Targowisko próżności/Tom III/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Targowisko próżności |
Tom | III |
Rozdział | Amantium irae |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1914 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Jakkolwiek Becky przewrotną była, nie mogła jednak zostać nieczułą na widok takiej dobroci. Serdeczność Amelji wywołała coś nakształt wdzięczności i wzruszenia, które jeżeli nie było trwałe — w tej chwili przynajmniej — zdawać się mogło szczere. Zręczne kłamstwo obrazem przedstawiającym syna wydzieranego z objęć matki, wróciło Rebece serce Amelji. Był to naturalnie pierwszy przedmiot rozmowy pomiędzy dwiema przyjaciółkami.
— Więc zabrali ci twoje ukochane dziecko — mówiła przez łzy zbyt naiwna Emmy. — Ach Rebeko rozumiem ja dobrze co to jest nie być razem z dzieckiem, wiem doskonale ile to kosztuje; zupełnie też podzielam boleść matek, które są w tak nieszczęśliwym położeniu. Ale Bóg łaskaw, czuwa nad nami. On ci odda dziecko tak jak i mnie moje powrócił.
— Moje dziecko, mego syna?... Ach, doprawdy, że serce pęka z żalu — odrzekła Becky dręczona może tajemnym wyrzutem sumienia.
Becky czuła jakieś niezadowolenie, jakiś niesmak, była jakby skrępowana własnemi kłamstwami w obec niezrównanej prostoty i szczerości; zwykły to los tych wszystkich co raz już zboczyli z drogi prawdy. Jeden fałsz idzie za drugim, wszystko się coraz więcej wikła i plącze, manowce się krzyżują, obawa światła i prawdy wzrasta ustawicznie.
— Moje katusze były straszne kiedy mi syna porwano — rzekła znowu Becky. (Szkoda że w tej chwili dźwięk butelki nie wtórował jej żałośnym lamentom). Byłam już umierającą: miałam okropne uderzenie na mózg, doktorowie już mnie byli na śmierć skazali. Ale niestety! odzyskałam życie, żeby jeszcze walczyć z niedostatkiem i męczyć się w zupełnem osieroceniu.
— Ile on ma lat? — zapytała Emmy.
— Jedenaście — odpowiedziała Becky.
— Jedenaście! — powtórzyła Amelja zdziwiona; ale on, zdaje mi się, jest w wieku mego Zorża, który ma...
— Ach! co też ja mówię? — zawołała Becky, wcale niepamiętając dobrze wieku Rawdonka. — Oh! żebyś wiedziała, droga Ameljo, jak to wszystko w głowie się miesza pod ciężarem strasznej boleści! Ah! ja nie jestem już tem czem byłam kiedyś; doprawdy, sama siebie nie poznaję; a są chwile kiedy od przytomności odchodzę i nic nie pamiętam. Rawdy miał jedenaście lat kiedy mi go wydarli; a był piękny jak anioł, bo miał prawdziwie coś nadziemskiego w twarzy. O! Boże mój Boże! zlituj się nademną. czy ja go jeszcze kiedy zobaczę?
— Czy miał jasne czy ciemne włosy? — zapytała niewyleczona z naiwności Amelja. — Musiałaś zachować jego włosy; pokaż mi je proszę cię.
Becky miała ochotę zaśmiać się z tak świętej prostoty ducha.
— Innym razem, moja droga, chętnie ci je pokażę, jak tylko moje rzeczy, które zostawiłam w Lipsku, tu nadejdą. Mam także jego minjaturę w medaljonie! kazałam ją zrobić niestety! w szczęśliwszych jeszcze czasach.
— Biedna Becky! mówiła Emmy; jakże ja powinnam być wdzięczną Bogu! Tu Amelja zaczęła mówić o piękności, zdolnościach i przymiotach swego syna, któremu według niej żadne dziecko dorównać nie mogło. — Ja ci go pokażę to sama osądzisz.
W jej przekonaniu nic nie mogło więcej nad to pocieszyć Rebekę, jeżeli jeszcze cośkolwiek pocieszyć ją mogło.
Długo jeszcze rozmawiały z sobą; Becky skorzystała z tego żeby opowiedzieć przyjaciółce wszystkie wypadki swego życia od chwili kiedy się z sobą rozłączyły. Zaczęła od tego że ożenienie się Rawdona zaszczepiło w jego rodzinie najzawziętszą dla niej nieprzyjażń; do tego stopnia że bratowa kobieta przewrotna i namiętna takim jadem zatruła serce Rawdona dla żony, że pożycie ich zepsute przeniewierzaniem się Rawdona, zostało w końcu zerwane przez tego ostatniego, który porzucił żonę. Długi czas Rebeka znosiła niedostatek, pogardę i obojętność człowieka, którego nad wszystko kochała, bo miłość dla syna dodawała jej siły do tych ofiar ale zniewagi jej wyrządzane doszły tak daleko, że zmuszona była żądać separacji! Dosyć powiedzieć, iż mąż jej był tyle nikczemny że dla otrzymania korzystnej posady przez wpływy potężne starego rozpustnika, margrabiego Steyne, ośmielił się wymagać od żony frymarczenia tem, co jej było najdroższe... bo honorem!
Becky opowiedziała ten dramatyczny epizod z wyrazem obrażonej wstydliwości i cnotliwego oburzenia. Po tej zniewadze Becky zmuszona była ostatecznie dom męża opuścić, ale nienawiść i zemsta tego potwora, który jej syna porwał prześladowały ją wszędzie i na życie jej nawet czyhały. Oto dla czego Becky była biedna, opuszczona, złamana!
