<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Eugenia Grandet
Data wyd. 1835
Druk Drukarnia przy ulicy Nowo-Senatorskiey Nro. 476 Lit. D
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Salezy Dmochowski
Tytuł orygin. Eugenia Grandet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Zmartwienia Domowe.

W każdym przypadku, kobiety więcéj mają przyczyn do smutku i boleści, niż mężczyźni, i więcéj cierpią. Mężczyzna ma siłę i wykonywanie władzy; działa, chodzi, zatrudnia się, myśli, ogarnia przyszłość i znajduje w niéj pociechę, jak to czynił Karol: ale kobieta zostaje w domu, w obec zmartwienia, od którego nic jéj nie oderwie, zstępuje aż do głębi przepaści, mierzy ją i częstokroć zapełnia życzeniami i łzami, jak to czyniła Eugenia. Łączyła się z przeznaczeniem swojém. Czuć, kochać, cierpieć, poświęcać się, będzie to zawsze treścią życia kobiety. Otóż Eugenia musiała tego wszystkiego doznawać, prócz pociechy. Jéj szczęście nagromadzone jak gwoździe rozsiane na murze, podług szczytnego wyrażenia Bossueta, z czasem zapełnić nie miało dołka jéj dłoni. Zmartwienia nigdy nie zwlekają swego przybycia; a dla niéj wkrótce nadeszły.
Nazajutrz po odjeździe Karóla, dom pana Grandet przybrał dawniejszą postać, dla wszystkich, prócz Eugenii. Dla niéj dom ten był niezmiernie pusty. Mimo wiedzy ojca, chciała żeby pokój Karóla pozostał tak, jak był przy jego odjeździe. Jéj matka i Barbara chętnie mieli udział w owym statu quo.
— »Któż wie, czy nie powróci wcześniéj jak nam się zdaje? mówiła.
— »Chciałabym żeby wrócił do nas: odpowiadała Barbara. Nazwyczaiłam się do niego. Był to bardzo dobry, bardzo doskonały młodzieniec, słodziutki jak dziewczyna.
Eugenia spojrzała na Barbarę.
Od tego dnia, piękność panny Grandet nowe znamię przybrała. Poważne myśli, które jéj dusze napełniały, miłość i godność kobiety która jest kochaną, nadały jéj rysom ten blask, jaki malarze wyobrażają przez promienista koronę.
Wracając ze mszy, nazajutrz po odjeździe Karola (a ślubowała iż co dzień mszy słuchać będzie) kupiła u xięgarza mappe świata całego i przybiła ją przy zwierciedle, aby mogła ścigać żeglugę swego kuzyna do Jndyów, aby co wieczór i rano wstępować myślą w ten okręt którym płynie Karol, widzieć go, zadawać mu tysiące pytań i mówić do niego: »Czy jesteś zdrów, czy nie cierpisz, czy myślisz o mnie?
A potém, każdego poranku siedziała zamyślona, pod kasztanem, na ławce spróchniałéj i mchem porosłéj, gdzie o tylu rzeczach rozmawiali z sobą, gdzie budowali tyle zamków na lodzie i marzyli o swojém ładném gospodarstwie. Myślała o przyszłości, spoglądając na niebo, na tę małą przestrzeń> jaką dostrzedz mogła między marami, a po tém na starą ścianę i na dach pod którym była izdebka Karola. Nareście, była to miłość samotna, miłość prawdziwa i wytrwała, która przenika wszystkie nasze myśli, staje się ich treścią, albo jak to byliby powiedzieli nasi ojcowie, materyą życia. Gdy tak zwani przyjaciele ojca Grandet, przychodzili na wieczór, była wesołą, udawała, ale przez całe rano rozmawiała o Karolu z matką i Barbarą. Barbara pojęła iż może litować się nad cierpieniami swojéj młodéj pani, nie uchybiając obowiązkom względem starego i mówiła do Eugenii:
— »Gdybym miała kochanka, byłabym poszła za nim chociażby w piekło... Byłabym zabiła się za niego... ale.... Umrę nie poszedłszy za mąż!.. Czy uwierzysz mościa panno, że ten stary Cornoiller, dobre człeczysko, kręci się około mnie dla tego, że mam dożywotni dochód, podobnież jak wszyscy, którzy nadskakują jegomości aby dostać panienkę? Widzę to, ponieważ jestem jeszcze przebiegłą; otóż moscia panno i to mi się podoba, chociaż to nie jest miłość.
Dwa miesiące upłynęły tym sposobem. To życie domowe, niegdyś tak jednostajne, ożywiło się tajemnicą, która ściślej połączyła te trzy kobiety. Dla nich, pod ciemną posową sali, Karol obecnym był jeszcze.. Co wieczór i rano, Eugenia patrzała na portret swojéj stryjenki. Pewnego dnia rano, zeszła ją matka w chwili upatrywała podobieństwo Karola do tego portretu; wtenczas pani Grandet przypuszczona została do téj straszliwéj tajemnicy. — »Wszystko mu oddałaś? rzekła przestraszona matka. Ach! cóż powiesz ojcu twojemu, gdy w dzień nowego roku zechce obaczyć twój skarb?
Oczy Eugenii stanęły jak wryte, i ją i matkę śmiertelny przestrach ogarnął.
Za trzy dni kończył się rok 1819; za trzy dni miała zacząć się ta straszliwa dramma, tragedya domowa, bez trucizny, bez sztyletu, bez rozlania krwi, ale względnie na osoby należące do niéj, okrutniejsza niżeli wszystkie drammy powzięte z dostojnéj rodziny Atrydów.
— »Cóż się z nami stanie? rzekła pani Grandet do córki, kładąc robotę na kolanach.
Biedna matka doznała tylu wzruszeń w przeciągu dwóch miesięcy, ze jeszcze nie skończyła rękawków wełnianych, których potrzebowała na zimę. Ta okoliczność tak drobna na pozór, bardzo smutne skutki pociągnęła za sobą. Dla braku rękawków, zimno przejęło ją wśród przerażenia, które w niéj wzbudził straszliwy gniew męża.
— »Moje dziecię, gdybyś mi wprzódy powierzyła twoją tajemnicę, mielibyśmy czas napisać do pana des Grassins; byłby nam przysłał sztuki złote podobne do twoich, a chociaż Grandet zna je dobrze, może....
— »Ale skądże dostalibyśmy tyle pieniędzy?
— «Byłabym zastawiła wszystko co mam. Oprócz tego, pan des Grassins byłby nam....
— »Już nie czas, odpowiedziała Eugenia, głuchym i zmienionym głosem, przerywając matce. Wszakże jutro rano powinnyśmy pójśdź do jego pokoju, z powinszowaniem Nowego Roku?
— »Ależ moja córko, dla czegóż nie prosiłabym panów Cruchot?
— »Nie, nie, zależałabym po tém od ich woli. Oprócz tego, jestem gotowa na wszystko. Dobrzém zrobiła i tego nie żałuję. Bóg będzie opiekował się nademną; niechaj spełni się jego święta wola. Ach! gdybyś czytała jego listy, o nim tylko samym byłabyś myślała moja matko!
Nazajutrz rano, 1 stycznia IS20, bojaźń poddała matce i córce najnaturalniejszą wymówkę, aby nie przyjśdż uroczyście do pokoju pana Grandet. Zima z roku 1819 na 1820, była niezmiernie ostra. Śnieg załamywał dachy. Pani Grandet rzekła do męża, skoro usłyszała go iż się rusza w pokoju swoim.
— »Grandet, każ Barbarze aby napaliła u mnie na kominku. Zimno jest tak mocne, iż w łóżku przeziębiam, ze wszystkiém. W moim wieku potrzebuję wygody.
— »Oprócz tego, mówiła daléj po krótkiéj przerwie, Eugenia ubierze się u mnie. Biedna dziewczyna! mogłaby zachorować ubierając się w tak zimnéj porze. A po tém, powinszujemy ci Nowego Roku przy kominku w sali.
— »Ta! ta! ta! co za język! Jakże zaczynasz nowy Jrok mościa pani Grandet! nigdy jeszcze nie gadałaś tak wiele. A przecież nie jadłaś chleba umaczanego w winie?
Przez chwilę milczeli.
— »A więc, rzekł stary, kontent zapewne z tego wniosku żony, uczynię co zechcesz mościa pani Grandet. Jesteś w rzeczy saméj dobrą kobietą i nie chcę abyś zachorowała.
I zupełnie ubrany wszedł do pokoju żony.
— »Dalibóg, że tu jest zimno. Zjemy dobre śniadanie moja żono. Des Grassins przysłał mi pasztet z truflami. Odbioru go na poczcie. Musiał przyłączyć do niego podwójny napolean dla Eugenii: rzekł po cichu do żony. Już nie mam złota. Miałem jeszcze kilka starych sztuk: mogę to wyznać przed tobą: ale musiałem wydać je na interessa.
A in gratiam nowego roku pocałował ją w czoło.
