Szkoła mężów/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Szkoła mężów
Podtytuł Komedja w trzech aktach
Pochodzenie Dzieła / Tom drugi
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SZKOŁA MĘŻÓW.
KOMEDJA W TRZECH AKTACH


WSTĘP.

Molier nie był człowiekiem, któryby się łatwo poddawał zniechęceniu; jako dyrektor teatru zresztą, nie mógł sobie pozwolić na ten zbytek. Don Garcja zeszedł ze sceny 17 lutego 1661; w cztery miesiące potem Molier daje Szkołę mężów, a w sześć tygodni po niej, Natrętów: dwie trzyaktowe sztuki, obie wierszem!
Przystępując do omawiania tej komedji Moliera, natykamy się na fakt równie doniosły w jego życiu jak twórczości. Mam na myśli małżeństwo Moliera. Ale, zarazem, jest to sprawa ciemna i drażliwa. Stan dusz, pobudki, fakta nawet, świadectwa współczesnych, to las niepewności, sprzeczności, hipotez psychologicznych, zawsze bardzo ślizkich, cóż dopiero na tę odległość, w zupełnie innej epoce, środowisku. Będę zatem rozmyślnie suchy w streszczeniu tych rzeczy, nie chcąc popaść w fantazjowanie quasi-psychologiczne.
W lutym r. 1622 (zatem w ośm miesięcy po Szkole mężów, Molier, mając lat 40, żeni się z 19-letnią Armandą Béjart. Kto była Armanda Béjart? Kwestja zdaje się prosta, a jednak jest zawiła, i spowodowała wylew całego,„morza atramentu“, jak mówi jeden z biografów Moliera. Urzędownie i wedle aktu prawnego, była córką małżonków Béjart, a tem samem młodszą — znacznie młodszą – siostrą owej Magdaleny, dla której Molier porzucił dom rodzinny, i z którą wspólnie piastował „dyrektorstwo“ teatru w czasie wędrówek po prowincji. Ale są poważne poszlaki, że, w istocie, nie była ona siostrą, ale córką Magdaleny, i że akt prawny był aktem uczynności ze strony matki, która wzięła ten owoc córki na swój rachunek: ojcem był przypuszczalnie pewien szlachcic, postać nieco awanturnicza, nazwiskiem książę de Modène.
Wszystko to byłoby nam dość obojętne, gdyby nie miało się odcisnąć boleśnie na życiu Moliera, wytwarzając w nim stan ducha, któremu będziemy zawdzięczali Mizantropa. Było dość powszechnie znanem, iż Moliera łączyły z Magdaleną Béjart bliskie związki, które później przeobraziły się w przyjazń i koleżeństwo; to było dość, aby — wboec mnogości osób, którym Molier się naraził — spowodować komentarze około małżeństwa z domniemaną córką Magdaleny; a od tej obmowy był już tylko krok do innego przypuszczenia, nazbyt już szpetnego i zdolnego pociągnąć dla Moliera najgroźniejsze następstwa. I przed tem nie cofnęli się wrogowie Moliera w swoich paszkwilach.
Co skłoniło Armandę do poślubienia Moliera? Nie wiemy, ale mogło być tysiąc przyczyn. Mogła go poprostu pokochać: talent, sława, mir którego zażywał w swoim teatrze, mogły w jej oczach bardzo łatwo dopełnić niedostatków urody czy młodości tego czterdziestoletniego, pełnego życia mężczyzny. Zresztą, dla tego dziecka kulis, Molier był partją co się zowie! Może chciała być „dyrektorową“, może chciała dobrych ról, może ujęła ją ojcowska dobroć i serdeczność Moliera, u którego igrała dzieckiem na kolanach; może chciała go odebrać komu, np. pannie de Brie, ładnej aktorce z trupy Moliera? Powiedzmy że wszystko potrosze, a będziemy może najbliżsi prawdy. A Molier? miała to być wielka jego miłość, jedyna o której w życiu jego wiemy: dotąd pochłaniała go praca, czynność, ambicja. Miłość ta uczyni życie jego bolesnem.
Na razie, w epoce Szkoły mężów, jesteśmy na kilka miesięcy przed małżeństwem, ale już ku niemu idzie. I — mimo że wciąż trzeba nam być bardzo ostrożnymi — możemy mniemać, iż w sztuce tej wyraża się niejedno z uczuć i niejedna z nadziei Moliera, niejedna może z tych, któremi kołysała Armanda jego serce. Jestto pierwsza sztuka Moliera, w którą wciska się poniekąd pierwiastek osobisty; zarazem, w utworze tym, którego zarys wzięty jest, jak zwykle, z obcych źródeł, ujawnia się już wiele elementów twórczych nowej komedji, komedji Molierowskiej.
Między źródłami tej sztuki wymieniano dwie hiszpańskie komedje Lopego i Mendozy[1], dwie sztuki francuskie, i może jeszcze coś więcej. Napozór — poza starannem wierszowaniem — jesteśmy w świecie farsy, niezbyt odległej od Zazdrości Kocmołucha. Plac publiczny, zazdrośnik oszukany, klasyczny kochanek Walery etc. Ale, przedewszystkiem, trzeba powiedzieć, że intryga jest tu prowadzona nader misternie, a zarówno sposób wywiedzenia w pole, jak i wynikające stąd sytuacje są nietylko dalekie od grubych efektów, ale raczej subtelne i sprytne. Zarazem, intryga ta nie ma w sobie zagmatwań włoskiego imbroglio (jak naprzykład Zwady miłosne); tkwi cała wewnątrz sztuki. Dalej, przyjrzawszy się dobrze, możemy tu już odnaleźć nieco rysów obyczajowych: terenem akcji jest zawsze jeszcze ów „plac publiczny“, to prawda; ale ten plac publiczny zaczyna coraz bardziej znajdować się — we Francji. Sganarel, to współczesny mieszczanin starej daty; w wycieczce swej przeciw galantom, kreśli satyrą stroju modnisiów, takich właśnie jacy tłoczyli się na scenie przysłuchując się tej komedji; mówi o współcześnie wydanym edykcie przeciw zbytkowi, etc. Jestto, zarazem, jeszcze tradycyjny Sganarel, ale już prawie „charakter“: zgryźliwy, podejrzliwy, wszystko budujący na władzy, ciasny, ograniczony, łatwy do wywiedzenia w pole o ile ktoś zagra w jego dudką. Izabela — którą prześlicznie na krakowskiej scenie grała Jadwiga Mrozowska — to skojarzenie dziewiczego uroku z niepokojącą śmiałością i przebiegłością. Jestto więc już farsa bardzo uszlachetniona, podniesiona w skali o parą tonów, a miejscami pogłębiona.
Pogłębiona o cały morał; bo ta sztuka ma swój morał, swoją poważniejszą, dydaktyczną stroną, i w tem także jest nowa. Molier wypowiada ten morał to ustami Lizety, to Arysta, a można wnosić — czujemy to zresztą! — iż wyraża nim swój optymizm w wilją nowego życia, iż daje jego program. Nie trzeba gnębić młodych srogością, która sprawia iż dzieci nienawidzą rodziców; nie trzeba upokarzać kobiety nieufnością i skrępowaniem: trzeba w niej uznać i uszanować człowieka, pozyskać jej serce, ując ją, zdobyć sobie ufnością i przyjaźnią, a musiałaby być bardzo niegodziwa, gdyby się za to źle wypłaciła! Tak mówi stary Aryst, co młodszy odeń, ale zaciekły w swym konserwatyzmie — możnaby powiedzieć sarmatyzmie — Sganarel przyjmuje z urąganiem. I oto stajemy wobec wiekuistego problemu, który sformułował, zdaje mi się, wielki Monteskiusz, w chwili gdy, w młodszych latach, zabawiał się pisaniem Listów perskich: „Co bardziej skłania kobietę do niewierności, swoboda czy skrępowanie?“ Pytanie dotąd nierozwiązane. Bądź co bądź, w dobie ciasnego i tępego autorytetu mężowskiego i ojcowskiego despotyzmu, lekcja ta nie była bez znaczenia, i rozpoczęła te kampanię, którą wyda swej epoce Molier w imię większej ludzkości w stosunkach rodzinnych.
Jedna tylko rzecz jest tu niepokojąca dla moralisty. o ile chodzi o panną i jej opiekuna, wszystko dobrze. Ale, trzymając się dosłownie tytułu sztuki „Szkoła mężów“, można rozumieć tą komedję tak: cała historja z dwoma braćmi, opiekunami dwóch sióstr, jest poprostu sztuczną konstrukcją, stworzoną dla pogodzenia śliskiego tematu z surowym konwenansem sceny francuskiej i osiągnięcia godziwego rozwiązania. W swobodnym teatrze hiszpańskim, w sztuce która posłużyła za wzór Molierowi, chodzi wprost o żony, nie o pupilki. Otóż, przyjąwszy za fakt niemiły charakter Sganarela, czy i wówczas — jako żona — Izabela spotka się z tak sympatycznem rozgrzeszeniem, skoro, poszedłszy za głosem serca, zabłąka się w nocy pod strzechą kochanka? Ale nie czepiajmy się o to Moliera: on daje głos życiu, i życie przemawia jego ustami ze sceny.
Słusznie — jak to podniósł jeden z komentatorów Moliera — możnaby się dziwić jednemu: a to dlaczego Molier daje Arystowi aż 60 lat, czyniąc swą tezą w ten sposób nazbyt już karkołomną, podczas gdy, bez żadnej zmiany w tekście, mógłby on mieć lat np. czterdzieści, co na ówczesne pojęcia było już wcale sporo. Tak jak jest, akcent tej Leonory brzmi nieco fałszywie: przypomina ona ową panną, o której mówi rajfurka Frozyna w Skąpcu, iż przepada za starcami tak dalece, że zerwała małżeństwo, ponieważ narzeczony miał tylko 50 lat i nie nosiły okularów. Jeżeli to przedślubny optymizm (natchniony może układnością Armandy?), poniósł on tu Moliera stanowczo za daleko.




DO
JEGO WYSOKOŚCI KSIĘCIA ORLEANU
JEDYNEGO BRATA JEGO KRÓLEWSKIEJ MOŚCI.
WASZA KRÓLEWSKA WYSOKOŚC!

Przychodzi mi tu ukazać oczom Francji dwie rzeczy, bardzo źle dobrane. Niemasz nic tak wielkiego ani tak wspaniałego, jak to imię które kładę na czele książki, a nic skromniejszego niż to co ona zawiera. Cały świat uzna szczególność tego zestawienia; niejeden powie słusznie, aby znaleść wyraz dla tej nierówności, że to tak, jakgdyby ktoś ozdobił gliniany posążek wieńcem z pereł i dyamentów, i ustawił wspaniałe portyki i pyszne łuki tryumfalne przy wejściu do lepianki. Jednak, Wasza Wysokość, za usprawiedliwienie winno mi posłużyć to, że, w tym wypadku, nie miałem przed sobą wyboru i że zaszczyt należenia do Waszej Królewskiej Wysokości nałożył mi nieodzownie obowiązek poświęcenia Jej pierwszego dzieła, które z własnej mej woli ma ujrzeć światło dzienne[2]. To nie dar który składam Waszej Wysokości, to obowiązek z którego się wywiązuję; nie godzi się wszak oceniać hołdu wedle tego co ktoś wraz z nim przynosi w ofierze. Ośmieliłem się przeto, Dostojny Panie, ofiarować Ci tę drobnostkę, ponieważ niewolno mi było nie dopełnić tej powinności; jeżeli zaś pozwalam sobie oszczędzić pięknych i chlubnych prawd, które możnaby tu o tobie, panie, powiedzieć, to przez słuszną obawę aby te podniosłe myśli nie uwydatniły jeszcze bardziej nikczemności mej ofiary. Nakazałem sobie milczenie, w nadziei iż znajdę, w swoim czasie, właściwsze miejsce do poruszenia tak godnego przedmiotu: wszystko co zamierzyłem w tym liście, to jedynie usprawiedliwić swój postępek przed oczyma całej Francji i dostąpić tego zaszczytu, aby móc powiedzieć tobie samemu, Wasza Królewska Wysokości, iż całem należnem Jej uszanowaniem, iż jestem
Waszej Królewskiej Wysokości Najniższym, najposłuszniejszym i najwierniejszym sługą,

J. B. P. Molière.



OSOBY:
SGANAREL bracia
ARYST
IZABELA siostry
LEONORA
LIZETA, towarzyszka Leonory.
WALERY, zalotnik Izabeli.
ERGAST, służący Walerego.
KOMISARZ.
NOTARJUSZ.
Rzecz dzieje się w Paryżu.
AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
SGANAREL, ARYST.

