Poznaj Żyda!/Co Żydzi wnieśli do kultury europejskiej
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poznaj Żyda! |
Wydawca | Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“ |
Wydanie | trzecie |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Uważają się Żydzi za naród wybrany pod każdym względem, za naród, stojący najbliżej Boga, za urodzonych władców, panów ludzkości.
Od takiego narodu wybranego mają innowiercy, jego „poddani,“ jego słudzy, prawo żądać kwalifikacyi rasy wybranej, czyli najzdolniejszej, najrozumniejszej, najsilniejszej, bo tylko zdolnemu, rozumnemu, silnemu moralnie i fizycznie wolno narzucać swoją wolę głupszemu i nieudolniejszemu.
Zobaczmy, co ta wybrana dusza żydowska wniosła do kultury innowierców, jakie są jej odbłyski.
Aż do r. 500 po Chrystusie, mniejwięcej, przez tysiąc lat, brnęli Żydzi w jałowych piaskach kazuistyki talmudycznej. Budując swoją Księgę Ksiąg, swój Talmud, nie brali zgoła udziału w ruchu umysłowym reszty ludzkości. Obcą im była filozofia, literatura i sztuka Hellady, obcą działalność prawodawcza Rzymu — obcą, bo w pysze swojej gardzili geniuszem twórczym innych narodów.
I nietylko stracili zupełnie czucie z innymi narodami, odcięci od nich swoim świadomym, celowym separatyzmem, lecz zapomnieli także powoli o swoim własnym dorobku kulturalnym, o języku swoim nawet, o hebrajszczyźnie. Język, jakim się posługiwali, był mieszaniną hebrajskiego, chaldejskiego i greckiego.
Trochę żwawszego ruchu umysłowego wprowadziła do martwych wód życia żydowskiego opozycya przeciw Talmudowi. Członków tego rewolucyjnego ruchu nazwano Karaitami. Zaprzeczali oni Talmudowi przywileju nieomylności, domagali się powrotu do „czystego słowa świętego“, do Biblii, do Tory, wojowali namiętnie z rabinitami. Prowadził ich Anan ben Dawid (762 po Chr.), mąż energiczny, ambitny. Co on rozpoczął, rozwijali dalej jego syn, Saul, eksilarcha (wódz, książę) Karaitów w Jerozolimie, wnuk, Josijahu, następnie Benjamin ben Mose z Nahawend (830 r. po Chr.), dogmatyk i egzegetyk, najzdolniejszy z nich wszystkich, po którym zachowało się dotąd dzieło p. t. „Sefer Hadinim“ (Księga praw), i Daniel ben Mose Alkumsi, pochodzący z Kumas w prowincyi Irak.
Jest zasługą Karaitów, czego im nawet ich przeciwnicy nie odmawiają, że poruszyli ciasnogłowych, w drobiazgach talmudycznych skostniałych rabanitów, że zwrócili znów uwagę na zapomniane Pismo Św., pobudzili swoich współwyznawców do studyów dogmatycznych i egzegetycznych i zajęli się językiem hebrajskim. Są to jednak tylko zasługi żydowskie, nie oddziaływujące wcale na cywilizacyę powszechną. Niczego się od nich innowiercy nie nauczyli i niczego się zresztą nie mogli nauczyć, gdyż, jak przyznają sami Żydzi (Gustaw Karpeles w „Historyi literatury żydowskiej“), żaden z nich nie odznaczał się ani rozległą wiedzą, ani głębią filozoficzną.
Zasłużył się także dla Żydów Saadja ben Józef z Fajjum w Egipcie (892 — 942 r.), apologeta, egzegeta i polemista. Głównie polemista.
Dar ostrego, ciętego słowa zwrócił on przeciw Karaitom, broniąc rabinitów. Staraniem jego było pogodzić zwaśnione, zwalczające się nawzajem, sekty żydowskie na korzyść talmudystów. Zadziwia w jego egzegetyce skłonność do światopoglądu racyonalistycznego, potrącającego o panteizm, kłócący się z dawniejszymi komentatorami Biblii. Twierdzi on, że wszystko, co się znajduje w Piśmie Św. trzeba brać dosłownie, po ludzku, nie uznaje on jakiejkolwiek cudowności. Odezwała się w nim trzeźwość krwi semickiej.
Nie przeszkadza mu to jednak wcale wywodzić judaizmu z Objawienia. Tę sprzeczność spotyka się u wszystkich Żydów oświeconych, nawet w w. XIX. Przykładając do innych wyznań łokieć krytycznego racyonalizmu, nie pozwalają dotknąć, poddać krytyce, swojego. Megalomania żydowska nie opuszcza ich nigdy...
Umysłowego rozkwitu Żydów średniowiecznych należy szukać w Hiszpanii.
Sprzyjały im tam wszystkie warunki. Życzliwie przygarnęli ich Maurowie, panujący nad przepiękną Andaluzyą od połowy IX stulecia po Chr. Tu utalentowane plemię arabskie, rycerskie i rozmiłowane w nauce, w sztuce i literaturze, zakwitło, jak wiadomo, bujnym i wonnym kwiatem wysokiej kultury i odznaczało się tolerancyą dla innowierców. Dużo zawdzięcza mu filozofia, dużo poezya, medycyna, astronomia, matematyka i architektura.
Rozbitkowie żydowscy z Palestyny i Babilonii, przybywszy do Królestwa Maurów w Hiszpanii, zastali tam życzliwych protektorów i mistrzów. Nic dziwnego, że odetchnęli i wessali w siebie atmosferę naukowo-literacką, jaka ich otaczała.
Przodem tych hiszpańskich Żydów oświeconych idzie Chasdai ben Izaak Szaprut (915 — 970 r.), nadworny lekarz i doradca kalifa Abduramana III. Był on więcej mecenasem nauki, niż uczonym; przełożył, czy też kazał przełożyć komuś ze swoich protegowanych na język arabski „Botanikę“ Dioskoridesa z przekładu łacińskiego, dokonanego poprzednio z greckiego przez bizantyjskiego mnicha Nikolaosa i zachęcił Menachema ben Saruka z Tortozy do zbudowania pierwszego słownika hebrajskiego. Ten Menachem ben Saruka był pierwszym właściwym filologiem, gramatykiem hebrajskim. Dosiadał on także od czasu do czasu Pegaza, dosiadał go jednak tak niezręcznie, iż wyglądał na nim, jak rekrut, galopujący na koniu po twardej grudzie. Pisywał wiersze na cześć swojego protektora, z czego nie miał wielkiej pociechy, Chasdai ben Szaprut bowiem, sprzykrzywszy go sobie, sponiewierał go z żydowską zawziętością. Kazał go obić, wypędzić z pałacu i zrównać z ziemią jego dom. Dołki kopał pod nim drugi protegowany Chasdaja Dunasz ben Labrat z Bagdadu, także gramatyk, który zazdrościł koledze łaski możnego bogacza. Jako wierszopis wprowadził on do nowohebrajskiej poezyi rytmikę arabską.
Najznakomitszym gramatykiem hebrajskim owych czasów był lekarz Abdulwalid Merwan Ibn Ganach (995 — 1050), twórca składni hebrajskiej i doskonały komentator Biblii. Pisał on po arabsku, znał filozofię grecką, poddawał krytyce Platona i Arystotelesa, zaczepiając ich metafizykę, z którą się jego racyonalizm semicki nie umiał pogodzić. Gramatyk i leksykograf zajmował się także Talmudem.
Do gwiazd żydowskich owego czasu należy Samuel Halevi Ibn Nagrela, urodzony w Kordowie 993 r., talmudysta, filozof i rymotwórca, typ Żyda zręcznego, przebiegłego, umiejącego się naginać do każdego położenia. Jako minister dwóch kalifów maurytańskich, Habusa i Badisa, chociaż był równocześnie głównym rabinem i nagidem (księciem) Żydów Grenady, przyodziewał się „dla miłego spokoju“ w skórę mahometańską, zalecał Maurom Koran, jako Księgę Ksiąg, i zamykał zawistne usta swoich przeciwników workami złota. Po cichu popierał swoich współwyznawców, wysuwając ich na wybitne stanowiska.
Do najgłębszych myślicieli żydowskich wieków średnich należy Salomon ben Jehuda Ibn Gebirol (1021 — 1070), filozof i poeta, inny charakterem, usposobieniem od poprzednich. Skromny, cichy, żyjący tylko dla filozofii i poezyi, nie szukał ani złota, ani blasków wysokiego stanowiska. Jest on pierwszym pisarzem żydowskim, w którym nie czuć wpływów Talmudu. W głównem dziele swojem, w „Źródle życia,“ napisanem po arabsku w formie dyalogu, skłania się bardzo wyraźnie ku panteizmowi. Jest on protoplastą Spinozy.
Rozkwitło bujnie życie umysłowe Żydów w Hiszpanii maurytańskiej i byłoby było wydało niewątpliwie plon obfitszy, gdyby tego rozkwitu nie była zwarzyła typowa megalomania żydowska. Wzmógłszy się na siłach materyalnie i społecznie, zbogaciwszy się na handlu niewolnikami (głównie słowiańskimi) i wdrapawszy się na wysokie, wpływowe stanowiska, stracili Żydzi maurytańscy, jak zwykle, rozum, zapomnieli, że byli tylko gośćmi Maurów. Zachciało im się panowania nad gospodarzami...
Kiedy syn ministra Ibn Nagreli, Józef (1031 — 1066), także minister i wezyr króla Grenady, Badisa, oślepiony powodzeniem, zaczął jawnie lekceważyć właściwych gospodarzów kraju, obsadziwszy wszystkie dygnitarstwa Żydami, sprzykrzyła się ta nierozważna arogancya Arabom. Grenada powstała przeciw uroszczeniom Judaitów, zamordowała Józefa (1066 r.), rozpędziła na cztery wiatry jego otoczenie i położyła ciężką rękę pana na nieproszonych rządcach. Klęska ta powstrzymała na czas pewien dalszy rozkwit umysłowego rozwoju Żydów hiszpańskich.
Zdawałoby się, że nowa przestroga, jakiej Opatrzność udzieliła Żydom, skruszy ich pychę. Tymczasem, zaledwie im zmienione na ich korzyść położenie pozwoliło swobodniej odetchnąć, podnieśli znów po swojemu głowę, wywyższając się ponad inne narody. Abdulhassan Jehuda Halevi (ur. w r. 1080 w Starej Kastylii), napisał po arabsku w formie dyalogu niby filozoficzne dzieło p. t. „Chozari“, właściwie bardzo ciętą, subtelną polemikę z chrześcijaństwem i mahometanizmem. „Wybraństwo“ żydowskie aż ciecze z tej książki. Zdaniem Jehudy Haleviego są Żydzi sercem i ziarnem ludzkości. Ich tylko wybrał Jehowa i zaszczycił prawdziwem objawieniem, prawdziwą wiarą, oni jedni, wyniesieni ponad wszystkie narody, posiadają zdolność i prawo prorokowania. Chrześcijanie i mahometanie są, według Jehudy Haleviego, bałwochwalcami, czcicielami Krzyża i czarnego kamienia Kaaby. Dopiero wtenczas, kiedy innowiercy ukorzą się przed judaizmem, posiądą łaskę błogosławieństwa bożego i t. d.
