niedoli,
Lub wstęp do przyszłej wróżby złowieszczéj, —

Niebo i ziemia razem objawia
Na strefie naszej naszym rodakom. —

(wraca Duch).

Cicho; patrzajcie! wchodzi nanowo!
Zastąpię, choćbym zginął. — Stój, maro!
Gdyś obdarzona głosem lub mową,
Przemówże do mnie:
Gdy co dobrego zrobić potrzeba,
Co ci da ulgę, mnie łaskę nieba,
Przemówże do mnie:
Lub kraju klęskę gdy możesz wiedzieć,
Którą wprzód znając można uprzedzić,
O, mów!
Albo ze zdzierstwa zebrane krocie
Gdy zakopałeś w ziemi żywocie,
I przy tym skarbie, jak chodzą słuchy,
Wy się snujecie po śmierci duchy,

(kur pieje)

Mów: — czekaj, powiedz. — Trzymaj Marcellu.

MARCELLUS.

Mamże uderzyć moim oszczepem?

HORACIO.

Bij, jak nie stanie.

BERNARDO.

Tu!

HORACIO.

Tu!

MARCELLUS.

Już poszedł!
Widmo królewskie gwałtu pozorem
Od nas doznało tylko obrazy;

Bo jak powietrze niczem nieranne,
Nasze wyśmiało daremne razy.

BERNARDO.

Miało przemówić, ale kur zapiał.

HORACIO.

Wtedy zadrżało, jak winowajca
Na wyzyw sądu przerażający.
Kur, jak słyszałem, trąba ta ranku,
Swojém krzyczącém gardłem i głośnem
Budzi dnia bóstwo; na takie hasło,
W morzu, czy ogniu, w ziemi, powietrzu
Duchy krążące i obłąkane,
Spieszą w siedziby, mowy takowéj
Prawdę obecny stwierdza wypadek.

MARCELLUS.

Zniknął pobladły na śpiew koguta.
Mówią że kiedy pora nadejdzie,
Jak urodzenie Zbawcy się święci,
Ptak ten jutrzenny całą noc pieje,
Wtedy, jak mówią, anielskie nocy:
Duchy nie śmieją chodzie; planety,
Widmy, upiory nie mają mocy,
Błoga do tyła pora i święta.

HORACIO.

Tak ja słyszałem i w części wierzę.
Patrzcie poranek w płaszczu purpury
Idzie po rosie ze wschodniéj góry;
Wartę opuśćmy; moje mniemanie
Wnet zawiadomić o tem Hamleta,
Cośmy widzieli; bo na me zdrowie,
Niemy Duch dla nas, jem u odpowie;

Zgoda-li odkryć jemu zdarzenie,
Jak obowiązek każe i miłość?

MARCELLUS.

Zróbmy to, proszę; wiem gdzie najlepiej
W ranku dzisiejszym możem go znaleść.

(wychodzą).


SCENA DRUGA.
(Sala tronowa w zaniku królewskim).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, HAMLET, POLONIUSZ, LAERTES, WOLTIMAND, KORNELIUSZ, PANOWIE i ŚWITA.
KRÓL.

Choć śmierć Hamleta drogiego brata
Świeżéj pamięci; chociaż ta strata
Każe nam serca w żalu pogrążyć:
Chociaż powinno całe królestwo
Czoło nasępić boleści chmurą;
Jednak tak rozum walczył z naturą,
Że w téj roztropnej po nim żałobie
Nie przestajemy myśléć o sobie.
Stąd siostrę dawniéj, dzisiaj królowę,
Kraju mężnego prawą dziedziczkę,
Jakby powiedzieć, w smutnej radości, —
Z jedném w łzach okiem, z drugiém wesołem,
Z mirtem w pogrzebie, z jękiem przy szlubie,
Boleść i roskosz na równej szali
Ważąc, — za żonę sobie pojąłem:
Myśmy najmędrszéj nie tamowali
Waszéj porady, która swobodna
Była w tej sprawie: — Wszystkim dziękuję.

Teraz, jak wiecie, młody Fortinbras, —
Mając w niewielkiej wartość mą cenie,
Myśląc, ze śmiercią brata drogiego
W kraju tym nieład i rozdwojenie, —
Wsparty marzeniem swojej wyższości,
Trapie poselstwem nas nie przestaje,
Chcąc, aby jemu powrócić kraje,
Które od jego ojca najprawniéj
Brat nasz pozyskał. Tak o nim tyle.
Co do nas, w tego zebrania chwilę
Dzieło jest takie: myśmy pisali
Do sąsiedniego króla Norwegów,
Co Fortinbrasa młodego wujem, —
Który się bawiąc łóżkiem i stary
Ledwo synowca słyszał zamiary, —
Aby go w dalszych wstrzymał zapędach,
Bo się uzbraja, zbiera żołnierzy
Z jego poddanych. — Stąd was wyprawiam,
Korneliuszu i Woltimandzie,
Panu Norwegów nieść pozdrowienie;
Ani wam daję moc do działania
Z królem w czém inném, tylko w tém dziele
Żegnam was, niechaj pilność okaże
Waszę gorliwość ku obowiązkom.

KORNELIUSZ i WOLTIMAND.

W tém i we wszystkiém będziem gorliwi.

KRÓL

My nie wątpimy; jedźcie szczęśliwi.

(wychodzą Woltimand i Korneliusz).

Teraz Laertes cóż ma nowego?
Prośbęś namienił; cóż Laertesie?
Mądrze do króla mówiąc, nie możesz

Mówić napróżno: jakież zadanie,
Cobym na prośbę twoję nie zdziałał?
Sercu nie tyle potrzebna głowa,
Ustom nie tyle ręka narzędziem,
Jak dla duńskiego tronu twój ojciec.
Mów Laertesie.

LAERTES.

Królu potężny,
Chcę pozwolenia wrócić do Franków;
Skądem najchętniéj w Danią przybył
Przy koronacyi wierność okazać;
To wypełniwszy, teraz wyznaję,
Ze za francuzką tęsknąc krainą,
O pozwolenie ważę się prosić.

KRÓL.

Ojciec pozwala? Poloniuszu?

POLONIUSZ.

Gwałtem, mój królu, wziął pozwolenie,
Przykrząc się prośbą; i naostatek
Jegom chęć stwierdził zgody pieczęcią:
Proszę więc jem u dac pozwolenie.

KRÓL.

Wybierz na odjazd czas, Laertesie;
Władasz swym czasem, rządź jak zapragniesz. —
Teraz, Hamlecie, krewny i synu, —

HAMLET, na stronie.

Więcéj niż krewny, a mniéj od syna.

KRÓL.

Czemu u ciebie chmury zawisły?

HAMLET.

Owszem, mój Panie, nadtom na skwarze.

KRÓLOWA.

Rzuć barwę nocy, dobry Hamlecie,
Pokaz królowi przyjazne lica.
Oczami, które żal na dół gniecie,
Zawsze nie szukaj w prochu rodzica:
Wiesz, to powszechna jest ostateczność,
Umrze, kto żyje tylko na świecie,
Po téj naturze idąc na wieczność.

HAMLET.

Tak to powszechna, Pani.

KRÓLOWA.

Dla czegoż
Tobie szczególnem jednak się zdaje?

HAMLET.

Zdaje się? Pani! nie, to istotnie;
Zdaje się, nie znam tego wyrazu,
Nie barwa płaszcza czarna, ponura,
Ani żałoby zwyczajne stroje,
Ni dech przerwany, lub westchnień chmura
Ani zrzenicy obfite zdroje,
Ni twarz z największym żalu wyrazem,
Ni smutku kształty, mody, pozory,
Wszystko to razem zostać nie może
Czucia mojego wiernym obrazem.
Prawda to wszystko może się zdaje,
Sprawy te często człowiek udaje;
Lecz to co w sercu mojem się mieści,
Wszelkie się zdaje przejdzie niezmiernie;
Tamte zaś tylko mojéj boleści
Marne przybory, żałobne czernie.

KRÓL.

Pięknie, Hamlecie, i przyzwoicie,
Byś ojcu smętną powinność płacił.
Lecz wiesz twój ojciec ojca utracił;
Ten znowu swego; zostało dziecie
Obowiązane w synowskiéj cnocie
Czas jakiś oddać łzom i tęsknocie;
Ale się smucić ciągle z tej klęski
Upor bezbożny, smutek niemęzki:
Znak to niezgiętéj woli niebiosom,
Serca słabego, myśli burzliwéj,
Nader błahego rzeczy pojęcia.
Czemuż świadomy, że tak być musi,
Że to powszednie, jak rzeczy inne
W życiu codzienném najpospolitsze,
Czemuż w szemrzącéj uporczywości
Brać to do serca? Grzéch przeciw niebu,
Przeciw zmarłemu, przeciw naturze,
A niedorzeczność przeciw rozumu,
Który o śmierci ojców nam ciągle
Mówi i który woła ustawnie
Przy pierwszym trupie do ostatniego,
Że tak być musi. Porzuć o ziemię
Tej niepotrzebnéj żałości brzemie;
Miej mię za ojca: przed całym światem
Ciebie ogłaszam tronu dziedzicem;
Ani cię kocham mniejszą miłością
Jakbym był twoim czułym rodzicem. —
Wrócić dla nauk do Wittembergu,
Jak chcesz, przeciwne naszym żądaniom:
Proszę cię zostań w naszéj krainie

Wzrok nasz pocieszać i uweselać,
Pierwszy tu xiąże, krewny i synu.

KRÓLOWA.

Niechaj twa matka darmo nie błaga,
Niejedź Hamlecie do Wittembergu.

HAMLET.

Spełnię we wszystkiém wolę twą, Pani.

KRÓL.

Dobrze, odpowiedź piękna, szlachetna;
Równy mnie jesteś w kraju. Chodź Pani,
Ta dobrowolna zgoda Hamleta
Rodzi w mém sercu uśmiech wesela.
Każde na zgodę wesołe zdrowie[1],
Które monarcha dzisiaj wypije,
Huczne obłokom działo opowie;
Króla wiwaty niebo odbije
Przez powtarzanie gromu ziemskiego.
Chodźmy.

(Król, Królowa, Panowie, Świta, Poloniusz, Laertes wychodzą).
HAMLET.

Bodaj to trwałe, trwałe zbyt ciało,
Jak lód rozstało, w rosę stopniało!
Lub samobójstwa bodaj Przedwieczny
Ludziom nie bronił! — Boże mój, Boże!
Jak mi się zdaje nieużyteczny,
Płaski, zwietrzały, nudny i brzydki
Świat ten i jego wszelkie użytki!
Fe, fe! to ogród niewypielony,

Buja w nasienie; chwasty i ziele
Wszystko tu głuszą. Przyszłoż do tego!
W parę miesięcy! — Nie, nie tak wiele:
Król tak przezacny! z nim ten zrównany
Będzie jak Satyr przy Apollinie:
W matce był mojéj tak zakochany,
Że nie dopuszczał wiatrowi nieba
Ostrym podmuchem zwiedzać jéj lice.
Niebo i ziemia! mniez pomnieć trzeba?
Tak go kochała, zdało się miłość
U niéj domowém pożyciem wzrasta:
Jednak za miesiąc. — Myśl tę oddalę: —
Słabości! imię twoje niewiasta! —
Miesiąc malutki; jeszcze trzewików
Nie zdarła, w których, jakby Niobe
We łzach calutka, szła kolo trumny
Biednego ojca; dziś ta, ta sama, —
Nieba! zwierz niemy i nierozumny
Dłużej się smuci, — wyszła za stryja,
Za brata ojca, który tak ojcu,
Jak ja podobny Herkulesowi:
W miesiąc po śmierci; jeszcze nie znikły
Łez przeniewierczych ślady widoczne
Z oczu nabrzmiałych, poczerwieniałych,
Szlub już zawarła: — Pospiech zbrodniczy,
Tak w kazirodne kwapić się łoże!
Złe to, na dobre wyjść to nie może:
Pękaj mi serce; milczéc potrzeba!

(Wchodzą: HORACIO, BERNARDO i MARCELLUS).
HORACIO.

Witaj nam, Xiąze!

HAMLET.

Rad cię oglądam:
Horacio, — albom siebie zapomniał.

HORACIO.

Tak jest, najniższy zawsze twój sługa.

HAMLET.

Dobry przyjaciel; imię takowe
Zawsze dawajmy sobie nawzajem.
Czegoś, Horacio, tu z Wittembergu? —
Marcellus?

MARCELLUS.

Xiąże, —

HAMLET.

Rad was oglądam; O, dobry wieczór. —
Lecz co przygnało was z Wittembergu?

HORACIO.

Chęć próżnowania, xiąże dostojny.

HAMLET.

Wrogombym waszym bronił tak wyrzec;
Uchu mojemu gwałtu, nie róbcie,
Biorąc za świadka takich doniesień
Własne zeznanie: wiem my nie fryce,
Cóź w Elsinorze macie za dzieło?

HORACIO.

Panie na pogrzeb króla przybyłem.

HAMLET.

Proszę cię nie szydź ze mnie, współuczniu;
Sądzę na mojéj matki wesele.

HORACIO.

Prawda, bo prędko zbyt nastąpiło.

HAMLET.

To z oszczędności tylko, Horacio!

Aby ze stypy potraw półmiski
Mogły na zimno bye na wesele.
Wolałbym wroga w niebie oglądać,
Jak ten oglądać dzień, Horacio! —
Ojciec mój, — zda się, ojca oglądam.

HORACIO.

Kędy?

HAMLET.

W zrzenicy mego umysłu.

HORACIO.

Raz go widziałem, krój był dostojny.

HAMLET.

Mąż to, co wszystkiem był do wszystkiego.
Jemu równego nigdy nie ujrzę.

HORACIO.

Zda się, żem widział przeszłéj go nocy.

HAMLET.

Widział! Kogo?

HORACIO.

Króla, mój Xiąże, ojca pańskiego.

HAMLET.

Jakże to króla, ojca mojego!

HORACIO.

Twe podziwienie miarkuj na chwilę
Uchem uważném; aż nie opowiem,
Wsparty świadectwem owych dwóch panów,
Podziwowiska.

HAMLET.

Mówże, na Boga!

HORACIO.

Razem dwie nocy dwaj ci panowie,
Marcel i Bernard, stojąc na straży

W zmarłych godzinie, w saméj północy
Dziw ten widzieli. Postać, jak króla,
W zbroi zupełnie od stóp do głowy,
Zjawia się nagle, krok uroczysty
Stawia koło nich zwolna, poważnie:
Przeszła po trzykroć przed ich oczyma,
Co osłupiałe były ze strachu,
Ledwie na długość włóczni zdaleka;
Kiedy ci z trwogi zlodowacieli
Stali jak niemi, nic mu nie rzekłszy,
Straszny wypadek mnie powiedzieli}
Noc trzecią z nimi stałem na straży:
Kędy, jak rzekli, w porze téj saméj,
W téjże postaci i słowo w słowo
Wchodzi zjawisko: znam twego ojcal
Ręce te nie tak sobie podobne.

HAMLET.

Kędy to było?

MARCELLUS.

Koło pałacu, kędy są warty.

HAMLET.

Z nimże mówiłeś?

HORACIO.

Chociaż mówiłem
Nie odpowiadał: raz, jak się zdaje,
Głowę swą podniósł i poruszenie
Takie uczynił, jakby chciał mówić:
Ale w tym czasie ranny kur zapiał;
Na to śpiewanie odszedł w pospiechu,
Znikłszy nam z oczu.

HAMLET.

To nadzwyczajnie!

HORACIO.

Ale prawdziwie, jak to, że żyję;
Myśmy sądzili za obowiązek
Donieść to Xięciu.

HAMLET.

Tak jest istotnie, lecz mię to miesza.
Macież téj nocy wartę?

WSZYSCY.

Tak, Panie.

HAMLET.

W zbroi, mówicie?

WSZYSCY.

W zbroi, mój Xiąże.

HAMLET.

Z góry do dołu?

WSZYSCY.

Od stóp do głowy.

HAMLET.

Więc nie widziałeś jego oblicza.

HORACIO.

Owszem, misiurkę miał podniesioną.

HAMLET.

Był nachmurzony?

HORACIO.

Twarz więcéj smutna
Jak zagniewana.

HAMLET.

Blady? czerwony?

HORACIO.

Blady niezmiernie.

HAMLET.

Patrzyłże na was?

HORACIO.

Pilnie nadzwyczaj.

HAMLET.

Chciałbym być wtedy.

HORACIO.

Truchlałbyś, Panie.

HAMLET.

Bardzo być może,
Bardzo bycć może: długoż zostawał?

HORACIO.

Jako z pospiechem umiarkowanym
Sto można zliczyć.

MARCELLUS i BERNARDO.

Dłużéj, o dłużéj.

HORACIO.

Ale nie wtedy kiedym go widział,

HAMLET.

Miałże-li brodę siwą? czy nie tak?

HORACIO.

Tak, jak za życia jego widziałem,
Czarno srebrzysta.

HAMLET.

Będę na straży;
Może téj nocy przyjdzie.

HORACIO.

Uręczam.

HAMLET.

Gdy mego ojca postać oblekło,
Mówić z niém będę, choćby się piekło

Rozwarło, każąc wstrzymać me kroki.
Tając dotychczas takie widoki,
Chciejcie i nadal chować milczenie;
Jakie téj nocy będzie zdarzenie,
Myśli oddajcie nie językowi;
Miłość odpłacę. Bywajcie zdrowi:
Między dwunastą a jedynastą
Do was pospieszę.

WSZYSCY.

Słudzy najniżsi.

HAMLET.

Tak mię kochajcie jak ja was: żegnam.

(wychodzą Horacio, Marcellas, Bernardo).

Duch mego ojca we zbroi cały!
Wszystko niedobrze; podłéj kabały
Mam podejrzenie: oby noc była!
Dotąd spokojnie siedź moja duszo!
Czyny haniebne wyjść na wierzch muszą,
Choćby je ziemia cała przykryła.

(wychodzi).


SCENA TRZECIA.
(Pokój w domu Poloniusza).
Wchodzi LAERTES i OFELIA.
LAERTES.

Już na okręcie rzeczy me; żegnam:
Siostro, z pomyślnym wiatrem jak nawa
Będzie odchodzić, pory nic zaśpij
Donieść o sobie.

OFELIA.

Wątpisz-li o tem?

LAERTES.

Miéj Hamletowej miłości fraszkę
Tylko za modę, za krwi igraszkę;
Lub za fiolek wiosny młodości,
Wczesny, nietrwały, słodki, niewieczny;
Nic więcéj.

OFELIA.

Jak to?

LAERTES.

Wierz mi nic więcéj.
Rosną nie tylko nerwy i ciało,
Ale ze wzrostem tego kościoła
Rośnie wewnętrznie dusza z myślami.
Może cię kocha dziś jak anioła,
Hańba i zdrada może nie plami
Jego cnotliwych uczuć i chęci:
Lecz drżyj, stan jego mając w pamięci:
Woli on własnéj wcale nie panem,
Lecz urodzenia swego poddanym:
Wybrać dla siebie, jak my, nie może,
Kiedy na jego leży wyborze
Kraju naszego całość i zdrowie;
Stąd jego wybór głosem i zgodą
Pierwéj zatwierdzić muszą członkowie
Ciała, którego głową zostaje:
Więc, że cię kocha, jeśli ci powie,
Mądrość twa każe wierzyć mu tyle,
Ile to w jego osobnéj sile
Słowa dotrzymać; czyli co jedno,

Trzeba posiadać Danii zgodę.
Zważ jaką zadasz sławie twéj szkodę,
Gdy ucho skłonisz niedoświadczone
Na te piosenki jego pieszczone;
Lub serce stracisz; albo otworzysz
Drogie skarbnice twojéj czystości
Jego gwałtownéj natarczywości.
Drżyj, Ofelio! drzyj, siostro droga!
Miéj się w odwodzie twojej czułości,
Nie idź na żądzy groty i wojnę,
Najostrożniejsze dziéwczę dość hojne,
Gdy xiężycowi wdzięki odkryje:
Potwarz i cnotę grotem przeszyje;
Często rak niszczy dzieci wiosnowe,
Pierwéj nim pączek ich się rozwije;
W świeżéj i rannéj rosie młodości
Straszne najwięcéj tchnienia morowe.
Strzeż się: najlepiéj zbawi cię trwoga;
Walczyć z młodością samą potrzeba,
Choćby innego nie było wroga.

OFELIA.

Nauczającéj dobréj twéj mowie
Straż dam nad sercem: ale, mój bracie,
Nie czyń jak czynią źli pasterzowie,
Innym wskazują wązką z cierniami
Ścieszkę do nieba; tymczasem sami,
Jak niedbający nic rozpustnicy,
Idą po słodkich rozkosz ulicy,
Która usłana tylko różami,
Drwiąc z własnéj rady.

LAERTES.

Nie bój się, jestem
Zdala od tego; — Lecz ojciec idzie.

(wchodzi Poloniusz)

Błogosławieństwo podwójne sprawia
Łaskę podwójną; zręczność się zjawia
Żegnać powtórnie.

POLONIUSZ.

Jeszcześ tu, synu? Spiesz się, czas nagli;
Daléj ku brzegu, daléj ku nawie;
Wiatr już się pieści w objęciu żagli,
Ciebie czekają: znów błogosławię;

(kładnie ręce na głowę, Laertesa)

Kilka tych przestróg wyryj w pamięci:
Myśli nie zwierzaj wnet językowi,
Myśl płochą nie puść ku uczynkowi.
Bądź towarzyskim, nie poufałym.
Maszli przyjaciół i doświadczonych,
Przykuj do duszy stali ogniwem;
Lecz nie plam dłoni uściskiem braci
Nowo-wylęgłych i nieporosłych.
Strzeż się od zwady, ale w potrzebie
Z wrogiem tak postąp, by się bał ciebie.
Słuchaj każdego, lecz mów nie wiele:
Swoje miéj zdanie przyjmując rady.
Strój się jak możność, lecz nie dziwacznie;
Ubiór bogaty, lecz bez przesady.
Często o ludziach sądzą z pozoru;
W ziemi francuzkiéj znaczni, bogaci
Zbyt wyszukani względem ubioru.
Nie rób sam długu, drugim nie dawaj,
Datek i przyjaźń często się traci;

Dług zaciągając zgubisz oszczędność,
Lecz nadewszystko, — bądź z sobą szczery;
A następuje, jak dzień po nocy
Że z drugim musisz być bez przechéry. —
Żegnam; niech moje błogosławieństwo
Spełnić te rady doda ci mocy.

LAERTES.

Żegnam cię, ojcze, jak najserdeczniéj!

POLONIUSZ.

Wzywa cię pora; słudzy czekają.

LAERTES.

Żegnam, Ofelio; pomnij com mówił.

OFELIA.

W mojéj pamięci dobrze to zamknę,
I klucz od tego tobie powierzę.

LAERTES.

Żegnam.(wychodzi Laertes).

POLONIUSZ.

Co, Ofelio, tobie powiedział?

OFELIA.

Rzecz się tyczącą xięeia Hamleta.

POLONIUSZ.

Mądrze, rozumnie:
Często on teraz, jak mi mówiono,
Z tobą sam na sam przepędzał chwile;
Ty go przyjmujesz chętnie i mile:
Jeśli to prawda, jak mi mówiono
I ostrzegano, muszę powiedziéć,
Że się tak dobrze nic znasz na sobie
Jak trzeba córce méj i twéj sławie:
Co między wami? powiedz mi prawdę.

OFELIA.

Czynił mi teraz wiele oświadczeń
Swéj życzliwości.

POLONIUSZ.

Ha, życzliwości? mówisz jak dziecko
Nic nieznające strasznéj téj sprawy
Wierzysz, jak zowiesz, tym oświadczeniom?

OFELIA.

Nie wiem co myśléć, ojcze łaskawy.

POLONIUSZ.

Więc cię nauczę: myśl, żeś ty dziecko;
Te oświadczenia tobie się zdają
Dobrą monetą, gdy są zdradziecką.
Ceń siebie więcej; albo się krzywdząc,
(Że muszę twoje wziąć wyrażenie),
Własnych uczynisz głupstw oświadczenie.

OFELIA.

Panie, nalegał swoją miłością
Nader przystojnie.

POLONIUSZ.

Zwiesz to przystojnie? porzućże, porzuć.

OFELIA.

Mowę popierał swemi przysięgi
Jak najświętszemi na Pana Boga.

POLONIUSZ.

Sidła na ptaszki. Wiem doskonale
Jak dusza hojnie we krwi zapale
Ustom użycza przysiąg najświętszych:
Takie wybuchy więcéj, ma córko,
Świecą jak grzeją, a właśnie gasną
W samem czynieniu swéj obietnicy:

Nie sądź je ogniem. — Odtąd niech będzie
Rzadsza przytomność twoja dziewicza;
Twe towarzystwo oceńże więcéj,
Jak na rozkazy wchodzić w rozmowy.
Wierz, co się ściąga do królewicza,
Jego xiążęcéj młodéj osoby
Pęta wolniejsze, niż twe okowy.
Słowem, Ofelio, wiary nie dawaj
Jego przysięgom, bo są koczotki,
Które nie tego wcale koloru
Jak się wydają tobie z pozoru,
Proszą o rzeczy jak najnieprawsze,
Tchnąc jak przysięga święta, pobożna,
Aby zwieść lepiéj. Lecz raz na zawsze, —
Bronię po prostu, odtąd nie można
Tracić twej żadnej wolnéj godziny
Na rozmawianiu z xięciem Hamletem.
Patrzaj, zalecam; idź swoją drogą.

OFELIA.

Będę posłuszną, ojcze.

(wychodzą).


SCENA CZWARTA.
(Krużganek).
Wchodzi HAMLET, HORACIO, MARCELLUS.
HAMLET.

Chłód mię przeszywa; zimno niezmiernie.

HORACIO.

Wiatr ostry smali.

HAMLET.

Która godzina?

HORACIO.

Blisko dwunastéj.

MARCELLUS.

Nie, już wybiła.

HORACIO.

Już! nie słyszałem; zbliża się pora,
Kiedy się widmo zwykło przechadzać.

(Słychać hałas trąb i strzał działowy).

Co to się znaczy, xiąże łaskawy?

HAMLET.

Król biesiaduje w nocy przy kubku,
Hula wrzeszczący przybysz na tronie.
Kiedy reńskiego puhar pochłonie,
Kotły i trąby głoszą z hałasem
Tryumf przy kubku.

HORACIO.

Zwyczaj-li taki?

HAMLET.

Zwyczaj, istotnie:
Ale mém zdaniem, chociam krajowiec,
Chociaż od młodu tum wychowany,
Zacniéj ten zwyczaj łamać jak pełnie.
Ta cięźko-głowa nocna hulanka
Szarpie nam sławę w każdym narodzie,
Czy to na wschodzie, czy na zachodzie:
Bo nazywają nas pijakami,
Wieprza przezwisko imię nam plami;
Przez to istotnie czyny chwalebne,
Choc najświetniejszą wieńczone pracą,
Swojej wartości szpik i rdzeń tracą.
Tak się w szczególnym trafia człowieku,
Kiedy przez jaką wadę natury,

Lub urodzenia, (czemu nie winien,
Bo nikt nie wpływa na swe poczęcie),
Lub temperament, który obala
Szańce rozumu i palisady;
Lub jaki nałóg, co się oddala
Od form przyjętych; — człek z piętnem wady,
Czy to z natury, czy losu gwiazdą,
Choć wszelka cnota czysta w nim będzie,
Jak łaska niebios, a nieskończona
Ile znieść mogą człeka ramiona,
Jednak powszechną w tym jednym błędzie
Zyska naganę: zła odrobina
Zacnej całości bardzo zaszkodzi,
Nawet ją zniszczy.

(Wchodzi Duch).
HORACIO.

Patrzaj, nadchodzi!

HAMLET.

Brońcie anioły, mocy niebieskie!
Błogaś-li dusza, czy potępieniec,
Niebem oddychasz, czy ziejesz piekłem,
Złe są, czy dobre twoje zamiary,
Tyle ciekawą postać przybrałeś,
Że muszę mówić; zwę cię Hamletem,
Ojcem, monarchą duńskim: odpowiedz:
Niech w niepewności nie ginę! powiedz
Jak święte kości w trumnie schowane
Całun zerwały! jakże grobowiec,
Gdzie na spoczynek ciebie złożono,
Ciężkie otworzył z marmuru łono,

By cię wyrzucić! Co to się stało,
Ze martwe zbroją kryjąc twe ciało
blacie nawiedzasz światło xiężyca,
Nocy sprawujesz najokropniejsze.
Tak że nas głupców natury istność
Takiem widziadłem strasznie się wzrusza,
Którego pojąc nie może dusza?
Mów, co to? czemu? cóż mamy czynić?

HORACIO.

Kiwa, ażebyś za nim się udał,
Jakoby żądał zrobić odkrycie
Panu samemu.

MARCELLES.

Jak przyjaznemi, patrzaj, znakami
Xięcia do dalszéj ustroni mami:
Ale nie słuchaj.

HORACIO.

Przez żaden sposób.

HAMLET.

Nie chce tu mówić, udam się za nim.

HORACIO.

Nie idź, mój Panie!