SGANAREL:
Mój bracie, nie spierajmy się napróżno oba;
Niech każdy sobie żyje, jak mu się podoba.
Jakkolwiek niepomału mnie przewyższasz wiekiem,
I miałbyś prawo być już rozsądnym człowiekiem,
Wyznaję, że twój przykład wcale mnie nie skłania,
Bym miał, w jakiejbądź rzeczy, słuchać twego zdania;
Ze mojego rozsądku wystarcza mi władza,
I że mój sposób życia całkiem mi dogadza.
ARYST:
Lecz nie innym.
SGANARÉL: Tak, innym z przewróconą głową,
Jak ty, mój bracie.
ARYST:Dzięki za uprzejme słowo.
SGANAREL:
Pragnąłbym więc usłyszeć, gdy już mowa o tem,
Za cóż nagany jestem tak srogiej przedmiotem?
ARYST:
Za tę zawziętość, z jaką twoja niechęć dzika
I świata i niewinnej zabawy unika;
We wszystkiem się lubuje w surowym pozorze,
I dziwactwem się znaczy nawet w tym ubiorze.
SGANAREL:
Pewnie za modą trzeba zdążać, twojem zdaniem,
I ona, nie ja, rządzić winna mem ubraniem?
Czyżby to może miał być morał twej piosenki,
Mój panie starszy bracie, gdyż nim, Bogu dzięki,

Jesteś o lat dwadzieścia, powiem prosto z mosta
(Choć i mówić nie warto, tak ta rzecz jest prosta),
Czy ma mnie ona skłonić, ażebym w tej mierze
Na fircyków się młodych wzorował manierze?
Abym kapelusikiem przybrał głowę małym,
Co pozwala się wietrzyć móżdżkom przemądrzałym?
Może białej peruki włósieniem obfitym,
Ludzką twarz mi zasłonić każesz jeszcze przytem?
U ramion mały płaszczyk nosić, miast opończy,
Zaś kołnierz, co zaledwo u pępka się kończy?
Mankiety, co wśród sosów pływają po misie,
I pludry w kształt spódniczki, jako ci modnisie?
Trzewiczki zdobne w wstęgi włożyć zamiast buta,
Na podobieństwo łapy kosmatej koguta?
Owe krezy, wśród których, w kunsztownym sposobie,
Co rano musisz więzić swoje nogi obie,
I stąpać rozkraczony, gdy już moda taka,
Co człowieka podobnym czyni do wiatraka?
Udałbym ci się pewnie w takim pięknym stroju,
Bo i ty sam się nosisz podług tego kroju.
ARYST: Do powszechnej należy stosować się miary,
Posłusznym jej być winien, czy młody czy stary.
Zbytek szkodzi we wszystkiem; stąd, człowiek, co w głowie
Ma rozum, tak w ubraniu czyni, jako w mowie:
Bez zbytniego pośpiechu i umiarkowanie,
Zwyczajów się kolejnej poddaje przemianie.
Nie mówię ja bynajmniej, ażeby iść torem
Tych, co wiecznej gonitwy za modą są wzorem,
I, w swej głupiej próżności, bardzo są nieradzi,
Jeśli kto w tych wybrykach ich samych przesadzi;
Lecz sądzę, że znów nie jest zbyt roztropnem wcale,
Tego, za czem świat idzie, unikać wytrwale,
I lepiej wraz z innymi zostać w głupców rzędzie,
Niż być mędrcem, co w wojnie z całym światem będzie,

SGANAREL:
Znać w tem starca, co, pragnąc wiek swój pokryć sztuką,
Własną siwiznę czarną przystraja peruką.
ARYST:
Szczególną jest twa troska, z jaką, niezbyt grzecznie,
Lata moje na pamięć mi przywodzisz wiecznie,
I zgryźliwość twa ciągłe drwinki sobie stroi
Tak z ubioru, jakoteż z wesołości mojej;
Jakgdyby już, skazanej na mękę powolną,
Starości tylko śmierci czekać było wolno;
Czyż, że czerstwość i żywość służyć jej nie mogą,
Nie godzi się jej nosić rzeźko i chędogo?
SGANAREL:
Cobądźbyś gadał, moim niezmiennym zamiarem
Póki życia pozostać przy mym stroju starym.
Chce mieć na łbie przykrycie, modne czy nie modne,
Pod którem głowa znajdzie schronienie wygodne;
Płaszcz dostatni i w którym, czy jesień czy zima,
Brzuch mój pod czas trawienia dość ciepło się trzyma,
Szarawary do mojej skrojone figury,
Trzewiki, w których noga nie cierpi tortury;
Taki był strój mych przodków, taki mnie dziś służy,
A komu się nie zdaje, niech oczy przymruży.


SCENA DRUGA.
LEONORA, IZABELA, LIZETA; ARYST i SGANAREL
rozmawiają pocichu niepostrzeżeni na przodzie sceny.

LEONORA do Izabeli:
Gdyby cię miał połajać, na mnie wszystko złożym.
LIZETA do Izabeli:
Zawszeż siedzieć zamknięta przed tym światem bożym?
IZABELA:
Taką już ma naturę.

LEONORA: Żal mi ciebie, siostro.
LIZETA do Leonory:
Brat jego mniej poczyna sobie z panią ostro;
Doprawdy, los dla pani nie był zbyt surowy,
Dając cię w ręce człeka, co ma rozum zdrowy.
IZABELA:
To cud, że mnie nie zamknął w domu na trzy spusty,
Lub nie kazał iść z sobą.
LIZETA: Śmiech porywa pusty!
Już jabym tam umiała wysłać go do djaska!
SGANAREL potrącony przez Lizetę:
Dokąd, moje panienki, dokąd, jeśli łaska?
LEONORA:
Nie wiemy jeszcze; chciałam, razem z siostrą, chwilę
Skorzystać dziś z pogody, co nęci tak mile;
Lecz...
SGANAREL do Leonory:
Panna sobie możesz uganiać po mieście,
wskazując na Lizetę:
Możecie iść na spacer, wszak we dwie jesteście.
Do Izabeli:
Panna się ani krokiem nie ruszy z pokoi.
ARYST:
Pozwólże jej, mój bracie, niech trochę pobroi.
SGANAREL:
Sługa brata najniższy.
ARYST: Wszak ich młodość z nami...
SGANAREL:
Młodość jest głupia; starość nie mędrsza czasami.
ARYST:
Że przejdzie się z Lenorką, cóż w tem złego będzie?
SGANAREL:
Nic; lecz lepiej, gdy sam ją mam na oku wszędzie.
ARYST: Ależ.
SGANAREL: Opieka nad nią w mojem ręku leży,
I sam wiem, o co troszczyć mi się tu należy.

ARYST:
Czyliż dbać o jej siostrę ja powodu nie mam?
SGANAREL:
Każdy swą mózgownicą rządzi się, jak mniemam,
Są sieroty; ich ojciec, swą ostatnią wolą,
Umierając, nam zlecił czuwać nad ich dolą;
Zaś, której z nich zaślubić jeden z nas nie raczy,
Sam ma jej ręką mądrze rozrządzić inaczej.
W naszem reku złożona została od dziecka
I ojca i małżonka wszelka władza świecka;
Wychowania tej oto przypadła ci troska,
Mnie tę znów za pupilkę oddała moc boska;
Gdy więc ty jedną rządzisz wedle własnej woli,
Niechże brat mnie znów drugą kierować pozwoli.
ARYST: Ja sądzę...
SGANAREL: I ja sądzę, że, jak rzeczy stoją,
Dość trafnie w tym przedmiocie myśl wyrażam swoją.
Ty chcesz swą pannę chować na modną kokietkę:
Zgadzam się; chcesz lokaja jej dać i subretkę:
Zezwalam; by pędziła dni w próżniactwie świętem,
I karmiła swe uszy gaszków komplementem:
Owszem; bardzo się cieszę; lecz żądam, bez sporu,
By moja żyła podług mojego wyboru;
Niechaj na codzień nosi perkaliki czyste,
Zaś czarną suknię tylko w święta uroczyste;
Niech przesiaduje w domu; stateczna i rada
Do gospodarskich robót niechaj się przykłada;
Niech w wolnym czasie moją bieliznę naprawia,
Lub pończochą na drutach zacnie się zabawia;
Niechaj nie słucha próżno co fircyki gwarzą,
I pod czujną jedynie dom opuszcza strażą.
Człowiek jest słaby: toteż, ja na wszystko baczę;
Nie myślę wcale zasiąść pomiędzy rogacze;
I, gdy mi jest za żonę przeznaczona w niebie,
Muszę jej być tak pewny, jak samego siebie.
IZABELA: Ale w czemże ja...

SGANAREL: Proszę nie gadać daremnie!
Nauczę pannę z domu wychodzić bezemnie.
LEONORA:
Jakto? wiec..
SGANAREL:
Próżna sprzeczka na nic się nie zdała;
Z panną wolę nie gadać: nadtoś przemądrzała.
LEONORA:
Nie rad pan więc, że siostra z nami się zadaje?
SGANAREL:
Tak; psujecie ją tylko; otwarcie przyznaję.
Wasze wizyty u mnie nie zdały się na nic,
I, gdyby raz ustały, byłbym rad bez granic.
LEONORA:
Chcesz, bym równie otwarcie wyrzekła me zdanie?
Choć nie wiem, jakie siostry o tem jest mniemanie,
Wiem, dokąd mnie nieufność-by zawiodła taka;
I, chociaż w żyłach naszych płynie krew jednaka,
Nie jest snać moją siostrą, jeżeli kto z ludzi
Przez podobne sposoby w niej miłość obudzi
LIZETA:
Któżbo widział żyć w sposób równie nieużyty;
Czyżeśmy Turcy, byśmy więzili kobiety?
Bo tak czynią podobno w tem plemieniu srogiem,
I za to jest na wieki przeklęte przed Bogiem.
Widać czemś bardzo słabem jest honor niewieści,
Jeśli pewność w zamknięciu jedynie się mieści!
Myślisz pan, że niewola i ten przymus cały
Przeciwko naszym chęciom na coś się przydały?
Ze, gdy kobieta zręcznie swoje sieci utka,
Najchytrzejszy mężczyzna nie zmieni się w dudka?
Szaleńców-to majaki są te wszystkie straże;
Lepiej uczyni, kto nam ufność swą okaże.
Kto nas więzi, doczeka się srogiej niedoli,
Bo honor nasz sam siebie chce strzec, z własnej woli.
Prawdziwie, że pokusę rodzi w nas do zbrodni,