Emmy wierzyła wszystkim zmyślonym historjom Rebeki: Trzęsła się z oburzenia na ohydne postępowanie Rawdona i nikczemnego Steyne’a, ale oczy jej były pełne sympatji dla Rebeki ile razy ta o wycierpianych przez siebie prześladowaniach wspomniała. Becky nie mówiła nic złego o swoich prześladowcach, to jest o mężu i jego rodzinie; ale w jej słowach było wiele boleści, chociaż nie było gniewu. Kochała ona szalenie Rawdona, może nazbyt namiętnie żeby mu brak wierności małżeńskiej przebaczyć; ale zawsze jednak był to ojciec jej dziecka. Kiedy Becky opowiadała scenę porwania jej syna, Emmy wyjęła chustkę z kieszeni żeby sobie łzy obetrzeć nieznacznie, a nasza artystka dramatyczna z dumą i zadowoleniem dostrzegła głębokie wrażenie przez siebie wywołane.
Major znudzony czekaniem na korytarzu, gdzie było wąsko i nisko tak że kapeluszem zaczepiał o sufit a rękami o ściany, zszedł na dół do sali wspólnej wszystkim lokatorom, nie chciał bowiem tym paniom przerywać rozmowy. Dym jak mgła wznosi się w sali, w której nie jeden kufel piwa w ciągu dnia się wypróżni Na tłustym i poplamionym stole stoją lichtarze z łojowemi świecami, nad stołem zaś rząd ćwieków z kluczami od pokojów zajętych przez podróżnych. Emmy rumieniła się przechodząc, a raczej przebijając się przez kłęby gęstego dymu, otaczającego mnóstwo najróżnorodniejszych postaci: roznosiciele drobnych towarów namawiają każdego do kupna, studenci zajadają butersznity, próżniacy przy kartach lub domino, ścierając rękami porozlewane piwo na stołach, nakoniec kuglarze koczujący krzepią swoje siły w przerwach wolnych od przedstawień. Oto jest publiczność zapełniająca wszystkie oberże niemieckie w niedziele i święta wśród zgiełku i wrzawy. Kelner przyniósł kufel piwa majorowi, który zapalił wyjęte z kieszeni cygaro, wziął jakiś dziennik do ręki i czekał cierpliwie chwili kiedy będzie powołany do pełnienia obowiązków kawalera asystującego damom.
Hans i Fritz weszli do sali brzęcząc ostrogami po płytach kamiennej posadzki. W ustach mieli ozdobne pjankowe fajeczki z pięknemi figurkami, kapelusz spadający na ucho, miny najdzielniejszych burszów. Zawiesili klucz pod numerem 90, kazali sobie podać masła, szynki i piwa, usiedli obok majora i zaczęli rozmawiać o pojedynkach i o zakładach kto kogo przebije między młodzieżą uniwersytetu w Schoppenhausen. Wszechnica ta słynęła już od dawna w Niemczech kwitnącym stanem nauk, ztamtąd promienie światła rozchodziły się po całym kraju, a nawet po Europie, ztamtąd także przybyli do Pupernikel dwaj młodzi akademicy z Rebeką dla przypatrzenia się uroczystościom z powodu zaślubin wielkiego księcia.
— La petite fierge d’Erin barait edre en bays de gonnaissance — powiedział Hans, który miał pretensje do francuskiego języka — quand le Grand baba s’est en allé il est venu une bètite combadriote a elle, et je les ai entendues pavardez et chacasser ensemble[1].
— Trzeba będzie wziąć bilety na jej koncert. Masz ty pieniądze, Hans?
— Co? na jej koncert? Ten koncert z wiatrem chyba przebrzmi, bo Max mi mówił że tak samo było w Lipsku: ogłosiła koncert, rozprzedała bilety i wyjechała szczęśliwie. Wczoraj mówiła mi w powozie że akompanjator jej zachorował w Dreznie. Zresztą nikt mnie nie przekona żeby ona mogła śpiewać; wiecznie jest zachrypnięta zupełnie tak jak ty, który przecież uchodzisz w Niemczech za beczkę piwa, jako najsławniejszy bibuła.
— Ale co ty pleciesz! zachrypnięta! Kiedy ja sam słyszałem jak w swojem oknie nuciła śliczną balladę angielską: „Róża na balkonie,“ i wcale nie dostrzegłem żadnego ochrypnięcia w jej głosie.
— He, daj sobie pokój, mój kochany. Wiesz dobrze że bibosze i śpiewacy chodzą temi samemi drzwiami — powiedział Fritz, którego nos czerwony wymownie dowodził że trudniejby mu było parę dźwięków wydobyć z gardła, aniżeli wlać tam parę kufli piwa — Ergo — mówił dalej — lepiej zrobisz jak biletów brać nie będziesz. Zresztą ona i bez tego świetne wczoraj zrobiła interesa na rulecie; widziałem jak mały jakiś chłopiec grał za nią i wygrywał. Wolimy wydać nasze pieniądze inaczej: pójdziemy z nią do teatru, uczęstujemy ją francuskiem winem i koniakiem w ogrodzie Aureljusza; ale żeby kupować jej bilety, hm... zato bardzo ci dziękuję. Czy nie jesteś mego zdania, co? Kelner! zmienić kufle!...
Zwilżywszy kilkakrotnie jasne wąsiki w białej piance miłego napoju i zakręciwszy je dziarsko do góry, młodzi akademicy wyszli na plac i zmieszali się z gawiedzią, tłumnie targ zalegającą.
Major, który z ich rozmowy ani słowa nie stracił i widział klucz wieszany pod 90-tym numerem, z łatwością się domyślał że ową dziewicą Erinu nie był nikt inny, jak tylko Rebeka.
