Żywoty pań swowolnych/Przedmowa tłómacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Przedmowa tłómacza
Pochodzenie Żywoty pań swowolnych
Wydawca Polska Drukarnia w Białymstoku
Wydanie czwarte
Data wyd. 1926
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Tytuł orygin. Vies des dames galantes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁÓMACZA.

Mimo iż książki „swowolne“ stanowią jedynie drobny ułamek mojej „Bibljoteki“, dla wielu czytelników pozostałem przedewszystkiem tłómaczem Żywotów pań swowolnych[1]). Nie gniewam się o tę opinję, która pozwoliła mi przemycić i rozpowszechnić wśród polskiej publiczności Montaigne’a, Pascala, Kartezjusza, etc; przeciwnie. Przystępując tedy po raz trzeci do wydania tych ślicznych Żywotów, niechaj mi będzie wolno złożyć hołd i dank cieniom Brantoma za jego mimowolne zasługi w popularyzacji wielkiej literatury francuskiej na polskiej ziemi.

∗             ∗

Tytuł, pod jakim znaną jest powszechnie w oryginale książka Vies des dames galantes nie wyszedł z pod pióra Brantoma. Rozdziały te zatytułowane były w rękopisie poprostu: Druga księga o paniach (Second livre des dames), w przeciwstawieniu do pierwszej, znanej znowuż francuskiemu ogółowi pod nazwą Vies des dames illustres. Tytuły te, dziś już niemal nierozdzielnie z książkami złączone, nadali im dopiero pierwsi ich wydawcy w XVII-tym wieku (1666), w epoce, kiedy słowa galant i illustre szczególną cieszyły się modą. Dwie te księgi „o paniach“, stanowiące tylko część obfitej puścizny literackiej Brantôma, bardzo różnią się od siebie: charakterem i wartością ludzkiego dokumentu. Pierwsza, to szereg wizerunków najznamienitszych monarchiń i księżniczek owego czasu; wizerunków kreślonych przez panegirystę odurzonego kultem ich wielkości a zarazem wytrawnego i ostrożnego dworaka. Druga, to swobodne gawędy bywalca tychże samych dworów; incognito opisywanych osób i wypadków zostawia tu szerokie pole obserwacji aż nazbyt niedyskretnej, swobodzie języka aż nazbyt wyzutej z względów szacunku i powściągliwości, i czyni z „drugiej księgi o paniach” nieoceniony dokument literacki i obyczajowy.
W „Dzienniku Henryka III“, niefortunnego eks-polskiego króla, spisywanym przez współczesnego kronikarza Piotra de l’Estoile, znajdujemy wierny opis uroczystości danej przez Katarzynę Medycejską na cześć swego zwycięskiego syna, księcia d’Alençon, w cudnym zamku Chenonceaux. Król zjawił się, jak zwykle na podobnych uroczystościach, w stroju kobiecym, ze sznurem pereł na głęboko obnażonych piersiach, w otoczeniu swoich małp i papug. Poniżej króla zasiedli jego faworyci, mignons, uszminkowani, pomalowani, wypomadowani, w olbrzymich wykrochmalonych krezach — „rzekłbyś, głowa św. Jana na półmisku“. Trzy królowe brały udział w festynie. Katarzyna, mimo swoich sześćdziesięciu łat, prowadziła orgję, wciągając w nią córkę Małgorzatę i synowę Luizę Lotaryńską. Usługiwały damy dworskie nawpół nagie, z rozpuszczonemi włosami niby młode oblubienice. Wszystkie przybrane były w męski strój z dwubarwnego adamaszku, zamieniając się niejako z mężczyznami na role i kostjumy. Dobry kronikarz zapewnia, iż „wszystko odbyło się w najpiękniejszym porządku“.
Oto skrawek tła epoki, oto dwór, na którym Brantôme spędził większą część swego bujnego żywota. Epoka niezmiernie ciekawa. Przez tron Francji przesuwa się pokolenie ostatnich Walezjuszów, pokolenie zwyrodniałe i bezpłodne, żarte złowrogą puścizną swego wielkiego dziada, Franciszka I-go, miotane bezustanną chwiejnością między zapędami askezy i pokuty a nawrotami najwyuzdauszej rozpusty. Z matką królów, Katarzyną Medycejską, przedostaje się do Francji włoskie życie dworów, włoska kultura: południowe słońce wdziera się do posępnych gotyckich zamków feudalnych, niecąc w sercach gorętsze i miększe zarazem pragnienia. Wpływy te przesiąkały zresztą już od dłuższego czasu do Francji. Od czasu wojen Karola VIII, przez czas tych długich i zaciętych walk o posiadanie Medjolanu, Genuy, Sienny, Neapolu, wytwarza się ciągle zetknięcie Francji z Włochami i kulturą Odrodzenia. To, co kulturze tej we Włoszech nadawało najbardziej swoiste piętno, t. j. powszechne i wyrafinowane zamiłowanie do sztuk plastycznych, nie tak rychło mogło znaleźć przyjęcie na nieprzygotowanym jeszcze gruncie we Francji (choć i tych wpływów wyraźne ślady widzimy za Franciszka I, który utrzymuje przyjazne stosunki z Leonardem, z Benwenutem); bardzo stanowczo natomiast oddziaływanie wywiera włoska literatura z Boccaciem i Petrarką: przedewszystkiem zaś, wraz z powracającem z wypraw rycerstwem, szeroką falą wpływa swoboda pojęć towarzystkich i obyczajowych[2], wyzwolenie kobiety, wysubtelnienie kultury erotycznej i rozluźnienie dawnej surowości.[3]
Życie, osoba i pisma Brantôma tak ściśle złączone są z dworem Walezjuszów, iż uważamy za konieczne przypomnieć tu w kilku słowach bodaj chronologję monarchów tej epoki. Na pierwszy plan występuje tak często wspominana przezeń świetna postać Franciszka I-ego (1515—1547). Był to roi gentilhomme, jak sam się nazywał, w całem tego słowa znaczeniu. Dworny, rycerski, miłośnik sztuk i wielbiciel kobiet, wprowadza w surowy i rubaszny obyczaj dawnej Francji pierwiastki galanterji i kultu kobiety. Król Franciszek wznosi szereg wspaniałych zamków w St. Germain, Chantilly, Chambord, Chenonceaux. Siostra króla, Małgorzata Nawarska, pielęgnuje, za przykładem brata, sztuki piękne i literaturę. Sama jest autorką słynnego Heptameronu, tak często cytowanego przez Brantôma, która to książka jest zbiorem opowiadań, wzorowanych w formie na nowelach Boccacia. Z życiem dworskiem w Pau, rezydencji Małgorzaty, ściśle się łączą tradycje rodzinne Brantôma: babka jego, Louiza de Daillon, była jedną z najzaufańszych dam dworskich królowej; matka, Anna de Bourdeille, występuje nawet w różnych nowelach Heptameronu jako współopowiadająca pod mianem Ennasuite, podczas gdy ojciec Brantôma, Franciszek, nosi w nich godło Simontaut.