— »Eugenio! zawołała matka, nie wiem na który bok spał twój ojciec, ale dziś jest w dobrym humorze. Wykręcimy się z kłopotu.
— »Cóż to się stało naszemu panu? rzekła Barbara, wchodząc do swojéj pani aby rozniecić Ogień. Najprzód, powiedział mi »Dzień dobry! winszuję ci nowego roku duża Barbaro. Zapal ogień w pokoju mojéj żony; narzeka na zimno.» A patém, zgłupiałam jak gęś, gdy mi dał pieniądz sześciofrankowy i to nie oberznięty. Patrzaj pani, zobacz! O! zacny człowiek! Ludzie im starsi tém są twardsi, ale on jest łagodny jak nasza wódeczka i co raz to lepszy: jest to doskonały, dobry człowiek!
Radość starego pochodziła ztąd, że wszystkie spekulacye poszły mu jak najlepiéj. Sześć franków dane Barbarze, były może wynadgrodzeniem za niezmierną przysługę, jaką mu wyświadczyła, sama nie wiedząc o tém, w przeniesieniu jego kapitałów.
— »Oh! oh! gdzież to pan Grandet bieży dzisiaj tak rano, jak gdyby się paliło? rzekli kupcy zajęci otwieraniem sklepów.
A gdy wrócił z poczty, a za nim posługacz wiózł na taczkach worki z pieniędzmi:
»Woda ścieka zawsze do rzeki; stary szedł po swoje pieniądze: mówił jeden.
»Przychodzą mu pieniądze z Holandii, z Paryża, z Froidfond, mówił drugi.
»Na ostatku zakupi cały Saumur, odezwał sic trzeci.
»Nie uważa na zimno i zawsze pilnuje swoich interessów, rzekła żona do męża.
— »Hej! hej! panie Grandet, jeźli cię kłopocą te pieniądze, daj mi je: rzekł kupiec sukna, jego najbliższy sąsiad.
— »Tak! to są grosze: odpowiedział Grandet.
— »Srebro, rzekł posługacz po cichu.
— »Jeźli chcesz abym cię używał do posługi, trzymaj język za zębami, rzekł Grandet otwierając drzwi.
.»A! stary lis, rozumiałem że jest głuchy! pomyślał posługacz: ale zdaje się że dobrze słyszy na mróz.
— »Masz dwadzieścia soldów na kolendę i cicho. Ruszaj, rzekł Grandet. Barbara odprowadzi twoje taczki.
— »Barbaro! nasze czeczotki czy są w kościele?
— »Tak jest panie.
— »Dalejże do roboty, rzekł, obciążając ją workami.
W mgnieniu oka, talary już były w jego pokoju.
— »Gdy śniadanie będzie gotowe, zapukasz do drzwi. Odprowadź taczki na pocztę.
Śniadanie było dopiero o dziesiątéj.
— »Tutaj ojciec nie będzie żądał abyś mu pokazała twoje złoto: rzekła pani Grandet do córki, wracając ze mszy. Oprócz tego powiesz że ci zimno. A potém napełniemy twój skarb, na dzień twoich urodzin.
Pan Grandęt schodził pa dół, myśląc o zamianie swoich talarów na złoto, albo na papiery procentowe. Postanowił umieszczać w nich dochody swoje, dopóki kurs nie dojdzie do 95 za sto. Postanowienie to było zgubą Eugenii.
Skoro tylko wszedł, obie kobiety powinszowały mu Nowego Roku; córka ściskając go za szyję i całując go, a pani Grandet poważnie i z godnością.
— »Tak, tak, moje dziecię, rzekł całując córkę: pracuję dla ciebie, chcę twojego szczęścia, a na to trzeba pieniędzy. Bez nich biada. Masz; oto jest nowiuteńki napoleon; sprowadziłem go z Paryża. Nie ma tu ani jednéj sztuki złota. Ty sama tylko masz złoto. Pokaz mi twoje złoto coruniu.
— »Tak jest zimno! jedzmy śniadanie.
— »Dobrze: a więc po śniadaniu. To nam dopomoże do trawienia.
Tłusty Grassins przysłał nam ten pasztet. Jedzenie to, nic nie kosztuje. Dobrze się obraca; jestem kontent z niego. Zajmuje si ędobrem Karola i to jeszcze darmo. Bardzo rozumnie urządza interessa tego biednego Grandet.
— »Ah! ah! mówił, mając pełną gębę, to smaczna potrawa. Jedzże moja żono, nakarm się nią przynajmniéj na dwa dni.
— »Nie mam apetytu. Jestem trochę słaba.
— O! możesz się objeść, nic ci nie będzie. Jesteś z domu Bertelliere, kobietą mocną i zdrową. Jesteś trochę żółtawa, ale ja lubię kolor żółty.
Oczekiwanie publicznéj i haniebnéj kary, nie jest może tak okropne dla skazanego na śmierć, jak było dla pani Grandet i dla jéj córki, oczekiwanie wypadków, mających zakończyć to rodzinne śniadanie. Im weseléj jadł i rozprawiał stary bednarz, tém bardziéj ściskało się serce dwóch kobiet. A jednakże córka miała jedną podporę w tém położeniu. Z miłości swojéj czerpała siłę.
»Dla niego! dla niego! mówiła, wy trzymałabym tysiąc śmierci.« I to myśląc, rzucała na matkę, spojrzenia pałające odwagą.
— »Zabierz to wszystko: rzekł Grandet do Barbary, gdy około jedenastéj dokończyli śniadania. Ale zostaw stolik. Wygodniej, obejrzemy twój mały skarb: rzekł spoglądając na Eugenią. Mały! o nie! dalibóg! Posiadasz wewnętrzną wartość pięć tysięcy dziewięćset piędziesiąt i dziewięć franków; z dzisiejszym Napoleonem będzie sześć tysięcy franków bez jednego. Otóż dam ci ten frank, dla dopełnienia summy; ponieważ widzisz moja coruniu....
— »No! i dla czego słuchasz co gadamy, Barbaro? ruszaj do roboty.
Barbara wyniosła się co żywo.
— »Posłuchaj mię Eugenio; musisz mi dać twoje złoto, nie odmówisz go twojemu tateczkowi, moja maleńka córuniu! hę!
Obie kobiety milczały.
— »Już nie mam złota.. Miałem, ale go nie mam. Oddam ci sześć tysięcy franków w monecie, i umieścisz je tak jak ci poradzę. Już nie trzeba myśléć o tuzinie. Kiedy wydam cię za mąż, a to będzie nie długo, wynajdę ci narzeczonego, który ci da najpiękniejszy tuzin, o jakim kiedy mówiono. Posłuchaj mię córuniu; zdarza się piękna sposobność. Możesz kupić papierów procentowych, za twoje sześć tysięcy franków i będziesz miała co pół roku dwieście franków procentu, bez ponoszenia kosztów, strat i podatków. Może nie chcesz rozstać się z twojém złotem, córuniu? Ale przynieś go zawsze; będę zbierał sztuki złota, holenderskie, portugalskie, rupie mogoła, genujny, a z temi które dostajesz odemnie, odzyskasz w przeciągu trzech lat, połowę twego skarbu, skarbeczku. Cóż mówisz ma to córuniu? Podnieśże głowę. Powinnaś mię ucałować za to, że ci objawiam tajemnicę życia i śmierci pieniędzy. Zaprawdę, pieniądze żyją jak ludzie, krążą i płodzą się.
Eugenią wstała, ale postąpiwszy parę kroków ku drzwiom, odwróciła się nagle, spojrzała na ojca i rzekła:
— »Już nie mam mojego złota.
— »Nie masz twojego złota! zawołał Grandet, wyprężając nogi jak koń, który o dziesięć kroków od siebie, słyszy bicie z armat.
— »Tak jest, już go nie mam.
— »Ale mylisz się Eugenio? — »Nie.
— »Na kości mojego ojca!
Kiedy bednarz klął w ten sposób, deski drżały.
— »Dobry, święty Boże! pani zbladła, zawołała Barbara.
— »Grandet, rzekła biedna kobieta: twój gniew o śmierć mię przyprawi.
— »Ta! ta! ta! wy kobiety — nie umieracie nigdy.
— »Eugenio! cóżeś zrobiła z twojemi pieniędzmi? krzyknął, przystępując do niéj.
— »Panie, rzekła córka, klęcząc przy pani Grandet, moja matka jest mocno słaba, nie zabijaj jéj.
Stary przestraszył się widokiem bladości rozpostartéj na twarzy pani Grandet.
— „Barbaro! zaprowadź mię do łóżka: rzekła matka słabym głosem: umieram.
Natychmiast Barbara podała rękę swojéj pani, tożsamo zrobiła Eugenia i nie bez trudu zdołały zaprowadzić ją na górę do jéj pokoju, gdyż mdlała za każdym schodem. Pan Grandet sam pozostał; jednakże za chwile wszedł na kilka schodów i zawołał:
— „Eugenio, gdy się twoja matka położy, znijdzresz do mnie.
