Wiersze z prozą (Krasicki, 1830)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Wiersze z prozą
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Wiersze z prozą.


Podróż z Warszawy. Do xięcia Stanisława Poniatowskiego.

Gdybym obiecał pisać do W. X. Mości z drogi, to co teraz czynię, byłoby dotrzymaniem słowa; nie obiecawszy, gdy piszę, rozumiem iż grzeczność w dwójnasób uznasz : a choćbyś mi w tem i przeczyć chciał, ja jednakże mojego się zdania trzymam, i nie bawiąc dłuższą przedmową, do opisania podróży mojej przystępuję.
Wybrałem się z Warszawy z dość liczną gromadą towarzyszów, a po zwyczajnych przy wyjezdzie zatrudnieniach, porzuciłem to miejsce,

W którem jak zwyczajnie w mieście,
Za dwóch dobrych, łotrów dwieście.

Podziękowawszy więc Panu Bogu, że się bez szwanku i szkody obeszło, a rozmyślając o przyszłych niewygodach, zbliżyłem się nieznacznie ku Ujazdowu[1]:

Gdzie ów zamek zawołany
Mieścił Zygmunty, Stefany,
Teraz smutny i ponury
Pogląda na pana z góry.

Pogląda, jeżeli zamki poglądać mogą, ale ten wyraz przywilejom rymotworstwa darować należy : pogląda więc i zazdrości :

Iż co było do niego przydatkiem,
Śklni się i gustem, śklni się i dostatkiem :

Tak to zwyczajnie ze staremi bywa :
Młodzież ochocza, wesoła i żywa,
Zabiera miejsce, które posiadali,
A dziaduś w kącie dawne czasy chwali.

Ale że dziady do opisu nie należą, jechałem dalej :

Pomiędzy rozkoszne gaje,
Kędy ptasząt liczne zgraje,
Gdzie się wietrzyk z trawką pieści,
Strumyk mruczy, liść szeleści.
Gdzie kunszt z gustem połączony,
Wabi oko z każdej strony,
Gdzie pan wśród miłej zaciszy,
Mniej dworszczyzny kiedy słyszy;
Czując, jak wolność szczęśliwa,
Po kłopotach odpoczywa[2].

Wpadłem więc w rozmaite uwagi, i ledwo nie moralne, nad zwyczajnemi i dworów i dworaków obrotami; wtem postrzegłem wyjechawszy z Łazienek przy drodze pustkę.

Pustkę znaczną blizko mostu,
Ale pustkę nie po prostu.

Umyślnie albowiem, jak mi powiadano, wystawiona była dla ozdoby miejsca.

Bo tak teraz każe moda,
Trzeba pustek do ogroda.

W tym rodzaju architektury rozumiem iż rzadki nas naród przejdzie.

Idąc dalej przez ulicę,
Postrzegłem jakąś świątnicę;
Gust pięknej architektury,
Wieże, baszty, mosty, mury.
Więc się nieco zatrzymałem,
A gdy co to jest? pytałem,
Chociażem pięknie przywitał,
Rozśmiał się ten, com go pytał.

I poniekąd miał sprawiedliwą przyczynę : dowiedziałem się albowiem od niego z niezmiernem mojem podziwieniem, iż zmówiłem pacierz przed kuchnią, a com dla baszty sądził fortecą, było gołębnikiem. Zawstydziłem się mojej prostoty wieśniackiej : a obracając rzecz ku pożytkowi duchownemu, rzekłem do towarzyszów :

Bracia, nie wszystko złoto, co się świéci,
Bije blask często od szychowych nici,
Mylą pozory....

Chciałem dalej rzecz prowadzić, ale chęć ziewania przeniosła się nieznacznie od słuchaczów do mnie, a wtem się zaczęły zdaleka ukazywać,

Owe wspaniałe pięknych gmachów szczyty[3],
Gdzie niegdyś rycerz sławny, znamienity,
Co męztwem swojem narody zdumiéwał
Wielki Jan trzeci pod laury spoczywał.
Tam laty, pracą, troskami znużony,
Słodził w zaciszu niesmaki korony,
Tam pokój znalazł wśród chwili niezręcznych,
Tam świat pożegnał, i ziomków niewdzięcznych.

Z uszanowaniem zastanowiłem się, i patrzałem na miejsce udeptane ślady wielkiego człowieka. Zdaje mi się, widzieć go w cieniu owych rozłożystych jaworów, przechodzącego się z pisarzem anty-Lukrecyusza[4]; rozmawiającego z godnym posiedzenia swojego Lubomirskim[5]; przypominającego z słodyczą dawne dzieła, z Jabłonowskim[6]; słuchającego rytmów poważnych Chrościńskiego[7]. Zdawało mi się widzieć zestarzałych pomocników wielkich dzieł jego, przybliżających się ku niemu z uszanowaniem, całując z rozrzewnieniem tę rękę, którą nieprzyjaciół ojczyzny gromił, orzeźwionych słyszeniem jeszcze głosu tego, który hasłem bywał zwycięztwa. Oderwać mi się przyszło z gwałtem od Wilanowa.

A porzucając te ślady,
Rzekłem : o dzielne przykłady!
O miejsce wiekom szanowne,
Czułym sercom zbyt wymowne!
Wzniecaj do prawej ochoty,
Wzbudź w następcach ojców cnoty.

W uciszeniu i myślach dalszą podróż odprawowałem; i gdy się już przy nader mocnych upałach ku południowi zabierało, stanąłem :

Utrudzony niezmiernie,
W owej sławnej Jeziernie.

Nie wiem, czyli godne zastanowienia miejsce, które raczej osławionem, niżeli sławnem zwać należy.

Tam w niezmiernej cholerze,
Rozjuszeni rycerze,
Dla przymówki, lub flaszki,
Kładą życie za fraszki[8].

Częstokroć i nie kładą, a natychmiast rozlanie krwi, wino zastępuje. Z przeproszeniem rycerzów, ja to wolę.

Wdzięczniejsza zgody, niżli bitew postać,
Lepiej się upić, niż w łeb kulą dostać.

Postępując dalej :

Gdy ciekawość coraz wzrasta,
Postrzegłem coś nakształt miasta[9].

Że to coś, była Góra, kto miejsca świadom, łatwo się domyślić może.

Domki szczupłe, tych niewiele,
A zaś kościół przy kościele.
Zamiast miejsca, gdzie gospoda,
Dóm Piłata, dóm Heroda,
Kaifaszowe piwniczki,
Porozrzucane kapliczki,
Miejsce Piotrowej ucieczki,
Most przez Cedron, a bez rzeczki;
Zgoła wszystko niezamożnie,
Pusto, głodno, lecz pobożnie;
Rozwalone przez połowę.
O miasto wielkopiątkowe!
Życzę ci jak najgoręcej,
Mniej kapliczek, karczem więcej.

Widzieć się dalej dają, ponad Wisłą, wieże zamku niegdyś Czerskiego, znaki smutne dawnej wspaniałości miast naszych, niedaleko ujścia Pilicy do Wisły.

Ta nim swe wody wyleje na morze,
Wspaniałym biegiem żyżne brzegi porze,
Niosąc w zdobyczy krajowe dochody,
Żywiącym plonem podsyca narody.

I Pilica jej dopomaga, którą przebywszy,

Piękny się widok Mniszewa otworzył[10],
Równie się wdzięcznie w Gruszczynie[11]powtórzył.

Minąwszy dość ozdobnie wznoszący się z dawnych pustek Magnuszów[12].

Stanęliśmy w Ryczywole,
O którym zamilczeć wolę.

A jeżeliby się kto koniecznie przyczyny milczenia mojego domagał, ta jest, a nie inna, iż najlepiej tam milczeć, gdzie nie masz co powiedzieć.
Przejechaliśmy przez Kozienice, okoliczną puszczą i łowami monarchów sławne.

Co w tem mieście nie nowina,
Są przechadzki Bernardyna[13];
Chodzi, mówią, czasem do dnia,
W ręku kostur, lub pochodnia,
A za zwyczaj głupich straszy.

Więc się go moi towarzysze nie zlękli; jakoż pełni odwagi, puściliśmy się mrokiem ku miejscu jego przechadzek : postrzegliśmy, prawda, zdaleka światło, ale to było z okien Janikowa, wsi opata Sieciechowskiego.

Tego opactwa byłeś nominatem[14]
O Kochanowski! przecież być opatem
Nie chciałeś. Kontent z tego, co los niesie,
Osiadłeś w gniezdzie swojem Czarnolesie.
Wybacz o mistrzu! nie znałeś się na tem,
Nie złe to rzeczy zostawać opatem.
Sława, dźwięk próżny; bogactwa istotą :
Laur tylko zdobi; uszczęśliwia złoto.

Zawstydziłem się i wstydzę myśli tak podłej, nie zmażę jednak tego, com napisał : zmarszczy się Naruszewicz, ale Tepper pochwali. Gdyśmy zmierzali już ku Sieciechowu, z drugiej strony Wisły dał się widzieć Gołąb[15].

Gdzie nasz biedny ów król Michał,
Gdy go z tronu prymas spychał,
Podstępom swoich zdradzieckim
Dawał odpór przy Czarnieckim :

Był ci i drugi naówczas podszczuwacz do złego dzieła[16], ale darujmy wielkiemu mężowi przywarę ludzkości :

Nie długo się on przepościł,
Dostał tego co zazdrościł.

I uznał doświadczeniem, iż im wyższy stopień, tym dotkliwsze umartwienia.

Los go ciężki srodze chłostał,
Za pokutę królem został,
A gdy już był równy stanem
Zemścił się Michał nad Janem.

Dość tego o Gołąbiu, i o gołąbskiej konfederacyi; nocą pojechaliśmy do Sieciechowa :

Ten, który na wojnie tchórzył,
Sieciech[17] swój dóm zakapturzył.

I z tchórzów czasem pociecha;
Gdyby nie było Sieciecha,
Państwu, naukom, potrzebne
Nasze ojcy przewielebne,
Nie miałyby tu siedliska.

Postanowiłem je odwiedzić, a tymczasem rozmyślałem na podsieniu :

Wielce strudzony przy głodzie,
O Sieciechowej przygodzie.

Niech wybaczą przewielebni ojcowie, ale kto w ich karczmie nocuje, albo popasa, jeżeli się myślą nie zasili, próżno innego posiłku spodziewać się ma. Przecież sen smaczny wzmógł nas utrudzonych. Nazajutrz, gdy słońce wschodziło, udaliśmy się do opactwa :

Zaraz nam się widzieć dała
Struktura piękna, wspaniała :
W kształtnem rzeźby udawaniu,
Dziwiłem się malowaniu,
Bardziej jednak, niż strukturze,
Iż xiądz opat[18] śpiewał w chórze.

Po nabożeństwie, zaprosił nas do swojego pomieskania, tam dowiedzieliśmy się, iż wkrótce[19] :

Wyznaczone z zwierzchności osoby przybędą,
Aby dzielić opactwem, kaptur z rewerendą,
A opatrzywszy mnichy odzieżą i wiktem,
Pogodzą się Piotr święty z świętym Benedyktem.

Jako najpomyślniejszej ugody życzyłem przewielebnym ojcom; siadając zaś do pojazdu, obróciłem się ku nim, i rzekłem :

Bracia! kiedy się z mocnym słaby dzieli,
Jeden się smuci, a drugi weseli.

Dali znać skłonieniem głów, iż moja maxyma prawdziwa, a z każdego postaci uznałem, iż czuł, kto słabszy. W dalszą się podróż puszczając ku Gniewoszowu, umyślnie z drogi zboczyłem, chcąc odwiedzić Czarnolas[20]. Przebywszy dość złe przeprawy, gdym z gęstego gaju wyjechał; ukazało się owe ulubione ojczyste gniazdo Kochanowskiego.

Darmo szukałem w odmianie wieczystej

Owej rozkosznej lipy rozłożystej[21]
Pod której niegdyś ulubionym cieniem,
Wdzięcznem mąż wielki rozrzewniał się pieniem.

Widziałem miejsca, w których się zabawiał,
Miejsca, gdzie wdzięczne sobótki odprawiał,
Gdzie grzebiąc dzielne przymioty w ukryciu,
W ziemiańskiem szczęście upatrywał życiu.

Wdzięczny strumyku! przy twojej on wodzie,
Swojej się szczupłej przypatrywał trzodzie :
Laurowy oracz z ojczystemi chłopki,
Gromadził w żniwa plenne swoje snopki.

O wy! na żałość rodzicielską czuli,
Płaczcie z nim stratę najmilszej Ursuli[22],
Płaczcie, a siedząc w zaciszy przy źródle,
Rżnijcie pamiątki na ponurej jodle.

W szczupłem siedlisku nad gmin się unosił,
A gdy mąż wieków bohatyry głosił,
Czuł swoję wielkość, iż czasy potomne,
Ze czcią przyjmując dzieła wiekopomne,
Tam go postawią, gdzie stawać zasłużył.
Los mu zawistny wieku nie przedłużył.
Dość żył dla sławy.....

A moje uwielbienia, ile niedostarczające wielkości jego, niech koniec mają. Dwa już wieki przeszły, miejsce się prawie tylko samo zostało, gdzie mieszkał : ale winna Polska czułości Jabłonowskiego, wojewody Nowogrodzkiego, iż kupiwszy umyślnie tę majętność, ostatki domu wielkiego męża kształtnem mieszkaniem przyozdobił : tak zaś budowlą rozporządził, iż dóm, w którym mieszkał Kochanowski, nienaruszenie zachowany. Wierzyć należy, iż przy coraz bardziej krzewiących się w Polszcze naukach, miejsce to znamienite, uszanowanie zwykłe, winne śladom wielkich ludzi, odbierać będzie.

Dalszej podróży osnowa,
Wiodła nas do Gniewoszowa.
Stamtąd zmierzając ku lasku,
Miejsce cudowne na piasku,
Za nim ów widziany lasek,
A za laskiem znowu piasek.

Zgoła przeciąg takowej podróży, byłby niemiły i przykry, gdyby się zdaleka nie ukazały :

Godne monarchów Puławy[23]
Gdzie syt wieku, szczęścia, sławy,

Młodzież ku cnocie sposobił,
Starzec, co kraj przyozdobił.

W żałobę przybrani słudzy ukazywali nam ogrody i pałac, czułość ich i rozrzewnienie pochwałą były widoczną pana, którego świeżo utracili. Przejeżdżając przez Kurów, postrzegliśmy przy drodze samej kształtny budynek, a że kościoł był blizko, domyśliłem się, iż to mieszkanie proboszcza :

Więc widząc na przysionku piękną kolumnatę,
Pomysliłem, dobrą tu ma Proboszcz intratę,
I zgadłem : Proboszcz kontent, a przestając na tym
Co posiada, rzetelnie zdał mi się bogatym.

Coraz zbliżając się ku Lublinowi, postrzegliśmy na boku ostatki Dąbrowickiego zamku, opuszczonego teraz, sławnego jednak w historyi naszej stąd, iż był gniazdem i siedliskiem familji Firlejów. Winni oni byli wzrost swój zasługom, ale i protekcya królowej Bony, nie pomału do uszczęśliwienia ich pomogła.

Ta, co od nas uciekła, z niezmiernym połowem,
Chytra, chciwa, lubieżna, Włoszka jednem słowem,
Co się przy pańskich dworach dość zwyczajnie dzieje,
Tem, co zdarła od drugich, stroiła Firleje.

Nie daleko tego miejsca Babin[24]

Gdzie Pszonka dobrej myśli chcąc być sprawcą,
Nowego państwa został prawodawcą;
A za tak sławnym idąc przewodnikiem,
Kto głupstwo zrobił, został urzędnikiem.
Gdyby tych indziej używano względów,
Byłby niezmierny nacisk do urzędów.

Zbliżając się ku Lublinowi :

Ja, który z łaski bożej pieniaczem nie jestem,
Bojąc się potkać z pozwem, albo z manifestem :

Stanąłem na Wieniawie, sławnej piwnicami :

A gdym się o nowiny badał u Węgrzyna,
Rzekł : zle się w Polszcze dzieje, już nie chcą pić wina.
Popsuł wszystko obyczaj jakiś nowomodny,
Przedtem winne bywały, dziś trybunał wodny.