HAMLET.

Czegoż się lękać?
Życia nie cenię mego za szpilkę;
Co zaś do duszy, cóż jej uczyni,
Kiedy zarówno z nim nieśmiertelna?
Wabi mię znowu; udam się za nim.

HORACIO.

Co! jeśli zwabi w morza głębinę,
Albo na straszną skały wyżynę,

Która nad morzem czoło zawiesza?
Gdy weźmie inną straszną postawę,
Która ci może rozum pomiesza,
I oszalejesz? pomyślże o tém:
Miejsce to wszystkich nabawić może
Bez innych przyczyn głowy zawrotem,
Gdy spojrzą w przepaść straszną, gdzie morze
Ryczy pod skałą.

HAMLET.

Ciągle mię wabi: —
Idę, postępuj.

MARCELLUS.

Panie, nie pójdziesz.

HAMLET.

Ręce usuńcie.

HORACIO.

Miarkuj się, Xiąże:
Za nim nie pójdziesz.

HAMLET.

Los mój mię wzywa:
Żyły w mém ciele mocą napręża,
Jakoby nerwy lwa Nemejskiego.

(Duch daje skinienie)

Zawsze mię woła; — Puśccie, panowie; —

(wyrywa się od nich)

Widmo, na Boga, z tego uczynię,
Kto mię zatrzyma: — na bok, powiadam:
Duchu postępuj, idę za tobą.

(wychodzą Duch i Hamlet).
HORACIO.

Przez wyobraźnię odszedł od siebie.

MARCELLUS.

Chodźmy, bo słuchać w tém nie wypada.

HORACIO.

Za nim. — jakowyż weźmie to koniec?

MARCELLUS.

 Coś zepsutego w Danii Stanach.

HORACIO.

Boże to popraw!

MARCELLUS.

Za nim pospieszmy.

(wychodzą).


SCENA PIĄTA.
(Więcéj odległa część krużganków).
Wchodzą DUCH i HAMLET.
HAMLET.

Kędy mię wiedziesz? mów, już nie pójdę.

DUCH.

Zważaj.

HAMLET.

Uważam.

DUCH.

Czas prawie przyszedł,
Kiedy w dręczące siarki płomienie
Muszę powrócić.

HAMLET.

Ach biedny Duchu!

DUCH.

Litość powstrzymaj, tylko mię słuchaj,
Co ci odsłonię.

HAMLET.

Mów, obowiązek słuchać mi każe.

DUCH.

Pomścić się także, kiedy usłyszysz.

HAMLET.

Co!

DUCH.

Ojca twojego duchem ja jestem;
Na czas po nocy chodzić skazany;
W dzień na pokutę ogniu oddany,
Aż nie wypalę i nie wygładzę
Win popełnionych w dniach méj natury.
Jeśliby odkryć dano mi władzę
Mego więzienia tajne katusze,
Obraz takowy odkryłbym, który
Słowem najlżejszém zgniecie twą duszę;
Lodem pościna krew młodocianą;
Oczy, jak gwiazdy, ze sfer wybieżą;
Włosy rozdzieli, choć razem leżą,
Wszystkie osobno na głowie staną,
Jak w gniéwie jéża kolce się jéżą:
Ale wieczystéj obrazy biedy
Nie są dla ucha ze krwi i ciała: —
Słuchaj mię, słuchaj! — Jeśli twa kiedy
Dusza czułego ojca kochała.

HAMLET.

O, nieba!

DUCH.

Ukarz mord brzydki, nienaturalny.

HAMLET.

Mord?

DUCH.

Choć i najlepsze brzydkie morderstwo,
Lecz to jest dzikiém, straszném, obrzydłém.

HAMLET.

Mów prędzéj, abym szybkiém tak skrzydłem,
Jak bogomyślność lub myśl kochanków,
Zemsty doleciał ostatnich szranków[2].

DUCH.

Widzę gotowyś; lecz gdybyś tyle
Był oschły, ile brzydkie badyle,
Co gnijąc drzymie przy cichéj Lecie,
Zbudzisz się na to. Słuchaj, Hamlecie:
Wiesz, rozgłoszono w całym narodzie,
Że mię wąź ubodł, gdym spał w ogrodzie;
Danii ucho grubo zwiedzione
W téj wymyślonéj śmierci przygodzie;
Lecz znaj młodzieńcze zacny, ze żmija,
Co w życie ojca żądło swe wbija,
Teraz koroną skronie obwija.

HAMLET.

Wieszcza ma duszo! Jakże to, stryj?

DUCH.

Tak: kazirodny zwierz cudzołożny
Wdziękiem dowcipu, zdradnemi dary,
(Dary i dowcip taki bezbożny,
Który tak zwodzi!) na swe zamiary

Najbezwstydniejsze nakłonił szpetnie
Żonę na pozór najczystszą w świecie:
Jaki tu spadek, o mój Hamlecie!
Odemnie, w którym miłość szlachetnie
Wiodła za rękę święte przysięgi
Dane przy szlubie; do niedołęgi
Spadła, którego wszystkie przymioty
Niczem są przy mnie.
Lecz jak zwieść Cnotę Rozkosz nie zdoła,
Choć się w postaci nieba zaleci-,
Tak Chuć przykuta i do anioła,
Który się szczęścia promieniem świeci,
Znudziwszy sobie w rajskim kochanku,
Spadnie do śmieci.
Lecz cicho! czuję oddech poranku;
Krótko więc powiem: — Gdym ze zwyczaju
Spał po obiedzie w sadzie nad zdrojem,
Stryj twój, jak żmija szatańska w raju,
Pełznąc w bezpiecznem spocznieniu mojém,
Wlał jad do mego ucha krużganku,
Sok przeklętego ziela szaleju,
Co nieprzyjazny dla krwi człowieka,
Jak żywe srébro, prędko przecieka
Wszelkie kanały ciała budowy;
Jak mleko kwasem, tak swoją mocą
Krew czysta, zdrową, ścina i zwarza:
Tak moję zwarzył; jak u Łazarza,
Tak u mnie w mgnieniu strup był na strupie,
W jednéj się zlało brzydkiéj skorupie
Gładkie me ciało.
Tak pozbawiony we śnie od brata
Życia, korony, żony i świata;

W kwiecie mojego grzéchu zerwany,
Bez kommunii, niespowiadany,
Świętym olejem nienamaszczony,
Cez obrachunku na sąd posłany,
Mając na głowie wszystkie me grzéchy; —
O jak okropnie, o jak niegodnie!
Gdy cię natura ku mnie rozczula,
Nie cierp bezbożnéj, podłéj uciechy,
Która się gnieździ tak kazirodnie
W łożu twojego ojca i króla.
Ale jakkolwiek powściągniesz zbrodnie,
Nie plam twéj duszy w żadnym zamiarze
Przeciwko matce; Bóg niech ją karze
I ten sumienia bodziec ciernisty,
Co dręczy łono jej bez przestanku.
Żegnam cię wreście! — Robak ognisty
Już mi zwiastuje przyjście poranku,
Który na wschodzie świeci się skromnie:
Żegnam cię, żegnam! pamiętaj o mnie.

HAMLET.

Nieba zastępy! ziemio! co jeszcze!
Dodać-li piekło? — fe! — ścichnij serce;
Nic starzéjcie się nerwy w téj dobie,
Lecz się natężcie! — Pomnieć o tobie?
Tak, biedny Duchu, póki w téj głowie
Choć pomieszanéj wir ten nie zmęci
Mojéj pamięci. Pomnieć o tobie?
Tak, wygluzuję z karty pamięci
Błahe, namiętne wszelkie wspomnienie,
Wszystko com czytał, wszelkie wrażenie,

Co pisze młodość i doświadczenie;
Tylko obejmą rozkazy twoje
Mego rozumu księgi i zwoje,
Bez błahych rzeczy: tak, na mą duszę.
Zgubna niewiasto!
O, śmieszku, zbrodniu, podły, przeklęty!
Gdzie mój pulares? — Wpisać tu muszę,
Że już na świecie zwyczaj przyjęty,
Śmiać się i śmiać się i czynić zbrodnie:
W Danii wreście, tak niezawodnie: (pisze)
Jesteś tu stryju. Teraz me hasło:
Żegnam cię, żegnam! pamiętaj o mnie.
Przysiągłem.

HORACIO, za sceną.

Xiąze mój, xiąze!

MARCELLUS, za sceną.

Xiąże Hamlecie!

HORACIO, za sceną.

Strzeżcie go nieba!

HAMLET.

Niech się to stanie!

MARCELLUS.

Héj, héj! Xiąze!

HAMLET.

Tu, tu, tu, chłopcze! choć ptaszku, chodź!

(Wchodzą: HORACIO i MARCELLUS).
MARCELLUS.

Jakże, mój Xiąże?

HORACIO.

Jakież nowiny?

HAMLET.

Straszne!

HORACIO.

Powiedzże, xiąże mój.

HAMLET.

Nie chcę
Bo rozgłosicie.

HORACIO.

Nigdy, na Boga!

MARCELLUS.

Ani ja, xiąże.

HAMLET.

Cóż wy powiécie; mogłożby kiedy
Serce człowieka o tém pomyśléć? —
Ale nie mówcie, —

HORACIO i MARCELLUS.

Nigdy, na Boga!

HAMLET.

W Danii całéj nie masz podłego,...
Któryby nie był łotrem przesławnym.

HORACIO.

Duchom nie trzeba z grobu przychodzić
Dla obwieszczenia takiéj nowiny.

HAMLET.

Prawda; nie przeczę słusznéj uwadze;
Przeto grzeczności nie czyniąc wiele,
Rękę ścisnąwszy rozejść się radzę:
Idźcie ku swoim chęciom i dziełom; —
Każdy ma człowiek dzieła i chęci
Sobie właściwe, — mój biedny udział,
Tylko zważajcie, modlić się pójdę.

HORACIO.

Dzikie to słowa i pomieszane.

HAMLET.

Żem was obraził mocno żałuję,
Mocno, istotnie.

HORACIO.

Nie ma obrazy.

HAMLET.

Owszem, na święty Patrycy, wielka
Jest tu obraza. Co do widziadła, —
Duch to poczciwy, mogę zapewnić:
Chęć zaś poznania, co między nami,
Stłumcie jak można. A teraz, bracia,
Jak przyjaciele, jako współucznie,
Jak towarzysze broni, uczyńcie
Jedną mi łaskę.

HORACIO.

Dobrze, mój xiąże.

HAMLET.

Coście widzieli w nocy, nie mówcie.

HORACIO i MARCELLUS.

Dobrze, mój xiąże.

HAMLET.

Lecz przysięgnijcie.

HORACIO.

Ręczę na bonor!

MARCELLUS.

Ręczę na honor!

HAMLET.

Na tym pałaszu.

MARCELLUS.

Jużeśmy dobry xiąże przysięgli.

HAMLET.

Lecz uroczyście na mieczu przysiądz.

DUCH, z pod ziemi.

Przysiądz!

HAMLET.

Ha, ha, mój chłopcze! także powiadasz?
Tużeś, czy tylko puszczasz tumany? —
W lochu słyszycie tego kamrata; —
Zgódźcie się przysiądz.

HORACIO.

Podaj przysięgę.

HAMLET.

Nigdy nie mówić coście widzieli,
Na tym pałaszu poprzysiądz.

DUCH, pod ziemią.

Przysiądz!

HAMLET.

Hic et ubique? miejsce przemieńmy: —
Chodźcie, panowie:
Rękę połóżcie na tym orężu:
Przysiądz na mieczu!
Nigdy nie mówić coście słyszeli.

DUCH, pod ziemią.

Przysiądz na mieczu!

HAMLET.

Dobrześ powiedział, stary mój krecie!
Możesz tak prędko ziemię wydrążać?
Tęgi podkopnik! Jeszcze raz, bracia,
Miejsce przemieńmy.

HORACIO.

O dniu i nocy!
Jakże wypadek dziwny i obcy.

HAMLET.

Jak cudzoziemca przyjmcież go miło!
Więcéj jest rzeczy w niebie, na ziemi,
Jak filozofii waszej się śniło.
Ale przystąpmy; —
Teraz i potém nigdy ni słowa,
Tak niech pomoże Bóg wam i święci!
Choćbym się zdawał dziwakiem zostać,
Jak może nadal i będę w chęci,
Z potrzeby szału wziąć na się postać: —
W tedy mię widząc, to ramionami
Tak nie wzruszycie, ani téż głową
Trząść tak będziecie, ani powiécie
Żadne niepewne, dwuznaczne słowo;
Jako to: dobrze, dobrze, my wiemy; —
Albo, gdybyśmy świerzbiączkę mieli;
Albo, możnaby, gdybyśmy śmieli: —
Że nie powiecie tych dwuznaczników
Wykrywających, że wy co wiecie,
Jak miłosierdzie i łaskę nieba
Chcecie miéć w biedach, przysiądz potrzeba.

DUCH, z pod ziemi.

Przysiądz!

HAMLET.

Ucisz się, ucisz, duchu stroskany! —
Miejcie, panowie, w łaskawym względzie
Mnie, którym do was tak przy wiązany:
Gdy człek tak biédny, jak Hamlet, będzie

W stanie okazać miłość i przyjaźń,
Z bożą pomocą pewno nie chybi.
Chodźcie. Ma przyjaźń jeszcze zaklina
Ażeby palca z ust nie zdejmować.
Czas to burzliwy. — Przeklęta wina!
Na com się zrodził ciebie prostować!
Dobrze, pójdziemy razem, panowie.

(Wszyscy odchodzą).


AKT II.

SCENA PIERWSZA.
(Pokój w domu Poloniusza).
Wchodzi POLONIUSZ i REJNALDO.
POLONIUSZ.

Daj mu, Rejnaldo, z listem pieniądze.

REJNALDO.

Dobrze, mój Panie.

POLONIUSZ.

Mądrze postąpisz, dobry Rejnaldo,
Gdy się o jego życiu wypytasz,
Nim go nawiedzisz.

REJNALDO.

Takem zamierzał.

POLONIUSZ.

Mądrześ powiedział; lecz się przód pytaj,
Jak Duńczykowie żyją w Paryżu;
Kto, w jaki sposób, kędy mieszkają,
Jakie wydatki, z kim się udają;

Tém kołowaniem kiedy się dowiesz,
Że syna znają, daléj postąpisz
Jak twe uprzednie były pytania:
Udaj, jakobyś znał go zdaleka;
Powiesz, — Znam ojca, krewnych, przyjaciół,
W części i jego; — Zważasz, Rejnaldo?

REJNALDO.

Dobrze, mój Panie.

POLONIUSZ.

W części i jego: —
Ale powiedzieć możesz, — nie dobrze:
Gdy ten, co znałem, dziarski to chłopiec:
Temu i temu oddany: — możesz
Nań co wymyśléć, lecz coby żadnéj
Hańby nie niosło: strzeż się od tego;
Lecz wybujałe zwykłe usterki,
Te towarzysze głośne i znane
Wieku młodego jak i swobody.

REJNALDO.

Jako grać, panie.

POLONIUSZ.

Tak, lub się upić,
Rąbać się, kłócić, albo przeklinać,
Chodzić do dziewcząt: — możesz do tyla.

REJNALDO.

Panie, to jemu hańbę naniesie.

POLONIUSZ.

Nie; skargę osłodź twojemi usty.
Nie masz go bowiem całkiem przedstawiać
Jak nawykłego sługę rozpusty;
Tego nie myślę: ale przedstawisz

Grzecznie te błędy, aby się zdały,
Jako malutkie plamki swobody,
Połysk i wybuch duszy ognistéj,
Poryw gwałtownéj dzikości krwistéj,
Do czego każdy przyzna się młody.

REJNALDO.

Ale, mój Panie, —

POLONIUSZ.

Na co to wszystko?

REJNALDO.

Tak jest, mój Panie, chciałbym to wiedziéć.

POLONIUSZ.

W tem są fortelu mego układy;
Sądzę, że pewno uda się Sztuka:
Kładąc na syna małe te wady,
Jak rzecz w robocie, trocha się zbruka;
Zważaj:
Z tobą mówiący, którego badasz.
Jeśli takowe wspomniane zbrodnie
Widział u syna, więc niezawodnie
Skończy tym wnioskiem: Obywatelu,
Lub Dobry Panie, lub Przyjacielu, —
Wedle tytułu co we zwyczaju
Człeka i kraju.

REJNALDO.

Dobrze, mój Panie.

POLONIUSZ.

A wtedy, panie, powie, — powie — O czemże mówiłem Panie Jezu! o czémś mówiłem: — Na czém stanąłem?

REJNALDO.

Skończy tym wnioskiem.

POLONIUSZ.

Skończy tym wnioskiem, — Tak rzeczywiście;
Wreście odpowie: — Znam się z młodzianem;
Wczoraj widziałem, czy pozawczoraj,
Wtedy, lub wtedy, z tym, lub z tym panem;
Tam grał, jak mówisz, tam suszył dzbany;
Tam się przy piłce kłócił: lub może,
Widziałem jak szedł w dom podejrzany,
W zamtuz videlicet i tym podobnie. —
Patrzajże teraz: złowisz na haki
Z netą fałszywą prawdy szczupaki:
Tak my przebiegli i mądrzy możem
Nader ubocznie, krętem i sztuki
Wchodzić na drogę niby bezdrożem;
Wedle uprzednich rad i nauki
Syna wyśledzaj: czy mię pojąłeś?

REJNALDO.

Tak, zrozumiałem.

POLONIUSZ.

Ruszajze z Bogiem;
Bywaj mi zdrowy.

REJNALDO.

Dobry mój Panie, —

POLONIUSZ.

Sam go uważaj.

REJNALDO.

Dobrze, mój Panie.

POLONIUSZ.

Niechaj się pilnie muzyki uczy.

REJNALDO.

Dobrze, mój Panie.

POLONIUSZ.

Bywaj mi zdrowy!

(Rejnaldo wychodzi. — Wchodzi OFELIA).

Cóż Ofelio? cóż to się stało?

OFELIA.

Ojcze mój, wielka zdjęła mię trwoga!

POLONIUSZ.

Czegoż to? powiedz, na imie Boga!

OFELIA.

Kiedy ja szyłam w moim pokoju,
Wtém rozchrystany, w podartym stroju,
Bez kapelusza, w brudnych pończochach,
Co bez podwiązek całkiem opadły,
Jako koszula jego wybladły,
Drżący kolano bił o kolano,
I z litościwém bardzo wejrzeniem
Jakoby z pieklą jego wysłano,
By opowiedział mękę tajemną, —
Hamlet królewicz stanął przedemną.

POLONIUSZ.

Czy nie oszalał dla twej miłości?

OFELIA.

Nie wiem ja, panie, ale istotnie,
Lękam się tego.

POLONIUSZ.

Cóż ci powiedział?

OFELIA.

Ujął za rękę, ścisnął mię silnie,
Odszedł na całą długość ramienia,

Tak na swem czole miał rękę drugą,
Patrzył na moje lice tak pilnie,
Jakby rysować żądał. Stał długo;
W końcu, — strząsnąwszy rękę mi zwolna,
Głową kiwnąwszy trzykroć nademną, —
W ydał westchnienie straszne, grobowe,
Które tak wstrzęsło jego budowę
Jak przy skonaniu; potem mię puścił:
I zarzuciwszy na barki głowę,
Zdał się na oślep znaleść swą drogę:
Bo z niepatrzącą na nic zrzenicą
Wyszedł z pokoju, jeszcze wychodząc
Na mnie uderzył ocz błyskawicą.

POLONIUSZ.

Chodźże, chodź ze mną; króla poszukam.
To uniesienie straszne kochania. —
Miłość gwałtowna szuka swéj zguby,
Wtrąca w zamiary rozpaczające
Częściéj jak inna każda namiętność,
Która nas dręczy pod słońcem. Szkoda, —
Możeś mu rzekła przykre wyrazy?

OFELIA.

Nic, ale pełniąc twoje rozkazy,
Pism nie przyjęłam i zabroniłam
Wstępu do siebie.

POLONIUSZ.

Stąd i oszalał.
Szkoda, żem więcej oczu nie zwrócił,
Aby go poznać: drżałem by ciebie
Dla swéj igraszki nie zbałamucił;

Trwoga nieszczęsna! — Zda się, że tyle
Rzeczą właściwą naszemu wieku
Ufać za nadto swéj przezorności,
Jak pospolita młodemu człeku
Nie mieć rozwagi. Chodźmy do króla:
Niech wie tę miłość, tając to bowiem
Więcéj obrażę niż gdy opowiem.
Chodź.

(wychodzą).


SCENA DRUGA.
(Pokój w zamku).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i ŚWITA.
KRÓL.

Witaj Rozenkranc i Guildensternie!
Dawno was widziéć chciałem niezmiernie,
Wreście w potrzebie waszej pomocy
Po was posłałem. Wiecie, panowie,
Zmianę Hamleta, słusznie tak zowię,
Gdyż niepodobny wewnątrz i zewnątrz
Całkiem do siebie. Coby to było
Prócz śmierci ojca, co go wtrąciło
W stan obłąkania smutny rozumu,
Zgadnąć nie mogę; przeto was proszę, —
Coście z maleńku z nim wychowani,
Równi mu w lalach, równi whumorze, —
Abyście chcieli na naszym dworze
Nieco przemieszkać: swém towarzystwem

Wieść do zabawy; razem wybadać,
(Gdy okoliczność może się nadać),
Czy go nie dręczy rzecz nam tajemna,
Którą poznawszy możnaby zleczyć.

KRÓLOWA.

Mówił nam wiele o was, panowie;
Pewnam, ze nie ma z żyjących w świecie
Więcej mu lubych. Jeśli zechcecie
Tyle okazać dla nas dobroci,
Byście spędzili z nami czas jaki
Dla uwieńczenia naszej nadziei,
Tak się zawdzięczą te odwiedziny
Jako przystoi króla pamięci.

ROZENKRANC.

Król i królowa mogą oboje,
Mając nad nami władzę najwyższą,
Chęć uskutecznić swoim rozkazem,
Ale nie prośbą.

GUILDENSTERN.

Myśmy posłuszni;
Całkiem uległych siebie oddajem,
Naszę usługę u nóg składamy,
Zawsze gotowi na rozkazanie.

KRÓL.

Dzięki, Rozenkranc i Guildensternie.

KRÓLOWA.

Dzięki Guildenstern i Rozenkrancu:
Proszę natychmiast syna odwiedzić:
Bardzo zmieniony! — Niechaj z was który
Panów zawiedzie do królewicza:

GUILDENSTERN.

Naszą przytomność, nasze staranie,
Niech mu Bóg sprawi mile, pomocne.

KRÓLOWA.

Amen!

(Wychodzą Rozenkranc, Guildenstern i niektórzy ze świty. Wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.

Królu, posłowie już z Norwegii
Szczęśnie wrócili.

KRÓL.

Zawsześ ty ojcem dobréj nowiny.

POLONIUSZ.

Alboż nie jestem? Najświęciéj, Panie,
Moję powinność i moję duszę
Bogu i memu składam królowi:
Zdaje się, (albo goni mój rozum
Pewnym nie tyle śladem mądrości
Jako zwyczajnie), zda się znalazłem
Istną przyczynę szaleństw Hamleta.

KRÓL.

Mów, bo oddawna słyszeć to pragnę.

POLONIUSZ.

Posłom najpierwéj daj posłuchanie;
Moja nowina wielkiej téj uczty
Niechaj na wety, Królu, zostanie.

KRÓL.

Samże ich uczcij, do mnie przyprowadź.

(Wychodzi Poloniusz).

Luba Gertrudo, mówi, że zbadał
Źródło słabości naszego syna.

KRÓLOWA.

Wątpię czy główna nie jest przyczyna
Śmierć ojca z naszem prędkiem weselem.

(Powraca Poloniusz z Woltimandem i Korneliuszem).
KRÓL.

My go zbadamy. — Dobrzy panowie,
Mile witajcie! Mów, Woltimandzie,
Cóz od naszego brata Norwega?

WOLTIMAND.

Wzajemność szczerszych życzeń, pozdrawiań.
Kazał na piérwsze słowo powstrzymać
Zaciąg synowca, bo to uważał
Przygotowaniem przeciw Polaków;
Lepiéj wglądnąwszy znalazł, ze przeciw
Waszéj Wielkości. Tém rozgniewany, —
Że niedołężność wieku i słabość
Tak uwodzono, — Areszt nałożył
Na Fortinbrasa: który się poddał;
Po napomnieniu przysiągł, że więcéj
Nigdy nie wtargnie w Daniją zbrojnie.
Stary Monarcha tem ucieszony
Dał trzy tysiące jemu talarów
Rocznéj intraty i polecenie
Wieść na Polaków wojsko zebrane.
Oto i prośba, gdzie poszczególnia,

(daje papier)

Aby dozwolić przejścia wolnego
Wojsku Norwegów przez nasze kraje,
Z taką nagrodą i bezpiecznością
Jak tu wyraża.

KRÓL.

Z tegośmy radzi;
Czasem wolniejszym przejrzeć zechcemy,
Dobrze zważywszy damy odpowiedź.
Składam tymczasem dzięki za trudy:
Idźcie odpocząć; proszę na wieczór,
Będziem ucztowac. Jeszcze najmiléj
Witam z powrotu!

(Wychodzą Woltimand i Korneliusz).
POLONIUSZ.

Sprawa ta nader dobrze skończona. —
Chcieć to roztrząsać, Panie i Pani,
Co król, co jemu winni poddani,
Dzień dniem dla czego, albo noc nocą
Czas czasem, na tem niewiedziéć poco
Dnieby trwoniono noce i czasy.
Przeto, — bo krótkość dusza rozumu,
Przewlekłość tylko zwierzchne okrasy, —
Krótko opowiem: Hamlet szalony:
Zowię szalonym: bo cóż szaleństwo?
Nic już innego tylko szalony.
Ale to mijam.

KRÓLOWA.

Bez sztuk do rzeczy.

POLONIUSZ.

Pani, przysięgam, sztuk nie używam,
Prawda że warjat; prawda: to smutno;
Smutno że prawda; śmieszna figura;
Ale ją żegnam, mówię bez sztuki.
Warjat, dowiodłem: teraz zostaje
Zbadać przyczynę tego effektu;

Raczéj przyczynę tego defektu;
Bo defektowy effekt ma źródło:
To pozostaje ta pozostałość.
Zważcie!
Miałem ja córkę, (mam póki moja);
Co w posłuszeństwie dziecka, zważajcie,
List ten oddała: wnoście i myślcie.

„Do rajskiéj i bóstwa mej duszy, przecudnie upiększonéj Ofelii,“ —
To złe wyrażenie, to nizkie wyrażenie: upiększonéj, nizkie wyrażenie; ale posłuchajcie. — Tak:
W jéj najśliczniéjsze białe łono i t. d. i t. d.

KRÓLOWA.

Hamletże pisał?

POLONIUSZ.

Proszę się wstrzymać będę najszczerszy.

(czyta)

„Wątp czy gwiazdy sklniąc się żarzą;
„Wątp czy słońce jest na niebie;
„Wątp czy prawda nie potwarzą;
„Lecz nie wątp że kocham ciebie.

„O droga Ofelio, biada mi z temi wierszami, nie posiadam sztuki zawarcia w rymach westchnień moich: ale proszę wierzyć, ze cię kocham najmocniéj, o najmocniéj; adieu.
„Twój zawsze, moja najdroższa Pani, dopokąd się nie rozsypie ta krucha ciała mego lepianka.

Hamlet.“

To w posłuszeństwie córka oddała,
I nalegania z poszczególnieniem
Czasu, sposobu, miejsca zeznała.

KRÓL.

Jakże tę miłość jego przyjęła?

POLONIUSZ.

Za cóż mię trzyma Pan Najjaśniejszy?

KROL.

Za poczciwego człeka z honorem.

POLONIUSZ.

Tego dowiodę. Cóź więc myślicie,
Widząc gorącą miłość tę w locie,
(Wyznać zaś muszę pierwéj postrzegłem
Jak uczyniło zeznanie dziecię,
Cóż li myślicie, królu, królowo
W swym majestacie wdzięcznym przytomna,
Byłemże dla nich może myślicie
Listem tajemnym, pugilaresem;
Miałemże serce głuche i nieme;
Lub obojętnie na to patrzałem;
Cóż więc myślicie? nie, wprost przeciąłem,
Mojéj dziewczynie tak powiedziałem:
Wyższy królewicz nad sferę twoję;
Trzeba to skończyć; dałem rozkazy,
By swe zamknęła przed nim pokoje,
Nie przyjmowała darów ni posła:
Co uczyniwszy korzyść odniosła.
Lecz odrzucony, krótko opowiem,
Stracił z weselem chęć do jedzenia,
Rozstał się ze snem, potém ze zdrowiem,
Wpadł w zamyślenie, potém pomału
Przyszedł do tego strasznego szału,
Który nas dręczy.

KRÓL.

Jak ci się zdaje?

KROLOWA.

Bardzo być może.

POLONIUSZ.

Byłoż to kiedy, (chciałbym to wiedziéć),
Gdy z upewnieniem rzekłem, że tak,
Aby, inaczéj stało się?

KRÓL.

Nie.