— A to z piekła kobieta! — pomyślał sobie. — Znowu zaczyna dokazywać.
Przypominając sobie dawne umizgi Rebeki żeby serce Józefa podbić, major uśmiechnął się. Nieraz szczerze z tego się uśmiał razem z Jerzym Osborne’m, aż do chwili kiedy ten wpadł sam w sidła małej Circe w kilka tygodni po swojem ożenieniu. Wiljam podejrzywał przyjaciela, ale nie chciał nigdy wglądać w stosunki tajemnicą okryte; wolał nie wiedzieć o tem czego się wstydził i nad czem nie mało nawet wycierpiał. Jerzy nieraz zaczynał sam o tem rozmowę; zdawało się że chciał ciężar jakiś z serca zrzucić, że mu coś na sumieniu leżało. W wigilję bitwy pod Waterloo, kiedy dwaj młodzi oficerowie na czele swoich kompanji maszerowali w deszcz ulewny w kierunku armji francuskiej, Jerzy rzekł do Willjama:
— Bardzo się cieszę że otrzymaliśmy rozkaz do wymarszu, bo wplątałem się w najgłupszą w świecie intrygę z tą kobietą. Jeżeli polegnę, mam nadzieję że Emmy nigdy o tem wiedzieć nie będzie. Bądź co bądź, nie ma nic czegobym dziś nie oddał żeby to się dało cofnąć i żeby tego wszystkiego nigdy nie było!
Willjam czuł się szczęśliwym że nie raz mógł był osłodzić żal biednej wdowy, upewniając ją że Jerzy na krótki czas przed śmiercią często z największą czcią o żonie i o ojcu wspominał.
W rozmowach ze starym Osborn’em major również często dotykał tego przedmiotu, i tem się nie mało przyczynił do pogodzenia upartego starca z pamięcią syna i z pozostałą po nim wdową.
— O! tak — mówił do siebie Dobbin — ten potwór w postaci kobiety znowu nam jakiego piwa nawarzy i siecią intryg oplącze. Chciałbym żeby tysiące mil ją od nas dzieliły. Ona zawsze za sobą wlecze nieszczęście!...
Kiedy pogrążony w niepokojących przypuszczeniach major trzymał w ręku dziennik, będący organem rządowym w Pupernikel, uczuł że ktoś parasolikiem trąca go w ramie: odwrócił się i ujrzał przed sobą Amelję.
Najsłabsze nawet stworzenia muszą mieć zawsze jakąś ofiarę: Emmy tak dobrze umiała uczynić majora ślepo uległym swej woli, że rozkazywała mu, posyłała go wszędzie nie spotykając nigdy najmniejszego oporu z jego strony. Żaden piesek nie mógł być lepiej od niego do posłuszeństwa ułożony, a gdyby Amelji przyszła fantazja rzucić co do wody i powiedzieć: „Dobbin, szukaj!“ skoczyłby niewątpliwie na dany sobie rozkaz.
— No i cóż! powiedziała, żartobliwie kiwając główką, to tak czekałeś pan żeby mnie ze schodów sprowadzić?
— Nie mogłem się wyprostować w tym korytarzu — odrzekł major z miną zabawnie zafrasowaną.
To mówiąc zerwał się, kontent zapewne że może podać rękę Amelji i wyjść z tej duszącej, przesiąkłej dymem atmosfery. Zapomniał nawet zapłacić kelnerowi który dopędził go we drzwiach i prosił o pieniądze za nietknięte piwo. Emmy zaczęła śmiać się, mówiąc że major od dłużników ucieka i płacić nie lubi. Nigdy jeszcze Amelja nie była tak wesołą i ożywioną; chciała biedz co prędzej żeby natychmiast brata zobaczyć. Major żartował także z tej nagłej czułości dla brata, bo — mówiąc prawdę — nie widział jej nigdy spieszącej z taką skwapliwością do miłego Józefa.
Przez czas kiedy Emmy rozmawiała z przyjaciółką, a major wybijał palcami jakiegoś marsza na mokrym stole piwiarni, eks-dygnitarz Bengalu przechadzał się szerokim krokiem po pokoju, ogryzał paznogcie i stawał co chwila w oknie, patrząc czy nie idzie kto z hotelu pod Słoniem. Jeżeli mistress Amelji pilno było zobaczyć się z bratem, to możemy powiedzieć że pragnienie to obie strony podzielały.
— No i cóż? zapytał Józef siostrę jak tylko ją z daleka zobaczył.
— O! bardzo biedna! odpowiedziała Emmy, wiele, bardzo wiele przecierpieć musiała.
— Na honor, bardzo wiele, powtórzył Józef, którego policzki trzęsły się jak galareta zaprawiona arakiem.
— Możnaby jej dać pokój panny Paym — zagadnęła Emmy — a Paym może spać na drugiem piętrze.
Paym była to niemłoda angielka, służąca mistress Osborne. Kirsch był dla niej pełen grzeczności, bo miał sobie za obowiązek umizgać się go niej. Żorż bardzo lubił ją straszyć opowiadaniem o duchach, upiorach i zbójcach. Paym przepędzała całe dnie na łajaniu i burczeniu pod nosem, rano zaś czesała swoją panią i codzień oświadczała jej nieodwołalne postanowienie wrócenia do Clapham, swojej rodzinnej wioski.
— Becky zajmie pokój p. Paym — powtórzyła Emmy.
— Jakto! czy chciałabyś pani zamieszkać z tą kobietą pod jednym dachem? zawołał major trącając o krzesło.