Po Franciszku I-ym wstępuje na tron syn jego Henryk II (1547—1559). Wbrew panegirykom Brantôma, historja przedstawia go nam jako człowieka ponurego i ograniczonego, zamiłowanego jedynie w ćwiczeniach żołnierskich, które też stały się przyczyną jego śmierci[4]. Ożeniony z Katarzyną z rodu Medyceuszów, pozostawał przez całe życie pod wpływem słynnej Diany de Poitiers (którą uczynił księżną Valentinois), niegdyś faworyty ojca jego Franciszka, starszej od króla i dzierżącej go pod nieograniczonym wpływem, więcej jeszcze przewagą umysłową niżeli świetną urodą. Przez Katarzynę Medycejską zacieśnia się jeszcze, jak wspomniałem, związek pomiędzy dworem francuskim a włoską kulturą i obyczajem. Wraz z królową przybywa do Paryża cała armja śpiewaków, tancerzy, muzyków, astrologów, „mietelników“ i t. p. Dworzanin francuski mówi — wedle świadectwa Brantôma — równie biegle po włosku, a często i po hiszpańsku, jak po francusku; nieustanne cytaty w tych językach w jego książkach dowodnie zaświadczają o tem. Współczesne świadectwa kreślą nam Katarzynę jako kobietę imponujęcego wejrzenia, choć nie piękną, zażywną, namiętną myśliwą, zamiłowaną w obfitych ucztach i bogatych festynach. Odznaczała się ozdobną wymową i literackiem uzdolnieniem, którego świadectwem jest jej dyplomatyczna korespondencja, obejmująca blizko 6000 listów. Władzą królewskiej faworyty i jej potężnej kliki odsunięta od wpływu na ster państwa, czeka w cierpliwem milczeniu i pozornej bierności na chwilę, w której śmierć Henryka odda jej w ręce rządy, sprawowanie imieniem regentki małoletnich synów, a później przemożnej doradczyni najbardziej z nich ukochanego, Henryka III-go. Wówczas ujawnia się w całej pełni charakter tej niepospolitej kobiety: namiętna żądza władzy, głębokie spojrzenie polityczne, wytrawność w poruszaniu ludźmi. Wśród orgji i festynów, wśród czczych igraszek zniewieściałego dworu, Katarzyna pracuje bezustanku nad zniszczeniem swych głęboko i tajemnie obmyślanych planów.
Henryk II-gi ginie w r. 1559, zostawiając czterech synów i trzy córki. Z synów, którzy wszyscy zeszli bezpotomnie, trzech zasiadało kolejno na tronie Francji.
Franciszek II-gi (1559—1560) liczy lat 16 w chwili wstąpienia na tron; żoną jego, królową Francji, była tak nieszczęsna później Marja Stuart. Młodociany król był równie nierozwinięty fizycznie jak umysłowo, za panowania jego ster rządów wydzierali sobie matka Katarzyna i wujowie jego żony, książęta de Guize. W rok po objęciu tronu, Franciszek II-gi umiera wskutek „wrzodu w głowie“ czy w uchu, poczem następuje 10-letni okres regencji Katarzyny.
W r. 1571 obejmuje rządy Karol IX, liczący wówczas lat 22. Wysokiego wzrostu, chudy, wątły, zgarbiony, chorobliwie blady, tak przedstawia się nam na słynnym portrecie Franciszka Clouet (Janet), znajdującym się w galerji księcia d’Aumale. Młody król otrzymał niezmiernie staranne wykształcenie literackie. Pod kierunkiem Amyota, świetnego tłómacza Plutarcha, studjuje Plotyna, Platona, Wergilego, Cycerona, Polibiusa i Machiawela. Sam pisze wiersze, tłumaczy ody Horacego na język francuski. Panowanie Karola IX-go wypełnione jest ciągłemi zamieszkami religijnemi, które, od czasów Reformacji i Kalwina, nurtowały Francję. Głową partji hugowskiej był Antoni z Nawary i brat jego książę de Coride; najwybitniejszym z jej partyzantów admirał Coligny; naczelnikami stronnictwa katolickiego byli książęta de Guize. Katarzyna, jakkolwiek zdecydowanie skłaniając się ku wojującemu katolicyzmowi, wygrywała obie partje przeciw sobie, aby ster rządów tem pewniej utrzymać w dłoni. Wreszcie, częścią podstępne plany dworu, częścią żywiołowa nienawiść, rosnąca pomiędzy katolikami a hugonotami, sprowadziły ową straszliwą noc św. Bartłomieja (1572), w której w samym Paryżu wymordowano przeszło 2000 hugonotów, przybyłych tam z całem zaufaniem z okazji zaślubin Henryka Nawarskiego z siostrą królewską Małgorzatą. Noc św. Bartłomieja złamała do reszty słabego króla. Karol IX-ty, który, według podania, z okien Luwru miał strzelać do ratujących się hugonotów[5], dręczony halucynacjami, szuka odtąd spokoju i snu w wytężających ćwiczeniach fizycznych. Całe dni spędza na polowaniu, nie zsiadając po dwanaście i czternaście godzin z konia; jeśli nie poluje, szuka znużenia w szermierce, w grze w piłkę, lub kuciu żelaza ogromnym ciężkim młotem. Wreszcie, w roku 1574, umiera w Vincennes na suchoty. Na łożu śmierci do ostatniej chwili pracuje literacko, pisząc dzieło przyrodniczo-myśliwskie o jeleniach, przy którego 29-tym rozdziale wypuszcza pióro z ręki i umiera.
Następcą Karola IX-go na tronie francuskim był brat jego Henryk, wprzód książę andegaweński, później król polski. W chwili wstąpienia na tron miał lat 25. Był to monarcha wytworny, pełen smaku, wykształcony i wymowny. Z przymiotami temi łączyło się jednakże wspólne wszystkim ostatnim Walezjuszom zwyrodnienie fizyczne, zmienność i słabość charakteru, wahająca się pomiędzy ucztami i orgjami a procesjami i włosiennicą. Panowanie jego to okres wpływu faworytów dworskich, mignons, w których towarzystwie, jak również w towarzystwie kobiet, najchętniej i sam przebrany za kobietę, król przepędzał dni na zniewieściałych igraszkach. Henryk III zginął zasztyletowany przez Jacka Clément.
Najmłodszy z synów Henryka II-go, książę d’Alençon, ten właśnie któremu Brantôme poświęca swoją „Drugą księgę o paniach“, zmarł w 31 roku życia (1584) nie doczekawszy się tronu. Wedle portretów współczesnych był to mężczyzna kształtnej postaci, ale o grubych i pospolitych rysach twarzy, a zwłaszcza dużym i szpetnym nosie, będącym współcześnie przedmiotem licznych epigramów. Z chrakteru miał być tchórzliwy, kapryśny i drażliwy jak kobieta, niestały, bez poczucia honoru, bez przekonań politycznych i religijnych, uprawiający konszachty z wszystkiemi partjami dla dogodzenia swej ambicji i chęci wichrzenia. Henryk, brat jego, nienawidził go i gardził nim; dopóki mógł, trzymał go niejako w więzieniu, ledwie zamaskowanem pozorami przyzwoitości; później jednak d’Aiençon wytrwałemi knowaniami zdołał sobie wywalczyć stanowisko niemal udzielne.
Jedna z córek Henryka II-go, Małgorzata, była zaślubiona Henrykowi, królowi Nawary. Henryk, syn Antoniego, przywódcy Hugonotów, sam również protestant, trzymany był w młodości swej na dworze nawpół jako zakładnik; po śmierci Henryka III przyjął katolicyzm i wstąpił na tron jako Henryk IV, odtrąciwszy wprzódy żonę swą Małgorzatę, aby zaślubić Marję Medycejską.
Małgorzata de Valois była szczególnym przedmiotem kultu i uwielbienia Brantôme’a, który nawet po zupełnem wycofaniu się z życia dworskiego utrzymywał z nią stosunki i korespondencję. Była to kobieta rzadkiej piękności, bystrego dowcipu i bardzo swobodnych obyczajów. Na dworze Katarzyny Medycejskiej, jak zaświadcza Brantôme, była królową mody. Szerokości jej skali intelektualnej dowodzi, iż Brantôme ofiaruje jej, z całą ufnością w dobre przyjęcie, Drugą księgę o paniach, a równocześnie prawie Montaigne pisze dla niej swoją Apologję Rajmunda Sebond.