POLONIUSZ, pokazując na głowę i ramiona.

Rozdzielże to z tém jeśli inaczéj:
Byle sprzyjały okoliczności
Prawdę wynajdę kędy się kryje,
Choćby się w środku ziemi ukryła.

KRÓL.

Jakże się o tém lepiéj przekonać?

POLONIUSZ.

Wiecie, że często zwykł po galeryi
Cztéry godziny chodzić.

KRÓLOWA.

To prawda.

POLONIUSZ.

Wtedy do niego wyszlę me dziécie;
Państwo się skryją za to obicie;
Zważcie spotkanie; gdy jéj nie kocha,
I do szaleństwa nie z tego przyszedł,
Nie być mi w rządzie twym pomocnikiem,
Ale karczmarzem lub powoźnikiem.

KRÓL.

Dobrze, doświadczym.

(Wchodzi Hamlet czytając).
KRÓLOWA.

Patrzcie jak smutny idzie i czyta.

POLONIUSZ.

Idźcie, zaklinam, idźcie oboje;
Wnet z nim rozpocznę, — proszę ustąpić!

(wychodzą: Król, Królowa i Świta).
POLONIUSZ.

Jakże się ma łaskawy mój xiąże Hamlet!

HAMLET.

Dobrze, Bogu dzięki.

POLONIUSZ.

Czy mię poznaje xiąże?

HAMLET.

Bardzo dobrze — wszakżeś rybakiem.

POLONIUSZ.

Nie, panie.

HAMLET.

Tedybym życzył, abyś był tak poczciwym człowiekiem.

POLONIUSZ.

Poczciwym, xiąże?

HAMLET.

Tak, panie; być poczciwym, jak się dzieje na świecie, jest to być jednym wybranym z dziesięciu tysięcy.

POLONIUSZ.

To bardzo wielka prawda, xiąże.

HAMLET.

Bo jeśli słońce płodzi robaki w nieżywym psie, i jeśli to bóstwo całując zdechlinę. — Masz-li córkę?

POLONIUSZ.
Mam, xiąże.
HAMLET.

Nie pozwalaj chodzie po słońcu: płodność rzecz błogosławiona; lecz że i twoja córka może podobnego rodzaju błogosławieństwo osiągnąć, — Przyjacielu, miéj na to baczenie.

POLONIUSZ.

Co przez to rozumi xiąże? (na boku) Zawsze mu w głowie moja córka: — jednak nie poznał z początku i nazwał mię rybakiem: całkiem nieprzytomny, całkiem nieprzytomny: o prawdziwie, w młodości mojej przychodziłem z kochania prawie do podobnej ostateczności. Jeszcze do niego przemówię. — Co czyta xiąże?

HAMLET.

Słowa, słowa, słowa!

POLONIUSZ.

Z jakiéjże materyi?

HAMLET.

Jużci z papiéru a nie z atłasu.

POLONIUSZ.

Mówię o treści tej xiążki, co czyta xiąże.

HAMLET.

Potwarze, panie: bo tu utrzymuje ten satyryczny hultaj, ze starzy ludzie mają siwe brody, twarz pomarszczoną, że z oczu płynie im gęsta ambra i żywica, ze u nich brak zupełny rozumu jak siły w nogach. Chociaż, panie, w to wszystko najmocniéj i najdokładniéj wierzę, jednak sądzę nieuczciwością pisać takie rzeczy, bo samże pan może przyjść do mojego wieku, jeśli, jak rak, zdoła się w tył cofnąć.

POLONIUSZ, na stronie.
Choć to szaleństwo, jednak ma związek. — Czy nie zechce xiąże awry przemienić?
HAMIET.

W grobie?

POLONIUSZ.

W rzeczy saméj, byłoby to zupełnie przemienić awrę. — (na stronie) Jakże są czasem uderzające jego odpowiedzi! Tę szczęśliwą własność często posiada szaleństwo, na którą zdrowy rozum nigdy się tak pomyślnie nie zdobędzie. Opuszczę go i postaram się jak najprędzej sprowadzić z nim córkę moję. — Najdostojniejszy xiąże, śmiem najpokorniej prosić o pozwolenie odejścia.

HAMLET.

O cobyśkolwiek prosił mogę najchętniéj z tem się rozstać prócz życia, prócz życia, prócz życia.

POLONIUSZ.

Bywaj zdrów, xiąże.

HAMLET.

Jakże nudni starzy głupcy!

(Wchodzą ROZENKRANC i GUILDENSTERN}.
POLONIUSZ.

Szukacie xięcia Hamleta; oto jest.

ROZENKRANC, do Poloniusza, który wychodzi.

Szczęść Boże panu!

GUILDENSTERN.

Mój dostojny xiąże! —

ROZENKRANC.

Mój najdroższy xiąże! —

HAMLET.

Moi najlepsi przyjaciele! Jakże się masz Guildensternie! Ach Rozenkranc! Dobre chłopcy, jakże się wam powodzi?

ROZENKRANC.
Jak pospolitym dzieciom tej ziemi.
GUILDENSTERN.

Szczęsni dla tego, że się nie gnieciem
Szczęściem zbyteczném; choć nie jesteśmy
Przy kapeluszu fortuny kwieciem.

HAMLET.

Ani podeszwą u jej trzewika?

ROZENKRANC.

Nie, xiąże.

HAMLET.

Więc zostajecie u jéj przepaski, albo w pośrodku jéj faworów?

GUILDENSTERN.

Rzeczywiście jesteśmy jéj powiernikami.

HAMLET.

I przypuszczeni aż do łona fortuny? O najprawdziwiéj; to nierządnica. Cóż nowego?

ROZENKRANC.

Nic, panie, tylko że świat staje się coraz poczciwszym.

HAMLET.

Więc sądny dzień blisko: ale wasze nowiny nie prawdziwe. Pozwólcie nieco otwarciéj siebie zapytać: przez co popadliście w ręce fortuny, która was zaparła do tego więzienia?

GUILDENSTERN.

Więzienia, panie?

HAMLET.

Danija jest więzienie.

ROZENKRANC.

A więc i cały świat więzieniem.

HAMLET.
Ogromném więzieniem, mającém wiele przegród, turm i lochów; najgorszą turmą jest Danija.
ROZENKRANC.

Tak nie myślimy, xiąże.

HAMLET.

Więc dla was nie jest więzieniem; bo na świecie nic nié ma dobrego, ani złego, tylko nasze mniemanie to czyni: dla mnie więzieniem.

ROZENKRANC.

Duma tedy pańska zmienia mu na więzienie ten kraj, co nazbyt ciasny dla pańskiego umysłu.

HAMLET.

O Boże, mógłbym się pomieścić w łupinie orzechowej, i jeszcze miałbym siebie za króla niezmiernéj przestrzeni, gdyby mię straszne marzenia nie dręczyły.

GLTLDENSTERN.

W rzeczy saméj te marzenia pochodzą z dumy; bo prawdziwa istota i materya dumy zasadza się na cieniu marzenia.

HAMLET.

Samo marzenie jest tylko cieniem.

ROZENKRANC.

Prawda, i ja przyznaję dumie tak powietrzną i lekką własność, że się może nazwać cieniem cieniu.

HAMLET.

Nasi przeto żebracy są ciałem, a nasi monarchowie i niebotyczne bohatyry są tylko żebraków cieniem: — Pojdziemy może do dworu, bo, na honor, nie mogę rozumować.

ROZENKRANC i GULDENSTERN.

Dobrze, służymy xięciu.

HAMLET.

Nie o to idzie: nie chcę was kłaść w jednym rzędzie z resztą sług moich, bo mówiąc z wami, jak poczciwy człowiek, nader straszliwą mam straż przyboczną. Ale otwarcie, po przyjacielsku powiedzcie, co robicie w Elsinorze?

ROZENKRANC.

Chcieliśmy odwiedzić xięcia i nic więcéj.

HAMLET.

Będąc żebrakiem, równiem ubogi i w podziękowania, bo rzecz niezawodna, kochani przyjaciele, że moje podziękowanie nie warte i grosza. Czy nie posyłano za wami? Czyście z własnego natchnienia przybyli? Czy to tylko dobrowolne odwiedziny? — No, no; bądźcie ze mną otwarci i poczciwi; no, no, powiedzcie.

GULDENSTERN.

Cóż mamy powiedzieć, panie?

HAMLET.

Cokolwiek, ale do rzeczy. Posyłano po was; oto w oczach waszych czytam pewien rodzaj zeznania, a wasza wstydliwość nie ma dość siły dla pokrycia tego: wiem, dobry król i królowa po was posyłali.

ROZENKRANC.

W jakimże celu, xiąże?

HAMLET.

W Jaśnie tego od was chciałbym się dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszéj przyjaźni, na jednomyślność naszego wieku, na związek naszej zawsze trwałéj życzliwości i na te wszystkie najdroższe rzeczy, na jakieby was najlepszy mówca mógł upraszać, bądźcie prości i otwarci ze mną; czy po was posyłano lub nie?

ROZENKRANC, do Guildensterna.

Co mówisz?

HAMLET.
Ha, jużem was pojął; — jeśli mię kochacie, nie wstrzymujcie się.
GUILDENSTERN.

Posyłano po nas, xiąże.

HAMLET.

A ja wam powiem dlaczego; tak moje odgadnienie poprzedzi wasze odkrycie i wasza tajemnica przyrzeczona królowi i królowéj nie wypierzy się ani z jednego piórka. Straciłem niedawno, (nie wiem dla czego), wszelką wesołość, zarzuciłem zwyczajne zabawy i zatrudnienia: prawdziwie, w takiém jestem smutném usposobieniu, ze ten piękny utwór, ziemia, zdaje się mi jak nierodzajny i piasczysty przylądek; ten przewyborny namiot, powietrze, patrzcie, te śmiało zawieszone stropy, ten majestatyczny dach z szafiru, wysadzany złocistemi ogniami, niczem się nie zdaje w oczach moich, jak tylko brzydkim i zaraźliwym stekiem wyziewów. Co za arcydzieło człowiek. Jak szlachetny w rozumie! Jak nieskończony w zdolnościach! W kształcie i poruszeniu jak znakomity i dziwny! W działaniu jak podobny aniołom! W pojęciu jak podobny Bogu! Ozdoba świata! Wzór całej żyjącej natury! A jednak dla mnie, czemże ta istota prochu? Ludzie mię nie bawią; twoim uśmiechem zdajesz się na to zgadzać.

ROZENKRANC.

Myślałem wcale nie o tém, xiąże.

HAMLET.

Czegóż się tedy śmiałeś, kiedym powiedział, że ludzie mię nie bawią?

ROZENKRANC.
Myślałem, że jeśli xiąże nie ma upodobania w ludziach, jakże u niego znajdą suche przyjęcie aktorowie, bośmy ich spotkali w drodze, spieszących tu dla ofiarowania xięciu swojéj usługi.
HAMLET.

Grającego rolę króla mile powitam; jego królewska mość odbierze hołd odemnie: awanturniczy rycerz użyje do woli swego rapiru i tarczy: kochanek nie będzie wzdychał gratis: humorzysta dokończy w pokoju swoję rolę: błazen pobudzi do śmiechu mających łaskotliwe płuca; a panienka najswobodniéj odkryje swe myśli, albo w tym celu użyje wierszów. — Co to za aktorowie?

ROZENKRANC.

Ci sami, których xiąże dawniéj lubił, drammatyści z miasta.

HAMLET.

Jakże przyszło do tego, że teraz koczują? Obranie stałego pomieszkania daleko lepszą byłoby drogą do ich sławy i zysku.

ROZENKRANC.

Sądzę ze mieli w tém na przeszkodzie nowe postanowienia.

HAMLET.

Czy używają téj saméj sławy, jaką mieli za mego pobytu w mieście? Czy są tyleż uczęszczani?

ROZENKRANC.

Nie, wcale nie.

HAMLET.

Skądże to pochodzi? Czy poczynają rdzewiéć?

ROZENKRANC.

Bynajmniéj, zawsze przez swoje usiłowanie utrzymują się w jednakowym stanie; ale tam się znajduje gniazdo dzieci[3], maleńkich piskląt, którzy wrzeszczą na całe gardło i za to najokrutniéj sypią się im oklaski: ci tedy są teraz w modzie, a tak okrzyczeli pospolite teatra, (jak nazywają wszystkie inne), że wielu uzbrojonych rapirem zaledwie się wazy pójść do nich z obawy gęsiego pióra.

HAMLET.

Co to za dzieci? Kto ich utrzymuje? Kto im płaci? Czy nie powiedzą potém, jeśli ze wzrostem wyjdą na pospolitych aktorów, (co najpodobniéj, chyba że co lepszego znajdą), że pisarze trzymający ich stronę krzywdę im wyrządzili, powstając na własne ich przyszłe dziedzictwo?

ROZENKRANC.

W rzeczy saméj, można wiele powiedziéć na obie strony, cały naród nie ma sobie za grzech podszczuwać ich do kłótni: była nawet pora, nawet pora, że ani grosza nie przynosiła sztuka, jeśli poeta i aktor nie poszli o to w załebki.

HAMLET.

Byc że to może?

GUILDENSTERN.

O tam wiele z tej przyczyny mózgownic potrzaskano.

HAMLET.

Nié ma tu nic bardzo nadzwyczajnego: bo mój stryj jest królem Danii, a którzy zakrzywiali się na niego za życia mojego ojca, dają teraz dwadzieścia, cztérdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jogo miniaturę. Do kroćset piorunów, w tém coś nadprzyrodzonego, jeśli filozofia potrafi to zbadać.

(Słychać trąbienie).
GUILDENSTERN.

To aktorowie.

HAMLET.

Panowie, najmiléj was witam w Elsinorze. Dajcie rękę do uściskania. Przystąpcie: grzeczność bowiem i ujęcie stanowią teraz miłe powitanie; pozwólcie, ze z wami tego wszystkiego dopełnię; z obawy, aby przyjęcie aktorów, które, powiadam, musi byc bardzo uprzejme, nie zdało się lepszém od waszego. Witam was najmilej; ale mój stryjeczny ojciec i stryjeczna matka mocno się oszukali.

GUILDENSTERN.

W czém, najłaskawszy xiąże?

HAMLET.

Jestem tylko szalony w północ, przy północno-zachodnim wietrze, ale przy południowym doskonale znam się nu farbowanych lisach.

(Wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.

Niech wam Bóg szczęści, panowie!

HAMLET.

Słuchaj Guildensternie; — także i ty, panie! — słuchajcie co powiem wam do ucha: to wielkie dziecko, które tu widzicie, jeszcze nie wyszło z pieluszek.

ROZENKRANC.

Może powtórnie wrócił do powicia, bo powiadają, ze starzec na nowo dziecinieje.

HAMLET.

Łatwo wyprorokuję, ze mi przyszedł oznajmić przybycie aktorów; uważajcie. — Dobrze, panie, mówisz: w poniedziałek rano; tak było istotnie.

POLONIUSZ.

Mam nowinę dla xięcia.

HAMLET.
Mam nowinę dla pana. Kiedy Rosciusz był aktorem w Rzymie, —
POLONIUSZ.

Przybyli tu aktorowie, xiąże.

HAMLET.

O ho ho!

POLONIUSZ.

Słowo honoru, —

HAMLET.

Każdy na ośle aktor przyjechał, —[4]

POLONIUSZ.

Najlepsi aktorowie w świeciej grać mogą trajedyę, komedyę, historyę, sztukę pastoralną, pastersko-komiczną, historyczno-pastoralną, traiczno-historyczną, traiczno-komiczną, drammę bez podziału na sceny, albo poema nieograniczone. Seneka dla nich nie ciężki, ani Plaut za nadto lekki, bo to są jedyni ludzie w świecie, czy to w rodzaju pism prawidłowych, czy wolnych.

HAMLET.

O Jefte, sędzio Izraela, jakiż skarb posiadasz.

POLONIUSZ.

Jakiż posiada skarb, panie?

HAMLET.

Jaki? —

Jednéj się córki ładnéj dochował,
Którą nad wszystko miłował.

POLONIUSZ, na stronie.

Zawsze o mojéj córce.

HAMLET.
Nie mamże w tém słuszności, stary Jefte?
POLONIUSZ.

Jeśli mię xiąże nazywa Jeftym, to istotnie mam córkę, którą nad wszystko kocham.

HAMLET.

Nie to następuje.

POLONIUSZ.

Cóź następuje, xiąże?

HAMLET.

Co?

Człowiek sądzi,
Pan Bóg rządzi.

Wiecie bowiem:

Nikt nie odgadnie,
Co nań przypadnie.

Więcéj zaś podobnych sentymentów możecie znaleść w kantyczkaeh[5], bo nadeszli skróciciele mojéj perory.

{Wchodzi czterech lub pięciu aktorów).

Najmiléj witam, panowie: witam najmilej wszystkich: rad cię oglądam w dobrém zdrowiu. — Witajcież dobrzy przyjaciele. — (do aktora) O stary przyjacielu! Jak zarosłeś od tego czasu kiedym cię widział, czy swoją brodą przyszedłeś mię straszyć w Danii? — (do aktorki) Co, moja młoda xiężniczko i moja pani! Matko najświętsza! Wasza Jasność, od tego czasu jak widziałem, przybliżyła się ku niebu o całą wysokość trzewika na korku. Proś Boga, aby twój głos, jak zużyty pieniądz złoty, nie zdradził ciebie swoim dźwiękiem[6]. Wszystkich, panowie, najserdeczniéj witam. A teraz wnet się puścimy, jak francuzkie sokoły, na każdą rzecz, co zobaczemy: cokolwiek zaraz powiedzcie. No, dajcie nam próbę waszego talentu, no, jaką poruszającą mowę.

AKTOR PIERWSZY.

Jakąż mowę, łaskawy xiąże?

HAMLET.

Raz cię słyszałem, jakeś deklamował sztukę, co nie była nigdy przedstawianą, lub jeśli była, to nie więcéj jak raz jeden: bo przypominam sobie, że się nie podobała publiczności; był to kawior dla pospólstwa. Jednak ta sztuka, (wedle mego zdania i innych bez porównania większych znawców), była wyborna: dobrze podzielona na sceny, z wielką umiejętnością i prostotą napisana. Jeden mówił, przypominam sobie, że tym wierszom brakowało soli attyckiéj, któraby całą rzecz przyprawiła; i nie stawało takich wyrażeń coby okazywały pisarza fantastycznego: jednak nazywał to prostą i niewymuszoną metodą; równie pełną zdrowego rozumu jak słodyczy, a daleko więcéj piękną niż dowcipną. Jedno miejsce szczególniéj mnie się podobało; było to opowiadanie Eneasza Dydonie; a z tego najwięcéj lubiłem opisanie mordu Pryama. Jeśli to jeszcze żyje w pamięci twojéj, zacznij od tego wiersza; spróbuję czy pamiętam: —

„Pyrrus okrutny jak hyrkański lew, —“

Nie tak, ale zaczyna się od „Pyrrus.“

„Pyrrus okrutny w czarnéj zbroi był,
„Jak jego zamiar: nocy téj podobny,
„Gdy się w brzemiennym zgubą koniu skrył;
„Teraz swój ubiór straszny i żałobny

„Zwalał okropniéj ten hyrkański lew,
„Od stóp do głowy wszędzie go czerwieni
„Ojców i matek, córek, synów krew:
„Pieczon, wstrzymywan od ulic płomieni,
„Co oświecały podle mord swych panów:
„Pyrrus, którego ogień piekł i gniew,
„Co go broczyła całkiem zsiadła krew,
„Stał, jak karbunkuł, wzrok, lub jak szatanów,
„Szukać starego monarchę Trojanów,“

Mów teraz daléj.

POLONIUSZ.

Na Boga, xiąże, doskonale powiedziałeś, dobrym głosem i dobrym rozmiarem.

AKTOR PIERWSZY.

„Znalazł go, mylne Grekom dawał razy;
„Miecz jego dawny, w buncie na swą dłoń,
„Legł, jak spuściła, głuchy na rozkazy:
„Mimo nierówność Pyrrus zwraca broń
„Przeciw Pryama, wściekłość myli raz:
„Lecz słaby ojciec pada od zamachu.
„Wtedy nieżywy Ilionu głaz,
„Jakby cios uczuł, szczyt płomienny gmachu
„Zwalił ku dołu. Na te straszne łomy
„Pyrrus osłupiał: patrzcie, jego kord,
„Niosąc Pryama mlécznej głowie mord,
„Utkwił w powietrzu: Pyrrus nieruchomy,
„Jak malowany tyran z mieczem w górze,
„Stał między wolą i potęgą swoją,
„Stał i nie działał.
„Lecz, jak widziémy, nim wypadną burze,
„Milczą niebiosa, chmury cicho stoją,

„Wiatry bez mowy, a na dolnym globie
„Głucho, ponuro, martwo, jakby w grobie:
„Wtém z błyskawicy ogniem i łoskotem
„Kije dla burzy hasło straszny grzmot.
„Tak znów do dzieła wziął się Pyrrus potem:
„Nigdy Cyklopów nie uderza miot
„Zbroi Marsowéj na czas wieczny kutéj
„Mniéj obojętnie, jak Pyrrusa miecz
„Spadł na Pryama.
„Precz-że, fortuno, nierządnico, precz!
„Wszyscy bogowie w świętym waszym sejmie
„Władzy pozbawcie podłą tę niewiastę,
„Koło jej złamcie i tę krągłą piastę
„Z nieba wyrzućcie na dół, a tak nisko
„Jako szatanów siedlisko.“

POLONIUSZ.

Nadto długo.

HAMLET.

To samo powie balwierz o pańskiéj brodzie. — Proszę ciebie mów daléj: — Jemu praw jakie śmieszne facecye, albo tłuste powiastki, inaczéj zaśnie: — mów dalej: no, o Hekubie.

AKTOR PIERWSZY.

„Ktoby to widział, biada! jak królowa
„Prawie pół-naga, a w nieładzie głowa, —“

HAMLET.

W nieładzie głowa?

POLONIUSZ.

Dobrze, w nieładzie głowa, to dobrze.

AKTOR PIERWSZY.

„Bosa po gołéj jak biegała ziemi,
„Zdała się pożar gasić łzami swemi;

„Miasto korony na jéj głowie szmata;
„Wyschłe ze smutku ciało już nie szatą
„Lecz prześciéradło kryło wzięte z trwogi;
„Ktoby to widział, miasto skargi jady
„Wnetby wyzionął na te losu zdrady;
„Gdyby ją wtedy obaczyli Bogi,
„Kiedy patrzała, jako Pyrrus krwawy
„Pastwiąc się oręż w ciele męża broczy;
„Pierwszy jéj wykrzyk, (chyba ludzkie sprawy
„Ich nie obchodzą), pewno w potok łzawy
„Zmieniłby niebios pałające oczy,
„Wzruszyłby litość nawet samych Bogów.“

POLONIUSZ.

Patrz, jak pobladł, i łzy mu w oczach. — Proszę cię przestań.

HAMLET.

Dobrze, dosyć; będę cię prosił wkrótce o dokończenie. — Łaskawy panie, czy się zechcesz zatrudnić dobrem przyjęciem aktorów? Słuchaj, panie, racz ich najlepiej ugościć, bo są treścią i kroniką czasu: lepiej abyś miał po śmierci zły napis grobowy, jak ich złe mówienie za życia.

POLONIUSZ.

Postąpię z nimi, xiąże, jak zasługują.

HAMLET.

Ej do kaduka, daleko lepiej, człecze; jeśli zechcesz z każdym się obchodzić wedle zasługi, kto ujdzie chłosty? Postąp z nimi wedle twojego honoru i godności: im mniéj warci, tym więcej zasługi dla twojéj dobroci. Prowadź ich z sobą.

POLONIUSZ.
Chodźcie, panowie.
HAMLET.

Idźcie za nim, przyjaciele: jutro będziemy na waszej sztuce. — Słuchaj mię, stary przyjacielu, czy możesz grać zabójstwo Gonzaga.

AKTOR PIERWSZY.

Mogę xiąże.

HAMLET.

Jutro wieczorem przedstawisz tę sztukę. Będziesz-li mógł nauczyć się na pamięć jakich dwanaście albo szesnaście wierszy, co napiszę i umieszczę w téj sztuce. Będziesz-li mógł?

AKTOR PIERWSZY.

Bardzo dobrze, xiąże.

HAMLET.

No, to dobrze. — Idźcie za tym panem; patrzajcie nie szydzić z niego. (Wychodzą Poloniusz i aktorowie). Moi dobrzy przyjaciele (do Rozenkranca i Guildensterna), żegnam was aż do wieczora: jeszcze raz przyjmcie najmilsze powitanie w Elsinorze.

ROZENKRANC.

Dobrze, łaskawy xiąże.

(Wychodzą Rozenkranc i Guildcnstern).
HAMLET.

Bóg niech prowadzi! — Sam pozostałem.
Com za nikczemnik, podłym niewolnik!
Czyż niepotwornie, kiedy ten aktor
W prostym wymyśle, w śnie namiętności
Zmusił swą duszę do wyobrażeń;
Z jéj poruszenia zbladło mu lice,
Cały zmieszany, we łzach zrzenice,
Głos przerywany, cała postawa
Zgodna z pomysłem. I dla niczego!

Dla Hekuby!
Cóz mu Hekuba, lub on Hekubie,
By nad nią płakał? Cóźby uczynił,
Gdyby go taki przedmiot rozpalał
Jako mię? Scenę łzamiby zalał,
Wszystkichby uszy od tych słów pękły,
Zbladłby niewinny, winnyby szalał,
Najnieświadomszy byłby przelękły;
Oczom i uszom strach i zdumienie
Pewnoby wlały martwe zdrętwienie.
A ja,
Tępy nikczemnik mdle i z obawą
Jako ospały prostak się wlokę:
Wciąży nie jestem wielką tą sprawą,
Mówić nie mogę, mówić za królem,
Kiedy mu własność z życiem najdroższém
Zabrał przeklęty rozbój na wieki.
Jestem-że tchórzem? Któż-li mię nazwie
Podłym i w sztuki łeb mój rozwali?
Włos powyrywa? w twarz mi go ciśnie?
W nos mię uderzy? Kłamstwo mi zada
W żywe me oczy? Któż to uczyni?
Ha!
Znieśćbym powinien; bobym oddawna, —
Gdybym jak gołąb nie był lękliwy,
Albo bez żółci, abym potrafił
Uczuć gorycze krzywd i ucisku, —
Sprosił na ucztę sępy i kruki
Z porąbanego łotra na sztuki.
Krwawy, lubieżny, łotr bez sumienia!
Zdrajca bez uczuć, bez czci i wiary!

Cóżem za osioł? Mnieźto przystoi? —
Syn zabitego ojca drogiego,
Niebem i piekłem mścić się wezwany,
Mamże ogromny ciężar na sercu,
Jak nierządnica, zbywać słowami,
Mamże przeklinać jako przekupka,
Lub pomywaczka!
Wstyd! — do roboty! — Nic raz słyszałem,
Ze winowajcy będąc na sztuce,
Przez doskonale scen przedstawienie
Byli do głębi duszy wzruszeni,
Tak, że natychmiast zbrodnie zeznali:
Mord nieomylnie, choć bez języka,
W sposób dziwniejszy zwykł się objawiać.
Każę przy stryju sztukę przedstawiać
Nieco do mordu ojca podobną:
Będę go zważał, na wskroś przeniknę;
Jeśli poblednie, wiem co uczynię.
Może to szatan duch co widziałem?
Czart się przybiera jakiem chce ciałem;
Może przez słabość moję zamyśla,
Przez mój charakter melancholiczny,
(Bo nad takiemi włada najwięcéj),
Wiecznie potępić biedną mą duszę;
Nad ten pewniejszy dowód miéć muszę.
Sztukę tę jakby w siatkę zamienię,
Którą ułowię króla sumienie.

(wychodzi).


AKT III.

SCENA PIERWSZA.
(Pokój w zamku]).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, POLONIUSZ, OFELIA, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.

Czyście u niego sztuką rozmowy
Zbadać nie mogli co za przyczyna
Wszystkie pokoju dnie mu zakłuca
Szałem burzliwym i niebezpiecznym?

ROZENKRANC.

Mówi, ze czuje siebie zmienionym,
Ale przyczyny nie chce powiedziéć.

GUILDENSTERN.

Ani się skłaniał do wybadania;
Mądrém szaleństwem trzymał się zdala,
Gdyśmy go chcieli wieść do zeznania
Wnętrza swej duszy.

KRÓL.

Dobrze-li przyjął?

ROZENKRANC.

Grzecznie, jak dobrze człek wychowany.

GUILDENSTERN.

Wiele przymusu widać w nim było.

ROZENKRANC.

Skąpy w pytania, lecz zapytany
Dawał najdalsze nam odpowiedzi.

KRÓLOWA.

Czyście do zabaw jakich wabili?

ROZENKRANC.

Tak się zdarzyło, żeśmy spotkali
W drodze aktorów: o tém nowinę
Zdawał się słuchać z pewną radością;
Już są u dworu; sądzę ze kazał
Sztukę przedstawić tego wieczora.

POLONIUSZ.

Prawda, i żądał abym zaprosił
Was, Najjaśniejsze Państwo, na sztukę.

