<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Ożenić się nie mogę
Rozdział Akt II
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT II.

(Salon pierwszego Aktu.)

SCENA I.
Julja, Hermenegilda, Florjan, Gdański.
(Od prawéj strony 1sza Julja, 2ga Hermenegilda, 3ci Florjan, 4ty Gdański. — Damy na kanapie, Mężczyzni trochę oddaleni siedzą tuż koło siebie — piją czarną kawę.)
Hermenegilda.

Taką więc rzeczą Państwo Baronowstwo jesteście jeszcze bardzo świeżém małżeństwem.

Julja.

Kilkomiesięczném łaskawa Pani. Mężu, którego to był ślub?

Florjan.

Ślub?.. A to ten to...

Gdański (na stronie do Florjana).

Gadajże.

Julja.

Czternastego czy piętnastego lutego? Co? zawsze się mylę.

Gdański (jak wyżéj).
No!
Florjan.

Piętnastego... piętnastego.

Julja.

A jesteśmy otoczeni liczną familijką.

Hermenegilda.

Jakto?

Julja.

Poszłam za wdowca. (Gdański krząka niespokojny.)

Florjan.

O! O!..

Gdański (na stronie do Florjana).

Cicho!

Hermenegilda.

Jakto? Pani poszłaś za wdowca?

Julja.

Dlaczegóż nie miałabym pójść za wdowca.

Hermenegilda.

I wdowca z dziećmi?

Julja.

Z czworgiem dzieci.

Florjan.

Och! Och!

Gdański (na stronie do Florjana).

Cicho!

Hermenegilda (na stronie).

Szkaradzieństwo!

Julja.
Co Pani mówisz?
Hermenegilda.

Ja nic nie mówię.

Julja.

Zdawało mi się...

Hermenegilda.

Dziwię się, nic więcéj.

Julja.

Dziwisz się Pani? Dlaczegóż to proszę?

Hermenegilda.

O kochana Pani, nie pytaj się, jestem nadto szczérą.

Julja.

Tém lepiéj. Zdanie oświeconéj osoby jest zawsze pożądaném.

Hermenegilda.

Nie, nie... jest to przedmiot, o którym z zimną krwią rozmawiać nie umiem.

Julja.

Ależ daję Pani słowo, że ani ja, ani mój mąż jéj zdania za złe nie weźmiemy.

Hermenegilda.

A więc wyznam, że pojąć nie mogę, aby będąc młodą, piękną, dobrego urodzenia, iść za wdowca. (coraz z większym zapałem) Za ojca dzieci... Tegobym ja nigdy, przenigdy nie uczyniła.

Gdański (zgniata filiżankę).
O! O! stłukła się... nic to... bardzo przepraszam. (Obciera chustką siebie i Florjana i znowu siadają.)
Hermenegilda.

Pas de fête sans verres cassés, mówi francuzkie przysłowie. U nas dzisiaj jeżeli nie kieliszek, to za to dwa talerze i filiżanka.

Julja.

Tak więc tedy Pani jesteś nieprzebłaganą nieprzyjaciółką wdowców.

Hermenegilda.

Nieprzyjaciółką — nie... ale wolałabym umrzeć starą Panną, jak pójść za wdowca i jeszcze wdowca z czworgiem dzieci... Ach, dajmy temu pokój.

Julja.

Ja zaś zupełnie przeciwnego jestem zdania. Zdaje mi się, ze powiększam miłość mego męża wdzięcznością, którą mi winien, jako przybranéj matce swoich dzieci.

Hermenegilda.

Piękne życie! krzyki, mazgajstwa, nudy, kłopoty bez żadnéj nagrody.

Julja.

Dlaczego bez nagrody?

Hermenegilda.

Czyliż gdzie, kiedy jaka macocha była kochaną? (coraz z większym zapałem) Czyliż już sama nazwa macocha nie mieści coś złego, strasznego, szkaradnego?...

Julja.

