Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1839)/Akt V

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Romeo i Julia
Pochodzenie Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1839
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Ignacy Hołowiński
Tytuł orygin. The Tragedy of Romeo and Juliet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Całe wydanie
Indeks stron
AKT V.

SCENA PIÉRWSZA.
(Mantua: ulica.)
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.

Gdy pochlebnemu oku marzenia
Można zaufać, sen mi zwiastuje
Wkrótce wesołe jakieś zdarzenia:
Lekki na tronie pan mego łona;
Dzień cały jakieś wesele czuję,
Które mię wznosi prawie w obłoki.
Śniło się, niby przyszła tu żona,
Ale znalazła martwe me zwłoki;
(Sen dziwny, życie daje zmarłemu),
Swemi całunki życie wetchnęła,
I zmartwychwstały byłem cesarzem.
Boże, jak słodko miłość posiadać,
Gdy jéj cień może wesele nadać.

(wchodzi BALTAZAR.)

Wieści z Werony! — Jak Baltazarze?
Nie masz-li pisma od zakonnika?

Jakże ma pani? Jakże rodzice?
Jakże ma Julka? pytam się znowu:
Gdy dobrze, wszystko musi być dobrze.

BALTAZAR.

Dobrze, jej złego nic się nic stanie;
Grób Kapuletów jéj pomieszkanie,
A z aniołami dusza jéj w niebie;
Byłem przytomny na jéj pogrzebie:
Pocztąm przyleciał donieść to, panie,
Przebacz że smutne niosę nowiny,
Lecz wypełniłem twe rozkazanie.

ROMEO.

Także to? szydzę z was moje gwiazdy! —
Znasz me mieszkanie: przynieś papiéru
I atramentu; do prędkiéj jazdy
Weź konie z poczty; w nocy pojedziem.

BALTAZAR.

Przebacz mi, panie, że nie zostawię,
Bladość i dzikość w pańskiej postawie
Wróżą nieszczęście.

ROMEO.

Milcz, ty się mylisz;
Odejdź i spełnij me rozkazanie;
Nie masz od xiędza listu?

BALTAZAR.

Nie, panie.

ROMEO.

Nic to nie znaczy; idźże natychmiast,
Najmijże konie; zaraz powrócę. —

(wychodzi Baltazar.)

W noc z tobą, Julko, spocznę na wieki.
Środki wynajdźmy: — Złe, jakże skoro
Człekiem rozpaczy owładać zdoła!
Pewien aptekarz stąd nie daleki, —
Gdy go widziałem ostatnią porą,
Zbierał posępny, obdarty, zioła;
Pozor wychudły, twarz mu zapadła,
Nędza do jego kości się wjadła;
W jego ubogim sklepie u ściany
Żółw i krokodyl wisiał wypchany,
I jadowite ryby suszone;
Próżne szuflady w żebrackim stanie,
Zgniłe nasiona, garnki i banie,
Szczątki szpagatu, liście różane,
Wszystko na wierzchu porozrzucane.
Nędzę zważając rzekłem do siebie, —
Miéć kto truciznę byłby w potrzebie,
Choc jéj nie wolno przędąc pod śmiercią,
Nędzarz tu żyje, który ją przeda.
Myśl tę zwiastunem słała mi bieda;
Biédny ten człowiek pewnie mi przeda;
Jak przypominam mieszka w tym domu:
Święto, sklep jego biédny zamknięty. —
Hej, aptekarzu!(wchodzi APTEKARZ.)

APTEKARZ.

Któż to mię woła?

ROMEO.

Słuchaj, połatać twoję goliznę
Niech ci cztérdzieści dukatów służą;
Tylko gwałtowną daj mi truciznę,
Która po żyłach w moment przebiegnie,

I zmordowany życia podróżą
Pijąc truciznę trupem polegnie;
Oddech by wyszedł tak prędko z ciała.
Jako gwałtownie proch zapalony
Z paszczy wylata strasznego działa.

APTEKARZ.

Mam tę truciznę; lecz jej przedanie
W Mantui ściąga śmiercią karanie.

ROMEO.

Biedny, ze wszystkich wygód obrany,
Lękasz się umrzéć? Głód twarz ci toczy,
A z niedostatku gasną ci oczy,
Boki twe kryją nędzy gałgany.
Świat ci i prawo nie są przyjazne,
Świat cię i prawo nie wyrwą z nędzy:
Porzuć ubóstwo, chwyć się pieniędzy.