Kto tyle starań jawi aby odwieść od niej;
I mąż, coby przymusu względem mnie chciał użyć,
Zbudziłby tylko chętkę by mu się odsłużyć.
SGANAREL do Arysta:
To nauki czerpane w wychowaniu twojem!
I ty potrafisz słuchać ich z takim spokojem?
ARYST:
Mój bracie, jej wywody bawią mnie jedynie;
A zresztą, jest coś racji w owej gadaninie.
Ta płeć swobody w sercu pożądanie chowa;
Złym jest dla niej hamulcem niewola surowa;
I najgorliwsza czujność, kraty ni wrzeciądze,
Żon naszych ani córek nie chronią, jak sądzę.
Własny honor powinien starczyć im za stróża,
Nie dozór, co je tylko przeciw nam oburza.
Szczerze ci powiem, że to dla mnie wielkie dziwo
Widzieć kobietę tylko z przymusu cnotliwą.
Próżno pragniemy śledzić ją w każdej potrzebie:
Raczej serce jej trzeba zjednać nam dla siebie;
I honor mój, pomimo twe wszystkie sposoby,
Nie czułby się zbyt pewnym w ręku tej osoby,
Która, przed niebezpieczeństw i pokus atakiem,
Strzeżona jest jedynie sposobności brakiem.
SGANAREL:
Bajki!
ARYST: Nie: kto rozumny, ten pewno się zgodzi,
Że z uśmiechem nauki trzeba dawać młodzi;
Za błędy jej łagodnie napominać zrazu
I straszydłem nie czynić jej cnoty obrazu.
W ten sposób z Leonorą poczynam, nie inny;
Nie czynię zbrodni z lada igraszki niewinnej,
Nie ganię za młodości godziwe pragnienia,
I do skarg dotąd przyczyn nie widzę ni cienia.
Uciech jej towarzystwa nie zabraniam woale
Pozwalam na zabawy, teatry i bale;
Uważam te rozrywki za najlepszy sposób,

Aby kształtować umysł młodych wiekiem osób,
I szkoła świata, w którym Bóg nam żyć przeznaczy,
Lepiej od wszystkich książek życia treść tłómaczy.
Lubi mieć piękne wstążki, bieliznę i stroje:
Cóż chcesz? i te życzenia chętnie zaspokoję;
Nic zdrożnego nie widzę w nich, i, w naszym stanie,
Skoro jest na to, czemu nie zezwolić na nie?
Ma mnie wprawdzie zaślubić przez ojca wyroki,
Lecz nie jest mym zamiarem niewolić jej kroki;
Pojmuję, że nie idziem z sobą wiekiem w parze,
I wolnością wyboru pełną ją obdarzę.
Jeśli cztery tysiące talarów mej renty,
Opieka moja, tkliwość, no, i spokój święty,
Nierówność wieku mogą nagrodzić, jej zdaniem,
Wówczas małżeńskim węzłem złączeni zostaniem;
Jeśli nie, szukać męża zezwolę jej wszędzie.
Pojmuję, że z kim innym los jej lepszym będzie,
I wolę ją szczęśliwą widzieć w innej doli,
Niż gdyby moją żoną została wbrew woli.
SGANAREL:
Aj, jaki słodki! cukier wsypany do miodu!
ARYST: Na mą naturę żalić się nie mam powodu,
Nie pragnę życia młodych zatruwać goryczą,
Która sprawia, iż dzieci dni swych ojców liczą.
SGANAREL:
Lecz, gdy raz do wolności przywyknie wiek młody,
Nie tak łatwo ukrócić później te swobody;
I na swoich zasadach zawiedziesz się ładnie,
Gdy odmienić tryb życia kiedyś ci wypadnie.
ARYST: Pocóż odmieniać?
SGANAREL: Poco?
ARYST: Tak.
SGANAREL: Poczciwa dusza!
ARYST:
Czy jest w nim coś, co honor w czemkolwiek narusza?

SGANAREL:
Jakto! gdy już po ślubie będziesz ją miał w ręce,
Zostawisz jej te wszystkie swobody dziewczęce?
ARYST: Czemu nie?
SGANAREL: W swej słabości dla kochanej żonki,
Zezwolisz jej na muszki, wstążki i koronki?
ARYST: Zapewne.
SGANAREL: Będziesz cierpiał, by, jak opętana,
Po zabawach i balach hasała do rana?
ARYST: Tak.
SGANAREL: I fircyków strawi twa cierpliwość święta?
ARYST: Jakżeby?
SGANAREL: Będą grali, znosili prezenta?
ARYST: Wybornie!
SGANAREL: Będą wdzięczyć się do twojej żony?
ARYST: Doskonale!
SGANAREL: Ty będziesz znosił ich androny,
I powolności twojej to nie spełni miary?
ARYST: Ani trochę.
SGANAREL: Mój bracie, dudek z ciebie stary.
Do Izabeli:
Idź do domu, nie słuchaj tej bezecnej mowy.


SCENA TRZECIA.
ARYST, SGANAREL, LEONORA, LIZETA.

ARYST: Jam na żony mej wierze polegać gotowy,
I mam zamiar żyć zawsze tak, a nie inaczej.
SGANAREL:
Z jakąż rozkoszą ujrzę go pośród rogaczy!
ARYST:
Nie wiem, czy mnie w istocie czeka los tak srogi,
Lecz to wiem, że, jeżeli ciebie miną rogi,
Nikt nie powie, żeś niedość miał o to staranie,
Czynisz bowiem co możesz, by zasłużyć na nie.

SGANAREL:
Śmiej się, śmieszku: niech wszyscy podziwiają wkoło,
Że sześćdziesięciolatek bryka tak wesoło!
LEONORA:
Los, o którym wspominasz, jemu nie zagraża,
Jeśli ze mną złączony pójdzie do ołtarza,
To pewna: lecz za siebie wcale, z drugiej strony,
Nie ręczyłabym, będąc na miejscu twej żony.
LIZETA: Kto nam ufa, takiego zawieść się nie godzi,
Ale podobnych panu z rozkoszą się zwodzi.
SGANAREL:
Precz, języku przebrzydły, zuchwała dziewczyno!
ARYST:
Sam, mój bracie, tych drwinek stałeś się przyczyną.
Bądź zdrów; staraj się zmienić, i bądź przekonany,
Że źle jest żonę więzić między cztery ściany.
Przyjm, bracie, mój szacunek.
SGANAREL: Bez mej wzajemności.


SCENA CZWARTA.
SGANAREL sam:

Widząc tę parę, można uśmiać się z radości!
Cóż za śliczna rodzina! starzec oszalały,
Jeszcze galant, choć w proch się już rozpada cały,
Dziewczyna zalotnica, strojnisia i dama!
Służba zuchwała w gębie! Nie, roztropność sama
Nie doszłaby z tem ładu; życie mógłby strawić,
Ktoby się jeszcze kusił taki dom naprawić.
Izabela-by mogła, przez takie przykłady,
Stracić nabyte u mnie zbawienne zasady;
Miałaby ponieść szkodę jej niewinność święta,
Lepiej niech wraca między gęsi i kurczęta.


SCENA PIĄTA.
WALERY, SGANAREL, ERGAST.

WALERY w głębi sceny:
Patrz, Ergaście, to Argus co mi w drodze stoi,
Surowy ów opiekun ubóstwianej mojej.
SGANAREL myśląc, że jest sam:
Czyż to nie jest rzecz dziwna, niepojęta zgoła,
Jak teraz obyczaje psują się dokoła?
WALERY:
Chciałbym się doń przybliżyć i, jeżeli można,
Spróbuję z nim znajomość nawiązać z ostrożna.
SGANAREL myśląc, że jest sam:
W miejsce tej dawnych czasów surowej prostoty,
Co tak chlubnie zdobiła ojców naszych cnoty,
Młodzież dzisiaj zuchwała, pewna swego zdania,
Rozpustna... Walery kłania się zdaleka.
WALERY: Nie spostrzega, że ktoś mu się kłania.
ERGAST: Może on na tę stronę niedowidzi trochę;
Zajdźmy z drugiej.
SGANAREL myśląc, że jest sam:
To miasto trza nam rzucić płoche.
Dłuższy nasz pobyt tutaj jeszczeby był zdolny...
WALERY zbliżając się powoli:
Muszę do jego domu znaleść przystęp wolny.
SGANAREL słysząc szelest:
He?... Ktoś jakby tu mówił.
myśląc że jest sam: Wśród wiejskiej zaciszy,
Człowiek o modnych głupstwach przynajmniej nie słyszy.
ERGAST do Walerego:
Niechże się pan przybliży.
SGANAREL słysząc znów szelest:
He?
nie słysząc nic: W uszach mi dzwoni.
Myśląc, że jest sam:
Tam się młodą dziewczynę najłatwiej uchroni.

Spostrzegając Walerego, który się kłania.
Czy do mnie?
ERGAST do Walerego:
Panie, dalej!
SGANAREL nie zwracając uwagi na Walerego:
Tam mi żaden gaszek
Walery kłania się znowu.
Nie przyjdzie... Cóż u licha?..
Odwraca się, spostrzega Ergasta, który kłania mu się
z drugiej strony: A to co za ptaszek?
WALERY: Może panu nie w porę to zjawienie gości?
SGANAREL:
Być może.
WALERY: Jednak, zaszczyt pańskiej znajomości,
To dla mnie takie szczęście, rozkosz tak niezwykła,
Że z tej gorącej chęci śmiałość ma wynikła.
SGANAREL:
Przypuśćmy.
WALERY: Pan wybaczy, że go niepokoje,
Lecz cały chcę się oddać na usługi twoje.
SGANAREL:
Bardzo wierzę.
WALERY: Mam zaszczyt sąsiadować z panem;
Jest to traf, który szczęściem może być nazwanym.
SGANAREL:
Bardzo proszę.
WALERY: A czy też pan już słyszał może
Najnowsze wieści, które krążą dziś na dworze?
SGANAREL: Co mi do nich?
WALERY: Lecz czasem bywają nowiny,
Co ciekawości naszej dają dość przyczyny.
Czy pójdzie pan zobaczyć, jak w Paryżu całym
Dzień Delfina[3] obchodzą festynem wspaniałym?

SGANAREL:
Jak zechcę.
WALERY: Bo też pobyt w stolicy rzecz słodka;
Tysiąc rozrywek, jakich nigdzie się nie spotka:
Napróżno na prowincji szukać tej zabawy.
Cóż pana w dzień zajmuje?
SGANAREL: Moje własne sprawy.
WALERY:
Umysł pragnie wytchnienia i łatwo się nuży,
Gdy poważne czynności zaprzątną go dłużej.
Wieczorkiem, przed spoczynkiem, co pan czasem robi?
SGANAREL:
To, co mi się podoba.
WALERY: Jakiż rozum zdobi
Te odpowiedź; najchętniej zgodzimy się oba,
Że ten mądry, kto robi co mu się podoba.
Gdybym nie był natrętny, pragnąłbym najszczerzej
Odwiedzić pana czasem, ot tak, po wieczerzy.
SGANAREL:
Padam do nóg.


SCENA SZÓSTA.
WALERY, ERGAST.