Zawsze to samo w kółko, zawsze ta sama fixe idée wybraństwa. Nawet najjaśniejsza gwiazda średniowiecznej nauki żydowskiej, nawet taki Mojżesz ben Maimuni (Majmonides, ur. w r. 1135 w Kordowie), nie umiał mimo całej swojej postępowości i filozofii stłumić w sobie tego majaka. Wychowany w Andaluzyi w szkołach maurytańskich, przyswoił sobie arabską sztukę lekarską i nauczył się filozofii greckiej. Dłuższy pobyt w różnych krajach (w Fezie, Palestynie, Egipcie) rozszerzył zakres jego doświadczeń. Arystotelesa znał dobrze, ale patrzał na niego oczami Żyda, przyznającego tylko swojemu narodowi rozum. Był w latach dojrzałych rabinem w Kairze (1177 r.) i nadwornym lekarzem sułtana Afaldala, syna Salahedina (1198 r.). Umarł w r. 1204; zwłoki jego przewieziono do Tiberias, gdzie je pochowano.
Szeroko szła sława Majmonidesa od Tajo w Hiszpanii aż do indyjskiego Gangesu. Jego żydowscy wielbiciele nazywają go „orłem,“ „drugim Mojżeszem,“ chrześcijanie i mahometanie podziwiali jego rozległą wiedzę.
Posiadał w istocie wiedzę rozległą i pracował bez wytchnienia. Znaczną jednak część swoich sił włożył w studya nad Talmudem. Już w pierwszej młodości zajmował się wykładem „Miszny.“ Chcąc tę olbrzymią księgę uprzystępnić dla szerokich kół żydowskich, uporządkował Talmud, usunąwszy niepotrzebne chwasty i jałową gadaninę przesubtelnych komentatorów. Jego „Miszna-Tora,“ ukończona w r. 1180, zajęła mu dziesięć lat życia. Nowocześni oświeceni żydzi twierdzą, że uszlachetnił Talmud „pojęciami postępowemi.“ Wychowaniec nauki maurytańskiej i filozofii greckiej, zretuszował w istocie tu i owdzie, oczyścił pleśnią wieków pokryte wyobrażenia dawnych tanaimów i amoraimów, za co go prawowierni talmudyści obwołali heretykiem, samej jednak treści „Księgi Ksiąg,“ jej duszy, nie tknął. Nawet jej nienawistnych wycieczek przeciw „gojom,“ „akumom“, „muchrom,“ nie usunął, nawet jej mściwości nie złagodził. Uczył wprawdzie tolerancyi względem innowierców, ale tylko „dla miłego spokoju,“ w chwilach, groźnych dla Judaitów. Mimo swoje wykształcenie filozoficzne i pobłażliwość dla śmielszych Żydów, wyłamujących się z pod tyranii talmudystów, był sam praktykującym talmudystą, prawowiernym gorliwcem, żądającym dla „tradycyi“ takiego samego posłuszeństwa, jak dla Biblii.
Głową jednolitą Majmonides, „orzeł żydowski“, nie był. Praktykujący gorliwiec chwieje się w swojem drugiem większem dziele, w „More Nebuchim“ (1190 r.), które ma być filozofią religii żydowskiej. Nakazuje on posłuszeństwo dla Biblii i tradycyi (Talmud), a oparłszy się na doktrynie Saadii i filozofii greckiej, zerka tak samo, jak Saadia i Ibn Gebirol, w stronę panteizmu: „świat jest wprawdzie wcielonym Bogiem, lecz powstał w czasie.“
Z Majmonidesem kończy się działalność naukowa Żydów średniowiecznych. Błysnęła blaskami meteoru i zgasła. Po „drugim Mojżeszu“ wrócili Żydzi do Talmudu, do jałowych sporów, waśni, bezcelowych polemik, aż utonęli w ciemnościach Kabały, stworzonej, jak wieść niesie, przez ślepego rabina Izaaka i jego ucznia, Asriela Esrę (1200 roku).
Wszyscy myśliciele żydowscy bawili się także potroszę w rymotwórstwo. Tak: Ibn Nagrela, Ibn Gebirol, Józef ben Chasdai i in.
Jeden tylko Majmonides nie piął się na Parnas, nazywając rymotwórstwo bezpożyteczną zabawką.
Wszyscy ci niby poeci żydowscy, wzorujący się na poezyi Maurów, pięli się na Parnas z wielkim mozołem, kulejąc po drodze. Talentu żaden z nich nie posiadał. Jeden tylko Juda Halevi odciął się od tych wierszorobów polotem i temperamentem.
Lirykę głównie, albo religijną, albo erotyczną uprawiali poeci żydowscy. Wyszło także z pomiędzy nich kilku satyryków. Ich liryka zwyrodniała ostatecznie w rozwiązłość, ich satyra zmieniła się w cynizm. Włoskiego liryka żydowskiego, Imanuela Zifroni (Romi) nazywają nowi historycy literatury dla jego lubieżności średniowiecznym Heinem.
I „minnesängera“ wydali Żydzi średniowieczni. Był nim Süsskind z Trimbergu, żyjący w Niemczech na przełomie wieków XII i XIII.
Pozbawieni silnego oparcia w Hiszpanii, spadali Żydzi coraz niżej, aż doszli do absolutnego obskurantyzmu. Stan ten trwa przez wiek XV, XVI, XVII i XVIII-ty.
Bronią się Żydzi: nie byliśmy nigdzie u siebie, poniewierani, pędzeni z kraju do kraju, z miasta do miasta; nie mieliśmy spokoju, potrzebnego do pracy umysłowej.
Nieszczera to obrona, znalazły się bowiem znów dwa kraje, w których mogli się poruszać z całą swobodą, Turcya i Niderlandy.
Bogaty Żyd portugalski, Joao Miques (Józef Nassi), wypędzony z kraju rodzinnego, udał się do Stambułu, otoczony liczną świtą. Sułtan Sulejman przyjął go uprzejmie, a nawet udzielił mu gościny na własnym dworze. Syn Sulejmana, Selim, wyniósł banitę do godności księcia Naxos (w r. 1566), nadawszy mu kilka wysp na morzu egejskiem. Joao Miques był przez długi czas powiernikiem i doradcą dwóch sułtanów, czyli właściwie, rzeczywistym rządcą państwa otomańskiego, nadto uznaną, legalną głową Żydów, przebywających w Turcyi, a mimo to nie troszczył się wcale o oświecenie i podniesienie swych współwyznawców. Jak wszyscy Żydzi, którym okoliczności sprzyjały, pamiętał tylko o własnej i rodziny swojej kieszeni. Przyznaje to nawet Grätz, a Otton Henne Am Rhyn, mówi: „jest prawdą stwierdzoną przez historyę, że Żydzi, znajdujący się w korzystnych warunkach, dbali zawsze tylko o siebie, nie mając zmysłu do szerszych, narodowych lub ogólnoludzkich celów. Byli oni po wszystkie czasy małodusznymi samolubami.“
Prawie równocześnie otworzyło się dla Żydów drugie schronisko. Gdy Wilhelm z Oranien ogłosił w Niderlandach swobodę sumienia, pośpieszyło tam w r. 1593 kilkuset rozbitków hiszpańsko-portugalskich. Osiedli oni prawie wszyscy w Amsterdamie, gdzie wykupili po kilkunastu latach 300 pałaców i najpiękniejszych domów. Pod osłoną wolnomyślnych ustaw kraju, wyzwolonego z pod panowania Hiszpanów, urządzili się natychmiast tak samo, jak wszędzie. Zagarnąwszy cały handel, bogacili się niezmiernie szybko. Zamiast się „asymilować“ z swymi dobrodziejami, odgraniczyli się od Holendrów chińskim murem wyłączności, sprowadziwszy sobie z Turcyi prawowiernych rabinów.
Niebawem też zasłynęli Żydzi niderlandzcy nietolerancyą, fanatyzmem i nienawiścią do wszelkich reform w łonie żydowstwa. Znany jest powszechnie los, jaki spotkał dwóch znakomitych Żydów amsterdamskich, którzy się odważyli na krytykę nieomylności rabinicznej. Któż-bo nie słyszał o Urielu da Coście i Benedykcie Spinozie?
Gabryel da Costa, urodzony w Porto, w Portugalii (w r. 1594) z rodziców żydowskich, których zmuszono do przyjęcia katolicyzmu, odebrał bardzo staranne wychowanie rycerskie i prawnicze. Ponieważ mu wiara chrześcijańska nie dała spokoju serca, postanowił wrócić do judaizmu. W tym celu uciekł (około r. 1617) do Amsterdamu, gdzie poddał się niemiłej operacyi obrzezania i zmienił imię swe Gabryel na Uriel. Pobywszy jednak czas pewien między fanatykami talmudyczno-kabalistycznymi, rozczarował się. Nazwał rabinów publicznie obłudnikami, faryzeuszami, za co go „nieomylni“ żydowscy wyklęli (w r. 1623). Opuszczony przez swoich, prześladowany przez prawowiernych, żył Da Costa przez lat 15 w nędzy i osamotnieniu. Żydzi, mszcząc się na nim, denuncyowali go do władz chrześcijańskich, jako bluźniercę. Wkońcu sprzykrzyło mu się takie życie. Upokorzył się, odwołał, lecz mimo to nie ufali mu Żydzi do samej śmierci (w r. 1647). Nieszczęśliwą dolę Da Costy wyzyskał, jak wiadomo, pisarz niemiecki, Karol Gutzkow, w swym dramacie p. t. „Uriel Acosta.“
Benedykt de Spinoza (właściwie Baruch d’Espinoza) urodził się w r. 1632, nie wiadomo czy w Hiszpanii, czy też już w Amsterdamie. Tyle pewna, że kształcił się w Amsterdamie, ucząc się z razu Talmudu, a dopiero później filologii klasycznej u słynnego językoznawcy i lekarza van den Emdena (chrześcijanina). Przewrotu w jego umyśle dokonała filozofia Kartezyusza.
