Eugenia Grandet (Balzac, 1835)/VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Eugenia Grandet |
Data wyd. | 1835 |
Druk | Drukarnia przy ulicy Nowo-Senatorskiey Nro. 476 Lit. D |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Salezy Dmochowski |
Tytuł orygin. | Eugenia Grandet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W trzydziestym, roku, Eugenia nieznała jeszcze żadnéj przyjemności życia. Blade i smutne jéj dzieciństwo upłynęło przy matce, któréj serce niepoznane, zgromione, samej tylko doświadczyło boleści. Umierając, biedna la matka żałowała córkę że żyć jeszcze musi, i zostawiła w jéj duszy lekką zgryzotę i żal wieczysty. Pierwsza, jedyna miłość Eugenii, stała się dla niej nieprzebraném źródłem tęsknoty. Ledwie przez kilka dni była widziała swego kochanka i oddała mu serce w dwóch ukradkowych pocałunkach. Przestrzeń całego świata przedzielała go od niéj. Tę miłość wyklętą od ojca, przypłaciła prawie życiem matki, doznała przez nią samych tylko cierpień i nic jéj nie pozostało prócz słabego promyka nadziei. Zapragnęła szczęścia, lecz nadaremnie; straciła siły nie mogąc go nigdy dosięgnąć.
W życiu moralném; podobnie jak w życiu fizyczném, są fenomena oddychania; dusza potrzebuje przyswoić sobie, przelać niejako w siebie uczucia innéj duszy, ażeby jéj potém oddać je, bogatsze jeszcze. Jest to życie serca, bez tego, braknie mu powietrza, cierpi, niszczeje.
Eugenia zaczynała cierpieć. Dla niej, majątek nie był ani wynagrodzeniem ani pociechą. Żyła tylko miłością, religią i żywą wiarą w przyszłe życie.
Miłość rozwiązywała jéj zagadkę wieczności. Serce i ewangelia przepowiadały jéj świat inny. Dzień i noc zatapiała się w dwóch myślach nieskończoności, które tworzyły dla niéj może jedną tylko całość. Żyła wewnętrzném życiem, kochając i mniemając że jest kochaną. Od lat siedmiu, miłość była dla niéj wszystkiém. Jéj skarbem nie były owe dwadzieścia milionów, których dochody gromadziła z tak niedbałą obojętnością, lecz toaletka Karola, lecz dwa portrety wiszące nad jéj łóżkiem, lecz klejnoty wykupione od ojca, ułożone na wacie w szufladach komody, lecz naparstek ciotki, którym szyła niegdyś jéj matka, ktoren codziennie ze czcią religijną brała, pracując nad haftem, prawdziwém dziełem Penelopy, przedsiewziętém jedynie aby codziennie kłaśdź na palec to złoto, tak bogate wspomnieniem.
Nie zdawało się rzeczą podobną do prawdy, aby panna Grandet chciana iść za mąż, przed ukończeniem żałoby. Znano powszechnie jej szczerą pobożność. Familia Cruchotów, któréj polityką tak mądrze kierował stary siądź, przestała na tém, iż większemi tylko względy i większą uległością otoczyła nieszczęśliwą dziedziczkę.
Co wieczór zbierało się u niéj towarzystwo, złożone z najzapaleńszych Cruchotinistów, którzy na wszystkie tony głosili pochwały pani domu. Miała domowego doktora, kapelana, damy dworskie, szambelana, pierwszego ministra, kanclerza. Gdyby dziedziczka zapragnęła pazia coby za nią ogon nosił i tego byliby wynaleźli.
Była to królowa, otoczona dworem najzręczniejszych pochlebców. Pochlebstwo jest udziałem małych umysłów, przenikających się niejako powietrzem rozlanym w około celu jedynéj ich żądzy. Pochlebstwo każę się koniecznie domyślać interesowności. Osoby meblujące co wieczór salę panny Grandet, nie zwały ją inaczéj jak panną de Froidfond, i doskonale umiały ją otaczać wonią pochwalnego kadzidła.
Z razu, na ten koncert tak nowych dla niéj pochwał, płonęła się Eugenia; nieznacznie, niezgrabne owe komplementa, tak nazwyczaiły jéj ucho do ciągłych wychwalań jéj piękności, że gdyby kto z nowoprzybyłych nazwał ją brzydką, zarzut ten byłby jej dotkliwszym teraz, niżeli przed ośmią laty. Polubiła nakoniec pochwały, które składała potajemnie u stóp bożyszcza duszy swojéj. Przywykła stopniami uważać się za królową i dawać co wieczór pokoje.
Pan prezydent de Bonfonds był bohatyrem tego małego grona. Nieustannie wychwalano jego dowcip, postawę, naukę, przyjemność. Jeden czynił uwagę, że od siedmiu lat ogromnie powiększył swój majątek; że posiadłość Bonfonds przynosi najmniéj dziesięć tysięcy franków rocznego dochodu, i podobnież jak wszystkie dobra Cruchotów, znajduje sic w obrębie obszernych włości dziedziczki.
— »Czy pani wiadomo, odzywał się jeden z domowych przyjaciół, że Cruchotowie mają przeszło czterdzieści tysięcy liwrów dochodu?