— A naturalnie — rzekła Emmy z wyrazem najszczerszej naiwności — ale nie ma za co się gniewać, majorze, i gniew na niewinne sprzęty wywierać, dodała uśmiechając się. Cóż naturalniejszego że ją do siebie zabierzemy?
— Cóż naturalniejszego, mój kochany? powtórzył z kolei Józef.
— Biedaczka przeszła przez ciężkie próby! mówiła dalej Emmy: Jej bankier ogłasza bankructwo i ucieka; nikczemny mąż, ten istny potwór, opuszcza ją i wybiera jej dziecko — to mówiąc Emmy podniosła tak stanowczo pięść groźnie zaciśniętą, że entuzjazm jej udzielił się majorowi — nakoniec ta nieszczęśliwa zmuszona jest dawać lekcje śpiewu żeby tylko z głodu nie umrzeć, a mybyśmy mieli być tak okrutni żebyśmy jej do domu przyjąć nie chcieli?...
— Bierz pani od niej lekcje spiewu ile się pani podoba — odparł żywo major; — ale błagam panią na wszystko nie wpuszczaj tej kobiety do swego domu.
— Ba! odezwał się Józef wzruszając ramionami.
— Jakto! pan taki dobry, zawsze gotów poświęcić się dla drugich... Nie, panie Willjamie, ja pana nie rozumiem — mówiła coraz żywiej Amelja. Czyż to nie jest właśnie stosowna chwila żeby jej podać rękę, podczas kiedy nieszczęście ją przygniata. Przecież to najdawniejsza z moich przyjaciółek, i zdaje mi się że...
— Przepraszam panią, ona nie zawsze była pani przyjaciółką, odpowiedział Dobbin rozdrażniony żywym oporem Amelji.
To przemówienie było dosyć drażliwe; Emmy odpowiedziała majorowi spojrzeniem pełnem godności a po chwili dodała:
— To nie dobrze, to bardzo nie dobrze co pan robisz.
To rzekłszy poszła pewnym krokiem do swego pokoju, żeby tam ukryć obrazę, jaka ją dotknęła.
— Wywołać tak dotkliwe dla mnie wspomnienie! rzekła do siebie samej zamknąwszy drzwi pokoju; to już jest okrucieństwem żeby otwierać na nowo ranę która mi tyle bolu zadała. Ah! to nie dobrze z jego strony! Jeżeli ja o tem już zapomniałam, czyż jemu wypada mnie to przypominać? O! nie, nie.
Potem spojrzała na portret męża, zawieszony jak zwykle nad łóżkiem i nad minjaturą syna, i tak do siebie znowu mówiła:
— Pamiętam jakby to było wczoraj kiedy sam usiłował mnie przekonać że moja zazdrość w błąd mnie wprowadziła, że moje podejrzenia były niesłuszne, i że ty który z nieba teraz patrzysz na mnie, byłeś wyższym nad wszystkie zarzuty!
Miotana oburzeniem Emmy chodziła prędko po pokoju, aż w końcu stanęła opierając się o poręcz łóżka, nad którym wisiała mała minjatura jej męża w dawnych czasach robiona. Utkwiła wzrok swój w wizerunek Jerzego, i długo zostawała nieruchoma jak posąg. Im więcej się wpatrywała w oczy męża, tem była pewniejszą że w oczach tych dostrzega wyraz gorżkiego wyrzutu. Wszystkie wspomnienia pierwszej miłości cisnęły się w jej myśli i rana zaledwie zabliźniona otworzyła się na nowo. Amelja czuła że nie ma dosyć siły do zniesienia słusznych według niej zarzutów, które jej wyobraźnia w oczach portretu tworzyła.
Biedny Willjamie! Jeden wyraz zburzył całą twą pracę i rozbił gmach oparty na tyloletniem poświęceniu, na niezachwianej stałości; jeden niebaczny wyraz rozprószył twoje nadzieje i odebrał ci serce, które miało ci nagrodzić całe życie zaparcia się samego siebie.
Jakkolwiek Willjam odgadywał z oczu Amelji że stanowcza chwila nastąpić miała, nie przestawał jednak pracować nad Józefem, żeby ten miał się na ostrożności z przewrotną jak Rebeka kobietą i żeby sprzeciwił się wprowadzeniu jej do domu. Opowiedział mu wszystko co dawniej jeszcze słyszał o Rebece jak również i o tem co się teraz o niej dowiedział, a mianowicie że żyje zawsze otoczona graczami i wszelkiego rodzaju podejrzanymi ludźmi. Któż więcej jeżeli nie ona zmężem przyczynili się do zguby biednego Jerzego? Sama zresztą przyznaje się że się rozeszła z mężem, ale kto może być pewnym że powody przez nią samą przytaczane są prawdziwe? Zważywszy to wszystko, towarzystwo takiej kobiety było — według majora — zupełnie niewłaściwe dla siostry Józefa, która nie miała zbyt wielkiej znajomości świata. Jednem słowem major błagał Józefa żeby zamknął drzwi swego domu przed tą kobietą.
Gdyby nalegania majora były więcej zręczne a mniej natarczywe, przyniosłyby może pożądany skutek; ale dygnitarz cywilny czuł sie trochę upokorzony przewagą wojskową, jakiej major nad nim używał. To usposobienie Józefa znacznie zostało wzmocnione wpływem jego lokaja, Kirsch’a, bardzo niechętnego majorowi za kontrolę wydatków przez tegoż Kirsch’a robionych. Po długiej zatem przemowie majora Józef odpowiedział energicznie że on sam lepiej niż kto inny potrafi bronić swego honoru i że życzyłby sobie żeby się nikt w jego sprawy nie mieszał, gdyż on sam wie dobrze co robi, i potrafi się obejść bez rady i opieki. Rozprawę tę dosyć długą i burzliwą, zakończyło zjawienie się mistress Becky i posługacza, który przyniósł za nią jej rzeczy z hotelu pod Słoniem.