Ja w mojéj pasierbicy znalazłam prawdziwą przyjaciółkę.

Hermenegilda.
Jakto? Jest zatém już w wieku?
Julja.

Ma lat szesnaście.

Florjan.

O! O!

Julja.

Prawda mężu — szesnaście?

Gdański (na stronie do Florjana).

Mówże.

Florjan.

Ten to tego... szesnaście.

Hermenegilda.

Okropnie! Zatém Pani możesz wkrótce zostać babunią?

Julja.

Czyliż mnie to starszą uczyni?

Hermenegilda.

Ależ o mój Boże! — dlaczegóż młoda osoba idąc za mąż, nie ma jeszcze używać swobodnéj, świeżéj młodości życia? Wszak poziome kłopoty żony i matki nie miną jéj pewnie w przyszłości, dlaczegóż, dlaczegóż pytam się biegnąć na tychże spotkanie?

Julja.

Zapewne lepiéj na nie w miejscu czekać, ale każda prawda ma dwie strony. Bo jeżeli wdowiec jest pozbawiony uroku... że się tak wyrażę... uroku świeżości w stosunkach małżeńskich, daje on z drugiéj strony, jako ojciec familii, większą rękojmię stateczności.

Hermenegilda.
Mumja taką rzeczą daje jeszcze większą.
Florjan (do Gdańskiego).

Mumja, wiész co to jest mumja? to jest egipska...

Gdański.

Cicho.

Hermenegilda.

Nie, nie kochana Pani Baronowo. Winszuję Pani, życzę niezmiennéj pogody w jéj pożyciu, ale w sposobie widzenia rzeczy nigdy z nią się nie zgodzę. Od najmłodszych lat miałam wstręt do wdowców.

(Gdański stęknął.)
Florjan.

Co?

Gdański.

Nic.

Julja.

Nie tracę nadziei, że lepiéj się zrozumiemy, jak się lepiéj poznamy. Pozazdrościsz mi jeszcze Pani mojéj przysposobionéj familii.

Hermenegilda (ironicznie).

Pasierbicy szesnastoletniéj?

Julja.

Pewnie.

Hermenegilda.

Która wkrótce za mąż pójdzie?

Julja.

Spodziewam się.

Hermenegilda.

I Panią to wszystko cieszy?

Julja.
Bardzo.
Hermenegilda.

Nie do pojęcia! (ironicznie) A reszta dziatek?

Julja.

Trzech chłopaczków.

Florjan.

Ten... ten... ten...

Julja.

Najmłodszy bęben tyci! — prawda mężu?

Florjan.

O! ten tego... tyci... tyci!..

Hermenegilda.

Trzech chłopców! — O na miłość Boską skończmy tę rozmowę... trudno wytrzymać... I wszystko to biega za Panią z zamurdzanemi paflami i woła Mamo, Mamuniu, Mamuńciu?

Julja.

Aniołki, istne Aniołki — prawda mężu?

Florjan.

O! O! Aniołki.

Hermenegilda.

Uczucie Pani wypływa z niedoświadczenia jak i z pięknego usposobienia jéj duszy. Dziwię się — nie potępiam. Ale ty Panie Baronie... muszę wypowiedzieć... jesteś dla mnie nie do pojęcia.

Florjan.

Ja? Ten to tego... jak się zowie...

Hermenegilda.

Jakto? — Ojciec trzech synów i córki na wydaniu, nie czułeś, że twojém powołaniem jest i było poświęcić się wyłącznie ich wychowaniu? Nie miałżeś Pan więcéj doświadczenia jak młoda osoba, którą zaślubiałeś? Albo téż może kładłeś na nią bezwzględnie jarzmo nieznośnych macoszych obowiązków?

Gdański (na stronie do Florjana).

Odpowiedzże przecie.

Hermenegilda.

Trzech synów Pan masz?

Florjan.

To jest, ten to tego.. tego...

Gdański (na str. do Flor.).

