Kajetan Węgierski (Siemieński, 1865)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kajetan Węgierski |
Pochodzenie | Portrety literackie |
Wydawca | Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego |
Data wyd. | 1865 |
Druk | N. Kamieński i Spółka |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Przypadek, to bóstwo wszelkich wynalazków i odkryć, rzucił w ręce pewnemu miłośnikowi starych autografów wór papierów, kupiony przez żydów na licytacyi w Krakowie, którego smutném przeinaczeniem było pójść do sklepów korzennych na zawijanie pieprzu. Instynkt amatorski niezawiódł naszego antykwarza; odkrył bowiem w steku nic nieznaczących szpargałów, wiele listów pisanych ręką znakomitych osób, a przedewszystkiem kilkanaście zeszytów podróży, pamiętników i listów w języku francuzkim, przygotowanych jakby do druku przez Kajetana Węgierskiego. Wiedzieliśmy, tak z biografii Węgierskiego w wydaniu Mostowskiego, jak z Bentkowskiego historyi literatury polskiéj, tylko ten szczegół, że Węgierski „po wielu przykrościach wyjechał z kraju, zwiedził znaczną część Europy, opisał w języku francuzkim podróże swoje we Włoszech i we Francyi południowéj, w którém opisaniu umiejętność doskonała obcéj mowy i częste błyskawice dowcipu jego okazują się; a wkrótce mało zdrowia szanowawszy, umarł r. 1787 dnia 7go kwietnia[1] w Marsylii, gdzie w kościele katedralnym jest pochowany.“ —
Tymczasem, ten sam przypadek, który towarzyszył odkryciu, sprawił, że z tego worka, część pamiętników i podróży i listów powędrowała już na drogę swego przeznaczenia — do sklepów korzennych; w tém co pozostało, okazały się niezmierne luki; i tak: Listy z podróży do Włoszech, mają początek i koniec, brakuje pobytu w Rzymie. — Z pamiętników jego, doprowadzonych aż do 5 stycznia 1787 r. zostało cztéry ćwiartki! — Za to dowiadujemy się, o czém biografowie nasi ani wspomnieli, że zwiedzał: Martynikę, St. Domingo i Stany Ameryki północnéj; świadczą o tém: Listy w kształcie pamiętnika opisujące podróż do Martyniki — (rękopis zupełny) — i cztéry zeszyty, (pierwszego niedostaje) obejmujące amerykańską podróż; a nakoniec kilkanaście listów do znakomitych osób w kraju i za granicą, datowanych z Londynu, a na francuzki język wytłumaczonych przez Jana Węgierskiego, posła województwa podlaskiego, który, ile się zdaje, miał zamiar podać do druku cały zbiór téj pisanéj spuścizny po swoim krewnym.
Niezdawało nam się, aby materyały te, jakkolwiek rozerwane i niezupełne, zasługiwały na zapomnienie lub na los jaki spotkał utraconą ich cząstkę; aczkolwiek, ściśle wziąwszy, opisy Włoch i podróży morskich przed 80 laty, nie budzą dziś interesu; jednakże można z nich czerpać wiele szczegółów, odnoszących się już do osoby autora, już do epoki w któréj żył, co niepoślednią jest dla nas zdobyczą, zwłaszcza żeśmy tak ubodzy w szczegóły biograficzne. Większa część osób grających w dziejach naszych lub w zawodzie naukowym i literackim niepoślednią rolę, ledwo w szkieletowych rysach przechowuje się: urodził się wtedy a wtedy — taki lub owaki urząd piastował — miał żonę lub niemiał żony — pisał poemat — odprawiał poselstwo — i leży pochowany w tym lub w tym kościele. — Jak tu zrozumieć, jak poznać fizyonomię i charakter człowieka z tak suchéj notatki? Jak na przykład dowiedzieć się czego z szumnych a pustych pogrobnych pochwał, jakie miewał ex offo. na posiedzeniach Tow. Przy. Nauk Stanisław Potocki? Jakkolwiek tedy cząstka znalezionych rękopisów nieuzupełnia żywota Kajetana Węgierskiego, ale go przecież poznać daje z téj strony, z jakiéj dotąd nieznaliśmy go wcale. Wiedzieliśmy tylko, o ile sądzić było można z pozostałych po nim wierszy, że miał dużo dowcipu zaprawnego na wolterowskiéj szkole, dużo złośliwości także z téj szkoły, i cynizmu, z jakim się zwykle popisywali nasi ówcześni nowatorowie, którym tak wszystko było w niesmak w ojczyźnie, że nawet poczciwe obyczaje i wstyd staropolski wystawiali na pośmiewisko; kapłani zwierzęcego materyalizmu, nieprzestawali szerzyć go przykładem i piórem, jakby wychodząc z téj zasady: że chciawszy naród na swoje zreformować kopyto, trzeba mu odjąć cnoty domowe i na bezwstydy rozpasać. Węgierski aczkolwiek bardzo obcięty w swoich utworach, wydanych przez Mostowskiego, nosi właściwe sobie piętno. Czuć, że duch encyklopedystów całym legionem wstąpił w dwudziestoletniego młodziana. Zawód jego od razu zwichniony. Serce, co jeszcze nic niedoświadczyło, co niemiało czasu zetrzeć się ze światem, ani się nim nasycić — zamiast uczucia swoje wléwać w to wszystko co je otacza: czy to w boską naturę, czy w kochankę, czy naród — od razu przeczy, bluźni, wyszydzi, lub filozofuje, lub znowu niby chcąc szczepić swoją naukę, wpada w suchy morał, w deklamacyą i ogólniki. Sądzony jako wierszopis, daleko mu do Krasickiego, z którym go łączy niejakie powinowactwo; bo Krasickiemu płynął wiersz szczęśliwy, tryskał dowcip niewymuszony, zdobny piękną polszczyzną, przyprowadzony do form bardzo popularnych; a co najważniejsza, w Krasickim przebijała wytrawność męża, co żył doświadczeniem, i ta filozofia praktyczna, ten zdrowy rozsądek, który aczkolwiek nie liczy się za główny przymiot poezyi, odpowiadał ówczesnéj potrzebie, nie wchodzę, czy zawsze dobrze czy źle zrozumianéj. Węgierski tém mniéj z Trembeckim niemoże stać na równi — sam to w wierszu do niego wyznaje:
„Jam szukał sławy, ciebie zaś szukała sława.“