Becky miała dla Józefa obfity zapas wyrazów wdzięczności i podziękowań, ale spojrzała na majora z niedowierzaniem, kłaniając mu się grzecznie, przeczuwała bowiem że ma w nim nieprzyjaciela, który przeciw niej głosował na radzie familijnej. Usłyszawszy głos Becky Amelja przybiegła natychmiast do salonu i uściskała serdecznie swoją protegowaną, nie zważając na majora, któremu tylko rzuciła gniewne spojrzenie. Pierwszy to raz może w życiu Amelji widać było na jej twarzy wyraz nieusprawiedliwionej pogardy, ale dla wiadomych sobie powodów chciała okazać majorowi swoje niezadowolenie. Dobbin urażony tą niesprawidliwością więcej aniżeli niełaską, ukłonił się chłodno — na co mu równie chłodnym odpowiedziano ukłonem — i wyszedł.
Uwolniona od jego obecności Amelja swobodnie obsypywała Rebekę czułemi pieszczotami i z niezwykłym jej zapałem zajęła się instalacją przyjaciółki w pokoju dla niej przeznaczonym. Ile razy osoba dobra ale chwiejnego i nieśmiałego usposobienia ma jakąś niesprawiedliwość popełnić, radaby zawsze przyspieszyć — o ile można — wykonanie swego postanowienia, bo niepewność jest w takim razie bardzo uciążliwą. Amelji zdawało się że tym postępkiem oddała cześć pamięci Jerzego, i dała dowód wielkiej siły charakteru.
Żorż wrócił z przechadzki na objad, i zastał — jak zwykle — stół na cztery osoby nakryty, ale miejsce majora było przez jakąś damę zajęte.
— A Dobbin? zapytał chłopiec z właściwą swemu wiekowi żywością.
— Major zapewne jest na objedzie w mieście — odpowiedziała matka, przytulając syna do piersi i ściskając go serdecznie. Potem, uchylając włosy, które mu na czoło spadały, przedstawiła go mistress Rebece Crawley.
— Oto mój syn, Rebeko, rzekła.
To jedno słowo w ustach mistress Osborne zdawało się oznaczać: szukajcie na całym świecie a podobnej doskonałości nie znajdziecie.
Becky patrzyła na Żorża z wyrazem największego uwielbienia i z uczuciem rękę jego ścisnęła.
— Kochane dziecko — powiedziała głośno — jakże on podobny do...
Wzruszenie nie pozwoliło Rebece myśli zaczętej dokończyć, ale Amelja zrozumiała ją dobrze: Widok Żorża przypomniał zapewne biednej matce dziecko jej wydarte. Szczęściem, radość doznana przy spotkaniu dawnej przyjaciółki musiała boleść Rebeki znacznie osłodzić bo apetyt mistress Crawley nie zostawiał nic do życzenia.
W ciągu obiadu Becky była dosyć mowną; ile razy się odezwała Żorż słuchał jej zawsze ze szczególną uwagą. Po obiedzie Emmy wyszła dla wydania sługom niektórych rozporządzeń, Józef chrapał w fotelu trzymając w ręku gazetę Galignani, a Żorż siedząc koło nowoprzybyłej, przypatrywał się jej uważnie, jak gdyby sobie przypominał że ją widział kiedyś.
— Założyłbym się... — powiedział z miną człowieka który znalazł to czego szukał.
— O cóżbyś się założył? — rzekła Becky śmiejąc się.
— Że ta dama, którą widziałem wczoraj przy rulecie... to byłaś pani.
— Cicho, miły swawolniku — mówiła Becky biorąc jego rękę i okrywając ją pocałunkami — wujaszek był tam także, a mama nic o tem wiedzieć nie powinna.
— Niech pani będzie spokojna — powiedział chłopczyk.
— Widzisz jakeśmy się już dobrze poznali i zaprzyjaźnili — odezwała się Becky do wchodzącej właśnie Amelji.
Wyznajmy tu nawiasem że otwierając gościnnie dom swój, mistress Osborne lepszego wyboru zrobićby nie mogła.
Willjam, oburzony do najwyższego stopnia — chociaż ani się domyślał jeszcze katastrofy jaką był zagrożony — przebiegał ulice miasta, nieprzytomny prawie, spotkał nakoniec pana Tapeworm’a, sekretarza legacji, a ten go zaprosił na obiad. Przy stole major tak poprowadził rozmowę, że mógł najnaturalniej zapytać dyplomatę czy ten nie słyszał wypadkiem o jakiejś mistress Rawdon Crawley, która była przez pewien czas — podobno — dosyć głośną w Londynie. Tapeworm znał doskonale ploteczki londyńskie, a że był przytem z rodziny lady Gaunt spowinowacony, był tedy w stanie udzielić majorowi dokładnych wiadomości o Rebece. Imiona Tufto i Steyne często przychodziły w tej historji zbyt mało budującej, jeżeli wnosić można z rumieńców wstydliwych, oblewających aż po same uszy policzki majora. Kiedy Dobbin oświadczył panu Tapeworm że Rebeka zamieszkała w domu misstress Osborne i Józefa Sedley’a, dyplomata parsknął tak szczerym śmiechem, że nasz major zdziwiony otworzył usta. Według pana Tapeworm lepiej było sprowadzić do siebie jednego z więźniów z ogoloną głową, z tych co łańcuchami po dwóch sprzężeni zamiatają ulice w Pupernikel, bezpieczniej było ofiarować mu gościnność i powierzyć Żorża, aniżeli wpuścić do domu taką intrygantkę.