Czegóż się jąkasz?

Florjan (na str.).

Czego? — jeszcze się pyta!

Hermenegilda (ironicznie).

Trzech więc chłopaczków?

Florjan (pokazując).

Małych... malutkich... maciupsich...

Hermenegilda.

Szkaradzieństwo! — przebaczcie Państwo moje uniesienie, wyznaję niezbyt grzeczne... ale byłam poniekąd zmuszoną do rozmowy, która zawsze rozdrażnia moje nerwy do najwyższego stopnia. Prawdziwie, gdybym krajem rządziła, to wszystkich wdowców, zwłaszcza mających dzieci i dorosłe do tego, a chcących się żenić z młodemi osobami, kazałabym do domu warjatów zamykać.

(Gdański, który prawą ręką trzymał się poręczy krzesła Florjana, a lewą ręką obcierał czasem pot z czoła, łamie poręcz — Florjan zrywa się — Damy wstają.)
Hermenegilda.

Cóż to znowu?

Gdański.

Florjan złamał krzesło...

Florjan.

Ja?.. ten tego... Jak Boga kocham...

Maciej (wchodząc).

Proszę Jegomoszci, przyszedł z wiżytą Pan... Pan... Pan... a bodajże przepadł, żapomniałem... (Odchodzi.)

(Julja zbliża się ku drzwiom — Hermenegilda na przodzie sceny zdaje się robić wymówki Gdańskiemu — Florjan stara się naprawić krzesło)

Maciej (wchodząc).

Pan Milderr... Milderrr...

Gdański.

Prosić!(Maciej wychodzi.)





SCENA II.
Ciż sami, Milder.
Julja (do Mildera na stronie szybko).

Jestem Baronowa, żona Florjana... o interesie z ojcem jeszcze nie mów.

Florjan (na stronie).

Sekreta... ten to tego.

Hermenegilda (siadając na kanapie zadąsana).

Gburowstwo nie do przebaczenia... Co sobie Baronowa pomyśli?!..

Milder (do Florjana).
Panie Baronie!
Florjan (na stronie).

Barr... I ten tego...

Milder.

Chciejże przedstawić mnie Panu Gdańskiemu.

Florjan.

Panie Kasprze. Pan Milder, o którym ci wspominałem.

Gdański.

A tak, tak, bardzo się cieszę.

Milder (oddając list).

List od Pana prezesa Tareckiego.

Gdański.

A tak, tak, od Pana prezesa Tareckiego.

Milder.

Uniewinni natrętność moją.

Gdański.

O! bardzo proszę. Nie natrętny ale łaskawy, kto raczy wstąpić w niskie progi moje — za pozwoleniem.

(Otwiera list i czyta przy lewéj stronie sceny, tymczasem Florjan prowadzi Mildera do Hermenegildy.)
Florjan.

Pozwól Pani zaprezentować sobie ten to tego jak się zowie...

Milder (poddając).

Milder.

Florjan.

Pana Mildera.

Hermenegilda (spostrzegłszy Mildera).
Ha! (Cofa się pomieszana — wszyscy ją otaczają.)
Wszyscy.

Co to jest? — Co się stało?

Hermenegilda (trzeźwiąc się).

Nic, nic... noga... źle stąpiłam.

Julja.

Siadajże Pani... wody kolońskiéj...

Hermenegilda.

Nie trzeba... niczego nie trzeba...

Gdański.

Zbladłaś... posłać może po doktora Fatis?

Hermenegilda (z niecierpliwością).

Powiadam, że niczego nie trzeba.

Florjan (dobywszy dużą flaszkę z kieszeni).

Lavande double.

Hermenegilda (odtrącając flaszkę).

Dajże mi Pan pokój.

Florjan (do Mildera).

Lavande double.

Hermenegilda.

Źle stąpiłam... nic więcéj...

Florjan (do Julji).

Lavande double.