Rządy ostatnich Walezjuszów były dla Francji epoką ruiny ekonomicznej, z której dopiero genjusz organizacyjny Henryka IV zdołał ją podźwignąć. Główną przyczyną upadku były nieustanne wojny i rozruchy wewnętrzne, które pustoszyły kraj, tak iż, jak Henryk IV wyraził się w Blois, przeważna część folwarków i prawie wszystkie wsie stały próżne i niezamieszkałe. Do ruiny gospodarczej przyczyniały się również rządy faworytów, których łupieztwu kraj był na pastwę wydany, a także i zbytkowny tryb dworu. Budżet osobistych przyjemności Henryka III-go wynosił około 1 miljona złotych talarów (dzisiejszych 50 miljonów franków). Równocześnie jednak podnosił się Paryż jako środowisko sztuk, nauk i wykwintnego życia i mógł już obecnie rywalizować pod tym względem z Neapolem i Madrytem, aby niebawem zabłysnąć jako stolica cywilizowanego świata.
Oto pobieżny szkic epoki i dworu, z któremi ściśle związana jest osoba, życie i działalność literacka Brantôma. O życiu jego nie jest nam wiadomo zbyt wiele, a i te wiadomości opierają się niemal wyłącznie na jego własnych wyznaniach.

Piotr de Bourdeille, pan i opat de Brantôme, urodził się około roku 1540, jako młodszy syn jednej z najznaczniejszych rodzin perygordzkich. Ojciec jego, człowiek niespokojny i burzliwego temperamentu, był za młodu pazirm królewskim, matka, urodzona La Châtaigneraie, była damą dworu królowej Nawary, i w Nawarze prawdopodobnie ujrzał młody Bourdeille światło dzienne. Po śmierci królowej Nawary, Brantôme dostaje się do Paryża dla odbycia pierwszych nauk; następnie prowadzi je dalej jako 15-letni chłopiec w Poitiers, z którego to czasu pozostało mu w pamięci wspomnienie pięknej hugonotki Gotterelle, tak ofiarnej dla współwyznawców. Po ukończeniu nauk w r. 1556, rodzina przeznaczała Brantôma, jako młodszego syna, do stanu duchownego, zaś Henryk II nadaje mu opactwo Brantôme, w uznaniu zasług jogo starszego brata w potrzebach wojennych. W aktach rodzinnych z owego czasu znajduje się podpis szesnastoletniego wówczas chłopca: „wielebny ojciec w Bogu, opat Brantôme“. Godność ta nie wkładała jednak żadnych kościelnych obowiązków i nie stała na przeszkodzie ani do służby rycerskiej, ani do małżeństwa. Rzemiosło wojenne bardziej niż stan duchowny odpowiadało niespokojnej naturze młodego junaka: jakoż, licząc lat 18, wyrąbał lasu za 500 dukatów, wyekwipował się i pociągnął do Włoch na czele gromadki siedmiu szlachty, również przezeń uzbrojonych i posadzonych na tęgie rumaki.
Ziemie, przez które Brantôme jechał, bynajmniej nie były spokojne. W Piemoncie, w okolicznościach których bliżej nie znamy, otrzymuje postrzał w twarz, który o mało go nie pozbawia wzroku; zmuszony jest zatrzymać się w Portofino, w owem cudownie pięknem pogórzu nad zatoką genueńską, gdzie przechodzi osobliwą kurację: „jedna bardzo piękna tameczna pani wstrzykiwała mi do oczu mleko ze swoich pięknych i białych piersiątek“[6]. Następnie, w orszaku Franciszka de Guize, księcia Lotaryńskiego, udaje się morzem do Neapolu: przekazuje nam dokładny opis przyjęcia, jakiego doznał francuski orszak od margrabiego Alkali[7]. Tutaj poznaje margrabinę de Guast, której życzliwość wspomina później z takiem rozczuleniem.
W r. 1560 powraca z Włoch do swoich majątków, które przez ten czas były na opiece starszego brata, Andrzeja. W tym czasie przypada zetknięcie się Brantôma z życiem dwom, gdzie pamięć jego wuja La Châtaigneraie zapewniła mu, zwłaszcza u książąt Lotaryńskich, znaczne protekcje. Po śmierci Franciszka II-go, Brantôme znajduje się w orszaku, który odwozi królowę Marję Stuart do Szkocji. W życiorysie jej przytacza nam piosenkę, jaką biedna królowa żegnała się z Francją[8].
Niebawem wybuchła wojna domowa, Brantôme walczy oczywiście po stronie dworu; bierze również udział w bitwie pod Dreux. Gdy we Francji chwilowo niema gdzie się bić, szuka okazji zagranicą. W r. 1564 wchodzi w ściślejsze stosunki z dworem księcia Orleanu (późniejszego Henryka III-go) i zostaje jednym z jego dworzan, z płacą 600 funtów. Jednakże już w tym samym roku przyłącza się znów do wyprawy przeciw Barbereskom na wybrzeżu Marokko. Widzimy go w Lizbonie, w Madrycie, gdzie na dworach jest nader mile widziany. Kiedy sułtan Soliman oblega Maltę, przyłącza się Brantôme do ochotników spieszących na odsiecz, która jednak przybyła zbyt późno. Przejeżdżając w powrocie przez Neapol, przedstawia znowu swoje służby margrabinie de Guast, która okazuje chęć zajęcia się jego losem; jednakże niespokojny duch Brantôma gna go w świat dalej, i każe mu przepuścić tę okazję, nad czem później gorzko ubolewa. Tłukąc się tak bez określonego celu po świecie, zamierza Brantôme pociągnąć na Węgry, gdzie się biją, po drodze jednak, w Wenecji, wieść o śmierci sułtana Solimana udaremnia te zamysły. Powraca przez Medjolan i Turyn w dość opłakanym stanie; wszelako duma, niezwykła na owe czasy w takich rzeczach, nie pozwala mu przyjąć zasiłku, jaki ofiarowuje mu księżna Sabaudzka.
Tymczasem hugonoci zmuszają króla do coraz większych ustępstw. Książę Condé i admirał Coligny uzyskują chwilowo stanowczą przewagę. Hugonoci, którzy dowiedzieli się, iż Brantôme ma jakieś przyczyny niezadowolenia przeciw królowi, starają się go przeciągnąć na stronę Reformy, ale napróżno. Niebawem otrzymuje Brantôme szarżę rotmistrza „nad dwiema chorągwiami“, jakkolwiek jedna z nich tylko istniała w rzeczywistości. Chorągwią tą dowodził Brantôme w bitwie pod St. Denis (1557). W r. 1558 mianuje go Karol IX swoim podkomorzym ze stałą płacą. Po bitwie pod Jarnac w roku następnym, zapada Brantôme na jakąś złośliwą febrę, która go więzi niemal przez cały rok w domowych pieleszach.
Zaledwie wrócił do zdrowia, już rwie się do nowej wojny; ubolewa, iż nie było mu danem walczyć w bitwie pod Lepanto. Natomiast gotuje się wziąć udział w wielkiej egzotycznej ekspedycji do Peru, którą przygotowuje dawny przyjaciel jego, Strozzi. Ale jakieś nieporozumienia, zaszłe pomiędzy nim a Strozzim, kazały Brantômowi poniechać tego zamiaru. Przygotowania do tej wyprawy, które trzymały go zdala od Paryża, oszczędziły mu widowiska krwawej nocy św. Bartłomieja (1572). W następnym roku bierze czynny udział w obleganiu La Rochelle.