Major, silnie zaniepokojony, postanowił przywdziać uniform galowy i udać się wieczorem na bal dworski, na którym i Amelja znajdować sie miała, co było ułożone jeszcze przed widzeniem się z Rebeką. Chciał on powiedzieć Amelji wszystko co się o mistress Crawley dowiedział, ale smutnego doznał zawodu, bo Amelja nie ukazała się wcale. Wrócił do siebie, ale w oknach apartamentu zajmowanego przez Sedley’ów światła już nie było; należało więc czekać do jutra, żeby się z Amelją rozmówić, a godziny wlokły się powoli, bo major ani oka nie zmrużył.
Nazajutrz rano posłał służącego z bilecikiem do Amelji prosząc ją żeby mu naznaczyła godzinę, kiedy mógłby się z nią rozmówić: odpowiedziano posłanemu że mistress Osborne niezdrowa i cały dzień z pokoju swego nie wyjdzie.
Emmy przepędziła także noc bezsenną. W nieustannej walce sama z sobą, kilka razy już była skłonną uledz; ale jakaś niepojęta siła wzmacniała znowu jej opór, zacierając w umyśle wszelkie względy wdzięczności za tyle poświęceń, przyjaźni i niezachwianej stałości: żadne uwagi zaślepienia jej zwyciężyć nie mogły.
Po południu major uzyskał nakoniec audjęcję, ale zamiast szczerego powitania, jak dawniej, otrzymał zimny i ceremonjalny ukłon, a mała rączka obciągnęta rękawiczką wysunęła mu się prędko z jego ręki.
Rebeka znajdowała się w tym samym pokoju; zbliżyła się do majora i ze słodziutkim uśmiechem podała mu rękę, ale Dobbin cofnął się nie umiejąc opanować swego wzruszenia.
— Przepraszam panią — powiedział do niej major — ale pozwól mi pani oświadczyć sobie że jeżeli tu przychodzę, to nie przyjaźń dla pani mnie tutaj sprowadza.
— Cóż znowu do djabła, zostawmy to — zawołał Józef chcąc zażegnać grożącą scenę.
— Nie rozumiem wcale co major Dobbin ma do powiedzenia przeciwko Rebece? — rzekła Amelja stanowczym, chociaż zdradzającym wzruszenie głosem. To mówiąc spojrzała na niego surowo.
— Ja sobie nie życzę żeby te rozprawy odbywały się w moim domu, rozumiesz majorze? — odezwał się znowu Józef. — Proszę cię bardzo zostaw rzeczy tak jak są.
Potem spojrzawszy w około Józef westchnął, poczerwieniał, i cały drżący zbliżył się do drzwi swego pokoju.
— Moja droga Ameljo — rzekła Rebeka z słodyczą prawdziwie angielską — zaklinam cię, wysłuchaj wszystkich oskarżeń, jakie major Dobbin ma przeciw mnie...
— Co do mnie — przemówił cienkim głosem Józef — nie chcę słyszeć ani słowa.
Tu zawinął się okolistym szlafrokiem i wyszedł z pokoju.
— Teraz kiedy pan masz same kobiety przed sobą — rzekła Amelja — nic pana zatrzymywać nie powinno; słuchamy.
— Ameljo — odpowiedział obrażony major — czy słusznem jest mówić w ten sposób do człowieka, który przez całe swoje życie ani razu nie uchybił żadnej kobiecie? Jeżeli przychodzę tu dzisiaj, to nie w innym celu jak tylko dla dopełnienia obowiązku.
— W takim razie, chciej się pan pospieszyć — powiedziała Amelja coraz więcej się zapalając.
Na te słowa rozkazującym wymówione tonem, twarz majora przybrała wyraz ostry i surowy.
— Dobrze więc; przychodzę powiedzieć... — o! pani możesz zostać, mistress Crawley, bo wszystko co mówię, mogę powiedzieć przy pani, — mam właśnie oświadczyć że znajduję zupełnie niewłaściwem żeby rodzina, którą szanuję, dawała przytułek kobiecie poróżnionej z mężem, podróżującej pod przybranem nazwiskiem i uczęszczającej do domów gry...
— Ja byłam na balu, zawołała Becky.
— Sądzę więc że to nie jest stosowne towarzystwo dla mistress Osborne i dla syna. Dodam tu jeszcze — mówił major zwracając się do Rebeki — że spotkałem teraz właśnie ludzi, którzy znają panią doskonale, i proszę mi wierzyć że nie miałbym odwagi powtórzyć w obecności mistress Osborne wszystkiego co o pani słyszałem.
— Majorze — rzekła Rebeka — umiarkowanie i względy delikatności w rzucaniu potwarzy są równie zręczną jak skuteczną bronią; bo nic tak nie cięży na obwinionych jak tajemnicze oskarżenia, z któremi otwarcie wystąpić nie ma się odwagi. Jeżeli pan chcesz mi zarzucać przeniewierzenie się memu mężowi, to śmiało cały świat wezwać mogę, jak również i pana do poparcia tego zarzutu jakimkolwiek dowodem. Sumienie moje spokojne, bo honor nienaruszony. Możesz więc pan wyrzucać mi moją niedolę, niedostatek, biedę, osamotnienie; prawda, są to występki, które ciężą na mnie i za które srodze, boleśnie pokutuję. A dobrze, więc nie chcę wam zawadzać, odchodzę od was, ale cię na wszystko proszę, moja droga Emmy, nie sądź mnie niewinną dziś, tak jak i dawniej winną nie byłam. Te kilka godzin szczęścia zostaną dla mnie jak sen ułudny; wezmę znowu mój kij pielgrzymi i pójdę naprzód nie oglądając się po za siebie. Pamiętasz Emmy, tę piosnkę, którąśmy kiedyś razem śpiewały? Chwile te, niestety! na zawsze minęły. Odtąd moje życie ciężką pielgrzymką, wśród której spotykałam tylko wzgardę zawsze i wszędzie. Odpychano mnie, bo byłam biedną; znieważano mnie, bo byłam sama jedna i opuszczona. Bądź zdrowa, kochana Ameljo, zostać tu nie mogę, kiedy mój pobyt krzyżuje widocznie plany twego przyjaciela.