Dopomogliśmy przy flaszce wzdychać Węgrzynowi, a uprowidowani na drogę, wjechaliśmy w stołeczne miasto województwa lubelskiego :

Gdzie, jakoby na przemiany,
Pomięszane wszystkie stany,
Wadzą się i gryzą wspołem;
Z strachem ratusz ominąłem.
Tam pod tronem pieniactw jędza,
Ziemianina, kupca, xiędza,
Gdy się jadem wzdęta zżyma,
U nóg swoich w pętach trzyma.
Wśród wrzasków, jęczeń, lamentów,
Wpośród stosów dokumentów,
Chciwość na zysk zdradnie czuwa,
Zjadłość nędzarzów podszczuwa.
Godne bożyszcza kapłany,
Podstęp czynią naprzemiany,
Możne pieniactwa okupem,
Panoszą się nędznych łupem.

Takie zwykły bywać siedliska pieniactw, a że niemasz, jak mówią, reguł bez excepcyi, przykładność sędziów, których zastałem, pewną rękojmią, iż się do nich ten opis nie stosuje.
Późno w noc wyjechaliśmy z Lublina, stanęliśmy na nocleg we wsi, a że i potoczne okoliczności wypisać nie zawadzi, zastaliśmy w karczmie wesele chłopskie.

Miły to widok, kto ma czułe serce,
Gdy rodzaj ludzi, miany w poniewierce,
Rodzaj szacowny prostej kmiotków rzeszy,
Po dziennej pracy wieczorem się cieszy.
Tam radość szczera, uprzejma, prawdziwa,
To, co jest w sercu, na widok odkrywa;
Nie masz obłudy, zazdrości i plotek,
Śpiewa piosneczkę pośród tańca kmiotek.
Niefrasobliwe o przyszłe dorobki,
Skaczą wesoło ochocze parobki;
Fałszywym tonem skrzypiciel rzępoli,
A młodzież wiejska wśród płochej swawoli,
Skoczne hołupce wybijając pięty,
Tańcuje żywo z raźnemi dziewczęty.

Miły to wprawdzie widok, przejeżdżającym jednak i snem zmorzonym nie najpożądańszy, zwłaszcza, iż się ochota przez całą noc przewlekła.

Więc wdzięk skrzypków w uszach mając,
Jechaliśmy poziewając.

I stanęliśmy w Wysokiem[25].

Gdzie wdowa, a niemodna, z zgorszeniem Warszawy;
Zamiast gotowalnianej istotnej zabawy;
Podłą się pracą bawi, śmie myślić o roli.
I wpośród kmieci swoich bardziej mieszkać woli
Niż błyszczeć w wielkim świecie...

Zgorszył mnie takowy sposób myślenia i postępowania : będąc zatem w jej domu, zaraz to sobie w myśli ułożyłem, iż ją przed wielkim światem (tak albowiem teraz z francuzka stołeczne miasta zowią), oskarżę.

Dobrzeto było niegdyś, gdy prababki nasze
Wiedziały, kiedy bydło szło z obór na paszę.
Inszy wiek, insze prawo; za wdziękiem i modą,
Damy, zwyczaj płci pięknej przyzwoitszy wiodą.
Mogą dumać o trzodzie, lecz co Filis pędzi,
A wsparte na wygodnej kanapy krawędzi,
Rozmyślać o pasterzach, o rolach, zagonach,
Lecz pasterzach, oraczach, Dafnisach, Damonach.

Jeżeliby na tem mogło poniekąd szkodować gospodarstwo wewnętrzne domów, podłośćby to była równać takową szkodę z oczywistym zarobkiem, wsparciem i rozkrzewieniem dobrego gustu.
Trakt dalszy na Goraj.

Kraj górzysty i niepłodny,
Nocleg, popas, niewygodny,
Przewodniki bałamutne,
Droga ciemna, lasy smutne.

Taka była przeprawa nasza do miasteczka Biłgoraja.

Zaszczyt jego wieloraki :
Sławne w sita i przetaki.

A co większa i w jubilery niepoślednie :

Jakoż wyborne klejnoty,
Po talaru pierścień złoty,
Dyamenty wielkiej wagi,
Za dwa gorsze trzy smaragi.

Zgoła dziwić się trzeba obfitości towarów i dobroci przedawaczów.
Że dalej jechać przyszło na nocleg, nie wiele mogliśmy na galanteryach zyskać; mając zaś na sercu niegodziwe przeprawy, rzekłem :

Bodaj się człowiek dobry w tych stronach nie gniezdził!
Bodaj tylko wygnaniec temi ścieżki jezdził,
Bodaj ludzi nie kryły te dzikie szałasze :
A gdy chłopi na targi, albo na kiermasze
Do tych miejsc jezdzić będą, pielgrzymując wzajem,
Niech klną tak, jak ja dzisiaj, Goraj z Biłgorajem.

Ulżyłem sobie nieco tem przeklęctwem a gdym ku Tarnogrodowi zmierzał, postrzegłem przy drodze za mostem słup; co na nim było, nie wyrażam, westchnąłem przejeżdżając[26]. Zatrzymała mnie jednak ciekawość przy owej karczmie, gdzie, jak powiadają, między Biłgorajem a Tarnogrodem, Kozak jakowąś xięgę znalazł.

Pytałem gospodarza, skąd wieść poszła taka?
Rzekł z przysięgą : i xięgi nie znam i Kozaka :
Chciałem więc reszty szukać, a gdym Żyda zfukał,
Znalazłem, ale wcale nie tę, którejm szukał.

Rejestra były akcyzy od towarów i kupców przejeżdżających. Rodzaj xiąg takowych pożyteczny, ale niezabawny. Jechaliśmy do Tarnogroda.

W tem miejscu Ledóchowski próżnej pracy użył, Zaszkodził on niewinnie, bo mniemał, iż służył,
Godzien jednak wspomnienia, pragnąc dobrze czynić.

Zeszłoby do wiersza : kogo? jak? dlaczego winić? ale to do historyi, nie do listu należy.
Sieniawa była na drodze, siedlisko już zeszłego, a zasłużonego w kraju domu. Następował Jarosław.

Sławny panami, w których ręku bywał,
Tam dziedzic z Sprowy zacny odpoczywał :
Tam które ciągła potomność pamięta,
Miały siedlisko Ostrogskie xiążęta;
W buncie niewiernych, co szukał pomocy,
Tam przytulenie chciał znaleźć Rakocy.
Z wiekiem i zwykłą wiekowi odmianą,
Brały w dziedzictwo ziemię pożądaną
Domy najpierwsze. Miasto okazałe,
Gmachy poważne, świątnice wspaniałe,
Ale czas zwykłe zdziałał alternaty,
W świątnicy nauk dziś stoją warstaty.

I tu był wstęp ku uwagom. Ruszyłem się dalej, a gdym ku pobliższemu lasowi zmierzał :

Niebo zaczęło się chmurzyć,
Wiatry wzmagać, świstać, burzyć,
Deszcz rzęsisty wskroś nas zmoczył,
Blask piorunów oczy mroczył.
Szukający przytulenia,
Mniej czuli na utrudzenia,
Między topolą a jodłą,
Znaleźliśmy chatkę podłą.

Schroniliśmy się do niej, a widok ostatniej nędzy gospodarza, przyczynił nam jeszcze dotkliwego uczucia :

O potrzebo odpocznienia!
Wśród tak nędznego schronienia,
Dałaś uczuć, jak sen smaczny :
Na wygody zbyt dziwaczny,
Choć w najprzykrzejszej postawie,
Znalazłem wdzięk śpiąc na ławie.

Nie długo trwał, trzask piorunów obudził mnie; gdy się burza uspokoiła, jechałem do wsi blizkiej, a stamtąd :

Przebywszy góry, brody, rzeki, piaski,
Przebywszy bory, puszcze, krzaki, laski,
Przebywszy miasta, miasteczka i wioski,
Upały, burze, niepogody, troski,
Po zbyt trudzących pracach odpocząłem,
W ojczystem gniezdzie z radością stanąłem.

Darujesz W. X. Mość zwyczajnej przywarze pielgrzymujących, nadto może obszerne miejsc i rzeczy opisanie, gdy w chęci opisującego uznasz szacunek i przyjaźń, z którą zostaję.

Powrót do Warszawy.

Opisawszy wyjazd z Warszawy, zostaje powrót:

O! miejsce słodkie! gdzie się urodziłem[27],
W tobie los zrządził pierwszy wątek życia,
Wyszedłem na świat : co zdarza, użyłem;
A czas długiego wśród ludzi przebycia,
To zdziałał : gdyby się można odrodzić,
Lepiejby było z ciebie nie wychodzić.

Wyszedłem, tak kazało przeznaczenie, trzeba było opuścić ulubione gniazdo, i

Bieżąc w zapędy za szczęściem mniemanym,
Powziąwszy korzyść, gdy się zdał los śpieszyć,
Stać się bez winy cudzym i wygnanym,
I przeszłą tylko pomyślnością cieszyć.

Te były myśli wyjeżdżając; zwróciłem oczy tracąc luby widok, i przymusiłem się drugi raz oczu nie zwracać; a teraz przymuszam się trzeci raz, żeby mnie zapęd rymotworstwa nie zarwał. Jakaby tu albowiem była sposobność do elegji, gdybym się chciał rozpostrzeć nad pożegnaniem :

Gór, pagórków i gaików :
Lasów, źródeł i strumyków :

Trzeba było wyjechać, przecież że się to stało w dobrem towarzystwie, i po rzęsistem śniadaniu :

Ten, co wszystkie troski tłumi,
Dał znać trunek, co on umi;
Raźno, ochoczo się działo,
Znikły, gdy się wyjeżdżało,
Góry, pagórki, gaiki,
Lasy, źródła i strumyki.

I nie złe to, według zdania ojców naszych, przy żalu trunek.

Nie taki, który obrzydle
Przemienia człowieka w bydle.
Taki jednak co ochoczy,
Wzmaga, cieszy, a nie mroczy.

I że nie mroczył, pokazało się to, gdyśmy wkrótce postrzegli Krasiczyński zamek 111.

Jego się znamieniem zwali,
Ci, którzy go budowali.

Ci, których mi wspomnieć miło, ale ci, którzy nie pozwalają, ażebym się nad jego starożytnością i wspaniałością zastanowił; nad czem się zastanowić i sprawiedliwie należy, jest droga wygodna, kosztowna, wspaniała, dzieło godne wdzięczności potomnych wieków.

Kędy niegdyś straszyły zarosłe manowce,
A klął drżący podróżny okropne wapowce,
Miłym się teraz cieszy, zastanawia dziwem,
Rączym Sanu płytkiego szumiące upływem;
Widok niegdyś z dzikiego, czyniące wspaniały,
Pienią się, już niestraszne przechodzącym skały.

Przemysł się zatem ukazał:

A w kraju niegdyś swoim przychodnie i goście,
Przez San upokorzony, przeszliśmy po moście.

Udałem się do kościoła katedralnego :

Gdzie, jakto bywa zwyczajnie na świecie,
Niegdyś i ja też siedząc w mantolecie,
Do choru skrzętny, czy się los pomnoży,
Szedłem dla grosza, i dla chwały bożej.

I powiodło się z tego miejsca;

Działającego uprzejmie, choć z prosta,
Zrobił szczęśliwym proboszcza starosta.

A jakże nie zastanowić się nad Przemyślem! nie długo jednak można było w nim bawić, czekano z obiadem w Hurku :

Gospodyni, Polek dawnych[28]
Jeszcze mi postać stawiała,
Polek owych cnotą sławnych;
Zmarszczki dobroć okraszała,
Czuła, wdzięczna do ostatka,
Prababka, babka i matka.

Nocleg był w Krakowcu :

I lat czterdziestu przyjaciel[29],
I lat czterdziestu bez zmiany,
Dawnej cnoty oznaczaciel,
Kochający i kochany,

Ten był, który mnie przyjął. Pożądane tam było zastanowienie się moje, i dla gospodarza i dla miejsca, gdziem moje pierwsze lata strawił. Wspaniały teraz Krakowiec nie był takim, gdym ja w nim przebywał.

Nie kształciły go rzemiosła,
Przecież mi się piękny zdawał:
Żywiej wówczas trawka rosła,
Jam czuł, zyskał i doznawał,
W pożądanej wieku wiośnie
Z nami wszystko wdzięcznie rośnie.

Po kilkudniowem zabawieniu się w Krakowcu, przypadł trakt dalszy podróży na Jaworów, miejsce niegdyś upodobane króla Jana. Już i śladów nie było, i jego mieszkania, i jego ogrodu, i jego zwierzyńca, którem ja niegdyś widział.

Pożarł wszystko czas łakomy,
Mrą i ludzie, mrą i domy.

Przebywszy Szkło[30] siarczystemi źródłami sławne, przyjechaliśmy do Janowa. Tam w przysionku kościoła czytałem nagrobek Konstancyi Poniatowskiej, kasztelanowej krakowskiej.

Uczciłem godną, tę matronę wielką,
Być matką królów, i nauczycielką.

Lwów się zatem ukazał:

I wspanialszy i ludniejszy,
Jednak przedtem, choć był mniejszy,
Choć mniej ludny, mniej kształtniejszy,
Gdy był swoim, był wdzięczniejszy.

Nie bawiłem się w nim długo, trakt dalszy szedł ku Żółkwi i na Kulików :

I tu ślad dziedzicznej ziemie
Bohatyra, co bił Turki :
Niewolników dotąd plemie;
Tka kobierce, koce, burki;

Nie żem potrzebował, ale oddając hołd zwycięzkiemu tych rzemiosł ustanowcy :

Żarliwem ujęty sercem,
Z burką, z kocem i z kobiercem,

Przyjechałem do Żółkwi. Że było już późno w noc, trzeba było odłożyć nasycenie ciekawości do jutra.

A że w złej izbie czekać trzeba było rana,
Myślałem, nie tak było tu za króla Jana.

A natychmiast druga myśl przyszła :

Nie szukali wygody i miękkiego pierza,
Zwyciężne domowniki monarchy rycerza.

Zabrałem się do spoczynku w czułych myślach, które sławne miejsca nadawać zwykły. Nazajutrz szedłem oglądać zamek, i znalazłem :

Nie gmach z szczytu, z posągów, z kolumn okazały,
Dóm miernością szacowny, mieszkańcem wspaniały.

Zdawał mi się być najwyborniejszej architektury, albowiem mnie się zdaje,

Iż mówiono i za Leszka,
To dóm zdobi, kto w nim mieszka.

Ale ichmościom architektom, którzyby się może tym prostym sarmackim wyrazem urazili, mam honor powiedzieć, iż to ich kunsztowi bynajmniej nie uwłoczy; i owszem wolno, i pięknie na stotysięcznej wiosce stawiać pałac dwakroć stotysięczny. Szedłem do kollegiaty wspaniałej, dawniej albowiem

Chociaż dóm bywał w dość wspaniałym progu, Wspanialsze cnota poświęcała Bogu.

Zbliżywszy się do nagrobku Żółkiewskiego postrzegłem, iż dawny napis był zmazany, a natychmiast dowiedziałem się od pokazującego, iż[31] pradziadowi swojemu te słowa, które się dotąd dają widzieć, dołożył król Jan :

Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor.

Odmieniać nagrobki, mazać napisy, nie rzecz : ale godziło się dawny napis odmienić temu, który

Święte pradziada swego uwielbiając zwłoki,
Pradziada, co był kraju zaszczytem, podporą,
Zemścił się dnia onego, kiedy w Dniestr potoki.
Krwi polskiej pod fatalną płynęły Cecorą[32].

Nad grobem wyobrażone zwycięztwo Kłuszyńskie i skutek jego, wzięcie stolicy i carów[33].

Jak kołowrot wystawia w odmiennej posturze,
Kto był na wierzchu w dole, kto w dole na górze.
Los jak z ludźmi i z państwy po swojemu igra,
Jego kunsztu to przemysł, kto przegra, kto wygra.

Widzieć się dają kunsztowne wyobrażenia zwycięztw pod Wiedniem, Strygoniem, i te co je poprzedziło Chocimskie; po którem

Bracia swojemu walecznemu bratu,
Co je od hańby i straty ochronił,

Dali w nagrodę zaszczyt majestatu,
I spoczął na tym, którego obronił[34].