KRÓL.

Całém mém sercem; mocno się cieszę
Słysząc, ze na to myśli nakłonił.
Dobrzy panowie, daléj zaostrzcie
Jego do takich zabaw żądanie.

ROZENKRANC.

Dobrze, mój panie.

(Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).
KRÓL.

Opuść nas także, słodka Gertrudo;
Bośmy za synem skrycie posłali:

Aby Ofelię niby przypadkiem
W drodze napotkał: sam się z jéj ojcem
Skryję w tém miejscu, tak niewidzialni
Widząc, osądzim z tego spotkania,
Czyli istotnie troska miłości,
Czyli rzecz inna była powodem
Jego cierpienia.

KRÓLOWA.

Chętnie ulegam.
Co, Ofelio, ciebie się tycze,
Życzę, by twoja cnota i wdzięki
Były dzikości syna przyczyną:
Z twojéj się cnoty spodziewać mogę,
Że go na dawną sprowadzisz drogę
Z wielkim honorem dla was obojga.

OFELIA.

Pragnę, królowo, aby to było.

(Królowa wychodzi).
POLONIUSZ.

Tu się przechadzaj, moja Ofelio; —
Skryjmy się, królu, gdy się podoba: —

(do Ofelii)

Czytaj tę xiążkę, aby ten pozor
Dobrze wymawiał twoję samotność. —
Częstośmy za to warci nagany, —
Jak dowiedziono, — ze potrafimy
Mową pobożną, świętym uczynkiem
Pięknie ocukrzyc nawet szatana.

KRÓL.

Wielka to prawda! Jakże ta mowa (na stronie)
Daje bolesną plagę sumieniu!

Pyski nierządnéj umalowane
Nie są tak brzydkie z swém malowidłem,
Jak me uczynki mową kraszone;
Ciężar ogromny!

POLONIUSZ.

Słyszę nadchodzi, schrońmy się, panie.

(Wychodzą Król i Poloniusz. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.

Być, albo nie być, oto zagadka: —
Czyli szlachetniéj znieść do ostatka
Doli zawziętéj razy i groty;
Czyli przeciwko morzu cierpienia
Broń pochwyciwszy skończyć kłopoty? —
Umrzéć, — zasypiać, — potém nic więcéj; —
Snem tym zakończyć duszy tortury,
Troski tysiączne ten dział natury, —
Końca takiego jak najgoręcéj
Pragnąć potrzeba. Umrzéć, — zasypiać; —
Spać! może marzyc. — Tak, tu zawada;
Nadtém się bowiem wstrzymać wypada,
Co będzie marzyć w śnie zgonu dusza,
Gdy się otrząśnie od zgiełku świata:
Taka uwaga nędzę przymusza
Wlec do ostatka długie swe lata:
Bo któżby znosił od czasu bicze,
Wzgardę dumnego, gwałt ciemiężnika,
W czułéj miłości wzgardy gorycze,
Bezczelność, zwłokę spraw urzędnika,
Albo niegodnych urągowisko
Czyżby zasługa chciała przyjmować
Jeśliby wszystko można skwitować

Lada żelazem? Któżby niósł brzemie,
Potniał i stękał pod ciężkiém życiem?
Lecz trwoga czegoś jak rzucim ziemię, —
Kraj nieznajomy, skąd nie powraca
Żaden wędrownik, — chęci nam skraca;
Wolim więc znosić znane nam burze,
Jak nieznanego szukać cierpienia.
Takiém przeczuciem mienim się w tchórze;
Barwa przyrodnia postanowienia
Na tę myśl straszną staje się blada,
A przedsięwzięcie silnie wezbrane
Od téj uwagi na wstecz upada
Tracąc uczynku imie. — Lecz cicho!
Piękna Ofelia: — Nimfo, w modlitwie
Wspomnij me grzechy.[7]

OFELIA.

Dobry mój panie,
Jakże po tylu dniach się powodzi?

HAMLET.

Dobrze, dziękuję najuniżeniéj.

OFELIA.

Dane od xięcia mam upominki,
Które oddawna chciałam powrócić,
Proszę je przyjąć.

HAMLET.

Nie, ja nie przyjmę;
Nigdym nie dawał.

OFELIA.

Xiąże dostojny, wiesz, ze dawałeś,
Jeszcze je słowy ubogacałeś,
Które najsłodsze tchnienia składały:
Ale téj woni gdy się wyzuły,
Przyjmij je znowu; wszelki dar mały
Duszom szlachetnym, kiedy nieczuły
Stał się ich dawca. Oto, mój panie.

HAMLET.

Ha, ha! jesteśże poczciwa?

OFELIA.

Mój Panie?

HAMLET.

Jesteśże piękna?

OFELIA.

Co to znaczy, xiąże?

HAMLET.

Bo jeśli jesteś poczciwa i piękna, nie dozwalaj cnocie przystawać z pięknością.

OFELIA.

Możesz piękność lepszą mieć przyjaciółkę od poczciwości?

HAMLET.

Tak, prawda; bo moc piękności prędzéj przerobi poczciwość na rozpustę, jak siła uczciwości uczyni piękność sobie podobną; była to niegdyś hypoteza, ale dziś rzecz jawna i dowiedziona. Kochałem cię niegdyś.

OFELIA.

Istotnie, xiąże, tak wierzyłam.

HAMLET.
Nie powinnaś mnie była wierzyć; cnota bowiem nie może tak się zaszczepić w nasz pień stary i grzeszny, aby jego smakiem nie trąciła. Nie kochałem ciebie.
OFELIA.

Tym więcéj byłam oszukana.

HAMLET.

Idź do klasztoru; chcesz-li być rodzicielką grzeszników? Ja sam jestem at sobie poczciwy; jednak mógłbym siebie oskarżyć o takie rzeczy, że byłoby lepiéj, aby mię matka nic urodziła. Jestem bardzo pyszny, mściwy, pragnący honorów; więcéj gotowy do spełnienia grzechów, jak myśl objąć, wyobraźnia przedstawić, a czas wystarczyć do wykonania może. Czego takie, jak ja, stworzenia mają pełzać pomiędzy niebem i ziemią! jesteśmy wszyscy przesławne łotry; żadnemu z nas nie wierz. Idź w swoją drogę do klasztoru. Gdzie twój ojciec?

OFELIA.

W domu, xiąże.

HAMLET.

Zamknij drzwi za nim, aby grał rolę błazna nie gdzieindziéj jak we własnym domu. Bądź zdrowa.

OFELIA.

O wesprzyjcie go dobrotliwe nieba!

HAMLET.

Jeśli pójdziesz za mąż dam ci w posagu przekleństwo; bądź czystą jak lód, białą jak śnieg, wszelako nie ujdziesz potwarzy. Idź do klasztoru; bądź zdrowa! Albo, jeśli koniecznie chcesz iść za mąż, wyjdź za głupca; mądrzy bowiem doskonale wiedzą, jakie potwory z nich czynicie. Idź do klasztoru, idź, i to prędko. Bądź zdrowa!

OFELIA.

Mocy niebieskie uleczcie jego!

HAMLET.

Także o waszém malowaniu się słyszałem aż nadto; Bóg wam dał twarz jednę, a wy same czynicie sobie drugą: — skaczecie, drobno chodzicie, szeplunicie, obracacie boskie stworzenie w pośmiewisko; blądziecie przez lekkomyślność składając na niewiadomość: dość, nie chcę mówić o tém więcéj, bo to mię przywiodło do szaleństwa. Powiadam, że nie chcemy ani słyszeć o małżeństwie; wszyscy, co się pożenili, wyjąwszy jednego, niech sobie żyją, a reszta tak zostanie jak teraz. Idź do klasztoru!

(Wychodzi Hamlet).
OFELIA.

Co za szlachetny umysł w ruinie!
Język mądrego, oko dworaka,
Pałasz rycerza, w pięknej krainie
Róża najsłodsza, nadzieja cała!
Wzór ukształcenia, życia zwierciadło!
Z niego rozwaga rozwagę brała. —
Całkiem zgubiony, wszystko przepadło!
Ja najbiedniejsza z niewiast i nędzna,
Com harmonijnych przysiąg miód ssała,
Na rozkręconą patrzeć się muszę,
Arfę niebieską, wzniosłą tę duszę,
Jak daje twarde i dzikie brzęki!
Kwiat ten młodości, najwyższe wdzięki
Schną rozstrojeniem: Jakże się bidzę!
Znać, co widziałam, widzieć, co widzę.

(Powraca Król i Poloniusz).
KRÓL.

Miłość! nie, inne czucie go wzrusza;
Choć się bez związku nam pokazuje

Wszystko co mówił, lecz nie szaleństwo.
Coś w nim tajnego ukrywa dusza,
Co jego troska dziś wysiaduje,
Sądzę, ze jakieś niebezpieczeństwo
Może się z tego wykluć, wylęgnąć:
Aby uprzedzić, postanowiłem
W prędkim namyśle w Anglią wysłać,
By zaniedbanéj żądał daniny:
Różne przedmioty może wygonią
Smutki, co w sercu jego się chronią;
Niemi ustawnie myśl kołataną
Często utraca. Jak ci się zdaje?

POLONIUSZ.

Będzie to dobrze: lecz mi się zdaje,
Że jego troski źrzódłem, początkiem
Miłość wzgardzona. — No, Ofelio,
Nie masz potrzeby nam opowiadać
Mowę Hamleta, bośmy słyszeli. —
Działaj, Monarcho, jak się podoba;
Lecz, jeśli zechcesz, niech po teatrze
Matka sam na sam smutek wybada;
Niech się po prostu pyta u syna.
Ja się ukryję, gdy się podoba,
Abym rozmowę całą ich słyszał:
Jak go nie zbada w Anglią wysłać,
Albo gdzieindziej, kędy obmyśli,
Mądrość twa, królu.

KRÓL.

Tak też i zrobię:
Strzedz szał potrzeba w znacznéj osobie.

(wychodzą).

SCENA DRUGA.
(Sala w zamku).
Wchodzi HAMLET i niektórzy AKTOROWIE.
HAMLET.

Tak mówcie jak ja przed wami mówiłem, niech gładko z ust płyną słowa: lecz jeżeli wrzeszczéć będziecie na całe gardło, jak wielu aktorów czyni, wolałbym aby jaki miejski krzykacz deklamował moje wiersze. Ani za nadto siekajcie powietrze rękami, tak; lecz wszystko czyńcie przystojnie, bo w gwałtownym potoku, w burzy i że tak powiem) zawierusze waszéj namiętności macie pozyskać i utrzymać umiarkowanie, dla nadania pewnego gładkiego toku. O! to mię do żywego obraża, kiedy słyszę jak zdrowy z wielką peruką chłop drze namiętność na szmaty, na prawdziwe gałgany i zagłusza ucho parteru, który po większéj części nie może nic więcej pojąc jak niezrozumiałe pantominy i hałas. Chciałbym takiego kamrata obatożyć za te hałaburdy, to Herod nad Herodami. Proszę was unikajcie tego.

AKTOR PIERWSZY.

Ręczę za to Waszéj Xiążęcéj Mości.

HAMLET.

Ani też bądźcie nadto łagodni, lecz niechaj roztropność zostanie waszym mistrzem: stosujcie akcyę do mowy, a mowę do akcyi z tą szczególniejszą uwagą, abyście nigdy nie przebrali miary naturalnej: bo wszystko co przechodzi naturę nie zgadza się z celem teatru, którego zamiar dawniéj i teraz był i jest stać się wierném zwierciadłem natury; okazać cnoty we właściwych rysach, zbrodnie w rzeczywistym obrazie; każdy wiek, każdy czas w jego kształcie i piętnie. Jeżeli teraz albo to przesadzicie, albo oddacie za nadto słabo, chociaż pobudzicie do śmiechu nieświadomego, ale to obrazi mądrego postrzegacza; którego jednego nagana powinna w mniemaniu waszém przeważać zdanie całego teatru innych. O, znajdują się aktorowie tacy, jak sam ich widziałem grających i słyszałem jak wynoszono pod niebiosa, a z których jednak żaden, (mówiąc nieobelżywie), nie miał ani głosu, ani chodu chrześcijanina, albo nawet poganina, albo człowieka: tylko wziąwszy się pod boki, tak pysznie stąpali, tak ryczeli, że pomyślałem, snadź nie sama natura, ale jaki jéj czeladnik, któremu się robota nie udała, utworzył tych ludzi; do tego stopnia obrzydliwie podrzeźniali naturze.

AKTOR PIERWSZY.

Spodziewam się, że z tego jużeśmy się mniéj więcéj poprawili. —

HAMLET.

O, poprawcie się zupełnie. Niechaj zaś grający rolę błaznów więcéj nie mówią jak napisano: znajdują się bowiem tacy, którzy się śmieją sami dla pobudzenia do śmiechu innych prostych widzów, chociaż w tym samym czasie jakaś ważna rzecz w sztuce wymaga całéj uwagi. To nader nikczemnie i pokazuje najśmieszniejszą ambicyę błazna, kté ry używa tego sposobu. Idźcie i gotujcie się.

(Wychodzą Aktorowie. — Wchodzą POLONIUSZ, ROZENKRANC i GUILDENSTERN).

Jakże, mój panie, będzie król na sztuce?

POLOiNIUSZ.
I królowa będzie i to zaraz.
HAMLET.

Każ aktorom pospieszać.

(Wychodzi Poloniusz).

Czy nie zechcą panowie naglić ich także do pośpiechu?

ROZENKRANC i GUILDENSTERN.

Dobrze, mój xiąże.

(Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern. — Wchodzi HORACIO).
HAMLET.

Co, Horacio!

HORACIO.

Jestem do usług, drogi mój xiąże.

HAMLET.

Ty Horacio jesteś tym mężem,
Z którym najmilsze mam obcowanie.

HORACIO.

Drogi mój Panie! —

HAMLET.

Tak i nie mniemaj, abym pochlebiał;
Czegóż od ciebie mam się spodziewać,
Kiedy twa sława cały twój dochód,
Którym się musisz karmie odziewać?
Czy pochlebiają biednemu? Nigdy;
Język cukrowy liże się dumie,
Gibkie kolano tam się giąć umie,
Gdzie do pochlebstwa korzyść przymusza.
Słuchaj mię, odkąd droga ma dusza
Panią została swego wyboru,
Odkąd zdołała ludzi rozróżniać,
Ciebie dla siebie wzięła w dziedzictwie:

Umiesz ty cierpieć jakbyś nie cierpiał;
Policzki losu, jego nagrody,
Z równą wdzięcznością zwykłeś przyjmować;
Błogosławieni takiéj przyrody!
Krew i rozsądek u nich się godzą,
Ni jak piszczałki w rękach fortuny
Wedle jéj woli tony wywodzą;
Dajże mi, coby nie był żądz sługą,
Wnet go najgłębiéj w sercu zagrzebię,
W sercu mojego serca, jak ciebie. —
Ale cokolwiek o tem za długo. —
Dzisiaj przed królem sztukę przedstawię;
Jedna jéj scena zgadza się prawie
Z tém, co o śmierci ojca mówiłem.
W czasie téj sceny, proszę ja ciebie,
Zwróć przenikliwość całą na stryja;
Jeśli się jego skryty występek
W mowie jakowéj sam nie przebije,
Duch potępieniec, cośmy widzieli;
Jako Wulkana kuźnia tak czarna
Ma wyobraźnia. Zważaj go pilnie
Oczy me bowiem w twarz mu utopię;
Potem zrównamy nasze badania
W jego osobie.

HORACIO.

Dobrze, mój xiąże:
Gdy co utai w ciągu téj sztuki,
Lub co ukradnie, kradzież zapłacę.

HAMLET.

Idą, potrzeba udać warjata;
Idź na swe miejsce.

(Marsz duński przy trąbach. — Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, POLONIUSZ, OFELIA, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i inni.).
KRÓL.

Jakże się ma nasz synowiec Hamlet?

HAMLET.

Najwyborniej, istotnie, mam pułmisek kameleona, jem powietrzę nadziewane obietnicami: pan nie może tak karmić swoich kapłanów.

KRÓL.

Nie rozumiem twéj odpowiedzi, Hamlecie, te słowa nie są dla mnie.

HAMLET.

Ani dla mnie. — (do Poloniusza) Mój panie, podobno mówiłeś, żeś jeszcze będąc w uniwersytecie grał rozmaite role.

POLONIUSZ.

Grałem, panie, i liczono mię za dobrego aktora.

HAMLET.

Jakążeś grał rolę?

POLONIUSZ.

Juliusza Cezara: byłem zabity w Kapitolium, Brutus mię zabił.

HAMLET.

To brutalstwo zabijać w tém miejscu ciele. — Czy gotowi aktorowie?

ROZENKRANC.

Gotowi, xiąże, czekają na pańskie rozkazy.

KRÓLOWA.

Chodź tu, kochany Hamlecie, siadaj przy mnie.

HAMLET.
Dziękuję, łaskawa matko, tu magnes potężniej przyciąga.
POLONIUSZ.

Oho! czy król uważa?

HAMLET, siadając u nóg Ofelii.

Pozwoli pani siąść na kolanach?

OFELIA.

Nie, mój xiąże.

HAMLET.

Chcę mówić, przy kolanach pani?[8]

OFELIA.

Dobrze, mój xiąże.

HAMLET.

Może myślałaś, że miałem chęci większe?

OFELIA.

Nic nie myślałam, xiąże.

HAMLET.

Och, pięknaż to myśl spocząć na łonie lubej dziewczyny!

OFELIA.

Co, mój xiąże?

HAMLET.

Nic.

OFELIA.

Xiąże teraz w humorze wesołym.

HAMLET.

Kto, ja?

OFELIA.

Tak, mój xiąże.

HAMLET.
O, jestem tylko pani trefniś. Cóż ma człowiek lepszego robić jak się weselić? bo patrzaj pani jak moja matka wesoła, a ledwie parę godzin jak umarł mój ojciec.
OFELIA.

Już dwa miesiące, xiąże.

HAMLET.

Tak dawno! O. niech djabeł ubiera się czarno, a ja wezmę gronostaje. O nieba, dwa miesiące jak umarł i jeszcze niezapomniany; więc jest nadzieja, że pamięć wielkiego człowieka przetrwa całe pół roku: ale wtedy musi budować kościoły, bo inaczéj nie będą więcej myśleć o nim jak dzieci o kiju, na którym jeżdżą jakby na koniu; pospolicie taki mu dają nagrobek:

Koń tu drewniany
Leży zapomniany.[9]

Trąbienie. Następują pantominy.

Wchodzi król i królowa nader czuli ku sobie; królowa ściska męża, król wzajemnie ją obejmuje. Królowa klęka i na minach czyni mu oświadczenia i przysięgi. Król ją podnosi i składa głowę swoję u jej piersi: potém się kladnie na kwiecistéj murawie: królowa, widząc, ze zasnął, odchodzi. Natychmiast zjawia się jakiś łotr, zdejmuje z niego koronę, całuje ją, wlewa truciznę w ucho królewskie i odchodzi. Powraca królowa: znajduje nieżywego króla i pokazuje znaki największej rozpaczy. Otruwacz z dwoma albo trzema osobami niememi powraca i zdaje się z nią ubolewać. Ciało zmarłego wyniesiono. Otruwacz zaleca się do królowéj podarunkami, która zdaje się tem brzydzić i niechętna jemu przez chwilę, ale nareście jego miłość przyjmuje. — Wychodzą.

OFELIA.
Co to znaczy, xiąże.
HAMLET.

Istotnie, to ukryte makiawelstwo znaczy nieszczęście.

OFELIA.

Zapewne te pantominy przedstawują treści sztuki?

(Wchodzi Prolog).
HAMLET.

Dowiemy się od tego kamrata: aktorowie nie umieją sekretu utrzymać, wszystko powiedzą.

OFELIA.

Czy powie, co te pantominy znaczą?

HAMLET.

I wszelkie inne jakie mu uczynisz: cokolwiek nie będziesz się wstydziła jemu pokazać, pewno się nie zawstydzi powiedzieć co to znaczy.[10]

OFELIA.

Pan jesteś nic dobrego, nic dobrego: uważam sztukę.

PROLOG.

„Sztukę, świetna publiczności,
„Twej oddajem łaskawości.
„Racz nas słuchac w cierpliwości.“

HAMLET.

Czy to prolog, czy napis na pierścionku?

OFELIA.

Bardzo krótki, mój xiąże.

HAMLET.

Jak miłość kobiety.

(Wchodzą król i królówa teatralni).
TEATR. KRÓL.

„Razy trzydzieści bystre Feba konie
„Ziemię obiegły i Neptuńskie tonie;
„Razy trzydzieści blaski nieswojemi
„W zmianach dwunastu xięźyc świecił ziemi;
„Jak my złączyli w powiązaniu lubém
„Serca miłością, ręce świętym szlubem.

TEATR. KRÓLOWA.

„Bodajby słońce, bodaj xiężyc tyle
„Ubiegł, nim legnie miłość ta w mogile!
„Ale niestety, od niedawnéj pory
„Takeś zmieniony, smutny tak i chory,
„Ze się obawiam. Jednak dla téj trwogi
„Wcale się nie chciéj lękać mężu drogi:
„Bojaźń i miłość równe są w kobiecie;
„W trwodze, w miłości środkiem nie owłada,
„Albo nic, albo w ostateczność wpada.
„Już doświadczyłeś wielką miłość moję:
„Jak wielka miłość wielkie niepokoje.
„Gdzie zbytnia miłość rzecz nas trwoży wszelka,
„Gdzie fraszka trwoży tam jest miłość wielka.

TEATR. KRÓL.

„Tak, i to prędko losy nas rozłączą.
„Wkrótce me siły życia działać skończą;
„Po mnie zostaniesz na tym pięknym globie
„Czczona, kochana, może jeszcze tobie
„Drugi małżonek —

TEATR. KRÓLOWA.

„Nie kończ, mężu luby!
„Byłyby zdradą we mnie takie szluby:

„Związek mój drugi klątwę niech sprowadzi!
„Żyje ta z drugim, co pierwszego zgładzi.“

HAMLET.

Oto piołun.

TEATR. KRÓLOWA.

„Wiodą zwyczajnie w drugie nas zamęzcie
„Podłe pobudki nie miłości szczęście
„W mężubym zmarłym znów topiła noże,
„Jeśliby drugi posiadł moje łoże.

TEATR. KRÓL.

„Pewnym, ze mówisz tak jak myślisz teraz;
„Ale się łamią przedsięwzięcia nie raz.
„Zamiar pamięci jest za niewolnika:
„Z razu gwałtowny, z czasem słabnie, znika:
„Jako się mocno trzyma frukt zielony,
„Lecz za dojrzeniem spada nietrzęsiony.
„Rzecz to potrzebna, że zapominamy
„Długów, co sami płacie sobie mamy:
„Gdy się uczuciem zamiar jaki rodzi,
„Z przejściem uczucia zamiar nasz przechodzi.
„Smutków i wesel gwałtowność, ich dziécie,
„W raz z rodzicami traci swoje życie:
„Kędy najwięcej radość wykrzykuje,
„Albo gdzie smutek płacze i rozpacza,
„Lada przypadek wszystko przeinacza,
„Smuci się radość, smutek się raduje.
„Świat się przemienia; nie do zadziwienia,
„Że się ze szczęściem nasza miłość zmienia.
„Do rozwikłania jeszcze ta zawiłość,
„Czy los miłością, czy nim rządzi miłość.

„Padł wielki, pierzcha pólubieńców zgraja;
„Wstał biedny, wrogi w przyjaciół przestraja:
„Tak za fortuną miłość ślepo idzie.
„Kto ma dostatek ma przyjaciół wiele,
„Lecz ich fałszywość doświadczając w biedzie,
„Przez to ich zmienia na nieprzyjaciele.
„Ale powróćmy do zaczętej rzeczy:
„Spiera się z naszą chęcią przeznaczenie,
„Walka ta z czasem zamiar nasz zniweczy;
„Nasze są myśli, ale nie spełnienie:
„Myśl ta, ze nie chcesz wstąpić w drugie szluby,
„Umrze, jak umrze mąż co teraz luby.

TEATR. KRÓLOWA.

„Niech mię nie nosi ziemia, dzień nie świeci,
„Pokój i szczęście niech wiecznie odleci,
„Ufność, nadzieję niech na rozpacz zmienię,
„Cel niech klasztorne będzie mi więzienie,
„Wszystko od czego blednie szczęścia lice
„Niechaj me zburzy dobro i nadzieję,
„Niech zewsząd biją troski nawałnice,
„Gdy będę żoną, jak raz owdowieję.“

HAMLET, do Ofelii.

Jeśli złamie teraz. —

TEATR. KRÓL.

„Strasznie przysięgłaś. Zostaw mię na chwilę;
„Duch ociężały niechaj snem posilę.
„Tak czas oszukam.(śpi).

TEATR. KRÓLOWA.

Niech cię sen ukoi;
„Niech nas nieszczęście żadne nie rozdwoi!“

(Wychodzi).
HAMLET.

Jakże się pani podobała ta sztuka?

KRÓLOWA.

Sądzę, że dama za nadto wiele oświadcza.

HAMLET.

O, ale dotrzyma słowa.

KRÓL.

Czyli ci znana treść sztuki? nie ma tu nic obrażającego.

HAMLET.

Nic a nic, oni tylko żartują, trucizna w żarcie; chowaj Boże, nie ma tu żadnéj obrazy.

KRÓL.

Jaki ma tytuł?

HAMLET.

Myszołówka. Ale jak to? Przenośnie. Sztuka przedstawia mord popełniony w Wiennie: Gonzago imię xięcia, jego żona Baptysta: Najjaśniejszy Pan zaraz obaczy to wszystko; tu się łotrowskie odkryje arcydzieło. Ale cóż to do nas? Waszę Królewską Mość i nas, co mamy duszę nieobciążoną, nic się to nie tycze; niechaj na złodzieju czapka gore, a nasze sumienie czyste. (Wchodzi Lucjan). To niejakiś Lucyan, synowiec króla.

OFELIA.

Xiąże tak dobrze zna sztukę, jak sami aktorowie.

HAMLET.
Mógłbym nawet zostać tłumaczem pomiędzy panią a kochankiem pani, bylebym tylko widział kukły grające na wertepie.[11]
OFELIA.

Nadtoś ostry, xiąże, nadtoś ostry.

HAMLET.

Dość pani jednego westchnienia, aby mię przytępić.

OFELIA.

Zawsze lepiéj i gorzéj.

HAMLET.

Tym sposobem obieracie sobie mężów. — Zaczynaj morderco; — pokaż twą przeklętą twarz i zaczynaj. No: —

Kruków krakanie zemstę wywołuje.

TEATR. LUCYAN.

„Silna trucizno brana z zielsk w północy,
„Trzykroć Hekaty klątwą zarażona,
„Od czarodziejskiéj twéj okropnéj mocy
„Zdrowie i życie w mgnieniu-oka skona.“

(Wlewa truciznę w ucho śpiącego).
HAMLET.

Truje w ogrodzie króla, dla przywłaszczenia jego państwa. Nazywa się Gonzago; historya prawdziwa i wyborną włoszczyzną napisana: wkrótce obaczycie jak morderca pozyskał miłość wdowy po Gonzagu.

OFELIA.

Król wstaje.

HAMLET.

Co, przeląkł się błędnego ognia?

KRÓLOWA.

Co tobie, mężu?

POLONIUSZ.

Przestać, zapuścić kortynę.

KRÓL.
Dajcie światła! — Chodźmy!
POLONIUSZ.

Światła, światła, światła!

(Wychodzą wszyscy prócz Hamleta i Horacia).
HAMLET.

Płacz i uciekaj ranny jeleniu,
Skacz ty coś umknął od czat:
Jedni czuwają drudzy w uśpieniu;
Tak się obraca ten świat. —

Jak uważasz, jeślibym został goły jak święty Turecki, czyli z tym talentem do wierszów, z lasem piór na głowie i z dwoma wielkiemi, jak róże Jerychońskie fontaziami u glancowanych trzewików nie zdałbym się na kamrata do bandy aktorów?

HORACIO.

Na połowę pensyi.

HAMLET.

Owszem na całą.

Bo mój drogi wiesz Damonie,
Jowisz u nas był na tronie:
Teraz dola nam przyniosła
Nader prawdziwego — pawia.[12]

HORACIO.

Mógłbyś, xiąże, powiedzieć do rymu.

HAMLET.

O dobry Horacio, słów Ducha nic oddam za sto tysięcy dukatów. Czy uważałeś?

HORACIO.

Bardzo dobrze, mój xiąże.

HAMLET.
Kiedy była mowa o truciu. —
HORACIO.

Doskonale zauważyłem.

HAMLET.

Ha, ha! — Hej muzyka; hej do fletów. —
Nie w smak ta sztuka, król nieochotnie
Słuchał jéj. Może, —

(wchodzą: ROZENKRANC i GUILDENSTERN).

nie w smak istotnie.
Hej, muzyka!

GUILDENSTERN.

Łaskawy xiąże pozwoli sobie powiedzieć jedno słowo.

HAMLET.

Panie, choć całą historyę.

GUILDENSTERN.

Król, panie, —

HAMLET.

Dobrze, panie, co się z nim stało?