WALERY: Cóż mówisz na tego dziwaka?
ERGAST:
Uprzejmy jak niedźwiadek, a wzrok wiłkołaka.
WALERY:
Wściekły jestem!
ERGAST: Dlaczego?
WALERY: Dlaczego? Że ona,
Którą ubóstwiam, w takiem jest ręku więziona,
Tego smoka, co trzyma ją w srogiej niewoli
I najmniejszej swobody w niczem nie dozwoli.
ERGAST:
Ja zaś sądzę, że na tem co się tutaj dzieje

Możesz pan bardzo wielkie pokładać nadzieje.
Wierz mi pan, jest to prawda nazbyt pospolita,
Że kobieta strzeżona jest już wpół-zdobyta,
I że ojców i mężów dozór nad nią ścisły
Jaknajlepiej wspomaga kochanków zamysły.
Ja-bo się sam nie wdaję w te miłosne sprawy
I małom jest z natury do kobiet ciekawy,
Ale służyłem nieraz przy tym interesie,
I wiem, że tam najlepiej rzeczy idą, gdzie się
Ma do czynienia z mężem kłótnikiem i gburem,
Co dom napełnia cały zrzędzeniem ponurem;
Z brutalem, co, posądzeń jadem wciąż trawiony,
Bez racji krok najmniejszy szpieguje swej żony,
I, jak głupiec, swa władzą mężowską nadęty,
W oczach jej wielbicieli lży ją jak najęty.
To wszystko na kochanka woda młyn jest właśnie;
I dama, rozjątrzona przez te ciągłe waśnie,
Z ust swego gaszka słysząc same czułe słowa,
Chętnie u niego szukać pociechy gotowa.
Słowem, w radości winien pan trwać nieustannej,
Że takim, a nie innym jest opiekun panny.
WALERY:
Lecz, od czterech miesięcy kochając z zapałem,
Nawet jej uczuć swoich wyznać nie zdołałem.
ERGAST:
Miłość czyni przemyślnym; nie pana widocznie;
I gdybym był.
WALERY: Co byłbyś! I któż tu co pocznie,
Skoro bez tego gbura spotkać ją niesposób,
I gdy nie ma przy boku żadnych innych osób,
Których pomoc kupiwszy sowitą nagrodą,
Skuteczniej mógłbym całą kierować przygodą.
ERGAST: Zatem ona nic nie wie o pańskiej miłości?
WALERY:
I tu niepewność sroga w sercu mojem gości.
Gdziekolwiek ten okrutnik prowadzi mą panią,

Wszędzie jak cień w oddali posuwam się za nią,
I me spojrzenia, wiecznie wlepione w jej oczy,
Wciąż mówią o miłości co serce me tłoczy.
Wzrok mój wyznał jej wszystko, ale kto mi powie,
Czy jej dusza umiała czytać w tej wymowie?
ERGAST:
Tak, nie bardzo się można spuszczać na ten system,
Jeśli go pan nie poprze rozmową lub listem.
WALERY: Co czynić, by uśmierzyć serca niepokoje,
I zgadnąć, czy też ona zna pragnienia moje?
Znajdź sposób.
ERGAST: Trza pomyśleć nad jakim obrotem,
Wejdźmy więc, by spokojnie móc pogadać o tem.




AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
IZABELA, SGANAREL.

SGANAREL:
Nie bój się; dom ten znajdę, wiem o kogo chodzi:
Z opisu twego zgadłem, który to dobrodziej.
IZABELA na stronie:
O Boże, racz dopomóc mi w swej łasce świętej,
W podstępie, co z niewinnej miłości poczęty.
SGANAREL: I zowie się Walery, jeśli się nie mylę?
IZABELA:
Tak.
SGANAREL:
Bądź spokojna; idź już: ja wrócę za chwilę;
Na miejscu z nim uczynię rachuneczek mały.
IZABELA odchodząc:
Jak na pannę, mój zamiar jest może zbyt śmiały,
Ale niewola, w której tak bezbronna ginę,
W oczach poczciwych ludzi przemaże mą winę.


SCENA DRUGA.

SGANAREL sam; puka do drzwi Walerego
Nie traćmy czasu. Hola! To tutaj. Hej, ludzie!
Otwieraj! czyż nikogo niema tam w tej budzie?
Po tem co mi wyznała, pojmuję wybornie,
Czemu on tu koło mnie tańczył tak pokorniej
Lecz zaraz rzecz rozjaśnię, i jego zamiary...


SCENA TRZECIA.
WALERY, SGANAREL, ERGAST.

SGANAREL do Ergasta, który wypadł nagle:
Niechże cię licho porwie, ty wałkoniu stary!
Małoś mnie z nóg nie zwalił! Widzicie bałwana!
WALERY:
Przykro mi...
SGANAREL: A ja właśnie szedłem tu do pana.
WALERY:
Do mnie?
SGANAREL: Tak jest, do pana. Wszakże pan Walery?
WALERY:
Tak
SGANAREL:
Mam pomówić z panem w sposób nader szczery.
WALERY:
W służbach dla pana całe szczęście swoje kładę.
SGANAREL:
Nie; to ja raczej panu chcę dać dobrą radę,
I dlatego odwiedzić go śmiem o tej porze.
WALERY:
Jakto, mnie?
SGANAREL: Tak jest, pana. Cóż wtem dziwić może?
WALERY:
Och, i bardzo; i radość, jaką w mojem łonie
Ten zaszczyt...
SGANAREL: Ech, zaszczyty zostawmy na stronie.
WALERY:
Proszę zatem...
SGANAREL: Nie; wolę byśmy tu zostali.
WALERY:
Proszę, niechże pan wstąpi.
SGANAREL:
Nie; nie pójdę dalej.
WALERY:
Dopóki pan nie wejdzie, słuchać mi nie wolno.

SGANAREL:
Nie ruszę się.
WALERY: Tu zatem przyjm służbą powolną.
Prędko, gdy pan odmawia mej prośbie gorącej,
Krzeseł tutaj.
SGANAREL: Nie; będę rozmawiał stojący.
WALERY:
Mogęż cierpieć?...
SGANAREL: Ach, cóż za puste ceregiele!
WALERY:
Niegrzeczności z mej strony byłoby za wiele.
SGANAREL:
Lecz na większą niegrzeczność ma przyczyną biadać
Ten, kogo nie chcą słuchać, chociaż pragnie gadać.
WALERY:
Jestem zatem posłuszny.
SGANAREL: No, to Bogu chwała.
Certują się długo z nakryciem głowy.
Ta ceremonja na nic się tutaj nie zdała.
Chcesz więc słuchać?
WALERY: Najchętniej; przystąp pan do rzeczy.
SGANAREL:
Czy wiadomo ci zatem, że mam w swojej pieczy
Dziewczynę, dosyć młodą i nieszpetną wreszcie,
Co zwie się Izabelą i bawi w tem mieście?
WALERY:
Tak
SGANAREL:
Skoro wiesz, nie będę cię pouczał o tem.
Lecz, czy słyszałeś również, że, będąc przedmiotem
Starań, które z opieką na mnie wraz włożono,
Osoba ta ma zaszczyt być mą przyszłą żoną?
WALERY Nie.
SGANAREL: Więc cimówię, prosząc, by twoje zapały
Ścigać ją tak natrętnie na zawsze przestały.

WALERY:
Jakto, moje?...
SGANAREL: Tak, twoje. Daj pokój udaniu.
WALERY: Któż-to panu powiadał o owem kochaniu?
SGANAREL:
Ktoś, co moje poglądy w tej mierze podziela.
WALERY:
Ale któż?
SGANAREL: Ona sama.
WALERY: Ona?
SGANAREL: Izabela.
Ta poczciwa dziewczyna, szczerze mi oddana,
Przed chwilą mi wyznała wszystko co do pana,
I, co więcej, prosiła, bym rzekł ci otwarcie,
Że, od czasu jak kroki jej ścigasz zażarcie,
Jej serce, które ranią postępki takowe,
Zrozumiało zbyt dobrze oczu twych wymowę,
Że twe życzenia skryte pojmuje dość jasno,
I że próżno fantazję już wysilasz własną,
Aby jej zwierzyć miłość, co tylko obraża
Tę, która ze mną wkrótce ma iść do ołtarza.
WALERY: I ona to mówiła...Więc, w owem zleceniu...
SGANAREL:
Tak, prosiła, bym jeszcze ci rzekł w jej imieniu,
Że, widząc twej miłości rosnące pożary,
Wcześniej chciała ci swoje objawić zamiary,
Gdyby, w tych uczuć nazbyt dotkliwej rozterce,
Miała przez kogo własne ci otworzyć serce;
Że wreszcie, przez czas długi walcząc sama z sobą,
Umyśliła się moją posłużyć osobą,
Aby cię przestrzec o tem, że rozkazy moje
Dla wszystkich pragną zamknąć jej serca podwoje,
Ze na oczkowań nie czas już zabawki płoche,
I że, jeżeli w głowie masz rozsądku trochę,
W inną drogę się zwrócisz. Teraz, do widzenia.
To wszystko, co dziś miałem ci do powiedzenia.

WALERY pocichu:
Ergaście, cóż ty mówisz na tę sprawę całą?
SGANAREL na stronie:
Alem mu klina zabił!
ERGAST pocichu do Walerego: Mnieby się zdawało,
Że dobrą są dla pana otuchą te słowa,
Że jakaś tajemnica w tem wszystkiem się chowa,
Lecz że przestroga taka pochodzić nie może
Od osoby, co pragnie trwać w szczerym oporze.
SGANAREL na stronie:
W pięty mu poszło.
WALERY pocichu do Ergasta:
Myślisz, że w tej tajemnicy...
ERGAST: Tak... ale on nas śledzi; zejdźmy z tej ulicy.


SCENA CZWARTA.

SGANAREL sam:
Ha! jakież w twarzy jego widać pomięszanie!
Nie czekał-bo z pewnością na takie wyznanie.
To przykład, wychowania jak słodkie owoce
Zbiera, kto o ich zasiew wcześnie się kłopoce.
Cnota włada w jej sercu wpływem tak zwycięskim,
Iż każe czuć zniewagę już w spojrzeniu męskiem.


SCENA PIĄTA.
IZABELA, SGANAREL.

IZABELA na stronie, wchodząc:
Lękam się, że mój miły, w namiętności szale,
Zamiaru mej przestrogi mógł nie pojąć wcale;
Zatem, w niewoli co mnie więzi nakształt grobu,
Pragnę do pewniejszego uciec się sposobu.
SGANAREL:
O to jestem.
IZABELA: I jakże?

SGANAREL: Och, zlecenie twoje
Skutek miało zupełny; o to się nie boją.
Zrazu, próbował przeczyć mi w najkrótszej drodze,
Ale gdym mu oznajmił od kogo przychodzą,
Wraz osłupiał, i stanął bez słowa zmiąszany;
I nie sądzą, by kiedy ponowił swe plany.
IZABELA:
Bądź pewien, że on ważyć się na wszystko gotów,
I że jeszcze nie mało sprawi nam kłopotów.
SGANAREL: Ale na czem opierasz te obawy swoje?
IZABELA: Zaledwie opuściłeś przed chwilą pokoje,
Stojąc w oknie, spostrzegam, na ulicy skręcie,
Młokosa, co się w dom nasz wpatruje zawzięcie,
I, ujrzawszy mnie w oknie, zuchwale pokorny,
Od tamtego hultaja śle mi ukłon dworny;
Następnie zaś, pod ścianą zakradłszy się zbliska,
Bilecik w małej skrzynce przez okno mi ciska.
Chciałam mu wszystko razem odrzucić bez zwłoki,
Lecz już w boczną ulicą zwrócił szybkie kroki;
Doprawdy, z oburzenia drżę dotychczas cała.
SGANAREL:
Patrzcie tego nicponia! To sztuka zuchwała!
IZABELA:
Lecz serce me wie dobrze, co z tym śmiałkiem pocznie:
List i skrzynką chcą dzisiaj zwrócić mu bezzwłocznie.
Przez kogo to uczynić, chciej objawić zdanie...
Gdyż panabym nie śmiała...
SGANAREL: I owszem, kochanie;
Tem mocniej mi okażesz swą miłość tak wierną,
I podejmą się tego z radością niezmierną.
Nie mam ci tego za złe ani ociupinkę.
IZABELA:
O to list.
SGANAREL: Dobrze; zatem otwórzmy tę skrzynkę.
IZABELA:
Nie trzeba jej otwierać, Boże broń!