— Nic też więcej nie pozostaje pani do zrobienia — odrzekł major — i w samej rzeczy, jeżeli mam jakieś prawa w tym domu...
— Prawa? pan nie masz żadnych! zawołała Amelja w najwyższem oburzeniu. Becky, zostaniesz ze mną o! nie obawiaj się, ja cię nie opuszczę, dla tego że cię prześladują i znieważają... dla tego że majorowi podoba się zrobić ci scenę. Chodź, moja droga, chodź ze mną.
Obie poszły ku drzwiom, Willjam pospieszył żeby im otworzyć, a w chwili kiedy miały wyjść, wziął rękę Amelji i rzekł:
— Zostań pani na chwilę, błagam cię; mam tylko kilka słów powiedzieć.
— Żeby módz swobodnie mówić przeciw mnie w mojej nieobecności; rzekła Becky przybierając minę nieszcześliwej ofiary.
Amelja za całą odpowiedź ścisnęła jej rękę.
— Ręczę słowem honoru że o pani mówić wcale nie myślę — rzekł znowu Dobbin. — Ameljo, zostań pani proszę.
Amelja została, a major ukłonił się głęboko Rebece, która zamykała drzwi wychodząc. Blada, wsparta o kominek, Amelja patrzała na majora w milczeniu.
— Winienem panią przeprosić — odezwał się major — za niestosowne wyrażenie... nie powinienem był odwoływać się do praw.
— Ah! dobrze przynajmniej że pan to uznajesz, odpowiedziała Amelja drżąca z gniewu i oburzenia.
— Sądzę że wolno mi będzie wytłumaczyć się, dodał znowu major.
— To bardzo zręczny sposób przypomnienia mi obowiązków wdzięczności, jakie mam dla pana, rzekła Amelja.
— Prawa, o których wspomniałem, są te jakie mi przekazał ojciec Żorża.
— Nie dawniej jak wczoraj jeszcze umiałeś pan ubliżyć jego pamięci; pan dobrze wiesz o czem ja mówię; ale może pan być pewnym że mu tego nigdy nie zapomnę — nie, nigdy.
Amelja wymówiła te wyrazy z jakiemś konwulsyjnem drżeniem, zdradzającem gniew i wzruszenie.
— Czy tak Ameljo? powiedział ze smutkiem Dobbin; a więc słowa wymówione pod wpływem gniewu i uniesienia zdolne są zatrzeć pamięć poświęcenia całego życia? Postępowanie moje pamięci Jerzego nigdy ubliżyć nie mogło; jeżeliby kto kiedykolwiek miał prawo do robienia mi wyrzutów, to sumiennie powiedzieć mogę że ani syn Jerzego, ani jego żona. Pomyśl pani spokojnie nad tym; a jestem przekonany że musisz mnie uznać niewinnym, w tej chwili nawet może już brakłoby pani odwagi żeby mnie potępić.
Amelja schyliła głowę na piersi.
— Nie, Ameljo, moje słowa nie mogły cię dotknąć były one pozorem tylko. Przez lat piętnaście żyłem tylko dla ciebie, czuwałem nad tobą, kochałem cię nad wszystko; mogłem więc nauczyć się czytać w twojem sercu, i poznać dobrze do czego to serce jest zdolne. Może ono przywiązać się szczerze i pozostać wierne wspomnieniom, ale odpowiedzieć silnem uczuciem przywiązaniu, jakie ja mam dla ciebie... nie, nigdy! Szalony byłem żywiąc w mem sercu próżne nadzieje. Pragnąc zamienić silną, głęboką miłość na słabą iskierkę przywiązania jakąś mi ofiarować mogła. Dziś widzę, że nie jesteś mojej miłości godną, że cel, za którym goniłem, nie wart jest olbrzymich wysileń jakie dotąd podejmowałem — dziś wyrzekam się moich marzeń i odchodzę, lecz ani żalu do ciebie nie zachowam, ani wyrzutów robić ci nie będę. O! nie, Ameljo; dobroci odmówić ci nie mogę, ale żeby się wznieść do tego uczucia, o jakiem mówię... potrzeba mieć większe serce. Bądź zdrowa Ameljo; czas już przerwać tę walkę, do której sił już nam obojgu nie staje.
Amelja milcząca i złamana, słuchała Willjama, który zrywał nagle łańcuch, jaki go przykuwał do niej, żeby odzyskać niezależność i swobodę, których się dobrowolnie od tylu lat wyrzec dla niej umiał. Emmy zapewne nie przewidywała żeby major miał odwagę zrzucić jarzmo z siebie; nie mając zamiaru wyjść za niego, trzymała go u nóg swoich; to wszystko co mu w zamian za jego miłość ofiarować chciała. Często też w życiu spotykamy podobne temu przykłady.
Zajęcie przez majora nowego względem niej stanowiska zastało Amelję zupełnie nieprzygotowaną, zdziwiona, więcej już o odwrocie aniżeli o zaczepnej roli myślała.