GUILDENSTERN.

Zamknął się w swoim pokoju dziwnie poruszony.

HAMLET.

Trunkiem, panie?

GUILDENSTERN.

Nie, xiąże, cholerycznym gniewem.

HAMLET.

Dalekobyś większą okazał roztropność, gdybyś o tém lekarza zawiadomił, bo co do mnie, jeślibym dał jemu na przeczyszczenie, mozeby wpadł w cholerę jeszcze silniejszą.

GUILDENSTERN.

Racz, łaskawy xiąże, uporządkować mowę i nie odskakiwać tak dziko od méj sprawy.

HAMLET.
Wcale nie jestem dziki; — mów.
GUILDENSTERN.

Królowa, matka pańska, w największém zasmuceniu duszy posłała mię do xięcia.

HAMLET.

Mile witam pana.

GUILDENSTERN.

Nie, łaskawy xiąże, ta grzeczność nie na swojém miejscu. Jeśli się podoba xięciu dać mi zdrową odpowiedź, to wypełnię rozkaz pańskiéj matki; jeśli przeciwnie, proszę darować, ze moje odejście będzie końcem interesu.

HAMLET.

Nie mogę, panie.

GUILDENSTERN.

Czego mój xiąże?

HAMLET.

Dać panu zdrowéj odpowiedzi, bo mój umysł chory. Ale, panie, dam taką odpowiedź jaką mogę: cóż mi rozkażesz, albo raczej co rozkaże moja matka, jak pan mówi? — przeto bez przystępów do rzeczy. Moja matka mówi pan —

ROZENKRANC.

Tak mówi, ze xięcia postępowanie nabawiło ją zdumieniem i podziwieniem.

HAMLET.

Co za osobliwy syn, że zdumiewa tak matkę! — Ale czy tylko jakowy wniosek nie nastąpi napięty temu macierzyńskiemu podziwieniu? proszę powiedzieć.

ROZENKRANC.

Chce pomówić z xięciem w swoim pokoju przed jego udaniem się na spoczynek.

HAMLET.
Będę posłuszny tak, jakby dziesięć razy była moją matką. Ma pan co więcéj ze mną do mówienia?
ROZENKRANC.

Kiedyś mię xiąże kochał.

HAMLET.

I zawsze kocham jak własne ręce.

ROZENKRANC.

Łaskawy xiąże, co za przyczyna téj pańskiéj niespokojności? Sam najniezawodniéj zatarasujesz drzwi przed swojém oswobodzeniem ze smutku, jeśli się wzbronisz odkryć przyjacielowi cierpienia.

HAMLET.

Brak mi, panie, wywyższenia.

ROZENKRANC.

Jakto byc może, kiedy xiąże ma słowo królewskie, że nastąpi po nim na tron duński?

HAMLET.

Tak, panie, ale nim słońce zejdzie rosa oczy wyjé, wtedy rosnij psu trawa, kiedy konia nié ma. (Wchodzą aktorowie i fletnicy). O fletnicy: — pozwólcie mi fletu. — Chodźmy na stronę. (Do Guildensterna i Rozenkranca). Dla czego za mną chodzicie, jakbyście węchem chcieli mój ślad wytropić i nagnać do sieci?

GUILDENSTERN.

O xiąże, jeśli mój obowiązek nadto śmiały, moja miłość niegrzeczna.[13]

HAMLET.
Dobrze tego nie rozumiem. Czy się nie podoba panu zagrać na flecie?
GUILDENSTERN.

Nie umiem, xiąże.

HAMLET.

Proszę cię.

GUILDENSTERN.

Proszę wierzyć, że nie umiem.

HAMLET.

Ale bardzo proszę.

GUILDENSTERN.

Nie umiem nawet wziąć w ręce, jak potrzeba.

HAMLET.

To tak łatwo, jak kłamać: przebieraj palcami po tych dziurkach i klapie, zadmij, a odezwie się najpiękniejsza harmonia. Patrz, to są dziurki do zatykania.

GUILDENSTERN.

Ale nie mogę wedle mej woli dobyć harmonii, nie posiadając téj sztuki.

HAMLET.

Teraz tedy patrzcie sami, jak podłą rzecz ze mnie czynicie? Chcecie grac na mnie; zdaje się wam ze znacie wszystkie moje struny; pragniecie wygrać serce mojéj tajemnicy, pragniecie zabrzmiéć we wszystkie tony mojéj duszy od najniższego aż do najwyższego; a w tym małym kawałku drewna zawiera się piękna harmonia i głos prześliczny, którego jednak dobyć nie umiecie. Powietrze! czyż myślicie że łatwiéj grać na mnie jak na dudce? Zowcie mię jakim chcecie instrumentem, męczyć mię wprawdzie możecie, ale zagrać nie potraficie. (Wchodzi Poloniusz). Witam pana!

POLONIUSZ.
Łaskawy xiąże, królowa żąda z xięciem pomówić i to zaraz.
HAMLET.

Czy widzisz pan ten obłok, który prawie ma postać wielbłąda?

POLONIUSZ.

Istotnie ze swojej wielkości podobny do wielbłąda.

HAMLET.

Sądzę, ze podobny do łasicy.

POLONIUSZ.

Ogon ma taki jak łasica.

HAMLET.

Zdaje się, ze podobny do wieloryba.

POLONIUSZ.

W rzeczy samej prawdziwy wieloryb.

HAMLET.

Więc zaraz przyjdę do matki. — Oni mię głupcem robią i do tego stopnia wyciągają strunę cierpliwości mojej, że ledwie nie pęknie. — Zaraz przyjdę.

POLONIUSZ.

Dobrze, ja to powiem.

(Wychodzi Poloniusz).
HAMLET.

Łatwo powiedzieć zaraz przyjdę. — Zostawcie mię przyjaciele.

(Wychodzą — Rozenkranc, Guildenstern, Horacio i t. d.)

Oto już nocy pora dla czarów;
Wypróżniają się groby smętarza,
Oddech piekielny świat ten zaraża:
Krwiąbym się wrzącą mógł teraz poić.
Mógłbym uczynek zdziałać takowy,
Na który drżałby sam dzień fatalny. —

Idę do matki. — Ucisz się serce!
Nic trać czułości, dusza Nerona
Niech do mężnego nie wnidzie łona:
Będę okrutny lecz niewyrodny:
Słów ją, nie ręki, sztylet ubodzie;
Duszo! jakkolwiek zgromię ją słowy,
Nie chciej uczynku łączyć do mowy.

(wychodzi).


SCENA TRZECIA.
(Pokój w zamku).
Wchodzą: KRÓL, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.

Z niegom niekontent; straszno dozwalać
Bujać szaleństwu. Bądźcież gotowi;
Wnet wierzytelne listy wyspieszę:
W Anglią z wami razem się uda:
Mego powinność stanu nie cierpi
Tyle bliskiego niebezpieczeństwa,
Które co chwila z jego szaleństwa
Zwiększa się.

GUILDENSTERN.

Dobrze, będziem gotowi.
Bojaźń ta święta, arcy zbawienna,
Wiele a wiele ludzi ocalić,
Którzy pod króla żyją opieką.

ROZENKRANC.

Wszakże prywatnych nawet umysły
Mają powinność strzedz się od zgonu

Całą swą siłą; więcéj daleko
Duch, od którego bytu zawisły
Wielu istnienia. Upadek tronu
Nie jest samotny, wszystkich co blisko
Wirem pociąga w swe topielisko:
Lub jak ogromne koło na górze
Bardzo wysokiej umocowane,
Które u wielkich sprychów posiada
Tysiąc drobniejszych rzeczy przybitych;
Jeśli się strąci aż ku dolinie,
Każda się mała cząstka rozleci,
Tylko zostanie smutna ruina.
Króla westchnienie samo nie ginie,
Ale z nim wzdycha cala kraina.

KRÓL.

Proszę was, prędko bądźcie gotowi;
Chcemy ten przestrach okuć w kajdany,
Bo co dnia rośnie nieskrępowany.

ROZENKRANC i GUILDENSTERN.

Będziem się spieszyć.

{Wychodzą Rozenkranc z Guildensternem, a wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.

Hamlet do matki idzie pokoju:
Tam za obicie wnet się ukryję;
Ręczę, że gromić matka go zacznie:
Lecz jak mówiłeś, mądrze mówiłeś,
Ze zawsze stronna dla syna matka,
Przeto potrzeba innego świadka,
Aby podsłuchał całą rozmowę, —

Wrócę przed pójściem króla do łoża,
Powiem, co zbadam.

KRÓL.

Dzięki, mój panie.

(Wychodzi Poloniusz).

Zbrodnia ma straszna, słychać ją w niebie;
Piérwszą ściągnęło klątwę na siebie
Brata morderstwo! Chcę lecz nie mogę
Wznosie gorących modłów do Boga;
Siła méj zbrodni chęć mą zwycięża.
Tak bez modlitwy stoję nieczynny,
Jak człek mający dwie powinności,
Myśląc co zacząć, obie zapuszcza. —
Ręce przeklęte, co! gdyby jeszcze
W krwi się braterskiej więcéj zbroczyły,
Czyby dobroci niebieskiéj deszcze
Krew do białości śnieżnej wymyły?
Wszak miłosierdzie na to jedynie,
Aby walczyło przeciwko winie.
Cóż jest w modlitwie? oto dwie siły,
Złemu zapobiedz nim upadniemy,
A po upadku podnieść upadłych.
Oczy me wznoszę; zbrodnim dokonał. —
W jakiże sposób modlić się będę?
Przebacz méj duszy straszne morderstwo! —
Być to nie może; czyż nie posiadam
Rzeczy, dla których mord popełniony?
Moję koronę, pychę i żonę.
Czyż trwającego w zbrodni rozgrzeszą?
W mętnym ziemskiego świata potoku
Złota dłoń zbrodni słuszność odpycha;

Zdarza się widziéć, ze cena licha
Prawo kupuje; tam nie tak w górze:
Pozor i wykręt tam nie omami,
Tam wszystko jawne, tam nawet sami,
Choc zgrzytać będą nasze występki,
Wszystko odkryjem. Cóź pozostawa?
Doznać co może żal i poprawa:
Czegoż nie mogą? Ale co mogą,
Kiedy żałować człowiek nie może?
O, straszno w sercu jak w grobu sklepie,
O stan mój nędzny, stan bez nadziei!
O biedna dusza, jak ptak na lepie,
Rwiąc się na wolność więcéj się klei!
Święci, anieli, duchy wieczyste,
Dajcie obronę, wsparcie mi dajcie!
Krnąbrne kolana kornie klękajcie:
Serce, którego nerwy staliste,
Zmięknij, jak nerwy narodzonego
Nowo dziecięcia! —
Może się wszystko zmienić na lepsze.

(Wgłab się usuwa i klęka. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.

Mogę to zdziałać gdy wznosi modły;
Teraz to zdziałani; — pójdzie do nieba:
Będęż zemszczony? — Pomyśléć trzeba:
Za to, że zabił ojca ten podły,
Syn jego wyszle tego zbrodniarza
Do nieba.
To dobrodziejstwo ale nie zemsta.
Zgładził on ojca, gdy niegotowy

Leżał w przesycie jadła uśpiony,
W grzechach rozwitych, jak kwiat majowy:
Bogu wiadomy jak osądzony:
Ale po ludzku wnosząc, zapewne
Źle się mu dzieje. Będzież to zemsta
Zabić gdy swoję duszę oczyszcza,
Kiedy gotowy do téj podróży?
Nie.
Mieczu straszniejszéj pory wyglądaj;
We śnie, lub gniewie, albo opilstwie,
Lub w kazirodnéj łoża rozkoszy,
W grze, lub przy waśni, albo w czém inném,
Gdzie i nadziei nie ma zbawienia,
Zabij, niech jego dusza zostanie
Wiecznie przeklęta, czarna jak piekło,
W które ją wtrącę. — Matka mię czeka. —
Tylko to chwilką skon twój przewleka.

(Wychodzi Hamlet. — Król wstaje i podchodzi).
KRÓL.

Słowa me wznoszę nie wznosząc ducha,
Modłów bez czucia Bóg nie wysłucha.

(wychodzi).


SCENA CZWARTA.
(Pokój królowej).
KRÓLOWA i POLONlUSZ.
POLOMUSZ.

Zaraz nadejdzie. Zgromże go, pani.
Mów, że nie można cierpieć tych dziwactw:

Żeś mu zasłoną była przed ogniem.
Ja się ukryję; racz z nim, królowo,
Mówić po prostu.

KRÓLOWA.

Za to ci ręczę.
Ale się usuń, słyszę że idzie,

(Poloniusz chowa się. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.

Czego chce matka?

KRÓLOWA.

Synu, ty ojca nazbyt obrażasz.

HAMLET.

Matko, ty ojca zbyt obraziłaś.

KRÓLOWA.

Porzuć przemawiać próżnym językiem.

HAMLET.

Porzuć się pytać zbrodni językiem.

KRÓLOWA.

Cóż to, Hamlecie?

HAMLET.

O co tu idzie?

KRÓLOWA.

Czyli mię nie znasz?

HAMLET.

Znam cię, na Boga!
Siostraś i żona szwagra twojego,
Moja, bodajbyś nie była, matka.

KRÓLOWA.

Inni się przeto z tobą rozmówią.

HAMLET.

Porzuć i siadaj, racz się nie ruszać,

Aż nie ukażę pani zwierciadła,
W którém swe całe wnętrze obaczysz.

KROLOWA.

Co to zamyślasz? nie chcesz mię zabić?
Gwałtu!

POLONIUSZ.

Hej, gwałtu!

HAMLET.

Szczur się odzywa?

(dobywa miecza)

Martwy o dukat, martwy!

(zadaje cios przez obicie).
POLONIUSZ, za obiciem.

Zginąłem!

(pada i umiera).
KRÓLOWA.

Biada, coś zrobił?

HAMLET.

Nie wiem istotnie,
Czy to monarcha?

(odkrywa obicie i wyciąga Poloniusza).
KRÓLOWA.

O, co za dziki, krwawy uczynek!

HAMLET.

Krwawy uczynek; — Matko łaskawa,
Równie jak króla zgładzić ze świata,
Potém za męża wziąć jego brata.

KRÓLOWA.

Równie jak króla zgładzić ze świata!

HAMLET.

Tak jest, królowo, takem powiedział. —

(do Poloniusza)

Żegnam cię biedny, wściubski trefnisiu:
Wziąłem za większą ciebie zwierzynę;
Miejże swą dolę: teraz poznałeś,
Jak niebezpiecznie nadto być czynnym. —

(do matki)

Rąk nie załamuj: usiądź spokojnie,
Pozwól, że serce pani załamię,
Jeśli się jeszcze może przełamać,
Jeśli we zbrodni tak niestwardniało,
Że przeciw cnocie szaniec miedziany.

KRÓLOWA.

Cóżem zrobiła, że się ośmielasz
Tak grubijańsko język rozpuszczać?

HAMLET.

Taki uczynek, który skromności
Urok i kwiecie plami i niszczy,
Czarną obłudą cnotę nazywa.
Z czoła niewinnéj miłości zrywa
Róże najświeższe i brzydko pryszczy,
Czyni przysięgi szlubne fałszywe,
Jakoby gracza. Taki uczynek
Ufność wzajemną pozbawi duszy,
Wiarę najsłodszą zmieni w czcze słowa,
Niebios oblicze gniewem poruszy;
Tak, ta ogromna, wieczna budowa,
Jakby przed sądnym dniem nasępiona,
Tym czynem w smutną myśl pogrążona,

KRÓLOWA.

Biada mi, jakiż czyn to okropny,
Gdy się obwieszcza z krzykiem i gromem?

HAMLET.

Na to popatrzaj dwa malowidła;
Braci podobne dwa wizerunki.
Patrz, co za urok czoło to zdobi:
Kędzior Apolla, czoło Jowisza;
Marsa wejrzenie groźne, wszechwładne;
Zda się z postaci poseł Merkury,
Gdy na najwyższe spuszcza się góry;
W takiém zebraniu kształtu, istotnie,
Każde swą pieczęć bóstwo złożyło
Dla pokazania wzoru mężczyzny:
Mąż twój to pierwszy. — Patrzaj na tego:
Mąż twój to drugi; jakby kłos próżny,
Który pełnego brata pochłonął.[14]
Miałaś-li oczy? Mogłaś-li rzucić
Pięknéj téj góry pastwisko, aby
Paść się na błocie? Ha! masz-li oczy?
Tego miłością nazwać nie można:
W wieku twym popęd krwi już spokojny,
Już za rozsądkiem idzie z pokorą;
Jakiż rozsądek zrobi zamianę
Tego na tego? Tylko zmysłowość,
Innéj nie mogłaś znaleść pobudki:
Lecz w odrętwieniu były twe zmysły:
Bo i szaleństwo tak nie pobłądzi;
Zmysł pomieszaniu całkiem oddany
Zawsze zatrzyma tyle poznania,
By to rozróżnił. Jakiż to szatan
Tak cię oszukał w tej ślepéj babce?

Oczy bez czucia, czucie bez oczu,
Uszy bez ręki, węch nawet jeden,
Albo najsłabsza zmysłu cząsteczka
Tak się nie zhańbi.
Gdzie twój rumieniec, wstydzie? czy piekło
W koście matrony bunt swój zawlekło?
Niech się ognistéj cnota młodości
Woskiem rozpuści w swoim płomieniu;
Już to nie hańba, chociaż się rzuci
W ognie gwałtowne, co ją pochłoną,
Gdy lodowate pali się łono,
Gdy podżegaczem rozum dla chuci.

KRÓLOWA.

O mój Mamlecie, nie mówże więcéj:
Zwracasz me oczy wgłębią méj duszy,
Gdzie najczarniejsze plamy postrzegam,
Co się nie zmyją.

HAMLET.

Owszem przebywaj
W pocie obmierzłym łoża brzydkiego:
Grzej się w zgniliźnie, strójże miłostki
W śmiecia barłogu; —

KRÓLOWA.

Och już poprzestań;
Głos ten, jak sztylet, rani mi uszy;
Dość, mój Hamlecie.

HAMLET.

Zbójca, nikczemnik,
Knecht, co twojego męża pierwszego
Palca niegodzien: — Bachus zapustny:
Ten rzezimieszek państwa i władzy,

Co drogocenną skradłszy koronę
Zchował w kieszenie!

KRÓLOWA.

Dosyć, Hamlecie.

HAMLET.

Król wertepiany! (wchodzi Duch) Nieba mię brońcie,
Swojém do koła skrzydłem osłońcie!
Czegóż to żądasz, cieniu szanowny?

KRÓLOWA.

Biada, oszalał!

HAMLET.

Opieszałego gromie chcesz syna,
Że czas mitręży i zapomina
Pełnić twój rozkaz ważny i straszny?
Powiedz!

DUCH.

Pamiętaj; to nawiedzenie
Dla zaostrzenia chęci twéj tępéj.
Patrz, twą objęło matkę zdumienie:
Dusza z nią w boju, rozdziel tę walkę;
Zbyt wyobraźnia w mdłém ciele działa;
Przemówże do niéj.

HAMLET.

Pani co tobie?

KRÓLOWA.

Raczéj co tobie? że się wpatrujesz
Z taką pilnością w próżne to miejsce,
I że do czczego mówisz powietrza?
Dusza z twych oczu dziko wygląda;
Jako na trwogę śpiący żołnierze,
Tak i leżący włos twój jak żywy
Budzi się, wstaje. Synu kochany,

Rzuć na pożary twéj wyobraźni
Lód cierpliwości. Kogóż to widzisz?

HAMLET.

Ach jego! — Patrzaj, lskni się bladawo!
Ten jego widok wraz z jego sprawą
Jeśliby chciały rzec do kamieni,
To się poruszą. — Nie patrz się na mnie;
Smętna twa postać cel mój odmieni,
Tak, że od strasznej drogi méj zboczę,
Miasto krew toczyć, łez ci utoczę.

KRÓLOWA.

Z kimże rozmawiasz?

HAMLET.

Nic tam nie widzisz

KRÓLOWA.

Widzę tam wszystko, nié ma nikogo.

HAMLET.

Nic nie słyszałaś?

KRÓLOWA.

Słowa twe tylko.

HAMLET.

Patrzże tam! patrzaj, jak się wysuwa!
Ojciec w domowym swoim ubiorze!
Patrz już wychodzi, teraz za drzwiami!

(wychodzi Duch).
KRÓLOWA.

To niezawodnie płód wyobraźni;
Tworzyć te mary umie extazia.

HAMLET.

Extazia!
Puls, jak u matki; równym przedziałem
U mnie wygrywa muzykę zdrową:

To nie szaleństwo, co powiedziałem:
Bierz mię za świadka, słowo ci w słowo
Wszystko powtórzę; szał tak nie zrobi.
Matko zaklinam na twe zbawienie,
Nie kładź tej maści pochlebstw na duszę,
Że to nie mówi twe przewinienie,
Lecz me szaleństwo: byłoby jedno
Co powierzchownie wrzody zagoić,
Aby tymczasem szerząc się skrycie
Niszczyły wewnątrz zdrowie i życie.
Winy swe sama wyznaj przed niebem;
Żałuj za przeszłość, strzeż się na przyszłość;
Nie kładź na brzydkie chwasty nawozu,
Bujniéj ci bowiem jeszcze porosną.
Przebacz méj cnocie: bo w dychawicznych
Czasach tucznego świata występkiem
Cnota u zbrodni ma przebaczenia
Żebrać i jeszcze musi się płaszczyć,
By miała wolność dobrzeczynienia.

KRÓLOWA.

Serceś na dwoje rozdarł, Hamlecie.

HAMLET.

Odrzuć od siebie gorszą połowę,
Z drugą cnotliwiéj żyj na tym świecie.
Dobranoc, nie idź w łoże stryjowe;
Pozor miéj cnoty gdy ci jéj zbywa.
Zwyczaj, ten potwór, który pożera
Wszelkie uczucie, z djabła zwyczaju
Jednak się zmienia w tém na anioła,
Że używaniem cnotę ułatwia,
Jako odzienie już przenoszone

HAMLET.

Snadniéj przystaje: wstrzymaj się dzisiaj
Łatwiéj ci jutro będzie się wstrzymać,
A pozajutro łatwiéj daleko:
Nałóg naturę prawie odmienia,
Czarta krępuje, lub go wypędza
Dziwną swą mocą. Jeszcze dobranoc!
Gdy błogosławieństw nieba zapragniesz
Twego zapragnę błogosławieństwa. —

(pokazując na Poloniusza)

Zgon tego pana mocno mię trapi;
Ale się niebu tak podobało,
Mnie nim ukarać, jego przezemnie,
Muszę być niebios biczem i sługą.
Za to morderstwo odpowiedzialność
Biorę na siebie. Znowu dobranoc! —
Tylko przez ludzkość w kata się mienię:
Złe to zaczęcie, gorsze skończenie. —
Jeszcze słóweczko.

KRÓLOWA.

Cóź ja uczynię?

HAMLET.

Nie czyń bynajmniéj co powiedziałem:
Wpuść pyzatego króla do łoża;
Niech cię szczypaniem lica popieści;
Niechaj cię rybką swoją nazywa;
A za spotniałych parę całunków,
Za przebieranie djabła palcami
Po szyi twojéj, niechaj wymami
Twą tajemnicę, że nieprawdziwie
Jestem szalony, ale udaję.
Byłoby dobrze odkryć to jemu:

Bo niezawodnie tylko królowa
Mądra, nadobna, czuła, uczciwa,
Od tej ropuchy i nietopérza
Tak mu potrzebne rzeczy ukrywa.
Wzgardź czuciem, zdradzaj, kto ci się zwierza,
Klatkę na wierzchu domu odemknij,
Ptaszki, jak sławna małpa, wypuszczaj,
Potém na próbę wciśnij się w klatkę,
Wtedy z nią spadniesz, szyję ukręcisz.

KRÓLOWA.

Bądź przekonany, jeśliby słowa
Były oddechem, oddech zaś życiem,
Tobym się pewnie życia wyrzekła;
By nie oddychać twą tajemnicą.

HAMLET.

W Anglią jadę; pani wiadomo?

KRÓLOWA.

Ach zapomniałam, tak ułożono.

HAMLET.

Pisma gotowe: szkolni koledzy, —
Ufam obydwom jako gadzinie, —
Niosą te pisma; drogę torują
Dla mnie i wiodą aż do zasadzki;
Niechaj działają; bo to igraszka
Gdy się podkopnik własną petardą
W górę wysadzi: źle zamyślają,
Ale położę niżéj kontrminę,
Wtedy polecą aż do xiężyca:
Nader przyjemnie kiedy nawzajem

HAMLET.

Siły podejścia razem się zbiegną. —
Człowiek ten czyni ze mnie tragarza,
Miiszę go zawlec w pokój pobliski.
Matko, dobranoc. — Teraz istotnie
Radzca poważny, skryty, milkliwy,
Za życia był to łotr świegotliwy.
Dobranoc, matko.

(Wychodzą w różne strony, Hamlet wlecze Poloniusza).


AKT IV.

SCENA PIERWSZA.
(Zamek).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.

Łez tych przyczynę, westchnień powody
Musisz objawie: znac powinienem.
Syn twój co robi?

KRÓLOWA.

Raczcie na jedną chwilkę ustąpić. —

(Rozenkranc i Guildenstern wychodzą).

Cóżem tej nocy, mężu, w idziała!

KRÓL.

Cóż to Gertrudo? Hamlet co czyni?

KRÓLOWA.

Wściekły jak wicher, straszny jak morze,
Gdy o pierwszeństwo prowadzą spór:
Szmer za obiciem słysząc, w swym szale
Miecza dobywa i woła, szczur!

I w pomieszania swego zapale
Starca dobrego zabił niechcący.

KRÓL.

Straszny uczynek!
Takby mię zabił gdybym się schował:
Jego swoboda wszystkim zagraża-,
Tobie, każdemu i mnie samemu.
Któż za to krwawe dzieło odpowie?
Na mnie to spadnie: bo ma przezorność
Winna zdaleka od społeczeństwa
Tego młodego trzymać szaleńca:
Alcm go z takim kochał zapałem,
Że co lepszego poznać nie chciałem;
Jako posiadacz brzydkiéj choroby,
Póty ją kryje, aż mu nie zniszczy
Życie do szpiku; kędyż się podział?

KRÓLOWA.

Ciało nieżywe powlókł na stronę:
Jednak w szaleństwie, (równie jak złoto
Wpośród podłego sklni się metalu,
Nad tym uczynkiem płacze od żalu.

KRÓL.

Chodźmy, Gertrudo, nim po za góry
Słońce się schowa, ztąd go wyprawię:
Całą mą sztuką i majestatem
Nadam wymówkę brzydkiéj téj sprawie.
Hej, Guildensternie!

(wchodzą Guildenstern i Rozenkranc).

Idźcie, kochani,
Weźcie i innych w pomoc, bo Hamlet
Zabił w szaleństwie Poloniusza,

Gdzieś go z pokoju matki pociągnął:
Idźcie, szukajcie, mówcie z nim pięknie:
Ciało zanieście wnet do kaplicy.
Tylko się spieszcie.

(wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).

Chodźmy, Gertrudo,
Zwołam najmędrszych naszych przyjaciół;
Czyn ten nieszczęsny i to co pocznę
Niechaj poznają: tak jadowita
Potwarz, co szeptem świat ten przelata,
Jakoby działo, niosąc do celu
Strzał swój zatruty, chybi me imię.
Chodź, obmyślémy jak ujść zamachu:
Dusza ma pełna troski i strachu.


SCENA DRUGA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi HAMLET.
HAMLET.

Bezpiecznie schowany. —

ROZENKRANC i GUILDENSTERN, za sceną.

Hamlecie, xiąże Hamlecie!

HAMLET.

Ale cicho, — co za krzyk? Któż to woła Hamleta? O, to oni nadchodzą.

(wchodzą ROZENKRANC i GUILDENSTERN).
ROZENKRANC.

Cóżeś uczynił, panie mój, z ciałem?

HAMLET.

Z prochem pokrewnym już go zmieszałem.

ROZENKRANC.

W jakiémże miejscu, raczże powiedziéć,
Abyśmy mogli zanieść w kaplicę.

HAMLET.

Temu nie wierzcie.

ROZENKRANC.

Czemu niewierzyć?

HAMLET.

Abym twój zamysł taił, a mego nic taił; osobliwie będąc pytany od gąbki! — Jakże ma na to odpowiedzieć syn królewski?

ROZENKRANC.

Xiąże mię bierze za gąbkę?

HAMLET.

Tak, panie; która wciąga w siebie łaskę, nagrodę i powagę króla. Ale tacy urzędnicy czynią królowi najlepszą posługę na końcu: chowa ich bowiem, jak małpa, w kącie gęby swojéj, aby za pożarciem pierwszych kąsków połknął ich nareszcie: kiedy zapotrzebuje tego, co uzbieracie, dość mu tylko ścisnąć, a gąbka czy pan będziesz znowu suchuteńki.

ROZENKRANC.

Tego nie rozumiem, xiąże.

HAMLET.

Rad jestem z tego: mowa złośliwa spi w uchu głupiém.