SGANAREL: Dlaczego?
IZABELA: By mniemał, żem ten bilet czytała od niego?
Czyż to nie jest słabości dowód oczywisty,
Gdy kobieta się godzi czytać takie listy?
Ciekawość, którą w takiej przygodzie okaże,
Że rada w duszy, czyliż przypuszczać nie każe?
Pragnę zatem ten bilet, nietykany wcale,
Zwrócić temu, kto przesłać śmiał go tak zuchwale;
Chcę, by, przez ten postępek, uczuł dziś dotkliwie,
Że dla takich zapałów wzgardę jeno żywię,
Że próżno liczy u mnie na względy łaskawsze,
I że winien nadziei wyrzec się na zawsze.
SGANAREL:
Masz rację, moje dziecko, ma duszyczko złota;
Rozum twój mnie zachwyca, również jak twa cnota.
Widzę, że ma nauka nie była straconą.
I godna jesteś wreszcie, by zostać mą żoną.
IZABELA:
Jednakże, nie chcę pana krępować w tym względzie,
Jeśli chcesz list otworzyć, niechaj i tak będzie.
SGANAREL:
Nie; we wszystkiem się z tobą godzę najzupełniej.
Spieszę zaraz, życzenie twoje niech się spełni.
Jeszcze, stąd o dwa kroki, mam maleńką sprawę,
Poczem wracam, by twoją uśmierzyć obawę.


SCENA SZÓSTA.
SGANAREL sam.

Nie, to doprawdy rozkosz jest nie do pojęcia,
Patrzeć na tak niewinną duszyczkę dziewczęcia!
Taka żona, to będzie skarb prawdziwy w domu.
Od spojrzenia mężczyzny płonić się ze sromu!
Za zniewagę wziąć bilet rzucony ukradkiem,
I prosić, bym sam zrobił rachunek z gagatkiem!
Ha! w takiem położeniu chciałbym widzieć tylko,

Coby to było z brata mojego pupilką!
Kobieta tem jest, czem ją uczynimy sami.
Hej! puka do drzwi Walerego.


SCENA SIÓDMA.
SGANAREL, ERGAST.

ERGAST: Co tam?
SGANAREL: Oddaj panu, aby znów czasami
Do bazgrania liścików nie nabrał ochoty,
Które słać się ośmiela w tej szkatułce złotej.
Powiedz, że Izabela nań trzęsie się cała,
Patrz, nawet listu jego otworzyć nie chciała.
Niechaj widzi, jak cenią serca jego dary,
I niech porzuci wreszcie szalone zamiary.


SCENA ÓSMA.
WALERY, ERGAST.

WALERY: Cóż ci tam znów oddała owa bestja dzika?
ERGAST: List, panie, a znów z mowy jego tak wynika,
Że ten list Izabela dostała od pana,
I, że natychmiast, gniewem okrutnym miotana,
Zwraca pismo, którego otworzyć nie raczy.
Niech pan czyta: zobaczym, co to wszystko znaczy.
WALERY czyta:
„List ten zadziwi pana z pewnością: zarówno za —
„miar pisania, jak i sposób przesłania listu może się
„wydać wielką śmiałością z mej strony; ale znajduję
„się w położeniu, które nie pozwala mi przebierać
„w środkach. Łatwo zrozumiały wstręt do związku
„ który grozi mi za dni kilka, każe mi ważyć się na
„wszystko; zatem, w niezłomnem postanowieniu wy-
„zwolenia się jakąbądź drogą, mniemałam iż lepiej
„będzie szukać ocalenia w panu, niż w rozpaczy. Nie
„sądź pan wszelako, iż wszystko zawdzięczasz jedynie

„memu nieszczęśliwemu położeniu: nie niewola w któ-
„rej się znajduję zrodziła uczucia me dla pana; ale
„ona przyspiesza ich wyznanie, i każe mi zamknąć
„oczy na niejedne względy, które płci mojej przy-
„stoją. Od pana tylko zależeć będzie, bym została
„twoją w najkrótszym czasie: czekam jedynie obja-
„wienia zamiarów twej miłości, by cię uwiadomić
„wzajem o mem postanowieniu; ale, przedewszyst-
„kiem, myśl o tem że czas nagli i że dwa serca
„które się kochają winny się rozumieć w pół słowa“.
ERGAST: I cóż, jakże ta sztuczka panu się podoba?
Obrotna, jak na młodą panienkę, osoba.
Ktoby ją był posądził aż o tyle sprytu?
WALERY:
Och, serce moje przed nią korzy się z zachwytu!
Rozum jej i sympatji tak jawne wyrazy
Miłość dla niej w mem sercu zwiększają dwa razy;
I uczucie, pięknością jej zbudzone rzadką...
ERGAST:
Wraca ten bałwan: w pole trza go wywieść gładko.


SCENA DZIEWIĄTA.
SGANAREL, WALERY, ERGAST.

SGANAREL myśląc że jest sam:
Niech będzie ten przemądry edykt[4] pochwalony,
Co poskromił w ubiorów zbytku nasze żony!
Dola mężów w tym kraju mniej będzie obrzydłą,
Gdy kobiety w swych chętkach znalazły wędzidło.
Jakąż wdzięczność król u mnie zyskał tym zakazem!
Obyż, również dla mężów spokoju, zarazem
Taksamo był położył tamę zalotności,

Jak uczynił z gipiurą i haftem ichmości!
Kupiłem już ten edykt i rad jestem wielce,
Że do lektury głośnej dam go Izabelce;
By go poznała, bardzo mi na tem zależy.
Pyszna rozrywka będzie dzisiaj po wieczerzy.
Spostrzegając Walerego.
I cóż, młody paniczu z tą jasną czuprynką,
Czy jeszcze będziesz rzucał bilety ze skrzynką?
Myślałeś, że to jakaś zalotnisia płocha,
Co się w czułem gruchaniu i intryżkach kocha?
Widzisz, jak wdzięcznem sercem przyjmuje twe cacka!
Wierzaj mi, na nic twoja ochota junacka;
Kocha mnie, jest cnotliwą: więc, paniczu gładki,
Szukaj szczęścia gdzieindziej i pakuj manatki.
WALERY: W istocie, twa przewaga, której muszę ulec,
Zbyt silny dla mych uczuć stanowi hamulec,
I byłoby szaleństwem u mnie niesłychanem,
O miłość Izabeli walczyć jeszcze z panem.
SGANAREL:
W samej rzeczy, szaleństwem.
WALERY:
Niech pan wierzyć raczy,
Że pewnie byłbym serce skierował inaczej,
Gdybym przeczuł, że moje niegodne zapały,
Tak przemożnego w panu rywala spotkały.
SGANAREL:
Bardzo wierzę.
WALERY: Nadziei gdy więc los mi wzbrania,
Ustępuję ci placu i to bez szemrania.
SGANAREL:
Dobrze robisz.
WALERY: Z przeznaczeń godzę się rozkazem;
Twa zaś postać jest tylu przymiotów obrazem,
Iż nawet mi się gniewać nie wolno, prawdziwie,
Za to, iż Izabela sprzyja ci tak tkliwie.
SGANAREL:
Rozumie się.

WALERY: Zostawiam ci więc miejsce wolne;
Lecz w jednem niech mi będą twe chęci powolne,
O jedno cię dziś błaga kochanek zbolały,
Ciebie, coś jest przyczyną mej niedoli całej;
Błagam cię, to odemnie chciej rzec swojej pani,
Że, choć od trzech miesięcy płonę tylko dla niej,
Ni myśli nie poczęła miłość ma bez zmazy,
W którejby mógł dopatrzeć jej honor obrazy.
SGANAREL: Dobrze.
WALERY:
Że, w mych zamiarach, byłem szczerze skłonnym
Połączyć się z nią węzłem małżeństwa dozgonnym,
Gdyby los, z tobą wiążąc ją ślubem wieczystym,
Nie był stanął zaporą mym pragnieniom czystym.
SGANAREL: Tak.
WALERY:
Że, pomimo wszystko, mniemać jej nie wolno,
By miłość ta w mem sercu zgasnąć była zdolną;
Że, cobądź zapisano mi u niebios tronu,
Przeznaczeniem mem będzie kochać ją do zgonu;
I, jeślibym miłości swej wyrzec się gotów,
To chyba przez szacunek dla pańskich przymiotów.
SGANAREL:
Oto rozsądna mowa: spieszę przed mą panią,
Powtórzyć słowa, co jej skromności nie zranią.
Ty zaś, radzi ci szczerze mój rozsądek zdrowy,
Tę miłość tak szaloną wybij sobie z głowy.
Bądź zdrów.
ERGAST do Walerego:
A, cóż za bałwan!


SCENA DZIESIĄTA.
SGANAREL sam:

Litość patrzeć bierze
Na biedaka, co klęskę swą uznał tak szczerze;

Ale pocóż do głowy wbił sobie daremnie,
By oblegać fortecę, zajętą przezemnie.

Sganarel puka do drzwi swojego domu.


SCENA JEDENASTA.
SGANAREL, IZABELA.

SGANAREL:
Ha! nigdy jeszcze gaszek nie był tak zmieszany,
Jak on, gdy z rąk mych dostał list ów, nieczytany.
Stracił wszelką nadzieję i poprostu stchórzył,
Lecz prosił mnie najczulej, abym ci powtórzył:
„Że nie poczęła myśli ta miłość bez zmazy,
„W którejby mógł twój honor dopatrzeć obrazy;
„Że, w swych gorących chęciach, był on szczerze skłonnym,
„Złączyć się z tobą węzłem małżeństwa dozgonnym,
„Gdyby los, ze mną wiążąc cię ślubem wieczystym,
„Nie był stanął zaporą tym pragnieniom czystym;
„Że, mimo wszystko, mniemać ci zgoła nie wolno
„By miłość w sercu jego zgasnąć była zdolną;
„Że, cobądź zapisano mu u niebios tronu,
„Przeznaczeniem dlań będzie kochać cię do zgonu;
„I, jeśliby miłości swej wyrzec się gotów,
To chyba przez szacunek dla moich przymiotów“.
W słowach tych znać uczciwość, nie zamiary płoche,
Umiem to też ocenić, i żal mi go trochę.
IZABELA na stronie:
Nie myliłam się zatem, gdy miłość tak stałą
W spojrzeniach jego dawno me serce czytało.
SGANAREL:
Co mówisz?
IZABELA: Ze mi przykro, gdy współczucie widzę
Dla kogoś, kogo całem sercem nienawidzę;
I, gdybyś dla mnie w sercu miał tkliwość prawdziwą,
Pewnie zniewagę moją czułbyś bardziej żywo.

SGANAREL:
Lecz on nie wiedział przecież o twych ślubach bliskich,
I chęć jego, daleka od pożądań niskich,
Nie powinna...
IZABELA: Więc to są uczciwe żądania,
Gdy ktoś przemocą wykraść chce tę, co się wzbrania?
Czy ten, komuby w piersiach zacne serce biło,
Byłby zdolny kobietę chcieć zaślubić siłą?
Czyliż istotnie wierzyć może serce czyje,
Że ja, nieszczęsna, hańbę podobną przeżyję?
SGANAREL:
Jakto?
IZABELA: Tak: jawnie głosi, że, dniem albo nocą,
Z pod twej czujnej opieki wydrze mnie przemocą;
I nie pojmuję tylko, jakie dziwne czary
Sprawiły, iż on twoje przeniknął zamiary;
Skąd związków naszych bliska wiadomą mu pora,
Gdy ty mnie ją zwierzyłeś dopiero od wczora?
Lecz wiem, że chce uprzedzić ten dzień niedaleki,
Co wspólne losy nasze ma złączyć na wieki.
SGANAREL:
A to nicpoń dopiero!
IZABELA: Och, wybacz mi, panie,
Wszak to człowiek tak zacny, i jego oddanie...
SGANAREL:
Nie, nie, to już, doprawdy, zbyt głupie są żarty.
IZABELA: Miękkość twoja podsyca go w chęci upartej;
Gdyby słyszał od ciebie surowsze wyrazy,
Zląkłby się twego gniewu i mojej urazy.
Wszak już po swego listu tak haniebnym zwrocie,
On o planu swojego rozgłaszał niecnocie;
I wiem, z wszelką pewnością, że dotychczas wierzy
Aż serce me tajemnie sprzyja mu najszczerzej;
Iż me chęci ze wstrętem twoje śluby znoszą,
A wyzwolenie z rąk twych będzie mi rozkoszą.