APTEKARZ.

Nędza, nie moja wola się zgadza,

ROMEO.

Nędza nie wola twa się nagradza.

APTEKARZ.

W płyn jakikolwiek wsypiesz to tylko;
Wypij i miałbyś moc za dwudziestu,
Zgonu nie zwleczesz najmniejszą chwilką.

ROMEO.

Masz złoto, gorszą duszy truciznę,
Więcéj morderstwa uczynię zdolną,
Jak to, co tobie przędąc nie wolno:
To ja przedaję, nie ty, truciznę.
Żegnaj, kup jadła, w mięso porośnij. —

Chodź, nie trucizno, lecz kordiale,
Tobą się w grobie Julki ocalę.

(wychodzi.)
SCENA DRUGA.
(Cela ojca Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT JAN.
JAN.

Święty Franciszku! bracie, hej! bracie!

(wchodzi WAWRZYNIEC.)
WAWRZYNIEC.

Ten sam istotnie głos brata Jana. —
Z Mantui witaj: jakże Romeo?
Lub jeśli pisał, oddaj mi pismo.

JAN.

Pragnąc wynaleść brata bosego
Z mego zakonu na towarzysza,
Który nawiedzał w mieście chorego,
Jakem go znalazł, miasta dozorcy,
Myśląc, że oba byliśmy w domu
Nie dozwolili wyniść nikomu,
Tak, że nie mogłem w Mantuę spieszyć.

WAWRZYNIEC.

Któż Romeowi wręczył me pismo?

JAN.

Posiać nie mogłem, — oto oddaję, —
Ani odesłać mogłem do ciebie,
Tak się lękali strasznej zarazy!

WAWRZYNIEC.

Losie nieszczęsny! na święty zakon!
Pism o nie fraszki, lecz wielkiej wagi,
Rzeczy nie m alej; to nieposłanie
Grozi nieszczęściem: idź, b racie Janie
Dźwigni żelaznej zaraz poszukaj,
Przynieś do celi.

JAN.

Bracie, przyniosę,(wychodzi.)

WAWRZYNIEC.

Muszę samotnic spieszyć do grobu;
Za trzy godziny Julia wstanie;
Będzie złorzeczyć, że nieświadomy
O tych wypadkach mąż jej Romeo:
Lecz ja napiszę w Mantuę znowu,
Nim zaś Romeo wróci w te strony,
Schowam ją w celi; biedny trup żywy,
W grobie zmarłego człeka zamkniony!(wychodzi.)


SCENA TRZECIA.
(Smętarz, na którym widać grób Kapuletów,)
Wchodzi PARYS, a za nim Paź niesie kwiaty i pochodnię.
PARYS.

Podaj pochodnię: zostań się w dali; —
Lecz zagaś, nie chcę, by mię poznali.
Tam pod drzewami leż cisowemi,
Szczélnie twe ucho przyłóż do ziemi;
Tak na smętarzu każde stąpienie,
Bo pokopana ziemia grobami,

Ucha nie ujdzie: wtedy świstnienie
Będzie mi znakiem przyjścia człowieka.
Oddaj mi kwiaty; czyń polecenie.

PAŹ.

Straszno samotnie odbywać straże
Na tym smętarzu; lecz się odważę.(usuwa się.)

PARYS.

Słodki kwiateczku, szlubne twe łoże
Ręka boleśnie kwiatem okrywa:
Słodki grobowcu, w twoim przestworze
Wzór nieśmiertelnych istot spoczywa;
Julko wzniesiona gdzie serafiny,
Przyjmij ostatnie z rąk mych daniny:
Czciłem cię żywą, umarłéj tobie
Łzy i te kwiaty składam na grobie.

(świszcze chłopiec.)

Chłopiec ostrzega: co za przybłęda
Miesza bezbożny w ciemnej tej nocy
Wiernéj miłości smętne obrzęda?
Co? i z pochodnią? Ukryj mię nocy!(chowa się)

Wchodzi ROMEO i BALTAZAR z pochodnią, motyką i t. d.
ROMEO.