ROZENKRANC.
Musi nam xiąże powiedziéć gdzie jest ciało, i z nami iść do króla.
HAMLET.

Ciało jest z królem, ale król nie z ciałem[15]. Król jest to rzecz —

GUILDENSTERN.

Rzecz, mój xiąże?

HAMLET.

Albo też i nie: prowadź mię do niego.

Kryj się lisie! hej za lisem.[16]


SCENA TRZECIA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi KRÓL ze Świtą.
KRÓL.

Jego i trupa szukać kazałem.
Straszno go puszczać z tym jego szałem!
Lecz z nim nie można prawnie postąpić:
Lubi go ciżba wielka a płocha,
Która jedynie oczami kocha,
A nie rozsądkiem; w takim zaś stanie
Wazy się tylko winnych karanie,
Ale nie wina. Dla złagodzenia,
Jego ten wyjazd nagły pokażmy,
Jakby wypadkiem był namyślenia:
Gdy są choroby zbyt niebezpieczne,
Przez niebezpieczne środki się leczą,
Albo już niczém —(wchodzi Rozenkranc).
Cóź się zdarzyło?

ROZENKRANC.

Kędy schowane ciało, mój królu,
Zbadać nie można.

KRÓL.

Hamletże gdzie?

ROZENKRANC.

Zewnątrz pod strażą, na twe rozkazy.

KRÓL.

Sprowadź go do mnie.

ROZENKRANC.

Héj, Guildensternie, xięcia przyprowadź.

(Wchodzi HAMLET i GUlLDENSTERN).
KRÓL.

Gdzież to, Hamlecie, nasz Poloniusz?

HAMLET.

Na wieczerzy.

KRÓL.

Na wieczerzy? gdzie?

HAMLET.

Nie gdzie on je, ale gdzie jego jedzą: jakiś sejm dyplomatycznych robaków właśnie teraz zgromadził się u niego. Robak, mój panie, jest jedynym i ostatecznym cesarzem wszystkich biesiad: karmimy wszelkie inne stworzenia, aby nas karmiły; a siebie samych karmimy dla robaków: i tłusty król i chudy żebrak są tylko różne dania, dwa półmiski, ale jednego stołu: taki koniec.

KRÓL.

Niestety, niestety!

HAMLET.
Człowiek może złapać rybę na robaka, który zjadł króla, i może zjeść rybę, co połknęła tego robaka.
KRÓL.

Cóż przez to rozumiesz?

HAMLET.

Nic, tylko chcę pokazać, jakim sposobem może król przecisnąć się przez gardło nędzarza.

KRÓL.

Gdzie Poloniusz?

HAMLET.

W niebie; poszlij go tam obaczyć: jeśli twój posłaniec tam go nie znajdzie, to na innem miejscu sam poszukaj. Ale istotnie, kiedy go za miesiąc nie znajdziecie, to go zwąchacie idąc po schodach na galeryą.

KRÓL, do niektórych ze świty.

Iść go tam szukać.

HAMLET.

Zaczeka póki nie przyjdziecie.(Wychodzą niektórzy).

KRÓL.

Dla bezpieczeństwa twego, Hamlecie,
Które mi drogie tak, jak bolesne
To co zrobiłeś, — ztąd cię wyprawiam
Z wielkim pośpiechem: wybierz się przeto;
Okręt gotowy, wiatry pomyślne,
I towarzysze twoi czekają,
Wszystko gotowe w drogę do Anglii.

HAMLET.

Do Anglii?

KRÓL.

Tak, Hamlecie.

HAMLET.

Dobrze.

KRÓL.
Istotnie dobrze, gdybyś tylko widział nasze zamiary.
HAMLET.

Widzę Cheruba, który je widzi. — Ale chodźmy; do Anglii! — Żegnam cię, droga matko.

KRÓL.

I kochającego ojca, Hamlecie.

HAMLET.

Matkę moję: ojciec i matka, to mąż i zona; mąż i żona są jednem ciałem; a tak żegnam cię matko. Spieszmy do Anglii!(Wychodzi).

KRÓL.

Spieszcie się za nim; skłońcie go prędko
Wstąpić na okręt; proszę nie zwlekać,
Chciałbym przed nocą ztąd go wyprawić:
Pisma i wszystko wygotowane
Do téj podróży: proszę się spieszyć.

(Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).

Anglio, jeśli cenisz me względy,
(Cenić zaś uczy moja potęga:
Jeszcze te krwawe sączą się rany,
Które orężem duńskim zadano,
I dobrowolnie płacisz daninę),
Zimno nie przyjmiesz woli monarszéj,
Co o najprędszą zgubę Hamleta
W pismach nalega. Anglio, zdziałaj!
On, jak gorączka bardzo gwałtowna,
Krew mi zaburza: ulecz mię z tego;
Póki nie zrobisz woli téj zadość,
Wszelka mi będzie radość nieradość.

(wychodzi).


SCENA CZWARTA.
(Równina w Danii).
Wchodzi FORTINBRAS z wojskiem.
FORTINBRAS

Idź, kapitanie, pozdrów odemnie
Króla duńskiego, powiedz, że proszę
O przyrzeczone mnie dozwolenie
Przejścia wolnego przez to królestwo.
Tobie wiadomo kędy się zbierzem;
Gdyby zażądał ze mną pomówić,
Wnet osobiście hołdy mu złożę.
Powiedz to jemu.

KAPITAN.

Dobrze, mój xiąże.

FORTINBRAS.

Idźmy powoli.

(Wychodzi Fortinhras z wojskiem. — Wchodzą: HAMLET, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i t. d.).

HAMLET.

Dobry panie, jakie to wojsko?

KAPITAN.

Norwegskie, panie.

HAMLET.

Jakiż ma zamiar, proszę pana?

KAPITAN.

Iść przeciwko Polsce.

HAMLET.

Któż dowodzi, panie?

KAPITAN.

Synowiec norwegskiego starego króla Fortinbras.

HAMLET.

Czyli na całą Polskę uderza,
Czyli na jaką częśc pograniczną?

KAPITAN.

Mówiąc otwarcie bez, przesadzenia,
Idziem pozyskać małą cząsteczkę
Nieprzynoszącą nic prócz imienia.
Nie dałbym pięciu czerwonych złotych
Za jéj dzierżawę, ani też więcéj
Przyjdzie Norwegom, albo Polakom,
Gdyby ją chcieli przedać na zawsze.

HAMLET.

Pewno Polacy bronić nie będą,

KAPITAN.

Owszem posłali silną załogę.

HAMLET.

Parę tysięcy dusz i dukatów
Téj nierozstrzygnie walki o fraszkę:
Wrzód to ze zbytku dóbr i pokoju.
Pęka on wewnątrz, z wierzchu nie widać
Żadnéj przyczyny śmierci człowieka.
Bardzo dziękuję.

KAPITAN.

Żegnam cię, panie, (wychodzi).

ROZENKRANC.

Xiąże, pójdziemy.

HAMLET.

Zaraz pospieszę, idźcie wy naprzód.

(Wychodzą: Rozenkranc, Guildenstern, i t. d.)

Jak mię oskarża wszelkie zdarzenie,
I przytępioną zemstę pobudza!
Czémże-to człowiek, jeśli największém
Dobrem i zyskiem jego żywota
Sen i jedzenie? bydle nic więcéj.
Pewno nie na to twórcza istota

Nam udzieliła zaszczytny zdolność
W przeszłość i przyszłość wzierać, nie na to
Dała i rozum bóstwu podobny,
Aby pleśniały przez nieużycie. —
Czy to zwierzęca jaka niepamięć
Czyli tchórzowskie skrupuły jakie
Myśl odciągają od wykonania. —
W saméj téj myśli nawet się kryje
Cząstka zaledwo jedna mądrości,
Trzy pozostałe części są trwogi. —
Nie wiem dla czego jeszcze ja żyję,
Czy dla mówienia, „rzecz tę uczynię“,
Kiedy nie zbywa mnie na przyczynie,
Ani na woli, sile i środkach
Tego dokonać? Nadto przykłady
Wielkie jak ziemia wciąż pobudzają:
Świadkiem ten dzielny wybór rycerstwa,
Którą dowodzi xiąże młodziutki:
W nim ducha budząc chęć bohaterstwa
W nieprzewidziane wciągnie go skutki;
Życie i wszystko na to naraża,
Na co się tylko może ośmielić
Niebezpieczeństwo, śmierć i fortuna,
I to dla marnej jaja łupiny.
Wielkim ten słusznie, co się nie wzrusza,
Kiedy mu zbywa wielkiej przyczyny;
Lecz i ten wielki, kto się przymusza
Nawet o małą fraszkę do sporu,
Gdy się to blisko tycze honoru.
Czegóż ja czekam, widząc jak podle
Ojciec zabity, matka skrzywdzona?
Czepia do własnéj myśli jej słowa;

I ta pobudka krwi i rozumu
Ze snu gnuśnego wcale nie budzi?
Kiedy ze wstydem widzę jak grozi
Smierć tym dwudziestu tysiącom ludzi,
Którzy dla marnej sławy i fraszki
Idą do grobu jakoby w łoże;
Tłum nie pojmuje boju przyczyny,
Ziemia, o którą walczą, nie może
Dla nich wystarczyć na pogrzebiny.
Ach, odtąd wyjdę z ospalstwa granic,
Myśli me będą krwawe, lub na nic.

(wychodzi).


SCENA PIĄTA.
(Elsinore. Pokój w zamku).
Wchodzi KRÓLOWA i HORACIO.
KRÓLOWA.

Nie chcę z nią mówić.

HORACIO.

Nalegająca i nieprzytomna
Godna litości.

KRÓLOWA.

Czegóż to żąda?

HORACIO.

Mówi o ojcu i utrzymuje,
Ze tu na świecie zdrada panuje;
Bije się w piersi, jęczy i płacze;
Fraszka ją gniewa; rzeczy powiada
Wpół zrozumiałe: niczém jéj mowa;
Jednak z téj mowy mają słuchacze
Dość do myślenia; każdy ją bada,

Które przy jestach i tego dopną
Jakoby jaką myśl wyrażały,
Myśl choć niepewną, ale okropną.

KRÓLOWA.

Trzeba z nią mówić, bo porozsiewa
U źle myślących straszne domysły;
Wprowadź ją do mnie.(wychodzi Horacio)
Wedle zwyczajnéj grzéchu natury,
Fraszka dla mojéj duszy ułomnéj
Zdaje się wstępem biédy ogromnéj:
Bo w podejrzeniach wina przesadza,
Bojąc się zdrady, sama się zdradza.

(powraca Horacio z Ofelią).
OFELIA.

Kędyż prześliczny duński majestat?

KRÓLOWA.

Cóź-to Ofelio!

OFELIA.

(śpiéwa)  Cóź za twe ręczy kochanie,[17]
Możeś niestały?
Ręczy pielgrzym a ubranie,
Kij i sandały.[18]

KRÓLOWA.

Ach ma dziewczynko, na co ta piosnka?

OFELIA.

Co takiego? nie, proszę uważac.

(śpiéwa)  Umarł, nie żyje, królowo!
Umarł, nie żyje;
Rośnie murawa nad głową,
Kamień go kryje.

O, och!

KRÓLOWA.

Ale, Ofelio —

OFELIA.

Proszę uważać.

(śpiéwa)  W białym jak śnieg spi całunie, (wchodzi król)

KRÓLOWA.

Ach, patrzaj mężu!

OFELIA.

(śpiéwa)  Słodkie nań rzucono kwiatki;
Których nie pokropią w trunie
Tkliwe łzy, miłości świadki.

KRÓL.

Co tobie, mila panno?

OFELIA.
Dobrze, Bóg zapłać! Mówią, ze sowa była córką piekarza[19]. Panie, wiemy czém jesteśmy, ale nie wiemy czém być możemy. Błogosław Boże waszemu jedzeniu.
KRÓL.

Myśli o swoim ojcu.

OFELIA.

Proszę, nic mówmy ani słowa o tém, ale kiedy się zapytają co to znaczy, tak odpowiadaj:

Dzisiaj święto Walentyna,
Wstań już ranku chwile płyną,
Pod twém oknem ja dziewczyna,
Chcę być twoją Walentyną.[20]
Wstał i spojrzał przez okienko,
Drzwi otworzył dla kochanki;
Weszło dziéwczę, lecz panienką
Nie powróci z téj lepianki.

KRÓL.

Piękna Ofelio!

OFELIA.

Dalibóg, żeby się nie przysięgać, muszę dokończyć.

Ach, na miłość Boga, zdrada!
Wstyd, czyż robić tak się godzi!

Gdy to mogą zrobią młodzi.
Przebóg zdradzać nie wypada.
Wszak przysiągłeś zostać skromnie,
Nim nastąpi me zamęście.

On odpowiada:

Tak, lecz czegoż, na nieszczęście!
Sama jedna przyszłaś do mnie.

KRÓL.

Jak dawno w takim stanie?

OFELIA.

Spodziewam się, ze wszystko pójdzie dobrze. Musiemy cierpliwie znosić: ale nie mogę nic innego czynić, jak płakać, kiedy pomyślę, że go włożą do surowéj ziemi: mój brat dowie się o tém, bardzo wam dziękuję za dobrą radę. Hej! mój powóz! Dobranoc, moje panie; dobranoc, słodkie panie: dobranoc, dobranoc.(wychodzi).

KRÓL.

Proszę cię pospiesz za nią i czuwaj.

(wychodzi Horacio).

O, tę truciznę podał jéj smutek;
Śmierci jéj ojca straszny to skutek:
Teraz, Gertrudo, patrzaj, Gertrudo,
Troski, jak szpiegi, same nie idą,
Hurmem się walą, biéda za biédą!
Wprzód jéj zabity ojciec, a potém
Syn twój oddalon, sprawca gwałtowny
Najsłuszniejszego swego wysłania:
W myślach i szeptach lud się porusza
Śmiercią rozjątrzon Poloniusza;
Grzebiąc go skrycie, źleśmy zrobili.
Biédnéj dziewczynie całkiem odjęta

Władza rozumu, bez niéj jesteśmy
Jak malowidła, albo bydlęta,
A najpóźniejsza troska największa,
Brat jéj tajemnie z Francyi przybył,
Karmi się zemstą, w cieniu się kryje,
A podżegacze jątrzą mu ucho
Mową o śmierci ojca zatrutą;
Z saméj potrzeby skarga ta głucha
Mnie nie oszczędza, lecz zapozywa
Moję osobę z ucha do ucha.
Droga Gertrudo, to, jakby działo
W miejscach tysiącznych raniąc me ciało,
Tysiąc mi razem śmierci zadaje.(słychać hałas)

KRÓLOWA.

Ach, co za wrzawa?(wchodzi Dworzanin)

KRÓL.

Gdzie są Szwajcary? drzwi niech pilnują:
O co tu chodzi?

DWORZANIN.

Ratuj się królu!
Ocean wzdęty nie tak pochłania
Nagłym nawałem płaskie swe brzegi,
Jako Laertes, głowa powstania,
Zniósł i rozgromił straży szeregi!
Tłuszcza go zowie panem i głową;
Świat się zaczyna dla nich na nowo,
Bo w zapomnieniu przeszłość i prawa,
Państwa ten mocny grunt i podstawa:
Krzyczą, Laertes królem niech będzie!
Wnet pod obłoki biją oklaski,
Czapki rzucają, wznoszą się wrzaski,
Laertes królem! królem Laertes!

KRÓLOWA.

Krzyczą po mylnych tropach wesoło,
W piętkę gonicie, podle psy duńskie.

(słychać łoskot)
KRÓL.

Drzwi wyłamali!

(wchodzi Laertes uzbrojony, a za nim Duńczycy)
LAERTES.

Kędy ten król? — Czekać, panowie.

DUŃCZYCY.

Nie, my wejdziemy.

LAERTES.

Proszę ustąpić.

DUŃCZYCY.

Dobrze, ustąpim.(wychodzą za drzwi)

LAERTES.

Bardzo dziękuję: — drzwi obwarujcie: —
Królu nikczemny, oddaj mi ojca!

KRÓLOWA.

Mój Laertesie, bądźże spokojny.

LAERTES.

Krwi méj ta kropla, która spokojna,
Zwie mię bękartem; krzyczy i głosi
Ojca mojego jako rogala:
Na niezmazaném czole méj matki
Piętno ostatniéj hańby wypala.

KRÓL.

Co za przyczyna, że się ogromnie
Bunt twój podnosi w postać olbrzyma? —

Zostaw, Gertrudo; nie bój się o mnie;
Bóstwo, co króla w straży swej trzyma,
Zdradzie dozwala widziéć oczyma
Cel pożądany, lecz niedokonać.
Mów Laertesie, czegoś wzburzony: —
Zostaw, Gertrudo; — mówże młodzieńcze.

LAERTES.

Kędy mój ojciec?

KRÓL.

Umarł.

KRÓLOWA.

Nie z jego przyczyny, ręczę.

KRÓL.

Dozwólże, niechaj pyta do sytu.

LAERTES.

Jakże to umarł? zwieść mię niemożna:
Djabli niech porwą wierność, przysięgę!
Na dno piekielne cnota pobożna!
Drwię z potępienia: odważnie stoję,
Ani obydwóch światów się boję;
Spadaj co zechce, byle nim spadnie
Smiercim się ojca pomścił dokładnie.

KRÓL.

Któż ci przeszkadza?

LAERTES.

Wola ma jedna,
Ale nie świata cała potęga:
Tak ja mych środków małych użyłem,
Że me pragnienie celu dosięga.

KRÓL.

Mój Laertesie, jeśli dokładnie
Chcesz się o śmierci ojca dowiedzieć,

Czy bez różnicy w zemście twej padnie
Wróg i przyjaciel, winny, niewinny?

LAERTES.

Wróg jego tylko.

KRÓL.

Chceszże go poznać?

LAERTES.

Jego przyjaciół przyjmę w objęcia;
Jak oddający pelikan życie
Krwią mą nakarmię.

KRÓL.

Teraz przemawiasz
Jak obywatel, jak dobre dziécie.
Że się tą zbrodnią wielką nie mażę,
Owszem, ze czuję żałość głęboką,
Tak rozumowi twemu okażę,
Jako dzień jasny widzi twe oko.

DUŃCZYCY, za drzwiami.

Puścić ją, puścić.

LAERTES.

Co to za wrzawa?

(wchodzi Ofelia dziwacznie ustrojona słomą i kwiatami)

Wysusz mi, skwarze, mózg i poznanie!
Łza przesolona wzrok niech wypala!
Zemstą odważę twe pomieszanie,
Póki aż nasza schyli się szala.
Słodka Ofelio! Różo wiośniana!
Luba dziewico! Siostro kochana!
Nieba! czyż rozum młodéj dziewczyny
Wątły, jak starca dnie i godziny? —

Tkliwéj natury tkliwe kochanie,
Gdy się z przedmiotem lubym rozstanie,
Rozum najdroższy za nim wyprawia,
Tylko dla świata ciało zostawia.

OFELIA, śpiéwa.

Niezakryte nieśli ciało;
Hej dana, dana, dana:
W grób się wiele łez wylało; —

Żegnam cię, mój gołąbku!

LAERTES.

Gdybyś przytomna zemsty wzywała,
Tobyś do tyła mnie nie wzruszała.

OFELIA.

Musisz śpiéwać, Héj do dołu do dołu, wołać go musisz w dole. O jakby się teraz lutnia przydała! Fałszywy murgrabia ukradł córkę u swojego pana.[21]

LAERTES.

Ta mowa bez myśli wyższa od wszelkiéj myśli.

OFELIA.

Oto rozmaryn na przypomnienie stałości; proszę cię kochanku bądźże stałym[22]; a oto niezabudki, abyś pamiętał.

LAERTES.
Dobrze powiedziała w swojém pomieszaniu; stałość i pamięć teraz mi potrzebne.
OFELIA, do króla.

Oto kopr i orliki dla ciebie[23]. — (Do królowéj) Oto masz piołun, a to dla mnie trocha: — możemy go nazwać zielem boleści: — proszę go nosić z jaką odmianą[24]. — Oto stokroć: — Chciałabym jeszcze dać kilka fiołków, ale wszystkie powiędły od śmierci mego ojca[25]. Mówią, że dobrze skończył. —

(śpiéwa)  Hej, w polu mogiła tak z wiatrem mówiła;
Mnie tylko dziewczyna jak piękna kalina
Kwiatkami pokryła:
Pokrywa kwiatkami i rosi mię łzami. —
— W mogile mój miły, kwiecie u mogiły,
I ja będę z wami.

LAERTES.

Smutek i troskę i same piekła
Jakimś przyjemnym wdziękiem oblekła.

OFELIA, śpiéwa.

Może powróci się jeszcze?
Wrócić umarły nie może,
Darmo nadzieją się pieszczę,

Idźże w grobowe twe łoże;
Nigdy powrócić nie może.
W łos ubieliły mu lata:
Gdzież mój gołąbek być może?
Nie ma go odszedł ze świata:
Dość jęku, płacz nie pomoże;
Nad nim się zlituj mój Boże.

I wszystkich wiernych zmarłych dusze niech odpoczywaw Tobie, prosimy cię Panie! Pan Bóg z wami!

(Wychodzi Ofelia).
LAERTES.

Widzisz to, Boże?

KRÓL

Mój Laertesie, troskę twą dzielę,
Dzielić mam prawo. Chodźmy na stronę,
Wybierz najmędrszych twoich przyjaciół,
Niech nas rozsądzą: jeśli ma ręka
Wprost, czy ubocznie w tém się dotknęła,
Wszystko co zwiemy naszem i życie
Z mojém królestwém oddam za karę;
Jeślim niewinny będziesz cierpliwy,
Wspólnie pracując snadniéj możemy
Dopiąć należnej sprawiedliwości.

LAERTES.

Niechaj tak będzie;
Rodzaj ten śmierci, pogrzeb tajemny, —
Żadnych na grobie broni, trofeów,
Żadnych obrzędów, żadnéj wystawy, —
Wszystko to krzyczy z nieba do ziemi,
Aby zbadana była przyczyna.

KRÓL.

Dobrze, niech spada topor gdzie wina.
Proszą cię chodźmy.(wychodzą).


SCENA SZÓSTA.
(Inny pokój w zamku).
HORACIO i SŁUGA.
HORACIO.

Jacyź to pragną ze mną pomówić?

SŁUGA.

Majtki, mój panie.
Mówią, że mają listy do pana.

HORACIO.

Wprowadź ich do mnie. —(wychodzi sługa).
Ktobyto pisał, z jakiéj krainy?
Wiedzieć nie mogę, jeśli nie Hamlet.

(wchodzą majtkowie).
PIERWSZY MAJTEK.

Błogosław Boże panu.

HORACIO.

I tobie mój kochany.

PIERWSZY MAJTEK.

Pobłogosławi, panie, jak zechce. Oto od posła wyprawionego do Anglii pismo do pana, jeśli się pan nazywa Horacio, jak mi powiedziano.

HORACIO, czyta.

„Horacio, po przeczytaniu tego listu podaj tym ludziom jaką zręczność dostąpienia do króla, mają bowiem pismo do niego. Zaledwo upływało parę dni naszéj żeglugi, kiedy korsarz w dobrym bojowym porządku zaczął nas ścigać: nie mogąc uciec przy naszych powolniejszych żaglach, musieliśmy chcąc niechcąc wziąć się do męztwa i w bitwie wręcznéj piérwszy na ich okręt skoczyłem: natychmiast wyrwali się od naszego statku, a tak sam jeden zostałem ich niewolnikiem. Obchodzili się ze mną jak litościwi złodzieje, ale wiedzieli co czynili, bom dobra dla nich zdobycz. Proszę cię postaraj się, aby list oddano królowi i przybywaj do mnie z takim pośpiechem, jakbyś od śmierci uciekał. Mam ci na ucho powiedzieć słowa, na które oniemiejesz, chociaż są słabe w porównaniu do rzeczy. Te łepskie chwaty zaprowadzą cię do mnie. Rozenkranc i Guildenstern dalej popłynęli do Anglii; o nich mam ci wiele powiedzieć. Bądź zdrów.

Ten, o którymeś przekonany, że jest
na zawsze twój
Hamlet.“

Chodźcie, pokażę drogę do króla;
Prędko się sprawcie, byście mnie mogli
Zawieśdź do tego, który was posłał.

(wychodzą).


SCENA SIÓDMA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi KRÓL i LAERTES.
KRÓL.

Teraz zmuszone twoje sumienie
Stwierdzić pieczęcią moję niewinność:
Musisz mię przyjąć jak przyjaciela,
Gdyż ci wiadomo, jako zarazem
Twego zacnego ojca morderca
Godził na moje życie.

LAERTES.

To prawda: —
Ale mi powiedz, z jakiéj przyczyny
Nie ukarałeś sądem téj zbrodni
I kryminału tyle jawnego,
Gdy twa bezpieczność, rozum i wszystko
Nader ci silnie nakazywały?

KRÓL.

O, dla podwójnych przyczyn osobnych;
Mozę się zdadzą tobie za słabe,
Ale mnie silne. Matka królowa
Prawie oddycha jego spojrzeniem;
Co do mnie, czy to szczęście, czy plaga,
Jedno czy drugie, jednak Gertruda
Łączy się z mojém życiem i duszą:
Jak gwiazdy krążyć w sferze swéj muszą,
Tak i ja przy niej. Drugą pobudką,
Żem się publicznie nie wziął do czynu,
Wielka dla niego miłość u gminu:
Który nurzając jego występki
W swém przywiązaniu, jakoby źródle
Drzewu dającém postać kamieni,
Jego kajdany w tryumf zamieni:
Tak moja lekka strzała dla burzy
Mogła się zwrócić znowu do luku,
bez ugodzenia w cel zamierzony.

LAERTES.

Takem zacnego ojca postradał;
W rozpaczającym siostra ma stanie!

Jeśli się przyda chwalić co znikło,
Cnota jéj rajska, stojąc na szczycie
Czasu naszego, powoływała
Z sobą do walki w doskonałościach: —
Ale się pomszczę!

KRÓL.

Myśl ta spoczynku niech ci nie miesza:
Nie sądź że słabej jestem natury,
Abym dozwolił niebezpieczeństwu
Trząść mię za brodę i miał to za nic:
Wkrotce i więcéj dowiesz się o tém:
Ciebie i ojca twego kochałem;
Wnet się spodziewam tobie pokazać, —

(wchodzi posłaniec)

Co za nowiny?

POSŁANIEC.

Listy Hamleta.
Oto do króla, ten do królowéj.

KRÓL.

Listy Hamleta! Któż je tu przyniósł?

POSŁANIEC.

Majtki, jak mówią, bom ich nie widział; Dał mi Klaudio, który te listy Od nich otrzymał. </poem>

KRÓL.

Proszę posłuchać. —
Zostaw nas.(Wychodzi posłaniec)

(czyta)

„Wielki i potężny panie, dowiesz się żem nagi wylądował do pańskiego królestwa. Jutro będę prosił o pozwolenie stawienia się przed waszém królewskiém obliczem: po zaniesieniu naprzód prośby o przebaczenie, przyczynę mego nagłego i dziwnego powrotu.“

Hamlet.“

Cóż to się znaczy? Wszyscyż wracają?
Czy oszukaństwo jakie, nie więcéj?

LAERTES.

Znasz-li charakter?

KRÓL.

Pismo Hamleta.
Nagi, — w przypisku mówi, że jeden:
Cóź mi poradzisz?

LAERTES.

Sam się w tem gubię. Niechaj przybywa;
To mi odnawia serca chorobę,
Żywy i z bronią w oczy mu powiem,
To uczyniłeś!

KRÓL.

Jeśli tak będzie, —
Jakże to będzie? — Jakże inaczéj?
będziesz mię słuchał?

LAERTES.

Dobrze, mój króluj
Bylebyś nie chciał radzie pokoju.

KRÓL.

Własny twój pokój. Jeśli powrócił,
Jeśli nie zechce, zrażon podróżą,
Więcej wyjeżdżać, sztukę mu zrobię,
Która dojrzała w moim umyśle,
Tak, ze niechybnie zginie w téj matni!
Śmierć ta przygany tchu nie obudzi;
I uniewinni matka tę sztukę
Zwąc to przypadkiem.

LAERTES.

Kieruj mną, panie;
Życzyłbym zostać, jeśli to można,
Zemsty narzędziem.

KRÓL.

Najdoskonaléj.
Byłeś w podróżach gdy cię chwalono
W obec Hamleta z jednéj zalety,
Która, jak mówią, w tobie jaśnieje:
Wszystkie przymioty w nim nie wzbudzają
Tyle zazdrości, ile ten jeden,
Który mem zdaniem najostatniejszy.

LAERTES.

Cóż to za przymiot?

KRÓL.

Fraszka, jak wstążka u kapelusza,
Jednak potrzebna; młodym przystoi
Nosie ubranie lekkie i jasne;
Starym zaś futro z ciemnym ubiorem
Dobre dla zdrowia i dla powagi. —
Miesiąc jak rycerz był tu normandzki, —
Franków widziałem, z nimi walczyłem,
O, przecudownie jeżdżą na koniu: —
Ale ten rycerz z djabłem to czyni;
Zda się do swego siodła przykuty;
Tak dziwne rzeczy robił na koniu,
Jakby się wcielił i przenaturzył
W dzielne to zwierze: tak nadzwyczajnie
Moje przewyższył wyobrażenie,
Że jakie tylko susy i skoki

Mogłem wymyślić, niedorównały
Tym co uczynił.