Rychło dowiedzieli się inkwizytorzy żydowscy o nowym „kacerzu.“ Chcąc, aby się upamiętał, obłożyli go nasamprzód małą klątwą. Gdy jednak gniew rabinów nie podziałał wcale na młodego filozofa, wtedy rzucono na niego wielki harem (w roku 1656). Brzmiał on następnie: „Panowie Maamadu (zarządu) uwiadamiają was, że znali od pewnego czasu nieprawe mniemania i czyny Barucha d’Espinozy i starali się różnemi obietnicami i środkami sprowadzić grzesznika z niewłaściwej drogi. Ponieważ nie mogli spełnić, co zamierzali, odwrotnie, ponieważ dowiadywali się codziennie o nowych, okropnych kacerstwach, które wykonywał i uczył, i o niesłychanych czynnościach, jakich się dopuszczał, co poświadczyli świadkowie w obecności tegoż d’Espinozy, przeto postanowili za zgodą panów chachamim (głównych rabinów), tegoż d’Espinozę wykląć i wyłączyć z narodu izraelskiego, jak go też niniejszem następnym piętnują charemem: Na postanowienie aniołów i świętych wyklinamy, przeklinamy i wyłączamy Barucha d’Espinozę za zgodą wielkiego Boga i tej świętej gminy przed świętemi księgami tory z jej 613 przepisami, które są w nich zawarte, — klątwą, którą Jozue Jerycho, a Elizeusz chłopców przeklął, i wszystkiemi przekleństwami, jakie stoją w zakonie. Niech będzie przeklętym we dnie i w nocy, gdy się do snu układa, i gdy się podnosi z łoża, gdy wychodzi i gdy wraca pod strzechę. Adonai nie przebaczy mu nigdy: Gniew Pana zapłonie przeciw temu człowiekowi, iż spoczną na nim wszystkie klątwy, zapisane w księgach. Adonai wymaże imię jego pod niebem i odłączy go jako złe ziarno z wszystkich pokoleń Izraela wszystkiemi klątwami firmamentu, jakie stoją w księgach zakonu. A wy, którzy stoicie wiernie przy Adonai’m, jesteście dziś wszyscy żywymi. Ostrzegamy was, aby żaden z was nie obcował z tym człowiekiem, czy ustnie czy piśmiennie, aby mu nie wyświadczył żadnej przysługi, aby z nim nie przebywał ani pod jednym dachem, ani na tem samem miejscu w obrębie czterech łokci, aby nie czytał żadnego pisma, które on zrobił, lub napisał.“
W ten sposób zemścili się rabinowie na Spinozie, który nie chciał uznać ich nieomylności. Wprawdzie nie miała już klątwa wówczas siły dawniejszej, lecz mimo to opuścił filozof Amsterdam, nie pożądając wcale owych drobnych szykan, których mu jego współwyznawcy nie szczędzili.
Jak wiadomo, jest Spinoza jako myśliciel panteistą. Miał w tym kierunku już poprzedników między Żydami (Saadiia, Gebirol, a potroszę i Majmonides).
Mająż Żydzi prawo powoływać się na pobłażliwość tolerancyi i humanitaryzmu, jak to zawsze czynią, ilekroć się ktoś do nich krytycznie zabierze? Byli przecież i oni po wszystkie czasy zaciekłymi fanatykami, począwszy od faryzeuszów, a skończywszy na „cywilizowanych“ rabinach współczesnych. Ilekroć im okoliczności sprzyjały, czy w Babilonii, czy w Palestynie rzymskiej, czy w państwie Franków lub w Hiszpanii, w Turcyi albo w Niderlandach, wszędzie i zawsze prześladowali nietylko chrześcijan, wyśmiewając ich i wyzyskując, lecz także własnych współwyznawców, gdy się którykolwiek z nich wyniósł ponad ciemnotę przeciętnych talmudystów i kabalistów. Saadia, Da Costa, Spinoza, późniejszy Mendelsohn, słowem wszyscy światlejsi Żydzi odczuli na sobie mściwość żydowską. Nawet Majmonidesowi, chociaż mimo całej swej filozofii stał jeszcze na gruncie Talmudu, nie oszczędzono zaczepek, i gdyby nie jego wybitne stanowisko społeczne, byliby go prawdopodobnie także wyklęli.
Zarzucają nam Żydzi inkwizycyę. A oni, nie mieliż swoich inkwizytorów? Nie tępiliż ogniem i mieczem swoich „kacerzów,“ gdy posiadali władzę wykonawczą (w eksilarchatach), nie wyrywaliż języków t. zw. „oszczercom,“ nie denuncyowaliż swych odstępców do władz chrześcijańskich, gdy nie mogli sobie z nimi sami poradzić? Nie prześladująż dotąd przechrztów?
Nikt nie ma prawa odwoływać się do tolerancyi, gdy jest sam ciemnym fanatykiem i mściwym prześladowcą. Nikt nie ma prawa wytykać innemu inkwizytorów i t. d., gdy się odznaczał sam bezmyślną nienawiścią. Nietolerancya wieków średnich ustąpiła dawno w chrześcijaństwie, kiedy się Żydzi jeszcze nawzajem pożerali.
W łonie chrześcijaństwa odbywał się właśnie nowy przewrót, a w łonie żydostwa zaczynał się straszliwy rozkład. Otton Henne Am Rhyn, doszedłszy do wieku XVII, mówi: „jest epoka w historyi Żydów, wobec której należy żałować, że nie wyginęli poprzednio.“
I rzeczywiście, żaden naród nie upadł tak nizko, jak Żydzi XVII i XVIII stulecia. Z dawnego monoteizmu nie pozostało już nic, okrom formułek, znaków, wiary w moc amuletów i dziwactw przeróżnych. Pierwszy lepszy awanturnik mianował się messyaszem (Sabbatai Zewi), a tłumy żydowskie szły za nim. Rabini stali się cudotwórcami i szarlatanami.
A naród? Większa część trudniła się lichwą, kupiectwem, wyzyskiem, reszta zaś stała się opryszkiem i złodziejem.
Już w XV w. wichrzyły w granicach dawnego cesarstwa niemieckiego liczne bandy rozbójników, będące postrachem całych okolic, a nawet krajów. Głównymi dowódcami tych band byli Żydzi i Cyganie, którzy ukazali się w Europie około r. 1417. Opryszkowie niemieccy posługują się, jak wiadomo, osobnym żargonem, t. zw. mową złodziejską (rothwälsch), która powstała z mieszaniny słów germańskich, cygańskich i żydowskich.
Hebrajszczyzna, przeważająca w tym „dyalekcie“, jest najwymowniejszym świadectwem jego rodowodu. Rzezimieszkowie niemieccy posługują się do dziś dnia gwarą, podobną do języka żydów polskich.
Rozbójnicy chrześcijańscy powstali z kasty żebraków, popieranych przez dobroczynność średniowieczną. Potomkowie tych „łobuzów,“ sprzykrzywszy sobie proszenie o jałmużnę, a nie chcąc pracować, łączyli się w szajki i kradli, nie cofając się przed rozlewem krwi, gdy znaleźli opór. Już dawno byli Żydzi powiernikami różnych łotrów i pośrednikami w sprzedaży zrabowanych przedmiotów, słowem wszelkiego rodzaju pokrywkami. Zasmakowawszy w zyskownem rzemiośle, zaciągali się sami do band, stając na ich czele.
Bandy te gospodarowały przez cały wiek XVI, XVII i XVIII, wichrząc głównie w czasach niespokojnych, jak podczas wojny trzydziestoletniej i równolegle z rewolucyą francuską. Najkrwawszymi hersztami byli Żydzi. Do dziś opowiada sobie lud niemiecki o okrucieństwach: Emanuela Heinemann’a, Mojżesza Hoym’a[1], Jakóba Mojżesza[2], Abrahama Jakóba i wielu innych. Cały legion tych groźnych opryszków żydowskich wymienia Avé-Lallement (Deutsches Gaunerthum). Dopiero początek wieku XIX położył kres barbarzyństwu band rozbójniczych.
Dawni opryszkowie zamienili się teraz na rzezimieszków, kradnących i rabujących tajemnie, pod osłoną nocy. Z butnych, częstokroć nadzwyczaj odważnych rozbójników, stali się nikczemnymi tchórzami. Policya berlińska stwierdziła, że na jednego rzezimieszka chrześcijańskiego przypada dotąd 50 Żydów. Naczelnicy sławnej bandy złodziejskiej, kradnącej przed laty dwudziestu[3] systematycznie we wszystkich miastach Europy, należeli także do ludu „wybranego“!
Spodlenie Judy nie mogło pójść dalej. Rabini byli nieukami, kupcy lichwiarzami i spekulantami, ubodzy opryszkami i rzezimieszkami.
∗
∗ ∗ |
Rzuciwszy okiem na całą działalność umysłową Żydów od Esry i Nehemii począwszy aż do końca XVIII stulecia, nie znajdujemy nic takiego, coby się dało włączyć do kultury ogólno-ludzkiej.
Kwitła w tym czasie Hellada wspaniałym bukietem filozofii, literatury i sztuki, budowała Roma trwały gmach ustawodawstwa, przygotowywali Arabowie hiszpańscy drogę dla nowoczesnej wiedzy i architektury, śpiewali trubadurowie i truwerowie Europy Zachodniej o miłości i bohaterskich czynach rycerstwa, pchnęło Odrodzenie ludzkość na nowe tory, spowodowała rewolucyjna filozofia angielska i francuska nowoczesny ustrój społeczny, a Żydzi stali w miejscu, nie przyczyniając się niczem do rozwoju, do postępu ludzkości.
Aż do r. 500 po Chr., przez tysiąc przeszło lat, tkwili w skorupie swojego Talmudu, który nie ma dla innowierców żadnego znaczenia i wrócili do niego po krótkiej przerwie. Biorąc udział w kulturze powszechnej (w arabskiej Hiszpanii), byli tylko jej echem, jej słabym odblaskiem, mierną kopią. A nawet w tej epoce zajmował ich więcej Talmud, niż nauka i sztuka w rozumieniu europejskiem (Majmonides).
Dla siebie tylko żył Żyd aż do końca XVIII w., siebie tylko widział, swoje sprawy, swoje majaki o królestwie nad wszystkimi gojami. Na uboczu stał, odcięty od całego świata nieprzebytym murem wybraństwa, megalomanii, arogancyi, pogardy dla innowierców i ich pracy, twórczości. A jeżeli znalazł się ktoś z jego krwi, co chciał rozszerzyć ciasne ramy jego pojęć (Spinoza) — wyklinał go, poniewierał, deptał, zacięty wróg wszelakiego postępu, światła.
O sobie tylko myślał, głównie o nabijaniu trzosu, nieuczciwy szachraj, bezwzględny lichwiarz, bezlitośny zdzierca.
Jakżeż zresztą miał zabłysnąć blaskami geniuszu, kiedy mu Opatrzność odjęła po zaniku Izraela talent twórczy? Zdobył się tylko na trochę liryki podmiotowej, podlanej gryzącym sosem semickiej zmysłowości i lubieżności i na mniej lub więcej zręczne naśladownictwa cudzych pomysłów.
Jako filozof nie przestawał być Żydem, „wybrańcem“ (Jehuda Halevi, Majmonides), jako lekarz nie zdobył się ani na jeden wynalazek, obojętny dla przyrody i jej skarbów leczniczych, jako polityk był nieudolnym fuszerem. Zamiast korzystać zręcznie, umiejętnie z warunków danej chwili, tracił, ilekroć mu gdzieś (w eksilarchatach babylońskich, palestyńskich, egipskich, we Frankonii, w Burgundyi, w arabskiej Hiszpanii, w Turcyi, w Niderlandach), jaśniejsze słońce zaświeciło, od razu głowę podnosił, nadymał się, jak paw, stawał się natrętnym, zuchwałym, sięgał po władzę nad tymi, którzy go łaskawie przygarnęli, u siebie gościli. Sprytny, przebiegły w handlu, był w polityce głupim zarozumialcem, za co zawsze i wszędzie drogo płacił. Co zbudowała jego przebiegłość i bezwzględność handlarska, to burzyła jego niemądra arogancya...