Drąg ten żelazny daj i motykę.
Weźmij to pismo; jutro raniutko
Patrzajże oddać ojcu mojemu.
Podaj mi światło: na głowę twoję,
Stój zdala, cobyś widział i słyszał
Nic nie przeszkadzaj memu działaniu,
Tylko wstępuję w śmierci łożnicę,
Aby oglądać pani méj lice:

Lecz mi do tego większą podnietą
Drogi jéj pierścień, który do sprawy
Ważnéj potrzebny: oddal się przeto: —
Jeśli szpiegować zechcesz ciekawy
Jakie są moje dalsze zamysły,
Potnę, na Boga ciebie na sztuki,
Niémi posieję smętarz zgłodniały:
Dziki mój zamiar w strasznéj téj porze,
Więcéj niezbłagan, więcéj zuchwały
Jak głodny tygrys, lub wściekłe morze.

BALTAZAR.

Panie, odchodzę i nie przeszkodzę.

ROMEO.

Tak mi dowiedziesz twojej przyjaźni.
Weź: żyj szczęśliwy — żegnaj poczciwy.

BALTAZAR.

Skryty dla tego muszę tu zostać,
Jemu nie wierzę, straszną ma postać.(usuwa się.)

ROMEO.

Brzydki żołądku śmierci, zniszczenia,
W świecie najdroższym pokarmem syty,
Pysk twój przegniły, będzie rozbity,
Wtłoczę ci na złość więcéj jedzenia.

(otwiéra grób.)
PARYS.

To wypędzony hardy Montego,
Co mej kochanki zabił krewnego; —
Stąd żal, jak każe wnieść podejrzenie,
Wygnał ze świata piękne stworzenie; —

Przyszedł tu czynić jeszcze co złego
Ciałom umarłym: wnet go pochwycę. —

(występuje.)

Rzuć świętokradzkie dzieło, Montego;
Zemstaż, przechodzi śmierci granice?
Zbrodniu osądzon, areszt ci kładnę:
Umrzesz, poniesiesz karę przykładnę.

ROMEO.

Umrę, istotnie; tegom tu przyszedł. —
Nie kuś, młodzieńcze w rozpaczy człeka,
Raczéj uciekaj, obchódź, zdaleka;
Pomyśl o zmarłych; niech cię to ztrwoży. —
Ach błagalnemi zaklinam słowy,
Nie wal na głowę moję grzech nowy,
Nie budź wściekłości: — Uchodź, młodzianie!
Kocham cię, przebóg, więcéj jak siebie,
Bo tu przyniosłem bronie na siebie:
Uchodź, żyj: powiész w późniejsze lata,
Biedz mi kazała litość warjata.

PARYS.

O twe zaklęcia wcale nie stoję,
Jako zbrodniarza łapię tu ciebie.

ROMEO.

Chcesz mię wyzywać? wezmij za swoje.(biją się.)

PAŹ.

Biją się, Boże! straże zawołam.(wychodzi.)

PARYS.

Ach już umieram! (upada.) — Gdyś litościwy,
Połóż mię w jednym z Julią grobie.(umiéra.)

ROMEO.

Dobrze, to zrobię: — lice obaczę; —
Krewny Merkucia, Parys poczciwy: —
Cóż to mi w drodze sługa mój gadał?
Gdy mi nie dały słuchać rozpacze?
Zdaje się mówił, że się miał żenić
Z Julią Parys: także powiadał?
Może się śniło? Czy pomieszany,
Gdy mówiącegom słyszał o żonie,
Takem uroił? — Ściskam twe dłonie,
Ze mnąś w nieszczęścia xięgę wpisany:
W tryumfującym złożę cię grobie, —
W grobie-li? O, nie; biedny młodzianie,
W światła przybytku; Julka tu leży,
A jéj uroda, śmierci mieszkanie
Zmienia na pałac jasny jak w niebie.
Zmarły zmarłego człeka tu grzebie.

(kładąc w grób Parysa.)