Z Żołkwi trakt do Rawy. Ale cóż o Rawie powiedzieć; właśnie tu jest toż samo, co się w pierwszej podróży zdarzyło z Ryczywołem.

Jednakże Ryczywół traci,
Tu są xięża Reformaci.

Nie było czasu ich odwiedzić, ale w opisaniu jest sposobność uczynić o nich wzmiankę.

Uczciwi, dobrzy, otwarci,
Są wspomnienia zawsze warci,
W jakimkolwiek bądź gatunku,
I wspomnienia i szacunku.

I dla tego zastanawiam się nad ich wspomnieniem,

Chociaż kaptur wyszedł z mody,
Godna cnota jest nagrody.
Czy w odzieży, co czas wytrze,
Czy w kapturze, czyli w mitrze,
Mimo paklak, mimo złoto,
Zawsze jednak cnota cnotą.

Jadąc dalej pokazał się Łaszczów,

Niegdyś i tam owi byli,
Co nie próżno czas trawili,
Do oświecenia przywykli,
Tak, jak światło zgaśli, znikli[35]

W okolicach miłych i żyżnych Zamość. Z wioski stało się miasto ozdobne, twierdza znaczna, kollegiata wspaniała, universitas liczna, a te godne monarchów dzieła obywatel uczynił.

Dzielny radą, pismy, wojski,
Nieśmiertelny Jan Zamojski.

Wszedłszy do kościoła,

Grób jego nawiedzałem, jak świętość niezwykłą.
A choć, co było znikłe, zniszczało i znikło,
Ostatki, które trawią zbyt dzielne żywioły,
Czciłem, i łzami wielkie skrapiałem popioły[36];

Gdyby zadziwiły, odpowiedziałbym zadziwiającemu, pokazując grób tego wielkiego człowieka :

Słusznie, choć inaczej mniemasz,
Takich trzeba, takich nie masz.

Przed kaplicą na filarze nagrobek Simona Simonidesa, a po naszemu Szymona Szymonowicza :

Słodkie jego Sielanki, który tylko czyta,
Czuje zsłowiaczonego wdzięki Teokryta[37].

Jechało się dalej.

A mówiąc rzecz obyczajnie,
Przez wsi, jak to wsi zwyczajnie,
Przez gościniec nie zbyt prosty,
Przez niemurowane mosty,
Przez manowce dosyć kręte,
Przez lasy, dosyć wycięte.

Zatem Krasnystaw. Niegdyś wielce wspaniały kościoł Jezuitów, teraz katedra Chełmska. Zjściło się tu znowu toż samo, co w Sieciechowie :

Synów swoich zabiegi, skutek skrzętnej pracy,
Jak Benedykt, Piotrowi ustąpił Ignacy.

Z tą jednak różnicą.

Iż jednemu z zyskiem, z powagą, z wygodą,
Tu wielu, a ubogim dał wspaniałość z szkodą.

Szedłem do zamku, gdzie gdy mi pokazywano rozwaliny gmachu, i powiadano o tym, który w nim niegdyś przebywał; tak to mi się zdawało, jak gdyby kto zacnemu nieborakowi przypominał, iż jego pradziad był wojewodą.
Dalej jadąc,

Ukazała nam się zręczna
Na przemysły swoje Łęczna.
Ormiany, Greki i Żydzi,
Na to hasło : Święty Idzi;

Zbiegają się hurmem ze wszystkich stron, i naówczas i dokładnie się wydaje,

Wsiom, miasteczkom, stolicom, dosyć znana sztuka,
Jak kto kogo, w czem, kiedy, odrwi i oszuka.

Już nie było jarmarku, gdym przejeżdżał, obeszło się przeto bez kupna, tojest bez straty; ciąg drogi do Lubartowa.

Tam potomek Lubarta, dzielną swoją dłonią,
Na Firlejów Lamparcie osadził Pogonią.

Był to Paweł xiąże Sanguszko, marszałek wielki Litewski, mąż staropolską cnotą znamienity. Wszystko co ma Lubartów jego dzieleni i Kapucyni; odwiedziłem ich :

Choć nie są kształtem urody,
Mogą być grzeczne i brody.

I są. Sposób ich przyjmowania uprzejmy, ludzki. A i w kościele, i w mieszkaniach i w ogrodzie,

Nie wytwornych ozdób mnóztwo,
Lecz w ubóztwie ochędóztwo.

Droga dalej na Kock.

Gdzie Wieprz płynie korytem wązkiem a głębokiem :
Taż sama pani w Kocku, która i w Wysokiem.

Przebywała naówczas w Siemiatyczach.

Wszystkim chłopom, mieszczanom, tego losu życzę,
Jaki mają Wysokie, Kock i Siemiatycze.

Nocleg przypadał w Syrokomli, i nie znalazłem karczmy; zgorszony dziedzica nieczułością, gdy się wypytuję, gdzie karczma, a po grzecznemu austerya? pokazano mi budynek, który minąłem, nie mogąc sobie imaginować żeby karczma mogła mieć tak ozdobny przysionek i facyatę. Nie byłbym się omylił, gdybym był przeczytał napis : « Podróżnym ku wygodzie » Na innych takby należało pisać :

Przejeżdżającym ku szkodzie,
Panu, Żydom ku wygodzie.

Wielbiłem więc dziedzica;

Bodaj takowych było, bodaj było wiele!
Co dobrzy gospodarze i obywatele,
Kiedy zysk poczciwemi przemysłami kryślą,
I sobie dogadzają, i o drugich myślą.

Wyrżnąłem na szybie wdzięczność :

A jakto nie dziękować na drzwiach, lub na oknie,
Gdy nasycon podróżny, ma wczas i nie moknie!

Dalej nie bardzo można było dziękować, tym bardziej, iż

Czas nastawał sejmowy dwuletniej rozprawy;
Więc gminy niezliczone razem do Warszawy,
Jak gdyby ją pochłonąć miały srogim szturmem,
Pieszo, konno, w pojazdach, waliły się hurmem.

W tym tumulcie

Cel powrotu mojego, Warszawę gdym zoczył,
Mogę rzec, żem nie wjechał, ale żem się wtłoczył.




I. Do M. H. K. K. W.

Wyobrażenie życia ludzkiego, takby można uczynić :

Nieznacznie szczep mały wschodzi,
I nim starania nagrodzi,
Pielęgnujących troskliwość
Wznawia smutek i dotkliwość :
Wskutkach często się zawodzi,
Kwiat spada, owoc nie wschodzi.

Gdy zejdzie :

Łudzą strzeżących nadzieje,
Czyli strzeżony dojrzeje,
Czy dojrzeje w własnej porze.
Więc w trwogi, w nadziei sporze,
Gdy oczekują na przyście,
Wzrasta bujny, ale w liście.

A choć i w owoc :

Zimno słabi, wiatr go wzrusza,
Słota niszczy, wędzi susza,
I choć trzymany w rezerwie,
Przyjdzie chciwy, w niewczas zerwie.

Jeżeli go i to nie potka :

Dojdzie, lecz bujność uwięzi,
Spełznie czasem na gałęzi,
Dojrzałego w smaku snadnie
Zniszczy robak, gdy się wkradnie.

Trafia to się często owocom i drzewom, częściej tym, których owoce i drzewa są podobieństwem.

II. Do S. D. K. G.

Nadzieje mylą. Na te zwyczajne losu igrzyska przygotowanym być trzeba, a jak umieć z szczęścia korzystać, gdy przyjdzie, tak gdy się zwróci i oddali, strzedz się słabości zbytecznego zmartwienia.

Rozpacz, podłych dusz rzemiosło,
Zdarzenie zniszczyło, wzniosło,
To przypadek. W tem istota,
Gdzie duch mężny i gdzie cnota.
Nad los umysł, kiedy wielki,
Szczęścia płochej rządzicielki,
Co niewarci, ci czciciele,
Czy kto mało ma, czy wiele,
Gardząc, czem się małość zżyma,
W tem, co czuje, większość trzyma.

Nie tego, co wart, nie wziął, los srogi udręczył, Lecz tego, co znał, uczuł, mógł, a nie uwieńczył.

III. Do X. S. P.

Zagrzebanie się w domu jest czasem skutkiem uwagi, czasem melancholji, najczęściej okoliczności, w których zostajemy.

Wielu się w swoich domach zagrzebało,
Nie bez przyczyny. Ow, co zyskał, zgubił,
Temu się w dworskiem życiu nie udało,
Ten chciał znać ludzi, poznał, i nie lubił.

Zli i otwarcie, zli i pokryjomu,
Rozum po szkodzie. Najlepiej żyć w domu.

Zabawno patrzyć na fortuny losy,
Jak jednych wznosi, drugich upokarza;
Jednakże martwią jej dotkliwe ciosy,
A widok, który codziennie się zdarza,
Uczy jak zle być w polu podczas gromu,
Cóż zysk z bojaźnią? najlepiej żyć w domu.

Dobry dostatek, gdy się coraz mnoży,
A pora sprzyja, ażeby się mnożył :
I ten stan przecie nie raz możność trwoży;
Dzień jeden wspomógł, dzień drugi zubożył.
Bodaj żyć, złego nie życząc nikomu,
Sobie wystarczyć, i skończyć los w domu.

IV. Do ***.

Grzeczna powinność każe winszować odmiany stanu. Jest jedna z najmilszych, która nadaje życia towarzyszkę :

Więc winszuję,
I nie sprzecznie,
Więc rokuję,
I statecznie :
Bo wiem, iż się dobrze darzy,
Gdy cnota związek kojarzy.

Pod tem hasłem, bez prorokowania spodziewać się wszelkiego dobra należy.

Tak nasze przodki
Małżeństwa wiedli,
Związek był słodki,
Który posiedli :
Cnotą złączone
Były te sprzęża,
Kochał mąż żonę,
A żona męża.

Najistotniejsza to jest życia okoliczność : jeżeli więc gdzie, tu roztropność wydawać się ma. Zastanowienie się nad krokiem decydującym przerażające :

Jakto się poznać,
Jak rzeczy doznać,
Żeby wiek oddać,
I życie poddać,
W tem, co zamęście
W nędzę, lub w szczęście;
Zuchwały to jest hazard : jednak tem świat stoi;
Mniej czasem śmiały traci, niż co się zbyt boi.

Jeżeli więc w tym ważnym kroku zdarzy się zyskać, mówmy z Kochanowskim :

Trzykroć szczęśliwy, któremu ty zdarzysz,
Ten....

Jeżeli szkodować, kończmy z Kochanowskim :

....... ale zły towarzysz,
Odejmie wszystko, a troski wpół wieka
Zgryzą człowieka.

V. Do X. S. P.

Rok się stary kończy, nowy zaczyna, a zatem powinszowań bez końca :

Żyj lata Matuzalowe,
Albo przynajmniej połowę,
A choćby ćwierć dla igraszki,
Dwieście lat, i to nie fraszki.

Jeśli koncept nie najwyborniejszy, życzenie uprzejme : proszę go tem sercem przyjąć, którem pisane, i zachowywać w szacownej dla mnie przyjaźni.

VI. Do S. M.

Doszły mię pisma, uwłoczące dobroci, i dobrze myślącemu i dobrze czyniącemu.

Sprośne pochlebstwo, niewarte względu,
Przechwalonego i chwalcę szpeci;
Wielbić wielkiego tylko z urzędu,
Dymto jest znikły, co z wiatrem leci,
Ten chwały godzien, ten na nię robi,
Co z siebie chwalny, to czem jest, zdobi.

Nie truj, co zdrowe : godzienże jadu,
Kto zbytkiem tylko dobroci zgrzeszył?
Szukaj równego teraz przykładu,
Nie człowiek, kogo żart z cnoty śmieszył.
W kim serce czułe, czułość ostrożna,
Chwalić takiego nadto nie można.

VII. Do S. P. W. R.

Przy nowym roku każe grzeczność winszować, a przyjaźń i szacunek czcze oświadczenia w istotne życzenia przeistacza.
Coraz gorsze chwile nastają, trzeba się uzbrajać przeciw temu, co nastąpić może.

Im się bardziej idzie w lata,
Tym powszechniej to się iści,
Iż się dobro złem przeplata,
Więcej szkody niż korzyści.

Choćby inszych strat i szkód nie było, ta bolesna, iż czas przeszedł, a im go więcej przeszło, tym czulej się postrzega, iż śpieszno uchodzi; jednakże :

Choć chwil przeszłych czuła strata,
Te uczucia są odmienne,
Nie żałuje rolnik lata,
Kiedy widzi snopki plenne.

VIII. Odpowiedź Bełżaninowi.

Pochlebna mi jest wielce odezwa WMPana, w której pragniesz, abym tak, jak o Popielu i myszach, pisał o dyable i o upiorach, i natychmiast już chrzcisz płód jeszcze na świat nie wyszły, nazywając to przyszłe dzieło, Upireidos. Wieleby na to zagadnienie odpowiedzieć można, ja od tego zaczynam :

Gdy wiek rzezki władał piórem,
Szły te rzeczy nieoporem,

Była jazda i dość żywa,
Teraz Pegaz odpoczywa.

Ale dajmy to, iż się rumak da dosiąść, a jeździec iż się jeszcze na nim utrzyma, natenczas toby się stało, co się podeszłym rodzicom przytrafia względem dzieci :

Choć starsze lepiej dobrane,
Młodsze bardziej ukochane.

A stąd chęć mieć coraz młodsze, a te coraz młodsze, coraz niedołężniejsze :

Więc się już lepiej nie biedzić,
W spokojności cicho siedzić,
A gdy się żądze uciszą,
Patrzeć, jak też drudzy piszą.

Upireidos jeżeliby miała kogo nawrócić, to nawrócenie stosowałoby się do gminu, a gmin nie czyta. Ci zaś co gminu uprzedzenia mają, chociażby i czytali, albo się nie domyślą, iż rzecz do nich, albo chociażby się i domyślili, uprzedzenia raz powziętego nie porzucą.

Nie przejdzie przez grube czaszki,
Dobroć moralnej igraszki:

A co gorsza :

W żarliwości niewygasły,
Może jaki mędrzec spasły.
Jak sokoł ująwszy szponą,
Zgnębi Muzę przestraszoną;
I pokaże światu jawnie,
Równie mądrze, jak zabawnie,
Iż takiego żartownika
Trzeba mieć za heretyka.

Nie należy się dobrowolnie na niebezpieczeństwo podawać i narażać, a miawszy już doświadczenie po szkodzie, trzeba mieć rozum przed szkodą.
Gdyby jednak mimo to wszystko, chęć pisania, owa najzjadliwsza, a oraz najpowszechniejsza choroba piszących, przemogła; trzebaby w to wejrzeć, jeżeliby rzecz o upiorach była sposobna do poematu. Pierwszą osobą akcyi musiałby być dyabeł : prawda że u Miltona nie poślednie miejsce trzyma, ale tu byłby osobą jedyną, gdyż zwłoki martwe, w któreby wszedł, nie możnaby tak zwać :

W nich bowiem jak w masce chodzi,
A dopiero jad rozwodzi,
Wtenczas gdy się rozrubaszy,
I po nocy głupich straszy.

Prawda, iż jak na wszystko jest sposób, jest też i na niego.

Póty bezpieczeństwo w masce,
Póty uciecha w igraszce.
Póty szkodzenia nadzieje,
Póki kogut nie zapieje.

Tak mi powiadała świętej pamięci moja mamka. Ja w tem upatruję coś podobieństwa między dyabłem, a lwem (bo i o lwie mi też powiadała) :

Więc jak z lwami niebezpieczno,
Z dyabły i zle i wszeteczno.

Dajmyż upiorom pokój : jeżeli to dyabła bawi,

Niech się po nocy przechadza,
Gdy się nieborak rozrucha,
Niech się w cmentarzach zasadza,
Niechaj wrzeszczy, niechaj chucha:
Niechaj sobie gdzie chce bieży,
Wdziawszy ciało, jak opończę,
Niezazdrośćmy tej odzieży,
A ja na tem list mój kończę.

IX. Do P. B.

Muszę się przyznać, iż nie wiem skąd zacząć i na czem kończyć, gdy powinszowania czynić należy. Rocznica WmćPana nadchodzi, a ta rocznica, czułości mojej i pożądana i miła. Ale wyrażenie tej czułości czyli raczej zmyślania jej, tak są powszechne, tyle razy powtórzone, tyle razy coraz inaczej obrócone, iż jeżeli o czem, o tem najlepiej mówić można, że cokolwiek się powiedzieć mogło już to było powiedziano.