Żyd nie wniósł nic do kultury europejskiej aż do końca XVIII stulecia. Co wniósł (trochę medycyny i liryki), to wziął z rąk innych. Byli przed nim, przed lekarzem żydowskim wieków średnich, lekarze egipscy i greccy.
∗
∗ ∗ |
Ale może się stosunki zmieniły w wieku XIX, może Żyd, oświecony światłem najnowszych czasów, dopuszczony w całej Europie (z wyjątkiem Rosyi) do wspólnego stołu nowego porządku społecznego, zdjął z siebie skórę ghetta, wessał w siebie nareszcie kulturę „gojów“ i zaczął brać żywy udział w jej dalszym rozwoju?
Zobaczmy nasamprzód, co zrobił w XIX stuleciu w Niemczech, gdzie się najwcześniej zaczął duchowo wyzwalać z pod tyranii Talmudu i rabinatu.
Szedł pod koniec XVIII stulecia nad Berlinem powiew t. zw. oświecenia (Aufklärung). Przywiał on z Paryża, z echami encyklopedyzmu. Przesiąkł nim sam król, Fryderyk II, zwany Wielkim.
Oświecenie to, rozpoczęte mefistofelesowym chichotem Voltaire’a, zwracało się, jak wiadomo, zrazu tylko przeciw chrześcijaństwu wogóle a katolicyzmowi w szczególności, zanim buchnęło jaskrawym płomieniem nienawiści do wszelkiej religii i do istniejącego porządku wogóle, padając w proch przed bożyszczem encyklopedystów, przed la Raison.
Tak ostrej formy nienawiści i fanatyzmu nie przybrało oświecenie w Berlinie. Flegmatyczny, rozważny Niemiec zadowolił się jego bladą kopią, jego rozwiewającem się echem — bezkrwistym indyferentyzmem religijnym, połączonym z lekceważeniem form.
Mojżesz Mendelsohn, pierwszy wyzwoleniec niemiecko-żydowski, korzystając z warunków sprzyjających, zaczął się ocierać o Niemców i pisać po niemiecku, na czem wyszedł bardzo dobrze. Żyd, piszący i drukujący po niemiecku, był w owym czasie takim dziwem, iż stał się odrazu głośnym.
A gdy ten Żyd zdobył się na odwagę przeciwstawienia się formalistyce rabinicznej, urósł przez noc do takich olbrzymich rozmiarów, iż okrzyknięto go jednogłośnie filozofem, geniuszem, „trzecim Mojżeszem.“
Niewiele było filozofii w tych jego dziełach filozoficznych, w jego Philosophische Gespräche, w jego Fedonie i Morgenstunden. Co taki samouczek mógł pozbierać u różnych filozofów, starszych i nowszych, pozbierał, pozszywał, pokleił i złączył w jedną całość. Kompilacyami były jego rozprawy filozoficzne, a te kompilacye cieszyły się w owym czasie większem powodzeniem od dzieł Kanta.
Nowość dodała im blasku. I ta nowość była w istocie ich główną treścią i zasługą. Bo Żyd, mówiący, piszący po niemiecku, rozprawiający o rzeczach ogólno-ludzkiego znaczenia, przerwał mur chiński, jaki oddzielał dotąd „naród wybrany“ od społeczeństw chrześcijańskich, stanął pierwszy na wyłomie nowych czasów, był twórcą, ojcem „Niemców, Francuzów, Anglików, Włochów, Polaków i t. d. mojżeszowego wyznania.“
Otoczony aureolą reformatora, „trzeciego Mojżesza,“ podziwiany, uwielbiany przez chrześcijan, chodził Mendelsohn w słońcu sławy, jak bohater. Nawet sam król, Fryderyk II, jako filozof oświecony, — ale jako władca swojego narodu, mądry opiekun i stróż, nieubłagany antysemita, — okazywał mu swoje względy.
Jakże się ten Żyd, psuty, popierany, wyrzucony w górę przez chrześcijan, zachowywał wobec chrześcijaństwa? Chrześcijaństwo miało prawo żądać od niego chociażby tylko tej samej pobłażliwej tolerancyi, z jaką ono spoglądało na jego judaizm.
Przyszło do głowy Lavaterowi, znanemu w owych czasach teozoficznemu fantaście i frenologowi zurychskiemu, nawrócić na chrześcijaństwo oświeconego Żyda, który nie ukrywał się z tem wcale, że nie pochwala kazuistyki talmudycznej, subtelności rabinicznych i odrębności żydowskiej. Pomysł bardzo naturalny... Bo kto się odrywa od swoich, kto twierdzi, że jest Niemcem, może zechce zlać się ze swoimi nowymi ziomkami pod każdym względem...
Usiłując przekonać Mendelsohna do chrystyanizmu, kazał Lavater przetłumaczyć Bonneta „Apologię chrześcijaństwa“ z francuskiego na niemieckie i posłał ją „trzeciemu Mojżeszowi“ z dedykacyą (1769 r.). Każdy oświeceniec pochodzenia chrześcijańskiego byłby ten niezręczny manewr prozelityzmu, gdyby nie odpowiadał jego przekonaniom, pominął był milczeniem. A Mendelsohn? On odpowiedział Lavaterowi tak namiętną apologią judaizmu, a tak nienawistną krytyką chrześcijaństwa, iż byłby jeszcze temu lat kilkadziesiąt za to zuchwalstwo zgorzał na stosie.
Nie dość na tem. Broniąc się przeciw zarzutom prawowiernych Żydów, pomawiających go o odstępstwo od wiary przodków, napisał w roku 1783 najlepsze ze wszystkich swoich dzieł, p. t.: Jerusalem oder über religiöse Macht im Judenthum. Złotym pomnikiem powinni go byli Żydzi wynagrodzić za tę książkę. Bo żaden z ich tanaimów, amoraimów i rabinów nie zdobył się na tak świetną apologię judaizmu, a tak pogardliwą krytykę chrystyanizmu, jak oświecony, bezprzesądny, filozofujący Mojżesz Mendelsohn. Chrystusa ośmielił się zestawić z naszym Józefem Frankiem, szarlatanem. W swojem uwielbieniu dla mozaizmu a wstręcie do chrześcijaństwa, zapomniał nawet o elementarnych zasadach logiki. Twierdzi on w „Jerozolimie,“ że „nie uznaje żadnych prawd oprócz prawd ludzkiego rozumu“ i dlatego nie ma potrzeby odrywać się od judaizmu, który „nie zna religii objawionej w rozumieniu chrześcijańskiem,“ a oświadcza równocześnie, że „Bóg objawił Żydom, za pośrednictwem Mojżesza w sposób cudowny, nadprzyrodzony, wszystkie prawa, nakazy, prawidła życia i nauki, potrzebne do osiągnięcia szczęśliwości doczesnej i wiecznej.“
Więc objawienie chrystyanizmu jest przesądem, kłamstwem, kłócącem się z prawdami rozumu, ale objawienie mozaizmu[4] wytrzymuje krytykę nawet oświeconego filozofa? Szczególna, iście talmudyczna logika.
Złotym pomnikiem powinni byli Żydzi prawowierni uczcić autora „Jerozolimy“. A oni?
Kiedy Mojżesz Mendelsohn przetłumaczył „Torę“ na język niemiecki „dla użytku swoich dzieci,“ wyklął go Rafał Kohen, naczelny rabin trzech gmin: altońskiej, hamburskiej i wandsbekskiej[5], głowa ówczesnych prawowiernych żydów niemieckich, i kazał jego niemiecką Torę spalić. Palono ją też w istocie w miastach polskich.
Mojżesz Mendelsohn umarł w r. 1786. Zeszedł z tego świata bogatym, oświecenie bowiem i filozofia nie przeszkadzały mu wcale pamiętać o gromadzeniu mamony. Oświecenie dało mu sławę i szacunek filozofujących chrześcijan, handel zaś majątek.
Oto pierwszy oświecony Żyd czasów nowszych, ojciec, twórca nieznanego przed nim typu.
Wziął on od społeczeństwa chrześcijańskiego oświecenie, szersze poglądy na sprawy ludzkości, naukę, życzliwą pomoc, przyjazne poparcie słowem i czynem, sławę, stanowisko towarzyskie, wydobył się z ich pomocą z brudnych, cuchnących nizin proletaryatu żydowskiego i z ciemności kazuistyki talmudycznej i kabalistycznej — wziął wszystko. Za te hojne dary wniósł do literatury niemieckiej kilka kompilacyi filozoficznych, robiących dziś wrażenie naiwnych wypracowań, i jedno dzieło rzeczywistej wartości, ale właśnie to jedno dzieło („Jerozolima“) było policzkiem dla chrześcijaństwa, było echem Talmudu.
Oświecony Żyd nie przestał być fanatycznym wrogiem Krzyża; oświecony filozof, zowiący wszelakie wyznania przesądem, zabobonem, bronił namiętnie swojego. Świeżo upieczony Niemiec nie zapomniał o „królewskości narodu wybranego,“ chełpił się tem, że tylko Żydom nadał sam Bóg wskazania religijne i prawodawcze.
„Jak drugi Mojżesz,“ jak Majmonides, umiał godzić filozofię grecką z mądrością Talmudu, tak bawił się i „trzeci Mojżesz“ w nowoczesnego oświeceńca, w racyonalistę, nie przestając być w duszy nawskroś Żydem. Nie obrzydziła mu judaizmu nawet klątwa Kohena.
Reformatorem Żydów wogóle, za jakiego go uważano, Mojżesz Mendelsohn nie był, pisma jego bowiem nie dotarły do wielkich mas, do właściwego narodu żydowskiego. Nie miał on zresztą odwagi stanąć jawnie przed swoim ludem jako odrodziciel, narazić się na jego gniew. Aczkolwiek zabawiał się w filozofa, wypełniał z gorliwością i ścisłością prawowiernego chassyda wszystkie rytualne nakazy, odkładał pióro z chwilą nadejścia sabatu, nie kończąc nawet zaczętego listu.
Oddziałał on tylko na drobny odłam swoich współwyznawców, na Żydów większych miast, a oddziałał źle, wytworzył bowiem ujemny typ bezwyznaniowca żydowskiego. Jego zwolennicy berlińscy i królewieccy nie byli wcale pożądanym nabytkiem dla Niemców.
Bardzo dobrze maluje nieznany autor rozprawy, umieszczonej w Gegenwart[6] Brockhausa (tom X, stron. 526 — 603) gorączkę odżydzania się zamożniejszych Żydów niemieckich z końca XVIII i początku XIX stulecia. „Żydów ogarnęło — mówi on — chorobliwe pragnienie stanowiska towarzyskiego i chęć usunięcia wszelkich różnic, rozgradzających ich od współobywateli chrześcijańskich. Ta gorączkowość musiała zaszkodzić ich naturalnemu rozwojowi. Nie uczyli się oni dla nauki, lecz dlatego, żeby się za jej pomocą wydostać na wyższe szczeble drabiny społecznej. Każdy chciał uchodzić koniecznie za oświeconego i dlatego rzucał zewnętrzne formy judaizmu. Pierwszemu lepszemu zdawało się, że gdy pozbędzie się obyczajów żydowskich, drwiąc z nich jawnie, wtedy zrówna się zupełnie z Niemcami. Pozorna nauka, pozorne wykształcenie, a przedewszystkiem afektowana, małpowana, pozorna wolnomyślność w rzeczach religii, przejawiająca się nietylko w lekceważeniu prawowiernej synagogi, lecz wszelakiej wiary wogóle, były znamiennymi rysami zamożniejszych Żydów.“
Ta gorączka gwałtownego „odżywiania się“ wytworzyła drugi typ oświeconego Żyda, mnożącego się odtąd w sferach bogatszego kupiectwa, w finansach i w przeciętnej inteligencyi żydowskiej. Jest nim płaski bezwyznaniowiec, filozofujący dyletant sans Dieu et maitre, wiszący w powietrzu między ziemią a niebem.