— „Dobrze mój ojcze.
Przyszła wkrótce, uspokoiwszy matkę.
— »Moja córko, rzekł Grandet, powiesz mi, gdzie jest twój skarb.
— »Mój ojcze: z zimną krwią odpowiedziała Eugenia, oddając mu dzisiejszy napoleon: jeżeli czynisz mi podarunki któremi podług woli mojéj rozrządzać nie mogę, odbierz je.
Pan Grandet schwycił pieniądz i schował go do kieszeni.
— »Tak też mniemam, że ci odtąd nic nie dam. Ani źdźbła jednego. Pogardzasz więc twoim ojcem? nie masz zaufania w twoim ojcu? nie wiesz więc co to jest ojciec? Jeźli nie jest wszystkiém dla ciebie, nie jest niczém. Gdzie masz twoje złoto?
— »Mój ojcze, kocham cię i szanuję, ale z pokorą uczynię to przełożenie, że mam lat dwadzieścia trzy. Dosyć często powiadałeś mi, że jestem pełnoletnią, abym o tém wiedzieć nie miała. Zrobiłam z pieniędzmi mojemi to co mi się podobało i bądź pewien że są dobrze umieszczone.
— »Gdzie?
— »Jest to święta tajemnica. Czy nie masz także twoich tajemnic ojcze?
— »Nie jestżem głową domu? czyliż; nie mogę mieć mojéj polityki, moich interesów?
— »To jest także mój interes.
— »Musi to bydź zły interes, jeżeli nie możesz powierzyć go ojcu twojemu, mościa panno Grandet.
— »Jest doskonały, a nie mogę powierzyć go mojemu ojcu.
— »Powiedz przynajmniej kiedy oddałaś twoje złoto?
Eugenia, uczyniła głową znak zaprzeczenia.
Miałaś go. jeszcze w dzień twoich imienin? rzekł.
Eugenia stała się tak przebiegłą przez miłość, jak jéj ojciec przez łakomstwo i powtórzyła toż samo poruszenie głową.
— Widziałże kto, taki upór i taką kradzież! rzekł Grandet co raz to gwałtowniejszym głosem. Co! tu w moim własnym domu, u mnie, ktoś zabrał ci twoje złoto, jedyne złoto jakie było w domu, a nie będę wiedział kto? Złoto jest rzecz droga. Najuczciwsze dziewczęta mogą dopuszczać się błędów; to się zdarza i u wielkich panów i u mieszczan: ale dać złoto?.. bo dałaś je komu, hę?
Eugenia milczała.
— »Widziałże kto drugą; taką dziewczynę? — Czyliż ja to jestem twoim ojcem? Jezeliś je pożyczyła, musisz mieć rewers?
— »Czyliż mi było wolno, albo nie, zrobić z nim co mi się podoba? Czyliż było mojém?
— Ale jesteś dzieckiem.
— »Jestem pełnoletnią.
Odurzony rozumowaniem córki, Grandet zbladł, zadrżał, klął, a nareście odzyskawszy mowę zawołał.
— »Przeklęta jaszczurko? ha? złe ziółko? wiesz że cię kocham i nadużywasz mego przywiązania. Zarzynasz własnego ojca. Dalibóg, rzuciłaś twoje pieniądze pod nogi tego nędznika, który ma buty safianowe. Na kości mojego ojca! nie mogę cię wydziedziczyć; ale cię przeklinam, ciebie, twego kuzyna i twoje dzieci. Nic ztąd dobrego nie wyniknie. Czy rozumiesz? Gdyby to był Karol, któremu... Ale nie. To bydź nie może. Co! ten przeklęty fircyk miałby mię złupić?..
Spojrzał na córkę, milczała niewzruszona.
— Nie wzruszy się, nie zadrży; jest bardziej Grandet, niżeli ja sam. Przynajmniej za nic nie dałaś twojego złota? No, powiedz?
Eugenia rzuciła na ojca szydercze spojrzenie, którem się obraził.
— »Eugenio, jesteś w moim domu, u twojego ojca. Jeżeli chcesz tu zostać, musisz słuchać moich rozkazów. Tak ci nakazuje religia.
Eugenia pochyliła głowę.
— Obrażasz mię w tém, co mi jest najdroższego: rzekł. Zadam uległości tylko. Pójdź do twojéj izby. Będziesz tam siedzieć, dopóki ci nie pozwolę wyjśdź. Barbara będzie ci przynosiła chleb i wodę. Słyszałaś. Idź!
Eugenia zalała się łzami i pobiegła do maiki.
Kilkakrotnie po śniegu obszedłszy ogródek, pan Grandet domyślił się, że jego córka musi bydź u matki. Wtedy ucieszony że ją schwyta na nieposłuszeństwie jego rozkazom, wlazł na schody tak lekko jak kot, i zjawił się w pokoju pani Grandet, w chwili, kiedy pieściła się z włosami Eugenii, któréj twarz przytulona była do łona macierzyńskiego.
— »Pociesz się moje biedne dziecię, twój ojciec uspokoi się.
— »Ona już nie ma ojca! rzekł piorunujący bednarz.
»Czyliż to ty i ja mościa pani Grandet, spłodziliśmy taką nieposłuszną córkę? Piękne i pobożne zwłaszcza dałaś jéj wychowanie! Cóż to! nie jesteś w twojéj izbie? Do więzienia, mościa panno, do więzienia!
— »Chcesz mi wydrzeć moją córkę panie? rzekła pani Grandet, z twarzą zapłonioną od gorączki.
— »Jeżeli chcesz ją zatrzymać przy sobie, wynieście się z mojego domu. Do pioruna! gdzież jest złoto? cóż się stało ze złotem?
Eugenia wstała, z dumą spojrzała na ojca i wróciła do swego pokoju; stary zamknął ją na klucz.
— »Barbaro! zawołał, zagaś ogień w sali.
I usiadł w krześle przy kominku w pokoju żony, mówiąc:
»Zapewne oddała swoje złoto nędznemu zwodzicielowi, temu Karolowi, który czatował na nasze pieniądze.
Pani Grandet znalazła tyle mocy, pośród niebezpieczeństwa które zagrażało jéj córce: i w swojém przywiązaniu do niéj, iż na pozor była oziębłą, niemą i głuchą.
— »Nie wiedziałam, o tém: odpowiedziała obracając się do ściany, aby nie znosić iskrzących się spojrzeń męża. Tyle cierpię z przyczyny twojéj gwałtowności, że jeźli mam wierzyć moim przeczuciom, na marach wyniosą mię złego domu. Powinieneś był mieć przecież wzgląd na mnie, na mnie która ci nigdy żadnego nie zrządziłam zmartwienia, przynajmniéj tak mniemam. Twoja córka ciebie kocha. Jest niewinna, jak dziecię nowonarodzone; nie dręcz jéj, odwołaj twój wyrok. Zimno jest mocne, i możesz bydź przyczyną ciężkiéj choroby.
— »Nie chcę z nią ani mówić, ani jéj widzieć. Siedzieć, będzie o chlebie i wodzie, dopóki nie uczyni zadosyć woli ojca swojego. Cóż u czarta! głowa rodziny powinna wiedzieć gdzie się podziewa złoto z domu. Posiadała jedyne rupiie, jakie może znajdowały sic we Francyi, a do tego genuiny, dukaty holenderskie...
— »Panie, Eugenia jest naszém jedyném dziecięciem; a gdyby je nawet rzuciła w rzekę.
— »W rzekę! zawołał stary: w rzekę! Jesteś szalona, mościa pani Grandet. Co powiedziałem, to bydź musi. Jeżeli chcesz mieć pokój w domu, niechaj córka przyzna się do wszystkiego. Wyprowadź jéj muchy z nosa; kobiety lepiéj znają się na tém. Cóżkolwiek bądź, nie zjem jéj przecie. Czegóż mnie się boi? Gdyby nawet ozłociła swego kuzyna od stóp do głowy, już wypłynął na morze, nie możemy bieżyć za nim.
— »A więc Grandet..
Podbudzona rozdrażnieniem nerwów, albo też nieszczęściem córki, które w niéj rozwinęło jej czuło iść pojętność, dostrzegła straszliwy wyraz w fizyonomii męża: zmieniła więc myśl nie zmieniając tonu.
— »A wice Grandet, czyliż mam więcej władzy nad nią, niżeli ty? Nic mi nie powiedziała. Wdała się w ciebie.
— »Na Boga! jakże masz wyprawny język dzisiejszego rana. Ta! ta! ta! naigrawasz się ze mnie jak widzę. Może się z nią porozumiewasz? I bystre spojrzenie wlepił w żonę.