Bądź więcej, niżli sławnym, więcej niż bogatym,
Bądź więcej, niż szczęśliwym : a cóż przyjdzie zatym?
Oto iżbyś przesadził nie był szczęśliwym,
Miej co masz, a miej kontent, to szczęściem prawdziwym.

A jeżeliby jeszcze co więcej los zdarzył, nie miałbyś się o co gniewać, i jabym się nie gniewał, nanowo powinszować, i daj to Panie Boże.

X. Do ***.

Trudne zagadnienie, wybierać w postanowieniu między bogatym, grzecznym, a rozumnym : gdyby był czwarty wyrażony, a miał w podziale roztropność, byłby mi oszczędził pisma. Bogactwa do wszystkiego sposobią, grzeczność uprzedza, rozum wymaga szacunku, ale też bogaty bez grzeczności, grzeczny bez rozumu, rozumny bez obojga, nie wiele ważą.

Jakże wybrać? rozumny, ponury i sprzeczny,
Bogaty nieużyty, pełen fałszu, grzeczny.
Lecz gdy trzeba wybierać, a wybrać koniecznie,
Jak żyć lepiej : bogato, rozumnie, czy grzecznie?
Sama osądź, ja dalej nie potrafię szperać,
Zle wyboru nie czynić, zle nadto wybierać.

XI. Do R. H. K.

Nie dziwuję się temu wyrazowi, który w liście WMćPana wyczytuję, iż teraz Maciejowie stali się Maciusiami.

Uczą starych rozumu, to wieku jest cechą,
A z takową dla młodych korzyścią, pociechą,
Łatwo się sława, rozum, wzięcie, sprawność kupi,
Kiedy głupi rozumni, a rozumni głupi.

Z modą się świat obraca, wyszedł rozum z mody,
Co ledwo stary dostał, dziś łatwo ma młody.
Cóż czynić? trudno walczyć z niezliczonym tłumem,
Niech będzie rozum głupstwem, a głupstwo rozumem.

XII. Do S***.

Nie raz myślałem o przywarach każdego stanu, i skutek mojego myślenia ten był, iż nie masz w świecie sytuacyi takowej, któraby nie miała w sobie jakowej zdrożności; mniej ich, lub więcej, czyni to, co my zowiemy szczęściem. To najgorzej, iż co dobre, traci zczasem swój powab; co złe im dłużej trwa, tym przykrzejsze. Stąd teżto podobno owi dawni filozofowie, sekty Stoików, w nieczułości, kładli doskonałość człowieka. Ale i ten stan martwy równie przykry : jeżeli bowiem oszczędza umartwienia, nie daje uczuć słodyczy, a jedno z drugiem pospolicie życie nasze przeplata. Zostawmyjwięc rzeczy tak jak są, wykwintność ich nasza nie poprawi.

Być xiędzem praca, kłopot, i biskup i sądy :
Być młodzianem czcza pora, złe chwile, złe rządy.
Być żonatym, staranie o dzieciach i żonie,
Być wdowcem, żal lat przeszłych, tęskność w każdej stronie.

Być dworakiem, niewola w powabnej postaci,
Być żołnierzem, zysk trudny i życie się traci;
Być w domu gospodarzem, i tam złe znajdziemy,
Czemżebyć? wszędzie przykrość. Żyjmy, jak możemy.

XIII. Do ***.

Odebrałem nie nazbyt pochlebne opisanie krajów polskich tak Wołynia jako i Kijowskiego województwa. Dajmy pokój Polesiowi; prawda, iż błotniste, bagniste, lesiste, nie najgorsze jednak;

Gdyby nie było potażu,
Nie byłoby ekwipażu :
Skarbto nie dosyć wielbiony,
Za popiół mamy galony.

Ow zapadły kraj przynosi ojczyznie naszej ubogiej jakiekolwiek zasilenie, a zczasem będzie ją może i ogrzewał, gdy resztę lasów zbyt chciwi na zyski dziedzice wytną.
Już to temu lat dwieście, jak narzekał na to Kochanowski w swoim Satyrze; znajdują się tam następujące wyrazy.

« O wy biedne pieniądze, wszak i drew po chwili
« Nie najdą, żeby sobie izbę upalili.
« Próżna to, niech mi wiere, jako kto chce łaje,
« Nie masz dziś w Polszcze, jedno kupcy, a rataje.

Na zapytania, co czynię i czynić zamyślam.

Tomitanae jam non novus incola terrae.

Tak odpowiadam :

Minęły czasy, w których żywość śmiała,
Coraz ku chęciom wrota otwarzała.
Pora odpocząć, i czas ku tej porze :
Niech innym miłe wschodzi w zranku zorze,
Południe przeszło, dzień chyli ku zmroku,
Igrzysko szczere górnego wyroku,
Gdy znam i czuję, iż ku mecie śpieszę,
Ani się z tego smucę, ani cieszę.

XIV. Do J. B.

Zbliża się czas sejmu w Grodnie, gdzie WMćPan z obowiązku urzędu swego mieszkasz, a jabym chciał wiedzieć, co tam się będzie działo, i przed sejmem i podczas sejmu i po sejmie. W sylogizmie są trzy części : major objawia rzecz w powszechności, minor powszechność do szczególności stosuje, konsekwencia wyłuszcza, do czego się zmierzało. Naprzykład : kto w Grodnie mieszka, wie co się w Grodnie dzieje, a że WMćPan w Grodnie mieszkasz, ergo wiesz, co się w Grodnie dzieje. A że w Grodnie będzie sejm, więc WMćPan będziesz wiedział, co się podczas sejmu tamtejszego będzie działo. A że jabym chciał wiedzieć, co się podczas sejmu będzie działo, nie mogę się lepiej w tej mierze udać, jak do Wmość Pana, co w Grodnie mieszkasz. Udaję się więc do Wmość Pana, abyś kazał dla mnie dyaryusz pisać, a zaś niekiedy i swemi też listami obsyłał.

W każdym świata horyzoncie,
Są ciekawi ci, co w kącie.

A dla tego ciekawi, iż się im rzadko zdarzy mieć dokładne wiadomości: bo któż dba o wygnańców?

Słodzą domowe kłopoty,
Siostry Teresy, Doroty;
Kiedy Dorocie, Teresie
Xiądz lektor bajkę przyniesie :
Dopieroż ta bajka lata!
Więc oddalone od świata,
Chcąc wiedzieć ludzkie obroty,
Zagrzane żądzą niewieścią,
Gdy nie mogą znać istoty,
Bawią się przynajmniej wieścią.

I w płeć męzką ta się chęć wkrada. Wyznaję ja się pokornie z tej liczby, za granicą, jak za kratą.
Napisz więc; albo każ napisać co o Grodnie. Na przykład :

Jako wszyscy zagrzani ojczyzny miłością,
Pałając godną Sparty, cnotą, żarliwością,
Zapomnieli o żądzach, z których się wyzuli.
Napisz, jako o dobro braci swoich czuli,
Zrzucili uprzedzenia, dobrego się jęli :
Nie podli, nie matacze, wspaniali i śmieli,
Czyniąc, co czynić można; bez trwogi, bez zysku,
Jak mogli, kraj dźwignęli z nędzy i ucisku.

Bywały czasy takowe, a daj to Boże, aby się nie wróciły, kiedy tak było mówić można :

Iż się zjechali;
Ażeby brali,
Ażeby zwiedli,

Pili i jedli :
Aby tracili,
Jedli i pili,
Dawnym zwyczajem;
Gryźli się wzajem.
A czyniąc wszystko płochym duchem napastniczym,
Jak przyszli bez niczego, tak wrócili z niczym.

Nadzieja w Bogu, iż się takowych wieści spodziewać nie należy.

Przynajmniej ten zysk klęska zostawia w narodzie,
Iż, jak niesie przysłowie : mądrzejszy po szkodzie.

Jeżeli tak jest, mądrość nasza powinnaby wszystkie inne mądrości przejść.

Bo też, czyli na ziemi jest zakącik jaki,
Gdzieby się tak, jak u nas, dała bieda w znaki.

Tylko nam do zupełnej kollekcyi, trzęsienia ziemi nie dostaje, jednakże.

Ziemia, co była naszą, sąsiady bogaci :
Znośniej to, gdy się trzęsie, niż gdy się utraci.

Przystępuję teraz do dyaryuszu, jaki ma być, nie dla tego, iżbym przepisywał reguły, ale żebym wyraził, co wiedzieć pragnę.

Jużci ten co sejmowy, pójdzie swoim kształtem,
Jedno powiesz szczególnie, a drugie ryczałtem.

Tojest, w szczególności to, co będzie tchnęło duchem prawdziwie obywatelskim; krasomostwo potem idzie, a za niem swary albo pochlebstwa.

Jeśli się jakie komu dziwactwo wydarzy;
Boć to i zacnym mężom czasem się umarzy,
Kiedy umysł podlące płaci głupstwa myto,
Niech to pójdzie na stronę jak plewy za sito.

Nie spodziewam ja się tych plew; ale jeżeliby były i jakowe, obejdę się bez nich; daj zatem ziarno, z którego się na potem plenności spodziewać można.
Uważałem ja to, i napatrzyłem się temu, i przy siejbie, i przy zwożeniu snopków :

Kiedy się wójt pracy ima,
A gromada z wójtem trzyma;
Idzie wszystko dobrym torem;
Ale gdy idzie oporem,
Gdy z wójtem robić nie rada,
Mało zbierze ta gromada.

XV. Do A. H. K. M. B.

Zakazane są w kraju naszym polowania do Świętego Bartłomieja, więc jak Ś. Bartłomiej minie, chęć powszechna polować. Przetrzymałem ja tę chęć, ile nie wielki myśliwiec, że jednak nie trzeba się szczególnością różnić, wyjeżdżam na polowanie.

I zadziwisz się, mój bracie,
Iż myślę o zwierząt stracie.

Trzeba jednak o czem myśleć, a że los nie pozwolił myśleć o czem lepszem,

Potrzeba się, mojem zdaniem,
Zabawić i polowaniem.

Nie uczyni się w tej mierze nic przeciw kanonom, które krzykliwych łowów xiężom zakazują :

Nie moje idą ogary,
Jeden ślepy, drugi stary.

A kto wie, jeżeli się co więcej znajdzie, może będą i chrome i głuche, a ja wódz myśliwskiej rzeszy :

Niby na zyski gotowy,
Bez strzelby jadę na łowy,
Świadek tego co się stanie,
Tak odparwię polowanie.

Przecież kto to wie, może też i my coś zabijemy.

Ale jakże to coś będzie,
Czy podskoczy, czy usiędzie,
Czy zabijem, czy zpudłujem,
Czy radość, czy żal uczujem?

Wszystko to zawisło od moich myśliwych współtowarzyszów.

Oni mówią, a ja wierzę,
Iż zdarzy się czasem zwierze :
Zwierze, co my zabijamy,
Ale choć go i nie mamy.

Mnie to nie bardzo smuci, naówczas albowiem :

W nie wielkim potraw wyborze,
Mam ja zwierza, co to orze.

Przychodzą i inne na stół.

A wiesz zwierzęta te jakie?
Ja opowiem, oto takie :
Czasem ten, co w północ krzyczy,
Czasem, co w południe ryczy,
Czasem, co przed wieczór skacze,
Czasem, co gęga, co gdacze :
Zgoła nie zle używamy,
A zwierzynę zawsze mamy.

Pliniusz opisując polowanie swoje wyraża : iż choć w torbach myśliwskich bywały niekiedy pustki, w jego pujlaresie zawsze pełno.

Różne różnych interesa,
On miał swego pujlaresa :
Ja bez niego idę w puszczę,
I choć pisać czas opuszczę,
Nie żałuję, iż bez niego.
Tęgość uczenia zbytniego,
Nie do rzeczy czasem roi,
Przynuki się umysł boi,

Więc ja idę, nic nie myślę,
A wróciwszy, choć co kryślę,
Rzucam pióro, i tam śpieszę,
Gdzie się bawię, gdzie się cieszę.

Biedniż to pisarze xiążek! oni rozumieją, iż szczęśliwość człowieka in folio, albo in octavo.

Nie tam dobra chwila siedzi,
Kiedy radość nas odwiedzi,
Obejdzie się bez nauki,
Rzucajmy szkolne przynuki,
Bądźmy sobie : krótkie chwile,
Czujmy życie, trwajmy mile.

Tojest tak, jak przystoi : w tem życie. W tem zaś polowanie, ażeby się opatrzyć w strzelbę i psy; jakiekolwiek nasze są, przecież

I one też będą grały,
(Bo tak się zwie, gdy szczekają)
A ja myśliwiec zuchwały,
Pójdę w knieję za tą zgrają

Na grzyby:

Bo flinty nosić nie umiem,
Chociaż siedzę w flintów kraju :
Choć rzemiosła nie rozumiem,
Pójdę jednak dla zwyczaju.
Nie zabiję, tak jak oni
Co zwierza w lasach ścigają,
Nie będę w szczwaczów pogoni,
Niechaj inni zabijają.

Lubo skutek lakowego zabójstwa lubię, nie chcę być zabójcą, z tem wszystkiem sprawdzam owo : Video meliore etc. wybieram się, a co gorsza z zupełnym rozmysłem na morderstwo niewinnych. Cóż bowiem innego polowanie?

Wojna to jest, żądza ludzi,
Zabijamy, choć nie ludzi.

Odmieńmy czworonożne zwierzęta w dwójnożne, myśliwiec będzie bohatyrem.
Przyszedł dzień polowania, obudziłem się, albo raczej obudzono mnie bardzo rano.

Pierwsze słońca promienie szły na świat ukosem,
Gdy trąby przeraźliwe chrapowatym głosem,
Dały hasło wyjazdu. Więc każdy co żywo,
Czy chęć mając zmyśloną, czyli też prawdziwą,
Wybierał się na łowy....

I ja też :

A lubo mnie sen męczył, zmyślałem chęć wielką.
Więc bronią na bój srogi opatrzeni wszelką,
Wyszliśmy ziewający, jednakże ochotni,
Kareciani, wózkowi, konni i piechotni.
Ten z rusznicą, ten z trąbą, ów z torbą, ten z pałką;
Z pieczenią, z chlebem, z serem, z piernikiem z gorzałką :
Zgoła piękny był wyjazd, ale....

Nieszczęściem życia ludzkiego jest to ale. Zawsze się tam wmięsza, gdzie go nie potrzeba.

To więc ale sprawiło, iż czas co nas cieszył,
Co sprawiał dobre myśli, co wzmagał, co śmieszył,
Ow początek pogodny nie trwał. Deszcz się puścił,
Ow rusznicę, ów trąbę, ów piernik upuścił;
Ow co wspaniale smycze lotnych chartów trzymał,
Przypomniał miękką pościel, i znowu zadrzymał.

Zgoła byłoby zupełnie spełzło polowanie, bo się wszyscy coraz ku domowi obracali, psom zmoczonym iść się nie chciało; a ci, którzy gorzałkę wypili i pierniki zjedli, już kontenci byli z polowania, i zaczęli dowodzić, jak wielkie jest niebezpieczeństwo, zwłaszcza podczas jesieni, kaszlu i kataru. Właśnie naówczas czytałem Seneki xięgę o wspaniałości umysłu; napuszony więc heroicznym duchem, choć deszcz padał, zrzuciłem płaszcz, a stanąwszy na mokrej brózdzie, tonem filozofskim (bo taki teraz popłaca), do zgromadzonej rzeszy zacząłem takową przemowę :

O przemokli towarzysze!
Ta, co ważne rzeczy pisze,
Ta, co pisze, ta, co głosi,
Sława was o trwałość prosi :
Im się gorsze chwile zdarzą,
Im sroższe losy kojarzą,
Tym się bardziej w znosi męztwo,
Tym wspanialsze jest zwycięztwo.