— »A ileż to oszczędzić mogą! dodawała stara Cruchotynitską, panna de Gribaucourt. Niedawno, jeden jegomość z Paryża ofiarował panu Cruchot dwakroć sto tysięcy franków za jego urząd. Sprzeda go zapewne; nie zadługo ma zostać sędzią pokoju.
— »Obejmie po panu Bonfonds miejsce prezydenta trybunału; przedsięwziął już potrzebne środki: odzywała się pani Orsonval, gdyż pan prezydent zostanie nie zadługo konsyliarzem, potém radzcą tajnym; nie zbywa mu na sposobach.
— »0! to bardzo godny człowiek, mówił drugi, jak się pani zdaje?
Prezydent starał się stosować ile możności do roli, którą mu nadano.
Chociaż miał już lat czterdzieści, twarz śniadą i odrażającą, zwiędłą zawcześnie, jak to zwykle bywa u prawników, ubierał się jak młodzik, bawił się lekką trzcinką bambusową, nie zażywał tabaki przy pannie de Froidfond, nosił zawsze biały halsztuch i koszulę z gorsem w szerokie fałdy, co go czyniło bardzo podobnym do indyka. Przemawiał poufale do pięknéj dziedziczki i nazywał ją zwykle: nasza kochana Eugenia.
Słowem, prócz liczby osób, zamiany loteryjki na wista i prócz nieobecności państwa Grandet, scena od któréj zaczyna się ta historya, była prawie taż sama co i dawniéj. Łaknąca sfora, ścigała, zawsze Eugenią i jéj miliony, tylko że dzisiaj sforą daleko liczniejsza, lepiéj ujadała, lepiéj osaczyła zdobycz swoją. Gdyby teraz Karol przybył z głębi Indyi, byłby znalazł też same osoby, też same poruszające ich sprężyny, gdyż pani Grassins dla któréj Eugenia była doskonałym wzorem wdzięków i dobroci, zawsze miała upodobanie dreczyć Cruchotów. Lecz i teraz jak niegdyś, postać jéj kuzynka, byłaby najcelniejszą ozdobą obrazu, i jak niegdyś, byłby, tam panującym władzcą. Uczyniono przecież niejakie postępy. Bukiet ofiarowany niegdyś w dzień imienin Eugenii, przez pana Prezydenta, zamienił się w peryodyczną ofiarę. Co wieczór przynosił bogatéj dziedziczce, wielką przepyszną wiązankę kwiatów, którą pani Cornoiller umieszczała, w porcelanowym wazonie, a gdy się towarzystwo rozeszło, wyrzucała natychmiast na śmiecie.
Z początkiem wiosny, pani de Grassins chciała zakłócić szczęście Cruchotów, mówiąc ciągle Eugenii, o Margrabi de Froidfond, którego podupadła świetność, mogłaby w dawnym zajaśnieć blasku, gdyby dziedziczka raczyła mu powrócić jego dobra, za pomocą ślubnej umowy. Pani de Grassins rozwodziła się szeroko o parostwie dworu, tytule margrabiny; a biorąc pogardliwy uśmiech Eugenii za zezwolenie, roznosiła wszędzie, że pan Prezydent Cruchot, nie tak daleko zajechał jak mniemają.
— »Chociaż pan Froidfond ma już lat pięćdziesiąt, mówiła; nie wydaje się starszym od pana Cruchot; prawda iż jest wdowcem, ma dzieci; lecz jest margrabią, będzie parem Francyi; a proszę w teraźniejszych czasach znaleźć podobną partyą. Wiem z pewnego źródła, że ojciec Grandet przyłączając do swoich dóbr włości Froidfond, miał zamiar ściśléj połączyć się z Froidfondami. Często mi o tém wspominał.
— »Jakto Barbaro? mówiła pewnego wieczora Eugenia, kładąc sic spać — nie pisał ani razu przez całe lat siedem?
Gdy to wszystko działo się w Saumur, Karol dobijał sic majątku w Indyach. Sprzedał jak najlepiéj pierwszy ładunek. Wkrótce posiadał sześć tysięcy dolarów. Chrzest równikowy oczyścił go z mnóstwa przesądów; spostrzegł iż najlepszym sposobem rychłego zbogacenia si,ę był handel ludźmi. Pojechał więc na wybrzeża afrykańskie i kupował murzynów, dołączając do tego handel najkorzystniejszych towarów. Tak czynnie przyłożył się do interessów, iż nie miał ani jednéj chwili wolnéj. Dręczyła go chęć ukazania się w Paryżu, z większym blaskiem niżeli ten, któren utrącił?
Zwiedził tyle krajów, przetarł się pomiędzy tylu ludźmi i zważył różność ich obyczajów, iż wyobrażenia jego inny zupełnie wzięły kierunek; stał się sceptykiem. Nie rozróżniał już co było sprawiedliwém a co nie, widząc, że brano za występek w jednym kraju to, co w drugim uchodziło za cnotę. Zatopił się całkiem w handlu, serce jego ostygło, ścisnęło się, oschło. Nie wyrodziła się krew Grandelów. Sprzedawał chińczyków, murzynów, gniazda jaskółcze, dzieci, artystów; był hurtowym lichwiarzem. Nałóg przemycania uczynił go mniéj skrupulatnym względem praw ludzkości. Zakupował za lichą cenę, zrabowane towary od zbójców morskich i dostawiał je na miejsca gdzie na nich zbywało.