— »Panie Grandet, jeżeli chcesz mię zabić, musisz tylko mówić w ten sposób. Powtarzam ci panie: chociażbym to życiem przypłaciła: i jeszcze powtarzać będę, że źle postępujesz z twoją córką; ona jest rozsądniejsza od ciebie. Te pieniądze były jéj własnością; nie mogła ich obrócić na co innego, tylko na piękny użytek. Bóg tylko ma prawo wiedziéć o naszych dobrych uczynkach. Panie! błagam cię, powróć Eugenii łaskę twoją; zmniejszysz tym sposobem cios któryś mi zadał przez gwałtowność twoją i może ocalisz mi życie. Moja córka panie! oddaj mi córkę!
— »Wynoszę się, rzekł. Nie można wytrzymać w domu. Córka i matka, rezonują i mówią jak... Brrr... Phu..
— »Dałaś mi okrutną kolendę Eugenio! zawołał. Tak! tak! płacz. Twoje postępowanie nabawi cię zgryzoty. I na cóż się przyda że codzień bywasz na mszy; jeżeli dajesz złoto ojca twojego, próżniakowi, który ci pozrze serce, kiedy już nic nie będziesz miała, coby mógł wyłudzić od ciebie? Nie ma ani serca, ani duszy, ponieważ śmiał zabrać skarb ubogiéj dziewczyny, bez pozwolenia jéj rodziców.
Gdy pan Grandet wyszedł na miasto, Eugenia weszła do pokoju matki.
— »Miałaś wiele odwagi kochana matko, rzekła, a to dla mnie!
— »Widzisz moje dziecię, do czego nas prowadzą rzeczy zakazane; z twojéj przyczyny dopuściłam się kłamstwa.
— »Ach! będę prosiła Boga aby mnie tylko samą ukarał.
— »Czy to prawda? rzekła przestraszona Barbara, wchodząc do pokoju: że panienka skazana jest na chleb i wodę aż do śmierci?
— »I cóż to szkodzi Barbaro? rzekła Eugenia.
— »Ach! czyliż będę mogła ponieść do ust łyżkę strawy, kiedy córka gospodarska jeść będzie chleb suchy!
— »Nie, nie wspominaj o tém Eugenio.
Po raz pierwszy od lat dwudziestu czterech. Pan Grandet zasiadł do stołu sam jeden.
— »Zostałeś więc pan wdowcem, rzekła Barbara. To rzecz nie miła zostać wdowcem, mając dwie kobiety w domu.
— »Nie gadam do ciebie. Milcz, albo cię wypędzę. Cóż tam smażysz w rądelku?
— »Przetapiam tłuszcz...
— »Dziś przyjdą goście; zapal ogień.
W rzeczy samej, bracia Cruchot i pani de Grassins z synem, przyszli o ósméj i zadziwili się nie widząc ani pani Grandet ani Eugenii.
— »Moja córka jest trochę słaba. Eugenia jest przy niéj: odpowiedział stary bednarz, nie okazując najmniejszego wzruszenia.
Pani des Grassins poszła na górę, odwiedziéć panią Grandet.
— »Pani Grandet jest mocno słaba; lękam się o nią, w jéj wieku nie trzeba zaniedbywać choroby.
— »Zobaczymy to, odpowiedział bednarz z roztargnieniem.
Pożegnali go wszyscy, a gdy już byli na ulicy, pani des Grassins rzekła:
— »Coś nowego zaszło w domu Grandetów. Matka jest bardzo słaba, i nie zna swojego stanu. Córka ma czerwone oczy, jak gdyby długi czas płakała. Czyliż chcą wydać ją za mąż mimo jéj woli?
Gdy bednarz już poszedł spać, Barbara przyszła po cichu do pokoju Eugenii i przyniosła potrawko z zająca. — »Jedz panienko. Cornoiller dał mi zająca. Jesz tak mało, ze ta potrawa wystarczy na osiem dni, a nie zepsuje się na zimnie. Przynajmniéj nie będziesz jeśdź suchego chleba.
— »Biedna Barbaro! rzekła Eugenia, ściskając ją za rękę.
— »Zrobiłam dobrą, delikatną potrawkę; on tego nie postrzegł. Kupiłam słoniny i masła, za moje sześć franków. Wolno mi jest zrobić z niemi co mi się podoba.
Służąca uciekła, gdyż jéj się zdało, że pan Grandet nadchodzi.
Przez kilka miesięcy, bednarz ciągle odwiedzał żonę, w rozmaitych godzinach; nie wspominał nazwiska córki, nie widywał jéj, najmniejszéj nawet wzmianki nie czynił o niéj. Pani Grandet nie wyszła z pokoju i co dzień pogorszało się jéj zdrowie. Nic nie mogło przełamać uporu starego bednarza. Był niewzruszony, oziębły i ostry, jak słup granitowy. Pilnował gospodarstwa jak zazwyczaj. Ale nie jąkał się już, mniéj rozmawiał i w interessach jeszcze był twardszy. Częstokroć mylił się w dodawaniu.
— »Coś jakiegoś zaszło w domu pana Grandet, mówili stronnicy Cruchotów i Grassinów.
— »Cóż się to stało w domu pana Grandet? pytali się jedni drugich.
Eugenia chodziła do kościoła w towarzystwie Barbary. Przy wyjściu, jeżeli pani des Grassins czyniła jakie zapytanie, odpowiadała obojętnym sposobem i nie zadowolniała jéj ciekawości.
A przecie nie podobna było po kilku miesiącach ukryć powodu zamknięcia Eugenii. Przyszła wreście chwila, kiedy zabrakło pozorów usprawiedliwienia jéj ciągłéj nieobecności. I nie widziéć jakim sposobem, dowiedziało się całe miasto, że już od nowego roku panna Grandet siedzi w zimnym pokoju o chlebie i wodzie, na rozkaz ojca, że Barbara wieczorem przynosi jéj różne przysmaczki. Wiedziano nawet, że Eugenia jedynie tylko podczas nieobecności ojca, może dozierać chorą matkę.
Wtenczas bardzo surowo oceniono postępowanie pana Grandet. Całe miasto ogłosiło go że tak powiem za wyjętego z pod prawa. Przypomniano sobie o jego zdradach, o jego nieużytości; klątwę rzucono na niego. Gdy przechodził, każdy szemrał.
Gdy jego córka szła przez ulicę na mszę albo na nieszpory, wszyscy mieszkańcy biegli do okien, dla przypatrzenia się bogatéj dziedziczce, a na twarzy Eugenii malowała się melancholia i anielska dobroć. Jéj niewola i niełaska w którą popadła u ojca, nczém były dla niéj. Czyliż nie widziała karty świata, ławeczki, ogrodu, i czyliż nie czuła jeszcze na ustach swoich słodyczy pocałowali miłości? Przez czas niejaki, podobnie jak jéj ojciec, nie wiedziała o rozmowach, których jest przedmiotem. Pobożna, czysta przed obliczem Boga, znosiła za pomocą sumienia i miłości, gniew i karę ojcowską.
Ale głęboka boleść przygłuszała wszystkie inne boleści. Jéj matka, słodka i czuła istota, upiękniona tym blaskiem, który rozsiewała jéj dusza, im bardziej zbliżała się do grobu, gasła co dzień. Częstokroć Eugenia wyrzucała sobie, że była niewinną przyczyną jéj okrutnéj i powolnéj choroby, a te zgryzoty, chociaż je uspokajała matka, jeszcze ściśléj łączyły ją z jéj miłością. Co rano, skoro tylko wyszedł jéj ojciec, przychodziła do łóżka matki, a tam Barbara przynosiła śniadanie. Ale biedna Eugenia smutna i cierpiąca cierpieniem matki, płakała i nie śmiała mówić o swoim kuzynie.
Pani Grandet musiała sama zaczynać. »Gdzież jest, dla czego do nas nie pisze?
Matka i córka nie wiedziały wcale jaka je przestrzeń rozdziela.
— »Myślmy o nim, moja matko! odpowiadała Eugenia, a nie mówmy. Cierpisz! Ty przede-wszystkiém.
Wszystkiem był to Karol.
— »Moje dziecię, odpowiadała pani Grandet, nie żałuję życia. Bóg zlitował się nademną i naznaczył kres moich cierpień.
Słowa téj kobiety, były zawsze święte i chrześciańskie. Gdy podczas śniadania mąż przychodził do jéj pokoju, mówiła do niego z anielską dobrocią, ale razem i ze stałością, albowiem czając się już przy kresie życia, w zbliżającym się zgonie czerpała odwagę, któréj nie miała w ciągu dni swoich.
— Panie! dziękuję ci za troskliwość o moje zdrowie: odpowiadała, na to najpospolitsze zapytanie: ale jeźli chcesz osłodzić ostatnie chwile życia mojego i ulżyć mojéj boleści, powróć twoją łaskę naszéj córce. Pokaż się chrześciańskim mężem i ojcem.
Słysząc te słowa, pan Grandet siadał przy łóżku i postępował jak ten, który za nadejściem ulewy spokojnie chroni się do bramy. Słuchał co żona mówi i nic nie odpowiadał. Na jéj najczulsze i najświętsze błagania.
mówił tylko: — »Trochę dzisiaj zbladłaś moja żono.