— Jeżeli dobrze pana zrozumiałam, to pan odjeżdżasz, panie Willjamie, rzekła:
Willjam uśmiechnął się smutnie.
— Wszakże już kiedyś panią pożegnałem, wróciłem znowu po latach dwunastu, ale wówczas byliśmy młodzi; z nadzieją żartować bezkarnie nie można; życie zużywa się prędko.
Podczas tej rozmowy Becky stała podedrzwiami, które zręcznie uchylić umiała, zbytecznem więc byłoby mówić że ani jeden wyraz nie był dla niej stracony.
— On ma szlachetne serce — myślała sobie — ta kobieta nie powinnaby robić z niego igraszki.
Przyznajmy również że bezstronność, z jaką Becky oddała sprawiedliwość otwartemu swemu przeciwnikowi, niemniej była szlachetną.
— Ach! — myślała znowu — gdybym była takiego męża znalazła, któryby łączył, jak on, rozum i serce, nie zważałabym na jego długie i niezgrabne nogi.
Becky poszła do swego pokoju, gdzie po chwilowym namyśle napisała kilka słów do majora, prosząc go żeby się wstrzymał kilka dni z wyjazdem i obiecując mu że będzie się starać wpłynąć na Amelję i zrobić dla niego wszystko, co tylko będzie w jej mocy.
Dobbin tymczasem pożegnał Amelję i wyszedł. Becky główna tej burzy przyczyna, została panią sytuacji i mogła teraz namyśleć się swobodnie w jaki sposób największą korzyść da się ze zwycięstwa osiągnąć.
Żorż wracając ze zwykłej przechadzki na obiad do domu, nie zastał swego starego przyjaciela. Głuche milczenie panowało przy stole. Józef nie stracił nic a nic apetytu, ale Emmy nie jadła wcale.
Po obiedzie Żorż wyciągnął się na kanapie pod oknem, a widząc ruch niezwykły na placu zawołał:
— Cóż to znaczy? — Powóz majora wytaczają przed ganek.
Był to w samej rzeczy powozik przez majora za sześć funtów kupiony; niewyczerpany przedmiot żartów wszystkich znajomych majora.
Emmy zajęta niby robotą, zadrżała na słowa syna, ale mu nic nie odpowiedziała.
— He! he! otóż i Franciszek z płaszczem majora! mówił dalej Żorż — i ślepy Kunz, pocztyljon, z swojemi trzema szkapami, w odwiecznej żółtej kamizelce. — Czy kto ma jechać gdzie? Ale zaprzęgają do powozu majora; czy Dobbin odjeżdża?
— Tak — rzekła — odjeżdża.
— Odjeżdża? A kiedyż powróci?
— Nigdy, odpowiedziała Emmy.
— Nie, to być nie może! On nie pojedzie! — wołał Żorż rzucając się z kanapy.
— Cicho mi siedź! — krzyknął Józef Sedley.
— Zabraniam ci wychodzić, Żorż! — rzekła smutnie matka.
Chłopiec zatrzymał się, tupnął nogą, i zaczął się znowu na kanapie niecierpliwie rzucać.
Konie były już zaprzężona, rzeczy upakowane w powozie; Franciszek przyniósł pałasz, laskę i parasol swego pana, związał to wszystko razem, położył przy sobie na koźle, obok pudełka z stosowanym kapeluszem, i wyniósł nakoniec stary płaszcz granatowy z czerwoną podszewką, który od piętnastu lat nie opuszczał swego właściciela; pod Waterloo był on zupełnie nowy, a nazajutrz po bitwie przy Quatre-Bras służył do okrycia się w nocy obu przyjaciołom, których śmierć rozdzielić miała.
Właściciel hotelu przyszedł także przypatrzeć się powozowi, a kiedy wszystko już upakowane było, Dobbin ukazał się gotów zupełnie do drogi. Gospodarz płakał żegnając gościa, bo major był powszechnie lubiony przez tych, którzy go bliżej znali.
— Ja chcę go pożegnać — wołał Zorż, stukając nogą o posadzkę.
— Oddaj mu to, proszę cię — rzekła ze wzruszeniem Becky, wtykając bilecik chłopcu do ręki.
Zorż zbiegł ze schodów i przeleciał ulicę z szybkością błyskawicy. Willjam był już w powozie, pocztyljon zacinał konie, ale malec wyskoczył na stopień powozu i rzucił się majorowi na szyję. Widać było przez okno jak go zasypywał pytaniami i jak w końcu oddał mu bilecik. Major uchwycił papier drżącą ręką, ale spojrzawszy na pismo, zmienił nagle wyraz twarzy, podarł bilecik na drobne kawałki, które wyrzucił przez okno powozu i uściskał raz jeszcze Zorża. Biedny chłopiec przy pomocy Franciszka zlazł ze stopnia powozu i tarł sobie oczy patrząc na powóz, Franciszek usiadł na koźle, pocztyljon klasnął z bicza i konie ruszyły. Dobbin zwiesił głowę na piersi i nie patrzył nawet kiedy powóz toczył się pod oknami Amelji. Zorż został na ulicy zanosząc się od płaczu, wśród ludzi, którzy mu się ciekawie przypatrywali.
Służąca Amelji słyszała płacz Zorża przez całą noc, nosiła mu cukierki i słowa pociechy ale napróżno! Dziecko było niepocieszone.
A Emmy? Emmy uważała że spełniła to, co było świętym jej obowiązkiem. Zresztą czyżby wizerunek Jerzego nie mógł chmur na jej czole rozprószyć?
- ↑ Dziewica Erinu ciągle spotyka znajomych gdy dziadek jej odszedł, przyszła znowu jej współrodaczka i gawędzą i bawią się razem.