Bo śpiewak Zofiówki to mistrz w rymowania sztuce; to rzeźbiarz którego każdy wiersz jest jakby misternéj roboty fryzą, choć nieraz klejoną na murach świątyni — bez bóstwa; bo Trembecki pełną piersią żyje jeszcze duchem starożytnych, bo dźwięki mowy Zygmuntowskich pisarzy niezamarły mu w uchu — gdy w Starościcu Korytnickim rozpłynęło się to wszystko w pustéj gadatliwości francuzkiéj; gdy od niego, można powiedzieć, wychodzi zawiązek téj szkoły rymotworców, których apoteozą były czasy księstwa warszawskiego. Owoż jak widzimy, Węgierski niezajmował wcale tak wysokiego stanowiska w plejadzie Stanisławowskich poetów; chociaż dowcip złośliwy musiał go czynić upragnionym gościem na takich czwartowskich obiadach, na których, dla obudzenia dobrego humoru, a razem strawności, ciskał strzały po strzałach na nieszczęśliwego a nieumiejącego się odcinać autora Natrętów. Co więcéj, sam Węgierski, w liście pisanym z Londynu w r. 1785 do Rogalińskiego, tak siebie samego sądzi: „Gniewam się, że wydrukowano tę nędzotę: Organy. Kiedym je składał, miałem zaledwo lat 18. Śmiało powiem, że wydawcy niemało dodać musieli błędów, do błędów autora; ale mniejsza o to. Już blizko ośm lat jak wierszy niepiszę; a zatem ty i twoi przyjaciele, grubo się mylicie, oczekując odemnie poetycznych utworów.“
W ogóle rozpatrując się w jego wierszach, spostrzegamy umysł młodzieńczy, który zarwał wyobrażeń przesadzonych: o uszczęśliwieniu rodu ludzkiego, o bezwzględnéj równości, o pokoju wiecznym, pomięszanych z jakiemiś odłamkami epikureizmu, z niewiarą w życie przyszłe, z rozpaczaniem we wszelką inną szczęśliwość prócz téj którą osięga się złotem, z szyderczém politowaniem dla cierpiącéj cnoty, z wychwalaniem znowu horacyuszowskiéj maxymy: medium tenuere beati — i wyobrażeniami temi rzuca rękawicę stolicy i jéj społeczeństwu; drwiąc z panów, z mnichów, z urzędów, z obyczajów — myślałbyś że drugi Kato, surowy równie i dla siebie, gorąca dusza zatopiona w swoich ideałach; ale przeciwnie! — to młokos co dopiero piąty lustr zaczyna, a już się gniewa, że świata nieużył[2] Używać, używać! przed 80 laty godło to błyszczało już na chorągwiach reformatorów, kapłanów materyalizmu, tak samo jak dzisiaj błyszczy.
Gdyby być panem dobréj wioski — powiada w tymże wierszu do Bielińskiego — gdyby moi przodkowie byli zbijali grosz do kupy, a mniéj dbali o buławy i krzesła — byłbym miał pieniądze, za pieniądze zaszczyty i tytuły; ale wziąść zaszczyt i tytuł w spuściźnie — za to nikt szeląga dziś nieda! — A daléj: przy licznym majątku:
Nigdybym się niekwapił do żadnych urzędów.
Czemu? bo raz, że trudno utrzymać imię nieskażone, potem że
Mnie dobre wychowanie i względna natura
Kazała naśladować ściśle Epikura.
Ale dobrze to być Epikurem przy majątku i wygodach; dla gołego łatwiéj naśladować Cynika
Który w beczce zamknięty pędząc nudne lata
Dziwem i obrzydzeniem stał się razem świata —
Tu znowu westchnienie do losu, czemu go nieuczynił panem; gdyby tylko nim został, zobaczmy jakiby plan w zawodzie życia nakreślił? Oto:
Najpierwéj twe Paryżu szedłbym widzieć dziwy,
I z źródła różnych zabaw czerpając po trosze,
Chwilebym na nauki dzielił i rozkosze;
Pókiby krew gorąca i potrzebne siły
Takiego mi sposobu życia pozwoliły.
Ale jakbym się tylko zbliżał do starości
Gdzie mniej trzeba uciechy, a więcéj wolności,
Tamby najpierwsze osiąść było niestaranie,
Kędy ojczyzna Russa, Woltera mieszkanie;
Tam wespół z pracownymi obcując Szwajcary,
Paliłbym tym dwom mężom niezgasłe ofiary:
I od brzegów Genewy rzekłbym sobie z cicha:
Darmo Polak do dawnej szczęśliwości wzdycha!
Otoż i całe życzenie, cała niejako treść życia w tych wierszach zawarta! — Ileż to nędzy w téj filozofii XVIII. wieku! Używać, póki siły i zdrowie starczą; a gdy krew oziębnie, palić kadzidła genewskim i fernejskim mędrcom, — i litować się nad biédną Polską, że może wzdychać do swojéj przeszłości, do wiary, która ją utrzymała na czele chrześciańskiego rycerstwa, do prostego obyczaju, do cnót domowych i poświęceń się obywatelskich. Przesiawszy to wszystko na pytlu bezwzględnéj negacyi, zważywszy na wagę grubego materyalizmu, cóż zostanie? garść plewy! I prawda! W ręku tych reformatorów plewy tylko zostały z ojczystego ziarna. — Takimi pomysłami harcowała młodość Węgierskiego. Zuchwały wyobraziciel tak zwanych filozoficznych idei, ma tę zaletę, że nieobwija nic w bawełnę i świeci całym cynizmem nagości. Inni, mniéj od niego niezawiśli, garną się pod płaszczyk protekcyi, modyfikują się podług dworu, gęstym dymem kadzideł osłaniając swoje nędzoty. Węgierski, acz Szambelan JKMości, rozpuszcza bicz satyry i smaga nim, niekiedy zbyt nieuważnie, z obrazą niejednéj miłości własnéj, a zawsze z obrazą dobrego smaku i moralnego uczucia. Dlatego téż, jak suchy biograf jego powiada: „wyszedłszy ze szkół, wkrótce zbytnią wolnością myślenia i pisania zrobił w stolicy wrażenie; wyznać trzeba, iż nie dosyć miał pomiarkowania w używaniu tego łatwego ale mylnego sposobu nabywania sławy, którą na cudzéj krzywdzie swawolny dowcip buduje.“ — Dziwne to zaiste wychowanie musiało być wówczas, kiedy Węgierski, pobierał naprzód nauki w konwikcie u Jezuitów na Nowém-Mieście, a późniéj u Teatynów w Warszawie. — Mury klasztorne niemusiały być dosyć grube, kiedy przepuszczały masę wyobrażeń, wręcz przeciwnych zasadom edukacyi zostającéj w ręku duchownych; lubo z drugiéj strony wiemy i to, że w pewnych epokach, wyobrażenia stają się jak atomy, które pierś młoda wciąga w siebie z powietrzem mimo wiedzy. Niewierny szczegółów odnoszących się do wstępu na świat młodego dowcipnisia i wierszopisa. Ile można wnosić z niektórych napomknień w wierszach Trembeckiego wymierzonych przeciw Węgierskiemu za jego paszkwile, pracował on w kancellaryi królewskiéj, jak na to wskazują słowa:
Wierz mi, przepisuj raczéj Ustawy i listy
Kiedy masz zapłatę i godność Kopisty.