(Julja odprowadza rozmawiając Florjana w głąb sceny. On rozprawia bardzo gorliwie, ona się śmieje, nie spuszczając z oka innych aktorów. Gdański po lewéj stronie czyta list z trudnością — rozmowa Hermenegildy i Mildera szybka i półgłosem.)
Hermenegilda.
Tu, u mnie? co za bezczelność!
Milder (z ukłonem).

Konieczność, przywiozłem wiadomy depozyt.

Hermenegilda.

Można było odesłać.

Milder.

Czy oddam, jeszcze pytanie.

Hermenegilda.

Panie!

Milder (zawsze jak gdyby grzeczności mówił).

Bez gniewu — ręka rękę myje — potrzebuję pomocy piękna Hermenegildo!

Hermenegilda.

Chcesz ją kupić?

Milder.

Tak jest.

Hermenegilda.

Haniebnie.

Milder.

Musimy pomówić ze sobą.

Hermenegilda.

Nie chcę.

Milder.

To pomówię z mężem.

Hermenegilda.

Gadzina!

(Gdański przeczytał list, Julja zbliża się do Hermenegildy.)
Gdański (do Mildera).

Panie Dobrodzieju, zbyt wiele winien jestem Panu prezesowi Tareckiemu, aby każde jego polecenie nie było dla mnie rozkazem. Starać się będę być Panu pomocnym, ile tylko odemnie zależyć będzie. Pierwszy zatém interes jest, aby Panu dozwolono kilkodniowego tu pobytu. Wszak tak?

Milder.

Nie inaczéj. Skompromitowanym nie jestem w żadnym względzie, bo jeżeli pojedynek o który mnie oskarżają...

Gdański.

Nic, nic, nie chcę wiedzieć. Udam się z rekomendacyą Pana Tareckiego do przyjaciół naszych i spodziewam się, że za ich wstawieniem się otrzymasz Pan żądane pozwolenie.

Milder.

Bardzo będę wdzięczny.

Gdański.

Co zaś do drugiego interesu, Pan prezes pisze mi, że go Pan chcesz ustnie przełożyć. Jeżeli łaska, proszę do mojego pokoju, tam będziemy mogli spokojniéj pomówić.

Milder.

Służę. (na stronie) Nie kazała mówić o interesie — cóż mu teraz powiem?

(Odchodzą w lewe drzwi.)




SCENA III.
Hermenegilda, Julja, Florjan.
Julja.
Pozwolisz łaskawa Pani, aby mój mąż odszedł?
Florjan.

Ale dlaczegóż ten to tego?..

Julja.

Po jedzeniu musi być zawsze czas jakiś na świeżém powietrzu, inaczej dostaje migreny. (do Florjana) Już cierpisz? co?

Florjan.

Ja? Ten to tego...

Julja.

W saméj rzeczy pobladłeś. — Idź, idź kochanku, nie rób ceremonii. Wszak Pani pozwolisz?

Hermenegilda.

Co? jak?

Julja.

Pozwolisz, aby mój mąż odszedł i wrócił za chwilę?

Hermenegilda.

Ach i owszem.

Julja.

I owszem, słyszysz? — Idź więc. (z przyciskiem) Idź.

Florjan.

Ale dlaczegóż ten to tego?

Julja (zniecierpliwiona na stronie).

Idźże Pan, kiedy mówię. (głośno) Za pół godziny wrócisz, nie baw się. (na stronie) Nie spiesz się Pan.

(Florjan odchodzi niechętnie.)




SCENA IV.
Hermenegilda, Julja.
Hermenegilda.

Pani Baronowo.

Julja.

Pani?

Hermenegilda.

Znasz więc tego Pana?

Julja.

Którego?

Hermenegilda.

Jakże go Baron nazwał?

Julja.

Milder.

Hermenegilda.

Milder?.. tak Milder... znasz go Pani?

Julja.

Znam.

Hermenegilda.

Od dawna?

Julja.