Zdawało się, że zupełne zapomnienie o córce, wyryte jest na jego kamienném czole, na jego zwartych ustach. Nie wzruszyły go nawet łzy, które jego nic nie znacząca odpowiedź wyciskała z oczu żony.
— „Niechaj ci Bóg przebaczy! mówiła, jak ja ci przebaczam; kiedyś będziesz potrzebował jego miłosierdzia.
Od czasu choroby żony, nie śmiał już powtarzać to okropne ta! ta! ta! ta! Ale także, jego despotyzmu nie rozbroił ten anioł dobroci, którego szpetność zmniejszała się co dzień, zastąpiona wyrazem moralnych przymiotów, kwitnących na obliczu nieszczęśliwéj.
Była już samą tylko duszą. Duch modlitwy zdawał sic oczyszczać i ułagadzać najgrubsze rysy téj twarzy, okrywać je jaśniejącym promieniem. Widok téj przemiany, dopełnionéj przez cierpienia, trawiące istotę człowieczą w téj kobiecie, działał chociaż słabo na starego bednarza, ale jego charakter pozostał niewzruszony. Już nie mówił tonem pogardy, ale zachowywał nieprzełomne milczenie, które ocalało jego powagę, jako ojca rodziny.
Skoro tylko jego wierna Barbara pokazała się na targu, natychmiast żarty i skargi na jéj pana, wpadały do jéj ucha; ale chociaż sąd powszechny głośno potępiał ojca Grandet, służąca broniła go przez dumę.
— »I cóż, mówiła do przyganiaczów, czyliż wszyscy nie stajemy się surowszemi na starość? i dla czegóż mój pan nie miał trochę zdziwaczyć? Przestańcie kłamać. Nasza panna żyje jak królowa. Jest sama, no! bo tak jéj się podoba. Oprócz tego, mój pan ma ważne powody.
Nareście, pewnego wieczora przy końcu wiosny, pani Grandet udręczona zmartwieniem, bardziéj jeszcze niżeli chorobą i mimo próźb swoich, nie mogąc pojednać Eugenii i pana Grandet, powierzyła się panu Cruchot.
— »Co! zamyka o chlebie i wodzie, córkę mającą lat dwadzieścia i trzy! zawołał prezydent de Bonfons: a to bez powodów? jest to: surowość zakazana prawem i można protestować.
— »No mój synowcze, rzekł notaryusz, porzuć twoją gadaninę sądową, Bądź pani spokojna; jutro skończy się to zamknięcie.
Słysząc że o niéj mówią, Eugenia wyszła ze swego pokoju.
— »Panowie! rzekła z powagą, zbliżając się ku nim: proszę was, ażebyście nie zajmowali się tą rzeczą. Mój ojciec jest panem w domu. Dopóki zostaję u niego, powinnam go słuchać. Nikt w świecie nie ma prawa ganić, albo chwalić jego postępowania; samemu tylko Bogu zdaje z niego rachunek. Proszę panów o jak najgłębsze milczenie w tym względzie. Ganić mojego ojca, byłoby to naśtawać na naszą sławę. Wdzięczna jestem za tę troskliwość; ale jeszcze byłabym wdzięczniejsza, gdybyście panowie przytłumili obrażające wieści, o których dowiedziałam się przypadkiem.
— »Ma słuszność, rzekła pani Grandet.
— »Mościa panno: odpowiedział z uszanowaniem stary notaryusz, uderzony pięknością, która samotność miłość i melancholia ozdobiły rysy Eugenii: najlepszym sposobem przytłumienia tych wieści, byłoby powrócenie ci wolności.
— »Moja córko, dozwól niechaj pan Cruchot wda się w tę sprawę, ponieważ zaręcza za pomyślny skutek. Zna twojego ojca i wie jak sobie z nim postąpić. Jeżeli chcesz abym spokojnie przeżyła kilka dni, które mi jeszcze pozostają, twój ojciec musi koniecznie pojednać się z tobą.
Nazajutrz pan Grandet poszedł przejśdź się po ogródku. Czynił to zawsze o tej porze, kiedy się Eugenia czesała; stawał za kasztanem i tak ukryty przypatrywał się przez kilka chwil długim włosom córki, wahając się między uporem a przywiązaniem do swojego dziecięcia. Częstokroć siedział na ławeczce, gdzie Eugenia i Karol przysięgli sobie dozgonną miłość, a w tedy Eugenia ukradkiem spoglądała na niego.
Notaryusz Cruchot przyszedłszy zawczasu, zastał go, siedzącego w piękny dzień czerwcowy na ławeczce, i patrzącego na córkę.
— »Cóż cię tu sprowadza mój przyjacielu? rzekł do notaryusza.
— »Przychodzę pomówić z tobą o interessach.
— »Ho! ho! może wymienisz moje talary za złoto!
— »Nie idzie tu o pieniądze, ale o twoją córkę. Cały świat mówi o niéj i o tobie.
— »Co komu do tego? każdy jest panem w swoim domu.
— »Zgoda. Wolno jest każdemu zabić się, albo co gorsza, wyrzucie pieniądze przez okno.
— »Jak to.
— »Tak! twoja żona jest bardzo chora mój przyjacielu. Powinieneś nawet zawołać lekarza. Chora jest niebezpiecznie, a gdyby umarła bez pomocy lekarskiéj, nie byłbyś spokojnym, tak mi się przynajmniéj zdaje.
— »Ta! ta! ta! nie wiesz co jest mojéj żonie; ci panowie lekarze skoro tylko zawitają do domu, przychodzą pięć i sześć razy na dzień.
— »Mój panie Grandet, zrobisz co ci się podoba. Jesteśmy starzy przyjaciele. A w całém mieście nie ma ani jednego człowieka, któregoby więcéj niż mnie obchodziło twoje dobro. A teraz, niech się zrobi co chce; jesteś pełnoletnim, masz rozum. Oprócz tego, inny jeszcze miałem interess. JIdzie tu może o coś ważniejszego. Zresztą nie chcesz zapewne zabijać żony twojéj. Nie pomyślałeś jak widzę, w jakiem położeniu byłbyś względem córki, gdyby pani Grandet umarła. Będziesz musiał zdać rachunek twojéj córce: żyjesz bowiem z zoną pod wspólnością majątku. A wtedy córka będzie miała prawo domagać się połowy, którą odziedziczy po matce; może kazać przedać Froidfond.
Wyrazy te uderzyły starego jak piorun; tém bardziéj, że nie tyle znał się na prawie, ile na handlu. Ani był pomyślał o licytacyi.
— »A więc obchodź się z nią łagodnie: rzekł Cruchot.
— »Ale czy wiesz co zrobiła?
— »Cóż takiego? zapytał się notaryusz pragnąc dowiedzieć się nareście o przyczynie ich kłótni.
— »Oddała swoje złoto.
— »I cóż! wszakże było jéj własnością?
— »Wszyscy mi to, powtarzają: rzekł stary, ze smutkiem opuszczając ręce.
— »I dla takiéj fraszki, czy chcesz stawiać przeszkodę, ustąpieniu którego od niéj żądać będziesz po śmierci jéj matki?
— »Sześć tysięcy franków złotem, nazywasz fraszką?...
— »Mój stary przyjacielu, czy wiesz co będzie kosztować inwentarz i podział spadku po twojéj żonie, jeźli tego żądać będzie Eugenia?
— »Co?
— »Dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy franków; piędziesiąt, sześćdziesiąt może! Czyliż nie będziesz musiał opłacić ogromnéj kwoty za papier stęplowy, zeznać i zaprzysiądz jaki posiadasz majątek. Gdy przez porozumienie....
— »Na kości mego ojca! zawołał bednarz, siadając wybladły, zobaczymy to, mości Cruchot.
Po chwili milczenia albo raczéj konania, stary spojrzał na notaryusza i rzekł: — Ciężkie jest życie człowieka, jest w nim nie mało boleści. Cruchot: mówił daléj uroczyście: nie zechcesz mię zwodzić, zaręcz mi honorem że to co powiadasz, opiera się na prawie. Pokaz mi kodex, chcę zobaczyć kodex.
— »Mój biedny przyjacielu, odpowiedział notaryusz, czyliż nie znam rzemiosła mojego?
— »A, więc to prawda! Moja córka może mię obedrzeć, zdradzić, zamordować!
— »Dziedziczy po matce.
— »Na cóż się przyda mieć dzieci! Ach! moja żona! kocham ją. Mocne ma zdrowie, cała jéj familia długo żyła.
— »Nie pożyje nawet miesiąca.
Bednarz; uderzył się ręką w czoło, chodził, wracał i przerażające spojrzenie rzucając na Cruchota, rzekł:
— »Cóż z tém zrobić?
— »Eugenia może po prostu wyrzec się spadku po matce. Nie chcesz jéj wydziedziczać, nie prawdaż? Lecz żeby to wymódz na niéj, musisz się z nią łagodnie obchodzić. Radzę ci ze szkodą własną. Cóż ja mam do czynienia?... likwidacye, inwentarze, przedaże, spadki...