Nie zrozumieli, albo też może i nie dosłyszeli drzymiący słuchacze, i na dobre to wyszło, iż nie zrozumieli, albo nie dosłyszeli. Ton głosu, postać najeżona, a to najbardziej, iżem płaszcz z siebie zdjął, tyle to wszystko sprawiło, iż wszyscy, mimo deszcz rzęsisty, postanowili iść w las.
Gdyby się między nimi znalazł poeta, byłby może pomyślił, iż ja pierwszy sławę szczebiotliwą nauczyłem pisać, ale nasz kraj uchował Pan Bóg od trzęsienia ziemi, szarańczy, i od poetów :

Więc choć zmokli wszyscy poszli,
I po błocie sławy doszli.

I tu mógłby jaki Zoil zarzucić, iż nie jest to dosyć sławy, przyjść, a dopieroż iść na miejsce, gdzie się na nie zarabiać ma : ale ja odpowiadam, a co większa po łacinie : et voluisse sat est, a obaczy czytelnik łaskawy, jak wielka i obszerna ze wszech miar dzielność tego wyrazu :

Więc i chcieli i wskórali,
Ale o tem będzie daléj.

Pojechaliśmy więc, poszliśmy więc, i przywędrowaliśmy do lasu, a gdyśmy w nim stanęli, iżby polowanie szło swoim właściwym trybem :

Każdy się o miejsce badał,
A deszcz jak padał, tak padał.

Według rozporządzenia więc biegłych w rzemiośle, każdy stanął na wyznaczonem sobie miejscu : puszczono psy — poszły.

Po tem pójściu, jak na licho,
Przez dwie godzin było cicho.

Dopiero o godzinie trzeciej polowania naszego, gdy ów deszcz fatalny przestał, zajaśniało słońce, a dopiero naówczas :

Już każdy rozweselony,
Czekał rychło co usłyszy,
Obzierał się w każde strony,
Wszystko jednak było w ciszy,

I trwało to przez godzin dwie :

Więc my w radę, co tu czynić,
A że los nie trzeba winić,
Na tośmy się ugodzili,
Iżeśmy się ucieszyli.

Więc zmokli, głodni, kontenci jednak, powróciliśmy się do domu, i postanowiliśmy jak najczęściej lasy odwiedzać, ponieważ nie masz nic w życiu zabawniejszego nad polowanie.

XVI. Do ***.

To prawda, iż zima jest przykra, a i to druga prawda, iż musimy tam mieszkać, gdzie przykrość zimna, jeżeli nie największa, przecież dość czuła. Ale ten, co dał, co mrozi, dał i to, co grzeje :

Gdy więc drewka do komina,
Służne ręce raźno niosą.
A smacznego puhar wina
Słodkotłoczną jędrzy rosą,
Niech kto o nas, jak chce trzyma;
Ma wdzięk lato, ma i zima.

A czyżby to północni, dla tego że północni, mieli być mniej szczęśliwi, nad tych co południowi, zachodni, lub wschodni?

Jeden sprawca, co je tworzył,
Równe dziełom dał podziały,
Mróz i upał, równie morzył,
Nie syt, czem jest człek zuchwały;
Chcąc mądrością chrzcić niewierność,
Chciałby dawcy wziąć niezmierność.

Jakoż zachciało nam się i po powietrzu latać :

I spadliśmy wśród igraszki;
Ziemia dla nas, co nas zetrze.
Niech latają sobie ptaszki,
Nie nasz żywioł jest powietrze.

Płonny zapęd czuje szkoda,
Miedzioserczny pierwszy płynął,
Nie dla człeka była woda,
Chciał rwać tamę, i rwąc zginął.

Przecież i floty i wojowniki, i bitwy na morzu :

Jakby w tym opłakanym zdań naszych przesądzie,
Nie dosyć było głupstwa jeszcze i na lądzie.

XVII. Do ***.

A jak to nie wielbić nowe coraz wynalazki. Jeden z najwziętszych, teraz wyrugowanie nauki języków dawnych, źródlanych języków. Luboć albowiem coś im niby zostawiono, i to tak się zczasem zmniejszy, iż się mało, albo i nic nie zostanie prawideł od przodków naszych czczonych. Szkoda starych posiadaczow wyrzucać z zawiekowałych siedlisk; my to mamy na ich miejscu siedzieć; jednakże :

Jakżeśmy mali! gdy w porównaniu,
Okrzyk powszechny uprzedzam, zgadam;
Powtarzam jednak w szczerem wyznaniu,
Nie uprzedzonym ja to powiadam,
Ale powiadam tym, co ich zwiedli,
Co mieli posieść, a nie posiedli.

Nie rzeczą, ale odjęciem dumni,
A przeświadczeni, że nie zubożeni;
Niby to grzeczni, niby rozumni,
Tem gardzim, czego dosiądź nie możem.
A prawda prawdą. Mdli małotrwali,
Znikłe światełka, jakżeśmy mali!

Znieśmy rzymiaństwo, znieśmy greczyznę,
Niech dawnych płodów dalsi nie widzą.
Damy następcom drogą spuściznę;
Nie wiedząc o tych, którzy nas wstydzą,
Pierwsze z ufnością miejsca zasiędą,
Kontenci z siebie, wielkimi będą.

XVIII. Do ***.

Kiedy zimno albo mglisto, komin najmilszy towarzysz, a przy nim marzy się. Był kałamarz, papier i pióro na pogotowiu, co się więc wymarzyło, to się i napisało.

Skąd pochodzi, Michale, że co w wierszach marzą,
Nigdy nie są kontenci, i zawsze się skarżą?
A choć je sława wielbi, której każdy łaknie,
Niesyci zawsze znajdą, że im czegoś braknie.

Ten wstęp, gdy zarywa coś na satyrę, wchodźmy w jej części; a przeto w szczególne sposoby dogadzania, których nieboraki poety (po większej części głodne), używają względem czytelników i mecenasów :

Bodaj to panegiryk nadęty w arkuszach,
Co o wiecznopamiętnych pisząc animuszach,
Rrżmiący w ogromnym dźwięku i dzikim terminie,
Wierszem, prozą, po polsku łże i po łacinie.
Zbija Krym i Zaporoż, Multany, Wołochy,
Pędzi poza Budziaki pierzchliwe motłochy,
Krwią rumieni Ocean, w Carogrodzkie bramy
Tłoczy Assyryjczyki i Mezopotamy.
A mecenas co czyta wspaniałe przykłady,
Za zwyciężcę tak sławne dziady i pradziady,

Za monarchy, z któremi łgarz go koligaci,
I mile podziękuje, i dobrze zapłaci.
Bodaj to ślubne pienia. Z miłym towarzyszem,
Burmistrzowa Wenerą, a burmistrz Jowiszem,
Gra Apollo na cytrze, Kupidyny swaty,
Fauny w pląsach, Dryady śpiewają wiwaty;
A Lucyna się krząta o nowe przybysze,
A nasz poeta kontent, jak pisze, tak pisze.
Cóż dopiero gdy chcący pochwalić dokładnie,
Paprockiego herbarza szczęśliwie dopadnie,
Jak wsiądzie na Rawicza ozdobnego plonem,
Jak się wzbije do góry z lotnym Ślepowronem,
Jak Grzymałą umocni, co wieki nie zwalą,
Jelenną i Bajwolą nasroży Rogalą;
Podkowy torem szczęścia, Pogoń zyski chyże,
A dopieroż i całe i nie całe krzyże.

Zgoła zapatrując się na rzeczy śmiechu godne, można się zawsze ucieszyć, ile że to jest rola nazbyt i zawsze urodzajna.

XIX. Do ***.

Uskarżasz się WMćPan na niesworność rymotworską, albo raczej mniemanych rymotworców. Wolno się każdemu bawić, a ułożenie rzeczy uczyniło, iż nie wolno każdemu mieć talent, jakiegoby chciał. Sporządziła to jednak natura, iż ci, którzy talentu nie mają, słodycz podobania się sobie kreślą; więc gryzmolą, i cieszą się : a że o głupich nie trudno na tym świecie, znajdują i wielbicielów.

I za czasów mistrza Jana,
Działo się to i dziać będzie;
Nie najlepsza przechwalana,
Siadła wziętość w muzów rzędzie.
Skromność wielkim towarzyszy,
Małych najzuchwalsze kroki,
Siedzi nie raz słowik w ciszy,
Kiedy w lesie krzeczą sroki.

XX. Do ***.

Jak wyczytuję z listu WMPana bardzo wiele, a w krótkim czasie było rzeczy do rozdania. Zmarli niech sobie odpoczywają w pokoju, ale każdy z żyjących :

Jak myśliwiec w pośród kniei,
Tropi zbyt rączego zwierza,
Głodzien zysku a w nadziei.
W prawą, w lewą i wprost zmierza.

Czuwaczów rodzaj najobfitszy :

Każdy z nich ma swoje prawo,
Prawo co sam sobie stworzył,
Ci podstępnie, a ci żwawo,
Byleby głód nie umorzył.

Trzeba albowiem żyć :

A co w roli nie pracują
Chcą żyć dobrze i bezpiecznie,
Potrzebę majątku czują,
I pragną dostać koniecznie.

Stąd owa ciżba przy dworach haftowanych i galonowanych suto nieboraków :

Co się projektami bawią,
Jak to zebrać, choć uciskać :
Co rozdawcom razwraz prawią,
Jak są godni, żeby zyskać.

I są rozdawcy, co im wierzą :

A to przez wzgląd miłosierny,
A to przez wzgląd, czasem cudzy:
Traci na tem dobry, wierny;
A drą panów zdradni słudzy.

Od Lizbony aż do Japonu to się podobno zdarza; a jak w nagrobku owego xięcia Miranduli czytamy, możnaby o tej prawdzie powiedzieć, iż przeświadczone o niej, et Tagus et Ganges, forsan et Antipodes.
Gdyby sami godni brać mieli, nie razby rzecz rozdajna dość długo była wstrzymana, nimby przezorne dawcy oko upatrzyło, komu dań należy.

XXI. Do ***.

Czy jezdzić do cudzych krajów, czyli nie; czy naśladować innych, czyli się swego trzymać, różne są w tej mierze zdania. Na zapytanie w tej mierze, ja tak odpowiadam :

W moim sadzie gdy drzew mało,
Biorę je z sadu cudzego,
Ażeby się zdatne zdało
I jam korzystał z swojego.

Ale kiedy ja ogrodnik, czy ziółka, czy kwiatki, czy drzewka z cudzego sadu w mój przesadzam :

Nim przesadzę, patrzę pilnie,
Jak drzewko, ziołko przesadzić;
Grunt uprawiam i usilnie,
Wtenczas prace nie zwykł zdradzić;
Więc mając takie zadatki,
Kwitną drzewka, ziółka, kwiatki.

XXII. Do ***.

Częste zwykłem odbierać pytania, podobne temu, które WMPan czynisz, czyli się w zakącie moim nie nudzę. I w miastach się nudzą. Nie idzie więc o to, żeby się wcale nie nudzić, ale żeby mniej nudności doznawać, niżeli inni doznawać zwykli. Mędrcy dawnych wieków powiadali, a teraźniejsi ustawicznie powtarzają.

Iż kto wgłąb rzeczy docieka,
Wznieść się może nad człowieka.

A jednakże gdyby i tych mędrców kto dobrze szpiegował, znalazłby ich może i nie raz ziewających.

Wewnątrz nas ułomność siedzi;
Chybabyśmy byli z miedzi,

Gdybyśmy nie doznawali
Czego i wielcy i mali,
Co ludzką naturą mają,
Ustawicznie doznawają.

Tojest niespokojności, trosków, zgoła chwil przykrych.

Wieśniak chwali łąki, kwiatki,
Co powabnie oczy łudzą,
Jednak te wdzięków zadatki,
I wieśniaka czasem nudzą.

Miast mieszkance wśród rozkoszy,
Wielbią różność i wspaniałość,
Zbytek zabaw radość płoszy,
Słabi czucie ciągła trwałość.

I ci w których ręku dzielnych,
Dary fortuna złożyła,
Uznali czczość skazitelnych,
Sama wielkość trudem była.

Zgoła wszystkie świata stany,
Losu ludzi nie przewrócą
W biegu swoim na przemiany,
Raz się cieszą, drugi smucą.

Nie masz więc ani ciągle wesołych, ani ciągle smutnych chwil: a co starożytność podaje o Heraklicie ustawnie płaczącym, i śmiejącym się Demokrycie, między bajki kłaść należy.

Radość smutkiem, czczość użyciem,
Nie zle to, iż się przeplata;
Nie byłoby życie życiem,
Gdyby był los inszy świata.

Jak lato idzie po wiośnie,
Jak jesień idzie po lecie;
Tak w nas radość, smutek rośnie,
Tak szczęście z nędzą na świecie.

XXIII. Do ***.

Szczęście to jest dla narodu, kiedy nauki kwitną, a uczeni są w poważeniu;

Szabla kraje rozpościera,
Ale pióro je istoczy;
Moc dzierży, wzmacnia, zabiera,
Lecz rozum otwarza oczy;
Sławny tryumf, co zadziwia,
Większy ten, co uszczęśliwia :

A jest w dobroci rządzących, w szczęściu rządzonych.

Alexandra, Cezara, czytałem ja sprawy,
Czytałem i jęczałem nad zyskiem ich sławy;
Mają następców. Dzieła Antonina, Tyta,
Nasz wiek, zbrodniom przyuczon, za bajki poczyta.

A dzienniki, pamiętniki, gazety, razwraz o heroicznych dziełach prawią.

Ci co zdarci, zgnębieni, tym rzeczom mniej wierzą, Prostacy! swoją nędzą sprawy wielkie mierzą :
Nie wchodząc w treści rzeczy, w zdaniach podłych błądzą,
Cierpieć, dział słuchających; zyskać tych, co rządzą,

Zdaje się być z pierwszego wejrzenia ten podział rzeczą mniej przyzwoitą i godziwą, ale się trzeba strzedz uprzedzeń pierwszego wejrzenia : ten który dusił syna Filipa drugiego, nie kazał mu krzyczeć, bo to się na jego dobre działo.

I stał się świat oswiecon, w rozum się zbogacił,
Ale też dosyć drogo ten rozum opłacił;
Tysiącami lat głupi w staraniu i trudzie,
Bez starania i trudu dziś rozumni ludzie.

Nie śmiem ja iść za takowem mniemaniem, choćby poniekąd i iść za niem należało.

Może to być, iż w zdaniu nieuważnie sądzę,
Tem się ja jednak wzmagam, iż z wiekami błądzę.

Czasy nasze, które zdarzyły ciałom przymiot niepospolity po powietrzu latać, pozwoliły umysłom nad powietrze bujać.

Prostak; jak na banie lotne,
Patrzy na myśli obrotne :
Dziwią mnie cudy swojemi,
Jednak się ja trzymam ziemi.

Nie uwłaczam czasom naszym w tem, co mają dobrego : jednak zdaje mi się, iż w ścisłem rzeczy obrachowaniu i porównaniu, kto wie, czyby nie znalazło się to, iż więcej jest teraz złego, niż było przedtem; a to podobno i dla tej przyczyny, iż mniej gadano o cnocie, ale ją pełniono lepiej.

Nie z xiążek dawniej działano;
A gdy nie nazbyt szperano,
Co dobre, miano w zalecie,
I lepiej było na świecie.

Prawda, iż przedtem bywały niezgody, nie brakło na oszukujących, a zatem i na oszukanych; świat był światem, ludzie ludźmi, przecież :

Kto był łotrem, był otwarcie!
A ubogich ludzi zdarcie,
Nie chrzczono dobrocią serca;
Ten co zdzierał, zwan był zdzierca.

Nie znajdowali się jurgieltowi niecnot chwalcy, nikczemności czciciele, głodnokupni pochlebiacze. Wtem była podłość, gdy patrzący, wiedzący, czujący, milczał. Teraz

Xięgi, wiersze, dzienniki, płatni uwielbiacze;
Pełno dzieł heroicznych, a jednak lud płacze.

Nauczyła mniemana wieku teraźniejszego wytworność wszystko do siebie ściągać : i ten jest skutek wysilonej imaginacyi, iż gdy się zbytkiem swoim sama łudzi, innych omamia, i nieszczęśliwymi czyni.
XXIV. Wyjątek z listu z Dubna, pana Macieja do pana Wojciecha, podczas kontraktów.
Zgoła, mój panie kumie, ja to postrzegałem, i teraz coraz bardziej postrzegam, iż panowie, z nas szlachty żartują.