Po śmierci Karola IX, Brantôme zjawia się na dworze i cieszy się nawet względami Henryka III-go, wszelako niespokojny jego duch i zażyłość z Bussym d’Amboise, pierwszym dworzaninem księcia d’Alençon, ciągnie go w stronę owego brata królewskiego, niemiłem okiem widzianego u dworu. To osłabia życzliwość Henryka III-go do swego szambelana.
Niebawem zachodzi wypadek, który popycha Brantôma niemal do jawnego buntu. W r. 1582 umiera starszy jego brat, z którym Brantôme posiadał wspólnie opactwo tego imienia. Król przyrzekł mu zaraz sukcesję, okazało się jednak, iż zmarły ustanowił spadkobiercą swojego zięcia, wobec czego monarcha nie mógł dotrzymać słowa. Brantôme, zrozpaczony i wściekły z gniewu, pragnął uzyskać opactwo choć dla swego małoletniego siostrzeńca: i to napróżno. Tego już było nadto porywczemu szlachcicowi: „Jednego rana, w drugi dzień nowego roku, przedłożyłem królowi swoje żale; usprawiedliwiał się przedemną, mimo że był moim królem. Odpowiedziałem mu jeno: Najjaśniejszy Panie, postępek W. K. M. nie daje mi bynajmniej przyczyny, abym Jej nadal miał tak gorliwie służyć, jak to dotychczas czyniłem“. I odszedł w rozżaleniu i gniewie. Wychodząc z Luwru, spostrzegł wiszący na sobie złoty kluczyk szambelański: w złości zerwał go i rzucił do Sekwany. Mimo to, jak mówi, uczęszczał nadal na pokoje królowej matki.
Wogóle biedny konik polny, który przeigrał młodość po dworach i polach bitew, nie myśląc o konsekwentnem wspinaniu się na szczeble zaszczytów, ani też o poważnem zabezpieczeniu na starość, dziwnie teraz z wiekiem staje się drażliwy i rozgoryczony.
„Owo tedy co do mnie — powiada, kończąc swoją czwartą rozprawę, której dłuższy ustęp poświęcił żałosnym rozpamiętywaniom zaniedbanej fortuny — mogę w tym barzo dobrze użyć przysłowia, które nasz święty Zbawiciel Iezus Kristus wymówił własnemi usty, iż: nikt nie iest prorokiem we własnym kraiu. Możebna, gdybych był wysługiwał się cudzoziemskim xiążętom tak dobrze iako własnym, y szukał losu śrzód nich, iako czyniłem miedzy naszemi, iż byłbych teraz więcej obciężony maiątkami a godnośćmi, niźlim iest dzisia laty a frasunki. Ano trza cirpieć! ieśli moia Parka tak uprządła, przeklinam iey; ieśli to zawisło od moich xiążąt, oddaię ich wszytkim dyabłom, ieśli się ieszcze tam nie dostali!“
Oto jeszcze jeden przykład, nie bez interesu ze względu na osobę której dotyczy. Brantôme nie mógł znosić Montaigne’a — w którym zresztą zapewne nie domyślał się jednego z największych pisarzy Francyi — dlatego, że ten pochodził ze świeżo upieczonej szlachty. To, że „urodzony“ szlachcic mógł dla rozrywki zabawiać się piórem, to uznawał Brantôme i potwierdziły własnym przykładem; żeby jednak, naodwrót, człowiekowi pióra udzielano godności szlacheckich, to nie mieściło mu się w głowie. Brantôme otrzymał order św. Michała, co skąpo zaspakajało jego ambicję, bowiem odznaczenie to musiał dzielić z bardzo wieloma; ale przynajmniej wiedział, iż jest ono ograniczone do „urodzonej“ szlachty, I oto sąsiad jego, imć p. Michał z Montaigne, otrzymuje toż samo odznaczenie! Brantôme, oburzony do żywego, wybucha w gorzkich refleksjach na ten temat. A co najzabawniejsze, to iż znowu Montaigne, ze swej strony, również silnie wyrzeka na spospolitowanie tej dekoracji.
Henryk III-ci przebaczył Brantômowi jego zuchwalstwo, wszelako królewskie pokoje były odtąd dla niego zamknięte. Wówczas przyciągnął go do siebie książę d’Alençon, mianując go swoim szambelanem. Książę próbował stworzyć sobie partję z wszystkich niezadowolonych, zatem niełaska Brantôma była mu na rękę. Owocem tej zażyłości jest właśnie „Druga księga o paniach“ której parę rozdziałów musiało być już spisanych za życia księcia. Jednakże d’Alençon umiera w r. 1584, a z nim rozpadają się ostatnie nadzieje Brantôma.
Wówczas biedny dworak poczyna snuć szersze i zuchwalsze plany z których sam się nam spowiada w ten sposób: „Postanowiłem sprzedać tę odrobinę dobra, jaką posiadam we Francji, i udać się w służbę wielkiego króla Hiszpanji, wspaniałomyślnego i szlachetnego w wynagradzaniu usług. Tak tedy myślę nad tem i przetrawiam i widzę iż byłbym zdolen dobrze mu usłużyć, bowiem niema portu ani nadbrzeżnego miasta, któregobym nie znał doskonale, od Pikardji aż do Bajonny, z wyjątkiem Bretanji, gdzie nigdy nie byłem; znam również słabe punkty wybrzeża Langwedockiego aż po Grasse w Prowancji“, Brantôme zamyślał tedy, ni mniej ni więcej, jak zdradzić Hiszpanji słabe punkty portów francuskich i, w danym razie, sprowadzić najazd wojenny na Francję. Zauważyć należy, iż o tym zamiarze nikt nigdyby nie wiedział, gdyby on sam nie wyspowiadał się zeń z taką dobrodusznością: dowód znanego zresztą faktu, iż pojęcia patrjotyczne w dzisiejszem znaczeniu w tej epoce jeszcze nie istniały i były najzupełniej podporządkowane wybujałej swobodzie indywidualnej i pojęciom kastowym. Brantôme chce zresztą prosić króla Franji o zwolnienie z obowiązków poddanego: „Mniemam, iż nie byłby mógł odmówić mojej prośbie, każdemu bowiem wolno jest zmienić ojczyznę i obrać sobie inną. To pewna, iż gdyby mi był odmówił, byłbym opuścił Francję tak samo, ni mniej ni więcej jak sługa który pogniewa się na swego pana i chce go poniechać; a jeżeli ten nie chce go zwolnić, nie jest naganną rzeczą zwolnić się samemu i oddać się innemu panu“.
Brantôme, w rozmyślaniach swoich, nieraz powraca do tej kwestji: w innem miejscu, mówiąc o konetablu Burbonie, zwalcza skrupuły tych, którzy godzą się wprawdzie, iż można opuścić ojczyznę, że wszelako nie godzi się ujmować za broń przeciwko niej. „Doprawdy! wykrzykuje, oto mi dzielne filozofy-skrupulaty! Niechże ich frybra ściśnie! Więc ja będę siedział cicho jak głupiec, a kto mnie tymczasem wyżywi? Natomiast, skoro dobędę szpady z pochew, ona mi da jeść i przymnoży chwały w dodatku!“
Rzeczywistość jednak udaremniła te awanturnicze plany. Wybuchła wojna Ligi, majątki spadły w wartości, niepodobna było znaleźć nabywcy, a bez pieniędzy nie sposób szukać szczęścia w Hiszpanji. Brantôme pociesza się jak może: „Takto człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi! Bóg wie co robi: możebna, iż, gdybym był ziścił moje plany, byłbym uczynił więcej złego mojej ojczyźnie, niżli uczynił swojej ów renegat z Algieru; i że, dla tej przyczyny, byłbym na wieki przeklęty u Boga i u ludzi“.