— »Zobaczymy, zobaczymy. Nie mówmy o tém. Szarpiesz mi wnętrzności. Czy masz złoto?
— »Nie; ale mam kilka luidorów; dam ci je. Mój przyjacielu, pogódź się z Eugenią. Całe miasto wygaduje na ciebie.
— »Głupcy!
— »Papiery stoją po 97 fr. 75 centymów. Bądźże kontent przynajmniéj raz w życiu.
— »Po 97 franków i 75 centymmów?
— »Tak jest.
— »He! hę! 97 fr. 75 cent, powtórzył bednarz odprowadzając starego notaryusza aż na ulice.
Potém za bardzo wzruszony tém co mu powiedział notaryusz, poszedł do pokoju żony i rzekł do niéj. — »No matko, możesz przepędzić z córką dzień cały. Jadę do Froidfond. Bawcie się dobrze. Dziś jest rocznica naszego wesela. Masz, oto jest dziesięć talarów na ubranie ołtarza przed naszym domem w dzień Bożego Ciała. Już od dawna pragnęłaś tego. Raz go wystawić, bawcie się i bądźcie zdrowe. Niech żyje radość!
Rzucił dziesięć talarów na łóżko żony i pocałował ją w czoło.
— »Dobra żono! zdrowsza jesteś, nie prawdaż?
— »Jakże możesz myśleć o przyjęciu przed domem twoim Boga, który przebacza, jeżeli odpędzasz córkę od twojego serca? rzekła ze wzruszeniem:
— »Ta! ta! ta! rzekł ojciec łagodnym głosem, zobaczymy to.
— »O Boże! Eugenio! zawołała matka zapłonąwszy się z radości, uściskaj twojego ojca! on ci przebacza! Ale stary już znikł. Uciekał jak mógł do swoich winnic i usiłował uporządkować swoje wyobrażenia. Pan Grandet zaczynał wtedy rok siedemdziesiąty i drugi. Od lat dwóch, jego łakomstwo i skąpstwo powiększyło się, jak się powiększają wszystkie zakorzenione namiętności człowieka, i jak to postrzegamy na Ludziach jedném panującém wyobrażeniem zajętych, przywiązał się szczególniéj do panującego godła swéj namiętności. Widok złota, posiadanie złota, były u niego monomanią. A przy tém, despotyzm jego wzrósł w miarę łakomstwa; oddanie chociażby najmniejszéj cząstki swego majątku, uważał za rzecz przeciwną naturze. Zeznawać jaki jest jego majątek, spisywać ruchome i nieruchome dobra!..
»Wolałbym sobie gardło poderżnąć: rzekł głośno, pośród winnicy, któréj latorośle oglądał.
Nareście, postanowił co ma czynie. Powrócił do Saumur na obiad. Umyślił uledz Eugenii, pieścić ją, ugłaskać, aby mógł aż do zgonu trzymać w ręku swoje miliony. W chwili, gdy przypadkiem wziąwszy klucz od bramy, szedł po cichu na schody, Eugenia przyniosła matce toaletkę Karała. Obie, pod czas niebytności pana Grandet, w obrazie matki Karola, widziały jego własny obraz.
— »To jest ze wszystkiém jego czoło i usta! mówiła Eugenia, w chwili, gdy bednarz drzwi otworzył.
Widząc z jakim wyrazem starzec spojrzał na złota: pani Grandet zawołała. »Boże! miej litość nad nami.
Stary rzucił się na toaletkę, jak tygrys rzuca się na uśpione dziecię.
— »Cóź to ma bydź? rzekł porywając skarb, i niosąc go do okna.
»Złoto! czyste złoto! zawołał, wiele złota! waży przynajmniéj trzy albo cztery funty. Ach! Karol dał ci to w zamian za twoje piękne dukaty? I czemużeś mi tego nie powiedziała? to jest dobry interess córuniu. Jesteś moją córunią, poznaję cię.
Eugenia drżała jak listek.
— »Nie prawdaż? to jest toaletka Karola? mówił stary.
— »Tak jest ojcze, jest to święty depozyt.
— »Ta! ta! ta! złupił cię z majątku, muszę ci powrócić twój skarb.
— »Ojcze!
Stary chciał otworzyć nóź i wyjąć blachę złota, i dla tego musiał położyć toaletkę na krześle. Eugenia poskoczyła do niéj; ale bednarz mając razem na oku toaletkę i córkę, odepchnął ją tak gwałtownie, że aż padła na łóżko matki.
— »Panie! panie! zawołała matka podnosząc się na łóżku.
Grandet otworzył nóź i zabierał się do wyjmowania złota.
— »Mój ojcze! zawołała Eugenia padając na kolana i tak czołgając się ku niemu. Na Boga ukrzyżowanego! na moje zbawienie! na moje życie! zaklinam cię, nie ruszaj téj toaletki. Nie należy ona ani do mnie, ani do ciebie, ale do nieszczęśliwego Karola; on mi ją powierzył, musze mu ją oddać w całości.
— »Dia czegóż patrzałaś na nią, jeżeli to jest depozyt? Przypatrywanie się jest gorsze niżeli dotkniecie.
— »Mój ojcze nie niszcz jéj, albo okryjesz mię niesławą. Mój ojcze, czy słyszysz!
— »Panie! zlituj się, rzekła matka.
— »Ojcze! zawołała Eugenia głosem tak mocnym, iż przestraszona Barbara wbiegła do pokoju.
Schwyciła za nóż który leżał na stoliku.
— »I cóż? rzekł Grandet oziębłym tonem i z równie zimnym uśmiechem.
— »Panie, panie, zabijasz mię! rzekła matka.
— »Ojcze, jeżeli nożem twoim naruszysz chociaż jedną odrobinę tego złota, przebiję się tym. Jużeś zabił matkę, zabijesz i córkę. A teraz, rana za ranę.
Pan Grandet trzymał nóż przyłożony do toaletki i z wahaniem się spoglądał na córkę.
— »Czyliż byś mogła to uczynić Eugenio? rzekł.
— »Tak jest panie, odpowiedziała matka.
— »Dotrzymałaby słowa! zawołała Barbara. Panie, miejże rozum przynajmniéj raz wżyciu!
Bednarz przez chwilę spoglądał koleją to na złoto, to na córkę. Pani Grandet zemdlała.
— »Patrzajże pan, jejmość umiera! zawołała Barbara.
— »Weź córko! nie kłóćmy się o taką fraszkę! Weź ją, zawołał bednarz, odpychając toaletkę.
»A ty Barbaro zawołaj pana Bergerin.
— »No! moja żono, rzekł całując jéj rękę, to nic, już jest zgoda między nami, już nie będzie suchego chleba; będzie mogła jeść co zechce. Przecież otwiera oczy. No! matko, mateczko, matuleńko, uspokój się! Widzisz, całuję Eugenią; kocha swego kuzyna, pójdzie za niego jeźli tak zechce; zachowa dla niego toaletę. Ale żyj długo moja biedna żono, wstań! mieć bodziesz najpiękniejszy ołtarz przed domem, jaki kiedykolwiek wystawiono w Saumur.
— »O Boże! czyliż możesz tak obchodzić się z żoną i córką twoją?
— »Już tego nie zrobię, nie! wołał bednarz; zobaczysz moja biedna żono.
Poszedł do gabinetu, przyniósł garść luidorów, i rozrzucił je na łóżku.
— »Weź Eugenio, weź moja żono, to jest dla was: mówił, rozgarniając luidory. No! rozwesel się moja żono, bądź zdrową, niczego nie będzie brakować Eugenii ani tobie. Oto jest sto luidorów dla niéj. Nie oddasz ich znowu Eugenio, nie prawdaż?
Pani Grandet i córka, z podziwieniém spoglądały na siebie.
— »Weź je mój ojcze, potrzebujemy tylko twojego przywiązania.
— »To dobrze! odpowiedział chowając luidory, żyjmy w zgodzie, znijdźmy wszyscy do sali na obiad, będziemy grać w loteryą co wieczór, po dwa soldy. Wstań żono.
— »Niestety! chciałabym wstać, ponieważ tego sobie życzysz: rzekła umierająca: ale nie mam siły.
— »Biedna matko! rzekł bednarz, nie wiesz, jak bardzo cię kocham. I ciebie moja córko.
Uściskał ją, ucałował.
— »Ach, jak to dobrze uściskać córkę po małém poróżnieniu! Schowaj to: przydał wskazując na toaletkę: nie bój się, już ci o tém ani wspomnę.
Pan Bergerin najsławniejszy lekarz z Saumur, wkrótce przyszedł. Obejrzawszy chorą, wyraźnie oświadczył panu Grandet, że jego żona jest bardzo niebezpiecznie słaba; ale że wielka spokojność umysłu, łagodne obejście się i drobiazgowe starania, mogą przedłużyć jéj życie, aż do końca jesieni.