Cóż za brudne postrzegam i nieznane chmury?
Jak grad lecą paszkwile, zwłoszały Mazury;
Z czasem ci pisarkowie do téj dojdą mety
Żeby w plecach braterskich topili sztylety.
Ostatnie te dwa wiersze zawierały smutną wieszczbę, a raczéj najprostszą konsekwencją umysłowéj swawoli. Kto pamfletem strzela z ukrycia, ten może i sztyletować; jest to bowiem jedno i to samo rzemiosło, tylko różniące się stopniem występku. —
Mania Węgierskiego do szarpania cudzéj sławy, szczególniéj kobiét, tych bezbronnych istot niemających nic do swojéj obrony krom łzy lub słodkiego uśmiechu, a mianowicie wierszyk jego: Cztéry Elżbiety, w którym boleśnie dotknął cztéry znakomite damy noszące to imię — pochodziła najpewniéj z młodzieńczéj ambicyi zwrócenia na siebie uwagi. Szczyt Parnasu zajmował wtenczas Krasicki, Trembecki, Naruszewicz, sprostać im talentem i nauką niemiał nadziei Węgierski, a zarozumiałość ciągle mu szeptała do ucha: Wolter wszystko pobił dowcipem; przyswój sobie dowcip Woltera, a będziesz jak on najpierwszym. — I dorobił się smutnéj sławy, któréj w dojrzalszych latach musiał zapewne żałować. Domyślać się można, że wybryk ten przebaczono mu jak swawolę zepsutemu dziecku, zwłaszcza gdy wziął się do pracy poważnéj i pożytecznéj; a może téż obronę swoją winien był jakiéj koteryi, która go namówiła do téj rozpusty pióra. Żyłka wrodzonéj złośliwości nie dość jak widać poskromiona oburzeniem się ludzi poważnych, jedynych sędziów w téj sprawie, pobudziła go znowu do napisania polityczno-satyrycznego wiersza: Katarynejda, w którym obraziwszy osoby wysoko położone w sposób najcyniczniejszéj nieprzyzwoitości — niemiał co dłużéj popasać w kraju, i musiał z niego wyjeżdżać. Tego mu tylko było trzeba, do czego tak serdecznie wzdychał.
Jest wzmianka w wierszach Trembeckiego, że Węgierski miał jechać za granicę z Ignacym Potockim Starostą Urzędowskim i z metresą jego panią Etoubville; ale czy wyjechał z nimi? niewiadomo. To pewna, że marzenie jego wypowiedziane w wierszu do Bielińskiego spełniło się. Wyjazd nastąpił, jak wnoszę z dat na listach pisanych z Włoch, w r. 1779. — Młodzieniec mógł wtenczas mieć lat 24. — Umysł chciwy nowości, wyobraźnia łaknąca niezwyczajnych przygód, dowcip całkiem wykształcony na sposób francuzki, pragnął szerszego, świetniejszego dla siebie pola, — co wszystko ponętnem czyniło to wygnanie w krainę sztuk pięknych i życia tak rozwolnionego, jakie było wówczas na dworze wersalskim. Ta swoboda i wesołość objawia się szczególniéj w listach pisanych z podróży włoskiéj. Węgierski, doskonale władając francuzkim językiem, przyswoił sobie całą lekkość i dowcip szkoły wolterowskiéj; a chcąc przytem powagę uczonego zachować, wszędzie przytacza starożytnych autorów i takie źródła, które dziś nie mają krytycznéj wartości; w czém widać jeszcze szczątki jezuickiego wychowania. Daleko byłby nas więcéj zainteresował, gdyby był pisał co czuł i widział a nie to co czytał. Ztąd podróż ta, aczkolwiek trafnymi niekiedy przeplatana obrazami, nie ma nawet téj zasługi, co najlichszy przewodnik podróży. Gdyby przynajmniéj poszukiwania swoje zwrócił był do rzeczy polskich, jużby nie małą ściągnął na się zasługę; ale on, n. p. w Padwie, acz zwiedzał uniwersytet, nic nieznalazł krom pana Anticzego wiolonczelistę, wielkiego gadułę, brokantera w Wenecyi, a nadającego sobie, jak mówi, szumny tytuł ajenta polskiego, którym téż był w istocie.