Jeźli szlachetny, czysty obraz Eugenii, towarzyszył mu w pierwszéj jego podróży, jeśli pierwsze powodzenia swoje przypisywał urocznemu wpływowi modlitw téj łagodnéj istoty, późniéj, murzynki, mulatki, Jawanki, egipskie Almeje, zbytki i przygody krain rozlicznych, zatarły zupełnie wspomnienie kuzynki z Saumur, ciemnego domu, ławeczki, całusa zdobytego w sionce. Pamiętał tylko ogródek otoczony starym murem, gdyż tam rozpoczął; się jego awanturniczy zawód: ale wyrzekał się zupełnie swojéj familii. Stryj był w jego oczach starym szachrajem, który od niego wyłudził klejnoty; Eugenia nie zajmowała ani jego myśli ni serca, miała tylko styczność z jego interessami, jako wierzycielka, któréj był winien sześć tysięcy franków.
To było przyczyną milczenia Karola. Przez cały ciąg swego awanturniczego zawodu, nazwał się był Chippart, aby nazwiska swojego nie narażał na niesławę i mógł bez przeszkody pokazywać się śmiałym, niespracowanym, łakomym i, jako człowiek chcący zrobić majątek jakążkolwiek bądź drogą, nie wzdrygał się na jak największą sromotę, byleby z nią czemprędzéj rozbrat uczynić i przez resztę życia bydź potem uczciwym człowiekiem.
Przy takim systemacie, zbogacił się bardzo prędko. W 1826 powracał do Bordeaux na okręcie kupieckim. Posiadał 1,600,000 franków w trzech beczkach złota i spodziewał się ciągnąć z nich w Paryżu siedem lub osiem od sta procentu; Na tym brygu znajdował się także szambelan J. K. M. Karola Xgo, pan d’Aubrion, dobry starzec który był uczynił to głupstwo iż się ożenił z kobietą w modnym świecie żyjącą. Jego majątek znajdował się na wyspach. Rozrzutność żony przymusiła go do sprzedania swoich posiadłości i zostało mu się tylko dwadzieścia tysięcy franków dochodu. Mieli córkę dosyć brzydką, którą jéj matka chciała wydać za mąż bez posagu. Było to bardzo wątpliwe przedsięwzięcie, mimo jéj zręczności. Dla tego też sama nawet pani d’Aubrion wątpiła o jego skutku.
Panna d’Aubrion była osoba długa jak glista, chuda, cienka, z pogardliwemu ustami, ku którym spuszczał się nos zbyt długi, gruby przy końcu, czerwony po każdym obiedzie. Nareście była taką; jakiéj sobie życzyć mogła matka, młoda jeszcze i pragnąca wielbicieli. Ale dla równoważenia tych niedogodności, margrabina d’Aubrion dała córce swojéj bardzo szlachetną postawę; za pomocą ścisłéj hygieny utrzymała tymczasowo jéj nos w przyzwoitéj grubości i kolorze; nauczyła ją ubierać się gustownie; uposażyła ją w rozmaite bardzo ładne minki; objawiła jéj tajemnicę tych spojrzeń, które zajmują mężczyznę i wzbudzają w nim mniemanie, iż znajduje anioła upragnionego od tak dawna; pokazała jéj jak powinna wystawiać nóżkę i zwracać uwagę na jéj szczupłość i piękny kształt, w chwili kiedy nos zaczerwieniał się zuchwale: krótko mówiąc, zrobiła z córki bardzo zadowolniający przedmiot. Za pomocą długich rękawów, zwodniczych gorsetów, sukni fałdowanych, otrzymała tak ciekawy produkt kobiecy, iż dla nauki matek, powinna była złożyć go w muzeum.
Karol zaprzyjaźnił się z panią d’Aubrion, która właśnie pragnęła téj znajomości. Razem wylądowali do Bordo i razem pojechali do Paryża.
Zręczna kobieta umiała tak zręcznie przyciągnąć Karola do swojéj córki, ułudzie go nadziejami wielkości i tytułów, iż oświadczył się o jéj rękę. Uczyniła mu nadzieje, iż wyrobi postanowienie królewskie upoważniające go do przybrania nazwiska i herbów d’Aubrion; że mu otworzy pole zaszczytów i urzędów.
Karol omamiony temi nadziejami, już wyobrażał sobie przyszłą wielkość swoją. Jego kuzynka znikła zupełnie z jego pamięci. Zobaczył się ze swoją Anusią. Zachęcała go do zawarcia tego związku i przyrzekła iż mu dopomagać będzie. Anusia cieszyła się że Karol zaślubi nudną i szpetną osobę.
Pan des Grassins usłyszawszy o jego powrocie, majątku i bliskiém małżeństwie, przyszedł do niego aby mu wspomnieć o dwuchkroć stu-tysiącach franków, któremi spłacić może długi ojca.