Wisi między ziemią a niebem, bo nie od razu zdolen jest człowiek zdjąć z siebie skórę, w której chodził przez lat tysiące. Całych pokoleń na to potrzeba. Wisi pomiędzy niebem a ziemią, bo oderwawszy się od swojego pnia macierzystego, a nie zrósłszy się jeszcze z pniem obcym, stracił grunt pod nogami. Od nowego otoczenia oddziela go całe morze odmiennych pojęć, wyobrażeń, zwyczajów, obyczajów, sympatyi i antypatyi, cała kultura innej rasy, innych narodowości, innego wyznania, cały nowy świat, którego nie może wziąć w siebie bez niestrawności w przeciągu kilkunastu, a choćby kilkudziesięciu lat.
Nagłe oświecenie w celach praktycznych nie wyszło filozofującym Żydom niemieckim na zdrowie. Struli się niem, jak szpetną miksturą; nie dało im ono cnót rasy aryjskiej a odjęło im cnoty rasy semickiej. Pozbawiwszy ich wiary przodków, zabrało im razem z nią ogólnoludzkie pojęcia etyczne. Używanie życia, rezonujący cynizm i wolna miłość wykwitły z tego bagna zielskiem cuchnącem. Salon dr. Markusa Hertza („namiot Midyanitów“ według Graetza) był pierwszych oświeconych Żydów niemieckich plastycznym wyrazem.
Nie sami Żydzi bawili się w tym salonie. Uświetniali go nazwiskami swojemi znani uczeni i literaci: Nicolai, Ramler, Humboldtowie, Varnhagen von Ense[7], Gentz, Fryderyk Schlegel i przyjezdne obce znakomitości, jak Mirabeau. Bo wesoło było w namiocie Midyanitów, w którym wodziły rej oświecone Żydówki, pomiędzy niemi obie córki „trzeciego Mojżesza,“ Dorothea i Rachela Levin[8]. Dobre wina, doskonały stół, muzyka, śpiew, dowcipkująca, oświecona, recte bezwyznaniowa paplanina, a przedewszystkiem wolna, bez granic rozpustna miłość, przyciągały wszystkich pieczeniarzów i młodych lowelasów. Z cynizmem filozofującej rozpusty nazwała się ta swawolna kompania „Związkiem cnoty“ (Tugendbaund).
Takie owoce wydało pierwsze oderwanie się Żydów od rabinicznego judaizmu, pierwsze ich oświecenie na tle kultu rozumu.
To samo mniej więcej działo się w Królewcu, to samo we wszystkich większych miastach niemieckich, gdzie „blask oświecenia“ padł na gromadkę Żydów zamożniejszych, niezadowolonych ze swojego położenia paryasów ludzkości.
Anarchia umysłowa i etyczna była skutkiem tej „reformy.“
Wiadomo, jak się skończyła. Pogromem (w r. 1819) Żydów w Norymberdze, Bambergu, Frankfurcie, Darmsztadzie, Karlsruhe, Hamburgu, Gdańsku, Dysseldorfie, Heidelbergu i t. d. (bo znów im, jak zwykle, urosły nadmiernie rogi) i wychrzceniem się prawie wszystkich oświeceńców.
Nie wiele zarobiła kultura aryjska na oświeceniu Żydów niemieckich. O dyletantyzmie filozoficznym Mojżesza Mendelsohna właściwa filozofia zapomniała, a jego „Jerozolima“ należy do literatury wyłącznie żydowskiej. To samo odnosi się do wszystkich dzieł, jakie wyszły z pod piór reformowanych, czyli oświeconych rabinów i uczonych żydowskich (Izrael Jacobson, Abraham Geiger, Hirsz Grätz, Juliusz Fürst, Steinheim, Krochmal, Rappaport, Herzberg i in.). Wszyscy zajmowali się tylko Żydami, ich historyą, archeologią, gramatyką i wszyscy czuli wprost wstręt do kultury chrześcijańskiej i jej ideałów, wstręt, którego nawet chrzest nie przełamał. I patryotami niemieckimi nie byli. Jaskrawym tego przykładem są Börne i Heine.
Jest obowiązkiem prostej przyzwoitości nie znieważać narodowości i wyznania, które się dobrowolnie przyjęło.
Börne i Heine przyjęli narodowość niemiecką i wyznanie chrześcijańskie. Nikt ich do tego nie zmuszał, nikt nie narzucił im w kołysce patentu na Niemca i metryki chrztu. Zniemczyli się i ochrzcili sami z pełną świadomością dokonanej zmiany. Ludwik Börne (jako Żyd Lejb Baruch) przyjął chrzest w trzydziestym drugim roku życia (1818 r.), Henryk Heine, jako dwudziestopięcioletni młodzieniec (1825 r.). Wiedzieli obaj, co robią, byli bowiem obaj „uświadomieni“ i pełnoletni, należeli obaj do warstw oświeconych (Heine już w drugiem pokoleniu), kształcili się w uniwersytetach.
Ludwik Börne mieszkał od roku 1830 stale w Paryżu, gdzie umarł (w r. 1837). Z Paryża pisywał swoje „Listy Paryskie“ (Pariser Briefe), które są najdojrzalszym owocem jego talentu publicystycznego. W listach tych wylał wielki kubeł szyderstwa, obelg, żółci, zacieklej nienawiści na Niemców, swoich nowych ziomków.
Takim patryotą niemieckim był zasymilowany, świeżo upieczony Niemiec.
A Henryk Heine?
Bez żalu pożegnał kraj, w którym się urodził, przeniósł się tak samo, jak Börne, do Paryża i rozmiłował się we Francyi. Vive la France quand meme! — wołał. Jego brat zamieszkał w Wiedniu i stał się gorącym Austryakiem, drugi osiadł w Petersburgu i przedzierzgnął się na Rosyanina.
Jako publicysta (Französische Zustände 1832; Lutetia 1840 r.) wprowadził do literatury i prasy niemieckiej ową persyflującą, zjadliwą, drwiącą, bezwzględną krytykę wad narodowych, którą posługują się dotąd publicyści żydowscy. Nie krytykował, lecz kąsał bez litości, pluł, obryzgiwał śliną chichotu lekkomyślnego Fauna i aroganckiego Mefistofelesa wszystko i wszystkich; nawet Ludwika Börnego, bliższego mu krwią od Niemców, nie oszczędził; znieważył jego pamięć po śmierci brutalnym paszkwilem (Heinrich Heine über Ludwig Börne).
Jako filozof, był „osobistym wrogiem“ chrześcijaństwa.
W swoim „Przyczynku do historyi religii i filozofii w Niemczech“ (Zur Geschichte der Religion und Philosophie in Deutschland, 1834 r.) nazywa chrześcijaństwo „ciężką zaraźliwą chorobą.“
— „Idea chrześcijańska — mówi — ogarnęła niesłychanie szybko państwo rzymskie, niby choroba zaraźliwa. Przez całe wieki średnie trwały cierpienia, to gorączka febryczna, to zmęczenie, a my nowożytni czujemy jeszcze w członkach kurcze i osłabienie. Choć między nami już niejeden wyzdrowiał, nie może się jednakże wydostać zupełnie z powszechnej atmosfery lazaretu, więc musi się czuć nieszczęśliwym, jako jedyny zdrowy między samymi chorymi. Kiedyś, gdy ludzkość uzyska pełne zdrowie, gdy nastanie pokój między ciałem a duszą, gdy te dwa pierwiastki będą się nawzajem w pierwotnej przenikały harmonii, wtedy nie będą nawet ludzie w możności zrozumieć sztucznego sporu, wywołanego przez chrześcijaństwo“... „Próba wcielenia chrześcijaństwa, poniosła, jak ostatecznie widzimy, stanowczą klęskę. Jeżeli znajdujemy się jeszcze obecnie, jak wielu mniema, w epoce młodości naszego rodzaju, to należało chrześcijaństwo do najdziwaczniejszych pomysłów studenckich ludzkości, które przynoszą daleko więcej zaszczytu jej sercu, niż rozumowi...” „Ludzkość sprzykrzyła sobie wszystkie hostye i łaknie pożywniejszego pokarmu... prawdziwego chleba i pięknego ciała. Ludzkość uśmiecha się z politowaniem, przypominając sobie swoje młodzieńcze ideały, których nie mogła urzeczywistnić, mimo wielu starań; staje się ona obecnie po męsku praktyczną. Ludzkość wyznaje teraz doczesny utylitaryzm, myśli naprawdę o wygodnem, dostatniem urządzeniu się, aby jej było dobrze na starość. Jest obecnie najbliższem zadaniem wrócić do zdrowia, bo czujemy jeszcze wielką niemoc w członkach. Święte wampiry wieków średnich wyssały z nas tyle krwi żywotnej. Chrześcijaństwo, niezdolne do zniszczenia materyi, poniżyło najszlachetniejsze uciechy, z czego wynikło kłamstwo i grzech. Musimy nasze uczucia przewietrzyć, jak po przebyciu zarazy.“
W Die Bäder von Lucca nazywa Heine katolicyzm „religią, która tak wygląda, jak gdyby Bóg właśnie umarł. Czuć kadzidło, jak na pogrzebie, a muzyka zawodzi tak smutnie, że można dostać melancholii.“ A „protestantyzm jest znów zanadto rozumny, i gdyby w kościele ewangelickim nie było organów, nie byłby żadną religią. Mówiąc między nami, nie szkodzi ta religia nikomu, ale też nie pomaga nikomu.“
Tak wyrażał się o chrześcijaństwie człowiek, który uciekł pod jej skrzydła opiekuńcze ze strachu przed reakcyą i w nadziei zrobienia karyery przy pomocy metryki chrześcijańskiej.
Wszystko się w głowie tego lekkomyślnego, zmysłowego, cynicznego człowieka, tego charakteru bez charakteru, pomieszało: grecki kult ciała, materyalizm encyklopedystów, liberalizm mieszczański z roku 1830, rojalizm, demokratyzm, romantyzm niemiecki, fanfaronada bezwyznaniowa takich „namiotów midyanitów,“ jakim był salon Hertza w Berlinie i jego dalszy ciąg, salon Racheli Varnhagen (córki Mendelsohna) i tradycyi żydowskich.
Głównie te ostatnie kipiały z potęgą narodowych i rasowych tradycyi w jego duszy.