Nie — poznałam go niedawno, ale mój mąż...

Hermenegilda.

On nie zowie się Milder.

Julja.

Nie?

Hermenegilda (oglądając się i cicho).
To jest Wacław Marski.
Julja.

Wacław Marski?

Hermenegilda.

Człowiek niedobry, bardzo niedobry. — Jego wejście do mego domu jest bezczelnością i przejmuje mnie trwogą.

Julja.

Pani więc zdajesz się go znać lepiéj.

Hermenegilda.

Niestety! — Słuchaj... potrzebuję pomocy... jesteś młodą... szlachetnie myślącą... Nareszcie kobiety łatwo pojąć i zrozumieć się mogą... Ten Marski, człowiek najgorszych obyczajów.

Julja.

O! O!

Hermenegilda.

Gracz.

Julja.

O! O!

Hermenegilda.

Utracjusz... burda... bezbożnik.

Julja.

Czy nie za wiele...

Hermenegilda.
Jeszcze mało. Bez czci wiary jedném słowem. Przed kilku laty miał on się żenić ze mną. Umiał, ze wstydem wyznaję, układnością nieodgadniętą obudzić pierwsze uczucie serca mego. Bóg i rodzice moi czuwali nademną. Małżeństwo, jak widzisz, nie przyszło do skutku.
Julja.

Winszuję Pani. — Ale czegóż się lękasz?..

Hermenegilda.

Ach kochana, droga Pani... Byłam młoda... nierozważna... pisywałam do niego...

Julja.

Aha!.. I on ma listy?

Hermenegilda.

Niestety!

Julja.

Przecież zwrotu nie odmówi.

Hermenegilda.

Odmawia. — W jakim celu, nie wiem.. Że w nieszlachetnym, wątpić nie mogę. Wszystko każe mi się lękać, aby moje stanowisko w wielkim świecie jakiego uszczerbku nie doznało. Jestem przełożoną czystego zjednoczenia moralnych Reformistek. Z urzędu więc nie mogłam być pobłażającą... musiałam ostro karcić najmniejszą nierozważność młodzieży... najlichsze usterki umiałam różnemi środkami wytaczać przed sąd opinii publicznéj... A teraz... teraz... O! mój Boże! któż mnie zasłoni od pocisków odwetu? Ach okropnie!.. Ja tego nie przeżyję.

Julja.

Uspokój się Pani. Najpierwéj trzeba wiedzieć czego żąda.

Hermenegilda.

W tém właśnie żądam twojéj pomocy. Pan Baron

jest z nim w przyjaźni.
Julja.

W przyjaźni, nie powiem, ale znają się dobrze.

Hermenegilda.

Nie mógłżeby go wybadać?

Julja.

Dlaczego nie, ale jeżeli mam szczérze powiedzieć, mój mąż jest trochę... ten... bardzo dobry... ale cokolwiek... nareszcie po co mężczyzn mieszać tam, gdzie się bez nich obejść może?

Hermenegilda.

Chceszże sama?..

Julja.

To jeszcze gorzéj.

Hermenegilda.

Dlaczegóż? O mój Boże!

Julja.

Na Ambasadora jestem za młodą... mój mąż zazdrośny trochę...

Hermenegilda.

A mój, ogromnie, wściekle... i to zwiększa moją trwogę... Co tu robić?

Julja.

Mów Pani z Marskim.

Hermenegilda.

Okropnie!

Julja.

Nie ma innego sposobu.

Hermenegilda.
Ale jak?.. gdzie?.. kiedy?..
Julja.

Sposobność znajdzie się... a czasu nie tracić.

Hermenegilda.

Czego, czego on żąda odemnie? Już raz prosiłam go listownie o zwrócenie moich listów — nie odpisał. Dziś jak kamień z Nieba spada... Będzie warunki narzucał... Ach Pani... ja głowę tracę.