Karol wtedy naradzał się z jubilerem, któremu kazał osadzać brylanty na podarunek ślubny dla panny d’Aubrion. Przyjął pana des Grassins z tym tonem, zuchwałym, właściwym młodemu człowiekowi, który już kilka osób zabił w pojedynku. Wysłuchał go ozięble i odpowiedział, nie zrozumiawszy nawet o co idzie.
— »Jnteressa mojego ojca, nie należą do mnie. Bardzo jestem panu wdzięczny za jego starania. Ale z nich korzystać nie mogę. Nie dla tego zebrałem w pocie czoła, kilkakroć sto tysięcy franków, abym je oddał wierzycielom ojca mojego.
— »A gdyby ojciec pana został za kilka dni ogłoszony bankrutem?
— »Mości panie, za kilka dni nazywać się będę hrabią d’Aubrion, a więc nic mi to nie szkodzi. Oprócz tego, wiesz pan o tém bardzo dobrze, że gdy kto ma sto tysięcy franków dochodu, nikt się nie pyta, czyli jego ojciec zbankrutował.
I grzecznie wyprawił pana de Grassin za drzwi.
Na początku Sierpnia tegoż roku, Eugenia siedziała na drewnianéj ławeczce w ogródku, gdzie jéj kuzyn wieczną był zaprzysiągł miłość, i gdzie wczas pogodny jadała śniadanie. Biedna dziewczyna lubiła przypominać sobie małe i wielkie zdarzenia miłości swojéj. W téj chwili bryftreger z poczty wszedł i oddał list pani Cornoiller, która przybiegła do ogrodu wołając: — »Panno Eugenio! list!
I oddała go, mówiąc: — » Czy to jest ten którego się spodziewasz?
Te wyrazy zabrzmiały tak mocno w sercu Eugenii, jak w istocie odbiły się między murami ogródka.
— »Z Paryża! to od niego, powrócił.
Eugenia zbladła i przez chwilę trzymała list w ręku. Serce biło jej tak mocno, iż go nie mogła odpieczętować i przeczytać.
Duża Barbara, stała, trzymając się pod boki, a radość zdawała się wydobywać jak dym przez krysy jéj ogorzałéj twarzy.
— »Czytajże panno.
— »Ach! Barbaro, dla czegóż powraca na Paryż, kiedy był odjechał przez Saumur!
— »Czytaj a dowiesz się.
Eugenia ze drżeniem odpieczętowała list. Wypadł z niego przekaz na dom Grassins z Corret w Saumur.
»Moja droga kuzynko!
Już nie jestem Eugenią! pomyślała i ścisnęło się jéj serce.
Założyła ręce, nie śmiała czytać, łzy stanęły jéj w oczach.
— »Czy umarł? zapytała się Barbara.
— »Nie pisałby, odpowiedziała Eugenia.
I przeczytała cały list jak następuje:
»Z przyjemnością zapewne dowiesz się, iż pomyślny skutek uwieńczył moje przedsięwzięcia. Pieniądze twoje przyniosły mi szczęście; powróciłem bogaty i poszedłem za radą mego, stryja, o którego śmierci doniósł mi pan des Grassins, jako też i o śmierci mojéj stryjenki. Śmierć naszych rodziców jest skutkiem praw natury i powinniśmy po nich dziedziczyć. Spodziewam się, iż się już pocieszyłaś. Nic nie zdoła oprzeć się potędze czasu: doświadczyłem tego. Tak jest, kochana kuzynko! na nieszczęście moje czas złudzeń już przeminął. I cóż! Podróżując po licznych krajach zastanowiłem sic nad życiem. Z dziecięcia stałem się mężczyzną już dojrzałym. Jesteś wolną moją kuzynko i ja jestem wolnym; nic by nie sprzeciwiało się przywiedzeniu do skutku naszych dawnych zamiarów. Ale moja szczerość nie pozwala mi ukrywać przed tobą stanu moich interessów. Nie zapomniałem że nie należę do siebie; w ciągu długiéj żeglugi pamiętałem zawsze o ławeczce w ogródku....
Eugenia zerwała się jak gdyby rozpalonych węgli się dotknęła i usiadłszy na schodach od podwórza, czytała daléj:
»O ławeczce gdzieśmy zaprzysięgli sobie wieczną miłość, o korytarzu, o ciemnéj sali, o moim pokoiku pod strychem, o twojéj szlachetnej ofierze, która dopomogła mi do mojego zawodu. Tak jest, te wspomnienia ożywiały moją odwagę i mówiłem sobie; że myślisz o mnie, tak jak ja myślę o tobie, o umówionéj godzinie. Czyliż wpatrywałaś się w obłoki o dziewiątéj? Tak, nie prawdaż? Dlatego też nie chcę zdradzać przyjaźni tak świętéj dla mnie, nie chcę cię zwodzić. Zamyślam teraz zawrzeć związek, który zadosyć czyni wszystkim wyobrażeniom jakie sobie o małżeństwie czyniłem. Miłość w małżeństwie jest urojeniem. Dziś moje doświadczenie powiada mi, żem powinien ulegać wszystkim prawom i stosunkom towarzyskim. Otóż zachodzi pomiędzy nami wielka różność, która może wpłynęłaby na przyszłość twoją droga kuzynko. Nie wspominam ci ani o twoich obyczajach, ani o twojém wychowaniu, ani o twoim sposobie życia, nie mających żadnego stosunku z życiem paryzkiem i nie zgadzających się z dalszemi zamiarami mojemi. Zamyślam prowadzić znaczny dom, przyjmować wiele osób, a zdaje mi się, iż lubisz spokojne i skromne życie. Będę szczerym, odkryję ci moje położenie.