Z pozostałych rękopisów niedowiadujemy się nic co robił, gdzie przebywał od r. 1779—1783, w którym przedsięwziął zwiedzić nowy świat. — Zdaje się, że objechawszy Włochy, przepędził te lata w Paryżu, już w sposób w jaki zwykle przepędzali czas nasi wojażerowie w téj stolicy, to jest na grze i miłostkach, już na kształceniu się umysłowem, do którego Węgierski miał i pociąg i usposobienie niepospolite. Rzecz pewna, że ruch sprawiony we Francyi z powodu wojny o niepodległość w Stanach Zjednoczonych i jego porwał. Syn upokorzonego i upadającego narodu, niewątpliwie uderzony został wielkością scen i charakterów; taki Washington, Jefferson, Franklin, zasługiwali, aby ich bliżéj poznać; również jak instytucye, zapewniające tak széroką wolność i niezawisłość kolonistom, aby je zbadać na miejscu, i — może u nas przyswoić. Że ta myśl przewodniczyła mu w podróży, świadczy ustęp jeden z dziennika pisanego w Ameryce. Z okien domu gościnnego widział smutną sosnę, a pod nią mizerny grobowiec Sir Francis Clarke, adjutanta jenerała Bourgoyne, który ranny śmiertelnie pod Stillwater, i wzięty w niewolę, tu oddał ducha. — „Jakiż to smutny los — powiada — umierać w obcéj stronie! Niemogę się wstrzymać od wzruszenia i nad sobą samym niezadumać.... Jeśli zdrowie moje niewytrzyma trudów podróży, wpływów zmiennego klimatu — umrę — nim jeszcze pożytecznym się stanę mojéj ojczyźnie, nim zdołam ułożyć w dzieło materyały zbierane z tak wielkim mozołem.“
Podróż do Martyniki ułożona jest w listach pisanych do jakiéjś Julii w Paryżu. Szczegóły zawarte w niéj, ubogie i mało zajmujące. Za to co niemiara strzelistych uniesień do opuszczonéj kochanki. Węgierski daje raczéj obraz wewnętrznych uczuć, spowiedzi miłosnych, obaw o utratę ubóstwionego przedmiotu (na którego stateczność zdaje się niewiele liczył), niż swoich przygód. — Jestto ustęp całkiem romansowy z życia poety. Widać, że oderwanie się od Julii, kosztowało go wiele; ale darmo! świątynia sławy wabiła go.... „Ty Julio — wyraża się w jednym liście — jesteś niezbędną do upięknienia, do ugruntowania téj budowy..... Niema bowiem istoty, któraby mogła własne szczęście czerpać z siebie saméj — a daléj: miłość moja wyrównywa méj niecierpliwości, i nigdy niemartwię się bardziéj, jak gdy pomyślę jaki czas i jaka przestrzeń nas dzieli, za to w obec nagrody, która mię czeka, czemże jest długość chwil, czém cierpienia moje?“ Możnaby twierdzić, że prawdziwe przywiązanie ciągnęło go do téj osoby; a lubo niemogliśmy się nigdzie dowiedzieć, jak się ten romans skończył, czy Julię za powrotem znalazł wierną, czy już w objęciach jakiego kawalera de Narbonne, do którego smagłéj twarzy musiała mieć niejaki pociąg, kiedy z tego powodu żartuje z niéj powiadając: „widzę do koła same czarne i żółte twarze; twoja skłonność do podobnéj céry miałaby tu piękne pole; bo wtenczas płeć pana de Narbonne wydałaby się w twych oczach białą jak alabaster.“ — Najpewniéj, że intryga ta skończyła się jak wiele innych; dla obu stron próba była za długa. Z obyczajem ówczesnym niebardzo się zgadzał wyexaltowany sentyment; lada kaprys wpływał na zmianę lekkich uczuć. Jeden list zaplątany przypadkiem, rzuca światło na naturę ówczesnych miłostek. Są to wyrzuty jakiéjś Alexaudriny, która pierwéj panowała w jego sercu, nim to miejsce Julia zajęła. — Istota tkliwa i silnie kochająca pyta go: „Czyż się nigdy niedowiem, jakie uczucie kierowało tobą, gdyś mię odepchnął? Czyliż ta nowa kochanka domagała się od ciebie téj ofiary? Czyliż dla podobania się jéj musiałeś poświęcić tkliwą istotę, powierzającą ci się bez obrony? Czyliż to poświęcenie się zapłaciła ci choćby dwakroć silniejszą miłością? — Ale nie! ona niekazałaby ci być tak nieludzkim! mnie ją wystawiono jako osobę — czułą, słodką, uczciwą w swym stanie... Kto wie, możeby więcéj nad moim losem okazała litości, niż ty pokazujesz!...“ Labirynt ten romansowych komerażów nierozwikłanym jest dla nas; kto były te kobiéty? mniéj więcéj możnaby odgadnąć; znajomość z Alexandriną zrobił na balu maskowym; Alexandrina o Julii wyraża się: że jest uczciwą w swym stanie — a to dostatecznie naprowadza na myśl, że mogła być jedną z kapłanek Talii lub Melpomeny. Nazwisko barona de Stael często mięsza się w te intrygi. Zdaje się, że był przyjacielem Węgierskiego i pośrednikiem w sprawach miłosnych, gdy listy swoje na jego ręce posyłał. — Koniec końców cała podróż do Martyniki i Hajti jest raczéj romansem w listach niż podróżą. Nasz Saint-Preux — niemając czém zapełnić nudnéj żeglugi, w ciągu któréj trapiła go niemiłosiernie morska choroba, pisał dzieje serca i to mu zapewne przynosiło ulgę i zajęcie. Przeciwnie, listy ze Stanów Zjednoczonych, adresowane do jakiegoś hrabiego, noszą wręcz odmienną cechę. — Widać, że autor stanął u celu swych poszukiwań: społeczeństwo, historya, charaktery osób, miejscowość, nic zgoła nieuchodzi jego bystréj uwadze. — O wszystkiem sądzi ze zdrowym rozsądkiem, jako człek mniéj więcéj praktyczny — rozmarzenie kochanka zostawił na Antillach.
Nieodżałowana szkoda, że w pamiętniku podróży amerykańskiéj brakuje pierwszego zeszytu, w którym zapewne musiał zrobić wzmiankę o Kościuszce i o Puławskim; w drugim bowiem zeszycie opisując warownie Clintona i Montgommerego, napomyka o Grabowskim w tych wyrazach: „jenerał Clinton chciał mu pokazać szańce, które mniemał, że mogą łatwo być wzięte, i z tego powodu pytał go o zdanie. Grabowski miał mu odpowiedzieć, gdy w tém uczuł się przeszytym kulą i zaraz ducha oddał. Prędko przebiegliśmy zrujnowane szańce Clintona i Montgommery zdobyte przez Anglików po morderczéj obronie. Młody Grabowski zginął przy tym ostatnim szańcu; był on kapitanem w służbie angielskiéj, zasłużywszy na przyjaźń i poważanie swoich jenerałów.“