SGANAREL:
Oszalał!
IZABELA: On przed tobą maskuje się zgrabnie,
W nadziei, że twa czujność nareszcie osłabnie.
Wierz mi, zdrajca dobroci twojej nadużywa.
Doprawdy, jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa,
Że, mimo iż chcę w cnoty obronie stać twardo
I pokusy nikczemne odepchnąć z pogardą,
Muszę znosić, bez własnej winy i niechcący,
Brudnych jego zabiegów ciężar tak hańbiący!
SGANAREL:
Nie obawiaj się, duszko.
IZABELA: Nie, to jest zbyt mało;
I, jeśli nie wystąpisz w tej mierze dość śmiało,
Jeśli, w najbliższym czasie, nie wynajdziesz broni
By mnie od tego śmiałka uwolnić pogoni,
I ja opuszczam ręce; niech się co chce stanie;
Skoro ty o to nie dbasz, próżne me staranie.
SGANAREL:
No, no, niech się duszyczka moja już nie gniewa;
Idę doń; zobaczymy, co on tu zaśpiewa.
IZABELA:
Powiedz mu, że zaprzeczać daremnie się trudzi;
Że o jego zamiarach wiem od pewnych ludzi;
Że, jakkolwiek w głowie-by obmyślił plany,
Nie zastanie mnie na nie nieprzygotowanej;
Że, na westchnienia czasu nie tracąc daremnie,
Wie już, jakie uczucia dziś mieszkają we mnie;
I, gdy przyczyną nie chce być mojej niedoli,
Niech dwa razy powtarzać sobie nie pozwoli.
SGANAREL:
Powiem mu, jak należy.
IZABELA: Odsłoń wszystkie karty;
Niech wie, że już skończyła się pora na żarty.
SGANAREL:
Nie przepomnę niczego; upewniam cię o tem.

IZABELA:
Pragnęłabym już tutaj widzieć cię z powrotem.
Kończ sprawę jak najspieszniej; to rzecz niesłychana,
Jak mi smutno, gdy chwilę mam zostać bez pana.
SGANAREL:
Wrócę za chwilę, wrócę, mój koteczku złoty.


SCENA DWUNASTA.

SGANAREL sam:
Możnaż skojarzyć więcej rozsądku i cnoty?
Ach, jakim jest szczęśliwy! ileż w tem słodyczy,
Znaleść w żonie to wszystko czego serce życzy!
Oto, jaką powinna być każda niewiasta;
Nie tak, jak to bywają owe damy z miasta,
Co jawne sobie czyniąc z płochości igrzysko,
Zacnych mężów podają światu w pośmiewisko.
Puka do drzwi Walerego.
Hola! mój paniczyku, coś upadł na głowę!


SCENA TRZYNASTA.
WALERY, SGANAREL, ERGAST.

WALERY:
Cóż pana tu sprowadza?
SGANAREL: Twe szaleństwa nowe.
WALERY: Jakto?
SGANAREL: Ty się mnie pytasz; do kroćset tysięcy!
W istocie, przyznawałem ci rozsądku więcej.
Więc ty chcesz w pięknych słówek pochwycić mnie sidła,
A w sercu pieścisz skrycie szalone mamidła?
Doprawdy, chciałem z tobą postąpić łagodniej;
Lecz widzę, że to może przywieść cię do zbrodni.
Jak też się pan nie wstydzi, pan, człowiek uczciwy,
W sercu hodować zamiar równie niegodziwy:

Chcieć cnotliwą panienkę uprowadzać z domu,
I szczęście jej tak blizkie zakłócać bez sromu?
WALERY:
Ale skądże urosła ta bajeczka cała?
SGANAREL:
Porzuć udanie; ona wszystko mi wyznała;
I raz ostatni przez me usta ci powiada,
Że wiesz chyba, jej miłość komu z nas przypada;
Że jej serce w uczuciach wiernych dla mnie wzrosło,
Toż umrze raczej, niżby tę hańbę przeniosło,
I, w swoim słusznym gniewie, wie dobrze co pocznie,
Jeśli z zamysłem swoim nie skończysz bezzwłocznie.
WALERY:
Jeżeli twoim głosem brzmią jej słowa własne,
Wyznaję, że już wszystko jest dla mnie dość jasne;
Z ust jej kornie przyjmuję wyroki takowe,
I, wobec jej życzenia, chętnie schylam głowę.
SGANAREL:
„Jeżeli“... Zatem, acan nie wierzysz mi wcale,
Gdy ci oznajmiam własne jej skargi i żale?
Chcesz z własnych ust jej gniewu otrzymać tu znaki?
Zgadzam się więc, by twoje rozprószyć majaki.
Chodź ze mną, gdyż innego już niema sposobu,
By ci dowieść, którego przekłada z nas obu.


SCENA CZTERNASTA.
IZABELA, SGANAREL, WALERY, ERGAST.

IZABELA:
Jakto! jego tu wiedziesz? i w jakiejże roli?
Czy chcesz wstawiać się za nim, wbrew mej własnej woli?
Czy może, w twem uznaniu cnót jego ogromu,
Chcesz, bym go pokochała i cierpiała w domu?
SGANAREL:
Nie, duszko, na czyn taki cenię cię zbyt szczerze,
Lecz, gdy on me przestrogi za wymysły bierze,

Gdy mniema, że ja kreślę z podstępu chytrego
Twą miłość dla mnie i twą nienawiść dla niego,
Przez usta twoje pragnę go, po raz ostatni,
Pozbawić złudzeń, co go wikłają w tej matni.
IZABELA do Walerego:
Czyż nie dość ci są jasne serca mego chęci,
I możesz wątpić komu czucia swoje świeci?
WALERY:
Tak; wszystko, com usłyszał tu w imieniu twojem,
Napełniło me serce dziwnym niepokojem;
Wyznaję, że twój wyrok brzmiący w jego głosie,
Co o miłości mojej rozstrzyga i losie,
Dosyć ma dla mnie wagi, bym, bez twej obrazy,
Mógł żądać usłyszenia go choćby dwa razy.
IZABELA:
Nie; nikt tu nie zamierzał podejść pana chytrze;
Przez jego usta czucia me mówią najskrytsze;
A że są szczerą prawdą, nie chimerą złudną,
Uwierzyć chyba panu nie będzie zbyt trudno.
Tak jest, zechciej dać wiarę mej mowie otwartej,
Że dwojakie przed sobą widzę losu karty,
I że, w dwu sprzecznych uczuć bolesnej rozterce,
Dwojaki przedmiot dzisiaj zajmuje me serce.
Jeden, skłonnością moją wybrany najszczerszą,
Ma cały mój szacunek i mą tkliwość pierwszą;
Drugi, w zamian za swoje niewczesne zapały,
Otrzymał mą nienawiść i mój wstręt dlań stały.
Jednego widok dla mnie jest drogi i miły,
Błogość wlewa w mą duszę i pokrzepia siły;
Drugi swą obecnością budzi tylko we mnie
Odrązę, co się w sercu gromadzi tajemnie.
Z jednym, chciałabym dzielić szczęście i niedolę;
Niż być żoną drugiego, raczej umrzeć wolę.
Lecz dość już otworzyłam me serce dziewczęce,
Dość długo w niepewności żyję i udręce;
Niech ten, którego kocham, w słowach tych moc czerpie,

By mnie zwolnić od tego, którego niecierpię;
Niechaj szczęśliwe śluby zbawią los mój smutny
Od doli, bardziej dla mnie niźli śmierć okrutnej.
SGANAREL:
Spełni się to, duszyczko, w niedługiej godzinie.
IZABELA:
W ten sposób się me serce ukoi jedynie,
SGANAREL: Ukoi się, ukoi.
IZABELA: Wiem, że jest nagannie
Tak jawnie z uczuć swoich spowiadać się pannie.
SGANAREL:
Ależ nie.
IZABELA: Lecz, w dzisiejszym losów moich stanie,
Trzeba mi tak otwarte przebaczyć wyznanie;
Wolno mi oddać serce z twarzą niespłonioną
Temu, którego w duszy uważam się żoną.
SGANAREL:
Tak, moja ty lalusiu, tak, moja niebogo.
IZABELA:
Niech więc się stara dowieść, że mu jestem drogą.
SGANAREL: Masz, pocałuj mnie w rękę.
IZABELA: Niech, przez trwałe śluby,
Najrychlej wzmocni związek ten sercu tak luby,
I niech tu zapewnienie odbierze mej wiary,
Że nigdy innych uczuć nie przyjmę ofiary.
Udaje że ściska Sganarela, a równocześnie podaje
Waleremu rękę do pocałowania.
SGANAREL:
Już, już, moje serduszko, moja buźko słodka,
To, czego pragniesz tyle, niedługo cię spotka,
Nie bój się.
Do Walerego: Sam pan widzisz: ma wszelką swobodę;
W ogieńby za mną poszło to serduszko młode.
WALERY:
Dzięki, pani; myśl twoją pojmuję dokładnie;
Wiem już z słów twoich, co mi uczynić wypadnie;

I wkrótce oczom twoim zniknie ta osoba,
Co serca twego chęciom tak się nie podoba.
IZABELA:
O większem szczęściu marzyć niezdolnam praw dziwie;
Sam widok tej osoby rani mnie dotkliwie,
I tyle wstrętu dla niej serce moje chowa...
SGANAREL; Ech, ech!
IZABELA: Czyżby dotknęły cię te moje słowa?
SGANAREL:
Boże broń, mój gołąbku, skądże znów myśl taka,
Ale szczerze ci przyznam, że żal mi biedaka;
W swem oburzeniu, miarę już tracisz przystojną.
IZABELA: Nie, to jeszcze za mało.
WALERY: Bądź pani spokojną,
W ciągu dni trzech, przyrzekam, chęć się twoja ziści,
I zniknie z twoich oczu przedmiot nienawiści.
IZABELA:
Daj Boże. Zatem żegnam.
SGANAREL: Żal mi tego chłopca.
WALERY:
Nie, sercu memu skarga wszelka dziś jest obca.
Wyrok ten słuszność tylko dla nas obu mieści,
I wiernie się do jego zastosuję treści.
Żegnam.
SGANAREL:
Współczucie budzi jego twarz zgnębiona;
Chodź, uściskaj mnie mocno: ja, to druga ona.


SCENA PIĘTNASTA.
IZABELA, SGANAREL.

SGANAREL: Nie, muszę go żałować.
IZABELA: Gdy tak chcesz koniecznie...
SGANAREL:
Pozatem, tkliwość twoja wzrusza mnie serdecznie,

Mój kotku, i nie będzie ona bez nagrody;
Tydzień, to nazbyt długo dla twej chętki młodej;
Jutro się więc pobierzem i zakończym sprawę.
IZABELA: Jutro?
SGANAREL: Niby się wzdragasz, udajesz obawę,
Ale wiem, że nie mogłem cię zaskoczyć milej;
Chciałabyś, by to było choćby i w tej chwili.
IZABELA: Ale...
SGANAREL: Zatem, do ślubu gotować się trzeba.
IZABELA:
Jak odwrócić tę klęskę, oświećcie mnie nieba!




AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.