Posiadam sześćdziesiąt tysięcy franków dochodu. Majątek ten pozwala, mi połączyć się z familią Aubrion, któréj dziedziczka, młoda osiemnastoletnia osoba, przynosi mi w posagu swoje nazwisko, tytuł, miejsce szambelana J., K. Mości i bardzo świetne Znaczenie w świecie. Przyznam ci się droga kuzynko, że bynajmniéj nie kocham panny d’Aubrion; ale żeniąc się z nią, zapewniam moim dzieciom bardzo korzystne stanowisko w społeczenstwie; kiedyś mój syn (jeżeli go miéć będę ) posiadając majorat z trzydziesta tysięcy franków dochodu, będzie mógł otrzymać znakomity urząd.
Powinniśmy poświecić się dla dzieci naszych. Bydź może, iż także zapomniałaś o naszych dzieciństwach, po siedmiu latach nieobecności; ale ja nie zapomniałem ani twojéj dobroci, ani mego słowa; pamiętam o wszystkich moich przyrzeczeniach, nawet o tych które dałem bez uwagi; pamiętam jeszcze o naszych dziecinnych miłostkach. Czyliż przez to nie czynie ciebie panią mojego losu i nie powiadam ci, że jeźli trzeba wyrzec się moich dumnych widoków, poprzestanę chętnie na tym prostém i czystém szczęściu, którego wystawiłaś mi tak tkliwy obraz?
Ta! ta! ta! la! la! la! la i Tan! tan! tan!... śpiewał był Grandet podpisując
»P. S. Przyłączam do mojego listu przekaz na dom pana Grassins, na ośm tysięcy sto franków, płatne w złocie, obejmujące kapitał i procenta od summy, którą mi pożyczyć raczyłeś. Z Bordeaux przyjdą mi niektóre przedmioty, ośmielę się ofiarować je kuzynce, w dowód mojéj wiecznéj wdzięczności. Proszę, odeślij dyliżansem toaletkę moją, pod adressem: do pana Grande te pałacu Aubrion.«
— »Dyliżansem! powtórzyła Eugenia. Rzecz za którąbym tysiąc razy własne życie oddała!»
Przerażająca i zupełna klęska! Okręt rozbił się, nie została ani jedna lina, ani jedna deska, na obszernym oceanie nadziei.
Widząc że są opuszczone, niektóre kobiety wyrywają kochanka z objęć rywalki, dopuszczają się morderstwa, i uciekają na koniec świata, na rusztowanie, lub do grobu. Inne kobiety pochylają głowę i cierpią w milczeniu, umierające i poddane losowi swemu, płaczą i przebaczają, modlą się i pamiętają, aż do ostatniego tchnienia. Jest to miłość, miłość prawdziwa, miłość aniołów, miłość dumna, która żyje boleścią swoją i z niéj umiera. Takie było uczucie Eugenii, gdy przeczytała ten list okropny. Spojrzała w niebo i wspomniała sobie ostatnie wyrazy matki, która przy zgonie, przenikającym jasnym rzutem oka, przyszłość przejrzała. Wtedy Eugenia zmierzyła całe przeznaczenie swoje. Nic jéj nie pozostało oprócz modlitwy i oczekiwania, dopóki nie przyjdzie chwila jéj oswobodzenia.
— »Moja matka prawdę mówiła, rzekła z płaczem: »Cierpieć i umierać!«
Powolnym krokiem poszła z ogrodu do sali i mimo swego zwyczaju, minęła korytarzyk. Ale znalazła wspomnienie Karola, w téj staréj sali, w téj cukierniczce z porcelany sewskiéj, któréj używała do kawy.
Ten poranek miał bydź dla niéj uroczysty i pełen ważnych wypadków. Barbara oznajmiła przybycie proboszcza parafii.
Proboszcz ten, spokrewniony Z Cruchotami, popierał widoki prezydenta de Bonfons; rady jego zmierzały ciągle do tego, aby skłonić Eugenią do zawarcia ślubów małżeńskich. W téj chwili, powtórzył je z nową mocą, i w duchu religijnym.
Barbara oznajmiła znowu przybycie pani Grassins, która przyszła powodowana zemstą i nadzieją.
— »Panno Eugenio! rzekła: Ach! otóż siądź proboszcz. Przepraszam: widzę że masz ważną naradę.
— »Pani! rzekł proboszcz, natychmiast wychodzę.
— »Tak jest mości xięże proboszczu, rzekła Eugenia, powróć za chwilę, twoja pomoc jest mi bardzo potrzebna.