Wkrótce po przyjęciu chrztu pisał Heine do Mosera: „Radzę ci przeczytać Gołownina „Podróż do Japonii.“ Dowiesz się z tej książki, że Japończycy są najcywilizowańszym narodem na ziemi. Powiedziałbym nawet, że są narodem najwięcej chrześcijańskim, gdybym ku mojemu zdziwieniu nie wyczytał, że nienawidzą oni chrześcijaństwa. Chcę zostać Japończykiem! Nie cierpią oni najwięcej krzyża. Chcę zostać Japończykiem!“
Cała nienawiść Żyda, potomka talmudystów, do Krzyża buchnęła z listów Heinego, nienawiść tem zjadliwsza, że upokorzona, zwyciężona przez Krzyż, — nienawiść zrozumiała u prawowiernego chassyda, ale grzeszna u oświeceńca, a u świeżego neofity wprost podła, nikczemna. Wychrzcony Heine, szczekający na chrystyanizm, jest podobny do złośliwego psa, który ujada na pana, co go wziął w opiekę.
Heine jest najdoskonalszem wcieleniem oświeconego Żyda pierwszej połowy XIX stulecia. Połączyły się w nim w jedną całość i spotęgowały wszystkie poszczególne rysy jego poprzedników i otoczenia, w którem się wychował i dojrzał. Jak Mendelsohn i Wessley, starał się być Niemcem, a nie umiał się oderwać od tradycyi swojego narodu. Jak oni, napił się oświecenia ze źródeł chrześcijańskich, a gardził temi źródłami. Jak Gans, Zunz i Moser zapalił się zrazu do odrodzenia Żydów i zwątpił o niem („Żydzi są tu, jak wszędzie, nieznośnymi i szachrajami,“ pisał w r. 1823 do Mosera z Luneburga). Jak cała wesoła kompania z pod „namiotu Midyanitów,“ wyznawał kult pięknego ciała, uprawiał wolną miłość, nicował z cynicznym humorem całą przeszłość nietylko chrześcijaństwa, ale także judaizmu, filozofował po dyletancku, poświęcał dla Witz’u prawdę, zabawiał się w liberalnego reformatora, chociaż nie miał właściwie żadnych przekonań; raz demokrata, liberał, to znów rojalista, a nawet wielbiciel „świętego despotyzmu,“ zmienny, przewrażliwy, niby kaprys kobiecy. Razem z całą „oświeconą“ kompanią berlińską postarał się ze strachu przed reakcyą, czy też dla karyery, o szyld chrześcijański, z nienawiścią w sercu do tego szyldu.
Był on najdoskonalszem wcieleniem typu oświeceńca żydowskiego w pierwszem i drugiem pokoleniu i doprowadził to oświecenie do jego ostatecznych, naturalnych rezultatów, do bezwyznaniowości i kosmopolityzmu. Szlachetniejsi od niego, Gans i Moser, umieli się dostosować z godnością do nowych warunków. Poważniejszy od niego, więcej zwarty, jednolity, Börne zamknął się w granicach krytyki politycznej, społecznej i teatralnej; on jeden, wielki talent rymotwórczy, ale głowa bezładna, rozwichrzona, ulegająca wrażeniom chwili, rzucał się na wszystko i wszystkich.
Za mało mu było poniewierki chrystyanizmu. Judaizm nawet, swojego narodu skarb, atakował. „Nie mówcie mi o tej religii (żydowskiej), której nie życzę mojemu największemu wrogowi. Nie przynosi ona nic, okrom sromu i hańby. Judaizm nie jest żadną religią, jest poprostu nieszczęściem“ (Die Bäder von Lucca).
I Boga w końcu pochował. „Naprawdę, wyzwoliliśmy się już z powijaków deizmu. Jesteśmy wolni i nie chcemy piorunującego tyrana, jesteśmy pełnoletni i nie potrzebujemy opieki ojcowskiej. Nie jesteśmy także fabrykantami wielkiego mechanika. Deizm jest religią dla niewolników, dla dzieci, dla Genewczyków, dla zegarmistrzów“... „Czy słyszycie głos dzwonka? Uklęknijcie, bo oto podają właśnie ostatnie sakramenta konającemu Bogu.“ (Gesch. d. Rell. und Philos. in Deutschland).
Z fanfaronadą zdrowej młodości wykrzykiwał we wstępie do „Szkoły romantycznej“; „Żadne względy tchórzliwe nie nakłonią mnie do omijania zwykłymi dwuznacznikami przekonań moich, odnoszących się do spraw Boskich.“
Biedny Heine, biedny oświeceniec! Takim zuchem był dopóty, dopóki mu nic nie dolegało, ale kiedy „religia uciechy,“ którą tak gorliwie wyznawał i praktykował, wyssała z niego soki żywotne i rzuciła go w sile męzkiego wieku na straszliwe łoże bezwładu, postępującego paraliżu (Matratzengruft), wówczas stchórzył odrazu. W swoich Geständnisse (1853 r.) lamentował: „Ach, gdybym mógł wszystko zniszczyć, co pisałem kiedyś o filozofii niemieckiej! Przyznaję się wprost, że wszystko, co się w tej książce odnosi do Boga, jest zarównie fałszem, jak nierozwagą. Fałszem i nierozwagą jest twierdzenie, które powtórzyłem za szkołą, jakoby deizm skonał w teoryi. Nie, nie jest prawdą, że krytyka rozumu położyła kres istnieniu Boga. Deizm żyje, żyje swem najżywszem życiem. On nie umarł, a najmniej zabiła go najnowsza filozofia niemiecka. Ta pajęcza dyalektyka niemiecka nie może nawet psa z pod pieca wywabić, nie może zamordować nawet kota, a cóż dopiero Boga.“ A w testamencie swoim (1851 r.) kajał się: „Od lat czterech pozbyłem się pychy filozoficznej i powróciłem do idei i uczuć religijnych. Umieram w wierze w jednego Boga, wszechmocnego Stwórcę świata, którego błagam o miłosierdzie dla mojej duszy nieśmiertelnej. Żałuję, że wyrażałem się w pismach swoich niekiedy o rzeczach świętych bez należnego uszanowania, lecz pobudzał mnie do tego więcej duch czasu, aniżeli moje skłonności. Jeżeli zgrzeszyłem bezwiednie przeciw moralności i dobrym obyczajom, które stanowią prawdziwą istotę wszelkich religii monoteistycznych, to przepraszam za to Boga i ludzi.“
Lubieżny satyr i lekkomyślny bluźnierca w sukni pokutniczej na łożu bezsilności!... Jakaż to przykra tragedya!... Straszliwie ukarał żydowski Jehowa Heinego za jego „religię uciechy.“ Jehowa, bo lżonego chrześcijaństwa nawrócony grzesznik nie przepraszał.
I Danton „przeprosił Boga i ludzi,“ ale dopiero wtedy, gdy był bezsilnym, kiedy go żandarmi Komuny paryskiej zamknęli w klatce Conciergerie. Jego przeprosiny Boga i ludzi nie wskrzesiły owych tysięcy nieszczęśliwych, zamordowanych przez niego.
I przeprosiny Heinego nie uzdrowiły owego legionu filozofujących dyletantów, zatrutych jadem jego bluźnierczego dowcipkowania.
Szkodliwszym od zwykłych rezonerów bezwyznaniowych był Heine, walczył bowiem z religią nie argumentami, niedostępnemi dla wszystkich, lecz bronią Voltaire’a — urągliwym śmiechem, Mefistofelowym chichotem, płaskiemi drwinami. A śmiech, w połączeniu z błyskotliwym frazesem, „bierze“ zawsze półoświeconych inteligentów. Nikt nie chce przecież być śmiesznym.
Heine wniósł do literatury niemieckiej i wszechświatowej osobny rodzaj humoru, raczej dowcipu, nieznanego dotąd społeczeństwom aryjskim. Niema w tym dowcipie ani Gemütlichkeit niemieckiej, ani błyskotliwości francuskiej, ani jowialności polskiej. Jego dowcip nie śmieje się, lecz wyśmiewa, nie gryzie sercem, nie krytykuje, lecz drwi, kąsa, pluje, nie przekonywa, lecz wywraca koziołki, błaznuje, przeskakuje z wonnych kwiatów prześlicznych nieraz pieśni (Buch der Lieder) na cuchnące śmietnisko cynizmu. Faule Witze nazywają Niemcy taki dowcip.
Jest to dowcip specyficznie żydowski. Znają go bardzo dobrze wszyscy, co się ocierają o inteligencyę żydowską. Pełno go np. w Warszawie. Niema wypadku chwili, komicznego czy tragicznego, niema człowieka, któregoby nie przenicował. Bawiący się wszystkiem cynizm jest jego twórcą i treścią.
I jeszcze jeden rys znamienny wchodzi w skład tego dowcipu. Nazywa się on samoironią (Selbstironie). Dowcipkujący Żyd drwi ze wszystkiego, nawet z własnego narodu, nawet z siebie, a drwi z subtelnością mózgu wyostrzonego na osełce kazuistyki talmudycznej. Nigdy nie wydrwi najzacieklejszy antysemita tak doskonale, tak bez miłosierdzia Żyda, jak Żyd Żyda. Aryjczyk nie zapomina nigdy, że celem satyry jest castigare mores; Żyd bawi się dowcipem, Witz’em, bez względu na to, kogo, co obryzguje śliną jadowitą.
Specyficznie żydowski humor Heinego był w walce z ideałami kultury chrześcijańskiej straszliwą bronią od jego luźnej, porwanej, kapryśnej argumentacyi. Nowy, nieznany Aryjczykom, błyskotliwy, pocieszny, podobał się ogromnie wszelakiego rodzaju bezwyznaniowcom i zmysłowcom i podoba się im dotąd. „Zrobił on szkołę.“ Wszystkie niemieckie Witzblatt’y są jego dziećmi. Człowiek lgnie do cynizmu...
Wszyscy domorośli filozofowie powtarzają dotąd dowcipy Heinego, ale żaden z nich nie uważa za potrzebne przypomnieć jego rewokacyi (Geständnisse) i jego testamentu.
Heine jest jedyną gwiazdą literacką, jaką oświeceni Żydzi niemieccy wydali w XIX stuleciu. Zdobył się on tylko na garść dźwięcznej liryki, przepojonej obficie zmysłowością semicką i cynizmem semickim. Logicznym, zwartym stylistą, jako prozaik, być nie umiał. Styl jego jest porwany, bezładny, rozbity na strzępy, jak u wszystkich pisarzów żydowskich.
∗
∗ ∗ |
Chwalą się Żydzi swoją zdolnością do muzyki.
Są oni w istocie muzykalni, ale głównie tylko, jako wykonawcy, jako wirtuozi. Na oryginalną twórczość muzyczną w szerokim stylu nie ośmielili się zdobyć. Jako kompozytorowie są tylko naśladowcami, kompilatorami, (Meyerbeer), albo trefnisiami (Offenbach).
Chwalą się Żydzi darem do matematyki. Powinnoby tak być, bo liczą przecież od lat tysięcy, obliczają na jawie i we śnie „zarobioną“ mamonę, ocierają się ciągle o cyfry. Na tem jednak kończy się ich matematyka. Gdzie trzeba myśleć i tworzyć matematycznie, uprzedzają ich „goje.“ Jedyny znakomity matematyk żydowski XIX stulecia, Jacobi, był uczniem i naśladowcą astronoma Hamiltona (Irlandczyka) i genialnego Abla (Norweżczyka).