Wzdęci nadzieją,
Lub przywilejem;
Oni się śmieją,
My się z nich śmiejem.

Prawda, iż oni są jaśnie oświeceni, jaśnie wielmożni, a my się poufale w posiedzeniu zwiemy po naszych imionach, tak jak się nasi ojcowie wspólnie między sobą zwali;

Bo tytuł próżny,
Gdy czczo w szkatule;
Kiedy kto dłużny,
Co po tytule?
Bo ten nie płaci,
Choć zapłacony :
A u nas braci,
Takie androny
Nie wiele ważą.
Szpichlerz, pasieka,
Pod dobrą strażą,
Na kupca czeka.
A gdy ten brzęknie
Ogromnym trzosem,
Kto z nas ujęknie
Pod nędznym losem?
Lepiej być w domu
Panem Maciejem,
Niż pokryjomu,
Choć z przywilejem,
Kiedy nie tuczy
Chlubna nadzieja;
Gdy głód dokuczy,
Szukać Macieja.

XXV. Do ***.

List pożałowania, tak jak i mowy, i pisma bardzo są trudne; nie do napisania lub mówienia, lecz do przyniesienia skutku, do którego zmierzają.

Mówmy : co chcemy,
Serce nie stalem,
Nie uśmierzemy;
Żal zawsze żalem :

Jedyna pociecha w tej porze, przestanie na woli bożej.

Z przedwiecznych sądów wymiaru,
Daje, bierze, bo pan daru.

I wie lepiej, niż my :

Czy odjęcie, czem się straszym,
Czy dar trwały, szczęściem naszym.

XXVI. Do Potockiego Wojewody Ruskiego.

Nie byłem interesowanym i nie jestem: przypominam obiecaną wilczurę. Assumpt nie zdaje się kwradrować z konkluzyą, przecież gotów jestem dowieść (a choćby i cytacyami autorów klassycznych), iż można o wilczurę prosić, konserwując nieskazitelność wspaniałego umysłu.

Wszak i Seneka, mędrzec zachwalony,
Wielbił ubóztwo, a kradł miliony.

Zapędziłem się w erudycyą, wracam więc od Seneki do wilczury, a wpadając w moralność, mam honor (ile proszący) z uszanowaniem przełożyć :

Iż to powszechnym na świecie okrzykiem,
Kto raz obiecał, ten został dłużnikiem.

Prawda, iż wiek terazniejszy zdaje się poniekąd stare maxymy znosić :

Przecież pomimo wszelkie konjektury,
Niech się to mojej nie tycze wilczury.

Nadchodzą zimowe czasy, a JWWMPanu wiadomo, iż brzegi Bałtyckiego morza nie są siedliskiem Zefirów i Fawoniuszów. Sławnej pamięci Owidyusz dmuchał w palce nad Dunajem; cóż dopiero tam, gdzie w porównaniu taka różnica od Dunaju, jaka była Dunaju od Tybru. Cóżkolwiek bądź lubo rymotworskie umysły dość bywają rozgrzane, jednakowoż :

Zapał umysłu, czy w wierszu, czy w prozie,
Buja, gdy ciepło; ustaje na mrozie.

Jest ci, to prawda, od tej przygody piec, albo komin; ale, że się i poza domem wspaniałe myśli częstokroć marzą :

Dobra wilczura od takowej pory,
Pod nią gdy się roją pięknych myśli wzory.
Pod nią gdy członki wzmaga mile ciepło,
Myśl rozżarzona rzeźwi czułość skrzepłą.

Racz zatem wiedzieć J. W. Mecenasie, (wielu i wilczury nie dawszy, ten tytuł noszą), racz wiedzieć, wiele dobrego literaturze ojczystej uczynić możesz szczodrobliwością swoją. Imaginuj sobie rozrzewnienie poetyckie i na widok szacownego daru :

Wzbiwszy się w górę na twoje pochwały,
Wpadnę na Parnas, wzruszę Olimp cały;
A grzmotnem hasłem głosząc twoję sławę,
Wśród Zodyaku osadzę Pilawę.

Mogło się z łaski Ichmościów astronomów pomieścić na niebie scutum Sobiescii, czemuż by ojczysty klejnot JW. Mecenasa nie mógł mieć miejsca na kręgu słonecznych obrotów?

A cóż lepszego niedźwiadek i raki,
Co je chaldejskie tam kładły dziwaki?

Z tych więc moralnych, historycznych, jeograficznych, astronomicznych pobudek, obiecanej wilczury, z niecierpliwością, oczekuję : a gdy przyjdzie, dam dowód, iż jeżeli umiem prosić, umiem i dziękować.
XXVII. Do tegoż.

Kiedy też ów piękny, rzadki, szacowny wilk, wyprawiony w Styczniu, dopiero w Lipcu do mnie zawitał wraz z listem dawcy! Nie moja więc wina, żem się z podziękowaniem opóźnił :

A jakto nie dziękować, zwłaszcza gdy jest za co?

Drugiego wiersza nie dokładam, boby w brzmieniu był, prawda, do składu; ale dla kadencyi musiałoby się położyć ą, zamiast o. Że mi się więc (jakto mówią na pierwszym podskoku), nie powiodło, przeto fantazyi nie tracę :

Choć się myśl rymotworska nie nadała piersza, Przecież w nowym zawodzie powracam do wiersza.

Najeżywszy się więc tak, jak moi współbracia umieją :

Będę ci dziękował odą,
Zacny Buski wojewodo.

Brzmij Kalliopo, a wspaniałym ruchem,
Kastalskich bełtów napuszona duchem,
W grzmotliwym górnych prawideł oddechu,
Pędź w swym pośpiechu.

Co widzę! oto zżymają się skały,
Kręty Euryppu huczno się wezbrały,
Nurty się mącą, a zdroje w zawody,
Pienią swe wody.
Gdzieżeś Pindarze!

Ale że się Pindar nie odzywa, więc i ja z górnego tonu spuszczam :

A potknąwszy się już to razy kilka,
Wracam do wilka.

I powiadam :

Iż to prawnuk tej wilczycy,
Której owi ludzie dzicy,
Dali karmić Romulusa,
I brata jego Remusa.

Prawda, iż daleko z Rzymu do Tulczyna : ale czyliż w przeciągu dwóch tysięcy lat, nie mógłby który wilk włoski zawędrować na Ukrainę? a wreszcie, czy zawędrował, czy nie zawędrował :

Czy on z północy rodem, czyli z wschodu,
Wart być potomkiem, tak zacnego rodu.

Dość to na jego pochwałę, a ja za szacowny podarunek, i za miłą odezwę z wdzięcznością dziękuję.

XXVIII. Do ***.

Przecież to i koło Warty nie zapominają o dobrych przyjaciołach; jam już był o tem zwątpił, tak długie wytrzymawszy milczenie.

Jak pamiętać o takich, którzy sami siedzą,
I ledwo o tem tylko w kącie swoim wiedzą,
Co wczoraj, a co dzisiaj?

Słodkie czytanie odezwy WMPana, w której cytujesz kalendarz i Banalukę, dato mi uczuć :

Iż to czasem i w kącie pociecha się zdarza,
Lepsza od Banaluki, i od kalendarza.

Jedno z drugiem prawie równie, ale :

To nie jest banaluką, w czem ma korzyść serce,
Już te miłe wyrazy dzisiaj w poniewierce.

Ja dawnych się prawideł trzymając, powtarzam, i powtarzać będę :

Niechaj modni dziwaczą, cóż moda nie marzy?
Kształtnie czynią dzisiejsi, lepiej jednak starzy.

Zgoła się kryć trzeba z tem, co kto umie; z tem, co kto czuje :

Bo go zgaszą, co wiedzą, nie to, co w istocie,
Ale co wiedzą krzyczeć : więc w swojej prostocie,
Gdy jednemu zbyt trudno walczyć z liczną rzeszą,
Musi mądry ulegać, a głupi się cieszą.

Ow zielony pokój, spoczynek wdzięczny; nie jest tej zimy w użyciu, ale w tym, gdzie przesiaduję, i ten list piszę, toż samo jest, co i w tamtym bywało :

Trzeba rzeczy przeplatać, inaczej tęsknota;
Tuż koło Cycerona, znajdziesz Donkiszota.

Ale, żeby go znaleźć, trzeba przyjechać; żeby przyjechać, trzeba się na wielką podróż odważyć; wiem ja, że to odstręcza; ale też i to wiem, iż prawdziwej przyjaźni wszystko łatwo.

XXIX. Do ***.

Przeczytałem xiążkę, którąś mi WM. Pan przysłał; pięknie oprawna.
Malherbe, wskrzesiciel rymotworstwa we Francyi, powiadał, iż tak są potrzebni i użyteczni krajowi każdemu poeci, jak gracze w kręgle. W złym on podobno był humorze, kiedy to powiedział, i ledwoby nie można mówić, iż powracał z jakiego przedpokoju. Ale bez złego humoru można powiedzieć :

W rzemiosłach przepisom wierność
Dosyć działa, choć rzecz trudna;
Ale w rymotworcy mierność
Więcej niż zła, bo jest nudna.

Tych po większej części głodnych rzemieślników, coto słowa szykują, a na końcu dwóch szyków, podobno w brzmieniu dwa brzęki stawiają, większy jest cech podobno nad wszystkie inne całego świata, i wszerz i wzdłuż. I niechby sobie szykowali, ale :

Chcą, żeby się drudzy śmiali
A nie dają nic śmiesznego;
Chcą, żeby drudzy płakali,
A nie dają nic smutnego.

I na tem się kończy z niemałym, a bardzo trapiącym zawodem :

Iż w owych, jak mniemali, przerazliwych pieniach;
Iż w pieniach, co mniemali, aż nadto żałosnych,
Zwiedzion w czuciu czytelnik, zwiedzion w rozrzewnieniach;
Śmieje się przy płaczliwych, a płacze z radosnych.

XXX. Do ***.

Nie mogłem się wstrzymać, nie mówię od śmiechu, ale od uśmiechnienia, gdy wyczytuję, iż mi z czułością żalu donosisz, iż zamiast syna, masz córkę.

Więc jeśli to nieszczęście jak list oznajmuje,
Ja grzecznie to nieszczęście uznawam i czuję.

Zważam zatem, iż projekt pierwiastkowy WMPana w pojęciu żony ten był, a nie inszy, iżby syny rodziła :

A projekta nadal brane,
Rzadko skutki pożądane,
Choć nadzieją myśli pieszczą,
W zbyt żądanej porze mieszczą.

Trzebaby więc pisać list pocieszalny, zarywający na to, co zowiemy kondolencyą. Nim się ja jednak na ten list zdobędę, racz w to wejrzeć.

Płód małżeństwa słodkim darem,
Wyrok przedziwnym wymiarem,
W odrodzeniu który nieci,
Zdarzył ojcom, matkom dzieci.
Opatrzności ten zadatek,
Posilenie naszych czynów;
Trzeba ojców, trzeba matek;
Trzeba córek, trzeba synów.

Uskarżyciele na często rodzące się syny, córki.

W nieroztropnej troskliwości,
Bluźnierce są Opatrzności.

Nie rozumiem, iżby to moje przyjacielskie, a szczere zdanie miało być WMosć Panu przykre, którego sposób myślenia znając, sądząc, iż w tym momencie, gdyś do mnie pisał, uwiodłeś się uprzedzeniem, i oddałeś niechcący hołd, przeciw któremu powstawałeś.

XXXI. Do S ***.

Ciekawy jesteś wiedzieć odemnie opis tego, co zowiemy tu maneuvres; tojest popis wojska, czyniący wyobrażenie tego, co się podczas wojny dzieje. Rzecz wprawdzie widzenia godna, wspaniała, wznosząca umysł. Na wielu podobnych byłem, i zwiększałem ciżbę pasących się osobliwością dwunożnych zwierząt :

Na większe jeszcze patrzących zwierzęta.
Więc z widowiska, co się zapamięta,

Powiem : a naprzód :

To com ja widział, było nakształt sławy,
Huku aż nadto, a pełno kurzawy.

Jedno głuszyło, drugie przeszkadzało dobrze widzieć. Z tem wszystkiem takowe widowiska poważne ogromnością :

Jak Etna ogniami swemi,
Jak nagłe trzęsienie ziemi;
Jak płomień mieszkania zrzący,
Jak ulew nadbrzeża rwący;
Jak żywioły w swoim sporze,
Jak zbujałe wiatry, morze.

Wszystko to wspaniałe, ale oglądać pogorzeliska, wzburzenie, wylewy, najlepiej tak jak ja owe popisy wojsk oglądałem :

W bardzo skromnej pozyturze,
I z daleka, i na górze.

Zaczynało się więc to i działało, czem Sesostrys, Alexander, Juliusz, świat pokonali,

Dzieło wielkie : patrzeć miło,
Ale gdyby go nie było;
Ten co cierpiał, ten co płacił,
Podobnoby świat nie stracił.

Bodajto na takie widowiska patrzeć :

Gdzie przy zagonie,
Sierpy za bronie,
A kłosów wieńce
Wzmagają żeńce.

Trzebać wprawdzie tego, żeby nas kto bronił od napaści złych sąsiadów; ale gdyby mógł być wymyślony kunszt taki, iżby się w tej mierze bez broni obeszło :

Choćby mnie popis nie bawił,
Jabym ten kunszt bardziej sławił.

Był xiądz jeden we Francyi, co całe życie strawił na myśleniu o tym kunszcie;

Śmiali się z niego,
Bo z poczciwego.

Zwano snem jego usiłowania i prace.

Bodaj tak nasi rycerze drzymali,
My nieboracy lepiej byśmy spali.
Śmieszna to przecie

Jest rzecz na świecie,
W karczmie gdy chłopy
O grosz, o snopy,
Pełni gorzałki
Pójdą na pałki;
W pijanym gwarze
Zwierzchność je karze.

A ci, którzy nie pozwalają się bić w karczmie z tymi, na których uraza częstokroć sprawiedliwa, każą się bić z takimi, którzy nic niewinni, i nawet bijących nie znają;

Więc człek spokojny,
Przez prawo wojny,
Co panu sprzyja,
Nie chcąc zabija.

I któryby przez wielokrotne zaboje, zasłużył na szubienicę, przez zabój przykazany odbiera nagrodę. Od czego więc zacząłem, na tem kończę :

Czy to wojna, czy przymierze,
I co daje, i co bierze;
Na to, czem jest, nie pamięta;
Zgoła, ludzie są zwierzęta.

XXXII. Do ***.

Podróży WMPana okoliczności, a osobliwie, iż wszystko stało się w krótkim czasie, wielce mnie zabawiły, gdym je przesłane od WMPana czytał.

Bo co czynią więksi niby,
Mniejsi niby uwielbiamy :
Ten zyska złoto, ów grzyby;
Lecz gdy w zysku korzyść mamy,
Miłe zawsze są zarobki,
Tak pan czuje, jak parobki.

Alexandrowi chciało się drugiego świata, xiążęciu chce się królestwa, xięztwa, szlachcicowi hrabstwa, mieszczaninowi szlachectwa, dzierżawcy zastawy, zastawnikowi dziedzictwa.

Chęć jest jedna jak jestestwa,
Ten chce wioski, ten królestwa.

Ja który, jak MWPan wiesz, miałem wioski, a teraz ich nie mam, a były i nie złe :

Nie klnę na los co wziął wioski.
Ujął skrzętność, ujął trwogę;
Dał spokojność, a wziął troski,
Więcej być nie chcę, nie mogę.

I nie jest to wyznanie owej liszki, która nie mogąc dostać kiełbasy, nazwała ją powrozem :

Napatrzyłem się ja zbliska,
Co to być wyższym nad innych :
Blask omamia lecz uciska,
Widok oczu, oczu gminnych,
Wielbiąc czem wspaniałość pieści,
Nie wie, co się pod nią mieści.

Sekret to jest stanu w każdem państwie : monarchów, iżby się udawali za szczęśliwych; ministrów, żeby nie oznaczali zewnętrznie wzgardy względem tych, co ich czczą; a czczących, żeby nie powiadali tego, co myślą.