— »Czy to będzie drogo kosztować? rzekł stary, czy potrzeba lekarstw?
— »Mało lekarstw, ale wiele troskliwości: odpowiedział doktor, nie mogąc wstrzymać się od śmiechu.
— »Panie Bergerin, odpowiedział Grandet, jesteś uczciwym człowiekiem, spuszczam się na ciebie, odwiedzaj moją żonę, tyle razy ile tego będzie potrzeba. Zachowaj mi ją przy życiu. Kocham ją bardzo, chociaż tego nie widać; bo u mnie wszystko dzieje się wewnątrz. Jestem zmartwiony. Zmartwienie weszło do mojego domu, razem ze śmiercią brata, za którego płacę w Paryżu niezmierne summy, a jeszcze nie ma końca. Zegnam cię panie; jeśli można ocalić moją żonę, ocal ją, chociażby na to trzeba wydać tysiąc albo dwa tysiące franków.
Mimo gorących życzeń starca, mimo jego uległości dla wszystkich życzeń córki i matki, mimo najczulszych starań Eugenii, pani Grandet coraz bardziéj słabła, była tak wątłą, jak liście drzew w jesieni; promienie z nieba pokrywały ją blaskiem, jak te liście, które słońce przenika i pozłaca. Była to śmierć godna jéj życia, śmierć zupełnie chrześciańska.
W Październiku roku 1820, szczególniéj pokazały się jej cnoty, jéj anielska cierpliwość, jéj przywiązanie do córki. Zgasła, nie wydawszy najmniejszego nawet użalenia. Poszła do nieba i niczego nie żałowała na tym padole, prócz lubej towarzyszki jéj biednego życia, któréj przewidywała nieszczęście. Drżała, zostawiając te owieczkę niewinną i czystą jak ona, samą pośród świata samolubów, chcących jej wydrzeć jéj skarby.
— »Moje dziecię! rzekła przed zgonem, szczęście jest tylko w niebie, z czasem dowiesz się o tém.
Nazajutrz po śmierci matki, Eugenia znalazła nowe pobudki przywiązania się do tego domu, gdzie tyle wycierpiała, gdzie jej matka umarła. Nie mogła spoglądać na jéj miejsce przy oknie, na jéj krzesło, bez zalania się łzami. Mniemała, że nie poznała się na sercu ojcowskiém, widząc że jest przedmiotem jego najczulszych starań. Bednarz sam prowadził ją na śniadanie, całemi godzinami spoglądał na nią wzrokiem dobrym prawie, nareście pożerał ją oczyma, jak gdyby była jego złotem.
Stary bednarz tak mało był podobny do samego siebie, tak drżąc przed swoją córką, iż Barbara i panowie Cruchot będąc świadkami jego słabości, przyznali ja późnemu; wiekowi i myśleli że upada na umyśle. Ale w tym dniu kiedy familia przywdziała żałobę po obiedzie na który zaproszono notaryusza, świadomego tajemnicy ojca Grandet, wyjaśniło się postępowanie starca.
— »Moje drogie dziecię! rzekł do» Eugenii, gdy sprzątnięto ze stołu: jesteś dziedziczką matki, musimy niektóre interessa urządzić.. Nie prawd aż Cruchot?
— »Tak jest.
— »Czyliż potrzeba dzisiaj zajmować się niemi? mój ojcze.
— »Tak jest córuniu. Nie mógłbym wytrzymać téj niepewności. Nie spodziewam się, abyś miała czynić mi przykrość.
— »O mój ojcze!
— »A więc trzeba to wszystko dziś wieczorem ułożyć.
— »I cóż mam zrobić?
— »Moja córuniu, to nie należy do mnie. Panie Cruchot, powiedz jéj.
— »Mościa panno, ojciec twój nie chciałby ani przedawać, ani dzielić majętności swoich, ani składać ogromnej opłaty od gotowych pieniędzy jakie posiadać może. Dla tego więc trzeba uwolnić się od spisywania inwentarza całego majątku, który teraz jest niepodzielnym, pomiędzy panną a jéj ojcem.
— »Cruchot, czy jesteś tego pewnym, iż tak mówisz przy dziecku?
— »Nie przeszkadzaj mi Grandet.
— »Tak jest tak, mój przyjacielu. Ani ty ani moja córka nie chcielibyście ogołocić mię. Nie prawdaż córuniu?
— »Ależ panie, cóż mam zrobić? zapytała się Eugenia.
— »Otóż, rzekł notaryusz, trzeba podpisać ten akt, mocą którego odstępujesz od spadku po twojéj matce i zostawiasz ojcu twojemu posiadanie nie podzielnego majątku, zapewniając sobie wyłączne po nim dziedzictwo.
— »Nie rozumiem tego wszystkiego, odpowiedziała Eugenia, daj mi akt i wskaż pan gdzie mam podpisać.
Ojciec Grandet spoglądał to na córkę, to na akt i doznawał tak mocnego wzruszenia, iż kilkakrotnie obcierał pot spływający mu z czoła.
— »Córuniu, rzekł: zamiast podpisania tego aktu, który drogo będzie kosztować, wołałbym żebyś podpisała proste zrzeczenie się spadku po twojéj kochanéj nieboszczce matce. Wtenczas płaciłbym ci miesięcznie po sto franków. Namyśl się, mogłabyś kazać odprawiać tyle mszy za dusze matki, ile samabyś chciała..... No i cóż? sto franków na miesiąc?. — »Uczynię wszystko co zechcesz ojcze.
— »Mościa panno, rzekł notaryusz, mój obowiązek nakazuje mi uczynić uwagę iż się ogołacasz.
— »O Boże! rzekła i cóż mię to obchodzi?
— »Cicho bądź Cruchot. To dobrze! to dobrze! zawołał Grandet, biorąc rękę córki: nie cofniesz się, jesteś uczciwą dziewczyną.
— »Ach mój ojcze!
Uściskał ją z wylaniem serca tak, iż jéj ledwie nie zadusił.
— »Pójdź moje dziecko; przywracasz życie ojcu twojemu. Oddajesz mu to coś wzięła od niego. Jużeśmy się skwitowali. Tak to powinny odbywać się interessa. Zycie jest interessem. Błogosławię cię, jesteś cnotliwą dziewczyną, kochasz ojca twojego. Będziesz odtąd robić co zechcesz.
— »Do jutra przyjacielu, rzekł, spoglądając na przestraszonego notaryusza. Przygotujesz akt zrzeczenia się.
I nazajutrz koło południa, Eugenia podpisała deklaracyą, mocą któréj sama dopełniła wyzucia się z majątku.
Jednakże, mimo przyrzeczenia swojego, przy końcu pierwszego roku, stary bednarz nie dał jeszcze ani grosza z tych stu franków, przyrzeczonych tak uroczyście. A gdy mu Eugenia wspomniała o tém żartami, zapłonął się mimo woli. Żywo pobiegł do gabinetu, i przyniósł blisko trzecią część klejnotów, które był kupił od synowca.
— »Masz Eugenio, rzekł tonem pełnym szyderstwa, czy weźmiesz to za twoje tysiąc dwieście franków?
— »Ojcze! czy doprawdy dajesz mi to wszystko?
I rzucił jéj klejnoty w fartuszek.
— »Na przyszły rok, znowu ci tyle oddam. I tym sposobem nie zadługo będziesz miała wszystkie te cacka:
dodał zacierając ręce, szczęśliwy że mu uczucie córki do nowéj spekulacji posłużyło.
Jednakże starzec, chociaż silny jeszcze, uczuł potrzebę przypuszczenia córki do wszelkich tajemnic domowych. Przez dwa lata, musiała w jego przytomności wydawać rozkazy, zajmować się drobiazgowém gospodarstwem, odbierać wypłaty; zwolna powiadał jéj nazwiska, obszerność i dochody swoich winnic i folwarków. Przy końcu trzeciego roku, tak ją dobrze wezwyczaił do swego skąpstwa, iż odtąd powierzał jéj bez obawy klucze od wszystkiego i uczynił ją samowładną panią domu.
Pięć lat tak upłynęło, bez żadnéj zmiany w jednostajnym sposobie życia Eugenii i jéj ojca. Był to ciąg jednakich zatrudnień, odbywający się tak regularnie, jak ruch wahadła zegara. Głęboka melancholia panny Grandet nie była tajemnicą dla nikogo, i chociaż wszyscy domyślali się jéj przyczyny, bogata dziedziczka nie wyrzekła nigdy ani słowa, któreby usprawiedliwiało podejrzenia mieszkańców Saumur względem stanu jéj serca. Towarzystwo jéj składało się tylko z trzech panów Cruchot i kilku ich przyjaciół, których nieznacznie wprowadzili w jéj dom. Nauczyli ją grać w wista i schodzili się co wieczór na tę przyjemną zabawę.