Pokazuje się, że i w téj wojnie o niepodległość rodacy nasi i na jednéj i na drugiéj walczyli stronie. — Ta część jego zamorskiéj wycieczki interesuje trafnem i niepretepsyonalnem opowiadaniem, chociaż opisy miejsc zwiedzanych przez niego daleko dziś mamy dokładniejsze, jednakże potrafił zachować w nich charakter ówczesny. Tam, kędy teraz przebiegają koleje żelazne lub bite gościeńce, kędy z szumem statek parowy przepływa — koń jego zapadał po biodra, obłęd sprowadzał na bezdroża, a krucha łódź przemykała się gnana siłą wioślarzy. Nudna musiała być podróż po tych pustyniach nowego świata, do których dało się wtedy zastosować to, co lord Baltimore wyrzekł o naszéj ojczyźnie: że w Polsce zawsze w bród musisz jechać obok mostu, a przez most, gdzie wody już niema. Gościnność wszędy zastawał najpatryarchalniejszą: każdy dom rad był jeżeli mógł podróżnego jak najdłużéj zatrzymać i ugościć; lubo z drugiéj strony po domach zajezdnych, tacy majorowie, kapitanowie, pułkownicy. — Karczmarze, zdzierali niemiłosiernie, z niemałem podziwieniem i zgrozą Polaka przywykłego do tych tytułów przywiązywać pewną rycerską wspaniałość, niezgodną z kupiectwem. Podróż ta wydana na dobie mogła sprawić niepoślednie wrażenie: autor bowiem zaświeża zwiedza miejsca wielu bitew, kiedy jeszcze po okopconych i kulmi pooranych sosnach, słaniały się kruki i inne drapieżne ptactwo ogryzające kości poległych; a tu i owdzie znać było ślady niedawnych spustoszeń i pożóg, lubo przemysł amerykański spiesznie umiał zacierać te krwawe pomniki domowéj wojny. — Uważałem, że gdy przytacza sceny wojenne malujące jakiś wielki czyn rycerski lub heroizm poświęcenia się, wynajduje je prędzéj w obozie angielskim niż amerykańskim; zimny i sztywny purytanizm nieobudza w nim takiéj sympatyi, jaką uczuwa dla instytucyi republikanckich i dobrego bytu kolonii. Dlatego téż robi długi wyciąg z opisu krwawéj rozprawy pod Freeman’s Farm, z relacyi samego jenerała Sir Bourgoyne, w którym napotykamy przecudny i pełen starożytnéj wielkości i powagi ustęp o pięknéj Henryecie Aekland żonie majora tegoż nazwiska, przedzierającéj się śród największych niebezpieczeństw do obozu amerykańskiego jenerała Gates, aby opatrywać śmiertelnie ranionego małżonka. — „Któż jest coby niezajrzał losu majora Aekland — woła z uniesieniem Węgierski — z taką kobiétą jak Milady niemożna być nieszczęśliwym!“ Gdyby pozwalało miejsce, a właściwie gdyby to się łączyło z charakterem osoby, skwapliwie przytoczyłbym wyjątki z niektórych jego przygód opisanych nadzwyczaj malowniczo. Co za wyborny wizerunek jakiejś księżniczki z dzikiego pokolenia Taskorara, będącéj za jakimeś Alzatczykiem, który przystał do Indyan! Po kilku szklankach rumu księżniczka puszcza się w pląsy — a Węgierski dowcipną robi uwagę: „zapewne nielada różnica między tymi konwulsyjnymi skokami, a nieporównaną gracyą panny Guimard; za to znalazłem dość blizkiem podobieństwo z barbarzyńskim jéj śpiewem, a śpiewem opery paryskiéj.“ — Dzika księżniczka podochociwszy sobie, chciała go gwałtem ożenić z którą swych sióstr, szczęściem wywinął się bez szwanku, poczęstowany na pożegnanie głośnym pocałunkiem i wódką. W drodze z Albany do Bostonu również pocieszna spotyka go przygoda; zabłąkany w lesie, puścił koniowi cugle, aż w końcu ujrzał migające światełko. Po rozlegających się krzykach i śmiechach, sądził, że to była karczma. Lecz jakież było jego zdziwienie, gdy wszedłszy do izby ujrzał człowieka rozciągnionego na ziemi — w konwulsyach, a do koła 7 czy 8 osób to skaczących, to płaczących, to śmiejących się. „Byłem pewien, że ów konający był ojcem rodziny. — Gdy nikt z obecnych niezważał na moje przybycie, zbliżyłem się do komina, gdzie dobry ogień buchał i oczekiwałem końca téj dziwnéj ceremonii. Przez kilkanaście minut rzeczy zostawały w tym stanie, aż nagle ów umierający zerwał się na równe nogi, dał trzy lub cztéry szalone susy, z najprzeraźliwszym wrzaskiem.“ — Długo jeszcze odgrywały się podobne komedye i nasz podróżny mimo zapytań gdzie jest i kto są owi opętani, zaledwo w końcu usłyszał od jakiejś 45letniéj kobiéty te wyrazy: Cudzoziemcze, wiemy od wczoraj żeś tu miał przybyć. Cieszy nas to. Brzydź się grzechem, kochaj Boga, a pomożemy ci do twojego odrodzenia się. — Dziękuję uniżenie — odrzekł Węgierski — ale ten świat tak mię nie bawi, że wcale niemam ochoty urodzić się powtórnie. — Na to owa niewiasta: Jestem matką Izraela; o mnie wzmiankuje 12sty rozdział Apokalipsy; mam księżyc pod nogami a koronę z dwunastu gwiazd na czole... Po długiéj rozmowie niedorzecznéj ze strony matki Izraela, a dowcipnéj ze strony podróżnego — znalazł nakoniec przewodnika i rad wielce wyrwał się z domu tych fanatyków. W rzeczy saméj dowiedział się że to była sekta tak zwanych Shaking Quakers która wtenczas liczyła już około 300 wyznawców.
Przelotne swoje obrazy przeplata bardzo trafnemi postrzeżeniami. Między innemi charakterystyczném jest, co powiada o umysłowem zajęciu się Amerykanów. „Rozmowa toczy się tylko w 2ch przedmiotach o religii i o polityce. Czytają tylko biblię lub gazety. Kobiéty, równie biegłe w tém rzemiośle jak mężczyźni, gotowe wyzwać do walki najbieglejszego teologa i najwyrafinowańszego polityka. Ztąd téż najgłupsze nowiny krążą lotem błyskawicy; a gazety jak echo powtarzają te wszystkie brednie.“
Ostatnia data dziennika, jest 20 listopada 1783 z Filadelfii i tak pod nią pisze: „Otóż kończę moją podróż. Wsiadam na okręt i jadę do Europy, zrobiwszy wycieczkę aż do Porstmouth i Castle-Bay. Mam zamiar wylądować w Cork, przebiedz Irlandyę, Szkocyę i Anglię. Umizgałem się do niewdzięcznéj córki, teraz odwiedzę matkę zapłakaną.“ — Opis téj przejażdżki w porze burzliwéj zawiera się w niecałym liście pisanym z Cork do hrabiny Boufflers do Paryża, pod 7 lutego 1784 r.
Z oddziału listów, będących niejako dopełnieniem podróży jego i wyjaśnieniem stosunków z najpierwszemi osobami, zostało ledwo kilka; strata téj części rękopisów jest najdotkliwszą; wszystkie bowiem, wnosząc z pozostałych, musiały być arcyciekawe i ważne. Uważam za pożyteczne porobić z nich wyjątki.
W liście do pana Dickinson, prezydenta rady pensylwańskiéj, tak się w jedném miejscu wyraża: „Będę się miał za szczęśliwego, jeżeli waszmość pozwolisz, aby obywatel rzeczypospolitéj umierającéj pisywał do ciebie, ujmując się za Rzpltą nowonarodzoną. Z tém wszystkiem korzyść téj korespondencyi będzie na mojéj stronie; bo jeżeli mówić będziesz o cnotach i postępie nowego świata, mnie nic niepozostanie jak opowiadać o upadku i występkach — staréj Europy...“
Niemniéj ciekawy list do jenerała Washingtona: Rocky-hill Prince Town 18 paźdz. „Tuszę sobie, że czas pozwoli panu odwiedzić mię dnia jutrzejszego; pochlebiam sobie oglądać go raz jeszcze.