XXXIII. Do ***.

Wyjeżdżasz WMPan do cudzych krajów, i mojej rady w tej mierze zasięgasz, a wyrażasz w liście swoim, iż wyjeżdżasz; żądasz więc nie rady, ale approbacyi swojego kroku. Powstawałem ja niekiedy przeciwko nierozmyślnym za granicę pielgrzymowaniom; ale gdym powstawał przeciw nierozmyślnym, bacznych nie ganiłem. Znam sposób myślenia WMPana, i dobrze tuszę o jego podroży. Co więc wyrażę, nie do siebie przyjmiesz, ale do zbyt zagęszczonych naszych pielgrzymów, którzy na to się pokazują, żeby zostawali pośmiewiskiem; tym wszystkim trzeba powiedzieć, nim się na swoję płochą, a kosztowną podróż wybiorą :

A naprzód gdy masz szaleć, trzeba o tem wiedzieć,
Lepiej być głupim w domu, i tam cicho siedzieć,
Niżli śmiesząc sąsiadów, bogacąc filutów,
Osiąść w głupich szpitalu, lub w turmie bankrutów.

Bo dopieroto wtenczas głupio-wspaniałe nasze rodaki czynią rekursa do kochanej matki ojczyzny : a gdy nieborak ojciec, lub matka, stryj, xiądz, lub wuj opiekun :

Z płaczem hołd głupstwu dając, poszlą za granicę
Zpieniężone, len, owies, żyto i pszenicę.

Powraca :

W zbiorze pomad, perfumów, fryzur, nowych sprzączek,
Guzików nadzwyczajnych, i modnych obrączek :

Obywatel szacowny; qui mores hominum vidit et urbes, przywozi, jak Pitagoras od Garamantów, umysł wzniesiony.

Więc błyszczący żarzącym promieniem stolicy,
Dziwo parafialnej całej okolicy,
Zwąc wszystko niezgrabnością, prostactwem i dziczą;
Omamia płeć żonatą, wdowią i dziewiczą...

A że do zdań wielce głębokich, trzeba powagi pisarzów wielkich :

Cytuje więc autorów w reformie powziętej :
Wolter, nie kazał słuchać w niedzielę Mszy Świętej;
Helwecyusz powiedział : dobre są rozwody;
Rousseau, nieprzyjacielem był święconej wody;
Lock uznał w dziesięcinach wynalazek prosty;
Newton czterdziesto-dniowe nienawidził posty!
Diderot mniemał, iż zle bywać na kazaniu;
D’Alembert pisał xiążkę przeciw bierzmowaniu.

Więc słuchacze porównywając wdzięk słodyczy krasomowskiej wyperfumowanego apostoła, z twardą dzikością dawnej sławiańszczyzny; zaczynają powstawać przeciw mszy świętej w niedzielę, święconej wodzie, postom, kazaniom, dziesięcinom, bierzmowaniu, i tam dalej. Nie pamiętam ja, żeby kto brewiarz cytował; znajdzie jednak w nim rzecz, która względem naszych ziomków osobliwie, dość zdaje mi się służyć do tego, co mówię. Jestto rzecz o naszym ziomku S. Stanisławie. Był on w młodości swojej posłany do Paryża, a lekcye jutrzni, które w dzień uroczystości jego duchowieństwo mowi, taką o tej jego podróży do cudzych krajów czynią wzmiankę. Lutetiam igitur Parisiorum, urbem studiis literarum ex antiquo celebrem, mittitur. Redit domum tanquam ex mercatura, mercator bonus; integris suis pietate, modestia, castitate, sinceritate : quaesitis multis, excellenti doctrina, rerum gerendarum dexteritate summa.

XXXIV. Do ***.

Gdyś raczył WMPan być u mnie, nie zdobyłem się na owe wspaniałe przyjęcia, które to wspaniałe na moment, po owym przeszłym momencie, dają niekiedy wspaniałość przeklinać. Nie nudziłeś się jednak, a ja teraz po rozstaniu, mam czułość smutną. I w tej czułości rozważam, gdybyśmy mieli na pogotowiu śpiewaków, możeby nam to zaśpiewać mogli, wśród zabaw, cośmy dobrze użyli, co ja tu kładę na ulgę żałości mojej.

Niech co chce, będzie,
Choć już i złego,
I w tym zapędzie
Losu przykrego,
Czuli, a cnotni,
Bądźmy ochotni.

Przegra kto, wygra,
Z torbą, lub z trzosem,
Los z nami igra,
Igrajmy z losem;
Czuli, a cnotni,
Bądźmy ochotni.

Trosk nie wystraszym
Przez płacze rzewne,
Dzisiaj jest naszym,
Jutro niepewne;
Czuli, a cnotni,
Bądźmi ochotni.

XXXV. Do ***.

List WMPana był pełen uwag ważnych, i z czułością go czytałem. Podobne tym myśli są skutkiem, albo tego, co rozumem się nie stało, albo gdy nadto wielkie użycie sprawiło nudność z rzeczy zle użytych. Nie z tego powodu poszło, coś do mnie pisał, bo cię znam zdawna, i zdawna szacuję. Wiele z tych uwag, które raczyłeś mi powierzyć, są o szczęściu, rzeczy najpożądańszej rodzajowi ludzkiemu. Jakoż to myślenie, jak ludziom najwłaściwsze, tak też najwięcej i zatrudniało i zatrudnia, i mówiących, i czyniących, i piszących :

W czem szczęście? to pytanie od stworzenia świata.
Złe się z dobrem połączą, dobre ze złem brata.
Moja rada, nie szperać, jak się rzeczy dzieją.
Dać złemu z dobrem walkę, a wzmódz się nadzieją.

XXXVI. Do ***.

Piszesz mi WMPan, iż przenosisz się do miasta stołecznego na czas zimowy, ponieważ wieś w tej porze jest nudna. Na taki wyrok, luboby wiele powiedzieć można, iżbym się nie zdał jednak zbyt trudnym; może nie tak WMPanu, jak jejmości, to tylko wyrażam :

Miłe w miastach przebycie wśród zabaw i zbytków,
Przebycie, co wesołość, potem smutek rości;
Umysł nieuprzedzony bada się pożytkow;
Zły miesiąc nazbyt tuczny, gdy po nim rok pości.
Mój dobry przyjacielu! zbytek ów rozjadły
Pożarł wielkie majątki, co poczciwość wzniosła :
Tem nasze wielkie domy do szczętu upadły;
Tem wstrzemięźliwość małych, na wielkość urosła.

XXXVII. Do ***.

Z listu WMPana wyczytuję kłopoty w domu, troski za domem. Nie idzie o to w naszem życiu, żeby kłopotów i trosków nie mieć; ten szczęśliwy, który ich ma najmniej. Więc powiesz : życie ustawicznym jest smutkiem. Ten jednak, co je nadał, jest dobrym istotnie, zaczem albo się uspokoić, albo bluźnić. Bluźnić? możnaż? uspokoić się w naszej mocy, bylebyśmy to, cośmy powinni, tak czynili, jak czynić trzeba. Więc na powtórzone owe hasło :

A jak to się nie smucić? mówię; tak mój bracie,
Podległe utraceniu jest to, co trzymacie.
Tak myśl, a troski zmniejszysz; i zczasem nie będą.
Co ty, to jest dziedzictwem; co twoje, arędą.

XXXVIII. Do ***.

Przedziwne dzieła Wirgiliusza i Horacyusza, dotąd nie znalazły w tak odległej wieków porze takich, którzyby z niemi walcząc, z niemi się zrównać mogli : pokorne to wyznanie, ale prawdziwe. Jeśli więc walczyć trudno, przynajmniej naśladować i tłumaczyć niech się godzi. Z xiąg Wirgliusza wiersze niektóre przetłumaczyłem, i posyłam je :

Z xięgi szóstej Eneidy.

Tak mówił rozrzewniony. Przez morza zakręty,
Ponad brzegi Eubejskie i Kumów okręty
Spoczęły : a zwróciwszy styr w tych okolicach,
Na porzących grunt tęgi stanęły kotwicach.
Młodzież rzezka na brzegi Hesperu skoczyła. A kiedy skry z krzemieni w nich zwarte zdobyła,
Szli drudzy W miejsca górne, co krył gaj rozwlekły,
Potrwożone zwierzęta w zacisze uciekły.
I odkryły się rzeki. Eneasz pobożny
Te siedliska, któremi wzniosły i przemożny
Zawiaduje Apollo, i straszne pieczary
Tajemnic Sybilińskich, nad człecze zamiary,
Kiedy go duchy bóztwa orzezwiają wieszcze,
Śmie odwiedzić, i przyszłość nie doznaną jeszcze.

Z tejże xięgi szóstej.

Tak Anchizes, i dodał : Patrzaj, z jaką sławą,
Marcellus idzie, wieczną ozdobion wyprawą;
I zwycięzca nad innych wznosi się wspaniale.
Ten rzecz rzymską, mimo tłum czyniących zuchwale
Wesprze, i niegdyś dumnych uczyni pokornych,
Zjadłych Kartagińczyków i Gallów niesfornych,
I co Rzym zaszczyt wszystkich wspaniałości liczy,
Trzecie królów znękanych zawiesi zdobyczy.
Wtem ozwał się Eneasz, (bo postrzegł, iż młodzian
Ozdobny, miły, rzezki, w broń świetną przyodzian
Następował, lecz smutny, w ziemię spuszczał oczy; )
O ojcze! rzekł : Któż to jest? jaki go żal tłoczy?
Czy to syn tego męża? czy kto z jego rodu?
Słyszę radość wielbienia, okrzyki narodu!
Ale jakaż się ciemność nad młodzieńcem snuje?
Wtem Anebizes spłakany : patrz, i czuj, co czuję;
O synu! nie badaj się o twoich niedoli,
Da go niebo, lecz cieszyć nim się nie pozwoli.
Pokaże go los światu i weźmie, co nadał;
Nadtoby Rzym był wielkim, gdyby go posiadał.
Coza płacz w Marsa dzielnem powstanie siedlisku!
Tybrze! w smutnym żałoby wielkiej widowisku,
Ponuro będziesz płynął, mimo zwłoki jego.
Któryż młodzian Trojańczyk z szczepu łacińskiego.
Tak mógł wznieść swoje przodki, a sławny w przykłady,
Cieszyć rzymiańską ziemię, co wzmogły pradziady?
Cnoto dawna! i ręko nieprzeparta w bojach!
Gdyby on w wojenniczych był powstał zabojach,
Któżby uszedł bez szwanku natarłszy na niego?
Czyby powinność czynił żołnierza pieszego;
Czyby zżymał bodźcami rumaki dowoli?
Ach! młodzieńcze nieszczęsny! jeśli los pozwoli,
Ty będziesz Marcelusem.

XXXIX. List imieniem Brata do Siostry.

Trzeba być wdzięcznym. Odbieram od ciebie moja kochana siostro dyaryusze tygodniowe, ja też mój dzienny umyśliłem opisać. Luboś tam była, gdzie ja teraz jestem, nie zawadzi opisać to miejsce, które może nie bez słodkiego uczucia sobie przypomnisz :

Między dwoma rzekami płynącemi blisko,
Wznosi się staroświeckie obszerne zamczysko;
Długim wieków przeciągiem te wspaniałe gmachy
Dziwią oczy patrzących wyniosłemi dachy.
Co niegdyś budowali Goty i Krzyżaki;
Tu jeszcze tego ślady i ogromne znaki;
Baszt, wież ganków i sklepień, ponura wspaniałość,
Umieszcza z gruntownością dawną okazałość.

Ale w czem szacować należy istotny sposób myślenia założycielów tego miejsca;

Starowni o dostatki, zbiór jadła, napojów :
Więcej piwnic, szpichlerzów, mieli, niż pokojów.

Że zaś pokoje, a po staroświecku izby, komory, komnaty tak stawiane, iż choćby były w Kalabryi stawiane, możnahy się w nich nie bać trzęsienia ziemi :

Każde z nich zasklepione, i z dołu i z góry,
A te, które je zewsząd otaczają mury,
Tak subtelne, iż w naszym miłym horyzoncie,
Choć południe u okna, zawsze wieczór w kącie.

Jednakże izba, gmach nakształt kościoła. Jak w niej dawni, podczas zimy przebywać mogli, pojąć trudno, ale kryte drzwi w podłodze ułatwiają rzecz :

Choć zimno w niezmiernej sali,
Jednak się w niej dawni grzali;
Każdy do niej wespół śpieszył,
Trunek wzmagał, rzeźwił, cieszył.
A gdy dobry humor grzeje,
Niech śnieg pada, niech wiatr wieje;
Gdy radości coraz rosną,
Zimno ciepłem, zima wiosną.

Nam się niezbyt często trafia ta dobra chwila, przecież nie można mówić, iżby się to kiedy nie miało zdarzyć :

Były czasem dysputy, o gwiazdach, o słońcu,
Różnie różni sądzili, jednakże przy końcu,
Ten, który najdokładniej rozdrażnienia słodził,
Dzban uśmierzył rozterki, i mędrców pogodził.

I dlatego, gdybym ja był królem, albo przynajmniej dyrektorem jakiej akademji, postanowiłbym, iżby się dysputy odprawowały zawsze w stołowej izbie, a takiej, z której by były drzwi do piwnicy. Żeśmy z tej okazałej sali jeszcze nie wyszli, jaka ona jest teraz, nie od rzeczy będzie opowiedzieć.

Stała się zbiorem obrazów,
Tam wśród kunsztownych wyrazów,
W wybornej pęzla okrasie,
Myśl się wdzięcznem czuciem pasie.
Kunsztów cuda jakże wdzięczne?
Rzeźwią umysł dzieła zręczne,
Wzrok się wzmaga patrząc na nie.
Widzi w jakim były stanie,
Gdy w pierwiastkach wątłe, małe,
Dalej wdzięczne okazałe :
Wzrost swój wziąwszy z czasem z pracą,
Uwielbieniem talent płacą.

Przy starem zamczysku jest drugi nowy, i z jednego się do drugiego przechodzi.

Kształtny.... gruntowniejszy stary,
Wieków to świeżych przywary.
Ma ich piętno; i my mamy.
Z dawnych pracy korzystamy,
I niewdzięczni i zuchwali,
My pozorni, oni trwali.

Moralność wypadła z pióra : możnaby się było podobno bez niej obejść w tym opisie, ale kiedy to się stało, iż wypadła, niechże tak, jak wypadła, i zostanie.
Jakże też się to rzeczy inaczej ułożą, a inaczej idą! Obiecałem całodzienne tu moje sprawowanie, a tu go jeszcze i początku nie masz. Zaczynam od przebudzenia; trzeba więc i o śnie coś wspomnieć.

Śnie pożądany, co rzezwisz człowieka,
I mdłe sposobnym dziełu czynisz zmysły,
Gdy osłabiona uśpieniem powieka,
Działać nie zdoła obowiązek ścisły :

Obrazie zgonu trwożliwy, lecz miły,
Przeciwne rzeczy w tobie się złączyły.

Nie żyć twój skutek, zejście przepowiadać :
Straszliwy wyrok. Miękczysz go słodyczą.
Bujaniem myśli czuć, i przyszłość zgadać,
W tem zasilenie i nędzarze liczą.
Straszysz i cieszysz; mdłe ciało spoczywa,
Zmyślność się krzepi. Myśl cała i żywa.

Ale jak to snu z jego darami nie uczuć, kiedy się śpi wygodnie? Przebudzam się, pierwszy widok dzień pogodny, a wtem niosą kawę.

Bodaj przebywać w osimnastym wieku!
Może, iż w przyszłym jeszcze lepiej będzie;
Cieszyć się z tego, co dzierżysz człowieku,
To jest najlepiej w przyrodzonym rzędzie;
Achilles, Cezar, wielcy ludzie byli;
Jednakże kawy z śmietanką nie pili.

Wielcy! cóż z tego? ja im nie zazdroszczę,
Byli, ja jestem. Śpię, piję i jadam;
Przebiorę miarę, więc się i przeposzczę,
I znowu wesół jem, piję i gadam;
Przejdę; a o mnie nie będzie się badał
Ten, który po mnie będzie jadł, pił, gadał.

Przebywszy trzy zamkowe podwórza, obaczyłem się w polu, a słońce wschodziło. Jakażby to była pora, jak najwspanialszemi wierszami przywitać słońce; ale tylekroć witali je poeci, a po większej części tak nie do rzeczy, iż zdaje mi się, że największą przysługę uczynię, kiedy mu nowe powitanie oszczędzę. Niechże go witają ptaszki.