— »Wiem o tém, moje biedne dziecię! rzekła pani Grassins.
— »Cóż to ma znaczyć? zapytała się panna Grandet i proboszcz.
— »Czyliż nie wiem o powrocie twego kuzyna, o jego małżeństwie z panną d’Aubrion?
Eugenia zapłonęła się i zamilkła, ale na przyszłość postanowiła udawać te niezachwianą obojętność, jaką umiał przybrać jéj ojciec.
— »Czytaj panno Eugenio, co mąż do mnie napisał.
Eugenia przeczytała list następujmy:
»Pan Karol Grandet przjechał z Indyów; już od miesiąca jest w Paryżu....
— »Od miesiąca!.... rzekła Eugenia, przerywając czytanie.
»...Musiałem dwa razy stać w przedpokoju, nim rozmówić się mogłem z tym przyszłym hrabią d’Aubrion. Chociaż cały Paryż mówi o jego małżeństwie i ogłoszono zapowiedzi....
— »Pisał więc do mnie w chwili, gdy już.... rzekła do siebie Eugenia.
Nie domówiła, nie zawołała jak Paryżanka; »łotr! hultaj!« Lecz mimo tego, jej pogarda nie była mniejszą.
»....To małżeństwo: czytała daléj: może wcale nie dojdzie do skutku; margrabia d’Aubrion, nie odda córki swojéj, synowi bankruta. Przyszedłem oznajmić mu, ile trudów użył jego stryj i ja, dla załatwienia interessów jego ojca; jak zręcznemi spobami umieliśmy po dziś dzień wierzycieli trzymać na wodzy: a ten młody zuchwalec śmiał powiedzieć mi, mnie, który od lat siedmiu poświęcałem się dla jego dobra i honoru, że się nie wdaje w interesa swojego ojca.
Miałbym prawo dopominać się o czterdzieści tysięcy franków wynagrodzenia, to jest o jeden od sta, od wszystkich długów. Ale miejmy cierpliwość; należy się dwa miliony wierzycielom. Ogłoszę jego ojca bankrutem. Wdałem się w tę sprawę, na słowo tego starego dziada, i-uczyniłem obietnice w imieniu familii. Jeżeli pan Grandet mało dba o swój honor, ja dbam o mój, i dla tego wytłómaczę położenie moje wierzycielom, a przecież tyle mam uszanowania dla panny Grandet, iż nie będę działał, dopóki się z nią nie rozmówisz....
— »Dziękuję pani, rzekła Eugenia do Pani de Grassins, nie czytając daléj: zobaczymy.
— »W téj chwili, głos twój zupełnie jest podobny do głosu nieboszczyka ojca twojego: rzekła pani des Grassins.
— »Pani! odezwała się Barbara, masz nam wypłacić 8100 franków w złocie.
— »To prawda, proszę pani ze sobą. Proboszcz i pani Grassins odeszli. Panna Grandet poszła do gabinetu ojcowskiego i tam cały dzień przepędziła. Pokazała się dopiero wieczorem, gdy zwyczajni goście już przyszli. Wiadomość o powrocie i niedorzecznéj zdradzie Karola, już sic rozpostarła po mieście. Lecz odwiedzający nie zadowolnili ciekawości swojéj. Eugenia nie okazała na twarzy żadnego śladu okrutnych wzruszeń, miotających jej sercem. Umiała przybrać śmiejącą się postać i nieszczęście swoje pokryć zasłoną grzeczności.
Około dziewiątéj skończył się wist, gracze zabierali się do wyjścia. W téj to chwili zaszło niespodziane zdarzenie, które zabrzmiało w całém mieście, ztamtąd w okręgu i doszło aż do czterech okolicznych departamentów.
— »Zostań panie prezydencie de Bonfons, rzekła Eugenia, gdy już się zabierał do wyjścia.
Na te słowa, całe zgromadzenie wzruszyło się mocno. Prezydent zbladł i musiał usiąśdź.
— »Prezydent dostał dwadzieścia dwa miliony: rzekła panna de Gribaucourt.
— »To rzecz jasna! prezydent de Bonfons żeni się z panną Grandet: zawołała panna d’Orsonval.
Każdy odezwał się ze swoim konceptem. Rozwiązywał się drammat zaczęty od lat dziesięciu. Eugenia mówiąc w obec wszystkich do prezydenta aby został, czyliż nie oznajmiała przez to, że chce go obrać za męża? W małych miasteczkach, przyzwoitość mają na tak ścisłym względzie, że przestąpienie jéj w ten sposób, równa się najuroczystszéj obietnicy.
— »Mości prezydencie: rzekła Eugenia ze wzruszeniem, gdy pozostali sami: rady wszystkich moich przyjaciół, a zwłaszcza tego który jest przewodnikiem sumienia mojego, zniewalają mię do pójścia za mąż. Wiem: co ci się podoba we mnie. Przysiąż mi, iż zostawisz mię wolną przez całe życie moje, iż będziesz tylko moim, przyjacielem i doradzcą, a oddam ci rękę moją.