Często przed śmiercią ludzie weseli,
Tem u weselu słabych strażnicy
Poprzedzającéj śmierć błyskawicy
Dają nazwisko: czy z to nie mogę
Zwać błyskawicą? Żono, kochanko!
Śmierć co wyssała oddechu miody,
Przemódz nie może twojéj urody;
Niezwyciężona; sztandar piękności
Krasi twe usta i twe jagody,
Bladej bandery śmierć nie zatknęła. —
Leżysz, Tybalcie, w krwawej pościeli;
Jak ten postępek ciebie weseli,
Ze dłoń co młodość twoje zerwała,

Młodość przecina twojego wroga:
Przebacz mi krewny! — Julio droga!
Jak jeszcześ piękna? Mam-li dać wiarę,
Żeś rozkochała śmierć, próżną marę,
I chudy, brzydki potwór cię chowa
Na swą kochankę w ciemnym tym grobie?
Bojąc się tego, będę przy tobie,
Nigdy z pałacu nocy ponuréj
Znowu nie wyjdę, tu pozostanę,
Gdzie są robaki, jéj pokojowe;
W porcie wiecznego pokoju stanę;
Gwiazd nieszczęśliwych jarzmo tu zrzucę
Z ciała, co światem tak skołatane. —
Patrzcie ostatni raz, oczy moje!
Ręce! ostatni raz obejmujcie!
Usta oddechu mego podwoje
Prawnym całunkiem przypieczętujcie
Kontrakt ze śmiercią wieczny bez liku!
Chodź gorzki, przykry mój przewodniku!
(do trucizny.)
Rozpaczających przychodź sterniku,
Strzaskaj od razu w strasznéj szarudze
Łódź skołataną w życia żegludze.
Droga, do ciebie! (pije) Słowny aptekarz!
Napój skuteczny! konam całując.(umiéra.)

(Wchodzi z drugiéj strony smętarza WAWRZYNIEC z latarnią, dźwignią żelazną i szpadą.)

WAWRZYNIEC.

Święty Franciszku! dodaj mi siły,
Stary zawadzam w noc o mogiły,
Któż to z martwémi przepędza noce?

BALTAZAR.

Jeden znajomy, drugi twój miły.

WAWRZYNIEC.

Bądźcie szczęśliwi! — Powiedz kochany,
Co to za światło marnie migoce
Czaszkom bez oczu strasznych szkieletów?
Sądzę, oświecon grób Kapuletów,

BALTAZAR.

Tak, święty ojcze, pan mój tam poszedł,
Co go miłujesz.

WAWRZYNIEC.

Któż to?

BALTAZAR.

Romeo.

WAWRZYNIEC.

Długoż tam bawi?

BALTAZAR.

Od pół godziny.

WAWRZYNIEC.

Chodźże do sklepu?

BALTAZAR.

Lękam się, ojcze:
Pan nieświadomy, że tu zostaję,
Nader okropnie groził mi śmiercią,
Jeślibym został śledzić, co robi.

WAWRZYNIEC.

Zostań, sam pójdę: — strach na mnie pada:
Wszystko to klęskę mnie zapowiada.

BALTAZAR.

Gdy pod cisami tu zasypiałem,
Śniło się, jakby z drugim pan walczył,
Ale pan jego zabił.

WAWRZYNIEC.

Romeo!(postępuje.)
Biada, niestety! Krew jakaż ciecze?
Cóż to?.. grobowca stopnie w krwi zdroju?
Jakież bez panów w krwi leżą miecze,
Tak porzucone w miejscu pokoju?

(wchodzi do grobu.)

Romeo! blady! — Co to i Parys
We krwi zbroczony? — Tak zła godzina,
Na której cięży wypadku wina! —
Julka się rusza.(Julia się rusza i budzi.)

JULIA.

Xięże pomocny, gdzie mój małżonek?
Dobrze pamiętam, gdziem być powinna,
Kędy i jestem. — Gdzie mój Romeo?

(słychać hałas.)
WAWRZYNIEC.

Zgiełk jakiś słyszę. — Wyjdź z tego gniazda
Śmierci, zarazy, snu niezwykłego;
Wyższa nad opór człowieczy gwiazda
Pokrzyżowała nasze zamysły;
Chodź, mąż nie żywy na twojém łonie;
Także i Parys; chodź, a umieszczę
Ciebie w pobożnych niewiast zakonie:
Chwilki nie czekaj, straż przejmie drogę;
Chodź, Julko dobra, — (hałas słychać.) Czekać nie mogę.

(wychodzi.)
JULIA.

Idź, bo co do mnie, stąd się nie ruszę.
Co, kubek w ręku wiernego męża?
Nie wczas trucizną wygnał swą duszę: —
Skąpcze, do kropli wszystko wypiłeś,
Nic dla swéj żony nie zostawiłeś? —
Więc będę usta twe całowała,
Może trucizna w nich pozostała;
Zdolna mię zabić lekiem zbawiennym.
Usta gorące!