Roku 1825, ojciec uczuwszy cały ciężar wieku i słabości, musiał odkryć jéj cały stan swego nieruchomego majątku, dodając, że w razie przytrudnym może zaufać notaryuszowi Cruchot, którego poczciwości doświadczył. Nareście, przy upływie tegoż roku, kończąc siedemdziesiąt dziewiąty rok życia, został tknięty paraliżem. Choroba wzmagała się szybko. Zwątpiono o jego życiu. Czując że nie zadługo sama na świecie zostanie, Eugenia na krok nie opuszczała ojca, ścieśniając że tak powiem, ostatnie ogniwa uczucia łączące ją z towarzystwem. Miłość, była dla niéj, podobnie jak dla każdéj kochającéj kobiety, całym światem, a Karol był tak daleko! Okazała się szczytną w staraniach i przywiązaniu do ojca, którego siły widocznie nikły, a łakomstwo jakby wrodzony instynkt, jeszcze go nie opuszczało. Jakoż, śmierć tego człowieka była zupełnie zgodna z całém jego życiem.
Od rana kazał przesuwać krzesło swoje na kółkach, od kominka do drzwi gabinetu, napełnionego złotem. Siedział tam bez najmniejszego poruszenia, spoglądając z obawą to na wchodzących, to na drzwi żelazem mocno okute. Pytał się o najmniejszy łoskot i nie pomału zadziwił notaryusza, usłyszawszy poziewanie psa na podwórzu.
Budził się z téj pozornéj osłupiałości w dzień i godzinę gdy przypadała wypłata dzierżawy, rachunek z robotnikami, lub gdy potrzeba było kwit jaki wydać. Wówczas posuwał krzesło na kołkach, dopóki się nie ujrzał wprost drzwi gabinetu. Rozkazywał córce, aby je otworzyła, dawał baczenie aby kładła jak najtajemniéj, worki z pieniędzmi jedne na drugich, i drzwi starannie zamknęła. Potém, znowu w milczeniu wracał do kominka, skoro mu tylko oddała szacowny klucz, któren zawsze chował w kieszonkę od kamizelki, i dotykał się co chwila, czy go ma istotnie.
Stary jego przyjaciel notaryusz, będąc pewny że bogata dziedziczka koniecznie musi pójść za jego siostrzeńca prezydenta, jeźli Karol Grandet nie powróci, podwoił starania i uprzejmość. Codziennie przychodził po rozkazy pana Grandet; jeździł do Froidfond, do dóbr, do winnic, na łąki; przedawał zbiory, przetapiał wszystko na złoto i srebro, powiększające gromadę worków, ukrytych w gabinecie. Nadeszły nakoniec dni skonania, i silna budowa bednarza zaczęła walczyć ze zniszczeniem. Chciał ciągle siedziéć przed kominkiem, na przeciw drzwi od swojéj kryjówki. Przygarniał do siebie i skręcał wszystkie kołdry któremi go okrywano, mówiąc do Barbary: — »Schowaj, schowaj i to, żeby mnie nie okradli. Gdy zdołał otworzyć oczy, w których jedynie zachował się ostatek życia, zwracał je natychmiast ku drzwiom gabinetu krojącym jego skarby i pytał córki: — Są-li tam jeszcze! są-li tam jeszcze? głosem zdradzającym paniczną jego obawę.
— »Są, mój ojcze.
— »Pilnuj złota! połóż złoto przedemną!
Wówczas Eugenia rozkładała przed nim luidory na małym stoliczku i całe godziny wpatrywał się w ulubione dukaty, jak dziecię które zaczynając patrzéć, głupowaty wzrok w jeden wlepia przedmiot; i jak dziecię uśmiechał się do złota.
— »To mnie rozgrzewa! przemawiał niekiedy, i promień uszczęśliwienia błyskał na jego wybladłéj twarzy.
Gdy xiądź wszedł aby mu dać ostateczne namaszczenie, oczy jego na pozór zgasłe od kilku godzin, zajaśniały na widok krzyża, lichtarzy i srebrnej kropielnicy; wlepił w nie wzrok osłupiały i źrenica jego ostatni raz się poruszyła. A gdy kapłan przysunął mu krucyfix do ust, aby pocałował wyobrażenie zbawiciela, przerażającym ruchem chciał go uchwycić. To ostatnie wysilenie przypłacił życiem. Zawołał Eugenii, któréj już nie mógł dojrzéć, chociaż przed nim klęczała, skraplając łzami zimne jego ręce.
— »Ojcze! pobłogosław mnie.
— »Daj baczność na wszystko, tam mi zdasz rachunek.... i skonał.
Eugenia Grandet została więc sama w tym opuszczonym domu, niemając nikogo prócz Barbary, coby ją mógł pojąć i zrozumieć; Barbary, jedynéj istoty, która ją dla niej saméj tylko kochała, z którą mogłam mówić o swoich zmartwieniach. Duża Barbara była opatrznością Eugenii. Nie była to już służąca, lecz uległa przyjaciółka.
Po śmierci, ojca,, Eugenia dowiedziała się od pana Cruchot, że posiada czterykroć sto tysięcy liwrów dochodu z dóbr w obwodzie Saumur; dwakroć piedziesiąt tysięcy procentu od papierów; prócz lego gotówki trzy miliony w złocie i sto tysięcy franków w srebrnéj monecie, nie licząc w to zaległości, które jeszcze miano wypłacić. Ogólny szacunek, jéj majątku, dochodził do dwudziestu milionów.
— »Gdzież jest Karol! rzekła sama: do siebie.
Tego samego dnia gdy pan Gruchot zdał swéj klijentce jasny i wylikwidowany rachunek spadku, Eugenia pozostała sama z Barbarą; obie siedziały przy kominku, w owéj pustéj sali, gdzie wszystko było wspomnieniem z począwszy od krzesła z podnóżkiem w którém siadała jéj matka, aż do szklanki z któréj pijał jéj kuzyn.
— »Barbaro, otóż jesteśmy same....
— »Prawda panienko; gdybym wiedziała gdzie jest to ładne dziecko, poszłabym go szukać na własnych nogach.
— »Morze nas rozdziela, rzekła Eugenia.
Gdy tak biedna dziedziczka płakała w towarzystwie staréj sługi, w tym wilgotnym ciemnym domu któren był dla niéj całym światem, nie mówiono tym czasem o niczém, od Nantes aż do Orleanu, tylko o jéj dwudziestu milionach posagu.
Najpierwszym jéj staraniem było, zapewnić Barbarze tysiąc dwieście franków pensyi dożywotniéj, co połączone z sześciuset frankami, które już dawniéj posiadała, uczyniło ją bogatą panną na wydaniu.
Nim miesiąc upłynął, ze staréj panny została żoną Jmci Pana Antoniego Cornoiller, który został nadleśniczym w Froidfond. Pani Cornoiller miała niezaprzeczoną wyższość nad swemi rowiennicami. Chociaż skończyła lat sześćdziesiąt trzy, zdawało się jednak że ma dopiero czterdzieści. Gruba jéj płeć oparła się zniszczeniom czasu. Dzięki klasztornemu jéj życiu w domu Grandeta, żywy rumieniec zdobił jeszcze jéj stare policzki, a zdrowie jéj prawie było żelazne. Może nigdy nie była piękniejszą jak w dzień ślubu. Jej brzydota wyszła jéj na dobre i pokazała się duża, tłusta, silna, z twarzą promieniejącą szczęściem, tak, iż nie jeden pozazdrościł Cornoillemu.
— »Wygląda jeszcze świeżo: mówił sukiennik.
— Jeszcze obdarzy potomstwem swego mężulka: dodał handlarz soli: zakonserwowała się jakby w śledziowym sosie.
— »Ale jest bogata, dodał trzeci sąsiad, a to grunt.
Wychodząc ze starego domu do kościoła, Barbara lubiona od wszystkich, usłyszała zewsząd najpochlebniejsze powinszowania.
Eugenia dała jéj na podarunek ślubny dwa tuziny sztućców.
Zdziwiony taką wspaniałością, Cornoiller, przemawiał do żony ze łzami w oczach, dałby się rozsiekać za nią. Mężatka, poufałą przyjaciółka Eugenii, duża Barbara, była zupełnie szczęśliwa. Miała teraz pod swoim kluczem spiżarnię, mogła ją otwierać i zamykać do woli, i wydawać z niéj co rano, jak nieboszczyk jéj pan czynił niegdyś. Miała pod swoim zarządem dwie służące, kucharkę i młodszą, która naprawiała bieliznę domową i szyła suknie dla panny. Cornoiller pełnił razem obowiązki leśniczego i kommissarza. Nie warto wspominać, że kucharka i młodsza, na które padł wybór dużéj Barbary, były prawdziwe perły służących.
Tym sposobem, panna Grandet miała czworo domowników duszą i ciałem przywiązanych do niéj. Dzierżawcy nie postrzegli bynajmniéj śmierci starego łakomcy; państwo Cornoiller jak najświęciéj przestrzegali surowych prawideł, które stary zaprowadził w zwyczajach i obyczajach, i wszystko dawnym szło trybem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Franciszek Salezy Dmochowski.