— »O! mówiła daléj widząc iż zabiera się paśdź na kolana: jeszcze nie powiedziałam wszystkiego. Nie powinnam cię zwodzić panie; nie wygasłe nigdy uczucia żywię w sercu mojém. Przyjaźń będzie jedyném uczuciem, które zdołam ofiarować mężowi. Nie chcę ani go obrażać ani gwałtu zadawać własnemu sercu. Ale wprzódy musisz mi uczynić niezmierną przysługę.
— »Gotów jestem na wszystko: rzekł prezydent.
— »Oto jest dwa miljony kilkakroć sto tysięcy franków, rzekła podając mu papiery. Jedź do Paryża, nie jutro, nie téj nocy, ale natychmiast, w téj chwili. Udaj się do pana des Grassins, zaspokój wszystkich wierzycieli mego stryja, zapłać im i kapitał i procent po pięć od sta, aż do dnia dzisiejszego i weź należyte prawne pokwitowanie. Jesteś prawnikiem, na pana zdaję się w téj rzeczy. Mam pana za człowieka słusznego, zawierzę jego słowu i pod ochroną jego imienia, przebywać będę niebezpieczeństwa życia. Nie zechcesz uczynić mię nieszczęśliwą.
Prezydent, z bijącém sercem od radości i wzruszenia, padł do nóg bogatéj dziedziczki.
— »Będę twoim niewolnikiem! rzekł.
—» Gdy mieć będziesz pan pokwitowanie: rzekła, oziębłe spojrzenie rzucając na niego: oddasz je z tym listem panu Karolowi Grandet. Za powrotem pana, dotrzymam słowa.
Prezydent zrozumiał iż winien jest rękę panny Grandet przekorze miłosnéj. Dla tego też, pospieszył wykonać jéj rozkazy, żeby się nie poznali kochankowie.
Po jego odejściu, Eugenia zalała się łzami. Już się wszystko skończyło!
Prezydent zaspokoił wszystkich wierzycieli w imieniu famillii Grandet: co było najbardziéj zadziwiającém zdarzeniem dla kupiectwa paryzkiego.
Gdy już otrzymał pokwitowanie i wynadgrodził starania pana des Grassins, ofiarą piędziesięciu tysięcy franków: stosownie do życzenia Eugenii, udał się do pałacu d’Aubrion i zastał Karola w téj właśnie chwili, gdy tenże wracał do siebie przerażony oświadczeniem przyszłego teścia, iż mu nie odda córki, dopóki nie zaspokoi wszystkich wierzycieli ojca swojego.
Prezydent oddał mu najprzód list Eugenii.
— »Pan Prezydent de Bonfons, odda ci pokwitowanie z wszystkich długów mojego stryja. Mówiono mi o bankructwie i pomyślałam iż syn bankruta możeby nie mógł ożenić się z panną d’Aubrion. Tak jest mój kuzynie, dobrze oceniłeś mój umysł i obejście się; nie znam wielkiego świata, nie umiałabym żyć w nim i udzielić ci tych rozkoszy, których tam szukasz. Bądź szczęśliwym podług wyobrażeń towarzyskich, dla których poświęcasz naszą pierwszą miłość. Aby uzupełnić twoje szczęście, nie mogę ci nic więcéj ofiarować, jak honor twojego ojca. Zegnam cię. Zawsze mieć będziesz we mnie wierną przyjaciółkę i kuzynkę.»
Prezydent uśmiechnął się na wykrzyknienie, którego nie mógł powściągnąć ten dumny człowiek, podbierając kwity.
—» Wzajem oznajmiemy sobie nasze ożenienie się, przydał.
— »Żenisz się pan z Eugenią! cieszy mię to: odpowiedział Karol: jest to dobra dziewczyna.
—» Ależ, rzekł uderzony nagłą myślą, jest więc bogata?
— »Miała, odpowiedział prezydent z urąganiem, dwadzieścia i jeden milionów, przed czterema dniami, teraz ma dziewiętnaście.
Karol jak odurzony spojrzał na prezydenta.
— »Dziewiętnaście mili...
— »Dziewiętnaście milionów, tak jest panie. Ja i panna Grandet, miéć będziemy razem 800,000 franków dochodu.
— »Mój kochany kuzynie, rzeki Karol nadrabiając miną, będziemy mogli kierować się razem.
— »Zgoda, rzekł prezydent, oprócz tego mam oddać tę szkatułeczkę do własnych rąk pana.
I położył na stole toaletkę.
— »No! mój kochany przyjacielu: rzekła margrabina d’Aubrion wchodząc bez zwracania uwagi na pana Cruchot: nie troszcz się o to co powiedział ten biedny pan d’Aubrion. Nabitą ma głowę niepotrzebnemi rzeczami. Powtarzam ci, nic nie przeszkodzi twojemu małżeństwu.
— »Tak jest, nic: odpowiedział Karol: trzy miliony długu mojego ojca już są zapłacone.
— »Gotowizną? rzekła.
— »W całości, kapitał i procent.
— »Co za głupstwo! zawołała. Któż.
jest ten pan? szepnęła do ucha przyszłego zięcia, postrzegając pana Cruchot.
— »Mój plenipotent, odpowiedział po cichu.
— »Dumnie ukłoniła sic panu de Bonfons i wyszła.