Żydzi umieli korzystać z cudzej pomysłowości i pracy, naśladować gojów zręcznie, wyzyskać płody ich geniuszu, na oryginalną jednak twórczość zdobywali się rzadko.
Potwierdza to nawet Ernest Renan, ich szczery przyjaciel i obrońca.
∗
∗ ∗ |
Innemi drogami szli do swoich celów Żydzi francuscy. Wyzwoleni odrazu politycznie, mogli zająć się bez „odradzających“ przygotowań robotą praktyczniejszą. Ortodoksów zresztą, talmudystów, było we Francyi tak niewielu, iż walka z nimi nie miałaby żadnego celu.
Wypędzeni z Francyi w r. 1394, omijali Żydzi dość długo ziemie skorych do gwałtownego czynu Gallów. Dopiero w XVI wieku zaczęli się wsuwać ostrożnie od strony Niemiec do miast pogranicznych, głównie do Alzacyi i Lotaryngii. Tak samo obawiali się również Anglii, jakkolwiek im Cromvell otworzył znów bramy wysp Albiońskich. Do dnia dzisiejszego mieszka w całej Francyi i Anglii mniej Żydów, aniżeli w jednej Warszawie. Przy końcu XVIII stulecia było ich w Paryżu wszystkiego około pięciuset.
Powitali oni wielką rewolucyę z radością, spodziewając się od niej poprawy swojego losu. Wszakże wypisała rewolucya na swoim sztandarze „Prawa człowieka,“ a i oni byli ludźmi. Nie odrazu jednak spełniły się ich nadzieje. W drodze stanął im „antysemityzm“ encyklopedystów, instruktorów rewolucyi, którzy nie byli, za przykładem Voltaire’a, filosemitami. Wiadomo, że „książę oświecenia“ gardził Żydami, że stawiał ich obok „cyganów i złodziejów.“ I lud francuski nienawidził ich. Zanim, podburzony przez jakobinów, zabrał się do „arystokratów,“ rzucił się nasamprzód na lichwiarzy alzackich.
Znaleźli Żydzi potężnego obrońcę w talencie retorycznym Mirabeau’a, zjednali dla swojej sprawy księdza Grégoire, adwokata Thierry[9], hr. de Clermont-Tonnere, Rabauda de Saint-Etienne i wszystkich masonów, a mimo to opierali się prawodawcy ich żądaniom. Nie pomogło im nawet na razie hurtowne „patryotyzowanie się.“ Opowiada Leon Kahn w swojej historyi Żydów podczas rewolucyi (Les juifs de Paris pendant la révolution), że Żydzi paryscy starali się bardzo gorliwie o łaski „patryotów“, że brali czynny udział w demonstracyach patryotycznych, na posiedzeniach sekcyi (dzielnic) i klubów, że służyli nawet w komitecie „bezpieczeństwa publicznego,“ jako sekretarze, i w gwardyi narodowej. Zasługiwali się rewolucyi natrętnie, krzykliwie, a ona nie ufała im.
W końcu jednak przemogły zasady nowego prądu żydowstręt Francuzów. W rok po wybuchu rewolucyi nadała Francya nasamprzód Żydom bordoskim prawa obywatelskie (1790 r.), a w roku następnym wszystkim innym.
Spadkobierca rewolucyi, Napoleon Bonaparte, namyślał się dość długo, zanim potwierdził wspaniały dar prawodawców rewolucyi.
Od r. 1791 korzystali Żydzi francuscy z równouprawnienia obywatelskiego, było to jednak tylko równouprawnienie teoretyczne. Właściwe ich wyzwolenie rozpoczyna się dopiero po r. 1830, po rewolucyi lipcowej.
Za przykładem Francyi poszła pierwsza Dania, która wyzwoliła Żydów już w r. 1814. W Niemczech wahano się długo, zanim zdjęto z nich prawa wyjątkowe. Ich równouprawnieniu opierali się tam Rotteck, Paulus, najnamiętniej zaś wychrzta, profesor Fryderyk Juliusz Stahl. Rok 1848 przełamał wstręt Niemców do Żydów, obdarzył ich pełnemi prawami obywatelskiemi. Norwegia wyzwoliła Żydów w r. 1851, Portugalia w r. 1852, Anglia w r. 1858, Włochy w r. 1859, Węgry w r. 1867. Najdłużej opierały się ogólnemu prądowi: Szwajcarya (do r. 1874) i Hiszpania (do r. 1876).
Od roku 1830 zaczyna się we Francyi nowa era w historyi Żydów. Powstają tam trzy typy: Żyd-polityk, Żyd-dziennikarz i Żyd-spekulant. Pierwszy pcha się do władzy, drugi pomaga pierwszemu, trzeci korzysta w swoich spekulacyach z władzy pierwszego i reklamy drugiego.
Wszystkie te trzy typy posiadają wspólne rysy, wszystkie stroją się w piórka haseł rewolucyi francuskiej, mają ciągle na ustach: liberte, fraternite, egalite, są liberałami, postępowcami, filozofami w rodzaju Heinego, w razie potrzeby socyalistami i anarchistami, odgrywają rolę wolnomyślicieli i patryotów, a właściwie snują dalej nić Mendelsohnów, Heinych i Geigerów, — nić odruchowej nienawiści żydowskiej do całej kultury chrześcijańskiej, — i myślą zawsze i wszędzie tylko o sobie, o swoich interesach. Wciskają się one gromadnie do stowarzyszeń masońskich, dzieląc razem z niemi nienawiść do chrystyanizmu wogóle, a katolicyzmu w szczególności. Wszystkie odznaczają się niezwykłą ruchliwością, cisną się do przodu natrętnie, niecierpliwie, bez rozwagi, są śmiesznie aroganckie, wrażliwe i próżne, i dopełniają się nawzajem. Bardzo często zlewają się w jednej osobie wszystkie trzy, a idą zawsze razem, ławą, w walce z kulturą i kieszenią chrześcijan. Sprawy finansowe odgrywają w tej walce główną rolę. Juda kocha, jak wiadomo, ponad wszystko gotówkę.
Na tronie Burbonów zasiadł Ludwik Filip Orleański, syn Filipa Egalité, wielkiego mistrza „Wielkiego Wschodu,“ rewolucyonisty z nienawiści do królowej Maryi Antoniny, sankiuloty ze strachu przed terorystami, — sam w latach pierwszej młodości jakobin i mason. Taki król nie mógł być „wstecznikiem“, musiał prowadzić dalej dzieło wielkiej rewolucyi.
Zrozumieli to Żydzi francuscy i stanęli śmiało, całą kupą, na widowni politycznej. Adolf Izaak Crémieux, Max Cerfberr[10], Achiles Fould, Benedykt Fould, Goud-Chaux, Michał Alcan, Leopold Javal, Gustaw Fould, Maksymilian Königswater, Emil Pereire, Adryan Léon, Bamberger, Eugeniusz Lisbonne, Edward Milhaud, Alfred Naquet, Ferdynand Dreyfus, Rafał Bischofsheim, Dawid Raynal, Emil Javal, Kamil Dreyfus i Ferdynand Crémieux zasiadali w parlamencie francuskim jako deputowani. A ponad tą gromadą Żydów polityków unosi się Żyd-finansista z wielkim workiem złota — paryski Rotszyld.
Żydzi-politycy, zrozumiawszy doskonale znaczenie prasy, postarali się przedewszystkiem o swoich ludzi w dziennikarstwie. Brząknąwszy trzosem, znaleźli więcej służalczych piór, niż im to było potrzebne. La Presse, Constitutionel, Débats, Siècle i inne dzienniki poszły bez oporu na ich żołd. Sprzyjał im zresztą wrogi tradycyom przeszłości prąd, świeży powiew liberalizmu, zwanego mieszczańskim, który ogarnął po roku 1830 inteligencyę francuską. Prasa urabiała dla nich opinię. A oni?
Byli obywatelami Francyi, nazywali się sami Francuzami, posiadali pełną swobodę ruchów, w ich interesie leżało nie podkreślać zbyt jawnie swojej żydowskości, nie narażać się nikomu.
A oni, dorwawszy się do władzy, starali się odrazu znieważyć, poniżyć katolicyzm. Pospołu z masonami usunęli z konstytucyi artykuł wstępny, mianujący religię katolicką religią państwa, i przeprowadzili pensye rządowe dla rabinów. Wiadomo, że Ludwik Filip zatwierdził tę reformę.
Pijani łatwą wygraną, spysznieli Żydzi odrazu do tego stopnia, że zażądali przez usta swoich deputowanych, Milhauda i Reinacha, zrównania rabinów, zwyczajnych naczelników drobnych gmin, w godności, w stopniu hierarchicznym z biskupami katolickimi, głowami rozległych dyecezyi, prowincyi. To jednak było za wiele nawet liberałom francuskim. Odmówili.
Kiedy Żydzi-politycy pracowali pospołu z masonami przy pomocy swojej prasy nad obaleniem, zburzeniem tradycyi chrześcijańskich, Żydzi-spekulanci rzucili się z drapieżnością kruków na cudze kieszenie. Zasłonięci liberalnem prawodawstwem, które wyzwoliło handel z pod wszelkiej kontroli — laisser faire, laisser aller — komponowali karkołomne spekulacye, uprawiali grabież w wielkim, nieznanym dotąd w Europie, stylu. Grynderami[11] nazywano w Niemczech tych nowoczesnych piratów, rabujących bezpieczniej, wygodniej od bandytów morskich, bo nie narażonych na obronę napadniętych.
Paryski Rotszyld i bracia Emil i Izaak Pereirowie byli pierwszymi „grynderami“ XIX stulecia. Oni to są twórcami tego typu, tego drapieżcy we fraku, który pożera, pochłania z cynicznym uśmiechem sprytu kupieckiego oszczędności, krwawicę milionów rąk, pracujących w pocie czoła; oni postawili giełdę, „zatrute drzewo“ nowszych czasów, na czele handlu...
Pierwsze giełdy powstały w wieku XVI. Stworzyli je Żydzi antwerpscy i amsterdamscy. Były to jednak tylko giełdy towarowe, ułatwiające sprzedaż i kupno rzeczywistych, istniejących wartości. Z początku sprzedawano tylko z ręki do ręki, wkrótce jednak pośredniczyła giełda także w zamówieniach.
Wielki rozmach giełdy w rozumieniu dzisiejszem rozpoczął się dopiero we Francyi, w r. 1852. Ohydną tę maszynę, tę nienasyconą pijawkę i szulerkę epoki „oświeconej“, puścili w ruch Rotszyld i Pereirowie po założeniu Crédit Mobilier. Giełdziarze dzisiejsi usuwają t. zw. efekta, czyli istotne wartości, na drugi plan, a wysuwają na pierwszy: akcye, obligacye, różne papiery spekulacyjne, czyli wartości niepewne, bardzo często fantazyjne. Ta niepewność pociąga za sobą spekulacyę, dzieckiem spekulacyi jest t. zw. gra giełdowa, skutkiem zaś gry giełdowej, hazardu, bywają zwykle „krachy“. Kto bogatszy, mocniejszy, bezwzględniejszy, ten przelicytowuje, rujnuje słabszego, uboższego, uczciwszego. „Wielkie ryby pożerają małe ryby“ — nazywa się taka operacya, taka publiczna grabież w żargonie giełdziarskim.