LAERTES.

Czyli to Normand?

KRÓL.

Normand.

LAERTES.

Lamord, na życic!

KRÓL.

Tak niezawodnie.

LAERTES.

Znam go wybornie: całéj krainy
Klejnot i perła.

KRÓL.

Mówił o tobie
I po mistrzowsku chwalił twą zręczność,
Z jaką ty robić bronią potrafisz,
A osobliwie bić się w pałasze:
Byłaby, wołał, rzecz do widzenia,
Jeśliby z równym stanął do walki:
Lecz się przysięgał, że tu szermierze
Oka, zręczności, sztuki nie mają,
Aby ci sprostać. Jego zeznanie
Tak rozjątrzyło zazdrość Hamleta,
Ze najprędszego twego powrotu
Pragnął najsilniej, aby się zmierzyć.
Z tego więc teraz, —

LAERTES.

Z tego cóż, panie?

KRÓL.

Czy, Laertesie, drogi ci ojciec?
Czyś malowidło tylko boleści,
Lice bez serca?

LAERTES.

Skąd to pytanie?

KRÓL.

Żebyś nie kochał ojca twojego,
Tego nie sądzę; lecz mi wiadomo,
Że przywiązanie czas rozpoczyna;
I z doświadczenia wiem, ze miłości
Ogień od czasu chłodnie i znika.
Płomień miłości knot swój posiada,
Gdy się ten spałi płomień zagasa;
Nic w jednakowéj nie trwa dobroci;
Dobroć w postępie krwistą zostawszy
Ginie od zbytku. Chce się co czynić,
Czyńże jak chce się, to chcę niestałe
Tyle ma przeszkód, tyle przewłoki,
Ile języków, rąk i przypadków;
Chcę tedy przejdzie na powinienem,
Które jak marne będzie westchnienie,
Co przy ulżeniu szkodę przynosi.
Lecz do naszego wrzodu przystąpmy:
Hamlet powraca; cóż przedsięweźmiesz,
Byś się pokazał czynem nie słowem
Ojca twojego synem prawdziwym.

LAERTES.

W gardło mu wbiję miecz i w kościele.

KRÓL.

Tak, nie uświęca miejsce zbrodniarza;
Zemsta granicy mieć nie powinna.
Ale jeżeli chcesz się odemścić,
Siedźże zamknięty w swoim pokoju:

Hamlet się dowie o twym powrocie:
Chwalców szermierstwa twego nasadzę,
Polor podwójny nadam twéj sławie,
Którą ogłaszał Francuz waleczny:
Słowem do walki obu sprowadzę,
W zakład o wasze głowy pójdziecie:
On nieostrożny, bardzo szlachetny,
Niepodejrzliwy broni nie przejrzy;
Łatwo lub z małym wezmiesz fortelem
Oręż nietępy, tępy zostawisz,
Wtedy mu w bitwie sztychem odpłacisz
Ojca morderstwo.

LAERTES.

Chętnie to zrobię.
W celu tym jadem miecz mój namaszczę.
Od szarlatana maść tę kupiłem,
Dość w nią umoczyć nóż i zadrasnąć,
A wszystkie środki najosobliwsze
Z wszystkich leczących ziół pod xiężycem
Tego od śmierci zbawić niezdolne,
Który tym nożem był zadraśniony.
W jad ten umoczę ostrze mej szpady;
Zginie za lekkiém nawet draśnięciem.

KRÓL.

O tém należy więcéj pomyśléć,
Zważyć sposobność czasu i środków,
Aby niemylnie trafić do celu;
Jeśli chybimy, jeśli nasz zamiar
Da się przeniknąć przez złe spełnienie,
Lepiej daleko i niezaczynać;
Plan ten powinien w swoim odwodzie

Drugi posiadać dla podtrzymania,
Jeśli nie trafi pierwszy do celu.
Cicho — pomyśleć nad tém potrzeba: —
Zrobim solenny zakład o zręczność, —
Mam już:
Kiedy od ruchu zgrzany, zmęczony,
(W celu tym natrzesz jak najgwałtowniéj),
Zechce się napić, każę mu podać
Kubek gotowy, byle skosztował,
Choćby go minął cios twój zatruty,
Celu dopniemy. Lecz co za hałas?

(wchodzi KRÓLOWA)

Cóż to, królowo?

KRÓLOWA.

Bieda za biedą w ślad postępuje,
Tłumem się walą! — Ach, Laertesie,
Twa utonęła siostra Ofelia.

LAERTES.

Co utonęła? gdzie?

KRÓLOWA.

Gdzie smętny warkocz wierzba rozpuszcza
Po nad zwierciadłem czystém strumyka,
Tam fantastyczne plotła swe wieńce
Z jaskru, pokrzywy, róż i storczyka,
Co go nieładnie zowią młodzieńce
Palcem umarłych zwą go dzieweczki;[26]

Tam się na wierzbę wspina, by wieńce
Włożyć na zwisie jéj gałązeczki:
Pod nią się gałąź łamie zdradliwie,
Lecą znamiona z kwiecia i ona
Pad a w szemrzący strumień płaczliwie;
Suknią na wierzchu wody wzniesiona,
Jakby dziewica morska pływała;
Piosnek urywki ciągle śpiewała,
Jak nieznająca niebezpieczeństwa,
Lub jak istota w swoim żywiole;
Ale w tym stanie długo nie trwała:
Gdy się jej szata wody opiła,
Z melodyjnego tego siedliska
Poszła śpiewaczka biédna i miła
Do mułowego śmierci łożyska.

LAERTES.

Czy utonęła?

KRÓLOWA.

Ach utonęła!

LAERTES.

Woda mogiłą biednéj Ofelki,
Więc nie upuszczę łez ni kropelki:
Darmo! — natura prawa ma swoje,
Lecz się dla tego wstydem nie spłonię;
Jak się wypuszczą łzawe te zdroje,
Wszystko niewieście z siebie wyronię. —
Żegnam cię, panie. — Słowa, jak płomień,
Teraz wybuchnąć mogłyby jasno,
Lecz w nierozsądnych łzach tych pogasną.

(wychodzi)
KRÓL.

Chodźmy natychmiast za nim, Gertrudo!
Jegom z trudnością wściekłość uśmierzył:
Lękam się teraz, może to wzburzy;
Przeto pospieszmy za nim.

(wychodzą)


AKT V.

SCENA PIERWSZA.
(Smętarz).
Dwaj GRABARZE z rydlami i t. d.
PIERWSZY GRABARZ.

Czy na smętarzu ją pogrzebią, wszak samowolnie poszła szukać swojego zbawienia?

DRUGI GRABARZ.

Mówię ci ze na smętarzu; przeto pospieszaj z kopaniem dołu: proboszcz sam rozpatrywał tę sprawę i znalazł, że można ją pochować na smętarzu.

PIERWSZY GRABARZ.

Jakto być może, chyba się utopiła we własnéj obronie?

DRUGI GRABARZ.

Tak się okazało.

PIERWSZY GRABARZ.
Musi być se offendendo nie może być inaczéj. Na tém bowiem rzecz cała: jeśli się utopię samowolnie, to będzie uczynek, a każdy uczynek ma trzy gałęzie, to jest, chcieć, działać i wykonać: ergo samowolnie się utopiła.
DRUGI GRABARZ.

Ale no słuchaj, bracie kopaczu.

PIERWSZY GRABARZ,

Za pozwoleniem. Dajmy że tu woda; dobrze: a tu stoi człowiek; dobrze: jeśli człowiek przyjdzie do wody i utopi się chcąc niecheąc, zawsze przyszedł do wody; zważaj to dobrze: ale jeśli woda przyjdzie do niego i zatopi, wtedy nie sam się utopił: ergo, kto nie winien swojéj śmierci, ten sobie nie odebrał życia.

DRUGI GRABARZ.

Czy takie jest prawo?

PIERWSZY GRABARZ.

A rozum i się; prawo pogrzebowe.

DRUGI GRABARZ.

Chcesz-że w téj rzeczy wiedziéć prawdę? — Jeśliby nie należała do panów, toby ją za smętarzem pochowano.

PIERWSZY GRABARZ.

Dobrze mówisz: ale nad tém bardziéj się trzeba litować, że wielcy panowie mają w tym świecie więcéj protekcyi do utopienia i powieszenia siebie od nas chudych pachołków. No do rydla. Nie ma starożytniejszéj szlachty jak ogrodnicy, kopacze i grabarze, bo od Adama prowadzą swoje rzemiosło.

DRUGI GRABARZ.

Adam-że był szlachcicem?

PIERWSZY GRABARZ.

Pierwszy ze wszystkich ludzi był ręcznie uzbrojony.

DRUGI GRABARZ.
Nie mógł być wówczas.
PIERWSZY GRABARZ.

Jakto, czyś poganin? jakże tłumaczysz Pismo? Pismo mówi, Adam kopał; czémże kopał, kiedy nie był ręką uzbrojony? Zadam ci inne pytanie, jeśli dobrze nie odpowiesz, spowiadaj się i —[27]

DRUGI GRABARZ.

No, mów.

PIERWSZY GRABARZ.

Kto buduje trwaléj od mularza, cieśli i budownika okrętu?

DRUGI GRABARZ.

Ten co stawia szubienice, bo ta budowa przetrwa tysiące swoich mieszkańców.

PIERWSZY GRABARZ.

Brawo, lubię twój dowcip; szubienica dobrze przypada; ale komu dobrze przypada? temu co źle robi: a że ty źle robisz, mówiąc, ze szubienica trwalsza od kościoła, ergo, dobrze ci szubienica przypada. No jeszcze odpowiadaj.

DRUGI GRABARZ.

Kto buduje trwalej od mularza, cieśli i budownika okrętu?

PIERWSZY GRABARZ.

Tak, odpowiedz i pozbędziesz mozołu.

DRUGI GRABARZ.

O, teraz odpowiem.

PIERWSZY GRABARZ.
No, mów.
DRUGI GRABARZ.

Dalibóg, nie mogę, ale poczekaj, trzeba pójść po rozum do głowy.

(wchodzą HAMLET i HORACIO, w odległości)
PIERWSZY GRABARZ.

Ej braciszku nie włócz się darmo i buty zedrzesz i nic nie znajdziesz: na co próżno mordować biedny twój mózg, kiedy ten leniwy osioł, chocbyś go zabił, prędzej nie pójdzie. Ale jeśli kto zada ci podobne pytanie, odpowiedz że grabarz: domy jego roboty trwają aż do dnia sądnego. Proszę cię, idź do Yaughana i przynieś kwatérkę wódki.

(wychodzi 2gi grabarz)
(kopie i śpiéwa)

W młodym wieku gdy kochałem,
Miłość słodki raj się zdał,
Ze zwyczaju czas skracałem,
Ach to sobiem za nic miał.[28]

HAMLET.

Maż ten człowiek uczucie tego co robi? kopiąc grób śpiewa.

HORACIO.

Zwyczaj oswoił go z tém zatrudnieniem.

HAMLET.

Prawdę mówisz, ręka niepracowita czulsza w dotknięciu.

PIERWSZY GRABARZ.

(śpiewa)  Cicho skradł się wiek styrany,
W smutną starość pchnąwszy mnie,

Płynie ze mną w kraj nieznany:
Żegnam was młodości dnie!

(wyrzuca trupią głowę)
HAMLET.

Ta głowa miała język i mogła niegdyś śpiewać: jakże ten łotr ciska po ziemi tą czaszką, jakby to była Kaima, co piérwszy mord popełnił! Mozo to jakiego polityka głowa, którą ten osioł teraz podchwycił, co za życia chciała podchwycie samego Pana Boga: być to nic może?

HORACIO.

Być może, xiąże.

HAMLET.

Albo dworaka, co umiał powiedziéć, Dzień dobry Jaśnie Wielmożnemu Panu! Jakże najdroższe zdrowie łaskawego Pana! to może jaki Jaśnie Wielmożny, który chwalił konia jakiego Jaśnie Wielmożnego Pana, chcąc go miéć w podarunku; być to nie może?

HORACIO.

Dla czegoż nie, mój xiąże.

HAMLET.

O, tak: a teraz Jaśnie Wielmożny Robaczyński z obnażonym czerepem, któremu szczękę odbił rydel grabarza; piękna to rewolucya, jeśli tylko umiemy na nią patrzéć. Czyż tak niewiele kosztowało uformowanie tych kości, aby grać niémi w kręgle? Myśląc o tem czuję ból i w moich kościach.

PIERWSZY GRABARZ.

(śpiewa)  Kiedy oczy śmierć zaciemi,
Wtedy płachty lnianéj dość;
W cztérech deskach, w sążniu ziemi
Dobrze ten się prześpi gość.

(znowu wyrzuca trupią głowę)
HAMLET.

Otoż inna: może to głowa prawnika? Gdzie jego definicie, jego wykręty, jego kondesensie, jego kondemnatki i matactwa? Jak może cierpić, aby ten prosty chłop bił go zabłoconą łopatą po czerepie, jak nie zapozwie o pobój? Ha! Może ten jegomość w swoim czasie wiele kupował włości i posiadał hypoteki, przyznania prawne, indemnizacye, podwójną rękojmię i kompensaty: czyż ostateczna indemnizacya jego indenmizacyi i kompensata jego kompensat na tém się kończy, że jego subtelną mózgownicę napełnia proch i błoto? a jego podwójne rękojmie nicże mu więcéj nie zapewniają jak długość i szerokość pargaminu, na którym były pisane? Same posiadawcze tytuły jego majątku nie zmieściłyby się w tym czerepie; a dziedzicże jego więcéj nie posiędzie? ha?

HORACIO.

Ani na jotę, xiąże.

HAMLET.

Czy pargamin robi się ze skóry owiec?

HORACIO.

Tak, xiąże, z owiec i cieląt.

HAMLET.

To są owce i cielęta, co w tém szukają zabezpieczenia. Pomówię z tym kamratem: — Czyj to grób kopiesz, mospanie?

PIERWSZY GRABARZ.

Mój.

(śpiewa)  W cztérech deskach, w sążniu ziemi
Dobrze ten się prześpi gość.

HAMLET.
Wprawdzie zasługujesz, aby był twój, bo przy téj odpowiedzi dół podemną kopiesz.
PIERWSZY GRABARZ.

A pan nie kopiesz dołu, więc nic pański, a ja za ten dół wezmę pieniądze, więc nic kopiąc dołów pod panem mogę go nazwać moim.

HAMLET.

Wszakże cię nie pochowają w tym dole, bo grób dla umarłych a nie dla żywych, przeto kopiesz dół podemną chcąc mię zwieść tem żywem kłamstwem.

PIERWSZY GRABARZ.

Jeśli to żywe kłamstwo, to znowu może przejść odemnie do pana.

HAMLET.

Dla jakiego człowieka to kopiesz?

PIERWSZY GRABARZ.

Nie dla człowieka.

HAMLET.

Więc dla kobiety.

PIERWSZY GRABARZ.

Ani dla kobiety.

HAMLET.

Kogoż tedy pochowają?

PIERWSZY GRABARZ.

Tę co była kobietą, która, świéć Panie nad jéj duszą, umarła.

HAMLET.
Jakże to łepski hultaj! mówiąc z nim trzeba się miéć na baczności, bo swoimi dwuznacznikami gotów porazić na głowę. Na Boga, Horacio, w tych trzech latach, jak zauważyłem, do tyla się przechytrzył świat, że wieśniak następuje napięty dworaków i może ich skaleczyć. — Jak dawno jesteś grabarzem?
PIERWSZY GRABARZ.

Po wszystkie dnie roku, począwszy od dnia, w którym nasz ostatni król Hamlet zwyciężył Fortinbrasa.

HAMLET.

Jakto dawno?

PIERWSZY GRABARZ.

Czyż tego pan nie wie? lada głupiec to powie: właśnie to był ten sam dzień, w którym się urodził młody Hamlet, co oszalał i wysłany do Anglii.

HAMLET.

Aha dobrze, dla czegoż wysłali go do Anglii.

PIERWSZY GRABARZ.

Dla czego? bo oszalał: tam odzyska swój rozum, a jeśli nie odzyska, to nie wielka szkoda.

HAMLET.

Czemu?

PIERWSZY GRABARZ.

Nikt tego nic postrzeże, bo tu wszyscy jak on szaleni.

HAMLET.

Nie wiesz jak oszalał?

PIERWSZY GRABARZ.

Bardzo nadzwyczajnie, jak mówią.

HAMLET.

Jakto nadzwyczajnie?

PIERWSZY GRABARZ.

W rzeczy samej, aż do tego stopnia, że zupełnie utracił rozum.

HAMLET.

Cóż było gruntem?

PIERWSZY GRABARZ.
To było na gruncie Danii; od trzydziestu lat byłem tu grabarzem w młodym i starym wieku.
HAMLET.

Jak długo leży człowiek w ziemi nim zgnije?

PIERWSZY GRABARZ.

Jeśli nie zgnił przed śmiercią, jak często mamy w tych dniach do tyla zepsute i wątłe ciała, że ledwie bez rozerwania można je włożyć do trumny), przetrwa jakich lat ośm lub dziewięć, a białoskórnik taki pewnie lat dziewięć.

HAMLET.

Dlaczegóż ten więcej od innych?

PIERWSZY GRABARZ.

Bo, mój panie, jego skóra przez to rzemiosło tak się wyprawia, że długi czas nie przepuszcza wody; a wasza woda największy niszczyciel biednych nieboszczyków. Oto czaszka, która dwadzieścia trzy lat w ziemi teraz leżała.

HAMLET.

Czyja to była?

PIERWSZY GRABARZ.

Hultaja i szalonej palki; teraz, jak sądzisz, czyja?

HAMLET.

Nie wiem.

PIERWSZY GRABARZ.

Powietrze na tego zgłupia franta! raz mi butelkę reńskiego wylał na głowę. To czaszka Yorika trelnisia królewskiego.

HAMLET, bierze ją w rękę.

Ta?

PIERWSZY GRABARZ.

Ta sama.

HAMLET.

Niestety, biedny Yoriku! — Znałem go, Horacio; był to chłopiec niezmiernie dowcipny w żartach, najwyborniejszy w swoich pomysłach: tysiąc razy nosił mię na barkach; a teraz jakże się na to wzdryga moja wyobraźnia! serce się ściska. Tu były usta, które nie wiém, jak wiele razy, całowałem. Gdzie teraz twoje zabawne żarty? twoje skoki i śmiesznie płatane figle? twoje piosneczki? gdzie błyskawice twéj wesołości, na które cały stół śmiał się do rozpuku? Nicże teraz nie masz na wydrwienie twego grymasu ze straszném wyszczerzeniem zębów? wszystko się całkiem skurczyło i opadło. Pójdź do gotowalni teraz jakiéj pani i powiedz, że chociaż nakłada bielidła na palec grubości, skończy wszelako na tém, że stanie się podobną do ciebie — pewnie ją rozśmieszysz. — Proszę cię, Horacio, powiedz mi rzecz jedną.

HORACIO.

Cóż takiego, panie?

HAMLET.

Jak myślisz, czy Alexander leżąc w ziemi stał się do tego podobny?

HORACIO.

Zupełnie.

HAMLET.

I tak zgnilizną trącił? fe!(rzuca czaszkę)

HORACIO.

Tak samo, xiąże.

HAMLET.

Na jak podłe użycie możemy przejść Horacio! Dla czegóż wyobraźnia szukając prochu Alexandra, nie może go znaleść w zasmarowaniu szpuntu jakiéj beczki?

HORACIO.

Byłoby nadto przesadnie widziéć tak rzeczy!

HAMLET.

Nie nadto, ani na jotę; ale bardzo umiarkowanie i z wielkiém prawdopodobieństwem do tego przyjdziemy; na przykład: Alexander umarł, Alexander był pogrzebiemy; Alexander w proch się obrócił; proch jest ziemia, czyli glina: nie mógłże tą samą gliną, w którą się Alexander obrócił, szpunt być zasmarowany?

Cezar po śmierci będąc garstką gliny,
Może od wiatru klei gdzie szczeliny:
Proch ten, przed którym pełzał świat poddany,
Dziś od zimowych burz olepia ściany.

Cicho! na stronę; — król tu nadchodzi,
(Wchodzą xięza i t d. w processyi: ciało Ofelii, LAERTES i za nim poczet w żałobie, KRÓL, KRÓLOWA i ich Świta).

Dwór i królowa: kogoż prowadzą?
Obrzęd niepełny? pewnie to znaczy,
Że samobójczą ręką w rozpaczy
Życia się pozbył. Cóś to wielkiego;
Tu się przyczajmy chwilę i patrzmy.

(Hamlet i Horacio usuwają się)
LAERTES.

Inneż obrzęda?

HAMLET.

Patrz, to Laertes
Zacny młodzieniec.

LAERTES.

Inneż obrzęda?

PIERWSZY XIĄDZ.

Wszystko, co było można, zdziałano:
Śmierć jéj wątpliwa; gdyby porządku
Króla rozkazem nie tamowano,
W niepoświęconym spałaby kątku

Aż do budzącéj trąby anioła;
Miasto modlitwy nas sług kościoła
Gruzby i czerep na nią rzucano:
Tu zaś panieński wieniec jéj dano,
Kwieciem dziewiczém grób osypano,
Wiodąc przy dzwonach w miejsce spoczynku.

LAERTES.

Nicże nie można więcéj?

PIERWSZY XIĄDZ.

Nie można;
Rzecz to niezmiernie byłaby zdrożna
Tak profanować zmarłych obrzędy,
Jeśli przez ludzkie dla niéjby względy
Requiem śpiewać z modły świętemi,
Jakie odbiéra dusza pobożna
Zeszła w pokoju.

LAERTES.

Włóżcież do ziemi, —
Ciało jej piękne, niepokalane
W ładny i skromny przejdzie fiołek;
Dusza méj siostry, mówię ci, xięże,
Będzie do usług Boga aniołek,
Twoja zaś wyjąc w przepaściach lęże.

HAMLET.

Co, Ofelia w grób się ten chowa?

KRÓLOWA, sypiąc kwiaty.

Kwiecie do kwiecia: bywaj mi zdrowa!
Słodka dziewico, nadzieję miałam,
Że ty zostaniesz żoną Hamleta;
Łożę ci szlubne stroić myślałam,
A nie grobowe.

LAERTES.

O stokroć biada
Na tę przeklętą głowę niech spada,
Która jéj rozum sprawą zbrodniczą
Tak pomieszała! — Nie sypcie jeszcze,
Po raz ostatni niech ją popieszczę: (skacze w grób)
Teraz mię żywcem grzebcie z nią społem;
Wielką usypcie górę nad dołem,
Któraby przeszła Pelion czołem,
Jak i Olimpu grzbiet niebotyczny.

(Hamlet podchodzi)
HAMLET.

Kto to, którego żal emfatyczny
W biegu zaklina przez swe rozpacze
Gwiazdy wędrowne, tak że stawają
Jakby rażeni dziwem słuchacze?
Otom ja Hamlet Danii xiąże.(skacze w grób)

LAERTES.

Czart niech cię porwie:(chwyta go za gardło)

HAMLET.

Złe twe modlitwy.
Przyjmijże rękę, puszczaj mi szyję,
Chociaż nie jestem skłonny do bitwy,
Lecz coś strasznego we mnie się kryje,
Czego i rozum lękać się każe:
Odejmże rękę.

KRÓL.

Niech ich rozłączą!

KRÓLOWA.

Hamlet mój, Hamlet!

WSZYSCY.

Cóż to, panowie?

HORACIO.

Xiąże łaskawy, bądźże spokojny.

(Rozdzielają ich. Hamlet i Laertes wyłażą z grobu.)
HAMLET.

O to nie skończę nigdy z nim wojny,
Aż do zawarcia powiek na zawsze.

KRÓLOWA.

O co, mój synu?

HAMLET.

Że mi najdroższa była Ofelka —
Dwiestu tysięcy najczulszych braci
Summa kochania jaka chce wielka,
Mojéj miłości nigdy nie spłaci. —
Cózbyś wielkiego dla niéj uczynił?

KRÓL.

O Laertesie, on pomieszany.

KRÓLOWA.

Niech go, na miłość Boga, wstrzymają.

HAMLET.

Cóż, do pioruna! zrobisz do tyla
Niepodobnego? Zechcesz-li płakać,
Siebie rozszarpać, głodem się męczyć?
Rzekę wypijesz, zjész krokodyla?
Zrobię to. — Może chcesz tylko jęczéć?
Ze mną się wadzić w samym jéj grobie?
Lecz się z nią zakop, i ja to zrobię.
Prawisz o górach, niech nas przywali

Milion morgów, niechaj się pali
Szczyt tej mogiły aż u równika,
Przy niéj jak proszek Ossa niech znika!
Wściekłym-li będziesz? wściekłym zostanę.

KRÓLOWA.

Ach to szaleństwo, ale po chwili
Straszny ten przystęp znów się przesili;
Jak gołębica, która wysiada
Parę pisklątek, cichym się stanie.

HAMLET.

Z jakiéj przyczyny, powiedz mi, panie,
Zemnąś się obszedł z taką prostotą?
Zawszem cię kochał: lecz mniejsza o to;
Herkules niech się jak chce wysila;
Na psa kot miauczy, przyjdzie psa chwila.

(wychodzi)
KRÓL.

Proszę, Horacio, miéj go w baczeniu. —

(wychodzi Horacio)
(do Laertesa)

Krzep twą cierpliwość mową wczorajszą;
Zaraz przystąpili! ku wypełnieniu. —
Nasadź, Gertrudo, nad synem strażę. —
Wznieść nad tym grobem pomnik rozkażę; —
Wkrótce pokoju chwila nadbieży:
Dotąd to wszystko znosić należy.

((wychodzą).

SCENA DRUGA.
(Sala w zamku).
Wchodzą: HAMLET i HORACIO.
HAMLET.

Dość tego; inną rzecz ci objawię; —
Pomnisz-li wszystkie okoliczności?

HORACIO.

Pomnę-li, xiąże?

HAMLET.

W sercu mém wrzały wewnętrzne burze,
Późno w noc było, sen się nie stawił;
W łożum się męczył, jak na torturze.
Nagle, — ten nagły pomysł mię zbawił. —
Wiedz bo, że płochość czasem się nada
Tam, gdzie najmędrszy zamiar upada:
Z tego się uczym, że boska ręka
W postać uczynku sama obleka
Jakie bądź pierwsze myśli człowieka. —

HORACIO.

Najniezawodniéj.

HAMLET.

Z izby wyszedłem,
Płaszcz mój żeglarski tyłkom narzucił,
Ich po omacku w nocy szukałem;
Poszło szczęśliwie; pakiet dostałem;
Znowum do mojéj izby powrócił:
Smiały bojaźnią pismom otworzył;
Kędym królewskie poznał zamachy;
Rozkaz wyraźny z mnóstwem dowodów,
Że są dla szczęścia dwóch tych narodów

W życiu mém jakieś widma i strachy,
Przeto powinni wnet bez przyboru,
Bez wyostrzenia nawet toporu,
Głowę mi uciąć.

HORACIO.

Czyż to podobna?

HAMLET.

Pismo przeczytaj, czarne na białém;
Żądasz-li wiedziéć, co ja zdziałałem?

HORACIO.

Pragnę najmocniéj.

HAMLET.

Tak obsaczony wkoło przez zdradę,
Nimem do głowy poszedł poradę,
Sam się mi zjawił plan już gotowy; —
Siadłem skreśliłem list całkiem nowy;
Piękniem przepisał: wprzód uważałem,
Równie jak nasi wielcy panowie,
Ładne pisanie rzeczą tak podłą,
Że na umyślnie brzydko bazgrałem;
Dziś mię to z wielkiej biedy wywiodło:
Żądasz-li wiedziéć co napisałem?

HORACIO.

Powiedz mi, xiąże.

HAMLET.

Króla zaklęcia z prośbą niezmierną, —
Jeśli lenniczką Anglia wierną; —
Jeśli, jak palma, kwitnie ich miłość,
Jeśli ma pokój w kłosów koronie
Łączyć przyjazną krajów zażyłość;
I innych kulbak na wszystkie konie, —

To po czytaniu bez odwlekania,
Bez najmniejszego w tém roztrząsania,
Posłom obydwom łby pousiekać,
Nawet na spowiedź chwilki nie czekać.

HORACIO.

Jakżeś, mój xiąże, zapieczętował?

HAMLET.

Ba, i w téj rzeczy Pan Bóg kierował;
Miałem ojcowski sygnet w kieszeni,
Na wzór pieczęci duńskiéj zrobiony:
Papier złożyłem, jak był złożony:
Równiem podpisał, przypieczętował,
Włożył na miejsce i nie poznano
Mego podrzutka; nazajutz rano
Bitwa na morzu; reszta wiadoma.

HORACIO.

Tak z Rozenkrancem Guildenstern płyną.

HAMLET.