SCENA V.
Hermenegilda, Julja, Gdański, Milder.
(Julja cofa się w głąb sceny, do niéj zbliża się Gdański — na przodzie szybka rozmowa śród ciągłych ukłonów Mildera.)
Milder.

Hotel Drezdeński.

Hermenegilda.

Nie.

Milder.

Numer czternasty.

Hermenegilda.

Nie.

Milder.

Do ósmej czekam.

Hermenegilda.

Daremnie.

Gdański (do Julji).

Gdzie mieszkasz?

Julja.
W Hotelu Wileńskim.
Gdański.

Czekaj tam na mnie — teraz idź, idź!

(Julja wychodzi.)
Milder.

Albo jutro, ja tu... rozważ. (głośno) Nie będę dłużéj drogich chwil zajmował... (do Hermenegildy) Składam moje najgłębsze uszanowanie. (do Gdańskiego) A Panu tysiączne dzięki.

Gdański.

Nie ma jeszcze za co... Zaraz jadę i wkrótce Panu służyć będę; spodziewam się, że z pozwoleniem zabawienia tu dni kilka, z czego zapewnie i my korzystać będziemy... prawda kochanko?.. (Hermenegilda skłania głowę) Gdzie Pan mieszkasz?

Milder.

Proszę nie trudzić się do mnie, ja tu wstąpię wieczorem.

Gdański.

Co się zaś tyczy interesu względem sukcesyi... jest nieco mocno zawiły... nie będąc prawnikiem trudno radzić, jestem jednak zawsze na jego rozkazy.

Milder.

Do nóg upadam.(Odchodzi)

Gdański.

Uniżony sługa. (wracając ode drzwi) Słowa nie zrozumiałem.





SCENA VI.
Hermenegilda, Gdański.
Hermenegilda.

Gdzież Pani Baronowa?

Gdański.

Kazała cię pożegnać... Mąż na nią czekał.

Hermenegilda (p. k. m.)

Kasprze, ty się na mnie gniewasz?

Gdański.

Ja?.. bynajmniéj... To ty raczéj.

Hermenegilda.

Przebacz, jeżeli się czasem zniecierpliwię, bo bądź przekonany, że ja zawsze chcę jak najlepiéj dla siebie i ciebie.

Gdański.

Kochana Hermenegildo!.. każde twoje dobre słowo jest dla mnie największą pociechą.

Hermenegilda.

Miejmy dla siebie wzajemne pobłażanie.

Gdański.

Tak... tak... wzajemne pobłażanie... co było, to było.

Hermenegilda.

Hm?

Gdański.

Co?

Hermenegilda.
Mówisz?..
Gdański.

Tak dalece.. nic... powtarzałem twoje słowa.

Hermenegilda.

Wspomniałeś o przeszłości.

Gdański.

A... tak... co się stało, trudno zmienić.

Hermenegilda.

Prawda. Miejmy wiarę w naszą miłość.

Gdański.

Niczém niezachwianą.

Hermenegilda.

A im daléj z sobą drogą życia postępować będziemy, tém nam gładszą zdawać się będzie.

Gdański.

Tak, tak, co było to było, a nadal pójdzie gładko... (całując ją w rękę) Najdroższa... najprzykładniejsza małżonko.

Hermenegilda.

Poczciwy Kasprze... Czuję się trochę zmęczoną... Położę się wcześnie... a więc aż do jutra kochanku.

(Odchodzi.)
Gdański (sam).

Kochanku, kochanku powiedziała... czy nie chora... Godna małżonka! Kobieta najpierwszéj sorty... Co za rozum, co za powaga, co za ton!.. Jakie szlachetne znalezienie się w świecie. To mi żona... Takiéj mi trzeba było... kochanku powiedziała. Ale... jednak... wszelako... pomimo tego... nie ma co jeszcze dowierzać. Ostrożnego Pan Bóg strzeże... Dobrze, że trochę słaba, mam wolne ręce. Korzystajmy z czasu.(Chce odejść)





SCENA VII.
Gdański, Florjan.
Florjan (zadychany).