IZABELA sama.
Nie, nie, po tysiąc razy umrzeć raczej wolę,
Niż tych obmierzłych ślubów ponosić niewolę;
Muszę, muszę się bronić i, cobądź się stanie,
W oczach świata powinnam znaleźć pobłażanie.
Czas nagli, noc zapada; spieszę, bez obawy,
W ręce kochanka złożyć skarb mej dobrej sławy.


SCENA DRUGA.
SGANAKEL, IZABELA.

SGANAREL mówiąc do osób znajdujących się wewnątrz domu.
Zaraz wrócę; zaś jutro, jeszcze rankiem może...
IZABELA:
O nieba!
SGANAREL:
To ty duszko? gdzież ty o tej porze?
Mówiłaś, że u siebie z powodu gorąca
Chcesz się położyć, żeś jest potrochu cierpiąca,
I prosiłaś mnie nawet, że pragnieniem twojem
Aż do jutra zupełnym cieszyć się spokojem...?
IZABELA:
To prawda, ale...
SGANAREL: Cóż więc?
IZABELA: Nie wiem, jak, w istocie,
Wyznać ci całą prawdę w tym dziwnym kłopocie.

SGANAREL:
Lecz cóż? co to być może?
IZABELA: Zatem, pokryjomu,
Siostra moja zmusiła mnie bym wyszła z domu,
I, w zamiarze na który aż wzdrygam się cała,
Skłoniła mnie, bym pokój mój dziś jej oddała.
SGANAREL:
Jakto?
IZABELA:
Któżby przypuścił? Ona miłość żywi
Dla wygnanego przez nas.
SGANAREL:
Kocha go?
IZABELA: Najtkliwiej.
Tak kocha, że nie zważa na nic w swoim szale,
I możesz sądzić o jej miłości zapale,
Gdy sama, o tej porze, przybyła tu do mnie
Odsłonić mi swą miłość, mówiąc że niezłomnie
Postanowiła zdobyć przedmiot sercu miły,
Lub szukać ukojenia wśród zimnej mogiły;
Że, już od roku przeszło, w dość żywym sposobie
Ich serca przychylały się wzajem ku sobie,
I że nawet, w tych uczuć szczęśliwym zawiązku,
Była tam nieraz mowa o dozgonnym związku.
SGANAREL:
A to szelma!
IZABELA: Ze słysząc o rozpaczy srogiej,
W którą wtrąciłam tego co jej tyle drogi,
Prosi, by, z mą pomocą, jej płomień najtkliwszy
Mógł wstrzymać wyjazd, dla niej od śmierci straszliwszy;
By mogła, pod mem mianem i z okna mojego,
Dziś wieczór słów choć kilka przemówić do niego;
I, w tych słowach mojego używając głosu,
Zatrzymać go widokiem szczęśliwszego losu,
W nadziei, że powróci z czasem do niej cała
Ta miłość, którą teraz, jak wiesz, do mnie pała.

SGANAREL:
A ty co na to?
IZABELA: Byłam srodze oburzona.
Co! zawołałam, siostro, czy jesteś szalona?
Czy nie wstyd ci miłością ścigać tak wytrwałą
Kogoś, komu to wszystko zabawką się zdało?
Deptać praw a płci swojej i gnębić rozpaczą
Tego, kogo niebiosy za męża ci znaczą?
SGANAREL:
Zasłużył na to; z tego, to bardzo się cieszę.
IZABELA:
Słowem, z tysiącem przestróg w mym zapale spieszę,
Błagając, by wyrzekła się tej strasznej zbrodni,
Lub bodaj me sumienie chciała zwolnić od niej:
Lecz, ona, w chęciach swoich zbyt zapamiętała,
Wzdychała tak boleśnie, tak rzewnie płakała,
Tak mi kreśliła rozpacz sfraszliwą swej duszy,
Jeśli się jej prośbami me serce nie wzruszy,
Iż musiałam ustąpić wreszcie jej życzeniom;
Lecz, nie ufając zbytnio zdradnym nocy cieniom,
I w intrydze tej trwogą dręczona tajemną,
Szłam poprosić Lukrecji, aby spała ze mną:
Lukrecji, której cnoty zawsze chwalisz tyle;
I właśnie mnie pan zaszedł w tę nieszczęsną chwilę.
SGANAREL:
Nie, nie podoba mi się ta intryga mglista;
Mógłbym się wprawdzie zgodzić przez wzgląd na Arysta,
Lecz gotów ktoś zobaczyć całą rzecz z ulicy;
Ta zaś, która ma zaszczyt wejść do mej łożnicy,
Nietylko nieskalana ma być w swym honorze,
Lecz nawet posądzoną w niczem być nie może.
Chodźmy wygnać bezwstydną, co, w chęci zdradliwej...
IZABELA:
Och, nie, byłby to dla niej wstyd nazbyt dotkliwy;
Słusznieby potem na mnie żalić się gotowa,
Żem nie umiała wiernie dotrzymać jej słowa;

Gdy mi więc jej niewolno dopomóc w tej sprawie,
Pozwól, niech ją z mieszkania pocichu wyprawię.
SGANAREL:
Ha, więc dobrze.
IZABELA: Lecz proszę, stań gdzie pokryjomu,
I, nie mówiąc ni słowa, pozwól wyjść jej z domu.
SGANAREL:
Prośba twa w moim gniewie jest jedyną tamą:
Lecz, skoro już nareszcie znajdzie się za bramą,
Ja wraz do pana brata skieruję me kroki,
Aby całą przygodę zwierzyć mu bez zwłoki.
IZABELA:
Błagam, niech pan przemilczy przytem moje imię.
Dobranoc p anu; teraz się chwilę przedrzymię.
SGANAREL:
Dobranoc więc; do jutra. Ha! jakże mi spieszno
Panu bratu oznajmić nowinę pocieszną!
Że się tego doczeka, gotów byłem przysiąc:
Nie chciałbym w jego skórze być za złotych tysiąc.
IZABELA w domu:
Tak, siostro, nad twym losem boleję ogromnie,
Lecz nie mogę uczynić czego pragniesz po mnie.
Honor mój, tak mi drogi, nie zniósłby tej plamy.
Dobranoc; wyjdź pocichu, nim się zawrą bramy.
SGANAREL:
O, jak jej tnie kazanie ma duszyczka miła.
Wyszła: trzeba drzwi zamknąć, by zaś nie wróciła.
IZABELA wychodząc:
O Boże, w mych zamiarach chciej mnie dzisiaj w spierać!
SGANAREL na stronie:
Gdzie ona teraz pójdzie? muszę to wyszperać.
IZABELA na stronie:
Przynajmniej noc tak ciemna planom moim sprzyja.
SGANAREL:
Ha, do mieszkania gaszka pospiesza ta żmija.


SCENA TRZECIA.
WALERY, IZABELA, SGANAREL.

WALERY wychodząc nagle z domu:
Tak, na wszystko się ważę i, nie tracąc czasu,
Muszę mówić... Kto idzie?
IZABELA do Walerego: Nie rób pan hałasu;
To ja; czy nie poznajesz swojej Izabeli?
SGANAREL na stronie:
Czelna suka; czyż kłamać umiałby kto śmielej!
Honor, którym ty gardzisz, jej droższy nad życie;
I ty śmiesz pod jej imię podszywać się skrycie!
IZABELA:
Ale, zanim nas śluby nie połączą świętsze...
WALERY:
To marzenie mojego życia najgorętsze;
I, przysięgam na moje imię nieskażone,
Najuroczyściej jutro pojąć cię za żonę.
SGANAREL na stronie:
Biedny głupiec!
WALERY: Wejdź tylko: jesteś tu w mej mocy,
Drwię z twojego śmiesznego Argusa przemocy,
I, nimby cię miłości mojej wydarł zdradnie,
Raczej tysiącem ciosów przeszyty upadnie.


SCENA CZWARTA.

SGANAREL sam.
Och, nie mam wcale chęci, możesz pan być pewny,
Z rąk ci wydzierać twojej cacanej królewny;
O jej zdradę me serce urazy nie chowa;
A że ją dziś zaślubisz, moja już w tem głowa.
Tak, tak, musi się ślubem skończyć ta zabawa,
Pamięć zacnego ojca ma do tego prawa,

A związek, co z jej siostrą łączy mnie tak blisko,
Nie pozwala mi ludziom dać jej w pośmiewisko.
Hej! puka do drzwi komisarza.


SCENA PIĄTA.
SGANAREL, KOMISARZ, NOTARJUSZ,
SŁUŻĄCY z pochodnią.

KOMISARZ: O co chodzi?
SGANAREL: Witam pana komisarza.
Maleńka tutaj sprawa panu się nadarza;
Racz pan pospieszyć za mną, proszę go usilnie.
KOMISARZ:
Idziemy właśnie z panem...
SGANAREL: Potrzeba nam pilnie...
KOMISARZ: Hę?
SGANAREL: Udać się tu oto i razem zaskoczyć
Parkę, by ją małżeństwem natychmiast zjednoczyć.
Jestto nasza pupilka, którą pokryjomu
Pewien jegomość zwabił do swojego domu.
Panna, owszem, z rodziny zacnej i uczciwej,
Ale...
KOMISARZ: Gdy o to chodzi, cóż za traf szczęśliwy:
Mamy tutaj rejenta.
SGANAREL: Więc pan, w sprawie owej...
NOTARJUSZ:
Tak, notarjusz królewski.
KOMISARZ: I człek honorowy.
SGANAREL:
To się samo rozumie. Wejdźcie więc w te sienie,
I, by się nikt nie wymknął, chciejcie dać baczenie.
Za trudy policzymy się z panem i z panem;
Lecz dla Boga, nie dajcież się ujać kubanem.
KOMISARZ:
Jakto! pan możesz sądzić, że, w naszym urzędzie...

SGANAREL:
Ja, broń Boże! niechże już obrazy nie będzie.
Teraz po brata mego pospieszam bez zwłoki.
Niechże mi kto poświeci: to stąd o trzy kroki;
Chcę widzieć, jaką zrobi ten filozof minę.
Hej tam!


SCENA SZÓSTA.
ARYST, SGANAREL.

ARYST: Co tam, mój bracie, niesiesz za nowinę?
SGANAREL:
Chodź, m ądry pedagogu, galancie zgrzybiały,
Oglądać skutki swojej metody wspaniałej.
ARYST:
Jakto, bracie?
SGANAREL: Wiadomość śliczna ci przynoszę.
ARYST: Słucham.
SGANAREL:
Gdzie Leonora, powiedzie mi, proszę?
ARYST: Skądże to zapytanie? Jeśli się nie mylę,
Na balu u sąsiadów.
SGANAREL:
Tak? Chodźno na chwilę:
Pokażę ci, na jakim balu twa panienka.
ARYST:
Co chcesz przez to powiedzieć?
SGANAREL: Oto twa piosenka:
„Zbyteczną surowością gnębić nie należy,
„Łagodnością się jedna umysły młodzieży,
„I najgorliwsza czujność, wrzeciądze ni kraty,
„Kobiety nie uchronią od honoru straty.
„Brak wolności do grzechu przywodzi jedynie,
„Raczej swobodę trzeba dać młodej dziewczynie“.
Użyła też swobody ta szelma: ni słowa;
I cnota jej do wszelkich ustępstw jest gotowa.