„Zrobiłem kilka tysięcy mil, aby widzieć i poznać założycieli wolności amerykańskiéj; nie w celu aby szukać chluby z widzenia ich, lecz aby nauczyć się od nich, jakim sposobem można zachować ludowi najświętsze jego prawa. Jestem synem nieszczęśliwego, niegdyś wolnego i potężnego narodu, dziś w upadku i bezrządzie. Większéj niepragnąłbym pociechy, jak rozmawiając z panem, wyobrażać sobie, że kiedyś wstępując w jego ślady, ojczyźnie mojéj stanę się użytecznym!...“
Nierównie dobitniéj wyraża myśl Węgierskiego korespondencya druga do p. Dickinson w Bostonie. Pełno tam głębokich spostrzeżeń i obszernego ogarnięcia biegu polityki i stosunków społecznych. Ten jeden pomnik pióra jego, usprawiedliwia niejakiem zarozumieniem tchnące słowa w liście do J. Washingtona. Widać już zakrój na niepospolitego publicystę i żal serce ściska, że zdobyczy umysłowych chorobami zwątlone ciało nieumiało donieść aż do ojczyzny! Winszując p. Dickinson, że Anglicy opuścili Nowy York, tak rozprawia o widokach politycznych Stanów Zjednoczonych:
„Lecz teraz, kiedyście spokojni i panami we własnym domu, cóż poczniecie drodzy panowie? Jakaż będzie polityka wasza na dal? Jakie postępowanie wewnątrz? Do jakiego punktu rozwiną się wzajemne zazdrości? Kto je uśmierzy? Azaliż przeniesiecie dobro powszechne kontinentu nad szczęśliwość własnego kraju? — Czyliż bogaty kolon georgijski, drogo swój ryż i indygo sprzedający, będzie miał wzgląd na to, że mieszkaniec Hampshire niezbywa swego budulcu i potażu? ów duch patryotyczny, który was utrzymywał w ciągu rewolucyi, zdołaż się ostać obok pomyślności handlu; obok zbytku jaki zeń się rozwinie i obok podbechtań nieprzyjaciół usiłujących waszą jedność rozerwać? — Wasz kongres przenoszący się z miejsca na miejsce będzie-li mógł natchnąć cześć przynależną reprezentantom wszechwładztwa, cześć tak niezbędną w rzeczypospolitéj? zechcąż obywatele znani z talentu i majątku opuszczać swoje domy i gospodarstwa, narażać wpływy i kredyt swój, aby włóczyć się za sejmem i widzieć figurujące swe nazwiska po gazetach? Czy podobna obejść się wam bez floty? a mając flotę któż będzie płacił ją? niemając, kto będzie zasłaniał handel na odległych morzach?... Czynność waszego narodu wielką jest; wszędzie gra młodość i zdrowie silne; lecz któż wam zaręczy, że państwa, które protegowały was, niepozazdroszczą z czasem téj pomyślności, i niezechcą byt wasz podkopać? Póki lew młody, głaszczą go, lecz niech dojdzie do sił, znajdzie się nań kaganiec i klatka...
„Podług mego zdania, żaden kraj niemoże się stawić w równi ze Stanami Zjednoczonymi, mianowicie pod względem pomyślności; nigdzie bowiem dary fortuny nie są tak równo rozdzielone. Zwiedzając te krainy, uczę się porównywać życie fermierów z życiem dawnych patryarchów. Tutaj napotykam wiek złoty, tak chwalony w starożytności. Wprawdzie niepłyną tu strumienie mlekiem i miodem, za to rzeki są szerokie i głębokie; wprawdzie pagórki nieskaczą juk furkadełka, za to rodzą obficie; i lada rolnik europejski przybywszy tu, nietylko znajdzie sposób zmienić niewolę swą na wolność, ale i niezbędną potrzebę na życie wygodne. Dość mu dwa lat tu przebyć, a wyobrażenia jego rozwiną się: stanie się człowiekiem, a nawet i obywatelem... Widziałem tu poddanych z dóbr biskupich rozumujących wolno w rzeczach religii i rozprawiających o polityce rodowitych szampańczyków. Otóż wyobrażenia, jakie powziąłem panie o twoim kraju. Jeżelibyś chciał objaśnić mię w rzeczach wątpliwych dla mnie, dodasz tylko nowy wzgląd do łask, jakiemiś mię zawsze zaszczycał. Niespuszczając nigdy ojczyzny mojéj z widoku, pragnę uczyć się zawsze i wszędy, nietyle dla własnéj przyjemności, ile, abym potrafił kiedyś wywiązać się godnie z obowiązków obywatela.... Gdy pomyślę jak z trzymilionową ludnością, bez grosza w skarbie, zrzuciliście jarzmo takiej potęgi jak angielska; a jak znowu Polska dała sobie porwać pięć milionów dusz i ogromny kawał ziemi, — wyznaję, że od rozumu odchodzę i niewiem czemu przypisać tak przeciwne sobie skutki. Ależ, niech to między nami zostanie. — Starożytni Sarmaci, dzisiaj są tylko — Polakami... Jeżeli ojczyzna moja niewybrnie z téj toni, jeżeli bogowie nieulitują się nad nią, powiem współziomkom moim: idźcie za morze i tam zapewnijcie dzieciom waszym wolność i własność! — Jeżeli mnie nie usłuchają, powiem krewnym moim: Idźcie za morze! — Jeżeli krewni odmówią, pójdę sam i umrę wolny wraz z tobą: Certe ego libertatem, quae mihi a parente meo tradita est, experiar...“
Ten list niepotrzebuje komentarza, jasno w nim wystrzela myśl (dość zgubna dla nas), a ciągle smutna, myśl, która nieumie naznaczać granicy między wolnością a niepodległością, która jednéj dla drugiéj nigdy poświęcić niebyła w stanie, myśl wreszcie, która wydała wszystkie emigracye.......... Ucisk, niewola, są to czyścowe próby; znosić je z godnością, więcéj waży na szali poświęceń się, niż samolubnie oddychać powietrzem obcéj swobody...