Sądzić można, iż południowa fantazja unosi Brantôma i każe mu się drapować w płaszcz czarnego charakteru; nie wydaje się prawdopodobnem, aby w tym doskonale przeciętnym charakterze dzielnego szlachcica swojej epoki był materjał na „zdrajcę“ w wielkim stylu.
Wówczas zachodzi wypadek, który stanowi bolesny zwrot w całem życiu Brantôma. Pada nieszczęśliwie pod konia, który, gniotąc go, łamie mu wszystkie żebra; Brantôme na cztery lata przykuty jest do łóżka, a na cale życie zostaje kaleką.
Kiedy podniósł się z łoża boleści, nie odnalazł już dawnej swojej Francji. Żelazna ręka Henryka IV-go ujęła rządy kraju, a w nowym porządku rzeczy zaginęło owo ulubione życie dworu ostatnich Walezjuszów. Brantôme nie znalazł tam miejsca dla siebie, zdrowie jego przykuwało go zresztą do domowego spoczynku, w którym wreszcie, od śmierci starej królowej-matki (1589), zagrzebał się już zupełnie.
Chaffourer le papier“, oto wzgardliwa nazwa, jaką stary żołnierz, dworak i podróżnik nada je swoim przymusowym wczasom literackim. Niewątpliwie Brantôme zabawiał się piórem i wprzódy; całe ustępy jego dzieł musiały powstać już za jego bardziej czynnego życia, przynajmniej w formie zapisków; jednakże, z drugiej strony, można sądzić, iż dopiero ten zwrot w jego życiu sprawił, iż wytrwalej niż wprzódy zaczyna uprawiać tę niwę swojej bujnej indywidualności.
W r. 1590 Brantôme udał się złożyć pokłon królowej Nawary, pędzącej życie w zamku Usson w Owernji. Ofiarował jej rozprawę Rodomontades espagnoles i przedstawił spis innych dzieł, które miał na warsztacie. Brantôme, dla którego w osobie Małgorzaty de Valois skupiały się obecnie wszystkie wspomnienia i wszystko czem żył całą swą młodość i wiek męski, oczarowany był wdzięcznem przyjęciem jakiego doznał od „jedynej pozostałej latorośli szlachetnego domu Francji, najpiękniejszej, najszlachetniejszej, największej, najwspanialszej, najwielkoduszniejszej i najdoskonalszej księżniczki w świecie“. W rozczuleniu przyrzekł jej ofiarować całość swoich dzieł, jakoż dotrzymał wiernie tego przyrzeczenia.
Oprócz literatury wypełniały stare lata Brantôma dwie namiętności. Budował i procesował się. Wśród ciężkich trudów i z wielkim kosztem wzniósł zamek Richemond. Z sąsiadami pieniał się tak zawzięcie, iż jeszcze w testamencie spadkobiercom swoim zaleca usilnie prowadzenie dalej wszystkich jego procesów. Nękało go osamotnienie i podagra. Ostatnie lata jego wypełnione są skargami i goryczą. Umarł, zapomniany zupełnie od świata, w r. 1614.
Żadne z dzieł Brantôma nie ukazało się za jego życia. Nie chciał tego, mimo nalegań księgarzy, którym pokazywał, częściowo przynajmniej, rękopis, i którzy „ofiarowali się wydrukować go za darmo“. Natomiast w testamencie swoim przekazuje wyraźne rozporządzenia co do wydania zostawionych rękopisów, i nakłada ten obowiązek spadkobiercom, od spełnienia go czyniąc wprost zależnem prawo korzystania z sukcesji. „Zwłaszcza mają czuwać, aby na tytule drukarz nie umieścił innego nazwiska jak moje własne; inaczej bowiem byłbym pozbawiony owocu swoich trudów i sławy jaka mi się należy“. Z tego rysu i z bardzo szczegółowych rozporządzeń „technicznych“, jakie Brantôme, co do wydania swoich dzieł, zostawił w testamencie, widzimy iż lekceważenie okazywane przezeń dla swoich zabaw literackich z czasem zmieniło się w pieczołowitą troskliwość zawodową.
Mimo tych tak wyraźnych zaleceń, ani bratanica jego, hrabina Duretal, ani żaden ze spadkobierców nie wypełnili życzeń testatora. Być może, lękali się skandalu, może też nie uzyskali pozwolenia królewskiego. Rękopis pozostał w zamku Richemond, jednakże, z biegiem czasu, wieść o nim rozchodziła się coraz szerzej, poczęły krążyć odpisy. Wreszcie okazały się, odbite drukiem w Holandji, najpierw „Pierwsza księga o paniach“ p. t. Vies des Dames illustres (1665) następnie, w r. 1666, dalsze pisma. Razem wydanie to obejmowało 9 tomów elzewirowych. Wydanie to, jak również i następne z 17 i 18 wieku, dokonane były, obyczajem ówczesnym, wedle wątpliwych nieraz odpisów; dopiero w r. 1822 ukazało się wydanie sięgające do manuskryptów, znajdujących się w posiadaniu rodziny Bourdeille. Ostatnią, najlepszą i najbardziej wyczerpującą redakcją pism Brantôma jest wydanie z r. 1858, z przedmową i przypisami Prospera Merimée (Paris, P. Joannet, Bibliothèque Elzevirienne, tomów 13). Obejmuje ono:

Księgi o mężczyznach:
Księga I. Żywoty wielkich rycerzy ubiegłego wieku.
Część I-sza: Żywoty wielkich rycerzy cudzoziemskich ubiegłego wieku (75 życiorysów).
Część II-ga: Żywoty wielkich rycerzy francuzkich ubiegłego wieku (124 życiorysów).
Księga II. Rozdział I-szy: De tous nos courronnels francais et maisters de camp.
Rozdział II-gi: Rozprawa o pojedynkach.

Księgi o paniach:
Księga I-sza o paniach (zwana Vies des dames illustres).
Księga II-ga o paniach (Vies des dames galantes).
Prócz tego szereg pism pomniejszych i drobiazgów, jak Rodomontades Espagnoles, etc.

∗             ∗

Brantôme, jak się nam w życiu i w pismach swoich (poza talentem pisarskim) odzwierciadla, jest doskonałym typem współczesnego szlachcica francuskiego. Jest nawet w kroju jego postaci, tak samo jak w jego umysłowości, pewna miara, pewna przeciętność, która właśnie czyni go typem. Jest odważny, chciwy przygód, ale bez nieopatrzności i bez przesadnego junactwa. Ma z natury odruchy raczej pańskie i bezinteresowne, ale w rozpamiętywaniach swoich gorzko nad tem ubolewa. Jest hardy, ale ogląda się nieustannie na łaskę możnych. Posiada dość wykształcenia, ale przeważnie na ten użytek, aby jakimś przekręconym przykładem z Plutarcha lub Plinjusza okrasić pieprzną anegdotę; pozatem tkwiący niemal we wszystkich przesądach swojego wieku. Dumny ze swojej Francji i bezwiednie w niej rozkochany, ale zarazem gotów, z całą świadomością, dla błahej prywaty, „ściągnąć na nią największe nieszczęścia“. Wreszcie w religijnych kwestiach niemal obojętny, posiada ów naturalny sceptycyzm człowieka, który wiele żył po świecie i wiele podróżował; niema zaciekłości względem hugonotów, pomiędzy któremi liczy wielu osobistych przyjaciół, ale ze spokojnem sumieniem gotów jest powtarzać o wyznawcach Reformy najpotworniejsze baśnie. Oto Brantôme jako człowiek, „wizerunek człowieka poczciwego“ współczesnej Francji. Na tle ówczesnej epoki, jest on może najbardziej podobny do tego typu, jakim był inny ogromny talent literacki, Jan Chryzostom Pasek, na tle Polski XVII wieku.