PIERWSZY STRAŻNIK, za sceną.

Prowadź: — którędy?

JULIA.

Hałas? więc prędko: — mieczu kochany,

(bierze miecz Romea.)

Zakończ me troski; (przebija się.) rdzawiéj wśród rany.

(Wchodzą Strażnicy z Parysa paziem.)
PAŹ.

Miejsce to, kędy płonie pochodnia.

PIERWSZY STRAŻNIK.

Ziemia skrwawiona; smętarz obejrzéć;
Idźcie i łapcie kogo znajdziecie.

(wychodzą niektórzy.)

Widok żałośny! hrabia zabity; —
Julia we krwi; ciepła, znów zmarła,
Choć już dni parę jak pogrzebiona. —
Biegać do xięcia i Kapuletów, —
Zbudzić Montegów, — innych poszukać; —

(wychodzą niektórzy ze straży.)

Grunt widzim kędy klęska się stała,
Lecz nie widzimy gruntu téj klęski.
Trzeba do dojścia okoliczności.

(wchodzą niektórzy strażnicy z Baltazarem.)
DRUGI STRAŻNIK.

Sługa Romea na tym smętarzu
Był znaleziony.

PIERWSZY STRAŻNIK.

Miéć go pod strażą
Póki aż xiąże tu nie przybędzie.

(wchodzą inni strażnicy z Wawrzyńcem.)
TRZECI STRAŻNIK.

Oto zakonnik, drży, wzdycha, płacze:
Szpadę z motyką przy nim znaleźli,
Kiedy uchodził bokiem smętarza.

PIERWSZY STRAŻNIK.

Zbyt podejrzenie wielkie; zatrzymać.

(wchodzi XIĄŻE ze świtą.)
XIĄŻE.

Co za nieszczęście rano się stało,
Że mię tak rano ze snu wezwało?

(wchodzą KAPULET, PANI KAPULET i inni.)
KAPULET.

Krzyki te jakiéj zwiastuny burzy?

PANI KAPULET.

Romeo — krzyczy lud na ulicy,
Julia — inni, Parys — niektórzy;
Wszyscy do grobu biegną naszego.
Krzycząc okropnie. —

XIĄŻE.

Co to za trwoga? jakie-to wrzaski?

PIERWSZY STRAŻNIK.

Władzco, tu leży Parys zabity;
Martwy Romeo; Julia zmarła,
Ciepła i nowo zamordowana.

XIĄŻE.

Śledzić, jak brzydki mord się popełnił.

PIERWSZY STRAŻNIK.

Tu jest zakonnik z Romea sługą;
Z instrumentami do otworzenia
Tego grobowca.

KAPULET.

W krwi nasza córka! Nieba! O żono!
Miecz się pomylił, — jego mieszkanie
Próżne przy boku tego Montega, —
Wbity nieszczęściem w córki méj łono.

PANI KAPULET.

Biada! ten widok śmierci jak dzwon,
Co méj starości zwiastuje zgon.

(wchodzi MONTEGO i inni.)
XIĄŻE.

Przystąp, Montego, z boleścią serca
Widziéć jak zasnął twój spadkobierca.

MONTEGO.

Żona skonała nocy téj, biada!
Syna wygnanie dech jéj przerwało:
Na moję starość jakież to spada.
Znowu nieszczęście.

XIĄZE.

Patrz, a obaczysz.

MONTEGO.

Synu nie dobry, mnie wprzódy w grobie
Ryć należało, ale nie tobie.

XIĄŻE.

Wstrzymaj na chwilę swe użalenia,
Aż wybadamy rzecz zawikłanę,
I odkrjemy źródło zdarzenia;
Wodzem boleści waszéj zostanę,
W grób zaprowadzę: czekaj nie długo,
Zrób cierpliwości nieszczęście sługą. —
Wnet podejrzanych tu przyprowadzić!

WAWRZYNIEC.

Jestem najwięcéj, najmniéj zrobiwszy,
Jednak najwięcéj jam podejrzany,
Miejsce i pora mord niesłychany
Na mnie składają: przeto tu stoję
Skarżąc okazać niewinność moję
I potępiając i wymawiając.

XIĄŻE.