Pozdrawiajcie miłe ptaszki,
Pozdrawiajcie jasność słońca;
Rzeźwcie dzień swemi igraszki,
Nim się zabierze do końca;
Niech uprawując zagony,
Słucha was rolnik znużony.

Odzywajcie się ptaszęta;
Zorze nikną, słońce wschodzi;
Do piosneczek o dziewczęta!
Chłopcy! milczeć się nie godzi;
Zaczynajcie wdzięczną zgrają,
Niechaj echa powtarzają.

A ja słucham, i w lubej prostocie widzę wiek złoty. Bawimy się, ale jakież to porównanie naszego bawienia z ową żywą radością tych, których zowiemy prostakami.

Na wsi mieszka radość żywa;
Tam uprzejma, tam prawdziwa.
Wstyd rumieńcem twarze wdzięczy,
Prawą miłość cnota wieńczy.

Słońce zaczyna dopiekać, wracam do domu; trudno nie wstąpić do ogrodu, kiedy się koło niego idzie.

Nie kunsztowny, nie wspaniały,
Pańskich to przesądów cuda;
Ani wielki ani mały,
I taki się czasem uda;
Ścieżki kręte, położyste,
Drzewa spore, gałęziste.

Miło błądzić w tych uliczkach,
Widzieć owoc, kwiat w zawiązkach;
Spada strumyk po kamyczkach,
Wiatr szeleści po gałązkach,
Świeża trawka w drzewek cieniu,
Wabi wdzięcznie ku spocznieniu.

Zmordowany, siadłem nad brzegiem strumyka, a patrząc na kręty bieg jego, rzekłem :

Pomiędzy łąki, ogrody,
Płyniesz rozkoszny strumyku;
Idą śpieszne twoje wody,
Mruczysz sobie na kamyku;
Jak my żyjem, tak ty płyniesz,
I my przejdziem, i ty zginiesz.

Przeszedł czas w myślach łagodnych. Zegar zamkowy ostrzega, iż się pora obiadu zbliża.

Wstawam więc, spieszę, zastaję...
Jak ten głupi, co to baje;
Iż dość ku zdrowia wygodzie,
Żyć o chlebie i o wodzie.
Jestci u nas chleb i woda,
Ale na tem przestać szkoda,
Mało potraw, ale smaczne :
Czy tę skończę, czy tę zacznę,
Mogąc gust z potrzebą złączyć,
Nie żal zacząć, nie żal skończyć.
A i wino nie od tego,
Od jednego do drugiego,
Skoro się raz kolej zacznie,
Wzmaga się radość nieznacznie,
Radość mierna z miernym trunkiem.
Takim to biesiad gatunkiem,
I mędrcy się uraczali;
A choć i miarę przebrali,
Rzadki błąd nie wiele zgrzeszył,
Nas uśmiesza ich pocieszył.

Jakoż miła to pora, jeść dobrze, pić smaczno, i bawić w dobranem towarzystwie; wszak i w zakonnym refektarzu :

Brat Kapistran przy pulpicie,
Czyta z Skargi świętych życie,
A ojciec Rafał tymczasem,
Pomrukując sobie basem,
Chwaląc wstrzemięźliwość świętą,
Dusi flaszkę nadpoczętą.

Powiada Tacyt, iż ludzie północni lubią długo biesiadować. Byłaby niegrzeczność w nas północnych, zadawać fałsz tak wielkiemu człowiekowi. Czas poobiedni przykry, zwłaszcza w lecie; więc trawi go z nas każdy jak może : ja około trzeciej śpieszę do biblioteki, i zasiadam nad xiążkami.

I dobrze się czas tak trawi,
Czas co uczy, czas co bawi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.
  1. Jazdów albo Ujazdów wieś, w niej zamek za czasów Zygmunta starego, czyli Augusta, jak niesie tradycya, wystawiony, skąd widok piękny na Warszawę i jej okolice : Iż w niej Stefan Batory, król polski, przemieszkiwał, dowodem reprezentacya na teatrum tam wystawionym dzieła dramatycznego : Wyprawa posłów Greckich roku 1578 dnia 12 stycznia, jako się to pokazuje z listu Jana Kochanowskiego, do Jana Zamojskiego, który położony w dziełach tegoż Kochanowskiego.
  2. Łazienki gmach piękny w zwierzyńcu Ujazdowskim, od Stanisława Lubomirskiego marszałka W. K. zbudowany, od Augusta II, króla polskiego ozdobiony, nierównie wspanialej od Stanisława Augusta.
  3. Wilanów upodobane miejsce spoczynku Jana III. króla; tam on włoskim kształtem dóm ozdobny wymurował, ogród przy nim założył. Tamże i życia dokonał roku 1696. August II, rozszerzył to mieszkanie, i wiele mu ozdoby przydał : do tej zaś pory, w której teraz jest, przyprowadził August Czartoryski wojewoda Ruski.
  4. Pisarz anty-Lukrecyusza wierszem wybornym łacińskim kardynał de Pulignac, naówczas poseł francuzki w Polszcze.
  5. Stanisław Lubomirski, marszałek wielki koronny, o którym wyżej była wzmianka, mąż wielce uczony, jako to znać z pism jego na świat wyszłych.
  6. Stanisław Jabłonowski kasztelan krakowski, hetman wielki koronny, godny wspólnik dzieł wielkich Jana III, przyjaźnią ścisłą i powinowactwem z nim złączony.
  7. Chrościński, sekretarz króla Jana III, poeta w czasach swoich znakomity. Między innemi dziełami jest Farsalia Lukana od niego na wiersz polski przełożona, którą Janowi III przypisał.
  8. W Jeziernie zwykle odbywały się pojedynki za Stanisława Augusta.
  9. Góra, miasteczko rozmaitych panów i zgromadzeń duchownych, dziedziczne niegdyś Wierzbowskiego, biskupa poznańskiego, który tam kalwaryą i stacye z podobnym wymiarem, jak są święte miejsca Jerozolimy, założył.
  10. Mniszew, majętność niegdyś Sapiehy, kanclerza W. litewskiego, i w niej ozdobny pałac.
  11. Gruszczyn, majętność zacnego ministra Stanisława Lubomirskiego, marszałka wielkiego koronnego, a w niej kształtna rezydencya, którą z gruntu wymurował.
  12. Miasteczko niegdyś dziedziczne Potockich, potem Jędrzeja Zamojskiego, który szlachetnie wzgardził wielkiem kanclerstwem. Jeszcze to był godny potomek wielkiego Zamojskiego.
  13. Z okazyi meteorów, w nocy niekiedy tam się pokazujących, bajka ta urosła między pospólstwem.
  14. W życiu Jana Kochanowskiego, przez Starowolskiego pisanem, jest wzmianka o tej nominacyi, i sam to zdaje się utwierdzać w rytmie swoim, między fraszkami położonym :
    Do gór i lasów
    .

    Dziś żak spokojny, jutro przypasany
    Do miecza rycerz : dziś między dworzany
    W pańskim pałacu, jutro zasie cichy
    Xiądz w kapitule, tylko że nie z mnichy,
    W szarej kapicy, a z dwojakim płatem;
    I to czemu nie? jeśliże opatem.

  15. W roku 1672 przeciw Prażmowskiemu i partyzantom jego, stanęła sławna konfederacya Gołąbska, pod dyrekcyą Czarnieckiego, pisarza polnego koronnego, reassumowana na sejmie warszawskim w następującym roku.
  16. Tym podszczuwaczem był Jan Sobieski, później król; wówczas naczelnik fakcyi przeciwnej Michałowi.
  17. Jest wieść, iż opactwo Sieciechowskie Benedyktynów, fundowane od Bolesława Wielkiego, i od Sieciecha Toporczyka uposażone, miało później za Bolesława Krzywoustego zyskać część konfiskacyi Sieciecha, wojewody krakowskiego, który z bitwy sromotnie uciekł. Ale Bielski twierdzi, iż nazwisko tego wojewody umyślnie zataiły dawne kroniki dla oszczędzenia potomków. To jednak pewna że nazwisk familijnych niebyło wtedy w Polszcze, równie jak herbów.
  18. Leonard Prokopowicz.
  19. Wkrótce nastąpić miała exdywizya dóbr opactwa między kommendataryuszem, opatem klasztornym, i zgromadzeniem.
  20. Czarnolas o milę od Sieciechowa, wieś niegdyś dziedziczna Jana Kochanowskiego, czego dowodem napis, który się w dziełach jego znajduje :
    Na dóm w Czarnolesie

    Panie, to moja praca, a zdarzenie twoje,
    Raczysz błogosławieństwo dać do końca swoje;
    Insi niechaj pałace marmurowe mają,
    I szczerym złotogłoweni ściany obijają,
    Ja, Panie, niechaj mieszkam w tem gniaździe ojczystem,
    A ty mnie zdrowiem opatrz i sumieniem czystem;
    Pożywieniem uczciwem, ludzką życzliwością,
    Obyczajmi znośnemi, nieprzykrą starością.

  21. Jest w fraszkach Kochanowskiego wiersz powtórzony do lipy. W jednym tak mówi :
    Uczony gościu, jeśli sprawą mego cienia
    Uchodzisz gorącego letnich dni promienia,
    Jeślić lutnia na łonie, i dzban w zimnej wodzie,
    Tym wdzięczniejszy, że siedzisz i sam przy nim w chłodzie,
    Ani mnie za to winem, ani pój oliwą,
    Bujne drzewa najlepiej dżdżem niebieskim żywą;
    Coby zazdrość uczynić mógł nie tylko płonym,
    Ale i płodnym wierszom, a nie mów : co lipie
    Do wierszów? skaczą lasy, gdy Orfeusz skrzypie.
  22. Treny Jana Kochanowskiego, na śmierć córki swojej Urszuli.
  23. Puławy majętność, niegdyś dziedzictwo Lubomirskich od Opalińskich przeszłe, przyozdobione pałacem wspaniałym i ogrodami, przez Czartoryskiego, wojewodę Ruskiego, który tam często przemieszkiwał.
  24. O tym Babinie Sarnicki w dziejach swoich, pod rokiem 1560, takową czyni wzmiankę : « W tymże samym czasie (to
    jest w roku 1560), rzecz ucieszna i bardzo przyjemna od
    « niektórych obywatelów w województwie lubelskiem, wy-
    « myślona była. Ustanowili oni niejakie społeczeństwo, lub
    « zgromadzenie, które Rzecząpospolitą Babińską nazwali, dla
    « tego, iż jej wynalazcą był Pszonka, dziedzic wsi Babina; i
    « tak to miejsce przejeżdżającym przez wspomnienie na to, co
    « się w niem działo niegdyś, bywa przyczyną rozweselenia.
    « Ludzie żartobliwego humoru, umyślili towarzystwo swoje
    « nazwiskiem Rzeczypospolitej upoważnić, a dla większej
    « okazałości, na wzor innych państw, mieli senatorów, mi-
    « nistrów i urzędników. Sposób wybierania na takowe sto-
    « pnie był takowy : ktokolwiek nad innych, czyli w publicz-
    « nem czyli prywatnem posiedzeniu chciał się wynosić, kładli
    « go na czele. Rozszerzał się kto zbytnie w mowie nad rzecza-
    « mi jego stanowi mniej przyzwoitemi, pewen był miejsca
    « w senacie babińskim; kto się z prawdą ominął, albo przy-
    « najmniej co mniej podobnego do wiary powiedział, tego
    « posłem, albo urzędnikiem stanowili; kto się niewcześnie z
    « waleczności chełpił, tego rotmistrzem, lub pułkownikiem
    « wojsk Rzeczypospolitej babińskiej kreowali. Dla czego do
    « naprawy obyczajów, mówienia roztropnego, nauczania
    « obyczajnej wstrzemięźliwości, żart ten był bardzo poży-
    « teczny. » Dodaje dalej Sarnicki, iż to zgromadzenie z śmiercią Pszonki, który był starostą, i Kaszowskiego kanclerza, ustało.
    O Kaszowskim, wspomina tenże pisarz, iż żył jeszcze za jego czasów, i był sędzią ziemskim lubelskim. Zacny nasz Zygmunt August lubił często słuchać powieści o tej rzeczypospolitej. Otoczony raz osobami które do niej należały, zapytał Pszonki czyli ta rzeczpospolita ma także i króla? « Nie,
    « najjaśniejszy panie, odpowiedział Pszonka, za twego życia
    « nie obierzemy króla; panuj i w Polszcze i w Babinie. » Światły monarcha nie tylko się nieobraził tą odpowiedzią, ale owszem pochwalił ją, i tym sposobem zawstydził tych którzy za winy swoje pootrzymywali patenta na urzędników babińskich.
    Rzeczpospolita ta po śmierci swego założyciela utraciła świetność, trwała jednak do końca prawie XVII wieku; a biblioteka Puławska posiada dzienniki jej posiedzeń od roku 1601 do 1677.
  25. Wysokie miasteczko, dziedzictwo Jabłonowskich, pod dożywociem z Sapiehów Jabłonowskiej, wojewodziny bracławskiej.
  26. Był to dwugłówny orzeł Rakuzki.
  27. Dubieck, miasteczko założone od Piotra Kmity marszałka wielkiego koronnego, od lat dwóchset dziedzictwo Krasickich.
  28. Franciszka z Jezierskich pierwszem małżeństwem Charczewska, kasztelanowa Słońska, powtórnem, Rosnowska.
  29. Ignacy Cetner, wojewoda bełzki.
  30. Szkło, wieś należąca do starostwa jaworowskiego, w niem źródło wód mineralnych. O ich przymiotach i użyteczności jest xiążka sławnego niegdyś lekarza lwowskiego Syxta, jej tytuł : o Cieplicach we Szkle.
  31. Stanisław Żółkiewski hetman i kanclerz wielki koronny z Reginy Herburtównej, miał syna bezpotomnego, Jana starostę Rubieszowskiego, i córkę Zofiją Raniłowiczowę, wojewodzinę ruską : z tej spłodzona Teofila Sobieska, kasztelanowa krakowska, matka króla Jana, wniosła w dóm Sobieskich, Żółkiew i Olesko, gdzie się ten wielki wojownik urodził.
  32. Stanisław Żółkiewski, hetman i kanclerz wielki koronny, wyprawiwszy się za Dniestr, przeciw wojskom tureckim pod przywódcą Skinder Baszą w Multany weszłym, przy Cecorze mężnie się potykając, dokonał chwalebnego życia swego starzec siedmdziesięcioletni.
  33. W roku 1610.
  34. Po sławnem zwycięztwie Chocimskiem, wkrótce dokonał życia Michał Wiśniowiecki, król polski w roku 1672. W następującym obrany królem Jan Sobieski, naówczas marszałek i hetman wielki koronny.
  35. Jezuickie niegdyś kollegium, fundowane w tem mieście dziedzicznem, od Łaszcza koadjutora biskupstwa kijowskiego.
  36. W pobocznej kaplicy kościoła kollegiaty Zamojskiej złożony ten wielki człowiek, napis grobowca :
    Hic sitius est Joannes Zamojski.


    Stało się to z wyraźnej jego woli w testamencie tak wyrażonej : Sepullurae corporis mei idem etiam templum Zamoscense praefinio, in quo, quod mortale est, consumatur, et in terram, ex qua profectum est, revertatur. Ante aram hypogeum sepulchri mei fiat stratum lapide marmoreo uigro, meis insignibus impressis ac clava imperii militaris et sigilli regni insigne, non uberiori quam tali inscriptione, insignito : hic situs est Joannes Zamojski.

  37. Szymon Szymonowicz Lwowianin, jeden z najcelniejszych rymotworców polskich. Sielanki jego czyli własne czyli z dawnych naśladowane, mogą się nazwać najwyborniejszem tego rodzaju pisma prawidłem. Rytmy łacińskie szacowne razem zebrane niedawnemi czasy na świat wyszły.

    Umarł w roku 1624 mając lat 71. Z dzieł jego wydanych, w Warszawie 1772, pokazuje się, iż był domownikiem ulubionym wielkiego Jana Zamojskiego, który mu dozór edukacyi syna swojego powierzył.