Mimo tej pewnej przeciętności, jeden jest rys w Brantômie, który dowodnie świadczy o jego przynależności do owej wspaniałej rasy ludzi Odrodzenia; a mianowicie ta niesłychana bujność, ta bezwzględna affirmacja wszystkiego co jest życiem, fanatyczny kult energii we wszystkich jej przejawach. Rys ten jest tem bardziej imponujący, ile że Brantôme, w okresie spisywania swoich wspomnień był starcem złamanym długoletnią chorobą. Ten kult tryska z każdej karty jego książki; wyraża się w jego wybuchach zachwytu, w zabawnych irytacjach, w przykładach dobieranych z historji, w sposobie ich komentowania. Odwaga i dziarskość u mężczyzny, piękność i hojność miłosna u kobiety, oto jedyne credo Brantôma: „inym niechay kat świci; zwrok bowiem powinien się zawżdy rozciągać ieno na to co nadobne, y unikać szpatoty iako może“. W zachwyt wprawia tak samo Brantôma „piękna zemsta“, której przykłady niejednokrotnie przytacza z naocznych swoich wspomnień: „...Na nic się to nie zdało, ieno, po iakiey sześci albo siedmi lat, urósłszy w wiek y odwagę, uczynili wyprawę na mordercę swego oćca, tak grzecznie y składnie, iż, iednego dnia, wszedłszy chyłkiem do iego domu, zabili iego, iego żenę, syny, córki, wszytkie domowniki, zgoła do psów, kotów y wszytkiego co było żywe w domu. To się nazywa wziąć pomstę, nie oszczędzając ani kropli krwie!“[9].
Pomimo 13 tomów, które obejmuje wydanie zbiorowe pism Brantôma[10] i mimo że inne jego książki nie są bynajmniej pozbawione historycznego interesu, Brantôme pozostał dla potomności jedynie niemal i wyłącznie autorem „Żywotów pań swowolnych“. Raz przez skandaliczny rozgłos, jaki, dla jej tematu i zawiesistości języka, przylgnął do tej książki, z krzywdą dla niej i dla jej autora; po wtóre dlatego, iż w żadnem z jego dzieł niepospolity talent pisarski Brantôma nie rozlewa się tak bujnie i swobodnie. Jego „Żywoty wielkich rycerzy“ i „Żywoty pań dostojnych“, to ciężkie nieco a bezładne, wzorowane na starożytnych autorach biografje, w których nie brak wprawdzie hojnie rozsypanych rysów żywych i charakterystycznych, lecz w których konwencjonalność pochwał, uszanowanie i ostrożność ciągle nakładają pęta werwie pamiętnikarza. Nic podobnego w „Żywotach pań swowolnych“. Tutaj namaszczony historiograf zmienia się w przemiłego gawędziarza, rozbawionego gadułę, który, z przeżyć i rozmyślań swego barwnego i urozmaiconego życia, destyluje te opowiastki zwięzłe, żywe, epigramatyczne niemal, i wpół dla nas, wpół dla siebie, aby umilić sobie wspomnieniami smętek przymusowej bezczynności, spisuje to, co w ciągu swych niespokojnych kolei widział i zauważył.
Jako rasowy Francuz widział przedewszystkiem kobietę. Patrzy na to osobliwe stworzenie oczyma naiwnego zaciekawienia; wszystko go w niej interesuje: anatomja, umysłowość, skłonność, obyczaje, wszystko to opisuje wiernie z współczesnych żywych wzorów, czerpanych w najwyższych, często koronowanych sferach, nie przebierając zgoła w wyrażeniach, wciskając subtelne nieraz obserwacje w język zabawnie kłócący się ze swoim tematem, czasem paradny naiwnością, czasem monstrualny bezwstydnem obnażeniem i lubowaniem się w szczegółach, a mimo to zawsze okraszony nawskroś sceptycznym i filuternym uśmiechem dworskiego bywalca.
Już same tytuły poszczególnych „Rozpraw“ jakież są paradne! Rozprawa czwarta: O niektórych białych głowach szedziwych, które łase są na miłowanie niegorzey młódek. Siódma: O białych głowach mężatych, wdowach y dziewczynach, które z nich barziej są gorące w miłowaniu od inych. Trzecia: O urodzie piąknej nóżki, y o powabach iey iakie ma. I dopieroż, na dany temat, lub odbiegając od tematu, ciągną się wywody, dysertacje, cytaty, przeplatane anegdotami, czerpanemi to z odległej starożytności, to z najbliższego otoczenia. A w opowiastkach tych, wciąż powtarza się, jak gdyby refren, wybuch jakiej krewkiej paniey która pędzi precz swego miłośnika, niezadowolona z jego sprawności w turnieju miłosnym:
...zaczym pani rzekła doń: „Żali nic inego nie chcecie uczynić? Owo pomykaycie precz z łożnice; nie naięiam wam iey iakoby łóżka w gospodzie, iżbyście w niem zażywali wczasów y wypoczynku. Tedy pomykaycie, powiedam“. Y tak go odprawiła, naśmiewając się potym barzo z niego y nienawidząc gorzey morowey zarazy.
Te słowa: „naśmiewaiąc się potym z niego y nienawidząc gorzey morowey zarazy“, powtarzają się w opowiadaniach Brantôma sakramentalnie...
W Brantômie, jako kronikarzu, należy podnieść jeden rys bardzo dodatni: mimo iż obraca się stale w tak łakomych dla miłości własnej tematach, jak kobiety, wojny i pojedynki, i jakkolwiek możemy przypuszczać iż miałby w tej materji o sobie niejedno do powiedzenia, nigdy osoby swojej nie wysuwa na pierwszy plan opowiadania; przeciwnie, osłania ją pełną umiarkowania dyskrecją. Ten rys daje nam znaczne gwarancje prawdomówności jego jako dziejopisa i malarza obyczajów, oczywiście z nieodłączną na owe czasy poprawką domieszki fantazji, kursujących, bajeczek, nieścisłości w powtórzeniu, etc. Dwa razy może jedynie w toku książki Brantôme wykracza przeciw swej wstrzemięźliwości. Raz, kiedy on, zazwyczaj tak zwięzły, rozwodzi się w nieskończenie długim opisie nad pozbawionemi wszelkiego interesu dziejami poznania swego z margrabiną del Guast; czuć tu jednak nieodpartą potrzebę rozgadania się w żałosnem wspomnieniu nad uśmiechem szczęścia którego nie umiał wyzyskać; drugi raz, to w owej również długiej a mało interesującej przygodzie brata swego u królowej Nawary, zamieszczonej wyraźnie dla niewinnej przyjemności zaznaczenia, iż królowa Nawary mówiła do brata jego „mój kuzynie“.
Książka Brantôma ma opinję wysoce gorszącą. Nie mówię tu o tej kategorji czytelników, którzy szukają w Brantômie „pornografji“; co do tych, milej by mi było aby nie brali Żywotów pań do ręki. Ale wogóle przyjęte jest mówić i pisać o bezprzykładnem zepsuciu Brantôma, „godnego historjografa zwyrodniałych Walezjuszów i ich zepsutego dworu“ i t. d. Zwłaszcza bogobojni Niemcy używają sobie pod tym względem. Pozostawiam uczonym historykom dociekania, o ile dwór Walezjuszów mniej albo więcej był „zepsuty“ od dworu Ludwika XIV-go, Regencji, lub Ludwika XV-go. Pozwolę sobie jedynie zauważyć, iż niema i nie było takiego kawałka społeczeństwa, którego sprawy i czyny, opowiedziane z prostotą i naiwnością stylu Brantôma, nie zdawałyby się czemś monstrualnem. To zatem, co czyni, dla naszego poczucia, jaskrawości książki Brantôma najbardziej rażącemi, to właśnie naiwność jego stylu i poniekąd jego niewinność: niewinność jakgdyby dziecka, które, z zainteresowaniem budzącej się płci, ogląda swoje niepokojące je szczegóły anatomiczne, jakgdyby je po raz pierwszy widziało. Można się o tem przekonać: najbardziej obrażają nasze uczucia wstydliwości te ustępy, w których Brantôme oddaje się dociekaniom anatomicznym, obierając sobie, z całą dobrodusznością, za modele swoje koronowane osobistości. Ale w zamian, czyż np. szczegół, przytoczony przezeń o anatomji Elżbiety angielskiej,[11] nie więcej nam tłómaczy dolę nieszczęsnej Marji Stuart, niż cały piękny dramat Schillera?...