Sprawę tę pełnią nadto radośnie;
Wina nie moja, jeśli poginą;
Z ich to podłości zguba ich rośnie:
Bo niebezpiecznie podłym się wciskać
Tam, gdzie pałasze wrogów potężnych
Lecą w zapale.

HORACIO.

Król, co za człowiek!

HAMLET.

Czy mię obraził, zwróć sam uwagę;
Ojcu śmierć zadał, matce zniewagę;
A mnie nadziei tronu pozbawił:
Wędkę na moje życie nastawił

Z taką chytrością; czystém sumieniem
Czy mu nic może dłoń ta skwitować?
Czyby nie było mém potępieniem
Rak ten natury ludzkiéj zachować,
Dla rozkrzewienia złego po świecie?

HORACIO.

Ale się wkrótce z Anglii dowie,
Co otrzymali jego posłowie.

HAMLET.

Wkrótce, lecz jestem panem téj pory,
A życie ludzkie wisi na chwilce.
Mój przyjacielu, mocno żałuję,
Że z Laertesem byłem za skory,
Zwłaszcza ze w jego sprawie oglądam
Obraz méj sprawy: zgodzić się żądam.
Ależ na jego żalu perory
Wstrzymać nie mogłem gniewu powodzi?

HORACIO.

Cicho, mój xiąże; któżto nadchodzi?

(wchodzi OSRIK)
OSRIK.

Witam z powrotem do Danii Waszę Królewiczowską Mość, mego najmiłościwszego Pana.

HAMLET.

Najpokorniéj panu dziękuję. — Znasz tego dudka?

HORACIO.

Nie, mój xiąże.

HAMLET.

Pewniejszyś przeto zbawienia; znać go bowiem jest grzéchem. Wiele posiada włości i to żyznych; ale niech zwierze będzie lordem zwierząt, żłob jego postawią przy stole królewskim. To gawron, ale, jak mówiłem, obszerną posiada majętność błota.

OSRIK.

Najłaskawszy xiąże, jeśli Wasza Wysokość ma teraz czas wolny, miałbym coś do obwieszczenia z rozkazu królewskiego.

HAMLET.

Gotowym to, panie, przyjąć z całym pośpiechem. Niech pan czapki użyje jak przeznaczona, to jest na głowę.

OSRIK.

Dzięki powinne składam Waszej Xiążęcej Mości; bardzo gorąco.

HAMLET.

Nie, proszę mi wierzyć, że bardzo zimno; wiatr dmie północny.

OSRIK.

Istotnie, xiąże, dosyć zimno.

HAMLET.

A jednak mnie się zdaje, ze bardzo parno i gorąco, chyba moja komplexia —

OSRIK.

Nadzwyczaj, xiąże, parno, — jakby było — prawdziwie nie wiem z czém porównać. — Jego Królewska Mość kazała mi oświadczyć Waszéj Xiązęcéj Mości, że uczyniła wielki zakład dla sławy pańskiéj: rzecz tak się ma, —

HAMLET.

Proszę pana pamiętać. —

(przymusza go do włożenia czapki)
OSRIK.

W rzeczy saméj, łaskawy xiąże, mnie daleko wygodniéj być z gołą głową. Niedawno przybył do dworu Laertes, proszę wierzyć, prawdziwie doskonały kawaler, pełen najwyborniejszych przymiotów, dziwnie i słodko ugrzeczniony w towarzystwie, z najświetniejszą powierzchownością: istotnie, mówiąc o nim przyzwoicie, jest regułą i prawidłem wysokiego i szlachetnego tonu, bo w nim znajdzie xiąze wygórowaną treść wszystkich przymiotów; na które każdy dobrze urodzony patrzy jako na zwierciadło i wzór do naśladowania.

HAMLET.

Jego opisanie nieuszkodzone bynajmniéj wyszło z ust pańskich; chociaż jestem mocno przeświadczony, ze zrobienie jakby inwentarza jego przymiotów niezmiernieby zawróciło głowę saméj arytmetyce i zawsze byłoby nizkie z jego wysokim polotem. Ale w najrzeczywistszém uwielbianiu uważam go jako człowieka z wielką duszą i dziwnie uzdatnionego: wewnętrzna jego wartość do tyla drogocenna i rzadka, że aby prawdę o nim powiedziéć, nie widzi sobie podobnego tylko w zwiereiedle, a każdy chcący go naśladować słabym cieniem zostanie.

OSRIK.

Wasza Xiążęca Mość raczy mówić o nim najnieomylniéj.

HAMLET.

O co rzecz, panie i dla czegośmy ubierali tego zacnego młodzieńca w niezgrabne słowa nasze.

OSRIK.

Panie?

HORACIO.
Dość latać po obłokach, czy nie byłoby można porozumieć się w nieco prościejszéj mowie? Sądzę ze to łatwo panu przyjdzie.
HAMLET.

Co było pobudką do uczynienia wzmianki o tym kawalerze?

OSRIK.

O Laertesie?

HORACIO.

Worek jego już próżny, cały swój zapas pozłacanych słówek wyszafował.

HAMLET.

O nim, panie.

OSRIK.

Wiem, ze nie jesteś, xiąze, nieświadomy —

HAMLET.


Chciałbym, abyś pan wiedział o tem; chociaż w téj rzeczy pańskie przyznanie nie ustali pochlebnego o mnie sądu. — A więc, panie, —

OSRIK.

Nie jesteś, xiąze, nieświadomy jak wielka doskonałość Laertesa —

HAMLET.

Nie mogę się do tego przyznać z obawy, abym się nie porównał z jego doskonałością; dla poznania kogo dobrze, potrzeba znać siebie samego.

OSRIK.

Ja chcę mówić o jego doskonałości w robieniu bronią, wedle tego, jak mówią, nie ma sobie równia w téj rzeczy.

HAMLET.

Jakaż broń jego?

OSRIK.

Pałasz i szpada.

HAMLET.
To dwie bronie; ale cóż daléj?
OSRIK.

Król dał w zakład sześć koni barbaryjskich, a Laertes ze swojéj strony, jak słyszałem, postawił sześć francuzkieh pałaszów i sztyletów z całym przyborem jak pendent, obladra i tym podobne. Te trzy ekwipaże, istotnie, są arcy przyjemne oku, z arcy odpowiednią rękojeścią i dziwnie wybujałego pomysłu.

HAMLET.

Co pan zowie ekwipażami?

HORACIO.

Widzę, ze pan musisz ze swojém zbudowaniem brodzić w kommentarzach dla złapania myśli.

OSRIK.

Ekwipaze, panie, są obladra.

HAMLET.

To słowo byłoby w bliższém pokrewieństwie z materyą, jeślibyśmy działa wozili przy boku naszym, lecz póki tego nie czynimy, to wolałbym nazywać po dawnemu. Ale daléj: sześć barbaryjskich koni postawiono przeciw sześciu mieczom francuzkim z ich przyborem i trzema dziwnie wybujałego pomysłu ekwipażami; to jest Francya przeciwko Danii, o cózto poszli w zakład czy zastawili się, jak pan mówi?

OSRIK.
Król założył się, że jeśli panowie bić się będą na pałasze, to w dwunastu razach trzykroć tylko dotrąci się pana, a przeciwnie on utrzymuje że w dziewięciu razach zada dwanaście uderzeń[29]. I to natychmiast żądają sprawdzić, jeśli Wasza Xiążęca Mość raczy odpowiedziéć.
HAMLET.

Cóż, jeśli odpowiem, nie?

OSRIK.

Chcę mówić jeśli Wasza Xiążęca Mość raczy przyjąć takowe wyzwanie.

HAMLET.

Będę się, panie, przechadzał po sali: jeśli się podoba Jego Królewskiéj Mości, to właśnie pora dnia, w której odpoczywam. Niech przyniosą rapiry kiedy chce ten młodzieniec i kiedy król stoi przy zakładzie; jeśli będę mógł postaram się wygrać zakład, jeśli zaś to przechodzi moję możność, dostanie się mi w zysku wstyd i nieprzyjemne razy.

OSRIK.

Mamże to oznajmić?

HAMLET.

To, panie, sama treść, którą możesz ukwiecić wedle własnego upodobania.

OSRIK.

Najpokorniéj polecam się łasce i względom Waszéj Xiążęcéj Mości.(wychodzi)

HAMLET.

Do zobaczenia — Dobrze robi, że się poleca, bo nie znalazłby ani jednych ust, któreby to chciały uczynić.

HORACIO.

Ta czajka pobiegła jeszcze z łupiną na głowie, z któréj się niedawno wylęgła.

HAMLET.

Jeszcze dzieckiem stroił komplementa do piersi nim zaczął ssac. Tak pozyskał, jak i wielu innych tego rodzaju ludzi, za któremi świat płochy szaleje, ton modny i zewnętrzny układ obcowania, ten rodzaj szumowin po których umieją się prześliznąć nawet w głębokich i wytrawnych rzeczach, ale doświadcz ich zbliska i dmuchnij, a znikną te mydlane banki.

(wchodzi jeden z panów będących przy dworze)
PAN.

Jego Królewska Mość przesłała swoje uszanowanie Waszéj Xiążęcéj Mości przez młodego Osrika, który mu doniósł, ze xiąże czeka go w sali: teraz mię znowu przysłał dowiedziéć się, czy się podoba xięciu panu stać przy zamiarze walczenia z Laertesem, czy może na czas dalszy zechce odłożyć?

HAMLET.

Jestem stały w mojém postanowieniu, które się zgadza z wolą królewską: jeśli mu teraz dogodnie, jam gotów. Teraz czy późniéj, bylebym był w dzisiejszém usposobieniu.

PAN.

Król, królowa i wszyscy tu nadchodzą.

HAMLET.

W dobry czas.

PAN.

Królowa prosi, aby xiąże raczył przemówić kilka słów uprzejmych do Laertesa przed zaczęciem pojedynku.

HAMLET.

Bardzo mi dobrze radzi.(wychodzi pan)

HORACIO.

Przegrasz xiąże ten zakład.

HAMLET.

Tak nie sądzę, bo po jego wyjeździe do Francyi ciągle się wprawiałem, a przy nierówności zakładu spodziewam się go wygrać. Lecz nie możesz sobie wystawić, jak mi coś smutno i serce ściska się: ale to fraszka.

HORACIO.

To nie fraszka, łaskawy xiąże.

HAMLET.

Dzieciństwo; jednak jestto rodzaj jakiegoś złowieszczego przeczucia, któreby mogło ztrwozyć niewiastę.

HORACIO.

Jeśli dusza pańska wzdryga się czego, proszę jéj słuchać. Uprzedzę natychmiast ich przyjście i powiém żeś niezdrów.

HAMLET.

O, bynajmniej, drwię z przeczucia; wszakże i wróbel nie zginie bez woli boskiéj. Jeśli teraz będzie, nie będzie potém; jeśli nie będzie potém, musi być teraz; jeśli nie będzie teraz, musi być potém: cala rzecz na gotowości. Kiedy każdemu człowiekowi nieznana przyszłość, cóż go ma obchodzić chwila odejścia? Niech się dzieje Boża wola.
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, LAERTES, PANOWIE, OSRIK i ŚWITA niosąc rapiry i t. d.

KRÓL, kładąc rękę Laertesa w rękę Hamleta.

Przyjmij Hamlecie dłoń tę odemnie.

HAMLET.

Przebacz zdziałaną krzywdę przezemnie;
Wspaniałomyślnie przebacz mi, panie.
Pewnie słyszałeś, — wszyscy to wiedzą,
Że nasłał na mnie Bóg pomieszanie.
To co zdziałałem,
Choć może serce, honor i grzeczność
W panu oburzyć; ogłaszam szałem.
Hamlet nie myślał o twej obrazie:

Hamlet zupełnie nie był przy sobie;
A nieprzytomny krzywdę ci zadał,
Więc to nie Hamlet, Hamlet zaprzecza.
Któż winowajca? Szał: a w tym razie,
Hamlet przyjaciel stoi przy tobie;
Mamy wspólnego w szale tym wroga.
Wobec tu wszystkich przez to zeznanie,
Żem złych zamiarów nie chciał; niech, panie,
Twoja szlachetność tak mi przebaczy,
Jakbym puściwszy strzałę za domem,
W brata na drugiéj stronie ugodził.

LAERTES.

Tem uśmierzyłeś głos mego serca,
To najsilniejsze zemsty narzędzie:[30]
Lecz punkt honoru mając na względzie,
Zgody dopóty z nami nie będzie,
Az doświadczeni honoru sędzie
O tym pokoju nie rzekną sami,
Że się me imie przezeń nie splami:
Dotąd zaś biorę przyjaźń jak przyjaźń,
Pańskiém uczuciem wcale nic gardzę.

HAMLET.

Chętnie się zgadzam;
Będzie braterska walka ta nasza. —
Podać mi pałasz!

LAERTES.

Dać mi pałasza.

HAMLET.

Będę ci niczém, mój Laertesie;
W méj niezręczności, w mojej niemocy
Błyszczéć, jak gwiazda wśród ciemnéj nocy,
Będzie twa zręczność.

LAERTES.

Wolneto żarty.

HAMLET.

Nie, na prawicę!

KRÓL.

Młody Osriku, daj im szablice. —
Synu Hamlecie, wiesz o zakładzie?

HAMLET.

Wiem, że nie równie zakład zrobiony,
Z wielką korzyścią dla mojéj strony.

KRÓL.

Nic się nie lękam, obu widziałem: —
Lecz się Laertes wydoskonalił,
Przeto ci trochę więcéj naddałem.

LAERTES.

Pałasz ten ciężki, podaj mi drugi.

HAMLET.

Dobry ten dla mnie: równie-li długi?

OSRIK.

Równie, mój xiąże.(gotują się do walki)

KRÓL.

Podać tu na stół wino i szklanki: —
Jeśli raz, lub dwa Hamlet uderzy
I trzecim ciosem na cios odpowie,
Zagrzmią działami wszystkie te blanki;

Król Hamletowe wypije zdrowie;
W kubku tym droższa perła utonie,
Jak poprzednicy czteréj królowie
W duńskiéj nosili złotéj koronie:
Z kotłem niech trąby głoszą armatom,
Armaty niebu, a niebo światom,
„Teraz król pije Hamleta zdrowie.“ —
Zacząć, patrzajcie pilnie, sędziowie.

HAMLET.

Zaczniemy, panie.

LAERTES.

Dobrze, xiąże(biją się)

HAMLET.

Raz!

LAERTES.

Nie.

HAMLET.

Proszę sądzić.

OSRIK.

Uderzył, najniezawodniéj

LAERTES.

Dobrze, — jeszcze.

KROL.

Stójcie na chwilę, podać mi wina:
Oto ta perła twoja, Hamlecie,
Piję twe zdrowie. — Kubek dla syna!

(trąbią i strzelają z działa)
HAMLET

Piérwéj to skończę, niechaj postoi.(biją się)
Otoż i drugi, cóż na to powiész?

LAERTES

Prawda, dotknąłeś.

KRÓL.

Wygra nasz syn.

KRÓLOWA.

Jak się zadychał! cieknie pot gęście. —
Chustkę na synu, otrzyj swe czoło;
Pije królowa na twoje szczęście.

HAMLET.

Matko łaskawa, —

KRÓL.

Nie pij Gertrudo!

KRÓLOWA.

Żądam się napie: — proszę darować.

KRÓL, na stronie.

Kubek zatruty; ale zapóźno.

HAMLET.

Matko, w téj chwili napić się boję:
Potem.

KRÓLOWA.

Niech lice obetrę twoje.

LAERTES.

Zranię go, królu.

KRÓL.

Mnie się nie zdaje.

LAERTES, na stronie.

Jednak sumienie na to powstaje.

HAMLET.

Panie, zaczniemy walkę już trzecię:
Żartem się bijesz; niech, Laertesie,
Męztwo najżywsze razy twe niesie;
Lękam się, może masz mię za dziecie.

LAERTES.

Mówisz tak! dobrze.(biją się)

OSRIK.

Nikt nie uderzył.

LAERTES.

Teraz dostałeś!

(Laertes rani Hamleta, ale w utarczce zamienili pałasze i Hamlet rani Laertesa.)

KRÓL.

Niech ich rozdzielą, zbyt zapaleni.

HAMLET.

Jeszcze powalczym.(królowa upada)

OSRIK.

Ach, na królowę patrzcie!

HORACIO.

Krew u obydwóch: — Jakże ci xiąże?

OSRIK.

Jak ci, Laertes?
Własnąm, jak ptaszek, siatką złapany:
W dół, co przezemnie był wykopany,
Słusznie upadłem.

HAMLET.

Cóz ci, królowo?

KRÓL.

We krwi jesteście, przeto zemglała.

KRÓLOWA.

Nie, nie, to napój, — Drogi Hamlecie! —
Napój ten, napój — jestem otruta.(umiéra)

HAMLET.

Zbrodnia! dla Boga! drzwi pozamykać:
Szukać gdzie zdrada.(Laertes pada)

LAERTES.

Tu, xiąże: jużeś zginął, Hamlecie;
Na nic ci wszystkie leki na świecie,
Za pół godziny po tobie będzie;
Ostre, zatrute zdrady narzędzie
Trzymasz w swéj dłoni: własna ma zdrada
I mnie zadała śmiertelną ranę;
Patrzaj tu leżę, więcéj nie wstanę:
Matka istotnie twoja otruta:
Więcéj ci mówić nie jestem w stanie; —
Król to sprężyna wszystkiego, panie.

HAMLET.

Ostrze zatrute! działaj trucizno!(przebija króla)

OSRIK i PANOWIE.

Zdrada! zdrada!

KRÓL.

Brońcie mię, bracia, tyłkom draśnięty.

HAMLET.

Masz potępieńcze, zbójco przeklęty!
Puhar śmiertelny: — jestże w nim perła?
Ruszaj za matką.(król umiéra)

LAERTES.

Na to zarobił;
Bo tę truciznę sam przysposobił. —
Wzajem odpuśćmy sobie, Hamlecie,
Zgon mój i ojca niech ci nie cięży,
Śmierć twa sumienia niech mi nie gniecie.(umiéra)

HAMLET.

Niechaj ci niebo grzech ten przebaczy!
Idę za tobą. — Horacio, ginę. —

Żegnam cię matko, biedna królowa! —
Dla was pobladłych, drżących słuchaczy
I świadków niemych tajną przyczynę,
Całéj téj sprawy mogłyby słowa
Moje odsłonie, ale nie pora. —
Śmierć, jakby żołnierz, ścisła i skora
W aresztowaniu. — Niech i tak będzie: —
Umrę, Horacio, ale ty żywy
Usprawiedliwisz mnie i mą sprawę.

HORACIO.

Tego nie zrobię; duch Rzymianina
Więcéj jak duński w sercu mém włada;
Dość zatrutego zostało wina.

HAMLET.

Jakeś człowiekiem! podaj mi czaszę!
W zgonie przyjaciel o to zaklina! —
Przebóg, Horacio, więc ja zostawię,
Gdy nieodkryta będzie przyczyna,
Imie po mojéj śmierci w niesławie?
Jeśli nosiłeś w sercu mię kiedy,
Wyrzecz się szczęścia śmierci na chwilę,
Męcz się w gorzkości świata, choć tyle,
Byś me ogłosił dzieje i biedy.

{słychać marsz i strzały)

Jakież to słychac wojenne wrzawy?

OSRIK.

Młody Fortinbras w tryumfie sławy
Z Polski powrócił, i na przybycie
Anglii posłów z dział teraz bije.

HAMLET.

Konam, Horacio, wzrok mój zagasa:
Silna trucizna zjadła mi życie;
Z Anglii nowin już nie dożyję;
Widzę w przyszłości, że Fortinbrasa
Królem obiorą; głos mu xiążęcy
Daję przy śmierci. — Jemu mniéj więcéj
Powiedz o każdém naszém zdarzeniu,
Co pobudzało. — Reszta w milczeniu.(umiéra)

HORACIO.

Pękajże teraz serce szlachetne!
Wieczne dobranoc, xiąże mój drogi!
Niechaj cię chóry aniołów świetne
Z pieśnią zawiodą w spoczynek błogi!

(słychać marsz)

Jakieżto słychać bębny tak zbliska?

(Wchodzi FORTINBRAS, Posłowie angielscy i inni)
FORTINBRAS.

Gdzież jest ten widok?

HORACIO.

Chcesz widowiska
Najsmutniéjszego, najstraszniejszego?
Oto znalazłeś widok ten rzadki.

FORTINBRAS.

Czy założyła śmierć tu swe jatki?
O dumna śmierci! jakaż się czyni
Uczta w podziemnéj twojéj jaskini,
Kiedy tak wiele xiążąt zarazem
Padło pod twojém krwawém żelazem?

PIERWSZY POSEŁ.

Widok okropny! — Myśmy przybyli
Z naszą nowiną w spóźnionej dobie:
Ten nie usłyszy cośmy mu chcieli
Donieść że jego wyrok spełnili,
Że z Rozenkrancem Guildenstern w grobie:
Któż nam za sprawę wdzięczność wydzieli?

HORACIO.

Nawetby żyjąc wam nie dziękował,
Nigdy ich śmierci nie rozkazował.
Kiedy Fortinbras z polskiéj wyprawy
Zbiegł się z posłami Anglii razem
Na ten okropny widok i krwawy;
Niechże te ciała waszym rozkazem
Na katafalku wyniosłym staną. —
Światu odkryję sprawę nieznaną,
Jakim sposobem przyszło do tego:
Wtedy dla wszystkich staną się głośne
Czyny nieludzkie, krwawe i sprośne;
Mord nieumyślny, sąd trefunkowy;
Gwałtem lub sztuką śmierci sprawione;
Chytre podstępy, co omylone
Spadły na samych podstępców głowy;
Wszystko to powiem.

FORTINBRAS.

O tém wiadomość żądam miéć skorą:
Niech znakomitsi wszyscy się zbiorą.
Smętnie przyjmuję moją fortunę;
Dawnych do tronu praw mi nie zbywa,
Z niemi wystąpić dobro me wzywa.

HORACIO.

W rzeczy téj właśnie głos tego złożę,
Który już nigdy mówić nie może:
Róbmy to zaraz, lękać się trzeba
Wśród poburzonych sprawą tą duchów
Nowych zamachów, klęsk i rozruchów.

FORTINBRAS.

Czterej wodzowie, jakby wojaka,
Niechaj Hamleta xięcia wynoszą;
Boby największym rycerzom sprostał;
Jeśliby dłużéj w życiu pozostał.
W jego przechodzie niech o nim głoszą
Muzyka wojska, wojenne działa. —
Przyjąć te ciała: —
Oczy przeraża to widowisko!
W miejscu nieswojem pobojowisko.
Idźmy, niech zagrzmią posępnie działa.

(Wychodzą marszem pogrzebowym).





  1. Króla niewstrzemięźliwość silnie odmalowana; każda raecz, co się zdarzy, jest dla niego powodem do pijatyki.
  2. To porównanie dziwnie ładne; Hamlet zważając z czemby porównał szybkość swéj zemsty, wybiera dwie najprędsze myśli w naturze, silny ogień boskiéj i ludzkiéj namiętności, w entuziaście i kochanku.Warburton.
  3. To się odnosi do młodych śpiewaków S. Pawła, którzy odciągali publiczność od teatru, w którym był Shakspeare.
  4. Słowa dawnéj ballady.
  5. Hamlet przytacza urywki z kolęd śpiewanych przez pospólstwo. Kiedy więc Poloniusz pyta co daléj następuje, odsyła go do kantyczek.
  6. Role kobiéce grali młodzi chłopcy. — Johnson.
  7. Tu poruszenie natury. Hamlet, na widok Ofelii, nie przypomina sobie od razu swego warjactwa, ale ją wita poważnie i uroczyście, stosownie do swoich poprzedniczych myśli.
  8. Siedzieć u nóg damy w czasie przedstawienia sztuki, było powszechną grzecznością zalotników za życia Shakspeara.
  9. Bieganie dzieci na kiju, niby na koniu, równie z innemi grami pospólstwa, źle było widziane od surowych Purytanów: takową śmieszną zagorzałość sektarzy wyśmiał jeden poeta w balladzie, z któréj wzięto te dwa wiersze.
  10. Rozmowa Hamleta z Ofelią, która teraźniejszych czytelników nie może nie obrażać, jest ta sama, jaka była najmodniejszych galantów za Shakspeara czasu, co nie był wcale wiekiem delikatności.
  11. Alluzia do tego, że pokazujący na wertepie kukły sam za nich przemawia.
  12. Osła.
  13. Jeśli przez powinność dla króla jestem nieco nalegający, to przez miłość dla xięcia staje się więcej natrętny; tamta robi mię śmiałym, a ta nawet niegrzecznym.Warburton.
  14. Alluzia do snu Faraona.
  15. Można tak rozumieć: Ciało jest w królewskim domu, t.j. z obecnym królem: ale król, t. j. ten, co powinien być królem nie żyje, czyli nie jest z ciałem.
  16. Gra chłopców nakształt naszej gry w zająca.
  17. Nie ma żadnego miejsca téj sztuki, któreby w przedstawieniu swojém drammatyczném było więcéj patetyczne, jak ta scena: co pochodzi z powierzchownéj nieczułości, którą Ofelia okazuje. Wielka czułość, albo żadna zdają się sprawować te same skutki; w pierwszym razie słuchacz sympatycznie się rozrzewnia, w drugim razie dopełnia czego brakuje. Sir J. Reynolds.
  18. Za czasów, kiedy pielgrzymowanie było upowszechnione, często się zdarzało, że ubiór pielgrzymski służył za maskę w intrygach miłosnych; stąd w balladach i nowellach kochankowie przedstawują się nie raz w ubiorze pielgrzyma.
  19. Jest legenda u pospólstwa angielskiego, którą Doktor Johnson i Steevens czytał, choć nie pamięta W jakiéj xiążce. — Nasz Zbawiciel prosił chleba u piekarza, który natychmiast wsadził w piec kawałek ciasta; ale jego córka, znajdując to za wiele, odjęła połowę; jednak ciasto rosło w piecu coraz więcéj i więcéj i nareście urosł ogromny bochen: na widok tego dziwu córka piekarza ciągle krzyczała och, och, och: a Zbawiciel słysząc, że ma już głos sowi, przemienił ją w tego ptaka.
  20. Dzień S. Walentyna wypada 14 lutego. W tym dniu, wedle podania ludu, zaczynają się parzyć ptaszki, jak to jeszcze wspomina autor w Snie w wigiliją Sw. Jana. Podczas tego święta wkładają do kapelusza imiona chłopców i każda dziewczyna wyciąga kartkę; młodzieniec, którego imie wyjęła, nazywa się odtąd jéj Walentym, a ona jego Walentyną. U nas święto Jędrzeja jest podobnym dniem, w którym chłopcy i dziewczęta za pomocą kartek, bułeczek, świéc i t. d. starają się poznać osobę, z którą los ich połączy.
  21. Te słowa Ofelii odnoszą się do ballady umieszczonéj w Stationers’ Company „1580 October. Four ballades of the Lord of Lorn and the False Steward.“Steevens.
  22. Rozmaryn, jak utrzymuje Malone, byt symbolem wierności kochanków, dla tego, że zawsze zielony, że się używa w czasie pogrzebu i wesela, i że przypuszczano jakoby mógł swoją silą wzmacniać pamięć.
  23. Kopr oznacza jakąś zniewieściałość i pochlebstwo, bo w zebrania sonnetów 1584 r. znajdujemy Fennel for flatterers, t. j. kopr dla pochlebców. Malone. — Orliki były emblematem niewierności małżeńskiéj z przyczyny rożków wewnątrz tego kwiatka umieszczonych.S. W.
  24. Odmiana difference odnosi się do Heraldyki, gdzie jednego herbu różne linie przybierały dla różnicy jakie odmiany.
  25. Greene w Quip for an upstart Courtier tak tłumaczy znaczenie tego kwiatka: „Przy tych rośnie obłudna stokroć, co ostrzega lekkowierne dziewczęta, aby nie wierzyły pięknobarwistym oświadczeniom, które im chłopcy czynią.“ — Wzmiankowany zbiór sonnetów mówi, że fiołek dla wierności.
  26. Orchis morio mas, dawniéj testiculus morionis. Kwiat czerwony w sposobie małéj krągłéj kitki na łodydze blisko pół łokcia długiej; z przyczyny kształtu różne ma nieskromne nazwania u pospólstwa angielskiego. U nas, mimo poszukiwań, nie znalazłem nic podobnego.
  27. Confess thyself and be hang’d. Spowiadaj się i na szubienicę: grabarz przytacza tylko pierwsze słowa tego gminnego przysłowia.
  28. Ta strofa jak i następne wzięte z poezyi Vaux cała ta pieśń znajduje się w piérwszym tomie szczątków dawnéj angielskiéj poezyi, wydanych przez Doktora Percy, jednak tę pieśń grabarz przekręcił po swojemu.
  29. Ten zakład niezrozumiały: ale to miejsce niewielkiéj wagi, dość na tem ze był zakład.Johnson.
  30. Jestto krytyka śmiesznie zrozumiałego honoru: bo chociaż serce i uczucie Laertesa zaspokojone uniewinnieniem się Hamleta, jednak punkt honoru nie każe mu na tém przestawać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Ignacy Hołowiński.