W trzy dni po powrocie z Paryża, pan de Bonfons ogłosił swoje małżeństwo z Eugenią, a w sześć miesięcy po tém, został członkiem sądu królewskiego w Angers.
Przed wyjazdem z Saumur, Eugenia kazała stopić klejnoty, przez tak długi czas drogie dla jéj serca i z nich, jako też z ośmiu tysięcy franków, które jej był Karol odesłał, kazała zrobić kadzielnicę złotą i darowała ją parafialnemu kościołowi.
Pan prezydent de Bonfons (zagładził nareście swoje stare nazwisko Gruchot) nie zdołał przywieśdź do skutku dumnych marzeń swoich; umarł w osiem dni po tém, gdy został deputowanym z Saumur.
Bóg, który widzi wszystko i nigdy bez powodu nie karze, ukarał go zapewne za wyrachowanie z jakiém był ułożył intercyzę i mocą któréj małżonkowie zapisali sobie wzajemnie, na przypadek gdyby nie mieli dzieci cały swój majątek.
Eugenia obdarzona tą przenikliwością, którą przez długie rozmyślania nabywamy i nawykła do nieszczęścia, wiedziała że prezydent pragnie jéj, śmierci aby sam ogarnął ten niezmierny majątek, powiększony jeszcze dziedzictwem po notaryuszu i xiędzu Cruchot. Opatrzność pomściła się za tę obmierzłą rachubę.
Bóg rzucił więc massy złota niewolnicy swojéj, dla któréj złoto było rzeczą obojętną, która wzdychała do nieba, żyła pobożna, dobra, świętemi zajęta myślami i skrycie wspierała nieszczęśliwych.
Pani de Bonfons, owdowiała w trzydziestym siódmym roku życia, posiadając dwadzieścia pięć milionów majątku, piękna jeszcze, ale tak, jak jest piękną kobieta koło czterdziestego roku życia. Jéj twarz jest biała, spokojna, głos poważny i słodki, obejście się proste. Posiada całą szlachetność boleści, świętość osoby, któréj nie skaziło zetknięcie się ze światem, ale i sztywność staréj panny, oraz drobiazgowe zwyczaje prowincyonalnego życia. Mimo 1,100,000 fr. dochodu, żyje tak jak żyła biedna Eugenia Grandet, każe palić ogień w sali wtenczas, kiedy jéj ojciec pozwalał go zapalać i gasi go w tymże samym czasie co i dawniéj. Ubrana jest zawsze tak, jak ubierała się jej matka. Jéj dom w Saumur, ciemny, zimny i smutny, jest obrazem jéj życia. Troskliwie zgromadza swoje dochody, i możeby oskarżono ją o skąpstwo, gdyby tych zbiorów nie używała szlachetnie. Pobożne i miłosierne zakłady, szpital dla starców i szkółki chrześciańskie dla dzieci, biblioteka publiczna bogato uposażona, odpowiadają na zarzuty, uwłaczające dobroci jéj serca. Powszechnie wzbudza religijne uszanowanie. To szlachetne setce które biło tylko dla najtkliwszych uczuć, musiało więc uledz rachubom interessu! Pieniądze musiały udzielić zimnéj barwy swojéj, temu boskiemu życiu i wzbudzić w niéj nieufność dla własnych uczuć.
— „Ty sama jedna kochasz mię, mawiała do Barbary.
Ręka téj kobiety goi tajemne rany wszystkich rodzin. Wielkość jéj duszy, zagładza drobiazgowość jéj wychowania i zwyczajów. Takie jest życie téj kobiety, która nie jest z tego świata, która stworzona aby wspaniale była małżonką i matką, nie ma ani dzieci ani rodziny!
To zakończenie musi zawodzie ciekawość; tak dzieje się ze wszystkiemi prawdziwemi zakończeniami. Tragedye i drammata rzadko zdarzają się w przyrodzoném życia. Powieść ta jest niedokładną kopią kilku zapomnianych stronnic w wielkiéj xiedzę świata. Każdy powiat ma swojego Grandeta. Autor mógł przesadzić niektóre jego rysy, źle wydać swoich ziemskich aniołów. Ale nie odmówcie mu wyrozumiałości waszéj. Autor, młody jeszcze, mniema że kobieta jest najdoskonalszą ze wszystkich istot. Ostatnie dzieło rąk Stworzyciela, bardziéj niż wszelkie inne, powinna wyrażać myśl boską; jest przechodnim utworem pomiędzy mężczyzną i aniołem. Widziemy że jest tak mocną jak mężczyzna i tak delikatnie pojętną przez uczucie, jak anioł. Czyliż nie trzeba było połączyć w niéj te dwie natury, aby mogła przy sercu swojém nosić przyszłe plemię człowieka? Dziecię nie jestże dla niéj całą ludzkością?
Między kobietami, Eugenia Granlet będzie może wzorem poświęcenia się, rzuconego pośród burz tego świata, a które wśród nich ginie, jak ta szlachetna statua, uniesiona z Grecyi, która podczas przewozu wpada w morze i tam na wieki pozostaje zgubiona.
I OSTATNIEGO.