Powiedz, jak możesz niewinność dowieść.

WAWRZYNIEC.

Krótko opowiem, krótkie me życie
Tyle nie długie jak smutna powieść.
Julii mężem martwy Romeo;
Ona zaś żoną Romea stałą:
Szlub dałem skrycie; w tenże dzień szlubu
Tybalt zabity, jego zabicie
Pana młodego z miasta wygnało;
Za nim płakała, nie za Tybaltem.

Pan dla wyrwania troski z pamięci,
Postanowiłeś mimo jéj chęci
Dać za Parysa. — Środka od zguby
Z dzikiém wejrzeniem u mnie żądała,
Aby usunąć drugie te szluby,
Lub w mojéj celi zabić się chciała.
Na sen jéj dałem napój, co sprawił
Śmierć jéj pozorną: znać Romeowi
Dałem, by przybył strasznej téj nocy
Z pożyczanego grobu wybawił,
Kiedy ten napój zbędzie swéj mocy;
Lecz Jan zakonnik z listem posłany,
W mieście przypadkiem był zatrzymany,
Nocy wczorajszéj list mój powrócił.
Wtedy samotnie w ocknienia porze
Zabrać przyszedłem z grobu rodziny,
Myśląc ją dotąd ukryć w klasztorze,
Aż nie sprowadzę do mnie Romea;
Kiedym tu przybył w ocknienia chwili,
Parys z Romeem wiernym nie żyli.
Wtém ją opuścił sen jéj głęboki,
Rzekłem, chodź ze mną, nié ma sposobu
Tylko znieść cicho niebios wyroki:
Ale wystraszył hałas mię z grobu;
Ze mną w rozpaczy iść nie zechciała,
Lecz śmierć, jak widać, sobie zadała.
Wszystko com widział. A o małżeństwie
Mamka wiadoma; jeśli z mej winy
Było co złego, niech życie stare,
Te przed mym zgonem krótkie godziny
Sprawiedliwości oddam za karę.

XIĄŻE.

Zawsześ był znany jak świątobliwy. —
Kędyż Romea sługa? co powiesz?

BALTAZAR.

Panum o śmierci Julii doniósł;
Z Mantui zaraz pocztą przyleciał
W miejsce to samo, do tego grobu.
Kazał to pismo dać rano ojcu;
Idąc do grobu śmiercią mi groził.
Gdy nie odejdę: tak mię zostawił.

XIĄŻE.

Podaj mi pismo, niechaj obaczę. —
Gdzież paź Parysa co zbudził straże? —
Powiedz, co robił w miejscu tém Parys?

PAŹ.

Składał dla pani kwiecie na grobie;
Kazał stać zdala, co wykonałem:
Człowiek ze światłem przyszedł w téj dobie,
Pan mój na niego natarł z zapałem,
Zaraz pobiegłem, straż zawołałem.

XIĄŻE.

Pismo potwierdza xiędza zeznania,
Całą zamyka powieść kochania,
A otrzymawszy wieść o jéj śmierci,
Pisze, że kupił u aptekarza
Najjadowitszéj trucizny sobie,
Z którą pośpieszył wnet do smętarza,
Aby odpocząć z Julią w grobie.
Monteg, Kapulet! nieprzyjaciele!
Oto są kłótni bicze i troski!
Patrzcie, jak znalazł sposób gniew boski

Zabić miłością wasze wesele?
A ja, żem oczy zamykał na to,
Gdy się kłócili moi poddani,
Jestem skarany dwóch krewnych stratą. —
Wszyscy skarani. —

KAPULET.

Bracie Montego, podaj mi rękę;
Takie méj córki wiano, bo więcéj
Żądać nie mogę.

MONTEGO.

Więcej dać mogę,
Wzniosę ze złota postać jéj drogę;
Póki nie zginie imie Werony
Ceny podobnéj posąg nie stanie,
Jak wiernéj Julee będzie wzniesiony.

KAPULET.

Równie bogaty obok swéj żony
Stanie w posągu Romeo młody;
Biedne ofiary naszéj niezgody!

XIĄŻE.

Ranek ten ojcem posępnej zgodzie;
Słońce ze smutku kryje się z twarzą;
Chodźmy pomówić o tej przygodzie;
Jednym przebaczą, drugich ukarzą.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Ignacy Hołowiński.