Niedługo czekała Francya na pierwszy „krach“. Już w r. 1857 zatrzęsła się pod handlem ziemia, podminowana przez spekulacyę. Rotszyldowie, Pereirowie zgarnęli setki milionów, a tysiące drobnych graczów wyszły z tego wyścigu za złotem runem z torbami.
Rok 1848 wyrzucił francuskich Żydów na sam szczyt władzy. Bez żalu odwrócili się oni od Ludwika Filipa, swojego protektora, dobrodzieja, kiedy padł. Ich główny działacz polityczny, Crémieux, obwołał w ratuszu paryskim rzeczpospolitą i składał adres Rządowi Tymczasowemu w otoczeniu dygnitarzy masońskich (6 marca 1848 r.), za co mianowała go nowa rewolucya ministrem sprawiedliwości i pozwoliła mu przybrać do pomocy drugiego Żyda, Goud-Chaux’a, jako ministra skarbu. „Doskonale“ gospodarował ten podskarbi francuski, bo jego rządy kosztowały Francyę w przeciągu dwóch miesięcy około 204 milionów franków, jak wykazał raport komisyi rewizyjnej.
I bez żalu odwrócili się Żydzi francuscy od drugiej rzeczypospolitej, gdy ją Napoleon III obalił. Ani jeden z nich nie stanął w jej obronie. Zrobiła swoje — wyrzuciła ich na wierzch, dała im władzę, napełniła kieszenie. Murzyn może sobie odejść... I pod rządami cesarza, potomka rodu, stworzonego przez rewolucyę, można żyć wygodnie i robić swoje interesa. Bonapartemu nie wolno cofnąć wstecz roboty ducha czasu.
Napoleon III nie cofnął „roboty ducha czasu.“ Był przecież tak samo dzieckiem owego nowego ducha czasu, jak Francuzi wyznania mojżeszowego. Za jego panowania odgrywali Żydzi tak samo wybitną rolę, jak za rządów Ludwika filipa. Crémieux był ministrem sprawiedliwości, Juliusz Favre ministrem spraw zewnętrznych, Juliusz Simon ministrem oświaty, a naczelnikami ich kancelaryj i sekretarzami Żydzi: Leven, Lechman, Hendle, Manuel. I grynderom nie stawał Napoleon III w drodze. Pozwolił im bez oporu rabować Francuzów.
Niewiadomo, czemu się więcej dziwić, czy niesłychanie sprytnej natarczywości Żydów, czy naiwności Francuzów. Boć trzeba być bardzo naiwnym, żeby pozwolić małej garstce świeżo upieczonych obywateli, którzy jeszcze nie wszyscy mówili dobrze po francusku, gospodarować bez kontroli w wielkim kraju. Czar doktryn, dźwięcznych frazesów, kłamstw liberalnych odurzył, oślepił potomków wielkiej rewolucyi, i nie widzieli nic, okrom ich szychowego blasku.
A tych, głośno brzmiących doktryn i błyskotliwych frazesów o wolności, równości, braterstwie, o przesądach i zabobonach chrześcijańskich, o ciemnocie katolicyzmu, o szkodliwości duchowieństwa, o nowej erze, która da wszystkim szczęście i t. d. sypali Żydzi tyle ze swoich gazet, iż mogli tym lśniącym piaskiem zasypać oczy, nie umiejące patrzeć bez cudzych szkieł. Ich ludzie: Schiller, Wintersheim, Doltinger, Cerf, Lewita, Lewinsohn, Deutsch, Erdau, opanowali wszystkie poczytniejsze pisma. Przeciętny Francuz nie wiedział nawet, kto stoi za kulisami dzienników, z których on czerpał swoją mądrość i wiarę polityczną.
Zdawałoby się, że Żydzi francuscy, którym Francya niczego nie odmówiła, dla których stała się nietylko łaskawą dobrodziejką, lecz wprost kochającą matką, zapomną o swojem pochodzeniu, stopią się bez śladu w narodzie francuskim, szczęśliwi, że pozbyli się nareszcie odrębności, która była ich klątwą, ich udręczeniem przez tyle wieków.
Tymczasem oni to właśnie założyli, pod komendą Crémieux’a, w r. 1860 „Powszechny związek izraelski“ ( Alliance Israélite Universelle), który jest instytucyą czysto żydowską, opiekującą się Judą całego świata, który utworzył w Paryżu tajemne seminaryum rabiniczne dla uczniów nadsyłanych z różnych krajów...
Ta opieka nad Żydami całego świata przynosi zaszczyt ich poczuciu wspólności z całym narodem żydowskim, ich przywiązaniu do wiary i tradycyi przodków, ale jakże wygląda ona wobec ich patryotyzmu francuskiego, wobec ich „oświecenia“ i wolnomyślicielstwa, które narzucają innym wyznaniom?...
Więc ich oświecenie, ich wolnomyślicielstwo, ich pozorna bezwyznaniowość kłamią, oszukują, aby zburzyć chrześcijaństwo i na jego ruinach wznieść „powszechną“ świątynię Salomona.
Godłem Alliance Israélite Universelle jest para złączonych rąk i figura, przedstawiająca kulę ziemską, na której opierają się tablice Mojżesza.
Ostrożnością nie grzeszą sprytni skądinąd Żydzi, albo są już tak pewni zwycięstwa nad chrystyanizmem, iż nie uważają za potrzebne ukrywać się ze swojemi zamiarami i nadziejami.
Po raz trzeci od r. 1830 zmieniła się we Francyi forma rządu. Napoleon III oddał pod Sedanem szpadę królowi pruskiemu, Wilhelmowi I. I znów odwrócili się Żydzi francuscy od zwyciężonego cesarza z taką samą obojętnością, z jaką odwrócili się od zdetronizowanego króla i od obalonej rzeczypospolitej. Cóż ich mógł obchodzić? Nie mogli już na nim nic zarobić. Nie mieli zresztą powodu żałować cesarza, bo trzecią rzecząpospolitą zawładnęli ich przyjaciele, podzielający ich przekonania, dążności i wstręty — masoni, osobiści wrogowie Krzyża. Teraz dopiero zaczną sobie używać pełni swobody...
I używają.
To używanie ich polega w pierwszym rzędzie na ograbieniu Francuzów z mamony. W przeciągu stu lat zdołała garstka Żydów (jest ich tam wszystkiego 200,000) zagarnąć dla siebie czwartą część majątku Francyi. A przecież i Francuzi lubią, jak wiadomo, grosiwo i umieją je robić.
Następnie starają się Żydzi francuscy zająć jak najwięcej stanowisk wybitnych, w czem pomaga im skwapliwie masonerya. Gambetta był Żydem. Żydami są: ministrowie Klotz, Briand, naczelnik prefektury Sekwany Grünbaum, dyrektor departamentu oświaty ludowej Petit, naczelnik doków marynarki Dupont, naczelnik więzień poprawczych Schrameck, dyrektor Komedyi francuskiej Claretie, główny przedstawiciel prasy zachowawczej Artur Meyer, redaktor „Gaulois,“ ze swoim sztabem redakcyjnym, składającym się z 19 Żydów, jeden z jenerałów korpuśnych, cały szereg posłów i t. d. Żydem po kądzieli jest Millerand (jego matka Kohnowa), z Żydówkami pożenili się ministrowie Cruppé i Thomson. Żydzi Rotszyld i Pereire (Pereira) i krewniacy ich trzymają batutę w świecie finansowym.
Chyba dosyć „gwiazd“, jak na tak szczupłą garstkę Żydów, mieszkających we Francyi.
W końcu używają sobie Żydzi francuscy, jako „reformatorowie“, jako oświeciciele ciemnych, głupich gojów, które to oświecanie polega na wydrwiwaniu, zohydzaniu chrześcijaństwa, na poniżaniu katolicyzmu.
Jeźli gdzie, to sprzyja we Francyi Żydom wszystko. Jeźli gdzie, to mogli się tam otrząść z pleśni ghetta i rozwinąć szeroko skrzydła „narodu wybranego“, pokazać gojom, jacy to oni „wybrani“, „osobliwi“, „nadzwyczajni“, czyli co to samo oznacza, utalentowani, genialni, bohaterscy i t. d.
Cóż zrobili w przeciągu lat stu dla kultury europejskiej? Poprostu nic. Bo krzykliwa sfora gazeciarzów i kilku literatów średniej miary (Claretie, Wolff, Porto-Riche, Catule Mendèz i t. d.) nie może iść przecie w zawody z legionem poetów, dramaturgów, powieściopisarzów, filozofów, uczonych, malarzów, rzeźbiarzów, jaki wykwitł z łona aryjskiej Francyi.
Zawsze to samo: pieniądze i zdobywanie władzy nad gojami, a po nagromadzeniu całej góry mamony i wdrapaniu się na wysokie szczeble drabiny rządowej — poniewierka innowierców... ogłupiała megalomania, nieznośna arogancya.
Ale „goj“ francuski nie jest tak cierpliwym, jak niemiecki i tak ślamazarnie łatwowiernym, jak polski. „Goj“ francuski ma temperament. Jak mu się coś sprzykrzy, bije bez namysłu.
Zamiast średniowiecznego: hepp, hepp! odzywa się we Francyi od pewnego czasu: réveil, réveil! Obudź się, filistrze, zatyty w dobrobycie i zrób porządek z aroganckimi przybyszami!
- ↑ Moyses Hoyum, ps. Johannes Ingolstadt (zm. po 1736), razem z Heinemannem herszt 146-osobowej siatki opryszków sądzonej w Coburgu; sąd stanowi jedno z ważnych źródeł niemieckiej gwary złodziejskiej
- ↑ Jakob Moyses z Winoshoot pod Groningen, herszt niderlandzkiej siatki złodziejskiej działającej w latach 80. XVIII wieku na Renie, a pośrednio również w Brabancji; ojciec Abrahama Jakoba
- ↑ tj. do początku lat 90. XIX wieku (pierwsze wydanie tego dzieła nastąpiło w 1912)
- ↑ w literaturze antysemickiej: nietalmudycznej wiary żydowskiej
- ↑ w XXI wieku Altona i Wandsbek są częściami Hamburga
- ↑ Die Gegenwart. Eine encyklopädische Darstellung der neuesten Zeitgeschichte für alle Stände. Tom X wyszedł w 1855.
- ↑ Varnhagen zaczynał karierę literacką już po śmierci Marcusa Herza
- ↑ Autorowi pomyliło się z postacią Rechy Mendelssohn (1767–1831), która była córką Mendelssohna.
- ↑ Nancy Thierry
- ↑ Nazwiska deputowanych Żydów z automatu wzięte z książki Feliksy Eger Żydzi i Masoni we wspólnej pracy z 1908 (s. 146-7).
- ↑ z niem. założyciel przedsiębiorstwa, tu: spekulant