Inne listy rzucają niejakie światło na osobę Węgierskiego i jego stosunki z krajem. Do króla Stanisława Augusta pisze, że niema już nadziei, aby go obrano posłem z powiatu Bielskiego, a to dla krótkości czasu; zresztą doznając osobliwszych względów księcia Wallii (późniéj panującego pod nazwiskiem Jerzego IV.) zmuszony jest przedłużyć pobyt swój w Londynie. — Ów książę Wallii znany, swojego czasu z pustego życia, widać, że pokochał się w naszym Węgierskim, którego dowcip musiał mieć wiele dlań powabu, jak lekkość obyczajów nastręczała wybornego towarzysza rozpusty. — Węgierski w liście do Rogalińskiego tak się o nim wyraża: „Książe Wallii zawsze okazuje mi swoję przyjaźń. Przyrzekł mi dać swój portret. Na lato ma zamiar podróżować; ale projekt ten najniepewniejszy z wszystkich jego projektów.“ W tymże samym liście tak o sobie mówi: „Los zaczyna mi sprzyjać w karty; wygrałem w ciągu roku 5000 funtów szterlingów, a już wydałem z połowę. W tym miesiącu (8 kwietnia 1785) wysłałem część moich książek, piękną karetę, szory i wiele innych rzeczy do Polski; ale kiedy sam powrócę, niewiem. Zdaje mi się, że niewrócę dopóki niebędę panem niezawisłéj fortuny; a wtedy czas i zdolności moje poświęcę na usługi ojczyzny i umieszczę się w świątyni sławy. Z tém wszystkiém niemam stałego planu. Kilka dróg krzyżuje się przedemną; okoliczności rozstrzygną. — Prawda jest, prosiłem o order św. Stanisława; toby mi dopomogło w dobrem ożenieniu się... Odmówili mi; niegniewam się o to. — Ta fraszka nieminie mię z czasem; czuję się powołanym do czegoś lepszego.....“
Jan Śniadecki w swoich zapiskach podaje niektóre szczegóły mogące posłużyć do objaśnienia stosunku Węgierskiego do księcia Wallii. „Węgierski był, jak wiadomo, bardzo dowcipny, ale razem bardzo uszczypliwy człowiek. Często dla szczęśliwéj myśli lub zręcznego wiersza poświęcał reputacyę niejednéj osoby. Ale tę swoję przywarę daléj jeszcze posunął. Siedząc w Londynie zgrał się okrutnie, tak, że byłby w wielkim kłopocie, gdyby mu nieprzybył na pomoc książę Wallii, który poznawszy się z naszym poetą bardzo go sobie polubił i widząc w biédzie udzielił mu wsparcia. Węgierski mając dom księcia otwarty dla siebie, zaczął należeć znowu do wielkiéj gry i wkrótce znowu wygrał pieniądze. Tymczasem, niewiedzieć z jakiéj przyczyny, przyszło mu do głowy napisać najzłośliwszą satyrę na księcia Wallii, chociaż nadzwyczaj dowcipną, po angielsku: bo język ten umiał tak dobrze jak ojczysty. Książe dowiedziawszy się o tém, niemógł znieść takiéj niewdzięczności Węgierskiego i dom swój kazał zamknąć przed nim.“ Pokazuje się z tego, że natura wilka zawsze ciągnęła do lasu. Czego zaś najwięcéj żałować, że to, czém mu za warszawskie paszkwile groził Trembecki — to jest „bolesną admonicyą po grzbiecie“ — pozostało w stanie groźby. Zapewne byłoby go to uleczyło od téj wady charakteru, szkodzącéj nietylko jemu samemu ale i dobréj sławie narodu. Niewdzięczność dla dobroczyńcy musiała nasuwać niejednę ubliżającą uwagę dla współziomków Węgierskiego; chociaż najniesłuszniéj obwiniać naród za wykroczenia indywiduów. — Po téj awanturze z księciem Wallii wyjechał widać na stały ląd.
Bukaty mianowany pełnomocnikiem rzeczypospolitéj w Londynie, podaje Węgierskiemu sposobność do listowéj zamiany myśli. Węgierski prosi go, aby mu wszystko donosił, co o nim mówią w Polsce, i tak się z własnego zdania tłumaczy: „Opinia, jaką mam o sobie, ustaloną jest na zawsze; stoi bowiem na niewzruszonych zasadach, jakiemi zachwiać niezdoła krzyk gminu; lecz miałbym uciechę dowiedzieć się, co myślą ludzie w tém oddaleniu o człowieku, który nie idzie zwykłą drogą, a szuka nowéj, coby go doprowadziła do celu.“ — W tymże samym liście datowanym z Akwisgranu, gdzie był dla poratowania zdrowia, taki zwrot czyni do siebie: „Prowadzę tu życie umiarkowane i regularne, a jednak to niezasłania mię od nowych symptomatów zastraszających i od chorób skomplikowanych, nad któremi doktorzy rozum tracą... To mię zabija na umyśle i psuje najlepiéj ułożone plany..... Życzę ci, abyś zawsze miał staranie o zdrowiu, jako jedyném źródle naszych uciech.“
Ten list, w rzędzie ostatni, jest jakby wstępem do kilku ostatnich kart pamiętnika. Widać, że nadwątlone zdrowie nieznachodziło ulgi ani w Bath, ani w Spa, ani w Akwisgranie; trzeba mu było południowego nieba....
Z Awinionu pod dniem 13 grud. 1786 r. czytamy te wyrazy: „Mój koniec zbliża się, czuję to; zdrowie coraz się pogarsza, a jam zawsze niekonsekwentny.....“
17 i 31 grud. „Te dwa tygodnie rozstrzygły wszystko. Nieumiałem się szanować. Plucie krwią i zapalenie piersi odjęły mi wszelką nadzieję powrotu do zdrowia: żołądek już nietrawi; widocznie opadam na siłach i niszczeję; cała machina zaatakowana z gruntu. Muszę więc umierać, a umierać z własnéj winy, niebudząc w nikiem łzy żalu, będąc zapomnianym od najbliższych znajomych, nieoddawszy najmniejszéj usługi ojczyźnie, ludzkości, krewnym; nieuporządkowawszy nawet interesów moich z odpowiednią korzyścią dla spadkobierców. Przywykły od dzieciństwa iść za popędem fantazyi i kaprysu, przeżyłem lat 30 bez żadnego systematu, bez planu, rzucony na wolę namiętności, które przecież niebyły tak gwałtowne. Biada człowiekowi, który nieumie systematycznie pojmować szczęścia i odpowiednie zachować prowadzenie się; kto się zdaje na łaskę bałwanów, w końcu musi utonąć... Choroba ta osłabiła mi władze umysłowe; całkiem straciłem pamięć; czytam bez korzyści, męcząc ciało i oczy, a niezdobywając pokarmu dla ducha. Obcemi języki mówię z większą trudnością niż dawniéj; do żadnéj pracy wziąść się niemogę....“
1go stycznia 1787. „Pewny byłem, że już skończę z tym nieszczęśliwym rokiem; niestety! rozum, słaba to broń przeciw nawyknieniom, jeżeli charakter duszy w pomoc nieprzyjdzie...“
2go stycznia wyjechał z Awinionu, opisał jeszcze Aix, a 5go stanął w Marsylii... tu rękopis urwany, ale nie przez autora, który cierpienia swoje skończył w trzy miesiące, zgasł bowiem dnia 11go kwietnia 1787 r.