ARYST:
Ależ powiedzże wreszcie, co chcesz przez tę całą...
SGANAREL:
Niema co gadać bracie, dobrze ci się stało;
I za dwadzieścia złotych nie chciałbym czerwonych,
Byś miał uniknąć skutku swych nauk szalonych.
Tych dwu sióstr obraz przykład naszych zasad mieści:
Jedna odpędza gachów, a druga ich pieści.
ARYST:
Czyli nie raczysz, w sposób otwarty i szczery...
SGANAREL:
Ten balik nosi wąsy i zwie się Walery:
W mych oczach doń spieszyła właśnie porą nocną,
I w tej chwili w objęciach trzymają się mocno.
ARYST: Kto?
SGANAREL: Leonora.
ARYST: Skończmy, proszę cie, te żarty.
SGANAREL:
On żartami to zowie, ten starzec uparty!
Powtarzam: zrozum wreszcie swoim mózgiem ciasnym,
Że Walery ją skrywa, tu, w swym domu własnym;
I dawno planowali już związek takowy,
Nim zakochać się w drugiej wpadło mu do głowy,
ARYST: Panu bratu widocznie trochę się majaczy.
SGANAREL:
Nie; jeszcze nie uwierzy, póki nie zobaczy:
Wściekam się. Daję słowo; na nic wiek dojrzały,
Póki tu nie dojrzało. Puka się palcem w czoło.
ARYST: Byłżebyś tak śmiały...
SGANAREL:
Już nic nie mówię. Za mną niechże brat pozwoli:
Będziesz się mógł w tej sprawie rozpatrzeć do woli;
Przekonasz się czy zmyślam, i dowiesz, co więcej,
Czy ten związek nie sięga już wielu miesięcy.
ARYST:
Jak to! czyżby w istocie, szydząc sobie ze mnie,

Była zdolną w miłostkę wdać się potajemnie?
Ja, który w każdej sprawie, od młodości pierwszej,
We wszystkiem jak przyjaciel byłem jej najszczerszy,
I prosiłem, by, wolna od innego względu,
Serca swego jedynie słuchała popędu!
SGANAREL:
Jak rzeczy stoją, wraz ci naocznie pokażem;
Prosiłem już rejenta razem z komisarzem:
Jest w naszym interesie, by węzeł małżeństwa
Rychło naprawił skutki tego bezeceństwa;
Gdyż nie sądzę, byś honor swój cenił tak mało,
I, po tej hańbie, jeszcze chciał pojąć zuchwałą;
Chyba, że znów, z pomocą mądrej gadaniny,
Zechcesz się znaleść wyższym ponad ludzkie drwiny.
ARYST: Nigdy się słabość taka po mnie nie pokaże,
Abym kogo wbrew woli miał wieść przed ołtarze:
Lecz nie mogę uwierzyć...
SGANAREL: Pocóż te rozprawy!
Chodźmy więc rzecz zakończyć; dość już tej zabawy.


SCENA SIÓDMA.
CIŻ SAMI, NOTARJUSZ, KOMISARZ.

KOMISARZ:
Wcale ich niepotrzeba niewolić przemocą,
I, jeśli panów tylko te względy kłopocą,
Możecie wraz uśmierzyć uniesienia swoje:
Na małżeństwo najchętniej godzą się oboje,
I Walery podpisał już, ze swojej strony,
Papier, który jej daje prawa jego żony.
ARYST: A ona...
KOMISARZ: Drzwi zamknęła i zamiaru nie ma
Wyjść, póki pełnej zgody od was nie otrzyma.


SCENA ÓSMA.
CIŻ SAMI i WALERY w oknie.

WALERY:
Tak jest; i progu tego nikt mi nie przekroczy,
Póki podpisów waszych nie ujrzę na oczy.
Wiecie ktom jest, spełniłem wiernie obowiązek,
Własnem mojem nazwiskiem stwierdzając ten związek;
Jeśli zamiarem panów dać mu swe poparcie,
Niech i wasze imiona ujrzę na tej karcie;
Jeśli nie, raczej zginę tutaj, wiedzcie o tem,
Niż się dam z mej miłości rozłączyć przedmiotem.
SGANAREL:
Nie, nie, rozłączać cię z nią nie pragniemy wcale.
Po cichu, na stronie:
Jeszcze za Izabelę bierze ją w swym szale.
Trza się spieszyć.
ARYST: Lecz czy to pewnie Leonora?
SGANAREL:
Cicho.
ARYST: Ależ...
SGANAREL: Ni słowa.
ARYST: Chcę wiedzieć.
SGANAREL: Nie pora,
Ani słowa, powtarzam.
WALERY: Sprzeczka to daremna,
Z Izabelą przysięga łączy nas wzajemna;
Zaś, jeśli rozważycie rzecz bez uniesienia,
Uznacie, żem i partją jest nie do wzgardzenia.
ARYST do Sganarela:
To, co on tu powiada...
SGANAREL: Milcz; są w tem powody,
Wnet dowiesz się wszystkiego.
Do Walerego: Więc, dla świętej zgody,
Zezwalamy, byś złączył się przysięgą świętą,
Z tą, którą w twem mieszkaniu znajdziemy zamkniętą.

KOMISARZ:
Właśnie tak jest w kontrakcie wszystko ułożone,
Imię zaś jest in blanco, jako nie stwierdzone.
Podpiszcie, potem panna wszystkich was pogodzi.
WALERY:
Zgadzam się na ten układ.
SGANAREL: O to właśnie chodzi.
Na stronie: Uśmiejemy się tęgo.
Głośno. Podpisz, panie bracie.
Tyś pierwszy.
ARYST:
Chciałbym wiedzieć, co wy w tem skrywacie?
SGANAREL:
Do licha! cóż za fochy! podpiszże, a skoro.
ARYST: On zwie ją Izabelą, ty zaś Leonorą.
SGANAREL:
Czyż nie jest twym zamiarem, jeśli to jest ona,
Zezwolić, by z swym gaszkiem została złączona?
ARYST: Oczywiście!
SGANAREL: Więc podpisz; ja toż samo zrobię.
ARYST:
Zgoda. Lecz nie rozumiem...
SGANAREL: Zrozumiesz w tej dobie.
KOMISARZ:
Zaraz wrócim.
SGANAREL: Niech teraz twój umysł ogarnie
Rzecz całą, dość zawiłą...

Cofają się w głąb sceny.


SCENA DZIEWIĄTA.
LEONORA, SGANAREL, ARYST, LIZETA.

LEONORA: Ach, cóż za męczarnie!
Jakże mnie nudzą wszystkie te młode głuptaski!
Żem dziś uciekła z balu, to tylko z ich łaski.

LIZETA: Na uprzejmość dla pani każdy się wysila.
LEONORA:
W ich towarzystwie męką dla mnie każda chwila,
I wolałabym lada najprostszą rozmowę,
Niż tych pustych paplaczy szczebioty jałowe.
Myślą, że wszystko wobec ich peruczki blednie,
I że dowcipu dają znaki niepoślednie,
Gdy który, ostrząc słówka niby to dowcipnie,
Miłości starców jakąś głupią łatkę przypnie;
Ja zaś takiego starca przyjaźń wyżej cenię,
Niż zapalczywe młodych dudków uniesienie.
Lecz cóż ja widzę tutaj...
SGANAREL do Arysta: Tak więc rzeczy stoją.
Spostrzegając Leonorę:
Ha, otóż ona idzie z towarzyszką swoją.
ARYST:
Leonoro, bez gniewu, lecz żal mam do ciebie:
Czym cię kiedy niewolił w jakiejbądź potrzebie?
Czyż ci nie przedkładałem, po sto razy może,
Żeś wolną najzupełniej jest w swoim wyborze?
A przecież, serce twoje, jakby szydząc ze mnie,
I miłości i ślubów szuka potajemnie.
Żem był dla ciebie dobrym, żalu dziś nie żywię,
Jednakże twój postępek rani mnie dotkliwie,
I doprawdy, że innej warta jest nagrody
Przyjaźń, której tak liczne dałem ci dowody.
LEONORA:
Choć nie wiem, co się kryje pod wymówką taką,
Wierz mi, że zawsze jestem dla pana jednaką;
Ze twej przyjaźni moja odpowiada godnie,
I że zawieść jej ufność miałabym za zbrodnię;
Że wreszcie, jeśli chęci chcesz wypełnić moje,
Jutro węzłem małżeńskim złączym się oboje.
ARYST:
Na jakiej więc podstawie plotka tak naganna...

SGANAREL do Leonory.
Więc nie od Walerego przyszła tutaj panna?
Nie ty wyznałaś siostrze dzisiaj swe amory,
I nie płoniesz dla niego już od dawnej pory?
LEONORA:
Któż to składa bajeczki o tak pięknej treści,
I śmie rozszerzać o mnie tak potworne wieści?


SCENA DZIESIĄTA.
CIŻ, IZABELA, WALERY, KOMISARZ, ERGAST,
NOTARIUSZ.

IZABELA:
To ja, siostro, i chciej mi wybaczyć łaskawie,
Żem wzięła twoje imię w tak drażliwej sprawie.
W niebezpieczeństwie nagłem i niespodziewanem,
Starałam się ocalić tym podstępnym planem.
Wprawdzie, widząc twój przykład, wstyd mi zdrady takiej,
Lecz los nasz, siostro, nie był, niestety, jednaki,
Do Sganarela.
Wobec pana nie mogę uznać swojej winy,
Do wdzięczności, nie żalu, dając ci przyczyny;
Nie jestem przez niebiosy dla ciebie stworzoną,
Nie czuję się dość godną by zostać twą żoną,
I wolałam z kim innym raczej znaleść szczęście,
Niż wstąpić w nazbyt dla mnie zaszczytne zanieście.
WALERY do Sganareta:
Co do mnie, w mym szacunku, szczerą chęcią płonę,
By ją z twej własnej ręki otrzymać za żonę.
ARYST:
Ha, trudno, trzeba połknąć przysmaczek, mój bracie;
Za obrót całej sprawy wina spada na cię;
I kto tak żyje, w tem jest najbiedniejszym z ludzi,
Że, choć zwiedziony, w nikim współczucia nie budzi.
LIZETA: Mojem zdaniem, nie może użalać się na to,
Kto, za swe trudy, z słuszną spotkał się zapłatą.

LEONORA:
Nie wiem, czy godną pochwał ta sztuczka zbyt śmiała,
Lecz to wiem, że potępićbym jej nie umiała.
ERGAST:
Choć sam los go przeznaczył pomiędzy rogacze,
dostał tylko niedoszłym, niechaj więc nie płacze.
SGANAREL wychodząc z osłupienia, w jakiem był
dotychczas pogrążony:
Nie; dotąd jestem jeszcze niby ogłupiały!
W głowie mi się nie mieści podstęp tak zuchwały;
I myślę, że sam szatan we własnej istocie
Nie umiałby dorównać tej oto niecnocie.
Przecież ja rękę w ogień byłbym za nią włożył!
Przeklęty, kto w kobiecie ufność swą położył!
Najpoczciwsza się mieni w djablicę zaciekłą:
Płeć tę chyba Bóg stworzył by zaludnić piekło;
Toteż odtąd, od wszelkich z nią spraw już daleki,
Przekazuję ją biesu aż po wszystkie wieki.
ERGAST: Masz tobie!
ARYST: Teraz do mnie wszyscy na wieczerzę.
Jutro może to jego wzburzenie uśmierzę.
LIZETA do publiczności:
Jeśli mężów tyranów znacie, piękne panie,
Do nas tylko przyślijcie ich na wychowanie.







  1. Lope de Vega, El Mayor imposible; Hurtado de Mendoza, El marido hace mujer; Boisrobert, La folle gageure; Dorismond, La femme industrieuse.
  2. Komedja Sganarel została wydana bez wiedzy i woli Moliera przez niejakiego Neufvillenaine, który, po kilku przedstawieniach, zapamiętał całą sztukę i spisawszy ją oddał do druku.
  3. Aluzja do współczesnego obchodu urodzin syna Ludwika XIV, które przypadły 1 listopada 1661.
  4. Ludwik XIV wydał aż 16 edyktów przeciw zbytkowi, który, za jego panowania, szerzył się niesłychanie. Ten, o którym mowa, datuje z 27 listopada 1660.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.