Uf! Gdzie moja wdowa?

Gdański.

Jaka wdowa?

Florjan.

A prawda... ten to tego... nie wdowa... ale żona?..

Gdański.

Czyja żona?

Florjan.

Moja... A raczéj którą moją nazwałeś?

Gdański.

Odeszła.

Florjan.

Gdzie? gdzie?

Gdański.

Alboż ja wiem? I ja odejść muszę. Bądź zdrów.

Florjan.

Czekaj, czekaj... jedno słówko.

Gdański.

Potém... potém.

Florjan.
Tylko słówko. Dlaczego zrobiłeś mnie baronem?
Gdański.

Nie zgadujesz?

Florjan.

Nie. Daremnie sobie głowę łamię, aż mi ten to tego trzeszczy.

Gdański.

Czy myślisz, że moja żona byłaby was tak uprzejmie przyjęła... gdyby nie twój tytuł... lubo moja żona jest najgodniejszą, najszanowniejszą białogłową a ja najszczęśliwszym mężem! jak się o tém przed chwilką dowiedziałem.

Florjan.

A! A! A! Teraz rozumiem.

Gdański.

Bogu dzięki!.. Adieu!

Florjan.

Zaraz, zaraz... Ale dlaczego powiedziałeś, że jestem mężem mojéj... to jest téj Pani.

Gdański.

Tego jeszcze powiedzieć nie mogę.

Florjan.

Czemu ta Pani mówiła, że jestem ojcem dorosłéj córki... i trzech, trzech... Och! Och! trzech bębnów?

Gdański.

Dowiész się późniéj.

Florjan.
I ja musiałem wszystkiemu potakiwać — miałem pewnie głupią minę, co?
Gdański.

W saméj rzeczy — ale teraz nic nie powiem, bo mógłbyś wszystko popsuć.

Florjan.

A może i naprawić... bo widzisz... Jabym chciał z moją udaną żoną naprawdę skojarzyć się węzłem małżeńskim.

Gdański.

Chcesz się skojarzyć?

Florjan.

Chcę się skojarzyć.

Gdański.

Podobała ci się?

Florjan.

Aż mi w nosie wierci.

Gdański.

I gotów jesteś...

Florjan.

Gotów jestem na wszystko.

Gdański (p. k. m.).

Ha!.. Wiész co... może się to da zrobić.

Florjan.

Kasprze! nie żartujesz?

Gdański.

Nie żartuję.

Florjan.

I ty, ty możesz to zrobić?

Gdański.
Ja.
Florjan.

I ona zechce?

Gdański.

Zechce.

Florjan.

Pewnie?

Gdański.

Ręczę. Ale pod jednym warunkiem, to jest, że zaraz z nią wyjedziesz z Warszawy.

Florjan.

Choćby i dzisiaj... i téj godziny. Po ślubie zatém...

Gdański.

Nie — ślub weźmiesz w Krakowie lub we Lwowie.

Florjan.

Więc ten to tego a ślub potém... ale jak ją nakłonić?

Gdański.

Spuść się na mnie.

Florjan.

Drogi przyjacielu! (Rzuca się w objęcia, ale prędko się wysuwa, podaje mu rękę, ale ją cofa.) Mam zatém twoje słowo?

Gdański.

A ja twoje.

Florjan.

Słowo jak skała.

Gdański.

Gdzież stoi?

Florjan.
Skała?
Gdański.

Nie... Ona... A prawda, w Hotelu Wileńskim... A Milder?

Florjan.

W Drezdeńskim.

Gdański.

A ty?

Florjan.

Ja, jeszcze nigdzie.

Gdański.

Do zobaczenia.

Florjan (wychodząc z Gdańskim).

Zatém powiadasz, ślub w Krakowie... O Kasprze! Ten to tego jak się zowie... Ożenię się przecie.

Koniec aktu II.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.