Na pięć tygodni przed zgonem napisał testament, który dołączam tu jako ciekawy dokument rzucający światło na stan wyobrażeń nieszczęśliwego młodzieńca.
„Niżéj na podpisie wyrażony, czując się zdrowym na zmysłach, a widząc przybliżający się koniec życia mego, postanowiłem uprzedzić godzinę ostatniego oddechu, i w następujący sposób wyrazić wolę moję.“
„Część najznaczniejsza majątku mego jest ulokowana na banku angielskim; tę całą, bez żadnego umniejszenia zapisuję i daruję synowcowi mojemu, najstarszemu synowi siostry mojéj, pod tą kondycyą, żeby intrata z téj summy pochodząca, była corocznie przyłączona do kapitału usque ad majoritatem, i wtenczas dopiéro jemu oddana: a to z téj przyczyny: żeby do męzkiego wieku przyszedłszy, znalazł uczciwą fortunę i nie znał biédy i potrzeby, która upadla umysł, cieśni rozsądek. Z tém wszystkiem wolno będzie rodzicom odebrać z banku te pieniądze i ulokować je w Polsce zyskowniejszym sposobem, czyli kupnem majątku dziedzicznego, czyli dając tę summę na zastaw, co jest bardziéj rozsądniéj i pewniéj.“
„W przypadku śmierci tego dziecięcia, ten kapitał ma się dostać drugiemu synowi pod tąż samą kondycyą. Jeżeliby zaś rodzice mego dziedzica tym kondycyom nieuczynili za dosyć, cała ta summa ma przejść w ręce najstarszego syna pułkownika Węgierskiego stryja mego.“
„Resztę zaś mego majątku, jaki się okaże z rachunku z panem Peregaux bankierem moim, summy które mnie są winni, pieniądze pochodzące z przedaży meblów i ruchomości, srébra, wszystko to zapisuję mojéj matce, zalecając jéj, żeby pamiętając na jedynego syna swego, dobrym rządem ten majątek powiększać starała się, i żeby los najstarszego syna mojéj siostry (który powinien używać naszego herbu z moją dewizą) był jéj testamentem znacznie polepszony, żeby wychowanie jego było jak najlepsze, i żeby nie zaniedbała do wyniesienia go na stopień przyzwoity jego urodzeniu, mięszając go za wczasu w publiczne interesa, i gotując młodość jego do życia publicznego.“
„Biblioteka moja na małoby się przydała familii mojéj; małobym także miał wdzięczności, żebym ją publicznym szkołom, gdzieby nawet czytana niebyła, zapisał: zatem ma być publiczną aukcyą w Paryżu przedana, i pieniądze z niéj pochodzące mojéj matce dostać się mają.“
„Memu ojcu zostawiam moje dwa zégarki: złoty z naszym herbem, i srébrny z repetycyą.“
„Mojéj siostrze zegarek perłami otoczony z łańcuszkiem perłowym.“
„Memu szwagrowi zégar, który stoi na kominie w salonie moim. Mego stryjecznego brata proszę, żeby przyjął dwie pary sprzączek podług swego wyboru.“
„Memu staremu kamerdynerowi, jeżeli jeszcze będzie w mojéj służbie, kiedy umrę: całą moję garderobę, koronki, bieliznę (prócz stołowéj) i pięćdziesiąt luidorów.“
„Doktorowi Du Pare, jeżeli będzie w mojéj służbie w czasie śmierci mojéj: trzysta franków i książki doktorskie z mojéj biblioteki.“
„Innym moim ludziom dwa miesiące zasług, prócz tego dwa fraki z mojéj garderoby: Janowi szwajcarowi lokajowi memu i Józefowi de Vaux drugiemu lokajowi.
Zgadza się z oryginałem, na co podpisuję
Właśnie Jan Śniadecki bawił wtenczas w Londynie, kiedy poznał się u ministra polskiego Bukatego z jakimś pełnomocnikiem krewnych poety, który przybył do Londynu z testamentem jego. A że trzeba było wydobyć z banku summę zmarłemu należną 5000 funtów szterlingów wynoszącą, którą legował siostrzeńcowi swemu, był więc uproszony Śniadecki do przełożenia testamentu na język angielski. — Aleć to nawet ostatnie pismo Węgierskiego nieobeszło się bez żółci. Artykuł bowiem testamentu gdzie mówi: „Biblioteka moja na małoby się przydała familii mojéj; małobym także miał wdzięczności, żebym ją publicznym szkołom, gdzieby nawet czytana niebyła, zapisał — zatem ma być publiczną aukcyą w Paryżu sprzedana itd.“ Śniadecki, mąż umiejący godnie reprezentować swój kraj w obec cudzoziemców, nie wytłumaczył tego miejsca uwłaczającego tak wzgardliwie współziomkom zmarłego. — Powiada także, że miał w swojem ręku czas niejakiś rękopisy Węgierskiego w siedmiu grubych tomach in 4to — ale nic w nich polskiego nie znalazł....
Być może, że te, z których powyższe czerpałem szczegóły są resztkami tamtych — w każdym razie strata tych pism, niejest stratą dla naszéj literatury. Węgierski całkiem wcielał się myślą w te kraje, w których przebywał, — Polska coraz więcéj oddalała się od niego — upokorzona i uboga....
Tak zeszedł w 32 roku życia młodzieniec niepospolitych zdolności. Dotąd kraj znał go tylko w połowie: z wierszów rozpustnych i uszczypliwych; smutna zasługa, gorsząca pamięć! Cieszę się, żem, acz z niedostatecznych źródeł, zdołał wydrzeć zapomnieniu drugą jéj połowę, szlachetniejszą i wyższą; połowę, która wróżyła w nim męża mogącego godnie służyć krajowi świéżą myślą, ognistemi chęciami. Ale robak wylęgły z grzéchu źle użytéj młodości przedwcześnie stoczył ten piękny owoc!… Pokój jego popiołom opłukiwanym falą prowanckiego morza! —
Zobacz też
- Zawarty w tym samym zbiorze Przypisek do Kajetana Węgierskiego.