Nie wszystko zresztą, co mieści się w tej książce, możemy włożyć na osobisty rachunek Brantôma. Pełno tu jest tych, „jovialitates“, które, od Boccacia począwszy, szły z Włoch na całą Europę i tak samo dotrzeć mogły na komnaty Luwru, jak zbłąkać się pod zacną lipę Jana z Czarnolasu, którego księga fraszek, pisanych „dobrym towarzyszom gwoli“, pod względem „trefnego y sprosnego rzeczenia“ nie ustępuje bynajmniej Paniom Swawolnym. Różnica, głównie jest ta, że, w Figlikach Reja, Ogrodzie Fraszek Potockiego, i t. p., z tych samych wzorów przyswoił sobie polski „genjusz rasy“ bogatą niwę epigramu skatologicznego, obracającego się nieodmiennie koło spraw związanych z trawieniem, podczas gdy w umysłowości francuskiej znalazł wdzięczniejszy grunt pierwiastek erotyczny.
Oprócz wpływów włoskich, przewijają się w Brantômie reminiscencje klasyczne, po których, obyczajem wszystkich współczesnych autorów, buszuje niemiłosiernie. Klasycyzm ów stanowi jakby nagminną chorobę pisarzy 16 wieku całej Europy. Każde zdanie, twierdzenie, uwaga ciągnie za sobą zazwyczaj ogon cytat, anegdot, wywodów, z Plutarcha, Plinjusza, Cycerona, etc. Dość powiedzieć, iż nawet dobry pan Rej z Nagłowic czuje się w obowiązku streścić, na użytek braci sąsiadów, doktrynę Platona, a czyni to w następujący sposób: „A iako piszą o Platonie, o owym sławnym mędrcu, iż barzo rad patrzał na te swowolne a wszeteczne krotofile a sprawy ludzkie, to się im uśmiawszy a nadziwowawszy zasię to powoli dyscypułom przyszedłszy rozważał, iako to są rzeczy zelżywe a sprosne, a poczciwemu nieprzystoyne, aby się z tego karali, a na potem się tego przestrzegali“[12]. Starożytne anegdoty, krążące w pewnej ilości, powtarzają się, niemal wciąż te same, u rozmaitych pisarzy. Tak np. w całej Europie, od Sekwany po Wisłę, roztrząsana jest kwestia wielkoduszności Scypiona, który, w niepojętem bohaterstwie, przed 16-ma wiekami, nie zgwałcił jakiejś pojmanej branki: nasz Górnicki i Modrzewski wysławiają go za to pod niebiosy, Montaigne chwali z umiarkowaniem, Brantôme czyni sceptyczną uwagę, że trzebaby się wprzód „zapytać tey paniey, co sądzi o takowey strzemięźliwości. Możebna, odpowiedziałaby...“ etc.
Ale co stanowi już własną, o wiele cenniejszą część książki Brantôma, to owo cudowne spojrzenie, jakie nam ona dozwala zapuścić w te zamki, gdzie, w dużych, półmrocznych komnatach, przy blasku drew na kominie i migocących pochodni, w zimowy odwieczerz, ciągną się owe rozhowory, dyskusje i „trefności“; w te ogrody, po których stare ochmistrzynie, o „słabych nogach i zwroku“, napróżno starają się doścignąć swoje panie przed końcem alei aby je ustrzec od niechybnego grzechu; w te dusze proste i zapamiętałe, w te bujne i krwiste temperamenty: wszystko to rozsnuwa przed nami książka Brantôma, niby cudny haft wyblakłego starego gobelinu, podobny temu, na którym on sam oglądał historję biednego mistrza Jana z Meung i obrażonych przezeń pań dworskich. Dzięki niemu, wiemy czem zabawiali się najwyżsi dostojnicy państwa „nie wiedząc co z czasem począć“; słyszymy, o czem gwarzyli sobie z cicha rycerze, leżąc z rusznicą w okopach La Rochelle; znamy piosnki, jakie opowiadały mu, czerpiąc we wspomnieniach z czasu króla Franciszka, „godne, wiekowe panie“; ba, nawet historję rękawiczki słynnego rycerza Delorges poznajemy z opowieści „starszych dworzan“, naocznych jej świadków. Cóż rozkoszniejszego, jak owa pani, co to „życzyła stać się zimą, a iżby iey miłośnik był ogniem...“ a potem „iżby się stała wiesną, a iey przyjaciel ogródkiem całym w kwiatach...“, a potem chciała „stać się latem, a owo aby iey miłośnik był źródłem iasnem y ślniącem...“ „przedsię ku końcu, pragnęła, na swoią iesień, wrócić do pirszey swey postaci y stać się białą głową a iey miłośnik mężczyzną, aby znowu oboie mieli zmiarkowanie, dowcip a rozum, aby pozierać a rozpamiętować całe minione ukontentowanie y żyć w onych wdzięcznych wyobrażeniach a rozpamiętywaniach upłyniętych, y aby wiedzieć a uradzać ze sobą, iaka pora im była barziej sposobna a rozkoszliwa“.
Albo ten, jakże „nastrojowy“ obrazek zimowego wieczoru: „Ażaż nie dobrze też iest w zakamarku kole ciemnego łóżka, dokąd oczy inych osób (ile że grzeią się naprzeciw ognia), przenikaią barzo niecałkowicie, abo też owi, siedząc wpodle na skrzyniach i na łożach po kątach, takoż się bawią miłośnem rzemięsłem; abo też widząc ich, iako się trzymają blizko iedni drugich, mnima się iż to z przyczyny zimna, y aby trzymać się barziey ciepło: przed się owi czynią słodkie rzeczy, ile że pochodnie stoią z boku dobrze odsunięte, abo na stole abo na kredency“.
I jeszcze jedno. Kiedy czytamy tę księgę, całą poświęconą, jak mówi dedykacja, „wesołym“ sprawom, widzimy zaraz w jej pierwszych ustępach, jak te słodkie historje ociekają od przelanej krwi, jak spazm pieszczoty splata się ze spazmem konania.
Oto „iny, który uśmiercił służkę swoiey żeny y barzo go dręczył, iżby sama pomarła od męczeństwa, iż widzi ginącego w mękach tego, którego tak miłowała i ściskała w ramiona“.
„Iny znów we świecie zabił swoią żenę w samym przodku dworu...“
Iny „wszedł do niey sam, bez orszaku, y udusił ią swoią ręką y iey własną szarfeczką...“
„Słyszałem o iedney, którą gdy iey mąż, staruch, przychwycił na takowym uczynku, dał iey truciznę, od którey chramała więcey roku y wyschła iak drewno; a zaś mąż często ią nawiedzał y cieszył się z tey niemocy y powiedał, iż ma to co się iey należy...“
I tak ciągnie się ta krwawa litanja przez kilkanaście stron; mimowoli trudno się oprzeć myśli, iż patrzy się na zaciętą i nieubłaganą wojnę, w której kobieta, walcząca dla płci swojej, dla przyszłych pokoleń, o prawo do życia i rozrządzania sobą, krwią własną i swoich „służków“ znaczy pobojowisko. Rozczulające niemal jest patrzeć, jak fanatycznym, przekonanym, tkliwym, wyrozumiałym obrońcą, sojusznikiem kobiety jest w tej walce Brantôme; jak wszystko jej przebacza, wszystko darowuje, jak szuka przykładów w starożytności, w św. Augustynie, w logice, w religji, jak je gromadzi i piętrzy wśród mnóstwa naiwnych i przezabawnych paradoksów, wszystko ku obronie kobiety, a pohańbieniu tych „iadowitych grzybków, głupich, mózgowczych, podeźrzliwych, nieprzezpiecznych rogali“.
Jednym z czarów Brantôma jest jego język. Brantôme nie jest stylistą; pisze w najwyższym stopniu niechlujnie, niedbale, nieliteracko, gubi się i bałamuci ile razy zdarzy mu się webrnąć w jakiś okres żywcem przeniesiony z łaciny, niejednokrotnie zapomina gdzie podmiot a gdzie orzeczenie, a z tem wszystkiem język jego ma taki urok bezpośredniości, taką żywość, naiwność, jędrność, tyle nieraz dowcipu i subtelnej ironii właśnie w swej niezaradności, że milszy jest od całego oceanu gładkich literacko wypracowań. Posłuchajmy np. jak Brantôme maluje przeobrażenie kultury erotycznej, dokonujące się we Francji za sprawą włoskich i hiszpańskich wpływów:
„Owo co się tycze naszych pań francuzkich, to, w czasach ubiegłych, były one barzo grubasne y kontentowały się czynieniem tego wedle prostego obyczaiu; wżdy, od iakich pięćdziesięci lat, napożyczyły się w tey rzeczy a obuczyły od inych nacii tyle zemdliwości, tylu lubostek, przynętek a przequintów, a stroików, a wydwarzania, a lascywii, iż teraz rzec się godzi, że wieldze maią prym przed inemi we wszelakim względzie; y iako to słyszałem ba od cudzoziemców, warte są wiele więcey niśli ine, ile że same słowa chutliwe francuzkie barziey są w uściech chutliwe, cudniey dźwięczące a sielniey wzruszające szpik niżeli ine“.
Dla tego języka trzeba było znaleźć odpowiednik w języku polskim, w czem, przez najnaturalniejszą asocjację, nastręczał się współczesny język polski z XVI wieku. Tłómaczowi należało tedy jedynie sięgnąć w ów bujny okres literatury naszej, rozczytać się w Reju, Modrzewskim, Kochanowskim, a przedewszystkiem w nieocenionym tu właśnie pod względem językowym Górnickim i jego Dworzaninie. Jednakże jedyną myślą przewodnią tłómacza była chęć możliwie najwierniejszego oddania charakteru książki Brantôma, z zachowaniem jej całego swoistego wdzięku, nie zaś chęć przestrzegania jakiejś idealnej filologicznej wierności. Zresztą nie ulega kwestii, iż, gdyby polski pisarz w XVI w. przekładał Brantôma na język polski, byłby musiał tworzyć do tego celu język, zdolny pomieścić wszystkie odcienie tego egzotycznego tematu. W pracy tej wskazanem się zdawało zachowanie ogólnej archaizacji, bez obciążania tekstu słowami i formami zbyt przestarzałemi, które w czytaniu wpłynęłyby ujemnie na jego płynność. Pisownia staropolska w pierwszej chwili może utrudnia czytanie, jednakże zdawała się ona niezbędna jako najskuteczniejszy środek złagodzenia, bodaj dla oczu, jaskrawości tekstu. Wreszcie, co do imion własnych, tłómacz uważał za wskazane spolszczać je w tym duchu w jakim polszczyły się one w ustach szlachty: np. Książę Dynasów.
Taką jest książka Brantôma. Zdaje sobie sprawę, iż wiele osób weźmie mi za złe przyswojenie jej piśmiennictwu polskiemu; jednakże kto zdolny jest odczuć — poprzez drastyczności formy, właściwe całej współczesnej epoce — wartości ludzkie, historyczno-obyczajowe i literackie w niej zawarte, ten mniej surowem okiem będzie patrzał na tę pracę. Co do mnie, tyle znalazłem niewinnej przyjemności w tej igraszce polskiego języka, iż nie mogłem oprzeć się pokusie przeszczepienia na naszą ziemię gałązki tej winnej latorośli, która się u nas nie rodzi, wyrosłej przed wiekami tam, pod tem słońcem, które się u nas nie śmieje....

Boy.

Kraków, w maju 1913.




  1. W starej polszczyźnie odmieniało się: swawola, swej woli (swywoli), swowolny, podobnie jak dobra wola, z dobrej woli, dobrowolnie.
  2. Warto przytoczyć poważny wywód, w którym Brantôme tłómaczy rozkwit życia dworskiego za tego króla: „...Król Franciszek miłował równie y nadto: będąc bowiem młodym a swobodnym, bez różnice imał się to tey to owey, iako iż, w owym czasie, nie było galanta by się nie k....ł wszędy po równości: od czego nabawił się choroby przymiotney, która skróciła dni iego. Y nie pomarł zgoła w wieku szedziwym, miał bowiem ledwie pięćdziesiąt y trzy lata, co było barzo nic; owo, widząc się nękanym y dręczonym od tego cirpienia, rozmyślił w sobie, że, ieżeli będzie daley wiódł one przygodne amory, przydzie jeszcze na gorsze; y, iakoby mądry doświadczeniem, wziął przed się bawić się miłowaniem barzo obyczaynie. K’temu też ustanowił swóy nadobny dwór, nawidzany od tak cudnych y godnych xiężniczek, wielgich pań y panien, z któremi sobie nie żałował, ieno aby się ustrzedz onych szpatnych choróbsk ów y nie plugawić więcej swego ciała dawną sprosnoscią: zacnym cieszył się y wspomagał miłowaniem nie wszetecznem, ieno wdzięcznem, lubem a czystem“. (Vies des grands Capitaines: Le roy Henry II).
  3. Charakterystyczne są wspomnienia, jakie Montaigne przytacza o swoim ojcu. (Próby, Ks. II, rozdz. 2).
  4. Ginie w turnieju, ugodzony nieszczęśliwie kopją przez Montgommery’ego.
  5. „Tyle o tym powiedano w tym y owym sposobie, iż nie wiadomo czemu dać wiarę; wszelako (król) tak był naglony od królowey y przekabacany od pana marszałka Roca, iż dał się nakłonić y przystał dość łacno y barziey był w tym gorliwy niż wszytcy; tak iż kiedy przyszedł czas oney zabawy y poczęło świtać, gdy wystawił głowę za okno kownaty y widział niektóre krzątaiąco się y pierzchaiące, wziął wielgą rusznicę myśliwską, y walił z niey do nich raz po razu, wey po próżnicy, strzelba bowiem nie niesła tak daleko; y nieustannie krzyczał: Śmierć! Śmierć!“ Brantôme: Vies des Grands Capitaines, Charles IX,
  6. Vies des Capitaines français.
  7. Żywoty pań swowolnych, Rozprawa IV.
  8. Prémier livre des dames, Marie Stuart.
  9. Vies des grands capitaines.
  10. Paris 1858, Bibliothèqne Elzevirienne, z przedmową i przypisami Prospera Mérimée.
  11. Tom 1, str. 252, w. 8.
  12. Żywot człowieka poczciwego, Rozdział VI-ty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.